#ona przed 30
Explore tagged Tumblr posts
grassja · 6 months ago
Text
Muszę wypracować w sobie jakąś, choćby małą, regularność. 🙈 co w sumie = organizację, bo to wszystko kwestia czasu, że znów przez tydzień milczałam.
W sobotę „letko” odjebałam. Nawet nie letko. Postanowiłam odpowietrzyć kaloryfery. Które w sumie wcale nie były zapowietrzone.
Ale rok temu płaciłam w zimie po 1000 zł/mies. za gaz, a bez pomocy kominka nie byłam w stanie nagrzać powyżej 22 stopni. I co? I posłuchałam kumpla, że ważna jest też regulacja zaworów dopływu i odpływu wody z kaloryferów - w odpowiedniej kolejności.
Uznałam, że to świetny pomysł. Wzięłam prysznic po całym dniu sprzątania i podjęłam się wspomnianej misji. Nie spodziewając się oczywiście, że już przy drugim kaloryferze wyląduje na mnie nie wiem ile litrów syfiastej wody.
Ale to nie był największy problem. Okazało się, że ciśnienie na piecu spadło do 0. W związku z czym nie miałam nawet ciepłej wody. A zawór dobijający… nie działał. Ze starości najpewniej się zapiekł. Dramat.
W niedzielę przyjechał do mnie dziadek, wymontował ten zawór i pół dnia próbował moczyć go w WD i jakkolwiek nim poruszyć kombinerkami, ale nic to nie dało - nie drgnął.
Tumblr media
Po kilku telefonach na „pogotowia hydrauliczne” (od większości oczywiście usłyszałam „nie da się”) dowiedziałam się, że zawór pasuje wymienić, ale oczywiście w niedzielę się nie uda, bo nie ma gdzie go kupić. Za to MOŻNA dopuścić wodę jakimś innym sposobem, ręczne. Koszt usługi 350 zł. I tak nie tak tragicznie jak na niedzielę. Przecież musiałam się w końcu umyć.
A wymiana zaworu później 2x tyle.
A kolejny, kończący się już na szczęście tydzień, też nie był łaskawy…
12 notes · View notes
plonaca · 7 months ago
Text
Żyje się dużo lepiej, łatwiej, spokojniej, przyjemniej, gdy skupisz się na sobie.
Podobno.
Dziś przez krótką chwilę, przeglądając rolki na Instagramie, które mnie zainspirowały, udało mi się.
Pomyślałam, że trzeba robić fajne i przyjemne rzeczy dla siebie, rozwijać się, inwestować w siebie. To była taka krótka chwila, w której poczułam ogromny spokój i ukojenie, z myślą o zajęciu się samą sobą.
I wtedy nie będzie czasu na zamartwianie się Nim.
A stres w niczym nie pomoże. Jeśli będzie chciał zrobić coś złego to to zrobi. Czy coś da to, że będę nad tym rozkminiać? Przecież i tak nie dam rady się na to przygotować. A negatywne myśli widać, nawet jeśli staram się nie dać tego po sobie poznać. I to podświadomie oddziałuje. I tylko zwiększa prawdopodobieństwo, ze coś się wyjebie. Niby 0*x to nadal 0, ale nigdy nie wiadomo czy rzeczywiście jest to 0. Tylko po co martwić się na zapas.
To, że nad tym myślę, wcale nie znaczy, że jestem z tym pogodzona.
17 notes · View notes
b0tterflyy · 18 days ago
Text
moje tipy i odczucia po długich fastach
Zacznę od tego że długie posty najczęściej wychodzą mi po tym jak bardzo żałuje że czegoś zjadłam. Chce wtedy "odkupić winy" i w całości pozbyć się uczucia zjedzenia tego. Ale też zwykle nie planuje kilkudniowego fasta tylko wychodzi sam z siebie.
Zaczynając go kompletnie nie myślę o jedzeniu, bo wcale nie mam na nie ochoty. Wręcz czuje każdy ostatni spożyty posiłek, czego szczerze nienawidzę. Dlatego pierwsze godziny zawsze lecą mi spokojnie, bez jakichkolwiek chęci jedzenia. Wsumie nie mam problemu z ogólnym niejedzeniem, bo przywykłam do odmawiania go, kłamania że już jadłam, wyrzucania itp. A myślę, że takie umiejętności są całkowicie przydatne. Zajmuje się też w dużej mierze innymi rzeczami, więc często nawet nie miałabym czasu żeby coś zjeść. Jedyne na co naprawdę skupiam uwage to picie wody. Woda jest zdrowa, ma zero kalorii i trochę zapycha, więc ja kocham ją pić.
W szkole np. nigdy nie jem niczego. Nie dość, że nikt mnie w niej nie pilnuje to jeszcze zaoszczędzam pieniądze. Czasami jedynie trzeba odmówić koleżance jedzenia gdy chce się czymś podzielić, pod pretekstem bólu brzucha, zjedzenia dużego śniadania i zapchania się nim lub po prostu niechęci do słodkiego (bo chyba nikt nie oferuje zdrowego jedzenia xd) ale ani mi ani innym to nie przeszkadza.
Ostatnim razem akurat nie chciało mi się kompletnie nic robić, zależałam się w łóżku przez weekend, więc naturalnie również nie jadłam. A przypominam była to sobota i niedziela, gdzie najczęściej pojawiają się napady, przerywanie fastów itp. Ale weekend wcale nie jest wymówką, żeby coś jeść, bo fast=niejedzenie i to zawsze. Ja najzwyczajniej w swiecie nie mam wtedy ochoty na nic i zamiast jeść przeglądam sobie tumblra.
Często jednak rodzice namawiają, pytają czemu nic nie jesz itp. Ja z natury często jestem dość zmulona i wyglądam jakbym nie spała całą noc, co myślę że ułatwia mi odmawianie rodzicom z wymówką typu "nie chce bo źle się czuje". U mnie to naprawdę działa, bo ludzie często mają we mnie wywalone i też nikt mnie nie pilnuje z jedzeniem. Myślę że jest to spowodowane przede wszystkim dawaniem wrażenia jakbym co chwile coś jadła. Robię to dla własnego bezpieczeństwa, żeby mimo wszystko nie było żadnych podejrzeń. Przykładowo idę do kuchni gdy nikogo w niej nie ma, przekładam talerzami że niby coś jem lub robię sobie posiłek przy rodzicach i zabieram go do pokoju, gdzie później go wyrzucam.
Problem pojawia się u mnie dopiero pod koniec fasta, bo zaczynam czuć się słabo, co bardzo mi przeszkadza i dlatego właśnie go kończę. Nie jest to przyjemne uczucie jakbym w każdym momencie mogła zemdleć, a chodzenie czy wstawianie sprawia mi trudność. Dla mnie to duży minus, nie dający mi satysfakcji i znaku że chudne, a wiem że niektórzy to lubią. Jedyne co mi nie przeszkadza to mroczki przed oczami gdy wstaje, bo już do nich przywykłam.
Nie mam określonego dnia czy godziny w której przerywam fasta, bo już nie daje rady. Zależy to od tego jak bardzo najadłam się za ostatnim razem i ile energii taki posiłek mi dostarczył. Czasem jest to 80h (np po obiedzie) a czasami 30 (np po ogórkach). Najczęściej wiem, że danego dnia muszę już coś zjeść, po tym jak się czuje tuż po przebudzeniu i zaraz po wstaniu. Od samego leżenia kręci mi się w głowie i mam ochotę zwymiotować, ale nawet nie miałabym czym. Bardzo nie lubię jeść rano, bo śniadania nigdy nie wchodziły u mnie w gre, ale czasami nawet garść płatków całkowicie mi pomaga, co dla niektórych może brzmieć śmiesznie. Bywa jednak że naprawdę nie chce niczego jeść i wtedy łudzę się że dam radę wytrzymać jeszcze bez jedzenia. Czasami naprawdę mi to pomaga, bo gdy się rozruszam i zajmę czymś pożytecznym to słabość sama mi przechodzi (znowu to brzmi troche nierealnie ale naprawdę tak jest).
Z moich osobistych uwag, zdarzają mi się jedynie bóle pod żebrami i mostkiem (naprzyklad teraz jak to pisze) ale mam anemię więc możliwe że ona się do tego przykłada.
Myślę nawet, że gdyby nie uczucie słabości - nie jadła bym wcale, bo gdy uroje sobie że nie jem to po prostu tego nie robię.
Trzeba być napewno zmotywowanym i nie dawać się skusić na pierwsze lepsze jedzenie, bo zdecydowanie nie na tym to polega. Nie ma co ciągle siedzieć w błędnym kole jedzenia wszystkiego albo niczego i już nic pomiędzy. Gdy poczujesz się gorzej zjedz to jabłko albo jogurt i fastuj sobie dalej. Lepsze już to niż nie dawanie rady ustać prosto na nogach.
Gdy pokocha się uczucie głodu i codzienne widzenie zmian na swoim ciele to potem już jakoś leci. ALE nawet gdy tak mam to zdarzają się cięższe (dosłownie) chwile.
Mam nadzieję że nie wyszło zbyt chaotycznie i pamietajcie że to tylko moje odczucia i nikt nie musi się z nimi zgadzać. Każdy organizm jest inny więc warto znajdować coś dla siebie.
Chudego i długiego postu motylkii <33
24 notes · View notes
nopookietimesq · 2 months ago
Text
09.02.25 - bilans
-----------------------------------------
Co dziś zjadłam:
• malinowa kaszka Mleczno ryżowa od Nestle - 170 kcal
• papryka - 74 kcal
• ogórek - 30 kcal
• jajko sadzone z ziemniakami i mizerią - 228 kcal
• baton proteina od dobrej kalorii - 173 kcal
Łącznie: 675 kcal
-----------------------------------------
Z rana nie udało mi się uniknąć śniadania dlatego zjadłam malinową kaszkę Mleczno ryżową od Nestle i przysięgam to jest tak cholernie dobre, dosłownie niebo w gębie i zdecydowanie to mój ulubiony smak. Chwilę później zjadłam całą paprykę oraz prawie całego ogórka. Obiadu nie miałam jak uniknąć więc musiałam go zjeść, wszystko zwazylam na wadze więc kaloryczność powinna być dobrze obliczona. Niedługo po obiedzie poszłam na spacer i z całego dnia spaliłam 285 kcal. Nie oszukując was po śniadaniu miałam wyrzuty sumienia bo mój pierwszy posiłek to powinien być obiad. Wieczorem miałam ogromną pogadankę z kuzynką (i trochę z siostrą) na temat tego że liczę kalorie oraz że wyszukiwałam w google ile kcal ma pistacja czy kromka chleba chrupkiego bądź jeszcze jak pytałam się o leki przeczyszczające odrazu powiem że ja wyszukiwałam na to na swoim telefonie więc prawdopodobnie moja jakże cudna kuzynka ma dostęp do mojego konta (muszę założyć nowe) podobno ma mnóstwo screenów mojej wyszukiwarki i ofc powiedziała że w każdej chwili może pokazać to komuś z dorosłych. Później przyniosła mi 2 kawałki pizzy margarity z żabki wraz z ketchupem i kazała mi je zjeść, lecz powiedziałam im że tego nie zjem i tak też zrobiłam. Gdy skończyłam gadać z mamą siostra powiedziała mi że skoro nie chce pizzy to mam zjeść tosty, ale również powiedziałam że ich nie zjem bo nie chce i "zjadłam" gdy ona poszła się umyć tą sama kaszę malinową co rano (zjadłam 2 łyżeczki bo nie mogłam się powstrzymać) chwilę później poszłam do pokoju i zjadłam batona proteinowego. Czuję ogromny niepokój z tym faktem że mają dostęp do mojej wyszukiwarki oraz boje się że zaniedlugo znów stracę telefon przez co powróci tłusta ja, która obrzerała się i jadła wszystko co spotka na drodze. Podsumowując zepsuły mi cały dzień wraz z humorem i to jeszcze przed rozmową z mamą (moja siostrzyczka znów straciła moje zaufanie, które niedawno odzyskała)(błagam mamo zabierz mnie stąd)
+ siostra powiedziała że wraz z nią i z kuzynką mam iść jutro na narty, ale jakoś nie mam zamiaru nigdzie z nimi iść
Tumblr media
42 notes · View notes
dawkacynizmu · 25 days ago
Text
na prośbę kochanej @neuroni odzywam sie do was ale. zamian ksiezniczko tez cos napisz tu lub na besties (chicby mialo to byc jaki idk serial ogaldasz lub ksiazke czytasz) (policjanci i policjantki pewniexd)
zaczniemy od wylania jadu i ventu a potem rzeczy pozytywnych na deser!!!!
moja frekwencja poszybowała magicznie w górę bo uwaga wole być tam niż siedzieć w tym spierdolonym domu 🤗✨ oraz pedagog trochę mnie ganiała ale to tak na marginesie. w każdym razie moja matka z każdym dniem utwierdza mnie w przekonaniu że ma poważnie uszkodzony łeb i za późno na naprawę. ma dużą obsesję na punkcie pieniędzy i dzisiaj jak mi wyciągnęła że W PAZDZIERNIKU musieliśmy dać psa do utylizacji po tym jak został zagryziony podczas spaceru ze mną (ntw to nie ona za to płaciła tylko mój brat) to stanęłam w tej sposób 🧍🏼‍♀️i zapytałam o czym ty kobieto pierdolisz 😭 mój ojciec chrzestny sluchajac tego był too stunned to speak
mój brat to taka bajka że chce mi sie rzygac na sam dzwiek jego wlosy wiec jak jest to nie wychodze z pokoju nie wchodze mu w droge słuchawek nie sciagam XD wyzywa mnie słuchajcie od MUŁÓW bo mu nie odpowiadam a jak odpowiadam to zdawkowo. miał się do poznania wyprowadzać ale nie wyprowadza mam nadzieje że to wciaz rozważa (albo że rozważa relaksującą kąpiel w objęciach podłączonego do gniazdka tostera)
idąc dalej trochę naprawiłam kontakt z laską z którą nam się praktycznie urwał w 2 klasie bardziej z mojej winy bo na moją obronnę miałam zły cały ten rok a ja masakrycznie odpycham od siebie ludzi jak coś się dzieje 💁🏼‍♀️ czuje się bardziej społeczna mimo że nie próbuje. dziś miałam tak dziwna sytuacja bo wychodziłam przed 16 z prawie pustej szkoly i tylko jedna dziewczyna jaka kojarze z widzenia myła ręce i aby cisza nie była dobijająco niezręczna powiedziałam że ma ładna sukienka a ona okazała się ogromną gadułą i okazała się również iść na ten sam przystanek a po drodze zaciągnęła mnie do galerii i ja serio nie wiedziałam że nawiąxywanie znajomości może być tak proste
staram się celebrować moje małe odmienności i osobowość, nie żebym kreowała się na dziwaka ale jak śledzicie ten blog to mogliście zauważyć jakie pokrętne bywa moje milczenie, sposób wypowiedzi. i może za sprawą jakichś internetowych znajomości jakich zdobyłam w ostatnim czasie ale troche nauczyłam się że w 80% przypadków jak powiesz coś nawet dziwnego to ludzie nie beda krzywo na ciebie patrzec a stwierdza że to zabawne lub jak nawey serio nie zrozumieją to uznają to za na swój sposób słodkie. oczywiscie mowa o właściwych ludziach. także, pewność siebie i komfort we własnej głowie trochę 📈📈
pozostaje kwestia ED i wiecie zmienił się troche sposob w jaki wyglądał mój 'przecietny dzien' kiedys a teraz. kiedys był on przepełniony myśleniem o każdym posiłku, aby każdy był odpwoeidni, czy na pewno się najem, czy nie bede miala po tym zaparć, planowanie posiłków na kilka dni do przodu, screen time na fitatu wyższy niż na messengerze XDD teraz lece bardziej na czuja, jem mniej kalorii bo też mało ćwiczę (okej wciaz 5x w tyg ale któcej jak 15-30 min I JEZU KRJWA CIESZE SIEEEER serio wole już jeść mało i nie mieć tego głosu w głowie który mi narzuca ogrimna ilosc cwiczeń A ILE CZASU DLA SIEBIE. dla nowych na blogu zawsze miałam yroche problem z nadmiernymi ćwiczeniami i był to główny czynnik czemu przy kompulsywnym obiadaniu sie zachowuje wage
dalej sie obżeram btw to nie tak że minęło ale to klasyk
bywam mocno przygnębiona na zmianę z bycia normalną i jak zwykle kieruje sie zasada (moze troche szkodliwa) z czego tu sie w sumie cieszyć? często czuje się tak pasywnie samobójczo, że gdyby coś ciêżkoeho spadlo na mnie z nieba nagle i zabiło to byłoby w sumie cacy. mysle ze bede sie tak czula jeszcze dlugo, co najmniej do kwieitnia kiedy na swieta zjedzie sie ta wzglednie spoko czesc rodziny i bedzie odrobina wycthnienia od tej dwójki o jakiej się wypowiadałam ^^
dużo sobie pisze do szuflady, na tumblera srednio zaglądam bo ta spolecznosc motylkow wltowadza mnie w taki dziwny nastroj. tu sie praktycznie nic nie zmienia, ludzie przychodza, mysla ze odkrywaja ameryke pewnymi radami/opiniami a ja tu siedze 4 rok i to jest kurwa to samo. jakies blogi ktore lubilam odchodza, czasem znajduje jakis nowy ciekawy jaki sobie z przyjemnoscia sledze ale poza tym nuda i takie to wszystko wrecz przygnebiające
mam czasem wyrzutu sumienia ze tak tu wpadam, czytam, gadam, ale srednio nawiaxuje jakas interakcje jak ktos mi zostawi komentarz postaram sie to zmienic zwyczajnie ostatnio mialam dziwny okres gdzie czułam sie wyżarta z władzy umyslowej i podtrzymanie rozmowy było ciężkie 💁🏼‍♀️
dziekuje za uwage milej nocy
20 notes · View notes
myslodsiewniav · 4 months ago
Text
Musiałam wyżygać rozdygotanie emocjonalne i takie luźne rozkminy
9-12-2024
Mam za sobą fantastyczny weekend - w końcu odpoczęłam. Miło spędziałma czas. Poczułam sie zarazem optymalnie zmęczona i przyjemnie zafascynowana nowymi odkryciami. Zabraliśmy moich rodziców na Jarmark Bożonarodzeniowy w Dreźnie, zwiedziliśmy miasto. Było miło.
Zrobiłam też test i mam kolejny certyfikat na koncie.
Oglądałam fajny film, mam urocze skarpetki, czytam fajną książkę (w audiobooku ofc), ALE jedna wiadomość od siostry rozwaliła mnie totalnie. Złośliwa i mała wiadomość - znowu próbuje rozpętać burzę o coś, co wyjaśniłam jakieś 6 mc temu, a wcześniej rok temu, a wcześniej jeszcze kilka razy... a co w ogóle miało miejsce albo dwa lata temu, albo nawet trzy lata temu.
Siostra zapytała mnie wtedy "o której będę?" (u niej, w domu, gdy jeszcze nie miałam biletu, nie miałam NIC, wszystko zależało od tego o której wyjdę z biura, a to zależało od tego kiedy ukończę swoje biurowe obowiązki - a dużo tego było tamtego dnia, dopiero po wyjściu z biura miałam kupić bilet na pociąg, a wiadomo, jak z pociagami bywa, czasem się spóźniają, czasem uciekają, a potem zobaczymy o której do niej dotrę... a! I jeszcze po drodze wtedy miałam chyba jej zakupy zrobić, bo miałyśmy u niej robić przetwory). I tu wyszło zarazem - a) zła komunikacja, b) robienie założeń, c) dopisywanie intencji.
Tamtego dnia siostra dzwoniła już drugi albo trzeci raz domagając się informacji, kiedy będę, a ja jej mówiłam, że nie wiem, że teraz mam urwanie głowy w pracy, że jestem na tym skupiona, że po pracy dam jej znać, że pewnie po piętnastej dopiero się urwę (z pracy).
Z mojego punktu widzenia prawda: będę PO PIĘTNASTEJ, bo wcześniej nie dam rady wyjść z biura, od piętnastej do dwudziestej jest cała rozciągłość godzin i trafię do niej najprędzej jak się da.
Dla mojej siostry to znaczyło, że będę u niej między 15:00 a 15:30.
Dałam jej znać, jak wyszłam z biura, że jestem w drodze, o której mam pociąg (jakoś tuż po piętnastej odjeżdżał), a ona cały dzień potem zrzędziła, że nie szanuję jej czasu, bo miałam być PO PIĘTNASTEJ! I mnie wtedy zatkało, bo niby JAK miałam być u niej, chociażby na logikę, po godzinie 15:00, jak wie, że do 16:00 miałam pracować? Jak słuchała, że jestem w biurze, że mam masę służbowych dokumentów do wykonania - mówiłam to nie raz, mówiłam, że nie mam czasu, bo jestem w pracy, że nie będę mogła z niej wyjść wcześniej niż o piętnastej - więc nie ma sensu do mnie wydzwaniać od 12 do 14 co chcę, jeżeli się umówiłyśmy, że przyjadę do niej PO PRACY z której się chwilkę wcześniej urwę pracując zdalnie.
Dla mnie cała komunikacja tamtego dnia była legit - dałam jej tyle razy znać, że jestem zajęta pracą służbową, a potem z przyjemnością wpadłam do Kauflanda na zakupy. Byłam u niej tuż przed 17. Zrobiłyśmy te przetwory, wypiłyśmy kawę i już o 21 byłam w pociągu powrotnym do domu.
Dla mnie wszystko było ok.
A dla mojej siostry tamten dzień to powód do olbrzymiego bólu dupy (chociaż wtedy wcale tak bardzo zła nie była - wyjaśniłam jej wtedy jak sytuacja wyglądała z mojej strony, a ona wyjaśniła, że chciała się umówic na godzinę).
Obydwie poczyniłyśmy założenia - ona ewidentnie uznała, że JASNO zapytała na którą godzinę się umawiamy (to nie to samo co pytanie "o której będziesz?"), a ja uwiązałam się tego, co mi mówiła: że ma wolny dzień, i tak nie ma nic zaplanowane, że się nudzi, więc jak będę to będę i będzie dobrze.
No ewidentnie nie.
I nie podważam tego - ja nie wiedziałam, że ona chce poznać sztywną godzinę (zresztą to nie ode mnie zależało, a od pociagu... dotąd nie kminię, jak jej się składało to co tamtego dnia ode mnie słyszała, gdy wydzwaniała do mnie do pracy i gdy jej mówiłam, że nie mogę jej jeszcze określić, bo muszę skończyć pracę... nie przyjęła tego do wiadomości? Lekceważyła moją pracę? nie wiem), a to dla niej było równoznaczne z lekceważeniem jej osoby. Przykro mi, nie miałam takich intencji.
Ja się czułam lekceważona tym, że nie przyjmowała do wiadomości, że nie mogę bardziej określić czasu przyjazdu niż "popołudniu" lub "po pracy". Nie miałam możliwości tego sprawdzić wtedy. Bo byłam w pracy.
No i dziś znowu to wywlokła.
A złośliwie to wywleka często... jakoś latem też wywlekła ni z tego ni z owego. Ja poczułąm się zła i zraniona - bo kurde, nie będę za to przepraszać do końca życia! Było wyjaśnione? Było! Zła komunikacja? Ech, no włąśnie, bo każdorazowo przy tej okazji siostra zapomina to czego się dowiedziała i mój punkt widzenia tamtej sytuacji. Pamięta jedynie, że się spóźniłam, byłam przed 17, a miałam być "po 15". I za każdym razem od początku wyjaśnianie nieporozumienia, które wtedy zaszło. Ona to przedstawia jako moją winę. Wykpiewa, wyśmiewa. Ech, mój chłopak wtedy włączył się do rozmowy wyjaśniając, że jego zdaniem mam coraz lepszy tajming, że on bardzo przestrzega punktualności (tak, jest na tym punkcie wyjątkowo wrażliwy) i widzi jak duże postępy poczyniłam ze względu na dobro naszego związku xD, a tym bardziej: po poznaniu diagnozy na ADHD i faktycznie działających metod na punktualność.
Tego siostra sie wtedy nie spodziewała.
I tak to trwa - ja jestem w widoczny sposób bardziej wrażliwa na kwestie punktualności od czasu diagnozy na ADHD, bo już wiem jak sobie pomóc, a moja sitra jakby DOPIERO po tych ponad 30-latach wspólnego życia dopiero teraz zauważyła, że miewałam timeblindness i postanawia z tego uczynić moją największą wadę, wykręcić ją jako moje celowe narzędzie opresji wymierzone w nią i rozpętywać o to dziecinną gównoburzę w randomowych sytuacjach, aby było mi przykro.
Po chuj?
Za bardzo w tym jestem (tj. zaangażowana emocjonalnie), żeby to zrozumieć.
Nie rozumiem.
Dziś, randowmowo postanowiła wysłać mi dziecięcy zegarek jej synka i przytoczyć rozmowę jaką prowadziła z mężęm: że zegarek dobry dla małego, ale też dla Vill.
I dodała w smsie, że to tylko żart i żebym się nie obrażała.
No... uznałam, że żart niezabawny, ale wiąż jednak żart. "Chodzi o spóźnienia?" i wyjaśniłam jej, że to nie chodzi o to, że nie mam problem w rozumieniu zegara. Podesłałam jej kilka reelsów wyjaśniających timeblindness - życzliwie, zabawnych, ale ze zrozumieniem z czego to wynika, a nie z założeń osób neurotypowych na temat lekceważącego podejścia do czasu i innych ludzi reprezentowanych przez te osoby atypowe (my cholernie się staramy, nie lekceważymy, wręcz przeciwnie - zawsze jestem przygotowana wcześniej przed wyjściem, ale jak założę buty, to zapominam, gdzie odłożyłam klucz/torebkę/słuchawki aby ich nie zapomnieć zabrać, a jak ich szukam, to wpadam na masę innych problemów np: czy zabrać rękawiczki czy nie, gdzie położyłam kurtkę itp ... To jest wykańczające).
A siostra znowu wyszła z "nie zasłaniaj się ADHD! Jak masz ADHD to masz obowiązek lepiej planować czas, a ty wtedy powiedziałaś, że będziesz po 15, a byłaś przed 17!" - no i znowu, o rzecz sprzed lat. Jakby NIC co się wydarza teraz, co już nie raz ustalałyśmy, że w takim razie ZAWSZE będziemy się umawiać NA GODZINĘ i tych godzin zawsze przestrzegam od tamtego czasu, aby było fair.
Ja nie wiem skąd ten pomysł, ze jak ktoś ma diagnozę to "nie musi nic z tym robic"? Przecież diagnoza uwaglnia, po porostu przestajemy się TAK BOLEŚNIE I MĘCZĄCO maskować, niektórych rzeczy nie zmienimy i nigdy nie będą w nas funkcjonować jak u neurotypowych. Po prostu. I to okay. Jesteśmy różni. Ale decydujemy, gdzie się możemy spotkać. Tym czasem od siostry słyszę "masz być teraz jeszcze bardziej skupiona na tym, aby maskować, że masz ADHD i NIE MOŻESZ mieć żanych objawów, skoro masz już leki i diagnozę" - jak masz urwaną nogę to nie odrośnie do cholery! Mam inaczej zbudowany mózg. Nie działają u mnie metody, które działają u kogoś innego. Ech - na przykładzie dysleksji jej to wyjaśniałam - ten przykłąd łapie, bo latami widziała jak to działa, jak funkcjonuję jako jej starsza, oczytana siostra, która zdawała testy wiedzy z ortografii na 5, a wypracowania siała od błędów i literówek (treść ważniejsza od formy). I to potrafi przyjąć i nie dyskutuje z tym. ALE gdy słyszy "ADHD" to momentalnie się odpala...
Cholernie jest mi przykro. Wiem, ze ona jest dlako, a ja nota bene jestem w pracy gdy to pisze, ale strasznie mi przykro... Neguje się wciąż to kim jetsem, jaki progres poczyniam... wyciaga ten przykład z przed lat jako dowód na mój... brak odpowiedzialności, lekceważenie, głupotę, jako oprawczynię, która zadała jej krzywdę. Odmawia przyjęcia do wiadomości, że to było zwykłe niedogadanie się. Że nie było w tym złych intencji.
I to tak z dupy - dzieląc jakiś durny żart z mężem, w ramach wspomienia wydarzenia, które zawsze budzi silne emocje i ostra wymianę zdań.
Po co?
Nie rozumiem tego.
Płakać mi się chce.
Mam dziś jeszcze 4h roboty, a po rpacy robię projekt zaliczeniowy z koleżanką z grupy. A potem siadam do wykonania innego projektu zaliczeniowego - graficznego.
Dosłownie wczoraj, myjąc naczynia po podróży z Drezna (przygotowałam nam termosy z kawą, z herbatą) myślałam o tym, że zejście z tego poziomu stresu, który mam obecnie w życiu zajmie mi wedle literatury 3 mc.
Brakuje mi podróży, marzę o tym by podróżować i pracować zdalnie. Robić kontent z galerii sztuki. Kocham design i sztukę. I architekturę - dojrzałam do tego co kiedyś forshadowała moja kuzynka: żeby wrócić do architektury. Nie do bycia architektką, a do bycia entuzjastką formy, technologii, myśli projektowej. To są te aspekty, które uwielbiałam w studiach, a których nigdy nie zaznałam w pracy zawodowej (która była koszmarnie nudna, odtwórcza, bez zachwytu nad formą, bryłą, proejktem, historią - wszystko musiało być po prostu... zgodne z przepisami i tyle... budownictwo, ale design).
Westchnęłam wtedy ciężko - jeszcze prawie dwa lata tego kołchozu z brakiem czasu przez studia. Lubie studia. Ale jestem tak zmęczona, że nie mam przestrzeni na cieszenie się z nich.
A potem pomyślałam, że już sam związek, przed studiami, był dla mnie stresujacy i obfitujący w CHRONICZNY BRAK CZASU. Bo zrobiło się dwa razy więcej rodziny do odwiedzenia i dwa razy więcej przyjaciół do zadbania. Przecież ja już wtedy narzekałam na brak czasu.
:(
A teraz do tamtego okresu tęsknię - bo było mniej stresująco, a i tak bardzo męcząco...
Nie wiem...
Mam teraz totalny mindfuck, boję się (bo nadal ręka mi nie działa), myślę o tym co bedzie dla mnie dobre, komfortowe... i ciężko mi... Nie wiem co dalej, póki co chcę, aby dalej było po prostu tak... SZYBKO i ciężko.
Żle mi... ale zarazem widzę, że jest dobrze, że dbam o siebie. Umówiona jestem do gina, pójdę do fizjo, byłam z rodzicami na jarmaku. Było super.
Po rostu trudno mi od kilku lat o równowagę, taką dobrą.
20 notes · View notes
xourpipp · 7 months ago
Text
kurde wpierdzielilam cala paczke czipsow przed chwila, wczesniej jadlam maka i wogule mega duzo
WIĘC OFICJALNIE...
DO 30 SIERPNIA WODA + MUSY I ĆWICZENIA BO SIE ZAJEBIE PRZED SZKOLA
mam taki plan ogolnie zeby teraz pierwsze 2 dni nic nie jeść, potem jeden dzień moge zjeść kilka musów np. 1 z owolovo i 1 ten konjac bo kupilam dzisiaj i potem znowu 2 dni i mega sie ekstytuje
decyzje podjełam bo sie zorientowalam ze znowu bede gruba w tą zime i że siedze w ławce z przyjaciółką która tbh jest troche moim th1n$pø i strasznie jej zazdroszcze bo ma mega szybki metabolizm i jest mega chuda więc przy niej bym wyglądała jeszcze bardziej obrzydliwie i jak dzisiaj byłam w sklepie wziełam takie spodnie jeansowe i tak śmiesznie w nich wyglądałam że sie dosłownie śmiałam na cały głos w przymieżalni przed jakieś 30 sekund bez przerwy.
Ogólnie robie zmiane, będe dbała o siebie, robiła makijaż do szkoły itp.
jak nie wytrzymam bez jedzenia to poszukam jakichś tabletek na żyganie choć boje sie żygania i mnie to strasznie brzydzi
a i wiecie czy nasiona chia naprawde pomagają?? niewiem wkońcu
a wogule dzisiaj przyjaciolka na jedna grupke wysylala nasiona chia jak pije, a potem gadala ze kocha biegac choc nienawidzi i gadala na te nasiona "mniam" "kocham" itp.
girl jak chcesz atencji to sie tak odrazy mówi a nie zachowujszz sie jak sie zachowujesz
potem kolejna jeszce lepsza bo chudsza odemnie gada że nie lubi swoich ud to im napisałam o tym w sklepie z jeansami to sie zamkneły
one serio użalają sie nad sobą myśląc że mają bardzo źle bo ojejku raz sobie poćwiczą i wypiją te jebane nasiona a potem wpierdolą jakieś ciastka które mają może 600kcal i sie beda obzerac
kochani to tak nie dziala
nie wiedza ze inni maja owiele gorsze problemy
jeszcze jak im napisalam ze istnieja od odchudzania choroby psychiczne to sie zdziwily
ja oczywiscie nie mam takich strasznych problemow bo sie ciagle nad soba uzalam ze tez mam zle a nie mam
a i wuecue co zrobić żeby przestac caly czas gadac czegos o sobie? wszyscy wiedza o mnie wszystko oprocz ed i any bo ciagle cos gadam. taka jedna dziewczyna z klasy jest taka skryta i prawie nic o niej niewiem i jej zadroszcze
ciala tez jej zazdroszcze a i tak ona repostuje te filmiki ze nie lubi swojego ciala
niedawno mnie to irytowalo ale teraz rozumiem ze mamy porpostu tą samą przyjaciółke
dobra kończe i tak nikt tego całego nie przeczyta 😭 kocham was moje motyle 💕🦋
33 notes · View notes
kurocho-blackbutterfly · 8 months ago
Text
Tumblr media
0.7.08.2024
Zjedzone: 113 kcal
Spalone: 1010 kcal
Bilans: - 897 kcal
Rano było git. Dałam radę nic nie jeść. Biegałam sobie godzinkę. Później wróciłam do domu i zaczęłam sprzątać. Spakowałam się i pojechałam na basen (30 min drogi rowerem). Ale okazało się, że nie mam klapek, więc pojechałam do domu. I w domu prawie wpierdzieliłam całą lodówkę, ale udało mi się powstrzymać zjadając pomarańczę i popijając zieloną herbatą. Od razu złapały mnie wyrzuty sumienia i po jakiś 7 min, zwymiotowałam pomarańczę. Ale zwymiotowanego jedzenia, Itak nie odejmuję od kcal. Potem pojechałam na basen, tym razem z klapkami. Byłam tam z półtorej h i wróciłam rowerem do domu. Zrobiłam sobie krutką drzemkę i po oglądałam anime, później coś pobazgrałam. Odkurzyłam samochód mamie. W tym czasie mama wróciła ze sklepu. I kupiła lody, pierdolone lody. A ona wie, jak bardzo kocham lody, ale udało mi się powstrzymać. Około 20 koleżanki podeszły mi pod dom i wyciągnęły na wycieczkę rowerową. Wróciłam lekko po 21 i jeszcze troszku porysowałam. 0 22 zrobiłam trening z aplikacji, poszłam się wykąpać i zrobiłam rozciąganko przed snem.
~KuroCho 🖤🦋
Tumblr media
37 notes · View notes
jazumst · 8 months ago
Text
Odkryte karty
Żeby Was chuj nie strzelił. O wczorajszym dniu pracy... Posłuchajcie:
Zacznijmy od samego początku.
Przyszedłem do pracy na 13:30. Kilka minut przed Manekinem. Kuc akurat kończył wykładać nabiał. Fajki w całości były walnięte w magazyn. Kuc twierdził, że towar przyjechał "nie w porę". Ale chyba niedawno, skoro dopiero kończyli nabiał. - Na start paleta wody/napoje/piwo i spożywka. 13:30.
//
Do czternastej zdążyłem się zalogować, posprzątać po Kucu i wprowadzić faktury, wraz ze zrobieniem cen. - 14:00 wyruszyłem do towaru. - Manekin dalej obijała się po piekarniczym. Chleb nakurwiany mocno.
//
O 15 praktycznie kończyłem paletę z napojami. Przy okazji przygotowywałem na magazynie, bo pierdolnąć to ich można w łeb, a nie towar. - Zabroniłem Manekinowi stać na mojej kasie, bo pchała się jak pedofil do dziecka. Nie ma kurwa łatwej pracy. - Manekin podeszła do palety, a potem wpierdalała, ukradkiem na mnie filując. Zgodnie z przewidywaniami. - 15:15 stała kawa przykrywa woreczkiem o.O
//
Dokładnie dwie godziny po rozpoczęciu zmiany, czyli o 15:30 podeszła do palety. Po czym pobiegła, a jak, dokładać Tigery. - Skończyłem ciężkie. Stała i patrzyła mądrze jak student na egzaminie. - Co mogę brać? - pyta. No ja co? Bierz co chcesz, skreślaj i układaj. - odpowiadam. I w tym momencie karty rozsypały się po ziemi i prawda ujrzało światło dzienne. Manekin nie umie czytać po polsku. A może raczej nie chce, bo jak trzeba coś zajebać albo kupić to czyta i rozumie bardzo dobrze. Tak też wkurwiony sromotnie odhaczam jej te rzeczy z faktury. Co raz słyszę - Bogdan, to nowe? Gdzie to stoi?! - Noż kurwa by cię ruskie w przemoc wzięli! Jak mam ci zdjąć, odhaczyć, podejść i pokazać gdzie leży to już sam mogę w regał wstawić! "Ale ona nie wie!" Ponad 5lat w Polsce, 3 u nas i ona, kurwa jej mać, nie wie gdzie co w sklepie leży! Aż się purpurowy na ryju zrobiłem, co każdy zauważał.
//
Przyszła babka mierzyć okna pod rolety. Już bez fabuły, musiałem się nią zająć. Manekin nie podejdzie już do kasy, bo mówiłem, że ma nie podchodzić. Nic tylko ten zakuty łeb w imadło i rozjebać. Kolejka jak murzyńska pała, a ta wpierdala drożdżówkę i patrzy.
//
Przyjechała Mlekowita. Zgrała się z ciastami. Manekin nie podejdzie pomóc, a jeszcze bezczelnie woła na mnie, że moje ciastka stoją. Każda, KAŻDA inna by albo mi pomogła z nabiałem albo schowała, słowem 12 ciastek, do lodówki. Ale nie Manekin. Zrobiła swoje i stoi.
//
Wprowadzam fakturę, bo dużo nowości. Robię to z premedytacją. Manekin sprawdza coś na komórce. Jest po 18, a paleta stoi. Idę ściągać daty na nabiale. Manekin stoi, paleta stoi, robota stoi, tylko mi już nie stanie z tych nerwów. Chyba, że serce. Pytam więc Manekina czy łaskawie weźmie się za robotę, bo jak [[widzi jestem tak jakby zajęty czymś innym. Nie, bo ona sprawdza kodami kreskowymi a jej to za długo zajmuje.
//
Akurat gadałem z Kiero, to jej powiedziałem żeby się nie zdziwiła. Coś tam głupiego palnęła, ale jej jutro dokończę to co Wam teraz opowiadam.
//
20:45 wziąłem się za zamiatanie, bo i tego babsztyl jebany nie ogarnął. Dziwne, bo takiej wiedźmie miotła powinna być nieobca, a wręcz bliska.
//
Po 21 zmyłem tylko u siebie, wyłączyłem lodówki, wprowadziłem kuleczki i poszedłem do palety, która dziewiczo wręcz nietknięta stała sobie tak od dawna.
//
Przyszedł Manekin. Co może brać? Za robotę się weź! - jej odpowiadam. - Najlepiej za mycie sklepu. Ta się pyta gdzie już zmyłem. Już mi się ciemno przed oczami od nadmiaru tego kretynizmu robiło, więc jasno powiedziałem, że nigdzie, bo kurwa sam daty, sam wszystko i jeszcze mam jej zmywać? Czy ona nie widziała, że nigdzie nie było myte? - Już kurwa łzy w oczach - Bogdan, ale czemu ty krzyczysz? - Niech się cieszy, że w ryło nie oberwała, bo bliski jestem z każdym dniem coraz bardziej.
//
21:55 wywaliłem pustą już paletę ze sklepu. Klejący, śmierdzący i wyczerpany skończyłem zmianę. Za to Manekin jeszcze nie skończył. Wyszło mi 65ziko na plusie. I teraz pytanie czy kogoś orżnęliśmy, walnęliśmy się przy rozmienianiu, czy jesteśmy 35na minus bo było źle rozmienione i wydane. Z nią wszystko może być, bo wydaje kasę w tych samych nitrylach w których robi wszystko inne. - W wielkim finale wyłączyła na noc lodówkę z nabiałem. 5:30 Kiero mi pisze kto wyłączał nabiał, bo 20stopni.
//
Swoje pretensje zgłosiłem, jutro składam uzasadnienie i dzwonię z donosem. Pierdolę. Ta robota może być fajna, ale nie z takim czymś. Jakbym chciał z manekinami pracować to bym się w muzeum figur woskowych zatrudnił albo w odzieżowym.
22 notes · View notes
plonaca · 6 months ago
Text
Niedziela
Dzisiaj spaliśmy z 8h, ale wiadomo, że to nie wystarczająco, żeby odespać, chociaż czułam się rano dobrze.
Oni wyszli koło 9, a ja ugotowałam sobie szybko parówki i wzięłam się za ogarnianie domu. Musiałam doprowadzić do ładu kanapę, jeszcze raz odkurzyć, zmienić pościel, odkurzyć materac i sypialnie, ogarnąć pranie i znów walczyłam z kaloryferami. Aż zrobiła się 14 i poszłam z psami i akurat w momencie jak wróciłam oni przyjechali.
Nawet zadzwonił zapytać co mi przywieźć do jedzenia z miejsca w którym byli, trochę zjadłam i w sumie wszyscy usiedliśmy przed grami.
Oczywiście coś dogadał, że rozpoczyna grę
a tu już chyba rozpoczęta
więc nie omieszkałam wymienić Mu wszystkich rzeczy, które robiłam odkąd wyszli.
On pojechał odwieźć Młodego przed 18. Przed ich wyjściem wszyscy się jeszcze trochę pospinaliśmy o ogarnianie rzeczy za sobą, bo powiedziałam im, że sprzątanie za ich dwójką to już dramat. Nawet Młody coś dogadał, że tata mieszka w hotelu i powinnam Mu powiedzieć, że ja do Niego przyjadę na weekend i też będę Mu tak robić. Ale w sumie skończyło się śmiechami.
Myślałam że szybko wróci. Włączyłam ogrzewanie i kontrolowałam cały czas piec, umyłam włosy, umyłam się, jeszcze chwilę pograłam, powiesiłam pranie, aż w końcu zadzwonił ok. 20:45 że zaraz będzie. Jakoś tak nawet trochę się o Niego martwiłam, ale to nie był taki typowy dla mnie, zazdrościowy strach. Po prostu wiedziałam, że źle się czuł i jakoś tak nie wiem…
Przyjechał i w sumie było miło. Zaczęłam grzać Mu zupę i przygotować Thera flu w czasie jak poszedł z psami.
Nim się położyliśmy była 22, obejrzeliśmy 1 odcinek i kawałek następnego, jak uznaliśmy, że nie ma co na siłę, trzeba odespać. No ale i tak pewnie z 23 była.
Bilans:
Neo (papierosy): ↔️ 10 👎
Dbanie o siebie: ⬆️ włosy umyte, a poza tym trochę chillery 👍
Jedzenie: ↔️ normalne, ale niezle, chociaż bez kolacji 👍
Związek: ⬆️👍
Choroba: ↔️
Praca: -
Inne obowiązki: ↔️ zgodnie z planem 👌
Samopoczucie: ↔️ nie jest źle 👍
8 notes · View notes
chichotka · 9 months ago
Text
Czuliście się kiedyś we własnym domu jak w domu wielkiego brata? Ja tak właśnie się czuje.
Miałam jeden dzień urlopu i o jeden za dużo.
Spędzanie go w domu to męczarnia.
Ileż to ja się nawkurw... to moje.
Zacznijmy od tego, że chciałam skorzystać, bo pogoda, bo urlop i w końcu zobaczyć dno kosza od prania. I co? Ano cała linka na pranie zajęta, jak nigdy. Przypadek? Śmiem wątpić.
Historii ogródkowej ciąg dalszy. Z #lokatorki zrobiła się ogrodniczka pełną gębą. Jak zrobiliśmy generalny porządek w ogródku przed domem (wspominałam, że przez 30 lat jakoś przechodziła i nie zauważała tych krzaczorów) to owa osoba przypomniała sobie, że zielsko się plewi. I tak my chcemy żeby owy kawałek zarósł i była trwa, a ona chodzi z haczką i grabiami. Dodam, że oczywiście naszymi narzędziami operuje i się rządzi, bo przecież osoba się w życiu niczego nie dorobiła. Przy okazji jak je bierze to troszkę poszpera nam w pomieszczeniach gospodarczych, a co tam... Mało tego, tak to jeszcze nie koniec, sąsiad psełdo stolarz wcisnął jej za grube hajsy drewniane donice (dla mnie wyglądają jak trumny - toć to szczegół, pewnie się czepiam) i te babsko postawiło je przed moim garażem i posadziło sobie begonie - cmentarne begonie, to jakiś znak? Na trumienkach się nie zatrzymała, wynalazła kolejne donice i coś tam zasiała. My odgracamy, ona robi rozpiździaj, każde z innej parafii - wieś tańczy i śpiewa. Mój pedantyzmu nie może tego znieść!
Poza tym cały czas jestem podglądana i podsłuchiwana. Jak wychodzę na zewnątrz to od razu mam ogon, i to podwójny, bo są wakacje, czyli monitoring jest podwójny. I żeby to się chociaż odezwało, żeby pogadało chociażby o pogodzie, o czymkolwiek. Od 10 lat usłyszałam tylko "Cześć ciocia" - ot wyżyny konwersacji. I tak siedzimy w krępującej ciszy i patrzymy na siebie.
Dla mnie to katorga, nie urlop. Spędzanie czasu z kimś kogo nie lubię, wręcz nienawidzę, jak widzę tą babę i to drugie coś to od razu czuje w sobie narastającą złość i obrzydzenie. Tak bardzo żałuję decyzji, by zamieszkać razem.
I niby wiem, że mąż jest po mojej stronie i że z nią rozmawiał, tylko to ciężki przypadek i do niej nie dociera, mimo to wczoraj wyładowałam się na nim. Trochę mi głupio, ale ja już nie wytrzymuje psychicznie.
Dom to powinno być miejsce odpoczynku, gdzie mogę sobie rozmawiać z kim chce i o czym chce, gdzie mogę spać do 12, gdzie mogę chodzić swobodnie bez makijażu i w gaciach, bez jakiś komentarzy - tu nie mogę.
Musiałam...
24 notes · View notes
dawkacynizmu · 6 months ago
Text
Tumblr media
niedziela 22.09
۶ৎ podsumowanie dnia
zjedzone — binge
will this ever end...?
dostałam kilka (chyba) pokrzepiających komentarzy od was pod wczorajszym wpisie ale na żadne nie odpisałam bo miałam mętlik w głowie, ciężko było mi formułować myśli, a co dopiero ująć je w słowa. wczoraj po poventowaniu na blogu wzięłam się za naukę, dwa tematy z geografi, oraz za pisanie, mam na razie 1600 słów pierwszego rozdziału co jest tragicznym wynikiem jak na cały tydzień??? zwykłam pisać około 8000 tygodniowo rok temu, w 8 miesięcy około napisałam 600 stron opowiadania a teraz idzie tak mozolnie. poszłam spać o 1-2 i obudziłam się sama chwilę przed 8, nie mogłam już zasnąć więc poszłam wypić siemię i obejrzałam odcinek criminal minds. jak wszyscy uwielbiają jesienne wieczory, to ja uwielbiam jesienne poranki. kiedyś wstałam specjalnie dla nich wcześniej, teraz śpię do 9 żeby mieć mniej czasu na jedzenie w ciągu dnia XDD o 11 miałam binge i do 15.30 leżałam w łóżku, przyjechał mój ojciec chrzestny, ciotka i młodsza kuzynka. moja mama zachwycała się jaka ona jest chuda (mówi jej to dosłownie za każdym razem jak ją widzi i mam wrażenie że zarówno ona jak i jej mama jakiś niekomfortowo się z tym czują) a ojciec chrzestny wygłaszał homofobiczne prawicowe bóg honor ojczyzna opinie że gejów to by on najlepiej do psychiatryka wysłał i coś takiego. moja mama i ciotka słuchały tego z takimi minami 😐 i tylko wzruszały ramionami, po czasie ciotka jebła "no tak jest po prostu jedna nie chce być z facetem tylko chce być z drugą babą no co zrobisz" i skończyła się dyskusja. zawsze się zastanawiam czego oczekuje osoba wygładzające takie opinie, poklasku? naprawdę musi go szukać podczas rodzinnego spotkania? może czas zapisać się do kółka dyskusyjnego. chyba że boisz się że zostaniesz przegadany. do teraz pamiętam rozmowę z ojcem chrzestnym (30+ letnim stałym singlem który nigdy w związku nie był dla kontekstu) na temat mojego bierzmowania do którego nie poszłam. "a co jak twój chłopak będzie chciał śluby kościelnego" "to będzie miał problem" "a moje dziecko będzie normalne, będzie szło do bierzmowania" "znakomicie, a gdzie to dziecko?" "ty nie bądź taka mądra" "argumenty się skończyły?" "jakbym przestawił ci moje argumenty to byś się zesrała 💅🙄" przyjemniaczek. jutro wiezie mnie do szkoły bo 10:30 na i pewnie znowu przyjedzie godzinę spóźniony, nie znam drugiego człowieka który by tak nie szanował czasu innych 😭 przejedzie ci dwie godziny po czasie i powie ze sory spałem XDD
z kuzynką i ciotka poszłyśmy na ogródek pozrywać jabłka bo mam 4 jabłonie. zaraz zleci się połowa wiochy z prośbą o kilka sztuk, w sumie nie ma się co dziwić bo te jabłka są tak zajebiste, nigdy w sklepie nie kupiłam tak idealnych, twardych i kwaśnych. buszowałak z kuzynką po piwnicy bo chciałam jej oddać swoją starą deskorolke, poszłyśmy chwilę się przejechać i nie byłam w stanu nawet ustać na tym 😭 a jak byłam w jej wieku to chodziłam z koleżankami na mega stromą górkę i zjeżdżałyśmy z niej dla funu na siedząco. nikt kończyn nie połamał ale chodziłyśmy tak podrapane bo za każdym razem jak czułysmy że zaraz się rozjebiemy na tej desce to skręcałyśmy w krzaki na poboczu. kilka razy samochód nas prawie potrącił bo to była normalna droga XD tylko ze w lesie. wiem że się rozpisuje na dziwny temat ake wolę pisać o tym niż ventować 💁
potrzebowałam zmiany w życiu więc przerzuciłam się z fitatu na yazio. złapałam się właśnie na tym że zaplanowałam już co będę jadła jutro i we wtorek XD usunęłam te posiłki bo taka fiksacja na jedzeniu nie działa na.mnie dobrze. będę wpisywać bezpośrednio przed zjedzeniem. postaram się jeść tyle ile potrzebuje (mój apetyt w końcu chyba opada) tak jak to robiłam kiedy udało mi się dobić 6 tygodni bez napadu. mam teraz ciężarki do ćwiczeń więc 3x w tygodniu postaram się ich używać, dbać przyzwoitą ilość białka, może urośnie mi jakiś mięsień i metabolizm przyspieszy. śledzę na reddicie kilka wątków związanych z bulimia, zdrowym odżywianiem, objadaniem się. wyświetlił mi się dziś wpis kogoś to tak jak ja zaliczył relapse w tym ostatnim i jego/jej sytuacja była bardzo podobna do mojej, również przyczynił się do tego powrót do szkoły. to jest czyjaś odpowiedź która mi się spodobała i chcę ją sobie wziąć do serca.
Tumblr media
może powinnam wrócić do pisania w dzienniku. swoją drogą, jeżeli zdarza mi się binge w ciągu tygodnia to jest to najczęściej maksymalnie do godziny po moim powrocie do szkoły. taki przedział czasowy między zjedzeniem posiłku a zabraniu się za naukę. czuję się zmęczona, mam ochotę szybko poprawić sobie nastrój nawpierdalaniem się. zastanawiam się nad rozwiązaniem tego problemu, co mi przychodzic do głowy to nie odpoczywać od razu po powrocie (lubię sobie posiedzieć godzinę zanim za cokolwiek się wezmę) tylko niemal od razu się za coś zabrać, odpoczynek przełożyć na
wieczór kiedy już skończę z z nauką. swoją drogą czeka mnie dziś kolejna godzina śleńczenia nad geografią (rozszerzenie), to ten przedmiot do którego muszę wykorzystać całą masę skojarzeń aby zapamiętać niektóre chore nazwy xd (i tak mam lepiej niż biolchem pod tym względem) myśląc o erze KENozoicznej wyobrażam sobie ryans goslinga w stroju innuuta bo akurat wtedy polska była wielokrotnie zlodowaciała co przyczyniło się do powstania rzeźby polodowcowej na północy kraju. ogólnie całkiem lubię się uczyć :> tylko nie lubię jak mam zapierdol z dosłownie każdego przedmiotu i czuję jakby brakowało mi miejsca w mózgu na pomieszczenie tego.
27 notes · View notes
myslodsiewniav · 3 months ago
Text
Święta trochę + +kontrola u lekarza + sylwester + "nowy członek rodziny"
3-01-2025
Witam w nowym! :D
Zrobiłam sobie tutaj listę rzeczy do spisania: https://www.tumblr.com/myslodsiewniav/771314358300065792/rozdzia%C5%82-ostatnie-dni-roku-2024-%C5%9Bwi%C4%85teczny?source=share
... ale nie mam ZNOWU czasu na wywalenie tego wszystkiego z głowy, bo czasu coraz mniej, a muszę cisnąć zaliczenia. Ech. Niestety. Nadal czuję, że maraton trwa, a NAPRAWDĘ się udało mi się wylogować z życia na 2 dni i dziś nieco bardziej zregenerowana mogę się brać za robotę.
Nawiązując do tego co opisywałam w poprzednim wpisie - że nie chcę "odhaczać" kontaktu ze znajomymi: udało się, ale małymi kroczkami. Tak fajnie sobie powymieniałam literki z Asią - a tak dawno tego nie robiłam. To było dobre.
Konkluzja taka: muszę odpocząć by mieć siłę na interakcje. Tak nie częściej niż kontakt do bliskich raz w tygodniu.
Kolejna rzecz: w sylwestra byłam padnięta. Poszliśmy w rezultacie do mojego kumpla, tam czekał kolejny kumpel i spędziliśmy wieczór na żarciu, na oglądaniu naprawdę złych filmów (tak złych, że aż śmiesznych), zasypiałam ze zmęczenia chyba dwa razy, ale czułam się generalnie dobrze. Po filmie skupiliśmy się na grze w pogromców wampirów (zrobiliśmy kampanię z samych starych dziadów na mapie - ja grałam starym dziadem z czosnkiem, Programista starym dziadem z biblią, O. starym dziadem z mieczem, a S. grał starym diabłem xD we włochatej szmacie - co znowu obudziło całkiem zabawna rozmowę o socjologii i patriarchacie w zwykłych tropach popkulturze, tj. mogłabym grać starą babą z czosnkiem, gdyby była taka opcja, ale nie było takich postaci do wyboru) i ku niezadowoleniu S. zawinęliśmy się o 2 w nocy do domu, bo obydwoje byliśmy padnięci.
Nasze psiątko bardzo cierpi przez tych debili od fajerwerków (w dupie by sobie odpalili... ) - czasem po prostu biega po domu z podwiniętym ogonem i sapie, a czasem jest jak galareta. Panika na maksa. Ech. Dlatego od kilku dni dostaje leki na uspokojenie, a w sylwestra dostała na 30 min przed północą lek usypiający. Zasnęła, przespała największe bombardowanie zza okien, a jak się obudziła to domagała się aktywnie zabawy z nią: biegała ze swoim pluszowym szczurem w pyszczku i wciskała go w ręce (ręce trzymające pady) wszystkich po kolei. :D Fajnie było ją zobaczyć tak wesołą.
S. w ogóle fajnie zauważył: nasz pies na lekach uspokajających po prostu nie pamiętał by szczekać na wielkiego wujka, więc pierwszy raz od 2 lat S. miał szansę w ogóle się jej przyjrzeć (inaczej wściekle na niego ujada - nie dość, że nie widujemy się na tyle często by przywykła do jego zapachu, to jeszcze nie pomaga to, że S. jest wieeeeeeeeeeelkim, prawie 2m wysokim, potężnym mężczyzną, z brodą, tubalnym głosem... jak wstaje by mnie przywitać to jest niczym olbrzymi niedźwiedź - pies nie widzi niego buzi). Uznał, że to śliczny piesek wyglądający jak "smok w azjatyckim stylu". Zachwycił się jej naglą potrzebą przytulania... No, miłe to było. Fajnie słuchać pochwał swojego psiecka, tym bardziej, że sama zauważam tę zmianę.
Wracając do mojej listy z poprzedniego posta:
1 - Święta u mojej rodziny.
Wszystkie plany wzięły łeb, bo w noc z 22 na 23 grudnia siostrzeniec przeżył swoją pierwszą grypę żołądkową i pierwsze wymiotowanie. To normalnie nieciekawe doświadczenie, ale pierwszy raz to musi być wyjątkowo paskudna niespodzianka. Nie dziwię się, że malucha zmiotło z planszy. :( W rezultacie siostra i Szwagier odwołali swój wyjazd do jego rodziny, a do moich rodziców wpadła tylko moja siostra przepraszając, że jest jedynie "słabym substytutem". Zdziwiło mnie to i jakoś tak... uraziło? Całe życie z nią święta spędzam i super, że mogłam ją zobaczyć, a ona nagle, że jest "słabym substytutem", bo przecież - według nie, jak już wyelaborowała wynikanie które zaszło w jej głowie - wszyscy chcieli zobaczyć jej synka i zobaczyć, jak on pierwszy raz wyciąga spod choinki prezenty itp.
To znaczy u mnie w rodzinie zawsze najmłodszy wyciąga prezenty spod choinki. To chyba nie jest reguła? Tak mi się wydaje. U O. spod choinki też prezenty wyciąga najmłodsza, ale bardziej chodzi o to, by była to nie tyle najmłodsza osoba w domu/przy stole, a by był to przedstawiciel najmłodszego pokolenia, który założy czapkę biskupią - to ta czapka (taka wysoka, czerwona, ozdobiona złotymi wstęgami, bardziej zgodna z tradycyjnym katolickim wizerunkiem Mikołaja, niż tym bajkowym, a potem zaanektowanym przez Coca Colę) to ta czapka jest rekwizytem upoważniającym kogoś do wyciągania prezentów spod choinki u mojego partnera w rodzinie.
U mnie trzeba po prostu być najmłodszym.
No więc najmłodszy w rodzinie jeszcze nie miał okazji skorzystać z tego przywileju, może za rok.
Niemniej zjedliśmy sobie kolację Wigilijną.
Jak się cieszę, że było TAK normalnie. Naprawdę normalnie! Gdy przyjechałam zajęłam się wykładaniem prezentów, potem zapytałam mamy "W czym ci pomóc, mami?", a ona do mnie "A nie trzeba, już wszystko przygotowane" i tu uśmiech i przytulas, a zaraz za tym do mojego partnera woła zdrobnieniem jego imienia i dodaje "pomóż mi w kuchni" xD xD xD No myślałam, że jebnę xD. Mama zachwycała się, że on taki ogarnięty jest, chciała wciąż jego pomocy. xD Tata w tym czasie biegał w t-shircie w kolorze różowym z czerwonym wzorkiem palm i plaży. Pytam go czy ma zamiar się przebrać, a on, że miał, ale siostra go wyciągnęła spod prysznica (by przywiózł ciasta) i jakoś mu się ode chciało przebierać, że w tej koszulce jest mu wygodnie. Było to dziwne... ale w sumie nikomu to nie przeszkadzało. Wszyscy poza tatem byliśmy odstrzeleni w koszule, sukienki itp, ale samo to, że było mu wygodnie w różowym t-shircie było ok. I to był tak fajne...
Weszły rozmowy o tym jakie powinny być uszka: z grzybami, nie lubię jak w uszkach jest kapusta - okazało się, że to dlatego, że w mojej rodzinie nigdy nie robiono uszek z kapustą i grzybami, bo to farsz do pierogów - zarówno ze strony mamy i taty uszka były z grzybami. Po prostu mam dysonans jedząc uszka z kapustą i grzybami, bo to powinna być inna potrawa, której tak swoją drogą nie lubię.
Moi rodzice bardzo lubią pierogi z kapustą i grzybami, jak i siostra nie przepadamy. Babcia (mama taty) robiła na święta 3 rodzaje pierogów: ruskie, z kapustą i grzybami oraz z kaszą, skwarkami i ziemniakami. Tych ostatnich nie jadałam nigdzie indziej na święta, a były naprawdę pyszne. Natomiast ruskie pierogi to moje (i mojej siostry) ulubione, więc się nimi opchałam u rodziców, wiedząc, że u rodziny O. (gdzie mieliśmy spędzić kolejne 2 dni) jada się WSZYSTKO z jednym farszem: kapustą z grzybami. xD
Leciały różne rozmowy: siostra znowu chciała wejść na temat szczepionek, ale umówiłam się z O. (którego szlag trafia po chwili słuchania argumentów w tym obszarze tematycznym), że w razie gdyby poruszono ten temat, to nie daję go ciągnąć, ani nie próbuję przedstawiać racjonalnym argumentów i powoływać się na badania (w co zwykle wchodzę w relacji z moją siostrą... ech) - niech temat umrze. No i umierał.
Rodzice opowiedzieli mi jak prawie ich naciągnięto na olbrzymi wydatek w sklepie. Otóż tuż przed Świętami kupili nowy telewizor - był wart 2000 zł, ale dodano im ubezpieczenie, dodano jakieś tam "dowozy do domu", jakieś niby ekstra coś-tam co niby było niezbędne by telewizor działał i w rezultacie podpisali umowę na ponad 4000zł... Jak się Szwagier o tym dowiedział, to razem z siostrą ich opieprzyli, zawieźli ich do sklepu, rozwiązali umowę - nie bez przygód, bo sprzedawcy zaczęli grozić mojej mamie jakimiś konsekwencjami z banku, że będzie od teraz miała problemy z jakiegoś powodu, całe szczęście Szwagier odbił na spokojnie te wszystkie groźby, powołał się na prawo i zaczął nagrywać sprzedawcę, który spotulniał dopiero wtedy i oddał moim rodzicom pieniądze. A potem Szwagier zawiózł ich do innego sklepu, pomógł zawrzeć rozsądną umowę na lepszy telewizor i zamknęli się w kwocie poniżej 2k zł. I super, Szwagier nr 1 został bohaterem.
Co nie zmienia faktu, że gdy słuchałam tego wszystkiego to miałam oczy jak żetony. Nikt mi o tym nie pomyślał by opowiedzieć wcześniej!? Ale rodzice natychmiast zaczęli mnie i O. prosić o to byśmy im już nie tłumaczyli jak głupio dali się naciągnąć, że już wiedzą, że już dostali naprawdę dłuuuugą połajankę od mojej siostry i Szwagra nr 1, że teraz wiedzą, że następnym razem, jak będą chcieli kupić coś drogiego to się go muszą poradzić...
No... jakoś mi się wydaje, że jak przyjdzie co do czego to i tak zapomną o tym by się skonsultować.
To nie pierwszy raz jak dali się naciągnąć ale też nie sądzili, że w oficjalnym sklepie zostaną ofiarami własnej niewiedzy i naiwności, bo przecież rozmawiali ze specjalistami itp...
Ech.
Tata też podniósł temat nazwiska. To znaczy zjedliśmy sobie i chillowaliśmy, razem z moim narzeczonym poszłam zaparzyć kawę do kuchni. Ja wracałam już do pokoju i usłyszałam, jak tata takim rozmarzonym tonem opowiada rzeczywistość: "No, to pojedliśmy. Choinka jest. Wnusia, nie ma, ale jak wyzdrowieje to będzie. Piekląca się córcia przyszła w reprezentacji swojej rodziny. A X-ksińscy uwijają się w kuchni. No, staruszka, powiem ci, że świetne święta" - no, jak się go słuchało, to czuło się radość, spokój i dumę. Uśmiecham się do niego i tak zaczepnie rzuciłam, że ja jeszcze nie jestem X-sińska, że to nazwisko mojego partnera, a ja jestem TuNaszeNazwiskoRodowe. Na to tata w śmiech, że przecież będę X-sińska, bo chyba chcę wyjść za mojego narzeczonego, prawda? Na to ja, zupełnie pewnie i spokojnie, podając mu spodeczek z filiżanką kawy, że akurat nazwiska nie chcę raczej zmieniać. Ponad 30 lat żyję z tym nazwiskiem i lubię je. No i tym tacie zafundowałam po prostu strzałę w serce: tak się zmartwił! Głębokie zranienie i rozczarowanie. Zaczął mnie z powagą przekonywać, że nie mogę tego zrobić mojemu partnerowi. Pod żadnym pozorem! Że przecież go tak zranię! Że to zakończy nasz związek, a wyglądamy przecież razem tak fajnie! Że muszę przyjąć nazwisko. Dlaczego? Nie potrafił wyjaśnić, ale to dla niego było tak emocjonalne, że mam ochotę go o to wypytać, jak już sobie kupię sprzęt do robienia wywiadów. Bo to ciekawe! To dla niego poruszający temat.
Wcięła się natychmiast siostra, już podkurwiona, pytając czy ojciec ma coś do tego, że ona zostawiła sobie nazwisko rodowe? Że co mu nie pasuje z dwuczłonowymi? Że o co chodzi mu? (ale tonem, który brzmiał raczej jak "nie wypowiadaj się, bo jeszcze słowo, a przegryzę ci tętnicę") i zaraz do mnie wyskakuje, że nie poleca mi zostawiania dwuczłonowego nazwiska, że na postawie własnego doświadczenia poleca by tą część sobie oszczędzić, bo długie to, niewygodne, długo się pisze. To całkiem zabawne - dwuczłonowe nazwisko mojej siostry ma mniej znaków niż nazwisko mojego partnera xD.
I chyba wtedy do mnie trafiło, że oni nie zaczaili o co mi chodzi. Ja nie rozważam dwuczłonowego nazwiska. Ja rozważam zupełny brak zmiany nazwiska przy zmianie stanu cywilnego.
Gdy to wyjaśniłam oni serio zamarli patrząc w szoku na wchodzącego do salonu O. niosącego kolejne filiażanki z kawą w rękach. I temat umarł jakby spodziewali się, że gdy on to usłyszy to się wywiąże jakaś przykra kłótnia xD
To mnie bardzo rozbawiło, bo... my mamy to obgadane, obcykane. I on jest z tym ok. To znaczy jak byliśmy na początku naszego związku on mówił o tym, że bardzo chciał, aby jego żona była "jego" też nazwiskiem. Ale też miał przykre doświadczenia w relacjach, a w relacji ze mną... czuje się super i nie potrzebuje "znaczyć terenu" w ten sposób.
A ja się coraz bardziej przekonuję, że chcę być żoną, ale na tyle lubię swoje nazwisko i uważam je za fajne, że nie chcę i nie potrzebuję zmieniać go...
Przynajmniej na tę chwilę.
Kolejna sprawa: prezenty ode mnie. Kalendarze. Moja mama nie zczaiła kto jest w kwietniu - mówiąc jej "to ty i twoja siostra", mama na to "nieeee?", a na to tata "nie, to ty i moja-druga-córka" wciska mi, autorce ilustracji, że źle widzę. Pytam go "A która z nas ma burgundowe włosy i która ma krótkie siwe?" na to tata wzruszył ramionami xD.
Nie poznał też siebie w lipcu - siostra mu przez śmiech tłumaczyła "to ty! Tu grasz na gitarze, jesz truskawki, a w tle na boisku biega twój wnuk za piłką". Tata jak usłyszał "piłka" to niemal wyrwał kalendarz siostrze z rąk "A, nie! A jak! Tak, będę go zabierał na boisko! Oj, nie wybaczę sobie, jeżeli nie dożyję bieganie z małym po boisku! Nie macie pojęcia jakie to moje marzenie..." - myślałam, że się rozryczę. Nie lubię jak rodzice wspominają o śmierci, a z drugiej strony nieuchronność i bliskość śmierci w mojej rodzinie jest taka jakby oswojona. Miło mi, że udało mi się narysować jego marzenie - taka wizualizacja.
Mama się straszliwie śmiała ze swojej strony - bo przypominał jej chyba jej własną mamę. Bawiły ją dwie psu-wnusie.
Obydwoje rodzice wyśmiali podobiznę cioci "ale je duże cycki zrobiłaś". No, super. :( Ale tata i siostra przyznali, że wygląda turbo podobnie.
Siostra mamy dostała kalendarz we właściwą Wigilię - pisała mu później, że zrobiłam jej olbrzymią przyjemność. :)
Ale mój kalendarz zaliczył wtopę: w grudniu umieściłam kuzynkę, córkę cioci, z jej rodziną. NIE WIEM DLACZEGO zapamiętałam, że kuzynka i jej mąż mają złotego labradora. Słyszę o nim często - bo to przyjaciel wnuczki cioci, więc jak rozmowa schodzi na małą to naturalnie pojawia się kontekst jej pieska. Raz z małą rozmawiałam na facetime - i nie widziałam psa, ale słyszałam, że schował się po drugiej stronie kamery. Wiem jak się nazywa i że jest (był) o wiele większy od dziewczynki. A okazało się, że to owczarek niemiecki długowłosy - podobno faktycznie bardziej kremowy niż czarny, ale to na pewno nie jest labrador. Więc wtopa... A z drugiej strony - to pokazuje, jak znikomy kontakt mam z kuzynką. Chciałam cioci zrobić przyjemność i to się udało przynajmniej....
Po kawusi 23 grudnia moja siostra zawinęła się by dołączyć do swojej rodziny. Cały czas prosiła nas, żebyśmy jej nie przytulali - żebyśmy nie zarazili się jakimiś zarazkami, którymi może po prostu być zainfekowana. Więc się pożegnaliśmy na odległość i O. zawiózł ją do domu... a jeszcze nim O. wrócił z tego odwożenia, to zadzwonił Szwagier nr 1 z informacją, żebyśmy wszyscy na siebie uważali, bo moja siostra ledwo dobiegła z samochodu do mieszkania i dopadła muszli męczona wymiotami, jak jej syn dzień wcześniej...
Pomogliśmy mamie sprzątać, wzięliśmy kąpiel - bo naprawdę byliśmy wykończeni...
Na tym nowym telewizorze rodziców uruchomiłam jedno ze swoich kont Netflixa, taki prezent na święta im dałam spontanicznie - wspólnie z rodzicami oglądaliśmy, już przebrani w pidżamy, "Rok 1670". To nasze drugie podejście do tego serialu - O. porzucił rok temu oglądanie, bo go nie bawił. Ja obejrzałam wszystko, ale bez fajerwerków. Tym czasem w Wigilię u rodziców śmialiśmy się wszyscy jak głupi. Siadł nam humor, siadło wszystko. Naprawdę się świetnie bawiłam.
Kiedy szliśmy do łóżka - zgodziłam się na nocowanie w domu rodziców i to był trigger, bardzo nie lubię tego mieszkania, tego małego miasta, tego braku prywatności (nie mogę się zamknąć na klucz w pokoju, nie mam wpływu na to kto i kiedy do niego wejdzie itp), tego zimna mieszkania w starej kamienicy. Cały czas w głowie odpalała mi się bliska paniki myśl "nienawidzę tu być" - ale to za mocne słowa w stosunku do tego co czułam, czułam niepokój, czułam że nie lubię tam być i czułam smutek. Nie wiem skąd tak silna myśl, chyba nigdy tego na dobre nie przepracowałam.... jak będę miała przestrzeń to muszę się temu uczuciu przyjrzeć). Kiedy szliśmy do łóżka nasza sunia biegała przy nas jakby nie dowierzając, że nie zamierzamy jej porzucić. Biedne maleństwo. Pilnowała nas panicznie, a w nocy wstawała by powąchać moją buzie (normalnie tego nie robi, a to było coś w stulu "mamo, sprawdzam, czy jesteś prawdziwa i czy mnie nie porzucisz na zawsze na 2 dni u bapsi" biedne maleństwo z lękiem separacyjnym). Zaś O. do snu poruszył temat: że zaskoczyły go życzenia od mojej siostry przy łamaniu opłatkiem. Wyznała w taki bardzo wzruszający sposób, że bardzo się cieszy, że jest w naszej rodzinie, że widzi, że uszczęśliwiamy siebie i że dla mojej siostry jest już jak brat. To było bardzo poruszające i ważne.
No, emocji dużo.
I dużo rozmów.
I chyba tu skończę opisywanie ważniejszych rzeczy ze świąt w mojej rodzinie. Teraz nie mam czasu na opisanie świat u teściów, a też chcę to zrobić, bo też było dużo emocji, wiadomości i rozmów. Dużo we mnie się dzieje.
6 - Nowy członek rodziny.
28 grudnia 2024, wieczorem, gdy razem O. leżeliśmy w łóżku padnięci po pierwszej drzemce po nocnej wyprawie na górski szlak zadzwoniła do nas jego siostra. Domagała się, żebyśmy weszli na facetime jeżeli możemy, bo ma coś ważnego do przekazania.
O. zaczął się śmiać "chyba wiem co!" - tonem, który we mnie wzbudził ciary, bo jego ton był taki, że sama dopiero wtedy pomyślałam "Szwagier nr 2 się oświadczył". Kurde, daj im szansę na zrobienie tego we własnym tempie!
Zaraz siostra mojego partnera zadzwoniła zbiorowo na ich grupkę rodzinną: w okienkach pokazały się twarze teściów, ja i O. leżący w łóżku i buzia uchachanej siostry O.
I przedstawiła nam nową członkinię rodziny: 4-miesięczną sunię, którą za pośrednictwem fundacji ściągnęli z odległego kraju, gdzie jej i jej rodzeństwu wydarzała się krzywda. Zaraz dołączył Szwagier nr 2 i uzupełniał historię o tym, jak szukali pieska, jak bardzo chcieli psiaka. Jak im zależało by to piesek tak-a-owaki.
Ech... no niestety dziś już wiem, że fundacja troszkę ich zrobiła w chuja. Nie kminię jak to jest, że w Polsce tak trudno zaadoptować pieska, że ludzie są poddawani tylu testom, wizytom itp, a tu nagle adoptujesz psa przez agencję i JEB okazuje się, że 4-miesięczy szczeniak, który jeszcze 24 grudnia ważył prawie 8kg, po przekroczeniu granicy i przyjeździe do Polski NAGLE waży ponad 12 kg?
Będzie wielka - wiedzą, że wychowują cielaka, ale póki co są zachwyceni. Będzie miała około 30 kg lub więcej.... Widomo, że ich cielątko ma takie same futro jak nasza psinka, i że póki co daje oznaki lęku, szczególnie przed innymi psami, więc przy tak dużym psem całe szczęście już moga iść do przedszola.
No, jak usłyszałam o psim przedszkolu to poczułam takie ukłucie zazdrosci (ba! zawiści nawet) - też tak chciałam z naszym pieskiem, ale przez jej choroby nie było na to szansy i tyle nas (całą naszą rodzinę) ominęło... Fajnie, bo nasz piesek nie boi się innych psów akurat, ale może po pozytywnych przeżyciach w przedszkolu byłoby jej w ogóle łatwiej behawioralnie?
No bardzo marzyłam o tym, żeby wychowywać szczeniaczka dając jej wszystko co najlepsze - od domku, po psie przedszkole, treningi co tydzień. A to nas ominęło... i smutno...
Więc totalnie zazdroszczę ich ekscytacji z rozpoczęcia zajęć w psim przedszkolu. Też bym chciała...a z drugiej strony, gdybym teraz miała znowu mieć szczeniaczka i przechodzić to co przechodziłam w pierwszych miesiacach życia naszej suczki to bym chyba pierdolnęła na zwał (tj. ja wiem, że moje doświadczenia są podkręcone do potęgi, bo nie tylko miałam małego psotnika, ale też baaaaardzo chorego malca, który nad wieloma rzeczmi po prostu nie panował... Sama była przestraszona tym co się dzieje z nią... a potem straciłam pracę i nagle zaczęła się walka o przetrwanie... no 2023 to był dla mnie trudny rok).
Nowa psiunia w rodzinie ma cechy rodzinnych psów: ma wielkie łapy i perspektywę stać się olbrzymką jak psunia teściów, po naszej ma futerko merle i akurat symetrycznie czarne oczka, a po piesku rodziców Szwagra nr 2 - rozszarpuje zabawki z prędkością 2/h xD
Słodki malec.
8 - Byłam na kontroli u gina.
Przez ten maraton jaki mam obecnie w życiu JAKOŚ nie dopilnowałam kontroli - miałam być na niej co pół roku (bo na ostatniej wizycie ginekolożka zaniepokoiła się rosnącym nowotworem... ale potem wróciłam do domu zaaferowana i razem z O. na spokojnie przejrzeliśmy wszystkie moje badania i wynikało z nich, że nie rośnie bynajmniej, że co najwyżej na przestrzeni lat maleje). A poszła na kontrolę po ponad 2 latach... masakra.
A z drugiej strony: nie mam pieniędzy.... a za tą wizytę i za cytologię zapłaciłam 600 zł. To dla mnie naprawdę dużo. Wiem, że chodzi o zdrowie... ale to dużo szczególnie przy moim okrojonym przychodzie...
Zdrowie kosztuje...
I w sumie są dobre i złe wiadomości: opóźniony okres mam z powodu stresu w jakim trwam.
Cysty z jajnika jednego zniknęły, nowotwór na drugim jest taki jaki był (więc nadal nie wiadomo czy to jest nowotwór czy powiększone ciałko żółte), więc nie ma się czym martwić. Mięśniak nadal jest tam, gdzie był (w najlepszym możliwym miejscu), ale powiększył się o 3mm (nie zaskakujące - przytyłam, więc zburzyła się gospodarka hormonalna i to wpływa niekorzystnie na mięśniaka, już pomijając samo to, że one bywa, że rosną po prostu).
ALE.
Pojawił się kolejny mięśniak - innego rodzaju, jest malutki, ale jest...
No i poruszyłam z ginekolożką to, co mnie niepokoi - że na te chwilę nie chcę być matką i nie wiem czy to się zmieni, na pewno nie w ciągu najbliższych 2 lat, bo muszę skończyć studia, a na mój łeb i generalnie na moje samopoczucie lepiej by podziałało to by wyciąć tykające bomby tj. mięśniaki póki są niegroźne, ale boję się, że jak zgodzę się na operację wycięcia mięśniaków to obudzę się w ogóle bez macicy - bo tak się zdarza. Tak może być. I zostanę zupełnie pozbawiona możliwości decydowania o ewentualnych możliwościach w przyszłości. Cokolwiek chirurg uzna za konieczne, nie?
Na co moja pani doktor nie wiem czy z rutyny czy celowo pominęła mój największy lęk - odparła po prostu, że tak może być. I tyle. Mogę się obudzić bez macicy idąc na operację usunięcia mięśniaków. Nim zdążyłam zadać pytanie jak się przed tym ustrzec, do kogo się udać i jak sprawdzić co mogę, a czego nie mogę zrobić, doktorka zaczęła mi wyjaśniać, że lepiej by było je wyciąć TERAZ, bo po takiej operacji trzeba odczekać co najmniej 2 lata przed próbą zajścia w ciąże, ale uprzednio zamrozić moje jajeczka.
Bardzo byłam pod wrażeniem, jak prosto i sprawnie wyjaśniała mi rzeczy oczywiste dla mnie, ale niekoniecznie oczywiste dla każdego pacjenta. Naprawdę doceniam, jak lekarze zakładają, że ich pacjent nie jest obcykany z medycyna i robią krótki, ale z szacunkiem wykład wyjaśniający sedno problemu.
Objaśniała mi jak działa podział komórkowy. Ze jeżeli zdecyduję się kiedyś na ciążę to podział komórkowy zawsze musi przejść idealnie symetrycznie, wiele, wiele razy, a po 35 roku życia ta możliwość do dzielenia się równo komórek drastycznie spada. Więc lepiej zamrozić moje obecne komórki i spróbować za 2-3 lata jeżeli zdecyduję się na macierzyństwo, niż próbować z 38 letnimi komórkami...
Zaczęła mówić znowu o tym teście dotyczącym jajeczek, o tym do jakich klinik iść zbadać ceny i możliwości. Dodała, że to bardzo nietania impreza, więc lepiej się zastanowić...
Ech... mam wrażenie, że dała mi dużo cennych wskazówek, ale zupełnie obok moich lęków i potrzeb.
Bo ja nie chcę tracić macicy. I chcę być zdrowa.
A na myśl o macierzyństwie odczuwam lęk - dla mnie to jak zdecydowanie się na dobrowolne zagrożenie życia (ciąża).
Wiem, że mam świetnlego partnera - wiem, że z nim mogłbym się zdecydowac na to, ale dużo we mnie jest jednak lęku i obaw...
Poza tym... ja dopiero walczę o swoje godne życie. Nie stać mnie na dziecko.
I o ile rozczula mnie mój siostrzeniec, to nie czuję... że chciałabym uwiązać się do małego czlowieka. Nie odczuwam tego przypływu czułości i miłości, jaki wzbudzała we mnie myśl o adopcji pieska, jaką we mnie wzbudza moja suczka.
Słuchając opowieści siostry, kuzynek i innych kobiet o macierzyństwie, o szkołach, przedszkolach itp nie ma we mnie tak silnych uczuć, jakie wzbudziła we mnie siostra mojego partnera wyznając z ekscytacją, że zabiera swojego szczeniaczka do psiego przedszkola. Wtedy coś we mnie, ssało, bolało, piekło, tęskniło. A gdy myślę o małym człowieku - czuję wyłącznie strach i ulgę, gdy wiem, że nie jestem za żadnego opowiedzialna.
No nie wiem... po prostu chcę mieć opcje...
Musze się zastanowic...
15 notes · View notes
vivianarxseee · 1 year ago
Text
no cześć kochani
chwile się nie odzywałam bo po prostu ten tydzień przed świętami to był chyba jakiś nieśmieszny żart.
dosłownie w niedziele(24.03) miałam spory binge. myślałam że w poniedziałek już będzie spoko ale był kolejny binge i tak od niedzieli do świąt wpierdalałam jak pojebana.
i to dosłownie były jakieś pierdolone napady bo jadłam wszystko co wpadło mi w ręce a ja nie umiałam? nie mogłam? się powstrzymać. sama nie wiem co to było. moja głowa mówiła stop, mój brzuch też mówił stop ale ja dalej wpierdalałam tak że się ruszyć czasem nie mogłam.
to było w chuj okropne uczucie zwłaszcza że nawet nie zwracałam dużo bo z tym też miałam jakiś duży problem.
przytyłam i to dużo. naprawdę dużo. okropnie mi twarz się ulała przez te kilka dni tak samo jak całe ciało i cała moja marcowa praca poszła się jebać i jestem w chuj przez to zła i strasznie mi wstyd. przed binge zaczynałam widzieć już efekty - przerwa między udami zaczynała robić się coraz większa, obojczyki były już widoczne, żebra to samo, brzuch był już coraz bardziej płaski, podbródek mi znikał a szczęka była coraz bardziej zarysowana. a teraz? to wszystko znikło. brzuch mi odstaje i wyglądam jakbym była w ciąży, przerwa między udami znikła, ramiona kurwa tak mi się ulały że to masakra, podbródek jebany mi się taki wielki zrobił że aż szkoda gadać jak to wygląda, no i chuj no wszystko poszło się jebać. boli mnie to w chuj ale się nie poddaje. naprawdę ja nie chce tak wyglądać no do kurwy.
święta też chujnia totalna. jadłam dużo ciast i wgl jakieś w chuj kaloryczne posiłki no i dupa w kratę.
wczoraj (wtorek 02.04) chciałam zjeść mniej ale no i tak zjadłam sporo ale udało mi się od wczoraj około 19 do dzisiaj około 16 lecieć fasta 20h więc jak na początek po takim binge cycle chyba jest w porządku.
dzisiaj (środa 03.04) zjadłam obiad który składał się z bigosu i sałatki jarzynowej no i zjadłam trochę ciast :/ potem jeszcze zjadłam jakąś bułkę drożdżową no masakra jakaś ale rozpoczęłam fasta i chcę go pociągnąć do niedzieli.
Tumblr media
czy mi się uda? mam nadzieje że tak.
no kurwa jestem tak sobą załamana że to jakaś jest tragedia. gdyby nie ten binge czaicie że mogłabym już osiągnąć swoje gw2? a teraz bardzo się oddaliłam nawet od swojego gw1.
staram się jakoś pocieszać że przecież uda mi się to zrzucić jeśli tylko wezmę się do roboty ale jak zawsze panikuje bo do wakacji zostało z 2 miesiące i boje się że mi się nie uda zwłaszcza że na majówkę jadę z ciociami do krakowa i w tym czasie będę musiała przy nich jeść w miarę normalnie. jakby serio jak wczoraj stanęłam na wagę i zobaczyłam tą liczbę to tak zaczęłam panikować i się stresować że nie mogłam spać w nocy a dzisiaj rano z tego stresu poleciała mi krew z nosa xdd.
ale dobra trzeba serio wyczilować bo to chyba przez ten jebany stres wpierdalam xdd. także chill bomba widzowie uda mi się polecieć z tym fastem na luzie. jutro pójdę do biedry kupić sobie cole zero i jakoś przetrwam.
kupiłam sobie ostatnio też w biedronce jakąś herbatkę na trawienie i szczerze to ja nwm czy ona coś działa ale chuj piję ją i tak. tak samo zakupiłam w końcu dulcobis i już wzięłam go chyba z trzy razy i kurwa akurat w takim momencie zaczynał on działać że musiałam iść dwa razy w krzaki srać xddddd.
jeszcze wczoraj zainstalowałam sobie jakieś aplikacje typu „płaski brzuch w 30 dni” i robie z nich te ćwiczenia, czy coś dają? nwm się zobaczy. dzisiaj wychodzi że spaliłam z nich około 332kcal ale szczerze to w to nie wierzę xdd
Tumblr media Tumblr media Tumblr media
ale no póki co będę robić z nich te ćwiczenia a za jakiś czas przerzucę się na jakieś z yt.
z kroków dziś spaliłam 155kcal około, więc wychodzi jakieś spalone dziś 487.
dobraa to chyba tyle kochani. no trzeba się wziąć za siebie i tyle koniec pierdolenia, ja chcę być chuda w wakacje a nie jakaś świnia kurwa. raz mi się udało osiągnąć gw1 to teraz też mi się uda a nawet gw2. chcę do wyjazdu ważyć chociaż te 45kg to już będzie spoko więc działamy.
chudego dnia/nocy skarby.
nie poddawajcie się.
22 notes · View notes
uvgk · 7 months ago
Text
04.09.2024 r.
Zjedzone: 658 kcal
Spalone: 80 kcal 💀 miałam ruszyć dupę i co? Nie mam siły xD
Wypite: 1,5L (nadrobię to jeszcze, jest 19:30)
Bilans: 578 kcal
Jest nieźle.
W porównaniu do poprzednich dni naprawdę nieźle.
Ale też nie dobrze.
Mogło być o jakieś 100 kcal mniej ale zrobiłam sobie kanapkę z wafla ryżowego, serka kanapkowego z ziołami i pomidora. Poprostu musiałam czymś się zapchać.
Jestem z siebie też dumna bo nic nie jadłam w szkole 😊
Miałam batona proteinowego ale oddałam go koleżance, a ona z chęcią go przyjęła.
Miałam kupić sobie ogólnie galaretki konjac ale są strasznie drogie, a że miałam 2+1 gratis musy z owolovo w shakeomacie to wzięłam je. Zjadłam jeden na obiad.
Ogólnie gdyby nie to śniadanie, to może byłoby też mniej.
To zawsze jest gdyby nie to, gdyby nie tamto... Ale naprawdę czuję się dziś już lepiej. Miałam małe załamanie w nocy więc nie spałam zbyt dobrze.
Kocham go
Wiem, wiem. To sama sobie pomogłam szukając pomocy i walcząc o to życie, ale on chyba pomógł mi to zacząć. Pomógł mi zrobić pierwszy krok by wyjść z tego dołka w którym się znalazłam gdy bliscy nie byli mi zbyt bliscy.
To było miłe że ktoś poprostu był, nie oceniał, starał się pomóc lub poprostu mnie wysłuchał. Że ktoś codziennie ze mną rozmawiał i odciągał moje myśli od złych rzeczy.
Do teraz nie potrafię uwierzyć, że jest osoba której nie irytuję i przy której mogę być sobą. Która się mną nie nudzi i z którą mam tak wiele tematów, które wydają się nigdy nie kończyć.
Dalej jestem w dupie. Dalej jak widać nie czuję się ze sobą dobrze, boje się ludzi, boje się żyć i nie sądziłam, że dożyję do tego momentu ale żyje a każdy moment spędzony z nim uświadamia mi, że życie jest do dupy ale momentami jest poprostu piękne, a szczególnie gdy mam go obok.
I wiem - przywiązuje się cholernie do ludzi i im bardzo ufam... Przynajmniej niektórym.
Ale nie przeraża mnie też wizja, "co gdybyśmy się rozstali". Jesteśmy sobie przyjaciółmi, mówię mu o wszystkim i wierzę, że on mi też. Moją największą obawą jest to że któreś z nas umrze a drugie sobie nie poradzi xD
O tym gównie też wie, ale raczej nie wie że mam tu konto.
Wracając do tych właściwych tematów - jutro w końcu wf więc będę zmuszona się ruszyć. Całe szczęście. Skoro sama nie potrafię, to zajęcia mnie do tego zmuszą.
Myślę też, że pojadę wcześniej do szkoły i do 8:50 przejdę się po mieście. Zrobię chociaż trochę kroków i ochłonę przed lekcjami. Ja się kurwa boję chodzić do szkoły. Boje się tam być.
Brzydzę się sobą, ale jest coraz lepiej. Może kiedyś się zaakceptuję, ale to nie nastąpi jak będę tak stać w miejscu.
Czasami brzydzę się nawet oddychać.
14 notes · View notes
jazumst · 6 months ago
Text
Wariat
Żeby Was... Idę na L4 na nerwy. Posłuchajcie:
Już nie mówię, że przekroczono granicę. Oni zwyczajnie idą przed siebie bijąc kolejne rekordy zdebilnienia absolutnego. Wczoraj.
//
Przychodzę na zmianę. Kierowniczka jest tak wściekła, że już nawet się nie kryje i obgaduje Kuca przy nim samym. Karol jak to Karol, głupio cieszy ryło. 5cenówek do rozłożenia. Nie rozłożył żadnej. W ogóle to nic nie zrobił. Kiero wypunktowała to w moment. Jak nigdy dokładnie 13:30 wyszła jak huragan.
//
Pytam Kuca co do zrobienia. "Wszystko zrobił". A fajek nie ma. Chciał dołożyć, ale nie ma. - Jakiś czas później dotarłem do socjalu. No stoją fajki. Zaczynam je chować do sejfu i układać rodzajami. Noż kurwa twoja w te i nazad! Dwa dni fajki leżały pod sejfem i nawet się nie zainteresował. W sejfie ne było, to nie było co dokładać. A że się zajebać o nie można było to insza inszość. - Ale mimo wszystko nie to było najgorsze tego dnia.
//
Manekin. Niekończąca się historia spierdolenia ewolucji ludzkości. Pamiętacie historię z ćpunem sprzed około tygodnia? Podobno był w środę. Podobno ja kazałem Kucowi na niego uważać bo kradnie. No to myślę sobie, że wiem o kogo chodzi, bo jest taki jeden co kurwi od niego jak z murzyńskiej chaty, i na bank kradnie. Dzień się toczy, tym razem jestem na zapleczu. Manekin drze ryja jak syrena okrętowa. Lecę zobaczyć co za armagedon się stał, może trzeba komuś pomóc ją dojebać... Mówi, że jest ten ćpun. Biorę do od prawej. Nikogo niema a przy kasie płaci facet. Manekin go zaczepia, co ten się tak śmieje i że pamięta co odjebał. Ten pokazuje, że napruty był. Pytam Manekina czy to ten ćpun. - Wszystko mi opadło. Ćpun. No. Stara kretynka. Typ ma jakąś rentę. Słabo mówi i niemal codziennie przychodzi po paczkę pierogów i jedno piwo. Fakt, jak dostanie kasę to kupi więcej żarcia i piwska a wtedy ma tiki, ale do ćpuna to mu brakuje. A że ma problemy z mową to wychodzi taki bełkot. Ale ona go widzi pierwszy raz. No [jakbym maznął w ten głupi ryj...
Ciągle wpierdala mi się na te kasę. Już cedzę przez zęby, że tylko jak jestem w kiblu albo gadam z przedstawicielem, ale ona swoje. Jak nie skasuje złych fajek i wybije paragon, to nie umie zrobić wypłaty którą robiła 3min temu. Albo nie wie o co chodzi klientowi. A potem tylko "Aaaaaaaaa! Ona nie wiedziała. Hahaha, to jasne jest. Ona nie rozumie XD" Skatować to mało. Ochujam przez nią to jest już pewne.
//
No i się uruchomiłem. Demony odżyły. Zajebe.
//
Z milszych aspektów. Mam już w domu zegarek i telefon. Przede mną ta cala kalibracja, parowanie, instalowanie, logowanie... W poniedziałek się tym zajmę. Piękne są. Czekam jeszcze na szkło na zegarek. W sumie na aparat od fona też powinienem ale to może za miecha. Słabo z kasą stoję :P Niczego nie żałuję.
9 notes · View notes