#pięć dwa
Explore tagged Tumblr posts
Text
obsessed with @mudpuddless king halt au, ive been thinking a lot
crowley is in denyal, he is just hibernian RIGHT?
i also have some skeches of halt in regal clothing, but im not a fan of them, and i cant find accurate irish royal clothing to use as reference, what i drew was just making it up as i go
#rangers apprentice#halt o'carrick#crowley meratyn#my art#sorry my dearest fallout followers#i like to think halt in araluen while wearing ranger-like clothes they are still a bit too fancy for a simple forester#hence the patterns#crowley is short but halt is shorter he cant be taller than 160 so his cloak is shortened#coming from an already short man bro im 170#halt is holding a scroll because the initial idea that crowley finds out when halt passes the good will to oswald#ive read those books in polish and some time ago already(though multiple times) and im currently rereading then so its difficult for me to#place how their dialogue in english would go#ive also skeched out some scenes but im really not happy with them#i have been thinking about that au a lot#ive went into a rabbit hole researching the clothes#and im trying to research stuff look at images and 75% of what i see is ai shit please if anyone knows more about irish regal clothing dm m#zwiadowcy w naszym roku pana dwa zero dwa pięć
1 note
·
View note
Text
- Co daje psychoterapia?
Zamyśliła się.
- Próbuję już dłuższy czas ułożyć zwięzłą odpowiedź na to pytanie, wiesz? Jest bardzo trudno wyjaśnić osobie, która nigdy w takim procesie nie uczestniczyła, jak to się dzieje, że jest lepiej. Jak to się dzieje, że po pewnym czasie naprawdę zaczynasz wiedzieć, o co ci chodzi, co czujesz, czego potrzebujesz, co powinnaś i czego chcesz. To długa droga. Długa. I kręta. I to się nie dzieje od razu. Sporo osób rezygnuje po kilku sesjach z myślą, że miało pomóc, a im jest gorzej. Na początku będzie. Na to trzeba się przygotować. To, co najbardziej cię blokuje, najgłębiej siedzi i najbardziej boli. Właśnie tam będzie trzeba dotrzeć. Stanąć z tym twarzą w twarz - na początek przez sekundę. Później dwie. Dziesięć. Minutę. Po jakimś czasie idziesz z tym czymś na spacer i w końcu jesteście w stanie swobodnie pogadać. Rozmawiacie kilka godzin, a ciebie nie trzęsie. Wracasz do domu i płaczesz. Nikt nie wie, jak ogromnego potwora właśnie pokonałeś. Nigdy nie byłeś tak z siebie dumny. Po pierwszym takim wygranym starciu zawsze rośnie apetyt. Już wiesz, że zmienisz jeszcze to i tamto. Już nawet wiesz jak. Zyskałeś narzędzia, które przydadzą ci się jeszcze nie raz.
- A relacje? Związki? Czy psychoterapia jest w stanie naprawić takie problemy? Pomóc podejmować lepsze decyzje?
- Tak. Psychoterapia daje narzędzia do takiego... zwinniejszego poruszania się po relacjach. Spróbuję wyjaśnić to na przykładzie, który pomógł zrozumieć to mojej przyjaciółce. Wraca do mnie ktoś, kto kiedyś bardzo mnie skrzywdził i obiecuje, że się zmienił. Na czym opierałam wiarę w taką zmianę, nie będąc po psychoterapii?
- Na słowach.
- Na słowach. Tylko i wyłącznie. Ryzykowałam, bo pokładałam nadzieję w tym, co mówi. Ryzykowałam, bo liczyłam na to, że jeśli postanowił wrócić, to dlatego, że naprawdę nie chce już zmarnować mojego czasu. Czy byłam w stanie to jakoś sprawdzić? Dostrzec sygnały, że ta zmiana tak naprawdę nie zaszła? Nie. Nie byłam. Skoro tak powiedział, to tak miało być. Jak się domyślasz, nie było. Później taka sama sytuacja zdarzyła mi się już po ukończonej psychoterapii. Powiem Ci, że sam sposób w jaki otrzymałam te przeprosiny i prośbę o szansę był dla mnie już pierwszym sygnałem, że tam się nic nie zmieniło. Ton, forma, użyte słowa. Ten komunikat niczym nie różnił się od tych, które otrzymywałam, gdy mnie krzywdził. Po przepracowaniu własnych tematów, dobrze wiedziałam ile czasu realnie zajmuje zmiana. Ile czasu, energii i zaangażowania wymaga własny rozwój, pokonywanie blokad i docieranie do największych demonów. Wiedziałam, co za takimi zmianami idzie i gdzie można je dostrzec. Ja bardzo szybko wiedziałam, że on tej pracy nie wykonał. Zachowanie po zachowaniu dostrzegałam w nim dokładnie te same mechanizmy, które kierowały nim jakiś czas temu.
- Nie zgodziłaś się.
- Nie.
- Był w szoku?
- Tak. Przyjaciółka też. Powiedziała mi, że ją by zjadało to, że nie spróbowała, bo co jeśli jednak akurat faktycznie się zmienił. Właśnie dlatego tak trudno jest to wytłumaczyć.
- Bo ty po prostu byłaś pewna, że się nie zmienił.
- Tak. Dla mnie to było widać jak na dłoni.
- Czyli psychoterapia oszczędza też czas!
- Oszczędza. I warto liczyć to w latach. Możliwe, że dojdziesz sam do tych rzeczy, które przepracowywałbyś na terapii. Ja pewnie do sporej ilości bym doszła sama, ale to by było za ile lat? Za pięć? Za dziesięć? Z psychoterapią mam to w dwa. Jeśli ktoś ma potrzebę poświęcić te dziesięć lat, by szczycić się, że zrobił to wszystko sam, to bardzo proszę, ale akurat ja skupiłam się na tym, by nie uciekało mi życie.
- Jesteś zdeterminowana.
- Jestem, tak... Bo był taki okres, że zupełnie siebie opuściłam, wiesz? Porzuciłam jak psa na leśnej drodze i z piskiem opon odjechałam. Jestem sobie za ten czas bardzo dużo winna. Małymi krokami sobie to wszystko wynagradzam. Obdarowuję tym, czego kiedyś drastycznie się pozbawiłam.
- Czyli psychoterapia to prezent od ciebie dla siebie.
- Tak. To powiedzenie sobie samej, że o nic nigdy nie było warto tak bardzo walczyć.
Marta Kostrzyńska
#cytat#cytaty#po polsku#polski#poezja#polskie zdania#książka#cytat z książki#polskie cytaty#polskie teksty#polskiecytaty#polskieteksty#marta kostrzyńska#martakostrzynska#marta kostrzynska#terapia#psychoterapia#psycholog#pomoc#emocje#uczucia#rozwój
174 notes
·
View notes
Text
14-16 w tym 15 października second wedding anniversary 2024
W poniedziałek udało mi się dodzwonić do mojej poradni psychiatrycznej, bo ze względu na urlop który się nie odbył, zabrakło mi leków przez przesunięcie wizyty na tydzień później. Ani ja, ani rejestratorka nie pomyślałyśmy o tej luce. I teraz hit: Centrum zdrowia psychicznego nie ma na stanie lekarza i mam sobie podjechać po papiery (o które prosiłam po wizycie i usłyszałam NIE) i iść sobie do lekarza POZ. Wiedziałam, że nic tam nie załatwię. I nie załatwiłam, z IKP nie mają połączenia, więc mogłam sobie czekać, lekarzy wolnych nie mają i mam sobie wrzucić karteczkę do skrzynki i czekać pięć dni roboczych... A ja już trzeci dzień byłam na ⅓ dawki i TYLKO bolała mnie głowa. Do czwartku/piątku umarłabym. Na szczęście udało mi się załatwić leki, do tego podstawowe SNRI w aptece, bo babka mnie zna i sprzedała mi bez recepty, tylko muszę donieść. Przyniosłam jej następnego dnia sok z imbiru w podziękowaniu i nigdy nie widziałam jej tak szczęśliwej. Więc cudem uniknęłam objawów odstawiennych.
We wtorek świętowaliśmy drugą rocznicę ślubu, zasmarkani, kaszlący i zj@rani z pizzą. Tylko coś mnie napadło i pobiegłam do żabki po tone słodyczy. Tak strasznie tego żałuję. Miałam utrzymać względny poziom mimo zamawiania jedzenia... Do tego u mamy nie tylko jeden dzień, ale ze dwa dni nie będę w stanie za bardzo liczyć kcal. W niedzielę rano spróbuję to, co AI mi podpowie albo znajdę w Fitatu. Póki co chcę ciągnąć fasta jak najdłużej i trzymać się tych śmiesznie wyliczonych kalorii. Byle nie przytyć, błagam.
A dziś poszliśmy na spacer, ale skończyło się na dwóch bankach, szewcu (rozwaliłam sobie czubek zaliczając glebę i to już trzy lata temu) oraz Action I Pepco. Miałam tylko zlikwidować konto w Santanderze, a koniec końców jestem w trakcie procesu przeniesienia kredytów ze zwrotem za ubezpieczenie, oraz chorej prowizji. Podobno mam być na plusie 3 400k do ręki. Byłoby zajebiście, spłaciła bym koleżankę na 1k i miałabym za co spokojnie żyć nim znajdę coś sensownego na pół etatu, bo moje zlecenia po sezonie letnim przymierają. No i rata będzie mniejsza o ⅓.
A w Pepco znów kupiłam super spodnie po domu, ostatnio Halloweenowe, a teraz z Hello Kitty ❣️
BINGE
FAST
2 535 kcal - 880 kcal = 1 665 kcal
#blog motylkowy#motylki blog#pamiętnik motylka#blogi motylkowe#motylki any#jestem motylkiem#bede lekka jak motylek#będę motylkiem#bede motylkiem#chce byc lekka jak motylek#nie bede jesc#nie chce jesc#nie chce być gruba#nie jestem glodna#nie chce jeść#lekka jak motyl#lekka jak motylek#chcę być lekka#lekka jak piórko#będę lekka#za gruba#ana bløg#tw ana bløg#tw ed ana#anadiet#tw ana rant#ed blr#tw ed not ed sheeren#ed rant#ed but not ed sheeran
23 notes
·
View notes
Text
pokój Jakuba Adamczewskiego - krótka analiza programu ikonograficznego
(podstawą mojej analizy są ujęcia pokoju zaprezentowane przede wszystkim w epizodach 1, 3 i 4 oraz w filmiku "Welcome to my Dworek" z kanału Netflix na yt, mniej pomocniczy, ale równie warty obejrzenia jest filmik na instagramie Michała Sikorskiego (aktora wicelającego się w rolę Jakuba) "MTv Cribs x 1670" (michalsikorski.official))
Wygląda na to, że w pokoju Jakuba znajdują się cztery obrazy, pięć rzeźb i w ramie łóżka jedna płaskorzeźba.
Zacznijmy od obrazów:
Nad wejściem do jego pokoju, w miejscu, w którym tradycyjnie wiesza się krufcyfiks znajduje się obraz przedstawiający Chrystusa w typie Vir Dolorum (Męża Boleści) (czyli przedstawienie Chrystusa martwego lub zmartwychwstałego, eksponujące rany zadane mu podczas ukrzyżowania). To konkretne przedstawienie to reprodukcja obrazu z niderlandzkiego warsztatu Alberta Boutsa powstałego ok. 1525, znajdującego się w zbiorach The Met (The Man of Sorrows). [screen z 1 odcinka]
Takie przedstawienie Chrystusa ma swoje źródła w ikonografii bizantyjskiej, a w Europie Zachodniej swoją popularność zyskało w ramach propagowanej w późnym średniowieczu pobożności polegającej na uczuciowym rozmyślaniu o męce Chrystusa i tzn. "współodczuwaniu".
Drugi obraz wisi nad łóżkiem Jakuba oraz pojawia się w pierwszej po czołówce scenie w odcinku 4, gdy na chwilę Jakub wiesza go w pokoju Stanisława. Jest to reprodukcja obrazu przedstawiającego Świętego Franciszka z Asyżu włoskiego malarza Antoniazza Romano z lat 1480-81, obecnie w zbiorach The Met (Saint Francis of Assisi). [screeny kolejno z 4, 1 i 3 odcinka]
Święty Franciszek jest założycielem zakonu franciszkanów, który ukształtował w swoich pismach nowy rodzaj duchowości (duchowość franciszkańska), który charakteryzuje duża uczuciowość, wierne na��ladowanie Chrystusa - zwłaszcza w aspekcie ubóstwa, bezwarunkowo miłość do bliźniego, a to wszystko połączone z radością życia i uwielbieniem Boga. Na obrazie święty prezentuje stygmaty na dłoniach i na boku.
Kolejne dwa obrazy wiszą nad biurkiem (kanonem?).
Pierwszy z nich, mniejszy i bliżej drzwi to reprodukcja obrazu hiszpańskiego malarza Franciso de Zurbarana z około 1640-45 przedstawiającego Świętego Benedykta z Nursji, znajdującego się w zbiorach The Met (Saint Benedict). [screeny z odcinka 3 i 1]
Świętemu Benedyktowi z Nursji przypisuje się autorstwo reguły benedyktyńskiej. Jest on jedynym z Ojców Kościoła i głównym patronem Europy.
Ostatni obraz wiszący obok obrazu ze świętym Benedyktem, to przedstawienie Hieronimity, Brata Gregorio Belo z włoskiego miasta Vicenza pędzla włoskiego malarza Lorenza Lotto z 1547 roku, obecnie w zbiorach The Met (Brother Gregorio Belo of Vicenza). [screeny z odcinka 1 oraz ze wspomnianego wyżej (i podlinkowanego) filmiku z instagrama Michała Sikorskiego]
Zdaje się (co widać na screenie instagramowym), że na reprodukcji dodano nimb wokół głowy brata Gregoria. Zasadniczo nie jest to przedstawienie świętego - o bracie Gregoriu nic nie znalazłam i zdaje się, że jest to po prostu przedstawienie mnicha (Hieronimity) podczas pobożnej kontemplacji męki Chrystusa (która jako projekcja jego rozważań ukazana została w tle - tak przynajmniej podaje notka na stornie The Met) w ujęciu powielającym schemat, w którym najczęściej przedstawiano Świętego Hieronima ze Strydonu, założyciela kongregacji eremickiej, do której należał sportretowany.
Pięć rzeźb znajduje się w rogu pokoju na przeciw drzwi wejściowych, tworząc rodzaj "ołtarzyka" przed którym stoi klęcznik. Figury ustawione są na prostych, niepolichromowanych drewnianych konsolach. W odróżnieniu od obrazu rzeźba jest obiektem przestrzennym, co znacznie utrudnia wybór takowej do scenografii - z obrazami sprawa jest prosta - w ramy wsadza się reprodukcje, która pokryta werniksem albo po prostu pokazana w naturalnym świetle w oku kamery niewiele różni się od faktycznego obrazu. Tymczasem wykonanie przekonującej reprodukcji rzeźby drewnianej jest zdecydowanie trudniejszym i bardziej pracochłonnym zadaniem. Stąd, wydaje mi się, rzeźby te nie powtarzają żadnych znanych dzieł, a są po prostu rzeźbami prezentującymi szeroko przyjęte typy figur dewocyjnych, jakie cały czas można kupić do kościoła lub kaplicy (na przykład tutaj - niepolichromowane rzeźby drewniane również dewocyjne, całkiem swoją drogą podobne do rzeźby środkowej). [screeny z odcinka 1 i z filmiku "Welcome to my Dworek"]
Rzeźba środkowa przedstawia Chrystusa błogosławiącego i jest jedyną rzeźbą niepolichromowaną.
Pierwsza od lewej jest Maria z dzieciątkiem, następnie Święty Antoni Padewski (?), franciszkanin i cudo twórca (znajomy Świętego Franciszka z Asyżu), patron osób i rzeczy zaginionych, dzieci, małżeństw i narzeczeństw (według ludowej tradycji pomagający dziewczętom znaleźć dobrych narzeczonych). W ikonografii przedstawiany często (tak jak na naszym przykładzie) z Dzieciątkiem Jezus na ręce (wtedy zwykle w drugiej trzyma kwiat lilii - tutaj tego nie ma, nasz święty trzyma chyba coś innego, ale nie jestem w stanie powiedzieć, co to jest, stąd trochę niepewne rozpoznanie). [screeny z filmiku "Welcome to my Dworek"]
Na prawo od dużej rzeźby Chrystusa znajduje się najpierw rzeźba Świętego Piotra - następcy Chrystusa jako głowy kościoła i tym samym pierwszego biskupa Rzymu. Święty Piotr jest uważany za najważniejszego spośród dwunastu apostołów, któremu Chrystus przekazał władzę nad Kościołem na Ziemi, co realizuje się w motywie przekazania Piotrowi przez Chrystusa kluczy - stąd klucz jako najbardziej rozpowszechniony atrybut tego świętego, widoczny również w dłoni naszej rzeźby. Ostatnia rzeźba na prawo to Święty Paweł (?) - rozpoznanie to opieram na trzymanym przez postać mieczu (stałym atrybucie Świętego Pawła), dodatkowo Paweł jest w ikonografii nadzwyczaj często przedstawiany właśnie wraz z Piotrem. Święty Paweł jest wedle tradycji uważany za Apostoła Narodów (choć formalnie nie był nigdy uczniem Jezusa; nawrócił się po jego Wniebowstąpieniu), jest również uważany za autora 1 Listu do Koryntian, którego fragmentem jest tzn. "Hymn o Miłości". [screeny z filmiku "Welcome do my Dworek" oraz z odcinka 4]
Oczywiście z dużym prawdopodobieństwem każda z tych rzeźba jest powieleniem lub odległym echem jakiejś stosunkowo znanej kompozycji; ich dokładne opisanie i rozpoznanie pozostaje sprawą otwartą.
Jak już wspomniałam w pokoju Jakuba znajduje się jeszcze, w wezgłowiu łóżka płaskorzeźba. Przedstawia ona Świętego Jerzego podczas walki ze smokiem; jest to przedstawienie epizodu ze średniowiecznej legendy, często powtarzanej w średniowiecznych romansach. Święty Jerzy jest patron rolników, pasterzy i pól (jego dzień (23 albo 24 kwietnia) uważano za najlepszy dla rozpoczęcia prac polowych), pod jego patronatem powstało również wiele bractw rycerskich i zgromadzeń zakonnych oraz zakonów rycerskich. [screeny z odcinka 1 i 2]
Poza tym zlokalizować można w pokoju Jakuba dwa (?) krucyfiksy; jeden stoi na kominku i jest to prosty w swojej formie, drewniany krzyż na podwyższeniu. Co do drugiego (krzyż również drewniany, ale z polichromowanym wizerunkiem Chrystusa, wiszący a nie stojący), to sprawa jest trochę bardziej skomplikowana, ponieważ widzimy go tylko w filmiku "Welcome to my Dworek", w pojedynczy, kadrze, nie widzimy go jednak ani razu w szerszym ujęciu pokoju; stąd wniosek, że jeśli w ogóle już się tam faktycznie znajduje, to musi wisieć między łóżkiem a drzwiami, w miejscu, którego ani razu nie widzimy, ponieważ zasłania je otwarte skrzydło drzwi. [screeny z filmiku "Welcome to my Dworek"]
Wnioski
Trzeba przyznać, że po tej analizie wnioski są marne. Zdaje się, że obecne w pokoju Jakuba obrazy i rzeźby ani nie układają się w żaden przemyślany program ikonograficzny ani nie stanowią grupy precyzyjnie wybranej (O zaskoczenie!).
Najbardziej "pasujący" do konwencji tych wszystkich narzędzi "pokutnych" obecnych w pokoju Jakuba i sugerowanego tym samym zainteresowania cierpieniem wydaje mi się obraz Vir dolorum wiszący nad drzwiami i być może dlatego właśnie on jest w serialu najlepiej wyeksponowany.
Obraz z przedstawieniem Świętego Franciszka jest dla mnie zagadką, ponieważ zarówno to, że w swoim "stanie spoczynku" wisi nad łóżkiem Jakuba oraz to, że jest jak gdyby "obrazem symbolem" użytym w momencie, w którym Jakub chce pokazać, że zastąpi Stanisława w jego roli dziedzica (Stanisława reprezentuje tam obraz przedstawiający gitarzystę), wydaje się sugerować jakieś szczególne znaczenie tego przedstawienia dla Jakuba lub szczególne jego znaczenie jako "oznaczającego" Jakuba. Stąd zresztą w pierwszej chwili, bez przyjrzenia się i bez kwerendy uznałam, że to pewnie przedstawienie Świętego Jakuba - wtedy analogia, jako że obraz przedstawiał by patrona Jakuba, jego świętego imiennika, była by oczywista. Tymczasem przynajmniej bazując na tym co wiemy, nie da się w tym miejscu wytłumaczyć Świętego Franciszka.
(btw czy ktoś wie, czy w czasach nowożytnych określenie "Ojciec" było, tak jak dziś zarezerwowane jedynie dla zakonników-kapłanów czy zwyczajowo mówiło się tak też do księży spoza zgromadzeń zakonnych?)
Z tym, że choć ewentualna przynależność do zgromadzenia zakonnego, mogłaby tłumaczyć portret Świętego Franciszka (należałoby założyć wtedy przynależność Jakuba do zgromadzenia franciszkańskiego), to należy uwzględnić jeszcze przedstawienie Świętego Benedykta nad biurkiem, które równie dobrze mogłoby sugerować przynależność do benedyktynów. Poza tym brak w moim odczuciu jakiś oznak pobożności franciszkańskiej w Jakubie (ktoś by mnie zapytał czy widać jakąkolwiek pobożność, ale zdaje mi się, że bardziej valid byłaby próba powiązania go np. z bardziej jezuickim podejściem do sprawy (ale jezuitów brak pośród przedstawień w pokoju)). Może przewaga świętych franciszkańskich (Franciszek i rzeźba Antoniego Padewskiego) faktycznie coś sugeruje, ale wydaje mi się to raczej mało prawdopodobne biorąc pod uwagę całokształt.
Wspomniałam już o Świętym Benedykcie, co zaś do obrazu obok przedstawiającego brata Gregoria to w ogóle nie mam nic do powiedzenia poza tym, że wygląda to dla mnie na wybór całkowicie przypadkowy.
Moja teoria dotycząca obrazów jest dość prosta - być może Netflix ma umowę z The Met, która zezwala na dowolne użycie ich reprodukcji ich zbiorów w produkcjach Netflixa i tym samym jedynym, kryterium wyboru była przynależność do kolekcji The Met (choć chyba dałoby się wybrać lepiej).
Co do rzeźb to tak, jak już poniekąd napisałam, podejrzewam, że ich wybór odbył się na zasadzie "to co w miarę łatwo pozyskać to weźmiemy". Podobnie pewnie było z łóżkiem, bo nie podejrzewam, żeby płaskorzeźba była tam wtórnie wstawiona.
Oczywiście obecność każdego z przedstawień da się jakoś tam wytłumaczyć wewnątrz lore - najprostszym sposobem na to może być "Jakuba tak naprawdę w ogóle nie interesuje jakie obrazy wiszą w jego pokoju i jakie rzeźby tam stoją i zostały przez niego wybrane na chybił trafił" (chociaż dręczyć w tym ujęciu i tak będzie mnie ten Święty Franciszek).
Ale ja bym rzecz jasna wolała, żeby jakieś szersze ikonograficzne znaczenie w tym wszystkim było, a chyba go nie ma.
(W opisie pojedynczych obiektów starałam się mimo to w większości uwypuklić te ich znaczenia, które można jakoś zinterpretować na korzyść).
[edit - dalsze przemyślenia]
Jeśli teoria o ograniczeniu wyboru dzieł do zbiorów The Met narzuconym przez Netflix jest prawdziwa (czas zbudować hipotezę na hipotezie), to po dość szybkim ale chyba całkiem dokładnym obejrzeniu zbiorów The Met malarstwa Europejskiego (a te w przedziale lat 1300-1670 nie robią niestety zbyt wielkiego wrażenia) zaczynam chyba rozumieć modus operandi. Przede wszystkim wybór zawężono (dość mocno) do przedstawień portretowych, rezygnując z wybrania obrazów ukazujących epizody z historii świętej lub z życia świętych, ograniczając się zdaje się do zasady „jeden obraz - jedna postać, i to najlepiej nie wykonująca żadnej czynności” (decyzja, którą nie do końca umiem sobie wytłumaczyć!). Po drugie odrzucono wizerunki. Marii z dzieciątkiem, których w zbiorach The Met mnóstwo, zakładam, że w ramach większej „maskulinizacji” przestrzeni (że tak powiem) (wszak jedna tylko rzeźba Marii się pojawia, ale wyjątek potwierdza regułę i jedna jaskółka wiosny nie czyni). Po trzecie zdaje się, że odrzucono pomysł powtórzenia obecności jednej postaci (poza Chrystusem) dwukrotnie, co najpewniej sprawiło, że odrzucono obrazy przedstawiające Świętego Franciszka Frederica Barocciego i Il Grechetta, które są ładniejsze (ciekawsze!) i zdają się bardziej sensowne niż ten portret brata Gregoria, ale najwyraźniej, mimo że postać Franciszka podkreślono (pewnie wcale nie celowo), to najwyraźniej nikt nie chciał w to brnąć jeszcze bardziej.
Fajny też obraz Filippa Tarchiani przedstawiający samobiczującego się Świętego Dominika odrzucono być może ze względu na częściową goliznę świętego.
W tak zawężonej grupie dokonany przez scenarzystów (albo kogoś tam) wybór (przypominam tylko przy założeniu konieczności wybrania dzieł z The Met!) staje się zrozumiały.
Dziękuję za uwagę! :)
#proszę jak ktoś wie coś więcej mi to wyartykułować to się postaram to uwzględnić poza tym zawsze miło posłuchać mądrzejszego#trochę lacking in the history department#ktoś mógłby to wszystko sprostować jeśli ma większą wiedzę na ten temat#zupełnie nikomu niepotrzebna analiza#zamiast pisania pracy licencjackiej#jeśli jeszcze będzie mi się nudzić niedługo to zrobię alternatywny zestaw dzieł ale nic nie obiecuję#1670#1670 netflix#jakub adamczewski#ikonografia#ikonografia chrześcijańska#the met#the metropolitan museum of art#polish stuff#jan paweł adamczewski#stanisław adamczewski#coraz bardziej chcę zrobić alternatywny zestaw - z met#ale też taki z obrazami z innych kolekcji#trzynaście tysięcy znaków wtf#1670 rant
76 notes
·
View notes
Text
Z ŻYCIA SAMOTNIKA - wpis 18 (28.11.2024)
-> Moja praca na ochronie przy fontannach - czy było warto?
W jednym z poprzednich moich wpisów wspomniałem o pracy jakiej podjąłem się na początku maja tego roku. Była to praca na ochronie podczas Multimedialnego Parku Fontann - wydarzenia, które odbywało się od początku maja do końca września, z reguły w każdy piątek i sobotę wieczorem. Dziś pokrótce opowiem o wrażeniach z tego zajęcia i czy było warto tam uczęszczać.
Końcówka września obfitowała w dwa większe pożegnania. Pierwszym z nich było zwieńczenie WLT (Warszawskich Linii Turystycznych), o czym opowiedziałem w poprzednim wpisie, drugim zaś pożegnaniem było zakończenie Multimedialnego Parku Fontann, które przypadło na dzień 28 września - wtedy też udałem się na tutejszą ochronę po raz ostatni. Jeszcze przed rozpoczęciem całego eventu do pracy zapisał się jedynie mój tata, choć niedługo przed pierwszym dniem zapisałem się także ja, tym samym wciągając się w tę pięciomiesięczną historię. Wydarzenie składało się z odtwarzanych na telebimie piosenek szwedzkiego zespołu ABBA przy "tańczących", kolorowych fontannach i wprawdzie wszystko to trwało zawsze 32 minuty, to na ochronie trzeba było spędzić dwie godziny. Owe dwie godziny zlatywały zazwyczaj szybko, aczkolwiek szczególnie pierwszy dzień należał do trudnych i stresujących, tym bardziej, że na ochronie nie pracowałem jeszcze nigdy, a przyzwyczajony byłem wtedy jedynie do planów filmowych. Mój żywot jednak znacząco ułatwił fakt, że w trakcie pracy stałem wraz z tatą, a także jedną osobą co sprawiało, że czułem się zdecydowanie raźniej, niż gdybym pilnował terenu w pojedynkę. Od czasu do czasu stałem tylko z tatą, ale bywało też kilkukrotnie, że musiałem pilnować sam, choć szczęśliwie obeszło się wtenczas bez nadzwyczajnego stresu czy dyskomfortu. Na przełomie czerwca i lipca w pracę zaangażowała się również moja mama i do momentu zmiany stanowisk staliśmy całą rodziną przy jednej z dróg prowadzących na fontanny. W lipcu zmieniły się nasze stanowiska i zamiast stania w jednym stałym miejscu, wędrowałem wokół fontann, początkowo z tatą, a później, gdy mój rodzic zajął miejsce przy klapie, spacerowałem z mamą (z którą lepiej dogaduję się niż z tatą) i od tego momentu praca zlatywała mi zdecydowanie przyjemniej. Pamiętam, że kilka razy, wskutek różnych świąt, utrudnione były dojazdy na miejsce, a dwukrotnie nawet odwoływano cały pokaz z racji intensywnego deszczu, ale mimo sporadycznych okoliczności, bądź trudności zawsze odchodziłem z forsą. Na całym wydarzeniu udało mi się poznać jedną dziewczynę - Patrycję, z którą wyjątkowo jednego dnia krążyłem wokół fontann, jednakże później nie widywaliśmy się ani nie mieliśmy ze sobą kontaktu. Nie licząc pojedyńczych, bardziej stresujących dni (najbardziej bałem się interakcji z obcymi, którzy zaczepiali i pytali), cała robota okazała się dla mnie dosyć przyjemna, która tak naprawdę sprowadzała się do przeczekania 120, a nawet niecałych 120 minut, ponieważ nasz bardzo wyrozumiały szef pozwalał nam kończyć o kwadrans szybciej. Jedyne do czego miałem zastrzeżenia, to do samego pokazu, który przez cały okres trwania eventu przebiegał identycznie! Za każdym razem puszczano bowiem te same dziewięć piosenek ABBY, w tej samej kolejności, a wszystko co się zmieniło przez pięć miesięcy to... jedna reklama przed pokazem. Nie ukrywam, że przez niespełna pięćdziesiąt moich wszystkich udziałów na tutejszej ochronie fajnie by było posłuchać też innych piosenek, ale, jak się okazało, organizatorzy uznali, że dziewięć puszczanych w kółko utworów wystarczy (przynajmniej ostatnia piosenka - "Dancing Queen" wpadła mi w ucho). Również zainteresowanie eventem, pomimo powtarzalności, utrzymywało się na wysokim poziomie (przychodziły z reguły spore tłumy), aczkolwiek najważniejsze dla mnie było to, że wytrwałem do końca, a ostatniego dnia, na huczne zakończenie całości, przy niektórych piosenkach wystrzeliły fajerwerki! Wprawdzie nie zarobiłem tutaj wielkich kokosów, jako iż praca zajmowała raptem (niecałe) dwie godziny i dwa dni w tygodniu, ale mimo to cieszę się, że podjąłem się tej fuchy, a zarobione każde złotówki przydadzą się zawsze.
#kartka z pamiętnika#moje życie#z życia wzięte#mój blog#blog#ludzie#życie#życie samotnika#pamiętnik#mój pamiętnik#mój tekst#praca#ochrona#z życia samotnika#historia#interakcje#multimedialny park fontann#Warszawa#przeszłość#kontakt#introwertyk#samotne życie#retro#abba#piosenki#event#wydarzenie#pisanie#sezon#pożegnanie
12 notes
·
View notes
Text
Jeżeli chodzi z dietą to wczoraj wyszedł totalny binge masakra jakaś
Jeden✅
Dwa✅
Trzy✅
Czyery✅
Pięć 🐷❌❌❌
Sześć✅🐷❌(coś pomiędzy)
#chce widziec swoje kosci#chude jest piękne#chudzinka#bede lekka jak motylek#kalorie#nie chce jesc#nie jem#chce byc lekka#to the bone#tw ana bløg
7 notes
·
View notes
Text
Ja pierdziele, nic nie spakowałam, a jutro juz jedziemy z kotem i wracamy tylko na noc w sobotę.
Za to zaliczyłam lekarza, bo mnie D. wygonił bo nadal kaszle i rzygam z kaszlu codziennie.
Oraz zaliczyłam awanturę w sklepie. Bez kitu moja pierwsza w życiu :D Byłam z dziećmi na chwile w lumpeksie, bo chcieliśmy pianki do pływania dla Mika obejrzeć. Stoje w alejce, Mieszko kręci się obok i nagle ruszył przed siebie i wpadł pod nogi jakiejs baby. Tzn wyszło tak, ze ona wystawiła nogę, o którą on zawadził i sie wyglebił. Nic poważnego, po prostu zająca złapał.
A ta w krzyk, dosłownie, ze dziecko nie biegaj tutaj, bo się zabijesz, tu sie nie biega, ja wiedziałam, że cośtam cośtam...
Ale dosłownie wrzeszczy. No to ja na nią, ze proszę nie krzyczeć na moje dziecko i tyle, ale normalnie z pięć razy musiałam powtórzyć...
Gdyby normalnie zwróciła mu uwagę, ja bym przeprosiła i tyle. Zresztą jakby była normalna, to pierwszy odruch, że by się dziecka zapytała najpierw czy mu się nic nie stało.
Jak ja się odezwałam, to ona na mnie to samo, ze się zabije,ze wybije zęby itd. Ja jej, ze ma nie krzyczeć na moje dziecko i już, ze ja go pilnuje. A ta swoje coraz głośniej. Kurna cały sklep na nas. Ona taka piana, ze myślę, sobie, ze zaraz mi jebnie :D.
No to ja jej tylko, ze chyba ma jakieś problemy z emocjami bo się tak zachowuje. Odwróciłam się i poszłam po małego, bo się schował za wieszakiem i cały normalnie trząsł ze strachu i płaczu. Kurde nie mogłam go uspokoić. Bo go tak małpa przestraszyła. Miki zresztą też stał blady i sie nie odezwał co do niego kompletnie niepodobne.
Zapowietrzyła się i ulotniła zanim ja dziecko ogarnęłam. Cyrk.
Moze i wyszłam na madke, ale on był dwa metry ode mnie, nie że gdzies samopas. Nawet jakby jej wszedł pod nogi to reakcja totalnie niewspółmierna. Ja ciągle im zwracam uwagę na różne rzeczy, ale jak mi obca typiara startuje do dziecka to się odpalam.
9 notes
·
View notes
Text
"Kot Roman kosztował dwa złote, transakcja odbyła się gdzieś na chodniku na Pradze. Był bury, z rudym brzuchem, ale z przodu miał krawat. Ten krawat nadawał mu szlachetnego rysu.
Pierdolony arystokrata. Do tego uszy jak nietoperz i cholernie głupi wyraz pyska. Pamiętam, jak siadał w naszej umywalce z Ikei i wystawały mu tylko uszy.
Ten grymas został mu na stare lata. Uszy stały się mniej widoczne, bo w miarę upływu czasu zaokrąglił się na mordzie. Ale ciągle sterczały. Był szalony jak kapelusznik.
Uwielbiałem go.
Moja matka też.
A on uwielbiał świeżą pościel. Zawsze się w niej zagrzebywał. Często leżał mi na głowie. I mruczał. Kochał seriale. Najbardziej Grę o tron i Grey’s Anatomy. Nie wiem, na czym to polegało, ale nigdy nie opuszczał nawet odcinka.
Odchodził powoli.
Jak miałem dwadzieścia siedem lat, przyszedł do matki gość z psem. Kot się przestraszył. Pierwszy raz w życiu. On, który traktował dom jak swoje imperium. To miało być zapalenie pęcherza. Dostał antybiotyki, po których poczuł się jak młody bóg.
Na moment.
Jednak chodziło o nerki.
Matka miała nadzieję, że to się uda zwalczyć, że przecież jest jeszcze młody, że poczuje się lepiej. Przez całe życie był przecie�� zajebiście zdrowym kotem. U weterynarza wylądował tylko kilka razy, poza tym, co konieczne. Raz, kiedy go kastrowano. I raz, kiedy zeżarł trujący kwiat.
Trzymało go wtedy pięć osób. Syczał. Prychał. Gryzł. Walczył pazurami. Można było go dotknąć dopiero, kiedy zawinięto go w specjalną siatkę. Dostał opis: „Kot Roman. Uwagi: walczy jak lew”.
U weterynarza walczył jak lew jeszcze trzy dni przed śmiercią. Mimo że był przerażony. Mimo że był kocim seniorem. Ale i tak trzymały go trzy osoby. Nie mogłem na to patrzeć. Owszem, po powrocie od weta przespacerował się jeszcze po mieszkaniu. Później jednak leżał już tylko koło ciepłego kaloryfera na swojej ukochanej poduszce.
I gasł.
Z każdą chwilą.
Tego dnia, kiedy wziąłem go na ręce po raz ostatni, był już wiotki. Pogłaskałem go. Był smutny. Mocno jednak opierał się przed wejściem do transportera. Wpychałem go tam na siłę. Kiedyś by mi się nie udało zmusić go do tego. Ale teraz był tak potwornie słaby.
W poczekalni zasnął. Tak jak wtedy, kiedy był małym kotem. Przebudził się dopiero w gabinecie. Zwinięty jak krewetka. Kiedy już zapadła decyzja, na moment podniósł głowę. Tak jak dawniej. Otworzył oczy. Patrzył spojrzeniem swoich kocich oczu. Jestem przekonany, że rozumiał. Żegnał się po swojemu.
Ten kot był moim pierwszym doświadczeniem z miłością. I z jej utratą.
Piotr C., To o nas
16 notes
·
View notes
Text
G - gromadzisz go w sobie i spijasz
N – niszczy, pali mosty, zabija
I - instynktownie budzi fobie
E - elementarne w walce z wrogiem
W - lecz wróg jest w tobie i nim płoniesz
#nie bede jesc#nie chce jeść#nie chce żyć#chce byc lekki#chude jest piękne#jestem gruby#musze schudnąć#chude nogi#motylki any#blogi motylkowe#Spotify
14 notes
·
View notes
Text
Szusowanie po wulkanie
Wokół Ruapehu zbudowano kilka wyciągów narciarskich. Wraz z Taranaki są to dwa jedyne miejsca na Wyspie Północnej, w których można pozjeżdżać, przy czym rejon Ruapehu jest większy. Nie znaczy to, że jest w ogóle duży - po prostu na tej wyspie występuje niedobór wysokich gór, jest całe mnóstwo średnich.
W masywie Ruapehu są dwa ośrodki: Turoa i Whakapapa. Oba odwiedziliśmy, w środku lata co prawda, więc o jakości nartostrad wiele nie powiem. Mogę jednak powiedzieć, jak wyglądają bez śniegu.
Na pewno byliście w miejscowościach narciarskich latem i kojarzycie stoki zamienione w bujne łąki górskie. Czasem zjeżdżają po nich wtedy rowerzyści, albo startują paralotniarze. Dzieci zbiegają w dół ze śmiechem, albo turlają się do zawrotu głowy. Jest ciepło, przyjemnie, wakacyjnie - za chwilę Julie Andrews wybiegnie zza pagórka w zakonnym habicie i zaśpiewa, że wzgórza wypełniają jej serce dźwiękami muzyki.
W tym momencie pstrykamy pilotem i przełączamy się na zupełnie inny obraz. Znajdujemy się we wrogim, groźnym krajobrazie spękanych i potrzaskanych pokryw lawowych. Trudno w ogóle dostrzec zarys jakiejkolwiek nartostrady, choć jest ich kilkanaście. Nawet śledząc położenie armatek śnieżnych nie bardzo da się zgadnąć, którędy można by tędy zjeżdżać bez narażenia się na spadnięcie z urwiska, czy to poruszając się w dół, czy w poprzek stoku. Jak gruba musi być warstwa śniegu, by wyrównać wszystkie te zestalone fale niegdyś płynącej skały? Dwa metry? Pięć? Więcej?
Poza tym, że teren jest trudny, dochodzi oczywisty aspekt znajdowania się na tykającej bombie. Całe Taupo Volcanic Zone jest aktywne, a bezpośrednie otoczenie Ruapehu doświadczyło erupcji w XX wieku. Pierwszy wyciąg narciarski, zbudowany w Whakapapa w 1954 roku, został zniszczony przez wybuch jeszcze tego tego samego roku. Największa katastrofa kolejowa Nowej Zelandii zdarzyła się również na stokach Ruapehu: ledwie rok wcześniej spływ luźnego materiału wulkanicznego uszkodził most pod przejeżdżającym pociągiem. Stożki stratowulkanów są niestabilne z natury i geologicznie bardzo nietrwałe.
2 notes
·
View notes
Text
Walka o życie [sic!]
Wypiję sobie jeszcze kubek kawy (drugi tego dnia) i wskakuję na bieżnię. To będzie dziś drugi trening, podobnie jak wspomniana kawa. Niestety, nie udało mi się przedreptać godziny za jednym zamachem… To jest na razie niezbyt osiągalne marzenie. Ale ufam, solidnie ufam, że pewnego pięknego dnia osiągnę swój cel.
Ale nic straconego, pewnego dnia to się uda! Liczy się to, że nie dostaję zadyszki po treningu trwającym piętnaście minut. No i chodzę przy znacznie większej prędkości niż jeszcze kilka miesięcy wstecz.
Muszę jednak uważać, żeby się nie przeforsować; jak to powiedział Radek (mój Mąż), nie mogę zbytnio szarżować. ;) Wiem, że chciałabym uzyskać efekt jak najprędzej, ale nie od razu Kraków zbudowano, jak to się powszechnie mawia.
Potrzebuję czasu, czasu i jeszcze raz czasu. Obiecałam sobie i moim najbliższym, że stracę na wadze do Bożego Narodzenia. Tak, w Święta chcę ważyć minimum dwadzieścia pięć kilogramów mniej! Chcę też zadziwić mojego ginekologa. Wszystkim moim lekarzom chcę udowodnić, że jednak jestem silniejsza od otyłości.
Czyżby padał deszcz? Nie chcę, aby mój dzisiejszy spacer z kijkami licho wzięło! Cóż, klimat rządzi się swoimi prawami… Jeśli nie zdołam wyjść z domu, to poćwiczę dłużej na bieżni.
No i wciąż uważam na to, czym raczę swój żołądek. Stosowanie głodówek nie ma większego sensu, bo trudno wytrzymać dłużej na takiej diecie. A przecież chodzi o to, że efekt odchudzania był trwały. Nie chciałabym, aby dopadł mnie efekt jo-jo.
Spokojnie, nie muszę się spieszyć. Nie forsuję się zbytnio, a udało mi się zrzucić już dwa kilogramy (w ciągu kilku dni). Postanowiłam, że odzyskam zdrową, estetyczną sylwetkę do przyszłego lata.
Niestety, mam dużo do stracenia - ponad czterdzieści kilogramów! Ale nie zamierzam się poddawać. Wygram, wykorzystam tę drugą szansę!!! Osiągnę cel, nawet jeśli będę zmuszona iść po trupach. ;)
Dlatego też kończę tę gadaninę i idę coś przekąsić. Coś zdrowego, oczywiście.
Mmm… Eliminacja cukru z diety ma kolejny plus: przestały boleć mnie zęby. Być może uda mi się ominąć zbliżającą się wizytę u dentysty? Nie mam zbytniej ochoty siadać na fotelu dentystycznym…
Jeśli jednak ząb zaprotestuje, wybiorę się do lekarza. Kto wie, czy zębisko nie zaatakuje w najmniej spodziewanym momencie? Nie chciałabym skończyć na pogotowiu dentystycznym!
Chciałabym prowadzić tego bloga po to, aby zyskać dodatkową motywację do walki z nadmiarem tłuszczu. Na pewno nie zaszkodzi mi, gdy będę opisywała tutaj moje zmagania z otyłością olbrzymią. Myślę, że dzięki tej dokumentacji nie poddam się i konsekwentnie będę brnęła do celu! I nic, nic, nic mi w tym nie przeszkodzi. Utrata nadmiernej wagi jest teraz dla mnie PRIORYTETEM.
Okej, na razie tyle. Żeby nie robić z gęby cholewy, wrzucę coś lekkiego na ząb i idę podreptać.
#odchudzanie#dieta#sport#trening#zdrowa żywność#fit#fitness#redukcja#motywacja#zdrowe jedzenie#zdrowie#zdrowe odżywianie#będę szczup��a#nordic walking#siłownia#bieżnia#spacery#silna wola#smukła sylwetka
6 notes
·
View notes
Text
Pięć lat temu, kiedy to były jeszcze czasy braku kiedykolwiek styczności z 4ną (tak, wpadłam w €d mając za dwa msc 25 lat), oraz utrzymywałam sama z siebie naturalnie wagę 52-54kg, schudłam niechcący ze stresu nagle do 48-49kg. Jak się przebierałam, to mama stwierdziła, że ze mnie to sama skóra i kości. No nie. Dopiero co tyle ważyłam i to nieprawda. Ciekawe czy 19ego jak będziemy się widzieć skomentuje równie przerażająco jak wtedy - a ważę zaokrąglając 46kg. I nadal nie jestem skórą i kośćmi. Za późno mamo, było mnie wysłać na terapię prawie dekadę temu, jak miałam 17 lat i dzięki babci byłam pierwszy raz u psychiatry.
#blog motylkowy#motylki blog#pamiętnik motylka#blogi motylkowe#motylki any#jestem motylkiem#bede lekka jak motylek#będę motylkiem#bede motylkiem#chce byc lekka jak motylek#ana bløg#tw ana bløg#tw ed ana#tw ana rant#anadiet#anorexies#anoreksik#anoresick#lekka jak motyl#lekka jak motylek#chcę być lekka#lekka jak piórko#będę lekka#nie chce być gruba#nie chce jesc#nie bede jesc#nie jestem glodna#nie chce jeść#ed blr#ed rant
25 notes
·
View notes
Text
Poidło
Canon EOS M100, EF-M22mm f/2 STM
[EN] This snow didn’t last long, but I managed to take plenty of photos. This week, however, my efforts haven’t been as fruitful. Here’s something that has always fascinated me in some way—a common method of watering cattle I often come across. An old bathtub. Why throw it away? You can place it in a field and use it to water animals. Occasionally top it up from a tanker, and every so often make a trip to refill the tanker.
When I was very little, my paternal grandparents lived in the countryside. What trips those were! The bus only went so far, and from there, you had to walk a certain distance. That distance felt monstrous to me back then, but in reality, it was only about two kilometers. The views were breathtaking—hills, valleys, dense forests. Today, I laugh at myself when I think about it. Only the forest still impresses me. I must have been four or five years old. I don’t even remember exactly when my grandparents moved. I think they were already living in the city by the time I started kindergarten. I remember my parents constantly warning me not to touch the electric fences around the fields. They told stories of parents who tried to rescue their electrocuted children, only to be killed themselves. A lesson in electrical conductivity. It wasn’t just a scare tactic. Many farmers back then, including my grandfather, I believe, ran electricity directly from the socket. 220V, and that was that.
Anyway, we were always greeted by a metal gate with diagonal crossbars. That’s stuck in my mind as a visualization of Sundays. I had such associations. Mondays, on the other hand, brought to mind the radio frequency dial on the popular Kasprzak radio. But that’s another story... Exploring the farm was an adventure like no other. Cows, chickens, pigs. A horse! The horse was named Bułan. I even had the chance to ride him—with adult supervision, of course. If Bułan was harnessed to a cart, I was allowed to drive it myself. Isn’t that cool? It was for me. Just like the time I found an old motorcycle in the hayloft! In fact, there were plenty of such treasures scattered across the farm—old rakes, mowers, and other equipment. It was so much fun! Climbing onto the seat of one of these machines and pretending to drive. Or wrestling with a lever trying to lift the rake tines.
You can tell I got a bit carried away, can’t you? I could go on forever. About mushroom-picking trips. About battling a rooster with a stick. About treasures in the attic! About the neighbor’s daughter, whose family didn’t get along with my grandparents. About climbing onto the shed roof. The more I write, the more I remember. Yes, it was a very happy early childhood. At least in hindsight. If I had any bad memories, I must have repressed them. I think without those experiences, my childhood would have been much poorer.
[PL] Ten śnieg leżał krótko ale zdążyłem narobić zdjęć. W tym tygodniu zaś, na razie, kiepsko mi to idzie. Tu rzecz która zawsze w jakiś sposób mnie fascynowała. To jedna z popularniejszych form pojenia bydła jaką spotykam. Stara wanna. Ot po co wyrzucać? Można postawić na pole i poić zwierzęta. Raz na jakiś czas dopuścić wody z cysterny. Trochę rzadziej zrobić kurs, w tą i z powrotem, aby napełnić cysternę wodą.
Jak byłem taki bardzo mały to moi dziadkowie od strony ojca mieszkali na wsi. Co to były za wycieczki? Autobus dojeżdżał tylko do pewnego miejsca. Dalej trzeba było przejść pewien dystans piechotą. Ta odległość wydawała mi się wtedy potworna. A w rzeczywistości to były ze dwa kilometry. Widoki zapierały dech w piersiach. Wzgórza, doliny. Gęsty las. Dziś się sam śmieje do siebie jak to widzę. Tylko las dalej robi wrażenie. Miałem wtedy kilka lat. Cztery? Pięć? Nie pamiętam nawet za dobrze kiedy dziadkowie się przeprowadzili. Wydaje mi się, że już w zerówce mieszkali w mieście. Pamiętam, że całą drogą rodzice napominali o niedotykanie pastuchów wokół pól. Opowiadali historie o rodzicach którzy chcieli ratować dzieci rażone prądem sami ginęli. Taka nauka o przewodnictwie prądu. To nie były strachy na lachy. Wielu gospodarzy w tamtym czasie, w tym i mój dziadek zdaje się, puszczało w obwód prąd z gniazdka. 220V i na razie.
W każdym razie witała nas zawsze metalowa brama ze skośnymi belkami na krzyż. To w mojej głowie utknęło jako wizualizacja niedzieli. Miałem takie skojarzenia. Poniedziałek przywoływał w głowie wskazówkę częstotliwości w radiu. Popularnym Kasprzaku. Nie o tym jednak... Buszowanie po gospodarstwie to była przygoda nieporównywalna z niczym. Krowy, kury, świnie. Koń! Koń nazywał się Bułan. Miałem okazję jeździć wierzchem - choć w asyście, asekurujących dorosłych. Jeśli zaprzęgnięto Bułana do wozu mogłem powozić samodzielnie. Czy to nie jest czad? Dla mnie był. Tak samo jak kiedyś w sianie w stodole odnalazłem stary motocykl! Z resztą takich sprzętów rozrzuconych po całym gospodarstwie było sporo. Jakieś stare grabarki i kosiarki. To była świetna zabawa! Wdrapać się na siodło takiego sprzętu i udawać, że się jedzie. Albo szarpać się z wajchą próbując podnosić pręty grabiące.
Widać, że się rozpisałem trochę, nie? Mógłbym bez końca. O wycieczkach na grzyby. O tym jak walczyłem z kogutem za pomocą kija. O skarbach na strychu! O córce sąsiadów z którymi dziadkowie się nie znosili. O wdrapywaniu się na dach szopy. Im więcej piszę tym więcej sobie przypominam. Tak. To było bardzo szczęśliwe wczesne dzieciństwo. Tak z perspektywy czasu. Jeśli miałem jakieś złe wspomnienia to je chyba wyparłem. Myślę, że gdyby nie to, to moje dzieciństwo byłoby znacznie uboższe.
4 notes
·
View notes
Text
Heeej
W weekend jednocześnie się działo i nie działo 😆
Wstałam w sobotę rano po 9h przerwy i jakiś 6h snu wiedząc, że lekko nie będzie. Jako, że plany zmieniały się szybciej, niż pogoda w górach zabrałam naczepę, którą rozpięłam w piątek i pojechałam na zmianę naczepy z podwójną obsadą. Plan szefa był taki bym oddała im pełną nawozu i zabrała ich pustą, załadowała Amazona na nocny rozładunek w poniedziałek na Słowacji. Paliwa w baku było tyle co nic, więc po 130 km na głębokiej rezerwie zajechałam na stację paliw. Wlałam 505 litrów a w międzyczasie szef zadzwonił powiedzieć bym się nie spieszyła bo Amazona załaduje mi podwójna obsada. Dlatego bez skrupułów oraz żalu weszłam na stację paliw i po opłaceniu rachunku wzięłam najbardziej dojebanego burgera z frytkami jaki mieli. A wierzcie bądź nie, ale akurat w tym miejscu gdzie byłam robią chyba najlepsze zapychacze tętnić na kontynencie a na pewno w Niemczech. Raz czy dwa razy w roku sobie pozwalam na taki grzech bo serio wspomnienie smaku towarzyszy mi później przy jedzeniu jakiegoś innego szajsu.
Frytki zjadłam od razu bo zleżałe mnie nie satysfakcjonują. Najadłam się pod korek frytkami zatem burgera jadłam na dwa razy - w sobotę po południu oraz w niedzielę rano. I to że nie był „świeży” nic nie zmieniało w tym jak zajebisty był.
Jednak do przodu bo będę się rozpływać nad tą bombą kaloryczną cały post.
W międzyczasie dostałam powiadomienie na aplikacji, że ładunek został na Słowację odwołany xDDDDDDDDD zaczęłam się z tego śmiać zastanawiając się kiedy szef to zauważy. Po pół godzinie się ocknął z tego ciosu, zadzwonił i powiedział, że jedziemy na innego Amazona się przepiąć i ładować.
Zajechałam pod niebieski uśmiech, rozpięłam naczepę i po chwili zajechała podwójna. Przesympatyczna para w wieku mocno przedemerytalnym. On miły, ona przeurocza do wręcz rany przyłóż. Pogadaliśmy sobie chwilę, ponarzekaliśmy na robotę (robili to samo co ja czyli przyjemnego Amazona i też niestety dostali firankę i mają dziwne akcje pełne pracy fizycznej). Ona zaaferowana pytała czy niczego mi nie brakuje skoro nie zjeżdżam do domu. No oczywiście powiedziałam, że niczego mi nie brakuje i mam zapasy jedzenia oraz wody. Tego drugiego to faktycznie nie brakuje, ale nie przyznam się, że mam jedzenia tyle ile normalny człowiek zjadłby w góra dwa dni a nie pięć 😅
Pożegnaliśmy się a ja podjechałam na bramę ponad dwie godziny wcześniej, niż czas awizacji. Pan na ochronie pyta mnie co tak wcześnie się zjawiłam to kręcę bajere, że a przepinka no i mam zamiar zrobić sobie małe spa pod prysznicem u nich. Ten się zaczął śmiać i mówi, że w takim razie mnie wpuści, ale da mi miejsce parkingowe bo ładunek jest anulowany xDDDD stwierdził, że jak sobie wszystko ogarnę i zrobię kawę to mam do niego wrócić na wyjazd.
Co też uczyniłam :) szef stwierdził tylko bym jechała na parking bo będę się u nich ładowała w takim razie w niedzielę o 22. Po zaparkowaniu na najbliższym wolnym parkingu - czyli 57 km dalej, włączyłam sobie muzykę i postanowiłam poleżeć. Nawet nie wiedziałam, że zasnęłam. Myślałam, że tylko leżałam a minęły ponad dwie godziny.
Zadzwonił donnie tata pochwalić się jak ciężko w życiu mają zwierzaki w domu. Zdzisława i Koprowski to serio mają w życiu przewalone jak widać na załączonych zdjęciach :)
Pogadałam jeszcze w nocy z kumplem. Tak cisnęliśmy bekę z tego jak mamy w życiu przejebane, że aż dostałam skurczu twarzy od śmiania się. Uwielbiam gościa.
Niedziela oczywiście upłynęła mi na zamulaniu. Próbowałam się za dnia kimnąć by w nocy nie wejść w zombie mode, ale nic z tego nie wyszło. Oczywiście zaczęło mnie łamać o godzinie 19 zatem pospałam dwie godziny i wstałam nie wiedząc na jakimś świecie się znajduje i które mamy stulecie bo o głębszą refleksje na temat daty nie było co liczyć.
Zajechałam na Amazona, wzięłam prysznic oraz kawkę i zdążyłam usiać na kanapie, gdy pojawił się opalony Niemiec z senegalskim akcentem oświadczając, że już zagruzowali mi klamota. Po szybkiej przebieżce wokół magazynu, wgramoliłam się do kabiny i pojechałam na rozładunek oddalony o całe, zawrotne 67 km! Trasa życia nie powiem 🤣
Po pojawieniu się na rozładunku odczekałam godzinkę, aż otworzą magazyn. Gość ewidentnie przerażony bo mam rozładunek i załadunek u nich. Stwierdził, że najpierw mnie rozładują a później zajmie się załadunkiem. Rozładowali w godzinkę, przychodzi i chce mi oddawać kluczyki. To pytam co z załadunkiem? On, że nie ma nic do załadowania i mam wyjeżdżać. To ja z uśmiechem na twarzy, że w takiej sytuacji poproszę pustą cmrke bo ja stąd wyjadę a później będą do mnie pretensje, że uciekłam bez załadunku. On już zmieszany zaczyna odwalać taniec deszczu tłumacząc się, iż żadnej cmrki nie dostanę. No to ja szach mat tekst roku - bez potwierdzenia na piśmie wam stąd nie odjadę. Poszedł pogadać z przełożonym i nie wrócił przez półtorej godziny. Jak już się łaskawie zjawił miał dla mnie papiery a ja byłam załadowana 🫠🫠🫠
Dojechałam do kolejnego i ostatniego na tej zmianie Amazona oddalonego o całe 53 km, odczekałam godzinę, aż przyjdą do pracy. Tu już poszło sprawnie jak na ich możliwości. Półtorej godziny i dwie herbaty później już mogłam delektować się łóżkiem :D
Co się tyczy jedzeniowego tematu w ten weekend wpadł: dojebany burger z frytkami, pół opakowania wafli ryżowych, kubek budyniu waniliowego słodka chwila.
11 notes
·
View notes
Text
Z ŻYCIA SAMOTNIKA - wpis 7 (26.04.2024)
-> Gierkowo-teleturniejowy jubileusz
Na prowadzonym przeze mnie kanale na platformie YouTube kreuję głównie serie z przechodzenia różnych gier, najczęściej klasyków (o czym wspomniałem w jednym z poprzednich wpisów), choć tworzę też od czasu do czasu inne projekty. Jednym z takich pobocznych moich projektów jest prowadzona od 2015 roku seria poświęcona grze wyścigowej "Trackmania United Forever", w stylu teleturnieju. Krótko mówiąc, w tej serii przejeżdżam nadsyłane mojej personie trasy przez innych graczy (w grze istnieje bowiem edytor tras, gdzie kreować można swoje własne tory!). Projekt ten liczy dwa sezony - pierwszy, zakończony w 2016 roku, zawierający pięć odcinków i drugi, rozpoczęty w 2017 roku, wypełniony pięćdziesięcioma odcinkami, z czego ten ostatni odcinek drugiego sezonu o okrągłym numerze bardzo niedawno miał premierę!
21 kwietnia 2024. Po dwóch dniach wytężonej pracy nad okrągłym, jubileuszowym pięćdziesiątym odcinkiem drugiej edycji programu odetchnąłem z ulgą kiedy zobaczyłem, że program do montażu przetworzył moje wideo i materiał był gotowy do wstawienia na YouTube. Pozostało już jedynie kilkanaście kliknięć, nadanie filmowi nazwy, opisu, ustawienie odpowiednich parametrów, dodanie kart z odnośnikami do reszty odcinków, ustalenie konkretnej godziny premiery. Niedługo później nastał wieczór, wybiła odpowiednia godzina i pięćdziesiąt wyemitowanych odcinków serii stało się faktem! Sam odcinek, mimo standardowego przebiegu i czasu trwania różnił się od reszty wydań. Z najbardziej zauważalnych zmian dodałem liczbę 50 do logo programu i liczbę tę umieściłem też w kilku innych miejscach. Pod koniec odcinka wygłosiłem dość długie, bo około dwuminutowe przemówienie, gdzie m.in. obszernie podziękowałem za wszystkie nadesłane mi dotąd trasy, oraz podziękowałem gorąco wszystkim tym, którzy śledzili moje poczynania po tychże torach. Samych tras, na przestrzeni pięćdziesięciu odcinków i niespełna siedmiu lat emisji miałem zaszczyt rozgrywać aż 123, nadesłanych przez w sumie 41 osób! Zapewne dla topowych polskich YouTuber'ów, którzy w nanosekundy zgarniają tysiące subskrypcji i miliony wyświetleń pod filmikami te liczby byłyby niczym, natomiast dla mnie - skromnego i mało popularnego twórcy, wyniki te naprawdę robią wrażenie! Cieszyłem się z każdego zgłoszenia, z każdej cudzej trasy, od każdej żywej duszy, ponieważ każde nowe zgłoszenie, każdy nowy otrzymany tor przyspieszał premierę następnego odcinka a z prowadzenia każdego odcinka czerpałem sporo frajdy! Nie ukrywam, że chciałbym ten projekt pociągnąć jeszcze dłużej, gdyż dość mocno polubiłem swój program i po półsetce wyprodukowanych odcinków nadal mam ochotę na więcej (jak to mówią: "apetyt rośnie w miarę jedzenia"), z drugiej jednak strony zdaję sobie sprawę z tego jak trudno jest niestety znaleźć graczy i tak naprawdę każdy wyemitowany odcinek jest dla mnie małym cudem. Seria, mimo praktycznie samych pozytywnych opinii, nigdy nie generowała potężnej oglądalności i choć obiektywnie uważam, że ów cykl ma bogaty potencjał, mam też świadomość i szanuję to, że nie każdy ma czas, nie każdy ma chęci i nie każdy gra w gry...
#nostalgia#historia#retro#jubileusz#bezsenność#chęć#chce być szczęśliwy#brak kontaktu#kontakt#introwertyk#ludzie#gry komputerowe#mój pamiętnik#z życia wzięte#kartka z pamiętnika#życie#myśli#trackmania#moje myśli#moje życie#święto#pisanie#mój blog#blog#emocje#polskie cytaty#uczucia#samotne życie#samotnie#samotność
9 notes
·
View notes
Text
𝟎𝟔.𝟎𝟐.𝟐𝟎𝟐𝟒🐼
Już dawno nie dodawałam tutaj postów, ale codzienne przeglądanie postów jak najbardziej jest ze mną cały czas. Po jakimś odstępie czasowym stwierdziłam, że pisanie czegoś tutaj pomoże mi z samodyscypliną, dlatego witam!😁 Z racji tej, że na tym koncie jest to moja pierwsza publikacja to coś o sobie powiem. (O ile ktokolwiek to przeczyta, chociaż nie zależy mi na tym. Lubię czytać swoje własne wypociny.) Nie do końca wiem od czego zacząć, ale no dobra. Z samymi problemami z odżywianiem zmagam się od trzeciej klasy podstawówki. Właśnie w tej klasie zaczęłam dostrzegać, że jestem większa niż wszystkie inne dziewczynki. Teoretycznie każdy z mojej najbliższej rodziny był pulchniejszy w wieku 8-10 lat, ale to wcale mnie nie pocieszało. Przestałam jeść to co dawała mi mama i może nie brzmi to jakoś poważnie, bo w końcu miałam ile? 9 lat? Mimo to w mojej głowie nieustannie porównywałam się do innych i nadal to robię. Szukałam sposobów jak schudnąć pięć kilogramów w tydzień itp. Z czasem jest tylko gorzej. Aktualnie sama z siebie jestem na dość niskich limitach, nie mam konkretnej diety, ale liczę kalorie. Nie robię od jakiegoś czasu fastów, ponieważ zupełnie mi się nie sprawdzają. Może moje ciało się już w pewnym stopniu przyzwyczaiło do ma��ej ilości jedzenia, ale plusem jest to, że przy głodówce 24h nie czuję zupełnie głodu. Przy dwóch dniach już tak. Przechodząc do rzeczy, nie pomogły mi fasty. Nie schudłam nawet zbytnio z wody. Nie rzuciłam się po nich na jedzenie ani nic, może zrobiłam coś źle. Nie wiem, ale na razie nie próbuję tego sprawdzić. Cieszę się, że nie mam napadów jedzenia, ale to może dlatego, że staram się odmawiać słodkich przekąsek, a te które nawet są w domu poukrywałam, lub zostawiłam tak, aby ktoś mógł się skusić. Nie potrafię już czerpać radości z jedzenia, jem by nie zemdleć oraz żeby nie siadło mi tak szybko wszystko, ale czuję, że za dobrze to i tak nie jest. Czy tęsknie? Nie wiem. Fajnie by było cieszyć się smakiem czegokolwiek, choć z drugiej strony nie chcę być gruba. Nienawidzę bycia grubą. Moim największym problemem jest to, że moja rodzina "zauważyła"? że mniej jem. Ciągle słyszę, że wyglądam strasznie i schudłam za bardzo, ale patrząc w lustro widzę wieloryba, tłustą świnię. Nie widać mi ładnie kości. Moje ciało jest paskudne. Tak cholernie chciałabym być lekką nastolatką, która może jeść co popadnie a i tak będzie śliczna, jednak poprzez same marzenia nie stanę się piękna. Nie mam pojęcia co więcej napisać. O ile ktoś tu dotarł to z chęcią się z kimś poznam. Wiek jest mi zupełnie obojętny. Teraz czas na bilans, żebym mogła przypomnieć sobie jakim obżartuchem jestem.
Bilansior
Śniadanie - jakiś tam jogurt kokosowy, bo nie miałam siły nic gotować (151 kcal) Przekąska - Galaretka borówkowa (49 kcal?) i 40g jakiegoś ciasta (113 kcal) Obiad - ogórkowa, którą sobie zastąpiłam wodą z makaronem, nie pamiętam ile gramów. (~123kcal) Zjedzone: 436 Spalone: ~244 Net: ~192 Nie jest źle. Miałam straszną ochotę na ciasto, a wolałam zjeść trochę, niż potem dwa pełne talerzyki. Nie spaliłam zbyt dużo kalorii, ale prawie cały dzień spędziłam w domu. Zrobiłam tabatę i mały spacer. Dziś i tak przypada mi "rest day", ale nie lubię spędzać ich nic nie robiąc, bo czuje się jak leniwa krowa. I tak się niezbyt popisałam, ale lepsze to niż nic.😭
𓍢ִ໋🌷͙֒
Po moich wypocinach czas na coś fajniejszego, łapcie jakieś thinspo🫡
Chudego dnia, nocki💞🦋
#motylki#chude jest piękne#gruba szmata#jestem gruba#gruba świnia#za gruba#az do kosci#tw ana diary#tw ed diet#vent#motylki any#bede motylkiem#motylki blog#chce byc lekka jak motylek#lekka jak motyl#musze schudnac#musze schudnąć#dieta motylkowa#ed dieta#motylek any
17 notes
·
View notes