#niedzielnie
Explore tagged Tumblr posts
Text

Classic Polish movie posters - NIEDZIELNY PORANEK (Sunday Morning)
Directed by: Andrzej Munk (1955)
#poland#film poster#movie poster#andrzej munk#niedzielny poranek#sunday morning#cinema#kino#1950s#1955
1 note
·
View note
Text
„Ostatni dzień 2023 roku to niedziela, więc 01.01.2024 oznacza nie tylko nowy rok, ale nowy dzień, tydzień, miesiąc - nowe wszystko. Ostatni niedzielny reset. Lepszego poniedziałku nie można sobie wymarzyć, by zacząć!"
- Karolina Klawikowska
#polski blog#cytat po polsku#polskie cytaty#cytat dnia#cytaty#pozytywne cytaty#polski cytat#blog z cytatami#cytat#new year 2024#2024
177 notes
·
View notes
Text
Tak sie czuję kiedy jest 11:38 i zeżarłam już cały swój dzisiejszy limit dzięki wizycie u babci (typowy niedzielny experience)

#gruba swinia#będę motylkiem#motylki any#bede idealna#bede lekka#chude uda#bede perfekcyjna#tylko dla motylków#nie chce być gruba#motylki
115 notes
·
View notes
Text
Nieskończoność
Wracałam dzisiaj do mieszkania wieczorem. Niedzielny rozkład, wystałam więc swoje na przystanku. Patrzyłam na pustą ulicę, dwójkę ludzi, siedzącą na ławce, czując nagłą potrzebę usłyszenia The Neighbourhood. Ciepły wiatr wydawał się nieco podejrzany, bo to zaledwie marzec. W nowym apartamentowcu kilka świateł w niemal pustych mieszkaniach.
Pustych, jak nasze serca. Tak pomyślałam mimochodem, błądząc umysłem po najbardziej nostalgicznych tematach, jakie mogę sobie wyobrazić.
Cóż z tego, skoro moje myśli zawsze finalnie wędrują do Ciebie.
Wiem, że jak zwykle krzywdzę samą siebie i to za pomocą narzędzia, które miało uchronić mnie od krzywdy, wyrządzonej przez innych ludzi. Gdzieś na niebie błysnęła gwiazda, a ja pomyślałam o błysku w Twoich oczach. Już teraz rozumiem, jak czują się wszyscy ci nieszczęśliwie zakochani ludzie.
Problem w tym, że ja nie jestem w Tobie zakochana. Gdzieś pominęłam ten etap. Jakbym od razu przeszła do tej skurwiałej miłości, bo od początku wiedziałam, że Ciebie da się tylko kochać i aż kochać. Dlatego czasami nienawidzę swojego serca. Po latach bycia zimną jak lód nagle przypomniałam sobie, co to znaczy, gdy o sekundę za długo popatrzę w ciemne oczy. Ciemne, jak Twoje. Przepełnia mnie żałosna tęsknota, chociaż nigdy nie byłeś mój. Nie wiem, czy kiedykolwiek będziesz i to nieskończone czekanie przyprawia mnie o ścisk żołądka.
Zastanawiam się, kiedy dobrnę do momentu, w którym będę tym wszystkim tak zmęczona, że będzie mi już wszystko jedno i powiem Ci, w jaki sposób Cię widzę.
Jeśli tak ma wyglądać moja karma, to chyba się doigrałam. Po latach odrzucania ludzi, którzy mnie kochali, dostałam to, na co zasługuję. Ktoś jest zaskoczony? Nie? Mnie też to nie zaskakuje. Wzruszę ramionami, rzucę się w wir pracy, napiszę kilka łzawych wierszy, spędzę kilka wieczorów na siłowni, a potem udam, że nic takiego nigdy się nie wydarzyło. Bo się nie wydarzyło, prawda?
I cóż z tego, że Twoje ciemne oczy będ�� mnie prześladowały, gdy będę w nie patrzyła. Cóż z tego, że będą mnie prześladowały każdej nocy, której nie prześpię i każdego dnia, gdy będziesz znajdował się te jebane siedem kilometrów ode mnie.
Człowiek jest zabawnym stworzeniem. Gdy kocha za mocno, modli się, by nie czuć, a gdy faktycznie nie czuje — chce kochać. I chyba z dwojga złego — ja wolę pozostać nieczuła. Przynajmniej uniknę tortur, jakie los serwuje mi każdego dnia w postaci myśli o Tobie.
MYŚLI ZEBRANE
#zoyaspoetry#zoyastaszewska#cytat#wiersz#zoyaprzezy#blog z cytatami#cytaty#wiersze#poezja#wiersze o miłości#proza#myśli zebrane#myślizebrane
8 notes
·
View notes
Text
Przygarnę pytanka na niedzielny wieczór 🫶🏻
7 notes
·
View notes
Text
13.01.2025 poniedziałek
1. Ludzie przez weekend zapomnieli jak się jeździ i niewiele brakowało, żebym się spóźniła do pracy.
2. Fatalnie spałam i ledwo żyję.
3. W niedzielę obudziłam się z okiem spuchniętym, potem się poprawiło, dziś wyglądam jakbym to oko miała podbite.
Dobrze, że jutro lekarz.
4. Zaczęłam drugą rundę zastrzyków i mam wrażenie, że moja oszczędnościowa dawka 1.2 to już za mało, więc co drugi dzień będę robiła 1.8.
Strasznie to jest droga rzecz.
5. W niedzielny wieczór na zadupiastych Włochach dostrzegł mnie A.
Wydawał się ucieszony moim widokiem, ja trzymałam dystans, czym z kolei chyba był zaskoczony.
Bardzo, ale to bardzo zrobiło mi się smutno.
6. Wczoraj wyklarował się jeszcze jeden egzamin pisemny realizowany osobiście, nie online; na szczęście prowadząca powiedziała, że się dostosuje do naszego harmonogramu, więc może nie będę musiała zostawać tam na noc.
10 notes
·
View notes
Text
Pierd poniedziałku
Żeby Was chuj nie strzelił. Ledwo minęło południe a mną już trzęsie. Posłuchajcie:
Żeby nie było, że tylko narzekam to na początek aspekt pozytywny. Najadłem się wczoraj smacznego w wyborowym towarzystwie i najebałem.
//
Już zdechł jeden z nowych kurwixów. Na chuj ja wydaję jeszcze pieniądze? Niech gnije. Może Helenki go opierdolą na niedzielny obiad.
//
Ludzie to straszne kurwy są zakłamane i samolubne. Niby nie jest to odkrycie, ale jednak bulwersuje do żywego. - Pan Ł., ta bydgoska kurwa, był naszym bramkarzem. Grał z nami i trenował. Olał drużynę na początku pucharu żeby grać z jakimiś miernotami, bo głupio mu ich zostawić. A nas, kurwa, nie. Traci tytuł, pierdolę złamasa. Od razu widać skąd pochodzi. Dla takich jak on jest specjalne miejsce w piekle. - Teraz to co rozpaliło mnie najbardziej. Zagotowało. Wkurwiło. Obudziło potwora. Otóż Kierowniczka. Serio nie spodziewałem się. Kurwa wszystkiego bym się spodziewał, ale nie tego i nie po niej. Kurwa, koniec przyjaźni i tolerancji. Sprawa polega na tym, że: Dziś Kiero ma zmianę z Olą i KM. Na własną wymuszoną prośbę, bo nie ukrywam, że niedziela powinna przypaść mi. Nawet bym się cieszył, bo miałbym spokój cały miesiąc. Ale nie, Kiero chce. Jutro mam drugą zmianę, a Kiero wolne z racji niedzieli. Zamówieniowo słabo, o ile Kiero nie ogarnie dzisiaj. I co?
Dostaję telefon, że ona się w południe zmienia z Manekinem. Czy dam radę ogarnąć fajki i nabiał. Czaicie? Kurwa na fajki mam 1,5h, na nabiał 2. I Manekina na zmianie, czyli pomocy żadnej! - Od razu wybadałem, że wraca na półtora dnia jej stary. A ona leci jakby mieli się już nigdy nie zobaczyć i jeszcze zamieniła się pół na pół niedzieli z Manekinem. Naprawdę, jeżeli o siebie chodzi to traci wszelką godność. Mam zamiar jej to wypomnieć następnym razem, bo przegięła. Chuj ze sklepem, stary przyjeżdża. Sama za to krzyżowała Manekina. - A już najbardziej dojebała do pieca SMSem: "Zamówienie oprócz fajek i nabiału zrobione. Właściwie nic nie brałam, bo zjedzie Łeba" Jak kurwa znowu to przyjedzie na mojej zmianie to pierdolę to wszystko. Modne ostatnio L4 na głowę biorę, [bo to jest już kurwa przesada!!!
//
Wkurwiłem się, oj dawno się tak nie wkurwiłem.
youtube
13 notes
·
View notes
Text
Hejka 🦋
niestety zajebalam tego fasta bo musiałam zjeść niedzielny obiad, unikałam zjedzenia go ale babcia zaczęła coś podejrzewać więc trochę zjadłam..
Tym razem bez żadnych przeszkód zaczynam znowu tego fasta trwającego 120h.
Fasta zaczęłam o 18:50

Będzie trwał 120h
#bede motylkiem#chce byc lekka jak motylek#blogi motylkowe#light as a feather#chudej nocy motylki#low cal meal#nie bede jesc#motylki any#low cal diet#0 kcal
7 notes
·
View notes
Text
Niedzielny wieczór spędziłam na wymianie niemal erotycznych wiadomości z Norbertem. Muszę przyznać, że całkiem nieźle sobie radził z językiem. Jak to było? Wzięłam telefon i przeczytałam jeszcze raz: „wyobraź sobie, że jesteś na plaży ciepły piasek ciepła woda lazurowa woda słońce rozgrzewa ci skórę masz na niej krople wody masz na sobie czerwone bikini. słońce cię grzeje w łopatki w stopy w nogi w szyję czujesz jak ścieka po tobie leniwie woda jak w środku w brzuchu powstaje wielka ciepła kula która promieniuje na całe ciało od palców u stóp przez usta kropla wody ścieka ci po policzku leci w kierunku warg otwierasz usta otwierasz oczy. czujesz na sobie leniwe spojrzenia mężczyzn. podoba ci sie to. spojrzenia uciekają, ale od razu wracają i wiesz dokładnie gdzie się koncentrują i robi ci się trochę cieplej. kładziesz się na brzuchu i piasek oblepia ci uda i pośladki jest twardy i miękki jednocześnie”. - Piotr C. z powieści # To o nas
#milosc#mężczyzna#kobieta#cytaty_opisy_teksty#polskakobieta#cytatypl#polskiecytaty#cytatyomilosci#cytatyożyciu#cytaty_i_nie_tylko#cytat#cytaty#polskichłopak#polskadziewczyna#cytatyżyciowe#cytatnadziś#cytatożyciu#kobiety#cytatowo#inspiracja#cytatytumblr#miłość#cytatyomiłości
8 notes
·
View notes
Text
4.02.
✩ Zjedzone: ✩
jabłko granny smith (190 g) - 110 kcal
krasnystaw owsianka na jogurcie z rodzynkami i orzechami - 227 kcal
z natury zupa krem z dyni z batatem i kolendrą - 180 kcal
konjac jelly blueberry - 3 kcal
piątnica skyr smak mokka tiramisu - 123 kcal
yopro bogaty w białko jogurt smak banan-krem z orzeszków ziemnych - 90 kcal
Razem: 730 kcal
✩ Trening: ✩
11390 kroków (spalone 317 kcal)
growingannanas glutes workout 15 min
emi wong slim legs workout 10 min

Dotrzymałam zasady 700 kcal. Czuję, że to bez sensu, ale nie było tak źle, nie świrowałam.
Emocjonalnie to był ciężki dzień. Dwie nieprzyjemne sytuacje. Jestem zmęczona. I dalej uważam, że powinnam zdechnąć przez to, co odjebałam w niedzielę.
Chłopak powiedział mi, że mam trochę grube nogi, później się z tego wycofał, ale ten tekst dalej rozbrzmiewa w kółko w mojej głowie.
Strasznie się boję, że tyję. Przez mój niedzielny wybryk przez parę dni waga pewnie nie będzie spadać, zawsze tak mam po napadzie, mam nadzieję, że jakoś wytrwam ten czas i niedługo wszystko wróci do normy, to znaczy będę dalej chudnąć.
Oby tylko nie okazało się, że 700 kcal to dla mnie za dużo, bo jak znowu będę mieć bmi powyżej 19 to chyba coś sobie zrobię.
#chce schudnac#nie chce jesc#tłusta świnia#tłuścioch#gruba świnia#muszę schudnąć#nie mogę jeść#chce byc lekka jak motylek#chcę widzieć swoje kości#nie jestem głodna#za gruba#chce widziec swoje kosci#aż do kości#kalorie#kcal#jestem gruba#i just want to be thin#pragnę chudości#chcę być lekka#tw ana ed#tw ana bløg
6 notes
·
View notes
Text
Essa ominie mnie ultra kaloryczny niedzielny obiad, bo rodzice gdzieś jadą
18 notes
·
View notes
Text
dostrajanko?
#ravefm#rave fm#piraci radiowi#pirackie radio#kraków#radio pirackie#małopolska#krakow#radio z krakowa#z krakowa#krakowskie klimaty
3 notes
·
View notes
Text
Jakieś pytanka na niedzielny wieczór? 🧐🫶🏻
Any questions for Sunday evening?
2 notes
·
View notes
Text
Nadal niedziela.
1. Nie zrobiłam nic naukowego, nie mogłam się zebrać, no i mam wyrzuty sumienia. Jutro po basenie coś muszę; uprasza się o trzymanie kciuków.
2. Byłam zmotywowana do pójścia na spacer z moim nowym ulubionym przewodnikiem do tego stopnia, że wyszłam z domu, niestety nie przewidziałam, że miasto w niedzielny wieczór w środku długiego weekendu będzie takie zatkane - zimowe piątkowe godziny szczytu vibe.
Korki na światłach, walki o miejsce parkingowe, autobusy jeżdżące stadami, a to wszystko na zadupiastym Wilanowie, więc kiedy już przyjechał autobus do miasta, to nie było szans, żebym zdążyła.
Na FB ludzie wrzucali zdjęcia ze Starego Miasta, no staram się nie bywać w takich tłumach jednak, więc po godzinie czekania poszłam do domu trochę zmarznięta.
3. Przed wyjściem znalazłam w szafie jakieś buty - za żadne skarby nie pamiętam procesu ich nabywania, za to po 100 metrach drogi na przystanek uświadomiłam sobie, że jest powód, że w nich nie chodzę - zapiętek mają wyżej niż sięgają skarpetki, więc każdy krok był wyzwaniem, no i okupiłam tę wyprawę sporym otarciem.
W drodze powrotnej zostawiłam je zwyczajnie pod drzwiami śmietnika i do mieszkania wróciłam w samych skarpetkach 🤦🏻♀️
4. Głowa mnie boli.
7 notes
·
View notes
Text
Przemyślenia o bardzo, bardzo wielu aspektach kłujących w relacjach z rodziną wyswataną...
23.05.2023
Dzisiaj klaruje mi się od rana taka myśl: nie chcę iść do pracy.
Całe szczęście dziś mam dzień "terenowy", urzędy, sądy, pakowanie itp.
Całe szczęście.
Bo klaruje się we mnie myśl, że być może potrafię już zlokalizować/nazwać co mnie teraz gniecie - poza zmęczeniem oczywiście.
Chyba wychodzi w naszym związku różnica wieku. To znaczy nie jest tak, że "wychodzi" między nami, bo między nami jakoś o tym na co dzień nie pamiętamy. Zapominamy. Jesteśmy emocjonalnie kompatybilni, każde z nas coś do relacji wnosi, jesteśmy partnerami. Owszem, pamiętam, że mój facet jest młodszy i czasami to wychodzi na pierwszy plan. Tak jak moje bycie starszą. Ale zwykle o tym zapominamy.
Przykład? W ostatni weekend idziemy w niedzielny poranek przez zatłoczone centrum Krakowa w grupie sześcioosobowej i nagle wchodzi z jakiegoś przejeżdżającego samochodu "What is love", a ja bezmyślnie zaczynam naśladować "taniec głową", tą scenę z filmu z Jimem Carrey'm, którego tytułu nie pamiętam. Miałam wówczas w nosie, że robię głupią rzecz - spontanicznie mnie to rozbawiło, to był impuls. I co? Mój chłopak zrobił to samo! Nie, że czekał. Nie, że zaczął naśladować mnie. Nie. Sam z siebie. Po prostu w tym samym momencie zaczęliśmy "tańczyć głową". Nikt nie tańczył tego na ulicy. Po prostu my impulsywnie zaczęliśmy. I się do siebie szczerzyliśmy w uśmiechu, że fun i że obydwoje załapaliśmy. Cała jego rodzina zaczęła się rozglądać, jakby szukając co nas skłoniło do takiego zachowania. Miałam wrażenie, że nikt nie rozumiał nawiązania. Nikt inny nie tańczył. Poza mną i moim chłopakiem i było to absolutnie cudowne.
youtube
Wracając do meritum jak już pisałam jakiś czas temu: myślę, że wciąż nie mam dogodnego dla siebie balansu.
Myślę, że od jakiegoś czasu wciąż jestem poza swoją strefą komfortu, która się pewnie siłą rzeczy poszerzyła, ale wciąż brakuje mi ulgi po prostu...
Kilka lat temu, w ramach terapii odszukałam dla siebie odpowiedni balans. Takiego optymalnego tempa życia, które pozwala mi na wgląd w siebie, na efektywną pracę, na regenerację, na fun sama ze sobą, na kontakt towarzyski z innymi ludźmi, przyjaciółmi (ta grupa była przeważnie wspierająca), osobną kategorią jest ustalenie w tym obszarze optymalnej częstotliwości spotkań z rodziną (w trudzie! Pamiętam, jak stawienie granic nie raz kosztowało mnie masę trudnych emocji, niezrozumienia, szarpania się i doprecyzowania potrzeb, domagania się czasem uszanowania tego co komunikuję i co jest dla mnie ważne).
A teraz mam świetnego partnera, a z nim drugie tyle kontaktów i członków rodziny domagających się (co zrozumiałe) optymalnego dla nich czasu przeznaczonego na wspólne spędzanie czasu.
I pomimo, że niebawem będziemy już 2 lata razem, ja wciąż nie mam balansu...
I zastanawiam się czy z perspektywy te moje zeszłoroczne objawy somatyczne, nawracające zapalenia pęcherza to nie były przypadkiem wywołane tym, że właśnie moje granice, terytorium to fizyczne i czasowe było zbytnio nadwyrężane. I to w przyjazny sposób, ale po prostu na pewien sposób zbyt intensywny... (?) Jestem psychosomatyczna, to fakt, więc może tak być, że organizm wolał być chory (i obsikać własny teren, by nikt na niego nie wtargnął) niż narażać się na co rusz nowe, stresujące sytuacje związane również z tym, że nie mogę być zupełnie niezależna?
Hymm...
A wracam do tej rozkminy, bo po powrocie z weekendu "dnia dziecka" z rodziną mojego partnera miałam mieszankę wrażeń, poczuć, przekonań, które w niektórych sytuacjach się wykluczały. Weszłam w silny syndrom oszusta: nie ufałam własnej intuicji, byłam przekonana, że mi się tylko wydaje, że dopisuję rożnym zachowaniom motywy, że patrzę na niewinne oświadczenia przez pryzmat swoich doświadczeń o którym te inne osoby nie mogły mieć pojęcia, zaczęłam podważać własną wartość i kompetencje. I zaczęłam zazdrościć i chcieć czegoś co intelektualnie wydaje mi się niedorzeczne, a jednak w emocjach zaczęło mi się odzywać poczucie odrzucenia. Mam sporo emocji do przepracowania i rozpakowania. I muszę je jakoś uporządkować, aby kontakt z tą moją nową rodziną był dla mnie możliwy i bardziej odprężający, mniej stresujący. I jakoś zachować granice, zdrowe, ustalić je, a trochę nie wiem jak... Najbardziej oczywista sprawa to porozmawiać z konkretnymi członkami rodziny o moich potrzebach, ich potrzebach i poszukać kompromisu, a z drugiej strony nie wiem czy w tych przypadkach to jest faktycznie mój kawałek do rozmowy? I wszyscy są w tym na maksa niezręczni. I chyba nikt nie wie jak się odnaleźć.
Rozmawiałam o tym z moim partnerem i zaskoczyło mnie to, co wg. niego jest diagnozą zachowań i przyczyn tych zachowań po drugiej stronie: po pierwsze nie znają mnie. Po drugie: różnica wieku. Ale to drugie w takim ujęciu na jakie nie wpadłam, a zarazem tłumaczące też tą niezręczność, którą sama odczuwam.
Przykład?
Najpierw tuż po Wielkanocy jest nam (mi i O.) komunikowane przez jego mamę, że chcą nas zaprosić na dzień dziecka na "coś fajnego". Super, dziękujemy. Ustalamy datę, którą mamy zarezerwować. Dla mnie to oznacza wpisanie tego do kalendarza w rozciągłości piątek-niedziela jako wydarzenie/zaplanowana czynność "Wyjazd na dzień dziecka, potwierdzenie szczegółów spotkania z rodzicami O.". Czyli mam cały wolny weekend zaplanowany. A po miesiącu dowiaduję się, że drugie ich dziecko ani nie dostało takiej informacji o spotkaniu, a w dodatku wciąż zapomina by dopytać swojego partnera czy mu też ten termin odpowiada. Ostatecznie dowiadujemy się znowu przy okazji jakiejś tam innej rozmowy, że termin spotkania został przeniesiony na weekend wcześniej niż było to ustalone z nami. Bo temuż partnerowi nie pasuje, więc matka i córka ustaliły, że inny weekend im pasi. Nas nikt nie pyta czy pasuje czy nie... Akurat pasowało, ale jestem i tak zła. Tyle, że nikt mi tego nie mówi wprost, słowa są oświadczane przez matkę synowi. To bardzo mi nie pasuje, czuję, że z brakiem szacunku się do mnie i mojego wolnego czasu podchodzi...
Mamy jechać w sobotę, a w środę, na 4 dni przed wyjazdem, nadal nie wiem gdzie mamy jechać xD. Jednak nie Śląsk, tylko Kraków, bo właśnie tenże partner mojej szwagierki, Szwagier nr2 ma zajęcia na uniwerku każdego dnia zarówno w ten, jak i w następny weekend i może nam towarzyszyć tylko w przerwie od wykładów (dlaczego więc zmieniliśmy datę? Tego nie wiem i nikt mi nie chciał wyjaśnić...). No luz. Ale gdzie będziemy spać (wynajmowane mieszkanie siostry mojego partnera jest malutkie, cztery osoby się tam mieszczą z trudem)? W środę piszę do teściowej z pyt czy szukamy noclegu, bo czas nagli, a fajnie byłoby znaleźć coś co nam by odpowiadało. Ona odpisuje, że jej mąż się tym zajmie dziś lub jutro, że jak będę miała chwilę to mogę coś podesłać jak znajdę. I komunikuje, że oni chcą nam ten wyjazd postawić w ramach tego dnia dziecka.
Okay - na tym etapie było mi z tym trudno, bo nie czuję się w takich momentach sprawcza, ale z drugiej strony to mój problem z przyjmowaniem od innych: nie stanę się przecież nie sprawcza przyjmując hojność jaką obdarzają teściowie swojego syna i przy okazji mnie. To jest dynamika rodziny, która jest i mój problem z zależnością finansową, który muszę ogarnąć sama. Więc uznałam, że okay.
W środę tydzień temu bardzo, bardzo zmęczeni, po zrobieniu masy rzeczy około kolacji siadamy z O. do kompa, do booking, i dzwonimy do jego taty by coś fajnego wybrać na weekend. Żeby były dwa osobne pokoje, swoboda itp. Bo z jakiegoś powodu byliśmy przekonani (szczególnie po mojej wcześniejszej wymianie smsów z jego mamą) że to jest coś w czym będziemy partycypować. Jego tata odbiera i jest zaskoczony, zdziwiony, że taką błahostką mu głowę zawracamy, gdzieś tam się wybiera właśnie, pośpiech i generalnie nie ma się czym martwić, ani o czym gadać, bo sprawa jest załatwiona: już wynajął dla nas wszystkich mieszkanie na weekend, nie ma o czym mówić! Super mieszkanie, będzie git synek, do zobaczenia.
0.0
No...
Wynajęli mieszkanie, fajne, w kamienicy. Rozkład taki: długi korytarz, łazienka, dłuuuuuugi korytarz, pokój z łóżkiem sypialnym dla 2 osób i aneksem kuchennym, z tego pokoju wejście do kolejnego pokoju - sypialnie dwuosobowej.
I co?
I w teorii git. To rodzice O. woleli spać w części z aneksem kuchennym, bo mama O. podobno często w nocy chodzi siusiu. Ale ja też chodzę siusiu często w nocy, szczególnie jak wypiję drinka, tylko, że oni tego nie muszą wiedzieć... To nie jest dla mnie komfortowe. Bez względu na to kto by wylądował w pokoju "przechodzonym" czułabym się z tym źle. Nie ma też mowy o niezależności... Nie czuję się komfortowo wchodząc do pokoju, gdzie śpią inny ludzie - sama ta myśl jest dla mnie stresująca. Czuję się uwięziona. Z drugiej strony: byłabym kłębkiem nerwów próbując zasnąć w pokoju do którego zawsze ktoś może wejść... Inna sprawa: ja się budzę wcześniej. Jestem rannym ptaszkiem. W weekend też. W rezultacie wstałam o 7, czekałam na budzik do 8, wtedy O. też wstał o 8 i wiedząc, że ja nie wyjdę, bo czuję się w chuj niezręcznie z myślą, że obudzę jego rodziców poszedł do łazienki wciąć prysznic, wrócił po kilku minutach na paluszkach przyznając, że nie chce budzić rodziców, bo śpią, więc wraca do łóżka. Leżeliśmy, a ja czekałam jeszcze prawie godzinę z IRYTUJĄCO pełnym pęcherzem, aż wstaną. I co? Jak z pokoju obok zaczęły dobywać się dźwięki, okazało się, że jego mama już jakiś kwadrans wcześniej wstała, wzięła prysznic, zrobiła sobie makijaż i teraz przygotowuje śniadanie - ja miałam zamiar zrobić śniadanie, jak oni się będą ogarniać, tylko czekałam na DŹWIĘK, sygnał... Z drugiej strony ani ja, ani jego mama nie lubimy jak podczas przygotowywania ktoś się w nasz kuchenny rytm, krzątaninę ze swoim rytmem i pomysłami wpada (rozmawiałyśmy o tym już podczas wszystkich świąt, zawsze dziękuje za moją pomoc, woli sama)... Więc znowu czułam się tak bardzo i boleśnie zależna... I to mnie frustrowało i budowało poczucie winy (że nie pomogłam, chociaż chciałam, bo gdybym pierwsza do tego przygotowywania śniadania się zabrała... poza tym, nie chcę by ktoś przy mnie robił - ja też chcę mieć swój wkład, tym czasem jestem wpychana w rolę zależnego dziecka, nie mogę o niczym decydować...).
I co mam zrobić w tej sytuacji?
Zaproponowałam, że zmyję naczynia po prostu czując się w chuuuuj głupio. Wyjaśniłam, że planowałam zrobić śniadanie... Co mama O. zbyła, ze ona wcześniej wstała, więc ogarnęła (i co ja miałam na to powiedzieć? Słuchaj, ja wstałam dwie godziny wcześniej od ciebie, ale czekałam, aż ty wstaniesz, żeby was nie budzić?). Wkurza mnie to, że przychodzę na gotowe i nie wiem na ile jest jakieś oczekiwanie z ich strony, że coś zrobię (w mojej rodzinie jest w takich sytuacjach), a na ile to ja mam w głowie odpalone, że coś robić powinnam, bo inaczej spotka mnie odrzucenie jako złej partnerki dla ich syna?
Nie wiem...
I nie wiem jak to zweryfikować.
Bo ostatecznie sytuacja ze śniadaniem to pok��osie tego, że nie potraktowano nas jako partnerów przy wyborze miejsca do wynajęcia noclegu. Gdybym wybrała nocleg eliminując czynniki, które pozbawiają mnie sprawczości i swobody działania to było by inaczej.
Inna sprawa: tata O. dostał jako stały klient takiego sklepu sportowego 80% zniżkę na buty trekkingowe dla kobiet. Wysłał synowi z pyt czy ja chcę też coś z oferty. Obadałam ofertę i okazało się, że dostępne są buty, których używa taka sportsmanka, którą obserwuję, obieżyświatowiczka, a te buty polecała (Merrell - marka). Wow. Przyznaję, że mam bardzo dobre buty trekkingowe, takie na zimę i wiosnę, ale takich na lato lekkich - nie mam. Te, których używam są stare, mają 9 lat i służyły bardzo dobrze, ale zarówno fason, jak i ich stan pozostawiają wiele do życzenia. Przeanalizowałam swój budżet, jakość tych butów i śmiesznie niską cenę za jaką mogę je mieć i powiedziałam, że TAK. Pytałam O. od razu: jak to zrobimy? Podasz mi numer konta taty? A on "w weekend się jakoś dogadacie". No i ok... A w weekend spotykamy się w szóstkę, teściu wyciąga dwa pudełka: dla mnie i dla córki. Prosi o mierzenie. Obydwie mierzymy. Cieszę się szczerze, totalnie. Pasują. Pytam go ile mam mu zwrócić, proszę o potwierdzenie, a on ucieka O.O, po prostu odchodzi, szeptem taki zkrindźowany mówi, że jakieś 150. Okay, sprawdziłam na rachunku: 159zł, nie miałam dokładnej kwoty przy sobie... nie było okazji by wybrać z bankomatu i też nie pamiętałam o tym zwyczajnie, bardzo dużo się działa. A jak go poprosiłam o podanie numeru konta przy okazji pożegnania w niedzielę, to tak niby mówił, a nie mówił. Po prostu total niezręcznie. Atmosfera zgęstniała, uciekał spojrzeniem. Potwierdził cenę - jakby zgadzając się na to. Ale jak miałoby dojść do przekazania pieniędzy to nie był w stanie ze mną ustalić. Po prostu niezręczność można zassać z powietrza. Aż mi było głupio, że temat poruszam, chociaż w środku czułam, że nie mam powodu do wstydu - jestem wdzięczna za możliwość wejścia w posiadanie dobrych butów, a zarazem jestem zła, że się czuję jak złodziej, co ma do oddania 150zł, a w sumie... nie wiem. Nie mam pomysłu co "w sumie". W sumie to mam dług za swój własny zakup i nie wiem co z tym zrobić. I jestem na to zła! Bo ja nie jestem jego córką (której kupił chyba takie same buty jak mi), dzieckiem, żeby mi buty kupował i nie traktuję ich jako prezent. Ba! Gdybym wiedziała, że to prezent to miałabym inne podejście i inaczej temat bym rozegrała. A on nie mówił, że to prezent, przeciwnie - potwierdził, że mam do oddania "jakieś 150zł", więc o chuj chodzi? Rozkminiałam, że może moje pytanie o cenę było niezręczne, bo jego córka nie wiedziała ile kosztował prezent dla niej, ale nie - ona też dostała linka, też obadała sobie ceny, rozmiary, markę, parametry. Też wiedziała co jej ojciec przywiózł w paczce.
Nie kminię o co chodzi. I nie kminię czy to dobra droga, że wydaje mi się, że chodzi o mnie? Że to moja osoba i moje zachowanie, pytania wprawiły teścia w atmosferę zawstydzenia i zażenowania? Może to chodzi o teścia! - może on ma jakieś przekonania czy mechanizmy związek z kupowaniem obuwia różnym członkom rodziny i sytuacja (a nie ja, moja osoba) wprawia go w trudne uczucia?
No nie wiem... wiem, że pieniądze, to ciężka energia i nie chcę z tym igrać. Boję się pozostawać w jakiejkolwiek finansowej zależności. Boję się mieć długi. Boję się brać kredyty. Ale w kredytach jest jasno opisana umowa, której jestem stroną, a tu...
Inna rzecz związania z obydwoma powyższymi (tj. organizacją wspólnego wyjazdu i z pieniędzmi) to wieczorne zakupy jedzenia na śniadanie: teściowie chcieli kupić jedzenie na kolacje i śniadanie. A my mieliśmy iść z nimi do sklepu i ładować do koszyka wszystko na co mamy ochotę. To było dla mnie tak bardzo niekomfortowe i niesprawcze, że wyszłam wraz ze Szwagrem nr 2 z Biedronki. Czuliśmy się tak... nie wiem jak on w sumie, wiem, że ja się czułam źle z tym, że nagle z całą grupą innych ludzi miałam ustalać czy damy radę zjeść opakowanie rukoli. Okay, tak myśli być może rodzina. Ja tak nie myślę od pierwszego dnia wyprowadzki na studia: W KOŃCU nie musiałam swoich preferencji żywieniowych podporządkowywać pod wspólne zakupy, wspólny budżet całej rodziny, moje współlokatorki miały o to ból dupy: bo im taniej by wyszło, gdybym się dorzucała do zakupu dużego bochenka chleba pszennego, a ja tylko żytni a częściej wcale, tylko owsiana. Po prostu to zakupowanie mnie striggerowało. Cenię swoją niezależność. Nie chcę być wpychana w ramy... tym bardziej, że mama O. wraz z córką zaczęły produkty omawiać pod kontem tego, co przygotują z nich. Dlaczego każdy nie może sobie przygotować sam? Dla nich to fajne, domowe, znajome, komfortowe - dla mnie nie. Ech, Szwagier nr2 rozmawiał ze mną o czymś, ale co chwilę nam przerywano przypominając, że musimy zadecydować co będziemy jeść do rukoli!, albo info o jakimś fajnym produkcie z zabawną etykietką i nagle wyznał, że się źle czuje, przytłoczony taki w tym sklepie. I ja też. W rezultacie on poszedł na skwerek pobyć sam, a ja czekałam na krawężniku pod Biedrą na mojego partnera. Super moment, dobrze wspominam. Który (jak dołączył) przekonywał mnie, że wszystko jest okay w tym, że włożyłam do koszyka AŻ jeden produkt, serek wiejski za który mi nie pozwolono zapłacić, bo przecież śniadanie jemy wspólnie. Mam poczucie winy w takich chwilach. O. mówił "pozwól moim rodzicom nam to postawić, to jest organizowany przez nich wspólny wyjazd". I zaciskałam żeby i ćwiczyłam "przyjmowanie" i dostosowywanie się do dynamiki innego systemu rodzinnego. Ale dla mnie to jest wepchnięcie w role podmiotową w rodzinie i to w systemie, który nie jest mój (a suprice: w moim systemie rodzinnym też się nie odnajdywałam, wolałam sama dla siebie i na swoich zasadach, bez poczucia winy, ze moje "nie" zmienia plany wszystkich, którym te wcześniejsze założenia pasowały).
Odnośnie systemów rodzinnych: od dziecka słyszałam od mamy, że najgorsze co można związkowi zrobić to mieszkać w jednym domu z rodzicami (w sensie, że nie tyle w budynku, co kiedy dwie inne rodziny dzielą dwa inne pokoje, a części pozostałe są wspólne). Że jak tylko poznamy kogoś fajnego i nim podejmiemy decyzję o ślubie mamy z tą osobą zamieszkać i sprawdzić jak nam razem jest. Że to lepsze. Na swoim i na swoich warunkach. Mówiła z doświadczenia - ani jej rodzicom, ani jej związkowi na dobre nie wyszło wspólne mieszkanie. Za dużo bezsensownych tarć, gdy jeszcze dana para musi się docierać. No i z takim przekazem dorastałyśmy z siostrą. U mojego O. było inaczej... A w weekend teściowa nawiązując do przesłanego przez moją mamę filmiku bawiących się piesków zapytała o coś, nie pamiętam nawet, generalnie o coś odnośnie mojej rodziny co mi się nie składało logistycznie. Wyjaśniłam jej, że mój piesek jest w mieszkaniu rodziców, a sis i Szwagier mają swojego, że spotykają się podczas odwiedzin. Na to teściowa zaczęła o coś dopytywać, coś w stylu "a mama nie chce zejść na dół pomóc siostrze?" i znowu miałam takie ciężkie "WTF?" jak to "na dół"? Wyjaśniłam jej, że mama mieszka kilkadziesiąt kilometrów od mojej siostry, również na parterze. Na to teściowa, że sobie wyobrażała, że oni wszyscy "rodzinnie", tak w jednym domu jednorodzinnym: rodzice na górze, a siostra na dole, w domu z ogródkiem. Jak ja to sobie wyobraziłam to mnie wzięło na śmiech, tak na głos. No przecież pozabijaliby się! xD (jeszcze śmieszniej jakby moją siostrę ulokować z jej teściami xD Teksańska Masakra by wjechała). Powiedziałam jej na głos, cały czas się śmiejąc, że "W żadnym wypadku to nie wchodziło w grę! Siostra z partnerem kupili mieszkanie z ogródkiem w nowym budownictwie, a rodzice mieszkają w wiekowej kamienicy. Daleko os siebie, odwiedzają się." I mój śmiech i silna reakcja na niedorzeczność czegoś, co chyba u nich jest opcją domyślną na którą sama moja teściowa skrycie liczy czyli "wszyscy na kupie, dom wielopokoleniowy" wywołała w teściowej zaskoczenie. Silnie. Tak, jak we mnie silne zaskoczenie wywołało oczekiwanie takiego modelu ode mnie czy od siostry. No mamy inne modele...
Jak poszliśmy na drinki to też... ech. No bo czułam, że w takiej sytuacji sprawczość będzie dla mnie odzyskana, wniosę swój niezależny wkład jako osoba dorosła do naszego wieczoru jak zamówię jedną kolejkę drinków - oczywiście teściu tego nie przyjmował do wiadomości, on stawiał, ale miałam nadzieję, że wyskoczę po prostu pierwsza do barmana z kartą. Ale jak teściu, jego dzieci i Szwagier nr2 popłynęli fantazją, to okazało się, że kolejkę drinków za ponad 400zł zamówiliśmy dla 6os O.O I wcale dupy nie urywały... I biorąc pod uwagę, że nie płaciłam za nocleg to było mnie stać, ale jakoś tak mnie wryło słysząc, że drinki, jebany alkohol, niszczyciel szarych komórek, uzależniacz i przyczyna przemocy w rodzinie, miałby mnie kosztować tyle co wizyta u ginekologa i leki na ADHD, albo tyle co bilety w dwie strony do Grecji dla dwóch osób i tyle co miesiąc terapii 4 lata temu. I nie doskoczyłam do barmana. Bo miałam konflikt wewnętrzny. Tyle kasy na alkohol, to niedorzeczne... Potem chciałam zapłacić za kawę, ale prędzej zapłacił teściu, a potem mój partner przejął inicjatywę i chciał wszystkich zaprosić na lody, ale poza nim i jego rodzicami reszta nie chciała (bo wcześniej wciągnęliśmy słodkie babeczki do kawy)... Ech...
Ech...
Były też inne sytuacje, niuanse, ale wyczuwalne - bo cały wypad był naprawdę miły, nie zaprzeczam (wbrew opisowi masy frustrujących sytuacji powyżej - było cudownie i miło!), ale to inna rodzina, ze swoimi rzeczami, których nie nazywa się na głos, a które są w domyśle, ze swoimi przekonaniami, mądrością rodową itp. I ja po prostu niektóre rzeczy wyłapywałam... i smalltalk się prędko ucinał... No nie wiem...
Bardzo wiele we mnie niepewności i rozdarcia było w niedzielę.
Przykład: siostra O. chwali się swoimi osiągnięciami naukowymi. Ja się dopytuję, ciekawa - bo uwielbiam słuchać ludzi mówiących o swojej pasji. A moje pytania wywołują w niej inne zachowanie, niż gdy jesteśmy tylko we dwie i rozmawiamy o tym co planuje zrobić w tym roku - przy rodzicach skupia się na zapewnianiu, że wszystko jest bezpieczne, na podkreśleniu, że dużo o tym, co się wydarzy w najbliższych miesiącach jeszcze nie wie, ale ma ustalone to, tamto i siamto. W ogóle w tym nie ma pasji, bardziej takie rozwiewanie wątpliwości i to trudno ogarnąć czyich: jej własnych czy rodziców (przy mnie rodzice nie mówili o wątpliwościach, więc nie wiem; ja wątpliwości nie mam). A mi o tym zwykle opowiada, jakby wszystko było lekkie, bułka z masłem, osiągalne samym przekonaniem o własnych talentach, determinacji i pasji, tym czasem tutaj widzę jej inne oblicze i się gubię. Czuję podczas tej rozmowy, że czegoś nie rozumiem, że coś mi umyka. Ale nie wiem co. Coś się ostatnio wydarzyło i po prostu umykają mi informacje? A może to jest po prostu inne oblicze siostry mojego partnera, inna morda gąbrowiczowa. I nie wiem czy mogę zapytać - być może lepiej pytać na osobności, ale z drugiej strony czemu nie teraz, najwyżej powie, że nie chce o tym mówić. Pytam. A w odpowiedzi jej ojciec zmienia temat zapewniając mnie, że jego córka podejmuje naukę w najbardziej zajebistych miejscach, że zrobił research itp. I nie wiem... Nie wiem czy ja dobrze odczytuję, że coś jest nie tak? Czy to była zmiana tematu, a może faktycznie to jest jedyne podsumowanie jakie proponują rodzice mojego partnera na wszystkie decyzje ich dzieci - bo o emocjach się u nich nie rozmawia - i jednocześnie to było podbudowanie i zagrzanie córki do realizacji planów? No nie wiem... i nie wiem czy w ogóle mam w sobie przestrzeń na dowiadywanie się i czy to moja sprawa...
Jak zapytałam o to mamy O. odparła z serdecznym uśmiechem, że "zaakceptowaliśmy, że nasze dzieci są dorosłe" co dla mnie nadal jest niezrozumiałe, bo to odpowiedź na pytanie "Miałam wrażenie, że wasza córka rano przy kawie was zapewniała, że wszystkie w jej planach edukacyjnych wypali. Czy coś się stało? Martwicie się o nią? Jeżeli chcecie mogę wam podać więcej informacji lub namiary di osób, które korzystały z tego projektu edukacyjnego, wróciły i wszystko jest okay. Mnie zebranie gruntownej wiedzy o projekcie uspokaja, może to jest coś dla was." - czuję się czasami bezsilna w tej komunikacji. Rodzina mojego partnera nazbyt często mówi innym językiem: ja o emocjach, oni o faktach.
Apropos: inna sytuacja: dziewczyny pytają mnie o nasze wakacje we Włoszech i w Alpach. Uczciwie odpowiadam śmiechem, że to złożony temat i że jako italofilom moja odpowiedź może wywołać w nich wiele sprzeciwu, ale generalny werdykt: podobało mi się i potrzebuję po tym urlopie urlopu wypoczynkowego xD O. od razu zaczął zasypywać rodzinę "a wiedzieliście, że..." i sypie zafascynowany faktami o Sienie, która się nam obydwojgu bardzo, ale to baaaardzo podobała (relację ze Sieny wciąż mam w roboczych :P). Jego rodzice studzą go trochę, nie wchodzą w tą pełną pasji polemikę, która mnie w takich chwilach porywa. Pytają o to co mnie zniechęciło - odparłam, że Florencja w której przeżyłam meltdown i wiele wewnętrznych sprzeczności. Na to siostra O. "A mi się Florencja podobała" i wymienia co jej się podobało. A ja na to, że to okay, że je się podoba, bo ewidentnie nie jechała tam z bagażem wyobrażeń. Trochę zazdroszczę, a trochę chcę tam wrócić z osobami, które też będą szukały tej Florencji, którą ja chcę zobaczyć tj. z Pantokreatorką. :P Zapytali czy jedzenie było niedobre - nie, skąd, było pyszne, czy widoczków nie widzieliśmy - nie, skąd, widzieliśmy, czy pogoda była - no nie była. I tu mi kolektywnie cała rodzina O. wpiera, że to jest główną przyczyna mojego braku zachwytu nad Florencją. A ja im, że to nie dlatego, tylko z powodu spłycenia piękna Dawida i kunsztu Michała Anioła Buonarottiego do "realistycznie wyrzeźbionych rąk", że estetyczna i kulturowa wartość tych odwiedzin w mieście była dla mnie głęboko, głęboko, ale TAK głęboko rozczarowująca, że trudno to opisać, że turyści chcieli poznać to miejsce pobieżnie, bez pasji i wgłębienia się w niesamowitą historię tego miasta. I że nie byłam świadoma jadąc tam, że tak wysoko zawieszam poprzeczkę temu miastu, że oczekuję zaspokojenia potrzeby głębokiego współodczuwania i współrozumienia sztuki, zamysłu estetycznego, lat odkryć, stylów, nurtów, różnorodności itp. Że jestem nie tyle w jakimś mieście, nie w po prostu Florencji, a miejscu narodzin renesansu, w kolebce przemian, z dziełami osób których nazwiska znam od małego i wobec których czuję olbrzymi respekt. Na to rodzina O. nie wiedziała co powiedzieć i zmieniliśmy temat: radzili, że lepiej pojechać do Neapolu, w słońcu i wypić aperola na dachu z widokiem... (we Florencji też mieliśmy wypić aperol na dachu z widokiem na Katedrę gdyby nie deszcz, a najcudowniejszy widok nie byłby w stanie ukoić tego co wtedy czułam - tak głębokiego żalu, histerii, rozczarowania, bo mój wyimaginowany disneyland współodczuwania sztuki został obdarty z magii, ba! Być może nigdy nie istniał - ja tam żałobę przeżywałam xD xD xD i okazało się, że szukałam czegoś głębszego niż dobre jedzenie i ładny widoczek, co znalazłam w Sienie :P). No i czuję, że nie zrozumieliśmy się. I myślę, że nie zrozumiemy się, bo u nich z trudem mówi się o emocjach, a ja z łatwością o nich mówię i nimi się kieruję...
Jeszcze inne źródło wątpliwości moich: ja wchodzę z mamą O. w rozmowę to prędziutko jakoś ucina się. Czytam teraz książkę o statystyce, o matematyce (!), która od pierwszych rozdziałów trafiła w mojej głowie na półeczkę "do polecenia mamie O." - świetna książka Janiny "Statystycznie rzecz biorąc 2. Czyli jak zmierzyć siłę tornada za pomocą gofra". Chciałam z nią o tym porozmawiać, zjawić jej temat. Ale się urwało prędko po "chętnie przeczytam" i tak siedziałyśmy w ciszy. Oczywiście w komfortowej ciszy, ale jednak ciszy... W teatrze, czekając aż pozostała czwórka przyniesie nam napoje - zajmowałyśmy miejsca. Było super, sympatycznie. A jednak każdorazowo próba small talku podejmowana przeze mnie kończy się fiaskiem. A potem w ogóle miałam ostrą rozkminę, bo gdy tak milczałyśmy zauważyłam, że mój przyjaciel Programista bije na alarm - potrzebował pomocy wybierając strój na imprezę, która była dla niego trudna z powodów sercowych (tak). Wysłał mi 4 zdjęcia w 4 różnych czarnych koszulach i tych samych niebieskich jeansach. Którą wybrać? Gdy porównywałam te outfity teściowa patrzyła mi mimochodem w ekran, chciałam odpisać mu (bo to był priorytet), a potem wyjaśnić, ale wtedy przyszedł O. z ojcem, zrobiło się zamieszanie w rzędzie i nim zdążyłam jej wyjaśnić, że to kumpel o którym nie raz słyszała od własnego syna to jakoś tak 4 razy zmieniliśmy temat, podawaliśmy kurtki, przesiadaliśmy się i zapomniałam. A potem, następnego dnia, do mnie dotarło, że pewnie teściowa myśli chuj-wie-co, że z jakimś obcym chłopem pisze (no i jestem rozerwana: czy wyjaśniać czy chuj komukolwiek do tego z kim i po co piszę dopóty między mną i moim partnerem wszystko jest jasne?).
Inna rzecz: poczułam ukłucie zazdrości. Ech. Moja teściowa lata temu odprężała się przy tworzeniu ceramiki przez co mój chłopak generalnie kojarzy silniej ten rodzaj sztuki, bo miał z nim częściej styczność. Zaś pod choinkę jego siostra dostała voucher na zajęcia ceramiczne, na miesiąc, a potem dokupiła sobie miesiąc wraz z partnerem. W ten weekend, gdy przyjechaliśmy do Krakowa sis mojego partnera ugościła nas we własnoręcznie robionych naczyniach. Super rzecz, sama też mam taki plan, a moja przyjaciółka taki zamysł realizuje od pandemii :P No i rodzice, brat i ja oczywiście podziwialiśmy prace siostry. Bo są naprawdę ładne, wybierała ciekawe szkliwa, ma zestaw dzieł sztuki. Potem, kilka godzin później (nie chcąc wcześniej o tym wspominać, bo to była chwila siostry mojego chłopaka, niech wybrzmi - jej chwila na uwagę rodziców) w trakcie rozmowy z teściową, która wyjaśniała właśnie, że jej dzieci są dorosłe, że to akceptuje i wspiera ich pasje i szkolenia, nawiązała właśnie do tych ceramicznych swojej córki, a ja pochwaliłam się, że apropos tego tematu dopiero co zrobiłam uprawnienia w zakresie ceramicznym. I weszło zawahanie. I zaraz dopytywanie nie - ale tak niezręcznie - czy moge mieć takie uprawnienia, jeżeli nie skończyłam studiów wyższych z tego zakresu. Zdziwiło mnie to i poruszyło te moje schematy, moje strachy i wątpliwości z czasów niedawnych, te które przerabiam od tygodnia w zasadzie i które są moimi hamulcami. Wyjaśniłam, że nie, że nie potrzebuję, że pracowałam z tym nurtem przez lata, że wprawdzie bardziej czuję malarstwo, ale ceramika jest mi równie bliska, a teraz mam możliwości i skorzystałam z nich. A teściowa zaczęła mnie dopytywać - ale tak, jakbym jej walnęła o czymś totalnie z czapy - jakie ja mam doświadczenie z materiałem i (tutaj z takim niepokojem, który odczytałam jako perswadowanie mi faktów, które przeoczyłam) przypominała, że trudno określać zabawy na lekcjach plastyki jako doświadczenie. Bardzo mnie to... wzięło z zaskoczenia. Chciałam się pochwalić czymś z czego jestem dumna, chciałam wsparcia (?), liczyłam na taki doping jaki wcześniej tego dnia dostała jej córka. A poczułam, że muszę tłumaczyć, że jestem wystarczająca by coś potrafić, bo nie przeszłam "standardowej" drogi do papierka. Bardzo zgaszona i zawstydzona wyjaśniłam, że z gliną, na kole i z gipsem (tj. jako formą w rzeźbiarstwie, odlewy itp) pracowałam na zajęciach plastycznych, na koloniach, na specjalistycznych kursach przygotowawczych na studia... Dopiero jak usłyszała, że również na studiach pracowałam z rzeźbą to się żachnęła "a no tak, zapomniałam..." i życzyła mi w takim razie dalszego rozwoju... Powiedziała to serdecznie, ale w tamtej chwili nie byłam w stanie tego przyjąć. A ja miałam taki meltdown znowu: bo to nie jest moja mama i nie musi być ze mnie dumna. To nie jest moja mama, a jak moja mama odmawia wartość moim zdolnością i pracy, bo nie mam na poparcie tego papierka... Dziwna mieszanka uczuć. I złości, zazdrości, rezygnacji... Ech... I wstydu i strachu, że tak naprawdę ma o mnie bardzo złe mniemanie.
Już myślałam, że tak po prostu będą wyglądać kontakty z teściową, bo taka jest - serdeczna, ale stawia ścianę, trzyma ludzi na dystans. Tym czasem w pewnym momencie zauważyłam, że ona sama zagadnęła Szwagra nr 2 o coś. I słuchałam ich smalltalku o niczym. Szli rozmawiając o pierdołach, śmiejąc się, żartując. Gdybając, nawiązując do jakichś przeczytanych książek itp...
Zaczęłam się zastanawiać czy ona po prostu mnie nie lubi... bo jeżeli tak tym gorzej się czuję z tym, że w zasadzie fundowali mi cały weekend i to tylko dlatego by uszanować wybór syna, a nie dlatego, że jestem w ich gronie mile widziana...
Mój problem jest taki: nie chcę być zależna.
Czuję, że mam do zaoferowania znacznie mniej niż oni, bo po prostu nie stać mnie na zorganizowanie im takiego weekendu-rewanżu, jaki oni zorganizowali nam.
Też nie jest tak, że -patrząc na fakty - powinnam czuć wstyd, że mam ponad 30 lat a nie zarabiam dużo. Zarabiam tyle co teściowa. To teściu po prostu ma bardzo dobrze płatną pracę, są długo razem, stać ich. Mam ile mam i jest okay, ale nie chce się czuć jak biedak...
Nie chcę też czuć wstydu za to co robię dla własnego rozwoju i że robię to inaczej niż moi rówieśnicy. I to jest mój kawałek by wypracować inną reakcję na zwroty kogoś, kto ma inne wyobrażenie świata oraz tego co i jak należy w życiu dokonać. Żeby lepiej się chronić.
Wracałam do domu z buzującą głową i dopiero po przyjeździe porozmawiałam z O.
"Mam wrażenie, że twoi rodzice mnie nie lubią."
A on po prostu zamarł ze wzniesionymi wysoko-wysoko brwiami i pofałdowanym ze zdziwienia czołem "COOO?"
Po wysłuchaniu moich wątpliwości zasępił się i przypomniał, że może chodzi o mój wiek i o to, że jego rodzice jeszcze nie ogarnęli jak się w tym wszystkim odnaleźć. Że oni nie wiedzą jeszcze jak o jest mieć dorosłe dzieci, ich dzieci wchodzą w dorosłość powoli, a ja już jestem dorosła. I nie jestem na tych zasadach co oni, ani na tych co dzieci.
Że na poznanie Szwagra nr 2 mieli lata, ale serio... lata i inną częstotliwość: on jak zaczął chodzić z ich córką miał 16 lub 17 lat, przyjeżdżał do nich prawie codziennie przez cały okres liceum. Codziennie się mijali. Że łatwiej jest z nim pożartować, bo rozumieją przez co przechodzi, jest studentem jak ich dzieci, jak oni sami, gdy dzieci się dorobili. A ja jestem inna... inne rzeczy są dla mnie ważne, inną miałam drogę życia, inny moment w życiu przechodzę - nie jestem ani jak oni, ani jak ich dzieci. Jestem pomiędzy. I nie mają czasu by codziennie mnie poznawać. Że widzimy się od czasu do czasu i muszą się z tym jakoś ułożyć... Ech...
No nie wiem.... mam problem...
Nie wiem jak się z tym ułożyć.
Ile z tego co mi nie pasuje leży po mojej stronie do zakomunikowania, a ile po stronie mojego partnera? Ile mogę zrobić by było lepiej?
Na przykład z tymi uprawnieniami do ceramiki - teraz nie wiem czy w takim razie mam w ogóle nie wspominać o rzeczach dla mnie ważnych dopóki nie sama z własnymi kompleksami nie popracuję, by nie mieć podobnymi komentarzami podcinanych skrzydeł? W takim razie jak mam im dać szansę się poznać?
Bez sensu...
Jestem zmęczona i zagubiona.
I myślę, że wczoraj mój O. przelał czarę tego mojego braku sprawczości na naginania granic komfortu pod cudze normy... Bo prosiłam by nie wchodził, a wszedł. Ech strasznie mi było glupio i przykro... To znaczy on się chujowo zachował, ale też jest przebodźcowany... Potrzeba nam odpoczynku...
16 notes
·
View notes