#brakuje mi tu tego
Explore tagged Tumblr posts
derichelieu · 2 years ago
Text
Na tumblrze powinien być dyskurs o tym, że nie powinno się mówić Praga Północ i Praga Południe, a zwyczajnie Praga i Grochów.
5 notes · View notes
pastempomat · 1 year ago
Text
boże wiecie jak ja nisko upadłam kochani,,, zrobiłam makaron z pesto. makaron kokardki. pesto z rukoli z biedro. i takie niedobre to pesto i tak męczę i męczę, daję bratu spróbować i on też mówi że niedobre i żebym wyjebała. ale pół garnka makaronu tam było i że co że niby ja na pieniądzach śpię żeby to wszystko wypierdolić? makaron kupiony na bonie z szejkomatu, taka jest moja sytuacja finansowa. nie będę kurwa wyrzucać bo się jeszcze bozia obrazi i będę dostawać chujowe bony do biedro. więc co zrobiłam? umyłam makaron z pesto i dałam inne pesto. pomidor i bazylia, też z biedro ale dobre. przez godzinę myślałam czy to zabiorę do grobu ale brat zdjęcia robił jak myłam makaron więc już chuj z tym i tak się ludzie dowiedzą
0 notes
nightseastars · 2 months ago
Text
Wracam?!
Dzień dobry misie. Nie było mnie tu w sumie prawie 3 miesiące. Nie miałam siły psychicznej i też nie skupiałam się mocno na Anię. Nie jadłam jak świnia ale jadłam normalnie czasem czwiczylam. Chciałam wrócić do was z efektem wow ale nie wyszło więc wracam tutaj motywować siebie i was.
Boję się że popsuła mi się waga i źle pokazuje ale ważne aktualnie 38.5 cieszę się bo męczyłam się z zrzuceniem tego 1kg długi czas. Zmotywowało mnie to do pisania z wami od nowa. Myślę że na 100obs zrobię body check i zmierzę w cm obwód rąk ramion ud itp. Bardzo mało brakuje do 100 więc jestem wam wdzięczna że pomimo przerwy nie odobrewowalicie mnie.
🪼🐳🦈🐚🌕
Jak ktoś chce ze mną popisać to zapraszam pv:)
Dziś jeszcze zedytuje ten post dając notatkę podsumowująca ile zjadłam ile spaliłam i ile wypiłam
Trzymajcie się chudo wysyłam do was mnóstwo motywacji i dużo spalonych kg razem ze mną
~🦋~
22 notes · View notes
myslodsiewniav · 14 hours ago
Text
Weekend super z trochę dziwnym finałem...
10-02-2025
Hymm... Trochę mnie to nagłe spotkanie tak... zestresowało. Byłam taka rozluźniona, nastawialiśmy się z O. na taką pyszną szamkę we dwoje, na rozmowę, taką intymną - o przyjszłości, o planach, o potrzebach...
Ech, w piątek całe popołudnie spędziliśmy na kochaniu się, przy świecach, z masażem. Było cudownie.
W sobotę zaczęliśmy od pysznego śniadania - O. upiekł rogaliki z malinami, ser brie, gruszkę w miodzie i kilka truskawek. Wyłożył wszystko na deskę, dodał świeże truskawki (uwielbiam), sery (dwa twarde, holenderskie i jednego śmierdziucha - pyszny był), zmielił kawę - dawno nie robił tego, brakuje czasu. Wypiliśmy do tego pysznego śniadania świeżo zmieloną, parzoną kawę.
A potem poszłam odebrać siostrę, która z okazji urodzin zaproponowała mi (i sobie) quality time. Bardzo to doceniam. Poszłyśmy na wystawę, potem na długi spacer. Fajnie było. Rozmawiałyśmy dużo o przyszłości, takiej najbliższej - o zmianach, które musimy dokonać, a których nie planowałyśmy kiedyś. Spacer po mieście obudził w mojej siostrze wiele wspomnień - ona nie często bywa we Wro, nie lubi miasta, nie lubi bodźców i hałasu. Najchętniej mieszkałaby gdzieś na odludziu, najlepiej wysoko w górach, przy szlakach - tam się czuje najlepiej. Rozumiem. Jednocześnie ja potrzebuję tej tkanki miejskiej, dużego, buzującego od kultury, obcych twarzy, wydarzeń miasta - lubię te możliwości jakie ono daje i tą anonimowość, której nie ma w małych miasteczkach (a której brak ceni moja sis).
Ale w sobotę spacer obudził w siostrze spontaniczne wspomnienia, tych jej czasów studenckich: tutaj piła, tam przed pałami uciekała, tam kiedyś był fajny bar, a tak było dobre jedzenie itp. Fajnie, nie? Aż nagle, sama z siebie, z opowieści o tym, jak to o tutaj, w tym barze kiedyś spotkała koleżankę, tą od pamiętnego drinku w pomarańczy, do tego w jakim miejscu zawodowo jest ta konkretna koleżanka obecnie. I do podsumowań jak dużo te jej studia dawały możliwości zdobycia dodatkowych certyfikatów, umiejętności... a których ona nie ma, nie zdobyła, bo nie było jej wtedy stać na te rzeczy ekstra, certyfikaty, umiejętności - same studia tyle kosztowały. A ona pracowała przecież bardzo, bardzo dużo, a czasem też kończyła bez pieniędzy... I z tego gładko przeszła do tego, że dlatego właśnie chce mieć tylko jedno dziecko, dać mu wszystko, zapewnić mu wszystko, aby nawet w razie jej wypadku czy czegoś innego, co nie pozwoli jej BYĆ dla niego, żeby go wesprzeć, żeby nie musiał się martwić o przetrwanie.
Ona dotąd tak nie mówiła o tym czasie. Nie wspominała tego, jak było jej trudno. No było ciężko, ale po co rozdrapywać - skończyła? Skończyła! To o czym tu gadać? Proste. A teraz, tak refleksyjnie widzi, że rodzice się starali, ale zawiedli nas... Sami nie wiedzieli jak i to rozumiemy, ale nie rozumiemy jakich wyborów dokonują teraz, znowu nas zawodząc, ściągając nas w dół zamiast wesprzeć (poprzez dbanie o samych siebie, poprzez odciążenie nas od dbania o ich byt, wspomagania ich finansowo, odkładanie na własną starość)... Ech. No ciekawa perspektywa - kiedyś siostra uważała moje retrospektywne podejście za atak na mamę, odrzucenie jej. Teraz widzi, że zauważenie błędów nie oznacza braku miłości czy troski... Widzi też, że było nam cholernie ciężko, gdy miałyśmy te 19-25 lat. Cholernie.
Poruszyłyśmy też inne tematy, bardziej wesołe. Było fajnie, naprawdę. Jak siostra weszła na temat polityki to uciełam to "nie chcę z tobą o tym rozmawiać, bo się pokłócimy". xD I było spoko. Pokazałam jej kilka nowych miejsc w mieście, nowych lokali...
Miałyśmy wskoczyć gdzieś na mieście na obiad, ale O. zadzwonił z propozycją, że może zaprosimy moją siostrę na obiad do nas, bo on ma świetny pomysł na obiad. Zaprosiłam ją. Zgodziła się.
Okazało się, że mój O. przywitał nas kieliszkami musującego, białego wina, zaprosił nas do stołu (i przy okazji - sprzątnął trochę mieszkanie), zaserwował nam tagliatelle z krewetkami, cytryną, parmezanem i świeżą pietruszką - PYCHA. No po prostu... Ślinka cieknie. Co za zdolna bestia.
Martwiłam się, że my tu o bezrobociu, o oszczędzaniu, o życiu z oszczędności, a on wyjechał z takim nietanim obiadem wiedząc, że jeszcze na niedziele/na jutro jest ze mną ustawiony na wyjście do restauracji... Powiedział mi, że to dlatego, że świętujemy moje święto, że on chce je uczcić. <3
Gdy odwieźliśmy siostrę do domu (cieszę się, że mogę się jej w końcu odwdzięczyć za te wszystkie razy, gdy to ona lub Szwagier mnie podwozili w różne miejsca), wzięłam prysznic... Poczytałam książkę - aby się zrelaksować, bo ostatnio słabo śpię (kładę się o 23, a budzę się o 2-3 w nocy i przeważnie nie mogę ponownie zasnąć... Teraz odczytuję to jako deprawację snu związaną z moim stanem psychicznym... bo cały czas czuję dziwne napięcie. Jakby coś złego miało się zaraz wydarzyć). A wieczorem obejrzeliśmy przezabawny, niedorzeczny film "The Road House" xD - jak kupi się umowność świata przedstawionego to po prostu można się śmiać z każdej części scenariusza i wielu, wielu rzeczy w obrazku. Poza tym zajebistą ma muzykę i zachwycającą pracę kamery. Naprawdę fajny - zaskakująco fajny - film do relaksu, przy którym się bawiłam tak jak dawno przy żadnym filmie. :D
Idąc do łóżka poruszyliśmy z O. temat przyszłości - wzięło mnie na refleksję, bo nagle od niego (z zewnątrz) usłyszałam ile mam obecnie lat i mnie to przeraziło.
Wcześniej tego dnia opowiadałam mu jak wchodziłam z siostrą do muzeum - że weszłam na studencki. Pan przy kasie albo się nie połapał, albo nie obchodziło go to. Po prostu spojrzał na legitymację, oddał mi ją i skasował jako studencki. Siostra się wtedy uruchomiła na głos zdziwiona, że można na studencki wchodzić po ukończeniu 26 roku życia, ale nim powiedziała za dużo - na migi, brwiami, i wytrzeszczając oczy xD dałam jej znać by się zamknęła xD - w ten sposób ma kolejną anegdotkę o swoim talencie mówienia nieodpowiednich rzeczy w nieodpowiednich okolicznościach (to dłuższa historia, jej kawałek historii, dość bolesnej czasem), potem się z tego chichrałyśmy w muzeum i zastanawiałyśmy się czy ja mogę faktycznie wyglądać na mniej niż mam. Niby wiem, że mogę, że zwykle wyglądam na mniej niż mam (mój chłopak mówił, że gdy mnie poznał myślał, że mam maksymalnie 25-27 lat, a już byłam po 30-stce), ale teraz, w tym momencie życia czuję się na tyle źle z własnym wyglądem, że nie wiem w sumie jak wyglądam... Zapytałam o to mojego partnera, tak spontanicznie. A on na to odparł, że nie wie jak mi na to odpowiedzieć, bo wie, że jestem tyle-a-tyle letnią kobietą. I BUM. Usłyszałam to. I przeraziłam się. To zabrzmiało poważnie. To znaczy jak sama myślę o swoim wieku to mam taki luz, takie "a, kolejny rok", ciągłość zachowana. A jak usłyszałam tą liczbę wypowiedzianą osobno, bez tej osi-linijki, którą mam w głowie, gdy myślę o upływie czasu... to zabrzmiało strasznie. Bo jestem tak dorosła... a tak nie pewnie mi na wielu poziomach życia...
I od tamtego czasu ta myśl we mnie pracuje. W różnych kontekstach.
Więc wieczorem rozmawialiśmy o tym... ale nie jestem jeszcze pewna czy wyłowiłam to, co mam wrażenie jest gdzieś obok... tuż-tuż. Do czego muszę dotrzeć. Na pewno zauważyłam, że myśląc o przyszłości czuję zaskakująco dużo lęku - chyba go przedtem wypierałam? A może właśnie: teraz depresja uderza, teraz te myśli dopuszczam?
W niedzielę... znowu słabo spałam. Cały czas czuję ten lęk, który trudno mi uchwycić... skojarzyłam, że to jest ten sam rodzaj uczucia (ale słabsze), które nie pozwalało mi spać, gdy chorowałam na depresję te lata temu. Walące w piersi serce budziło, a każda pierdoła która za dnia wydawała się prosta do rozwiązania, w nocy urastała do jakiejś kolosalnej wielkości. Lęk - nieracjonalny, podlany agresją i smutkiem. Coś takiego czuję, ale nie tak silnie, jak wtedy, gdy cierpiałam na insomię - teraz to jakby zapowiedź tego. Cieszę się, że jestem na lekach.. Bo bardzo nie chcę znowu tego przeżywać...
Obudziłam się o 5, przytuliłam się mocno do O. i okazało się, ze to go obudziło xD I od 5 nie spaliśmy - kochaliśmy się. To było takie wzruszające i jednocześnie instynktowne, raptowne. Podobało mi się bardzo. :)
Po kolejnym pysznym śniadaniu pojechaliśmy z naszym pieskiem na długi spacer do parku. Było tak spokojnie... ptaki treliły, widzieliśmy sikorkę i dzięcioła. Drzewa nadal są gołe, a krajobraz nie jest ani bury ani brązowy, a zaczyna się zielenić. Nazrywaliśmy leszczynę do zaparzenia...
Długo chodziliśmy. Bawiliśmy z małą, poszliśmy do placu zabaw dla piesków. Było super.
Po powrocie do domu umówiliśmy się, że idziemy na ten zapowiadany romantyczny obiad w restauracji. No i jak opisałam... wpadliśmy na kuzyna.
Kuzyn nie wiedział, że świętujemy moje urodziny - głupio mi było mu tak z tym nagle wyskoczyć, poza tym... chciałam świętować z moim O. Chcieliśmy cieszyć zmysły, być razem, blisko... zamówiliśmy danie, które je się we dwoje... A tu nagle kuzyn jak gdyby nigdy nic, że chce wiedzieć czy mogłabym jego towarzyszom przy stole doradzić w czym i jak zaprojektować ogród ich domu. Czy AI wystarczy? Czy to może być dobry pomysł na zaoszczędzenie czasu i pieniędzy? Jak kłaść chodniki, aby było wygodnie? Odpowiedziałam, że najlepiej kłaść tam, gdzie zwykle chodzą i jeżeli gdzieś jest wydeptana trawa. A z każdym moim zdaniem dowiadywałam się wiecej o ich sytuacji, bo ten dom to jest dopiero w budowie i nie wiedzą jeszcze gdzie chodzą, bo czy jest jakaś uniwersalna zasada, gdzie sprawdzić przepisy. Faceta nasadzenia nie interesowały, a babeczkę owszem. Facet leciał: chodnik, szopa, podjazd, a babeczka: kiwała głową z uwagą słuchając, gdy dodawałam, że to wszystko zależy od ziemi, od ich przyzwyczajeń, od tego jak wygląda teren, po której stronie mają dom, od tego czy chcą mieć nasadzenia, a jeżeli tak to jakiego rodzaju i jak to wykonać dobrze i tanio, czy chcą poprowadzić podświetlenie też ścieżki, czy planują taras, bo jeżeli tak to warto z myślą o nim zaplanować ścieżkę, czy będą mieli ogródek, warzywny, jakąś dodatkową strefę relaksu czy plac zabaw, czy szopa będzie na narzędzia, czy może narzędzia zamieszkają w garażu, a w szopie będzie coś innego... A typ im więcej uwag dodawałam bym bardziej był zirytowany i mówił, ze nasadzenia to nie ważne, że on chce mieć dobrze podzieloną działkę "konkretnymi" (jego zdaniem) rzeczami: szopą, podjazdem, ścieżkami. I jakiego AI do tego ma użyć i czy gwarantuję, że to AI dobrze projektuje. xD Zwróciłam uwagę, że mogą spróbować z AI, ale to nie jest w gwarantowany sposób dobre rozwiązanie - dobre rozwiązanie to wybranie się do architekta krajobrazu. Z planem. Na to typ już wyciąga telefon by mi pokazać rzuty xD
Rozmawiałam z nim tak długo jak mój O. był w ubikacji i zanim podano nam zamówiony obiad, ale... to się nie kończyło. Oni ewidentnie chcieli nas włączyć do rozmowy - co by było miłe, gdyby nie to, że byliśmy na randce. Dlatego tylko dałam znać, że jesteśmy na randce, ale siedziałam dosłownie 40 cm od kuzyna i jakoś naszej dwójce atmosfera zjechała... Czułam się zawiedziona. Miał być wyjątkowy wieczór, a siedzimy w jakimś kącie, obok kuzyna i czujemy, że mamy bana na poruszanie tematów, które fajnie by było na randce omówić. Alby by złożyć mi życzenia tak jak chciał.. My nie mogliśmy się odprężyć... ani jakoś tak nie dało się rozmawiać o podsumowaniach czy intymnych rzeczach... Tym bardziej, że tuż obok nas leciało cały czas, że typ ma masę pytań o ten ogród, bo on nie chce płacić architektowi, ale potrzebuje takiego AI, które zrobi mu to dobrze. Albo na inne tematy - kuzyn i jego partnerka opowiadali o swojej ostatniej wyprawie do Azji, o jedzeniu jakie tam jedli, co było wyjątkowe, a co zaskakujące. Wtedy obydwoje z O. złapaliśmy się na tym, że zamiast ze sobą rozmawiać słuchamy mimo chodem ciekawej opowieści kuzyna. Wymieniliśmy spojrzenia i O. zaproponował, że może zmienimy lokal...
Trochę przykro, bo od tak dawna chciałam to miejsce odwiedzić (bo jest takie jasne, ma tyle okien, i taki wystrój w środku... a ostatecznie wylądowaliśmy w ciemnym kącie, bardzo daleko od okien, przy kuchni i jakiejś kurtynie...). Kiedy szliśmy do tej restauracji zgodziliśmy się, że nie możemy się zdecydować na dania xD - więc mieliśmy zamówić danie dla 2 osób, a jak się nie najemy tym - domówić kolejny zestaw jakiegoś innego dania z pośród naszych wybranych dań. No... zdecydowaliśmy, że zmieniamy lokal i to drugie danie zjemy gdzieś indziej...
A! Jeszcze! Bo partnerka kuzyna nie poznała mnie, ani mojego partnera. Poznała naszego pieska, bo gdy kelnerka nas prowadziła do stolika O. (człowiek wysoki) niósł małą na rękach by jej oszczędzić bodźców. No i jego partnerka wyskoczyła z krzesła, przyszła mnie wytulić, przywitać się - to było bardzo miłe. Ale ona jakoś nie może przyjąć, że mamy lękowego pieska... o bardzo piskliwym i donośnym szczeku. Więc gdy ja witałam kuzyna, a kuzyn przedstawiał mnie tej parze ich znajomych (a kelnerka wesoło oznajmiła, że "o, jak miło posadziłam państwa obok znajomych" eeee i uciekła) to jego partnerka padła na kolana i pieszczotliwie zaczęła gaworzyć do przed momentem opuszczonej w ciemny kąt, pod tą dziwną kurtynę suczkę. A nasza sunia zaczęła warczeć, a partnerka kuzyna wyciągnęła rękę i zaczęła głaskać. O. od razu poprosił, żeby tego nie robiła, to lękliwy piesek, musi się oswoić, tak szybko nie da się jej pogłaskać po ponad roku niewidzenia jej. A ona jakby głucha dalej głaska małą. A mała wściekle ujada, oczy wybałuszyła i ucieka przed dotykiem "obcej babki" wokół stołu z podkulonym ogonem. No, było to stresujące... A potem wiele razy, gdy mała leżała już spokojnie pod naszym stołem obserwując otoczenie, partnerka kuzyna sie wychylała by złapać jej spojrzenie i zawołać małą po imieniu. Patrzenie w oczy lękliwego pieska to jak prowokacja do salwy szczekania - aby nasz piesek reagował pozytywnie na kogoś właśnie trzeba ją ignorować, udawać, że mała jest niewidzialna, aż sama z ciekawości przyjdzie obwąchać obcego, przytuli się... Więc oprócz słuchania opowieści ze stolika obok i próbę jedzenia obiadu co jakiś czas nasz pies był wołany i zrywał się do lękliwego ujadania, przy okazji szarpiąc za smycz i szarpiąc naszym stołem... Dobrze, że nic się nie wylało...
Kuzyn prosił partnerkę, ja ją prosiłam tez kilka razy - nie patrz jej prosto w oczka, nie wołaj. A ona za każdym razem piszczała, że przeprasza, ale nie mogła się powstrzymać, bo mała jest taka piękna!!
Ech...
W rezultacie i my, i stół obok poprosiliśmy o rachunek w tym samym czasie. Oni dostali rachunek pierwsi, pożegnanie było dość niezręczne... Ech...
Bardzo lubię mojego kuzyna... po prostu... nie spodziewałam się tego spotkania, nie byłam przygotowana by tego dnia spędzać czas z większą ilością ludzi...
Trochę tacy... zrezygnowani? Rozczarowani? Bo miało być nastrojowo... miało być tak... nastrajająco na być może bliskość później, jak wrócimy do domu i sobie zapalimy świeczki, a było tak... Stresująco? Oficjalnie? Sztywno? Nie wiem...
Obydwoje wracaliśmy do auta śmiejąc się z tego, jak to się złożyło - nie tylko ten sam czas, nie tylko ta sama knajpa, ale jeszcze sąsiedni stolik, do tego AKURAT z parą krewnych, których nigdy nie wiadomo kiedy można uświadczyć w kraju. Szaleństwo. To jakiś traf na milion. W totka można grać.
I dla jasnosci - bardzo lubimy mojego kuzynka i jego partnerkę. Obydwoje łapiemy z nimi dobry kontakt - chyba mój partner jest osobą najbardziej łapiącą kontakt z kuzynem z całej rodziny. Na ostatnich urodzinach taty usiedli razem omawiając trasy samochodowe i rajdowe przez dobre kilka godzin.
Po prostu... to miał być inny dzień... inna okazja.
Ale pojechaliśmy do innej restauracji, zjedliśmy pyszne danie, mieliśmy stolik przy oknie xD (ale też przy chodniku - nasz piesek też się bał xD - w tamtym lokalu, gdybyśmy trafili na stolik przy oknie młoda mogłaby z piętra oglądać świat). Potem poszliśmy na spacer. Było miło, ale nasze myśli już biegły do jutra, do przyszłego tygodnia. Atmosfera siadła i nie dało się jej odbudować - słowem. :/
A potem O. proponował, abyśmy wrócili do domu i zagrali w grę... ale byłam tak zmęczona...
I poprosiłam go o przejażdżkę po mieście... Po ciemku, w samochodzie, tylko my i słuchanie muzyki. Zaczęliśmy od bluesa, a skończyliśmy na Eminemie. O. pokazywał mi swoje ulubione trasy, gdy jeszcze jeździł w pracy samochodem. Droga. Zmierzch. Czasem światła. Żadnych ludzi obok, żadnych dźwięków z zewnątrz. Tak tego w tamtej chwili potrzebowałam...
O. raz za razem powtarzał mi jak mnie kocha, jak kocha żyć ze mną i jak jest szczęśliwy ze wszystkiego co mamy razem...
A ja za którymś razem tego słuchając zaczęłam się zastanawiać dlaczego próbuje mnie tak rozpaczliwie o tym zapewnić. Ja to wiem, czuję. Wiem i doceniam jak się postarał by ten weekend był dla mnie wyjątkowy. Naprawdę. Widzę, doceniam. Kocham. Jestem szczęśliwa z nim, jak nei wiedziałam, że w związku można być szczęśliwym...
Nie wiem skąd te myśli - czy to była intuicja i faktycznie coś po jego stronie jest nie tak? Czy może kieruje mną lęk i dochodząca do głosu depresja, przez którą widzę rzeczywistość zaskakująco pesymistycznie?
Wróciliśmy do domu, wzięliśmy prysznic. Przytulaliśmy się zbyt zmęczeni by coś bardziej aktywnego podjąć... obejrzeliśmy odcinek serialu... i mieliśmy iść spać...
Ale sprawdziłam oceny - dostałam u tego typa u którego zdawałam esej, film i wystąpienie 4,5. Podał w tabelach punktację. Okazało się, że obciął mi punkty za cięcia, montaż, wstawki. Przy czym zajęcia nie dotyczyły ani edycji filmów, ani technik montażu. Dotyczyły komunikacji - za komunikację dostałam max punktów. Czy to ok, aby być ocenianą za jakość cięć, montażu i wstawek na zajęciach na których tego nie uczono? Dodatkowo chociaż typ zapowiadał wcześniej, że będzie oceniał również aktywność (no w końcu chodziło o komunikację) - a byłam aktywna, to wymyślił sobie taki system, że to ja mam sobie sama dać ocenę na kartce leżącej na jego biurku po każdych zajęciach, a już przy okazji 4 z kolei zajęć wyznał, że nie wlicza do oceny punktów za aktywność, bo studenci zapominają sobie samym przyznać ocen na kartkach po zajęciać. Więc "wtf?" pytam, zajęcia z komunikacji, z Biblii i króla lwa, ze storytellingu, a o on ocenia techniczne zdolności edycji filmu? (jak to wpisał w postawę na początku to zrozumiałam, że będzie dawał dodatkowe punkty jeżeli te filmy, które oddamy do oceny będą miały cięcia, wstawki i montaż, a nie, że sobie zrobi skalę tego? Przynajmniej tak to rozumiem, bo za cięcia dostałam 0,5/1, za wstawki 0,5/1, montaż 1/1,5 lub na 2, nie wiem jak to ostatnie było punktowane. Nie rozumiem dlaczego? Mój film ma 13 cięć, 3 wstawki per se, a także dwa framy w których wycięłam tło, a za mną wyświetlają się informacje o których mówię. Przyznaję, że nie jest to idealne, bo to pierwszy film taki "gadany" jaki montuję. A jednak... za wstawki powinnam była dostać pełny punkt.
Poza tym... czemu typ ocenia takie rzeczy? Nie mieliśmy zajęć z edycji filmów, każdy robił jak potrafił - jedni lepiej, drudzy gorzej. Ale moim zdaniem spełniłam kryterium - zmontowałam, wstawiłam wstawki, zrobiłam cięcia.
Wkurzyłam się... tym bardziej, że jest jeszcze lepiej/gorzej, zależy od punktu widzenia (czy się śmiać czy wkurzać) - aby dostać 5 trzeba było osiągnąć 31 pkt. Moje 4,5 dostałam, bo mam 30,5 pkt... Mi te 0,5 robi różnicę... No, to chyba żart? I straciłam po 0,5 za cięcia i wstawki, które przecież zrobiłam. Why?
I tak facet nie wpisuje oceny z tego przedmiotu, ocena to będzie wypadkowa egzaminu i oceny z ćwiczeń (nie wiem w jakim procencie)... Moi przyjaciele polecili mi, abym poczekała z pisaniem do typa... Żeby zobaczyć co mam z egzaminu i potem sprawdzić czy gra jest warta świeczki. Bo to jednak osoba... która mi nie podeszła charakterologicznie i mam wobec niej raczej mieszane uczucia. Więcej rezerwy.
Ale napisałam do typa... Odpisał, że dziś wieczorem jeszcze raz przejrzy punktację i da mi znać. A w "p.s." dodał, że powinnam była dać znać w trakcie pierwszych zajęć, gdy przedstawiał nam kryteria oceny swoją uwagę o montażu i "niesprawiedliwości oceny" tegoż, bo cytuję "post factum jest to raczej argument sprzyjający tezie, aniżeli teza wynikająca z argumentów." No i się wkurwiłam, ale też się wjebałam na minę, bo nie zgodziłam się z nim - jeżeli dobrze rozumiem oczekiwał, że dokonam poprawnego montażu itp, a ja tych zajęć nie miałam, będę miała dopiero w kolejnym semestrze, ani nie przypuszczałam, że to ma być element tak surowo oceniony na zajęciach, które tej sfery nie dotyczą - dotyczyły tego, za co postawił mi max punktów. Odpisałam, że w związku z tym kryterium było dla mnie jasne: 0-1, jest montaż - nie ma montażu. Więc za co to 0,5? Za jakość montażu? Tak zrozumiałam jego tłumaczenie, a jednak uciął mi punkty. Poza tym nawet nie dostaliśmy przykładowych filmików z poprawnym i niepoprawnym montażem, by się na czymś oprzeć wykonując zadanie, za które jestem oceniona... Bo tego nie dotyczył przedmiot jak rozumiem. xD A teraz proszę: typ zasuwa mi odpowiedzi... i mam wrażenie, że albo zostaniemy przy wymianie argumentów jak cywilizowani ludzie, albo będę miała przejebane, bo typ zapowiedział, że jeszcze będę z nim miała zajęcia w przyszłym roku.
I tym się wczoraj wkurzyłam przed snem (tj. maila do typa napisałam dziś rano, ale oceny i szczegółową punktację obadałam przed snem)... Nie mogłam zasnąć. Znowu coś we mnie drżało... byłam taka zmęczona, ale też tak... zlękniona...
Zaczęłam się bezwiednie drapać po głowie... do krwi... myśląc o tym, jak i czy w ogóle powinnam z rana napisać maila, czy jak dostanę 4,5 to czy dostanę zniżkę na studia... itp. Zaczęłam myśleć o przyszłości, o wielu niepewnych rzeczach, tematach... i drapałam się do krwi i nie mogłam przestać.
Idiotyczne... w końcu O. się przebudził, przytulił mnie i w końcu zasnęłam.... ale czuję, że coś złego się ze mną dzieje...
10 notes · View notes
m0-0-0tylek · 3 months ago
Text
Hejka motylki i gąsieniczki! jak mogliście już zauważyć od dłuższego czasu nie wrzucałam nowych postów. Wiązało się to z moim recovery na które bardzo żałuję że przeszłam. przez teraz wiem czemu tu trafiłam. po pójściu na to myślałam że wszystko będzie dobrze, ale patrząc na to jak się styłam wiem czemu ana wybrała właśnie mnie. nienawidzę siebie, tego jak wyglądam i jaka jest moja waga oraz sylwetka. Bardzo brakuje mi moich chudych ud małej wagi i innych związanych z tym rzeczy.
Bardzo was proszę zmotywujcie mnie i zwyzywajcie jak możecie żebym tylko schudła.
To jedyne czego teraz pragnę
chudego dnia/ chudej nocy motylki i gasieniczki.. kiedyś wszyscy osiągniemy swój cel…
Tumblr media
15 notes · View notes
pozartaa · 1 year ago
Text
02.02.24 UTRZYMANIE WAG1 dzień 237 ważne.
Limit +/-2100 kc@l.
Wybrane posiłki:
Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media
Ok, to oczywiście nastał dzień ważen1a i tu bez większych niespodzianek. Ale jest mały spadek rzędu 300g czyli straciłam w@gę jednej dużej cebuli 😝.
W@ga z dwóch ostatnich tygodni (177cm) BMI 18.8
Tumblr media
Oczywiście uważam to za w@gę utrzymaną i daje sobie zielone serduszko. (aktualizacja w poście przypiętym i opisie bloga) Napawa mnie to dumą, a także mówi o tym, że limit kaloryczny jest dobrany dobrze.
Okazuje się że ćwiczenia nie miały większego wpływu. To dobrze bo liczyłam się z jakimś dużym wzrostem (zakwasy, zatrzymania wody, jakiś przyrost mięśni...?) Może się nakręcam, bo ćwiczę krótko, ale już nie jestem taka bardzo "flubby" i właściwie to zaczynam być ciekawa długotrwałego efektu, który na przykład zobaczę w maju albo w kwietniu. Pewnie warto by było zrobić sobie jakieś zdjęcie ale mam złe doświadczenia z b0dy€hekam1 (zdjęcia w bieliźnie) na tym blogu, więc będziecie musieli mi uwierzyć na słowo, że jest lepiej.
BTW miarki też nie uznaję bo prawdopodobnie nigdy nie udaje mi się zmierzyć w tym samym miejscu. A jako typowemu jabłku na prawdę jest mi ciężko określić gdzie jest na przykład moja talia... Najcieńsze miejsce...? Bruh... Mam pod samymi żebrami - to chyba nie tu powinien wypadać pas 😝... Żadne spodnie nie mają tak wysokiego stanu... Chyba że te...
Tumblr media
***
Poza tym dziś mam na nockę do pracy i nawet wypadł mi wolny weekend!
Jutro jak odeśpię, ide na pierwszą sesje depilacji laserowej. Nie wspominałam o tym... Ale tak - zdecydowałam się i troszkę na to odłożyłam kasy. Dzielnie zarastałam by teraz musieć to wszystko zgolić (do zabiegu trzeba włoski odhodować, a później zgolić) Wcześniej chodziłam na zwykłą depilację woskiem. Koleżanka z pracy mnie zainspirowała. A chodzi o bikini i tzw głębokie bikini. Mam nadzieję, że będzie z tym w końcu spokój- bo kurde, wszędzie na ciele nawet, nawet - a tam tylko wioski i dzikusów z dziadami brakuje. 🙈
***
A na koniec jeszcze tak w kwstii kształtów. Pamiętajcie o tym że każdy z nas ma inną budowę i niestety nie wszystko jest dla każdego osiągalne. Dla mnie nieosiągalna jest 50-centymetrowa talia, bo jestem jabłkiem no i mam prawie 180 cm wzrostu. Nigdy nie będę "drobna". Mam szczupłe nogi, a mimo tego t1ght-g@p też odpada - bo mam wąskie biodra. (Szczerze...? Nigdy nie było to dla mnie takie ważne) Owszem między nogami jest przerwa, ale jeśli chodzi o to szczególne miejsce... tam wąska miednica utrudnia sprawę.
Pamiętajcie, bycie szczupłym jest zawsze zdrowsze niż bycie otyłym (zdrowie to była moja główna motywacja choć oczywiście nie jedyna) ale nie wyznaczajcie sobie nierealnych celów i pamiętajcie o tym żeby doceniać i podkreślać atuty tego, co macie!
***
A poza tym jest już nowy kalendarz w poście przypiętym. Nie pozostaje mi nic innego jak tylko pozdrowić wszystkich nocnych stróżów i nocną zmianę na Tmblerze.
Tumblr media Tumblr media
Kotki to sobie lubią pospać. No sleap for you today pożartaa!
Do zobaczenia jutro... A jutro pierwszy DBLK w lutym. Właściwie DBLK weekend 😁.
48 notes · View notes
borntodie523 · 7 months ago
Text
Moje recovery jednak trochę nie recoveruje. W sensie mam dobre podejście tak mi się wydaje, lubię siebie itp ale coś w srodku KAŻE MI do tego wrócić. Ostatnio coraz częściej nękały mnie myśli żeby nie jeść, w sumie to od początku lipca jakoś. I nie wiem czemu bo jak patrzę na siebie to podobam się sobie, nie czuje się gruba jak kiedyś, nie wiem w sumie nawet do jakiego wyglądu czy wagi chciałabym dążyć. Chyba po prostu strasznie brakuje mi jakiegoś celu i czegoś nad czym będę miała kontrole, jestem osobą którą bardzo pochłaniają jakieś rzeczy, dla których mogę się poswiecic i widzę tego efekty. I mam teraz okropna potrzebę zbicia tej wagi. Nie planuje się głodzić ale wiadomo jak jest się chorym to nie ma się nad tym kontroli za bardzo bo mózg robi fikołki. Ale będę probowac nie wpaść w to znowu. Narazie zwazylam się pierwszy raz od 3 miesięcy i policzyłam ile kalorii na redukcji mam jeść. Wyszło mi 1705. Chyba okej. Zobaczyłam sobie na justcico ze zrzucę jakoś 1,5kg do września. Potem chyba planuje przerwać bo klasa maturalna i nie chce osłabiać sobie koncentracji czy coś.
W ogóle waze 55,5kg czyli jakimś cudem jeszcze mniej niż gdy przestałam się ważyć i stosowałam głodówki itp bo moja ostatnia zapisana waga to 56,2kg a wcześniej 57kg.
Nie wiem czy wiem co robię, chyba nie bardzo ale zobaczymy co z tego będzie. Napewno nie będę tu wstawiać żadnych podsumowań itp. Co jakiś czas pewnie tylko wstawię update jak się czuje
13 notes · View notes
plonaca · 5 months ago
Text
Poniedziałek
Co i za co mnie tak kara?… nie wiem. Obudziłam się w nocy z nietypowym bólem brzucha. Ani to nie był ból „kobiecy”, ani na załatwienie się. Jakoś tak wyżej.
Naprawdę nie rozumiem o co chodzi. Nie przejadłam się wczoraj, chociaż w sumie czułam się pełna po tej sałatce wieczorem, jadłam regularnie, nie jakoś niezdrowo…
Trochę się pomęczyłam aż wstałam. Na zegarku 4:22. No to się dzisiaj wyśpię. A na drzemkę czasu mieć na pewno dziś nie będę. Zajebiście.
Posiedziałam sobie na kiblu, wypiłam gorącą herbatę i znów, ale i tak się nie załatwiłam. Mięta na pewno by mi pomogła, ale musiałam zdecydować się na rumianek, bo mięta okazała się być przeterminowana. A skoro mam o siebie dbać to to chyba byłoby przeciwieństwem…
Wróciłam do łóżka i do budzika o 7:30 usiłowałam zasnąć z kurewskim bólem.
On się obudził i złapał za telefon. Zapytałam czy dobrze spał, ale chyba nie kojarzył, żebym wstawała w nocy. Nagle się przytulił. Wow. Okazało się, że uruchomiła mu się jakaś aktualizacja. Nagle stwierdził, że
Co tu robić, jak telefon nie działa…
Odwrócił się na plecy i odniosłam wrażenie, jakby zdjął spodenki. Ale bałam się odwrócić, bo przy ruchach brzuch nie dawał mi spokoju. Chociaż chętnie podjęłabym się zadania. Żeby zweryfikować sprawę dałam rękę do tyłu i próbowałam go głaskać po klacie. Nie minęła minuta jak mi ją zrzucił, bo aktualizacje się skończyły. No to po robocie.
Wstając jeszcze się przytulił i miałam nadzieję, że może coś zainicjuje. Też bym chciała… no, ale zapytał czy będę jeszcze dosypiać (co było dobrym znakiem, choć i tak pewnie skończyłoby się na lodziku), a ja niepotrzebnie powiedziałam o przygodach nad ranem. Więc wstał. Spodenki miał normalnie, więc w sumie może tylko mi się wydawało. Nie wiem, co myśleć. Znów za bardzo stresuję się tymi tematami, żeby chociaż On miał dobrze… choć najchętniej w obu kierunkach.
Mam nadzieję, że przeczyta uważnie tą wiadomość i coś się wyjaśni w tym temacie.
Poprawiałam ją jeszcze i próbowałam skrócić od rana. Wypiłam kawę. Trudno mi było wytrzymać z paleniem, więc zjadłam kanapkę w czasie gotowania jajek i zapaliłam. Dopiero potem zjadłam jeszcze jajka i kanapki z masłem.
W końcu wysłałam mu tę wiadomość o 11:09 i wyświetlił od razu, ale o 11:11 jeszcze tam poprawiłam jedno zdanie i edycja już nie doszła, więc nie wiem czy nie wszedł wcześniej na masaż. Ciekawe czy zdążył przeczytać przed. Fajnie by było, bo leżąc miałby czas pomyśleć. Chociaż akurat dzisiaj ma o czym myśleć, bo te ostatnie dni przed urlopem pracownika miał odpoczywać, a ma masę spraw na głowie. Znów.
Zanim dokończyłam wczorajszego posta i zaczęłam tego była już 12. A mnie też zajęć dzisiaj nie brakuje…
Zadzwonił po 14, nie odnosił się do wiadomości i pewnie nawet o tym nie myślał, bo doszedł mu dodatkowy problem: psujący się samochód, czym chciał się podzielić.
A dalej to nawet szkoda gadać. Jak muszę gdzieś jechać to zawsze staram się zgrać to z innymi sprawami, żeby oszczędzać czas. I zwykle, dopóki te rzeczy zależą ode mnie, wszystko fajnie udaje mi się zaplanować. A dziś nic się nie kleiło. Wyjebała się podstawowa, niezależna ode mnie rzecz i w sumie straciłam 2h jadąc w korkach w miejsce, w które jutro najpewniej będę musiała jechać znów.
On przyjechał koło 18. Dawał psom smaczki, pytając
- Kto chce cukierki?
- Ja chcę!
Nie omieszkałam się wtrącić.
- Może wieczorem.
Wow. To już coś. Ciekawe czy coś przyswoił. Jak wcześniej dzwonił to coś tam komentował wkurwiając się na auto i telefon, że
Jakieś wirusy kurwa…
Jakby może jednak przyjął do świadomości moją wiadomość. Ale chuj wie. On już grał, jak ja jeszcze próbowałam pracować.
Jak już zaczynaliśmy oglądać serial nawet było miło. Powiedział, że przeczytał wiadomość, ale jadąc autem, więc przeczyta jeszcze raz jutro - chciał to zrobić czekając na auto, którego Mu nie przyjęli do diagnozy. Wow.
Bilans:
Neo (papierosy): ↔️ 9
Dbanie o siebie: ↔️ suple zgodnie z planem, ale brak odpoczynku
Jedzenie: ⬇️/↔️ mało, ale regularnie
Związek: ↔️/⬆️ informacje przekazane, choć nie wiem czy przyswojone, ale jestem spokojniejsza
Choroba: ⬇️/↔️ w dół ze względu na przygody żołądkowe w nocy
Praca: ↔️ poooowoli, ale odrabiam
Inne obowiązki: ↔️/⬆️ zadowolona nie jestem, ale jednak do przodu
Samopoczucie: ↔️ zostawiam równość, bo po nocnych przygodach dzień beznadziejny, ale spokój dzięki wysłaniu Mu wiadomości z tym, co chciałam powiedzieć dużo rekompensuje
7 notes · View notes
pr6tyy · 8 months ago
Text
Tumblr media
Hejka motylki 𝄞⨾𓍢ִ໋
Nadal czuję się nie najlepiej, pomimo brania leków. Tak właściwie to muszę je brać bo inaczej wyślą mnie do psychiatryka xD. Chociaż znając mnie i moje upodobania do jedzenia to jadłbym tam jeszcze mniej. Poza tym, nie chcę marnować swoich wakacji na pobyt w szpitalu, chociaż czy to coś zmieni? I tak pewnie będę siedział przed komputerem i oglądał życie innych ludzi, spał, może od czasu do czasu zjem jakiś posiłek, zrzucę kilka kilogramów. Jedyne czego mi aktualnie brakuje to spotkanie się z moją przyjaciółką, nie dzieli nas dużo kilometrów ale niestety ma bardzo restrykcyjnych/surowych rodziców przez co trudno jest nam się widzieć. Nie wiem jak bardzo mogę dziękować za to, że w ogóle się poznaliśmy. Myślę, że nigdy nie poznam takiej drugiej osoby w moim życiu.
Tumblr media
Przez parę ostatnich dni coraz bardziej zacząłem interesować się literaturą. Coraz bardziej mam ochotę przeczytać coś, co zostawi znamię w mojej pamięci (oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu). Aktualnie zamierzam przeczytać swoje wszystkie książki oraz mangi, które posiadam a następnie zadecydować, które chcę zostawić, a które sprzedać. Oprócz tego zacząłem słuchać „Zbrodni i Kary��� od Fiodora Dostojewskiego, niezwykle urzekła mnie historia Raskolnikowa. Poza tym, sam język jest bardzo kwiecisty i bogaty co jeszcze bardziej ułatwia wyobrażenie sobie, co główny bohater musiał czuć podczas dokonywania swoich bestialskich działań. Może w przyszłości przeczytam resztę jego dzieł?
Dodatkowo chyba zacznę interesować się łyżwiarstwem figurowym. Sam już nie pamiętam gdzie, ale natrafiłem na jeden z występów Yuzuru Hanyu. To może zabrzmieć głupio ale naprawdę się wzruszyłem i podekscytowałem na widok jego inscenizacji. Gdyby nie fakt, że nie jestem biologicznym chłopcem może udałbym się na jedną lekcje próbną. „Lecz przecież niezależnie od płci możesz uprawiać sport” dla osoby takiej jak ja, która odczuwa dysforię płciową dosłownie każdego dnia, nawet uprawianie sportu bywa katorgą połączoną z niekończącym się dyskomfortem. Nie mógłbym ćwiczyć w binderze, prędzej bym zemdlał bądź dostał zadyszki więc według mnie nie warto ryzykować.
Tumblr media
Jeśli mówimy o niejedzeniu to jest u mnie bardzo słabo, brak mi motywacji i mam poczucie beznadzieji ale może w końcu w tym tygodniu się za to zabiorę.
Wciąż czuję się samotnie, cały dzień przytulam tego jednego, wygniecionego pluszaka tylko po to, by dać upust swojemu odosobnieniu.
Dodatkowo niezwykle dziękuję wam za nowych obserwatorów (jest tu was aż 191!) oraz, za wsparcie pod ostatnim postem ♥︎ to naprawdę dużo dla mnie znaczy.
Bajo motylki, dbajcie o siebie i swoich bliskich ˚ʚ♡ɞ˚
P.s trochę się rozpisałem, co? :p
11 notes · View notes
jazumst · 11 months ago
Text
Ile jest człowieka w człowieku?
Żeby Was chuj nie strzelił. Jest niedziela. Miałem dać sobie spokój z pracą, ale... Posłuchajcie:
Znów wielki urósł we mnie potwór. Ilość zewsząd otaczającego jadu pali moją duszę. To już nie są pojedyncze ukąszenia. Ja stoję w basenie wypełnionym trucizną, a nad nim unoszą się trujące chmury. Nie ma już możliwości ucieczki. Nie da się uodpornić. Czeka mnie porażka albo mutacja.
//
Szefostwo wraz, a jak, Kierowniczką wyświadczają wielkie świństwo Lerze. Rozchodzi się o to, że Lera z końcem tego miesiąca kończy u nas pracę. SWS zatrudnił dwie dziewczyny, o których może kiedyś, więc z powodu "nadmiaru" opierdalających się pracowników wysyła Lerę na MST. Ale nie jest to takie zwykłe zesłanie. On jej nic nie powiedział. Powiedział za to Kiero, która ma to trzymać przed wszystkimi, w tym Lerą, w tajemnicy. Ale Lery w poniedziałek ma już u nas nie być. Kiero jednak wygadała się Lerze, i zaleciła jej "zagadać SWS". SWS był, ale do Lery się nie odezwał. Ta żyje teraz w stresie, bo nie wie czy przyjść do pracy do nas w pon czy nie przyjść. Na MST w ogóle nie chce iść, bo ją tu prześladują, i SWS o tym wie. No i ona nie chce się dowiedzieć w ostatniej chwili. Sami rozumiecie. - Sytuacja jest na tyle chujowa, że Kiero użyła słowa "zbędna".
//
Od lat powtarzam tym kurwom pierdolonym, że ni chuj nie umieją w stosunki międzyludzkie. I niech mi o szczerości nie pierdolą, bo jak im zaprezentowałem rozdział szczerości w ich wydaniu to się śmiertelnie obraziły i złożyły na mnie skargę. Krótko mówiąc im wolno, tobie nie.
//
Jest wiele dziedzin w których ich hipokryzja i brak empatii budzą we mnie prawdziwą bestię furii i obrzydzenia. Wyciągnę tu na przykład gratis od przedstawiciela. Tam nie mówię o tych szmatławych, które oddajemy SWS. Za ten kawałek łacha zrobiła się afera, że wziąłem. Ale jak Kiero wynosi flaszki od przedstawicieli to jest dobrze. "Ona dostała". I chwali się tym, lepsza się czuje. Nie daj boże, że jednak ty coś dostaniesz.
//
O jak mi teraz brakuje brzegu morza! Bym mógł ulżyć sobie. Wywołać morski sztorm i oczyścić się z tego jadu. Z tej niechęci, z obrzydzenia, ze wzgardzenia. - Czuję to, niemal mogę to zobaczyć. Wręcz idę już po trupach niosąc sprawiedliwość ich księgi. I tego się boję.
Tak wielki urósł we mnie potwór.
12 notes · View notes
myslodsiewniav · 4 months ago
Text
Dostałam opierdol, mam doła i chociaż chcę się bawić i cieszyć, to nie znajduję na to chęci i przestrzeni. Czuję się zagubiona...
14.10.2024
Za mną bardzo stresujący weekend. Bardzo dużo się działo i chociaż trudno mi się do tego przyznać - bo nie chcę by to była prawda - to zauważam, że siadła mi psychika.
Chyba powinnam coś zmienić, bo jest nie najlepiej. Nie jest "źle", ale nie jest najlepiej... W zasadzie od jakiegoś czasu przerabiam, że nie mam bezpieczeństwa i to siada na łeb, idę spać myśląc o jakimś planie na zapewnienie sobie bezpieczeństwa, a pierwsze co robię po wstaniu to kompulsywnie sprawdzam czy już jakiś wczorajszy plan wypalił.
W piątek pojechałam do mamy na urodziny i zostawić pieska na weekend (bo zjazd był). W piątek rano napisałam też do tej miłej pani z uni i miłego pana od załatwiania rzeczy (proponowali, abyśmy pojawili się na uczelni w piątek i rozstawiali nasze stoiska), że będziemy w piątek, pewnie, zaraz po pracy! :D W odpowiedzi dostaliśmy info, że jak po pracy, to nie. To lepiej w sobotę raniuteńko.
No to ok... Szkoda, bo zaplanowaliśmy wszystko tak, żeby po tej pracy cisnąć na uczelnię i wszystko przygotować (mój chłopak z całym zapleczem już do pracy rano pojechał, by prosto po jechać na uni montować). No i tu wychodzi różnica: stacjonarni vs niestacjonarni. Ech...
Więc byłam u mamy i tak siostra jeszcze rzuciła tematem ciężkim - takim do przemyślenia. I dotyczącym strachu - niska pensja, brak pracy, zasiłek dla bezrobotnych itp. No, myślę o tym cały czas, a teraz jeszcze doszedł brak stabilności finansowej po jej stronie i znowu wrócił temat rodziców...
Boję się.
Staję na głowie, zasuwam by było lepiej... a nie jest idealnie...
Wróciłam od mamy, mój partner z pracy, pojechaliśmy na zakupy w Lidlu. OMG nie pamiętaliśmy kiedy ostatni raz byliśmy OBYDWOJE na zakupach w Lidlu. Cieszyliśmy się, jakbyśmy byli co najmniej w wesołym miasteczku xD. Możemy RAZEM przemyśleć zakupy, skonsultować jakie mamy plany czy na co ochotę... No coś, czego w naszym związku nie było od tak dawna. Od kiedy? Od kiedy mamy lękliwego pieska i upierdliwego sąsiada: boimy się zostawiać ją samą w domu, bo może się zaraz skończyć wypowiedzeniem umowy najmu i wylądujemy na bruku, brak bezpieczeństwa mieszkaniowego do tego dojdzie... Kurde. Czuję się jak więzień, wszędzie ograniczenia. Na siłkę nie chodzę z tego samego powodu - ktoś musi być w domu z psem. Albo muszę wyjść z psem. Ech... to jest fajne w większości sytuacji, ale też frustrujące, gdy nie możesz pojechać na powolne, uważne zakupy do Lidla z partnerem. Tylko obydwoje się śpieszmy, a potem, mimo listy, zawsze czegoś brakuje i potem przepłacamy w Żabce lub w Bierze...
Dumaliśmy sobie nad tym rozpakowując zakupy - że w sumie trenujemy z pieskiem i ona już taka lękowa nie jest, jak była. Może można by spróbować ją zostawiać w domu? Ale czujemy taki wewnętrzny sprzeciw - nie chcemy przeżywać tego, co przeżywaliśmy rok temu zimą (szczególnie biorąc pod uwagę, że obecnie bujamy się z bezrobociem): chodzenia do drzwi do drzwi zbierając podpisy od sąsiadów, opowiadając naszą historią, czując się upokorzonymi prosząc ich poświadczenie, że nasz piesek im nie przeszkadza... Zresztą myślę, że drugi raz takiej szansy nie dostalibyśmy od wlecieli mieszkania wynajmujących nam te kilkadziesiąt metrów kwadratowych. A to fajne mieszkanie jest. I tanie jak na metraż w mieście. Nie chcemy stąd się wyprowadzać. Nie wiem czy byłoby nas stać na najem czegoś podobnego, w podobnej lokalizacji - to mieszkanie to był taki traf! Teraz ceny najmu są kooooosmiczne.
A potem poszliśmy na imprezę uczelnianą, taką integracyjną. Fajnie. Bardzo tego potrzebowałam. Baa! Wiedziałam, że potrzebuję się wyskakać, wytańczyć, aby spuścić ten wentyl stresu i niedostatku w którym żyję. Tyle rzeczy nie spina się, ale wciąż próbuję. Czacha mi dymi, biorę na siebie znowu za dużo, ale to się opłaci. Mam nadzieję. Anyway - jak była możliwość zapisów na tą imprezę to się mega ucieszyłam. Impreza zamknięta, tylko dla studentów i kadry, jedno piwo w cenie. Do tego akurat w piątek, kiedy już piesek będzie na psiakajkach u bapsi. A do tego miejsce/klub, gdzie impreza się odbywała mieliśmy dosłownie pod nosem: wyjście tam to żadna wyprawa, ot, kilka minut spacerkiem do domu.
Poszliśmy (po zamknięciu lodówki, zrobieniu makijażu i wypiciu biforka w domu). Szliśmy lekko, wesoło. Mieliśmy zamiar wpaść tam na to piwo, zjeść coś, zatańczyć i przed północą lecieć do domu, bo sokoro świt mieliśmy być na uni by rozłożyć stoisko na event. A poza eventem uczestniczyć w zajęciach zjazdowych (znowu po 13h w sobotę i 8h w niedzielę - męczące to jest).
Tyle, że jakoś mi nie wyszło to odstresowanie się. I niby wiem dlaczego. Ale jestem taka... rozczarowana, że miałam się dobrze bawić, a czułam się jeszcze bardziej odizolowana. I niby wiem, że to głównie dlatego, że byłam 35 letnią kobietą na imprezie zamkniętej dla w większości 20-kilkuletnich studentów... ALE mimo wszystko...
Z moim chłopakiem się super bawiłam. Jak z nim jestem nie myślę o wieku. On też o tym nie myśli. Widzi MNIE, a ja JEGO, jesteśmy więcej niż wiekiem. Zapominamy o tym, że jest między nami różnica wieku. Totalnie. Ale gdy sobie radośnie podeszliśmy do bramki wejściowej, trzymając się za ręce, rozmawiając o Grze o Tron, żartując, wtedy jedna z Pań stojących przy bramce po prostu na mnie NATARŁA. Tak, że musiałam puścić rękę mojego chłopaka i odejść z 3-4 duże kroki w tył. Pani, jakoś w moim wieku, bardzo asertywnie dała znać, że to impreza zamknięta dla studentów mojego uni, że dziś do klubu nie może wejść każdy, że przepraszają, ale tylko studenci mogą wchodzić. Wyjaśniłam, że jestem studentką i to wiem, dlatego tu jestem, jestem wpisana na listę przez formularz online. Na to ta pani, że chce zobaczyć mój dowód - wymieniłam z chłopakiem (który mógł nie niepokojony podejść do stołu przy którym stała druga pani z listą, z opaskami na nadgarstki, z gadżetami z uni) zaskoczone spojrzenia. Zapytałam jej czy legitymacja wystarczy, bo w sumie nie brałam ze sobą dowodu. A ona pyta czy legitymacja naszej uczelni. Na to mój chłopak (miał w portfelu obydwa nasze dokumenty) już podsunął jej pod nos nasze legitymacje, sympatycznie rozładowując atmosferę. Pani się trochę zmieszała i po prostu zeszła mi z drogi. Ja też zmieszana odparłam, że może z nią nawet maile wymieniam, bo nasz zespół będzie pracował przy evencie, który odbywa się kolejnego dnia. Przedstawiłam się, ale Pani jakby nie słyszała, weszła za stół i zaczęła wertować tą listę by sprawdzić czy mój chłopak jest jedną z zapisanych osób. Moje nazwisko wykreśliła inna Pani. Założyła mi bransoletkę, potwierdziła, że mogę wziąć piwo i pa.
Na tamtym etapie uznałam sytuację za dziwną, ale nie wpłynęło to na mój humor na imprezie
Wróciłam do tej sytuacji, gdy kolejnego dnia, około 8 rano spotkałam tą samą Panią na korytarzu uni, ewidentnie koordynowała wydarzeniem. Podbijamy do niej z moją wspólniczką i pytam "Dzień dobry! Organizuję na górze stoisko, zastanawiam się czy może macie dostępne..." ale nim zdążyłam dokończyć Pani znowu skróciła NIEKOMFORTOWO dystans ze mną, przerwała mi "O, dzień dobry!", złapała mnie pod ramię (ale takim mocnym chwytem) i zaczęła ciągnąć w stronę lady pytając rzeczowo "czy odebrała Pani legitymację?". Zgubiłam się. Zaczęłam się zastanawiać czy wczoraj, na tej imprezie mój chłopak zostawiał legitymacje w zastawie za wejściówkę do klubu? Zapytałam "chyba nie rozumiem", a Pani dalej mnie ciągnąc korytarzem (moja wspólniczka równie zszokowana co ja po prostu dreptała za mną kuląc się) i wyjaśnia mi, że pamięta mnie z wczorajszej imprezy, że pierwszoroczniacy powinni odebrać legitymacje i ona mi w tym pomoże, bo jestem na pierwszym roku, nie? O FUCK. Wyrwałam się jej, wyjaśniłam, że jestem na drugim roku, że myślałam, że nawiązała do sytuacji w klubie, i jeszcze raz się przedstawiłam, wyjaśniłam co robię, kim jestem i że mailowałam z panią koordynatorką taką-a-taką, że mamy stoisko tam-a-tam, że teraz widzimy, że przydałoby się to-i-to. I co? Okazało się, że ta pani to jest TA PANI z którą wymieniam maile od września. Ta, która była taka pomocna i super, a która... chyba mnie nie lubi.
Nie wiem czy to całe okoliczności spotkania, dość niekomfortowe nieporozumienie czy po prostu ja mam tak mało uroku osobistego, że cokolwiek bym nie robiła to jestem odpychająca...
Przejęłam się tym bardzo, bo naprawdę do tej pani żywiłam masę pozytywnych emocji. Dużo wdzięczności i ciepła. Ale gdy poznałyśmy się na żywo, a ona "odkryła", że nie wiem sama co? Że jestem po 30-stce? Że jestem dorosłą kobietą? Że jestem zorganizowana? Że nie jestem dostępna w godzinach mojej i jej pracy (nagrywanie rolek i montowanie stanowisk o 11 nie wchodzi w grę w przypadku nikogo z naszego zespołu - wszyscy niestacjonarni). Nie wiem... Miałam od niej vibe irytacji. Być może dodatkowo spowodowany tym, że ta (bo to mi powiedziała sama, w small talku, gdy już ze sprzętem szłyśmy we trzy po schodach) impreza integracyjna skończyła się o 3 nocy, a ona musiała być na niej do końca, a potem od 7 na evencie. Może to nie irytacja mną, a po prostu zmęczenie?
Nie wiem.
Wracając do samej imprezy - jakiś chłopiec (tak wyglądał) powiedział mi "dzień dobry". Na terenie klubu i ogrodu było tak, jak zakładałam, sporo ludzi w wieku 30+, nowi studenci. I szybciutko łączyli się w grupki. Do mnie zaczął podbijać jakiś typ, gdy mój narzeczony poszedł po to darmowe piwo i popkorn dla nas. xD Było to zabawne. Mniej zabawne było, gdy sobie randeczkowaliśmy w ogrodzie i CO CHWILĘ dziewczyny obczajały mojego narzeczonego. Byłam zazdrosna, bez kitu i to mnie bawiło. I też satysfakcję miałam z tego, że on w ogóle nie zwracał na to uwagii. 🥰 W pewnym momencie zrobiło się zimno, więc dosiedliśmy się do ogniska. Siedziała tam już duża grupa. W pewnym momencie jedna z dziewczyn zapytała czy może nam wszystkim zrobić zdjęcie jak wyciągamy ręce nad ogniskiem. Ok, sure! I tak zaczęła się rozmowa. Było miło, fajnie się rozmawiało. Okazało się, że mamy podobne zainteresowania, wymienialiśmy na luzie spostrzeżenia, gdy nagle ta dziewczyna zapytała "Ale ty tu chyba nie studiujesz nie? Coś już skończyłaś, prawda?". Powiedziałam, że owszem, studiuję, ktoś inny się oburzył "a jakby tu weszła, gdyby nie studiowała na naszej uczelni?", ktoś jeszcze inny "co to za pytanie?". Na to laska ciśnie dalej, że w sumie nie pomyślała o tym, że nie wpuszczają tu nikogo spoza uczelni, ale chce wiedzieć jaki mam już tytuł naukowy. Na to ja, że studiuję na II roku - zawstydzona trochę, jednocześnie czując, że pojawia się napięcie, że jestem obserwowana przez jakichś 20 obych ludzi siedzących wokół ogniska na leżaczkach. A laska dalej docieka czy mam już licencjat czy inżynierkę. W końcu przyznałam, że nie mam, że teraz robię i nie chcę o tym rozmawiać (gdy zapytała mnie co się stało, że wcześniej w swoim życiu nie zrobiłam, ani licencjatu, ani inżynierki).
Po pierwsze poczułam się zawstydzona publicznie, tym, że nie mam wyższego wykształcenia. Po drugie sama myśl, że miałabym opowiadać o najbardziej traumatycznym okresie mojego życia grupie obcych ludzi, których gówno obchodzę i których nie znam, przed którymi po prostu BOJĘ się otworzyć - doprowadziło mnie do stanu bliskiego płaczu. Jakby moje ciało wróciło do tamtego dtrudnego okresu - niby byłam przy ognisku w 2024, a w ciele wszystko się spięło i miało ochotę krzyczeć z bólu istnienia jak 2012. W ogóle SAMA myśl o tym okresie, gdy rzucałam architekturę: myśl o rozpaczy, walce z depresją, o pracy na 2 etaty, o codziennych wizytach w szpitalu u mamy, o wybuchach złości młodszej siostry, o bezsenności... No, humor mi na tej imprezie usiał.
Byłam inna. Nie byłam i nie będę jak reszta studentów. Poczułam się wykluczona. Znowu niedopasowana. Czułam wstyd, że nie pasuję... zawsze z jakiegoś powodu nie pasuję. Szłam tam z myślą, że jestem inna i tego nie zmienię, że to jest część mojej historii, że będę odstawać być może wiekiem, ale dopiero teraz mam środki i możliwości o zawalczenie o siebie i to wystarcza. To jest okay. Jestem dumna z siebie, że tak rozpycham się łokciami i domagam się swojego miejsca. A jednak... w tamtym momencie przy ognisku mimo tego wszystkiego co o sobie wiem i co akceptuję poczułam się straszliwie słaba i samotna. Nieakceptowana i odrzucana mimo prób.
Gdy asertywnie zarysowałam granice mówiąc, że nie chcę o tym rozmawiać zapadła bardzo długa cisza. Laska, która zadawała pytanie oznajmiła tonem empatycznej, rozumiejącej psycholożki, że "To aż takie trudne? W takim razie nie martw się, jak to jest dla ciebie trudne to nie będziemy cię już dziś znowu o to pytać. Okay?", ale już wtedy jej koleżanka, z jakimś takim RIGCZem, albo nie mogąc wytrzymać tego napięcia i jakiegoś takiego pastwienia się nade mną (bo to było takie... jakby ta dziewczyna pytająca nie czytała atmosfery i kontekstu sytuacji... wszyscy przy ognisku milczeli, nawet nikt na mnie nie patrzył poza nią... było przez chwilę BARDZO CIĘŻKO) walnęła sąsiadkę "to nie pytaj, kurwa, już!".
No. Akurat wtedy mojego narzeczonego nie było przy ognisku... chyba mu tego nie opowiedziałam i on chyba nie rozumiał co się ze mną działo potem. Teraz dopiero to widzę. Byłam wstawiona tym piwem - ja praktycznie zrezygnowałam z alkoholu, tylko na jakieś okazje, więc to jedno piwo (plus lampka białego wina wypita jako bifor w domu) już mnie zabujało wtedy.
Inne osoby przy ognisku chciały wrócić do tego tonu sympatycznej rozmowy z początku i zapytały o mój kierunek studiów. Były zaskoczone, że taki "artystyczny" kierunek istnieje na uczelni. Przyznały, że pierwszy raz w ogóle poznały kogoś studiującego ten kierunek (ona wszystkie były z psychologii). Po chwilii ta, która wcześniej drążyła dlaczego taka stara osoba jak ja (nie powiedziałam jej ile mam lat, nic z tych rzeczy) studiuje chciała wiedzieć co studiuje "mój kolega", ten, który stał w tamtym momencie w kolejce po popcorn. Ja spokojnie wyjaśniłam jaki kierunek studiuje i jaki program jutro na evencie realizujemy, też się zachwyciły, że taki "artystyczny kierunek" i że też nie znały dotąd nikogo kto by ten kierunek studiował. I coś padło, nie pamiętam co dokładnie, w jakich słowach. Ale coś, co mnie striggerowało. Generalnie jedna z tych dziewczyn zapytała na którym roku on jest, druga zajarała się, że "wow" (że ostatni rok magisterki wow), a jeszcze inna zwróciła uwagę, że zajebiście jest ubrany i wszystkie odwróciły się by go obczaić, jak stał w tej kolejce. Zirytowałam się. Byłam... czułam się po części poniżona, a po części zdołowana, a po części zazdrosna. I jeszcze zła! To znaczy to jest mój partner, super, że jest na ostatnim roku, że doceniają jego stylówkę, ale zaczęły na wolnym, przy mnie mi faceta obczajać jawnie! Spokojnie, ale nie kryjąc frustracji, wzdychając wyznałam, że "Jesteśmy zaręczeni". Wszystkie typiary odwracające głowę w tył natychmiast zwróciły się w stronę ogniska 😲. A ta, która wcześniej zadawała mi pytania krzyknęła "CO!? Naprawdę!? Ty i on?". Przytaknęłam i zapytałam co w tym dziwnego. Nie odpowiedziała.
Nie wiem na jak starą dla niej wyglądałam?
Dla kontrastu - gdy ja poszłam odebrać darmowe piwo to musiałam wrócić do ogniska, do mojego chłopaka po legitymację studencką 😆, bo pan barman i pani barmanka się uparli, że nie sprzedzą mi alkoholu, bo nie wieżą, że jestem pełnoletnia. 😆
Sytuacja się powtórzyła tego wieczoru drugi raz, w innym miejscu - wyszliśmy z moim partnerem coś zjeść na takiej hali, jak warszawskie Koszyki (Asia <3). Zamówiliśmy taco, a byliśmy tak rozochoceni tym, że MOŻEMY, bo pieska nie ma w domu, że stwierdziliśmy "a co tam, dawaj tequilę". I o ile mój chłopak dostał kieliszek bez przeszkód, to jak zobaczyli dla kogo jest drugi, to pani cofnęła rękę z kieliszkiem pod ladę i domagała się mojego dowodu osobistego. Miłe doświadczenie, nie powiem. xP Szczególnie mając ponad 35 lat xD😆
Potem było... hymmm...
No była dziwna ta impreza, bo gdy mojego narzeczonego nie było padły te dziwne teksty. Było mi cholernie smutno, a bardzo chciałam tego dnia się bawić dobrze, wyskakać. Ale było mi smutno, czułam się odizolowana i samotna, nieakceptowana.
Znowu on przy ognisku dorwał fana samochodów. Ech, bardziej to złożone: chłopak, który rozmawiał ze mną i mieliśmy masę fajnych tematów, weszliśmy w rozmowę, a potem rozmawiał z moim chłopakiem, gdy ja poszłam do ubikacji. Koniec końców mój chłopak tego typa jakby sobie zaanektował. Tak się skupił na rozmowie z tym typem, że zapomniał o całym świecie.
A ja siedziałam milcząco, z tym "przydziałowym" piwem i czułam się taka... obca. Może to mojej głowy wina? Może sama sobie to wkręciłam? Po prostu ta początkowa fajna atmosfera jakoś uleciała, ludzie przy ognisku rozmawiali w grupkach 1+1 z sąsiadami, a ja byłam sama... Położyłam się na leżaku i obserwowałam niebo, lampki nad barem i siedziskami, a moje myśli dryfowały ku kompulsywnemu odhaczaniu co mam jeszcze wysłać, aby dostać stypendium, albo co wykonać by zrealizować projekt. Zaczęłam liczyć budżet projektu, a potem domowy, wracać myślami do tego, że od listopada mój chłopak traci pracę, więc musimy bardziej zacisnąć pasa... a potem zrobiłam się senna, szcztywna i chciało mi się płakać. A miałam przecież się wybawić, wytańczyć!
W przypływie irytacji odciągnęłam swojego chłopaka od tego typa (naprawdę fajny typ, ale nie było opcji by porozmawiać jednocześnie w trójkę, za głośno było). Wyrzuciłam mu, że kurde, przyszliśmy się bawić, a on bonduje z jakimś typem, gdy ja zasypiam z nudów do cholery. Nie zauważył nawet. Czułam się więc jeszcze nieważna i zapomniana - to moja rana. I to boli bardzo.
I wtedy poszliśmy tańczyć. Było fajnie. Skakałam i wyskakałam sobie. Ale nie bawiłam się w pełni... Na przykład była fotobudka 360* - to takie co się kręci wokół ludzi i nagrywa filmik. Mój pierwszy odruch "IDZIĘMY! Wygłupiamy się! Bawimy się!" xD, była kolejka, więc uznaliśmy, że jak się rozluźni to podejdziemy. Wracając za którymś razem z wc zauważyłam, że już nie ma kolejki, więc podeszłam do typa, który to obsługiwał (taki w moim wieku) i do pomagającej mu typiary z działu marketingu (znam, też była dla mnie nie miła 3 września) i pytam "jeszcze można skorzystać, czy już składacie?", a w odpowiedzi dostałam przeczące kiwanie głową i "tylko dla studentów!"... co jest o tyle... dziwne? Że widziałam na tym pana rektora i panią wice.
Nie chciało mi się wyjaśniać. Po prostu było mi przykro...
Wróciłam do tańca. Z fajnych rzeczy jakie się później wydarzyły - jak tańczyłam tylko z nim, to było miło, ale gdy on poszedł do ubikacji to momentalnie dołączyły do mnie jakieś dziewczyny z którymi się świetnie bawiłam. On mi potem mówił, że to dla niego było trudne: że do puki go nie było, albo gdy to ja szłam do wc zostawiając go na parkiecie to wszystkie grupki trzymały się od niego z daleka. Nikt nie dołączał, gdy był zupełnie sam. A gdy ja byłam sama - inne kobiety dopiero czuły się komfortowo. Dla niego jest to trudne, bo odbiera, że ludzie się go boją, albo oceniają jako niebezpiecznego...
Zawinęliśmy się do domu około północy.
Długo się kochaliśmy na wszystkich powierzchniach na których zwykle nie możemy ze względu na naszego pieska. xD
Potem baaaardzo niespokojnie spaliśmy - mój partner wciąż śnił sen, że idziemy na imprezę/wesele/wycieczkę, ale nie we dwójkę, lecz w trójkę z naszym pieskiem. Że się świetnie bawimy mimo tego, że nasze lękliwe psie podkula ogonek (zwykle w tłumie) i drży (zwykle w tłumie), aż dajemy sobie sprawę, że małej nie ma. Nie ma też smyczy. Jesteśmy nagle - w tym śnie - świadomi, że mała ze strachu uciekła i teraz trzeba jej szukać w oooooookropnej panice. W końcu, z powodu strachu i walącego w piersi serca O. się budził, a potem budził mnie "co my tu robimy!? Musimy szukać psiecka! Ona jest gdzieś tam sama i przerażona! Nie możemy spać!" - a ja mu na to, że przecież jest na psiakajkach u bapsi. Zasypiał śmiejąc się, a za jakiś czas znowu męczył go taki sam koszmar, budził się szukając w pościeli naszego psa i panikując "musimy jej szukać!".
Więc chujwo pospaliśmy...
Pojechaliśmy na uczelnię rozstawiać stanowisko. Po drodze dołączył do nas kolega O. z roku, który przyjechał wcześniej na zajęcia. Pomógł nam z rozstawianiem stanowiska. Okazało się, że pracownicy uczelni byli... zestresowani (?) i przez to niezbyt skorzy do współpracy. Było sztywno i ciężko. Ale nasze stanowisko było piękne, spotkaliśmy masę zainteresowanych osób. Uczestniczyłam w wykładach zdalnie i prawdę mówiąc nic z tego nie pamietam: o ile uczenie się podczas zmywania naczyń, albo wykonywania ćwiczeń rozciągających, albo rozwieszania prania, albo przesadzania kwiatków doniczkowych daje mi taki optymalny poziom rozproszenia, który pomaga w zapamiętywaniu, o tyle konieczność rozmowy z nowymi ludźmi przy stoisku absorbowała mnie bardzo. Tym bardziej, że bylam niewyspana i... smutna.
Nawet do nas przyszły na kręcenie filmików te dziewczyny z którymi siedzieliśmy przy ognisku, ta która mnie przepytywała z daleka już machała. I myślę, że nie chciała być niemiła czy nietaktowana - po prostu nie podejrzewała, że dotknęła różnych trudnych tematów... Może naprawdę się dziwiła, że osoby 30+ mogą studiować? Nie wiem.
Były też panie z marketingu, które o ile filmowały stoisko i wydarzenie, o tyle omijały nie tylko mnie, ale też resztę zespołu spojrzeniem. Jakbyśmy byli powietrzem.
I MOŻE one naprawdę mają mnie w pompie i nie pamiętają, nie wiedzą, nie chcą pamiętać lub tamta sytyacja była dla nich jak zeszłoroczny śnieg - już dawno zapomniały. Może. To jest możliwe. Ale dla mnie to jest trudne, bo naprawdę zależy mi na tym projekcie... A czuję, że one nie chcą nawet pozwolić sobie na myślenie o tym, że nasz projekt jest w jakiś sposób ważny (dla nas, może też dla uczelni).
Bardzo w sobotę kwestionowałam swoje uczucia. Czułam sie niepasujaca, stara, czułam się przytoczona życiem, czułam, że odmawia mi się prawa do zabawy...
Do tego, jako wisienka na torcie: pani dziekan powiedziała mi w weekend, że ją wkurzam.
Było mi cholernie przykro. Czym ją wkurzam? Bo piszę maile domagając się przelania grantu (który dostaliśmy po opóźnieniu 3 miesięcy od momentu, gdy go dostać mieliśmy ☹️), kwestii potwierdzenia podpisania umowy przez uniwersytet (podpisali miesiąc po tym, jak podpisaliśmy my), potwierdzenia przekazywanych w czerwcu i lipcu informacji (chcę wiedzieć czy to nadal aktualne biorąc pod uwagę jak wiele rzeczy się po drodze zmieniło). A ona podbiła do nas na evencie, bardzo sympatycznie odpowiedziała na te pytania z wysłanych w tygodniu mailii - i za to wdzięczność, bardzo się ucieszyłam widząc ją. I wiedząc jaki jest kolejny krok, co się wydarzy - pewność zamiast niepewności. Odpowiedziała na wszystkie pyt wyczerpująco, mogłam ją dopytać o wszystko. Po prostu pojawiła się przy naszym soisku jak wir pozytywnej energii - poczułam taką ulgę, gdy rozwiała moje niepewności. Przybyła do nas tak, że mogła poznać wreszcie 3/4 zespołu, rzuciła nowe tematy na rozwój do przemyślenia i nagle wystrzeliła, że ona nie pracuje codziennie i że ją wkurzam swoimi mailami. Że nie mam tak do niej pisać! Ale tak to zrobiła... to było jedno zdanie, ale to był taki wybuch! Jakby całą resztę mówiła takim rytmicznym, śpiewnym, przyjemnym tonem i nagle zabrzmiała gardłowo, głośno, wrzeszczała. Tak mnie zaskoczyła tym, że przez chwilę nie rozumiałam co powiedziała. Przyszła do nas wyjaśnić rzecz o którą ją zapytałam w mailu (mam wrażenie, że nie chciała odpisać na to, o co ją pytałam, bo to co mam wykonać moim zdaniem na 90% shady strefa i dlatego napisałam maila z pytaniem, aby mieć dupochron 😥, żeby potwierdzić czy mamy zrobić coś co brzmi shady - nie chcę bujać się z łamaniem przepisów, chce zrobić to dobrze i zgodnie z planem).
Gdy ani ja, ani mój narzeczony, ani osoby, które nam pomagały i były obecne przy tej rozmowie się zaśmiały, a wręcz przeciwnie: ja milczałam, bo mi się mózg zlasował, serio nie zrozumiałam słów, które ona nagle do mnie z gniewem wyrzuciła 🤨, a resztę ten wybuch tak zaskoczył, że po prostu stali i patrzyli na nią w oszołomieniu 😶. Mój partner też potem potwierdzał, że nagle od bardzo energicznej i sympatycznej wymiany zdań przeszliśmy do opierdolu, żalu w moja stronę. Gdy ja próbowałam posklejać sylaby, które do mnie skierowała ona wybuchła śmiechem by pokryć chyba tą niezręczną ciszę, która zapadła... I zmieliła temat i dała jeszcze kilka porad. 😶 Skołowana byłam. Też się zaczęłam śmiać, ale nei wiedziałam co się odwala.
Gdy odeszła prosiłam mojego chłopaka i obecne przy tym osoby by mi wyjaśniły co się stało? Bo ta nagła amplifikacja głosu, przy jednoczesnym obniżeniu barwy i to miażdżące spojrzenie jakim mnie gromiła SERIO zaskoczyły mnie tak, że mózg przestał działać, weszłam w tryb "walcz lub uciekaj", zamarłam i chociaż docierały do mnie dźwięki, nie rozumiałam słów.
SZOK to był.
I gdybym jeszcze sama jedna tylko pisała te maile to może bym się czuła winna. A ja te maile pisałam na chłodno, kulturalnie, przed wysłaniem dając całej grupie do wglądu i zatwierdzenia, naniesienia poprawek. Za każdym razem słyszałam, że napisałam super, że udało mi się nie przerzucić na nich naszej frustracji i złości, ale dać znać jak nam zależy na wykonaniu zadań o które wnioskujemy. Dodawaliśmy rzeczy i ujmowaliśmy rzeczy, ale trzymaliśmy się faktów. Wszelkie żale wycinałam, dawałam znać jak się czujemy, ale w formie zdrowego i kulturalnego zasygnalizowania przekraczania naszych granic i możliwości jakie mamy wedle harmonogramu, który przecież oni musieli zatwierdzić (a przed zatwierdzeniem, ten harmonogram musieliśmy wielokrotnie edytować by spełniał ich wysokie wymagania), a z jakiego my będziemy rozliczani na koniec. Nie mogę zgodzić się na bycie kozłem ofiarnym jeżeli robię wszystko by się wywiązać z umowy, a brakiem reakcji po drugiej stronie wiąże mi się ręce - jak nie mogę sami się z czegoś wywiązać, to proszę o maila zwrotnego z potwierdzeniem, że okay, pozwalają mi na przesunięcie działań ujętych w harmonogramie. A tygodniami nie dostaję odpowiedzi... To chyba taka odpowiednia podstawa formalna, przynajmniej z mojego doświadczenia ZAWODOWEGO tak wynika. To nie tak, że ja to sobie z dupy wymyśliłam i się z dupy o rzeczy czepiam. Odwoływałam się do ustaleń wynikających z umowy, za niewywiązanie z której odpowiadam prawnie i finansowo, a która przecież nas, osoby tworzące projekt dotyczy tak samo, jak instytucję edukacyjną (drugą stronę umowy)...
Ech.
Jeszcze tę sytuacje przeżywałam, gdy dyżur na evencie się zmienił: mój narzeczony poszedł na swoje zajęcia, a do mnie na stoisku dołączyła o moja wspólniczka, która po wysłuchaniu relacji bardzo trzeźwo i hardo wypunktowała, że: a) maile były spoko, b) nie zrobiłam nic złego - to uni i pani dziekan nie wywiązywali się z umowy, c) a my mieliśmy prawo chcieć wiedzieć jak to na umowę wpłynie, bo w razie czego to my poniesiemy konsekwencje, d) nie odpowiadali na nasze maile tygodniami, nie nie przelali nam grantu, który wygraliśmy w lipcu.
I teraz jestem zła, że dałam sobie na głowę wejść, że niezareagowałam REAL TIME, gdy pani z dziekan podniosła na mnie głos.
W ogóle jestem skołowana tym wszystkim. Zamiast się w weekend odstresować i cieszyć czuję się przytłoczona i bliska histerycznego płaczu...
11 notes · View notes
lipcopad · 16 days ago
Text
Dowiedziałem się po kilka latach o co tu chodzi, dlatego piszę pierwszy post. Może być trochę chaotyczny, ale napewno będzie prawdziwy.
Od rana walczę, żeby się nie popłakać, narazie raz mi poleciały łzy. Idziaka mniej czuje fizycznego skręta, bardziej dopadł mnie psychiczny. Przy ostatniej walce wylądowałem w psychiatryku po próbie samobójczej. A tym razem? Może nie? Tak więc wstałem po 8:00, oczywiście przebudzając się w nocy jak codziennie. Już wczoraj kiedy usypiałem miałem ostrzał myśli o Niej. Wypiłem pół herbaty, wysrałem się i zapaliłem papierosa, walcząc jednocześnie żeby mi nie poleciały łzy. Wrzuciłem 60 oxy, ale nie kruszyłem ani nie zdrapywałem otoczki, bo chcę być trzeźwy kiedy podejmę tą decyzję. Napewno zostawię list, muszę w nim dokładnie i obficie wytłumaczyć moje odejście. Pojechałem z mamą po materac, ale przed wrzuciłem jeszcze 20 oxy. Teraz się czuje źle, nie wiem już czemu, czy to benzoskręt, czy po oxy. Mam nadzieję, że po weekendzie będę mógł już liczyć dni w abstynencji i wybrać datę fikołka. Wczoraj jak zasypiałem zobaczyłem dopiero jakie mam napięte wszystkie mieście, że aż mnie bolą. Ważę 70kg. Do końca lutego postaram się zejść do 54kg. W drodze powrotnej pokłóciłem się z matką i to już tak na amen. Jednak nie robię zębów, wynajmuje mieszkanie, żebym mógł w spokoju poczekać na ten dzień. Zajarałem i idę właśnie z buta odebrać paczkę i może wejdę kupić RedBull’a, ale mam z tym problem, bo przez matkę znowu moja samoocena to.. Mniej niż zero.. ogólnie czuję się w miarę ok, czuję nadpobudliwość mimo 80 oxy i zajarane OG Deluxe ok 0.3. Właśnie wróciłem. Pod paczkomatem zajarałem Sobie i odebrałem paczkę. Wszedłem do sklepu, bo była ta „neutralna” dla mnie sprzedawczyni i kupiłem RedBull’a. Po drodze wyciągnąłem rzeczy z kartonu i pochowałem do kapsi, żeby uniknąć najwięcej jak się da gadania matki. Kiedy wszedłem, akurat stała przy zlewie i nic się nie odezwała, ale ostrożności nigdy za wiele. Rozebrałem się i wypakowałem. Case na VapCap’a jest ok. Myślałem, że będzie lepiej wykonany i spasowany, ale chyba jest zrobiony przyszłościowo, bo ma większą średnicę. Czuję się naćpany i pusty. Moje bycie opiera się na widzeniu tego na co patrzę i nic więcej. Nie podoba mi się ten stan, wręcz go nienawidzę. Chciałbym móc jak kiedyś czuć te wszystkie emocje i uczucia, ale to skróci moje życie do minimum. Na trzeźwo jest tak pięknie, tak mi tego brakuje. Czuję normalnie pustkę na płaszczyźnie uczuć i emocji, to jest straszne. Nie wiem, jak tyle lat żyłem w takim amoku. Trawka medyczna, jedynie to chciałbym móc zajarać, ale też chyba wolałbym nie. Trawka źle na mnie wpływa, kiedy jaram za dużo. Małe dawki, typu 0.1 działają dla mnie naprawdę bardzo dobrze, znoszą objawy ADHD, ja dużo bardziej się skupiam, wykonuje zadania, których nie lubię, jestem dużo spokojniejszy, potrafię słuchać, moją samoocena jest wyższa, bo nie staram się myśleć o myślach innych, mój apetyt jest super, nie wpierdalam dużo, ale normalnie jem, realizuję swoje zainteresowania i hobby, uwielbiam spacery w ciszy bez muzyki i ludzi. Właśnie nie mam pomysłu co dalej pisać i widzę, że jak się wypisałem, to mi lepiej. Skrętu jakby mniej, czuję po oczach. Ja chyba nie potrafię zrobić nic dla Siebie, bez Niej moje plany i marzenia na przyszłość, to się zajebać albo wrócić do ćpania, żeby tylko być. Jak zacznę ćpać, to i tak pewnie dojdzie do samobójstwa, a ja nie chcę być nieświadomy tego - chce czuć tak pięknie te wszystkie emocje, które będą mi towarzyszyć. Wydaje mi się, że będę wył, aż ryczał, a jak już nie będzie odwrotu, to będę przepraszał za mnie wszystkich, których nie będzie właśnie w tym momencie. Tych, których kocham. Jest po drugiej, a ja nie mogę spać. Jutro muszę jechać do sądu o 9:00. Postaram się w dzieNNiczku nazywać emocje. Na koniec dnia mógłbym czytać zapis z dnia żeby wypisać *przypomnienia. Trochę mnie poniosło i kupiłem AW Ultra. Ale cieszę się, bo wprowadzę codzienne spacery i może jakieś ćwiczenia?
Tumblr media
2 notes · View notes
an0r3xi4 · 1 year ago
Text
15.10
Hej. Wybaczcie, że ostatnio jest mnie tu mniej... to się wiąże z tym, że ja czuję się coraz gorzej psychicznie. Nic nie idzie po mojej myśli i tak, jakbym chciała. Odbija się to na mnie bardzo... Wróciłam do sh. Czuję się z tym okropnie, ale przyszedł moment w którym po prostu nie wytrzymałam i "wytargałam" sobie skórę maszynką w dwóch miejscach, także cudownie to wygląda. Nienawidzę tego. Myślałam, że jestem już czysta, jednak się pomyliłam.
Czuję się, jakby cała radość ze mnie zeszła. Jakby cała odwaga poszła w pizdu. Jedyne, co teraz czuję to okropny lęk, smutek i rozdrażnienie. Zdarzyło mi się już jeść i wymiotować... Mój wygłodniały organizm "rzucił" się na jedzenie ("rzucił" bo to było może 500 kcal, więc tak nie do końca) i dostałam okropnego poczucia winy... więc zwymiotowałam: jeden raz, drugi raz, trzeci raz. Dzisiaj jeszcze nic nie zjadłam i nie zamierzam. Czuję się naprawdę źle gdy zjem chociaż jedną nadprogramową kalorię. To psuje mi mój plan w głowie i wtedy mam ochotę rzucić się pod autobus. Ahh ten perfekcjonizm życiowy. Coś we mnie jest bardzo nie-tak i czuję się z tym okropnie. To ten stan, kiedy oddech jest za bardzo wymagającą czynnością do zrobienia i go przeciągam w czasie, bo brakuje mi energii nawet na to.
Co na to Michalina?
Cóż. O tym wolę nie mówić, bo nas to dość ostro poróżniło. I tak poróżnione względem siebie "istniejemy", bo nawet o życiu nie mam prawa mówić. W ogóle o niczym nie mam prawa mówić.
Jestem zrezygnowana, wczorajszy dzień spędziłam w derealizacji (taaak, suuuuper było. Dopiero po 23:00 mi przeszło), a dzisiejszy po prostu w depresji. Nie mam siły na nic, nawet na to żeby pić wodę, ale! Wstałam i zrobiłam sobie zielonej herbaty. Może kiedyś mi to przejdzie... Może...może.
EDIT: No i byłam na wyborach. Mam nadzieje, ze każdy z Was, kto ma już prawo głosować był w celu zmienienia naszej przyszłości. Bo to będzie nasza przyszłość, a dlugoPiSy jej nie zbudują.
Buźka ;)
44 notes · View notes
kasja93 · 1 year ago
Text
Cześć
Tumblr media
Gdy o 23 zadzwonił budził nie wiedziałam gdzie jestem i jak się nazywam, ale szybka przebieżka wokół zestawu mnie rozbudziła. Na szczęście nie trafiłam na żadnego „żartownisia” co by mi wypiął siodło. Nie jest to trudne dla kogoś kto się zna a pociągnięcie wajchy skutkuje, że naczepa odłącza się od konia. I jak się nie rozłoży na naczepie nóg to pierdyknie ona jak światowa gospodarka za całkiem niedługo. Zawsze sprawdzam czy wszystko jest tak jak powinno nawet po 5 minutowej wizycie w toalecie albowiem popaprańców na tym świecie nie brakuje.
Tumblr media
Pojechałam na załadunek i tak patrze, przyglądam się i okazuje się, że kiedyś już tu byłam. Jakieś dwa lata temu. Pewnie bym tego nie zapamiętała, ale wtedy właśnie miałam mały problem - albo raczej ładujące mnie głupole. Załadowana podjechałam i okazało się, że towar się posypał bo był źle załadowany w połowie naczepy bez możliwości zabezpieczenia by nie poleciał. No i jedna paletka zrobiła hyc o podłogę xD kazali mi wracać skąd przybyłam co mi było obojętne. Szefowi zrekompensowali podwójnie trasę i wszyscy byli zadowoleni. Prawie wszyscy bo zapewne ładujący dostał bure z góry na dół o ile nie pojechali mu po wypłacie.
Na szczęście tym razem obyło się bez problemów. W spokoju pozwolono mi wypić kawę i przeczytać kilka rozdziałów Halnego nim odesłano mnie z kwitami do kolejnego miejsca. Tam również bez problemów, wzięłam prysznic a po rozładowaniu wyjechałam na parking czekać na kolejne wytyczne.
Tumblr media
Zjadłam sobie zupkę instant - kurkową. Była spoko. Akurat zjadłam i pozmywałam, gdy przyszło info co dalej :) Miałam podjechać najbliższej jak się da skąd przyjechałam :) czyli na ten sam Amazon o którym pisałam na początku.
Stanęłam na parkingu 20 km przed załadunkiem i zaczęłam tzw pauzę weekendową. Nie będę Wam tłumaczyła zależności ilości przejechanych godzin w stosunku do dni pracujących względem godzin jakie musimy odebrać w stosunku do odpoczynków tygodniowych bo mózg się od tego lasuje. Bez kitu mi ogarniecie tego zajęło prawie rok po zdaniu egzaminów xD a i tak przepisy w przeciągu ostatnich 7 lat zmieniły się kilkukrotnie. Ekspertem nie jestem, ale znajomi po fachu dzwonili nie raz zaczynając słowami „Kaśka bo plan jest taki a taki i dzwonię bo wiem, że kto jak kto, ale ty powiesz jak zrobić by było dobrze oraz miało ręce i nogi”. Zbyt wiele kombinacji alpejskich za mną bym nie doradziła.
Aktualnie tylko dwie osoby z branży wiedzą o tym, że wróciłam do zawodowego przemierzenia kilometrów. Moja przyjaciółka (ta co ją ze Szwecji ściągałam) oraz mój przyjaciel (ten co razem pracowaliśmy u Suchotnicy Niemieckiej). Są to moje totalnie safe person. Narazie chce tylko z nimi rozmawiać
Tumblr media
Przejeżdżając przez Hamburg (na fotce most tzw Wisielec) zdałam sobie sprawę jakie miałam szczęście, że typ od kontenerów mnie olał. Gdybym wzięła robotę od niego to bym się bujała między Hamburgiem a Brenerhaven. Zapomniałam już jak „fajnie” się jeździć po obwodnicy tego pierwszego. Hamburg jest w remoncie niezmiennie chyba od lat 80 tych xDDD Tragedia… chociaż bardziej tragikomedia. Dziś i tak miałam szczęście bo Hamburg za pierwszym razem przeleciałam nocą (jest takie nawet takie powiedzonko- co łączy niemieckie kobiety i autostrady? Najlepiej przelecieć nocą xD), drugim zaś razem nad ranem i ruch był umiarkowany jak na sobotę przystało. W tygodniu można odstać w korkach nawet dobre kilka godzin.
Tumblr media
Po 5 godzinnej drzemce postanowiłam sprawdzić na satelicie okolice. Okazało się, że można bez problemu wyjść na spacer z przy autostradowego parkingu na którym koczuje. A wiadomo jak sobota to do Lidla, do Lidla… Nie potrzebowałam niczego, ale pójście do sklepu motywowało mnie do spaceru. Kupiłam kimchi, jabłka, owoc granatu oraz paczkę prażynek (?) krabowych.
Tumblr media
Patrząc na naród Niemiecki często dochodzę do wniosku, że są zdrowo popaprani. Jakby tak spojrzeć co się odwala na parkingach to można byłoby pomyśleć, że to naród koczowniczy. Gdy tylko zbliża się weekend odpalają swoje pojazdy jak najgłośniej trzaskając przy tym drzwiami by każdy Hemlut tudzież Ahmed w sąsiedztwie wiedział, że wyjeżdża wraz z rodziną na wycieczkę. Owa wycieczka to najczęściej podróż na zajszczany parking gdzie z ochoczą rozkładają na trawce koce i jedzą kanapeczki robiąc sobie selfiaczki pod takim kątem, aby widać było tylko zieleń xD cały niemal naród tak się w weekendy bawi. Mówię wam ja to czasem nie mogę na to patrzeć zwłaszcza, że wiem co w nocy moi koledzy robili na ten trawnik xD
Tumblr media
Jedzeniowo póki co wpadła tylko zupka chińska z rana. Pije dużo wody. Szczerze mówiąc w domu mniej bałam się jeść bo miałam więcej ruchu. Tu boje się, że jak zacznę jeść to przytyje a przecież mam jeszcze tyle do zrzucenia… kupiłam te jabłka by jeść chociaż jedno dziennie do powrotu do domu. Wiem, że nawet gdybym zjadła więcej, niż tą cholerną zupkę czy coś innego to nic mi nie będzie bo nie przekraczam tego co spala organizm podczas samego bytowania. Zastanawiam się do powrotu bilansów dziennych. Mieć ścisłą dietę tak powiedzmy max 600 kalorii a wracając na te 3 dni do domu z trasy mieć lekkie cheat day. Muszę to przemyśleć
24 notes · View notes
skelemouze · 1 year ago
Text
✣ 15.01.2024 ✣
Tumblr media
zjedzone: ≈0 spalone: 320 bilans: -320
Cześć. Nie było postów przez dwa dni bo było mi wstyd w ogóle się tu pokazywać. B*Iim14 powróciła, a ja naiwnie myślałem że się jej pozbyłem. Nie ma co o tym dużo rozmyślać. Stało się, dlatego dziś zrobiłem fasta żeby to jakoś odpracować. Nawet gdybym chciał to już nie mam siły iść na siłownie, więc miejmy nadzieje że rzyganie oraz gł*d*wka to naprawią. Nie chcę nic słyszeć o zwiększeniu limitów. A co do tego fasta to i tak pizda ze mnie bo piłem napoje bez cukru, czyli bardziej chyba lq fast. W dupie to mam szczerze mówiąc.
Straciłem kolegę. To już był mój ostatni, nikogo innego nie mam. Odszedłem bo szczerze mówiąc stał się strasznym chujem i wprawiał mnie w dyskomfort. No i co dalej? Nie chce mi się żyć, czuję się fatalnie, yada-yada. Nie będę was dręczyć kolejnymi wypocinami o tym jak mi źle. Zmusiłem się do posprzątania swojej nory bo brudny pokój to też powód do stresu. Ciągle myślę o matmie, o tym że muszę się uczyć a ja skubany nic nie robię. Myślę o tym jakim leniem i nieudacznikiem jestem. Myślę o tym że jestem kanalią i najgorszym ścierwem. Że nie jestem nic wart. Jak mam poczuć się dobrze z sobą samym? Dlaczego szczęście nie może być trwałe, albo chociaż spokój? Jakaś akceptacja? Mówię to jak gdybym nie miał zaburzeń polegających na nienawiści do własnego ciała, żywiących się poczuciem jakiejkolwiek kontroli. Jaja jak berety. Tak w ogóle to wróciłem do rysowania, co jeszcze bardziej mnie dołuje, bo jeśli chodzi o moje umiejętności plastyczno-artystyczne to szkoda gadać. No trudno, muszę coś zrobić z tym że moje ulubione postacie mają mało fanartów i contentu brakuje. Nowe zainteresowanie starym fandomem mi się trafiło, i dobrze, bo w końcu mogę odciągnąć myśli od rzeczywistości. A tak to jak nic cię nie interesuje to nie masz o czym myśleć, tylko o tym jak marna jest sytuacja. Choć i tak mam momenty w których kładę się na podłodze i tak sobie myślę o tym że fajnie byłoby zniknąć. Albo jadę autobusem, patrzę przez okno i rozmyślam nad sensem czegokolwiek.
Mniejsza z tym. Chudej nocy, motylki.
13 notes · View notes
darcanetwinq · 5 months ago
Text
•🌃🌟🌑🌟🌃•
Początek, który rozpoczyna koniec...
Hejka, to znowu ja. Pani Twinqowa...
Wiem że nikt mnie nie czyta, bo mój ostatni blog miał równe zero notek, ale nie przestanę tego robić, bo to sprawia mi bardzo dużą przyjemność. Pisanie blogów pozwala mi sie otworzyć. Czuje że nie musze ukrywać moich emocji i lepiej przelać je na klawiaturę.
Jeśli ktokolwiek to czyta, to bardzo dziękuje. Marnowanie cennego czasu na czytanie marnych wypocin zwyczajnej nastolatki jest bardzo chojne. Dziekuje. Pisząc te blogi czuję się bardzo dobrze
Inaczej to się czuję w innych kwestiach? Jakich? Wielu. Czuję, że od kiedy wróciłam do tego zatłoczonego miejsca mam się o wiele gorzej. Pierwszym powodem jest to, że łatwo sie orzebodźcowuje... A drógim...
Chłopak M
Poznałam go rok temu przed rozpoczeńciem, kiedy podrywał moją bestie. Od razu sie zakumplowaliśmy i nie byłam jedynym dziwakiem w szkole. Oboje szaleliśmy, cieszyliśmy się każdym dniem i nawzajem wspieraliśmy się. Było mi dobrze w jego towarzystwie. Był tylko moim przyjacielem i nie zamierzałam tego w jaki kolwiek sposób zmieniać. Chłopak M zawsze tu był... Dopóki...
Rozumiecie te klimaty... Alkochol, papierosy i takie sprawy. Te substancje niszczą ludzi, jak i też relacje. Pewnych rzeczy nie da sie zapomnieć. Zmieniają wszystko. Mimo że się przeprosi, już nigdy nie bedzie tak samo.
Chłopak M dorosnął, wyszedł już z naszej szkoły i mam z nim dosyć dziwne relacje. Nie mam do niego żalu, w końcu każdy kiedyś musi przez to przejść. Ja też jestem mądrzejsza niż na przykład rok temu. Ale nadal tak słabo sobie radzę że muszę mieć słuchawki wygłuszające, gniotka i pluszowe zabawki przy sobie ... Wcześniej tak nie było... Przed naszym rozstaniem było źle, ale chyba nie aż tak...
Chłopak M to nie ta sama osoba... Teraz czuje sie sama i porzucona... Ten okres w moim życiu nie zapowiada się dobrze. Ten semestr będzie cieżki...
Chlopak M nie jest jedyną rzeczą, którą straciłam wraz z tym rokiem szkolnym... Jest tu też ktoś inny i bardzo ważny. Czyli mój serdeczny przyjaciel, Chłopak V.
Chłopaka V poznałam w bardzo dziwny sposób. Otóż, byłam z chłopakiem M sprawdzić, czemu dookoła pewnego bloku było tyle służb. Okazało sie że pewien mężczyzna chciał skoczyć... (Na szczęście nic mu sie nie stało). Chłopak V też tam był. Chłopak M znał go, więc zaczęliśmy gadać... Okazało się że mamy naprawdę wiele ze sobą wspólnego. Ja lubię linkin park- on też. Ja tworzę muzykę- on także. Nie wejdę w nim w związek. Nigdy. Ta relacje to coś wiecej, ponad to... Czemu? Bo jak zerwiemy to może nas to rozłączyć, plus nie podoba mi się fizycznie...
Ale jest problem. Chłopak V jest 2 lata wyżej z edukacją niż ja, wiec także ma więcej spraw na głowie. Nie może sobie pozwolić na częste wychodzenie ze mną, a podczas wakacji robiliśmy to niemalże codziennie... Brakuje mi go. Tęsknie... Nam nadzieję, że kiedyś bedzie miał wolną chwilkę...
Szkoła jest straszna. Zespół aspargera i 7-8 lekcji nie przypada mi do gustu, myślac o wszystkich dodatkowych które mam... Chce do Chłopaka V. Nie wspominam o M, bo to teraz inna osoba. Nadal pomoże, ale już nie w ten sposób.
Miło mi było się tym z wami podzielić
~Pani Twinqowa 11IX2024
•🌃🌟🌑🌟🌃•
Tumblr media
(nie jestem autorem zdjęcia. Źródło: pinterest)
5 notes · View notes