#brakuje mi tu tego
Explore tagged Tumblr posts
Text
Na tumblrze powinien być dyskurs o tym, że nie powinno się mówić Praga Północ i Praga Południe, a zwyczajnie Praga i Grochów.
5 notes
·
View notes
Text
boże wiecie jak ja nisko upadłam kochani,,, zrobiłam makaron z pesto. makaron kokardki. pesto z rukoli z biedro. i takie niedobre to pesto i tak męczę i męczę, daję bratu spróbować i on też mówi że niedobre i żebym wyjebała. ale pół garnka makaronu tam było i że co że niby ja na pieniądzach śpię żeby to wszystko wypierdolić? makaron kupiony na bonie z szejkomatu, taka jest moja sytuacja finansowa. nie będę kurwa wyrzucać bo się jeszcze bozia obrazi i będę dostawać chujowe bony do biedro. więc co zrobiłam? umyłam makaron z pesto i dałam inne pesto. pomidor i bazylia, też z biedro ale dobre. przez godzinę myślałam czy to zabiorę do grobu ale brat zdjęcia robił jak myłam makaron więc już chuj z tym i tak się ludzie dowiedzą
#stwierdził że unhinged. i co i chuj że unhinged. zaoszczędzone na makaronie? zaoszczędzone.#tu to pewnie max 3 osoby przeczytają ale czasami brakuje mi spowiadania się w konfesjonale więc zamiast tego trzaskam posty na tumblr.com#gadanie żaby
0 notes
Text
Hejka motylki i gąsieniczki! jak mogliście już zauważyć od dłuższego czasu nie wrzucałam nowych postów. Wiązało się to z moim recovery na które bardzo żałuję że przeszłam. przez teraz wiem czemu tu trafiłam. po pójściu na to myślałam że wszystko będzie dobrze, ale patrząc na to jak się styłam wiem czemu ana wybrała właśnie mnie. nienawidzę siebie, tego jak wyglądam i jaka jest moja waga oraz sylwetka. Bardzo brakuje mi moich chudych ud małej wagi i innych związanych z tym rzeczy.
Bardzo was proszę zmotywujcie mnie i zwyzywajcie jak możecie żebym tylko schudła.
To jedyne czego teraz pragnę
chudego dnia/ chudej nocy motylki i gasieniczki.. kiedyś wszyscy osiągniemy swój cel…
#bede motylkiem#chude jest piękne#motylki any#blogi motylkowe#bede idealna#bede lekka#będę motylkiem#gruba szmata#jestem motylkiem#motylki#tw ana bløg#anadiet#motylek blog#chudej nocy motylki#nie chce byc gruba#chce byc lekka#chce byc lekka jak motylek
15 notes
·
View notes
Text
02.02.24 UTRZYMANIE WAG1 dzień 237 ważne.
Limit +/-2100 kc@l.
Wybrane posiłki:
Ok, to oczywiście nastał dzień ważen1a i tu bez większych niespodzianek. Ale jest mały spadek rzędu 300g czyli straciłam w@gę jednej dużej cebuli 😝.
W@ga z dwóch ostatnich tygodni (177cm) BMI 18.8
Oczywiście uważam to za w@gę utrzymaną i daje sobie zielone serduszko. (aktualizacja w poście przypiętym i opisie bloga) Napawa mnie to dumą, a także mówi o tym, że limit kaloryczny jest dobrany dobrze.
Okazuje się że ćwiczenia nie miały większego wpływu. To dobrze bo liczyłam się z jakimś dużym wzrostem (zakwasy, zatrzymania wody, jakiś przyrost mięśni...?) Może się nakręcam, bo ćwiczę krótko, ale już nie jestem taka bardzo "flubby" i właściwie to zaczynam być ciekawa długotrwałego efektu, który na przykład zobaczę w maju albo w kwietniu. Pewnie warto by było zrobić sobie jakieś zdjęcie ale mam złe doświadczenia z b0dy€hekam1 (zdjęcia w bieliźnie) na tym blogu, więc będziecie musieli mi uwierzyć na słowo, że jest lepiej.
BTW miarki też nie uznaję bo prawdopodobnie nigdy nie udaje mi się zmierzyć w tym samym miejscu. A jako typowemu jabłku na prawdę jest mi ciężko określić gdzie jest na przykład moja talia... Najcieńsze miejsce...? Bruh... Mam pod samymi żebrami - to chyba nie tu powinien wypadać pas 😝... Żadne spodnie nie mają tak wysokiego stanu... Chyba że te...
***
Poza tym dziś mam na nockę do pracy i nawet wypadł mi wolny weekend!
Jutro jak odeśpię, ide na pierwszą sesje depilacji laserowej. Nie wspominałam o tym... Ale tak - zdecydowałam się i troszkę na to odłożyłam kasy. Dzielnie zarastałam by teraz musieć to wszystko zgolić (do zabiegu trzeba włoski odhodować, a później zgolić) Wcześniej chodziłam na zwykłą depilację woskiem. Koleżanka z pracy mnie zainspirowała. A chodzi o bikini i tzw głębokie bikini. Mam nadzieję, że będzie z tym w końcu spokój- bo kurde, wszędzie na ciele nawet, nawet - a tam tylko wioski i dzikusów z dziadami brakuje. 🙈
***
A na koniec jeszcze tak w kwstii kształtów. Pamiętajcie o tym że każdy z nas ma inną budowę i niestety nie wszystko jest dla każdego osiągalne. Dla mnie nieosiągalna jest 50-centymetrowa talia, bo jestem jabłkiem no i mam prawie 180 cm wzrostu. Nigdy nie będę "drobna". Mam szczupłe nogi, a mimo tego t1ght-g@p też odpada - bo mam wąskie biodra. (Szczerze...? Nigdy nie było to dla mnie takie ważne) Owszem między nogami jest przerwa, ale jeśli chodzi o to szczególne miejsce... tam wąska miednica utrudnia sprawę.
Pamiętajcie, bycie szczupłym jest zawsze zdrowsze niż bycie otyłym (zdrowie to była moja główna motywacja choć oczywiście nie jedyna) ale nie wyznaczajcie sobie nierealnych celów i pamiętajcie o tym żeby doceniać i podkreślać atuty tego, co macie!
***
A poza tym jest już nowy kalendarz w poście przypiętym. Nie pozostaje mi nic innego jak tylko pozdrowić wszystkich nocnych stróżów i nocną zmianę na Tmblerze.
Kotki to sobie lubią pospać. No sleap for you today pożartaa!
Do zobaczenia jutro... A jutro pierwszy DBLK w lutym. Właściwie DBLK weekend 😁.
#edadult#ed18+#ed recovery#chce byc piekna#pro revovery#utrzymanie wagi#food log#foodbook#kaloryczno┼ø─ç#k@lor1e#dieta#chce byc zdrowa#chce byc szczupla#moja waga
47 notes
·
View notes
Text
Moje recovery jednak trochę nie recoveruje. W sensie mam dobre podejście tak mi się wydaje, lubię siebie itp ale coś w srodku KAŻE MI do tego wrócić. Ostatnio coraz częściej nękały mnie myśli żeby nie jeść, w sumie to od początku lipca jakoś. I nie wiem czemu bo jak patrzę na siebie to podobam się sobie, nie czuje się gruba jak kiedyś, nie wiem w sumie nawet do jakiego wyglądu czy wagi chciałabym dążyć. Chyba po prostu strasznie brakuje mi jakiegoś celu i czegoś nad czym będę miała kontrole, jestem osobą którą bardzo pochłaniają jakieś rzeczy, dla których mogę się poswiecic i widzę tego efekty. I mam teraz okropna potrzebę zbicia tej wagi. Nie planuje się głodzić ale wiadomo jak jest się chorym to nie ma się nad tym kontroli za bardzo bo mózg robi fikołki. Ale będę probowac nie wpaść w to znowu. Narazie zwazylam się pierwszy raz od 3 miesięcy i policzyłam ile kalorii na redukcji mam jeść. Wyszło mi 1705. Chyba okej. Zobaczyłam sobie na justcico ze zrzucę jakoś 1,5kg do września. Potem chyba planuje przerwać bo klasa maturalna i nie chce osłabiać sobie koncentracji czy coś.
W ogóle waze 55,5kg czyli jakimś cudem jeszcze mniej niż gdy przestałam się ważyć i stosowałam głodówki itp bo moja ostatnia zapisana waga to 56,2kg a wcześniej 57kg.
Nie wiem czy wiem co robię, chyba nie bardzo ale zobaczymy co z tego będzie. Napewno nie będę tu wstawiać żadnych podsumowań itp. Co jakiś czas pewnie tylko wstawię update jak się czuje
13 notes
·
View notes
Text
Dostałam opierdol, mam doła i chociaż chcę się bawić i cieszyć, to nie znajduję na to chęci i przestrzeni. Czuję się zagubiona...
14.10.2024
Za mną bardzo stresujący weekend. Bardzo dużo się działo i chociaż trudno mi się do tego przyznać - bo nie chcę by to była prawda - to zauważam, że siadła mi psychika.
Chyba powinnam coś zmienić, bo jest nie najlepiej. Nie jest "źle", ale nie jest najlepiej... W zasadzie od jakiegoś czasu przerabiam, że nie mam bezpieczeństwa i to siada na łeb, idę spać myśląc o jakimś planie na zapewnienie sobie bezpieczeństwa, a pierwsze co robię po wstaniu to kompulsywnie sprawdzam czy już jakiś wczorajszy plan wypalił.
W piątek pojechałam do mamy na urodziny i zostawić pieska na weekend (bo zjazd był). W piątek rano napisałam też do tej miłej pani z uni i miłego pana od załatwiania rzeczy (proponowali, abyśmy pojawili się na uczelni w piątek i rozstawiali nasze stoiska), że będziemy w piątek, pewnie, zaraz po pracy! :D W odpowiedzi dostaliśmy info, że jak po pracy, to nie. To lepiej w sobotę raniuteńko.
No to ok... Szkoda, bo zaplanowaliśmy wszystko tak, żeby po tej pracy cisnąć na uczelnię i wszystko przygotować (mój chłopak z całym zapleczem już do pracy rano pojechał, by prosto po jechać na uni montować). No i tu wychodzi różnica: stacjonarni vs niestacjonarni. Ech...
Więc byłam u mamy i tak siostra jeszcze rzuciła tematem ciężkim - takim do przemyślenia. I dotyczącym strachu - niska pensja, brak pracy, zasiłek dla bezrobotnych itp. No, myślę o tym cały czas, a teraz jeszcze doszedł brak stabilności finansowej po jej stronie i znowu wrócił temat rodziców...
Boję się.
Staję na głowie, zasuwam by było lepiej... a nie jest idealnie...
Wróciłam od mamy, mój partner z pracy, pojechaliśmy na zakupy w Lidlu. OMG nie pamiętaliśmy kiedy ostatni raz byliśmy OBYDWOJE na zakupach w Lidlu. Cieszyliśmy się, jakbyśmy byli co najmniej w wesołym miasteczku xD. Możemy RAZEM przemyśleć zakupy, skonsultować jakie mamy plany czy na co ochotę... No coś, czego w naszym związku nie było od tak dawna. Od kiedy? Od kiedy mamy lękliwego pieska i upierdliwego sąsiada: boimy się zostawiać ją samą w domu, bo może się zaraz skończyć wypowiedzeniem umowy najmu i wylądujemy na bruku, brak bezpieczeństwa mieszkaniowego do tego dojdzie... Kurde. Czuję się jak więzień, wszędzie ograniczenia. Na siłkę nie chodzę z tego samego powodu - ktoś musi być w domu z psem. Albo muszę wyjść z psem. Ech... to jest fajne w większości sytuacji, ale też frustrujące, gdy nie możesz pojechać na powolne, uważne zakupy do Lidla z partnerem. Tylko obydwoje się śpieszmy, a potem, mimo listy, zawsze czegoś brakuje i potem przepłacamy w Żabce lub w Bierze...
Dumaliśmy sobie nad tym rozpakowując zakupy - że w sumie trenujemy z pieskiem i ona już taka lękowa nie jest, jak była. Może można by spróbować ją zostawiać w domu? Ale czujemy taki wewnętrzny sprzeciw - nie chcemy przeżywać tego, co przeżywaliśmy rok temu zimą (szczególnie biorąc pod uwagę, że obecnie bujamy się z bezrobociem): chodzenia do drzwi do drzwi zbierając podpisy od sąsiadów, opowiadając naszą historią, czując się upokorzonymi prosząc ich poświadczenie, że nasz piesek im nie przeszkadza... Zresztą myślę, że drugi raz takiej szansy nie dostalibyśmy od wlecieli mieszkania wynajmujących nam te kilkadziesiąt metrów kwadratowych. A to fajne mieszkanie jest. I tanie jak na metraż w mieście. Nie chcemy stąd się wyprowadzać. Nie wiem czy byłoby nas stać na najem czegoś podobnego, w podobnej lokalizacji - to mieszkanie to był taki traf! Teraz ceny najmu są kooooosmiczne.
A potem poszliśmy na imprezę uczelnianą, taką integracyjną. Fajnie. Bardzo tego potrzebowałam. Baa! Wiedziałam, że potrzebuję się wyskakać, wytańczyć, aby spuścić ten wentyl stresu i niedostatku w którym żyję. Tyle rzeczy nie spina się, ale wciąż próbuję. Czacha mi dymi, biorę na siebie znowu za dużo, ale to się opłaci. Mam nadzieję. Anyway - jak była możliwość zapisów na tą imprezę to się mega ucieszyłam. Impreza zamknięta, tylko dla studentów i kadry, jedno piwo w cenie. Do tego akurat w piątek, kiedy już piesek będzie na psiakajkach u bapsi. A do tego miejsce/klub, gdzie impreza się odbywała mieliśmy dosłownie pod nosem: wyjście tam to żadna wyprawa, ot, kilka minut spacerkiem do domu.
Poszliśmy (po zamknięciu lodówki, zrobieniu makijażu i wypiciu biforka w domu). Szliśmy lekko, wesoło. Mieliśmy zamiar wpaść tam na to piwo, zjeść coś, zatańczyć i przed północą lecieć do domu, bo sokoro świt mieliśmy być na uni by rozłożyć stoisko na event. A poza eventem uczestniczyć w zajęciach zjazdowych (znowu po 13h w sobotę i 8h w niedzielę - męczące to jest).
Tyle, że jakoś mi nie wyszło to odstresowanie się. I niby wiem dlaczego. Ale jestem taka... rozczarowana, że miałam się dobrze bawić, a czułam się jeszcze bardziej odizolowana. I niby wiem, że to głównie dlatego, że byłam 35 letnią kobietą na imprezie zamkniętej dla w większości 20-kilkuletnich studentów... ALE mimo wszystko...
Z moim chłopakiem się super bawiłam. Jak z nim jestem nie myślę o wieku. On też o tym nie myśli. Widzi MNIE, a ja JEGO, jesteśmy więcej niż wiekiem. Zapominamy o tym, że jest między nami różnica wieku. Totalnie. Ale gdy sobie radośnie podeszliśmy do bramki wejściowej, trzymając się za ręce, rozmawiając o Grze o Tron, żartując, wtedy jedna z Pań stojących przy bramce po prostu na mnie NATARŁA. Tak, że musiałam puścić rękę mojego chłopaka i odejść z 3-4 duże kroki w tył. Pani, jakoś w moim wieku, bardzo asertywnie dała znać, że to impreza zamknięta dla studentów mojego uni, że dziś do klubu nie może wejść każdy, że przepraszają, ale tylko studenci mogą wchodzić. Wyjaśniłam, że jestem studentką i to wiem, dlatego tu jestem, jestem wpisana na listę przez formularz online. Na to ta pani, że chce zobaczyć mój dowód - wymieniłam z chłopakiem (który mógł nie niepokojony podejść do stołu przy którym stała druga pani z listą, z opaskami na nadgarstki, z gadżetami z uni) zaskoczone spojrzenia. Zapytałam jej czy legitymacja wystarczy, bo w sumie nie brałam ze sobą dowodu. A ona pyta czy legitymacja naszej uczelni. Na to mój chłopak (miał w portfelu obydwa nasze dokumenty) już podsunął jej pod nos nasze legitymacje, sympatycznie rozładowując atmosferę. Pani się trochę zmieszała i po prostu zeszła mi z drogi. Ja też zmieszana odparłam, że może z nią nawet maile wymieniam, bo nasz zespół będzie pracował przy evencie, który odbywa się kolejnego dnia. Przedstawiłam się, ale Pani jakby nie słyszała, weszła za stół i zaczęła wertować tą listę by sprawdzić czy mój chłopak jest jedną z zapisanych osób. Moje nazwisko wykreśliła inna Pani. Założyła mi bransoletkę, potwierdziła, że mogę wziąć piwo i pa.
Na tamtym etapie uznałam sytuację za dziwną, ale nie wpłynęło to na mój humor na imprezie
Wróciłam do tej sytuacji, gdy kolejnego dnia, około 8 rano spotkałam tą samą Panią na korytarzu uni, ewidentnie koordynowała wydarzeniem. Podbijamy do niej z moją wspólniczką i pytam "Dzień dobry! Organizuję na górze stoisko, zastanawiam się czy może macie dostępne..." ale nim zdążyłam dokończyć Pani znowu skróciła NIEKOMFORTOWO dystans ze mną, przerwała mi "O, dzień dobry!", złapała mnie pod ramię (ale takim mocnym chwytem) i zaczęła ciągnąć w stronę lady pytając rzeczowo "czy odebrała Pani legitymację?". Zgubiłam się. Zaczęłam się zastanawiać czy wczoraj, na tej imprezie mój chłopak zostawiał legitymacje w zastawie za wejściówkę do klubu? Zapytałam "chyba nie rozumiem", a Pani dalej mnie ciągnąc korytarzem (moja wspólniczka równie zszokowana co ja po prostu dreptała za mną kuląc się) i wyjaśnia mi, że pamięta mnie z wczorajszej imprezy, że pierwszoroczniacy powinni odebrać legitymacje i ona mi w tym pomoże, bo jestem na pierwszym roku, nie? O FUCK. Wyrwałam się jej, wyjaśniłam, że jestem na drugim roku, że myślałam, że nawiązała do sytuacji w klubie, i jeszcze raz się przedstawiłam, wyjaśniłam co robię, kim jestem i że mailowałam z panią koordynatorką taką-a-taką, że mamy stoisko tam-a-tam, że teraz widzimy, że przydałoby się to-i-to. I co? Okazało się, że ta pani to jest TA PANI z którą wymieniam maile od września. Ta, która była taka pomocna i super, a która... chyba mnie nie lubi.
Nie wiem czy to całe okoliczności spotkania, dość niekomfortowe nieporozumienie czy po prostu ja mam tak mało uroku osobistego, że cokolwiek bym nie robiła to jestem odpychająca...
Przejęłam się tym bardzo, bo naprawdę do tej pani żywiłam masę pozytywnych emocji. Dużo wdzięczności i ciepła. Ale gdy poznałyśmy się na żywo, a ona "odkryła", że nie wiem sama co? Że jestem po 30-stce? Że jestem dorosłą kobietą? Że jestem zorganizowana? Że nie jestem dostępna w godzinach mojej i jej pracy (nagrywanie rolek i montowanie stanowisk o 11 nie wchodzi w grę w przypadku nikogo z naszego zespołu - wszyscy niestacjonarni). Nie wiem... Miałam od niej vibe irytacji. Być może dodatkowo spowodowany tym, że ta (bo to mi powiedziała sama, w small talku, gdy już ze sprzętem szłyśmy we trzy po schodach) impreza integracyjna skończyła się o 3 nocy, a ona musiała być na niej do końca, a potem od 7 na evencie. Może to nie irytacja mną, a po prostu zmęczenie?
Nie wiem.
Wracając do samej imprezy - jakiś chłopiec (tak wyglądał) powiedział mi "dzień dobry". Na terenie klubu i ogrodu było tak, jak zakładałam, sporo ludzi w wieku 30+, nowi studenci. I szybciutko łączyli się w grupki. Do mnie zaczął podbijać jakiś typ, gdy mój narzeczony poszedł po to darmowe piwo i popkorn dla nas. xD Było to zabawne. Mniej zabawne było, gdy sobie randeczkowaliśmy w ogrodzie i CO CHWILĘ dziewczyny obczajały mojego narzeczonego. Byłam zazdrosna, bez kitu i to mnie bawiło. I też satysfakcję miałam z tego, że on w ogóle nie zwracał na to uwagii. 🥰 W pewnym momencie zrobiło się zimno, więc dosiedliśmy się do ogniska. Siedziała tam już duża grupa. W pewnym momencie jedna z dziewczyn zapytała czy może nam wszystkim zrobić zdjęcie jak wyciągamy ręce nad ogniskiem. Ok, sure! I tak zaczęła się rozmowa. Było miło, fajnie się rozmawiało. Okazało się, że mamy podobne zainteresowania, wymienialiśmy na luzie spostrzeżenia, gdy nagle ta dziewczyna zapytała "Ale ty tu chyba nie studiujesz nie? Coś już skończyłaś, prawda?". Powiedziałam, że owszem, studiuję, ktoś inny się oburzył "a jakby tu weszła, gdyby nie studiowała na naszej uczelni?", ktoś jeszcze inny "co to za pytanie?". Na to laska ciśnie dalej, że w sumie nie pomyślała o tym, że nie wpuszczają tu nikogo spoza uczelni, ale chce wiedzieć jaki mam już tytuł naukowy. Na to ja, że studiuję na II roku - zawstydzona trochę, jednocześnie czując, że pojawia się napięcie, że jestem obserwowana przez jakichś 20 obych ludzi siedzących wokół ogniska na leżaczkach. A laska dalej docieka czy mam już licencjat czy inżynierkę. W końcu przyznałam, że nie mam, że teraz robię i nie chcę o tym rozmawiać (gdy zapytała mnie co się stało, że wcześniej w swoim życiu nie zrobiłam, ani licencjatu, ani inżynierki).
Po pierwsze poczułam się zawstydzona publicznie, tym, że nie mam wyższego wykształcenia. Po drugie sama myśl, że miałabym opowiadać o najbardziej traumatycznym okresie mojego życia grupie obcych ludzi, których gówno obchodzę i których nie znam, przed którymi po prostu BOJĘ się otworzyć - doprowadziło mnie do stanu bliskiego płaczu. Jakby moje ciało wróciło do tamtego dtrudnego okresu - niby byłam przy ognisku w 2024, a w ciele wszystko się spięło i miało ochotę krzyczeć z bólu istnienia jak 2012. W ogóle SAMA myśl o tym okresie, gdy rzucałam architekturę: myśl o rozpaczy, walce z depresją, o pracy na 2 etaty, o codziennych wizytach w szpitalu u mamy, o wybuchach złości młodszej siostry, o bezsenności... No, humor mi na tej imprezie usiał.
Byłam inna. Nie byłam i nie będę jak reszta studentów. Poczułam się wykluczona. Znowu niedopasowana. Czułam wstyd, że nie pasuję... zawsze z jakiegoś powodu nie pasuję. Szłam tam z myślą, że jestem inna i tego nie zmienię, że to jest część mojej historii, że będę odstawać być może wiekiem, ale dopiero teraz mam środki i możliwości o zawalczenie o siebie i to wystarcza. To jest okay. Jestem dumna z siebie, że tak rozpycham się łokciami i domagam się swojego miejsca. A jednak... w tamtym momencie przy ognisku mimo tego wszystkiego co o sobie wiem i co akceptuję poczułam się straszliwie słaba i samotna. Nieakceptowana i odrzucana mimo prób.
Gdy asertywnie zarysowałam granice mówiąc, że nie chcę o tym rozmawiać zapadła bardzo długa cisza. Laska, która zadawała pytanie oznajmiła tonem empatycznej, rozumiejącej psycholożki, że "To aż takie trudne? W takim razie nie martw się, jak to jest dla ciebie trudne to nie będziemy cię już dziś znowu o to pytać. Okay?", ale już wtedy jej koleżanka, z jakimś takim RIGCZem, albo nie mogąc wytrzymać tego napięcia i jakiegoś takiego pastwienia się nade mną (bo to było takie... jakby ta dziewczyna pytająca nie czytała atmosfery i kontekstu sytuacji... wszyscy przy ognisku milczeli, nawet nikt na mnie nie patrzył poza nią... było przez chwilę BARDZO CIĘŻKO) walnęła sąsiadkę "to nie pytaj, kurwa, już!".
No. Akurat wtedy mojego narzeczonego nie było przy ognisku... chyba mu tego nie opowiedziałam i on chyba nie rozumiał co się ze mną działo potem. Teraz dopiero to widzę. Byłam wstawiona tym piwem - ja praktycznie zrezygnowałam z alkoholu, tylko na jakieś okazje, więc to jedno piwo (plus lampka białego wina wypita jako bifor w domu) już mnie zabujało wtedy.
Inne osoby przy ognisku chciały wrócić do tego tonu sympatycznej rozmowy z początku i zapytały o mój kierunek studiów. Były zaskoczone, że taki "artystyczny" kierunek istnieje na uczelni. Przyznały, że pierwszy raz w ogóle poznały kogoś studiującego ten kierunek (ona wszystkie były z psychologii). Po chwilii ta, która wcześniej drążyła dlaczego taka stara osoba jak ja (nie powiedziałam jej ile mam lat, nic z tych rzeczy) studiuje chciała wiedzieć co studiuje "mój kolega", ten, który stał w tamtym momencie w kolejce po popcorn. Ja spokojnie wyjaśniłam jaki kierunek studiuje i jaki program jutro na evencie realizujemy, też się zachwyciły, że taki "artystyczny kierunek" i że też nie znały dotąd nikogo kto by ten kierunek studiował. I coś padło, nie pamiętam co dokładnie, w jakich słowach. Ale coś, co mnie striggerowało. Generalnie jedna z tych dziewczyn zapytała na którym roku on jest, druga zajarała się, że "wow" (że ostatni rok magisterki wow), a jeszcze inna zwróciła uwagę, że zajebiście jest ubrany i wszystkie odwróciły się by go obczaić, jak stał w tej kolejce. Zirytowałam się. Byłam... czułam się po części poniżona, a po części zdołowana, a po części zazdrosna. I jeszcze zła! To znaczy to jest mój partner, super, że jest na ostatnim roku, że doceniają jego stylówkę, ale zaczęły na wolnym, przy mnie mi faceta obczajać jawnie! Spokojnie, ale nie kryjąc frustracji, wzdychając wyznałam, że "Jesteśmy zaręczeni". Wszystkie typiary odwracające głowę w tył natychmiast zwróciły się w stronę ogniska 😲. A ta, która wcześniej zadawała mi pytania krzyknęła "CO!? Naprawdę!? Ty i on?". Przytaknęłam i zapytałam co w tym dziwnego. Nie odpowiedziała.
Nie wiem na jak starą dla niej wyglądałam?
Dla kontrastu - gdy ja poszłam odebrać darmowe piwo to musiałam wrócić do ogniska, do mojego chłopaka po legitymację studencką 😆, bo pan barman i pani barmanka się uparli, że nie sprzedzą mi alkoholu, bo nie wieżą, że jestem pełnoletnia. 😆
Sytuacja się powtórzyła tego wieczoru drugi raz, w innym miejscu - wyszliśmy z moim partnerem coś zjeść na takiej hali, jak warszawskie Koszyki (Asia <3). Zamówiliśmy taco, a byliśmy tak rozochoceni tym, że MOŻEMY, bo pieska nie ma w domu, że stwierdziliśmy "a co tam, dawaj tequilę". I o ile mój chłopak dostał kieliszek bez przeszkód, to jak zobaczyli dla kogo jest drugi, to pani cofnęła rękę z kieliszkiem pod ladę i domagała się mojego dowodu osobistego. Miłe doświadczenie, nie powiem. xP Szczególnie mając ponad 35 lat xD😆
Potem było... hymmm...
No była dziwna ta impreza, bo gdy mojego narzeczonego nie było padły te dziwne teksty. Było mi cholernie smutno, a bardzo chciałam tego dnia się bawić dobrze, wyskakać. Ale było mi smutno, czułam się odizolowana i samotna, nieakceptowana.
Znowu on przy ognisku dorwał fana samochodów. Ech, bardziej to złożone: chłopak, który rozmawiał ze mną i mieliśmy masę fajnych tematów, weszliśmy w rozmowę, a potem rozmawiał z moim chłopakiem, gdy ja poszłam do ubikacji. Koniec końców mój chłopak tego typa jakby sobie zaanektował. Tak się skupił na rozmowie z tym typem, że zapomniał o całym świecie.
A ja siedziałam milcząco, z tym "przydziałowym" piwem i czułam się taka... obca. Może to mojej głowy wina? Może sama sobie to wkręciłam? Po prostu ta początkowa fajna atmosfera jakoś uleciała, ludzie przy ognisku rozmawiali w grupkach 1+1 z sąsiadami, a ja byłam sama... Położyłam się na leżaku i obserwowałam niebo, lampki nad barem i siedziskami, a moje myśli dryfowały ku kompulsywnemu odhaczaniu co mam jeszcze wysłać, aby dostać stypendium, albo co wykonać by zrealizować projekt. Zaczęłam liczyć budżet projektu, a potem domowy, wracać myślami do tego, że od listopada mój chłopak traci pracę, więc musimy bardziej zacisnąć pasa... a potem zrobiłam się senna, szcztywna i chciało mi się płakać. A miałam przecież się wybawić, wytańczyć!
W przypływie irytacji odciągnęłam swojego chłopaka od tego typa (naprawdę fajny typ, ale nie było opcji by porozmawiać jednocześnie w trójkę, za głośno było). Wyrzuciłam mu, że kurde, przyszliśmy się bawić, a on bonduje z jakimś typem, gdy ja zasypiam z nudów do cholery. Nie zauważył nawet. Czułam się więc jeszcze nieważna i zapomniana - to moja rana. I to boli bardzo.
I wtedy poszliśmy tańczyć. Było fajnie. Skakałam i wyskakałam sobie. Ale nie bawiłam się w pełni... Na przykład była fotobudka 360* - to takie co się kręci wokół ludzi i nagrywa filmik. Mój pierwszy odruch "IDZIĘMY! Wygłupiamy się! Bawimy się!" xD, była kolejka, więc uznaliśmy, że jak się rozluźni to podejdziemy. Wracając za którymś razem z wc zauważyłam, że już nie ma kolejki, więc podeszłam do typa, który to obsługiwał (taki w moim wieku) i do pomagającej mu typiary z działu marketingu (znam, też była dla mnie nie miła 3 września) i pytam "jeszcze można skorzystać, czy już składacie?", a w odpowiedzi dostałam przeczące kiwanie głową i "tylko dla studentów!"... co jest o tyle... dziwne? Że widziałam na tym pana rektora i panią wice.
Nie chciało mi się wyjaśniać. Po prostu było mi przykro...
Wróciłam do tańca. Z fajnych rzeczy jakie się później wydarzyły - jak tańczyłam tylko z nim, to było miło, ale gdy on poszedł do ubikacji to momentalnie dołączyły do mnie jakieś dziewczyny z którymi się świetnie bawiłam. On mi potem mówił, że to dla niego było trudne: że do puki go nie było, albo gdy to ja szłam do wc zostawiając go na parkiecie to wszystkie grupki trzymały się od niego z daleka. Nikt nie dołączał, gdy był zupełnie sam. A gdy ja byłam sama - inne kobiety dopiero czuły się komfortowo. Dla niego jest to trudne, bo odbiera, że ludzie się go boją, albo oceniają jako niebezpiecznego...
Zawinęliśmy się do domu około północy.
Długo się kochaliśmy na wszystkich powierzchniach na których zwykle nie możemy ze względu na naszego pieska. xD
Potem baaaardzo niespokojnie spaliśmy - mój partner wciąż śnił sen, że idziemy na imprezę/wesele/wycieczkę, ale nie we dwójkę, lecz w trójkę z naszym pieskiem. Że się świetnie bawimy mimo tego, że nasze lękliwe psie podkula ogonek (zwykle w tłumie) i drży (zwykle w tłumie), aż dajemy sobie sprawę, że małej nie ma. Nie ma też smyczy. Jesteśmy nagle - w tym śnie - świadomi, że mała ze strachu uciekła i teraz trzeba jej szukać w oooooookropnej panice. W końcu, z powodu strachu i walącego w piersi serca O. się budził, a potem budził mnie "co my tu robimy!? Musimy szukać psiecka! Ona jest gdzieś tam sama i przerażona! Nie możemy spać!" - a ja mu na to, że przecież jest na psiakajkach u bapsi. Zasypiał śmiejąc się, a za jakiś czas znowu męczył go taki sam koszmar, budził się szukając w pościeli naszego psa i panikując "musimy jej szukać!".
Więc chujwo pospaliśmy...
Pojechaliśmy na uczelnię rozstawiać stanowisko. Po drodze dołączył do nas kolega O. z roku, który przyjechał wcześniej na zajęcia. Pomógł nam z rozstawianiem stanowiska. Okazało się, że pracownicy uczelni byli... zestresowani (?) i przez to niezbyt skorzy do współpracy. Było sztywno i ciężko. Ale nasze stanowisko było piękne, spotkaliśmy masę zainteresowanych osób. Uczestniczyłam w wykładach zdalnie i prawdę mówiąc nic z tego nie pamietam: o ile uczenie się podczas zmywania naczyń, albo wykonywania ćwiczeń rozciągających, albo rozwieszania prania, albo przesadzania kwiatków doniczkowych daje mi taki optymalny poziom rozproszenia, który pomaga w zapamiętywaniu, o tyle konieczność rozmowy z nowymi ludźmi przy stoisku absorbowała mnie bardzo. Tym bardziej, że bylam niewyspana i... smutna.
Nawet do nas przyszły na kręcenie filmików te dziewczyny z którymi siedzieliśmy przy ognisku, ta która mnie przepytywała z daleka już machała. I myślę, że nie chciała być niemiła czy nietaktowana - po prostu nie podejrzewała, że dotknęła różnych trudnych tematów... Może naprawdę się dziwiła, że osoby 30+ mogą studiować? Nie wiem.
Były też panie z marketingu, które o ile filmowały stoisko i wydarzenie, o tyle omijały nie tylko mnie, ale też resztę zespołu spojrzeniem. Jakbyśmy byli powietrzem.
I MOŻE one naprawdę mają mnie w pompie i nie pamiętają, nie wiedzą, nie chcą pamiętać lub tamta sytyacja była dla nich jak zeszłoroczny śnieg - już dawno zapomniały. Może. To jest możliwe. Ale dla mnie to jest trudne, bo naprawdę zależy mi na tym projekcie... A czuję, że one nie chcą nawet pozwolić sobie na myślenie o tym, że nasz projekt jest w jakiś sposób ważny (dla nas, może też dla uczelni).
Bardzo w sobotę kwestionowałam swoje uczucia. Czułam sie niepasujaca, stara, czułam się przytoczona życiem, czułam, że odmawia mi się prawa do zabawy...
Do tego, jako wisienka na torcie: pani dziekan powiedziała mi w weekend, że ją wkurzam.
Było mi cholernie przykro. Czym ją wkurzam? Bo piszę maile domagając się przelania grantu (który dostaliśmy po opóźnieniu 3 miesięcy od momentu, gdy go dostać mieliśmy ☹️), kwestii potwierdzenia podpisania umowy przez uniwersytet (podpisali miesiąc po tym, jak podpisaliśmy my), potwierdzenia przekazywanych w czerwcu i lipcu informacji (chcę wiedzieć czy to nadal aktualne biorąc pod uwagę jak wiele rzeczy się po drodze zmieniło). A ona podbiła do nas na evencie, bardzo sympatycznie odpowiedziała na te pytania z wysłanych w tygodniu mailii - i za to wdzięczność, bardzo się ucieszyłam widząc ją. I wiedząc jaki jest kolejny krok, co się wydarzy - pewność zamiast niepewności. Odpowiedziała na wszystkie pyt wyczerpująco, mogłam ją dopytać o wszystko. Po prostu pojawiła się przy naszym soisku jak wir pozytywnej energii - poczułam taką ulgę, gdy rozwiała moje niepewności. Przybyła do nas tak, że mogła poznać wreszcie 3/4 zespołu, rzuciła nowe tematy na rozwój do przemyślenia i nagle wystrzeliła, że ona nie pracuje codziennie i że ją wkurzam swoimi mailami. Że nie mam tak do niej pisać! Ale tak to zrobiła... to było jedno zdanie, ale to był taki wybuch! Jakby całą resztę mówiła takim rytmicznym, śpiewnym, przyjemnym tonem i nagle zabrzmiała gardłowo, głośno, wrzeszczała. Tak mnie zaskoczyła tym, że przez chwilę nie rozumiałam co powiedziała. Przyszła do nas wyjaśnić rzecz o którą ją zapytałam w mailu (mam wrażenie, że nie chciała odpisać na to, o co ją pytałam, bo to co mam wykonać moim zdaniem na 90% shady strefa i dlatego napisałam maila z pytaniem, aby mieć dupochron 😥, żeby potwierdzić czy mamy zrobić coś co brzmi shady - nie chcę bujać się z łamaniem przepisów, chce zrobić to dobrze i zgodnie z planem).
Gdy ani ja, ani mój narzeczony, ani osoby, które nam pomagały i były obecne przy tej rozmowie się zaśmiały, a wręcz przeciwnie: ja milczałam, bo mi się mózg zlasował, serio nie zrozumiałam słów, które ona nagle do mnie z gniewem wyrzuciła 🤨, a resztę ten wybuch tak zaskoczył, że po prostu stali i patrzyli na nią w oszołomieniu 😶. Mój partner też potem potwierdzał, że nagle od bardzo energicznej i sympatycznej wymiany zdań przeszliśmy do opierdolu, żalu w moja stronę. Gdy ja próbowałam posklejać sylaby, które do mnie skierowała ona wybuchła śmiechem by pokryć chyba tą niezręczną ciszę, która zapadła... I zmieliła temat i dała jeszcze kilka porad. 😶 Skołowana byłam. Też się zaczęłam śmiać, ale nei wiedziałam co się odwala.
Gdy odeszła prosiłam mojego chłopaka i obecne przy tym osoby by mi wyjaśniły co się stało? Bo ta nagła amplifikacja głosu, przy jednoczesnym obniżeniu barwy i to miażdżące spojrzenie jakim mnie gromiła SERIO zaskoczyły mnie tak, że mózg przestał działać, weszłam w tryb "walcz lub uciekaj", zamarłam i chociaż docierały do mnie dźwięki, nie rozumiałam słów.
SZOK to był.
I gdybym jeszcze sama jedna tylko pisała te maile to może bym się czuła winna. A ja te maile pisałam na chłodno, kulturalnie, przed wysłaniem dając całej grupie do wglądu i zatwierdzenia, naniesienia poprawek. Za każdym razem słyszałam, że napisałam super, że udało mi się nie przerzucić na nich naszej frustracji i złości, ale dać znać jak nam zależy na wykonaniu zadań o które wnioskujemy. Dodawaliśmy rzeczy i ujmowaliśmy rzeczy, ale trzymaliśmy się faktów. Wszelkie żale wycinałam, dawałam znać jak się czujemy, ale w formie zdrowego i kulturalnego zasygnalizowania przekraczania naszych granic i możliwości jakie mamy wedle harmonogramu, który przecież oni musieli zatwierdzić (a przed zatwierdzeniem, ten harmonogram musieliśmy wielokrotnie edytować by spełniał ich wysokie wymagania), a z jakiego my będziemy rozliczani na koniec. Nie mogę zgodzić się na bycie kozłem ofiarnym jeżeli robię wszystko by się wywiązać z umowy, a brakiem reakcji po drugiej stronie wiąże mi się ręce - jak nie mogę sami się z czegoś wywiązać, to proszę o maila zwrotnego z potwierdzeniem, że okay, pozwalają mi na przesunięcie działań ujętych w harmonogramie. A tygodniami nie dostaję odpowiedzi... To chyba taka odpowiednia podstawa formalna, przynajmniej z mojego doświadczenia ZAWODOWEGO tak wynika. To nie tak, że ja to sobie z dupy wymyśliłam i się z dupy o rzeczy czepiam. Odwoływałam się do ustaleń wynikających z umowy, za niewywiązanie z której odpowiadam prawnie i finansowo, a która przecież nas, osoby tworzące projekt dotyczy tak samo, jak instytucję edukacyjną (drugą stronę umowy)...
Ech.
Jeszcze tę sytuacje przeżywałam, gdy dyżur na evencie się zmienił: mój narzeczony poszedł na swoje zajęcia, a do mnie na stoisku dołączyła o moja wspólniczka, która po wysłuchaniu relacji bardzo trzeźwo i hardo wypunktowała, że: a) maile były spoko, b) nie zrobiłam nic złego - to uni i pani dziekan nie wywiązywali się z umowy, c) a my mieliśmy prawo chcieć wiedzieć jak to na umowę wpłynie, bo w razie czego to my poniesiemy konsekwencje, d) nie odpowiadali na nasze maile tygodniami, nie nie przelali nam grantu, który wygraliśmy w lipcu.
I teraz jestem zła, że dałam sobie na głowę wejść, że niezareagowałam REAL TIME, gdy pani z dziekan podniosła na mnie głos.
W ogóle jestem skołowana tym wszystkim. Zamiast się w weekend odstresować i cieszyć czuję się przytłoczona i bliska histerycznego płaczu...
11 notes
·
View notes
Text
Poniedziałek
Co i za co mnie tak kara?… nie wiem. Obudziłam się w nocy z nietypowym bólem brzucha. Ani to nie był ból „kobiecy”, ani na załatwienie się. Jakoś tak wyżej.
Naprawdę nie rozumiem o co chodzi. Nie przejadłam się wczoraj, chociaż w sumie czułam się pełna po tej sałatce wieczorem, jadłam regularnie, nie jakoś niezdrowo…
Trochę się pomęczyłam aż wstałam. Na zegarku 4:22. No to się dzisiaj wyśpię. A na drzemkę czasu mieć na pewno dziś nie będę. Zajebiście.
Posiedziałam sobie na kiblu, wypiłam gorącą herbatę i znów, ale i tak się nie załatwiłam. Mięta na pewno by mi pomogła, ale musiałam zdecydować się na rumianek, bo mięta okazała się być przeterminowana. A skoro mam o siebie dbać to to chyba byłoby przeciwieństwem…
Wróciłam do łóżka i do budzika o 7:30 usiłowałam zasnąć z kurewskim bólem.
On się obudził i złapał za telefon. Zapytałam czy dobrze spał, ale chyba nie kojarzył, żebym wstawała w nocy. Nagle się przytulił. Wow. Okazało się, że uruchomiła mu się jakaś aktualizacja. Nagle stwierdził, że
Co tu robić, jak telefon nie działa…
Odwrócił się na plecy i odniosłam wrażenie, jakby zdjął spodenki. Ale bałam się odwrócić, bo przy ruchach brzuch nie dawał mi spokoju. Chociaż chętnie podjęłabym się zadania. Żeby zweryfikować sprawę dałam rękę do tyłu i próbowałam go głaskać po klacie. Nie minęła minuta jak mi ją zrzucił, bo aktualizacje się skończyły. No to po robocie.
Wstając jeszcze się przytulił i miałam nadzieję, że może coś zainicjuje. Też bym chciała… no, ale zapytał czy będę jeszcze dosypiać (co było dobrym znakiem, choć i tak pewnie skończyłoby się na lodziku), a ja niepotrzebnie powiedziałam o przygodach nad ranem. Więc wstał. Spodenki miał normalnie, więc w sumie może tylko mi się wydawało. Nie wiem, co myśleć. Znów za bardzo stresuję się tymi tematami, żeby chociaż On miał dobrze… choć najchętniej w obu kierunkach.
Mam nadzieję, że przeczyta uważnie tą wiadomość i coś się wyjaśni w tym temacie.
Poprawiałam ją jeszcze i próbowałam skrócić od rana. Wypiłam kawę. Trudno mi było wytrzymać z paleniem, więc zjadłam kanapkę w czasie gotowania jajek i zapaliłam. Dopiero potem zjadłam jeszcze jajka i kanapki z masłem.
W końcu wysłałam mu tę wiadomość o 11:09 i wyświetlił od razu, ale o 11:11 jeszcze tam poprawiłam jedno zdanie i edycja już nie doszła, więc nie wiem czy nie wszedł wcześniej na masaż. Ciekawe czy zdążył przeczytać przed. Fajnie by było, bo leżąc miałby czas pomyśleć. Chociaż akurat dzisiaj ma o czym myśleć, bo te ostatnie dni przed urlopem pracownika miał odpoczywać, a ma masę spraw na głowie. Znów.
Zanim dokończyłam wczorajszego posta i zaczęłam tego była już 12. A mnie też zajęć dzisiaj nie brakuje…
Zadzwonił po 14, nie odnosił się do wiadomości i pewnie nawet o tym nie myślał, bo doszedł mu dodatkowy problem: psujący się samochód, czym chciał się podzielić.
A dalej to nawet szkoda gadać. Jak muszę gdzieś jechać to zawsze staram się zgrać to z innymi sprawami, żeby oszczędzać czas. I zwykle, dopóki te rzeczy zależą ode mnie, wszystko fajnie udaje mi się zaplanować. A dziś nic się nie kleiło. Wyjebała się podstawowa, niezależna ode mnie rzecz i w sumie straciłam 2h jadąc w korkach w miejsce, w które jutro najpewniej będę musiała jechać znów.
On przyjechał koło 18. Dawał psom smaczki, pytając
- Kto chce cukierki?
- Ja chcę!
Nie omieszkałam się wtrącić.
- Może wieczorem.
Wow. To już coś. Ciekawe czy coś przyswoił. Jak wcześniej dzwonił to coś tam komentował wkurwiając się na auto i telefon, że
Jakieś wirusy kurwa…
Jakby może jednak przyjął do świadomości moją wiadomość. Ale chuj wie. On już grał, jak ja jeszcze próbowałam pracować.
Jak już zaczynaliśmy oglądać serial nawet było miło. Powiedział, że przeczytał wiadomość, ale jadąc autem, więc przeczyta jeszcze raz jutro - chciał to zrobić czekając na auto, którego Mu nie przyjęli do diagnozy. Wow.
Bilans:
Neo (papierosy): ↔️ 9
Dbanie o siebie: ↔️ suple zgodnie z planem, ale brak odpoczynku
Jedzenie: ⬇️/↔️ mało, ale regularnie
Związek: ↔️/⬆️ informacje przekazane, choć nie wiem czy przyswojone, ale jestem spokojniejsza
Choroba: ⬇️/↔️ w dół ze względu na przygody żołądkowe w nocy
Praca: ↔️ poooowoli, ale odrabiam
Inne obowiązki: ↔️/⬆️ zadowolona nie jestem, ale jednak do przodu
Samopoczucie: ↔️ zostawiam równość, bo po nocnych przygodach dzień beznadziejny, ale spokój dzięki wysłaniu Mu wiadomości z tym, co chciałam powiedzieć dużo rekompensuje
#miłość#miło(ść)#relacja#uczucia#związek#choroba#emocje#stres#strach#toksyczna relacja#toksyczny związek#lifestyle#toksyczna miłość#kartka z pamiętnika#pamiętnik#ona przed 30#on po 40#rozmowa#wiadomość#obowiązki#problemy#brak czasu#dbanie o siebie#samopoczucie#jedzenie#palenie#praca#problemy żołądkowe
7 notes
·
View notes
Text
Jak nie bingować? (Poradnik z doświadczenia)
Na wstępie chce powiedzieć, że ogólnie ja miałam bardzo spore problemy z bingowaniem na początku, ogólnie to nie będzie też pewnie nic odkrywczego, ale postanowiłam sie podzielić jeśli to komuś pomoże 🥹
1. Pierwsza rzecz jest taka, że po przejściu na reco miałam kilka podejść do zejścia na niskie limity. Generalnie nie trzymałam się ich długo no i ostatecznie znowu jadłam co popadnie. Natomiast aktualnie wciąż wyrabiam sobie nawyk odmawiania jedzenia kiedy nie muszę jeść itp. Dodatkowo nie schodziłam z limitów stopniowo, co prawdopodobnie jest dość błędne, bo to też może prowadzić do binge'u, tak jak miałam po reco, gdy chciałam znoeu wejść na limity!!
!! Taką jeszcze jedną rzeczą jest to, że przed reco nie miałam napadów z tego względu, że mimo wszystko starałam się mieć bogatą dietę w białko i takie rzeczy, po prostu jadłam bardzo zdrowo, ale limity były wciąż niskie.
2. Lepiej jest zjeść tą czekoladkę/cukierka/ kawałek czegokolwiek niż sobie odmawiać- uwierz mi, będziesz chciałx go tylko bardziej niż za pierwszą myślą. Jakkolwiek niemotylkowo to brzmi, to poważnie pozwalam sobie na coś słodkiego, jakiś mały batonik, czy nawet kinder bueno do dwóch/trzech razy w tygodniu. Jedyny warunek jest taki, że wciąż muszę być w deficycie lub też to po prostu spalić. Nawet zjedząc raz na jakiś czas fast food i spalając to wciąż jesteś na dobrej drodze.
3. Jem raz w tygodniu więcej. Nie siedzę ciągle na limitach 300-600 kcal i spalam, tylko pozwalam sobie w jakieś dni nie ćwiczyć, zjeść więcej tak do 900-1000 kcal, czasami nawet ponad, a na drugi dzień znowu zejść na limit. Przyspiesza mi to metabolizm, plus zmniejszam sobie ryzyko tego, że zjem zaraz za dużo bo nie wytrzymuje z głodu. Przy okazji kiedy już podwyższam limity to przeważnie staram się spalić to różnymi ćwiczeniami lub po prostu bardzo długim spacerem. Polecam wyjść wtedy ze znajomymi albo nawet samemu, założyć sobie słuchawki i wyznaczyć sobie jakąś trasę między sklepami itp.
4. Safe foody uratowały mi życie? Tzn, nie dosłownie chociaż kto wie. Po prostu czując, że mogę mieć binge sięgam po jedzenie, nie trzymam tego, aż wybuchnie w największej postaci, tylko staram sobie zapełnić żołądek czymś mało kalorycznym, mega są w tym sezonie chociaż truskawki i ogólnie owoce, nawet jakiś jogurt wysokobiałkowy będzie super.
5. Zajmuje sobie czas. Generalnie prosto mi mówić zapewne, bo ostatnio jedyne co robiłam to uczyłam się do matur więc zapominałam zjeść, ale to też ma swoje plusy, bo jeśli wystarczająco się na czymś skupisz to zajmiesz swoją głowę na długie godziny i tym samym nie będziesz myśleć o jedzeniu.
6. Dużo wody. To nie kest nic odkrywczego, jak jesteś głodny to warto pić bardzo dużo wody, żeby zapełnić sobie żołądek. Chyba nie muszę mówić, że woda jest o tyle fajna bo wpływa na twoją skórę i nawodnienie organizmu, ale pamiętajcie żeby nie przesadzić z wodą, bo podobno można się od tego zatruć? Nie wiem czy pierdole teraz kocopoły, ale doslwonie słyszałam coś takiego, że wtedy nerki ci nie wyrabiają, więc stay safe i tak😭
7. Kwestia logiki. Może to brzmieć głupio, bo w chorobie czasami tej logiki brakuje i niejednokrotnie dawałam sobie sama wmawiać, że jak zjem jednego batona to nagle przytyje 3 kilo. Nie nie, podepne tu zaraz jeden wpis ziomka (jeśli go znajdę-- JEŚLI WIECIE KTO TO PLS OZNACZCIE!), który bardzo fajnie wytłumaczył jak działają kalorie i ich spalanie. Tak więc w skrócie - jeśli od jednego razu jak poćwiczycie nie stracicie nagle kilograma, a trzeba czasu żeby zobaczyć efekty, tak samo jest z jedzeniem. Jeżeli raz albo dwa razy w tygodniu zjecie więcej to nic, naprawdę. Jedynie trzeba pamiętać o pozbyciu się nadwyżki kalorycznej chociażby ćwiczeniami, spacerem i ucięciem limitu na następny dzień, żeby ciągle być w deficycie.
wpis:3
Właściwie chyba to tyle? Jakby coś mi się przypomniało to chętnie wam wrzucę, trzymajcie sie kochani!
#motylki any#bede motylkiem#blogi motylkowe#będę motylkiem#lekka jak motyl#jestem motylkiem#chce byc lekka jak motylek#tw#motylek blog#ana d!et#bede lekka jak motylek#chudzinka#lekka jak motylek#bede lekka#tw ana diary#motyle w brzuchu#motylki#chudej nocy motylki#blog motylkowy#motylki w brzuchu#lekkie motylki
11 notes
·
View notes
Text
Hejka motylki 𝄞⨾𓍢ִ໋
Nadal czuję się nie najlepiej, pomimo brania leków. Tak właściwie to muszę je brać bo inaczej wyślą mnie do psychiatryka xD. Chociaż znając mnie i moje upodobania do jedzenia to jadłbym tam jeszcze mniej. Poza tym, nie chcę marnować swoich wakacji na pobyt w szpitalu, chociaż czy to coś zmieni? I tak pewnie będę siedział przed komputerem i oglądał życie innych ludzi, spał, może od czasu do czasu zjem jakiś posiłek, zrzucę kilka kilogramów. Jedyne czego mi aktualnie brakuje to spotkanie się z moją przyjaciółką, nie dzieli nas dużo kilometrów ale niestety ma bardzo restrykcyjnych/surowych rodziców przez co trudno jest nam się widzieć. Nie wiem jak bardzo mogę dziękować za to, że w ogóle się poznaliśmy. Myślę, że nigdy nie poznam takiej drugiej osoby w moim życiu.
Przez parę ostatnich dni coraz bardziej zacząłem interesować się literaturą. Coraz bardziej mam ochotę przeczytać coś, co zostawi znamię w mojej pamięci (oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu). Aktualnie zamierzam przeczytać swoje wszystkie książki oraz mangi, które posiadam a następnie zadecydować, które chcę zostawić, a które sprzedać. Oprócz tego zacząłem słuchać „Zbrodni i Kary” od Fiodora Dostojewskiego, niezwykle urzekła mnie historia Raskolnikowa. Poza tym, sam język jest bardzo kwiecisty i bogaty co jeszcze bardziej ułatwia wyobrażenie sobie, co główny bohater musiał czuć podczas dokonywania swoich bestialskich działań. Może w przyszłości przeczytam resztę jego dzieł?
Dodatkowo chyba zacznę interesować się łyżwiarstwem figurowym. Sam już nie pamiętam gdzie, ale natrafiłem na jeden z występów Yuzuru Hanyu. To może zabrzmieć głupio ale naprawdę się wzruszyłem i podekscytowałem na widok jego inscenizacji. Gdyby nie fakt, że nie jestem biologicznym chłopcem może udałbym się na jedną lekcje próbną. „Lecz przecież niezależnie od płci możesz uprawiać sport” dla osoby takiej jak ja, która odczuwa dysforię płciową dosłownie każdego dnia, nawet uprawianie sportu bywa katorgą połączoną z niekończącym się dyskomfortem. Nie mógłbym ćwiczyć w binderze, prędzej bym zemdlał bądź dostał zadyszki więc według mnie nie warto ryzykować.
Jeśli mówimy o niejedzeniu to jest u mnie bardzo słabo, brak mi motywacji i mam poczucie beznadzieji ale może w końcu w tym tygodniu się za to zabiorę.
Wciąż czuję się samotnie, cały dzień przytulam tego jednego, wygniecionego pluszaka tylko po to, by dać upust swojemu odosobnieniu.
Dodatkowo niezwykle dziękuję wam za nowych obserwatorów (jest tu was aż 191!) oraz, za wsparcie pod ostatnim postem ♥︎ to naprawdę dużo dla mnie znaczy.
Bajo motylki, dbajcie o siebie i swoich bliskich ˚ʚ♡ɞ˚
P.s trochę się rozpisałem, co? :p
#bede motylkiem#będę motylkiem#gruba swinia#gruba szmata#grubasek#lekkie motylki#motylki#motylki any#motylki blog#nie chce byc gruba#nienawidze swojego ciała#nie jestem ważna#nie chce tu być#nie chce mi się żyć#nienawidzę życia#za gruba#jestem do niczego#jestem głupia#blog motylkowy#chce byc lekki#chce byc lekka#chce byc lekka jak motylek#nie jestem glodna#nie jedz#nienawidze siebie#nie chce jesc#nie chce być gruba#nie bede jesc#nie chce jeść#świnka
11 notes
·
View notes
Text
Ile jest człowieka w człowieku?
Żeby Was chuj nie strzelił. Jest niedziela. Miałem dać sobie spokój z pracą, ale... Posłuchajcie:
Znów wielki urósł we mnie potwór. Ilość zewsząd otaczającego jadu pali moją duszę. To już nie są pojedyncze ukąszenia. Ja stoję w basenie wypełnionym trucizną, a nad nim unoszą się trujące chmury. Nie ma już możliwości ucieczki. Nie da się uodpornić. Czeka mnie porażka albo mutacja.
//
Szefostwo wraz, a jak, Kierowniczką wyświadczają wielkie świństwo Lerze. Rozchodzi się o to, że Lera z końcem tego miesiąca kończy u nas pracę. SWS zatrudnił dwie dziewczyny, o których może kiedyś, więc z powodu "nadmiaru" opierdalających się pracowników wysyła Lerę na MST. Ale nie jest to takie zwykłe zesłanie. On jej nic nie powiedział. Powiedział za to Kiero, która ma to trzymać przed wszystkimi, w tym Lerą, w tajemnicy. Ale Lery w poniedziałek ma już u nas nie być. Kiero jednak wygadała się Lerze, i zaleciła jej "zagadać SWS". SWS był, ale do Lery się nie odezwał. Ta żyje teraz w stresie, bo nie wie czy przyjść do pracy do nas w pon czy nie przyjść. Na MST w ogóle nie chce iść, bo ją tu prześladują, i SWS o tym wie. No i ona nie chce się dowiedzieć w ostatniej chwili. Sami rozumiecie. - Sytuacja jest na tyle chujowa, że Kiero użyła słowa "zbędna".
//
Od lat powtarzam tym kurwom pierdolonym, że ni chuj nie umieją w stosunki międzyludzkie. I niech mi o szczerości nie pierdolą, bo jak im zaprezentowałem rozdział szczerości w ich wydaniu to się śmiertelnie obraziły i złożyły na mnie skargę. Krótko mówiąc im wolno, tobie nie.
//
Jest wiele dziedzin w których ich hipokryzja i brak empatii budzą we mnie prawdziwą bestię furii i obrzydzenia. Wyciągnę tu na przykład gratis od przedstawiciela. Tam nie mówię o tych szmatławych, które oddajemy SWS. Za ten kawałek łacha zrobiła się afera, że wziąłem. Ale jak Kiero wynosi flaszki od przedstawicieli to jest dobrze. "Ona dostała". I chwali się tym, lepsza się czuje. Nie daj boże, że jednak ty coś dostaniesz.
//
O jak mi teraz brakuje brzegu morza! Bym mógł ulżyć sobie. Wywołać morski sztorm i oczyścić się z tego jadu. Z tej niechęci, z obrzydzenia, ze wzgardzenia. - Czuję to, niemal mogę to zobaczyć. Wręcz idę już po trupach niosąc sprawiedliwość ich księgi. I tego się boję.
Tak wielki urósł we mnie potwór.
12 notes
·
View notes
Text
15.10
Hej. Wybaczcie, że ostatnio jest mnie tu mniej... to się wiąże z tym, że ja czuję się coraz gorzej psychicznie. Nic nie idzie po mojej myśli i tak, jakbym chciała. Odbija się to na mnie bardzo... Wróciłam do sh. Czuję się z tym okropnie, ale przyszedł moment w którym po prostu nie wytrzymałam i "wytargałam" sobie skórę maszynką w dwóch miejscach, także cudownie to wygląda. Nienawidzę tego. Myślałam, że jestem już czysta, jednak się pomyliłam.
Czuję się, jakby cała radość ze mnie zeszła. Jakby cała odwaga poszła w pizdu. Jedyne, co teraz czuję to okropny lęk, smutek i rozdrażnienie. Zdarzyło mi się już jeść i wymiotować... Mój wygłodniały organizm "rzucił" się na jedzenie ("rzucił" bo to było może 500 kcal, więc tak nie do końca) i dostałam okropnego poczucia winy... więc zwymiotowałam: jeden raz, drugi raz, trzeci raz. Dzisiaj jeszcze nic nie zjadłam i nie zamierzam. Czuję się naprawdę źle gdy zjem chociaż jedną nadprogramową kalorię. To psuje mi mój plan w głowie i wtedy mam ochotę rzucić się pod autobus. Ahh ten perfekcjonizm życiowy. Coś we mnie jest bardzo nie-tak i czuję się z tym okropnie. To ten stan, kiedy oddech jest za bardzo wymagającą czynnością do zrobienia i go przeciągam w czasie, bo brakuje mi energii nawet na to.
Co na to Michalina?
Cóż. O tym wolę nie mówić, bo nas to dość ostro poróżniło. I tak poróżnione względem siebie "istniejemy", bo nawet o życiu nie mam prawa mówić. W ogóle o niczym nie mam prawa mówić.
Jestem zrezygnowana, wczorajszy dzień spędziłam w derealizacji (taaak, suuuuper było. Dopiero po 23:00 mi przeszło), a dzisiejszy po prostu w depresji. Nie mam siły na nic, nawet na to żeby pić wodę, ale! Wstałam i zrobiłam sobie zielonej herbaty. Może kiedyś mi to przejdzie... Może...może.
EDIT: No i byłam na wyborach. Mam nadzieje, ze każdy z Was, kto ma już prawo głosować był w celu zmienienia naszej przyszłości. Bo to będzie nasza przyszłość, a dlugoPiSy jej nie zbudują.
Buźka ;)
#gruba szmata#gruba świnia#chce widziec swoje kosci#chude dziewczyny#chudnij#nie chce jesc#az do kosci#blog motylkowy#jestem motylkiem#lekkie motylki#chudajakmotyl#chude jest piękne#chudzinka#chude uda#chudosc#chude nogi#grube nogi#nie chce być gruba#za gruba#jestem gruba#grube uda#grubaska#glodowka#chce byc szczupla#chce schudnac#chudniemy
44 notes
·
View notes
Text
✣ 15.01.2024 ✣
zjedzone: ≈0 spalone: 320 bilans: -320
Cześć. Nie było postów przez dwa dni bo było mi wstyd w ogóle się tu pokazywać. B*Iim14 powróciła, a ja naiwnie myślałem że się jej pozbyłem. Nie ma co o tym dużo rozmyślać. Stało się, dlatego dziś zrobiłem fasta żeby to jakoś odpracować. Nawet gdybym chciał to już nie mam siły iść na siłownie, więc miejmy nadzieje że rzyganie oraz gł*d*wka to naprawią. Nie chcę nic słyszeć o zwiększeniu limitów. A co do tego fasta to i tak pizda ze mnie bo piłem napoje bez cukru, czyli bardziej chyba lq fast. W dupie to mam szczerze mówiąc.
Straciłem kolegę. To już był mój ostatni, nikogo innego nie mam. Odszedłem bo szczerze mówiąc stał się strasznym chujem i wprawiał mnie w dyskomfort. No i co dalej? Nie chce mi się żyć, czuję się fatalnie, yada-yada. Nie będę was dręczyć kolejnymi wypocinami o tym jak mi źle. Zmusiłem się do posprzątania swojej nory bo brudny pokój to też powód do stresu. Ciągle myślę o matmie, o tym że muszę się uczyć a ja skubany nic nie robię. Myślę o tym jakim leniem i nieudacznikiem jestem. Myślę o tym że jestem kanalią i najgorszym ścierwem. Że nie jestem nic wart. Jak mam poczuć się dobrze z sobą samym? Dlaczego szczęście nie może być trwałe, albo chociaż spokój? Jakaś akceptacja? Mówię to jak gdybym nie miał zaburzeń polegających na nienawiści do własnego ciała, żywiących się poczuciem jakiejkolwiek kontroli. Jaja jak berety. Tak w ogóle to wróciłem do rysowania, co jeszcze bardziej mnie dołuje, bo jeśli chodzi o moje umiejętności plastyczno-artystyczne to szkoda gadać. No trudno, muszę coś zrobić z tym że moje ulubione postacie mają mało fanartów i contentu brakuje. Nowe zainteresowanie starym fandomem mi się trafiło, i dobrze, bo w końcu mogę odciągnąć myśli od rzeczywistości. A tak to jak nic cię nie interesuje to nie masz o czym myśleć, tylko o tym jak marna jest sytuacja. Choć i tak mam momenty w których kładę się na podłodze i tak sobie myślę o tym że fajnie byłoby zniknąć. Albo jadę autobusem, patrzę przez okno i rozmyślam nad sensem czegokolwiek.
Mniejsza z tym. Chudej nocy, motylki.
#bede motylkiem#motylki any#az do kosci#bede lekka#będę motylkiem#blogi motylkowe#chce byc lekka#chude jest piękne#chude nogi#chudzinki#gruba szmata#lekka jak motyl#motylki#motyle w brzuchu#nie chce jesc#nie jedz
13 notes
·
View notes
Text
Cześć
Gdy o 23 zadzwonił budził nie wiedziałam gdzie jestem i jak się nazywam, ale szybka przebieżka wokół zestawu mnie rozbudziła. Na szczęście nie trafiłam na żadnego „żartownisia” co by mi wypiął siodło. Nie jest to trudne dla kogoś kto się zna a pociągnięcie wajchy skutkuje, że naczepa odłącza się od konia. I jak się nie rozłoży na naczepie nóg to pierdyknie ona jak światowa gospodarka za całkiem niedługo. Zawsze sprawdzam czy wszystko jest tak jak powinno nawet po 5 minutowej wizycie w toalecie albowiem popaprańców na tym świecie nie brakuje.
Pojechałam na załadunek i tak patrze, przyglądam się i okazuje się, że kiedyś już tu byłam. Jakieś dwa lata temu. Pewnie bym tego nie zapamiętała, ale wtedy właśnie miałam mały problem - albo raczej ładujące mnie głupole. Załadowana podjechałam i okazało się, że towar się posypał bo był źle załadowany w połowie naczepy bez możliwości zabezpieczenia by nie poleciał. No i jedna paletka zrobiła hyc o podłogę xD kazali mi wracać skąd przybyłam co mi było obojętne. Szefowi zrekompensowali podwójnie trasę i wszyscy byli zadowoleni. Prawie wszyscy bo zapewne ładujący dostał bure z góry na dół o ile nie pojechali mu po wypłacie.
Na szczęście tym razem obyło się bez problemów. W spokoju pozwolono mi wypić kawę i przeczytać kilka rozdziałów Halnego nim odesłano mnie z kwitami do kolejnego miejsca. Tam również bez problemów, wzięłam prysznic a po rozładowaniu wyjechałam na parking czekać na kolejne wytyczne.
Zjadłam sobie zupkę instant - kurkową. Była spoko. Akurat zjadłam i pozmywałam, gdy przyszło info co dalej :) Miałam podjechać najbliższej jak się da skąd przyjechałam :) czyli na ten sam Amazon o którym pisałam na początku.
Stanęłam na parkingu 20 km przed załadunkiem i zaczęłam tzw pauzę weekendową. Nie będę Wam tłumaczyła zależności ilości przejechanych godzin w stosunku do dni pracujących względem godzin jakie musimy odebrać w stosunku do odpoczynków tygodniowych bo mózg się od tego lasuje. Bez kitu mi ogarniecie tego zajęło prawie rok po zdaniu egzaminów xD a i tak przepisy w przeciągu ostatnich 7 lat zmieniły się kilkukrotnie. Ekspertem nie jestem, ale znajomi po fachu dzwonili nie raz zaczynając słowami „Kaśka bo plan jest taki a taki i dzwonię bo wiem, że kto jak kto, ale ty powiesz jak zrobić by było dobrze oraz miało ręce i nogi”. Zbyt wiele kombinacji alpejskich za mną bym nie doradziła.
Aktualnie tylko dwie osoby z branży wiedzą o tym, że wróciłam do zawodowego przemierzenia kilometrów. Moja przyjaciółka (ta co ją ze Szwecji ściągałam) oraz mój przyjaciel (ten co razem pracowaliśmy u Suchotnicy Niemieckiej). Są to moje totalnie safe person. Narazie chce tylko z nimi rozmawiać
Przejeżdżając przez Hamburg (na fotce most tzw Wisielec) zdałam sobie sprawę jakie miałam szczęście, że typ od kontenerów mnie olał. Gdybym wzięła robotę od niego to bym się bujała między Hamburgiem a Brenerhaven. Zapomniałam już jak „fajnie” się jeździć po obwodnicy tego pierwszego. Hamburg jest w remoncie niezmiennie chyba od lat 80 tych xDDD Tragedia… chociaż bardziej tragikomedia. Dziś i tak miałam szczęście bo Hamburg za pierwszym razem przeleciałam nocą (jest takie nawet takie powiedzonko- co łączy niemieckie kobiety i autostrady? Najlepiej przelecieć nocą xD), drugim zaś razem nad ranem i ruch był umiarkowany jak na sobotę przystało. W tygodniu można odstać w korkach nawet dobre kilka godzin.
Po 5 godzinnej drzemce postanowiłam sprawdzić na satelicie okolice. Okazało się, że można bez problemu wyjść na spacer z przy autostradowego parkingu na którym koczuje. A wiadomo jak sobota to do Lidla, do Lidla… Nie potrzebowałam niczego, ale pójście do sklepu motywowało mnie do spaceru. Kupiłam kimchi, jabłka, owoc granatu oraz paczkę prażynek (?) krabowych.
Patrząc na naród Niemiecki często dochodzę do wniosku, że są zdrowo popaprani. Jakby tak spojrzeć co się odwala na parkingach to można byłoby pomyśleć, że to naród koczowniczy. Gdy tylko zbliża się weekend odpalają swoje pojazdy jak najgłośniej trzaskając przy tym drzwiami by każdy Hemlut tudzież Ahmed w sąsiedztwie wiedział, że wyjeżdża wraz z rodziną na wycieczkę. Owa wycieczka to najczęściej podróż na zajszczany parking gdzie z ochoczą rozkładają na trawce koce i jedzą kanapeczki robiąc sobie selfiaczki pod takim kątem, aby widać było tylko zieleń xD cały niemal naród tak się w weekendy bawi. Mówię wam ja to czasem nie mogę na to patrzeć zwłaszcza, że wiem co w nocy moi koledzy robili na ten trawnik xD
Jedzeniowo póki co wpadła tylko zupka chińska z rana. Pije dużo wody. Szczerze mówiąc w domu mniej bałam się jeść bo miałam więcej ruchu. Tu boje się, że jak zacznę jeść to przytyje a przecież mam jeszcze tyle do zrzucenia… kupiłam te jabłka by jeść chociaż jedno dziennie do powrotu do domu. Wiem, że nawet gdybym zjadła więcej, niż tą cholerną zupkę czy coś innego to nic mi nie będzie bo nie przekraczam tego co spala organizm podczas samego bytowania. Zastanawiam się do powrotu bilansów dziennych. Mieć ścisłą dietę tak powiedzmy max 600 kalorii a wracając na te 3 dni do domu z trasy mieć lekkie cheat day. Muszę to przemyśleć
23 notes
·
View notes
Text
•🌃🌟🌑🌟🌃•
Początek, który rozpoczyna koniec...
Hejka, to znowu ja. Pani Twinqowa...
Wiem że nikt mnie nie czyta, bo mój ostatni blog miał równe zero notek, ale nie przestanę tego robić, bo to sprawia mi bardzo dużą przyjemność. Pisanie blogów pozwala mi sie otworzyć. Czuje że nie musze ukrywać moich emocji i lepiej przelać je na klawiaturę.
Jeśli ktokolwiek to czyta, to bardzo dziękuje. Marnowanie cennego czasu na czytanie marnych wypocin zwyczajnej nastolatki jest bardzo chojne. Dziekuje. Pisząc te blogi czuję się bardzo dobrze
Inaczej to się czuję w innych kwestiach? Jakich? Wielu. Czuję, że od kiedy wróciłam do tego zatłoczonego miejsca mam się o wiele gorzej. Pierwszym powodem jest to, że łatwo sie orzebodźcowuje... A drógim...
Chłopak M
Poznałam go rok temu przed rozpoczeńciem, kiedy podrywał moją bestie. Od razu sie zakumplowaliśmy i nie byłam jedynym dziwakiem w szkole. Oboje szaleliśmy, cieszyliśmy się każdym dniem i nawzajem wspieraliśmy się. Było mi dobrze w jego towarzystwie. Był tylko moim przyjacielem i nie zamierzałam tego w jaki kolwiek sposób zmieniać. Chłopak M zawsze tu był... Dopóki...
Rozumiecie te klimaty... Alkochol, papierosy i takie sprawy. Te substancje niszczą ludzi, jak i też relacje. Pewnych rzeczy nie da sie zapomnieć. Zmieniają wszystko. Mimo że się przeprosi, już nigdy nie bedzie tak samo.
Chłopak M dorosnął, wyszedł już z naszej szkoły i mam z nim dosyć dziwne relacje. Nie mam do niego żalu, w końcu każdy kiedyś musi przez to przejść. Ja też jestem mądrzejsza niż na przykład rok temu. Ale nadal tak słabo sobie radzę że muszę mieć słuchawki wygłuszające, gniotka i pluszowe zabawki przy sobie ... Wcześniej tak nie było... Przed naszym rozstaniem było źle, ale chyba nie aż tak...
Chłopak M to nie ta sama osoba... Teraz czuje sie sama i porzucona... Ten okres w moim życiu nie zapowiada się dobrze. Ten semestr będzie cieżki...
Chlopak M nie jest jedyną rzeczą, którą straciłam wraz z tym rokiem szkolnym... Jest tu też ktoś inny i bardzo ważny. Czyli mój serdeczny przyjaciel, Chłopak V.
Chłopaka V poznałam w bardzo dziwny sposób. Otóż, byłam z chłopakiem M sprawdzić, czemu dookoła pewnego bloku było tyle służb. Okazało sie że pewien mężczyzna chciał skoczyć... (Na szczęście nic mu sie nie stało). Chłopak V też tam był. Chłopak M znał go, więc zaczęliśmy gadać... Okazało się że mamy naprawdę wiele ze sobą wspólnego. Ja lubię linkin park- on też. Ja tworzę muzykę- on także. Nie wejdę w nim w związek. Nigdy. Ta relacje to coś wiecej, ponad to... Czemu? Bo jak zerwiemy to może nas to rozłączyć, plus nie podoba mi się fizycznie...
Ale jest problem. Chłopak V jest 2 lata wyżej z edukacją niż ja, wiec także ma więcej spraw na głowie. Nie może sobie pozwolić na częste wychodzenie ze mną, a podczas wakacji robiliśmy to niemalże codziennie... Brakuje mi go. Tęsknie... Nam nadzieję, że kiedyś bedzie miał wolną chwilkę...
Szkoła jest straszna. Zespół aspargera i 7-8 lekcji nie przypada mi do gustu, myślac o wszystkich dodatkowych które mam... Chce do Chłopaka V. Nie wspominam o M, bo to teraz inna osoba. Nadal pomoże, ale już nie w ten sposób.
Miło mi było się tym z wami podzielić
~Pani Twinqowa 11IX2024
•🌃🌟🌑🌟🌃•
(nie jestem autorem zdjęcia. Źródło: pinterest)
#wypociny#rozmyślanie#strata#back to school#im overstimulated#autism spectrum disorder#blog#thoughts#polski tumblr#przyjaźń
4 notes
·
View notes
Text
nie wiem czy starczy mi sił na tą walkę . powoli przegrywam sam ze sobą...
Taki mały update z tego co się u mnie działo od ostatniego wpisu:
Zbieram siły w sobie by rozstać się z partnerką , matką moich dzieci. Poszedłem do Pani prawnik by mi wszystko wytłumaczyła i wyjaśniła mi jak będzie u mnie wyglądać sytuacja po rozstaniu.
Najbardziej boli mnie stan jak patrzę na dzieci to same łzy mi lecą, że muszę odejść od nich oraz, że oni będą kartą przetargową aby ujebać mnie w alimentach i innych sprawach. Rozrywa mi serce bo tak ich pokochałem, że nie wiem jak to będzie wyglądało wszystko. Najgorsze jest w tym wszystkim, że jestem sam. Rodzina się odkręciła ode mnie, znajomi i nie wiem jak to ogarnąć aby stać mnie było coś wynająć itp. totalny rozpierdol mam na bani. Nie mam z kim porozmawiać aby wyrzucić ten ciężar z siebie.
2. SZKOŁA - OFICJALNIE JESTEM FOTOFRAFEM ! zdałem państwowy egzamin zawody i zdobyłem to 💪 Teraz kończę grafikę ale nie mam sił i czasu by podejść w najbliższym czasie do egzaminu. Przesuwam to w czasie 🙂 ale i tak jestem z siebie dumny , że pomimo wychowania dzieci , ciągnąć dwa etaty znalazłem czas na szkołę i ukończenia tego co było moją wisienką na torcie chodź z wyniku nie jestem w pełni zadowolony bo znam swoje umiejętności ale nic się nie uczyłem więc poszedłem z wolnej stopy na free do egzaminu więc nie dziwię się.
3. ZDROWIE zniszczony, zdeptany, zmolestowany psychicznie jestem. Po wielu latach zapisałem się do psychiatry. Czekałem ponad półtora miesiąca na wizytę i wczoraj odbyła się ona. Opowiedziałem jak wygląda moja sytuacja życiowa, co mnie sprowadza do doktora i co mnie ucieszyło bo Pani doktor powiedziała, że padłem ofiarą ghostlightingu. Ze mną jest wszystko okej. Nie muszę robić testów, nie muszę brać psychotropów tylko przepisała mi skierowanie na psychoterapię aby podbudować mnie w tym okresie jakim będę potrzebował pomocy specjalisty ale tu kolejki za rok dopiero abym mógł się dostać ale będę kombinował aby to jakoś przyspieszyć ten proces :/ 4. U moich rodziców nie dzieje się za dobrze. Mama przyznała się mi , że ojciec próbuje ją bić. Znęca się psychicznie nad nią. Nie wiem jak mam jej pomóc. Nie dość, że mam swoich problemów masę to jeszcze jak to się dowiedziałem to ścięło mnie z nóg. Totalnie nie rozumiem co się wydarzyło u nich, że mają między sobą kosę. Martwi mnie, że może dojść do jakiejś tragedii. 5. Finanse - przez ten związek oraz to, że posiadam dzieci popadłem w mega długi. Mam około 20 koła długu już. Pomimo, że pracuje na dwa etaty to ciągle mało bo ciągle ja muszę wszystko finansować ( bo ona mając 1000 plus i 1000zł dziecko plus 2000 od zusu to nie wiem na co przepierdala kasę a jak zwrócę uwagę jej na to i przedstawiam jej moje problemy finansowe to jestem najgorszy) i tu pojawia się kolejny problem, że jak odejdę od niej to sąd może spojrzeć na moje zarobki za ostatnie miesiące i dojebać mi alimenty w których się nie wypłacę. Gdzie tu sprawiedliwość? Siada mi zdrowie, byłem u lekarza bo mam chujowe wyniki z krwi. Mam skierowanie do neurologa bo mam zawroty głowy i mega mam kucie i pieczenie w klatce. Miałem robione ekg ale tu nic nie wyszło. Powoli tracę nadzieje na lepsze jutro, na lepsze życie. Powoli brakuje mi sił i jak nie dotrwam to poinformuje was. Mam dość już życia. Nie umiem znaleźć rozwiązania na te problemy, które mnie dotknęły. nie przypuszczałem, że jedna osoba może tak zniszczyć drugiego człowieka... dziękuje, że jesteście <3 jesteście moim tlenem. staram się być u was jak tylko mi czas pozwala a jego mam dostatecznie mało.... "karuzela życia trwa nie będę się przejmował tym czego jeszcze nie ma nie chce się zatrzymać nie wiem kiedy wysiąść mam a jak spadnę no to wstanę i zacznę od zera"
https://www.youtube.com/watch?v=RNPQJvrA-uo
17 notes
·
View notes
Text
[04.12.2023]
Dobry wieczór moje miłe Motylki! 🦋
Myślę, że adekwatnym słowem do opisania tego dnia będzie "frustracja". Wychowawczyni przez swój brak zorganizowania przekłada nam wycieczke częściej niż niektórych księży przenosi się z jednej parafii na drugą. Pierwotna data, środa, tworzyła idealną harmonię z moimi planami lecz niestety, skończyliśmy na piątku. CAŁKOWICIE MI NIEODPOWIADA TAKI DZIEŃ WOLNY! Może stane pod bramą domgając się indywidualnych zajęć tego dnia? Nawet fakt, iż zamiast pierogów ruskich były w domu te z kapustą i pieczarkami wyprowadził mnie z równowagi. Zadajecie sobie pewnie pytanie jak ten rozczeniowy bachor Thalia poradzi sobie w dorosłym życiu? Jako powyżej opisany szczeniak sama nie mam pojęcia... aż wstyd się przyznawać. Równo z godziną siedemnastą wybił koniec mojego postu, oh jak marzyłam aby go przedłużyć. Nazwijcie to głupią wymówką ale jedynie myśl o poprawie ocen przeprowadziła mi kolacje przez gardło.
Wynik nie jest porywający ale jeszcze wszystko przede mną! Ferie będą moim osobistym obozem dla grubasów którego będę zarówno katem jak i więźniem. Ciągnąc temat mamy ponieważ wokół niej obraca się moje życie towarzyskie 💀 bezproblemowo żartujemy o Anie. Jeszcze chwila a zaczne jej pokazywać memy z Tumblera. Chociaż aby nie robić z siebie takiego stereotypowego "ciele na niedziele" muszę oddać, że to ja izoluje się od znajomych. Pewnie są zmęczeni, iż raz przychodzę jako dusza towarzystwa której wszędzie pełno (może zapełniam im kadr nie przez charyzmę a kilogramy...) aby na drugi dzień udawać, że ich nie widzę. Dobrze mi samej, rolę samotnego wilka doskonale od wczesnych lat podstawówki i chyba tą Thalie lubie bardziej od otwartego na nowe znajomości odpowiednika. Miła (dla mnie) anegdotka sprzed paru godzin; ślepy los podyktował mi w losowaniu mikołajkowym dziewczyne z którą, lekko mówiąc, mam bardzo na pieńku, właściwie do tego stopnia, iż prędzej czy później głowa którejś z nas zostanie na ów drewie ścięta. Jakąś klasę zachować trzeba więc zakupiłam ładną torbę prezentową, mange której sobie zażyczyła oraz jej pięte Ahillesową, słodycze. Przypadkowe czekoladki od Milki które mają tylko 757kcal, mojej wygłodzonej satysfakcji to nie wystarcza. Udałam się więc do sklepu w którym, co ważne, pracuje jej matka. Wybrałam najobfitszą w kcal czekolade z ulubionej firmy mojej ofiary i szczęśliwa popędziłam do kasy. Wspaniałomyślnie nieświadoma rodzicielka mej drogiej koleżanki siłą wręcz zachęcała mnie do sięgnięcia po odpowiednik z przeceny. Naturalnie zapewniwszy, iż ma dobrą datę ważności. Chyba nie wyrwała paru kartek z kalendarza ponieważ bomba kaloryczna zakończyła ważność 26 listopada. Ktoś tu będzie zdziwiony jak ósmego grudnia trefny produkt zapuka do jego drzwi. Chociaż szanse tego są marne. Obstawiam, że obdarowywana dziewczyna pochłonie zawartość razem z papierkiem jeszcze na tej samej lekcji. Brakuje wam motywacji? Pomyślcie o powyżej opisanej. Osiemnastolatka ważąca około 130kg przez pewien okres musiała do szkoły przychodzić podpierając się o kijkach. Muszę coś jeszcze dodawać? Mój słodki upominek ma łącznie 1321kcal jakby kogoś to nurtowało. Ręce mnie świeżbią aby ją czymś jeszcze podtuczyć... Oh, aby nie przedłużać bardziej sprzedam Wam tylko jedną cenną mądrość jaką nabyłam zbyt późno dla własnego dobra, ZAWSZE SPRAWDZAJCIE DRUGĄ STRONĘ KARTKI, ZAWSZE!
Limit: 250kcal.
Spożyte kalorie: 237kcal.
Spalone kalorie: 498kcal.
Bilans: -261kcal.
Proszę, proszę a kto tutaj miał nie robić bilansów aby się nie nakręcać? Będę płakać przez tak niską liczbę całą noc? Bardzo możliwe.
Chudej nocy Motylki! 🦋
#nie chce być gruba#gruba szmata#gruba świnia#grubaska#jestem gruba#tylko dla motylków#tłusta świnia#tłuścioch#bede motylkiem#będę motylkiem#będę lekka#nie będę jeść#będę szczupła#nie chce jeść#nie jem#nie bede jesc#nie chce jesc#nie jestem glodna#grube uda#aż do kości#chcę widzieć swoje kości#skóra i kości#blogi motylkowe#blog motylkowy#motylki blog#motylek blog#chcę być lekka#nie chcę jeść#chcę schudnąć#bede lekka jak motylek
12 notes
·
View notes