Tumgik
#brak odwagi
nerwicalek · 5 months
Text
To uczucie gdy nie jesteś smutny ale czujesz wielką pustkę w sobie.
23 notes · View notes
n-inna-n · 7 months
Text
Przepraszam, że nie powiedziałam ci, że to jest możliwe. Że sama sobie oszukiwałam. Nie potrafiłam przyznać się przed nikim, nawet przed sobą. Że potrzebuję kogoś u swego boku i że to jedynie przy tobie wyobrażałam sobie przyszłość. Teraz ci tego nie powiem, to nie ten czas. Ty już mnie nie chcesz w sowim życiu, ale ja nadal naiwnie przypominam co jakiś czas o sobie. Licząc na to, że czas zatoczy koło.
@n-inna-n
8 notes · View notes
martiove · 2 years
Text
Wiele kobiet wstydzi się swojej agresji. To jasne jeśli kojarzymy ją z przemocą. Ta nieskontaktowana siła eksploduje gniewem, który wylewa się z nas przy lada okazji, lub imploduje w agresję, a ta bezbłędnie niszczy nas od środka. Kobiety chodzą wtedy wściekłe. Równocześnie doskonale wiedzą, że nie mogą wyrazić siebie. Chcąc wyznaczyć granicę musimy być skontaktowane ze swoim wnętrzem. Ze środkiem, który w odpowiednim czasie odważnie powie: „To moje przestrzeń”, a czasami wyszczerzy zęby. To są właśnie granice. Są naturalną i zestrojoną z nami dobrą agresją. Agresją, która przez nasze własne uszanowanie nie musi się wypaczać i buntować. Jednak […] naturalność stanowienia o chęciach, zamiarach i pragnieniach nie jest dostępna, gdy żyje się w klatce. W niej spełnia się przede wszystkim oczekiwania otoczenia. W klatce odmowa nie jest mile widziana – psuje opinię.
Marianna Gierszewska, Być tak naprawdę, s. 32
16 notes · View notes
Text
Gdybym mogła przeżyć swoje życie jeszcze raz, gdybym miała możliwość coś zmienić, czy bym to zrobiła?
Żyłabym chwilą, nie martwiąc się konsekwencjami, nie stałabym w miejscu tylko szła do przodu.
Korzystałabym z życia, tak żeby teraz nie żałować, że czegoś nie zrobiłam…
Tumblr media
6 notes · View notes
tessene · 1 year
Text
Najlepszym obrońcą, jakiego może mieć kobieta, jest... odwaga.
- Elizabeth Cady Stanton
0 notes
polskie-zdania · 1 year
Text
Czasami potrzebujesz kilku lat, by zdobyć się na odwagę. Tak bywa. I pewnie nie uwierzysz, gdy powiem ci, że to jest okej. Pewnie tak, pewnie trzeba było po prostu wziąć i zrobić. Pewnie trzeba było po prostu zebrać się w sobie. Pewnie trzeba było wstać i iść na czołówkę z tym, czego się bałeś, ale widocznie wtedy nie mogłeś. Widocznie wtedy nie byłeś w stanie. Widocznie coś cię blokowało i to nie był ten moment, nawet jeśli był to "tylko i wyłącznie" brak wiary w siebie czy odwagi. Gdybyś mógł, to byś zrobił. Nie zrobiłeś. Wtedy. Ale dziś jest dziś i dziś się udało. Możesz teraz wyrzucać sobie ten "stracony" czas, tylko po co? Czy coś to zmieni? Podziękuj sobie. Uciesz się, że w końcu się udało. Trudne? Od pewnego czasu praktykuję wewnętrzną zgodę i akceptowanie własnych możliwości na dany moment. Czy jest mi lżej? Bardzo. Myślę sobie, że jeśli coś się wtedy nie wydarzyło, to widocznie nie miało. Dlaczego? Bo widocznie nie miałam wtedy ku temu zasobów. Bo może to nie był mój moment. Bo może z jakiegoś powodu nie powinnam była wtedy tego robić. Kto wie? Dziś mi się udało, więc dziś właśnie na tym się skupiam. Nie trać czasu na biczowanie się tym, co można było inaczej. Zawsze można coś inaczej, ale każdy moment w twoim życiu to inne zasoby i to one determinują to, z czym w danym momencie jesteś w stanie się zmierzyć. Czasami rzeczy będą cię przerastać. Czasami będziesz potrzebować więcej czasu, by czegoś się podjąć. Daj sobie ten czas. Daj sobie czas, by dojrzeć, a gdy już to zrobisz, podziękuj sobie za pracę.
Marta Kostrzyńska
307 notes · View notes
im-so-lost911 · 1 year
Text
Mówisz mi, że brak mi odwagi
Coś w tym jest, nie potrafiłem się zabić
— TMK aka Piekielny, „Za późno”
104 notes · View notes
anisecandy · 2 months
Text
Disclaimer as always: I like writing song lyrics and coming up with melodies, but I know nothing about music theory and can't play any instrument. This is just a little hobby for the sake of my mental hygiene ^^
I finally managed to finish a text I was working on for a while, during my time at the mountains so I wanted to record it as soon as I got back! It's a tongue in cheek song about a sapphic crush that I started to work on bc I wanted to write sth more silly and light. When I sang the text to my dad he said it's not light at all and quite melanchlic! But I mean. It is light compared to the lyrics I wrote so far about self-hatred, feeling of being broken, yearning... Eh. Either way, I like it!
(Text + eng translation under the cut)
W drodze na peron codziennie rano
Widzę cię samą i myślę to samo
Że zawsze łapiesz mnie niewyspaną
Zawsze pół żywą i rozczochraną
Inną koszulę włożyć powinnam
Moja spódnica też mogła być inna
A na domiar złego
Muszę się przyznać do tego
Że zupełnie nie do twarzy mi
Zakochaną być
To nie mój kolor
To nie mój krój
Płuca mnie bolą
Gdy słyszę głos twój
Złamane serce
Na moim swetrze
Brak mu powagi
Brak mi odwagi
Więc cóż
Jutro znów
Na peron wezmę je
Uwierz mi, róże to nie kwiaty dla mnie
Rozterek burze i miłość jak we śnie
Uwierz mi, róże to nie barwy dla mnie
Problemy duże i ból na serca dnie
Inny makijaż zrobić powinnam
Moja fryzura też mogła być inna
A na domiar złego
Muszę się przyznać do tego
Że zupełnie nie do twarzy mi
Zakochaną być
Czuję się śmiesznie
Czuję się podle
Proszę dostrzeż mnie
Choć to niemodne
Złamane serce
Na moim swetrze
Brak mu powagi
Brak mi odwagi
Więc cóż
Jutro znów
Na peron wezmę je
*
On the way to the platform every morning
I see you alone and I think the same thing
That you always catch me sleep-deprived
Always half-dead and disheveled
I should have worn a different shirt
My skirt could have been different too
And to make matters worse
I have to admit
That it doesn't suit me at all
To be in love
It's not my color
It's not my cut
My lungs hurt
When I hear your voice
Broken heart
On my sweater
It lacks seriousness
I lack courage
So, well
Tomorrow, again
I'll take them to the platform
Believe me, roses are not the flowers for me
Stormy dilemmas and love like in a dream
Believe me, roses are not the shades for me
Big problems and pain at the bottom of my heart
I should have done different makeup
My hairstyle could have been different too
And to make matters worse
I have to admit
That it doesn't suit me at all
To be in love
I feel silly
I feel disgusting
Please notice me
Even though it's unfashionable
Broken heart
On my sweater
It lacks seriousness
I lack courage
So, well
Tomorrow, again
I'll take them to the platform
6 notes · View notes
painted--smile · 29 days
Text
🦋 𝑪𝒛𝒆𝒔́𝒄́ 𝑴𝒐𝒕𝒚𝒍𝒌𝒊 𝒊 𝑮𝒂̨𝒔𝒊𝒆𝒏𝒊𝒄𝒛𝒌𝒊 🦋
Dziś znowu waga w dół 😍
Nie spodziewałam się tego, bo wczoraj mieliśmy gości i jedliśmy ciasto, które upiekła moja szwagierka no i nie mogłam odmówić, bo by się obraziła (bardzo ją lubię, nie chciałam jej urazić), ale na szczęście nie wyleczyłam jeszcze do końca mojej jelitówki, więc miałam wymówkę by wziąć mega mały kawałek. Do tego w tajemnicy dosypałam sobie do kawy łyżeczkę chilli, bo słyszałam że wspomaga metabolizm.
W ramach kary za brak odwagi, żeby odmówić ciasta wyciągnęłam chłopaka na wypad na rolki. Co prawda przejechaliśmy tylko 4 km, bo wyjechaliśmy późno z domu i zaczęło się robić zbyt ciemno, ale lepsze to niż siedzenie w domu i nie robienie nic...
Niestety jutro kolejni goście, a ja jeszcze nie umiem sobie odmówić jedzenia. Trzymajcie więc za mnie kciuki, aby w niedzielę waga się pode mną nie złamała.
🦋 𝑻𝒓𝒛𝒚𝒎𝒂𝒋𝒄𝒊𝒆 𝒔𝒊𝒆̨ 𝒄𝒉𝒖𝒅𝒐 🦋
Tumblr media
3 notes · View notes
myslodsiewniav · 3 months
Text
Głębokie przemyślenia i niespodziewane wyróżnienie!
7 lipca 2024
Do dziś muszę oddać jeszcze 2 prace. I zdać egzamin wieczorem :P.
I to będzie - mam nadzieję - koniec. Zdany rok. Mogę z siebie zrzucić ciśnienie. To ciśnienie i poczucie CZEKANIA na potwierdzenie zaliczenia jest dla mnie najcięższe i nieznośne. Bardzo to frustrujące.
Wczoraj:
Zacznę od tego, że mój przewiany lewy bark/bark wraz z mięśniami szyi do podstawy czaszki, który trochę "odpuścił" po regularnym traktowaniu go maścią końską - nie odzyskałam pełnej sprawności, nadal nie mogę swobodnie ruszać głową - przeszedł wczoraj niespodziewanie w ból zatok za uszami, doszedł ból gardła, paskudny katar. Yey! No i wychodzi na to, że mam pełnoprawną grypę. Przez stres. Kurwa.
Teraz siedzę zasmarkana, pod kocem, na wykładzie na słuchawkach i szykuję się do trzaskania ostatniej pracy zaliczeniowej.
Wczoraj w nocy dokończyłam edycję koszmarnie brzmiącego nagrania podcastowego: zaliczałam przedmiot nagrywając audycję. Masakra. Fakt: nauczyłam się przy tym dużo i fajne to, na przyszłość będę wiedziała co i jak, ALE pierwszy krok to kupno sensownego mikrofonu xD Bo to, jak brzmimy na nagraniu to jednak woła o pomstę do nieba. Nagrywając robiliśmy próby i weryfikowaliśmy w jakiej odległości od mikrofonu należy nagrywać, ale niestety wygląda na to, że różnica kilku centymetrów lub milimetrów była dla tego urządzenia decydująca. Ech. No, ale powinniśmy mieć 5. Jest wszystko co powinno być.
Wczoraj - chora - nie pojechałam na ćwiczenia, które już zdałam (zajęcia znowu trwały 12h pod rząd), pojechałam tylko na zajęcia z Dumbledorem. Ech.
No i tu mam trochę mieszane uczucia.
Okazało się, że pan odchodzi z uczelni. Bo się leczy na śmiertelną chorobę. I chyba ten fakt sprawił, że wyleciała z niego gorycz i przemyślenia o pracy na uczelni, o ludziach, o moralności, o perspektywie przyszłości, o głupocie. Ech. To było trudne do słuchania. Wczoraj, podczas 4h zajęć przeskakiwał od fascynacji światem i historią - którym przez cały semestr nas zarażał - po gorzkie przestrogi, okrutne sądy i pesymistyczne stwierdzenia.
Łatwo by było powiedzieć, że to po prostu stary człowiek u schyłku życia, który widział dość, by pozbyć się złudzeń, być może również nadziei, że ludzkość na świecie ma szanse przetrwać. Być może jego stan zdrowia też obdarł go z nadziei, kazał zdjąć różowe okulary i pogodzić się z niesprawiedliwością świata, systemów, rozgrywanych kart na scenie politycznej.
No nie wiem. To były dziwne zajęcia.
Ale też takie, że zapadają w pamięć.
Powiedział, że ma olbrzymie wątpliwości by wypuszczać z uczelni ludzi, którzy są cytuję "idiotami" i "debilami" - a diagnozował to przykładem: student 3 roku dziennikarstwa poproszony o rozpoznaniu na zdjęciu twarzy polityka nie wie, że patrzy na zdjęcie Zełeńskiego. Albo student 3 roku dziennikarstwa muzycznego poproszony o rozpoznanie na portrecie Beethoven nie miał pojęcia na jaką postać patrzy. A oświecony, że to Beethoven nie potrafi wymienić żadnego jego utworu. Żadnego! Student dziennikarstwa muzycznego!
Ech...
Zatkało mnie to, ale też weszłam z nim w polemikę, że takie etykietki są niesprawiedliwe. Ja mam 30 lat i z łatwością z panem Dumbledorem (ponad 70 lat) dyskutuję, bo mam doświadczenie, mam za sobą wdrożenie w dorosłość. A reszta młodych studentów to typy, którzy przeżyli pandemię i polski system edukacji: NIKT ich nie nauczył dyskusji, jeszcze nie byli też zmuszeni nauki dyskutowania i odwagi by pytać, zwykle pytania były ganione, bo przecież znowu inna grupa, nauczyciele, musieli zrealizować program i kropka. Jestem przekonana, że oni - studenci, nawet z mojej grupy (bo też ich nazwał głąbami, przypomniał, że dał im szansę na początku zajęć by podzielić się tym, co ich jara i nikt oprócz mnie nie chciał o niczym opowiadać, ba! Ofukał ich "idiotyzm", ograniczenie wyrażane poprzez brak szacunku - bo gdy ja mówiłam kilkoro gadało, oczywiście kółeczko adoracji ciacha grupowego) jak uporają się z własnymi ograniczeniami i młodzieńczymi problemami w większości będą chcieli się dzielić zajafkami ze światem. Po prostu... czasami kapitał kulturowy jest ograniczony ze względu na środowisko z jakiego wyrastamy. Czasami nie ma przestrzeni czy siły na robienie czegoś nowego: niektórzy studenci po prostu działają w trybie przetrwania - praca-dom, cały weekend na uczelni i znowu praca. Niektórzy wciąż poszukują drogi dla siebie. Biorąc to pod uwagę uważam, że mówienie przed całą grupą o swoich fascynacjach, narażając się na łatki i odrzucenie społeczne - bo tak wyglądała społeczność w liceach, a to jedyna reakcja grupy rówieśniczej, którą znali. Oni nie mieli okazji dotąd przekonać się, że można inaczej, a to inaczej to też jest dla nich coś tak kosmicznego i dziwnego, że chwilę zajmie zanim się z tym zaznajomią. I jeszcze chwilę zanim się odważą tego "inaczej" używać. O ile będą mieli na to przestrzeń i warunki oczywiście!
Ech.
To była bardzo ciekawy wykład/ćwiczenia, dyskusja.
Bardzo. Rozmawialiśmy o muzeach, o obrazach, o kultowych opowieściach itp.
Miałam też okazję podzielić się fascynującą historią Artemisii Gentileschi, którą miałam okazję oglądać jesienią we Włoszech. Opowiedziałam o tym, jak artystka namalowała swoją interpretację "Zuzanny i starców" - to historia bodaj z Biblii, o dziewczynie, która chciała "dochować cnoty", a którą chcieli wykorzystać seksualnie starcy. Ech. Zamawiał chyba papież, albo inny kleryk, a tu niespodzianka, bo artystka Artemisia namalowała swoje własne uczucia: to jej twarz ma Zuzanna, a jeden z mężczyzn (ciemnowłosy) to jej dawny gwałciciel. "Cnotliwa" Zuzanna miała twarz wykrzywioną gniewem, a w ręce trzymała nóż. Gdy zleceniodawca zobaczył gotowy obraz... kazał Artemisii przemalować obraz tak, aby Zuzanna była faktycznie "cnotliwa". Ech. No i Artemisia przemalowała... ALE dzięki zdjęciom UV można zobaczyć jak wyglądał oryginał, obecnie przykryty warstwą farby...
Tumblr media
Zajęcia z Dumbledorem to istna przyjemność, tematy do rozmów mi się z nim nie kończą, wymieniamy się ciekawostkami, fascynacjami itp. Z dygresji, do dygresji. I wszystko ciekawe, fascynujące, dowcipne. Po prostu tak budujące!
I nagle, tak w 3h zajęć, facet zapytał mnie jak i gdzie pracuję. Tak na forum całej grupy. Odpowiedziałam mu. Już drugi raz mnie o to pytał, za pierwszym razem, gdy w maju oddawałam mu pracę zaliczeniową. Nadal mi się to wydaje jakieś takie... przekraczające granice. Bo po prostu ja się tego boję - że ktoś chce o mnie wiedzieć rzeczy ze sfery "prywatnej". Ale tak obiektywnie facet chyba nie ma jakiś złych zamiarów... Anyway: wczoraj ze znacznie mniejszymi oporami, ale wciąż trochę zachowawczo mu odpowiedziałam gdzie pracuję. I jak pracuję. I że szukam pracy. Zapytał czy uczę ludzi - powiedziałam, że nie. Zastanowił się i oznajmił, że podjęłam złą decyzję w sprawie studiów, że powinnam iść na ASP, na kierunek, który... no właśnie. Podał nazwę kierunku, który wiem od jakiś 6 lat, że CHCĘ zrealizować, ale to tylko studia magisterskie! A on w śmiech, że nie wiedział. I że widzi mnie jak najbardziej na ASP, a potem w tej pracy, jaką można mieć po tym kierunku. Jejku, tak się ucieszyłam! OMG, on to z samego rozmawiania ze mną dostrzegł. Byłam wzruszona. A potem Dumbledore zawahał się i przeszedł do anegdoty... Powiedział, że w swojej karierze naukowo-akademickiej uczył setki, jak nie tysiące studentów i tylko jakaś 20-stka to byli ludzie, którzy mieli potencjał, które były nieprzeciętne zdolne, inteligentne i on sobie za taki cel wziął by tym osobą pomóc w karierze. Opowiedział jak pomagał w starcie swoim studentką i studentom wejść na wysokie stanowiska po prostu poręczając ich zdolności, kompetencje itp. Dlatego, cytuję "ma pani numer do mnie. Jeżeli skończy pani studia i będzie chciała Pani pracować w jakimś konkretnym miejscu, a ja jeszcze wtedy będę żył, gdyby potrzebowała pani wtedy rekomendacji, albo pomocy ze znalezieniem bardzo dobrej, odpowiedzialnej pracy - proszę zadzwonić. Pomogę pani. Widzę, że pani daleko zajdzie, widzę, że ma pani niesamowity potencjał, wiedzę i fascynację."
O FUUUUUUCK O.O
A potem pan Dumbledor - nadal przy całej grupie studentów (niezręcznie jak cholera) - powiedział, że wyróżniam się, że jestem niezaprzeczalną liderką w tej grupie, że potrafię mówić o tym, co mnie ciekawi i jara, że na tle mojej grupy jestem jak perła, a cała reszta, która od 2h milczy to ciemna masa i "debile" z wyboru.
O FUUUUUUUUCK!
Jak mi było dziwnie - trochę mnie to podbudowało, a trochę odczułam to jak niedźwiedzią przysługę - bo ta część grupy, która mnie nie lubi teraz znielubi mnie bardziej.
Po zajęciach opowiedziałam o tym mojemu narzeczonemu (który na mnie czekał pod drzwiami, ale o tym zaraz) - szoooook ofc. Byłam cała taka... poruszona! Dużo uczuć czułam (i nadal czuję) i niektóre są sprzeczne. Zaskakująco emocjonalne i wstrząsające były te 4h zajęć. Naprawdę! O fuck! Niesamowity specjalista, erudyta, fascynat kultury powiedział coś tak miłego o mnie! Jednocześnie tak bardzo ubliżył wszystkim innym! I zwiastował nam wojnę! I mówił o doskwierającej samotności! O borze liściasty, jego monolog o odczuwaniu samotności w grupie ludzi to było coś tak poruszającego! Moja koleżanka z ławki szepnęła mi wtedy, że "rel" uczucie, że też czegoś takiego doświadczyła, a ja słuchałam tego ze smutkiem... bo znam też to uczucie, ono jest cholernie trudne i bolesne. A jednak - w przeciwieństwie do pana Dumbledore'a - mam już inne spojrzenie na samotność dzięki terapii: JAKO LUDZIE ZAWSZE JESTEŚMY SAMOTNI. Ta świadomość jest ZAWSZE bolesna. Zawsze... To niesamowicie głeboki temat na rozmowę z terapeutką moim zdaniem. I z samym sobą. Ale słuchając pana Dumbledore'a miałam poczucie, że on nigdy nie miał możliwości, ani przywileju by skorzystać z takiej terapii. Jego terapią był alkohol - o czym mówił nam na zajęciach. A alkohol to przecież depresant... i teraz, kiedy mój wykładowca jest śmiertelnie chory i prawdopodobnie mniej pije, a na pewno nie tak często, jakby chciał by uśmierzyć te trudne myśli, ból istnienia i samotność - TERAZ ta samotność dla niego jest bardziej dotkliwa niż kiedykolwiek. Nie mówiąc o samej walce z własnym organizmem... Czułam, że powinnam go wysłuchać. Po prostu. I to aktywne słuchanie - tak czułam- było wystarczające w relacji studentka-wykładowca. Jednak tak tego człowieka lubię, że mam nadzieję, że będzie mógł porozmawiać z psychologiem, że sobie na to pozwoli... Czułam współczucie, ale też zrozumienie, czułam głęboko, że ten człowiek słowami maluje gamę głębokich uczuć, które też kiedyś były moim udziałem. Ale też czułam jak się szarpał z widmem śmierci, jak buzował w nim gniew, któremu dał upust wyjątkowo podczas tych zajęć. To naprawdę były wyjątkowe 4h...
Ale, gdy wyszłam z sali wciąż też drżałam z ekscytacji: zarazem zostałam WYRÓŻNIONA - nie wiedziałam czy się jarać czy mdleć ze strachu: nigdy nie byłam wyróżniana, jako "najlepsza", szczególnie z polskiego czy literatury, zawsze wiedziałam przecież masę niepotrzebnych rzeczy, a nie zwracałam uwagi na te, które nauczyciele uważali za ważne. A tu nagle: właśnie te moje dziwne ciekawostki zyskały pochwały! To jest dla mnie tak niesamowite! Euforyczne! Ja ciągle wątpię w siebie, wiem, że to uczucie we mnie, ten syndrom oszusta, było budowane latami; że to wynik systemu w zderzeniu z niezdiagnozowanym ADHD, brak kapitału kulturowego i traumatyczne przeżycia, że pomimo terapii nie tak łatwo te wszystkie wewnętrzne przekonania i mechanizmy przestawić. Znam fakty, one pomagają mi powstrzymać gonitwę myśli. Ale "w tle" myśli gonią i tak, jakby odpalone starym mechanizmem: zostałam wyróżniona w grupie ludzi, więc powinnam czuć wstyd, bo pewnie wyróżnia się mnie jako przykład braków, złej interpretacji zadania, olbrzymiej ilości błędów itp. Wiem, że zostałam wyróżniona na forum pozytywnie, a mimo tego w środku tym silnej czuję, że powinnam się zapaść pod ziemię ze wstydu, bo takie wyróżnienie oznacza ostracyzm i wyśmianie, naganę, krzywdę. To silniejsze ode mnie. Taki mechanizm się włącza i trudno go zatrzymać. Z wysiłkiem przypinam swoją uwagę do faktów: do słów, które usłyszałam, a nie do ich mylnej interpretacji. Czuję to zawsze jako ciężką pracę, cały czas myślę, że inni robią coś lepiej niż ja, więc muszę się podwójnie postarać, a potem prowadzić we własnej głowie dialog tej dorosłej-mnie-z-teraz z tym głosikiem spanikowanej-dziewczynki-z-kiedyś, która stara się czasem ponad własne siły, aż do paniki, by być dobrym dzieckiem: muszę jej mówić "Wróć do faktów, zrobiłaś to zadanie poprawnie, najlepiej jak potrafiłaś. Faktycznie, byś może mogłabyś coś zrobić lepiej, ale to okay popełniać błędy. Jesteś wystarczająca, teraz wiesz co jest dla ciebie trudne i na co zwracać uwagę. Jestem z ciebie dumna, ze dałaś radę. Nie bój się, ochronię cię, jestem tą dorosłą osobą, która nie pozwoli cię skrzywdzić."
Uff... nadal trawię to co wczoraj usłyszałam...
Opowiedziałam o tym mojemu partnerowi.
No właśnie!
Bo umówiliśmy się, że mam się kurować, a na zajęcia pójść dopiero na wystawianie ocen u Dumbledore'a (czyli z pominięciem tych pierwszych 5h zajęć, które przespałam w łóżku, nafaszerowana Ferveksem). Obydwoje po tych zajęciach mieliśmy kończyć, więc mieliśmy się spotkać przy samochodzie.
OMG! Przeżywam teraz coś tak dla wielu osób normalnego, a co nie było dotąd moim udziałem! Mój chłopak, z którym chodzę na uni (!), który jest na starszym roczniku (!), czeka na mnie po zajęciach, bo chce, abyśmy razem wrócili do domu. To jest takie... studenckie! I takie... partnerskie! I po prostu takie fajnie! <3 Dbamy o siebie, wspieramy się. Normalnie cudo!
Niemniej mój chłopak skończył wcześniej i czekał na mnie na korytarzu. Słuchając mojej relacji z zajęć rozpłynął się i powiedział, że bardzo mnie kocha i jest ze mnie bardzo dumny.
A potem opowiedział o swoich zajęciach - okazało się, że on też dostał pochwałę u swojego wykładowcy i zaproszenie na taki festiwal, który ten pan organizuje. Mega!
A potem... Ech. Coś mnie podkusiło - chyba ten głosik "spanikowanej-dziewczynki-z-kiedyś, która stara się czasem ponad własne siły, aż do paniki, by być dobrym dzieckiem" - by zadzwonić do mamy. I jej opowiedzieć o tym jak wykładowca mnie wyróżnił i skomplementował. Mama wysłuchała zdziwiona, westchnęła do słuchawki i zapytała czy tego pana nie zanudziłam swoim przydługim gadaniem. Że typ po prostu nie wie ile ja potrafię paplać o wszystkim. Ale to miłe, że mnie wyróżnił.
Było mi przykro. Chyba chciałam, zeby powiedziała mi, że jest ze mnie dumna, że w końcu ma to dziecko, które nie tylko mówi, że się nauczyło, a do domu wraca z 3, ale faktycznie ma to dziecko, które nie dość, że się nauczyło to jeszcze zostało za to docenione i wyróżnione. Ech. chyba tak... Wydawało mi się, że przerobiłam i zamknęłam temat akceptacji ze strony mamy tego, kim jestem, ale teraz sama nie wiem. Może po prostu okoliczności (bycie studentką) cofają moje zachowania i reakcje do tamtego okresu? Nie wiem.
Poprosiłam mamę by zamiast mnie dołować po prostu mi pogratulowała. Mama wtedy serdecznie i z miłością powiedziała "Gratuluję, moja kujonko!" - przy czym "kujonka" w ustach mojej mamy to komplement. Ona całą swoją edukację miała łatkę "fajnej kujonki", która zawsze miała 5, która pomagała koleżanką na egzaminach itp.
I mimo wszystko mam mieszane uczucia.
Ze wszystkim.
Również z tym, że moja siostra walnęła coś takiego 2 dni temu, że miałam już na ten temat z moim narzeczonym z jakieś 3 rozmowy, bardzo poważne. Zachwiało nim to, co wyznała moja siostra. Ech... ale siostrą zajmę się jutro.
Teraz idę trzaskać zaliczenia i szykować się do egzaminu.
5 notes · View notes
nerwicalek · 5 months
Text
Najgorsze miejsce w który teraz mogę być to jest moja głowa….
9 notes · View notes
n-inna-n · 1 year
Text
Kiedyś będę żałować wszystkich straconych chwil, wszystkich straconych szans. Nie potrafię nic zmienić. Pozostanie mi tylko żal.
@n-inna-n
34 notes · View notes
madduck44 · 6 months
Text
Ostatni czas był trudny, ale wracam. Muszę iść dalej pomimo wszystkiego. Wpadłam w małe bagno a do psychologa dalej nie miałam odwagi pójść, bo mam wrażenie, że nie jest aż tak źle. Wyszłam z mojej nory i staram się naprawić co zostało z mojego drobnego grona znajomych.
Skupie się znowu na zrzuceniu kilogramów to może no nie będę tyle myśleć.
Z czym muszę definitywnie skończyć tocnapenwo z alkoholem bo ma za dużo kalorii i nie mogę całe życie pić.
I zawsze sobie kurwa mówię "do stycznia" "do maja" "do października" i tak kurwa całe życie i jestem poprostu już tym tak wkurwiona. Jestem wkurwiona sobą.
Jedyne co wynikło dobrego z mojego trzymiesięcznego "doła" to brak apetytu. Jadłam tylko to co mi kazali rodzice bo jestem już tym zmęczona. Zero napadów ani nic. Waga stoi na 65 i to chyba mój jedyny sukces. Że nie wzrosła...
Poznałam też świetnego gościa. Był dla mnie serio jak przyjaciel chociaż znałam go tylko dwa miesiące, ale miło było się komus poprostu wygadać. Ta, starszy facet i to instruktor jazdy, ale każde godziny jazdy traktowałam jak jakaś chorą terapię serio. Mogłam powiedzieć że rodzice są mną zawiedzeni i mam kurwa jazdę w domu a on poprostu wysłuchał i mnie wspierał. Przed jazdami jak byłam po lekcjach często go spotykałam jak byłam zjeść zupę w knajpce pod szkołą jazdy (byłam po za domem od 7 do 19 z jazdami z czego między lekcjami a jazdami miałam przerwę dwie godziny) i raz nawet sobie razem zjedliśmy barszczyk. Zapoznał mnie nawet ze swoim synem (to skomplikowane xD) ale nie utrzymuje teraz z nimi kontaktu bo wydaje mi się to dziwne
Ale wracam i mam nadzieję, że kurwa zejdę do 50 albo niżej. Marzy mi się waga 45 przy moich 175 cm wzrostu. Byłabym w końcu normalna. W końcu bliżej ideału.
2 notes · View notes
moiclaudie · 1 year
Text
Po tygodniu lepszego odżywiania nabrałam odwagi by w końcu stanąć na wagę. No i mam 2 kg więcej niż przy ostatnim ważeniu miesiąc temu. Smuteczek, ale też czego się było spodziewać po 3 tygodniach jedzenia z nadwyżką kaloryczną..
No nic, przynajmniej wiem na czym stoję. 65 kg to jakaś magiczna bariera, osiągnęłam tą wagę jakoś w październiku i od tego czasu szarpię się aby gora-dół. Co sobie schudnę, to sobie przytyję i tak w kółko 😆
Dieta wpłynęła na moje plany majówkowe, a raczej ich brak.. Chciałam pojechać do domu, ale to by się skończyło znowu wpieprzaniem, a ja jeszcze w pełni nie podniosłam się po ostatnim upadku. Więc siedzę u siebie i się póki co nudzę. W dodatku boli mnie dziś głowa :/ no ale zaraz idę na długi spacer, bo pogoda piękna :)
8 notes · View notes
deadly-tommorow · 11 months
Text
28.10.23
Przepraszam za ten emocjonalny wysryw, ale potrzebuję się wygadać.
Jestem typem przyjaciela, który rzuci wszystko i dotrze wszędzie, jeśli mój przyjaciel będzie tego potrzebował. Który poświęci swój krótki czas wycelowany w odpoczynek na to, żeby pomóc przyjacielowi. Tym, który poświęciłby życie, żeby uratować swojego przyjaciela. I mam tych przyjaciół, dla których taki jestem i będę. Zawsze znajdę dla nich czas i zawsze przy nich będę. Ale mam wrażenie, że to trochę jednostronne. Bardzo boje się tego, że moi przyjaciele kiedyś mnie zostawią. Nie byłby to pierwszy raz. Po skończeniu szkoły, jeden z nich mnie w sumie olał. Nie wierzę w coś takiego jak "brak czasu". Nie wierzę w życie, gdzie nie masz chwili porozmawiać z przyjacielem. Może być taki dzień. Ale nie takie życie. Jeśli chcesz, to znajdziesz tą chwilę. Boję się przyszłości i tego, że moje plany nie wypalą. Że ten jeden raz, kiedy mam w ogóle jakiś plan, to on się nie uda. Że druga osoba mnie wystawi i zostanę na lodzie, a sam... Boję się być sam. Mam już cholernie dość swojego życia. Chciałbym być normalny, chciałbym potrafić funkcjonować w społeczeństwie i chciałbym rozumieć to wszystko, co rozumiem poprzez logicznego myślenie, także w praktyce. Czuję się totalnie beznadziejny, czuję się słaby. Całe życie brałem się za wszystko, brałem tego trochę i zostawiałem to. A chciałbym mieć coś, w czym jestem dobry i w czym dobrze mi idzie. Chciałbym móc wiedzieć coś więcej niż tylko kilka pojedynczych informacji z każdego możliwego tematu (hiperbolizuję, nie da się znać każdego możliwego tematu). Z jednej strony cieszę się, że (najprawdopodobniej) poznałem powód tego, dlaczego jestem jaki jestem. Z drugiej, nienawidzę tego, jaki jestem, choć naprawdę staram się pogodzić sam ze sobą.
Rozumiem wiele rzeczy, bo są logiczne. Ale w praktyce nie jestem w stanie się do tego stosować i mimo wszystko nie zawsze w praktyce jestem w stanie to zrozumieć.
Może to brzmieć kontrowersyjnie, ale wszedłem w anor3ksję w pewien sposób świadomie. Czułem, że jestem w stanie z tym walczyć (z aną, nie z samym w sobie ed, bo to w sumie dość istotne). Ale sam przed sobą powiedziałem, że wchodzę w to. I nie chcę z tym walczyć. Doceniam, że pojawiła się w moim życiu bo uznaje to za pewnego rodzaju cud - cud w sytuacji, gdzie straciłem już nadzieję na to, że dam radę osiągnąć to, o czym marzę od dawna. I zdaję sobie sprawę z tego, że to ciężka choroba. Zdaję sobie sprawę z tego, że często kończy się śmiercią oraz z tego, że waga, którą teraz wyznaczam sobie jako wymarzoną, nie będzie mnie satysfakcjonowała, bo właśnie tak działa ta choroba. Godzę się z nią i nie niszczę swojej głowy bezsensowną walką. Zżera mnie wszystko inne i wiem, że to "wszystko inne" sprawia, że nie zależy mi na sobie. Moja głowa wiecznie lata gdzieś między "jestem śmieciem" a "jestem wartościowym człowiekiem". To ciężkie, ale żyje od pozytywnego bodźca do pozytywnego bodźca. Skupiając się na tych małych rzeczach, zamykam się na świat, czekając na coś większego, co się (mam nadzieję) pojawi kiedyś w moim życiu.
Boję się, że nie znajdę nigdy miłości i nikt mnie nie zechce. Logika jednak mi mówi, że są na to małe szanse. Dlaczego akurat ja miałbym być tym "wybrańcem", którego nikt by nie chciał? Chyba nie jestem aż tak wyjątkowy.
Uważam, że jestem inteligentny, że jestem dość zaradny (nie życiowo - tutaj potrzebuję kogoś, kto będzie prowadził mnie za rękę) w codziennych czynnościach. Nie mam dwóch lewych rąk (nie rozumiem sensu tego powodzenia - lewą ręką też możesz dużo zrobić.). Ale życie mnie zżera od środka. I czuję się beznadziejny. Słaby. Wypalony. Zmęczony tym wszystkim, sobą. Mam wrażenie, że moim jedynym celem teraz, jest schudnąć. Czuję, że dopiero wtedy moje życie ruszy, bo zyskam wystarczająco odwagi, żeby porzucić wstyd i stać się kimś zupełnie innym. To teoria. Teorie zawsze weryfikuje praktyka. A praktyka to demon.
4 notes · View notes
1nd3p3nd3nt · 11 months
Text
Martwię się, gdy nie widzę nigdzie jej aktywności, ale brak mi odwagi by zadzwonić...
2 notes · View notes