#zmysł
Explore tagged Tumblr posts
Text
Kraków Kościół Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny czyli Bazylika Mariacka foto z 18 grudnia 2019 i 15 lipca 2020
Wysokie na ponad cztery metry epitafium z czarnego marmuru dębnickiego, projektu Franciszka Placidiego, poświęcone dwudziestemu czwartemu archiprezbiterowi parafii mariackiej. Jacek Augustyn Łopacki herbu Kotwica (1690-1761) był doktorem filozofii i medycyny oraz fundatorem licznych przedsięwzięć charytatywnych i artystycznych. W młodości osobisty medyk kardynała Conti zanim ten został papieżem Innocentym XIII, potem w Krakowie leczył na równi magnatów i robotników. Pochowano go w tym miejscu zgodnie z jego własnym życzeniem.
Pragnę i nieodmiennie naznaczam, aby ciało moje bez żadnej odwłoki, zaraz in crastino śmierci pogrzebione było przy kościele Najświętszej Panny Maryi w Krakowie na cmentarzu w ziemi w tyle ołtarza Crucifixi przy murze kościelnym. fragment testamentu J.A. Łopackiego
Czemu się mam żalić, że chociaż dopiero przy zaczynających się żniwach, a już frumentum Electorum nieodżałowany Prałat grobowym na proch jest starty kamieniem, że usechł w oczach naszych tak ozdobny rozmaitym cnót Świętych kolorem, dosyć pięknego bo liliowej niewinności różowego wstydu, ten hiacyntowy kwiat flos decidit & decor. fragment mowy Jana Kantego Laskiewicza na pogrzebie Łopackiego
rysunek Stanisława Cerchy z 1902 r.
akwarela Stanisława Fabijańskiego z 1917 r.
rysunek Leona Kowalskiego z 1924 r.
akwarela Stanisława Janowskiego sprzed 1942 r.
Zdzisław Gajda, historyk medycyny, przytacza anegdotę o Łopackim: …były krakowskie odpusty u Panny Maryi okazją do swoistego widowiska: przychodziły tłumy opętanych, wzbudzając widokiem swych cierpień najwyższe politowanie, co równoznaczne było z rozsupływaniem mieszka. Otóż po głównych uroczystościach kościelnych wychodził archiprezbiter na plac przed kościołem w stroju pontyfikalnym, przed nim zbierała się gromada dręczonych przez złe duchy (…). Otóż Łopacki, jak to u dobrych lekarzy bywa, nie był w ciemię bity i miał dobry zmysł obserwacji, nie odmawiał tradycją przyjętego zwyczaju, ale podejrzenie miał. I pewnego dnia się przejadło. Wyszedł jak zwykle, modły odmówił, kropidło wziął, opętanych pokropił, a gdy spodziewanego skutku wszyscy się dopatrzyli, rzekł: A oszuści, a nicponie! A udawacze! Gdybyście byli prawdziwie opętani, nic by wam nie dało to moje kropienie, bom zwykłej, a nie święconej wody na was użył!
fragmenty dyplomu doktora medycyny Jacka Łopackiego wydanego przez Uniwersytet w Padwie w 1711 r.
portret Iacentego (Jacka) Łopackiego w siedzibie Arcybractwa Miłosierdzia, mniej niż 100 metrów od jego grobu
<><><><><><><><><><><><><><><
Kraków, Poland Saint Mary's Basilica taken on 18 December 2019 and 15 July 2020
Over four meters (14 ft) tall epitaph made of black marble, designed by Francesco Placidi, marking the grave of Jacek Augustyn Łopacki (1690-1761) of the Kotwica coat of arms, the 24th Arch-Priest of the St. Mary's parish, and also Doctor of Medicine and Philosophy, a philanthropist and art patron. In his younger years he was the personal physician of Cardinal Michelangelo dei Conti before the latter became Pope Innocent XIII; later in Kraków he kept treating magnates as well as laborers. He was buried on this site in accordance with his own wish.
I want and consistently make a disposition for that my body, with no delay [and] just in crastino of death, shall have buried in the cemetery next to St. Mary's Church in Kraków, in the ground behind the Crucifixi altar next to the church's wall. excerpt from J.A. Łopacki's last will
Why should I complain that though the harvest time has barely started, frumentum Electorum lamented Prelate already is ground by tombstone into dust, that a Hyacinth flower, so adorned with the color of various Holy virtues [that is] quite beautiful lily-rose innocent modesty, already wilted before our eyes, flos decidit & decor. excerpt from the speech of Jan Kanty Laskiewicz at Łopacki's funeral
[drawing by Stanisław Cercha, 1902]
[watercolor by Stanisław Fabijański, 1917]
[drawing by Leon Kowalski, 1924]
[watercolor by Stanisław Janowski, before 1942]
Zdzisław Gajda, historian of medicine, recounts an anecdote about Łopacki: …parish festivals at St Mary's used to be an occasion for a peculiar spectacle: crowds of possessed came arousing pity with the sight of their suffering, which resulted in loosening the purse strings. After the main celebration the Arch-Priest used to come out wearing the pontifical vestments to the square in front of the church and before him gathered a huddle of those tormented by evil spirits … Łopacki, as good doctors are, was no fool and had good observation skills, hence while not denying the tradition, he had his suspicions. And some day he had enough. He came out as usual, said the prayers, took the aspergillum, sprinkled the possessed, and as soon as everybody saw the expected result, he exclaimed: Ah, you frauds! Scallywags and impostors! If you were truly possessed, my sprinkling would help you nothing, as I have used ordinary, not holy water on you!
[pieces of Doctor of Medicine diploma of Jacek Łopacki issued by the University of Padua in 1711]
[portrait of Hiacynt (Jacek) Łopacki in the premises of the Archbrotherhood of Mercy, less than 100 m (90 yd) from his grave]
#dark academia#Baroque#historical facts#anecdotes#tombstones#tombs#graves#historical figures#photographers on tumblr#original photography#Poland#Polska#Kraków#Krakow#marble#catholicism#medicine doctors#priests#memorials#monuments
45 notes
·
View notes
Text
16 lipca 2024
Kontynuując wyrzucanie z siebie emocji:
po odwiedzinach u babci, kiedy zabolało mnie tak naprawdę najbardziej to, jak ciocia nie szanowała własnej córki, bo to za co ją pogardza to też życie jakie i ja wiodłam długo. I byłam zła, że nie udało mi się zapewnić bezpieczeństwa mojemu pieskowi - że chociaż rysowałam granice, to wujek i ciocia je przekraczali.
Reszta zachowań na które teraz jestem zła uświadomiła mi siostra podczas wczorajszej rozmowy telefonicznej - bo kiedy zadzwoniłam do dziewczyn z którymi miałam się spotkać "u babci" okazało się, że moja siostra robi "pass" - młody spał, nim by przyjechali to by był znowu śpiący i marudny. Stwierdziła, że pogoda dla niej cudowna, ale nasze (moje i partnera) żyćko towarzyskie toczy się zbyt późno jak na potrzeby rytmu dnia, który narzuca jej synek xD (tj. 16:00 w niedzielę = zbyt późno xD). Więc sobie pośmieszkowaliśmy i pojechaliśmy do domu tego wujka, który chwilę przedtem przyjechał do babci xD.
Tam na nas czekała kuzynka nr 2, jej mąż, jej dziecko. Młody jest taaaaaaki słodki - i z daleka do mnie wołał "cześć" i wymawiał moje imię! Szok! Myślałam, że będzie się mnie bał, bo przecież widział mnie chyba rok temu! A on jakby mnie widywał co weekend "cześć, Villka!" xD <3 Pytam kuzynki "jak to zrobiłaś? Jakim cudem on wie kim jestem?". Okazało się, że kuzynka przygotowała mu w pokoju takie improwizowane drzewo genealogiczne: młody wie ile ma cioci i wujków, gdzie członkowie rodziny mieszkają, a także jak się do tych krewnych zwracać. Wow. Tym bardziej wow, że młody (on ledwo nauczył się mówić, ma 2 latka) poinformował mnie, że wczoraj odwiedzał go mój tata. Serio "wczoraj był u mnie twój tata". Szok! Jak byłam dzieckiem tak trudno mi było ogarnąć koncept, że dorośli, których znam mają swoich rodziców! I że ci rodzice są zarazem też dorośli, ale też są starsi i nie można do nich mówić per "ty". A ten malec na luzaku do ciotki, której nie powinien móc pamiętać "cześć Villka", a potem "twój tata tu był wczoraj" - ze świadomością, że mój tata to ten typ, który przyjeżdża grać mu na gitarze (ten chłopczyk ma niesamowity zmysł muzyczny - po swoim tacie i podobnie jak mój tata, dlatego tata lubi młodego odwiedzać równie mocno, jak młody lubi być odwiedzany. Cieszy to też kuzynkę i jej męża, bo mają dzięki tym odwiedzinom chwilę spokoju. Przez 2-3h siedzą razem z gitarami i cymbałkami, czasem z bębnami i śpiewają - młody jest jak w transie, tato zachwycony). Totalnie szok.
Siedzieliśmy w piątkę - ja, mój chłopak, kuzynka, jej mąż i synek - na ogrodzie, w cieniu soczyście zielonych drzew, między rabatkami cioci. Partner kuzynki po prostu rozłożył się na leżaku, O. zaczął się bujać na ławce bujanej, ogrodowej, a ja i kuzynka rozmawiałyśmy przemieszczając się między rozgardiaszem zabawek, a stołem.
No i jeszcze mój piesek.
No właśnie!
Bo scenariusz był TAKI SAM, jak zawsze: młoda widzi nowych ludzi, więc ujada lękowo. Ale różnica w podejściu była niesamowita, bo kuzynka i jej partner sami mają reaktywnego, lękowego pieska.
Ignorowali.
Nie musieliśmy ich o tym informować: od wstępu ignorowali, jakby pieska tu nie było. Mojej suczce nie spodobało się, jak kuzynka krzątała się po trawie (nim się mój piesek uspokoi wszyscy mają siedzieć na miejscach i się nie ruszać - tj. tak ona to sobie wyobraża, ale to nie ona tu dowodzi, więc oczywiście ludzie mogą się ruszać, byleby ignorowali jej zapędy do "zaganiania owiec" i pełnych panicznego strachu nawoływań do "nie wolno tobie się ruszać, hał, hał!"), więc odpalała się ujadaniem. Co kuzynka skwitowała NIE PATRZĄC NA NIĄ, ale kierując te słowa do psa, z sympatią "Oj, no wiem, no wiem, nie poda się tobie, że się poruszam, ale zaraz zobaczysz koleżankę!" i krzyknęła imię swojego pieska. Po chwili schodami z mieszkania wybiegła suczka mojej kuzynki - lękowa, reaktywna, śliczna. I to było jakby czas się zatrzymał. Pieski na siebie wzajemnie wpadły, wywąchały się i od tego momentu NIE SZCZEKANO w ogóle. Po prostu dziewczynki się powąchały i od razu pobiegły do ogrodu się bawić. Cichutko i radośnie. Jakby psa nie było.
Przyznałam kuzynce i jej partnerowi, że jestem pod olbrzymim wrażeniem tego, jak bardzo od wstępu reagują na naszą sunię, że nie boją się jak podchodzi do ich synka ujadając. A oni uderzyli w śmiech: bo przecież mają dokładnie tak zachowującego się pieska w domu! Ich synek nie boi się szczekania, bo od małego był oszczekiwany przez ich sunię. Widzą, że psince potrzeba chwilę na ogarnięcie nowej sytuacji i podobnie jak ich psinka zaraz będzie zrelaksowana. No. Po jakimś kwadransie dzikiego gadania mój piesek wrócił do stołu ogrodowego sprawdzić co porabiamy - tylko trąciła nosem O. w nogę, mnie w nogę, ale z ciekawością i ciesząc paszczę wskoczyła na leżącego na leżaku partnera kuzynki. Bez strachu, bez napięcie. Przyjaźnie, odważnie, to było takie "cześć wujek!", a w tym czasie piesek kuzynki przyszedł do mnie się połasić i potulać. Dołączyła do nas suczka wujka (tj. rodziców kuzynki) i wszystkie trzy psiaczki wróciły do zabawy na ogrodzie.
Jaka to różnica w porównaniu do tego co się działo chwilę wcześniej u babci - zero nerwów, zero hałasu. Tylko pieskowe szczęście.
wrę
Z kuzynką i jej partnerem się cudownie rozmawiało. W zasadzie byłam wdzięczna, że oni mówili, a ja słuchałam. Otaczało nas tyle bodźców, już sie tyle wydarzyło, że w zasadzie byłam na oparach mojej baterii socjalnej.
Zaskoczył mnie mój chłopak - on nie przepada za dziećmi, małymi. Tak jak zeresztą ja. Różnica w tym, że jakoś zupełnie inaczej traktuję dzieci kuzynek. O ile dzieci poniżej wieku szkolnego W ZYCIU nie chcę pilnować, ogarniać, zajmować się nimi - to dla mnie bardzo nerfralgiczny wiek, i wolę, żeby jednak rodzice tych dzieci sami wzięli na siebie popełnianie błędów i bujanie się z konsekwencjami tych błędów w tym wieku (tak, uważam błędy za naturalną część dorastania i rodzicielstwa, sama też popełniam błędy - wystarczą mi moje własne, nie potrzebuję być odpowiedzialna za cudzą psychikę, szczególnie młodego człowieka). Starsze dzieci lubię. Fajni ludzie. Młodsze mnie przerażają. Ale... o ile dzieci koleżanek/kolegów NIGDY nie noszę na rękach i nie chcę nosić, sztywnieję z panicznego strachu na myśl o tym, jak olbrzymią odpowiedzialność to oznacza i od razu komunikuję "nie, włóż do wózka, ja pobujam". O tyle dzieci moich krewnych mogę potrzymać, modę złapać za rękę czekając, aż ich rodzice wrócą z kibla - nie lubię tego i to jest dla mnie bardzo stresujące, ale jakoś... nie czuję się z tym źle, gdy chodzi o pomoc osobą, które mnie trzymały za rękę, gdy moja mama znikała na WIEKI w kiblu na siusiu (jestem młodsza od kuzynek).
Z moim partnerem sytuacja jest inna: on jest na etapie w którym obecność dzieci budzi w nim wkurw. A wkurw też jest wypracowany zachowaniami dorosłych, gdy on był mały - małe dziecko to olbrzymi odpowiedzialność. Ja jako dorosła czuję się tą świadomością przygnieciona i przerażona. Tym czasem mój chłopak - jako najstarszy z kuzynów w swojej rodzinie - będąc dzieckiem był często "obdarowywany" przez zachwyconych dorosłych (swoją mamę, babcię) niemowlaczkiem w beciku. Zarówno babcia i jego mama chciały ZAWSZE z tęsknotą, zachwytem i czułością potrzymać w ramionach nowego dzidziusia jakichś krewnych czy przyjaciół. I obydwie, a czasem nawet jego tata, w tym ZACHWYCIE malutkim człowiekiem chcieli pokazać JAKIE TO CUDOWNE UCZUCIE TRZYMAĆ W RAMIONACH DZIDZIUSIA (a oni po prostu wszyscy tam przebierają nóżkami, by móc potrzymać dzidziusia - jak byłam mała to też widziałam jak moja własna mama i ciocie tak się domagały trzymania dziecka kuzynki... To było dla mnie równoznaczne z jakimś uczuciem, którego głęboko nie rozumiałam i które mnie głęboko przerażało, bardzo nie chciałam być taka). Dlatego rodzina mojego partnera od kiedy on sam sięga pamięcią ZAWSZE go wołali by przyszedł i mógł tak jak oni POTRZYMAĆ DZIDZIUSIA. Nienawidził tego. Był tym przerażony. Nie rouzmiał tego zachwytu dorosłych. Nie chciał trzymać dziecka - które wyglądało jak to dziecko: łysy ziemniak, drze japkę, i trzeba się obchodzić jak z jajkiem. O. chował ręce za plecami mówiąc, że nie chce, a babci, i mama, i tata, namawiali, żeby PRZESTAŁ, żeby ułożył rączki, bo mu i tak to dziecko wcisną w ramiona, żeby ZOBACZYŁ jakie to fajne, malutkie i delikatne. Więc przerażone dziecko wyciągało ręce, a jego zachwyceni opiekunowie przekazywali mu tego berbecia w ręce instruowali, jak trzymać, a jak kategorycznie nie wolno trzymać, bo jak ZEPSUJE TO KLAPA. Jak źle złapiesz to kark może się złamać - po prostu wciskano w ręcę malutkiego dziecka inną osobę, której bezpieczeństwo i zdrowie zależało od tego jak to malutkie, 2-4 letnie dziecko będzie trzymać tego berbecia. To jest PRZERAŻAJĄCE dla dzieci. Muszą się stać dorosłymi na te kilka chwil, są odpowiedzialne za życie innej osoby i są strofowane przez dorosłych, którzy w ogóle nie widzą ogromu ciężaru jaki SIŁĄ kładą na psychikę swoich dzieci. To była tak nieproporcjonalnie duża odpowiedzialność dla dziecka! Aż mam ciarki i takie uczucie w gardle.... jakby zbierało mi się na wymioty ze strachu. Mój chłopak czuje podobnie. Sama też takie sytuacje miałam, ale udawało mi się zwiać, tym czasem rodzina mojego partnera kazała swojemu małemu synkowi/wnuczkowi trzymać to dziecko... i to było przerażające. Dlatego dotąd dla O. wizja trzymania dziecka budzi ZŁOŚĆ i lęk, bo momentalnie kojarzy się z tą sytuacją przekraczania granic. Do tego jeszcze dochodzi to, że dorośli w takich sytuacjach zwykle nie tylko nie widzą lęku jaki wywołali w tych 2-5 latkach poprzez wciśnięcie im w niezgrabne rączki innego człowieka. Dorośli OCZEKUJĄ, że ich dziecko się zachwyci tym nowym życiem. Hymmm... myślę, że niektóre dzieci się zachwycają. Teraz sobie przypominam film nagrany i wielokrotnie puszczany przez wujka na rodzinnych zjazdach: gdy moja kuzynka lat 5, widzi po raz pierwszy swojego nowonarodzonego braciszka i jaka jest zaskoczona i zachwycona. Ja pamiętam swoje reakcje: "Czym oni się zachwycają, przecież to takie brzydkie?" - i podobnie to wspomina mój partner: że dzieci, szczególnie takie małe to łyse ziemniory, że nie potrafił nigdy zrozumieć czym się jego krewni zachwycali, ani nie potrafił - chociaż bardzo chciał - sprostać ich oczekiwaniom by się zaciekawić tym dzieckiem, które mu wciskano w ramiona. Brzydziło go i jedyne o czym myślał to to, by jak najszybciej ktoś mu zabrać tą nadodpowiedzialność z rąk, aby mógł się bawić.
I ja to rozumiem.
I co więcej: moi krewni to rozumieją i NIKT nie wciska dzieci w ramiona, ani mi, ani mojemu chłopakowi. Ja od lat mówiłam, że się dzieci BOJĘ (tj. że je skrzywdzę nieświadomie, przekroczę ich granicę w dobrzej wierzę itp itd), dlatego cieszę się, że marzenia dzieciatych się spełniają, ale to nie dla mnie. Deklaruję natomiast, że będę świetną ciocią, jak dzieciaki pójdą do szkoły. Takie dzieci, które się same podetrą i nie próbują się zabić na każdym kroku to już inny rodzaj odpowiedzialności z punktu widzenia dorosłej opiekunki.
Więc mój chłopak nie jest zainteresowany moim siostrzeńcem i nie pojmuje tego, jak ja się tym chłopczykiem zachwycam. No luz. Mnie samą to dziwi, jak dużo we mnie się dzieje, gdy widzę tego klona mojej siostry. Spoko. Ostatnio nawet nosiłam siostrzeńca na rękach (bo wyciągał do mnie rączki, chciał pobawić się moimi włosami), a on wskazał paluszkiem głowę mojego partnera. Okazało się, że chciał, abym podeszla do mojego chłopaka, aby mógł pogłaskać swojego wujka. Serio. Po prostu chciał go też pogładzić po blond włosach. <3 Zapytałam wtedy mojego partnera czy to okay? A on na to, że "okay" i nawet zaczął potrząsać włosami, gdy mały nie głaskał. Dzidzie to bardzo rozbawiło, jeszcze raz pogłaskał go po włosach, a mój chłopak jeszcze raz zatrząsnął głową xD . Urocze to było.
Ale.
W niedzielę mój chłopak bardzo chciał zostać wujkiem od zabawek dla synka mojej kuzynki. Zaskoczył mnie tym. Atmosfera była pełna relaksu, bezpieczeństwa, przyjmena, komfortowa. W ogóle się nie czuło, że jesteśmy w gościach - cudowną atmosferę ta para stworzyła. Miło nam się przebywało z nimi, do tego miejsce było przytulne, miłe, komfortowe.
Chłopczyk witał się ze mną, do mojego partnera się nie odzywał, ale też nie było tak, by chłopiec był nami zainteresowany bardzo. Zaakceptował nas jako element krajobrazu, bez nadmiernej ekscytacji: po powitaniu malec zajął się swoim światem. Ot,poszedł do piaskownicy, poszedł do piesków (pieski na luzie go traktowały - serio, nawet mój lękowy psiulek, który nerwowo kręci się przy dziecku mojej siostry, był przy synku kuzynki tak zrelaksowamy, jak od zawsze byli częścią jednego stada), poszedł po koło ratunkowe do basenu ogrodowego, wrócił z kołem by zabrać jakieś autko z piaskownicy, zapomniał o kole ratunkowym, bo zaczął bawić się autkiem w drodze powrotnej do basenu... Zaganiany młody człowiek, po prostu. Ale w pewnym momencie zaczął się od mamy domagać piłeczki. Mama się zaczęła rozglądać szukając piłeczki. Tata z leżaka dał znac, że widzi piłeczkę pod krzakiem i wolałby, aby tam została, bo ani mu się nie chce po tą piłkę iść, ani rzucanie piłeczką nie pomoże nam w rozmowie. Kuzynka stwierdziła, że zaraz skombinuje coś innego i wyszła, a jej malutki synek zaczął szukać krzaka z piłeczką. Mąż kuzynki wstał pokonany z leżaka i przyznał, że idzie szukać grabii lub miotły by tą piłeczkę wyciągnąć, bo jest głęboko pod krzakiem. A wtedy, niespodziewanie, mój chłopak wstał i poszedł po tą piłeczkę w asyście partnera kuzynki i piesków. Bez grabi, bez miotły, klaplnął na kolana (białe, lniane spodnie na zieloną, soczystą trawę xD aż mnie serce zabolało), przytulił policzek do trawy. wyciągnął swoje dłuuuuugie kończyny pod krzak i wyciągnął piłkę. A potem TAK PRZESZCZĘŚLIWY i DUMNY Z SIEBIE wstało, oczyścił piłkę i ruszył z nią do dziecka moich krewnych. Nie podszedł blisko, zachował odległość, kucnął, by być na poziomie chłopca i delikatnie mu tą piłeczkę rzucił. To było tak zaskakujące dla mnie. Sam z siebie szukał interakcji z dzieckiem. Wow.
Niestety za rzuconą piłeczką MOMENTALNIE zza pleców mojego narzeczonego wyskoczyły pieski. Więc młody nie złapał piłki, bo zamiast tego wybuchnął radosnym śmiechem obserwując pogoń ścigających piłkę psiaków. Dopiero wtedy, kiedy pieski poddały się (do paszczy piłka się im nie mieściła xD) chłopczyk chwycił za piłkę i poszedł rzucać piłka do zwierząt - jestem pod wrażeniem, bo nie rzucał W ZWIERZĘTA (chociaż akurat moja sunia tego nie zauważyła, przestraszyła się i uciekła), tylko rzucał nieporadnie, po dziecięcemu do zwierzaków, aby pieski mogły dalej piłkę odbijać. Wow. Piesek kuzynki i piesek wujków nie bały się, przeciwnie, od razu pobiegły bawić się podana piłką.
Mój chłopak potem chciał pokazywać chłopczykowi jak puszczać samoloty. Sam z siebie wchodził w interakcję. Zaskoczyło mnie to.
Po około 2h miło spędzonego czasu, który upłynął jak z bicza strzelił zdecydowaliśmy, że wracamy. Dochodziła 18, a nas czekały jeszcze godziny drogi powrotnej. Zabawne, bo akurat, gdy się zbieraliśmy W KOŃCU dojechała kuzynka nr 4 z rodziną xD Spóźniona o 3h xD. Nie miałam już siły zostać, więc się z nią pożegnaliśmy i ruszyliśmy do domu.
Wtedy mój chłopak wyznał, że ten dom, to był najmilszy, najprzytulniejszy i najfajniejszy dom rodzinny w jakim był (tj. budynek, ogród, sposób odpoczynku w ogrodzie) - w mojej części rodziny. Przyznał, że chciałby ze mną stworzyć równie przytulne miejsce i taką letnią atmosferę, jakiej tam zaznaliśmy. Przyznał, że kuzynka, jej mąż, jej synek i pieski to chyba najbardziej fajni ludzie, jakich ostatnio spotkał i że mu brakuje kontaktu z nimi nacodzień <3 (to dla mnie znaczy TAK DUZO), że może powinniśmy częściej znajdowac czas na spotkania z nimi.
Awwww.
Ech. Szkoda, że kuzynce nr 4 i jej dzieciom tylko pomachałam na papa. Też za nimi tęsknię.
I oczywiście od razu skonfrontowaliśmy gdzie i z jakimi ludźmi nasz piesek poczuł się dobrze. Bo to naprawdę był olbrzymi kontrast, jak długo ujadała przerażona podczas odwiedzin u babci i jak krótko trwał jej strach u kuzynki - a jeszcze więcej tam było nowych ludzi. Po prostu nie patrzyli na nią, nie stresowali jej. Dali jej przestrzeń.
Ech.
Też chcę taki dom (tj. nie w sensie, że budowle, bo nadal myśl o mieszkaniu na stałe w domu jednorodzinnym, nawet na obrzeżach miasta, to dla coś okropnego i budzącego lęk, czego kategorycznie nie chcę sobie robić - jakbym miała mieszkać w dom-budowli, to wyłącznie w centrum, z dostępem do mnogości linii komunikacji miejskiej, tramwajowej, bo jak już jest ograniczenie tylko do autobusów, to po 1 - będą spóźnienia, po 2 - to jest zadupie z którego jedzie się godzinami do centrum). Dużo balkonów, dużo zieleni, rabatek, krzaków, hamaków, masę pierdółek eklektycznych - niby burdel, ale wszystko do siebie pasuje. Bliskość natury. Mogę mieć takie mieszkanie w centrum, chciałabym takie stworzyć. Albo kupić dom pod remont w jakimś ciepłym kraju. Też mogę to zrobić.
Z moim narzeczonym - MOGĘ i chcę.
No i własnie - wczoraj zadzwoniła do mnie siostra domagając się info "jak było". Z mojej opowieści złapała jeszcze więcej powodów by się wkurzać na rodzinę z Niemiec. Więcej przytyków wyłapała. Opowiedziała też jakich ona od nich rzeczy się nasłuchała np: moim rodzicom ciocia i wujek powiedzieli, że nie powinni się oni zajmować wnukiem tylko jeździć po świecie. To była ich porada/reakcja na to jak zachwycona mama i tata opowiadali im, jak się zakochali we wnuczku i jak się cieszą każdym krokiem maleństwa, każdym uśmiechem. Ciocia i wujek stwierdzili, że to nie jest właściwe (da fuck? Ich dzieci przecież od 10 lat mi skarżą się, że ciocia i wujek domagają się od nich wnuków, że marzą o byciu babcią i dziadkiem, a teraz dają rady z dupy moim rodzicom, którzy cieszą się byciem babcią i dziadkiem?), że osoby w ich wieku powinny wypoczywać i zwiedzać świat. Na to tato się nie mógł powstrzymać i parsknął "a za co?" xD, co jego siostra przyjęła z niesmakiem. Siostra opowiadała im, że cieszy się z pomocy rodzicom, a na to ciotka, że nie powinna obciążać rodziców swoim dzieckiem... Da fuck? Jakby... moja siostra SAMA się zajmuje dzieckiem, najwyżej na 1h dziennie wpada do niej albo mama, albo tata i to nie tak, że moja siostra za każdym razem wychodzi na jogę xD, częśto zajmuje się ogarnianiem mieszkania będąc w tym samym pokoju co jej dziecko z dziadkami. A poza tym, kto to do cholery mówi? Laska, która zostawiła swoją kilkumiesięczną córkę swojej własnej matce i ojcu i wyjeżdżała regularnie na 2-4 mc do pracy do innego kraju wpadając w odwiedziny raptem na tydzień czy dwa? Przecież oni moją kuzynkę wzięli ze sobą na stałe dopiero jak "ułożyli sobie życie w Niemczech", trwało to conajmniej 2 lata, jak nie wiecej. Dotąd wychowaniem kuzynki zajmowała się babcia i dziadek... I z takim tekstem wyjeżdżają do moich chorych i żyjących z niewielkiej renty/emerytury rodziców? Okay, moi rodzice podejmowali wybory i ich sytuacja finansowa jest odbiciem tych wyborów, ale nikt ich nie nauczył lepiej w finanse. A sami nie mieli przestrzeni, a po wypadkach i uszkodzeniu mózgu trudno wymagać by "wszystko było ok". Nie będzie.
Ech. No jest to problematyczne.
Mam wrażenie, że oni krytykują dla krytykowania. Nigdy się nie zasłuży na ich pochwałę, bo oni mają swoją opinię na temat tego co ktoś powinien zrobić ze swoim życiem, aby żyć lepiej.
Anyway - siostra się jeszcze nawkurzała trochę.
A kiedy jej opowiedziałam jak fantastycznie czułam się podczas odwiedzin u kuzynki nr 2 - sis podzieliła się ze mną ciekawym spostrzeżeniem: otóż przyznała, że uważa, że spośród wszystkich par w naszym pokoleniu w rodzinie najlepszą ze wszystkich xD jest ta, którą tworzy ona sama i Szwagier (lol xD), bo siebie wspierają, zawsze stoją za sobą murem, bo przy sobie wzajemnie wychodzą z nich najlepsze cechy (akurat z tym się zgadzam, od momentu kiedy Szwagier jest w naszej rodzinie ciągle zaskakuje mnie, jak JEDNO jego słowo potrafi powstrzymać falę wkurwu mojej siostry, która zwykle zmiatała nas jak tsunami - a tu jego jedno, ciepłe, troskliwe wtrącenie np: "kochanie, i po co?" wywołuje pełen czułości uśmiech mojej siostry i trelenie "masz rację, misiu" - gdybym ja lub ktokolwiek innym takim samym tonem się do niej odezwała, gdy widać, że pod jej skórą się gotuje, tylko przyspieszyłabym wybuch złości, a Szwagier potrafi ją uspokoić samym tym, że jest). A gdyby miała wskazać kolejną w kolejności - to jest właśnie kuzynka nr 2 i jej mąż. Bo dzięki wewnętrznemu spokojowi męża kuzynki trochę wycisza się ten wulkan energii, którym jest kuzynka, jest mniej chaotyczna i częściej pozwala sobie na odpoczynek. Natomiast on wciąż ją wspiera i z taką łatwością przyznaje, że ona go pcha ku rozwojowi, uczy go nowych rzeczy, motywuje do poszerzania horyzontów itp.
Zastanowiłam się.
A gdy milczałam moja siostra chyba USŁYSZAŁA co powiedziała i do kogo, bo momentalnie zaczęła wyjaśniać, że to subiektywna ocena i ona wie, że dla kazdego miłość oznacza coś innego, tak jak bycie dobrą parą. Że pewnie kuzynka taka i owaka, też jest szczęśliwa i pewnie uważa, że dogaduje się w związku z partnerem super, po prostu z punktu widzenia osoby 3, z innym zestawem wartości i cech, te zachowania reprezentowane przez kuzynkę-którąś-tam nie są w ramach "dobrego związku" i może według kogoś innego, to jej związek wcale nei ejst najlepszy, ale wdług neij samej - jest.
Hahaha xD roześmiałam się jej do słuchawki, bo nie często moja siostra przedstawia swój punkt widzenia, swój sposób rozumowania w poczuciu, że walnęła gafę. Podziękowałam jej za wyjaśnienie i sama wyjaśniłam, że rozumiem to nie nie czuję się urażona. Bardziej zastanowiło mnie dlaczego nie wymienia mojego związku z O.
Ona od razu zaczęła wyjaśniać, że nigdy nie myślała o tym, kto ma zwiazek na pozycji 3! Że tylko myślała, że ona i jej mąż to numer 1, a drugi najlepszy związek w rodzinie to właśnie kuzynka nr 2 i jej mąż. Żebym nie brała tego do siebie i że nie ma nic złego na myśli xD. Jeszcze raz jej przerwałam, że to okay, że ona ma tam w głowie jakąś hierarchię i luz, nie wtrącam się w to i chcę znać jej numerów 3, 4 czy 5 xD. Że bardziej zastanowiło mnie, że nie wymieniła mnie i mojego partnera w ogóle, a to ciekawe, bo dopiero co sami prowadziliśmy szczerą rozmowę na temattego jak jesteśmy sobie wzajemnie wdzięczni, jak siebie wzajemnie motywujemy do rozwoju, jak się wspieramy. Ja WIEM, że tak jest i nie czuję potrzeby wyjaśniać tego siostrze, ani się z nią teraz przepychać czy jej związek zasługuje na pierwsze miejsce na jakimś subiektywnym podium zasług czy może mój związek xD, bo to mnie nie obchodzi. Szanuję, że siostra ma jakąś tam skalę i jest zadowolona z partnerstwa, które tworzy z mężem. Ale ja nie mam w głowie podium, nie mam porównywarek - jesteśmy inne i to luz. Ja też się dobrze czuję w związku, który buduję. To o co pytam i co mnie zastanowiło: siostra nie wymieniła mnie i ciekawi mnie jaki był tego SUBIEKTYWNY powód.
Na to siostra "aha!" i wyjaśniła, że w sumie nie wie... Po chwili namysłu powiedziała, że widzi, że O. mnie napędza do zmian, że zaczęłam studia w zasadzie dzięki jego motywacji, że widzi z boku, że jesteśmy razem szczęśliwi, że siebie wspieramy, że podzielamy wspólny zestaw zasad, celów. Zastanowiła się w milczeniu dlaczego w ogóle o mnie nie pomyślała i w końcu, tak szczerze, wyznała, że ma dystans do jego rodziny (!) od czasu zaręczyn. Wyznała, że była wkurwiona, że ten pierścionek miał być "tylko pożyczony", a to przecież MÓJ PIERŚCIONEK! Była zła, że nie traktowana jestem jako ktoś "mniej ważny", że miałam pierścionek oddać, bo to nie fair - albo jestem na tych samych zasadach w tej rodzinie, albo mnie nei akceptują, a jak nie akceptują - to nie kochają. I dlatego jest zła na mojego chłopaka i na jego rodzinę. Bo czuje się urażona tym, że pierścionek miał być atrapą do oświadczyn, a własny miałam kupić - co to znaczy w ogóle.
Hahaha wyjaśniłam jej, że to faktycznie było coś, czego nie dogadaliśmy i nie przemyśleliśmy. I upewniłam ją, że pierścionek ZOSTAJE.
Ale swój i tak chcę kupić - bo to mój wybór.
Siostra miała na temat mojego pierścionka zaskakująco dużą rozkminę - widziała go na moim palcu i zapewniała mnie, że PRZEPIĘKNIE prezentował się na mojej ręce. Że ona w tak du��ych pierścionkach wygląda źle, ale na mnie ten pierścionek wyglądał super! I że ma nadzieję, że go będę nosić! I Że jest zła, jeżeli rodzina mojego partnera nie chce abym ten pierścionek zatrzymała, bo przecież jeżeli chcą jego zwrotu, to oznacza, że nie chca mnie w tej rodzinie. A przynajmniej nie całej mnie, nie na równych prawach.
<3
Rozmawiałam o tym z moim chłopakiem wczoraj - gdy mu wyjasniłam to bardzo się zasępił i po raz enty wyjaśnił, że wyobrażał sobie oświadczyny jeszcze jako mały chłopiec. Że w jego głowie NIGDY jakoś pierścionek nie przestawał bytować w bezpiecznej skrytce babci - tam go zawierzyła jego mama (czyli poprzednia właścicielka) i tam myślał, że pierścionek powinien być. Wyjaśniał, że teraz, to widzi, po prostu kiedyś nie myślał jak dorosły, a teraz, będąc dorosły, nie pomyślał, że rzeczy można robić inaczej i że można o tych "oczywistych prawach świata" pomyśleć jak osoba dorosła, która może zmieniać te "oczywiste prawa świata". Przeprosił mnie. I zapewnił, że nikt w jego rodzinie oprócz niego samego nie myślał (prawdopodobnie xD), że powinnam zwrócić pierścionek rodowy do skrytki jego babci, a sama kupić swój, nasz, nowy, NASZ, który będę nosić. Że w jego rodzinie jestem mile widziana.
A potem zamyślił się i powiedział, że to co mu powtórzyłam, że siostra mi powiedziała; i z jaką delikatnością, taktem i troską o mój dobrobyt, o moją przyszłość moja siostra opowiedziała mi o swoich odczuciach na temat naszego związku i interpretacji sprawy oświadczynowo-pierścionkowej - że to wszystko zaskakująco trudno mu skleić z moją siostrą. Powiedział, że to było zaskakująco wnikliwe, dojrzałe i pełne empatii. "Wow, o to bym posądził swoją siostrę, a nie moją. Twoja siostra czasami potrafi tak cholernie zaskoczyć dojrzałością" - no. Mnie też zaskakuje. Jak się odpala - to zaskakuje bezwzględnością i brakiem empatii. Ale jak jej na kimś zależy - broni z pazurami.
A! To znowu follow up do rzeczy, której nie opisywałam: kilka tygodni temu przyjechaliśmy w odwiedziny do rodziców, była siostra też i podzieliła się taką opinią, że przez tydzień nie mogliśmy z tym dojść do siebie (w uproszczeniu: że ma w dupie ludobójstwo w Gazie, bo to muzułmanie i niech tam się dzieje co chce, byle by tego wojennego gówna jej nie ściągali do Europy - nie tymi słowami, ale z takim sensem... I jedno, że z tego wyziera brak zrozumienia niuansów tego konfliktu, historii, skali, a także ignorancja w orzróżnieniu obszarów wiary i ekstremizmu o zabarwieniu politycznym itp, ale co gorsze... my byliśmy przerażeni, że tle dzieci tam umarło - my, osoby, które dzieci nie chcą mieć, a moja siostra, ze swoim ślicznym, gaworzącym ziemniaczkiem w ramionach bez grama wyrzutów sumienia czy drgnięcia empatii odparła, że ma w dupie czy to dzieci czy nie, niech konflikt zatrzyma ten, kto go zaczął... ale to jest właśnie w tej sytuacji skomplikowane! O niebo trudniejsze i bardziej zniuansowane niż to, co się wydarzyło w Europie: jednoznacznie wiemy, że to Rosja zaatakowała Ukrainę. Sytuacja w Gazie to wielowarstwowy konflikt, a umierają do cholery niewinne dzieci! Argh... nie mogliśmy tego przetrawić, a nasz szczery szok dopiero zawstydził moją siostrę - dziwiła się, że się tak bardzo dziwimy i tak bardzo przejmujemy czymś co się dzieje na innym kontynencie).
No i sobie wracaliśmy wtedy do domu, nadal zszokowani, i mój chłopak nagle wyznał, że teraz ma chyba to, co ja mówię, że mam po spotkaniach z jego siostrą: że nie czaję jej systemu wartości i jestem zdziwiona, że chociaż laska mówi, że jakieś wartości są dla niej ważne, to jeżeli będzie miała okazję by coś zyskać postępując wbrew tym deklarowanym wartościom - to bez mrugnięcia okiem to zrobi. Nie raz próbowałam po spotkaniach z jego siostrą przetrawić JAK to możliwe, że dziewczyna mówi coś tak bardzo... nieetycznego? Albo po prostu przyznaje się do zrobienia czegoś nieuczciwego, ale chwali się tym tak, jakby była z tego dumna. I NIKT oprócz mnie i jej chłopaka nie widzi tego jako cholernego problemu!? Jako kłamstwa, jako oszustwa, jako działania wbrew własnym zasadom, których dopiero co zajadle broniła w kłótni - jeżeli tylko jest szansa, że laska coś dostanie to walić zasady, nie są tak ważne, jak potencjalna korzyść. Dla mnie to jest tak bardzo na NIE, po prostu aż mnie skręca. Dla mnie wartości etyczne są najważniejsze - i trudno mi porzucić te granice, nawet jeżeli niektóre są przestarzałe i mi nie służą (co pokazała terapia). Mam silny kompas moralny.
Wtedy, jakby chcąc mi wyjaśnić oportunizm swojej siostry mój chłopak opisał to tak, że jego siostra jest lisem: najważniejsze jest dla niej, by przeżyć, najlepiej jakoś wygodnie. Zje bez problemy jagody, maliny, grzyby, a jak będzie trzeba to zakradnie się do kurnika po kurę. A jeżeli akurat zobaczy truchło łani upolowanej i nadgryzionej przez wilki to też się zatrzyma by skosztować - nigdy nie przepuszcza okazji by skorzystać. Oportunizm.
Zapytałam go czy to co nie porusza - oparł, że to się kłuci z jego wartościami, ale jest przyzwyczajony do swojej siostry i akceptuje, ze ona tam ma, niczego innego się po niej nie spodziewa.
A wtedy, gdy wracaliśmy powiedział, że wie, jakby opisał moją siostrę: to osa. Zje wszystko, najlepiej to najlepsze, lubi siać postrach i samą swoją obecnością zaznaczyć, że lepiej jej nie wkurwiać. Swoich będzie broić, skutecznie i zajadle, a jak ją jakiś człowiek riytuje to nie wystarczy by od niego odejść: najpierw użądli skurwysyna, a potem dopiero odleci zadbać o swoim dobrostan.
xD Celne to było.
Ale potem upierał się, że moja siostra nie ma empatii najwyraźniej w przeciwieństwie do jego siostry: która ma empatię, ale jeżeli przynajmniej ona na czyjś krzywdzie skorzysta to tą empatię potrafi zagłuszyć. A moja sis - najwyraxniej nie ma.
Tym czasem wczoraj po przemyśleniu tego zwrotu o pierścionku, o tym, jak jej bardzo zalezy by jego rodzina traktowała mnie okay mój zdziwony partner wypalił "Czyli twoja siostra nie zawsze jest osą! Ma empatię, ale rozciągniętą tylko na członków własnego stada."
xD
Tak.
9 notes
·
View notes
Text
Cześć! Bilans z dziś:
Zjedzone 467
Spalone aktywnie 870
Dziś był dziwny dzień. Z jednej strony okej a z innej niekoniecznie.
Jerry obudził mnie ugryzieniem (delikatnym) w tyłek xD „nie ma spania dawaj żreć!”. Posprzątałam im klatkę, w której mają kuwetę oraz miski. Dostały swoją porcje ziółek i ja naprawdę zastanawiam się czy im po prostu nie zrobić koryta bo koniec końców wywalają wszystko z miski by dobrać się do najlepszych kąsków. Z resztą jakim „im”? Powiem to w prost. Ruda to prosie. Jerry je jak „człowiek”.
Nie miałam dziś ochoty sprzątać. Nie jestem niewolnikiem, więc to olałam. A! I wyrzuciłam maseczki z action. Dostałam takie uczulenie po dzisiejszej, że ja dziękuje! Cała twarz w „wybroczynach” jak po duszeniu :/
Nie chciałam nakładać na to mocnych kosmetyków, więc uratował mnie mój ulubiony krem BB:
Nie wyglądając jak ofiara przemocy domowej poszłam na spacer i małe zakupy. Jak mówiłam wczoraj tak też zrobiłam. Dziś jadłam bardziej sensownie. Kupiłam sporo warzyw i bułkę grahamkę. Pieczywo to mój fear food, ale postanowiłam się przełamać i nie wyszło dużo kalorii na śniadanie. Chyba będę teraz co drugi dzień kupować sobie bułkę…
Po śniadaniu zabrałam się za ćwiczenia a po nich wzięłam prysznic. Gdy włosy mi wyschły stwierdziłam, że muszę odwiedzić fryzjera. Oczywiście już zapomniałam na którą godzinę się umówiłam. Wizytę mam we wtorek zatem w poniedziałek zadzwonię zapytać bo nie pamiętam czy mam przyjąć na 11 czy 13. Często tak mam, że mylę godziny. Na przykład jedenastą z pierwszą czy piątą z piętnastą xD #JestemDebilem
Wzięłam Iced Americano i pojechałam do psychiatry. Wizyta jak zwykle była miła, emocjonalna i podniosła mnie na duchu. Pani doktor rozwiała moje obawy, zapewniła mnie, że nie wymyślam sobie niczego. Pomogła mi też przetrawić słowa jakie często słyszę od taty. Kocham go. Jest cudownym człowiekiem, ale często słyszę od niego, że moje złe myśli są spowodowane nudą. Pani doktor zapewniła mnie, że ona wie kiedy ktoś potrzebuje pomocy a kto przychodzi do niej po zwolnienie lekarskie i ściemnia. Ciężko w ogóle znoszę mój stan. W sensie, że nie pracuje i jestem pasożytem… ciężko mi to przełknąć. Napisałam to również do niemieckiej kasy chorych bo po wysłaniu zwolnienia lekarskiego zawsze chcą ode mnie „raportu stanu”. Popłakałam się przy tym…
Pojechałam do Manufaktury. Chciałam kupić sobie kilka rzeczy jak chociażby dresy i jakąś koszulkę do szpitala czy trochę kosmetyków. Udało mi się w Sinsay kupić sobie dresy i t-shirt ze Stichem ❤️ I śliczny kombinezon, ale jako, że nie wyobrażam sobie że będę paradować w krótkich spodenkach (ludzie mam lustro w domu!) mam zamiar jutro podjechać do rodziców i usiąść przy maszynie do szycia i przerobić kombinezon na bluzkę :) i tak jutro będę miała wizytę w POZ bo muszę do szpitala mieć zrobione ekg zatem będę w okolicy. Pochwale się swoją pracą jutro :)
Poza ciuchami kupiłam jeszcze takie rzeczy! Jak zobaczyłam te pędzle i notes nie mogłam się powstrzymać! One wraz z plannerem zakupiłam w Sinsay. Zaś galaretki do kąpieli jak widać w ziaja. Pachną obłędnie! Wzięłam mango oraz dynie z imbirem. Jak się sprawdzą to następnym razem wezmę truskawkę i czekoladę! Szampon i aktywator skrętu kupiłam w hebe i będę testować na dniach.
W ogóle w Sinsay myślałam, że się porzygam… Jezu! Czy ludzie serio się nie myją oraz nie odkryli jeszcze dezodorantów czy smarowideł pod paszkę? Smród potu był okropny. Nie rozumiem tego. Wiem, że mam bardzo czuły nos i zmysł powonienia, ale aż w oczy szczypało! Cholerne brudasy jak można tak cuchnąc??? Obrzydlistwo :/
Wróciłam do domu. Przygotowałam i zjadłam obiad. Jako, że limitu kroków nie miałam jeszcze zrobionego postanowiłam pójść na spacer. Zdjęcie powyżej obrazuje w cudowny sposób, że Łódź to stan umysłu. Zdjęcie zrobiłam pod siłownią xD masakra! Dobrze, że mieszkam po tej normalniejszej stronie Bałut!
Menu:
Śniadanie: pół grahamki, serek philadelphia light, humus, ogórek, pomidor, papryka razem 152 kalorie
Obiad: pieczony łosoś ze szpinakiem i płatkami migdałów, domowe frytki pieczone beztłuszczowo oraz pomidor razem 315 kalorii
Ćwiczenia:
13130 kroków
Godzina jogi
Godzina pilatesu
15 minut hula hop
#chce byc lekka jak motylek#motylek any#będę motylkiem#chce być szczupła#za gruba#chce byc lekka#dieta ana#gruba szmata#gruba swinia#tw ana diary#nie chce tyć#nie chce być gruba#chce byc szczupla#nie jestem głodna#motylki blog#dieta motylkowa#tylko dla motylków#bede motylkiem#porady dla motylków
54 notes
·
View notes
Text
Proud of tag!
I was tagged by @vsnotresponding :DDDD
The rule is 'posting an excerpt you are proud of'
I've been recently progressing on my fanfiction of Limes Inferior, so I will translate into english a piece I like! I will also include the original fragment, hehe
She took out her closest partner, her good friend, which, years ago, she stole from a hospital. As always, even on the brink of death, she exhibited cunning and resourcefullness. She didn't know back then, she couldn't have even foreseen in her wildest dreams, what she will be using the blade for, but she still snatched it from under the nose of a nurse guarding a table with surgical tools. Maybe it was an inspired hunch, maybe the plan already existed, just in her subconsciousness, the result was the same. The scalpel, adorned with a rugged memory of a mysterious infection of her respiratory tract that left after itself a returning wheeze in the bronchi and a dulled sense of smell, was the best tool for the job she did.
Deep in thought, she grazed the top of the corpse's hand with the blade. She has always preferred working on fresh bodies, neither rigor nor livor mortis present. Not like she was in any way disgusted by such events, but she had to admit, they, in some way, made her job harder. She signed, closing her eyes. She imagined the riches she will gift herself with the victim's yellow points. A simple relaxing technique, one she had to learn quickly. Despite everything, she was still human, made of blood and bones and unnecessary reactions of the nervous system. Hands still shaking after a horse's dose of adrenaline caused by the murder was the worst thing that could happen during a delicate by nature preparation of a glove.
And here's the polish version!
Wyciągnęła swojego najbliższego partnera, swojego dobrego przyjaciela, którego ukradła ze szpitala lata temu. Jak zawsze, nawet na granicy śmierci, wykazała się wtedy sprytem i przedsiębiorczością. Wtedy jeszcze nie wiedziała, nawet nie byłaby w stanie przewidzieć w najdzikszych snach, do czego przyda jej się ostrze, ale nadal świsnęła je spod nosa pielęgniarki pilnującej stolika z chirurgicznymi przyborami. Może to było natchnione przeczucie, a może plan już istniał, ale tylko w podświadomości, rezultat był ten sam. Skalpel okraszony chropowatym wspomnieniem tajemniczej infekcji dróg oddechowych, która pozostawiła po sobie w spadku nawracający świst w oskrzelach i stłumiony zmysł węchu, był najlepszym narzędziem do roboty, jaką się zajmowała.
Zamyślona, pogładziła ostrzem po wierzchu dłoni denata. Zawsze preferowała pracę na świeżych ciałach, nie było jeszcze obecne ani stężenie, ani opad pośmiertny. Nie, żeby się jakkolwiek brzydziła tych zjawisk, jednak musiała przyznać, utrudniały jej w pewien sposób pracę. Westchnęła, przymykając oczy. Wyobraziła sobie kosztowności, które sobie sprawi za żółte punkty denata. Prosta technika relaksacyjna, której się szybko musiała nauczyć. Mimo wszystko, nadal była człowiekiem, niestety była zrobiona z krwi, kości i niepotrzebnych reakcji układu nerwowego. Ręce jeszcze drżące po końskiej dawce adrenaliny spowodowanej zabójstwem były najgorszym, co mogło ją spotkać podczas delikatnej w swej naturze preparacji rękawicy.
I am never sure if it's okay to tag someone.. so do not feel pressured if you dont wanna! @tracle0 @bloodmoodtrash
#tag game#writing#my fanfic stuff#:3c#...#oh fuck it#Limes Inferior#not like anyone is following that tag MDBDMSJDB#limes inferior fanfiction
6 notes
·
View notes
Text
06/09/24
Mam 6 zmysł do ludzi.
#ból życia#moje życie#życie#cierpienieduszy#smutne życie#życie to żart#zraniona dusza#moje przemyślenia#cierpienie#moje myśli
3 notes
·
View notes
Text
Letni promyk wysokiego słońca
Po mej bladej idzie skórze,
Delikatnie mnie łaskocze,
I zachęca ku podróży ,
Gdzie mnie ciągnie?
Tam gdzie dotyk,
Cieplejszy od włóczni słońca ,
Przypomina gdzie jest serce gorejące,
Tam to do niej za horyzont,
Gdzie ta gwiazda wkrótce zniknie,
Bo to stamtąd czuje zew,
Serca bijącego samotnie,
Rytm ten niesie się po lasach,
Płynie razem z strumykami,
Niesie sarna go galopem,
Wraz z innymi zwierzątkami,
Pędzi polem, w górę w dół,
Kupidyna skrzydła dostał,
Dotyk, całus, oko, węch,
Zmysł szaleje jak po prochach,
Bo to bęben niesie dźwięk ,
Żywy krwią napędzany,
Pokonuje każdy lęk,
Nadawany choć z oddali,
Już na zawsze te dwa echa,
Żywej tkanki w obu nas,
Będą razem hymn tworzyły,
Nie zagłuszy go nigdy czas.
2 notes
·
View notes
Text
Wkład do Logica (żółty) smakuje jak krówki o.O albo to ja mam jakiś patologiczny zmysł smaku
Wszyscy potrzebowali tej informacji!
7 notes
·
View notes
Text
Niedziela
Dziś już spałam dobrze, chociaż liczyłam na więcej snu. Mimo że wczoraj padałam już po 22.
Dużo się ostatnio dzieje, chociaż nie wiem czy to nie jedynie w mojej głowie. Nawet nie mam za bardzo weny pisać.
Oni się zebrali ok. 11:30. Coś tam zwróciłam nawet Młodemu uwagę, żeby ogarnął parę rzeczy za sobą a On to „podbił”. Jak wyszli ja musiałam pojechać coś załatwić do miasta. Wróciłam, wyszłam z psami i On już wrócił, bo mieliśmy oglądać razem mecz. I przywiózł szamkę. Dalej jestem osłabiona, chociaż czuję się już w miarę. Poza zatkanym nosem i przytykającymi się uszami.
Obejrzeliśmy pierwszą połowę i na przerwę On włączył YT a ja się wzięłam za ogarnianie domu. Zwróciłam uwagę na parę rzeczy, czego Młody nie zrobił to stwierdził, żebym nie do Niego to mówiła, ale że będzie Mu mówił następnym razem. Zobaczymy. Powiedziałam Mu jeszcze, że przecież ja nie chcę być dla nikogo złośliwa ani nic, po prostu byłoby mi dużo łatwiej, jakby każdy czasami otworzył oczy i chociaż za sobą coś ogarnął.
Zanim się oderwał od YT była już końcówka meczu. Dooglądaliśmy ją i musiałam dokończyć odkurzanie. W międzyczasie coś się jeszcze spięliśmy, bo chciałam dopytać o jedną zasadę w temacie walk, a On stwierdził, że nie będzie ze mną rozmawiał, bo jestem „po przeciwnej stronie”. W skrócie bronię kogoś, kto postąpił źle wobec drugiej strony - której On kibicuje. A która zawsze zachowuje się źle. Ale to pierdola. Poirytowało mnie to, bo po pierwsze w tym o co chciałam zapytać nie miało znaczenia „po której jestem stronie”, a poza tym przecież nie mamy po 10 lat, żeby nie móc rozmawiać na tematy w których mamy inne zdanie.
Odkurzacz zagłuszał Mu to oglądanie, więc coś chwilę popracował, a potem obydwoje graliśmy. No i potem już w sumie standard. Obejrzeliśmy chyba 3 odcinki i udało mi się nie zasnąć. Bo w sumie wyrobiliśmy się tak, że przed 23 wyłączyliśmy tv. Powiedziałam Mu jeszcze, że jutro mam tą myjnię i czy wróci jutro przed 17, bo wtedy zamykają i będę musiała odebrać auto. Sam oferował tydzień temu że mnie zawiezie i odwiezie, ale rano chciałam wrócić Uberem, bo musiałam tam być max o 9, a on miał wyjeżdżać około 10-10:30, więc chciałam żeby sobie na spokojnie wszystko ogarnął zgodnie z planem. Ale stwierdził, że powinien się wyrobić. I że też pojedzie za mną rano, przecież nie ma problemu, wystarczy że budzik odpowiednio ustawi.
Przed snem posmarowałam Mu rękę maścią i zrobiłam masaż. Niby było wszystko okej. Poza tym że ja ostatnio mam znów jakieś schizy, że coś jest mocno nietak, taki wewnętrzny strach i nie wiem co myśleć… trochę się martwię i chcę to ratować a trochę tak bardzo nie mam już siły… no i już tydzień znów NIC nie było….
Bilans:
Neo (papierosy): ⬆️ ~8 start po śniadaniu 👍
Dbanie o siebie: ↔️ dziś chyba za bardzo nic specjalnego poza graniem, ale to nie dramat, chociaż powinnam zrobić aplikację 👍
Jedzenie: ↔️ dalej kiepsko, jakieś małe zaległe śniadanie z cateringu, potem burger, którego mi przywiozł i jakieś paluszki, ale nie czułam głodu po tym burgerze 👍
Związek: ↔️ czuję jakbym powinna dać w dół, ale mam nadzieję, że to tylko moja głowa… 👍
Praca: -
Inne obowiązki: ⬆️ ogarnelam dom a wieczorem zrobiłam jeszcze pranie, więc git 👍
Samopoczucie: ⬇️ mam ostatnio same beznadziejne myśli, mam nadzieję, że to nie jakiś 6-ty zmysł 👎
#związek#miłość#lifestyle#miło(ść)#toksyczna relacja#toksyczny związek#ona przed 30#on po 40#toksyczna miłość#kartka z pamiętnika#pamiętnik#jesień#depresja#zmartwienia#sprzątanie#obowiązki#prace domowe#dbanie o dom#dbanie o siebie#przesilenie jesienne#jesienna depresja#smutek#strach#obawy#stres#nerwy#blog
3 notes
·
View notes
Text
14.01.2024
Spacer po rynku jest bardzo multisensoryczny niż wystawa multisensoryczna Van Gogha.
Myśląc o tym od września poszliśmy na wystawę Van Gogha na MTP. Bardzo wiele osób polecało, łącznie ze znajomymi. Bardzo się zawiedliśmy. "Multisensoryczna wystawa". Nazwa wskazuje włączenie wielu zmysłów. A co było? Ze 12 obrazów, bardzo pobieżna, skrócona historia życia, sala z 3 ekranami, gdzie wyświetlane były obrazy, czytane 3 fragmenty listów do brata. Tyle.
Multisensoryczna oznacza wielozmysłowa, pobudza wiele zmysłów. A to? To było zwykłe. Klasycznie, wzrok, odrobinę słuch. Nie angażuje człowieka.
Poszliśmy zobaczyć piękny rynek, bo jest. Chociaż tak bym tego nie określiła. Raczej jest większość płyty głównej. Na środku wykopki, ulice wokół rynku też nie zrobione. Z ciekawostek mamy na płycie rynku 3 kluby go-go.
Ta wycieczka była multisensoryczna: mogłam poczuć pod stopami nowy bruk, obejrzeć go, posłuchać jak obcasy odbijają się od niego, dotknąć, powąchać. Każdy mój zmysł mógł brać udział w tej wspaniałej przygodzie.
4 notes
·
View notes
Text
Dzisiejsza senna inspiracja :)
Idę uliczka, po obu stronach las, z jednej strony stoi drewniana ławka, siadam I stawiam obok plecak. Czekam na dwóch chłopaków- moich znajomych. Przychodzą, jeden mówi, że chce coś nam pokazać, prowadzi Nas – zapomniałam plecaka. Idziemy kawałek ulicą, która znam, w pewnym momencie chłopak, który chce coś nam pokazać i skręca w boczną drogę prowadząca do lasu. Najpierw mijamy jedna odnogę, kiedyś ba szłam, doszłam wtedy do rozłożystego drzewa. Kolega prowadzi Nas dalej, głębiej w las – tu akurat nigdy nie poszłam. Czuje niepokój i chłód, podekscytowany chłopak mówi, że już nie daleko. Idziemy głębiej widzę mgłę unoszącą się nad wodą, żalenie światła, czuję nietypowy metaliczny posmak w ustach, nie chce iść dalej, ale On Nas prowadzi.
- bagna, do których dostała się substancja chemiczna, czy nie jest pięknie i uspokajająco?
Nie! Ja czuję niepokój, nie chce tu być. Może zewnętrznie, gdy się patrzy oczyma to jest zachwycające miejsce... jednak serce I Intuicja mówią, że jest złowroga, zwodnicze. Drugi kolega czuje chyba to samo sądząc po jego minie. Jednak robię jeszcze dwa kroki za podekscytowanym mężczyzna... czuje pod butami coś na kształt zimowego szronu na kałuży... buty kruszą lekka szklaną powierzchnię i zaniżają się w gęstym błocie... To dla mnie za dużo, robię gwałtowny krok do przodu, czuje ze krew odpłynęłam mi z twarzy.
- To miejsce na pozór wydaje się piękne, ale nie jest nie chce tu być, nie powinno istnieć.
- Ja się nie zgadzam, przychodzę tu, gdy potrzebuje chwili oddechu.
- Twoim zdaniem jest piękne, moim straszne. Nie czujesz metalicznego posmaku na języku? W tej mgłę coś złego jest. Smak krwi bądź jakiejś substancji chemicznej. Tam w oddali są martwe drzewa pokryte szklistymi kolcami, nie dostrzegłeś ich, gdy wiatr na ułamek sekundy rozwiewał mgłę? Te ptaki które wleciały w białe opary unoszące się nad wodą, zgłupiały o w śmiertelnym tańcu obijały się o kolce by w końcu stracić na nich życie, nie zauważyłeś krwi i ptasich szkieletów, gdy mgła rozwiewała się?
- Nie.
- Coś przysłania i otumania Twoje zmysły.
- Idę stąd, ta mgła... nie jest zwyczajna. Zrobiłam kolejnych kilka kroków do tyłu by odwrócić się gwałtownie, przyśpieszyć i znaleźć się z dala od tego miejsca, jeden chłopak szedł za mną z bladą twarzą, jak by miał zaraz zwymiotować a drugi, zakochany w „magicznym” lesie zamyślony. Szli za mną powlekając stopami po ziemi, gdy ja wyszłam na ulice im nadal brakowało kilka metrów, spojrzałam przed Siebie, na środku ulicy stała ławka a ba niej leżał mój plecak. Odwróciłam się do towarzyszy, wchodzili na ulice, znów spojrzałam przed Siebie ławki i plecaka nie było. Spojrzałam na chłopaków, Oni na mnie, zrobiłam kilka kroków na przód, poszli za mną. Szliśmy kilka minut zanim doszliśmy do miejsca, gdzie stała ławka. Na ławce siedziało 5 mężczyzn, plecak stał obok ławki.
- To moja własność.
- Weź więc ją sobie.
Mężczyźni się napięli, dwaj chłopcy stali dwa kroki za mną. Ogarnęła mnie przejmująca złość, nie wiem co ja spowodowało. Mężczyźni się szczerzyli. Wciągnęłam powietrze, o drzewo obok oparty stał jakiś kij, prosta gałąź – chwyciłam ją i wypuszczając z płuc powietrze zawołam jak wilk, wkładając w to sporo siły, wszyscy spojrzeli na mnie jak na idiotkę i wtedy cała piątka mężczyzn Sue na mnie rzuciła. W ułamku sekundy do mojego umysłu napłynęła fala obrazów, które widziałam w koreańskich Dramach (lubiłam oglądać zwłaszcza te o mistrzach walki, kultywatorach). Moje ciało samo walczyło, wykorzystując to co oczy zobaczyły w filmach i serialach a umysł zakodował. Czułam, że nie walczą na prawdę, jednak specjalnie wygrać też mi nie dadzą. Dwaj Mężczyźni za mną patrzyli zahipnotyzowani, nie ruszając się o centymetr.
Nagle usłyszałam przeciągły gwizd.
- Starczy, zobaczyłem co chciałem.
- Tak, Sir.
Teraz mnie sparaliżowało. Ten głos niski, otulił mój zmysł słuchu. W głosie usłyszałam, że jego właściciel nie znosi sprzeciwu, poczułam lekkie podniecenie, podniosłam głowę do góry. Mężczyzna stał trochę wyżej na podwyższeniu terenu, miał może 35 lat, może 40. Nowoprzybyłego otaczała aura wyższość, miał długie włosy związane w kitkę... Obraz niczym wyjęty z któregoś filmu koreańskiego. Poczułam, jak nogi zamieniają mi się w watę.
- Kto nauczył Cię walczyć?
- Nikt. To był mój pierwszy raz.
- Interesujące. Czułem, że nie jesteś zwyczajną kobietą. Skąd znasz te ruchy?
- Z filmów?
- hm.?
- Oglądam dużo filmów z sztukami walki.
- Zapamiętałaś je, pomimo że nigdy nie przećwiczyłaś żadnego?
- Coś w tym stylu. Umysł zalał mnie obrazami które oczy zarejestrowały a ciało wykorzystało.
- Wy dwaj, wracać Skąd przyszliście.
- Ale...
Dopiero teraz przypomniałam sobie o chłopakach, ciekawe co o mnie pomyśleli. Mieliśmy iść na kawę i pizzę...
- Czy Ona wygląda jak by potrzebowała ochrony??
- Nie, ale...
- Znikajcie i nie zawracacie mi czasu. A Ty drogą damo pójdziesz za mną, do miejsca, gdzie nauczysz się więcej, ten świat jeszcze nie wie, że Cię potrzebuję.
Spojrzałam na chłopaków, bez słów przekazałam im idźcie, nic mi nie będzie, nie długo się spotkamy. Przecież jutro mamy razem zajęcia w szkole.
Odwrócili się z ociężeniem, poszli przed Siebie w kierunku przystanku autobusowego.
Odwróciłam się z powrotem w stronę dziwnego mężczyzny, nie znałam go, ale Intuicja podpowiadała mi, że to dobry człowiek i nic mi nie zrobi. Piątka mężczyzn się rozpłynęła, tylko ten mężczyzna kąpał się w blasku jesiennego słońca. Spojrzał na mnie, uśmiechnął się, machnął ręką bym za nim poszła i poszłam, po kilku krokach przed Nami z ziemi wyrosły brama, spojrzałam z nieufnością na nią. Mężczyzna uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Choć, jesteś wyjątkowa ten świat potrzebuję Ciebie. Jesteś jednak jeszcze zbyt młodą, nauczę Cię wszystkiego co umiem, jednak... musimy opuścić to miejsce, ten świat... niestety musimy mu pozwolić by zaczął gnić i zmieniał się w pył... by móc go uratować.
Nie zrozumiałam tych słów, poszłam jednak za Nim. Coś mi mówiło, że tak musi być. Przekroczyłam bramę i zamieszkałam na Niebiańskie Dworze.
Grafika stworzona w programie Canva :)
2 notes
·
View notes
Text
Jeśli pisarz nie potrafi opisać kobiety (szczególnie młodej) jak człowieka, a nie przerysowaną cielesną istotę, to znaczy, że monomania erotyczna rażąco zaburza jego zmysł obserwacji, tym samym obniża wartość całokształtu twórczości.
19 notes
·
View notes
Text
"Nigdy nie zakochuj się w kobiecie, która kocha psy... bo ona jest szalona i to nie jest żart. Ona wierzy tylko w taką miłość, która jest bezwarunkowa. Ona wie, że gdy wraca do domu po całym dniu pracy, taka właśnie miłość ją wita. Widzi ją w merdających ogonkach i podskokach radości.
Ona jest przekonana, że spacer na świeżym powietrzu czy to w słoneczny dzień czy też w deszczowy to radość. Ona żyje jak wilk w stadzie - będzie je kochać i chronić zawsze..
Ona uwielbia słuchać dźwięku ciszy pomieszanych ze spokojnym oddechem swoich psów - to jej ulubiona muzyka... Będzie psom wierna - bo to dla niej coś naturalnego i logicznego...
Nigdy nie zakochuj się w kobiecie, która kocha psy do szaleństwa... Ona rozumie, gdy coś jest nie w porządku - ma szósty zmysł, stan skrajnej wrażliwości... Może być słodka jak szczeniak albo agresywna jak wilk. Odkryła potęgę uczuć w swoich psach... Pełna szlachetnych ideałów. Ta kobieta jest szalona. Będzie narażać swą integralność dla zwierząt, które kocha nad życie...
Nigdy nie zakochuj się w takiej kobiecie - bo nawet gdy ona to odwzajemni, to nie zrozumiesz tego. Nie mógłbyś jej w żaden sposób ograniczać, musiałbyś być z nią na dobre i złe... wytrzymać ciche dni i zrozumieć, kiedy wylewa morze łez bo jeden z psów odszedł na zawsze. Zrozumieć że na ciemnych ubraniach sierść psa jest niczym trofeum albo talizman...
Ona jest intensywna - śmieszna, niesforna, namiętna.. Ma dobrą duszę, charakter wstrętny i instynkt obronny dziki... Nauczyła się kochać w "present perfect" bo taka jest więź, która łączy ją i jej psy...
Nie zakochuj się w takiej kobiecie w ten sposób. Jej szaleństwo to choroba zakaźna i jeżeli jest szansa, że nie jesteś odporny możesz skończyć źle... Nigdy nie zakochuj się w kobiecie, która kocha psy do szaleństwa..."
3 notes
·
View notes
Text
Rereading Jel's Pani Latter review and one of my favorite things about her approach is that she explains genre to her readers like we are in 6th grade language arts class and learning about Positivism and characters whose actions are not emergent properties of individual psychological processes but rather products of the social stratum they represent. She's like before I even get to the review I have to make sure you understand what a society novel is, what an ensemble cast is, what it means to adopt one section of a very long novel for the stage, etc.:
"Dla teatru - jak dla dramatu - sprawą zasadniczą jest dramat pani Latter; pani Latter jako pewnej indywidualności, i jako reprezentantki określonej warstwy społecznej. Trudno tu nawet mówić o "klasie" społecznej - mamy tu do czynienia z pojęciem węższym i bardziej przez to zresztą skonkretyzowanym. Pani Latter jest przedstawicielką przymusowo urbanizującej się inteligencji ziemiańskiej, a ponadto jest przedstawicielką kobiet tej sfery. Jej dramat jest dramatem nie tylko jej środowiska; jest ponadto dramatem kobiety. Pani Latter ginie nie dlatego, by nie umiała kochać, pracować i walczyć; przeciwnie, ma po temu wszelkie przyrodzone dane: inteligencję, zmysł organizacyjny, nawet wielkoduszność i ofiarność. Ale wszystkie te walory obracają się przeciwko niej wskutek jej organicznej niemożności spojrzenia na teren swej pracy, a nawet na swych ukochanych, inaczej niż oczami dziedziczki. Prowadzenie szkoły - zadanie, które dla nas już z natury rzeczy jest funkcją społeczną par excellence - dla niej staje się tylko specyficzną formą zarządzania folwarkiem. A wszystko to dzieje się nie wskutek jakiegoś indywidualnego wynaturzenia jej psychiki, tylko dzięki jej organicznemu związaniu z systemem pojęć środowiska, z którego wyszła."
#jelonka tag#she and stef must have been such good teachers you can tell by the way they structure their articles
2 notes
·
View notes
Text
Kiedy zapada zmierzch…
cały bezsens czerni na dłoni.
Chcę się stąd wyrwać, lecz zmysł jest ślepy,
kiedy góruje nade mną Pan Ciemności w koronie.
Bynajmniej spać nie mogę,
przez co nazajutrz; rozkładając ramiona,
czuję przemarsz ciężkiej żandarmerii po głowie.
Chociaż to jedynie chwila,
później kompensacja kawą i papierosem.
I gdy tak do rana siedzę; trzęsą mi się dłonie,
do frontowych drzwi mózgu coś się dobija…
niby czymś bym się zajął, lecz znicz napięcia już płonie.
Matka wydała na łono świata kalekę; drugi łeb i druga szyja…
- bękart boskiego szyderstwa; skutek niedoszłych poronień…
2 notes
·
View notes
Text
„W eseju Dotykanie świata Jolanta Brach-Czaina napisała: Kultura błysków, dźwięków i obrazów, w jakiej żyjemy, przemilcza świat dotyku. Żebyśmy o nim całkiem zapomnieli i nie próbowali wymacać rzeczywistości, nasze mózgi pieszczone są wyobrażeniami nierealnych zjaw. (…) Te obrazy, hasła i krótkie krzyki sugerują zagęszczenie atrakcji, z jakimi nie może się równać piasek w bucie, który dostał się tam przez przypadek i teraz przesypuje się miedzy palcami.
Polska filozofka słusznie stwierdza, że wzrok i słuch - zmysły dystansu i abstrakcji - zdominowały kulturę europejską, czyli właśnie te, która nie stworzyła sztuk taktylnych (choć wszyscy znają muzea, galerie, instytuty sztuk wizualnych), nie pozwalała odbiorcy określonego mianem dotykającego (widzowie i słuchacze mają się dobrze), nie wprowadziła w życie kategorii dotykalności (wciąż rozprawiamy o widzialności i słyszalności). Jak się okazuje, kultura zachodnia ostatecznie wyżej ceni sobie myślenie, odczuwanie, izolacje niż relacje, dystans niż bliskość, wyzysk niż empatię, podziały niż przypadkowość i jednostkowość niż wspólnotę”.
Piąty zmysł Maciej Topolski
2 notes
·
View notes
Text
Inne ważne substancje odżywcze: Witaminy i minerały równie istotne jak błonnik.
W dzisiejszym świecie, gdzie coraz więcej uwagi przykłada się do zdrowego odżywiania, często skupiamy się na makroskładnikach takich jak białka, tłuszcze i węglowodany. Jednak równie istotne dla naszego zdrowia są witaminy i minerały, które choć potrzebne w mniejszych ilościach, pełnią kluczowe role w naszym organizmie. W tym artykule przyjrzymy się bliżej tym niezbędnym substancjom odżywczym, podkreślając ich znaczenie oraz wskazując, w jakich produktach możemy je znaleźć.
Witaminy – niezbędne dla zdrowia
Witaminy to organiczne związki chemiczne, które są niezbędne dla prawidłowego funkcjonowania naszego organizmu. Nie mogą być wytwarzane przez ciało w wystarczających ilościach, dlatego muszą być dostarczane z pożywieniem. Podzielone są na dwie główne grupy: witaminy rozpuszczalne w tłuszczach (A, D, E, K) oraz witaminy rozpuszczalne w wodzie (C oraz witaminy z grupy B).
Witaminy rozpuszczalne w tłuszczach gromadzą się w organizmie, co oznacza, że ich nadmiar może prowadzić do hipervitaminozy. Z drugiej strony, niedobór tych witamin może prowadzić do poważnych problemów zdrowotnych. Na przykład, witamina A jest niezbędna dla zdrowia oczu, skóry oraz układu odpornościowego, witamina D reguluje poziom wapnia i fosforu we krwi, co jest kluczowe dla zdrowia kości, witamina E działa jako antyoksydant, a witamina K jest niezbędna dla procesu krzepnięcia krwi.
Witaminy rozpuszczalne w wodzie, w przeciwieństwie do witamin rozpuszczalnych w tłuszczach, nie są magazynowane w organizmie w dużych ilościach, co oznacza, że muszą być dostarczane regularnie. Witamina C jest znana ze swoich właściwości antyoksydacyjnych i wpływu na układ odpornościowy, a witaminy z grupy B pełnią kluczową rolę w metabolizmie energetycznym, funkcjonowaniu układu nerwowego oraz produkcji czerwonych krwinek.
Minerały – fundamenty naszego zdrowia
Podobnie jak witaminy, minerały są niezbędne dla naszego zdrowia i prawidłowego funkcjonowania organizmu. Są to pierwiastki chemiczne, które biorą udział w wielu procesach życiowych. Możemy je podzielić na makroelementy, takie jak wapń, magnez czy potas, które są potrzebne w większych ilościach, oraz mikroelementy, takie jak żelazo, cynk czy jod, potrzebne w mniejszych ilościach.
Wapń jest kluczowy dla zdrowia kości i zębów, a także bierze udział w procesach takich jak krzepnięcie krwi i przekazywanie impulsów nerwowych. Magnez wspiera funkcjonowanie mięśni i układu nerwowego, a także jest ważny dla metabolizmu energetycznego. Potas reguluje ciśnienie krwi i jest niezbędny dla prawidłowej pracy serca.
Wśród mikroelementów, żelazo jest niezbędne dla produkcji hemoglobiny, białka odpowiedzialnego za transport tlenu we krwi. Cynk wpływa na układ odpornościowy, proces gojenia się ran oraz na zmysł smaku i węchu. Jod jest kluczowy dla produkcji hormonów tarczycy, które regulują metabolizm.
Witaminy i minerały są niezbędne dla naszego zdrowia, a ich niedobory mogą prowadzić do poważnych problemów zdrowotnych. Dlatego tak ważne jest, aby nasza dieta była zróżnicowana i bogata w różnorodne produkty, które dostarczą nam wszystkich niezbędnych substancji odżywczych. Pamiętajmy, że najlepszym źródłem witamin i minerałów są produkty naturalne, takie jak owoce, warzywa, mięso, ryby oraz produkty pełnoziarniste.
0 notes