#z jednej strony żałuję
Explore tagged Tumblr posts
swampvoid · 1 year ago
Text
Pozdrawiam pijaną laskę (lub osobę idk), która porwała mnie do tańca na koncercie Už Jsme Doma
1 note · View note
pozartaa · 1 month ago
Text
25.10.24 UTRZYMANIE WAG.I dzień 602 waże.n1e
Limit +/- 2100 kal.
Wybrane posiłki:
Tumblr media Tumblr media Tumblr media
Nie liczę kal.or1 od: 108 dni
Dziś piątek. Mija dwa tygodnie od ostatniego stawania na w@dze. Prawie o tym zapomniałam. Ale wstałam rano, zerwałam kartkę z kalendarza, a tam literka "W" no to sprawdziliśmy.
Wag.a sprzed dwóch tygodni i dziś (177)
Tumblr media
Wygląda na to, że spadło mi to, co zjadłam na Majorce i znowu BMI 18.4 😐 (-0.8 kg). Z jednej strony mam takie - ok fajnie, a z drugiej takie meehh...właściwie mnie to nie dziwi. Wróciłam do jedzenia jak zawsze, więc żadna niespodzianka, ani święto. (Tradycyjnie aktualizacja w poście przypiętym i opisie bloga)
***
Dziś na lunch tortilla z łososiem wędzonym. Tip - tortille można przechowywać w zamrażarce nawet dość długo, byle nie za długo bo zaczyna się kruszyć. Placek odmarza w 5 min. (Ta była ostatnia i już się rozpadała). Na obiad drugi medalion z kurczaka z podobnym zestawem warzyw, a na kolację leczo takie jak wczoraj.
***
Byliśmy oglądać nasz klub. Wszystkim przypadło do gustu to, co obejrzeliśmy. Na prawdę, żałuję że nie cyknelam żadnych fotek. Ale mamy to zaklepane!
W następnym tygodniu podpisujemy umowę na lokal 😍. Uwielbiam jak pada inicjatywa i wszyscy działają na jej rzecz. A jeszcze fajniejsze jest jak to robisz z fajnymi ludźmi.
Wcześniej była tam pracownia protetyczna. W kibelku/kuchence w kącie do podłogi jest przybetonowany stalowy stołek WTF... 🙈. Jest też drugie pomieszczenie, które można przeznaczyć na składzik lub magazynek.
Tumblr media
Dzisiejszy outfeet nazywa się : "Gdzie i kiedy indziej ja założę te żółte rajstopy?" 😆
***
Dobrej nocy wam życzę. Niestety pracujący weekend mnie czeka, jutro do roboty 🫠. Na pocieszenie Cynamon w reklamówce - on kocha reklamówki. Oraz oba okazy w pelerynach.
Tumblr media Tumblr media
To był fajny dzień
43 notes · View notes
myslodsiewniav · 4 months ago
Text
Retrospekcja lub bycie dorosłą... A! I odkrycia nowych oznak ADHD :D
22 lipca 2024
Czasami - jak dziś - muszę sobie przypomnieć, że pisanie pomaga. Mi pomaga ułożyć myśli.
Chyba jestem w jakimś okresie catharsis: robiąc teraz, po 30stce, studia wracam do doświadczenia bycia studentką sprzed lat, gdy byłam ledwo 20-stolatką.
Z jednej strony po prostu pracuję i na takim najpłytszym poziomie odkrywam, że kurcze, naprawdę to lubię, że to nie jest tak straszne i przytłaczające tak bardzo jak pamiętałam. Że spokój w życiu osobistym zupełnie zmienia to doświadczenie, jego odbiór. Że wiedza jaką mam o sobie samej zupełnie inaczej pomaga zadbać o komfort nauki i zdobywania wiedzy.
A na głębszym poziomie teraz, gdy już mogę odetchnąć, bo chociaż wciąż jest problem z wpisami do indeksu to jednak mam teraz lżejszą głowę, oddałam wszystko co oddać miałam, zaliczyłam co było do zaliczenia, ewentualne braki chcę uzupełniać by dostać 5 z tych ostatnich 3 przedmiotów z których wpisu nie mam (z dwóch wiem, że dostanę 5, z trzeciego to nie wiem nic i nie wiadomo czy nie skończy się u rektora... Nie miałam ochoty o tym pisać w zeszłym tygodniu, ale DZIAŁO się, byłam tak mocno w to zaangażowana i zarazem tym przejęta, że nie mogłam się uspokoić na tyle by to spisać tak dla siebie, do pamiętnika, wszystko opisywałam w mailach do dziekanatu i wygadałam się w rozmowie z chłopakiem, który ma taką samą sytuację jak ja w związku z zaliczeniem tego przedmiotu... A teraz trochę żałuję, bo jak piszę tu, do pamiętnika, to ta rozkminka więcej spokoju mi daje).
Wrażenie mam pogłębione względem swojemu wpisowi sprzed tygodnia: jestem starsza, doroślejsza i też uczę się z kolejną generacją (studiuję w dużej mierze z Gen-Z), która bardzo jest uważna na emocje, na granice drugiego człowieka, na szacunek względem nich. Wśród tych młodych ludzi czuję się bardziej "u siebie" w kwestii tworzenia relacji społecznych i zarazem wiem, że do nich, moich osób z roku, też nie pasuję: jestem klockiem z innego zestawu, od innego producenta xD. Bo chociaż Gen-Z ogarnięte mają relacje i granice, to nie mają ogarniętych masę innych rzeczy (to nie zarzut z mojej strony, ani jakieś lekceważące patrzenie z góry - po prostu widzę, że to młodzi ludzie, którzy jeszcze popełnią masę błędów i nauczą się masy fajnych rzeczy o sobie i innych, żeby za 10 lat podobnie jak ja mieć świadomość, że są dojrzalsi, po prostu). Więc siłą rzeczy - znowu odstaję, znowu nie pasuję do grupy. I chociaż wiem - i to daję otuchy - że to bolesne uczucie niedopasowania, a przez to samotności, to też wynik ADHD, konsekwencja budowy mojego mózgu, faktu, że nie ogarniam płytszych relacji, bo dla mnie przyjaźń to zaufanie i pokazanie swoich brzydkich i bolesnych stron, a bez gotowości na tą otwartość po prostu nazwę relację "byciem znajomymi" - dla mnie między przyjaźnią, a koleżeństwem jest olbrzymi różnica, dla niektórych nie do ogarnięcia jak duża i jak dużą wagę przykładam do rozróżnienia tych nazw dla relacji.
W ostatnim półroczu (a teraz, gdy właśnie zrobiło się miejsce na oddech, bo już nie myślę gorączkowo o konieczności oddania prac zaliczeniowych) coraz mocniej dotyka mnie świadomość, że przez swoją traumę u progu dorosłości, przez lawinę wydarzeń następujących krótko po sobie, z których każde mogło być urazem do pracy na psychoterapii przez lata (i było), musiałam zamarznąć.
"Zamarznąć" w sensie metaforycznym oczywiście. Musiałam wysiąść z pociągu zwanego życiem - tak to sobie wyobrażałam zawsze, że życie to pociąg, który pędzi, jest w nim tłoczno, każdy mówi o swoich planach na życie, czuję ścisk, czuję ciśnienie, czuję psesję by też mówić o swoich planowanych stacjach przesiadkowych, osiągnieciach, a zarazem walczę o życie, a bodźców jest tak dużo, że jestem bliska krzyczenia z paniki, aż spontanicznie wysiadam na stacji, takiej ja ta ze Spirited Away:
Tumblr media
Cicho. Bezludno. Spokojnie. Tylko szum wody i żadnej drogi, którą trzebaby podążać, żadnych oczekiwań czy presji. Po prostu możliwość wyjścia na tą bezludną przestrzeń i uwalniająca perspektywa braku potrzeby planów. Wystarczy być. Chociażby tam siedzieć tylko i cieszyć się brakiem hałasu, ludzi, ścisku... przy jednoczesnym poczuciu FOMO: że wszyscy pojechali dalej, beze mnie, że jestem sama i nie mam nikogo i nikt nie zauważy braku mnie.
OMG. Ile ja poczucia winy w sobie miałam - że nie daję rady jak wszyscy.
OMG, ile ja spraw wtedy "dawałam radę" dźwignąć, których ani moi rówieśnicy nie musieli wtedy, ani większość ludzi na świecie nie musi dźwigać. Przynajmniej nie w pojedynkę i nie jednocześnie... Ale tego nie dostrzegałam wtedy - wtedy miałam do samej siebie (i ofc do świata) żal, że nie daję rady, a inni ludzie ewidentnie dają radę! "Co jest ze mną nie tak!?" I tym tropem dochodziłam do szukania problemu w sobie: że faktycznie jestem do niczego, że jestem gorsza, że mniej zdolna, że nie dość mądra (a to była cecha, którą w sobie zawsze ceniłam - urody pewna nie byłam, ale uważałam, że mądra jestem, w tym, że masy rzeczy nie wiem i chcę się ich nauczyć), zła - fundamentalnie zła i skazana na to by po prostu za karę, "w pokucie" za to bycie złą osobą, po prostu mieć takie życie (dziękuję kulturo oparta na wartościach katolickich, super).
A teraz, w 2024 roku, WYRAŹNIE widzę i wiem, wyciągam wnioski z przeczytanych badań, z tego co wiem o sobie dzięki terapii, z tego jak teraz żyję, że... wysiadłam z tego pociągu i zastygłam w czasie by przeżyć. Że inną opcją było niewysiadanie z tego pociągu w którym od hałasu i presji PĘKAŁAM od środka, a to prowadziłoby do tego, że dziś by mnie tutaj nie było. Prawdopodobnie. Ale myślę, że tak by się to skończyło - ba! W tamtym okresie miałam próbę pożegnania się z życiem. I tak zbyt długo jechałam tym pociągiem, którego atmosfera mi nie sprzyjała. Zbyt długo narażałam się na ból i dyskomfort - powinnam była wysiąść wcześniej. Teraz to wiem, dzisiaj to wiem. Ech. Tak mi miło i tak kojąco wyobrazić sobie ten pociąg i stację, którą kiedyś sobie wyobrażałam, ale tym razem zmienić tą fabułę: tym razem, jako 35 letnia kobieta wyciągnąć dłonie do tej 21-24 latki, która siedzi sama, która nie ma pojęcia, tak siadomie, że uratowała sobie życie ostatkiem sił, a która zamiast być z siebie dumna, albo pozwolić sobie na słabość i na odpoczynek w ciszy, to czuje wewnętrzną złość i przełyka łzy goryczy wyrzucając sobie, że jest inna, gorsza, że nie potrafi znowu być "jak wszyscy", że chociaż chciała nadążyć to nie potrafi. Chciałabym usiąść obok niej, przykryć ją kocem i posiedzieć w ciszy, żeby nie czuła się tak samotna.
To niesamowite jak dużo dała mi i wciąż daje terapia. Jestem niewypowiedzianie wdzięczna Ani za tą jedną sesję, w której użyła innej techniki terapii niż zazwyczaj - gdy po omówieniu wspomnienia, problemu, kazała mi zamknąć oczy i świadomie poczuć siebie, tą z tamtego dnia, tą z gabinetu terapeutycznego, a potem w wyobraźni miałam się znaleźć w tym miejscu o którym tamtego dnia rozmawiałyśmy na sesji. I miałam zobaczyć tamtą siebie - tą, która wtedy cierpiała, i ją przytulić. I dać jej to, co mam w kieszeni, by nigdy nie czuła się sama. Byłam przerażona widząc to dziecko (bo wtedy omawialiśmy okres mojej komunii - we wspomnieniu znalazłam się na podwórkach za moim domem rodzinnym, w majowe popołudnie, kiedy wydarzyło się coś paskudnego ze strony mojej kuzynki - a gdy zobaczyłam siebie samą, NAGLE, tą 9-10 letnią mnie,na trawniku w tej czarno-białej sukience na ramiączkach w kwiatki, której nie lubiłam, a która była najbardziej 90' ciuchem ever), ale potem po prostu się rozczuliłam - myślałam, że nie lubiłam tego dziecka! A tym czasem, tamtego dnia, jakby przeniesiona wehikułem czasu do przeszłości, widząc samą siebie, wiedząc co się dzieje w głowie tej dziewczynki się totalnie rozczuliłam, przygarnęłam tego maluch i przytuliłam tak, jak wiedziałam, że tego dnia nikt jej nie przytuli. A ona przytuliła mnie. OFC na kozetce u psychoterautki się poryczałam ze wzruszenia - wiem, że to banalne i symboliczne nawiązywanie więzi z sobą, leczenie wewnętrznego dziecka, że to tylko taka gra wyobraźni, a jednak to była najbardziej prawdziwa podróż, której potrzebowałam bardziej niż sądziłam. I jak w mojej kieszeni pojawił się przedmiot - jak to mówiła psycholożka - to od razu wiedziałam co to jest. I oczywiście od razu podałam ten przedmiot dziewczynce, powiedziałam jej, żeby się nie martwiła, bo teraz ja zatroszczę się o jej bezpieczeństwo i zdrowie, a jeżeli będzie potrzebowała się ze mną skontaktować to... i podałam jej przedmiot z kieszeni. Gdy moja terapeutka pozwoliła mi wyjść z tego transu, tego ćwiczenia wyobraźni "zamknij oczy i podążaj za moim głosem", to poryczana jak bóbr i szczęśliwa, spokojna, krzyknęłam radośnie "dałam jej telefon!". Tak się cieszyłam, że ona może od tego momentu do mnie zadzwonić! A moja Ania wtedy się śmiała mówiąc "wiem, tak myślałam, że to będzie telefon, to całkiem oczywiste było". Ech.
No, piękne doświadczenie to było i zarazem niezwykłe. Od tamtego czasu lubię sobie przypominać, że te dziewczynki i dziewczyny i kobiety z przeszłości to JA. I że ta ja-z-teraz mogę do nich dostrzec i im pomóc.
Traktuję to jak ćwiczenie wyobraźni i jednocześnie narzędzie terapeutyczne: ja-z-teraz mam przestrzeń i możliwości unieść to co przygniotło mnie-z-kiedyś, więc mogę zajrzeć tam, gdzie ja-z-kiedyś w tamtym czasie nie potrafiła lub bała się zaglądać.
Piszę o tym, aby lepiej uchwycić to o czym mówię, kiedy dopada mnie raz po raz refleksja na temat okresu studiowania i w ogóle bycia studentką.
Teraz czuję się kochana, zadbana, bezpieczna. Owszem, są problemy, ale nie takie, których nie mogę rozwiązać lub chociażby pojąć ich struktury, oszacować gdzie szukać pomocy w ich rozwiązaniu.
Tak, budzi mnie czasem strach, gdy myślę o tym, że nie mam mieszkania i raczej mieszkania mieć nie będę - marzenie o swoim kawałku przestrzeni z każdym rokiem robi się coraz bardziej odległe. Ale teraz przestaję to widzieć jako swoją życiową porażkę: ja nie miałam nigdy możliwości i szans by mieć mieszkanie. Nie miałam wiedzy i świadomości, nie miałam wsparcia, ani bezpieczeństwa. A obecne problemy to pogłębiające się problemy systemowe - to nie moja wina. Chcę coś z tym zrobić, ale najpierw muszę zadbać o swoje bezpieczeństwo finansowe, a aby to zrobić muszę zadbać o edukację i utrzymanie work-life-balance. A to trudniejsze niż brzmi.
Dzięki mojemu chłopakowi/narzeczonemu (mam z tym problem - to fajne, że jest narzeczonym, ale czy narzeczony już nie jest chłopakiem? Dla niego to big deal, a dla mnie synonimy. Ze względu na niego staram się pilnować by nazywać go "narzeczonym", ale i tak czasem wymsknie mi się czasem per "chłopak" i zawsze słyszę w żarcie, że go degraduję. xD A jeżeli narzeczony nie jest chłopakiem to mam rozumieć, że to nazewnictwo jest tożsame z levelem postaci? Zaczynasz jako akolita, potem jesteś giermkiem, a potem możesz zostać krzyżowcem lub mnichem? W ten sam sposób mamy chłopaka/dziewczynę, narzeczonego/narzeczoną i m��ża/żonę? Bo w sumie teoretycznie w obydwu przypadkach powinno chodzić o zdobyty exp xD) czuję bezpieczeństwo. Przewidywalność - nie mylić z nudą! - w związku to coś pięknego! Coś fantastycznego! Dzięki temu mam tyle przestrzeni na rokminy i na projekty twórcze.
No i właśnie...
Dzięki życiu jakie tworzę z moim narzeczonym, którego nie mogłby być, gdybym nie trafiła na terapię, nie zdiagnozowała w międzyczasie ADHD, nie przeżyła tylu trudności w rodzinie, bez tego co jest teraz w życiu prywatnym i w partnerstwie nie byłoby przestrzeni na zaczęcie tych studiów.
A bez tych studiów nie przerabiałabym tego co przerabiam teraz.
A przerabiam BARDZO WYRAŹNE dostrzeganie tego, że nigdy nie chodziło o to, że byłam zbyt zła, zbyt głupia, zbyt mało zaradna. Że różne zawalane przeze mnie rzeczy to faktycznie był wynik mieszanki młodego wieku, pierwszych błędów, nieleczonej depresji, ADHD i NADMIARU obowiązków. Te wszystkie czynniki, plus brak fundamentalnego bezpieczeństwa (finansowego, emocjonalnego) to było jak.... ech, to było tak, jakbym próbowała (i moli bliscy próbowali) wydestylować moich kilka cech: zaradność-ponad-wiek, kreatywność, mądrość wynikającą z ciekawości. I zupełnie przy tym zasłaniali sobie wszystko co niewygodne: jeżeli jestem mądra i ciekawa, mogę z zapałem gadać godzinami o tym czego się nauczyłam ucząc się do sprawdzianu, ale do domu z tego sprawdzianu przynoszę 2 to ewidentnie oznacza, że kłamię, że się uczyłam i zawodzę oczekiwania, więc muszę uczyć się więcej - zamiast szukać innego rozwiązania tej sytuacji i to w przyczynach o których zresztą mówiłam: że gdy mam odpowiadać stresuję się tak bardzo, że mam pustkę w głowie (a potem piszę sprawdziany za siebie i nienauczone koleżanki - ja dostaję 2, a one 5 i nikt w tym nie widzi problemu oprócz mnie, nauczyciele nie wierzą, że mój brak regularności w nauce może owocować pracą na 5, o co jestem call outowana na lekacjach - "skąd to przepisałaś?" słyszę od polonistki, która oceniała pracę, którą bardzo fajnie mi się pisało, bo to był w zasadzie fanfic do "Dziadów cz. II" i miałam z tego fun... Każe mi wymieniać na forum milczącej klasy jakie książki prywatnie czytam, bo ona nie wierzy, że mogłam sama z siebie czytać Mickiewicza, mam pustkę w głowie, ale wymieniam... Czuję się zawstydzona i wyszydzona, celem tej sytuacji było "obnarzenie" faktu, że zdaniem polonistki nie czytam wcale, bo popełniam błędy ortograficzne i fleksyjne, których ona nie uznaje za objawy dysortografii... Gdy wymieniam co ostatnio czytałam pani psor zaczyna się śmiać kpiąco, a razem z nią niektóre osoby z klasy - bo czytałam, zgodnie z prawdą, "Park Jurajski III", co być może brzmi niedorzecznie, jakbym udawała, że film jest książką, ale dostałam serio taką książkę w prezencie na urodziny od mojej koleżanki z ławki... całe szczęście ona się nie śmieje, ale też nie staje w mojej obronie potwierdzając, że tą książkę sama mi dała... Przychodzę do domu i opowiadam o tym mamie, która wcześniej sprawdzała tą moją pracę, której autorstwo zostało wzięte w wątpliwość, która wie, że nie da sie mnie odlepić od książek... i mama robi co może: ta akcja sprowokowała mamę by wybrać się ze mną do poradni po opinię. Polonistka nie chciała dać mi skierowania, bo upierała się, że akurat moje błędy wynikają z lenistwa... skierowała inne osoby z klasy, oni wrócili z negatywną opinią, a ja przyniosłam papier z opinią pozytywną... )
Tumblr media
Ech...@pantokratorka mówiła mi, że teraz w szkole takie akcje jak ta z polonistką by nie przeszły.
Jakby nie było: byłoby łatwiej żyć wiedząc to, co wiem dzisiaj. Że błędy popełniam i będę popełniać, nie ważne jak będę się starała. Po prostu mój mózg nie uznaje takich "błahostek" jak ortografia za istotne i już. I zarazem ten sam atypowy mózg ma silne poczucie sprawiedliwości tj. skówka może być skuwką, ale też skófkom lub skufką i zupełnie tego nie dostrzegę jeszcze przez tydzień (no jak chcesz zrozumieć co napisałam to zrozumiesz, nie? - tak myśli mój mózg, close enough) o tyle wystawienie 5 osobie, która ściągała i 5 osobie, która nie ściągała jest dla mnie jak obraza, naruszenie norm społecznych i nie mogę tego przeżyć. ADHD.
Kolejna rzecz? I to taka o której nie wiedziałam, że jest big deal - po prostu myślałam, że raczej WSZYSCY, WIĘKSZOŚĆ SPOŁECZEŃSTWA ma jak ja w tej kwestii i odchyłem od normy jest właśnie inne podejście. Otóż czytałam ostatnio wątek rozmowy o tym, że osoby z ADHD i na spectrum autyzmu mają "problem z szanowaniem autorytetów" - samo wyrażenie dla mnie brzmi, jak jakiś klasistowsko-konfucjański zarzut ideologiczny. Co to znaczy? Ja faktycznie: nie uważam, żeby moim "autorytetem" miał być np: człowiek będący rasistą lub seksistą, nawet jeżeli ma bogaty dorobek akademicki lub inne cechy, które mogły by go stawiać na piedestale. Ale szanuję autorytety. Swoje, zgodne z moimi poglądami i wartościami. Co więcej jestem przeciwna tej dawnej idei, że z marszu na wyjątkowy szacunek zasługują ludzie starsi wiekiem, wobec których ten szacunek miałaby wyrażać poprzez służalczość. To mnie bardzo wkurza i jestem gorącą przeciwniczką takiego podejścia.
Niemniej moim zdaniem na szacunek ZASŁUGUJE każdy człowiek. Nie ważne czy jest autorytetem czy nie.
I dlatego mam problem z frazą, że objawem ADHD oraz spectrum autyzmu jest "problem z szanowaniem autorytetów". Bo to brzmi, jakbyśmy byli jakimiś rebeliantami, którzy nie szanują nikogo, sex, drugs and rock'n'roll. A tu właśnie chodzi o to, że mamy problem, gdy ktokolwiek NIE SZANUJE innych ludzi lub oczekuje okazywania tego szacunku tylko wobec wybranych ludzi.
Ha!
I co się okazało? Że to właśnie ADHD&Autysm thing: nie tyle jest to "problem z szanowaniem autorytetów" - tak to jest postrzegane przez niektórych neurotypowych. Mózgi atypowych nie uznają idei tego, że mieliby istnieć równi i równiejsi: wszyscy jesteśmy wartościowi, a idea traktowania kogoś "lepiej" tylko dlatego, że wg. społeczeństwa jest autorytetem w swojej dziedzinie jest dla nas o tyle zaskakująca, co nosząca znamiona niesprawidliwości: bo człowiek bardziej lub mniej uprzywilejowanych, o większych czy mniejszych możliwościach po prostu podjął inną decyzje lub szereg decyzji, ma wiedzę czy inne cechy, które mu/jej dodają autorytetu, co oczywiście doceniamy i czego nie negujemy. Po prostu fundamentalnie nie zgadzamy się z pomysłem, że takiej osobie miałby się należeć "większy" szacunek lub podziw niż innym ludziom. Ot co. Takie decyzje moga być też dyktowane naszymi subiektywnymi wartościami (tj. tym co cenimy w innych ludziach, w życiu), ale nie ogarniamy hierarchi "szacunku wobec ludzi" dla samego szacunku, gdy ktoś po prostu wyraża się o innych ludziać z brakiem szacunku. Mam nadzieję, że to dobrze ujęłam.
Mega ciekawe, że to kolejny raz cecha ADHD i że wcale nie jest to domyślny sposób postrzegania świata większości ludzkości (atypowych jest 40% na świecie) - nie wiedziałam, że ludzie mają inaczej. Tj. wiedziałam, ale bardziej kojarzyłam to z ideą konfucjonizmu lub patriarchatu na zachodzie. A tu się okazuje, że to myślenie dla 60% ludzkości jest po prostu "domyślne", w "ustawieniach fabrycznych", a dla mnie samej jest oznaką braku postępowości i opresji.
---
W zeszłym tygodniu byłam na spotkaniu. Takim w sprawie możliwości rozwoju. Byłam jedyną osobą fizyczną na spotkaniu zorganizowanym dla zaciekawionych programem wsparcia osób w moim województwie. Reszta osób to reprezentanci organizacji pozarządowych: stowarzyszeń, fundacji i innych inicjatyw obywatelskich, a także urzędów, uczelni wyższych, szkół, instytucji szkolących, obiektów kultury, muzeów.
Poszłam tam w myśl "nie wiem, ale się dowiem" - miało być wprowadzenie do tematu wsparcia, nakreślenie jakie są możliwości, co zrobić by dofinansowanie dostać. Chciałam się po prostu dowiedzieć czy mam szanse na coś w ogóle. Podczas przerwy kawowej dałam znać swojej przyszłej wspólniczce xD - więc na drugiej części spotkania już byłyśmy we dwie, jako jedyne przedstawicielki osób fizycznych na sali wykładowej. Wtedy już przeszliśmy do praktycznych ćwiczeń z tworzenia projektów. Jakieś 2h pracy.
Bawiłam się świetnie. Dużo się dowiedziałam.
Ale zaskoczyło mnie to, jako feedback dostałam. Otóż zdaniem uczestników szkolenia, a więc doświadczonych organizatorów wielkich festiwali, artystów, aktorów... ich zdaniem byłam najbardziej kreatywną osobą na sali i upierali się, że daleko zajdę. Serio. Mi tam pikawa niemal wyskakiwała z piersi, bo czułam się jak... osoba, która nie miała latami nic oprócz przekonania, że jest mądra i zaradna, ale która w życiu akademiskim miała porażkę za porażką. A teraz wykładowcy z ASP mi mówią, że są w szoku, że nie jestem absolwentką ASP, albo, że nie pracuję kreatywnie.
I po przetrawieniu tego całego ogroma ciepła i komplementów (ale też merytorycznej krytyki) WIDZĘ, że mając te dwadzieściakilka lat, mając depresję, będąc obciążona wręcz lawinowo traumatycznymi doświadczeniami, tak się spaliłam, sparzyłam, tak straciłam wiarę w to, że moja sztuka jest wystarczająca, że sama ją opuściłam - bo to było ZBYT MOJE i ZBYT BLISKIE, ZBYT UKOCHANE by znowu się na tym polu zawieść (a w tamtym czasie się wciąż i wciąż zawodziłam), by złamać sobie serce ten najgłębszej i najszczęśliwszej części mnie, jaką było tworzenie: malarstwo, fotografia, media. To było chronione miejsce "nie ruszaj, nie patrz tutaj, nie uderzaj w to, bo zbyt dużo dla mnie znaczy bym mogła przyjąć zniszczenie i tego kawałka siebie, nawet tu nie patrz, bo boję się, że jak tobie tą część pokażę to niespodziewanie w nią uderzysz, a to jestem tak bardzo JA, że po prostu się załamię". Wolałam odejść od tego dla bezpieczeństwa. Zresztą, musiałam najleprw posklejać swoją zgruchotaną psychikę by móc w ogóle mieć przestrzeń na coś twórczego.
Trwało to dekadę.
A teraz wracam i widzę, i słyszę, że to nie było tak, że sobie wymyśliłam, że jestem dobra. Ja jestem dobra. Bardzo. I to widać.
Po tym spotkaniu po 1 - prowadząca na zakończenie nagrodziła mnie brawami, jako najbardziej kreatywną osobę na warsztatach. Dostałam owacje.
Po 2 - na sali była przedstawicielka mojej uczelni. Gdy pracowaliśmy grupowo sama doszła do wniosku, na forum grupy, że ona jest dobra w drobiazgowych rzeczach, w zapewnianiu zajebistej papierologii, ale jest słaba w kreatywnym myśleniu - przez co widzi, że jej uni traci kasę, bo ona nie ma pomysłu jak można by o coś zawnioskować. Wtedy rzuciłam, że polecam się (jeszcze na długo przed tymi feedbackami i oklaskami - po prostu spontanicznie się odezwałam), że studiuję u niej na uczelni i obecnie szukam pracy. To był trochę spontan, trochę żart, trochę wykorzystana przeze mnie okazja do autoreklamy w gronie osób, które pracują tak, jakbym ja chciała pracować. Dlatego totalnie mnie przyprawiło o atak serca, gdy po zakończonym spotkaniu ta pani podeszła do mnie, przeprowadziła na szybko rozmowę kwalifikacyjną, poprosiła o mój e-mail, o telefon, obiecała, że porozmawia z rektorem i się do mnie odezwie z propozycją pracy.
Po 3 - potem podeszły do mnie jeszcze dwie panie. Wychodząc z budynku dostałam zapewnienie chęci współpracy, gdy już założę działalność, a także... propozycję pracy-marzenia. Wnętrzarstwo. I zarazem nowe media. I zarazem sztudia audiowizualna. I zarazem wszystko miałoby być wystawiane w jednym z najpiękniejszych zabytków w Polsce. Myślałam, że zacznę piszczeć ze szczęścia, bo MARZĘ o takiej pracy! MARZĘ! Nie wiem czy to wypali. Nie wiem. Ale znaczy dla mnie to TYLE, że po zajęciach po prostu do mnie podeszła osoba reprezentująca ten obiekt kultury i złożyła tę propozycję nie mają pojęcia w zasadzie, że ja wiem jak w architekturę, bo na tym spotkaniu nawet się nie zająknęłam na ten temat. No po prostu... SZOK. Serio, razem z tą "zleceniodawczynią" (bardzo entuzjastyczna osoba, bardzo spontaniczna) niemal zaczęłyśmy skakać na korytarzu ze szczęścia, że znalazłyśmy właściwe osoby. Od razu kresliłyśmy w wyobraźni co zrobić i gdzie zrobić! Tak bardzo chcę to robić, że nie zważałam na cenę. Dzięki borowi za moją przyszłą-wspólniczkę, która rzeczowo ochłodziła moje zapędy i od razu przeszła do konkretów: kiedy? Za ile? Jaka powierzchnia? Ile mebli? Jaki materiał? Jaki styl? No i zaczęły się negocjacje :D Nie mogę się doczekać aż ta pani zadzwoni. <3
I wracałam do domu myśląc o tym, jakie to niesamowite - gdyby nie to, że zaczęłam studia bym w ŻYCIU nie poszła na to spotkanie, myśląc, że żadna ze mnie artystka i że nie należę po prostu do tej grupy, nie mam uprawnień, praw, wiedzy, pomysłów, kapitału kulturowego.
Tym czasem ja się inkupowałam jakby całe życie, by być na tych studiach i by pracować tak, jak pracują osoby, które były ze mną na spotkaniu.
Wzrusz.
Nie wiedziałam.
Nie wiedziałam, że to mam. To znaczy wiedziałam tak na poziomie świadomym, że potrafię i jestem spoko jako osoba dowożąca organizację rzeczy, że jestem odważna, że mam wiedzę, ale gdzieś w środku czułam, że nie spełniłam społecznych norm, reguł, rytuałów przejścia by móc tam należeć. By móc uczestniczyć w takich spotkaniach lub pracować w ten sposób. Wiem, że to tylko papierek i tylko symbol. Ale studia i wykładowcy mnie upewnili, że to co mam, ta wiedza, jest wystarczająca by móc chcieć się starać o taką pracę.
Ech.
Jeszcze raz: dumna z siebie jestem w opór. I wzruszona.
Ale bardzo takie spotkania mnie męczą
---
Mój tata miał urodziny. Oznacza to, że kolejny weekend spotkałam się z moimi krewnymi i jeszcze przez tydzień trawiłam tę sytuację z babcią... Ech... Opiszę to później bo to też wpływa na to, jak teraz postrzegam ten moment w życiu
9 notes · View notes
olszik · 2 months ago
Text
13/10
Waga między 88-88.4
Czuję się jak gówno. W pracy źle, w życiu źle.
W pracy tylko jedynie co słyszę to obelgi od szefa. Nienawidzę tej pracy.
Rozstałam się z tym zjebem. I w końcu mam wolność. Ale musiałam się wyprowadzić z wymarzonego mieszkania na pokoik. Teraz nadchodzi zima i będę do pracy zapierdalać rowerem. Z jednej strony dobrze bo w końcu jakiś trening .
Więc skorzystałam wczoraj z tego, że jestem wreszcie singielką. Umówiłam się na randkę z mężczyzną 15 lat starszym ode mnie. Było na początku niezręcznie, ale po bliższym poznaniu okazał się być normalny. Zjedliśmy coś i poszliśmy na spacer z jego psem. Było bardzo miło, później zaprosił mnie do domu, oglądaliśmy YouTube'a i wiadomo jak się skończyło. Od roku nie uprawiałam seksu. Uważam, że to był zajebisty wybór. Nie żałuję, że poszłam z nim do łóżka. W końcu ktoś zaspokoił moje potrzeby. Ale dalej mam tą traumę. I pomimo tego że się zabezpieczyliśmy ja myślę tylko o tym że jak nie dostanę okresu to muszę zadzwonić do kliniki i umówić termin. Nie chcę stosować antykoncepcji awaryjnej bo już raz to zrobiłam i tak źle czułam się jak wtedy wpadłam z moim ex. Ból piersi, nie do zniesienia. Rozregulowane hormony. Od tamtego czasu zaczęły wypadać mi włosy. Potrafię podczas jednego przejechania ręką po mojej głowie wyciągnąć 10...
Tak czy owak. Wczorajszy seks zapamiętam na długo i ciężko będzie to przebić. Mam nadzieję że za dwa tygodnie jak wrócę z Polski to powtórzę to z tym Panem . Problem jest w tym, że mój zjebany mózg nie współpracuje z sercem i wchodząc w tą " relację" mój mózg mówił do mojego serca że to tylko spotkanie i nic więcej. Ale ono kurwa chce miłości . Tak dawno jej nie miałam... A on się o mnie lepiej zatroszczy�� przez ostatni wieczór niż mój były przez ostatni rok
Niby powiedział, że szuka długoterminowego związku ale kto tam wie czy to nie było mówione tylko po to żeby mnie zaliczyć. Pytałam go kilkukrotnie czy po tym będzie chciał się jeszcze ze mną widzieć i odpowiedział twierdząco..
0 notes
dipetschmot · 3 months ago
Text
Z pamiętnika górnika Tomka (ur. 1879 r.):
[Gdy wróciłem do domu z szychty] głowę położyłem na progu, rozumie się, byłem za słaby, żeby się umyć. Na drugi dzień – była godzina 5 rano – babka mnie budzi, żebym wstał. Otwieram oczy i zapytuję, dlaczego dzisiaj tak wcześnie jest wieczerza. Babka spogląda na mnie i mówi, żebym nie stroił żartów, tylko się umył z tego, bo woda jest już ciepła, pośniadał i wynosił się na kopalnię, bo jest najwyższy czas.
Przerażał mnie ten fragment jak go znalazłam, a teraz wróciłam po pierwszym dniu 10 godzin w gastro i przeraża mnie jeszcze bardziej, bo skoro ja sobie pracuje przy kawkach, jem ciepły posiłek w trakcie, a na miejsce i do domu wiezie mnie tramwaj, A I TAK teraz bym po prostu się umyła i spała... To jak musiał czuć się Tomek kiedy zapierdalał setki metrów pod ziemią w ciemnościach i duchocie pracując fizycznie, chodząc tam parę kilometrów pewnie na dole, a do tego idąc kilka kilometrów w jedną stronę z domu do pracy i z powrotem...
Nwm mam wielki szacunek do górników po prostu i z jednej strony jestem dumna przez to ze swojego regionu, że ludzie potrafili tak się poświęcać, a z drugiej żałuję ze ten etap historii był konieczny żebyśmy rozwinęli sie do tego stopnia co dzis. Przykre jest to jak ta praca była dla nich jedynym wyjściem żeby utrzymać rodzinę a i tak płacono im grosze. I na tej pracy tak wiele zbudowano dla przyszłych pokoleń...
Just saying nie jestem pro węglowa przy tym xd od momentu kiedy mamy inne opcje pozyskiwania energii to powinno się odejść już od węgla. Rozumiem przy tym po prostu, że ci ludzie, ci robotnicy, pracując na swoje dzieci przyczynili się do tego, że ich praprawnuki nie muszą już zaznawac takiej ciężkiej pracy. Dlatego kocham kulturę górniczą na Śląsku i mam nadzieję, że ci górnicy zachowają się na zawsze w pamięci zbiorowej mojego regionu.
(jeśli to jest z jakiegoś powodu kontrowersyjny tejk to chętnie o tym porozmawiam, można reblogowac/pisać na priv itp. wiem że przemysł węglowy jest dość kontrowersyjnym tematem ale myślę że rozpatrywanie go pod tym kątem też jest potrzebne)
1 note · View note
kittyyvamp · 3 months ago
Text
Chciałam, żeby ten blog był estetyczny, ale wiecie co. Gówno. Nie chce mi się, pewnie jeszcze będą jakieś fancy estetyczne posty bo jestem jebaną perfekcjonistką i wiem, że tak długo nie wytrzymam XD ale jak narazie mi się nie chce.
Chciałabym zacząć opisywać moje dni bo mi się w życiu nudzi, a dzieje się u mnie dużo i chyba zacznę to robić. A zacznę kurwa od teraz 😋
Więc tak dzisiaj jest ostatni pierdolony dzień wolnego, czy się cieszę? Oczywiście, że kurwa nie, a wręcz chce mi się rzygać. Jedyne co mnie pociesza to moje dziewczyny + czarna kawka i setki z rana. Powiem wam, że miałam dosyć dziwne wakacje, z jednej strony były fajne i takie inne, a z drugiej tyle osób okazało się fałszywych, że aż mam ochotę wydrapać sobie oczy.
Od zawsze byłam otwartą i bardzo towarzyską osobą. Otaczałam się bardzo dużymi gronami różnych ludzi, poznałam każde możliwe towarzystwo. Byłam tym patusiałym towarzystwem jak i elitą tego miasta i wiecie kurwa co? Odkąd wiem, że praktycznie każdy okazał się fałszywy, a mi zostały zaledwie dwie osoby nauczyłam się żyć i zaczęłam wszystko doceniać. Dodam również, że powoli odnajduję siebie 🫶🏾.
Tak na marginesie chciałam się pochwalić, że już coraz mniej rozmyślam o mojej byłej przyjaciółce / siostrze. Nasze drogi rozeszły się przez nark0tyki i nawet nie zdajecie sobie sprawy jak kurwa żałuję, że ja z tego wyszłam, a jej nie zdołałam pomóc. Była dla mnie najważniejszą osobą i od jej odejścia totalnie nie mogę siebie znaleźć miejsca, a minął ponad rok.
A I W OGÓLE ZROBIŁAM SOBIE PAZNOKCIE😋
Czarne oczywiście, na znak mojej żałoby odnośnie burdelu zwanego szkołą, a tak serio to kocham czarne paznokcie i nawet gdy mam super wyjebane w kosmos pazurki z jakimiś gówienkami to później i tak wracam do moich ukochanych czarnych pazów.
+ od jutra zaczynam wdrażać nowe nawyki żywieniowe i mam nadzieję, że mi się uda bo jestem w chuj zmotywowana.
Nie wiem czy ktokolwiek to przeczytał, jeśli tak to miłych koszmarów mordo i sorry za przecinki w losowych miejscach, ale pomimo mojego wieku i kierunku w liceum (prawny human) nadal ich nie ogarniam 🫶🏾
1 note · View note
thelinethatmademefree · 6 months ago
Text
Tramwajem na dworzec
Spałam nieprzerwanie 7 godzin. Wzięłam 150mg pregabaliny i 0,5 alpry dla pewności. Było mi dobrze, było mi ciepło. Jestem wypoczęta. Cieszę się, że nie wracam do domu jako trup. Wypiłam wczoraj 0,6ml piwa kraftowego i wciągnęłam dwie kreski. Tylko dwie. Działanie było zdecydowanie wyczuwalne na ciele. Lekkie podbicie, absolutnie nic więcej. Było przyjemnie. Tylko czy potrzebne? Nie jadłam. Z tego następnego dnia bardzo się cieszę. Znowu świeci mi się czerwona lampka zaburzeń odżywiania. Zastanawiam się też oczywiście czy dwie kreski przyciągną negatywne konsekwencje. Z jednej strony nie ma to znaczenia bo przede mną długi weekend. Z drugiej… Ja muszę mieć energię na wypełnianie obowiązków. Muszę chcieć i trzymać się w ramach rutyny. Rano już nie żałuję. Nie żałuję tylko dlatego, że czuję się dobrze. Jest czwartek. Boże Ciało. Wykąpałam się u nich i cieszę się jak dziecko. Szara piana na nogach brutalnie obnażyła prawdę o stanie mojej skóry. W Gdańsku latają samoloty. W Gdańsku giniesz w tłumie. Cieszę się gdy obserwuję współpasażerów. Każdy ma swój cel. Wszyscy patrzą w ekrany telefonów. Jest rano więc ludzie ładnie pachną. Ja mam na sobie mieszankę Bruno Banani i wanilii z Zary. Bo jestem ta trzecia. Dopisana. Jestem gdzieś pomiędzy. Jestem naprawdę szczęśliwa. Śniadanie miałam fatalne. Zjadłam bardzo wcześnie jak na siebie i wiem, że dziś będę musiała walczyć z głodem. Dwa kubki kakao z cukrem i chleb z serem. To nie jest normalne śniadanie. Nie zmarnuje wczorajszego braku kolacji. Mam w zapasie maksymalnie 400kcal i muszę to wybalansować bez odbijania.
0 notes
dfnce · 11 months ago
Text
Całą sobą czuję, że kończy się epoka. Że kończy się coś Potężnego. Mam wrażenie jakbym miała umrzeć, jakbym żegnała się ze wszystkim co do tej pory udało mi się zrozumieć. Tylko po to, żeby stać się kimś nowym. Kimś zupełnie innym.
I z jednej strony jest mi z tego powodu okrutnie smutno, ale tylko kiedy jestem zmęczona. Kiedy moje ciało woła o odpoczynek. Bo z drugiej strony mam w sobie na to wszystko jasną, jednoznaczną zgodę i pełne zrozumienie.
Wspominam to, ile razy cierpiałam i rozrywałam sobie płuca, żeby wyjąć serce i odłożyć je na chwilę na półkę, żeby mogło przestać boleć.
I mówiłam jeszcze niedawno, że to ostatnie rozstanie było najtrudniejsze. A ono nie było najtrudniejsze, tylko pierwsze takie. Wcześniej cierpiałam, teraz byłam po prostu zmęczona. I nadal jestem.
Oh. Jestem okrutnie zmęczona. Ale nie cierpię. Nic, a nic. Nie boli mnie brzuch, nie straciłam apetytu, nie żałuję, nie winie się, nie czuję żadnej krzywdy. Tylko jest mi czasem bardzo smutno. Ale tylko kiedy jestem zmęczona.
Jak odpoczniesz, Nicole?
Czy odpoczniesz?
Gdzie odpoczniesz?
Odpocznij, bardzo Cię proszę.
I wtedy wszystko znów będzie Jasne.
Bardzo Cię kocham i Jestem. Tylko proszę odpocznij.
0 notes
persephoneandme · 2 years ago
Text
Minęły prawie dwa tygodnie od kiedy nie rozmawiamy...
A ja codziennie o nim myślę od dnia, w którym się poznaliśmy i nadal nie przestałam...
Z jednej strony żałuję, że znowu z kolejnym mi nie wyszło, a myślałam, że ten okaże się inny, a z drugiej wiem, że postąpiłam rozsądnie. Nie jestem gotowa na związek. Nie dałabym mu miłości, której potrzebuje... A on nie dałby mi wsparcia i zaufania, którego potrzebuję ja...
0 notes
wiking0 · 3 years ago
Text
30.05.22
Dzisiaj postanowiłam odpuścić. Nie liczyłam kcal, zjadłam kilka rzeczy, które chciałam zjeść od dawna. Czuje się lepiej po dwóch ostatnich dniach. Czuje się trochę jakbym zrzuciła jakiś ciężar, a z jednej strony jakbym traciła tą swoją kontrolę i gdzieś tam z tyłu mojej głowy mam przebłyski konsekwencji, moich lęków, obaw itd, itd.
Jutro wrócę oczywiście do swojej rutyny, ale trochę mnie poniosły nagłe zmiany, które zaczęłam wprowadzać, bo uwaga: CHCE SIE LECZYC, chce być zdrowa, chce być szczęśliwa i przede wszystkim chce umieć jeść. Radykalne zmiany takie jak beztroskie jedzenie produktów, których się bałam OD RAZU, zwiększenie kcal, podjadanie i jeszcze kilka innych rzeczy. Złe samopoczucie spowodowało ataki obżarstwa i wymioty, czyli taka moja formę samookaleczenia i "ukarania się" za grzechy. Muszę wiele rzeczy przeanalizować, rzuciłam się na głęboką wodę, dużo od siebie wymagam, a nie jestem przecież niezniszczalna. Pewne czynności i rzeczy, ktore chcialam zmienić wykonywałam ze złym podejściem. Teraz to widzę, bo dzisiaj jest inaczej, lepiej i nie czuje się winna.
Mój dzień dzisiaj wyglądał mniej więcej tak:
Tumblr media
Czyli zajebiście, nie żałuję. Musiałam odpuścić i się oczyścić z tego syfu.
Miłego wieczoru i mam nadzieję do jutra na podsumowaniu 🌸
25 notes · View notes
yui363 · 2 years ago
Text
Jestem w trakcie napadu.
Z jednej strony widze te wszystkie zdjecia idealnych figur i bardzo chce tak wygladac przez co żałuję ze jem, ale z drugiej strony jestem tak bardzo głodna...
Dlaczego nie da się tego połączyć?!
14 notes · View notes
myslodsiewniav · 1 year ago
Text
O rzeczach wartych zapamiętania, bardziej lekkich i pozytywnych
23-06-2023
W głowie mam zmiksowany mózg od wszystkiego mi się w ostatnie pół roku pozmieniało. I do czego siłą rzeczy uciekają moje myśli, które z dystansu, trochę wbrew mnie dokonują analiz, podsumowań, jeszcze nie posuwają wniosków czy gotowych i jasnych rozwiązań, ale już czuję, że coś zaczyna przybierać kształty.
Z jednej strony mam ochotę pisać o bieżących sprawach, bo są CIĘŻKIE i mnie bardzo przytłaczają, wzbudzają masę złości i frustracji - wczoraj znowu obdzwoniłam PIPy, prawników, potem dałam feedback moim przyjaciołom zaangażowanym w sprawę, mojej rodzinie. Teraz, po prawie dwóch tygodniach od momentu zesrania się mojego pracodawcy trochę żałuję, że wszyscy wiedzą i się przejmują - to znaczy zaangażowanie moich bliskich jest obiektywnie super i czuję się totalnie ogarnięta takim wholesome feelingiem, czuję OLBRZYMIĄ WDZIĘCZNOŚĆ i przywilej upewnienia się w tym, że przez lata zbudowałam bardzo wartościowe relacje potwierdzające frazę "przyjaciół nie zostawia się w biedzie". To cudowne, że otaczają mnie osoby, którym mój los nie jest obojętny (i vice versa). Po prostu każdy oczekuje updateu, każdy ma uwagi, pomysły, dojścia, sposoby/wiedzę radzenia sobie z sytuacją, które mogą mi podsunąć, zaoferować, pomóc. A to wymaga maaaaasy rozmów i energii. W rezultacie ŻYJĘ w tym stresie cały czas! Cały czas nakręcona na znalezienie odpowiedniej drogi na zapewnienie sobie przetrwania. Od rana z myślą o zakończeniu pracy i całej sytuacji z PIPem wstaję, a potem z tą myślą pracuję, obdzwaniam urzędy, prawników, kompletuje dowody, wykonuję pracę, stresuję się tym, że nie mam ŻADNEGO od tygodnia odzewu od pracodawcy (i nie wiem co z tym robić, napięcie we mnie rośnie), jeszcze do tego mój pies dalej odpierdala nastolatkowe polki i oberki stresując mnie, a po pracy zaczyna się odpisywanie na smsy od bliskich w sprawie tej samej tj. mojej pracy, rozmowy telefoniczne... i w rezultacie w ogóle nie wychodzę z myśli o obecnej sytuacji, nie odpoczywam, kładę się spać myśląc z napięciem o rychłym bezrobociu, sytuacji w PIPie i o tym, że nei wiem co dalej... a tak marzę o odpoczynku... :(
Np: wczoraj i przedwczoraj spędziłam po godzinie z kawałkiem na telefonicznej rozmowie z moim przyjacielem V., który potem przeznaczył swój wolny czas na konsultacje z firmowym prawnikiem, a potem znowu zadzwonił przedstawić mi prawne możliwości jakie się przede mną otwierają. Albo prosił o doprecyzowanie dokładnych danych i wracał do prawnika. W międzyczasie dzwonili moi rodzice pytając jak sytuacja się rozwija, kumpela E. która kiedyś była w podobnej sytuacji i czeka jak na szpilkach na info co dalej u mnie, zaprasza do siebie na ciasto i drineczka na odreagowanie i za każdym razem zapewnia, że w razie czego pomoże mi finansowo i nie mam się o co martwić, ona mogła polegać na mnie, więc ja mogę na niej <3; podobne treści pisze Programista - dwa razy dziennie i przy tym dopytuje o moją kondycję psychiczną względem mojego niesubordynowanego psa (!); a teściowa wczoraj - bo okazało się zapomniałam jej zupdatować od poniedziałku na czym stoję - napisała przepraszająco, że sorka mnie, jeżeli to wściubianie nosa w nie jej sprawy, ale martwi się jak wygląda moja sytuacja, jak się czuję, czy nie potrzebujemy pomocy, czy wszystko jest okay i w ogóle czy potrzebuję się wygadać, bo boi się, że mogłam złapać doła, bo ona sobie wyobraża, że na moim miejscu czułaby się podle, a nie mam powodów do dokładania sobie, bo jestem okay, to pracodawca zachowuje się nieuczciwie. Generalnie chciała wesprzeć. Ech. No i spędziłam z nią na telefonie ponad godzinę tylko opowiadając w suchych faktach o tym co ogarnęłam - bo to jest MĘCZĄCE, ZAWIŁE, NUDNE i STRESUJĄCE, bo jednak od tego zależy mój (nasz) byt.
A w poniedziałek rano 12 czerwca ustaliliśmy z O., ze przez resztę miesiąca nie będziemy już prowadzić życia w tempie maratońskim, że postawimy na relaks, na regularny sport rano, wysypianie się, że "żadnych planów", najwyżej wynajęcie behawiorysty dla naszego pimpka i tyle. Reszta to binczłaczowanie serialiku, leżenie na słonku i czytanie książek/granie w gry. I malowanie i pisanie. I spanie. A poza tym jakieś usystematyzowanie co jest priorytetem, a z czego zrezygnować...
A wyszło jak wyszło.
W 2023 bardzo wiele rzeczy toczy się zupełnie inaczej niż planowałam... taka refleksja mnie naszła dzisiaj, kiedy w końcu odpisałam @lakshmi1500 na wiadomość... wydawało mi się, że to było "dawno, ale nie tak dawno" tym czasem to pół roku temu... Bo od pół roku się wpompowuję z emocji. :(
Potrzebuje życia w wersji slow.
Ech.
Ale też - jak napisałam w poprzednim wpisie o tu - jak wyszarpuję chwilę czasu to odsiewam tu głównie rzeczy i emocje, które wzbudzają we mnie trudności, które wymagają wyjścia poza strefę komfortu. Po prostu jak nimi nie "rzygnę" to ich nie zobaczę i nie wyczaję jak w przyszłości stawiać granicę. Albo jakich zmian szukać w sobie, by lepiej mi było. Wybadać gdzie przechodzą moje granice, gdzie jestem okay na ich przekroczenie, a gdzie czuję, że dokonano wrogiego wejścia na mój teren i amerykańskim prawem mam ochotę inną osobę zastrzelić za wtargnięcie. :P Chodzi mi o to, ze muszę przetrawić emocje i z poszanowaniem ich, z braniem ich pod uwagę od teraz wypracować lepsza komunikację, lepsze chronienie swoich komfortowych i nie-komfortowych stref.
A to nie tak, że tylko takie rzeczy mi się ostatnio przydarzają...
Na przykład w tym moim długo-weekendowym Tour de Pologne na początku miesiąca nie tylko borykałam się z przebodźcowaniem i wykurzającą inwazją na moje granice przez członków rodziny O. Oprócz tego pierwszy raz w życiu wylądowałam w Toruniu i się ZAKOCHAŁAM *.* OMG! Co to jest za fantastyczne miasto! Jakie piękne! Opchałam się w końcu pierniczkami! Podziwiałam architekturę. No bajecznie w Toruniu było!
Drugiego dnia mieliśmy nocleg bardzo blisko centrum miasta. Kiedy w końcu z O. się odłączyliśmy od reszty ekipy po prostu naładowałam baterię. Byłam taka lekka i szczęśliwa! I totalnie zachłysnęłam się pięknem Torunia. Aż mam ochotę na czytanie książek osadzonych w tym mieście <3 Coś fascunującego, jak gotyk tam żyje! Jaram się tym bardzo, bo pierwszy raz od bardzo, bardzo dawna doświadczałam miasteczkowości takiej... hymmm... Toruń daje mi vibe Opola: duże miasto, za duże na "miastko", a jednak zbyt małe (skalą architektonicznej zabudowy starego miasta) na tle starówek zachodnich stolic powiatów (Opolanie - nie obrażam Was, sama z opolskiego pochodzę). Ale w przeciwieństwie do Opola w Toruniu stanął czas, wygląda jak ilustracja z bajki i to była maaaaaagia. :D :D :D Rozpływałam się. Oczywiście mówię o "stanięciu czasu" w kontekście udanej konserwacji zabytków i zachowania danej zabudowy, a nie w kontekście tego, co zastaliśmy: flying tiger i ulice z przylegającymi do siebie witrynami kolejnych sklepów, a z każdej krzyczy wielki napis, że akurat w tej kupić ORYGINALNE PIERNICZKI hihihi xD Bez kitu lepiej czułam jako turystka w Toruniu, niż jako turystka we Florencji miesiąc wcześniej. :P
Zwiedzaliśmy z O. Toruń wieczorem, spacerując przy fantastycznym zachodzie słońca, który różowił i czerwienił gotycką cegłę, odbijał się błyskami na tabliczkach i witrynach. Jedliśmy lody idąc promenadą nad rzeką <3. Było super.
Żałowaliśmy, że nie udało się nam zdążyć do Domu Kopernika - przyszliśmy na chwileczkę przed zamknięciem niestety. :(
Bardzo chcę do Torunia wrócić na jakiś weekend, zaplątać się w uliczki starego miasta, poznać nowszą część Torunia i zgodnie relacją/zauważeniem @pantokratorka odwiedzić tamtejsze muzea, bo zbiory podobno są zacne. :D
Zakochałam się. I to nie pierwszy raz podczas tamtego weekendu, ale o tym potem.
Wróciliśmy z O. do naszego domku z pierniczkami dla całej ekipy - ale było dość dziwnie. Oni szykowali się do wyjścia, suszyli włosy, wypijali ostatnie "rozchodniaczki"... i z perspektywy czasu myślę, że jednak nie do końca chodziło wyłącznie o to, że chciałam pobyć sama, a teściu próbował nie koniecznie zaanimować czas obydwu swoim dzieciom by były razem.
Chyba wiele osób miało inne oczekiwania co do tego wyjazdu. Ekipa z kampera chciała po prostu wyskoczyć na własny wypad z kumplem (w składzie dr. Xavier, Magneto i mój teść) tak, jak rok temu, gdy po prostu nas zostawili bez info, poszli na jakieś molo, w knajpie poza miastem, gdzie w totalnej ciszy na leżaczkach we trzech słuchali muzyki patrząc na lustro jeziora i pijąc piwko - dla nich to była definicja relaksu. Mi to pasowało. Ja też cenię niezależność. A znowu siostra O. i Szwagier nr 2 najlepiej się bawią jak jest ekipa, byli najbardziej nastawieni właśnie na to "hurra, wszyscy razem, ekipa, bawimy się" bo to dla nich (CHYBA, nie wiem, jeszcze z nimi tego nie konfrontowałam - takie mam wrażenie po prostu, teraz, z perspektywy) sposób domyślny spędzania wolnego czasu. W ogóle nie znam kulisów tego, jak teściu wciągnął na pokład tej wyprawy swoją córkę i dlaczego, więc też nie wiem jak to było po ich stronie przedstawione. Niemniej teściu nie tyle chciał nam organizować czas, bo chciał się pozbyć dzieci, aby mógł sobie pochillować z kumplami xD
A córki i Szwagra nr 2 nie pozbył się, poszli z nimi na miasto, do jakiegoś baru, potem X-mani się odłączyli po prostu z tego co mówili, gdzieś tam się potem łapali i już razem wrócili na noc.
A my w tym czasie mieliśmy domek dla siebie! <3
Wykąpaliśmy się! Rozprostowaliśmy kości po cały dniu jazdy, zrobiłam nam maseczki <3, zaopiekowałam się skórą wsyatawioną przez cały dzień na działanie słońca. No było super! Nawet sobie potańczyliśmy. Oczywiście też rozmawialiśmy i przyznaję, że ze stresu, z tego przekroczenia własnych granic komfortu po wcześniejszym wieczorze (kiedy we własnym mieszkaniu nie mogłam iść nawet do kibla... a mój pies ujadał wściekle bite 4h masakra) używałam niezdrowego komunikatu "ty" kierując oskarżenia wobec mojego chłopaka. Wieczorem się na tym przyłapałam, przeprosiłam i zaczęłam wyjaśniać, ze chodzi o mnie i moje granice, o to czego oczekuje i potrzebuję by czuć komfort na takich wyjazdach. Koniec końców obydwoje byliśmy wykończeni tym dniem, ale też szczęśliwi bo mieliśmy słoneczną pogodę, wzięliśmy prysznic i zwiedziliśmy Toruń.
A potem wdrapałam się na moje piętrowe łóżko, użyłam zatyczek do uszu i poszłam spać. Wcześnie! Totalnie wcześnie! Ale byłam tak wyczerpana po tej pełnej stresu, nieprzespanej nocy, że padłam. Nawet wchodzący nocą do domku teściu tylko trochę mnie zbudził. Nie było to zupełnie komfortowe, ale czułam się wtedy znacznie lepiej niż w noc poprzednią. :D
Następnego ranka wstałam o 5 rano - uznałam, że jeżeli nie pobiegam to w mojej głowie znowu będzie ciasno i skończy się znowu komunikatem "ty" wobec mojego bądź co bądź najfajniejszego towarzysza i wspólnika. Z którym uwielbiam podróżować! A nie chodzi przecież o to by skupiać się na tym co mi nie pasuje, tylko dbać o to co mi służy, a to w konsekwensji pozwala lepiej skupić się na byciu swoim własnym wsparciem w momentach, gdy trzeba będzie podczas dalszej podróży postawić asertywne granice.
Miałam przygotowane rzeczy do bieganie na łóżku, żeby rano nie zbudzić śpiącego teścia i mojego partnera. Spali jak zabici. :P Prędko się przebrałam, napisałam O. smsa (żeby się nie przestraszył po przebudzeniu, że mnie nie ma) i ruszyłam na bieganko.
Bajka.
Po prostu BAJKA.
Biegłam przez most nad Wisłą o wschodzie słońca. Kolory poranka odbijały się pastelowo w wodzie... na moście minęłam może z 2 osoby. Ta pustka i piękno czerwcowego poranka to coś tak odprężającego!
Wyglądało to mniej-więcej jak na zdjeciu:
Tumblr media
Wbiegłam do krainy gotyku, jak z ilustracji książki dla dzieci, przebiegłam ulicami, które wczoraj wieczorem były zatłoczone, a o 5:30 budziły się z sennej ciszy, powoluteńku pojawiali się w centrum ludzie. Zrobiłam kilka kółeczek wokół Ratusza, odwiedziłam Kopernika, w końcu zobaczyłam o co chodziło z tym wytartym na złoto posągiem osiołka (wieczorem tłumy ludzi z dziećmi się przy nim cisnęły, odstraszały jazgotem) - okazało się, że to urocze narzędzie tortur O.o
A potem ruszyłam biegiem po promenadzie nad Wisłą.
Całe napięcie ze mnie zeszło, ulga związana z wykończeniem się aktywnością fizyczną wycisnęła mi z gardła szloch, a z oczu - pełen ulgi płacz. Bieganko zawsze super. Serio.
Szczęśliwa i LEKKA, czująca się przygotowana na kolejny pełen doznań dzień wróciłam na nasze miejsce noclegowe. Wchodząc do ośrodka dostałam wiadomość od O. - martwił się, że tak długo mnie nie było. Uspokoiłam go, że wracam i czuję się cudownie, że właśnie tego potrzebowałam: ciszy i bycia samą ze sobą. Że ekscytuje mnie myśl o dalszej podróży. On napisał, że wyjdzie mi na spotkanie...
To było trochę jak scena z Disneya, a trochę jak z filmu dla młodzieży z 90', tyle, że man gaze zmieniłabym na woman gaze xD
Poranek, senna cisza w ośrodku, wokół dużo zieleni przytłumionej żółtawym światłem, ptaszki ćwierkają, za murem roślinności szumi przytłumiona ruchliwa - ale jeszcze nie głośna - ulica, dopiero godziny szczytu się rozpoczynają. Pod wielkimi topolami (chyba, bardzo wysokie to drzewa były i bardzo chojnie obsypane soczyście zielonymi liśćmi), na końcu ośrodka przycupnęły malutkie domki, przed nimi stoliki, parkujące samochody, kampery, rozbite namioty... i nagle drzwi jednej z chatek się otwierają, a na jej drewniany, zacieniony taras, chroniony baldachimem gałęzi topolowej wychodzi mężna. Młody, wysoki, opalony, ubrany jedynie w jasne, miejscami przetarte jeansy. Bosy. I po prostu bez skrępowania ziewa i się przeciąga prężąc nagi tors. Zupełnie normalnym gestem i zupełnie bez świadomości jak bardzo jest seksowny. Rozciąga długie, mocne kończyny, z rozkoszą wystawia uśmiechniętą twarz do słonka. Sypkie włosy migają w świetle złotem i niemal białym srebrem. I przeciąga się raz jeszcze, tym razem rozciągając boki ciała, w lewo, w prawo, do tyłu. Skręca tułów. Sprężystość tkanki ciała interesująco kontrastuje z szorstkością, fakturą jeansów. A stłumione roślinnością światło, takimi cętkami tańczy na jego skórze. A mięśnie i żebra tańczą pod skórą dzięki tym pełnym satysfakcji i wolności ruchom.
Piękny.
Piękny człowiek.
Po prostu zachwyt.
Żałuję, że go nie nagrałam, bo mogłabym podłożyć pod to Lanę Del Ray "Blue Jeans", która w tamtym momencie mi nagle rozbrzmiała w głowie, jako podkład do teledysku życia:
Blue jeans White shirt Walked into the room You know you made my eyes burn It was like James Dean For sure You're so fresh to death and sick as c-cancer You were sorta Punk Rock I grew up on Hip Hop But you fit me better Than my favorite sweater and I know
<3
youtube
Dopiero po przywitaniu się - takim bez słów, żeby nie budzić nikogo kto śpi w pobliskich namiotach - i wyszeptanej propozycji O., aby udać się na plac zabaw i trochę się pobawić (kocham go, idealny człowiek dla mnie, przysięgam) oraz jego "to poczekaj chwilkę, tylko założę coś na siebie, żeby nie wychodzić tak na słońce" dotarło do mnie, że ja mojego chłopaka po prostu niezbyt często w całej naszej historii miałam okazję podziwiać bez koszulki poza domem. Tendencja do chorób skóry - musi się bardzo chronić. A szkoda... bo pięknie mu w takich naturalnych okolicznościach natury. :)
Piękny człowiek i to wspomnienie chcę zachować na długo. Jak z obrazka, piękny mężczyzna.
NA placu zabaw się powygłupialiśmy na huśtawkach, poszliśmy obadać lokalny basen, a potem zrobiliśmy serię ćwiczeń na siłowni pod chmurką. Było super. I tak lekko. Fajnie. :D
Wracając do domku, o tej 7-coś, aby zrobić sobie śniadanie i wyruszyć na kolejny etap wyprawy wpadliśmy na siostrę O., która opowiadała nam o tym, jak miło się bawili poprzedniego wieczoru, że koledzy ojca się zrobili. Że jej chłopak też jest nieżywy jeszcze, bo chociaż nie wypili wiele to jednak po tak męczącym dniu, w takim upale odczuli alkohol mocniej. Ech. No i okay dla nich. Ja nie chcę tak spędzać czasu i nie chcę też oceniać. Ja się cieszę ze zjedzonych wieczorem pierniczków i z biegania rano... Tu jest moja granica.
A jednak czułam się, że odstaję od reszty, czuję wyrzut. I czuję, że jestem "pan maruda niszczyciel dobrej zabawy pogromca uśmiechów dzieci" :/ i to też - z perspektywy czasu - jest po trochę to, że sama się bałam, że będę odrzucona stawiając granice, po trochę dlatego, że to nie są warunki na jakie się szykowałam w styczniu planując ten wyjazd, a trochę czułam, że jednak siostra O. i Szwagier nr 2 mają do mnie pretensje... Staram się powiedzieć, że kminię, że tu chodzi o interpretację wydarzenia i nie mam podstaw uważać, że faktycznie byłam znielubiona. Ale jednak siostra mojego partnera podczas jedzonego razem śniadania raczej unikała nawet patrzenia w moją stronę... Nie czułam bynajmniej od niej napięcia czy niechęci, po prostu skupiała się na rozmowie z bratem. Podkreślała co razem robili, wspominała co robili kiedyś, na jakichś wakacjach z mamą i tatem itp. To było miłe. Po prostu w tym nie było miejsca na mnie z teraz - to było, to ich wspólna przeszłość i spoko.
W końcu wyłonili się odpowiednio: z namiotu Szwagier nr 2, który poszedł się wykąpać, a z kampera - dr. Xavier, z iście łobuzerskim uśmieszkiem, który mógł równie dobrze oznaczać, że typ ma dobry humor i że ma bardzo zły, złośliwy humor. Przysiadł się do mnie, pobłażliwie skomentował owsiankę śniadaniową i naszą kawusię. I mój strój biegowy. Na wieść o tym, że biegałam raniutko po Toruniu roześmiał się też protekcjonalnie, trochę z politowaniem, trochę jakbym mu o jakimś wariactwie niesamowitym powiedziała i próbując się opanować wyznał dyplomatycznie, że on stanowczo tak ekstremalnych aktywności jak sport nie uprawia i uprawiania nie rozumie. Tym mnie wprowadził w takie poczucie właśnie braku akceptacji w grupie, strachu, że teraz faktywnie z nikim nie będę miała na tym wyjeździe przyjaznych stosunków? No było to złoślwe, czułam, że nie śmieje się ze mną tylko ze mnie. Ale nim zdążyłam zareagować on ciągnął monolog znacznie łagodniej, z takim przesadzonym humorem, ale też jakby wyczuł, że w zasadzie mnie wyśmiał wcześniej i mogło być to nie miłe w tych okolicznościach, że jeszcze bardziej nie rozumie co pcha ludzi do wstawania o tak chorych godzinach jak 5 rano, jeżeli nie mają w domu małych dzieci. Powiedział, że w tym dorocznym wypadzie najbardziej ceni brak obecności swoich dzieci (co wtedy zinterpretowałam jako taką partnerska rozmowę ze mną - gość jest w wieku mojego kuzyna, ledwo 4 lata starszy ode mnie, jestem obydwóm X-manom najbliższa przedziałem wiekowym w tej ekipie). Chwilę o tym rozmawialiśmy, mówił mi jak wyglądają jego typowe wyjazdy z małymi dziećmi (w sumie to nie wiedziałam, że on ma dzieci i nadal w sumie nei wiem ile ich ma i w jakim wieku, mówił tylko o zgiełku, o dostosowywaniu się, o niewyspaniu - że Magneto jest ojcem wiem, bo on często o żonie i dzieciaczkach wspomina, a dr Xavier to taka sarkastyczna szara eminencja, lubi dojebać czymś w rozmowie). Wspominał mi przy śniadaniu zeszłoroczne molo i nieopisany spokój jaki chłonęli obserwując tafle jeziora we trzech, nie zamieniając słowa, a jednak czując w chuj męskiej wspólnoty. Rozumiałam to. Wtedy, rok temu rankiem jak mi o tym opowiadali brzmiało to, jak jakieś cudowne spełnienie ich marzenia, którego nie byli do końca świadomi. Totalnie. Ale teraz myślę, że to było wyrzucenie w moją stronę takiej zapowiedzi decyzji jaką podjeli jeszcze tego dnia wieczorem... i to też było komentarzem do sytuacji jaką w tym roku zastali podczas rajdu. Tylko mój teściu wziął ze sobą dzieci.
I te dzieci cały czas z nimi były... Nawet wieczorem, gdy we trzech chcieli wybrać się na miasto, pochillować... No ewidentnie nie skonfrontowali swoich oczekiwań od tego wyjazdu z moim teściem...
Niemniej nagle w naszą rozmowę wcięła się siostra O. kierując do kolegi jej ojca (tj. on ją ostatni raz widział 10 lat temu, a w pierwszy dzień jak zobaczył ją to wraz z Magneto się załamali na głos uznając, że są starzy, bo dziewczynka, którą pamiętają jako dziewczynkę jest teraz kobietą, w dodatku jednego z nich przerasta o głowę) pytanie nawiązujące do czegoś, czego nie rozumiałam, a z kontekstu wykliniłam, że do czegoś co się działo poprzedniego wieczora, kiedy razem wyszli na miasto. Zaczęli rozmawiać. O alko. O tym co i kto wypił i jak się czuje, czy żyganko było... nie wiem czy siostra O. czuje już, że o ile takie rozmowy są normalne, a nawet troszkę cool jak jest się studentem, to prawie 40-letni facet raczej nie jest cool chwaląc się podobnymi wyczynami? Ale dla niej był cool, więc się chwalił, opowiadał jej o ilościach, które w siebie wlał, ona kiwała z uznaniem, ze zrozumieniem, a potem zachęcony tą atmosferą aprobaty patrzył na mnie (jego sprawa, nie oceniam, nie wprowadzili mnie w kontekst rozmowy, więc po prostu jadłam śniadanie) i w sekundę uciekał spojrzeniem nagle zmieszany... Nie miałam szansy nawet zapytać co to on wyliczał, ani wyrazić czegokolwiek, po prostu miałam pełne usta owsianki. A on uciekał. No i czułam się w tamtym momencie znowu jak "pan maruda, niszczyciel dobrej zabawy, pogromca uśmiechów dzieci" chociaż przecież nic nie powiedziałam. :( No ale wcześniejszego wieczora z nimi nie piłam "rozchodniaczka", wcześnie poszłam spać, a rano wstałam o 5 żeby pobiegać dla dobra własnego samopoczucia, głowy, żeby nie wybuchnąć z nadmiaru bodźców - i chociaż to wszystko to były moje wybory, poczynione dla mojego komfortu, dla mojego zdrowia i nikomu niczego nie zakazywałam, nie komentowałam, po prostu potrzebowałam pobyć sama by naładować swoje socjalne baterie i cieszyć się, tak po prostu, z przebywania z fajnymi ludźmi, których lubię. A jednak o NAGLE to wszystko co robiłam dla siebie czyniło ze mnie kosmitkę, kogoś wykluczonego, kogoś obcego dla tej ekipy.
Ech.
Trudne to dla mnie. Nawet teraz, jak o tym piszę, bo nie wiem co mogę zrobić teraz... Bo w zeszłym roku przecież było spoko. A tu pojawiło się dwoje innych ludzi i włączył się inny vibe. I chyba pozostaje mi zebranie większej ilości danych - pogadanie z siostrą O. i Szwagrem nr 2.
A! Bo mam takie przemożne wrażenie, że dosrałam niechcący swojej szwagierce. Dopiero to do mnie dotarło jakoś kilka dni temu... Będzie niechronologicznie: trzeciego dnia pojechaliśmy (już w miejscu docelowym, nad morzem) w czwórkę do biedronki albo Lidla na zakupy spożywcze na wieczór. Podobny case jak w maju w Krakowie, tyle, że teraz nie było teściów. Mój chłopak i jego siostra jak są razem wpadają w jakiś taki system zakupowy, który widać, że wynieśli z domu: biorą bez pośpiechu koszyk, wchodzą do sklepu na luzie i dopiero jak wejdą tak na 4 metry w głąb sklepu robią się spięci, doskakują do siebie i robią naradę nad koszykiem "Dobra, co nam jest potrzebne?", rzucają kilka haseł i się rozchodzą jak członkowie drużyny koszykarskiej w której w zasadzie każdy wie co do niego/niej należy. I nagle zaczynają działać! Niby "niech każdy bierze co chce zjeść", ale tam jest jakiś ogląd na ogół tego co jest potrzebne.
Fascynujące jest to obserwować.
Frustrujące jest uczestniczyć w tym nie znając tych oczywistych dla nich, domyślnych, niewypowiedzianych reguł rozgrywki zakupowej - bo oni mają wymagania, ale nie potrafią powiedzieć jakie, bo przecież "wiadomo", a na pytanie odpowiedzą uspokajająco "weź co chcesz przecież", a jak weźmiesz usłyszysz "no przecież robimy to-i-to na obiad, czy zastanawiałeś się czy to będzie pasować?" - czyli są wymagania. Zauważenie tego, że "miałam brać co chcę" kończy się westchnięciem i zapewnieniem, że "no pewnie", ale jest w tym jakiś zawód. Jakby jakiegoś testu na czytanie w myślach (tj. niewypowiedzianych oczekiwań) się nie zdało. Trudno się połapać momentami.
Tym razem jednak gra w zakupy była bardziej wyrównana, bo robiliśmy zakupy w parach, a członków rodziny O. było tyle samo co osób niespokrewnionych xD
Powiedziałam mojemu chłopakowi co chcę zjeść, co planuję kupić, on podzielił się swoim planem, ustaliliśmy co bierzemy i wtedy zauważyłam to takie tiramisu biedronkowe/lidlowe. To takie pakowane w wielkiej kuwecie jakby lody. Gdy byliśmy w Krakowie siostra O. ugościła nas tym, jednocześnie odkrywają przez rodzicami i bratem, że takie tiramisu istnieje, że wszyscy jej znajomi uważają, że to niebo w gębie i że w ogóle pyszka. Legendy o tym krążą i musimy wspólnie tego spróbować - okay, spoko. To było takie doświadczenie rodzinne, bardzo sympatyczne. Mój chłopak, jego ojciec, mama i Szwagier nr 2 umierali z zachwytu, wyprzątnęli opakowanie łyżeczkami dosłownie w kwadrans, najbardziej mój chłop i jego ojciec, bo po prostu wiosłowali to tiramisu do ust. Cała rodzina pałała zachwytem, że córka im zaprezentowała taką ambrozję i to jeszcze powiedziała, gdzie się zaopatrzyć w jej większą ilość. :D Dla mnie to nie było odkrycie, znam to tiramisu w kuwetce, bo mój ex mógł zjadać taką kuwetkę na wszystkie posiłki, kochał to tiramisu miłością niezrozumiałą, przeliczalną pewnie na uzależnienie od cukru i kofeiny. Albo usprawiedliwioną przez jego gastrofazy po ćpaniu. Nie wiem. Generalnie on kochał tiramisu. I odkryłam, że moja nowa rodzina też kocha tiramisu - nie wiedziałam, że to jest ich rodzinna, ulubiona konsystencja ciasta, chociaż w sumie mogłam to założyć biorąc pod uwagę jakimi smakoszami kawy są i jak bardzo kochają wszystko co wywodzi się z Italii. Z tych biedronkowych deserów też uważam tiramisu za naprawdę przyzwoite, ale nie przepadam za smakiem kawy. Zdecydowanie wolę inny deser pakowany w taką samą kuwetkę - profiteroles, takie ciasta ptysiowe w gęstej polewie czekoladowej, mniam :D, trochę gorzkie, trochę słodkie, jest się w co wgryźć, sama przyjemność. Wspominałam o tym w Krakowie, że też są opcją dostępną w Biedrze, ale chyba smakosze kawy nie pamiętali zachwyceni doskonałością biedronkowe tiramisu (i w sumie nie musieli pamiętać xD- to okay, po prostu myślę o tym jak dalej tamtego dnia nad morzem potoczyły się wydarzenia i z czego wynikały).
[Dygresja: bo tak w ogóle uważam, że pociąg do pewnych konsystencji czy smaków słodyczy to kwestia mocno behawioralna (comfortfoody) i różna dla różnych rodzin - o ile dla mnie ZAWSZE nr 1 to piernik, o tyle rodzinnie zabijamy się o sernik na zimno z niesamowitą ilością galaretki. Mniam. U Szwagra wygrywa snickers - to jest ciasto, którego na święta pieką po 5 blaszek: realistyczne założenia przy trójce dzieci, które mają swoje dzieci :P (jakbyśmy z siostrą miały wybrać czy sernik czy snickers - sernik na zimno z galaretką zawsze :P, ale wybieramy snickers mając do wyboru jakikolwiek sernik, który był pieczony, bez galaretki xD). U mojego exa - beza pavlovej, a u Programisty to tort Schwartzwaldzki (z dużą ilością zapychającego kremu, którego nie lubię :P i z duża ilością wiśni, których nieograniczone ilości zawsze i wszędzie może wciągnąć mój przyjaciel). ]
No więc w tym dyskoncie nad morzem zauważyłam tiramisu i zaproponowałam mojemu chłopakowi, ze je wezmę na wieczór - chcąc mu zrobić przyjemność, pamiętając, że wszyscy poza mną byli niemal w ekstazie jedząc ten deser. A ja i tak ograniczam słodycze, bo mi szkodą na dłuższą metę, staram utrzymać deficyt kaloryczny, poczęstuję się trochę i będzie spoko, reszta ekipy wymłóci całe opakowanie :D Taki miły refren do wspólnego wypadu do Krakowa sprzed miesiąca. Mój chłopak się totalnie zapalił do pomysłu, wzięliśmy tiramisu, wzięliśmy ser, papryki i wracamy do naszych towarzyszy i koszyka, który pchają. Mój chłopak pokazuje, porozumiewawczo co mamy, ja się uśmiecham - też tak porozumiewawczo. Siostra O. bez specjalnych emocji kiwa głową, że okay w sumie, okay. Szwagier nr 2 pyta co jeszcze wzięliśmy, bo on nie ma inspiracji względem tego na co ma ochotę na grilla. Pokazujemy mu. Siostra i brat nagle wysuwają się na prowadzenie w alejce, coś między sobą ustalają grając w te ich wyuczone zasady, a Szwagier nr 2 zostaje ze mną z tyłu i męczy bułę, jak małe dziecko, że on nie wie co chce. xD Chwilę o tym rozmawiamy, doganiamy prowadzące z przodu rodzeństwo, miedzy sobą zastanawiają się co kupić ich tacie na kolację, smsują z nim, a my zajmujemy się rozmową o potencjalnej kolacji z grilla. Szwagier nr 2 woła do partnerki (zajętej rozmową z bratem) czy może ma ona ochotę na chipsy, bo on ma i to wielką! Ba! Nawet jakąś czekoladę by wtrąbił! Dobrą czekoladę. Czy ma wziąć? A ona na to mu odpowiada przez ramię zirytowana jego nieogarem (nie dziwię się), że przecież ja i O. kupiliśmy tiramisu. Tyle tylko. Na co z jakiegoś powodu na maksa sfrustrowany Szwagier nr 2 wypala "TIRAMISU!? Kurwa, dlaczego tiramisu? Ja nie znoszę tiramisu! Jest fe! Wolałabym czekoladę!" Jego dziewczyna staje jak wryta, odwraca się twarzą do niego, nie dowierza co słyszy i w jakiej formie to słyszy. To wręcz komiczne dla mnie z boku - bo z boku to rozmowa o głupim cieście za 13,99 z biedry, a emocje wielkie. Ona mu przypomina, że miesiąc temu przecież takie tiramisu jadł, mówił, że jest pyszne i bardzo mu smakowało. Wyjadał je łyżeczką na wyścigi z teściem i jej bratem. O co chodzi? - chce wiedzieć. Nie jest zla, jest raczej zdystansowana. Na to on milknie, całym ciałem daje znać, że jest mu niezręcznie, że woli nic więcej teraz nie mówić o tamtej sytuacji.
Ona dziwi się, bo nie wiedziała nigdy wcześniej o tym, że on nie lubi tiramisu. Zawraca się do niego z chłodną wyższością, ale jednak mimo wszystko komunikuje, że jest zaskoczona, mówi zdrowo o swoich emocjach. Odwołuje się do tego, że nigdy jej nic takiego nie mówił, że nie wiedziała. On jakby zrezygnowany nagle kurczy się w sobie, jakby zaczaił, że zrąbał, że sprawił swojej dziewczynie przykrość. Już bez dziecinnej pretensji, łagodnie i poważnie, ugodowo tłumaczy się, ale unika przy tym patrzenia partnerce w oczy: że naprawdę nie lubi tiramisu, ale może je zjeść. Że to tiramisu konsumowane razem, to sprzed miesiąca naprawę było dobre, ale jeżeli on miałby wybierać to nigdy nie zamawiałby tiramisu. To jest jest smak. Nie lubi tiramisu po prostu. Ona milczy. Sytuacja jakaś taka niezręczna.
A ja nie wiem, chyba z napięcia, którego nie ptrafiłam wytrzymać, chyba też z radosnego zaskoczenia, że oto wyjaśnienie usłyszane w alejce supermarketu jest bliskie temu co sama czuję; chyba w jakimś takim ponownym odkryciu, że w gronie rodziny O. najczęściej jakiś taki mimowolny sojusz łapię właśnie z partnerem jego siostry wypaliłam "Mam tak samo jak ty! Też nie przepadam za tiramisu, bo smak kawy nie jest dla mnie przyjemny, ale jak najbardziej mogę je zjeść ze smakiem." I wtedy siostra O. spiorunowała mnie spojrzeniem, a jej chłopak z zaskoczenia wypalił "Jest dobre, nie? Ale to jest tak, że jest to nie jest moje ulubione ciasto, nie?", a ja na to, że totalnie wiem o co chodzi i polecam mu skosztować ten drugi deser, porfiteroles, którego teraz w tej biedrze nie ma, sprawdzałam, bo on znacznie bardziej podopasowuje się pod moje preferencje smakowe, może mu też podejdzie. On na to, że woli ciasta typu takiego-i-takiego, na to siostra O. wtrąca, że "bo takie robi twoja mama", na co on przytakuje, że "no" i tłumaczy, że kiedyś jadł jakies-tam-ciasto. Ja o takim nie słyszałam. On mi opowiada. Okazuje się, że to ciasto z nutellą - ja mam na to hasło gwiazdki w oczach. Porozumiewawczo kiwamy do siebie, no jesteśmy ziomeczki. Zainteresowany pyta mnie co to porfiteros, ja mu opisuję. On znowu jęczy "ale mamy tiramisu na wieczór", a ja mu na to "no to weź czekoladę na którą masz ochotę, a rodzina O. zje tiramisu i spoko". Siostra O. tym czasem bardzo krytycznie na mnie spojrzała i ostentacyjnie się odwróciła tyłem, przodem od brata (rozmawiającego z ich ojcem w sprawie życzeń zakupowych).
Zaczaiłam w tamtym momencie, że być może wjebałam się im w rozmowę, która dotyczyła w sumie czegoś głębszego niż preferencje smakowe, no i też pamiętam jak cała rodzina piała w zachwycie, że to ona odkryła dla nich (przed nimi?) ten deser z biedry. Zaczaiłam, że ona to może brać jako krytykę swojej osoby, więc od razu chciałam to wyjaśnić. Podeszłam do niej i mówię, że nie hejtuję totalnie tiramisu z biedry, że jest pycha, zjadłam je ze smakiem w Krakowie i zjem dzisiaj, no przecież sama je z póki ściągnęłam :D pamiętając ile frajdy sprawiło członkom naszej ekipy (rodziny?) - po prostu mam inne preferencje smakowe i mając do wyboru tiramisu i nutellę, wybiorę nutellę (a piernik przełożony nutellą to jest po prostu ORGAZM). No offence, po prostu mam inaczej nić oni, ale to nie zmienia nic przecież. A ona odeszła bez słowa. I prychnęła odchodząc.
A Szwagier nr 2 stał zrezygnowany przy regale chwilę i poszedł za nią. A potem okazało się, że nie wziął ostatecznie tej czekolady, chociaż "bieżcie na co macie ochotę"... i NIKT tego wieczoru nie ruszył tego tiramisu, wróciło z ojcem O. do domu...
Wtedy intepretowałam to tak: nie mam zamiaru wstydzić się mówienia o swoich preferencjach i to jej problem, nie mój, nie zrobiłam nic niekulturalnego, by na mnie prychać.
Teraz sama nie wiem. Overthinking się mi włączył.
Bo chociaż i ja i myślę, że Szwagier nr 2 mówiliśmy o swoich potrzebach, o niezalezności, to jednak ONI we dwoje są parą, która ma ewidentny problem z komunikacją w który ja się spontanicznie wjebalam. I wierzę, że wyrażeniem swoich preferencji (o których już mówiłam w Krakowie, ale ewidentnie nikt nie pamiętał) dosrałam młodziutkiej dziewczynie, która okryła się glorią w rodzinie dzięki zaprezentowania "najpyszniejszego ciasta z dyskontu, jakie widział świat" a które nie zachwyca wszystkich tak samo.
No cóż... pole do przepracowania... ewidentnie... :/
Jak będę miała na to czas to chętnie z nią o tym pogadam... mam trochę wątpliwości, bo staram się ją traktować po partnersku, jak moje starsze kuzynki mnie. A jednak czuję ścianę i nie wiem czy to ściana związana z tym, że jeszcze nie jesteśmy na takich etapach życia, żeby się równo porozumieć, czy może to różnica charakterów i to nie jest coś do przeskoczenia...
Nie widzę tego jako wielki problem, jednak widujemy się sporadycznie i przede wszystkim też czuję w takich momentach, że to ma prawo w 90% nie chodzić o mnie, o moją osobę, tylko o to, że pewne relacje się wypracowują latami, a rodzeństwo jak się widzi tak sporadycznie jest siebie maksymalnie spragnione i nie mogą się nagadać, zapominają o bożym świecie. Myślę, że nie jest tak, że z różnych aktywności jestem zawsze wykluczana celowo. Chociaż podczas tego wypadu kilka razy się tak poczułam...
I to też jest moim przedmiotem rozkminki - jeszcze nie łapię co w związku z tym się ze mną dzieje, ale coś się dzieję, czuję dużo.
Miałam to sobie rozpisać tydzień temu, ale kwestia relacji stała się mniej ważna w obliczu bezrobocia, braków środków do życia, poszukiwania pracy i generalnie tego co TERAZ się wyprawia...
Potem dopiszę drugą część.
Teraz lecę na szkolenie.
7 notes · View notes
winterdayy · 4 years ago
Text
Dawka czegoś co może pomóc gdy jest się głodnym 🦋
🌻Droga Ano i mio czy już mnie lubicie?
🌻To po prostu styl życia, jestem szczęśliwa.
🌻Jedzenie jest moim wrogiem
🌻Jedz mniej, waż mniej.
🌻Kto by pomyślał, że z wesołej dziewczynki z zainteresowaniami zrobi się poważna dziewczyna liczącą każda kalorie i ćwicząca do upadłegom
🌻Kiedyś się głodziłam, dzisiaj już nie jestem głodna
🌻Chce posmakować perfekcji, chce nie jeść
🌻Nifdy nie jest się dość szczupłym
🌻Nie chcę już jeść
🌻Dobrze wiesz że jesteś gruba, przestań szukać wymówek
🌻Zapierdole się jak jeszcze raz zobaczę moje odbicie w lustrze
🌻Czuję głód ale się nie poddam
🌻Nikt nie znał sekretu który ukrywała, głodówka dla perfekcji, nienawiść do własnego ciała
🌻Chudniesz żeby spodobać się samej sobie, dla innych nie warto i tak będą krytykować
🌻 Jednym słowem pchneliscie mnie w ramiona any
🌻Ty i zaburzenia odżywiania? Przecież jesteś gruba
🌻Znowu przytyłaś. Kiedy w końcu coś że sobą zrobisz?
🌻Każdy dzień trzymania się tej cholernej diety zbliża cie do twoich marzen
🌻Stoję przed lustrem ana krzyczy żebym schudła
🌻Powinnaś ważyć o wiele więcej patrząc na to ile wpierdalasz gdy nikt nie patrzy
🌻Nikt nie zna mojego sekretu, ale z każdym dniem coraz trudniej jest mi go ukryc
🌻Dlaczego nikt mnie nie ostrzegł, że będzie to takie trudne
🌻Patrzyłaś dzisiaj w lustro?
🌻Wystające obojczyki, wystające zebra, możliwość obiecia dłońmi ud - to to czego chce
🌻Kiedy patrzę w lustro, czuje się jak wielki pączek, który jest przesiąknięty tym obleśnym tluszczem
🌻Bo ona nie uznawała odżywiania za funkcje życiowa
🌻Dzisiaj żałuję każdej kalorii, każdego kęsa i każdej minuty przeznaczonej na jedzenie
🌻Na początku mało regorystycznie jadłam ale mniej niż zwykle
🌻Biegnij za marzeniami nawet jeśli ich nie dogonisz przynajmniej schudniesz
🌻Kto powiedział że będzie latwo
🌻Talia osy potem patyk a na koniec grób i kwiatek
🌻Będę się głodzić aż do smierci
🌻 Nie poddawaj się przed nami jeszcze dużo pracy tluscioszku
🌻Nie głodzę się, jem wystarczająco dużo
🌻-jak możesz nie być głodna?
- zwyczajnie
🌻Jeśli mówię, że jestem gruba to tak jest. Mówię tak bo tak jest a nie po to byś mi kłamał że wcale nie
🌻Nie mogę jeść. I to nie z obawy przez przytyciem, ale dlatego że dusi mnie ten smutny świat i nie pozostawia miejsca na jedzenie
🌻Jedzenie to kalorie. Kalorie to tłuszcz, a tłuszcz to coraz grubszy ja
🌻Lubię uczucie pustki w żołądku, a nie w sercu
🌻Nie jedz jeśli nie musisz
🌻Jedz mniej bramy raju są waskie
🌻Obudziłam się, ana znowu jest przy mnie
🌻Hektolitry herbaty przelane na brak apetytu, godziny ćwiczeń znienione na stracone kilogramy
🌻Ona nie jadła ponieważ chciała być delikatna jak kwkatek
🌻Kości są piękne a anoreksja jest moim narkotykiem z wyboru
🌻What did you eat last night? (co jadłaś wczorajszej nocy?)
🌻Popatrz jak perfekcyjnie się niszczymy
🌻Nie chciała jeść, mimo że była glodna
🌻Zwykle nie dziękuję staje się codziennością
🌻Mówiąc że masz ochotę coś zjeść, mówisz że masz ochotę przytyć
🌻Jeśli zjesz to głupie ciastko to ty przytyjesz, nie ja. To ty będziesz pieprzonym grubasem, a na będę perfekcja - ana
🌻Limit 500 zjadasz 300 w końcu będziesz przezroczysta
🌻Gdy mijasz lustro odwracasz głowę by na nie nie spojrzeć
🌻Może to dziwne ale boję się umrzeć gruba
🌻Nie chodzi o bycie zdrowym, chodzi o perfekcje i doskonałość
🌻Głód szczeka mi w gardle, a zeby w gwoździe zaluje
🌻Czuje jak z dnia na dzien moja kontrola i motywacja do chudnięcia jest coraz wieksza
🌻Powiedziałeś mi że przytyłam teraz pokaże ci jak bardzo potrafię schudnac
🌻Dlaczego oni kłamią? Mówią że znikam że jestem za chuda a ja widzę w lustrze jak wyglada
🌻Zrozumcie wszyscy ja jem, mało ale jem, jeszcze żyje. Przestańcie mówić że nie jem i przestańcie się martwic
🌻Marnujesz miejsce, schudnij przypadkiem w drzwiach się nie zmiescisz
🌻I ta walka w głowie, kiedy masz na coś ochotę ale boisz się że najmniejszy kawałek spowoduje że Twoja waga pójdzie w gore
🌻Obiecuje ze juz nie zjem bez wyrzutów sumienia
🌻Wymioty po ćwiczeniach są oznaką słabości. Mój organizm jest za słaby na moje ambicje
🌻Jedz mniej bramy raju są waskie
🌻Nienawidzę rozmawiać o swoim ciele nawet jeśli ktoś je komplementuje czuje obrzydzenie
🌻Czym jest mały głód? Mogłabym o wiele dluzej
🌻Dziś poniedziałek. Zacznijmy w końcu jakąś skuteczna dietę grubasie
🌻Ciało grubasa umysł anorektyczki
🌻Chciałabym usiąść na krześle i nie czuć tłuszczu rozlewających się ud
🌻Patrzy w lustro, nie lubi tego co widzi
🌻Twoje powiedzenie do mnie grubas trwa sekundę a moja głodówka tydzień ale przecież ci tego nie powiem
🌻Chwila przyjemności lata otyłości
🌻Muszę dojść do perfekcji musze
🌻Mam kurwa dość jestem gruba mam ochotę się zabić kurwa jak ja wyglądam muszę się ogarnąć muszę przestać jesc
🌻Karmiony nadziejami chyba wolę nie jesc
🌻Kiedy zrozumiesz ze jedzenie cie tylko niszczy?
🌻Nigdy nie żałuj że weszłaś w ane
🌻Niedługo będziecie mogły pocałować mnie w moje piękne odstające zebra suki
🌻To ja mam kontrolę nad jedzeniem. Ja decyduje kiedy jem a kiedy nie, ile zjem czy zjem. Ono nie ma kontroli
🌻Anoreksja zaczyna się w głowie nie wygladzie
🌻Nic nie smakuje lepiej niż chudosc
🌻Jeśli chcesz się poddać przypomnij sobie dlaczego zaczelaw
🌻Głodna pusta zagubiona w swoim bólu nie może wam powiedzieć więc powoli znika
🌻To tylko dieta zostaw to dla siebie, nawet gdybyś powiedział całej jej rodzinie i przyjaciołom nikt by Ci nie uwierzyl
🌻Tłuste kompleksy wykrzywione w szkielet rzeczywistości
🌻Anoreksja kiedy śmierć w teatrze grozu karami pustymi talerzami
🌻Ja już nie widzę jedzenia. Widzę kalorie
🌻Jedzenie nie jest źle, źle jest to co z wami robi
🌻Ana:tak będzie Ci łatwiej. Widzisz? Ukrywaj..
Ja:nie przezywaj
Razem niech nie wie nikt
🌻Wolę płakać z głodu niż z zjedzonych kalorii
🌻0 kalori 0 problemow
🌻Chciałam jeść ale bałam się, one krzyczaly
🌻Czemu każesz mi jeść? Nie widzisz że jestem gruba?
🌻Z jednej strony przeraża mnie to jak się wymiszczam a z drugiej strony wiem że to konieczne
🌻Czasami będąc motylkiem czuje się jakbym należała do jakiejś chorej sekty... Ale chyba mi się to podoba
🌻Muszę przyznać że chudość wręcz mnie podnieca
🌻Uklękła przed sedesem, podniosła klapę i wetknęła sobie palce do gardła aż odruch wymiotny wyrzucił jedzenie z jej zoladka
🌻Ty masz ane ja mam mię wiec tego nie zjem i nie wypije
🌻Jak mało miejsca mogę zajmować?
🌻Patrz na mnie kiedy wsuwam z łatwością biodra w mniejsze rozmiary ale nie proboj zerknąć gdy klecze z rozmazanym tuszem nad ubikacja
🌻Patrzę na swoje ciało i już wiem dlaczego nie mam nikogo
🌻Czuje się jakby większość mnie zajmowała anoreksja. Ale ja też tam jestem, słyszysz przecież szepcze o pomoc?
🌻Pierwsze na co zwróciłem uwagę były jej oczy. Patrzyły w dal. Były spuchnięte, smutne i z sińcami pod nimi. Jej usta poranione od gryzienia warg że stresu były otwarte ledwo wypuszczające powietrze. Nie miała siły. Opierała się dretwo o ścianę, chwytała się poręczy robiła małe i wolne kroki. Nosiła długa bluzę widać że o 3 rozmiary za duża-nie miała apetytu.
🌻Kuca nad kiblem i dwa palce wyciąga. Myśli przez chwile i na nie spoglądaZamyka oczy i pcha głębiej. za każdym razem nieco pewniej. Łza za łzą spływa. A ona jest coraz mniej żywa
🌻Wolę ból z głodu niż z przejedzenia.
🌻Nazywajmy rzeczy po imieniu. Głodzisz się. Katujesz. Wciskasz palce do gardła i rzygasz. To nie jest piękne, ani urocze. Nie jest do kurwy. Ale to robisz, bo chcesz być piękna. Śmieszne, co?
🌻Nieważne ile razy się mnie spytasz, moją odpowiedzią zawsze będzie: "Nie, nie jestem głodna." A Ty nawet nie pomyślisz że mogłoby być inaczej. Bo kto kłamie że nie jest głodny, prawda? Ale tak się składa że ja. Ja jestem głodna, jest mi cholernie zimno, nawet kiedy leżę pod trzema kocami. Włosy mi wypadają i jak jeszcze raz w moim życiu będę musiała pić zieloną herbatę to chyba ją od razy zwrócę. Panikuje kiedy widze większą liczbe na wadze niż wczoraj i od razu w głowie pojawiają mi się sto sposobów jak mam siebie ukarać. Pociąć się czy głodówka 40 godzinna? Lecz to wszystko jest nie ważne, bo : "Nie, nie jestem głodna."
🌻Dziwisz się że cię nie chce? On jest ideałem, a ty? Z mordy nie za bardzo, a na dodatek gruba. Może zrzuć kilka kilogramów, to chociaż będzie kilka procent szans że mu się spodobasz.
🌻Czuję jak się duszę. Powoli ten sekret mnie zabija. Chciałbym powiedzieć komuś. Ale ona mi nie pozwala. Kiedyś zastanawialam się jak wygląda piekło. Myślę że dziś już wiem. Słucham waszych teori na mój temat nie podejmując wysiłku by się bronić. Jaki jest sens? Patrzę przed siebie i zaciskam zęby. Przecież i tak nikt nie zrozumie. Chciałabym wrócić do momentu kiedy waga nie wpływała na moje samopoczucie. Teraz tak bardzo wstydzę się swojego ciała że nie jestem w stanie iść do szkoły i pokazać się ludziom. Brzydzę się sobą. Ciągle słyszę tę głosy, jesteś gruba dlatego nikt cię nie lubi, śmieją się bo jesteś gruba, nikt cię nie pokocha bo jesteś gruba, zasługujesz na cierpienie bo jesteś gruba. Każda minuta dnia dłuży się w nieskończoność. Przepraszam ale nie jestem w stanie sobie już radzić. Poddałam się. Pragnę śmierci, spokoju. Oczywiście że chciałbym żyć ale nie umiem. Trudność sprawiają mi najprostsze czynności. Patrzę na tych wszystkich ludzi i zastanawiam się skąd w nich tyle pasji, zapału i entuzjazmu. Ból rozsadza mi głowę. Nie ogarniam szkoły chociaż naprawdę się staram. Zawód w oczach rodziców już mnie nie boli. Nie jestem w stanie przyjąć więcej cierpienia. Nienawiść do ludzi odbiera mi powietrze, nie jestem w stanie oddychać. W sercu czuję rozrywający ból. Kiedy patrzę w lustro pragnę się zabić. Lustro... Dlaczego mi to robisz?
🌻Bulimia jest jak przycisk który ucisza ból. Dlaczego nie mogę go naciskać kiedy mi źle? Chwila jedzenie jest zapomnieniem. Choć na chwilę daje poczucie sensu i czegoś czego nie umiem opisać słowami. Potem wraz z wyrzutami sumienia zbierają się wszystkie negatywne emocje, które rozrywają ci serce i odbierają powietrze. Wystarczy że zwymiotujesz. Nie tylko kalorie, ale całe cierpienie, złość, gniew, frustrację i niezrozumienie. Czujesz się lekka, pusta. Nie czujesz już nic poza spokojem. Dlatego kocham bulimie.
����Ano, nie wiem co powiedzieć. Przepraszam, od tego chyba zacznę. Jak mogłam myśleć że ktoś poza tobą mnie kocha? Oddaje się w twoje ramiona, jestem świadoma konsekwencji. Powierzam ci moje życie. Już nie mam innych marzeń poza chudością, kośćmi. Urodziłam się by być twoja. Poddaje się twoim zasadą. Będę głodować, będę cierpieć w imię naszej przyjaźni. W ramach przeprosin zaczynam dietę 500 kcal. Zabierz zbędne kilogramy a wraz z nimi moje uczucia. Chce być lekka, chce czuć pustkę. Poświęcam ci moje życie. Szkoła, oceny, znajomi, rodzina, nic poza tobą już nie ma dla mnie znaczenia.
🌻Waga spada, ale ta liczba jest nadal kurwa za duża
🌻Chce nosić spódniczki żeby pokazywały moje piękne chude nogi, a nie ukrywały moje ulane wielkie uda
🌻Pije energetyki nie tylko dlatego że mi smakują ale i dlatego że mi nie wolno na chore serce i mam nadzieje że w końcu stanie
🌻Motylku, ja Ci tylko chcę przypomnieć że nadal jesteś ulana jak świnia, zrób wreszcie coś z sobą i przestać wymyślać wymówki.
1K notes · View notes
n-inna-n · 3 years ago
Text
Z jednej strony cieszę się, że kogoś masz i będziesz szczęśliwie żyć u boku tej osoby. Z drugiej strony żałuję, że to nie będę ja. Że nie będę ci towarzyszyć do końca naszych dni. Ale tak będzie lepiej...
8 notes · View notes
to-the-dreams · 3 years ago
Text
Podsumowanie 2021
Ten rok był.... Ciężki i dziwny. Nie moje jednoznacznie stwierdzić, że był najgorszy czy najlepszy. Miał swoje dobre chwile jak i te złe. Cieszę się, że miałam bardzo częsty kontakt z chłopakiem w tym roku (bo jednak był to związek na odległość do września) i miałam chyba najlepsze wakacje w moim życiu. Jednak strasznie żałuję niektórych decyzji, momentów, słów, których nie przemyślałam i robiłam je pod wpływem emocji.
Z jednej strony jestem na siebie tak bardzo zła za te "recovery", którego podjęłam się pod koniec października, ale z drugiej strony przez chwilę czułam się szczęśliwa... Nie mogę jednak sobie wybaczyć, że jadłam bez opamiętania, codziennie jadłam byle co, byle jak i mocno przekraczałam zapotrzebowanie przez co przytyłam jakieś 3-4kg.... Niestety...
Ale...
Postanowienia na 2022
W tym roku chciałabym żyć inaczej. Żyć po swojemu, tak by być z siebie zadowolonym.
W tym roku chciałabym:
Schudnąć do minimum 60kg.
Zadbać o nawodnienie - minimum 2 litry płynów codziennie.
Jeśli będzie możliwość codziennie robić po przynajmniej 8k kroków.
Ćwiczyć regularnie z ebookiem.
Czytać więcej.
Starać się utrzymywać porządek w pokoju.
Uważać na zajęciach, angażować się, uczyć i nie zostawiać wszystkiego na ostatnią chwilę.
Zadbać o skórę twarzy.
Mniej się przejmować błahostkami.
Naprawdę chciałabym zrealizować te moje małe cele, by być zadowolonym z siebie i z tego życia. Brakuje mi totalnie kontroli tego co robię. Muszę się wziąć w garść i poprowadzić te życie tak jak chce.
8 notes · View notes
life--is--brutal · 3 years ago
Text
3.04.2022 - 9:37
Dziś są moje 18 urodziny. Jak się z tym czuje? Szczerze to dziwnie, kilka lat temu nie przypuszczałam, że będę nadal na tym świecie. Nie przypuszczałam też, że będę tu gdzie jestem aktualnie. Ostatni miesiąc bardzo dużo zamieszał w moim życiu, ale może było mi to potrzebne, może dzięki temu zrozumiałam wiele rzeczy. Nie żałuję tego absolutnie, uważam że wszystko dzieje się po coś i nawet jak na pierwszy rzut oka wygląda, że jest to bez sensu to po czasie się rozumie. Ona wczoraj mi powiedziała, że żałuję, że to się zaczęło. Przykro mi z tego powodu strasznie, bo nie chciałam żeby tak to wyszło. Chce jej szczęścia, a będąc z nią widziałam to szczęście i naprawdę starałam się, żeby ono było jak najdłużej. Może kiedyś ona to zobaczy... Teraz mi nie odpisuje, a jestem pewna na 80%, że nie śpi. Z jednej strony rozumiem to i się nie dziwię, ale z drugiej jest mi smutno... Szerze to mam nadzieję, że nie będzie mnie jakoś bardzo unikać w szkole. Wiem, że nie będzie nam obu łatwo jak się zobaczymy, ale nie chce udawać, że się nie znamy.
Dziś w nocy odbyłam z Tobą jedną z ważniejszych rozmów tak myślę. Powidziłam coś czego miałam nikomu nie mówić, ale powiedziałam to jej więc tobie też musiałam. Powidziłam, że jestem bardziej do Ciebie niż do niej. Słyszałam jak się uśmiechałeś i było to dla mnie takie szczęście, kocham twój uśmiech i śmiech i bardzo chce żebyś był szczęśliwy. Nie jestem Ciebie pewna na 100% dlatego nie chce żeby teraz do czegoś dochodziło i mam teraz na myśli wszystko. Nie żeby potem były takie sytuacje jak teraz. Jeśli chodzi o spotkanie to naprawdę bardzo bym tego chciała, ale chyba przed świętami to trochę szybko, ale no zobaczymy jak to wyjdzie. Boję się tego spotkania, ale ufam Ci i mam nadzieję, że będzie dobrze i miło spędzimy ten czas. Spytam się też Ciebie czy da się zakochać w kimś drugi raz... Teraz jak o tym myślę to jest mi głupio, gadanie przez sen mi nie służy hahah. Ale to co powiedziałam jest prawdą, nie wiem czy to dokładnie to, ale myślę że tak. Praktycznie cały czas myślę o tobie... Jak byłeś w kościele to co chwila patrzyłam czy już wróciłeś to głupie wiem, ale to prawda. Pisze tego posta już bardzo długo, bo w międzyczasie się ubieram, więc jeśli nie jest ładnie napisany to wybacz. Na ten moment to chyba wszystko, napisze wieczorem jak minął mi dzień.
2 notes · View notes