#jakby ktos nie zauważył
Explore tagged Tumblr posts
Text
ok duncan troche niefortunny palec wybrales sb zeby namalowac na paznokciu flage ukrainy
3 notes
·
View notes
Text
19.12.2023
Planowałam wstać o 7 a spałam do 13 🙈
A w nocy złapał mnie tak silny krwotok z nosa że zemdlałam przez niego
Nikogo nie było w domu więc jak się zbudziłam to wróciłam powoli do łóżka i poszłam spać
Od paru dni mam słabszy apetyt. O wiele słabszy
I jedyne co dziś jadłam to śniadanie i jakaś mała przekąska na wieczór
Może to chwilowe ale jakby potrwało to dłużej niż 2 tygodnie terapeutka mi mówiła że mam wtedy o tym pomówić bo może jakiś czynnik to wywołał
Np emocje czy też np nawrót any lub jeszcze inne przyczyny np somatyczne
Mogę to brać pod uwagę jeśli też od paru dni boli mnie brzuch ale nie podczas jedzenia tylko podczas ruchu lub dotyku. Zwłaszcza to podbrzusze
Póki co nie wiem co jest grane
Ale mam nadzieję że to przejdzie,jak nie to do lekarza
Normalnie to bym poszła ale często już nie mam po prostu siły słuchać ile mam czekać na kolejne badania,że nic mi nie jest,nie wiedzą co jest grane a później trafiam na sor i się okazuje że to co uważałam za nerwy okazuje się faktycznie czymś poważniejszym 🙈
Wiem że na bank mam anemię bo to mi wyszło w ostatnich badaniach,lecz do dziś nie wiem skąd i nic za Chiny nie pomaga.
Ani leki,zmiana stylu życia.
A żelazo mam w porządku 🙈
A każdy jak to mi wykrył mówił zawsze że brak żelaza bla bla bla
Jakże były wielgaśne ich oczy kiedy okazywało się że mam drastycznie niską hemoglobinę a żelazo w porządku,wręcz wzorowe
W ogóle może ktoś zauważył że często interesuje się takimi rzeczami jak medycyna.
Poza psychologia to sobie coraz bardziej uświadamiam że to zainteresowanie medycyną też jest aktywne bardzo. Tylko sobie go nie uświadamiałam
Ostatnio nawet też myślę że może powinnam pomyśleć też nad takimi kierunkami studiów 🤔
Bo kto zrozumie bardziej pacjentów niż pacjent który bardzo często bywa w szpitalach
A ogólnie później jeszcze będąc w domu jako że moja Kiara ma ubranko świąteczne postanowiłam jej spróbować to ubrać
Ubrałam i wyobraźcie sobie że tak jej się podoba że sobie w tym spala na drapaku 🤩
Ja mam jakiegoś dziwnego kota 🤣
Potem miałam jakaś dziwna niechęć żeby iść na zajęcia
A zawsze gdy mam te niechęć to zajęć często nie ma
Tak było i tym razem. Nie było malarstwa bo pani się rozchorowała
Za to oglądaliśmy sobie film
"Świąteczny Cud"
Ja zaczynam gadać że ma być śnieg na święta bo tak zapowiada pogoda i sama w to wierzę a terapeutka z którą się ostatnio kłóciłam
A druga na to żeby się ze mną nie kłóciła bo już wielokrotnie wygrałam
Kiedy twój upór jest tak silny że własni terapeuci z tobą przegrywają
Z jednej strony ten upór to moja wielka zaleta a z drugiej przekleństwo bo ta druga strona to upór że dasz sobie radę kiedy tak naprawdę sobie nie dajesz rady
Swego czasu to nie dopuszczałam nikogo do siebie. Od jakiegoś czasu zmieniam to w wyłącznie w zaletę
Bo nie mam już tak silnego uporu że poradzę sobie sama,czasem wiem że jednak nie daje rady
Także kolejna taką pozytywna zmiana którą widzę
I coś było z filmem że się nagle zaciął i wyłączył
Często mi samej się to zdarza a one nie wiedziały jak to naprawić i męczyły się i męczyły myśląc czy by nie zawołać informatyka ale ja zaproponowałam żeby może odłączyli ten kabel i podłączyli z powrotem
Terapeutka spojrzała na mnie sceptycznie jakby chciała powiedzieć że nie znam się a doradzam
Ku jej zaskoczeniu,zadziałało 🤣
Dostałam zadanie żeby pilnować żeby nikt nie podchodził do komputera żeby kabel się przypadkiem nie odłączył
Film bardzo fajny. Jak później kolega doszedł do nas to chciał ruszyć komputer
To ja krzyknęłam żeby nie ruszyć a koleżanka dowaliła żeby nie ruszał bo razi prądem 🤣
Ogólnie w tym filmie był taki schemat że bogaci stają się coraz bogatsi a biedniejsi coraz biedniejsi.
I kurcze zastanawiam się. Często jest tak samo w życiu. Mało jest takich którzy pomagają biednym. Często właśnie biedni biedniejszym. I to mnie trochę dołuje
Przecież to powinno być tak że bogaci pomagają biednym
Są tacy ludzie oczywiście jednak tak naprawdę rzadko.
I widzę teraz bardzo często że tacy co pomagają to pomagają też dla popularności. Tzw influcerzy
Ja rozumiem że popularność jest fajna choć ma też minusy ale niektórzy to powinni się wstydzić że pomagają tylko dla rozgłosu
A moim zdaniem prawdziwie pomagają ci którzy się tym nie chwalą. Bo czym tu się chwalić ? Że pomogłeś komukolwiek ? Przecież to totalnie ludzka rzecz i nie rozumiem co niektórzy widzą w tym niesamowitego
Może fakt że to zdarza się teraz rzadko ale to nadal ludzka rzecz
Oczywiście jak widzę filmiki jak tacy właśnie influcerzy pomagają innym czy ogólnie ludzie bogaci którzy chwalą się tym w internecie to czasem wiara w ludzkość wraca jednak z drugiej strony wiem że większość robi to dla rozgłosu
To tylko moje zdanie i nikt nie musi się z tym zgadzać,aczkolwiek takie mam obserwacje. Choć oczywiście jest garstka tych którzy robią to z czystej życzliwości
A ten bogaty chłopiec w filmie postanowił że pomoże biednym dając im prezenty które miałybyc do bogatym. I mimo że poniósł tego później konsekwencje w postaci wściekłych rodziców twierdzących że jest komunistą bo zabiera bogatym i oddaje ich rzeczy biednym,ale on nie przestał pomagać
Tam też była dziewczynka z sierocińca która nie dostała listu od mamy podczas gdy wszystkie dziewczynki dostały.
A później zdarzyło się coś co było drugim tym świątecznym cudem ale nie będę spojlerowac. Może kogoś zainteresuje ten film
W międzyczasie zadzwoniła do mnie terapeutka bo nie mogła zadzwonić się do drugiej a coś się tam stało jak wyszła
Powiadomiłam tą drugą i ta się tym zajęła
Trochę dziwne uczucie być taką zaufaną osobą że nawet własni terapeuci dzwonią w jakiś konkretnych sprawach 🤔
Naprawdę staje się szefem w tym miejscu 😂
Potem wróciłam do domu i ubieraliśmy z mamą choinkę
Ostatecznie wygląda tak
Wyobraźcie sobie że Kiara nie jest zainteresowana choinką mimo że jest tyle kolorów i światełek 🤦🤣
Naprawdę bardzo dziwny kot 😂
A później posprzątałam i tak teraz siedzę i oglądam ten swój serial szpital
Wgl przyszła moja kawa zbożowa i herbaty
Piłam dziś o smaku białej czekolady. Moja ulubiona 🥰
Polecam naprawdę. Najlepsze moim zdaniem są tej firmy mokate
Aż ciekawe czy dziś pójdę spać
Aczkolwiek do zobaczenia
Trzymajcie się kochani 💜
8 notes
·
View notes
Photo
The King of Fire (story belowe)
- Słuchajcie! - Uradowana Zuzka podbiegła do paczki swoich szkolnych przyjaciół. - Nie uwierzycie kto zawita w naszym królestwie!
Przyjaciele spojrzeli po sobie bez entuzjazmu.
- Stado fos? - Gorzko zaśmiał się Horst.
- Nic podobnego! - Zuzka nie traciła dobrego nastroju. - Ahi! Mistrz ognia! - Dziewczyna aż trzęsła się z podniecenia.
Towarzystwo zdecydowanie się poruszyło informacją przekazaną przez lemurzycę.
- Coś takiego! - Zdumiał się Ted. - Aż dziw, że Król Julian XII zgodził się na pokaz tego mistrza.
- Wręcz przeciwnie! - Zaprzeczył natychmiast książę Julian. - Wuj znany jest ze swego zamiłowania do sztuki. Zwłaszcza, jeśli może ona w spektakularny sposób pozbawić kogoś życia!
- Koniecznie musimy go zobaczyć! Wszyscy! - Zuzka zdawała się zaraz eksplodować. - Dziś wieczorem da swój pokaz dla całego lemurzego królestwa. Koniecznie musimy być tam pierwsi! Miejsca przy samej scenie są najlepsze!
Lemury bezdyskusyjnie przyznały jej rację, ciesząc się już na wieczorne atrakcje. Rob zmieszał się trochę.
- O kim wy właściwie mówicie? - Zapytał w końcu lemur.
Reszta zamilkła na chwilę, po czym głos zabrała Zuzanna.
- Jeśli na tym świecie jest artysta, którego znają wszyscy bez względu na wiek i gatunek, to jest nim na pewno Ahi!
- Jeśli wolno mi krótko uściślić - Zaczął serdecznie Ted. - Ahi jest lemurem zza gór Madagaskaru. Nie wątpliwie mistrzem w swoim fachu!
- Słynny połykacz ognia. - Streścił swoich poprzedników Horst. - Trudno uwierzyć, że o nim nie słyszałeś. Podróżuje po całym Madagaskarze i organizuje pokazy swoich umiejętności.
- Dzisiaj będziesz miał okazję go poznać. - Książę objął ramieniem przyjaciela. - Albowiem jako przyszły król zarządzam, iż wszyscy wezmą dzisiaj udział w pokazie!
Wszyscy ochoczo przyklasnęli słowom przyjaciela. Rob uśmiechnął się jedynie, nie mając w rzeczywistości nadziei na godną jego uwagi atrakcję. Gdyby faktycznie Ahi odznaczał się wyj��tkowym talentem, to byłby mu znany od dawna. Przecież uważał się za osobę światową.
______________________
Pod wieczór wszystkie lemury z królestwa zebrały się na dziedzińcu, gdzie zazwyczaj przemawiał król. Jednak dzisiaj oczekiwali kogoś zupełnie innego.
- Chodźcie tutaj!! - Zuzia machała przyjaciołom z pod sceny.
Gdy reszcie udało się już przepchnąć, Ted zabrał głos.
- Stoisz tutaj od końca zajęć? Musisz być bardzo zmotywowana by zobaczyć ten występ! - Przyznał.
- Żartujesz? - Niemal natychmiast zareagowała Zuzanna. - O niczym innym nie marzę! Od kiedy skończyłam 10 lat, modliłam się do Franka, by mistrz Ahi odwiedziła w końcu nasze królestwo. Jest niesamowicie utalentowany, a przede wszystkim czarujący i przystojny. Po prostu idealny! - Lemurzyca pogrążyła się w marzeniach.
Rob zsunął brew i pojrzał na Juliana, ale ten jakby nic nie robił sobie z słó Zuzanny. Przejęty był nadchodzącym pokazem. Jednak nie tylko Rob zauważył ogromną fascynację Zuzi mistrzem ognia. Na drzewnie niedaleko sceny siedział Pancho z Andym.
- Czy wszystkie lemury w tak emocjonalny sposób podchodzą do ognia? - Zapytał rozbawiony nietoperz.
- Zamiłowanie do ognia to moja rzecz. - Zaprotestował Pancho. - Ale zdaje się, że Zuzka zwyczajnie zauroczyła się w pewnym lemurze i bynajmniej nie jest to nasz książę. - dodał kpiąco, a Andy zawtórował mu śmiechem.
Nagle rozmowy ucichły, gdy na scenę wszedł kameleon o wzorzystym ubarwieniu.
- Witajcie Panie i Panowie! Lemury oraz inni mieszkańcy lemurzego królestwa! A przede wszystkim miłościwie wam panujący Królu Julianie XII! Czy wszyscy jesteście gotowi, by powitać mistrza Ahiego, władcę ognia, najodważniejszego wśród lemurów i najzręczniejszego w swoim fachu?!
Tum zgodnie zawtórował, a książę, z lekkim rozbawieniem zerknął na swego wuja, który całemu widowisku przyglądał się z daleka na podwyższeniu. Julian doskonale wiedział, że wuj nie lubi by nazywać kogokolwiek królem prócz niego. Grymas na twarzy wuja tylko potwierdził jego przypuszczenie. Oznaczało to, że jeśli tylko pokaz nie sprosta jego oczekiwaniom, mistrz Ahi zapisze się na kartach historii jako pokarm dla fos lub krokodyli. Lecz nim poddał swą myśl głębszej refleksji, poczuł na ramieniu mocny uścisk Zuzanny. Dziewczyna wręcz piszczał z zachwytu. Na twarzach reszty przyjaciół pisało się wyraźne zadowolenie. Wszystkich prócz Roba który już od początku do mistrza podchodził z dużą rezerwą. To wyraźne odstępstwo zauważył Horst, który przyglądał się wszystkiemu sącząc swój napój przez rurkę. Nie zdążył jednak zareagować bo na scenie pojawił się wyczekiwany przez wszystkich MC. Postawny lemur stanął na środku sceny, a w obu rękach trzymał kije przypominające podpalone z obu stron pochodnie. Już po chwili zaczął obracać nimi z niewyobrażalną szybkością, tworząc ogniste kręgi, nie tylko przed swoją twarzą, ale też wysoko w powietrzu poprzez rytmiczne podrzucanie kija. Rzecz jasna nie była to jedyna atrakcja. W skład pokazu wchodziła również sztuczka z podpalonymi kokosami na długiej lianie, buchanie ogniem, spacer po rozpalonej linie i wiele więcej. Nie wątpliwie robiło to wrażenie na zgromadzonej widowni, choć nie można było jednoznacznie ocenić, która część pokazu stanowiła największą atrakcję. Spokój jaki przejawiał Ahi podczas bezpośredniego kontaktu z ogniem, robił niesamowite wrażenie na Tedzie, jednak Zuzka zdawała się nawet tego nie zauważać. Jej oczy przyciągało ciało lemura, jego twarz... spokojne, jednak wyraziste rysy, jak i wyrzeźbiona, symetryczna sylwetka. Można by rzec, że był ideałem płci przeciwnej lub przynajmniej ideałem w oczach tej konkretnej przedstawicielki płci przeciwnej, bo odziwo nie była jedyną osobą, która na ten aspekt zwróciła szczególną uwagę. Ze szczególnym skupieniem. całemu pokazowi przyglądał się Rob. Również dlatego, że wcześniej nic nie słyszał o tym artyście, więc jako nieliczny miał możliwość wyrobienia sobie własnej opinii. Ale ów lemur miał w sobie coś co przyciągało jego uwagę. Ciało i twarz podobały się McToddowi ale zdaje się że w zupełnie innym sensie. Wzbudzał jego podziw i to do tego stopnia, że w głębi duszy poczuł zazdrość zmieszaną z podziwem dla lemura. Sam zapragnął wyglądać podobnie, a może nawet lepiej? Nie byłoby w tym przecież nic trudnego, bo obecnie jego uroda jest nieziemska. Zatem niewiele mu trzeba. Dla McToddów uroda zawsze miała wartość pierwszorzędną i wpajano mu to od wczesnego dzieciństwa. Z resztą wygląd jego krewnych i rodziny nie pozostawiał złudzeń - kontrowersyjny a jednak pożądany. Mieszczący się w granicach dobrego smaku, bądź i nie. To sprawiło, że zapragnął zamienić z artystą choć parę słów po pokazie. Tak jak dla Zuzanny mistrz Ahi stał się idolem i dla niego. Chciał go jeszcze kiedyś spotkać, wziąć z niego przykład, a przede wszystkim stać się lepszą wersją mistrza Ahi. Nie po to by słyszeć, że jest do niego podobny, lecz po to by słyszeć, że jest od niego atrakcyjniejszy.
KONIEC
#ahkj#AHKJ King Julien#ahkj rob mctodd#rob mctodd#all hail king julien horst#all hail king julien fanart#all hail king julien#ahkj karen#all hail king julien karen#madagascar alex#madagascar fanart#dreamworks#all hail king julien pancho#all hail king julien andy
25 notes
·
View notes
Text
Kochani, jak pewnie wiele osób i ja uwielbiam apke TikTok co za tym idzie znajduje tam czasami naprawdę śmieszne filmiki. Ostatnio znalazłam pewien fanowski filmik z LMK gdzie Monkey King zabiera MK do lekarza i pomyślałam sobie, że nigdy nie mogłam znaleźć fanfiction gdzie MK ma lęk przed igłami, więc sama postanowiłam napisać taki fanfic. Zapraszam więc was na mój fanfic do tego filmiku
WIZYTA U LEKARZA
Był spokojny, słoneczny dzień w Megapolis. Na ulicach jak zwykle można było spotkać uśmiechniętych mieszkańców. Wydawało by się, że nikt dziś nie ma złego nastroju... jednak nie. Dwie małpy szły ulicami w nieznanym kierunku dla innych, pierwszy z nich miał delikatny uśmiech na twarzy i trzymał drugą młodszą małpę za ręke. Drugi chłopiec natomiast miał minę jakby właśnie szedł na ścięcie. I prawie tak się czuł, bo wiedział gdzie jego mentor go zabierał:
- W porządku MK. Nie masz się niczym martwić- próbował pocieszać chłopca Monkey King, to jednak nie pomogło. MK w odpowiedzi delikatnie się sztucznie uśmiechnął i po sekundzie jego mina wróciła do wcześniejszej.
Wkrótce dwie małpy weszły do wielkiego, jasnego budynku z napisem szpital. Kiedy znaleźli się na korytarzu niczym lotem błyskawicy z wrzaskiem którego nie powstydziłby się demon z piekła przez korytarz przeleciał jakiś niebieski koleś. Na jego widok MK zatrzymał się i zrobił tak wielkie oczy, że myślał że zaraz mu wypadną z czaszki. Chwile za nim pojawił sie lekarz, krzyczący żeby zaczekał. Przerażony MK z czarnymi myślami zapytał:
- Przepraszam? Kto to był?- lekarz jakby nie usłyszał pytania nastolatka i z uśmiechem na ustach powiedział:
- Witam. Jest pan tatą MK?- zapytał Sun Wukonga, który z dumą odpowiedział:
- Tak, jestem.
- Przyszedł pan z nim na nowy zastrzyk, tak?- zapytał lekarz jakby wiedział po co dwie mistyczne małpy przyszły do szpitala.
- Dokładnie. On...- zaczął Sun Wukong, jednak kiedy się odwrócił do MK ten uciekał przez korytarz do drzwi. Zirytowany Monkey King zwrócił się do lekarza:
- Bardzo przepraszam. Zaraz go przyprowadzę- powiedział i poleciał zza swoim synem. Lekarz jedynie powiedział, żeby się nie spieszył i wrócił do swojego gabinetu.
Jak Sun Wukong obiecał tak chwilę później posadził przerażonego i bladego jak trup MK na łóżko a sam usiadł na taboretce nieopodal. MK w tamtej chwili był bardziej przerażony niż wtedy kiedy Spider Queen go złapała kiedy on i jego przyjaciele ratowali Pigsiego i Tanga z jej rąk. Widok ogromnego zastrzyka w rękach lekarza również nie pomagała mu się uspokoić. Lekarz widząc w jakim stanie jest jego młody pacjent zapytał:
- Więc, MK. Jak tam dzień?- pewnie liczył na jakąś odpowiedź od chłopca, jednak jedyne co otrzymał to nadal trzęsącego się nastolatka.
- Spokojnie MK nie masz się niczym obawiać. Spójrz na swojego tatę- próbował uspokoić chłopca, lekarz. MK zerknął na Sun Wukonga:
- Tato, pomóż- wyszeptał Monkie Kid w nadziei że jego mentor uwolni go z tego koszmaru. MK był tak wówczas skupiony na Monkey King, że nawet nie słuchał lekarza, który coś tam do niego mówił.
- Wszystko będzie ok- odpowiedział Wukong i chwilę później wyciągnął z kieszeni zatyczki do uszu. MK wiedział że jego tata mu nie pomoże.
- Bądź dużym, dzielnym chłopcem a nic nie poczujesz. To będzie szybkie ukłucie- odparł lekarz i już zaczął podchodzić do MK z zastrzykiem. Monkie Kid wyczuwając że jest sam na sam ze swoim lękiem nie zamierzał się poddać. Kiedy lekarz był już mega blisko chłopca ten kopnął go w brzuch w wyniku czego lekarz z wrzaskiem wyleciał z gabinetu wybijając tym samym dziurę w ścianie. Wnet do lekarza podbiegła jakaś pielegniarka i pytając o zdrowie doktora pomagała mu wstać z podłogi. Sun Wukong który obserwował wszystko przy dziurze w gabinecie uznał że lekarzowi nic nie jest. Wówczas spojrzał na MK i zauważył że jego uczeń ponownie próbuje zwiać. Jak w poprzednim razem Mędrzec równy niebu błyskawicznie skoczył na MK i przyszpilił go do łóżka. MK krzyczał, trząsł się, i wyrywał jak tylko mógł i nawet słowa swojego mentora nie mogły sprawić aby się uspokoił i dał sobie zrobić zastrzyk. Fobia przed igłami totalnie ogarnęła nastolatka i nic nie dało się z tym zrobić.
W tym czasie lekarz z pomocą pielęgniarki doszedł ponownie do swojego gabinetu. Obydwoje zauważyli wówczas jak Monkey King przytrzymuje MK do ucieczki:
- doktorze niech Pan mu zrobi ten zastrzyk!- prosił doktora Wukong. Pielegniarka poszła pomóc Monkey Kingowi i złapała za nogi MK, który dalej wiercił się próbując się uwolnić. Lekarz z nadal o dziwo całym zastrzykiem podszedł do ręki MK:
- MK proszę obiecuje że to nie będzie bolało. Wszystko będzie dobrze- powiedział do chłopca.
- NIE RÓB TEGO!!!! BŁAGAM!!!!- krzyczał ze strachu MK patrząc na zbliżającą się igłę.
PO WIZYCIE
MK trzymał się mocno za ramię w który lekarz wbił mu igłę. Nadal bolało co sprawiało że chłopiec pocierał obolałe miejsce. Monkey King szedł obok niego i patrzył na niego uważnie:
- Nie było tak źle- powiedział choć po minie MK uznał że chłopiec wcale tak nie myślał.
- Jestem z ciebie dumny. To pierwszy krok do pokonania twojego lęku przed igłami- dodał. MK na to trochę się rozchmurzył.
- Choć młody. Chyba Prosiak wkrótce zrobi na obiad swoje słynne kluski- dodał. Na te słowa MK rozweselił się i krzyknął:
- TO NA CO CZEKAMY? SZYBKO!!!- chwilę później wyczarował chmurkę i razem ze swoim mentorem polecieli do restauracji Pigsiego.
3 notes
·
View notes
Text
"Kto próbował coś zmienić w sobie, jakiś nawyk, schemat, zachowanie, sposób postrzegania czegoś zauważył pewnie, że to było trudne. Kto próbował coś zacząć, czegoś się nauczyć zauważył pewnie, że pierwszy krok bywał odwlekany, wielokrotnie przemyśliwany. Kończyło się czasem rezygnacją, utknięciem. Wtedy właśnie warto przyjrzeć się temu, czego nie chcemy utracić. (...)
Stare musi odejść. Naturalna jest więc nostalgia i niechęć mimo deklarowanej chęci zmiany. Rodzi się wewnętrzny konflikt, który w obrazie wygląda tak, jakby się chciało poruszać w stronę drzwi z jednoczesnym przywarciem do krzesła, na którym się siedzi… Żeby być tam, nie można być już tu. Świadomość tego bywa bolesna, ale także pomocna i udrażniająca".
Justyna Dworczyk
0 notes
Text
Rozdział 13: Kurka Spa & Funeral Services
Kurka Spa and Funeral Services wyglądało jak siedziba religijnego kultu, gdyby religijne kulty uwielbiały nagrobki i uprawianie porannej jogi na trawniku. Przez kutą bramę prowadziła do głównego budynku żwirowa droga, wzdłuż której kwitła maciejka, błękitna jak bezchmurne niebo nad nami.
Renard nalegał, abym pozwoliła mu się tu odwieźć i w rezultacie spędziliśmy w jego samochodzie godzinę, rozmawiając o głupotach, narzekając na zepsutą klimatyzację i martwiąc się, czy leśne drogi prowadzące do tego miejsca nie zamordują do reszty zawieszenia jego samochodu. Było to bardzo miłe i musiałam mocno się pilnować, żeby się nie przyzwyczajać.
Wyruszyliśmy z samego rana. Odebrał mnie spod domu tuż przed świtem, zanim jeszcze z trawnika zdążyła wyparować rosa, błyszcząca jak diament w pierścionku. Drań nawet dżentelmeńsko zaniósł moje bagaże do auta. Patrzyłam, jak mrużył w porannym słońcu oczy pijąc zaparzoną przeze mnie kawę w podróżnym kubku, i myślałam sobie, że życie jest niesprawiedliwe. Postanowiłam wtedy, że zrobię co w mojej mocy żebyśmy miło spędzili czas. Jeśli nawet Renard wyruszy na wojnę ze szkieletami i poszukiwanie nowej, normalnej narzeczonej, uczyni to pełen wspólnych wspomnień!
Przy bramie Kurka Spa & Funeral Services przywitał nas krótko pan Kurka z łysiną ukrytą pod słomkowym kapeluszem. Wytłumaczył, którędy dostać się do mojego pokoju, zaprosił na warsztaty jogi duchowej po czym oświadczył, że kolację serwują o dwudziestej i zniknął.
Czy mogłam w tym momencie podziękować Renardowi Jabłońskiemu za pomoc, zniknąć na zawsze z jego życia, przejść trening samoobrony u Kurków i zostać produktywną, acz samotną, obywatelką Nieznania?
No, mogłam.
Jednak Renard popatrzył na mnie spod długaśnych rzęs, mrużąc czy w jaskrawym słońcu i zapytał, którędy ma zanieść moje bagaże a ja nie byłam wystarczająco silną osobą i dobrą kobietą, aby odpowiedzieć w jakikolwiek inny sposób niż rumieniąc się i wskazując mu drogę ruchem ręki.
Ruszyliśmy więc alejką do budynku głównego, wielkiej spiczastej bryły pokrytej beżowym tynkiem typu baranek. Kurka Spa miało nieregularny kształt, przypominający trochę basen miejski a trochę góralską chatę. Dół budynku tonął w przeszkleniach, natomiast góra zrobiona była głównie z drewna i dachówki. Większość trawników zarośnięta była dawno niekoszoną trawą, z której przebijały chabry i rumianki; nad nimi buczały wielkie majowe żuki. Jednak nie było to miejsce niezadbane; żwirową ścieżkę ktoś niedawno zagrabił, wejście do budynku zdobiły skrzynki z kwiatami z liśćmi lśniącymi od wody, którą ktoś je podlał.
Kurka Spa & Funeral Services chciało, żeby ludzie mijali je bez zainteresowania, ot kolejny opuszczony budynek dawnego ośrodka rehabilitacji medycznej. Jednak dla każdego, kto przekroczył jego wrota stawało się jasne, że to miejsce kryło w sobie wiele tajemnic.
Na przykład budynek stojący najbliżej bramy oznaczony był tabliczką Kostnica nr 2. Renard zauważył, że to dość niepokojące, że wiejskie spa potrzebuje własnej kostnicy. Musiałam się z nim zgodzić, tym bardziej, że tabliczka sugerowała, iż wybudowano tu więcej niż jedną. Nie było jednak kogo o to zapytać, więc po prostu ruszyliśmy na poszukiwania mojego pokoju, gdzie Renard zostawił bagaże. Odprowadziłam go do auta, starając się utrzymać swobodną atmosferę, ale rozmowa nam się nie kleiła. Renard sprawiał wrażenie rozkojarzonego, jakby nie mógł się doczekać aż pojedzie do domu. Tylko, że nie otwierał drzwiczek. Stał na parkingu, kiwając się w przód i w tył jak wtedy na scenie.
– Słuchaj, może chcesz zwiedzić wystawę w muzeum instrumentów? - Wypalił w końcu. – Miałem pójść, ale bratu coś wypadło i zostały mi bilety…
Popatrzyłam na niego z ukosa. Moje zainteresowanie instrumentami muzycznymi ograniczało się do gitary, którą Renard przytulał na scenie podczas Nocy Kupały. On sam jednak nie patrzył na mnie, tylko dłubał przy kluczykach.
– Nie mam samochodu, więc będzie trudno mi dojechać do Poznania. - Odmówiłam dyplomatycznie. Kto by chciał targać się autobusem w lecie do miasta, żeby oglądać w gablocie stary akordeon?
– Jasne, rozumiem.
– Ale dziękuję, że o mnie pomyślałeś. - Powiedziałam z wymuszoną kurtuazją. – Chociaż na pewno znasz kogoś, komu możesz oddać bilety, żeby się nie zmarnowały.
Nie odpowiedział.
Drzewa szumiały, owady bzyczały, w oddali rżał jakiś koń a my nie umieliśmy wydusić z siebie pożegnania. Ktoś powinien mnie był uprzedzić, że randkowanie składa się głównie z niekomfortowej ciszy w malowniczych okolicznościach.
W jurcie za budynkiem rozbrzmiał gong, i w tej samej chwili jak diabeł z pudełka wyskoczyła z krzaków pani Kurka.
– Kaju! Zachęcam do udziału w warsztatach z rozmowy z wewnętrznym głosem. – Powiedziała, a kiedy odwróciłam się, aby pożegnać Renarda pani Kurka położyła na jego ramieniu stanowczą dłoń. – A naszego młodego człowieka wezmę w tym czasie na lemoniadę. No, już leć! Renard spotka się z tobą w lobby za godzinę.
No to poszłam.
0 notes
Text
1. Szpiedzy i Ryzyko
Nieoczekiwana śmierć Cedrica wszystkim przyniosła niepokój. Oczywiście najbardziej ucierpiał jego ojciec, który raczej nieprędko pogodzi się z brakiem syna, ale ostatnie wydarzenia wstrząsnęły wieloma innymi osobami. Słowa Harry'ego o powrocie Sam-Wiesz-Kogo i natychmiastowe zabójstwo niewinnego nikogo by nie cieszyły. No, może śmierciożerców i ludzi pokroju Malfoya. Nie pomagał fakt, że to właśnie tacy ludzie rządzili obecnie w Ministerstwie - Harry'emu i Dumbledore'owi nikt nie wierzył.
Właśnie dlatego znalazła się tu. Szła z Moodym na jakieś ważne zebranie po godzinach pracy. Wspominał coś o jakimś zakonie, reaktywacji bezpieczeństwa i feniksie sprzed dwudziestu lat... Czy jakoś tak.
W każdym razie szła właśnie jakąś dziwnie spokojną, mugolską ulicą. Wzdłuż podłużnej alejki rosły idealnie przycięte drzewa, droga tak równa, jakby nikt nią nie jeździł, a trawnik zdawał się być nietknięty przez nikogo, nawet dzieci bawiące się na pobliskim placu.
Na pierwszy rzut oka widać, że to mugolskie osiedle. Gdyby mieszkali tu czarodzieje, dałoby się wyczuć napięcie w powietrzu. Po rozstrzygnięciu Turnieju Trójmagicznego całym światem magii zawładał niepokój; albo ludzie uważali dyrektora Hogwartu za szale��ca i bali się o swoje dzieci, albo o swoje życia, wierząc, że Voldenort powrócił. Możnaby stwierdzić, że ta okolica była zupełnie pozbawiona jakichkolwiek magicznych aspektów. Tylko piaskownice, zielone krzaczki, zwierzątka, spokojni mieszkańcy, przesuwający się blok...
- Tonks! - krzyknął Moody, kiedy na niego wpadła. - Skup się wreszcie!
Kobieta pozbierała się szybko, ale wciąż nie mogła uwierzyć w to, co widziała. Przez całe swoje 22-letnie życie nie spotkała się z czymś takim. Normalny, szary budynek, nieco podniszczony, ale w dobrym stanie, z ceglanymi, czarnymi ścianami, betonowymi schodami i balustradami wyjętymi niczym z pałacu wiktoriańskiej księżniczki - tylko że się rozciągał.
Sam widok robił niezłe wrażenie, ale najdziwniejsze z tego wszystkiego było to, że nikt poza nimi nie zdawał się tego zauważać. Oczywiście, wiedziała, że to, co się tam działo, to czysta magia, ale żeby żaden niemagiczny człowiek nie zauważył nawet czegoś minimalnie nie w porządku? To się jej w głowie nie mieściło.
Obserwowała dom tak długo, że blok całkowicie się rozsunął i ujawnił kolejną, zagubioną klatkę schodową, z niewielkim numerem 12 nad drzwiami. Wszystko się skończyło, ale nie była w stanie oderwać wzroku od tego niepozornego mieszkania, które właśnie wyłoniło się z sąsiedniej ściany.
Tok jej myśli przerwał głos Alastora.
- No, Tonks - zaczął starszy auror. - Oto Grimmauld Place 12. Teraz nie każmy im dłużej czekać. Zapraszam za mną.
Szalonooki ruszył przed siebie, zostawiając nieruchomą podopieczną za sobą. Jego laska obijała się o betonowe bloki chodnika, a płaszcz rozwiewał się na wszystkie strony. Nawet nie obejrzał się za siebie, gdy krzyknął, by ją pospieszyć. Od razu posłuchała.
Może nie znała Moody'iego zbyt długo, ale wiele o nim słyszała i od zawsze uważała, że jest straszny. Zresztą nie tylko ona. Auror siał postrach wśród wszystkich nowych - często także i starszych - członków kadry ministerstwa. Odkąd postanowił wrócić z emerytury stał się jeszcze bardziej przerażający, niż jak przychodził do niej na wykłady w czasie treningu aurorskiego.
Do dziś pamiętała ten wiekopomny dzień, w którym Moody zawołał ją na środek sali, by zaprezentowała swoje umiejętności. Potknęła się po drodze trzy razy, na koniec rozwaliła schody na podest, a gdy już się na nim znalazła, cała grupa wpadła w śmiech. Jedyny Moody okazywał kamienną twarz, a po tym, jak jej włosy zmieniły kolor z różowego na zielony, jakby się zdziwił, uciszył resztę niedoszłych aurorów i do końca jej treningu traktował oszałamiaczami każdego, kto miał czelność skomentować jej brak równowagi. Nigdy jej to nie przeszkadzało, ale od tamtej pory Alastor zaczął ją nieco faworyzować - nie żeby chciał się przyznać - i dostawała prace przystosowane do jej pola działania (jak najwięcej transmutacji i jak najmniej zadań w terenie).
Nawet teraz, kiedy była już aurorką, Szalonooki zdawał się pokazywać jej rzeczy, o których nie wiedziała reszta nowych twarzy. Ponadto pomagał jej opanować trudne zagadnienia i własne lęki, co było dość dużym wyjściem z jego strefy komfortu. Doceniała to.
Może teraz też zabrał ją tam, żeby pokazać jej jakąś opuszczoną siedzibę? Albo miejsce spotkań śmierciożerców z I wojny czarodziejów? Nie byłby to pierwszy taki wypad do Londynu, niejednokrotnie zwiedzała podejrzane kamienice lub szła z Moodym drogą jego przeszłości. Co prawda tylko tej zawodowej, bo był to bardzo zamknięty mężczyzna. Czasami myślała, że nawet Veritaserum nie byłoby w stanie wyjąć z niego żadnych prywatnych informacji.
– Auć! – syknęła, gdy skolidowała ze ścianą, potknąwszy się o jakiś wieszak.
W tej całej plątaninie myśli nie zorientowała się, że już weszli do środka. Właśnie mieli wchodzić do kuchni, gdy z dalszej części korytarza rozległ się czyjś głos.
– Szlamy! Szumowiny! Zdrajcy krwi! W moim domu?! – słychać było echo niosące się wzdłuż pomieszczeń.
– Znowu ona... – mruknął Alastor, mijając ją w przejściu.
Tonks wpatrywała się przez chwilę w stronę portretu, z którego zdawały się dochodzić krzyki i zakryła uszy, kiedy dama z obrazu zaczęła - jeśli to możliwe - wrzeszczeć jeszcze głośniej.
– Och, przestań, przeklęta wiedźmo! – usłyszała za sobą stłumiony, znajomy głos.
Syriusz minął ją, jakby jej nie zauważył, i ruszył w stronę czarnowłosej kobiety. Miała na sobie klasyczną, czarną suknię, ciasne upięcie na głowie, a oczy pałały nienawiścią. W tle Tonks widziała ścianę niemal identyczną do tej, na której wisiała nieznajoma.
– Zamknij się, ty stara...
Syriusz szarpał się przez chwilę z zasłonami, po czym całkiem zakrył portret i cały hałas ustał. Tonks z ulgą odkleiła dłonie od uszu.
– Tonks! – uśmiechnął się do niej jej wujek. – Jak ja Cię dawno nie widziałem! Właśnie poznałaś... moją matkę, niestety.
– Syriusz! – dziewczyna rzuciła mu się w ramiona.
Jak ona za nim tęskniła. Ostatni raz spotkali się, gdy miała 8 lat. Był częstym gościem jej matki, oboje jako "skazy rodu Blacków" wspierali się nawzajem. Kiedy Andromeda usłyszała, że starszy syn Walburgi uciekł z domu, od razu zaczęła go szukać. Miała wtedy 22 lata i roczną córkę, ale wiedziała, jak to jest być wyrzuconym przez rodzinę. Dlatego wielki kamień spadł jej z serca, gdy okazało się, że jej kuzyn znalazł schronienie u Potterów.
Równie wielkie było jej zdziwienie po wtrąceniu Syriusza do Azkabanu i rzekomej zdradzie przyjaciół. Odkąd skończył Hogwart przychodził do nich w każdy weekend, przez jakiś czas mieszkał z Lily i Jamesem. Bardzo dobrze go znała i nie wyobrażała sobie, żeby mógł zrobić coś takiego. Prawdą było, że odkąd go oskarżono ani razu się z nim nie skontaktowała. Dopiero rok temu Dumbledore znalazł się w domu rodziców Tonks i wytłumaczył im, co się stało z Syriuszem. Andromeda wydawała się sceptycznie nastawiona, ale ta wersja wydarzeń chyba bardziej pasowała jej do Gryfona, więc odpuściła. To nie zmieniło faktu, że do niego nie napisała.
– Ziemia do mojej nimfy – zaśmiał się Black, gdy znowu się zamyśliła. – Co Ci tak chodzi po głowie?
– Nic, ja tylko... – zaczęła, ale nie dane jej było skończyć.
– Wszystko tu u Was w porządku?
Z kuchni wyszedł jakiś wysoki mężczyzna o jasnobrązowych włosach, ubrany w nieco za duży, szary garnitur. Jego twarz pokrywały zmęczenie, zmartwienie i ledwo widoczne blizny. Znane jej blizny. To do niego należał głos.
– W jak najlepszym, Lunatyku – odezwał się starszy wesoło i poklepał Nimfadorę po plecach. – To moja krewna, Nimfadora Tonks.
– Wystarczy "Tonks" – dodała pospiesznie i wyciągnęła niezdarnie rękę, żeby się przywitać.
Remus patrzył na nią przez moment, jakby analizował to, czego się dowiedział, po czym zrobił kilka kroków w przód i ucałował jej dłoń jak na dżentelmena przystało. Jeśli się zarumieniła, to nikt nic nie powiedział.
– Miło mi Cię poznać, Tonks – odparł, gdy znów spojrzał jej w oczy. – Remus Lupin. Córka Andromedy i Teda jak mniemam?
Dziewczyna pokiwała jedynie głową, wciąż bojąc się cokolwiek powiedzieć. Matko, czy ona zawsze musiała robić z siebie taką idiotkę?
– Remus? Znalazłeś ich, czy sam się zgubiłeś po drodze? – usłyszeli głos Moody'iego z pokoju.
– Już idziemy, Alastorze! – krzyknął Lupin, po czym odsunął się od niej nieznacznie.
Wpatrywali się w siebie przez jakiś czas. Nastała niezręczna cisza, którą po chwili przerwał Syriusz.
– Nie wiem, jak wy, ale ja wolę zacząć spotkanie. Mamy wiele do omówienia, a kolacja będzie dopiero po naradzie.
Zasalutował i zniknął za drzwiami kuchni. Tonks przez chwilę nie wiedziała, co powinna zrobić. Pierwszy raz widziała to miejsce, ale w jakiś sposób czuła się do niego przywiązana. Co to miało znaczyć?
– Idziesz? – zapytał Remus, stojąc przy framudze.
– Już – uśmiechnęła się i podbiegła do niego.
Mężczyzna otworzył jej drzwi i czekał, aż wejdzie do środka. Dawno nie widziała kogoś o tak staromodnym wychowaniu, ale było to po części urzekające. Coraz mniej osób o tym pamięta.
Po wejściu do kuchni jej oczom ukazał się długi stół, dookoła którego zebrało się mnóstwo ludzi. Ściany w kolorze butelkowej zieleni nadawały mrocznego blasku świecom pod sufitem. Na końcu pomieszczenia znajdowała się stara, drewniana kuchnia. Szafki rozciągały się przez całą szerokość jadalni, a na lewym końcu ktoś właśnie otworzył drzwi. Dumbledore.
– No to skoro już wszyscy jesteśmy – zaczął dyrektor Hogwartu. – To możemy zacząć zebranie. Nimfadoro, Remusie, zajmijcie miejsca.
– Nie mówcie do mnie Nimfadora – zniżyła głos niebezpiecznie.
Gdy jej włosy zmieniły kolor na czerwony, prawie wszyscy zrobili wielkie oczy. Osoby takie jak ona były bardzo rzadko spotykane w świecie magii, przede wszystkim dlatego, że nie dało się zwyczajnie nauczyć tych umiejętności. Wiele ludzi o tym marzyło.
Razem z Lupinem stanęli w kącie, w którym zauważyli Syriusza i Charliego. Tonks od razu rzuciła się na szyję przyjacielowi z Hogwartu. Pogromca smoków musiał się tego spodziewać, bo nawet się nie zachwiał, łapiąc ją.
– Mi też miło cię widzieć – wyszeptał żartobliwie.
W tej samej chwili Albus zaczął swój wykład na temat Zakonu Feniksa. Jakaś formacja konspiracyjna z I wojny czarodziejów, utworzona przez Dumbledore'a do walki z Voldemortem... Każdy domyślał się już, po co zostali tu wszyscy wezwani.
– Lord Voldemort powrócił! – rzekł Albus, krążąc po pokoju. – Z tego powodu uważam za stosowne wznowienie działań zakonu!
W pokoju nastał niemały zamęt. Szepty, komentarze i zmowy biegły przez pomieszczenie w zawrotnym tempie i wkrótce wszędzie słychać było jedynie szepty: "Voldemort... Potterowie... koniec..."
– Proszę o ciszę! – krzyknął dyrektor. Wszelkie szepty ustały. – Wiem, z czym kojarzy się nam I wojna czarodziejów i pierwotny Zakon Feniksa. Wielu z nas, którzy byli tu poprzednio, już nie ma. Wielu zginęło w walce o wolność. Uwierzcie mi, nie zapomnimy o nich.
Przerwał na chwilę, by rozejrzeć się po zebranych. Wśród nich dało się rozróżnić państwa Weasleyów oraz ich dwóch najstarszych synów, paru aurorów, nauczycieli Hogwartu i pracowników ministerstwa. Każdego znał i chyba każdemu ufał, ale w tych czasach ciężko było mieć pewność. Mimo to potrzebował popleczników, potrzebował ludzi gotowych do walki.
– Jednakże potrzebna mi wasza pomoc! Wasza, zarówno starych jak i nowych członków! Czekają nas ciężkie czasy. Ludzie, którzy zginęli kilkanaście lat temu, ryzykowali życiem, byśmy mogli dziś nie bać się o naszą przyszłość. Jednak z przykrością muszę stwierdzić, że jest ona zagrożona! – Jego wzrok spoczął na Moodym. – Nie możemy pozwolić, by ich poświęcenie poszło na marne. Musimy walczyć! Walczyć, przyjaciele, za wszelką cenę. Dlatego dziś wieczór odbywa się pierwsze spotkanie Zakonu Feniksa po czternastu latach nieaktywności. Czy jesteście gotowi podjąć to ryzyko?
Każdy myślał o tym, co przed chwilą padło z ust dyrektora. W pokoju nastała cisza. Nikt nie śmiał jej zakłócić. Nikt nie chciał ryzykować.
Ciszę przerwała Andromeda Tonks.
– Nie chcę być częścią tego przedsięwzięcia – odparła szczerze, wstając.
Nimfadora zastanawiała się, jak mogła nie zauważyć własnej matki, jednak jej troski szybko rozwiały się po jej deklaracji. Jak ona mogła tego nie chcieć? Przecież jeśli Voldemort wygra, będzie pierwszą, którą zamordują śmierciożercy. Nie mogła nie walczyć.
– Mamo? – zapytała zdziwiona Dora.
– Nie mogę. – Odwróciła się do córki. – Chętnie pomogę w nagłej potrzebie, ale nie chcę być oficjalnym członkiem.
Ted złapał żonę za rękę, a Dora była gotowa, by się kłócić, lecz kobieta nie ustępowała.
– Nie. R��bcie, co chcecie, ale to moja decyzja – odwróciła się do Albusa. – Przepraszam, Dumbledore, ale nie chcę się w to mieszać. Nie ja.
Wszyscy zebrani wstrzymali oddech, w kuchni zapadła cisza. Tylko dyrektor i Andromeda stali jakby w napięciu, wpatrując się w siebie uważnie.
– Dziękuję za szczerość, Andromedo – odrzekł łagodnie Albus – Nie będziemy cię mieszać w sprawy zakonu, jeśli nie będzie to konieczne. Czy ktoś jeszcze ma jakieś uwagi?
Rozejrzał się wokół pokoju. Każdy wpatrywał się w państwa Tonks, podziwiał puste ściany albo czytał papiery i plany rozłożone na stole. Nikt się nie odezwał.
– Dobrze więc – dodał po chwili. – Przejdźmy zatem do organizacji.
Dyrektor zaczął coś tłumaczyć, ale ona nie słuchała. Andromeda Tonks, najsilniejsza kobieta, jaką znała Nimfadora, mogła się wycofać z walki o lepszą przyszłość? Wbrew rodzinie wyszła za mąż za mugolaka, wyniosła się z domu i zaczęła wszystko od nowa bez niczyjej pomocy, a teraz wolała siedzieć cicho, zamiast się przeciwstawić? To do niej niepodobne.
Musiała być nieobecna przez pewien czas, bo z myśli wyrwał ją Lupin.
– Jesteś metamorfomagiem – stwierdził. – Pokazałabyś mi coś więcej?
Przez chwilę musiała się oswoić z faktem, że ktoś coś do niej mówił, ale ta "chwila" ewidentnie trwała za długo, bo do rozmowy przyłączył się Syriusz.
– No dalej, Nimf – ponaglał ją. – Nie bądź taka. Nasz stary, dobry Remus nigdy nie spotkał kogoś takiego.
Syriusz mrugnął do niego, a Remus rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie. Tonks rozbawił ten widok.
– Dobrze, dobrze. – zgodziła się. – Już pokazuję.
Zastanawiała się, co pokazać, i po paru sekundach jej włosy były w niebieskim kolorze, oczy oślepiająco różowe, a jej usta rozlały się w upiornym uśmiechu aż po brwi. Wyglądała jak klaun albo bogin. Lupin gapił się na nią zdumiony.
– Oj, siostrzyczko, ty to wiesz, jak nas rozbawić – stwierdził Black, posyłając jej szelmowski uśmiech.
Tonks tylko pokręciła głową.
– "Siostrzyczko"? Nie jest twoim wujkiem? – zapytał nieco zdezorientowany Lupin.
– Nazwał mnie tak, gdy moja matka zaczęła traktować go jak mnie; Jakby coś mogło nas zabić, gdybyśmy próbowali poskromić bogina Patronusem – wyjaśniła mu Tonks.
Remus przez chwilę zdawał się nie rozumieć i aurorka zastanawiała się, czy powiedziała coś nie tak, gdy ich rozmowę przerwał Alastor.
– Pewnie dowiedzielibyśmy się więcej, gdyby ktoś raczył nas słuchać!
Wpatrywał się w ich czwórkę z miną godną Snape'a podczas zajęć z Gryfonami. Nikt nie wiedział, co zrobić, a Tonks czuła, jakby miała się zapaść pod ziemię.
– Wyluzuj, Moody, nikogo nie zabije chwila rozmowy – odparł Syriusz, rozkładając się wygodnie na fotelu.
Auror zdawał się powstrzymywać od rzucenia na niego klątwy.
– Żebym ja cię zaraz nie zabił, ty mały...
– Wystarczy, Alastorze – przerwał mu Albus. – Jestem pewien, że już nam nie przeszkodzą. Kontynuuj, Minerwo.
Wszystkie oczy z powrotem skupiły się na profesor McGonagall, która w szmaragdowych szatach pochylała się nad jakimś listem. Odchrząknęła i spojrzała po zebranych.
– Jak już mówiłam, nim mi przerwano, – rzuciła huncwotom wymowne spojrzenie. – rozmawiałam z Amelią Bones. Zdradziła mi, że ministerstwo ma w planach wysłać do Hogwartu swoich szpiegów. Chcą obsadzić kogoś z zaufanego grona Knota na stanowisko nauczyciela Obrony przed Czarną Magią. Jednak nie od dziś wiadomo, że to Skrzydło Szpitalne jest jednym z miejsc, w których uczniowie szukają spokoju.
Przerwała na chwilę i przyjrzała się pracownikom ministerstwa.
– Właśnie z tego powodu – mówiła dalej. – Knot chce wysłać do nas kogoś z Czarodziejskiego Pogotowia Ratunkowego, biura jednego z departamentów ministerstwa.
Po zebranych przeszedł szum, każdy doskonale wiedział, co to oznacza - Ministerstwo nie ufa szkole.
– To brak szacunku dla uczniów i prawa! – oburzył się Bill Weasley. – Nie można rządać od dzieci, żeby podstępem informowały ministerstwo o sprawach Hogwartu!
– I doskonale się z tym zgadzam, Williamie – uspokoił go Dumbledore. – Aczkolwiek nie mamy na to żadnego wpływu.
– Może mamy – nalegał Bill. – Wybrali już, kto będzie pełnił te funkcje?
Rodzice rzucili mu uciszające spojrzenie, ale nie dawał za wygraną. Musieli coś z tym zrobić, to niemożliwe, żeby mieli związane ręce. Przecież gorsze przeszkody przyszło im niegdyś pokonywać, niekompetentny minister nie mógł im teraz zagrozić.
– Jeszcze nie, ale wszystko wskazuje na to, że stanowisko nauczycielskie obejmie Dolores Umbridge – odparła Minerwa ponuro. – Co do pogotowia, potrzebny im ktoś z wykształceniem uzdrowiciela pracujący w tym wydziale. Wciąż można składać propozycje, ale duże szanse ma Brian Pickles.
Wszyscy nagle ucichli, zdając sobie sprawę, że chyba wszystko stracone. Brian Pickles, odkąd rozpoczął naukę w Hogwarcie, nienawidził tej szkoły całym sercem. Za to bardzo chciał się przypodobać Knotowi już od pierwszego dnia zatrudnienia w ministerstwie. Nic nie łączyło go ze szkołą, a ślepa fascynacja Ministrem Magii sprawiała, że był nie do zdarcia. Knot dowiedziałby się o każdej próbie przekonania go do zatajenia informacji przed ministerstwem.
Wtedy odezwał się Moody, który był dziwnie cicho od czasu, gdy padła wzmianka na temat Pogotowia Ratunkowego.
– Zaproponuj Odette Malfoy – rzekł Alastor, wpatrując się w Dumbledore'a.
W pokoju powstało zamieszanie. Każdy znał to nazwisko i nikomu nie kojarzyło się z niczym dobrym. Państwo Weasley otwarcie wyrażali swoją dezaprobatę co do pomysłu, mówiąc, że ich dzieci nie będą miały Malfoya za uzdrowiciela. Ted Tonks, mając w pamięci obelgi, jakimi darzył go Lucjusz, nie chciał, by ktoś z nim spokrewniony uczył w szkole. McGonagall, kierowana bardziej wrodzoną niechęcią do czystokrwistych Ślizgonów, od razu sprzeciwiła się temu pomysłowi. Tu i ówdzie dało się usłyszeć krzyki w stylu: "rodzina śmierciożerców!" i "Do diabła z Malfoyami!". Moody uciszył wszystkich.
– Wiem, – zaczął, nie spuszczając wzroku z Dumbledore'a. – że nazwisko nie wzbudza w was zaufania, ale uwierzcie mi lepiej ona niż ten Pickles. Brian poleci do Knota z najbardziej błahym podejrzeniem, a Malfoy będzie pilnowała własnego nosa tak długo, aż nie skrzywdzimy żadnego z uczniów. Z dwojga złego wolę, by to ona objęła to stanowisko.
Słowa sprzeciwu nieco ucichły, ale nikt nie zdawał się do końca przekonany. Każdy przysłuchiwał się wymianie zdań, a auror jeszcze usilniej wpatrywał się w dyrektora.
– Proszę, Albusie – wychrypiał Szalonooki.
Dumbledore zdawał się myśleć nad tym przez chwilę. Z jego oczu zniknął tajemniczy błysk, a postawa nieco spoważniała. Wyglądał, jakby w kilka chwil postarzał się o 10 lat, ale szybko odzyskał spokojny ton.
– Niech będzie, Alastorze – odrzekł wyrozumiale. – Minerwo, skontaktuj się z Amelią. Panna Malfoy to jedyny sposób na ochronę przed ministerstwem.
#alastor#draco malfoy#harry potter#malfoyfamily#moody#narcissa malfoy#nymphadora tonks#remus lupin#sirius black
0 notes
Text
Danganronpa v3 x MC z blizną na ustach
płeć: neutralna (żeńska tylko dla Tenko)
typ: fluff (można również czytać jako platonic), headcanons
characters: Kokichi Oma, Kaede Akamatsu, Schuichi Saihara, Maki Harukawa, Miu Iruma, Tsumugi Shirogane, Angie Yonaga, Kaito Momota, Kirumi Tojo, Korekiyo Shinguji, Tenko Chabashira
@webraciszekbastion
Chciałby poprosić o postaci z Danganronpy, które reagują na to, jak reader pokazuje im swoją bliznę na ustach. Blizna wygląda, jakby reader miała wycięty uśmiech od ucha do ucha, jak w przypadku ducha Kuchisake-onna. Reader chodzi zawsze w masce, lecz pewnego dnia zaprasza postać, by zjadła z nimi w ich pokoju i wtedy pokazuje swoją bliznę. Obsadę z V3 poproszę. Dziękuje z góry. Twoje prace poprawiają mi skutecznie humor
Wiem że troszkę to zajęło ale niestety szkoła oraz sprawy prywatne 😭 ale mimo wszystko dziękuję za zamówienia i mam nadzieję że się spodoba <3
English version (will be added when I have time [sorry])
Kokichi Oma:
· na początku wyśmiewał się z ciebie lekko że nosisz maskę ale kiedy się do siebie zbliżyliście, mogłxś zauważyć że to tylko w żartach
· jednak jeżeli ktoś inny choćby spróbował się naśmiewać z tego że nosisz maskę to z wielką chęcią się na nich zemści
· kiedy żartobliwie spróbował ściągnąć ci maskę a ty się na niego wkurzyłxś, więc od tej pory jest jeszcze bardziej opiekuńczy co do ciebie ale oczywiście tego nie pokazuje
· kiedy po raz pierwszy ściągnxłxś maskę powiedział tylko "O, wreszcie ściągnxłxś to ustrojstwo." ale tak naprawdę w środku panikował nie wiedząc czy ściągnxłxś maskę przez przypadek czy specjalnie
· kiedy zauważył twoja bliznę od razu chciał wiedzieć jak ją dostałxś, według niego to wygląda super!
"To dlatego masz maskę?! Wiesz jak można to fajnie wykorzystać~?"
Kaede Akamatsu:
· jeśli ma być szczera to na początku się ciebie przestraszyła ale nie jest ona kimś kto ocenia po wyglądzie więc zignorowała ten fakt przez co szybko się do siebie zbliżyliście
· często zadawała ci wiele pytań na temat twojej maski ale jeżeli nie chciałxś odpowiadać to nie naciskała
· jeżeli jesteś tym typem osoby która wygląda na straszną ale w środku jest cynamonową bułeczką, będzie cię bronić całym swoim życiem dosłownie, ale jeśli nie to i tak cię będzie bronić ale nie aż tak bardzo tylko dlatego że wieży że możesz się obronić
· jeżeli ściągnxłxś przy niej maskę bez ostrzeżenia to szybko odwróci wzrok zapewniając że nic nie wiedziała, ale jeśli ją uprzedzisz to upewni się 5 razy czy na pewno może patrzeć
· ale od razu zauważyła twoją bliznę, naprawdę nie chciała żebyś czułx się niekomfortowo ale ona po prostu się martwiła
"Wszystko w porządku?! Poczekaj, przyniosę apteczkę!"
Schuichi Saihara:
· szczerze to po prostu myślał że jesteś nieśmiałx i dlatego nosisz maskę, więc nie zmuszał cię do niczego ani nawet nie proponował
· ale kiedy zbliżyliście się do siebie nie mógł nie zauważyć że jest inny powód dla którego nosisz maskę, więc jak najsekretniej starał się odkryć prawdę, ale jeżeli go złapałxś na jego "śledztwie" będzie przepraszał cię przez najbliższy miesiąc
· jednak kiedy w końcu czułxś się na tyle komfortowo żeby ściągnąć maskę, pomyśli że go nie zauważyłxś a więc znowu przeprosi po 100 razy, ale musiał przyznać że zainteresowała go twoja blizna
· jeżeli ty ściągnxłxś swoją maskę to i on ściągnie czapkę, więc teraz możesz się bawić jego włosami pod warunkiem że dasz mu zbadać swoją bliznę
"Mam nadzieję że to nie jest dla ciebie niekomfortowe... Czy ta blizna ma około 2 lata?"
Maki Harukawa:
· nie miała nic przeciwko temu że nosisz maskę, w końcu ona również ukrywa swój prawdziwy talent więc nie będzie na siłę próbować odkryć twój sekret
· pomimo tego że Maki nie mówi za wiele to i tak szybko się do siebie zbliżyliście, a więc pewnego dnia chciałxś spędzić trochę czasu więc poszłxś szukać jej w jej laboratorium ale zamiast jej zobaczyłxś jej sekret
· Maki przechodziła korytarzem i zobaczyła otwarte drzwi od jej laboratorium więc od razu weszła ale uspokoiła się kiedy zobaczyła że to tylko ty
· oczywiście nie wydałxbyś jej ale nie byłxś pewnx czy ona o tym wie dlatego chciałxś pokazać jej swój sekret aby miałam pewność jednak kiedy tylko zaczxłxś ściągać maskę ona założyła ci ją z powrotem
"Spokojnie, ufam ci. Nie musisz ściągać maski."
· jednak jeśli się uprzesz i finalnie ją ściągniesz, od razu zwróci uwagę na twoją bliznę i prawdopodobnie nawet zgadnie jaką bronią została wykonana
Miu Iruma:
· kiedy po raz pierwszy się spotkaliście praktycznie ciągle przywiązywała uwagę do twojej maski, była przekonana że skrywasz za nią jakiś swój mroczny sekret co jeszcze bardziej ja nakręcało
· z czasem kiedy się do siebie zbliżyliście wpadła na pomysł ulepszenia twojej maski, na przykład abyś mxgłx widzieć w ciemności, czy oślepiać innych... ale po kilkunastu "nie" da ci spokój. Przynajmniej na jakiś czas
· jednak kiedy po raz pierwszy ściągnxłxś swoją maskę od razu zauważyła twoją bliznę i powiedzmy że miała... ciekawe teorie co do tej blizny
"Oh mój, naprawdę nie jesteś tak niewinnx jak wszystkim się wydaje! Ale to właśnie jest ciekawe~ Więc opowiesz mi co się działo czy mam się domyślić?"
Tsumugi Shirogane:
· bądźmy szczerzy, od początku znała twój sekret oraz wiedziała dlaczego go przed wszystkimi ukrywasz. Jednak musiała zachować pozory i udawała że nie wie o co chodzi
· oczywiście że nie chciałxś mówić o co chodzi więc jej początkowym planem było podkbalowanie cię nie zdradzając że to przez nią ale... plany się pomieszały gdy się do siebie zbliżyliście
· po zbliżeniu się do siebie chciała z tobą przetrwać do końca gry nawet jeżeli wiedziała że nie jest to do końca możliwe ale... czy warto się tym na razie przejmować?
· kiedy po raz pierwszy ściągnxłxś przy niej swoją maskę była najmilsza jak potrafi wiedząc że blizna to twój kompleks
"Aww, wyglądasz cudownie! Czemu tak bardzo się bałxś ściągnąć maskę? Blizna? Nawet jej nie zauważyłam... ale muszę przyznać że dodaje ci uroku!"
Angie Yonaga:
· nie wiedziała czemu nosisz maskę... w końcu twoja piękna twarz to dar od Atuy! Dlatego też często ci mówiła że powinnxś ściągnąć tą maskę i zaufać prezentowi który dał ci Atua
· o dziwo zbliżyliście się do siebie, a jej gadki o Atuarze się uspokoiły kiedy tylko zobaczyła że nie koniecznie czujesz się z tym komfortowo...
· jednak kiedy w końcu przekonałxś się aby ściągnąć przy niej maskę praktycznie od razu cię przytuliła
"Atua byłby dumny z tego że wreszcie czujesz się komfortowo z jego darem!"
· zachęcała cię abyś chodziłx bez maski również przy innych a nie tylko wokół niej
Kaito Momota:
· kiedy poznał Schuichiego nie czepiał się go że nosi czapkę więc czemu miałby się czepiać ciebie? Jeśli masz fajny charakter to z chęcią się z tobą zaprzyjaźni
· a więc z czasem jak się do siebie zbliżyliście Kaito nadal nie wspomniał nigdy o twojej masce co oczywiście w nim lubiłxś ale większość ludzi od razu zwraca uwagę na takie rzeczy
· a więc kiedy zaczxłxś mu ufać bardziej wreszcie ściągnxłxś przy nim swoją maskę, tak naprawdę starał się zachowywać jakby nic wielkiego się nie stało ale oczywiście nie do końca mu to wyszło...
"Whoa! Ehem... A więc co powiesz na- Oh chwila masz ranę? Czemu nic nie powiedziałxś?! ... Ahh to blizna..."
Kirumi Tojo:
· w jej pracy nie należy zastanawianie się czy nosisz maskę czy nie, jedyne co przeszkadzało jej w twojej masce to to że nie zawsze była pewna czy jesz ale dopóki talerz jest pusty a ty nie narzekasz to raczej wszystko jest w porządku
· pomimo jej nastawienia do pracy i tak złapała z tobą dobry kontakt, oczywiście jak zaczęliście się do siebie zbliżać do zaczęła się zastanawiać czemu nosisz maskę ale nie wypytywała cię o to
· jednak kiedy w końcu czułxś się na tyle komfortowo aby ściągnąć maskę przy niej będzie bardzo zadowolona, ale jedna rzecz ją zmartwiła... Twoja blizna... Widziała że nie jest ona jakoś specjalnie nowa ale i tak miała cię na oku
"Oh, dziękuję za zaufanie mi z tym sekretem, obiecuję że jest on u mnie bezpieczny"
Korekiyo Shinguji:
· pomimo tego że on sam nosi maskę to nadal będzie zainteresowany co możesz od nią skrywać, nawet już ma swoje teorie na ten temat
· jeżeli twoja maska jest antykiem lub wygląda jak taki, będzie jeszcze bardziej tobą zainteresowany
· tak naprawdę najpierw zaprzyjaźnił się z tobą tylko po to aby dowiedzieć się prawdy ale po czasie cię polubił i nawet już mu nie zależało na odkryciu twojego sekretu
· jednak kiedy wreszcie zdjxłxś przy nim maskę nie zatrzymywał cię, wręcz był ciekawy, a kiedy zobaczył że tak naprawdę nic nie ukrywasz oprócz blizny był nieco zawiedziony ale również zainteresowany twoją blizną
"Kehehe, zgaduje że to tylko uczciwe jeśli i ja ściągnę swoją maskę... A więc co powiesz na to że nawzajem odpowiemy na swoje pytania?"
Gonta Gokuhara:
· kiedy po raz pierwszy się spotkaliście, spytał się dlaczego nosisz ta maskę, ale zaczął przepraszać w momencie kiedy zrozumiał że to nie było zbyt gentelmeńskie z jego strony
· oczywiście to że nosisz maskę na nic nie wypełnęło, Gonta nie był tak zainteresowany twoją maską, chyba że jest ona bazowana na jakimś owadzie...
· tak naprawdę kiedy ściągnxłxś maskę nie przejął się tym, uznał po prostu że akurat w tym momencie wolisz nie mieć maski więc nie robił z tego nic wielkiego, dopiero zaczął się martwić gdy zobaczył twoją bliznę
"Gonta bardzo lubi maskę YN! Chwila, czy YN jest rannx?! Gonta zaraz ci pomoże!"
K1-B0:
· jeżeli twoja maska wygląda trochę mechanicznie może pomyśleć że jesteś robotem tak jak on, ale po dłuższej analizie zrozumie że jednak niekoniecznie...
· jego pierwszym pytaniem do ciebie będzie czy może ci zadać parę pytań, więc jeśli powiesz nie uszanuje to ale jeśli się zgodzisz to przygotuj się na miliard pytań na temat twojej maski ale mimo wszystko starał się nie przekraczać bariery
· a więc kiedy się do siebie zbliżyliście i on mógł wyczuć że już ufasz mu nieco bardziej to zadawał ci coraz to bardziej... personalne pytania
· kiedy wreszcie czułxś się na tyle komfortowo aby ściągnąć przy nim maskę od razu zobaczył twoją bliznę więc ją przeanalizował, jednak jeśli nie będzie umiał dotrzeć do paru odpowiedzi, zapyta się ciebie
"Już przedtem twoja maska sprawiała że miałem wiele pytań ale teraz mam ich jeszcze więcej... masz coś przeciwko jeśli zadam ci parę pytań?"
Tenko Chabashira:
· na początku wogóle nie wiedziała czy jesteś chłopakiem czy dziewczyną ale na szczęście miałaś wystarczająco kobiecy głos żeby mogło to rozpoznać
· uważała że maska wygląda na tobie pięknie i była przekonana że skrywasz pod nią same piękności
· kiedy wreszcie ściągnęłaś przy niej maskę była zachwycona! Ale chwila... czy to blizna?!
"Aww YN wyglądasz tak słodziutko! Chwila... czy to blizna?! Czy zrobił ci to któryś z tych mężczyzn?!! Mam to załatwić?"
· od tego momentu za każdym razem kiedy choćby przechodzisz obok jakiegoś chłopaka jest gotowa skopać mu tyłek
#danganronpa#danganronpa v3#danganronpa x reader#danganronpa v3 x reader#kokichi oma#kaede akamatsu#schuichi saihara#maki harukawa#miu iruma#tsumugi shirogane#angie yonaga#kaito momota#kirumi tojo#korekiyo shinguji#k1 b0#kiibo#tenko chabashira#kokichi oma x reader#kaede akamatsu x reader#schuichi saihara x reader#maki harukawa x reader#miu iruma x reader#tsumugi shirogane x reader#angie yonaga x reader#kaito momota x reader#kirumi tojo x reader#korekiyo shinguuji x reader#tenko chabashira x reader#kiibo x reader#danganronpa fluff
13 notes
·
View notes
Text
Emma do Bruce'a
Drogi Brusie,
Mam nadzieję, że wybaczysz mi, jeśli będę dzisiaj trochę zadumana. Poza mną i Julianem nie ma już nikogo w Domu Blackthornów i panuje tu teraz cisza i spokój. Jules jest na górze, pewnie w swojej pracowni, a ja siedzę na łóżku, piszę i rozmyślam o minionych miesiącach.
Coś się kończy, Bruce. Wiele spraw pozostało nierozwiązanych, rzecz jasna – zagrożenie dla Kita płynące z Faerie i cokolwiek dzieje się z Kohortą w Idrisie. Alec utrzymuje z nimi minimalny kontakt, ale kto wie, co z tego wyjdzie. Lecz poza tym, coś kończy się dla mnie i Juliana i ja… nie wiem, co będzie dalej.
(Dramatyzujesz, Emmo? Wiem co nieco. Patrz niżej.)
Może chodzi o to, że budowlańcy już wyjechali, a ja przywykłam do ich hałasowania o każdej porze. Round Tom przygotował dla nas liryczną mowę pożegnalną, która (a) trwała całe pięć minut, a to dosyć długo jak na pożegnanie, oraz (b) była również życzliwa, ale także znalazło się w niej miejsce na zdanie „Emocje i przygody są waszymi bliskimi towarzyszami, podczas gdy ja jestem skromnym budowlańcem, więc mam nadzieję, że nie spotkamy się aż do końca moich dni.”
Julian zirytował się tym. Zwróciłam uwagę, że faerie nie kłamią, a on podkreślił, że Round Tom nie musiał o tym wspominać. No dobrze, ma rację. Julian zauważył również, że praca Toma dla członków Dworów nie jest zupełnie pozbawiona dram. Kolejna słuszna uwaga Julesa. Spośród wszystkich Podziemnych, Faerie wykazują największe zamiłowanie do dramatyzowania. Większe nawet niż wampiry, a one spędzają całe dnie powtarzając „och, jestem nieumarły, ależ jestem przeklęty, pozwólcie, że nałożę sobie więcej eyelinera.”
Och, no cóż, nie zamierzaliśmy zostać bliskimi przyjaciółmi Round Toma. Wykonał dobrą robotę i bardzo uprzejmie dał do zrozumienia, jak bardzo jest szczęśliwy, że może opuścić ten dom.
Kiedy już wyjechał ze swoją ekipą, spacerowaliśmy trochę po ogrodzie, jednak Julian powiedział, że czuje się tak, jakby każdy szczegół tego domu i ogrodu wrył mu się w pamięć, więc zostawiliśmy go na trochę i poszliśmy na spacer nad rzekę.
Po drugiej stronie Tamizy od Chiswick znajduje się mały park; to rezerwat przyrody o nazwie Leg O’Mutton Reservoir, dookoła którego biegnie urocza ścieżka. (Poza tym, czy nie jest to najbardziej angielskie wyrażenie, jakie słyszałeś? Dlaczego większość Londynu jest tak cholernie czarująca?) Niestety musieliśmy przejść dobrą milę do Barnes Bridge, żeby znaleźć się po prawej stronie rzeki, ale wieczór był cudowny i ciepły, w sam raz na przechadzkę, tak przyjemnie spacerowało mi się z Julianem, uwielbiam to.
Julian zrobił kanapki z kurczakiem, zabraliśmy je razem z lemoniadą (Bruce, chyba uzależniłam się od brytyjskiej lemoniady. Na pewno istnieje jakiś sposób, żeby dostać ją w Los Angeles, prawda? Prawda?!), usiedliśmy na kocu nad stawem i patrzyliśmy na kormorany łowiące ryby.
Czułam niebywały spokój, więc oczywiście była to idealna pora, żebym zepsuła to, poruszając trudny temat. Byłam zbyt zrelaksowana, żeby pamiętać o stresowaniu się tym. Powiedziałam coś w stylu:
- Tutaj jest tak pięknie. Ale…
Julian spojrzał na mnie, nie zmartwiony, tylko zaciekawiony, więc dodałam:
- Nie jestem pewna, czy chcę mieszkać na stałe w Londynie. Wiem, że poświęciliśmy wiele czasu, wysiłku i pieniędzy na remont twojej rodzinnej posiadłości i takie tam.
Myślałam, że Julian będzie zły, albo smutny, więc nie przygotowałam się na jego właściwą reakcję, którą opisałabym jako „zdumienie”.
- Nigdy nie myślałem, żeby mieszkać tutaj na stałe – przyznał, jakby ten pomysł nigdy nie przyszedł mu do głowy. - Zakładałem, że będziemy dzielić nasz czas pomiędzy LA i Londyn. Lecz tylko wtedy, jeśli ty będziesz tego chciała.
Nie wiem, dlaczego powiedział to ostatnie, ponieważ z pewnością widział, że nie wyglądam już na zmartwioną, raczej chciałam go pocałować.
- Masz na myśli pół na pół? - spytałam.
Wzruszył ramionami.
- Co tylko zechcemy. Będziemy w LA, kiedy tutaj będzie zimno i deszczowo, a w Londynie, kiedy tam będzie gorąco i upalnie.
Pocałowałam go wtedy, więc ominę następne pięć minut, które z pewnością cię nie interesują, Bruce. Było dużo pocałunków o smaku lemoniady, a w końcu Jules pocałował mnie w ucho (co powoduje za każdym razem dreszcz przebiegający mi po plecach) i powiedział:
- Gdziekolwiek jesteś, tam jest mój dom, wiesz o tym, prawda?
- Pewnie – odparłam, bo było to urocze i romantyczne z jego strony. Lecz on wyglądał na bardziej przejętego.
- Nie, chciałem powiedzieć… - Potrząsnął głową. - To nie tak, że będziemy dzielić czas pomiędzy mój dom w tu Londynie i twój w LA. Ja też mam dom w Los Angeles. A ty masz tutaj. Dom Blackthornów należy do mojej rodziny i ty też, Emmo, jesteś moją rodziną. My… - spojrzał na mnie skupiony – zawsze będziemy razem. Chyba, że tego nie chcesz. Jesteś jedyną osobą, którą pokochałem miłością romantyczną, Emmo. I chcę spędzić resztę mojego życia zgodnie z tą prawdą.
Nie musiałam nawet zastanawiać się nad odpowiedzią.
- Ja też tego chcę.
Wcześniej zastanawiałam się, co by to dla nas znaczyło, gdybyśmy się zaręczyli, ale chyba jest na to za wcześnie. Takie zobowiązanie, te obietnice, wydają się właściwe i prawdziwe.
Uśmiechnął się i odetchnął, chyba trochę się denerwował. Następnie podniósł się i wyciągnął rękę, żeby pomóc mi wstać.
- Wracajmy do domu. Mam ci coś do pokazania.
- Założę się, że masz – odparłam. Zazwyczaj, kiedy coś takiego mówię, w dodatku takim tonem, działa to na pięć minut, o których nic Ci nie powiem. Ale wiesz, w końcu to Julian, ma bzika, więc droga do domu zajęła nam mniej czasu, niż dotarcie tutaj.
Kiedy weszliśmy do środka, Julian od razu udał się do sali balowej. Wiedziałam, co tam było – jego sekretny projekt, nad którym pracował odkąd tutaj przyjechaliśmy. Trochę się pogubiłam, przez sprawę z duchem i całą resztę, i nie wiedziałam, że cały czas go tworzy. Pewnie zajmował się tym wcześnie rano, zanim wszyscy (nawet słońce) zdążyli wstać.
Jak na szajbusa przystało, zasłonił wszystko ogromną zasłoną i już miałam z niego zażartować, kiedy pociągnął za materiał i moim oczom ukazał się mural. Zajmuje całą ścianę i jest po prostu piękny. Całe drzewo rodzinne, wszyscy Blackthornowie. Każdy z nich jest…
Nie, coś tu nie gra.
Ponieważ ja również znajduję się na tym muralu. Jestem tam z całą rodziną, otoczona nimi. I każde z nas oplatają kwiaty. Białe dla tych, którzy odeszli. Nawet Rupert tam jest i rodzice Juliana, otoczeni białymi płatkami. I Livvy, na samej górze, owinięta anielskimi skrzydłami.
Czerwone kwiaty były dla tych żyjących. Dla Helen, Aline, Marka, Ty’a, Dru i Tavvy’ego…
Właściwie od razu zaczęłam płakać, ale wiesz, z radości, z miłości i podziwu, byłam przytłoczona uczuciami. Julian spytał:
- Podoba ci się?
Podoba mi się. Jest piękny i idealny na tę chwilę, kiedy coś jedno się kończy, a coś nowego zaczyna. Teraz naprawdę czuć, że jest to Dom Blackthornów – Blackthornów, których znam, których kocham, a nie tych dziwaków sprzed setek lat, odpowiedzialnych za to, co się tutaj wydarzyło. Czuję się tak, jakby zatoczyło się wielkie koło, a my znajdujemy się jednocześnie na początku i na końcu czegoś nowego i ekscytującego. Po raz pierwszy, odkąd tutaj jestem, usiadłam na łóżku, żeby do ciebie napisać i pomyślałam: „Jestem w naszej sypialni, w naszym domu” i czułam się z tym wspaniale.
Dobranoc, Bruce. Później odłożę cię na półkę, tę po mojej stronie łóżka. Gratulacje – od teraz ty również jesteś częścią Domu Blackthornów.
Emma
#secrets of blackthorn hall#emma and julian#bruce#blackthorn hall#the blackthorn family#emma carstairs#julian blackthorn#tajemnice domu blackthornów
13 notes
·
View notes
Photo
My part of AT with @hitherebuddychumchumpal - Pandy ~~ ^^
Freak (story below)
- Trzymasz się? Wyglądasz koszmarnie... - Pancho skomentował niepewnie wygląd Andiego.
Jednak mina przyjaciela ewidentnie nie wskazywała na to, by miał on jakąkolwiek ochotę na rozmowę. Jego wzrok był nieobecny, a twarz ponura i wskazywało to jednoznacznie, że nawet wsparcie przyjaciela nie podnosi go na duchu, a wręcz go drażni.
- Jestem trochę zaskoczony. - kontynuował po dłuższej chwili milczenia Pancho. - Sądziłem, że zrozumiesz i nie zachowasz się tak...
- Jak? - wypalił nagle Andy, a lemur speszył się.
- Mogłeś to zignorować. Przecież nawet bezpośrednio cię to nie dotyczyło. - mruknął by nie wprawiać rozmówcy w jeszcze większą złość.
- Mylisz się. - ton Andiego brzmiał bardzo poważnie. - To dotyczy mnie równie mocno co Karola. Obaj jesteśmy i zawsze będziemy tu obcy.
- Dotąd nie miało to dla ciebie większego znaczenia. - zauważył Pancho.
- Dotąd nie sądziłem, że ma to takie wielkie znaczenie dla was. - wyjaśnił już całkiem spokojnie nietoperz.
- Dla mnie nie ma żadnego. - zapewnił lemur, ale ponura twarz przyjaciela pozostał niezmienna.
- Ty nigdy tego nie zrozumiesz. Musiałbyś spojrzeć na świat moimi oczami. Moimi, albo Karola, a to nie jest możliwe. Zawsze będziesz częścią społeczności, którą wszyscy akceptują. To się nie zmieni bo na zewnątrz i w środku jesteś lemurem.
Przekaz Andiego był dla Pancha jasny. Racja, nie mógł w pełni zrozumieć co czuje nietoperz lub fanaloka, gdy nagle znajdują się wśród przedstawicieli innego gatunku, którzy bacznie obserwują każdy ich ruch i oceniają lemurzą miarą.
- Skoro uważasz, że lemury tak źle traktują obcych to może powinieneś trzymać się od nich z daleka? - powiedział półszeptem Pancho i odwrócił wzrok. - Nie bój się, jeśli to sprawi, że poczujesz się lepiej to nie będę cię zatrzymywać.
Andy zrozumiał natychmiast.
- Nie chodzi mi przecież o ciebie. - wyjaśnił pospiesznie. - Jesteś pierwszym lemurem, jakiego poznałem i dzięki tobie uwierzyłem w to, że istoty aktywne za dnia mogą mieć z nami więcej wspólnego niż jesteśmy w stanie przyznać. Długo w to wierzyłem, ale dzisiaj wiem, że to nie prawda.
- Myślisz, że mnie jest łatwiej? - nie wytrzymał w końcu lemur. - Mieszkam z dala od wioski, a moja rodzina nie żyje! Wszyscy mnie unikają, a na domiar tego wszystkiego moim najlepszym przyjacielem, bratnią duszą i powiernikiem jest nietoperz! Myślisz, że jak wypadam w ich oczach?
Andy zaniemówił. Nie chodziło o to, że spojrzał na wszystko z niezbyt korzystnej, jak się okazało, pozycji Pancha, ale nigdy wcześniej nie usłyszał z jego ust tylu komplementów na raz.
- Myślisz - kontynuował Pancho. - że dla mojej reputacji nie byłoby lepiej obcować tylko z lemurami? Ale kto ma czas na zamartwianie się takimi bzdurami? Ja nie zamierzam. Też mógłbyś.. - przerwał spoglądając wreszcie na twarz przyjaciela, który jakby zastygł w osłupieniu.
- Naprawdę tak myślisz? - wydusił z siebie w końcu.
- Tak. - rzucił obojętnie Pancho. - Nigdy się tym nie przejmowałem. Znam lemury lepiej niż ty i wiem, że i tak będą gadać.
- Ale.. - oprzytomniał Andy - to znaczy, że naprawdę jestem dla ciebie kimś wyjątkowym?
- Nooo, - lemur zaczął nieco speszony, dopiero teraz zdając sobie sprawę ze znaczenia swoich słów. - sądziłem, że o tym wiesz.
Andy oblał się rumieńcem.
- Właściwie gdyby nie ty, czułbym się tutaj jeszcze bardziej obco. Tylko ty sprawiasz, że da się tu wytrzymać!
- Rozumiem jednak, dlaczego tak ubolewasz nad sytuacją tej fanaloki. Gdyby książę zwrócił na niego uwagę, byłoby mu znacznie łatwiej. - z żalem przyznał Pancho.
Szczery żal na jego twarzy spowodowany losem fanaloki zaskoczył nietoperza. Objął go serdecznie ramieniem i z delikatnym uśmiechem przyznał.
- Cóż, bez wątpienia nie miał tyle szczęścia co ja.
KONIEC
#ahkj#all hail king julien#all hail king julien pancho#panchp#pandy#all hail king julien pandy#ahkj pandy#ahkj pancho#ahkj andy fairfax#andy#andy fairfax#dreamworks#madagascar#fanart
37 notes
·
View notes
Text
Wiecie co, wczoraj dowiedziałam się o śmieci może nie bliskiego kolegi, ale jednak kolegi, który popełnił samobójstwo. Mam ból w sercu, że nikt mu nie pomógł, nikt nie raczył nawet zapytać "co u niego".
Tak siedziałam i myślałam sobie jak to jest, jak to jest mieć w głowie "chce się zabić", "chce nie istnieć", "chce nigdy się nie obudzić"? Szczerze? Nie wiem.
Raz miałam sytuację, że chciałam zniknąć z tego świata i wiecie co? Prawie się udało, ale uciekając z domu, chowając się,i wiecie co? Nie polecam. Ból i rozpacz w oczach moich rodziców, była ogromna. Nasuwałam sobie później pytania" po co ja to zrobiłam", "to była ucieczka od problemów", "bunt", a może chęć zaistnieć, żeby ktoś Cię zauważył, że JESTEŚ, że ISTNIEJESZ.
Problem polega na tym, że my nie potrafi rozmawiać z drugim człowiekiem, nie potrafimy się otworzyć. Coś co kiedyś nam ktoś zrobił, pokazuje tylko że nie potrafimy NIKOMU zaufać. Nie każdy jest taki sam, jest ktoś na świecie, kto czeka aby Cię wysłuchać, abyś powiedział/a wszystko co leży Ci na serduszku.
Tak wiem, liczę się z tym, że połowa stąd ludzi mnie wyśmieje, bo "NIE WIEM JAK TO JEST, TO NIE TAKIE PROSTE I G*WNO WIEM", tak macie rację, g*wno wiem, ale po co trzymać to wszystko w sobie, po co się dusić, nie lepiej porozmawiać? Poprostu porozmawiać, przytulić się i powiedzieć BĘDZIE DOBRZE, BO MUSI BYĆ.
Życie nie jest proste, czy to zwykłych prostych ludzi: bogatych, biednych, itp., każdy ma problem! Jakby tak każdy miał popełniać samobójstwa, okaleczać się aż do śmierci, to nie byłoby ludzi na świecie, bo każdy ma właśnie jakiś problem, mały lub duży.
Nie uciekajcie, nie chowajcie swoich problemów do szafki. Każdy potrafi pomoc drugiej osobie, chyba że osoba nie daje już rady, to zgłasza się do specjalisty, który pomoże, ale jemu samemu się nie uda, TY, WY musicie współpracować, chcecie wiedzieć po co żyjecie, że kochacie naturę, zwierzeta, ludzi, po cos i dla kogoś żyjecie!
Dla mnie kazdy człowiek jest najpiekniejszy, najodważniejszy! Zaufajcie, albo spróbujcie zaufać.
PS. Musiałam wyrzucic coś z siebie. Może nie jest to napisane tak super, ale to prosto z serca.
Jeżeli masz problem, albo poprostu chcesz pogadac/wygadac się, wiesz gdzie mnie szukać!
KOCHAM WAS LUDZIE❤️
10.10.2021
@papier-flowers-blog
11 notes
·
View notes
Text
We Jace You a Clary Christmas #3 - ZGORZKNIAŁY
- Wiem, że nie zostawię tutaj swojej siostry. Skoro nie ma w nas żadnych tajemnic, może wyświadczy nam pani łaskę i ją wypuści?**
Uśmiech władczyni był piękny, a zarazem przerażający. Królowa była cudowną kobietą, posiadała w sobie ten nieludzki urok, tak charakterystyczny dla faerie. Miała w sobie więcej z kryształu niż z pięknej kobiety. Nie dało się określić jej wieku: równie dobrze mogła mieć szesnaście lat lub czterdzieści pięć. Jace podejrzewał, że według niektórych uchodziła za atrakcyjną – ludzie umierali dla jej miłości – jednak na jej widok robiło mu się zimno, jakby napił się zbyt szybko lodowatej wody.
- A gdybym powiedziała, że może ją uwolnić pocałunek?
- Jace ma panią pocałować? - ze zdumieniem spytała Clary.
Królowa zaniosła się śmiechem, a dworzanie natychmiast jej zawtórowali. Clary nie rozumiała faerie, pomyślał Jace. Mógłby spróbować jej to wytłumaczyć, ale tak naprawdę nie istniało dobre wytłumaczenie. Obojętnie czego zażyczyła sobie od nich Królowa, nie był to jego pocałunek. Mogła prosić o to bez robienia przedstawienia. Chciała patrzeć jak się męczą, niczym motyle przybite szpilkami do tablicy. Czasem sobie myślał, że taka była cena nieśmiertelności: tępiła ona zmysły i emocje. Niekontrolowane, spontaniczne i godne pożałowania odpowiedzi śmiertelników były dla faerie tym, czym krew dla wampirów. Czymś żywym, czego oni sami nie mieli.
- Pomimo uroku… - Królowa spojrzała na Jace’a swoimi zielonymi oczami, tak podobnymi do oczu Clary, a jednak zupełnie innymi – ten pocałunek nie uwolni dziewczyny.
- Mogłabym pocałować Meliorna – zaproponowała Isabelle.
Królowa pokręciła głową.
- Nie. Nikogo z mojego Dworu.
Isabelle rozłożyła ręce. Jace chciał ją zapytać, czego się spodziewała – pocałowanie Meliorna wcale nie powinno interesować Królowej. Oferta Iz była bardzo miła, ale powinna wiedzieć lepiej. Już wcześniej miała do czynienia z faerie.
Może wcale nie chodziło o sposób, w jaki funkcjonowało Faerie, pomyślał. Może chodziło o to, jak myślą osoby czerpiące satysfakcję z zadawania okrucieństwa. Isabelle była nierozważna, czasami próżna, ale nie była okrutna.
- Nie pocałuję żadnego z was. To oficjalne oświadczenie – odparła Isabelle.
- Jeśli chodzi tylko o pocałunek… - zaczął Simon.
Przysunął się do Clary, która nawet nie drgnęła. Lód w piersi Jace’a zamienił się w ogień; zacisnął dłonie w pięści. Simon wziął Clary za łokcie i spojrzał jej w oczy. Clary objęła go w pasie, tak jak robiła pewnie nie raz, pomyślał Jace. Wiedział, że Simon ją kocha; wiedział o tym od dnia, w którym zobaczył ich razem w tamtej głupiej kawiarni. Chłopak omal się nie udusił próbując wydobyć z siebie te dwa słowa: „kocham cię”, podczas gdy Clary rozglądała się dookoła. Nie jest tobą zainteresowana, przyziemny chłopcze, pomyślał z satysfakcją Jace. Spadaj. Zaskoczyła go ta myśl. Co go obchodziło, o czym myślała kompletnie mu obca dziewczyna?
Wydawało mu się, że od tamtej pory minęły całe wieki. Nie była już zupełnie obcą mu dziewczyną: była Clary. Była jedyną osobą w jego życiu, która liczyła się dla niego bardziej od całej reszty. Dlatego patrzenie, jak Simon ją obejmuje – czy tego chciał, czy nie – przyprawiało go o mdłości, słabość i morderczą wściekłość. Chęć rozdzielenia ich od siebie była tak silna, że nie mógł oddychać.
Clary zerknęła przez ramię na niego. Wyglądała na zmartwioną. Nie mógł znieść myśli, że mogłaby mu współczuć. Odwrócił wzrok i spojrzał na Królową, promienną i zachwyconą. O to jej przecież chodziło: chciała ich bólu, cierpienia.
- Nie tego chcę – rzekła Królowa.
Simon odsunął się od Clary. Ulga dudniła w żyłach Jace’a, zagłuszając słowa jego przyjaciół. Przez chwilę liczyło się tylko to, że nie będzie musiał patrzeć na Simona całującego się z Clary. Chwilę później patrzył jak Clary pogrąża się w myślach: była blada, zastanawiał się, o czym w tej chwili myślała. Czy była zawiedziona tym, że nie mogła pocałować Simona? Czuła ulgę, tak jak on? Pomyślał o Simonie całującym wcześniej jej dłoń i gwałtownie odepchnął od siebie tę myśl. Wciąż patrzył na swoją siostrę. Spójrz na mnie, pomyślał. Spójrz. Jeśli mnie kochasz, spójrz na mnie.
Clary skrzyżowała ręce na piersi, tak jak zawsze, gdy było jej zimno albo gdy się złościła. Ale nie spojrzała na niego. Wokół nich toczyła się rozmowa: kto ma pocałować kogo, co się później stanie. Beznadziejna wściekłość wypełniała Jace’a. Jak zwykle musiał dać jej upust w sarkastycznym komentarzu.
- Nie pocałuję Przyziemnego – oświadczył. - Wolę raczej zostać tu na zawsze i zgnić.
- Na zawsze? - powtórzył Simon. - To strasznie długo.
Jace spojrzał w jego duże, ciemne oczy. Simon pewnie był dobrym facetem, pomyślał. Kochał Clary, chciał się o nią troszczyć i ją uszczęśliwić. Z pewnością byłby wspaniałym chłopakiem. To przecież logiczne, że właśnie tego chciałby dla swojej siostry. Ale nie potrafił patrzeć na Simona bez przemożnej chęci zamordowania kogoś.
- Wiedziałem. Chcesz mnie pocałować, tak?
- Oczywiście, że nie. Ale jeśli…
- Chyba to prawda, co mówią – zauważył Jace. - W okopach nie ma hetero.
- Chodziło o ateistów, pacanie. - Simon poczerwieniał na twarzy. - W okopach nie ma ateistów.
Przerwała im Królowa.
- To wszystko jest bardzo zabawne, ale dziewczynę uwolni tylko pocałunek, którego ona najbardziej pragnie – oznajmiła. - Tylko taki i nic więcej.
Simon zbladł w ułamku sekundy. Jeśli Clary nie pragnęła pocałunku Simona, wtedy… Sposób, w jaki Królowa patrzyła na Jace’a i Clary mówił wszystko. Jace zwrócił się do Królowej.
- Dlaczego pani to robi?
- Uważam raczej, że was obdarowuję – odpowiedziała. - Niesmak nie wyklucza pragnienia. Nie można nim również obdarzyć jak łaską tych, którzy najbardziej na nie zasługują. Zresztą sami się przekonacie, że mówię prawdę. Jeśli ona nie chce tego pocałunku, nie będzie wolna.
Jace czuł wzbierający w nim gniew. Ledwo słyszał Simona wykrzykującego, że są przecież rodzeństwem i nie powinno się tego robić. Królowa patrzyła na Jace’a, a jej oczy miały barwę oceanu tuż przed burzą. Jace pragnął jej podziękować.
Było to ryzykowne posunięcie. Pozostali kłócili się o to, czy Jace i Clary muszą to zrobić, albo co każdy z nich zrobiłby w zamian za szansę na ucieczkę. Jeśli ktoś pozwalał Królowej, aby dała mu to, czego pragnął – naprawdę pragnął – musiał liczyć się z tym, że przejmie nad nim kontrolę. Zastanawiał się, skąd o tym wiedziała. Była to jedyna rzecz, o której myślał, której pragnął i o której śnił. Kiedy tak myślał, że już nigdy nie pocałuje Clary, chciał umrzeć, cierpieć, wykrwawić się. Uciekał wtedy na strych, by trenować do nieprzytomności. Rano budził się z siniakami i ranami, a każda z nich nosiłaby to samo imię: Clary, Clary, Clary.
Simon wciąż mówił, tym razem dość gniewnym tonem.
- Nie musisz tego robić, Clary, to podstęp…
- Nie, to test – poprawił go Jace. Zaskoczył go własny spokój. - Test.
Spojrzał na Clary. Przygryzała wargę, wokół palca owinęła kosmyk włosów; były to tak charakterystyczne dla niej gesty, że na sam widok pękało mu serce.
Królowa, niczym przyczajony w kącie kot, patrzyła jak Simon kłóci się z Isabelle.
Izzy wydawał się poirytowana całą tą sytuacją.
- Wielka mi rzecz! Przecież to tylko pocałunek.
- Racja – poparł ją Jace.
Clary spojrzała na niego swoimi zielonymi oczami. Zbliżył się do niej, a cały świat jakby nagle zniknął i zostali sami, niczym aktorzy na pustej scenie. Położył dłoń na jej ramieniu i obrócił do siebie. Nie przygryzała już wargi, jej policzki zarumieniły się, a zielone oczy błyszczały jasno. Czuł napinające się jego własne ciało. Z trudem powstrzymywał się przed objęciem jej, skorzystaniem z tej jedynej szansy, jakkolwiek ryzykownej i głupiej, by pocałować ją tak, jakby miał tego już nigdy więcej nie zrobić.
- To tylko pocałunek – powiedział.
Zastanawiał się, czy i ona usłyszała szorstki ton w jego głosie.
To i tak bez znaczenia – nie dało się tego ukryć. Tego było już zbyt wiele. Nigdy nie pragnął nikogo tak bardzo. Zawsze były jakieś dziewczyny. Czasami, gdy nocami gapił się w sufit, myślał o tym, dlaczego Clary była tak wyjątkowa. Była piękna, ale inne dziewczyny również były piękne. Była mądra, tak jak inne dziewczyny. Rozumiała go, śmiała się razem z nim, potrafiła przejrzeć jego osłonę, pod którą skrywał prawdziwego siebie. Nie istniał prawdziwszy Jace Wayland niż ten, którego widział w jej oczach, gdy patrzyła na niego.
Może jednak potrafiłby odnaleźć to samo u kogoś innego. Ludzie zakochiwali się, rozstawali i żyli dalej. Nie miał pojęcia, dlaczego on nie potrafił. Nie wiedział nawet, dlaczego tego nie chciał. Wiedział za to, że jeśli będzie musiał dziękować Piekłu lub Niebiosom, to nie zamierza zmarnować tej szansy.
Wziął ją za ręce, splatając ich palce razem i szepnął jej do ucha:
- Zamknij oczy i myśli o Anglii.
Clary zacisnęła powieki.
- Nigdy nie byłam w Anglii.
Jace nigdy nie całował dziewczyny, która by tego nie chciała. Ale to była Clary, a on nie miał pojęcia, czego pragnęła. Przesunął dłońmi po jej ramionach. Oczy wciąż miała zamknięte, cała się trzęsła, lecz pochyliła się ku niemu… nieznacznie, ale tyle wystarczyło.
Musnął jej usta swoimi wargami. I to było tyle. Zniknęła cała samokontrola, nad którą pracował przez ostatnie tygodnie. Clary objęła go za szyję. Przysunął ją bliżej siebie. Była zaskakująco silna. Jego dłonie błądziły po jej plecach. Clary stała na palcach, całując go równie namiętnie, jak on całował ją. Przesunął językiem po jej wargach, wyczuł smak soli i słodyczy, jak w wodzie faerie. Objął ją jeszcze mocniej, wplótł dłonie w jej włosy. Przez pocałunek próbował powiedzieć jej to, czego nigdy nie będzie mógł powiedzieć na głos: kocham cię; kocham cię i nie obchodzi mnie, że jesteś moją siostrą. Nie chcę, żebyś była z nim, nie idź z nim. Bądź ze mną. Pragnij mnie. Zostań ze mną.
Nie wiem, jak mam żyć bez ciebie.
Obejmował ją w talii i przyciągnął jeszcze bliżej, zagubiony w doznaniach, które czuł w każdym nerwie, każdej kości i kropli krwi. Nie miał pojęcia, co zrobi lub powie później, lecz dopiero delikatny śmiech Królowej go otrzeźwił. Odsunął się od Clary nim było za późno, zsunął jej ręce ze swojej szyi i cofnął się. Czuł się tak, jakby rozcinał sobie skórę aż do krwi. Clary patrzyła na niego. Usta miała rozchylone, dłonie otwarte. Patrzyła mu w oczy. Stojąca za nią Isabelle gapiła się na nich; Simon omal nie zwymiotował.
To moja siostra, pomyślał Jace. Moja siostra. Ale te słowa nic nie znaczyły. Równie dobrze mógł mówić w obcym języku. Jeżeli istniała jakakolwiek nadzieja, że mógłby pomyśleć o Clary jak o swojej siostrze, to właśnie roztrzaskała się na tysiące drobnych kawałków. Próbował odczytać z twarzy Clary, co teraz myślała – czy czuła się tak samo? Wyglądała, jakby chciała odwrócić się i uciec. Wiem, że też to czułaś, próbował wyrazić swoim spojrzeniem. Wiem, że tak. Jednak nie znalazł w niej żadnej odpowiedzi; znów otuliła się rękami, jakby było jej zimno. Nie patrzyła na niego.
Jace poczuł, że wokół jego serca zaciska się niewidzialna pięść. Spojrzał na Królową i jej dworzan.
- Zadowoleni?! Dobrze się pani bawiła?
Królowa posłała mu wymowne spojrzenie: wyjątkowe, zagadkowe, tylko dla niego. Ostrzegłeś ją przed nami, zdawały się mówić jej oczy. Ostrzegłeś, że możemy ją złamać tak jak łamie się gałąź. Lecz to ty, któremu wydawało się, że jest nietykalny, zostałeś złamany.
- Jesteśmy niezmiernie zadowoleni – oświadczyła Królowa. - Ale z pewnością nie tak jak wy dwoje.
** Fragmenty pochodzą z książki “Miasto Popiołów” w tłumaczeniu Anny Reszki.
16 notes
·
View notes
Text
Kolejna część mojej pierwszej powieści. Zapraszam do lektury i podzielenia się uwagami. ☺️
Wskoczyli więc na wóz i ruszyli razem w kierunku Torstad. Po drodze Dragor podziwiał krajobrazy, których nie dostrzegł kiedy maszerował. Lecz teraz kiedy ułożył się wygodnie na wozie przyglądał się wysoki skalnym ścianą po obu stronach, była to bajeczna dolina gdzie ogołocone pokryte śniegiem szczyty sięgały samego nieba, a z każdym odcinkiem ku dołowi można było zauważył pojawiającą się naturę. Po lewej stronie można było dostrzec na zboczu zieloną pokrywę mchu, powoli zanikającą za iglastymi drzewami, po prawej zaś stronie urwisko było surowe, dopiero od połowy zbocza zaczęły pojawiać się drzewa, brak zieleni nadrabiał widok kozic skaczących po skałach. Dragon patrzył raz na jedną raz na drugą stronę, sam nie wiedział co jest bardziej piękniejsze dla oczu. Z myśli o tym w jak pięknym miejscu jest mu dane być wyrwał go głos ojca.
-Widzę że podoba Ci się Dolina Kearn, inaczej zwaną „Cichą doliną” i wcale się nie dziwie nie jeden chciałby tu osiąść i mieć ten widok dla siebie każdego dnia. Musisz jednak coś wiedzieć o tym miejscu, kraina wygląda na spokojną i piękną lecz prawda o niej jest taka że grasują tu ludzie pozbawieni honoru. Byli wojownicy, którzy zostali wygnani ze swoich miast i wsi za zbrodnie.
Dopiero po usłyszeniu tych słów zauważył zarówno ojca jak i Agnara w pełnym skupieniu i gotowości by chwycić za broń. Otrząsnął się i porzucił myśli o wspaniałych widokach, chciał się przydać więc zaproponował że schowa się między towarami i będzie obserwował czy nikt nie chcę ich zaatakować od tyłu. Wskoczył między worki, zostawił sobie jedną małą szczelinę przez którą widział drogę którą zostawiali za sobą w podróży i obserwował. Wytężał swój wzrok jak tylko mógł, wodził nim od lewej to prawej strony, przyglądał się mijanym pniom drzew czy ktoś nie chowa się za którymś z nich. Nagle z lewej strony, kawałek w głąb leszczyny coś błysnęło, szybko poinformował dorosłych o zauważeniu podejrzanego odbicia światła. W odpowiedzi usłyszał ciche – dobrze, bądź spokojny. Jechali dalej chłopiec po chwili dostrzegł jeszcze dwie inne osoby czające się do ataku, o wszystkim co zauważył informował resztę. Czekali, nie chcieli walczyć, ale gdy nie będą mieli wyboru co innego zrobić? Byli już prawie przy wyjeździe z doliny, ich umysły zaczęły wierzyć że ominie ich niepotrzebny rozlew krwi. Wtedy wszyscy podskoczyli, z boku wozu sterczała strzała. W jednej chwili złapali za oręż. Ojciec Dragora poinstruował syna – Nie wychodź jeśli to nie będzie potrzebne, bądź w ukryciu! – Stanął ramie w ramie z Agnarem do walki z agresorami z Cichej doliny. Szansy nie były wyrównane ich dwóch w tym starzec na 5 żądnych krwi i grabieży łupów zbirów. Postawili na taktykę obronną, postanowili atakować tylko gdy przeciwnik odsłoni jeden ze swoich boków bądź opadnie z sił. Była to dobra strategia patrząc na przewagę sił jaką mieli, stanęli obok siebie z tarcz utworzyli małą ścianę i uzbroili się przede wszystkim w cierpliwość. Tarcze przyjmowały mężnie ciosy, a mężczyźni obserwowali, kto najszybciej opada z sił. Po chwili nieustannych ataków i mądrego bronienia pierwsza dwójka opadła z sił, wtedy Agnar krzyknął.
-TERAZ!
Opuścili tarcze i ruszyli na dwójkę zmęczonych, reszta kompanów nawet nie zdążyła zareagować. W oka mgnieniu stracili prawię połowę swoich sił. Teraz nie było już opcji o taktycznej obronie, zaczęła się otwarta walka na śmierć i życie. Agresorzy ruszyli w wściekłej szarży, lecz jeden zrezygnował zatrzymał się nieopodal wozu i chwycił za łuk. Walka wręcz dwóch na dwóch nie pozwoliła im dostrzec że ostatni z wrogów zamierza wypuścić strzałę w ich kierunku kiedy nadarzy się odpowiednia sytuacja. Agnar dzielnie parował ataki swojego przeciwnika, nadchodził atak od góry z pełną siłą. Blok tarczą. Wróg odsłonięty, Dragor spojrzał w tamtej chwili na staruszka, w jego oczach pojawił się nienaturalny niebieski błysk. Pchnięcie mieczem. Klinga przebija ciało, ocieka krwią, zbir upada w bezruchu. Ukrywający się chłopiec nie może wyjść z podziwu ile wigoru ma stary Agnar, jak to w ogóle możliwe żeby w taki wieku mieć siłę młodego mężczyzny?! Potrząsnął głową by skupić się na wydarzeniach które mają miejsce, pamięta o łuczniku który czeka na wypuszczenie swojej zabójczej strzały. Zauważa mały sztylet w rogu wozu, sięga po niego i wyskakuje z ukrycia by cisnąć go w łucznika. Ostrze wiruje w powietrzu, dla Dragora to pierwsza prawdziwa walka, oczywiście wcześniej szkolił się w orężu z ojcem nigdy za to nie rzucał sztyletem. Nie miał pewności czy zrobił to dobrze, działał pod chwilą impulsu. Agnar zauważył lecącą broń w stronę rzezimieszka, zmrużył oczy i w tej samej chwili broń którą rzucił Dragor jakby delikatnie zmieniła kierunek lotu. Ojciec młodego mężczyzny pokonał swojego przeciwnika, rozejrzał się dookoła i już miał ruszyć w kierunku ostatniego wroga, ale starzec zatrzymał go wyciągając rękę przed nim. Zobaczył syna stojącego na wozie zastygniętego w bezruchu i wpatrującego się w człowieka z łukiem. Jego wzrok również powędrował na niego. Stali w ciszy. Sztylet został wbity pod idealnym kątem w szyję. Dopiero po chwili ciało łucznika opadające z sił, wypuściło strzałę w niebo przewracając się do tyłu. Dragor wyprostował się drżąc lekko.
-To moja pierwsza ofiara. – powiedział krótko.
-Wielu wojowników waha się by zadać komuś śmierć. – odparł Agnar – Ty młodzieńcze nie zawahałeś się ani przez chwilę. Jesteś dzielny i silny, będzie z Ciebie doskonały wojownik jak i człowiek, potrafisz się dzielić z osobami którzy mają dużo, ale potrzebują tego by wyżyć. Rozumiesz istotę świata mimo tak młodego wieku, mimo że tego nie dostrzegasz.
-Co masz na myśli? – zaciekawił się ojciec Dragora.
-Twój syn Didriku będzie kimś wyjątkowym. Tak znam twe imię, mimo że rzadko komu je zdradzasz. Ale uwierz nie warto dopytywać kim naprawdę jestem, postępuj jak dotąd, wychowuj syna zgodnie z tradycjami by wyrósł na prawdziwego wikinga. A, i jeszcze jedno chciałbym coś podarować Dragnarowi, nie będziesz miał nic przeciwko?
-Cóż chcesz mu podarować tajemniczy kupcze? – Agnar gestem zawołał Didrika. Ten z niepokojem skąd kupiec zna jego imię, podszedł i spojrzał na otwartą dłoń. Leżał na niej pierścień z wyrytymi runami, biżuteria wyglądała na bardzo cenną. – Czy to wypada bym zgodził się na taki dar? Wygląda to na pierścień nie z tego świata, kto by potrafił zrobić coś tak pięknego?
-Powiedzmy że to podziękowanie za posiłek który dostałem od Dragora, jak i Twoją pomoc w odparciu tych drani wyjętych spod prawa.
Dragor podszedł do rozmawiających mężczyzn. Spojrzał na obu i rzekł.
-Ojcze, zabiłem swojego pierwszego przeciwnika, czy to nie czyni mnie mężczyzną który podejmuje decyzję za siebie?
-Yyy… Ahh chyba masz rację synu. Nie jesteś już dzieckiem, gdy dotrzemy do Torstad postanowiłem że złożysz przysięgę Jarlu. – opowiedział kładąc dłoń na barku Dragora.
-Agnarze. –zaczął – Przyjmę od Ciebie ten pierścień tylko wtedy gdy odpowiesz mi na jedno pytanie.
-Słucham zatem. –uśmiechnął się.
-Chcę poznać Twoją prawdziwą tożsamość. Podczas walki zauważyłem coś, najpierw tajemniczy i magiczny zarazem błękitny błysk w Twoich oczach, później zaś wydawało mi się że sztylet który cisnąłem, zmienił trajektorię lotu. Ty to zrobiłeś prawda? Nie jesteś zwykłym człowiekiem. Więc kim? Kim jesteś i co tu robisz?
Kupiec nabrał powietrza w płuca i wypuścił po chwili, przyklęknął na jedno kolano przed chłopcem i odparł.
-Wybacz mi Didriku ale odpowiem na to wszystko tylko Twojemu synowi. – I wyszeptał wszystko na swój temat Dragorowi do ucha.
#pisanie#ksiazka#sztuka#poeta#literacy#powieść#własne#fantastyka#autorskie#pisarz#czytam#czytambolubie#opowieść#autor#mojewszystko#polski tekst#polski pisarz#pasja#moja pasja
8 notes
·
View notes
Text
Czerwone frezje AU Dragon - [Leo&Cristiano] - Cressi/Crestessi - RPF Football
[CZASY REKONKWISTY - VIII - XV wiek n.e.]
Jak u diabła znalazł się w tej sytuacji? - pomyślał spoglądając na małego człowieczka u swoich łap.
Ach, no tak.
Przypomniał sobie duże, ciemne oczy i piskliwy głos pierworodnego.
"Paiii!"
Junior chciał zwierzaka.
Dlaczego do diabła musiał mieć takie miękkie serce?
Niezadowolony Cris westchnął wyrzucając dym z nozdrzy. Wielka jaskinia wypełniona ciepłą parą z gorących źródeł rozluźniała spięte ciało smoka. Człowieczek zadarł głowę otwierając usta ukryte w gęstej, rudej brodzie. Wygląda jak krasnolud - pomyślał z niesmakiem patrząc na długie i splątane włosy nowego zwierzaka.
Och, dlaczego nie mógł przygarnąć raroga lub aatxe? Były to najpowszechniejsze smocze chowańce nierzadko służące pokoleniami gadzim rodzinom. Rarogi z natury przynosiły szczęście będąc jednocześnie idealnymi przyjaciółmi ze względu na swoją postać. Cris jednak lubił latać sam, bez ognistego ptaka siedzącego mu na ogonie. Aatxe z drugiej strony wolały mieszkać w jaskiniach, płomienne byki świetnie sprawdzały się w rolach strażników smoczych gniazd, w których te trzymały jedzenie. Cris zamruczał na myśl o chłodnych rubinach nasyconych magią. Był głodny. Jednak aatxe miały tą niewytłumaczalną cechę wymykania się w czasie burz, by karać złych ludzi i chronić niewinnych. Głupota - pomyślał z niesmakiem kręcąc łbem.
Cichy głos poniósł się echem po grocie.
- Nie powinieneś porwać księżniczki?
Zaskoczony Cris pochylił łeb ku małej pchle, lecz ta nawet nie wzdrygnęła się na widok trzech rzędów ostrych zębów. Dziwne.. - Po co mi księżniczka? - mlasnął z niesmakiem czując na podniebieniu otępiający smród człowieczka.
- A ja? - Duże, ciemne oczy wpatrywały się ze zmieszaniem w czarne tęczówki Crisa.
Pchła powinna być wdzięczna, że dostąpiła zaszczytu zamieszkania ze smokami. Cris odsłonił zęby w grymasie, czując jak para skrapla mu się na rogach. Może jeszcze nie jest za późno, by udać się na słońce po raroga?
- Właź do źródła - burknął niezadowolony. Trzeba zabić ten zapach.
***
- A królowa Portugali, Irina?
- Nie.
- To może królowa Kastylii - Antonella?
- Nie.
- A...
- Nie. Nie i nie! - warknął rozeźlony Cris stukając pazurami o ciemny kamień. - Ani królowa Katalonii Georginia, ani żadna księżniczka przeklętych Maurów nie była odpowiednia! - westchnął rozkładając szponiaste łapy. - Co jest z wami ludźmi nie tak? Pewnie jeszcze jako smok powinienem pożerać dzieci i mieszkać w jaskini? - prychnął zirytowany Cris wydmuchując dym z nozdrzy.
Plotki. Plotki. Plotki. Skąd to się wzięło?
- Właściwie to... - zaczął człowieczek rozglądając się po ciemnej, przestronnej grocie z wyrzutem.
Nie tak to opisywał Iker! - pomyślał oburzony wpatrując się w krasnoluda siedzącego w gorącej wodzie. Cris miał zabrać ze sobą człowieczka, doprowadzić do ładu, a następnie wręczyć synowi do zabawy, koniec. Ale nie! Oczywiście, że coś musiało pójść nie tak. Okazuje się, że głupie stworzonko ma własny rozum. Ba! Zamiast być wdzięcznym zwierzakiem i pokazać miękki brzuch nowemu panu, pchła wdaje się z Crisem w dyskusje!
Przeklęty faun - pomyślał opadając na przednie łapy.
- A gdzie do cholery miałbym się myć? - westchnął z niedowierzeniem smok kręcąc rogatym łbem. Jaskinia ciągnęła się kilometrami zaopatrując Crisa wraz z synem w pyszne rubiny. Grota była magazynem na jedzenie jak i miejscem w którym mógł się umyć. Cris rzadko kiedy wchodził do zimnego jeziora w dolinie, zresztą było to dominum wodnych wróżek, nimf, wodników, duchów i żywiołaków. Uch, nienawidził być brudny - westchnął myśląc o zbliżającej się jesieni oraz o wiążącymi się z tym zadaniami.
Człowieczek wyglądał jakby chciał znów o coś zapytać, jednak pytania musiały poczekać, ponieważ do groty wpadł mały chłopiec z naręczem ubrań kierując się wprost ku wielkiemu gadowi.
- Papi, znalazłem tak jak prosiłeś! - Rozradowany chłopiec starał się zajrzeć za ojca, który ukrywał człowieka za łapami, jednak zza czerwonych łusek wyglądały jedynie zszokowane, ciemne oczy krasnoluda.
Widzisz, nie jemy dzieci!- pomyślał z rozbawieniem Cris.
- Zostaw je na skale i zmykaj, meu filho - wymruczał starając się ukryć rozbawienie.
- Pai, to chochlik? Och, a może wolpertinger? Taki jak ma wujek Neymar?! - spytał zachwycony chłopiec dopadając do ojca. Cris roześmiał się słysząc oburzone westchnięcie za sobą. Tak, dobrze myślisz głupiutki zwierzaczku.
- Nie, to nie chochlik, ani wolpertinger. - Cris nie przepadał za rogatymi zającami, były wredniejsze od samych duszków... Och jak tego teraz żałował! Podniósł lewą łapę i pchnął delikatnie kłykciem, nabuzowanego energią syna w stronę wyjścia. - Zmykaj do wróżek, meu pequeno.
Całe szczęście szmaty, które nosiła pchła, Cris postanowił spalić od razu, inaczej niespodziankę trafiłby szlag. Wciąż czuł słabą nutę dymu i brudu człowieczka, jednak delikatny nos Juniora nie wychwyciłby tego w tak młodym wieku. Chłopiec pokiwał głową na zgodę, rzucił ubrania na skałę obok ojca, po czym wybiegł z groty wybijając się w powietrze na czerwonych skrzydłach.
- Będę waszym zwierzakiem? - Cris przestąpił z łapy na łapę pochylając łeb do zszokowanego człowieczka trzymającego się brzegu gorącego źródła. Ciemne oczy pchły błyszczały w jaskini oświetlanej przez nieliczne promienie letniego słońca. Długie, czarne włosy przylepiły się do twarzy krasnoluda przywodząc na myśl węże.
- Mojego syna.
- On ma sześć lat! - sapnął oburzony człowieczek odpychając się od brzegu. Jasne, lecz umięśnione kończyny pchły poznaczone drobnymi bliznami zaczęły młócić desperacko wodę chcąc utrzymać się na powierzchni wody, gdy okazało się, że ten wybił się na środek wielkiego zbiornika. Gorące źródła ciągnęły się wiele kilometrów w dół podgrzewane przez samo wnętrze ziemi.
- Sześćdziesiąt - odpowiedział bez namysłu Cris wpatrując się w człowieczka niczym kot w zdobycz. Nie umie pływać? - pomyślał rozbawiony widząc jak wzburzona pchła miota się oszalała w wodzie. Z drugiej strony dopiero co zdobył wymarzonego zwierzaka dla Juniora, nieszczęściem byłoby go teraz stracić.
- Dlatego powinieneś porwać księżniczkę!- krzyknął krasnolud. Cris skrzywił się, gdy donośny głos człowieczka odbił się echem w przestronnej jaskini. - Nawet nie wiesz kogo przyprowadziłeś do dziecka! A co jeżeli okazałbym się złodziejem albo mordercą? To nieodpowiedzialne!
O. Cris był święcie przekonany, że człowieczek zalewał się szkarłatem z gorąca. Ciepła para sprawiała, że ludzka skóra poczerwieniała. Jednak pchła wydawała się szczerze przejęta, że mógł przynieś do leża, do syna kogoś... niebezpiecznego.
- Śledziłem Cię, jesteś bezdomny - oznajmił zadowolony w końcu łapiąc w szpony swoje nowe zwierzątko.
- Chyba zauważyłbym cholernego smoka! - pisnął przerażony człowieczek tuląc się do kłykci Crisa, jednak ten szybko puścił krasnoluda, gdy pchła na powrót znalazła się przy brzegu.
- W zeszłym tygodniu pomogłeś wyjść z sideł małemu centaurowi - zaczął wyliczać patrząc na urażonego bruneta, który unikał kontaktu wzrokowego z rozbawionym smokiem.
- Myślałem, że to jeleń...
- Wyciągnąłeś ifryta ze studni - kontynuował spoglądając jak człowieczek moczy długą, rudą brodę, póki usta nie dotknęły gorącej tafli wody.
- Nikt oprócz mnie z niej nie korzysta, więc...
- Musiałeś go wyciągnąć? - spytał sarkastycznie unosząc brew.
- Tak, właśnie tak! - wysyczał czerwony na twarzy krasnolud podrywając się nagle z wody. Cris z zainteresowaniem przyglądał się krępemu tułowiu człowieczka z wyraźnie zaznaczonymi mięśniami brzucha. Nie spodziewał się takiego ciała pod obdartymi szmatami. Jednak to dobrze, Junior przynajmniej tak szybko go nie zepsuje.
Zapadła niezręczna cisza przerywana jedynie cichym kapaniem wody ze sklepienia. Gorąca para sprawiała, że czarne kosmyki krasnoluda lepiły się do bladej twarzy. Ciemne oczy człowieczka błyszczały niepewnością.
- Odwróć się, umyję Ci włosy.
- Niby jak? - spytał zaintrygowany człowieczek wpatrując się dużymi oczami w Crisa. Mają naprawdę ładny odcień - pomyślał rozkojarzony skupiając swoją moc w jednym miejscu. Żar, chaos i magia splotły się w jedno, kurcząc wielkie gadzie ciało do ludzkiej postaci.
- Myślisz, że kto nauczył Juniora zmieniać formę? - odparł Cris czując przyjemnie chłodny kamień pod stopami. Otworzył ciemne oczy spoglądając na zaskoczonego człowieczka wpatrującego się w niego z otwartymi ustami.
Złote dłonie o miękkich opuszkach chwyciły brzytwę leżącą na stosie ubrań.
Muszą pozbyć się tej przeklętej brody.
***
Cholera.
O cholera - pomyślał wpatrując się w gładko ogolonego człowieczka, którego trzymał za żuchwę oceniając, czy hebanowe włosy pchły są równo przycięte. Cris miał pewną rękę. Miękkie, czarne kosmyki człowieczka zostały wyraźnie zgolone po bokach, zostawiając jedynie dłuższą i puchatą górę. Było idealnie.
- Czy teraz mogę się ubrać?
O. Cris chyba za długo wpatrywał się w te duże oczy, chłopaka. Porwał dzieciaka? Cholera, Iker miał słabość do młodych, ludzi, jeżeli dowie się, że Cris porwał jedno z nich...
- Tak - wychrypiał patrząc ze zgrozą na pokryte licznymi siniakami i białymi bliznami ciało pchły. Jak wcześniej ich nie zauważył? Człowieczek wyskoczył żwawo z wody kierując się do kupki ubrań, które przyniósł Junior. Pchła miała mocne ramiona, płaski, wręcz wklęsły, gdyby nie mięśnie brzuch, szerokawe biodra i grube uda. Cris, aż stąd widział żebra człowieczka. Muszę go najpierw nakarmić - pomyślał skonsternowany wpatrując się w wysportowanego, lecz zagłodzonego chłopaka. Cris zapoluje w trakcie patrolu, a póki co da pchle trochę suszonego mięsa, które tak uwielbia Junior. Nie. Może tego dobrze nie przyjąć. Kosmiczny Wąż wie, kiedy ten dzieciak jadł.
Owoce, a potem gulasz - zawyrokował kiwając do siebie głową.
- Co teraz? - Cris oderwał dłoń od brody spoglądając na ubranego człowieczka. Junior przyniósł ciemno-niebieskie, bufiaste spodenki wiązane rzemieniem tuż pod kolanami oraz czerwoną koszulę ojca ze sznurowanym dekoltem. Za duża - pomyślał wpatrując się w rękawy zakrywające palce pchły. Czerwony materiał wisiał na człowieczku odsłaniając blade obojczyki.
- Ile masz lat? - spytał kierując się ku stworzonku. Wciąż czuł pod palcami miękkie kosmyki człowieczka.
- Dwa-dwadzieścia sześć... - wyszeptała pchła skubiąc przydługie rękawy nie mogąc spojrzeć Crisowi w oczy. Stworzonko wyglądało tak cholernie młodo z ogoloną twarzą i widocznym dołeczkiem w brodzie. - Mam na imię Lionel - oznajmił człowieczek przygryzając wargę.
Huh. No tak, Cris nawet nie wiedział jak nazywa się jego nowe zwierzątko. Jak przez mgłę pamiętał, że ludzie też mieli imiona. Cris zwykle schodził z góry jedynie po to, by z nimi handlować, a nie rozmawiać.
- Zwą mnie Cristianrohnaldos'antosaveiro, ale możesz zwracać się do mnie Cris - wymruczał rozbawiony spoglądając w świecące zachwytem oczy, uśmiechniętego Lionela.
Dwadzieścia sześć lat, co? - pomyślał wpatrując się w urocze dołeczki stworzonka.
***
Junior i Lionel świetnie się dogadywali, jednak...
- Nie śpisz na złocie?
...Cris był wyczerpany dzisiejszym dniem.
- Nie.
Nocną ciszę przerwał zaciekawiony szept.
- Więc co jest w sienniku?
Chciał tylko spać, czy naprawdę prosił o zbyt wiele?
- Pióra harpi i owcza wełna - mruknął Cris nie otwierając oczu.
Cisza. Błoga cisza. Całe szczęście niewielkie łóżko Crisa mieściło dwa smoki i człowieka, jednak Junior musiał spać pomiędzy dorosłymi, by nie spaść z siennika. Chłopiec wziął sobie do serca, że nie ma zbyt wiele miejsca dla całej trójki, więc przylgnął do Lionela oplatając bruneta czerwonym ogonem.
- I nigdy nie spałeś na klejnotach?
- Czy Ty spałbyś na jedzeniu? - burknął sennie w poduszkę.
Cisza. Zmęczone ciało Crisa zdawało się rozluźniać pod wpływem ciepła syna i Lionela zwiniętych tuż przed nim. Spokojny rytm ich oddechów usypiał smoka. Jedwabny pled zsunął się z ciał ku gołym nogom. Gdzieś na zewnątrz zahuczała sowa. Cris nie wiedzieć kiedy, odpłynął.
.
.
.
Zimno.
Cris zadrżał otwierając oczy w ciemności. Przesunął senny wzrok za okno, lecz księżyc wciąż wisiał na nieboskłonie upsztrzonym gwiazdami. Musiał przymknąć oko na chwilę.
- Widziałem jak robił to tylko raz - usłyszał rozgorączkowany szept syna. - Dopiero trafiliśmy do jaskini, a Pai lubił wtedy podjadać w nocy, wiesz? - mały smok przywarł do człowieczka nachylającego się do brązowej czupryny. Lionel i Junior wyglądali jakby dzielili się ze sobą wielką tajemnicą. Potem dopiero dotarło do niego o czym mówił syn.
Och nie.
- Junior! - syknął zażenowany Cris kierując dłoń ku rozgadanym ustom syna, jednak złote palce przejęła zimna ręka człowieczka.
- I co się stało? - spytał zaciekawiony brunet. Ciemne oczy błyszczały w ciemności wpatrując się w skupieniu w małego chłopca.
- Pomylił złoto z rubinem - wyszeptał rozbawiony Junior.
- Byłem zmęczony - żachnął się Cris czując jak przez siennik przechodzi wibracja.
Zimno mi.
To natrętna myśl bruneta obudziła smoka z głębokiego snu. Dłoń Lionela na złotych palcach Crisa drżała lekko z zimna. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że Junior grzał niczym małe ognisko. Syn Crisa czasem nie kontrolował swojej temperatury, kradnąc tym samym ciepło z otoczenia, w tym przypadku prosto ze zmarzniętego ciała Lio, które nie nadążało się rozgrzać.
- Oczy świeciły mu jak słońce przez cały tydzień! - wypiszczał zachwycony Junior przyciskając plecy do torsu ojca, który zerwał połączenie między małym smokiem, a człowiekiem.
Sergio śmiał się z niego do tej pory.
W nocnej ciszy rozległ się chichot.
- Jutro śpisz u siebie, menino - wymruczał przytulając do siebie Juniora i Lionela, których następnie okrył ciepłym, błoniastym skrzydłem. Cris błyszczał niczym cholerna latarnia, światło zdawało się emanować wprost z ciała smoka po tym jak zjadł grudę złota. Blask odbijał się od jego powiek nie pozwalając mu spać. To był okropny tydzień z małym smoczątkiem na głowie.
Siennik zadrżał.
Jeszcze tego brakowało, by ich nowy zwierzak się rozchorował - pomyślał wplatając ciepłą dłoń w miękkie kosmyki pequeno leão.
Lionel westchnął cicho zwijając się bliżej dwóch smoków.
***
- Pai, Pai! - Do drewnianej chatki wpadł rozradowany chłopiec mało co nie strącając czerwonym ogonem naczyń na stole. Całe szczęście błoniaste skrzydła małego smoka nadal ściśle przylegały do jego pleców. - Spójrz co zrobili tio Iker i tia Shak!
Cris chyba nie rozumiał w czym problem. Junior miał na głowie wianek z różnokolorowych irysów. Przyjaźń, lojalność, miłość - szeptały kwiaty mieniące się rosą. Faun i nimfa musieli je dopiero co nazrywać. Żółte, białe, czerwone, purpurowe, niebieskie i foletowe irysy wyglądały tak ładnie jak zwykle. Z jakiegoś powodu Junior zawsze wracał do ojca obwieszony kwiatami w porze wiosenno-letniej.
Cris zawsze miał słabość do ładnych rzeczy.
Jednak skoro chłopiec wrócił to pewnie, gdzieś w pobliżu znajdzie się i Lio, który ostatnie kilka dni spędził z młodym smokiem na zwiedzaniu doliny.
- Irmão Lio!
Cris odsunął się od kociołka z gulaszem opierając się o stół z wyczekiwaniem. Przez próg przeszedł brunet na którego włosach, także znajdowała się korona z kwiatów. W pierwszej chwili pomyślał, że biały oraz czerwony to bardzo ładne kolory. Blade lewkonie z frezjami i krwiste astry, przeplatane liśćmi jarzębiny. Potem dopiero zaskoczył przekaz. Działaj szybko, uznanie i radość, wierzę, hojny, dzieli się z innymi - szeptały kwiaty otulając ciemną głowę Lio.
Pieprzone astry! - pomyślał rozbawiony Cris. Kiedyś ludzie notorycznie składali je smokom w ofierze. Cholernie nienawidził tych kwiatów! Jednak pchła wyglądała w nich wdzięcznie. Krwiste płatki zapewne były tak miękkie jak włosy bruneta. Cris chciał je pogłaskać.
Z zamyślenia wyrwał go Lio, który wpatrywał się niepewnie w czerwoną frezję przed sobą.
Proszę, obdarz mnie miłością.
Oczy Crisa zmiękły na widok trzymanego przez chłopaka kwiatu.
- Twojego labiryntu pilnuje minotaur - wyburczał niezadowolony człowieczek robiąc kilka niepewnych kroków w kierunku wyższego mężczyzny.
- To Sergio, strzeże wejścia do doliny przed centaurami - oznajmił spotykając się ze zmieszanymi oczyma Lionela. Cris pieści z zamyśleniem delikatne płatki czerwonej frezji trzymanej w małych dłoniach bruneta. - Są dosyć... chutliwymi pijakami.
Blade palce stykają się ze złotymi opuszkami tańczącymi po miękkich płatkach kwiatu. W kącikach ciemnych oczu Lionela pojawiają się urocze zmarszczki. Nieśmiały, lecz szczery uśmiech bruneta wygląda pięknie na tle południowego słońca - myśli Cris. Złote promienie oświetlają kwiecistą aureolę Lio, sprawiając, że ten wygląda miękko i domowo w drewnianym domku smoków. Cris zastanawia się jak smakowałyby te uśmiechnięte usta człowieczka.
- Pai! Czy to królik?
Czuje delikatną nutę spalenizny.
Przeklina cicho odrywając złote palce od bladej skóry Lio, gdy rzuca się do powoli przywierającego gulaszu. A jeżeli Cris zasiada potem do stołu z czerwoną frezją we włosach? Cóż, nikt tego nie komentuje.
.
.
.
- Jak myślisz, Cris zrozumiał przekaz?
- Och z pewnością - odpowiada faun wplatając kwiaty we włosy nimfy.
Gdzieś w dole doliny śmieją się dwa stworzenia w otoczeniu czerwonych frezji.
.
Proszę, obdarz mnie miłością.
_____________________________________________________
Rekonkwista - wypieranie przez chrześcijan, czyli Kastylijczyków, Katalończyków i Portugalczyków Arabów (Maurów) z Półwyspu Iberyjskiego.
meu filho - mój syn meu pequeno - mój mały menino - chłopiec pequeno leão - mały lewek
________________________
Psia dupa, ale szaleję dzisiaj. Tak, właśnie takie małe głupotki odciągają mnie od ważnych spraw. Ech... materiały do prawo jazdy nie wchodzą mi do głowy. Jednak te małe rozmowy między smokiem, a człowiekiem, którzy obalają mity o stworzeniach były niejako inspiracją dla tego małego potworka. Ktoś coś ma jeszcze? Jakieś niepodważalne fakty o stworzeniach, które Cris mógłby obalić? Z chęcią wplotę je w następną część :3
Bo rzecz jasna trzeba wytłumaczyć jesień.
#messi#liomessi#lio messi#cute messi#sweet messi#cressi#crestessi#ronaldo#cristianoronaldo#cristiano ronaldo#hotcris#dragon#dragons#dragonandpoor#dragonandhomeless#dragonandnotqueen#dragonandnotprincess#homelessleo#homelessmessi#ff#fanfic#seriesfic?#myfic#alternate universe#football#crisxleo#leoxcris
3 notes
·
View notes
Text
#2 Witamy w Zollywood - Wywiad dla GQ Magazine.
via. www.gq.com
Rola była ekscytująca, ponieważ oferowała coś więcej niż tylko pasywną dziewczynę lub dodatek w czyjejś narracji. W zeszłym roku Zendaya otrzymała mnóstwo ofert pracy, ale nie pojawiło się nic smacznego. "Nie chodzi o to, że któryś z [skryptów] był zły czy coś w tym stylu", mówi. "Po prostu czułam, że wiele ról, które czytałam, szczególnie kobiecych, były takie, jakbym mogłam zagrać je wszystkie jako ta sama osoba i to nie miałoby znaczenia, jeśli to miałoby sens". Albo, ujmując to inaczej: Żadna z nich nie rzuciła jej wyzwania. "Najlepiej opisać to tak, jakby zazwyczaj służyło to pomocy męskiej postaci w dotarciu do miejsca, w którym musi iść, zrobić to, co musi.”, mówi. "Zazwyczaj czują się bardzo jednowymiarowo w tym sensie, że nie ma dla nich zbyt wielu warstw, co oznacza, że wszyscy wydają się w kółko podobni do tej samej osoby". Byłoby wspaniale, byłoby dobrze, ale ja bym w ogóle nie rosła."
Ta ostatnia część jest dla niej najważniejsza. Nieznana jest dla Marie jakość, a co za tym idzie, Zendaya, ale także wspaniała zabawa, która ukazuje wachlarz aktorek. W jednej z niezapomnianych słodkich scen stawia na "biały głos", aby dokuczyć swojemu chłopakowi o wszystkich jego nowych fanów białego indie, rodzaju, który prawdopodobnie spróbuje szukać na Letterboxd. Ale film jest prawdopodobnie najbardziej odkrywczy, kiedy bohaterowie wokalizują swoje poczucie niepewności jako czarni twórcy poruszający się po białej Hollywoodzkiej korporacji - co to znaczy stracić pracę lub swoją chwilę. "Te rozmowy to zdecydowanie rozmowy, które Sam i ja mieliśmy", mówi, "ponieważ wiele z nich zostało zainspirowanych uczuciem ograniczenia dla czarnych kreacji, które nie są nakładane na innych ludzi. I jak to wygląda, jak to jest być twórcą, kiedy po prostu chcesz tworzyć sztukę."
Cały film powstał podczas nocnych sesji zdjęciowych ze zwinną ekipą współpracowników Euforii. Wspólnie poddawali się kwarantannie, ale na planie była jedna frustrująca noc, kiedy Zendaya nie mogła się dostać tam, gdzie Marie kazała jej iść. "Sam wszedł, a zwykle to, co robi, to siedzi ze mną", mówi. "On po prostu wchodzi. Mamy proces, który robimy, tak samo w Euforii i przenosimy to dalej. On siedzi ze mną i tylko rozmawiamy. Wszyscy znają ten proces, wszyscy są po prostu cicho i są tak pomocni, co doceniam. Bo czuję się jak gówno, każąc ludziom czekać na mnie, aby być gotową."
Tenor frustracji podnosi się w jej głosie, gdy to opowiada. Brzmi jak starsza o dekadę weteranka: Czasami, w niektóre dni, coś się po prostu nie układa. "Jeśli mam być w stu procentach szczery," mówi Levinson, "kiedy po raz pierwszy zaczęliśmy razem pracować nad Euforią, najbardziej zmagała się z tym, że pozwoliła sobie być emocjonalnie bezbronną w danej scenie. Nie winię jej za to. Kiedy osiągnie się poziom, na którym znajduje się w swojej karierze, trzeba mieć jednocześnie grubą skórę jako osoba, a jednocześnie być emocjonalnie otwartym jako aktor".
via. www.gq.com
Mówi dalej: "Ona jest bardzo opiekuńcza, słusznie. A jeśli czegoś nie poczuje na sobie ma tendencję do samokrytyki, co tylko jeszcze bardziej hamuje uwalnianie emocji. Więc przez pierwszy rok Euforii spędziliśmy dużo czasu próbując przełamać te bariery". Tej szczególnej nocy, przenieśli tę scenę na później. Kiedy następnego dnia spróbowali ponownie, a te bariery emocjonalne w końcu się złamały, Zendaya była transcendentna: Jako Marie, mówiła groźnymi tonami o tym, co by się wydarzyło, co by oznaczało zagłębienie się w ciemności, o scenariuszu Malcolma, ich związku. Materiał jest surowy i wrażliwy, a Zendaya posługiwała się nim z niemalże złośliwą nieprzewidywalnością.
Przyjaciel Zendayi, Hunter Schafer nieustannie się nią zachwyca: "Ona jest tak silna i czuję się szczęśliwa, że uczę się działać obok niej, bo jest tak doświadczona na wiele sposobów. Myślę, że to przedstawienie popycha nas do ciągłego uczenia się o sobie jako aktorach. Po prostu ciągle popycha nas, żeby iść dalej i mocniej, jest naprawdę zaangażowana w to."
Ekscytacja i energia, którą czerpie z tego zaangażowania, mówi Zendaya, stały się dla niej bardzo ważne. Dlatego zamknięcie uderzyło ją tak mocno. "Kiedy pracuję, czuję się najbardziej sobą," mówi, coraz ciszej. "Czułam, że kiedy nie pracowałam, moje moce odeszły, a ja czułam się, jakbym, ku*wa, nie wiedziała, kim jestem i co mnie uszczęśliwia. Co ja lubię robić? Jaka jest moja wartość? Jaki jest teraz mój cel?"
via. www.gq.com
We wrześniu ubiegłego roku Zendaya, otoczona przez swoją rodzinę podczas transmisji na żywo stała się najmłodszą kobietą, która kiedykolwiek wygrała Emmy jako wybitna główna aktorka w dramacie. Tej nocy spała ze statuetką przy swoim łóżku. "Nawet nie będę kłamać!" mówi. "Po prostu miło było się obrócić i zobaczyć ją. Była ładna. Po prostu piękna. Żarząca się!"
Jej niechęć do pochwał przychodzi, gdy pytam ją, co znaczy dla niej wygrana Emmy. Na początku odchyla się: Trofeum jest jej, siedzi na pianinie w jej domu, ale czuje, że należy do Euforii. Nie mogłaby tego zrobić bez Sama, bez obsady, bez Rue, bez HBO i A24 - dziękuje wszystkim. "Pod wieloma względami mam ochotę udowodnić coś sobie osobiście, tak, ale czuję się z tym dobrze dla nas wszystkich", mówi Zendaya. "To uczucie uznania, że może nie jesteśmy jak ten mały szalony program z szalonymi dziećmi, wiesz o co mi chodzi? Dla mnie, to jest jak Mean Girls, kiedy [Lindsay Lohan] łamie koronę. Ona mówi, "To jest dla ciebie". ”
Muszę się trochę cofnąć w tej kwestii. To wielka, ku*wa, sprawa! Jak w nagłówku twojej wielkiej, pie*dolonej sprawy. To nie jest jakaś plastikowa korona, którą dali ci na balu maturalnym.
"Tak, na pewno. Oczywiście, że tak..." Wstrzymuje się. "Nie wiem, nie wiem! To jest po prostu - to jest bardzo fajne. I myślę, że do pewnego stopnia pomaga to trochę w sensie tworzenia lub zdobywania tego, co chcę dostać." Wygląda na to, że ma oko na przyszłość, na długą karierę, na różne ścieżki, które się przed nią rozwijają. Próg do "zrobienia czegoś" jako młody aktor może się cały czas zmieniać; gwiazdy w Ameryce zawsze rosną i spadają. Złota statuetka pomaga się ustabilizować. Tworzy ona nową dźwignię.
"W pracy z Z najbardziej doceniam to, że nie ma ego", mówi Levinson. "Chodzi o pracę i o to, jak sprawić, by była ona lepsza. Nie jest też krótkowzroczna ani nieświadoma i myślę, że dzielimy podobny stopień samokrytyki, gdzie patrzymy na pracę, którą wykonaliśmy i dyskutujemy w brutalnych, bolesnych szczegółach, co moglibyśmy zrobić lepiej". Czuję, że to jest klucz do długowieczności i rozwoju jako artysty: uczyć się, szukać i starać się robić to lepiej. Pieprzyć zwycięskie okrążenie."
via. www.gq.com
Po ostatniej sesji zdjęciowej, Zendayi spodobał się sposób, w jaki wyszły zdjęcia, więc uprzejmie poprosiła fotografa o aparat, który został użyty i postanowiła kupić ten sam. "Kupowałam tonę aparatów", mówi. "Nie wiem, co robię, ale staram się nauczyć, jak z nich korzystać, robię dużo zdjęć, aż będzie wyglądało to dobrze, żeby dowiedzieć się, co ja, ku*wa, robię".
Poszperała w internecie i w końcu znalazła sprzedawcę na stronie z handlem aparatami. Zendaya zaczęła wysyłać mu wiadomości w imieniu jej asystenta, Darnella i zgodził się spotkać w Baskin-Robbins. Kiedy Z i Darnell dotarli na parking, napisała do niego sms-a i wysłała Darnella, aby odebrał kamerę.
Gdy sprzedawca wychodził, zauważył jednak Z czekającą w samochodzie. Okazało się, że był wielkim fanem. "Napisał do mnie, jako do Darnella, "O mój Boże, kocham Euforię!" mówi. Zendaya, wciąż udając swojego asystenta, obiecała przekazać wiadomość... sobie.
Jako gwiazda filmowa, mówi, że wciąż stara się przezwyciężyć nieśmiałość z dzieciństwa, która ją definiowała. "W tej branży musiałam nauczyć się robić małe gadki, bo chyba byłam zimna do ludzi, bo tak naprawdę nie wiedziałam, jak zacząć rozmawiać" - mówi. "Pamiętam, że mój stylista mówił: "Wychodzisz na oschłą. Ludzie myślą, że jesteś wredna, bo nie mówisz", kiedy naprawdę byłam zbyt zdenerwowana".
Teraz uczy się jak pokierować swoim lękiem i jednocześnie chce kontrolować każdy impuls. Wciąż rośnie w pełniejszą wersję siebie, zarówno jako artystka, jak i jako osoba i uczy się, jak zarządzać oczekiwaniami. Częścią tego jest właśnie bycie we wczesnej dwudziestce: Czuje się popychana i ciągnięta w milion różnych kierunków. Poczucie presji, aby każda przepowiednia lub projekcja o tobie - czy to od twoich rodziców, rówieśników, przyjaciół - wydawała się prawdziwa.
via. www.gq.com
Ale mało kto jest tak sławny, tak ambitny, jak Zendaya, która wybiera głównie zachowanie prywatności ciężkiej pracy dla siebie. Lata temu, jako gwiazda Disney Channel, wydawało się, że zamierza zbudować swoje własne mini imperium, dzięki czemu każde rozszerzenie jej marki będzie możliwe do wykorzystania. Dziś jej cele są węższe z naciskiem na długowieczność. Na szczycie listy znajduje się ustalenie, kim jest. "Ostatnio grałam w tę grę karcianą, Nie jesteśmy naprawdę obcy, czy jakkolwiek to się nazywa" - mówi. "Jedno z pytań brzmiało: "Jaki przypadkowy komplement dają ci obcy, który sprawia, że czujesz się dobrze?
"Dla mnie to jest to, kiedy ludzie mówią, że ich dzieci mnie obserwują. Mówią tylko, "Jesteśmy z ciebie naprawdę dumni, dziewczyno. Jesteśmy z ciebie dumni. Rób dalej to, co robisz. Obserwuję cię. A ja na to: "I tu Zendaya wyczarowuje prawdziwy, radosny pisk..." "Aw, dziękuję!
"Czuję, że wszyscy w tym momencie stają się moją ciotką i mówię, "O mój Boże, chcę sprawić, że będziesz dumny. Wiesz? To naprawdę wiele dla mnie znaczy. Myślę... że chęć kontrolowania wszystkiego to po prostu niechęć spie*dolenia. Nie chcę nikogo zawieść."
Oboje milczymy przez sekundę lub dwie siedząc z obserwacją. Nawet milion wspierających się ciotek ma wiele oczekiwań. Wiedzieć, czego chcesz od siebie, to jedno. Wiedza o tym, kim jesteś - kiedy twoje życie jest niekończącym się odbijaniem się od planu filmowego - jest czymś zupełnie innym, zwłaszcza gdy masz tylko 24 lata, a w Hollywood nie ma już nic do zrobienia.
To... dużo, w końcu odpowiadam. Muszę zrobić wydech.
"Hellooooo!" mówi ze śmiechem. "I dlatego rozmawiamy z terapeutami. To jest ważne."
Ale terapia jest na inny dzień. Jutro, Zendaya musi wrócić do pracy.
via. www.gq.com
Twitter: @InfoZendaya
/Karolina ♡
3 notes
·
View notes
Text
Rozdział 2
Rozdział 2
JOSEPHINE
Budzik punktualnie zadzwonił o siódmej rano. Wstałam z łóżka i od razu poszłam do kuchni zrobić sobie kawę. Czekał mnie długi dzień, a zwłaszcza, że dzisiaj zaczynam pomagać jako wolontariuszka w szpitalu. Gdy tylko woda się zagotowała wzięłam kubek i nalałam go po brzegi. Gdy sączyłam napój do kuchni wszedł Fuego. Był zmęczony widziałam to w jego oczach. Z resztą nic dziwnego wrócił z roboty dopiero godzinę temu. Fuego podszedł do mnie i nalał sobie także solidny kubek kawy, po czym usiadł naprzeciwko mnie i zapytał: -I jak, o której mam cię podwieźć do tego szpitala?- zapytał po czym upił łyk kawy.
–To dopiero później, ale mam kilka spraw do załatwienia i czy mógłbyś mnie podwieźć w parę miejsc?- spytałam z wielkim uśmiechem i równie olbrzymimi oczami.
–No dobra, w sumie mogę to zrobić, naprawdę musisz pójść na kurs prawa jazdy, wiesz, że wiecznie wozić cię nie będę?- spytał ze śmiechem. Tu miał w sumie rację, ale zawsze byłam zbyt zajęta, żeby to zrobić, a po za tym tanie to to nie jest.
–Dobra, na to przyjdzie jeszcze czas, a na razie będziesz dziś moim kierowcą.
–Ok, to gdzie szanowna dama sobie życzy, żeby podwieźć jej dupę.
-Bardzo śmieszne, po pierwsze do Griffina muszę z nim chwilę pogadać, później do supermarketu muszę zrobić zakupy, następnie biblioteka, bo potrzebuje kilku książek do pracy na zakończenie roku, a no i jeszcze do Cindy, muszę jej oddać notatki z biologii i chemii, a na końcu do szpitala, ok?- spytałam
-No a o czymś nie zapomniałaś, może jeszcze podwieźć cię na Kostarykę, albo na herbatkę do królowej?- spytał chichocząc. Zrobiłam tylko naburmuszoną minę i przewróciłam oczami.
–No dobra, żartuje, ok, podwiozę cię, ale kto w tym czasie zajmie się Terrą, bo na pewno nie Windy?- odpowiedział
–Nie martw się, zostawimy ją u Toma, pomoże mu, albo pobawi się z jego kotem, wiesz jak go lubi.
–Jak z Tomem, to w porządku, to lepiej ją obudź, bo te wszystkie sprawy zajmą nam z kilka godzin. Przytaknęłam mu po czym pobiegłam do pokoju Terry, wyglądała tak niewinnie i spokojnie, aż szkoda było ją budzić. Czasem zastanawiałam się, czy gdy ja będę matką zdołam powołać tej roli i nie sprawię, że moje dziecko będzie przeze mnie płakać co noc i cierpieć? Czy moje dziecko będzie do mnie podobne czy raczej do ojca? A właściwie kto miałby nim być? Zastanawiałam się, czy Griffin mógłby być w przyszłości moim mężem, ale raczej żadne z nas nie byłoby tak naprawdę szczęśliwe. Wtedy poznałby w całej okazałości moją rodzinę, a ja nie jestem nawet teraz w stu procentach przekonana czy go tak naprawdę kocham. Jak na razie nie potrafiłabym go zostawić, może dlatego, że już się do niego tak przyzwyczaiłam. Tak czy inaczej nie mogę tak dalej myśleć, dziecko to sprawa za dopiero kilka ładnych lat, a mój związek z Griffem może zmienić się na lepsze. Potrząsnęłam głową, jakbym chciała wyrzucić z głowy te myśli, i podeszłam bliżej łóżka Terry, aby ją obudzić. Delikatnie pogłaskałam ją po włosach po czym powiedziałam do niej:
-Terra, wstawaj już siódma trzydzieści. Terra otworzyła oczy, ale od razu przewróciła się na drugi bok: -Jest sobota, jeszcze troszeczkę, może tak za godzinkę, proszę.- powiedziała cichutko zaspanym głosikiem. O nie ma mowy.
– Terra dzisiaj mam z Fuego dużo do załatwienia, zaraz będziemy wychodzić, pójdziesz dziś do Toma pobawisz się z Blindem, ok?
-Jak tak, to wstaje, myślałam, że znowu sobota z sprzątaniem.- wymamrotała.
Natychmiast wstała i podeszła do szafy, co przypomniało mi, że przecież nadal jestem w piżamie. Powiedziałam jej tylko, żeby poszła do kuchni jak tylko się ubierze, po czym pobiegłam do mojego pokoju sama przygotować się do wyjścia. Podeszłam do szafy i wyjęłam białą koszulę na krótki rękaw, lawendową spódnicę z guzikami i białe trampki. Ubrania te może nie należy do kanonu najmodniejszych, ale były tanie, a zarazem wygodne. No cóż, oszczędzanie priorytetem. Podeszłam do biurka i zebrałam włosy w kok, a następnie wykonałam delikatny makijaż. Tego też nie było dużo. Zwykły tusz do rzęs i pomadka w kolorze kremowego różu. Wyglądałam porządnie i profesjonalnie. A przynajmniej takie miało być wrażenie. Poszłam od razu do kuchni, gdzie Fuego dopijał drugi kubek kawy, a Terra już zaczęła jeść miskę płatków kukurydzianych. Od razu sama nalałam sobie mleka do miski i wsypałam płatki. Z pełną buzią Terra zapytała: -A gdzie mamusia, nie zje z nami? Spojrzałam tylko na Fuego z przerażeniem w oczach, ale on zachował zimną krew i ze spokojem odpowiedział:
-Mama wróci później, pewnie wieczorem, my niestety musimy ci wystarczyć, wiem słabe towarzystwo.- powiedział i mrugnął do Terry z uśmiechem. Malutka natychmiast odpowiedziała ze śmiechem:
-Nie no jesteście w porządku, ja już zjadłam kiedy jedziemy, chcę pobawić się z Blindem.
Z niedowierzaniem spojrzałam do jej miski. Rzeczywiście, pusta i czysta jakby była dopiero wyciągnięta z szafki. Powiedziałam, że za dosłownie pięć minut. Terra poszła do pokoju po kilka zabawek, a ja w tym czasie dokończyłam śniadanie. Gdy włożyłam już miskę do zlewu Fuego podszedł do mnie i zapytał:
-Gotowa na wspaniały dzień, pełen sprawunków?- spytał z bladym uśmiechem
-Nie narzekaj, ale tak na poważnie dobrze się czujesz, nie spałeś po tym jak wróciłeś z pracy?
-Hej, jest ok, i tak wyglądam o wiele lepiej niż paniusia przede mną wystrojona niczym pani Bennett.
–Fuego Summer Climate, wypraszam sobie takie porównania zwłaszcza, że wiesz iż nie jest to moja ulubiona postać z ,,Dumy i uprzedzenia". Z resztą wyglądam dobrze.
–Ok, ok. Rozejm, a nigdy nie mów mojego drugiego imienia, wiesz, że go nie cierpię. Jest okropne.
To fakt, nasze drugie imiona były dziwne i na pewno niezbyt popularne. Ja nosiłam przymierze imienia: Winter, a Terra: Autumn. Serio, matka, mogła w ogóle ich nie dawać. Na znak rozejmu podałam Fuego jabłko i zasalutowałam. On zrobił to samo. Salutowanie było jakby naszym porozumiewawczym sygnałem, że zawarliśmy rozejm albo przyrzekamy, że nic nikomu nie powiemy (w skrócie obietnice). No po krotce, salutowanie miało wiele znaczeń w naszym małym dwu osobowym gronie. On tylko odgryzł kawałek jabłka i powiedział, że będzie czekać w samochodzie na mnie i Terrę. Przytaknęłam i poszłam po nią. Gdy tylko weszłam pod moimi nogami wylądował mały pluszowy kot. Podniosłam wzrok, a tam Terra grzebała w szafie i wyrzucała w powietrze swoje zabawki i pluszaki. Niewiele ich miała: głównie zbieranina po mnie i Fuego. Po mnie dostała: lalkę Barbie, szmacianą laleczkę (jej fartuszek miał kilka łatek, a guzik imitujący oko trzymał się ledwo jednej nitki, ale i tak była ładna) i pluszowego kota, za to po Fuego: mały samochodzik i pluszowego misia Papillona. Roześmiałam się i powiedziałam:
-Terra, nie chcę Cię martwić, ale nawet jak wyrzucisz wszystkie swoje zabawki nie znajdziesz w szafie przejścia do Narnii. Aslan raczej tam nie czeka.
W sumie nie zdziwiłoby mnie to. Kiedy pierwszy raz przeczytałam jej książki o Narnii prawie co drugi dzień wyrzucała rzeczy z szafy, aby się tam dostać. W sumie to było zabawne, dopóki nie zaczęła robić tego samego z moją szafą i Fuego. –Nie, ja szukam takiej gumowej piłeczki dla Blinda, myślałam, że jest tutaj, ale nie ma jej.- odpowiedziała ze smutną minką.
–Piłeczka? Jest przecież w kuchni obok kosza z owocami, przyniosłaś ją tam poprzednim razem. A jeśli tylko tego szukałaś to chodźmy już. Fuego już na nas czeka.
Terra wstała z podłogi i natychmiast pobiegła na dwór, zabierając po drodze piłeczkę. Ja jeszcze raz spojrzałam w lustro czy na pewno dobrze wyglądam. Wszystko wydawało się dobrze. Ciężko odetchnęłam po czym wzięłam torebkę z krzesła i wyszłam zamykając przy okazji drzwi. Wsiadłam do samochodu podenerwowana. Fuego od razu to wyczuł po czym powiedział:
- No mam nadzieję, że jak Tom da ci coś słodkiego to podzielisz się z rodzeństwem.
–Jest spore prawdopodobieństwo, ale w zamian za to poczytasz mi ,,Ostatni z wielkich"?
-No nieźle, dopiero sześć lat i już się targuje, zgoda.- powiedział ze śmiechem.
Nie powiem ta krótka wymiana zdań trochę mnie odprężyła. Fuego włączył radio, a ja w tym samym czasie, natychmiast usnęłam dzięki melodii jednej z mojej ulubionych piosenek ,,Youngblood" 5 Seconds Of Summer. Nie byłam nawet świadoma, że jestem zdolna do krótkiej drzemki mając w głowie stres dzisiejszym dniem. Dopiero kiedy Fuego szturchnął mnie w ramię, że dojechaliśmy pod sklepik Toma ocknęłam się. Tom przytulił Terrę, która już wybiegła z samochodu. Fuego i ja tylko pomachaliśmy mu z samochodu, po czym odjechaliśmy. Przez to, że się obudziłam obawy znów się pojawiły. Fuego to chyba zauważył, bo zapytał mnie:
-Teraz do Griffina, tak?
-Tak, znasz adres prawda?- spytałam
-Jasne, przecież to jakaś luksusowa dzielnica, nie wiem tylko czy nasz samochód nie zostanie pomylony z jakimś gratem i wywieziony na śmietnik.- Powiedział Fuego, po czym wybuchnął śmiechem. Miał troszkę racji, nasz samochód w porównaniu z tymi w okolicy domu Griffa wyglądał jak szmelc.
–O to się nie martw, nie będzie mnie maks pięć minut. Muszę mu powiedzieć, że dziś nie pójdziemy na randkę.- odpowiedziałam wzdychając jakbym wstrzymywała powietrze od rana.
–Mogę cię o coś zapytać, siostra?- spytał Fuego patrząc prosto przed siebie
–No, a co?- spytałam skubiąc paznokcie.
-Jesteś szczęśliwa z Griffem, bo... sam nie wiem, wyglądasz jakbyś miała iść na ścięcie a nie na spotkanie z kimś kogo rzekomo kochasz?- powiedział to tak, jakby to było raczej stwierdzenie, a nie hipoteza.
–Jasne, że jestem szczęśliwa i go kocham, po prostu... sama nie wiem mamy malutki kryzys, ale naprawię to.
–Jak zawsze i wszystko, prawda?
Nie odpowiedziałam tylko przytaknęłam i potem zapanowała cisza, tłumiona przyciszonymi dźwiękami piosenek z radia. I tak było do momentu podjechania pod dom Griffina. Wielki dwupiętrowy budynek z marmurowymi kolumnami i wypielęgnowanym ogródkiem trochę onieśmielał, ale nie pierwszy raz tu byłam. W sumie byłam tu przynajmniej sto razy. Rodzice Griffa mnie lubili. Jego mama zawsze szykowna i wystrojona w kolię diamentów lub naszyjnik z pereł zawsze spędzała ze mną czas na opowieściach z jej dalekich podróży. Nie powiem lubiłam jej słuchać, ale trochę mnie to nudziło, że opowieści mają zwykle podobny schemat. Luksusowy hotel, obsługa wspaniała, krajoznawcze wycieczki, wystawne kolację, poznawanie ważnych osobistości danego państwa. Serio, dosłownie za każdym razem , ale kto bogatemu zabroni. No na pewno nie ja. Tata Griffa za to za często nie był w domu, a jeśli już spędzał czas w gabinecie. Był jakąś ważną osobą w świecie biznesu i miał kilka firm. Widziałam się z nim osobiście chyba dwa razy. Wydawał się miły i on także prawdopodobnie mnie lubił tak jak jego żona. W gruncie rzeczy pewnie mnie lubili, bo nie znali prawdziwej sytuacji mojej rodziny. Wiedzą tylko tyle, że ojca nie mam, ale matka wychowuje nas wspaniale i mieszkamy w przytulnym domku na mniejszym osiedlu niż na tym gdzie oni mają dom. I tylko tyle powinni wiedzieć i nigdy nas nie odwiedzać. –Hej, może zapukasz i mu dasz kosza, a ja zaparkuje trochę dalej, nie chcę ci robić obciachu, naszym starym klekotem.
Słowa Fuego wyrwały mnie z zamyślenia i znowu tylko byłam wstanie tylko skinąć głową. Nawet nie zawracałam sobie głowy tym, że nazwał nasz samochód klekotem. Otworzyłam drzwi i podeszłam do furtki. Odwróciłam się, a Fuego już stał jakieś dwa domy dalej. Ze smutkiem otworzyłam furtkę i podeszłam do drzwi. Mosiężna, złota kołatka w kształcie głowy lwa patrzyła na mnie swoimi ogromnymi wyłupiastymi oczami jakby chciała mnie przestraszyć. Przełknęłam tylko ślinę i uderzyłam kołatką o drzwi. Dosłownie po paru sekundach w drzwiach stanął przede mną Griffin. Jego szare oczy i karmelowe włosy dawały mu wygląd modela, który tylko bardziej umacniała jego wysportowana budowa ciała. Ubrany był w szary sweter i spodnie od garnituru. Wyglądał jak typowy nastolatek z bogatego domu. Efekt tylko psuł czerwony krawat, który dostał ode mnie na urodziny, rok temu. Kupiłam go w jakimś sklepie na promocji. Griff udawał, że mu się podoba i często go nosił, zwłaszcza gdy miał pewność, że ma się ze mną spotkać, ale wiedziałam, że uważa go za bardzo szpetny dodatek do jego wyrafinowanego ubioru. Cóż...
-Cześć, kochanie, tak wcześnie? Myślałem, że spotkamy się później, ale skoro jesteś to wejdź i obejrzymy jakiś film.
Wybielał sobie zęby od razu widać. Trochę głupio było mi go teraz spławić widząc jego entuzjazm, ale no musiałam.
–No właśnie, bo jestem tak wcześnie, żeby ci powiedzieć osobiście, że...- wtedy zobaczyłam w jego oczach strach.
–Chcesz ze mną zerwać?- spytał z łzami w oczach.
–Co?! Nie, no co ty. Ja tylko nie mogę się z tobą spotkać dzisiaj, bo dostałam się na wolontariat do szpitala i muszę tam jechać, spędzę tam cały dzień.- tłumaczyłam to dosłownie na jednym wdechu. Wtedy zamiast już smutku w oczach Griffa nie pojawiła się duma jak sądziłam ( zakładałam tak, bo wiedział jak mi na tym zależało). Nie, zamiast dumy była złość. Po minucie ciszy, wypalił:
-O, czyli teraz będziesz jeszcze bardziej zajęta, świetnie.
Jego ton był niedopuszczalny, a wypowiedź pełna jadu.
–Myślałam, że będziesz szczęśliwy, wiedziałeś jak mi na tym zależy. I przecież ty też jesteś zajęty, nie wypominam ci twoich zawodów albo treningów.- powiedziałam głośno.
On tylko na moją wypowiedź przewrócił oczami i wzruszył ramionami:
-Proszę Cię, zawody są dwa razy w miesiącu, a treningi trzy razy w tygodniu po dwie godziny maksymalnie. Ty będziesz tam spędzać kilkanaście godzin. Pewnie spotkasz jakiegoś chłopaka i o mnie zapomnisz.- prychnął.
Zawsze jego złość do mnie ma podłoże w zazdrości. Naprawdę myśli, że szpital to miejsce gdzie chodzi się na randki w ciemno. Tam do cholery jasnej są chorzy pacjenci, raczej nie myślący o romansach. Kipiałam od złości, ale postanowiłam przyjąć inną taktykę, aby trochę się uspokoił. Przykleiłam na twarz uśmiech, który miał wyglądać szczerze. Przerzuciłam swoje ciemne blond włosy na jedno ramię i go przytuliłam.
–Nie lubię, gdy się na mnie złościsz. Proszę wybacz mi. To tylko na trochę. Z resztą możesz mnie odwiedzać tak jak ja chodzę na twoje zawody z siatkówki.- mówiłam swoim słodkim głosem, od którego wiedziałam, że od razu staje się łagodniejszy.
Griff tylko mnie mocniej przytulił i przytaknął głową na moje słowa. Gdy tylko się ode mnie odsunął szeroko się uśmiechnął i powiedział, że jego zachowanie nie było najlepsze i również przeprasza. Obiecał, że będzie mnie odwiedzał i jak oboje będziemy mieć czas zorganizuje coś wspaniałego. Przez cały jego monolog tylko potakiwałam i się uśmiechałam. Cieszyłam się, że mi wybaczył, ale jednocześnie czy tak naprawdę miał mi co wybaczać. Tak naprawdę nie zrobiłam nic złego, a jego obawy do zdrady były co najmniej absurdalne i niedorzeczne. Cóż lepiej to przemilczeć nawet we własnych myślach. Na koniec Griff zaproponował, że odprowadzi mnie do furtki. Chciał mnie nawet podwieźć, ale powiedziałam, że brat już na mnie czeka. Był trochę niepocieszony, ale tylko się uśmiechnął. Gdy tylko doszliśmy do furtki zobaczył nasz samochód zaparkowany kilka domów dalej.
–Patrz jaki rzęch! Serio nie wierzę, że państwo Collins mają taki samochód.- oczywiście mówił to praktycznie wrzeszcząc.
–Wiesz nie oceniaj. Nie każdy może mieć taki samochód jak wy.- powiedziałam chichocząc. Naprawdę rodzina McCulkinów była posiadaczem najnowszych modelów samochodów i jakikolwiek nie luksusowy samochód był dla nich rzęchem.
Griffin tylko mnie przytulił i zaczął się śmiać. Powiedział, że zadzwoni wieczorem. Po tym jakże czułym pożegnaniu pobiegłam do samochodu, gdzie czekał wynudzony Fuego. Jego brązowe włosy opadły na oczy, a pozycja wskazywała na to że dopiero co się wybudził, ale nadal był śpiący. Nie dziwię się praktycznie nie spał po robocie, a ja jeszcze zmuszam go do podwożenia mnie w wiele miejsc. Po tym jak otworzyłam drzwi i wsiadłam Fuego już zmienił swoją postawę. W jednej sekundzie sprawiał wrażenie wypoczętego i pełnego energii. Naprawdę wyćwiczył swoją grę aktorską do perfekcji. W sumie ponad dwadzieścia lat to wystarczający czas. Gdy tylko zapięłam pasy byłam gotowa na jakąkolwiek próbę rozpoczęcia rozmowy, ale nic takiego się nie stało. Fuego milczał przez prawie całą drogę. Radio też współgrało z jego nastrojem. Cisza nieubłaganie sączyła się do moich uszu. Chciałam włączyć radio albo zacząć rozmowę, ale mój mózg nie współpracował ani z wargami ani z ręką. I tak siedzieliśmy w głuchej ciszy, aż do momentu kiedy mój brat nie podrzucił mnie pod drzwi do supermarketu. Zanim zdążyłam wysiąść powiedział, że dojdzie do mnie jak tylko zaparkuje samochód. Dałam radę tylko skinął głową i wysiąść. Wzięłam wózek sklepowy, a zimne powietrze zniknęło momentalnie po otwarcie drzwi do sklepu. Pomimo tego, że był już maj nadal czuło się nieprzyjemne dreszcze od zimna. W tamtym momencie żałowałam, że nie wzięłam jakiegoś swetra. Spódnica i bluzka na krótki rękaw to nie był najcieplejszy zestaw.
Od razu gdy weszłam do sklepu zaczęłam pakować produkty do koszyka. Ze względu na naszą sytuację finansową zawsze brałam produkty tanie, ale w miarę smaczne. Oczywiście musiało go starczyć na czworo osób. Czasem naprawdę nieobecność matki ułatwiała by nam wiele spraw. Wzięłam opakowanie mleka, bochenek chleba, paczkę cherriosów, gdy nagle ktoś wyszedł za moich pleców. Jak zwykle Fuego wiedział jak mnie wystraszyć. Pierwsze co zauważyłam to paczka moich ulubionych wafli ryżowych o smaku pizzy. Rzadko kiedy je kupowałam, może raz albo dwa w roku. –Czemu ich nie wzięłaś? Wiem, że je uwielbiasz.- powiedział Fuego z troską.
Robiliśmy zakupy razem dosyć rzadko, więc nie wiedział czemu ich nie biorę.
–No bo, sam chyba się domyślasz dlaczego…
Nie mogłam dokończyć wypowiedzi, bo Fuego tylko wcisnął mi paczkę prosto w rękę i powiedział:
-Domyślam, dlatego je weź. Mamy niewiele kasy, ale bez przesady. Głupie wafle to nie pieprzone trufle. Naprawdę myśl czasem o sobie.- powiedział prychając na końcu.
Ja na to nic nie odpowiedziałam tylko przewróciłam oczami i cicho zachichotałam. Dalsza część zakupów przebiegła nawet w spokoju. Trochę byłam zła na Fuego, że chciał kupić dla Terry i siebie lody wiśniowe. Na moje tłumaczenia, że są drogie droczył się ze mną, że dzięki nim mała i on będą mieć dużo energii a owoce w lodach przecież są ,,zdrowe”. Po tej jakże zażartej batalii lodowej Fuego ustąpił. Chyba nie chciał mnie denerwować zważając na mój napięty już i tak grafik. Poszliśmy po chwili do kasy. Z każdym dodatkowym produktem rachunek rósł. Nigdy nie lubiłam tego momentu chyba jak większość populacji świata.
- Czterdzieści pięć dolarów i dwadzieścia centów. Kartą czy gotówką?- spytała miła, młoda brunetka.
–Gotówka.- powiedział bez emocji Fuego.
Robiło mi się głupio gdy wyjmował portfel a w nim było ledwo sześćdziesiąt dolarów i kilka centówek. Haruje praktycznie codziennie, dodatkowo studiuje a i tak ma prawie tyle co nic. Muszę naprawdę znaleźć jakąś pracę. Chociaż będzie mi ciężko ze względu na szkołę no i teraz doszedł wolontariat. Może zrobię sobie rok przerwy po szkole zanim pójdę na studia? Muszę chyba o tym naprawdę pomyśleć. Po tym jak Fuego zapłacił ,wyszliśmy ze sklepu i zaczęliśmy rozpakowywać zakupy. Nadal panowała niezręczna cisza, dopóki Fuego nie podał mi jabłka.
–Zjedz coś, bo zaraz mi tu zemdlejesz. Jesteś zdecydowanie za chuda.- powiedział wybuchając na końcu śmiechem.
Co do jego oceny mojej figury nie mogłam się zgodzić. Sylwetkę owszem miałam szczupłą. Ale moje biodra w porównaniu do innych dziewczyn były dosyć szerokie. A mój biust cóż musiałam ukryć pod koszulami. Nie mogłam sobie pozwalać na bluzki z dużymi dekoltami. Bałam się, że od takich bluzek się zaczyna a kończy w łóżku z jakimś zboczeńcem, mówiącym później, że sama się o to prosiłam ubierając się w ten a nie inny sposób. Z resztą nie przeszkadzało mi to tak jak mogłoby się wydawać. Lubiłam swoje ubrania. Wiem, że nie były modne, ale wolałam takie które są jednocześnie i tanie i wygodne. Właściwie moda to mój najmniejszy problem.
–Fuego prędzej z naszej dwójki to ty jesteś za chudy. Martwię się o ciebie.- powiedziałam po czym odgryzłam kawałeczek jabłka.
Fuego tylko popatrzył na mnie chwilę po czym szturchnął mnie w ramię. Udałam, że krzywię się z bólu, po czym oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
–Dobra skończmy te gównianą debatę na temat naszych pieprzonych sylwetek i może jedźmy już do tej biblioteki po te jebane książki.
–Czy ty potrafisz złożyć konstrukcje zdania nie wkładając w nie chociaż jednego przekleństwa?
-Raczej nie, ale mogę się postarać jeśli twoja głową ma od tego ma wyjebać się w kosmos.
Od razu na tą wypowiedź zrobiłam tylko naburmuszoną minę i skrzyżowałam ramiona na piersi.
–Dobra już dobra.
Tym razem jazdę nie owiewała niezręczna cisza. Fuego cały czas gadał o jakiejś dziewczynie, którą poznał u jednego ze swoich kumpli. Z jego opisu wynikało, że to piękna, wysoka, rudowłosa dziewczyna. Rozmawiał z nią często i dowiedział się, że ma na imię Odette. Jej matka jest z Polski a ojciec z Ameryki. Widziałam w jego oczach podekscytowanie gdy o niej mówił. Już to wiedziałam: MÓJ BRAT SIĘ ZAKOCHAŁ!!! To był chyba pierwszy raz, no może drugi, ale jego pierwszą miłością była Patty kiedy chodził do dziewiątej klasy. Tylko, że Patty była nauczycielką matematyki. Raczej nieudany pierwszy strzał. Do niczego nie doszło, zwłaszcza, gdy Fuego dowiedział się o jej mężu i tego, że jest matką dwójki małych chłopców. Po prostu odpuścił i od tamtego momentu zakochanie przestało istnieć w jego słowniku. Aż do teraz. Słuchałam z przyjemnością o szczegółach relacji Odette i Fuego. Z jego wypowiedzi wynikało, że ona też bardzo go lubi. Zdążyli umówić się na ich pierwszą randkę w następną sobotę. Gdy o tym wspomniał jego głoś brzmiał nerwowo. Mogłabym przysiądź, że ktoś go podmienił na zupełnie obcą mi osobę. Chyba już zaczęłam lubić te Odette…
-Mam wejść z tobą do biblioteki czy zaczekać?- spytał gdy tylko zaparkował.
–Jak chcesz możesz wejść, może znajdziesz coś fajnego, na przykład poradnik na pierwszą randkę?- powiedziałam po czym zaczęłam chichotać jak jakaś małolata.
–I po co ci mówiłem? Teraz będziesz prawić mi te niedojrzałe żarty?
-Mam ci przypomnieć twoje żarty gdy ja zaczęłam spotykać się z Griffinem?- mówię przypominając sobie jego niedojrzałe i wulgarne kawały. Myślałam wtedy, że zapadnę się pod ziemię.
–Dobra wyluzuj, wiem moje kawały były czasem…
-Dziecinne, głupie, chamskie, wulgarne, niedojrzałe, mam wymieniać dalej?- pytam z chytrym uśmieszkiem. Fuego tylko przewraca oczami i wysiada z auta. Idziemy do biblioteki w ciszy, ale nie niezręcznej. Panuje między nami dość luźna atmosfera. Po dosłownie dwudziestu minutach poszukiwań znajduje wszystkie potrzebne mi książki do pracy na koniec roku. Dobrze, że jednak Fuego poszedł ze mną. To waży chyba co najmniej pięć kilogramów. Jestem wykończona, a tak naprawdę mój dzień dopiero się zaczyna. Na całe szczęście na dziś zostało mi tylko podjechać do Cindy i do szpitala po grafik.
Mija dosłownie piętnaście minut, kiedy wysiadam z samochodu i podchodzę pod drzwi domu Cindy. Cindy jest moją jedyną przyjaciółką. Poznałyśmy się na zajęciach z biologii w medycynie, od razu złapałyśmy dobry kontakt. Cindy była w moim wzroście, i tak jak ja miała blond włosy tylko jej były trochę bardziej jaśniejsze. Była też bardziej spontaniczna i szalona. Może dlatego na swoje szesnaste urodziny postanowiła wytatuować sobie na ramieniu wielkiego niebieskiego smoka i przy okazji przekuć sobie nos. Chciała też mnie na to namówić, ale odmówiłam. Nie należę do fanów dziarania swojego ciała.
Gdy tylko pukam do drzwi, nie słyszę nic. Żadnego dźwięku, zwykła głucha cisza. Dosłownie w chwili, gdy chce pociągnąć za klamkę dostaje SMS-a. ,,Zapomniałam Ci powiedzieć, pojechałam do fryzjera, jak mnie zobaczysz oszalejesz na mój nowy kolorJ. Zostaw notatki w skrzynce, możemy spotkać się jutro przyszły doktorku.” Specjalnie mnie to nie dziwi, czasem bywa zapominalska. Postanawiam jej odpisać i od razu jechać do szpitala ,,Nie mogę się doczekać, spotkajmy się w ,,High Food” o dwunastej, ok?”. Po dosłownie minucie dostaje odpowiedź w postaci emotki z buźką która ma uniesione kciuki do góry. Prędko wsuwam notatki do skrzynki na listy, i gdy wsiadam do samochodu mówię bratu, żeby od razu mnie zawiózł. Jestem coraz bardziej zdenerwowana, z każdym kilometrem mój żołądek jeszcze bardziej się zaciska. Wiem, że moje zmartwienie jest po prostu trywialne, ale nic na to nie poradzę. Cytując klasyka, mój wolontariat, jest moim ,,być albo nie być”, słowa Szekspira są i chyba będą pasować do każdej sytuacji w każdym okresie…
Jazda mija w miarę swobodniej atmosferze. Fuego puszcza muzykę swojego ulubionego zespołu, opowiadając przy tym jak Imagine Dragons mają niezwykły talent i ich muzyka wyróżnia się na tle dzisiejszego shitu muzycznego. Cóż nie protestuje, też ich nawet lubię, ale i tak wierna jestem tylko muzyce Avril Lavigne. Po dwudziestu minutach jazdy jesteśmy na miejscu. Postanawiam pójść tam sama, Fuego odbierze mnie później jak tylko skończę, na pożegnanie jak to my salutujemy sobie po czym Fuego odjeżdża. Biorę głęboki wdech i wydech po czym wchodzę przez wielkie białe drzwi. Recepcja jest ozdobiona obrazkami od dzieci z różnych oddziałów, co daje miły efekt biorąc pod uwagę prostotę białego kontuaru. Gdy tylko podchodzę za drugiej strony wita mnie młoda kobieta z wielkim uśmiechem. Jej kruczo czarne włosy są zebrane w wysoki kok, a jej usta aż błyszczą od nadmiaru błyszczyku.
-Dzień dobry, pani w odwiedzinach?- pyta nadal się uśmiechając.
–Oj nie, ja jestem nową wolontariuszką.- odpowiadam tak cicho, że mam wrażenie iż moje słowa uciekają z wiatrem wpadającym do środka przez szeroko otwarte okno.
–A no tak, w takim razie musisz iść do Alice, jest w pokoju socjalnym, drugie drzwi po lewej.
–Dziękuję, a tak w ogóle jestem Josephine.
–Eva, nie stresuj się tak będzie dobrze.
Tylko przytakuje na jej słowa z uśmiechem na twarzy, po czym odchodzę poszukać Alice. Szpital jest jeszcze większy kiedy po nim chodzę. Może stres sprawia, że czuje się mikroskopijna wśród białych ścian? Tak czy inaczej po kilku krokach dochodzę pod drzwi pokoju socjalnego. Delikatnie pukam po czym naciskam klamkę i wchodzę do środka. Przy stoliku siedzą dwie kobiety. Jedna wygląda na około trzydzieści lat za to druga ma przynajmniej pięćdziesiąt. Pierwsza zauważa mnie starsza. Od razu na jej twarzy maluje się szeroki uśmiech po czym wstaje od stołu i podchodzi do mnie. Zanim mogę cokolwiek powiedzieć mocno mnie ściska i mówi:
-Ty musisz być Josephine, Maggie mi mówiła, że mamy mieć w szpitalu nową wolontariuszkę.
Ściska mnie tak mocno, że jedyne co wydaje mi się wykrztusić to lekki kaszel. Gdy to słyszy puszcza uścisk i w końcu mogę spokojnie oddychać. Delikatnie odchrząkuje po czym odpowiadam: -Tak to ja. Pani ma na imię Alice?- pytam kobietę. Wtedy mogę dostrzec, że ma bardzo jasne rude włosy z szarymi pasmami, a jej okulary z grubymi szkłami dodają jej jeszcze bardziej babcinego wyglądu. Na moje pytanie tylko kręci głową i szybko wypala:
-Nie, mam na imię Cynthia, ta mrukliwie urocza paniusia to Alice.- mówi wskazując na drugą kobietę.
–Bardzo śmieszne Cynthia, przepraszam za nią ma ponad sześćdziesiąt lat a zachowuje się jak nastolatka.- wstaje za stołu nadal trzymając w ręku parujący kubek kawy.
–Oj tam oj tam, spokojnie Josephine po czasie jakim tu będziesz, na pewno jej skorupa staruszki skruszeje.- mówi Cynthia mrugając do mnie porozumiewawczo.
–Dobrze, Cynthio jeśli pozwolisz chciałabym wytłumaczyć Josephine jej grafik i na czym będzie polegała jej pomoc.- upija łyk kawy- Josephine chodź ze mną, musimy porozmawiać na spokojnie. Gdy tylko opuszczamy pokój socjalny, słyszę głośny śmiech Cynthii, może nie będzie aż tak źle? Alice zaprowadza mnie do małego gabinetu. Prawdopodobnie to jej gabinet, ale wolę nie pytać. Siada za biurkiem a ręką pokazuje mi krzesło sugerując, żebym zrobiła to samo. Zbiera swoje krótkie blond włosy w kitkę po czym z szuflady wyjmuje segregator pełen kartek. Wyjmuje z niego jedną po czym kładzie ją przede mną.
-To twój grafik na cały miesiąc, ustaliłam go wliczając szkołę i zajęcia dodatkowe o których mówiłaś pani Carter. Mam nadzieję, że Ci pasuję.- kiwam głową- Dobrze w takim razie powiem co będziesz robić. Głównie chodzi o opiekę nad maluchami, jakieś gry, czytanie książek, ogólnie zajęcia, które ułatwią im przejście chorób i leczenia. Słyszałam, też, że chcesz w przyszłości pracować jako lekarz, to prawda?- znów jestem w stanie tylko kiwnąć głową.- Pomyślałam, że czasem możesz uczestniczyć przy zabiegach albo obserwować operacje w wyznaczonej strefie. To dobre przygotowanie, i przyzwyczajenie cię do… takich widoków. Chciałabyś?
Tego się kompletnie nie spodziewałam, takie doświadczenia jeszcze bardziej zbliżają mnie do studiów medycznych. Na pewno chcę z tego skorzystać.
–Tak oczywiście, bardzo bym chciała.- odpowiadam na jednym wdechu bardzo podekscytowana.
–Świetnie jutro zaczniesz, a dziś możesz przejść się po szpitalu i…
W tej chwili rozlega się dźwięk dzwonka w telefon. Alice od razu go odbiera.
– Doktor Alice Duncan, w czym mogę pomóc? Dobrze…, aha…, jasne zaraz się zjawię, do zobaczenia.- odkłada słuchawkę, a jej wzrok wraca na moją twarz.- Przepraszam, zaraz mam pacjenta i muszę pójść do Cynthii po wyniki badań krwi, i o cholera.- mówi patrząc na stertę papierów na krańcu biurka.- Kompletnie zapomniałam o innym pacjencie. Musi pójść do pokoju na bilans.
Widząc jej zatroskaną minę postanawiam zaoferować moją pomoc.
–Jeśli mogę pomóc, pójdę po pacjenta i powiem mu o bilansie.- mówię trochę drżącym głosem.
–Naprawdę? Cóż w sumie czemu by nie, musisz iść do pokoju trzysta sześć, to jest na drugim piętrze, musisz iść w prawo a potem skręcić w lewo. Na pewno trafisz.- mówi wstając za biurka podając mi plik papierów.- Połóż je na biurku w pokoju pacjenta. Nazywa się Alexander White. Wstaje z krzesła po czym kiwam głową i wychodzę z pokoju. Od razu idę w kierunku windy. Gdy tylko do niej wchodzę naciskam przycisk na drugie piętro. Jestem już coraz bardziej zrelaksowana. Ludzie tutaj wydają się tu tak mili, że chyba będę się tu czuła jak w domu, znaczy, jak w domu, w którym akurat nie ma matki. Wychodząc z windy idę zgodnie ze wskazówkami Alice i rzeczywiście praktycznie od razu trafiam na drzwi pokoju trzysta sześć. Delikatnie pukam w drzwi i je otwieram, nie wiedząc w tamtym momencie, że osoba w tym pokoju będzie niedługo przyczyną zamieszania w moim doskonale uporządkowanym planie.
3 notes
·
View notes