#artystyczny
Explore tagged Tumblr posts
Text
An artist joke coupon: privacy invasion.
3 notes
·
View notes
Text
"Misja fabularna się kończy"
Nie piszę o kawiarniach bo bywam w nich rzadko Rozgrywka toczy się w głowie Nieco w niej samotnie (Chyba to nie jest takie złe)
Los niesie się poszukując nieustannie dowodów na istnienie wkrętu do języka
W sumie to z czystej przekory żongluję sensami Wędrówka trwa Kości zbutwiałe pode mną Pędzę na wycenę społecznej dzierżawy słońca Olga Rembielińska fot: forset_meeh
#Olga Rembielińska#wiersz#wiersze#poezja#emocje#po polsku#poezja polska#poezja wlasna#poezja współczesna#polska poezja#literatura#kultura#sztuka#obraz#kwiaty#malarstwo#martwanatura#obrazek#artystycznie#znalezisko#recykling#natura#art#painting#flowers#flowerpainting#stilllife#canvas#artwork#artfind
2 notes
·
View notes
Text
PTSD by Módivers
Piotr Szreniawski zebrał i opublikował prace wizualne na temat zespołu stresu pourazowego.
View On WordPress
1 note
·
View note
Photo
Marzy Ci się ręcznie malowana lub rysowana pocztówka, kartka imieninowa, artystyczne zaproszenie na ślub lub 18-tkę?
A może wolisz drukowane kartki... ale w formie kolażu z dzieł Twojego ulubionego Twórcy sprzed wieków (np. Matejki, Klimta, Hokusai, Mozarta...) - takie filozoficzne, mroczne, niepowtarzalne?
Wiem jak trudno znaleźć takie rzeczy w marketach, drukarniach czy sklepach z prezentami, dlatego postanowiłam włączyć do swojej oferty również tę usługę!
Możesz nabyć u mnie pojedyncze kartki urodzinowe, ale również ręcznie malowane zaproszenia i wydruki w większej liczbie. Po więcej informacji zapraszam: [email protected].
~ Z.
#pocztówki#listy#kartki#zaproszenia#zaproszenie#cennik#kartkiokolicznościowe#artysta#artystycznie#czaszka#mrocznie#kolaż#kolaże#mroczne#zaproszenianaślub#niepowtarzalne
1 note
·
View note
Text
wakacje vs teraz sory za artystyczny nielad zabki
i dalej mam na udach duzo celluitu ale o tak widac roznice
#motylki any#chudej nocy motylki#chude ciało#chude jest piękne#chudosc#chudzinka#chcę być lekka#chcę być perfekcyjna#chcę widzieć swoje kości#chcę być piękna#nie chcę jeść#chude nogi#blogi motylkowe#lekkie motylki#bede motylkiem#bede lekka jak motylek#chce byc lekka jak motylek#jestem motylkiem#będę motylkiem#motylki blog
96 notes
·
View notes
Text
I didn't want to write this here as I wanted to keep this blog strictly artistic and fun, but I need help with my master's thesis. I am doing research about LGBT people and their perspective about love. But I need everyone to be from Poland (as it is my country). So if anyone sees this and is or has any friend, that is Polish, I would be very thankful for doing this questionnaire 💜
----✨️----
Nie chciałam tego tutaj pisać, bo chciałam, żeby ten blog był stricte artystyczny i dla frajdy, ale potrzebuję pomocy przy pracy magisterskiej. Prowadzę badania na temat osób LGBT i ich postrzegania miłości. Ale potrzebowałabym, żeby wszyskie osoby były z Polski. Zatem jeśli ktoś to widzi i jest lub ma znajomego Polaka, będę bardzo wdzięczna za wypełnienie tej ankiety 💜
168 notes
·
View notes
Text
Witajcie kochani, definitywnie wracam tak na 100% moją jedyną motywacją jest to że chce nosić spudniczkę tak wiem dziwna ale chociaż jakąś no i chcę by te kurwy zobaczyły i przeprosiły mnie za wszystko co powiedziały i zrobiły 😊. Jednak zdaje z chemii i Niemca chciałam isć na biol-chem ale to zbyt trudne i ledwo kto się dostaje na lekarza ( marzenia legły w gruzach (chciała zostać lekarzem od dzieciaka)😭😭😭) ale chyba pójdę na profil artystyczny ale mam jeszcze rok i może się wszystko zmienić, jebać życie btw
~Miko
#bede motylkiem#motylki#blogi motylkowe#lekka jak motyl#będę motylkiem#chce byc idealna#nie chce być gruba#chce byc lekka jak motylek#chce schudnac#motylek any#jestem motylkiem#motylki any#motylek blog#lekka jak motylek#motylki blog#chce być lekka#chce być lekka jak motylek#bede lekka#chce byc lekka#gruba świnia#za gruba#gruba swinia#jestem gruba#grubaska#chudzinki#chudosc#chudzinka#chce schudnąć#chce byc szczupla#nie chce jesc
20 notes
·
View notes
Text
Nic przez caly dzien nie jadlem
Ale dupa bo zjadlem ciasto o smaku masla orzechowego i piernika made by moja mama mialem nie jesc juz slodyczy Jestem soba zawiedziony
Kupilem sobie jogurt ale tak mi sie nie chce jesc ze ja pierdole
Jeszcze sie zwazylem wieczorem zawsze w nocy mi pokazuje o +0.3kg wiecej niz rano wiec wsm moge powiedziec ze mam niedowage wkoncu wyszedlem z tego progu 18 bmi 😍
Kocham to ze nie chce mi sie jesc
Wkurza mnie ze musze sie zmuszac do jedzenia ze musze jesc by zyc... Jestem w zlym stanie psychicznym i fizycznym Chcac nie chcac zjem sniadanie i wezme jogurt do pracy a wieczorem pewnie tez ojebie jogurta xd
Jogurty to moj obecnie save food
Bo w pracy se wypije jakiegos skura pitnego, w szatki na szybkosci i nikt nie bedzie sie na mnie gapil ani mnie ocenial
Czasem sie tylko boje o to ze w pracy widza ze ja wsm nie jem w pracy xd
Eee ale dobra
Generalnie kocham moja ekipe w pracy Zajebiste babki
Pracy nie lubie xd sa minusy wolalbym robic cos innego w rzyciu ale jak sily pozwola moze bede mogl laczyc i rozwoj artystyczny i pracke w maku Kij wie Jakis cel na rok 2025
#blogi motylkowe#gruba świnia#gruba szmata#grubasek#chce byc lekka jak motylek#blog motylkowy#jestem gruba#chude jest piękne#grubaska#motylki blog
9 notes
·
View notes
Text
An artist coupon joke about guns.
0 notes
Text
Gdzie siebie widzisz za 5 lat?
20-10-2024
Choroba posadziła mnie na dupie i zmusiła do przemyśleń o tym czy ja w ogóle potrafię tak zapieprzać jak zapieprzałam. To znaczy wiem, że to w sobie mam. Ale w tym momencie życia więcej o sobie wiem, więcej uważności kieruję na sygnały od ciała i mam dystans do niektórych aspektów tego, co robię. Wiem, co mi nie służy.
Przez najbliższe 2 lata wiem, że będę robić studia. Ale jeżeli będę mogła je realizować będąc w podróży to to zrobię.
Z konieczności dobrałam sobie "specjalne dodatki" tj. te projekty, które mogą mi zapewnić stypendium, abym mogła faktycznie poświęcić się zdobywaniu wiedzy i zarazem realizować się artystycznie. Coś o czym marzyłam. Może się uda.
I może otworzę własną działalność niebawem. Byłoby super. Ale to też wiąże się ze stresem... z drugiej strony jestem tak pozytywnie nastawiona wizją możliwości zakupu nowego telefonu z lepszym aparatem, nowego komputera z lepszą kartą graficzną, nowego mikrofomu ect. Bardzo mnie to jara i jara mnie fakt, że na studiach, w tym semestrze dowiem się jak nagrywać DOBRZE podcasty. Czyli jak zrobić to o czym marzyłam, by to robić idąc na te studia! :D Bardzo mnie to cieszy, bo moje dotychczasowe próby nagrywek brzmiały tragicznie.
Więc znowu - w szerzej perspektywie uważam, że studia to był dobry krok. Te studia. Ci wykładowcy. Naprawdę fantastyczni ludzie z pasją w 95% przypadków.
To z administracją uniwersytetu i ze sposobem jego działania mam problem. Jeszcze 4 mc temu chciałam sięgać po projekt, który mógłby zrobić mi samej miejsce pracy na uniwerku, a teraz, gdy wiem jak to wygląda, jak toporny jest kontakt z każdym działem z którym kontaktować się muszę to... ech... No szlag by mnie trafił... W dodatku w czwartek się okazało, że pani profesor z którą byliśmy ustawieni na wdrażanie projektu... przestała pracować na uni. Przeniosła się na inny. No po prostu... ręce mi opadły. Najbardziej prostudencka osoba po prostu odeszła do konkurencji i przez to w ogóle muszę przemyśleć na nowo jak to w ogóle ugryźć. Jakby w wszystkie znaki na ziemi mówiły, że pomysł na projekt mam dobry, ale uczelnia nie ta. A może daje zbyt duże znaczenie zwykłym zbiegom okoliczności? Hymmm?
Zastanawiam się też, tak coraz częściej, czy jednak nie przejść całej drogi kariery akademickiej. Nigdy dotąd mnie to nie interesowało, ale też nie miałam zasobów, przestrzeni, fizycznej i psychicznej siły, miałam okropne doświadczenia związane ze studiami - brak uważności, i masę zachowań wynikających z ADHD z którymi nie wiedziałam jak sobie wtedy radzić. A teraz mam wrażenie, że to dobry czas i miejsce: idzie mi dobrze. Bardzo dobrze nawet. To co wiem nie tylko wydaje się być wystarczające, ale nawet bardzo szerokim wyjściem poza program. I to dlatego, że zwyczajnie mnie to interesuje - nie czuję przymusu nauki, czuję ciekawość. Do tego dzieci mieć nie będę raczej, a to się wydaje być jakimś dorobkiem... Jakimś celem do samorealizacji.
A z drugiej strony... jestem ledwie na 2 roku, a już marzę o tym, aby to się SKOŃCZYŁO, bo nie mam przestrzeni na regenerację i zapał do nauki wygasa, bo wciąż czuję presję, że coś muszę zrobić.
Więc gdybym nawet doszła do bycia Panią doktor to ze względu na zachowanie zdrowia psychicznego byłoby to nie wcześniej niż za dekadę, bo będę musiała robić przerwy.
Zresztą - zobaczymy. Gdy zaczynałam licencjat nie planowałam przecież nawet robić magistratury. A teraz czytając o niektórych kierunkach mam ochotę skakać z radości, bo CHCĘ, CHCĘ, CHCĘ! Chcę, ale najpierw 1-2 lata przerwy po licencjacie, bo psychicznie nie wyrobię.
Ciało mi mówi, że nie wyrabiam.
Myślałam o tym w ostatnim tygodniu, gdy szłam spać z poczuciem nieszczęścia i stresu, że tak się staram, a dostaję sygnały zewsząd, że to za mało, albo to źle. Próbowałam sobie przypomnieć kiedy się czułam szczęśliwa i wróciłam do czasu, gdy byłam singielką i mogłam robić co chcę, rodziny było o połowę mniej, nie było studiów... i pomyślałam, że to bullshit, że mój mózg kłamie, bo przecież wtedy byłam tak bardzo samotna i nieszczęśliwa! Tak bardzo! Ale fakt: było spokojniej, było bezpieczniej... Teraz tego nie ma... Teraz wszystko w niedoczasie, na ostatnią chwilę. To mi nie służy. Nie mogę dawać z siebie 200%, gdy przez 4 miesiące byłam olewana, a teraz muszę zasuwać na kilku frontach...
No i do tego brak bezpieczeństwa finansowego... Ech... Myślę o otworzeniu własnej firmy, jak wspominałam. I to niekoniecznie oznacza znalezienie bezpieczeństwa, bo nie wiem czy "zażre", czy się uda. Wiem, że chcę spróbować, a by dostać dofinasowanie potrzebuję przedstawić różnego rodzaju zaświadczenia, certyfikaty, potwierdzenie umiejętności. I dlatego się doszkalam, uczę. Zdobywam wiedzę. I uczestniczę w konferencjach. I szukam możliwości...
Tak się jakoś złożyło, że po tych 4mc poszukiwań i po poznawaniu ludzi kultury, nowe technologię widzę tam miejsce dla siebie... Nie wiem jeszcze w jakim zakresie i gdzie konkretnie, ale to czuję, że to jest coś dla mnie, co mnie jara. Uczestniczę w tym. I chyba podświadomie dążę do tego by tam sobie zrobić miejsce...
To wszystko NA RAZ dzieje się w mojej głowie.
Kolejna rzecz - dosłownie 2 dni temu zapytałam mojego partnera "gdzie się widzisz za 5 lat?". Pytanie chyba z dupy, bo razem jesteśmy ledwo 3 lata. Do tego czasu tak wiele może się zmienić! TAK WIELE!
Powiedział mi, że widzi siebie, gdzieś w podróży, siadającego z ciepłą kawusią przy pracy zdalnej na balkonie lub przed naszym capervanem/kamperem (zobaczymy na co mamy większe szanse), ja siedzę obok, a nasz piesek leży między nami.
Ciepło mi się robi na sercu, gdy z nim jestem. To mój dom.
Zapytałam go o to, bo chyba sama nie byłam pewna, gdzie ja siebie widzę. Nie odważyłam się jeszcze POWIEDZIEĆ komukolwiek na głos o tym, że myślę o magisterce. Ani, że nawet zajarała mnie perspektywa zrobienia doktoratu. Chyba się tego boję - mam przeczucie, że mój partner będzie wspierający, ale uważam, że moja sytuacja finansowa na to nie pozwala.
Totalnie chcę przy tym podróżować i korzystać z szans! Mam jeszcze taką myśl, perspektywę, że przecież mój biznes może dobrze się kręcić, wtedy będę po prostu czuła się bezpiecznie, będę mogła przebierać w pracach zdalnych...
Ech.
Wczoraj odwiedził nas teściu (dziś jeszcze jest). Mój partner zabrał ojca na miasto, a ja zdychałam na grypę (serio, zdychałam, ledwo oddychałam, nie pamiętam czwartku, piątku i ledwo-ledwo początek soboty). Po ich powrocie zapytałam teścia czy syn się pochwalił perspektywą o której dowiedzieliśmy się w zeszłym tygodniu - możliwe, że będziemy się za rok starać o Erasmusa (tj. on jako praktyki po dyplomie magistra, a ja jako semestr nauki za granicą). Teść wyznał, że ledwo dał mu dojść do głosu, więc nie, nie chwalił się. I w ogóle teściu był taki... hymmm... jakby nie ciekawiło go cokolwiek co się wiąże z perspektywą wyjazdów za granicę, co dziwne, biorąc pod uwagę jak rok temu jarał się wyjazdem córki. I jak jara się każdym swoim wyjazdem gdziekolwiek. :D
Wieczorem dowiedziałam się dlaczego... w zasadzie zapowiedział synowi, że chce mu przekazać swoją firmę. Tę firmę, którą założył rok temu i która przynosi dochody, które przerosły jego najśmielsze prognozy, która się rozrasta i która działa prężnie. Trafił w niszę. Poza tym ma gadane, świetnie potrafi sprzedawać, a z poprzedniego miejsca zatrudnienia powziął kontakty do ludzi, którzy potrzebują tych usług i ufają mu bardziej, niż jego byłemu pracodawcy. Rzecz w tym, że on sam wie, że już niewiele do emerytury, że nie wyobraża sobie pracować w tej firmie, gdy jego żona przejdzie na emeryturę - że on chcę razem z żoną spakować walizki i wyjeżdżać na pół roku by zwiedzać świat! (oni nie mieli tego okresu, jaki ja teraz mam - ledwo skończyli studia urodził się im mój narzeczony). Dlatego chce, aby firmę przejął jego syn. Przedstawił mu cały plan, przedstawił mu warunki finansowe, zapewnił, że zawsze będzie obok by mu pomóc. Warunek jest taki, że syn musi wrócić na Śląsk i się przyuczać, musi poznać klientów, być przy negocjacjach, odwiedzać partnerów biznesowych.
Do minimum 5, a maksymalnie 10 lat (w zależności od tego kto szybciej osiągnie wiek emerytalny - mąż czy żona) chce synowi oddać firmę.
Wow.
Totalnie WOW.
Jeszcze bardziej TOTALNIE WOW, bo w sumie ta perspektywa mojego partnera jara: on bardzo lubi (pasjonuje się tym) co jego tata robi zawodowo, więc chociaż jest presja olbrzymia to jest też ekscytacja.
Ale też jest niepewność, bo... musielibyśmy zostawić to życie, które budujemy tutaj i wyprowadzić się do śląskiego. Dwa województwa dalej, niby nie jest to daleko, ale w perspektywie jednak NIE JEST TO WROCŁAW. A ten aspekt dla mnie akurat jest... dziwny? Trochę trudny? Bo tu mam przyjaciół. Z drugiej strony to tylko pareset kilometrów dalej, to nie jest bardzo daleko... ale właśnie wdrażam się w zarządzanie kulturą dolnego śląska i próbuje sobie znaleźć tu miejsce.
Z jeszcze innej strony: to nie jest aż taki problem. Moja szefowa żyła przez lata na dwa miasta (Gdynia i Wrocław), dało się prowadzić firmę na dolnym śląsku i dom na pomorzu. Może to jednak zależy od perspektywy zwyczajnie. Może to będzie coś nowego, może to będzie okazja by przekonać się, czy faktywnie chcemy kupować mieszkanie we Wrocławiu?
To też by była gigantyczne zapewnienie bezpieczeństwa finansowego by w ogóle planować życie.
Tyle, że ta przeprowadzka musiałby potrwać kilka lat... najpewniej. I to dla mnie już jest... hymmm... trudne. Zwyczajnie.
Długo o tym wczoraj rozmawialiśmy z moim partnerem i nadal mam myśli rozbiegane.
Przede wszystkim doceniam, że pomimo jego radości i poczucia fascynacji tematem powiedział ojcu, że "tato, muszę to przemyśleć, bo ta decyzja wpływa nie tylko na mnie, nas jest dwoje, musimy to omówić". OMG to znaczy dla mnie tak dużo. Wiem, że to niby oczywistość, ale w moim życiu to nie oczywistość, a kolosalny wyjątek od normy przy tak wielkiej decyzji jestem brana pod uwagę.
Kocham go.
Wczoraj, gdy O. mi o tym mówił, był pewien, że powiem kategoryczne "nie, Wro moim domem". Był zaskoczony moim podejściem "ej, to wszystko da się jakoś logistycznie ułożyć". Przede wszystkim w ogóle nie pomyślał, że w takiej sytuacji będziemy najmować coś - przecież ma pokój w domu rodzinnym. Nope. Temu kategoryczne nie. Zaproponowałam, aby jednak wynajmować coś w dużym ośrodku miejskim, bo dzięki temu, ja nie uschnę - Kato spoko, zawsze lubiłam Kato, ciekawe jak będzie tam mieszkać. :D Ale Kato jest daleko do firmy jego ojca, więc padło "A może Sosnowiec?" na to ja, że nie, bo nie dość, że to Sosnowiec, to jeszcze dosłownie poprzedniego dnia słyszałam o tamtejszych szczurach xD:
Ja stawiam na Kato.
A O. zaproponował, że jeżeli już tak to liczymy to w zasadzie dlaczego by nie do Krakowa? Przecież lubię Kraków, będę szczęśliwa. I w sumie... tak, lubię Kraków. :D
A potem nie mogłam zasnąć. Wciąż myślałam o tym, że tu mam przyjaciół. Tych samych, których teraz zaniedbuję bo nie mam na nic czasu przez studia. Że za 5 lat to moi rodzice mogą potrzebować pomocy. A z drugiej strony - za 5 lat mogę przecież doktorat robić w Kato albo w Kraku. A z drugiej strony: czy ja w ogóle mam szansę dotrwać do doktoratu? Najpierw by się przydało zrobić magisterkę, a to przecież W OGOLE jest teraz jeszcze większy stres, bo te kierunki, które CHCĘ, CHCĘ, CHCĘ są we Wro i w Warszawie (chyba coś jeszcze ciekawego widziałam w Gdańsku) - i momentalnie zaczynam liczyć koszta i wyobrażać sobie, że dojeżdżam, że jestem zestresowana i zmęczona, że potem wracam do pracy i nie ma na nic siły.
A potem w głowie pojawia się jeszcze jedna myśl: za 5 lat mieliśmy wrócić do rozmowy o tym jak chcemy rozwijać nasz związek i czy na 100% nie chcemy mieć dzieci. I tak sobie pomyślałam, że gdybym miała być blisko teściów w razie gdyby mi odjebało i zaszła w ciążę to w zasadzie spoko. Ufam im.
A potem znowu inna myśl: a co jak za 5 lat moi rodzice będą potrzebować mojej opieki 24h?
Tyle rzeczy na które nie mam wpływu i na które nie mam odpowiedzi w tej chwilii.
Stanęliśmy na tym, że najpierw kończymy studia czyli przynajmniej jeszcze następne 2 lata mieszkamy we Wro.
A potem się zobaczy.
A jednak cały czas to w mojej głowie się łomocze i wstrząsa mną strach.... I dreszcze gorączki, bo nadal jestem chora (gdy to pisze mój chłopak i teściu są na miescie na obiedzie, a ja leżę pod kołderką).
Brakuje mi ruchu, brakuje mi wyjść do muzeum, brakuje mi spotkań. I brakuje mi na to wszystko czasu.
Coś w moim życiu wymaga gruntownego przemeblowania, bo dochodzi do tego, że choroba posadziła mnie na dupie i bardzo trudno mi zaakceptować, że mam po prostu odpoczywać. Jak siadam do komputera - czuje się winna, że nie sprawdzam możliwości dotacji, stypendiów itp. Czyli pracuję. Sama siebie rzezam, że nie robię grafik, szkoleń, certyfikatów, prezentacji. Myślę o tym cały czas - ta niepewność aż do końca semestru: czy zaliczę czy nie...
Potrzebuje odpoczynku, a nie mam na niego czasu...
Za 5 lat chcę być w miejscu w którym stać mnie na wyjście do fryzjera... wkurza mnie, że nie stać mnie na wyjście do fryzjera!!! A! Nie napisałam o co chodzi. W czwartek byłyśmy na uczelni, organizowałyśmy warsztaty (cześć projektu, który robimy od 4 mc). Czułam się okropnie, nawet nie zrobiłam sobie makijażu, bo wiedziałam, że spłynie z gorączką, a przeszklonych i zaczerwienionych oczu i tak by nic nie ukryło. Ostatnio ubieram się tak bardzo byle jak, że czuję się byle jak... Źle mi z tym, ale nie mam siły na staranie się bardziej. Nie daje mi to przyjemności, po prostu meczy (towarzyszy temu myśl: że w tym czasie mogłabyś napisać kilka maili do uczelni/firm, albo zrobić grafiki, kursy itp). Ale warsztat się odbył. Luz. A po warsztacie omawiałam coś z koleżanką czy przeszła szefowa samorządu studenckiego. Przywitała się i zapytała dlaczego jestem smutna, odparłam, że nie jestem smutna tylko bardzo chora. Ona najpierw zwróciła uwagę na moje ubranie - że się zlewam z otoczeniem (miałam na sobie żółty kombinezon i siedziałam na żółtym fotelu), a potem, że podobnie jak ona mam dziś kręcone włosy (w życiu bym nie powiedziała, że ona ma kręcone, jak byłyśmy na odbieraniu nagród miała gładką, lśniącą nieskazitelnie fryzurkę czarnych włosów jak u Kardashianki, z przedziałkiem i kucykiem. Ale faktycznie w czwartek miała delikatne skręty wyglądające jak zakręcone prostownicą i spuszone deszczem). Zdziwiłam się na głos, bo ja zawsze mam kręcone włosy xD (ewentualnie koczek lub koszyk z warkoczy), a jak wspominałam tej dziewczyny o kręcone włosy nie podejrzewałam, bo widziałam ją wyłącznie z nieskazitelną taflą czarny włosów jak Morticia Addams. Opowiedziała mi, że niestety ma naturalnie kręcone włosy i to jej przekleństwo (feeluję, chociaż obecnie czuję inaczej), a potem zaczęła mi dawać rady co mogę zrobić by kręciły się lepiej i odzyskały blask, bo są takie matowe. Podnosiła moje spuszone (willgotne powietrze) pukle i opuszczała. Dodawała gdzie należy obciąć połamane końcówki. I w jaki szampon zainwestować, a potem w jaką suszarkę.
Ech. I to było trochę jak kopanie leżącego, bo przez gorączkę nawet jej dobrze nie słyszałam, ani nie mogłam zebrać myśli by jej sensownie odpowiedzieć. Nie wiem czy ta seria rad była z jej strony szczera, taka dobroduszna rada, po prostu taki sposób prowadzenia rozmowy (ja tak to czułam w tamtej chwili), bo ją lubię i naprawdę dobre intencje wolę jej przypisywać, czy jak to odebrała moja wspólniczka już po odejściu przewodniczącej dzieląc się ze mną wrażeniem, że w jej odczuciu laska przyszła mi dowalić, wytykając jakieś mankamenty i sugerując obelgę, że jestem brzydka - nie czułam w tamtej chwili tego w ten sposób, ale rozumiem mechanizm, znam go, szczególnie wobec moich włosów byłam na takie zachowania wrażliwe, co nawet teraz, te 3 dni później widać bo o tym piszę. Niemniej jeszcze przy przewodniczącej udało mi się wtrącić, że mam moje włosy moga być przeproteinowane, dlatego są matowe i to może się zgadzać, bo dużo odżywki z proteinami użyłam podczas ostatniego myci. Z tego powodu skręt jest luźny, a efekt podbija fakt, że mieliśmy deszcz, więc przez wilgotne powietrze się suszą. Laska powiedziała, że ona nie wierzy w żadne PEH, że lepiej zainwestować w ten szampon od niej i w suszarkę, która ma ten efekt wygładzenia do gładkiej tafli, ten którego użyła tego dnia, gdy ją widziałam ostatnio podczas odbioru nagród. I nakreśliła wokół mojej głowy rękami okrąg dodając, że ta końcówka suszarki na pewno by wygładziła te połamane, zmechacone końcówki). I poszła sobie. xD
No cóż. Ma prawo mieć inaczej niż ja. Z perspektywy czasu faktycznie widzę, że jej zachowanie było pasywno-agresywne. Szczególnie ta ostatnia uwaga dla mnie jest triggerująca, ale w sumie nic takiego nie powiedziała (dla kontekstu: kiedyś dziewczyny z pracy, gdy przyszłam do biura we włosach zaplecionych w ciasny koszyk wokół głowy, a to i tak nie powstrzymało włosów by wymsknęły się pod wpływem wilgoci i utworzyły puszystą aureolkę wokół mojej głowy, rzuciły mi, że "Przyliż te włosy wodą, bo wyglądasz jak szalony Szopen" i całe biuro buchnęło śmiechem. Bardzo to wtedy było dla mnie przykre. Teraz, kiedy wiem, że czasem nic na to nie poradzę, że włosy się puszą, a czasem mam te niegdyś nieosiągalne gładkie sprężynki i fale to łatwiej mi dbać o włąsne granice zadbać). Ale faktycznie był to komentarz na temat mojego wyglądu, który sama zauważam ostatnio cierpi. A ja i tak powinnam kupić nową suszarkę, bo stara mi się spaliła i teraz używam jakiejś turystycznej. Sęk w tym, że póki co nie mam za co jej kupić... Ech... I poszłabym do fryzjera, ale szkoda mi 220zł.
To są małe rzeczy, ale gdzieś tam tracę godność przez to. I przez to, że nie zależy mi na makijazu, na makeupie, na tych wszystkich rzeczach, które dają po prostu fun i społeczną akceptację. Z drugiej strony - robię inne rzeczy.
Nie kończę tego wpisu ze spokojem.
Jestem nadal niespokojna, a myśli mam niepoukładane. Mocno mi się zmieniają plany na życie.
Perspektywa 5 lat to szmat czasu, przecież od 3 jestem dopiero w zwiazku, a jak się dużo zmieniło!
Nie wiem.
Nadal czuję się źle.... psychicznie i fizycznie. Muszę to przetrawić. Nie wiem czego chcę. Za dużo możliwości i głosów. I tak niewiele ode mnie zalezy...
9 notes
·
View notes
Text
Cierpimy Przez Wierszówkę
maksimercury: Czy u was w Polsce też byli tacy pisarze, którzy opisywali przyrodę przez trzynaście stron? Ja: tak, u nas też byli tacy, którzy zamęczali długimi opisami przyrody, ale chyba nie na trzynaście stron. MruczekSchrodingera: Konopnicka chyba też pisała takie opisy [KEKW] Ja: Orzeszkowa. Siadaj, pała. [Kappa] MruczekSchrodingera: Wiedziałem, że popełniłem błąd XDD Ja: Ale wiecie, że dużo z tych powieści było oryginalnie publikowanych w gazetach i autorzy sobie po prostu nabijali wierszówkę? Ja: Sienkiewicz całą Trylogię najpierw pisał jako cotygodniowe odcinki dla gazety.
No właśnie. Jeżeli myślicie, że te ciągnące się całymi stronami grafomańskie wypociny XIX-wiecznych pisarzy (Maksi pytała o Dostojewskiego, bo jest z Białorusi) to środek artystyczny, to tak właśnie przy tej rozmowie mi się przypomniało, że Henryk Sienkiewicz faktycznie najpierw publikował "Ogniem i Mieczem" w odcinkach w jakimś tygodniku, więc raczej oczywiste jest, że bezczelnie nabijał sobie wierszówkę, a potem w ramach Patriotycznego Wzmożenia™ jakiś idiota zmusił młodzież do czytania tego.
10 notes
·
View notes
Text
27.09-17.10.2024
Powiem tak. W te dni zaczęła się szkola
Kierunek wydaje się fajny
Florystyka
Bo artystyczny i jednak są perspektywy szersze niż terapeuta zajęciowy
Bo o wiele łatwiej znaleźć kwiaciarnie niż ośrodek terapii
No i ten. W pierwszy dzień ja sama czułam się gorzej przez okres
Co nie zmienia faktu że postanowiłam się pojawić
Miałam wrażenie że wszyscy w klasie znają się już i to wraz z nauczycielką
Jakoś nie mogę się odnaleźć póki co
Czuje się tak jak cała podstawówkę,gimnazjum,liceum. Taka samotna
Ale mniejsza,lubiłam czasem być z boku bo jednak miałam spokój z tej perspektywy że nie wymagano ode mnie niewiadomo czego bo starałam się być "niewidzialna"
Ogólnie zajęcia fajne. Będą co dwa tygodnie
Oto prace co niektóre które zrobiłam
Ogólnie też wychodzi że mam zbyt delikatne ręce 😂
Bo nie mam siły zginać drutów czy obcinać coś obcęgami xD
I nie bardzo jeszcze mi wychodzą rzeczy. Pomysły mam co prawda co się ceni ale trudno mi z rzeczami które wymagają siły rąk
W tamten weekend musiałam zostać dłużej bo nauczycielka się skapnela że chyba jestem samotna bo zostawiła mnie wraz z koleżanka która też ma podobny problem na kierunku i jakby chce żebyśmy się zakolegowaly.
Zaczęłam rzucać żartami jak to mam w zwyczaju xd
I jako że byłam zdenerwowana że nie wychodzą mi te rzeczy do których muszę użyć siły to zaczęłam myśleć że chce uciec i że chce się skrzywdzić
A że tam było mnóstwo ostrych rzeczy to trzymałam za nożyce i chciałam to zrobić. Już po ręku jechałam tym ale nagle powiedziałam że nie użyje noża do tego
I odłożyłam i znów mi się udało tego nie zrobić
Odnośnie tego to mamy już :
102 dni !
I jak wybuchła mi setka to coś mnie wzięło nagle że mam ochotę coś zjeść i wtedy postanowiłam od dłuższego czasu zjeść ciastko za to że dobiłam te 100 dni bez okaleczeń
I szczerze nie miałam ataku paniki jak to mam ostatnio po jedzeniu
Wyszło ostatnio że mam ciut zbyt niską wagę
Jakby no wiem. Choć po ciele obecnie tego nie widzę
Choć przyznaję że jak ktoś mi zrobi zdjęcie a nie ja sama sobie to widzę jaka jestem szczupła
Nie wiem dlaczego tak jest ale tak jest
Na zajęciach ostatnio to ci co mnie parę miesięcy nie widzieli to mówią : o jak schudłaś jak ty to zrobiłaś ?
I zawsze wtedy uciekam. Bo co mam im powiedzieć ? Głodze się,ćwiczę do utraty przytomności i że widzę siebie jako osobę z nadwagą ?
No nie powiem tego komuś kto jest jedynie moim znajomym. Chyba że wiem że to osoba co też ma zaburzenia odżywiania lub miała z tym styczność
Przyjaciółka wtedy jak jest to mi pomaga mówiąc żeby te osoby dały mi spokój,terapeuci usiłują zmienić temat jak o to poproszę
Bo wiedzą że to nie jest dla mnie łatwe. Zdaje sobie sprawę z problemu ale nie potrafię z tym walczyć
Ostatnio zaczęłam się udzielać na grupie osób z anoreksja i szczerze jak czytam o motywacji do wyjścia z tego to ja mam pustkę
Wszyscy piszą że odzyskali zdrowie,życie,znajomych to co im choroba zabrała,bo zabrała im wszystko co mieli przed chorobą
I ja dziś miałam taką rozkmine
Może dlatego tak trudno mi z tego wyjść bo przed chorobą nie miałam zupełnie nic ? Tylko ból,próby samobójcze,zero stabilności,choroby ciała,nerwobóle,nic mnie nie interesowało,brak sensu,brak przyjaciół a jak już to fałszywi,zero znajomych a jak kogoś miałam to bałam się z nim spotykać przez lęk społeczny
A jak to się zaczęło to pewność siebie mi rosła,nerwobóle ustały,myśli też,zaczęłam mieć stabilniejszy nastrój,mniej stanów lękowych,przyjaciół,chęci spotykania się,pasje itd
Bo kiedy zaczęłam malować ? Przed rozpoczęciem recovery. Tak samo zaczęłam intensywniej rysować jak zachorowałam,książki też zaczęłam intensywnie czytać jak się ta choroba coraz bardziej rozwijała,nauka to samo. I w sumie wszystko jakby rozwijałam bardziej jak chorowałam
Do dziś tego nie rozumiem
Jedyne co było przed choroba to ćwiczenia co niektóre. W tym taniec i gimnastyka od czasu do czasu.
Bo inne tracą siły na rozwijanie pasji,a ja jakbym wtedy dopiero zyskała na wszystko siły
I nie wiem czy tu chodzi o tą kontrolę czy co do diabła
Będę to w poniedziałek poruszać z terapeutką bo mnie to naprawdę nurtuje
Druga sprawa która mnie nurtuje to moje sny.
Dlaczego mam je tak realne ?
Mówiłabym że mam świadome sny gdybym była w stanie to kontrolować ale nie jestem w stanie tego kontrolować. Czuje cały ból,w śnie potrafię czytać książki,zegar,wszystkie emocje czuje i wgl
Od dziecka mam coś takiego i każdej nocy pamiętam parę snów. Bo są aż tak intensywne
Ostatnio to mnie dziwi że śni mi się często jakiś facet oraz jakiś pokój masażu i szpital
Mam z facetem i masażami traumę ale czemu nagle zaczęło mi się to śnić ?
Jeszcze w tak dziwnych sytuacjach te sny
Przykładowo
Ostatnio śniło mi się że idę do kina jakimś tunelem i w sali kinowej była moja terapeutka i ja chciałam zostać niezauważona przez nią i ktoś mnie woła żebym położyła się na jakimś fotelu do masażu i zaraz włącza film. Zaczęła lecieć chyba kraina lodu 3. Położyłam się ale jak tylko zobaczyłam jakieś dwie osoby które miały rzekomo mnie masować zaczęłam uciekać. I jakby byłam nagle jak w jakimś tokyo bo takie budynki wysokie,o dziwo byłam też nagle w galerii handlowej. Próbowałam biec w jakimś labiryncie w którym podłoga pędzi w odwrotną stronę do tej której biegnę. Jacyś ludzie do mnie podchodzą i pytają o kino. Mówię im że w tamtą stronę ktorą prowadzi ta ruchoma podłoga. Oni spojrzeli się jak na wariatkę i poszli. Zaczął za mną potem iść jakiś facet który wywołał we mnie lęk. Czułam się strasznie zagubiona bo wszyscy pędzili w odwrotna stronę niż ja. Nie mogłam znaleźć wyjścia z tego labiryntu. I się obudziłam
Mialam kilka razy ten sen. Nie wiem co jest grane
I tak jeszcze odnośnie psychiatry
Mam wrażenie że on uznał że mój problem z zaburzeniami odżywiania nie jest poważny bo nie jestem na wygłodzeniu
I mimo że mówiłam że ćwiczę do nieprzytomności to on uznał że to nic groźnego.
Nie wiem. Może dlatego że tego psychiatrę mam od początku tego roku i nie zna mnie z tego najgorszego stanu
Ale tak czy siak no. Wizyta następna w styczniu
Tak samo mówiłam mu że ostatnio nie miałam ochoty przychodzić na zajęcia a on uznał że to normalne
Czy ja wiem czy takie normalne skoro ja ostatnio chce zniknąć i się izolować od każdego ? Bo chce umrzeć ?
Nie wiem. Terapeutka moja sądzi że to jednak jest problem tymbardziej że już mam skutki fizyczne tej anoreksji.
Coś jeszcze z pozytywów. Od kilku tygodni mam tego nowego kotka
Nazwałam ją Bella
Bo uważam że jest taka piękna że nie dało się inaczej nazwać
Choć często myślę że powinna się nazywać Mruczka bo ciągle mruczy
Zupełnie inaczej niż Kiara 🤣
A tu jej starsza siostra Kiara
Obie są kochane 🥰
Jedna wredna trochę i samotnik druga towarzyska i mrucząca 😂
Świetnie się dopełniają. Już się nawet razem bawią
Słowa mojej matki przed Bellą: nie nie będzie drugiego kota !
Ktoś kto to mówił teraz mówi że to nie kot tylko jej dziecko i z nią śpi 🤣
Matka twierdzi że kiara to ją głupot uczy 😂
Bo nauczyła ją jak budzić moją matkę i jak spod drzwi wyciągać papierek który trzyma drzwi by się nie zamykały
A z tych pozytywniejszych nauk to nauczyła ją jak otwierać mój pokój 😂
A ja wczoraj wracam z zajęć zamierzam się przebrać i zostawiłam otwartą łazienkę i nagle słyszę za sobą małe biegnące nóżki i wracam do łazienki a ta mała wariatka gdzie ? Na sedesie i próbowała wskoczyć do kibla i o mało tam nie wpadła 😂🤣
Kot zapomniał że jest kotem 😂
W sumie ten mały kot to taka mała motywacja żeby jeść bo muszę mieć siłę by wychodzić z nią na spacery. Ale nie wiem jak znaleźć więcej motywacji. Może nadchodzącą zima coś zmieni
Mam taką nadzieję
To tyle
Trzymajcie się kochani ❤️
Do zobaczenia
7 notes
·
View notes
Text
Rozpoczęłam proces twórczy.
Da się to jakoś cofnąć? No generalnie nie jest źle bo wygląda artystycznie ale chyba jednak bardziej artystycznie :(
To pierwsza ściana. Druga wg mnie wygląda dużo lepiej
Już mi się nie chce. A to jedna dziesiąta schodów :(
30 notes
·
View notes
Text
Zdzisław Beksiński Ab, 1974 r druk artystyczny, papier
Works on Paper
11 notes
·
View notes
Text
Jeszcze wszystko przed nami
„Heartstopper: Tom 5” Alice Oseman, wyd. Jaguar
Ocena: 5 / 5
Choć Alice Oseman zadebiutowała już w 2014 roku powieścią “Solitaire”, to dopiero seria “Heartstopper” przyniosła jej światowy rozgłos. Nie bez powodu, to urocze komiksy o nastoletniej miłości, od których czytelnikowi robi się ciepło na sercu. A piąty tom utrzymuje świetny poziom ustalony przez swoich poprzedników.
“Heartstopper” opowiada o dwóch nastolatkach, Nicku i Charliem, którzy przez przypadek trafiają do jednej ławki. Między Nickiem, gwiazdą szkolnej drużyny rugby i artystycznie ukierunkowanym Charliem rodzi się uczucie. Razem ze swoimi przyjaciółmi Tao, Elle, Tarą, Darcy, Aledem i Sahar mierzą się ze zwykłymi nastoletnimi problemami takimi jak konflikt z rodzicami, czy szkolne egzaminy. Autorka jednak nie boi się poruszać poważnych tematów jak zaburzenia odżywiania czy depresja.
Tom piąty, choć znacznie lżejszy od swojego poprzednika, skupia się na problemach dotyczących większości nastolatków. Odkrywaniu siebie, poszukiwaniu swojej drogi i planowaniu przyszłości. Tym razem głównym bohaterem jest Nick. Nieuchronnie bowiem zbliża się dzień, gdy skończy szkołę i będzie musiał podjąć decyzję dotyczącą uczelni. Na szczęście nie mierzy się z tym wyborem sam, Tara i Elle znajdują się w podobnej sytuacji.
Na przykładzie trojga bohaterów Alice Oseman pokazuje trzy możliwe podejścia do tego problemu. Elle ma całkowitą pewność co do wymarzonej uczelni, Tara wie jaką drogą chciałaby pójść, ale nie jest pewna czy warto, a Nick czuje się zagubiony. Nie chce wyprowadzać się z miasta i zostawiać swojej mamy i Charliego, ale odległa uczelnia najbardziej mu pasuje. Wstydzi się też, że nie do końca wie kim jest, szczególnie bez swojego chłopaka. Ustami Tary i Elle autorka przekonuje Nicka, że takie wątpliwości to norma, nie powinno się podporządkować całego życia licealnej miłości, a związki na odległość istnieją.
Oseman kontynuuje też wątek zaburzeń odżywiania, z którymi zmaga się Charlie. Choć sytuacja wydaje się opanowana, a chłopiec chciałby żyć jak zwykły nastolatek, jego rodzice wciąż się o niego niepokoją. Czytelnik szybko zdaje sobie sprawę, że nie obserwuje procesu leczenia, lecz uczenia się jak żyć z chorobą, która może nigdy nie zniknąć. Warto też wspomnieć jak Oseman sprawnie używa stroju Charliego, by pokazać jego obecny stan psychiczny. Za strony na stronę Charlie powoli wychodzi ze skorupy co zostaje odzwierciedlone w tym jak się ubiera.
Pojawia się też wątek traumy pokoleniowej i walki, by ją przełamać poruszony na przykładzie mamy Charliego. Oseman tłumaczy, że zachowania dorosłych, choćby nie wiem jak irytujące, nie biorą się znikąd, ale to od nich samych zależy, czy powtórzą błędy swoich rodziców.
Poza tym autorka pochyla się też nad tak prozaicznym tematem jak lekcja wychowania seksualnego, pokazując realistyczne reakcje uczniów na tak krępujący temat, ale i poświęcając czas by zderzyć wyobrażenia jakie bohaterowie mają o swoich rówieśnikach, z rzeczywistością. Popularny chłopak będący w związku wcale nie musi mieć za sobą pierwszego razu ani łatwości by o tym mówić.
Jedną z większych zalet całej serii jest wsparcie jakie bohaterowie otrzymują od swoich bliskich, czy to rodziny czy przyjaciół. Choć niepozbawieni wad, dorośli starają się pomagać swoim dzieciom, wysłuchiwać ich i jasno komunikować swoje obawy i pragnienia. Nastoletni bohaterowie pomagają też sobie nawzajem. W tym tomie błyszczą szczególnie Tara i Elle, które nie boją się powiedzieć Nickowi prawdy, choćby bolesnej. Pod tym kątem można uznać komiks za aż wyidealizowany.
Mimo to, Alice Oseman unika błędów wielu pisarzy, którzy za bohaterów odbierają sobie nastolatki i przedstawia ich życie realistycznie. Z rodzicami i rodzeństwem, którzy przeszkadzają im w spędzaniu czasu tylko we dwoje czy koniecznością spytania o zgodę, gdy się chce pójść na noc do chłopaka. Autorka z łatwością pisze postaci prawdziwe i bardzo ludzkie. Jej nastolatki realistycznie się ubierają i zachowują. Nie są przerysowane ani na plus, ani na minus. To dobre dzieciaki, które jednak potrafią pokłócić się z rodzicami i wybiec z domu, by szukać pocieszenia u chłopaka. Każde zdanie wypowiadanie przez postaci brzmi bardzo naturalnie, w komiksie znajdziemy sporo slangu i anglicyzmów. Spokojnie można uwierzyć, że mogłyby wyjść z ust prawdziwego nastolatka. Realizm bije też z finału, który w odróżnieniu od wielu książek dla nastolatków, wcale nie jest cukierkowy.
Oseman używa bardzo charakterystycznej kreski i stylistyki. Każdy kadr jest przemyślany i niezbędny do opowiedzenia historii. Każda z postaci ma swój własny, niepowtarzalny styl, co odróżnia “Heartstoppera” od wielu znanych tytułów, które używają tylko dwóch modeli postaci. Warto też wspomnieć, że Nick, choć jest szkolną gwiazdą rugby, ma realistycznie narysowane ciało.
„Heartstopper” to komiks niesamowicie ciepły, który jednocześnie nie boi się poruszać bardzo poważnych tematów w spokojny, inteligentny sposób. Rozgrywa się we wspaniałym świecie, w którym ludzie ze sobą rozmawiają i potrafią rozwiązać większość problemów bez typowych klisz rodem z komedii romantycznych, a rodzice są naprawdę pomocni. Żałuję tylko, że nie trafiłam na niego, gdy sama byłam nastolatką.
Ale to tylko moja opinia, a ja nie jestem obiektywna.
6 notes
·
View notes