Tumgik
#piszę bo chcę
bohema-literacka · 4 months
Text
Wyzwanie #3
Książka „Piszę codziennie. 36-dniowe wyzwanie” – Krystyna Bezubik (3/36 dni)
Dzień 3: Tekst zainspirowany zamieszczonym w książce zdjęciem (nie zamieszczam, bo nie wiem jak z prawami autorskimi, ale była tam aleja bezlistnych drzew, śnieg, mgła w oddali)
Na lodowej pustyni Julio często dostrzegał domostwa, z których wnętrz bił ciepły blask, jednak znikały, gdy się do nich zbliżył. Dlatego teraz, kiedy szedł aleją drzew wyciągających w górę swoje bezlistne, drapieżne korzenie, teraz, kiedy dostrzegał na ziemi ślady auta, teraz, kiedy serce biło mu mocniej na myśl o tym, że po raz pierwszy od dawna spotka człowieka, odmówił swoim oczom wiary po raz pierwszy. Był im wierny już zbyt długo.
Na horyzoncie, w miejscu, gdzie drzewa zwężały się tak bardzo, że wydawały się ze sobą zespalać, chłopak dostrzegł jaśniejszy punkt. Czy to światła z okien? Tak być nie mogło! Julio swoim oczom odmówił wiary po raz drugi.
Chłopak szedł jednak dalej, z drżącą szczęką i palcami schowanymi pod brudną, czerwoną kurtką, która zaczynała przypominać łachman albo wręcz zmechacony kawałek materiału. Im bliżej znajdował się celu, tym oczy stawały się pewniejsze, a wiara tym bardziej chwiejna. Odmówił więc im wiary po raz trzeci, tuż przed ogromnym, ceglanym domostwem, z którego słychać było śmiech i fałszywą muzykę skrzypiec. Zdawało mu się, że czuje słodki zapach jabłecznika.
Oczy zasnuły mu ciemne plamy. Upadł.
Następnego ranka dziesięcioletnia skrzypaczka znalazła jego zesztywniałe ciało oparte o ceglaną ścianę domu na ganku. Jego głowa spoczęła tuż obok przycisku dzwonka.
0 notes
i-want-happy-pills · 11 months
Text
Piszę tego posta, by przypomnieć sobie a może i pokazać wam jakie nawyki sprawiły że schudłam dzięki anie 45 kg
Na początek, nie myślałam o jedzeniu więcej niż w limicie. To było po prostu oczywiste że skoro jestem gruba, to muszę jeść mało i tyle
Jeśli przekroczyłam limit (wtedy jadłam obiady w domu i czasem wychodziło więcej) to nie siedziałam godzinami obwiniając się, tylko mówiłam sobie "okej, zdarzyło się, po prostu jutro nie wypiję tego cappuccino i będzie git"
Wychodziłam na spacery, codziennie. Przy wadze jaką miałam ciężko było tyle chodzić, ale cały czas powtarzałam sobie że właśnie po to to robię by było mi coraz łatwiej
Nie stosowałam żadnego postu przerywanego ani nie robiłam umyślnie fastów, dzięki temu poczuciu że mogę robić co chcę, odechciewalo mi się jeść i fasty wychodziły same
Uczyłam się kiedy byłam głodna, dzięki temu nie dość że zapominałam o tym że chciałam zjeść, to bardzo poprawiły mi się oceny a zeszyty miałam zawsze uzupełnione co dało mi jeszcze większe poczucie kontroli
Jadłam to na co miałam ochotę, po prostu kontrolując kalorie. Kiedy już przestałam jeść domowe obiady, mogłam sama rozdysponować kalorie na cały dzień. Jednego dnia jadłam warzywa, owoce, piłam kawę z mlekiem, a drugiego żelki i energetyka, nie miało to znaczenia
To chyba tyle. Jak widać nie byłam dla siebie restrykcyjna i dzięki temu udało mi się zejść z wagi 101kg do 57kg w pół roku. Chcę wrócić do tego co robiłam, bo osiągnęłam naprawdę dużo
227 notes · View notes
dawkacynizmu · 16 days
Text
Tumblr media
czwartek 05.09
۶ৎ podsumowanie dnia
zjedzone — 1050 kcal
cześć
czekał mnie dzisiaj najgorszy dzień szkoły w tygodniu od 8 do 15 w pozostałe mam to jakoś rozłożone, zaczynam lub kończę godzinę wcześniej. jako że były to głównie rozszerzenia + okienko na religi to minęło mi szokująco szybko. zrobiłam sobie dwa tosty z mozzarellą do szkoły, nie mam nagle pomysłów co do niej nosić xD a przed początkiem roku zapisywałam na pinterescie masę inspiracji. wynudziłam się na fizyce i miałam ochotę popłakać się na francuskim przez stan mojej wiedzy po wakacjach a raczej jej brak po wakacjach. znowu było zadanie opisz swoje wakacje nosz kurwa co roku to dają i co roku dostaje komentarz zwrotny że za krótkie, mało interesujące, sory ale nie każdy lata do 737272 krajów każdego roku.
Tumblr media Tumblr media
rano kupiłam 600g suszonych śliwek i zjadłam 10 jako przekąskę do kawy z nadzieją ze takie combo coś ruszy ale nie ruszyło. nie mam wiem co jutro założyć aby zakryć ten wzdęty brzuch, nie mam zbyt dużo ŁADNYCH oversizowych koszulek, dzisiaj byłam w prostej białej którą kiedyś zakładałam na wf xD kilka razy łapał mnie nieprzyjemny ból brzucha. jutro wieczorem zaleje sobie te śliwki ciepłą wodą i zostawię na noc a z rana wypije na czco, czytałam o tym sposobie i to ponoć "wodospad na jelita" jak głosił artykuł. jak w weekend się nie wysram to pierdole idę po dulcobis do apteki 😶 nie będę się męczyć kolejnego tygodnia
coś mi zaprząta myśl — olimpiada z języka polskiego. nauczycielka nam dziś o niej powiedziała, przeczytała na głos tematy prac do napisania i zapytała konkretnie MNIE czy któryś z nich mnie ciekawi i czy myślę nad wzięciem udziału. odpowiedziałam że muszę bardziej zagłębić się w tematy i... jeden mnie bardzo zainteresował.
Tumblr media
nie wiem czy wiecie, mitologia grecka to mój taki konik odkąd byłam małym dzieckiem i czytałam percy'ego jacksona, a potem z buta całą mitologię jana parandowskiego chodząc do wczesnej podstawówki. uwielbiam retellingi tych mitów, czytałam zarówno Penelopiadę jak i Pieśń o Achillesie. piszę też całkiem dobrze (książkę napisałam xD) chociaż mam mały syndrom oszusta mówiący mi że po co się zgłaszać jak i tak będą prace lepsze od mojej. dodatkowo nie wiem czy dobrze rozumiem podany temat, muszę porozmawiać na ten temat z polonistką...i chyba powiem jej, że chcę spróbować. na stronie z której wzięłam tematy olimpiady jest także podana lista artykułów do których można się odnieść i zamierzam to porządnie przestudiować w weekend, dopiero potem zdecydować. trzecia klasa to ostatnia szansa na coś podobnego, za rok będę mieć maturę na głowie, zresztą gdybym przeszła trzy etapy tego nie musiałabym jej pisać 🫡 ale nie przejdę, ostatni jest ustny.
wracając jeszcze na moment do dnia, godzinkę siedziałam nad matematyką po czym skończyłam czytać Mój rok relaksu i odpoczynku. Początkowo byłam pochłonięta, w zakończeniu coś mi nie siadło więc dałam 4 gwiazdki na goodreads (jak ktoś chce może mnie dodać ale musi wysłać mi link bo ja nie umiem). teraz zamierzam chwileczkę poćwiczyć, połudzić się, że jeszcze się wysram i obejrzeć odcinek criminal minds bo zaniedbałam ten serial, to tyle, miłego wieczoru.
34 notes · View notes
cocaineinmyblood9 · 30 days
Note
Możesz śmiało zignorować
Ja akurat boję się pytać o takie rzeczy, bo nigdy nie wiem jaka będzie czyja reakcja.
Piszę to w pytaniu bo nie wiem czy chcesz publicznie (nie wiem czemu ale boję się jak chuj)
Ile dni zwykle nie jesz?
Co jesz?
Ile kalorii maks?
Czy mogę o to w ogóle pytać? (Nie chcę urazić)
Nie poddawaj się. Bądź tym, kim chcesz być, i nie słuchaj tych, którzy ci to utrudniają
Jasne że możesz o to pytać, nie obrażam się, zawłaszcza że odchudzam się już któryś raz XD
1. Zazwyczaj nie jem 1-2 dni najdłużej, najdłużej udało mi się 4 dni, ale nie polecam tak długich głodówek ze względu na efekt jojo, plus to też zależy czy jestem w domu, u kogoś, na wyjeździe, w robocie, to bardzo różnie, standardowo staram się robić 20godzin głodówki i 4 jedzenia.
2. Mam dużo super przepisów, które polecam każdemu na redukcji:
a) Czosnkowe wafle ryżowe posmarowane serkiem chudym z ogórkiem.
b) sernik z najmniej kalorycznych biszkoptów, namoczone mlekiem kokosowym albo sojowym, skyr zmiksowany wraz z twarogiem + odrobina ekstraktu np waniliowego + opcjonalnie galaretka + to wszystkiego słodzik.
c) polecam ubić sobie galaretkę na pianę, mega fajna i dobra a kcal nie dużo, zapycha.
d) wszelakie owoce mrożone miksujesz+ odżywka białkowa+ opcjonalnie trochę mleka sojowego i naprawdę jest zajebiste, ale wystarczy równie dobrze zmiksować same owocr
e) uwielbiam wszelakie owoce zwłaszcza z puszki, liczi z puszki na 100g ma 66kcal a mega sycące i słodkie
f) dużo proteinowych rzeczy, białko, placuszki proteinowe, jak chodzisz na siłownię to jest ekstra naprawdę.
g) owsianki, musli
h) rukola+ pomidory z sosem czosnkowym (na bazie skyru/proteinowego naturalnego jogurtu i wege majonezu), najcudowniejsze co jest na tym świecie
Tu wymieniłem takie ogólne co lubię najbardziej bo nie pamiętam też wszystkiego teraz XD
3. Moje zapotrzebowanie ogólnie to jakieś 2900, więc staram się jeść między 1200-1500 aby też dalej budować trochę mięśni, ale jest to bardzo różnie, staram się też nie wpadać w panikę kiedy przekrocze te 100kcal bo nie jestem też dziewczyną z 150cm wzrostu
4. Jasne, pytaj o co chcesz, ciekawość to nic złego
5. Dzięki!
24 notes · View notes
myslodsiewniav · 4 days
Text
Update powodziowy
18.09.2024
Z moimi bliskimi wszystko ok.
Wczoraj się podziały różne rzeczy min. zadzwonili z uczelni, że UMOWA PODPISANA! Mogę jutro (tj. dziś, gdy to piszę) wpaść tam by podpisać swoją wersję i otrzymać w końcu środki na realizację projektu! W końcu! W drugiej połowie września, a mieliśmy zacząć w drugiej połowie lipca. No cóż... Ale dobrze, że się dzieje :D.
Minus taki, że chociaż jestem liderką projektu to nie mogę odebrać umowy swojej i członków zespołu. Wszyscy muszą pojawić się na uczelni w godzinach otwarcia tego jednego, konkretnego działu. xD No super. Czyli urwać się muszą z pracy xD. To robi się jeszcze bardziej skomplikowane, bo 2 osoby z 4-ro osobowego zespołu musiały się tymczasowo wyprowadzić z miasta do rodziców, a rodzice mieszkają na terenie dotkniętym powodzią. xD IKS-KUrwa-DE. xD Mówię to pani z uczelni, a ona zamiera i oświadcza, że po prostu do nich zadzwoni i to im powie sama, bo musza być na uczelni osobiście i kropka. Szczęśliwie - jak się okazało - i tak moi współpracownicy w projekcie jadą dziś na uczelnię by dopełnić innych, nie związanych z projektem formalności, planowali to od dawna, tak się złożyło, że zbiegło się w czasie z podpisywaniem umów. :P No więc tutaj mam takie "uffff".
Druga sprawa - byłam u dentysty. Rozbawił mnie Pan swoją sympatycznością równo zmiksowaną z pazernością. xD Mam pana dentystę za dobrego specjalistę i naprawdę doceniam jego sposób komunikacji - wolę jak lekarz informuje na bieżąco co robi, dlaczego, jakie są warunki przeprowadzenia konkretnego zabiegu, jakie są konsekwencje. W tym gabinecie jest dialog i za to Pan ma moje 200% zaufania. Ale marketing swoich usług prywatnych prowadzi tak rażąco in your face, że masz ochotę krzynąć mu, że płacić składki na NFZ i niech już przestanie cię szarpać mentalnie za portfel. xD
Okazało się, że to nie była doroczna kontrola - jak myślałam, że jest. Byłam przekonana, że ostatni raz byłam u Pana stomatologa rok temu (pamiętam, że miał na stopach białe conversy w zielone kaktusy). Wczoraj go ledwo poznałam - miał długie włosy! I nie miał na sobie nic we wzorek kaktusów. xD Zweryfikował moją kartę i okazało się, że ostatni raz na wizycie byłam 2 lata temu. Ten czas mi tak zapierdala, że ja tego serio nie ogarnęłam! Szok to był dla mnie!
Ale obadał me zęby i zrezygnowany stwierdził, że o ile 8-semki mam faktycznie do wycięcia (poinformowałam go, że chcę, ale na NFZ - był zawiedziony, bo on na NFZ nie robi xD), to pozostałe zęby są zdrowiutkie, jedna-jedyna plomba się trzyma elegancko i nawet zrobił mi RTG mojego zęba mlecznego (mam jednego mleczaka) by ze smutkiem przyznać, że ząb jest zdrowy, korzeń świetnie się trzyma, nie ma podstaw do wyrywania go i robienia implantu. xD
Ściągnął mi kamień tylko z zębów. Z podaniem znieczulenia, bo miejscami bolało.
I tyle.
Poza tym poinformował jak może mi przeprowadzić wszczepianie implantu, gdyby jednak za jakiś czas mój mleczak postanowił wypaść mi z paszczy. xD Podał dokładny cennik i czas zabiegu. Poinformował mnie również, że mam recesję dziąseł i to będzie tylko postępować (ciekawe, bo w dzieciństwie słuchałam wciąż o tym, że mam zęby zatrzymane w dziąsłach, tylko korony wystawały i zawsze na to stomatolodzy narzekali) - również zaproponował rozwiązane chirurgiczne, podał cennik i dokładnie nakreślił korzyści płynące z takiego zabiegu. Potem - już sama - poprosiłam o skierowanie na zdjęcie rtg tego zęba, który nigdy nie zszedł do paszczy, którego mam głęboko-głęboko w kości, pod oczodołęm, od dzieciństwa. Dał skierowanie, ale od razu z rozmachem - za 500zł mam zrobić takie zdjęcie plus zdjęcie tych 8-semek, które przecież i tak planuję wyciąć chirurgicznie na NFZ. xD
Pazerność typa była tak bardzo nieskrywana, że z zażenowania się uśmiałam. xD
Nawet zapytał mnie "jaki pani zawód wykonuje" i "czy jest dobrze płatny" xD no hahahahaha
Ech.
Nie ufam lekarzom.
...
Powódź: moja rodzina jest cała i zdrowa.
Wszystko ok. Wygląda na to, że to ja i rodzina mojego partnera bardziej się stresuje niż te osoby, które faktycznie obecnie mierzą się z najwyższą falą.
Kuzyni dają znać, że jest dobrze, że ich domy są suche, że monitorują sytuację dla znajomych i sąsiadów dronami. W nocy wczorajszej, w tej w którą nie spałam, jeden z kuzynów skrzyknął kolegów offroadowców i pomagali uszczelniać budynki we wnioskach przy polderach zalewowych. Nosili worki, nawieźli uszczelek itp.
Ale z tego co piszą na terenie ich miejscowości jest sucho, gorzej na polach należących do rolników.
W moim rodzinnym mieście jest też luzik. Siostra wysyła mi zdjęcia synka jak gdyby nigdy nic. Ot normalny dzień. Siostra mojej mamy daje znać o sytuacji w mieście.
A moi rodzice to jak zwykle (ostatnio) jakaś taka mieszanina beztroski i optymizmu. Nie odbierają telefonów. Znowu. Im dłużej milczą tym bardziej się martwię. W końcu mama wysyła mi zdjęcia lokalnej mariny - lustro rzeki jest na poziomie terenu. Trawa jest podmokła. Byłam przekonana, że to zdjęcie z socjali miasta, ale nie - to moja mama poszła sobie nad rzekę. Moja chodząca o kulach mama przelazła po moście na tą stronę miasta, która zawsze jest zalewana, gdzie jest niebezpiecznie i poczłapała na skraj względnie suchego lądu by zrobić zdjęcie. JPDL. Wyobraźni trochę! Już władze proszą by nie pochodzić do brzegu, a moja mama nie dość, że do brzegu rzeki, to jeszcze przez ten nieszczęsny most, który może zostać lada chwilę zamknięty, a potem prosto do mariny. O kulach. Z jej endoprotezą i niedowładem połowy ciała po wylewie. No gratulacje!
Ale jak mi to relacjonowała i ją znowu zbeształam za brak odpowiedzialności to wyznała, że to był plan całego zespołu starszych pań z jej kółka artystycznego! Grupa GENIALNYCH emerytek postanowiła zorganizować akcję spacerową: wystroić się i pójść nad rzekę, bo tam mogą być kamery telewizji. NO JA PIERDOLE! Moja mama była zawsze ostatnia do takich durnot! Zawsze odpowiedzialna! Kim jesteś i co zrobiłaś z moją matką!? - miałam ochotę krzyknąć. Ironia losu, bo w 1997 moja mama była jedną z osób odpowiedzialnych za logistykę ewakuację ludności z ramienia władz miasta! Obudziła nas o bladym świcie, w wakacje i poinformowała o powodzi, a potem wsiadła na rower - czego zwykle nie robiła, chodziła do pracy pieszo - i pojechała koordynować węzły pomocy i przygotowywać miejsca do ewakuacji, zarządzać tym pierdolnikiem. A w 2024 odpierdala taką głupotę! Myślę, że to jakieś połączenie psychologii tłumu (pierwszy raz po wylewie ma takie grono koleżanek), starzenia się i jednak obumarcia części mózgu w wyniku wylewu...
Ech. Mama skończyła mi (oniemiałej) opowiadać przygody przez telefon: poszły nad rzekę, przeszły na teren, który zwykle bywa zalany, a teraz jest podtopiony, pokręciły się szukając kamer, nie było kamer, więc wróciły na bezpieczny brzeg rzeki i wszystkie razem poszły do baru na pierogi z jagodami. I z tego baru do mnie wysłała tamto zdjęcie i obiecała, że oddzwoni. I że było fajnie. Całkiem cieszyła się z przygody.
Face palm...
Jestem bezsilnie wkurwiona na jej brak odpowiedzialności, wyobraźni.
Ale to nie wszystko! Bo byłam przekonana, że tata był cały czas w domu. Mama zresztą też była przekonana, że to ona ma przygody terenowe, a tato w tym czasie zrobił spacer z wnusiem, a potem wrócił do odpoczynku przed telewizorem.
Dlatego do taty zadzwoniłam wracając od stomatologa - pan doktor nie mógł uwierzyć, że po 2 latach nieobecności w gabinecie faktycznie nie mam ubytków. Powtarzał mi, że to dobre geny - akurat to są geny mojego taty, więc pomyślałam, że do niego zadzwonię.
Złapałam tatę podczas jazdy samochodem. Myślałam, że wraca od siostry, a on mi wypala, że właśnie jedzie Nazwamiejscowościnagranicyzwojewództwemśląskim. Zatkało mnie. Co ty tam robisz?! A na to tata, że wraca do domu - zdzwiony, tak beztrosko i normalnie. I wyjaśnia, że na wszelki wypadek wraca okrężną drogą, bo jak wyjeżdżał z domu to woda była powyżej mostu (tego mostu po którym moja mama przeszła rano na drugą stronę rzeki, JPDL), płynęła tak 2-5cm po jezdni, więc na wszelki wypadek wraca do domu okrężną drogą. Okay, chwalę go za roztropność i pytam, gdzie był. A on, na to, że u brata i u kuzyna. Pytam czy pomagał zabezpieczać teren? Czy ich zalało? A tata na to zdziwiony i nadal bezrostki "A nie, nie trzeba było. Pojechałem w odwiedziny, tak na kawę. Zwyczajnie, jak zawsze."
Face palm.
Nawet nie wiedziałam co powiedzieć. Po prostu kazałam mu bezpiecznie dojechać do domu i oddzwonić, jak dotrze. Oczywiście zapomniał zadzwonić. Mama potwierdziła. Szlag mnie z moimi rodzicami trafia!
W tym czasie mój teściu nie mogąc wysiedzieć w domu i tylko biernie oglądając co się dzieje w Opolskim i na Dolnym Śląsku skrzyknął kilku chłopaków na Zagłębiu. Wynajęli duży samochód transportowy, zapełnili go żywnością, a po konsultacji z lokalnymi węzłami pomocowymi - dołożyli masę wiader, łopat, szczotek, karszery, pompy... i pojechali we wskazane przez służby miejsce na opolszczyźnie, do ofiar powodzi by dostarczyć maaaaaaaasę surowców do odbudowania miasta.
Mój narzeczony oczy ma przeszklone - ja też. Jest cholernie dumny z ojca.
Inna sprawa, że teściu wrócił przybity tym co zobaczył i już rozkminia jakby tu jeszcze pomóc ludziom.
Ja w tym czasie z teściową wciąż siedzę na obwodach. Mega wsparcie od niej mam. Czuję się przez nią bardziej zaopiekowana niż przez moją własną mamę.
A! I jeszcze siostra - nawet w powodzi okazało się, że poglądami i interpretacją rzeczywistości możemy być skrajnie różne. Chodzi o ten wał z milionerem w cieplicach wobec którego jest prowadzone dochodzenie przez prokuraturę (rozkopywanie wału przeciwpowodzowego koparkami, aby uratować resort wczasowy w Cieplicach, postawiony na terenach zalewowych) https://www.tysol.pl/a127962-media-donosily-o-milionerze-ktory-przerwal-waly-w-jeleniej-gorze-jest-komunikat-prokuratury - tutaj więcej, ale artykuły dotyczące tej sprawy bardzo prędko znikają z internetu.
Anyway - dla mnie to było łatwe do uwierzenia. Wieże, że milioner mógł mieć w dupie ludzi, których zalało przez przerwanie tego wału.
Dla mojej siostry z jakiejś przyczyny to jest niemożliwe. I uważa, że lepiej aby uratować ten resort niż domy ludzi, które wg. niej i tak by zalało. Im więcej o tym czyta tym chyba zmienia się jej zdanie, ale też zależy jej na tym, aby ten resort istniał, bo chce jechać do niego na wczasy.
Motywacje są dla mnie... kosmiczne po prostu.
Dziś fala ma dotrzeć do nas, do Wro. Oby przeszło bokiem.
10 notes · View notes
kerizaret · 5 months
Text
Śmieszna rzecz w byciu osobą która mówi kilkoma językami jest taka, że zaczyna się zauważać pewne językowe zwyczaje, które są różne dla każdego z nich i jest bardzo fascynujące dla mnie obserwowanie tych różnic i jak się między nimi automatycznie przełączam
Na przykład są takie słówka (najczęściej ze slangu angielskiego), które przeszły też do innych języków, w których dalej są używane, ale w oryginalnych już nie, i tworzy to śmieszną wyrwę. Jakby, po angielsku nie wyobrażam już sobie powiedzieć w życiu xd, bo to już jakoś nie pasuje zupełnie. Brzmi po prostu bardzo źle. Lol też jakoś wyszło zupełnie. Ale lmao pasuje idealnie i nie mogę jakoś przestać używać
Za to po polsku lmao jakoś tak słabo mi pasuje i nie mogę sobie wyobrazić używać go w zdaniach, po prostu brzmi obco. Za to w polskim xd się tak mocno przyjęło że to wręcz instynkt i używam tego chyba wręcz nagminnie xddd. (Już nie wspominam o kwestii różnego wydźwięku tonu w zależności od tego czy napisze się xd, Xd, XD, xddd czy XDDD)
Jest też to że zawsze czytam te wszystkie skróty po polsku, nie ważne w jakim języku piszę czy mówię. Nigdy w życiu nie przeczytam lmao jako "el em ej oł". Zawsze po polsku bo po prostu brzmi o wiele lepiej. XD też nigdy nie czytałam jako "eks di" nawet gdy popularne było po angielsku. Tak samo jest ze skrótami jak brb, asap, ty, ily i inne takie. Mimo że ich nie używam po polsku (szczególnie że część moich znajomych nie ogarnia angielskich memów więc by nie zrozumieli... co jest STRASZNE bo tak bardzo chcę używać indykatorów tonów jak /j albo /lh czy /aff ale oni nie wiedzą o co chodzi... muszę improwizować z takimi rzeczami jak /żart ale to jakoś nie to samo)
Ale już na przykład jeśli chodzi o francuskie powiedzenia które weszły do polskiego to jestem UPARTA żeby je poprawnie po francusku czytać (jak i pisać). Z mowieniem mi szczegolnie chodzi o déjà-vu, a z pisaniem też takie jak vis-à-vis, à la
W ogóle to francuski mnie zruinował, bo odkąd poznałam że w takim potocznym języku zaczynają czasem zdania od takiego nic nie znaczącego "bah", albo "alors" to nie potrafię jakby... zacząć jakiejś swojej dłuższej wypowiedzi bez jakiegoś typu wprowadzenia w tym stylu. Po polsku i angielsku to łatwe, bo w angielskim używa się "well" czy w polskim "cóż"/"no [więc]". Za to jest to straszne teraz jak się uczę hiszpańskiego, bo nie znam żadnego takiego słowa i tak dziwnie się zaczyna jakąś przemowę bez tego. Mimo że to niby bardziej "profesjonalne" i nie jest nieformalne, ale jakoś tak brzmi mi to źle...
Plus jeszcze jest kwestia tego że na przykład po polsku mam tendencję używania większej ilości emotek niż po angielsku. (Po francusku więcej niż po angielsku ale mniej niż po polsku. Hiszpański nie znam wystarczająco żeby w nim pisać xd). Więc po polsku użyję 😂,🥰,😘,🤗, czego w życiu nie zrobię po angielsku. Zastępuję to raczej czymś w stylu <33 (najczęściej), ^^, :3, :D, albo indykatorami tonów czy po prostu LMAO albo keyboard smashe i takie tam. Ale są emotki które użyję w obu językach jak 😭,🥺,🫡 na przykład. Za to 😭,💀 nie użyję po polsku bo ludzie nie rozumieją ich tak jak po angielsku i dają zły wydźwięk
To po prostu dla mnie zarówno interesujące jak i śmieszne jakie są różnice między zwyczajami w różnych językach i też jak moje własne zwyczaje się zmieniają w zależności od tego w którym mówię
Języki są po prostu niesamowite i fantastyczne i uwielbiam je
15 notes · View notes
uchovangogha · 1 month
Text
Z serii: 1-800 pierdolenie część druga xDDD
Coś czuję, że dzisiaj będzie dobrze. Poprostu mam takie przeczucie.
Godzina 12:00 a ja zjadłam 23 kcal.
Wczoraj wieczorem mnie wszystko poprostu bolało ale dziś czuję się już dobrze. Myślę że raczej coś jeszcze zjem, ale nie przekroczę 100kcal.
Nie ma opcji.
Myślę, że wstrzymam się z ważeniem do przyszłej środy. To pozwoli mi może bardziej się skupić na nie jedzeniu bo przyznam, że nawet najmniejsze wahania w wadze potrafią mnie zniechęcić. W weekend czeka mnie spotkanie ze znajomymi ale nie zamierzam tam jeść. Jeszcze nie wiem czy pojadę autem czy nie przejadę się rowerem (trasa w dwie strony pozwoliłaby mi spalić jakieś 200-250 kcal patrząc na to ile zwykle mi się udaje spalić jadąc do miasta i spowrotem. Tak, mieszkam na zadupiu i to jeszcze pełnym sporych górek)
Dużo tu piszę, co nie?
Nie mam zbyt wielu znajomych. Mam jedną najlepszą przyjaciółkę, trójkę bardziej znajomych i chłopaka. Najwięcej piszę z tym ostatnim, po kilka godzin dziennie. Mieszkamy trochę daleko od siebie, umieram wręcz czasami z tęsknoty i już nawet mama mi mówiła rzeczy typu "nie masz pewności czy nie ma kogoś innego" i że zbyt niektórym ufam.
Kobieto, wiem że nie wyglądam jak modelka i nie wiem jak ktokolwiek mógł mnie pokochać. Ja nie ufam wielu osobom, nawet sobie nie ufam, ale mu ufam. A patrząc na to ile czasu dziennie mi poświęca to nie wiem czy miałby czas na kogoś innego... Jeśli tak to napewno mniej niż na mnie.
Wracając,
treści tego typu raczej pisze w notatniku.
A ja zawsze bardzo dużo piszę.
Pozwala mi to jakoś nie wiem, zająć czas? Nie myśleć o jedzeniu? Często wypisać się i uspokoić?
Ogólnie czuję się dzisiaj ładniej niż zwykle. Może to dlatego, że nie jem? Jak nie jem, to czuję się ładnie. Tak czysto...
Po jedzeniu czuję się jak menel.
Boje się że waga spadnie a moje wymiary zostaną takie same. Załamie się, jeśli waga spadnie, a one zostaną takie same.
Mam duże uda. Naprawdę duże... To mój największy kompleks już od lat dzieciństwa. Do tego szerokie biodra i ramiona. O twarzy nie wspominam, staram się ją zaakceptować.
Góra ciała nie wygląda aż tak źle, ale przeszkadzają mi ręce, dłonie...
Pewna osoba traktuje moje uda jak poduszkę, ale ja chciałabym, żeby ich obwód zmniejszył się o co najmniej 10 cm. Żeby nie były takie tłuste...
Niektórym się podobają masywne nogi, ale mi nie. Mnie brzydzą (oczywiście chodzi o moje nogi. Widziałam wiele osób którym pasowały i miałam tylko takie "wow... Dlaczego ja nie mogę tak wyglądać?" Ale najwyraźniej mi pisana jest chudość). Wszyscy mówią, że nie lubią nosić krótkich spodenek a ja wręcz na odwrót. Mam wrażenie że wyglądają na mnie lepiej niż większość długich spodni.
Dodatkowo mam jeszcze rozbudowane mięśnie nóg, co w połączeniu z tym całym tłuszczem jest no... Ohydne.
Tak na koniec, dziękuję osobom które to czytają... Szczerze nawet jeśli nikt tego by nie czytał to i tak bym to publikowała, bo czemu nie? Mam poprostu wtedy wrażenie, że nie jestem sama. Że jest wiele osób które mają tak jak ja i że mam z kimś wspólny cel - schudnąć.
Obiecuję, że gdy osiągnę GW1 to może wrzucę tu jakieś zdjęcia dla porównania z mojej najgorszej wagi. Wyglądałam tak źle... Dalej wyglądam źle ale nie aż tak jak wtedy. Chcę zobaczyć różnicę... Chcę tak bardzo widzieć że schudłam. Nikt nie musi mi tego mówić, bo ja nie uwierzę - ja muszę to zobaczyć.
Ktokolwiek to czyta, miłego dnia, trzymajcie się i nigdy się nie poddawajcie, bo skończycie jak ja - w kółko powtarzając swe błędy i stojąc w miejscu.
7 notes · View notes
irfavadeline · 2 months
Text
Kochani przepraszam że nie jestem aktywna
Ale jest u mnie ostatnio ciężko, wogle nie liczy kalorii bi jestem u babci jedyne na co mam nadzieję to że nie przytyłam. Staram się jeść jak najmniej kaloryczne jedzenie. Pozatym poznałam takiego chłopaka i na początku super nam się pisało a teraz rozmowy się nie kleją i jest jakoś tak przez siłę. Przepraszam że wam to mówię ale nie mam komu moja siostra kiedy coś mówię na ten temat od razu mówi o swoim koledze w którym się zapytała pomimo że słuchałam ją tyle razy. Koleżankom nie chcę nawet nic mówić bo chłopak ma złą opinię ale kiedy ja z nim piszę jest bardzo spoko i bardzo go polubiłam.
10 notes · View notes
bohema-literacka · 4 months
Text
Wyzwanie #1
Książka „Piszę codziennie. 36-dniowe wyzwanie” – Krystyna Bezubik (1/36 dni)
Dzień 1: Dlaczego podejmujesz wyzwanie? Napisz o tym, stwarzając przy tym idealną wizję siebie jako osoby piszącej (krótkie opowiadanie, narracja pierwszo- lub trzecioosobowa).
Obudziły ją promienie słońca rozproszone przez pryzmat, który zawiesiła na oknie. Uśmiechnęła się. Lubiła takie momenty – momenty-pomiędzy, w dwóch różnych światach, jedną stopą tkwiąc w onirycznym, orzeźwiającym nurcie, a drugą zanurzając w ziemi, której kamyczki raniły jej palce do krwi.
Trudno było jej rozróżnić, dlaczego właściwie zaczęła pisać. Dla uwiecznienia – ze względu na to, że rzeczywistość tak bardzo ją zachwycała? Albo wręcz przeciwnie – świat realny jawił się jej jako miejsca nie do zniesienia, od którego musiała uciekać?
Zwiesiła nogi z łóżka, spoglądając na półkę z kilkudziesięcioma powieściami opatrzonymi jej nazwiskiem.
Na początku było jej tak trudno. Codziennie musiała przypominać sobie, że nie jest beznadziejna, ale że nie jest też pieprzonym Dostojewskim. Że na początku drogi bez sensu w ogóle mierzyć się z kimś jego pokroju. Jednak przychodziło jej to automatycznie, a im większe było pisarskie guru, z którym się zestawiała, tym boleśniejszy był późniejszy upadek i tym dłuższy pisarski marazm.
Nieważne. Przetrwała ten kilkuletni okres, ignorując depresyjne czy też wielkościowe głosy, przetrwała po to, żeby znaleźć się w tym miejscu. Wiedziała, że do geniuszu jej daleko, ale przynajmniej mogła zarabiać na życie, robiąc to, co kocha.
Przetrwała. Słońce złożyło lekki pocałunek na jej policzku, gdy wstawała po to, żeby napisać ostatnie zdanie swojej nowej powieści.
0 notes
kostucha00 · 1 year
Text
10 września 2023, Niedziela, 23:45
Trzeci dzień udawania, że wciąż są wakacje zaliczony. Jutro już niestety nie dam rady — szkoła. Tragedii nie ma, bo mam polski, angielski i w-f po dwa razy i jedną matmę. Do przeżycia.
Dzisiaj udało mi się usiąść do nauki... Na 10 minut 🙃. Pisząc to właśnie mi się przypomniało, że miałam jeszcze powtórzyć "Wesele" na jutro. Ajajaj, nie znoszę dramatów. Cała era romantyzmu w polskiej literaturze to jakiś żart. Nie chce mi się, ale trzeba. W ogóle powinnam chyba zacząć kłaść się do łóżka jakieś 2-3 godziny zanim planuję zasnąć, bo zawsze przed spaniem sprawdzam tumblra (w ulubionych blogach włączam powiadomienia i włączam każde konto po kolei na pasku zamiast scrollować), potem sama piszę posta, oglądam CNN10, czasami do tego dochodzą Fakty albo Ted Talks, przeglądam memy (😳), robię Duolingo jakieś pół godziny, a potem sobie grzebię w Internetach o jakichś głupotach (np wczoraj zasiedziałam się do 2 czytając artykuły o eksperymentach Josefa Mengele). I to wszystko naprawdę zajmuje mi tak dużo czasu, że jeśli chcę iść spać o 23 to muszę się kłaść o 21 albo jeszcze wcześniej xD. A tego nie robię. Kładę się o 23 i idę spać o 1 albo 2.
22 notes · View notes
dawkacynizmu · 23 days
Text
czwartek 29/08
☪︎ podsumowanie
zjedzone — 1030 kcal
zabieram się wyjątkowo wcześnie za pisanie tego posta bo o tej godzinie zwykłam chodzić na spacer z psem ale jest zbyt gorąco i nie wiem co ze sobą począć :<
więc wybaczcie jak się rozpiszę
KILKA POSTÓW TEMU pisałam że pewnie na początku września pierdolnie upałem i co?? miałam rację, sprawdziłam dziś pogodę i zapłakałam, nienawidzę chodzić do szkoły w takich temperaturach, smażyć się na nagrzanym przystanku i wlec się z niego do domu czując jak dopada mnie udar słoneczny. dodatkowo ubiór...ja już miałam jesienne outfity w głowie, byłam skłonna kurtkę wyciągać!!
przespałam dziś budzik i mama mnie obudziła jakoś po 9 nie wiem w zasadzie czemu ale fajnie, jak byłam młodsza to czasem randomowo budziła mnie w wakacje mówiąc "zaspałaś do szkoły! " i patrzyła jak się budzę zdezorientowania&przerażona teraz jej chyba się znudziło. w ogóle to w nocy jakimś cudem kopnęłam samą siebie w dłoń, połamałam paznokcia i boli mnie cały palec 😐
zjadłam serek wiejski z owocami na śniadanie, zrobiłam jogę twarzy i jakieś ćwiczenia na lepszą posturę po wszystkim zabrałam się za pierwszy etap sprzątania. opóźniłam szafki gdzie były wszystkie moje przybory szkolne od czasów przedszkola, jakieś porwane bibuły, połamane kredki, gazetki, książeczki, naklejki. niektóre rzeczy sobie zostawiłam jak np linijki i okładki na zeszyty ale większość poszła do kosza. od razu po tym zrobiłam krótki trening z growwithjo takie tam chodzenie i około 14. nadeszła druga fala sprzątania. moją intencją na ostatni tydzień wakacji było dokładnie posprzątanie pokoju, rozłożyłam to sobie po trochu na każdy dzień... ale dzisiaj mój zryw produktywności był tak duży że ogarnęłam już wszystko xD starłam kurze, rzuciłam do prania szmatki do okularów i kosmetyczkę, wyrzuciłam mnóstwo niepotrzebnych rzeczy, poustawiałam wszystko na nowo na szafkach. zabrałam się też za biżuterię, pozbyłam się zerwanych bransoletek i naszyjników których nie chciało mi się już naprawiać. sprzątając znalazłam takie pudełko, nie wiem po czym, ale przerobiłam je na taką podkładkę na kolczyki? kiedyś miałam wszystkie wrzucone do jednego pudełka i znalezienie pary było niemal niemożliwe, szczególnie rano gdy się spieszyłam, tutaj są wbite w gąbkę jeden obok drugiego. znalazłam też taką zawieszkę z bransoletki którą dostałam od przyjaciółki w 5 klasie podstawówki, jest urocza i chciałabym ją jakoś zachować, próbowałam przeciągnąć to na prosty łańcuszek ale otwór jest za mały i nie dało rady.
Tumblr media Tumblr media
zgłodniałam od sprzątania więc zjadłam wafle na słodko z twarogiem i dżemem, złapał mnie zjazd energii i niewiele już robiłam. jutro jadę kupić rzeczy do szkoły, przede wszystkim zeszyty bo mam ich zero, dosłownie zero. chyba że liczyć te które zamierzam po prostu kontynuować, z geografii na przykład mam ten sam od pierwszej klasy...i jestem na rozszerzeniu. i to nawet nie jest tak że nie robimy notatek podczas, robimy ale polegają na przepisywaniu podręcznika słowo w słowo 😶 czego nienawidzę, więc zazwyczaj po prostu nie notuje i uczę się z książki. jednym z moich sposobów na naukę jest właśnie skracanie materiału źródłowego do absolutnego minimum, jednej najważniejszej informacji i potem dopiero dodawaniu szczegółów. w tym roku planuję uczyć się odrobinę więcej...taki mój priorytet to matematyka, chcę zmusić się do słuchania na tych lekcjach (co jest w chuj trudne kiedy siedzisz z ławce z typem z adhd któremu nie kończą się tematy do rozmów i ciągle rzępoli ci nad uchem) przepisywać z tablicy wszystkie zadania które robimy na lekcji, wcześniej często tego nie robiłam bo nie umiem się rozczytywać po innych osobach za bardzo, nigdy nie wiem czy tam jest 1 czy 7 czy chuj wie co, no i robić mnóstwo zadań w domu. pewnie też sporo będę uczyć się z historii, jak co roku. to jest totalnie bez sensu bo nie piszę jej na maturze, dodatkowo jestem też na tyle kumata że mogłabym zdawać bez choćby otwierania podręcznika ale dostawanie dobrych ocen z tego przedmiotu daje mi taką satysfakcję 😰 pamiętam jak raz odbierałam sprawdzony sprawdzian od nauczyciela i usłyszałam "znowu 6?"i wyjebało mi ego poza skalę.
w każdym razie dalej manifestuję sobie przychylny dojazdom plan lekcji. i chyba pójdę jutro na jakieś lody. ja nie przepuszczę lodów z lodziarni, żaden fancy sklepowy lód nie dorównuje nawet tym najzwyklejszym z lodziarni, jestem ogólnie największą miłośniczką, jeżeli na świecie jest 10000 miłośników lodów to jesyem jednym z nich, jeżeli jest tylko 1 to jestem to ja, jeżeli nie ma ich wcale to znaczy że umarłam.
27 notes · View notes
plonaca · 14 days
Text
Sobota
Obiecałam sobie dzisiaj się wyspać. I to nie tylko dzisiaj, postanowiłam, że będę teraz maksymalnie o to dbać. Z resztą nie tylko o to.
No i co? No i oczywiście chuj.
Chociaż narzekać nie powinnam, bo miałam ponad 9h, zanim On nie zaczął się budzić. Ale spałam beznadziejnie. Najpierw nie mogłam zasnąć, potem obudził mnie koszmar z ciotką, z którą mieszkałam większość życia, a potem bolało mnie coś pod żebrami. I chyba chciało mi się siku. Nawet nie patrzyłam na zegarek, żeby światło mnie nie rozbudziło jeszcze bardziej, bo za każdym razem usiłowałam zasnąć z powrotem, ale nie był to najlepszy jakościowo sen.
Będę chciała robić sobie drzemki w ciągu dnia. Nie wiem skąd wezmę na to czas, tym bardziej jeśli chcę teraz dobrze jeść, no ale dobra. Dzisiaj sobota, a ja miałam dużo planów.
Rano zrobiłam dla siebie i Niego jajecznicę, bo specjalnie do niej jeździliśmy wczoraj za wiejską. Oczywiście zamiast pomóc i chociaż posmarować chleb masłem poszedł pracować w oczekiwaniu. No, ale też nie mówiłam Mu nic na ten temat. Dobra była, Jemu też podobno smakowała, chociaż czasami bardziej się zachwycał. Może też kwestia obecności Młodego. Dobrze, że Młody nie chciał, bo musiałaby być bez cebuli i byłaby lipa.
Wyszli wcześniej niż planowali, ale to nawet dobrze. Musiałam poodkurzać i jechać na roller. Po chciałam wrócić, umyć włosy, zaaplikować żel i poleżeć chwilę i jechać do znajomej-księgowej, z którą dawno się nie widziałam, a chciałam poplotkować i miałam też kilka pilnych, księgowych rozkmin. On dziś też miał być późno, bo miał zawieźć Młodego do miasta, potem znów fryzjera, koszenie na działce, a potem jeszcze jakieś tam sprawy.
Młody tu dziś już nie wraca, więc z jednej strony jest szansa na rozmowę, a z drugiej przy nim wydaje się być odrobinę spokojniejszy... Zobaczymy, tym będę martwić się później.
Z grubsza wszystko szło zgodnie z planem. Miałam nawet taką refleksję, że kurczę, piszę tu o Nim same złe rzeczy, ale czy trochę nie wyolbrzymiam? Przecież nie zawsze jest tak źle (co wspomniałam już wczoraj). Bardzo dużo też mi pomaga. Ale to temat na inną okazję. Tylko że jak kiedyś nad tym rozkminiałam to w sumie to w jaki sposób mi pomaga nie kosztuje Go zbyt wiele. Dałby coś od siebie, gdyby wyszedł ze swojej strefy komfortu. Poświęcił czas, porozmawiał. Ale z drugiej strony kim ja jestem, żeby to oceniać czy oczekiwać. Z drugiej strony, macie rację, jeśli napiszecie, że niezależnie czego by nie robił nic nie daje Mu przyzwolenia na pewne zachowania. Czy to już coś, że jestem tego świadoma?
Wracając dotarło do mnie, że jeśli chcę dbać o jedzenie to powinnam jeść co 3-4 godziny. Czyli… już. Kurwa. Szybko umyłam włosy, zjadłam malutką bułkę z nutellą i wzięłam sobie do łóżka jakieś mini sklepowe niby-smoothie. Zawsze coś, nie jestem jeszcze głodna na porządny obiad. Położyłam się zrobić aplikację i planowałam zrobić drzemkę, skoro i tak muszę poleżeć, ale na wszelki wypadek wzięłam też laptopa. Na drzemkę zwykle zmagało mnie późnym popołudniem - teraz, po dwóch kawach i odpowiedniej ilości, mimo że kiepskiego, snu, mogło być ciężko.
No i właściwie leżąc nie zrobiłam nic. Za szybko minęło za dużo czasu, a chciałam odwiedzić znajomą. Nie wiedziałam, ile mam czasu, bo nie wiedziałam, kiedy On będzie.
Dobrze, że pojechałam. Nawet nie wiem kiedy minęły nam 3h, ale oczywiście dopiero jak już miałam się zbierać poruszyłyśmy najważniejsze tematy. W międzyczasie On w 2 na 3 telefony mnie wkurwił.
Na początku chciał już kończyć, a ja zapytałam o coś, co miał robić. Powiedział z wkurwem coś w stylu, że wyjebane na to ma, a Jego ton tak mnie zirytował, że się rozłączyłam. Co się raczej nie zdarza.
Za chwilę zadzwonił zapytać, czy organizowałam jakieś jedzenie i czy coś zamawiamy. Tutaj udało się bez większych problemów, zamówiłam, On po drodze odebrał i przywiózł.
Potem zadzwonił, jak się już zbierałam, żebym włączyła mu konsolę. Powiedziałam, że mnie jeszcze nie ma. Będę do 30min.
- Kurwa znowu będę musiał przestawiać auto w tę i z powrotem…
- Co, dlaczego?
- Dobra, nieważne, nara.
I się rozłączył. Szczerze nie wiedziałam o co mu chodzi. Sposób w jaki zawsze staje na podjeździe sprawia, że mnie zastawia i muszę Go prosić żeby przeparkował, jak chcę wyjechać, co Go zawsze wkurwia (bo „mogłam powiedzieć wcześniej”), ale jak On przyjeżdża kiedy mnie nie ma to staje pod garażem i nie ma żadnego problemu, żebym wtedy sobie wjeżdżała/wyjeżdżała. Nie wiem w sumie czemu nie może tak stawać zawsze.
Nie miałam pojęcia czy teraz nagle zaczyna mieć pretensje o to, że pojechałam do znajomej? Wracałam totalnie zestresowana, nie wiedząc czego się spodziewać. Ale jak przyjechałam to był już pojedzony i… normalny. Zirytowały mnie lekko jeszcze tylko dwie sytuacje.
Najpierw zapytałam o jedną sprawę i odpowiedział normalnie, ale na drugie pytanie zaczął się już przypierdalać, że gra i że to nie jest czas na rozmowę. No ok, może ma trochę racji, chociaż drugie pytanie wcale nie wymagało jakiegoś rozwodzenia jak twierdził, też wystarczyła krótka odpowiedź.
- Naprawdę przyjeżdżam tu z dobrymi chęciami, nie chcę się kłócić. No, ale jak. Musiałoby Cię nie być.
- Jak mnie nie było to też przez tel. dostałam zjebę. A tak szczerze to ostatnio właśnie wygląda, jakbyś na siłę szukał powodów, żeby tylko się dojebać.
Ale podobno „absolutnie nie” i „chce dobrze”. Stwierdził coś, że jadąc
zrobił sobie „odprawę” w aucie i postanowił, że się postara i będzie dobrze.
Jakby nie patrzeć to dużo jak na Niego.
Potem jak się golił próbowałam jeszcze Mu przypomnieć o rozmowie, bo akurat trafiła się okazja. Odkąd pamiętam miałam problem ze wstawaniem i On zawsze to krytykował. Teraz chodzimy spać razem i wstajemy razem, a kobieta potrzebuje więcej snu niż facet, więc dlatego szybciej zawsze jestem zmęczona.
- Nie umiesz nawet doby wytrzymać.
Powiedział niby pół żartem-pół serio.
- Zdajesz sobie sprawę, że mam w organizmie przewlekły stan zapalny i jeśli jestem zmęczona to nie wymyślam sobie tego, tylko po prostu moje ciało tego potrzebuje? Sen jest najważniejszy w regeneracji i dbaniu o siebie, a to, tak dla mnie jak dla Ciebie powinno być teraz najwyższym priorytetem.
- A daj spokój.
- O co Ci chodzi? Co jest złego w tym co powiedziałam?
Odpowiedzi nie otrzymałam. Później jeszcze zarzuciłam mu sugestią, bo mówił coś o moim psie, że „psy, PODOBNIE JAK LUDZIE, jak długo o coś proszą i tego nie dostają to w końcu odpuszczają i mają wyjebane”…
Rozmowy oczywiście nie było, potem jeszcze w łóżku znów wspomniał coś o tej „odprawie” - że może nie do końca się udało, ale że już będzie dobrze. Super, zobaczymy. Oczywiście, że powiedziałam, że szkoda, że w tej odprawie nie uwzględnił najważniejszej sprawy, ale nie sądzę, żeby zrozumiał aluzję.
W międzyczasie wymyśliłam, że wyślę mu to, co przygotowałam wczoraj, że chcę mu powiedzieć, ze wstępem, że mimo sugestii, choć miałam mu nie przypominać, od 5 dni nie mogę dostać rozmowy, która jest bardzo ważna i dotyczy Naszej całej przyszłości to wysyłam to, co chciałabym Mu przekazać, w co On z tym zrobi to cóż… tak naprawdę im dłużej będzie się to przeciągać tym gorzej. Niby istnieje szansa, że to zaakceptuje, czy oleje i wszystko z czasem wróci do normy, więc im później porozmawiamy tym gorzej, a myślę że bardzo ważne jest, żeby miał świadomość pewnych rzeczy, które chcę mu przekazać…
Bilans:
Neo (papierosy): ⬆️ 9, ale start po śniadaniu
Samopoczucie: ↔️/⬆️ rozmowa ze znajomą, nowe podejście do choroby
Dbanie o siebie: ⬆️ roller zaliczony, włosy umyte + przyjemności (spotkanie)
Jedzenie: ⬆️ śniadanie o odpowiedniej porze, potem gorzej, ale starałam się
Związek: ↔️ rozmowy się nie doczekałam nadal, były gorsze i lepsze momenty
Choroba: ↔️/⬆️ nada czekamy, ale zmiana podejścia
Praca: wolne, nawet nie myślę
Inne obowiązki: ⬆️ sprzątanie z grubsza zaliczone, więc git
3 notes · View notes
jazumst · 7 months
Text
Lżejszy
Żeby Was... Czwartek. Posłuchajcie:
Co ja Wam będę mówił - spałem słabo. Praktycznie wcale. Położyłem się grubo przed północą a zasnąłem po. Obudziłem się po szóstej i już lipa. O siódmej wstałem żeby wyrobić się do dentysty. Nawet kawa nie weszła, więc piszę teraz do Was bez śniadania. Właściwie to nawet mi się jeść nie chce.
//
No cóż, czeka mnie seria wizyt na niebieskim fotelu. Patrzcie jak to w rok mogą się ząbki posypać. Dziś mój budżet zelżał o 300plnów. Kolejna wizyta już 21.02. To dobrze, bo szybciej skończę, ale to i źle bo pieniędzy nie przybywa.
//
W czasie fotelowych zabaw napisała żona SWS. Jutro mam wolne. Wiąże się to z tym, że Lera spada ze środka na drugą zmianę. Już porobiła plany. Jest wściekła. Nie ma się co dziwić. Te zmiany Balbiny już niejeden grafik rozjebały. Zamieni się, a potem w ostatniej chwili zadzwoni, że nie przyjdzie. Mają do niej cierpliwość.
//
Ciekawe czy dziś też przyjdzie ten oszołom z wczoraj? Prawdę mówiąc chcę go już mieć za sobą, bo podobnych cyrków mam dość. Nawet już brakuje mi komentarza. Nic nowego nie dodam.
//
No nic. Co by się dziś nie działo - Życzę Wam mocy i siły na cały czwartkowy dzień ;]
8 notes · View notes
fioletowakropka-blog · 8 months
Text
30.01.2024
Waga z rana 75.8 kg, czyli -0.7 kg.
Po wczorajszym faście rano powędrowałam do McDonalda 😂 Jechaliśmy specjalnie na 10.30, żeby skorzystać z menu śniadaniowego i zwykłego. Zjadłam McMuffina Farmerskiego, małe frytki, dwa nuggetsy i czarną kawę (kiedyś ktoś tu napisał, że nie ufa coli zero w McDonaldzie i od tamtej pory ja też nie ufam). Moje dziecko znowu wyciągnęło dwie zabawki do Happy Meala - dalej jest Sonic. Mój chłopak śmiał się ze mnie, że wbijam McDonalda do fitatu, ale szczerze wszystko wyniosło mnie 727 kcal XD Może i niezdrowo, ale w limicie się prawie zmieszczę.
Dlatego piszę ten post o 17, bo już sobie zaplanowałam owsiankę na kolację i nic więcej nie jem.
Tumblr media
Musiałam dzisiaj ukończyć wszystkie zaległe szkolenia online z pracy i zajęło mi to ponad 3 godziny, ale miałam na to czas prawie od początku stycznia i odkładałam na ostatnią chwilę. Poza tym kierowniczka dała nam dzisiaj nowy grafik i po prawie miesiącu na zwolnieniu mam od razu tydzień urlopu 🙃 a prosiłam, że nie chcę, bo już naprawdę dostaję pierdolca w domu. Ehh, lubię tą pracę, ale po zmianie kierowniczki atmosfera też się zmieniła. Mam umowę do końca marca i nie wiem czy mi przedłużą. Sama bym nie zrezygnowała, ale jeśli oni zrezygnują ze mnie to nie wiem czy będę smutna XD Inna praca też się znajdzie, może lepsza. Ale jak mi nie przedłużą umowy to się wkurzę, że robiłam te szkolenia XD
Na piątek znowu zaplanowałam fasta, bo w sobotę jadę do chłopaka
Obrazek z pinteresta, ostatnio strasznie mi się podoba ta estetyka 🩷 kupiłam kokardki na paznokcie i będę niedługo robić różowe 😁🩷
Tumblr media
8 notes · View notes
myslodsiewniav · 2 months
Text
Retrospekcja lub bycie dorosłą... A! I odkrycia nowych oznak ADHD :D
22 lipca 2024
Czasami - jak dziś - muszę sobie przypomnieć, że pisanie pomaga. Mi pomaga ułożyć myśli.
Chyba jestem w jakimś okresie catharsis: robiąc teraz, po 30stce, studia wracam do doświadczenia bycia studentką sprzed lat, gdy byłam ledwo 20-stolatką.
Z jednej strony po prostu pracuję i na takim najpłytszym poziomie odkrywam, że kurcze, naprawdę to lubię, że to nie jest tak straszne i przytłaczające tak bardzo jak pamiętałam. Że spokój w życiu osobistym zupełnie zmienia to doświadczenie, jego odbiór. Że wiedza jaką mam o sobie samej zupełnie inaczej pomaga zadbać o komfort nauki i zdobywania wiedzy.
A na głębszym poziomie teraz, gdy już mogę odetchnąć, bo chociaż wciąż jest problem z wpisami do indeksu to jednak mam teraz lżejszą głowę, oddałam wszystko co oddać miałam, zaliczyłam co było do zaliczenia, ewentualne braki chcę uzupełniać by dostać 5 z tych ostatnich 3 przedmiotów z których wpisu nie mam (z dwóch wiem, że dostanę 5, z trzeciego to nie wiem nic i nie wiadomo czy nie skończy się u rektora... Nie miałam ochoty o tym pisać w zeszłym tygodniu, ale DZIAŁO się, byłam tak mocno w to zaangażowana i zarazem tym przejęta, że nie mogłam się uspokoić na tyle by to spisać tak dla siebie, do pamiętnika, wszystko opisywałam w mailach do dziekanatu i wygadałam się w rozmowie z chłopakiem, który ma taką samą sytuację jak ja w związku z zaliczeniem tego przedmiotu... A teraz trochę żałuję, bo jak piszę tu, do pamiętnika, to ta rozkminka więcej spokoju mi daje).
Wrażenie mam pogłębione względem swojemu wpisowi sprzed tygodnia: jestem starsza, doroślejsza i też uczę się z kolejną generacją (studiuję w dużej mierze z Gen-Z), która bardzo jest uważna na emocje, na granice drugiego człowieka, na szacunek względem nich. Wśród tych młodych ludzi czuję się bardziej "u siebie" w kwestii tworzenia relacji społecznych i zarazem wiem, że do nich, moich osób z roku, też nie pasuję: jestem klockiem z innego zestawu, od innego producenta xD. Bo chociaż Gen-Z ogarnięte mają relacje i granice, to nie mają ogarniętych masę innych rzeczy (to nie zarzut z mojej strony, ani jakieś lekceważące patrzenie z góry - po prostu widzę, że to młodzi ludzie, którzy jeszcze popełnią masę błędów i nauczą się masy fajnych rzeczy o sobie i innych, żeby za 10 lat podobnie jak ja mieć świadomość, że są dojrzalsi, po prostu). Więc siłą rzeczy - znowu odstaję, znowu nie pasuję do grupy. I chociaż wiem - i to daję otuchy - że to bolesne uczucie niedopasowania, a przez to samotności, to też wynik ADHD, konsekwencja budowy mojego mózgu, faktu, że nie ogarniam płytszych relacji, bo dla mnie przyjaźń to zaufanie i pokazanie swoich brzydkich i bolesnych stron, a bez gotowości na tą otwartość po prostu nazwę relację "byciem znajomymi" - dla mnie między przyjaźnią, a koleżeństwem jest olbrzymi różnica, dla niektórych nie do ogarnięcia jak duża i jak dużą wagę przykładam do rozróżnienia tych nazw dla relacji.
W ostatnim półroczu (a teraz, gdy właśnie zrobiło się miejsce na oddech, bo już nie myślę gorączkowo o konieczności oddania prac zaliczeniowych) coraz mocniej dotyka mnie świadomość, że przez swoją traumę u progu dorosłości, przez lawinę wydarzeń następujących krótko po sobie, z których każde mogło być urazem do pracy na psychoterapii przez lata (i było), musiałam zamarznąć.
"Zamarznąć" w sensie metaforycznym oczywiście. Musiałam wysiąść z pociągu zwanego życiem - tak to sobie wyobrażałam zawsze, że życie to pociąg, który pędzi, jest w nim tłoczno, każdy mówi o swoich planach na życie, czuję ścisk, czuję ciśnienie, czuję psesję by też mówić o swoich planowanych stacjach przesiadkowych, osiągnieciach, a zarazem walczę o życie, a bodźców jest tak dużo, że jestem bliska krzyczenia z paniki, aż spontanicznie wysiadam na stacji, takiej ja ta ze Spirited Away:
Tumblr media
Cicho. Bezludno. Spokojnie. Tylko szum wody i żadnej drogi, którą trzebaby podążać, żadnych oczekiwań czy presji. Po prostu możliwość wyjścia na tą bezludną przestrzeń i uwalniająca perspektywa braku potrzeby planów. Wystarczy być. Chociażby tam siedzieć tylko i cieszyć się brakiem hałasu, ludzi, ścisku... przy jednoczesnym poczuciu FOMO: że wszyscy pojechali dalej, beze mnie, że jestem sama i nie mam nikogo i nikt nie zauważy braku mnie.
OMG. Ile ja poczucia winy w sobie miałam - że nie daję rady jak wszyscy.
OMG, ile ja spraw wtedy "dawałam radę" dźwignąć, których ani moi rówieśnicy nie musieli wtedy, ani większość ludzi na świecie nie musi dźwigać. Przynajmniej nie w pojedynkę i nie jednocześnie... Ale tego nie dostrzegałam wtedy - wtedy miałam do samej siebie (i ofc do świata) żal, że nie daję rady, a inni ludzie ewidentnie dają radę! "Co jest ze mną nie tak!?" I tym tropem dochodziłam do szukania problemu w sobie: że faktycznie jestem do niczego, że jestem gorsza, że mniej zdolna, że nie dość mądra (a to była cecha, którą w sobie zawsze ceniłam - urody pewna nie byłam, ale uważałam, że mądra jestem, w tym, że masy rzeczy nie wiem i chcę się ich nauczyć), zła - fundamentalnie zła i skazana na to by po prostu za karę, "w pokucie" za to bycie złą osobą, po prostu mieć takie życie (dziękuję kulturo oparta na wartościach katolickich, super).
A teraz, w 2024 roku, WYRAŹNIE widzę i wiem, wyciągam wnioski z przeczytanych badań, z tego co wiem o sobie dzięki terapii, z tego jak teraz żyję, że... wysiadłam z tego pociągu i zastygłam w czasie by przeżyć. Że inną opcją było niewysiadanie z tego pociągu w którym od hałasu i presji PĘKAŁAM od środka, a to prowadziłoby do tego, że dziś by mnie tutaj nie było. Prawdopodobnie. Ale myślę, że tak by się to skończyło - ba! W tamtym okresie miałam próbę pożegnania się z życiem. I tak zbyt długo jechałam tym pociągiem, którego atmosfera mi nie sprzyjała. Zbyt długo narażałam się na ból i dyskomfort - powinnam była wysiąść wcześniej. Teraz to wiem, dzisiaj to wiem. Ech. Tak mi miło i tak kojąco wyobrazić sobie ten pociąg i stację, którą kiedyś sobie wyobrażałam, ale tym razem zmienić tą fabułę: tym razem, jako 35 letnia kobieta wyciągnąć dłonie do tej 21-24 latki, która siedzi sama, która nie ma pojęcia, tak siadomie, że uratowała sobie życie ostatkiem sił, a która zamiast być z siebie dumna, albo pozwolić sobie na słabość i na odpoczynek w ciszy, to czuje wewnętrzną złość i przełyka łzy goryczy wyrzucając sobie, że jest inna, gorsza, że nie potrafi znowu być "jak wszyscy", że chociaż chciała nadążyć to nie potrafi. Chciałabym usiąść obok niej, przykryć ją kocem i posiedzieć w ciszy, żeby nie czuła się tak samotna.
To niesamowite jak dużo dała mi i wciąż daje terapia. Jestem niewypowiedzianie wdzięczna Ani za tą jedną sesję, w której użyła innej techniki terapii niż zazwyczaj - gdy po omówieniu wspomnienia, problemu, kazała mi zamknąć oczy i świadomie poczuć siebie, tą z tamtego dnia, tą z gabinetu terapeutycznego, a potem w wyobraźni miałam się znaleźć w tym miejscu o którym tamtego dnia rozmawiałyśmy na sesji. I miałam zobaczyć tamtą siebie - tą, która wtedy cierpiała, i ją przytulić. I dać jej to, co mam w kieszeni, by nigdy nie czuła się sama. Byłam przerażona widząc to dziecko (bo wtedy omawialiśmy okres mojej komunii - we wspomnieniu znalazłam się na podwórkach za moim domem rodzinnym, w majowe popołudnie, kiedy wydarzyło się coś paskudnego ze strony mojej kuzynki - a gdy zobaczyłam siebie samą, NAGLE, tą 9-10 letnią mnie,na trawniku w tej czarno-białej sukience na ramiączkach w kwiatki, której nie lubiłam, a która była najbardziej 90' ciuchem ever), ale potem po prostu się rozczuliłam - myślałam, że nie lubiłam tego dziecka! A tym czasem, tamtego dnia, jakby przeniesiona wehikułem czasu do przeszłości, widząc samą siebie, wiedząc co się dzieje w głowie tej dziewczynki się totalnie rozczuliłam, przygarnęłam tego maluch i przytuliłam tak, jak wiedziałam, że tego dnia nikt jej nie przytuli. A ona przytuliła mnie. OFC na kozetce u psychoterautki się poryczałam ze wzruszenia - wiem, że to banalne i symboliczne nawiązywanie więzi z sobą, leczenie wewnętrznego dziecka, że to tylko taka gra wyobraźni, a jednak to była najbardziej prawdziwa podróż, której potrzebowałam bardziej niż sądziłam. I jak w mojej kieszeni pojawił się przedmiot - jak to mówiła psycholożka - to od razu wiedziałam co to jest. I oczywiście od razu podałam ten przedmiot dziewczynce, powiedziałam jej, żeby się nie martwiła, bo teraz ja zatroszczę się o jej bezpieczeństwo i zdrowie, a jeżeli będzie potrzebowała się ze mną skontaktować to... i podałam jej przedmiot z kieszeni. Gdy moja terapeutka pozwoliła mi wyjść z tego transu, tego ćwiczenia wyobraźni "zamknij oczy i podążaj za moim głosem", to poryczana jak bóbr i szczęśliwa, spokojna, krzyknęłam radośnie "dałam jej telefon!". Tak się cieszyłam, że ona może od tego momentu do mnie zadzwonić! A moja Ania wtedy się śmiała mówiąc "wiem, tak myślałam, że to będzie telefon, to całkiem oczywiste było". Ech.
No, piękne doświadczenie to było i zarazem niezwykłe. Od tamtego czasu lubię sobie przypominać, że te dziewczynki i dziewczyny i kobiety z przeszłości to JA. I że ta ja-z-teraz mogę do nich dostrzec i im pomóc.
Traktuję to jak ćwiczenie wyobraźni i jednocześnie narzędzie terapeutyczne: ja-z-teraz mam przestrzeń i możliwości unieść to co przygniotło mnie-z-kiedyś, więc mogę zajrzeć tam, gdzie ja-z-kiedyś w tamtym czasie nie potrafiła lub bała się zaglądać.
Piszę o tym, aby lepiej uchwycić to o czym mówię, kiedy dopada mnie raz po raz refleksja na temat okresu studiowania i w ogóle bycia studentką.
Teraz czuję się kochana, zadbana, bezpieczna. Owszem, są problemy, ale nie takie, których nie mogę rozwiązać lub chociażby pojąć ich struktury, oszacować gdzie szukać pomocy w ich rozwiązaniu.
Tak, budzi mnie czasem strach, gdy myślę o tym, że nie mam mieszkania i raczej mieszkania mieć nie będę - marzenie o swoim kawałku przestrzeni z każdym rokiem robi się coraz bardziej odległe. Ale teraz przestaję to widzieć jako swoją życiową porażkę: ja nie miałam nigdy możliwości i szans by mieć mieszkanie. Nie miałam wiedzy i świadomości, nie miałam wsparcia, ani bezpieczeństwa. A obecne problemy to pogłębiające się problemy systemowe - to nie moja wina. Chcę coś z tym zrobić, ale najpierw muszę zadbać o swoje bezpieczeństwo finansowe, a aby to zrobić muszę zadbać o edukację i utrzymanie work-life-balance. A to trudniejsze niż brzmi.
Dzięki mojemu chłopakowi/narzeczonemu (mam z tym problem - to fajne, że jest narzeczonym, ale czy narzeczony już nie jest chłopakiem? Dla niego to big deal, a dla mnie synonimy. Ze względu na niego staram się pilnować by nazywać go "narzeczonym", ale i tak czasem wymsknie mi się czasem per "chłopak" i zawsze słyszę w żarcie, że go degraduję. xD A jeżeli narzeczony nie jest chłopakiem to mam rozumieć, że to nazewnictwo jest tożsame z levelem postaci? Zaczynasz jako akolita, potem jesteś giermkiem, a potem możesz zostać krzyżowcem lub mnichem? W ten sam sposób mamy chłopaka/dziewczynę, narzeczonego/narzeczoną i męża/żonę? Bo w sumie teoretycznie w obydwu przypadkach powinno chodzić o zdobyty exp xD) czuję bezpieczeństwo. Przewidywalność - nie mylić z nudą! - w związku to coś pięknego! Coś fantastycznego! Dzięki temu mam tyle przestrzeni na rokminy i na projekty twórcze.
No i właśnie...
Dzięki życiu jakie tworzę z moim narzeczonym, którego nie mogłby być, gdybym nie trafiła na terapię, nie zdiagnozowała w międzyczasie ADHD, nie przeżyła tylu trudności w rodzinie, bez tego co jest teraz w życiu prywatnym i w partnerstwie nie byłoby przestrzeni na zaczęcie tych studiów.
A bez tych studiów nie przerabiałabym tego co przerabiam teraz.
A przerabiam BARDZO WYRAŹNE dostrzeganie tego, że nigdy nie chodziło o to, że byłam zbyt zła, zbyt głupia, zbyt mało zaradna. Że różne zawalane przeze mnie rzeczy to faktycznie był wynik mieszanki młodego wieku, pierwszych błędów, nieleczonej depresji, ADHD i NADMIARU obowiązków. Te wszystkie czynniki, plus brak fundamentalnego bezpieczeństwa (finansowego, emocjonalnego) to było jak.... ech, to było tak, jakbym próbowała (i moli bliscy próbowali) wydestylować moich kilka cech: zaradność-ponad-wiek, kreatywność, mądrość wynikającą z ciekawości. I zupełnie przy tym zasłaniali sobie wszystko co niewygodne: jeżeli jestem mądra i ciekawa, mogę z zapałem gadać godzinami o tym czego się nauczyłam ucząc się do sprawdzianu, ale do domu z tego sprawdzianu przynoszę 2 to ewidentnie oznacza, że kłamię, że się uczyłam i zawodzę oczekiwania, więc muszę uczyć się więcej - zamiast szukać innego rozwiązania tej sytuacji i to w przyczynach o których zresztą mówiłam: że gdy mam odpowiadać stresuję się tak bardzo, że mam pustkę w głowie (a potem piszę sprawdziany za siebie i nienauczone koleżanki - ja dostaję 2, a one 5 i nikt w tym nie widzi problemu oprócz mnie, nauczyciele nie wierzą, że mój brak regularności w nauce może owocować pracą na 5, o co jestem call outowana na lekacjach - "skąd to przepisałaś?" słyszę od polonistki, która oceniała pracę, którą bardzo fajnie mi się pisało, bo to był w zasadzie fanfic do "Dziadów cz. II" i miałam z tego fun... Każe mi wymieniać na forum milczącej klasy jakie książki prywatnie czytam, bo ona nie wierzy, że mogłam sama z siebie czytać Mickiewicza, mam pustkę w głowie, ale wymieniam... Czuję się zawstydzona i wyszydzona, celem tej sytuacji było "obnarzenie" faktu, że zdaniem polonistki nie czytam wcale, bo popełniam błędy ortograficzne i fleksyjne, których ona nie uznaje za objawy dysortografii... Gdy wymieniam co ostatnio czytałam pani psor zaczyna się śmiać kpiąco, a razem z nią niektóre osoby z klasy - bo czytałam, zgodnie z prawdą, "Park Jurajski III", co być może brzmi niedorzecznie, jakbym udawała, że film jest książką, ale dostałam serio taką książkę w prezencie na urodziny od mojej koleżanki z ławki... całe szczęście ona się nie śmieje, ale też nie staje w mojej obronie potwierdzając, że tą książkę sama mi dała... Przychodzę do domu i opowiadam o tym mamie, która wcześniej sprawdzała tą moją pracę, której autorstwo zostało wzięte w wątpliwość, która wie, że nie da sie mnie odlepić od książek... i mama robi co może: ta akcja sprowokowała mamę by wybrać się ze mną do poradni po opinię. Polonistka nie chciała dać mi skierowania, bo upierała się, że akurat moje błędy wynikają z lenistwa... skierowała inne osoby z klasy, oni wrócili z negatywną opinią, a ja przyniosłam papier z opinią pozytywną... )
Tumblr media
Ech...@pantokratorka mówiła mi, że teraz w szkole takie akcje jak ta z polonistką by nie przeszły.
Jakby nie było: byłoby łatwiej żyć wiedząc to, co wiem dzisiaj. Że błędy popełniam i będę popełniać, nie ważne jak będę się starała. Po prostu mój mózg nie uznaje takich "błahostek" jak ortografia za istotne i już. I zarazem ten sam atypowy mózg ma silne poczucie sprawiedliwości tj. skówka może być skuwką, ale też skófkom lub skufką i zupełnie tego nie dostrzegę jeszcze przez tydzień (no jak chcesz zrozumieć co napisałam to zrozumiesz, nie? - tak myśli mój mózg, close enough) o tyle wystawienie 5 osobie, która ściągała i 5 osobie, która nie ściągała jest dla mnie jak obraza, naruszenie norm społecznych i nie mogę tego przeżyć. ADHD.
Kolejna rzecz? I to taka o której nie wiedziałam, że jest big deal - po prostu myślałam, że raczej WSZYSCY, WIĘKSZOŚĆ SPOŁECZEŃSTWA ma jak ja w tej kwestii i odchyłem od normy jest właśnie inne podejście. Otóż czytałam ostatnio wątek rozmowy o tym, że osoby z ADHD i na spectrum autyzmu mają "problem z szanowaniem autorytetów" - samo wyrażenie dla mnie brzmi, jak jakiś klasistowsko-konfucjański zarzut ideologiczny. Co to znaczy? Ja faktycznie: nie uważam, żeby moim "autorytetem" miał być np: człowiek będący rasistą lub seksistą, nawet jeżeli ma bogaty dorobek akademicki lub inne cechy, które mogły by go stawiać na piedestale. Ale szanuję autorytety. Swoje, zgodne z moimi poglądami i wartościami. Co więcej jestem przeciwna tej dawnej idei, że z marszu na wyjątkowy szacunek zasługują ludzie starsi wiekiem, wobec których ten szacunek miałaby wyrażać poprzez służalczość. To mnie bardzo wkurza i jestem gorącą przeciwniczką takiego podejścia.
Niemniej moim zdaniem na szacunek ZASŁUGUJE każdy człowiek. Nie ważne czy jest autorytetem czy nie.
I dlatego mam problem z frazą, że objawem ADHD oraz spectrum autyzmu jest "problem z szanowaniem autorytetów". Bo to brzmi, jakbyśmy byli jakimiś rebeliantami, którzy nie szanują nikogo, sex, drugs and rock'n'roll. A tu właśnie chodzi o to, że mamy problem, gdy ktokolwiek NIE SZANUJE innych ludzi lub oczekuje okazywania tego szacunku tylko wobec wybranych ludzi.
Ha!
I co się okazało? Że to właśnie ADHD&Autysm thing: nie tyle jest to "problem z szanowaniem autorytetów" - tak to jest postrzegane przez niektórych neurotypowych. Mózgi atypowych nie uznają idei tego, że mieliby istnieć równi i równiejsi: wszyscy jesteśmy wartościowi, a idea traktowania kogoś "lepiej" tylko dlatego, że wg. społeczeństwa jest autorytetem w swojej dziedzinie jest dla nas o tyle zaskakująca, co nosząca znamiona niesprawidliwości: bo człowiek bardziej lub mniej uprzywilejowanych, o większych czy mniejszych możliwościach po prostu podjął inną decyzje lub szereg decyzji, ma wiedzę czy inne cechy, które mu/jej dodają autorytetu, co oczywiście doceniamy i czego nie negujemy. Po prostu fundamentalnie nie zgadzamy się z pomysłem, że takiej osobie miałby się należeć "większy" szacunek lub podziw niż innym ludziom. Ot co. Takie decyzje moga być też dyktowane naszymi subiektywnymi wartościami (tj. tym co cenimy w innych ludziach, w życiu), ale nie ogarniamy hierarchi "szacunku wobec ludzi" dla samego szacunku, gdy ktoś po prostu wyraża się o innych ludziać z brakiem szacunku. Mam nadzieję, że to dobrze ujęłam.
Mega ciekawe, że to kolejny raz cecha ADHD i że wcale nie jest to domyślny sposób postrzegania świata większości ludzkości (atypowych jest 40% na świecie) - nie wiedziałam, że ludzie mają inaczej. Tj. wiedziałam, ale bardziej kojarzyłam to z ideą konfucjonizmu lub patriarchatu na zachodzie. A tu się okazuje, że to myślenie dla 60% ludzkości jest po prostu "domyślne", w "ustawieniach fabrycznych", a dla mnie samej jest oznaką braku postępowości i opresji.
---
W zeszłym tygodniu byłam na spotkaniu. Takim w sprawie możliwości rozwoju. Byłam jedyną osobą fizyczną na spotkaniu zorganizowanym dla zaciekawionych programem wsparcia osób w moim województwie. Reszta osób to reprezentanci organizacji pozarządowych: stowarzyszeń, fundacji i innych inicjatyw obywatelskich, a także urzędów, uczelni wyższych, szkół, instytucji szkolących, obiektów kultury, muzeów.
Poszłam tam w myśl "nie wiem, ale się dowiem" - miało być wprowadzenie do tematu wsparcia, nakreślenie jakie są możliwości, co zrobić by dofinansowanie dostać. Chciałam się po prostu dowiedzieć czy mam szanse na coś w ogóle. Podczas przerwy kawowej dałam znać swojej przyszłej wspólniczce xD - więc na drugiej części spotkania już byłyśmy we dwie, jako jedyne przedstawicielki osób fizycznych na sali wykładowej. Wtedy już przeszliśmy do praktycznych ćwiczeń z tworzenia projektów. Jakieś 2h pracy.
Bawiłam się świetnie. Dużo się dowiedziałam.
Ale zaskoczyło mnie to, jako feedback dostałam. Otóż zdaniem uczestników szkolenia, a więc doświadczonych organizatorów wielkich festiwali, artystów, aktorów... ich zdaniem byłam najbardziej kreatywną osobą na sali i upierali się, że daleko zajdę. Serio. Mi tam pikawa niemal wyskakiwała z piersi, bo czułam się jak... osoba, która nie miała latami nic oprócz przekonania, że jest mądra i zaradna, ale która w życiu akademiskim miała porażkę za porażką. A teraz wykładowcy z ASP mi mówią, że są w szoku, że nie jestem absolwentką ASP, albo, że nie pracuję kreatywnie.
I po przetrawieniu tego całego ogroma ciepła i komplementów (ale też merytorycznej krytyki) WIDZĘ, że mając te dwadzieściakilka lat, mając depresję, będąc obciążona wręcz lawinowo traumatycznymi doświadczeniami, tak się spaliłam, sparzyłam, tak straciłam wiarę w to, że moja sztuka jest wystarczająca, że sama ją opuściłam - bo to było ZBYT MOJE i ZBYT BLISKIE, ZBYT UKOCHANE by znowu się na tym polu zawieść (a w tamtym czasie się wciąż i wciąż zawodziłam), by złamać sobie serce ten najgłębszej i najszczęśliwszej części mnie, jaką było tworzenie: malarstwo, fotografia, media. To było chronione miejsce "nie ruszaj, nie patrz tutaj, nie uderzaj w to, bo zbyt dużo dla mnie znaczy bym mogła przyjąć zniszczenie i tego kawałka siebie, nawet tu nie patrz, bo boję się, że jak tobie tą część pokażę to niespodziewanie w nią uderzysz, a to jestem tak bardzo JA, że po prostu się załamię". Wolałam odejść od tego dla bezpieczeństwa. Zresztą, musiałam najleprw posklejać swoją zgruchotaną psychikę by móc w ogóle mieć przestrzeń na coś twórczego.
Trwało to dekadę.
A teraz wracam i widzę, i słyszę, że to nie było tak, że sobie wymyśliłam, że jestem dobra. Ja jestem dobra. Bardzo. I to widać.
Po tym spotkaniu po 1 - prowadząca na zakończenie nagrodziła mnie brawami, jako najbardziej kreatywną osobę na warsztatach. Dostałam owacje.
Po 2 - na sali była przedstawicielka mojej uczelni. Gdy pracowaliśmy grupowo sama doszła do wniosku, na forum grupy, że ona jest dobra w drobiazgowych rzeczach, w zapewnianiu zajebistej papierologii, ale jest słaba w kreatywnym myśleniu - przez co widzi, że jej uni traci kasę, bo ona nie ma pomysłu jak można by o coś zawnioskować. Wtedy rzuciłam, że polecam się (jeszcze na długo przed tymi feedbackami i oklaskami - po prostu spontanicznie się odezwałam), że studiuję u niej na uczelni i obecnie szukam pracy. To był trochę spontan, trochę żart, trochę wykorzystana przeze mnie okazja do autoreklamy w gronie osób, które pracują tak, jakbym ja chciała pracować. Dlatego totalnie mnie przyprawiło o atak serca, gdy po zakończonym spotkaniu ta pani podeszła do mnie, przeprowadziła na szybko rozmowę kwalifikacyjną, poprosiła o mój e-mail, o telefon, obiecała, że porozmawia z rektorem i się do mnie odezwie z propozycją pracy.
Po 3 - potem podeszły do mnie jeszcze dwie panie. Wychodząc z budynku dostałam zapewnienie chęci współpracy, gdy już założę działalność, a także... propozycję pracy-marzenia. Wnętrzarstwo. I zarazem nowe media. I zarazem sztudia audiowizualna. I zarazem wszystko miałoby być wystawiane w jednym z najpiękniejszych zabytków w Polsce. Myślałam, że zacznę piszczeć ze szczęścia, bo MARZĘ o takiej pracy! MARZĘ! Nie wiem czy to wypali. Nie wiem. Ale znaczy dla mnie to TYLE, że po zajęciach po prostu do mnie podeszła osoba reprezentująca ten obiekt kultury i złożyła tę propozycję nie mają pojęcia w zasadzie, że ja wiem jak w architekturę, bo na tym spotkaniu nawet się nie zająknęłam na ten temat. No po prostu... SZOK. Serio, razem z tą "zleceniodawczynią" (bardzo entuzjastyczna osoba, bardzo spontaniczna) niemal zaczęłyśmy skakać na korytarzu ze szczęścia, że znalazłyśmy właściwe osoby. Od razu kresliłyśmy w wyobraźni co zrobić i gdzie zrobić! Tak bardzo chcę to robić, że nie zważałam na cenę. Dzięki borowi za moją przyszłą-wspólniczkę, która rzeczowo ochłodziła moje zapędy i od razu przeszła do konkretów: kiedy? Za ile? Jaka powierzchnia? Ile mebli? Jaki materiał? Jaki styl? No i zaczęły się negocjacje :D Nie mogę się doczekać aż ta pani zadzwoni. <3
I wracałam do domu myśląc o tym, jakie to niesamowite - gdyby nie to, że zaczęłam studia bym w ŻYCIU nie poszła na to spotkanie, myśląc, że żadna ze mnie artystka i że nie należę po prostu do tej grupy, nie mam uprawnień, praw, wiedzy, pomysłów, kapitału kulturowego.
Tym czasem ja się inkupowałam jakby całe życie, by być na tych studiach i by pracować tak, jak pracują osoby, które były ze mną na spotkaniu.
Wzrusz.
Nie wiedziałam.
Nie wiedziałam, że to mam. To znaczy wiedziałam tak na poziomie świadomym, że potrafię i jestem spoko jako osoba dowożąca organizację rzeczy, że jestem odważna, że mam wiedzę, ale gdzieś w środku czułam, że nie spełniłam społecznych norm, reguł, rytuałów przejścia by móc tam należeć. By móc uczestniczyć w takich spotkaniach lub pracować w ten sposób. Wiem, że to tylko papierek i tylko symbol. Ale studia i wykładowcy mnie upewnili, że to co mam, ta wiedza, jest wystarczająca by móc chcieć się starać o taką pracę.
Ech.
Jeszcze raz: dumna z siebie jestem w opór. I wzruszona.
Ale bardzo takie spotkania mnie męczą
---
Mój tata miał urodziny. Oznacza to, że kolejny weekend spotkałam się z moimi krewnymi i jeszcze przez tydzień trawiłam tę sytuację z babcią... Ech... Opiszę to później bo to też wpływa na to, jak teraz postrzegam ten moment w życiu
9 notes · View notes
gabrysia-grubaska · 10 days
Text
Wiecie motylki nie mam siły już na nic naprawdę zerwałam z chłopakiem bo wiedziałam że boli go to że nie jem a ja nie zmienię tego bo mam cholerna obsesję na tym punkcie kocham go cholernie ale nie mogę widzieć jak cierpi zasługuje na kogoś lepszego. Od wczoraj zaczęłam fasta i chcę go przebiegając do soboty mam nadzieję że się uda. Ostatnio jest coraz gorzej wiem że piszę wam to często.
2 notes · View notes