#odkrywam
Explore tagged Tumblr posts
Text
Moja dieta robi wrażenie w pracy. Już dwie babeczki się zapisały do mojej dietetyczki :D
Jeszcze jedna się wybiera :p
Wcale się nie dziwię, bo uczę się zdrowo jeść i dieta zaczyna mi się podobać, nie kojarzy mi się już z rygorem, uczuciem wiecznego głodu i zielskiem o smaku trawnika. Wciąż się zanurzam w nowych smakach i teksturach, odkrywam nowe lądy podniebienia. Chyba lubię być na diecie!
#ja#dieta#waga#odchudzanie#dietetyk#dietetyk Malwina Śliwińska#wrocław#zdrowa żywność#zdrowe odżywianie
37 notes
·
View notes
Text
Od jakiegoś czasu lubię sobie robić podsumowania. Często łapię się na tym, że źle o sobie myślę, czuję jakbym nic nie robiła i marnowała czas nie tylko swój, ale innych. Łatwo jest wpaść w ten schemat, kiedy patrzymy na wszystko zbyt blisko. A takie co roczne podsumowanie rozszerza nieco perspektywę. Moje urodziny nazywam Nowym rokiem i to jest moim wyznacznikiem. Ten rok był dla mnie bardzo ważny. Zrobiłam pewnego rodzaju przeskok. W tym roku: -Odkryłam wyspę Fuerteventura. -Przełamałam swój wewnętrzny opór i dzięki temu poznałam Steffi -Steffi wprowadziła mnie do Koła Gospodyń Wiejskich, co prawda wiekowo się nie kwalifikuje, ale babciom to nie przeszkadza. -Również dzięki Steffi poznałam pana Gerarda który uczył mnie jak robić kosze z wikliny. -Zaczęłam medytować -Odkryłam ciekawe rozwojowe wykłady i kursy na YouTube. -Otworzyłam konto na Tumblr -Udało mi się przeczytać "Wojnę i Pokój" oraz "Czarodziejską Górę" wielokrotnie chciałam się poddać, ale to było jedno z moich ćwiczeń na cierpliwość i doprowadzanie czegoś do końca. -Codziennie piszę w dzienniku -Rozwijam w sobie wdzięczność -Ograniczyłam picie % o 90% Wszystkie te rzeczy doprowadziły do tego, że ustabilizowałam się wewnętrznie, zaczęłam trochę inaczej postrzegać świat i inaczej go odczuwać. Zaczęłam siebie nie tylko akceptować, ale kochać i dzięki temu nie szukam już tego w innych miejscach... Zaczęłam wychodzić ze strefy komfortu a dzięki temu mój strach się zmniejsza i przestaje mną kontrolować. Zaczęłam mieć swoje zdanie i nie boję się już powiedzieć go głośno. Odkrywam siebie i zaczynam oddzielać to co lubię ja sama od tego co zostało mi narzucone. No to byłoby na tyle i aż tyle. Było coś dla Ancymonów teraz coś dla mnie :) Pozdrawiam!
20 notes
·
View notes
Text
odkrywam prawde, jak patrze na przedramiona
#tonciu#sh#depressing shit#self destruction#blizny#tnc#jnktskt#samotnosc#junkie to sekta#samookaleczanie#self h@te#polska#junkie life#kinda depressing#tw self destructive behavior#ćpuny to sekta#cytaty#smierc#self h@rm
11 notes
·
View notes
Text
Retrospekcja lub bycie dorosłą... A! I odkrycia nowych oznak ADHD :D
22 lipca 2024
Czasami - jak dziś - muszę sobie przypomnieć, że pisanie pomaga. Mi pomaga ułożyć myśli.
Chyba jestem w jakimś okresie catharsis: robiąc teraz, po 30stce, studia wracam do doświadczenia bycia studentką sprzed lat, gdy byłam ledwo 20-stolatką.
Z jednej strony po prostu pracuję i na takim najpłytszym poziomie odkrywam, że kurcze, naprawdę to lubię, że to nie jest tak straszne i przytłaczające tak bardzo jak pamiętałam. Że spokój w życiu osobistym zupełnie zmienia to doświadczenie, jego odbiór. Że wiedza jaką mam o sobie samej zupełnie inaczej pomaga zadbać o komfort nauki i zdobywania wiedzy.
A na głębszym poziomie teraz, gdy już mogę odetchnąć, bo chociaż wciąż jest problem z wpisami do indeksu to jednak mam teraz lżejszą głowę, oddałam wszystko co oddać miałam, zaliczyłam co było do zaliczenia, ewentualne braki chcę uzupełniać by dostać 5 z tych ostatnich 3 przedmiotów z których wpisu nie mam (z dwóch wiem, że dostanę 5, z trzeciego to nie wiem nic i nie wiadomo czy nie skończy się u rektora... Nie miałam ochoty o tym pisać w zeszłym tygodniu, ale DZIAŁO się, byłam tak mocno w to zaangażowana i zarazem tym przejęta, że nie mogłam się uspokoić na tyle by to spisać tak dla siebie, do pamiętnika, wszystko opisywałam w mailach do dziekanatu i wygadałam się w rozmowie z chłopakiem, który ma taką samą sytuację jak ja w związku z zaliczeniem tego przedmiotu... A teraz trochę żałuję, bo jak piszę tu, do pamiętnika, to ta rozkminka więcej spokoju mi daje).
Wrażenie mam pogłębione względem swojemu wpisowi sprzed tygodnia: jestem starsza, doroślejsza i też uczę się z kolejną generacją (studiuję w dużej mierze z Gen-Z), która bardzo jest uważna na emocje, na granice drugiego człowieka, na szacunek względem nich. Wśród tych młodych ludzi czuję się bardziej "u siebie" w kwestii tworzenia relacji społecznych i zarazem wiem, że do nich, moich osób z roku, też nie pasuję: jestem klockiem z innego zestawu, od innego producenta xD. Bo chociaż Gen-Z ogarnięte mają relacje i granice, to nie mają ogarniętych masę innych rzeczy (to nie zarzut z mojej strony, ani jakieś lekceważące patrzenie z góry - po prostu widzę, że to młodzi ludzie, którzy jeszcze popełnią masę błędów i nauczą się masy fajnych rzeczy o sobie i innych, żeby za 10 lat podobnie jak ja mieć świadomość, że są dojrzalsi, po prostu). Więc siłą rzeczy - znowu odstaję, znowu nie pasuję do grupy. I chociaż wiem - i to daję otuchy - że to bolesne uczucie niedopasowania, a przez to samotności, to też wynik ADHD, konsekwencja budowy mojego mózgu, faktu, że nie ogarniam płytszych relacji, bo dla mnie przyjaźń to zaufanie i pokazanie swoich brzydkich i bolesnych stron, a bez gotowości na tą otwartość po prostu nazwę relację "byciem znajomymi" - dla mnie między przyjaźnią, a koleżeństwem jest olbrzymi różnica, dla niektórych nie do ogarnięcia jak duża i jak dużą wagę przykładam do rozróżnienia tych nazw dla relacji.
W ostatnim półroczu (a teraz, gdy właśnie zrobiło się miejsce na oddech, bo już nie myślę gorączkowo o konieczności oddania prac zaliczeniowych) coraz mocniej dotyka mnie świadomość, że przez swoją traumę u progu dorosłości, przez lawinę wydarzeń następujących krótko po sobie, z których każde mogło być urazem do pracy na psychoterapii przez lata (i było), musiałam zamarznąć.
"Zamarznąć" w sensie metaforycznym oczywiście. Musiałam wysiąść z pociągu zwanego życiem - tak to sobie wyobrażałam zawsze, że życie to pociąg, który pędzi, jest w nim tłoczno, każdy mówi o swoich planach na życie, czuję ścisk, czuję ciśnienie, czuję psesję by też mówić o swoich planowanych stacjach przesiadkowych, osiągnieciach, a zarazem walczę o życie, a bodźców jest tak dużo, że jestem bliska krzyczenia z paniki, aż spontanicznie wysiadam na stacji, takiej ja ta ze Spirited Away:
Cicho. Bezludno. Spokojnie. Tylko szum wody i żadnej drogi, którą trzebaby podążać, żadnych oczekiwań czy presji. Po prostu możliwość wyjścia na tą bezludną przestrzeń i uwalniająca perspektywa braku potrzeby planów. Wystarczy być. Chociażby tam siedzieć tylko i cieszyć się brakiem hałasu, ludzi, ścisku... przy jednoczesnym poczuciu FOMO: że wszyscy pojechali dalej, beze mnie, że jestem sama i nie mam nikogo i nikt nie zauważy braku mnie.
OMG. Ile ja poczucia winy w sobie miałam - że nie daję rady jak wszyscy.
OMG, ile ja spraw wtedy "dawałam radę" dźwignąć, których ani moi rówieśnicy nie musieli wtedy, ani większość ludzi na świecie nie musi dźwigać. Przynajmniej nie w pojedynkę i nie jednocześnie... Ale tego nie dostrzegałam wtedy - wtedy miałam do samej siebie (i ofc do świata) żal, że nie daję rady, a inni ludzie ewidentnie dają radę! "Co jest ze mną nie tak!?" I tym tropem dochodziłam do szukania problemu w sobie: że faktycznie jestem do niczego, że jestem gorsza, że mniej zdolna, że nie dość mądra (a to była cecha, którą w sobie zawsze ceniłam - urody pewna nie byłam, ale uważałam, że mądra jestem, w tym, że masy rzeczy nie wiem i chcę się ich nauczyć), zła - fundamentalnie zła i skazana na to by po prostu za karę, "w pokucie" za to bycie złą osobą, po prostu mieć takie życie (dziękuję kulturo oparta na wartościach katolickich, super).
A teraz, w 2024 roku, WYRAŹNIE widzę i wiem, wyciągam wnioski z przeczytanych badań, z tego co wiem o sobie dzięki terapii, z tego jak teraz żyję, że... wysiadłam z tego pociągu i zastygłam w czasie by przeżyć. Że inną opcją było niewysiadanie z tego pociągu w którym od hałasu i presji PĘKAŁAM od środka, a to prowadziłoby do tego, że dziś by mnie tutaj nie było. Prawdopodobnie. Ale myślę, że tak by się to skończyło - ba! W tamtym okresie miałam próbę pożegnania się z życiem. I tak zbyt długo jechałam tym pociągiem, którego atmosfera mi nie sprzyjała. Zbyt długo narażałam się na ból i dyskomfort - powinnam była wysiąść wcześniej. Teraz to wiem, dzisiaj to wiem. Ech. Tak mi miło i tak kojąco wyobrazić sobie ten pociąg i stację, którą kiedyś sobie wyobrażałam, ale tym razem zmienić tą fabułę: tym razem, jako 35 letnia kobieta wyciągnąć dłonie do tej 21-24 latki, która siedzi sama, która nie ma pojęcia, tak siadomie, że uratowała sobie życie ostatkiem sił, a która zamiast być z siebie dumna, albo pozwolić sobie na słabość i na odpoczynek w ciszy, to czuje wewnętrzną złość i przełyka łzy goryczy wyrzucając sobie, że jest inna, gorsza, że nie potrafi znowu być "jak wszyscy", że chociaż chciała nadążyć to nie potrafi. Chciałabym usiąść obok niej, przykryć ją kocem i posiedzieć w ciszy, żeby nie czuła się tak samotna.
To niesamowite jak dużo dała mi i wciąż daje terapia. Jestem niewypowiedzianie wdzięczna Ani za tą jedną sesję, w której użyła innej techniki terapii niż zazwyczaj - gdy po omówieniu wspomnienia, problemu, kazała mi zamknąć oczy i świadomie poczuć siebie, tą z tamtego dnia, tą z gabinetu terapeutycznego, a potem w wyobraźni miałam się znaleźć w tym miejscu o którym tamtego dnia rozmawiałyśmy na sesji. I miałam zobaczyć tamtą siebie - tą, która wtedy cierpiała, i ją przytulić. I dać jej to, co mam w kieszeni, by nigdy nie czuła się sama. Byłam przerażona widząc to dziecko (bo wtedy omawialiśmy okres mojej komunii - we wspomnieniu znalazłam się na podwórkach za moim domem rodzinnym, w majowe popołudnie, kiedy wydarzyło się coś paskudnego ze strony mojej kuzynki - a gdy zobaczyłam siebie samą, NAGLE, tą 9-10 letnią mnie,na trawniku w tej czarno-białej sukience na ramiączkach w kwiatki, której nie lubiłam, a która była najbardziej 90' ciuchem ever), ale potem po prostu się rozczuliłam - myślałam, że nie lubiłam tego dziecka! A tym czasem, tamtego dnia, jakby przeniesiona wehikułem czasu do przeszłości, widząc samą siebie, wiedząc co się dzieje w głowie tej dziewczynki się totalnie rozczuliłam, przygarnęłam tego maluch i przytuliłam tak, jak wiedziałam, że tego dnia nikt jej nie przytuli. A ona przytuliła mnie. OFC na kozetce u psychoterautki się poryczałam ze wzruszenia - wiem, że to banalne i symboliczne nawiązywanie więzi z sobą, leczenie wewnętrznego dziecka, że to tylko taka gra wyobraźni, a jednak to była najbardziej prawdziwa podróż, której potrzebowałam bardziej niż sądziłam. I jak w mojej kieszeni pojawił się przedmiot - jak to mówiła psycholożka - to od razu wiedziałam co to jest. I oczywiście od razu podałam ten przedmiot dziewczynce, powiedziałam jej, żeby się nie martwiła, bo teraz ja zatroszczę się o jej bezpieczeństwo i zdrowie, a jeżeli będzie potrzebowała się ze mną skontaktować to... i podałam jej przedmiot z kieszeni. Gdy moja terapeutka pozwoliła mi wyjść z tego transu, tego ćwiczenia wyobraźni "zamknij oczy i podążaj za moim głosem", to poryczana jak bóbr i szczęśliwa, spokojna, krzyknęłam radośnie "dałam jej telefon!". Tak się cieszyłam, że ona może od tego momentu do mnie zadzwonić! A moja Ania wtedy się śmiała mówiąc "wiem, tak myślałam, że to będzie telefon, to całkiem oczywiste było". Ech.
No, piękne doświadczenie to było i zarazem niezwykłe. Od tamtego czasu lubię sobie przypominać, że te dziewczynki i dziewczyny i kobiety z przeszłości to JA. I że ta ja-z-teraz mogę do nich dostrzec i im pomóc.
Traktuję to jak ćwiczenie wyobraźni i jednocześnie narzędzie terapeutyczne: ja-z-teraz mam przestrzeń i możliwości unieść to co przygniotło mnie-z-kiedyś, więc mogę zajrzeć tam, gdzie ja-z-kiedyś w tamtym czasie nie potrafiła lub bała się zaglądać.
Piszę o tym, aby lepiej uchwycić to o czym mówię, kiedy dopada mnie raz po raz refleksja na temat okresu studiowania i w ogóle bycia studentką.
Teraz czuję się kochana, zadbana, bezpieczna. Owszem, są problemy, ale nie takie, których nie mogę rozwiązać lub chociażby pojąć ich struktury, oszacować gdzie szukać pomocy w ich rozwiązaniu.
Tak, budzi mnie czasem strach, gdy myślę o tym, że nie mam mieszkania i raczej mieszkania mieć nie będę - marzenie o swoim kawałku przestrzeni z każdym rokiem robi się coraz bardziej odległe. Ale teraz przestaję to widzieć jako swoją życiową porażkę: ja nie miałam nigdy możliwości i szans by mieć mieszkanie. Nie miałam wiedzy i świadomości, nie miałam wsparcia, ani bezpieczeństwa. A obecne problemy to pogłębiające się problemy systemowe - to nie moja wina. Chcę coś z tym zrobić, ale najpierw muszę zadbać o swoje bezpieczeństwo finansowe, a aby to zrobić muszę zadbać o edukację i utrzymanie work-life-balance. A to trudniejsze niż brzmi.
Dzięki mojemu chłopakowi/narzeczonemu (mam z tym problem - to fajne, że jest narzeczonym, ale czy narzeczony już nie jest chłopakiem? Dla niego to big deal, a dla mnie synonimy. Ze względu na niego staram się pilnować by nazywać go "narzeczonym", ale i tak czasem wymsknie mi się czasem per "chłopak" i zawsze słyszę w żarcie, że go degraduję. xD A jeżeli narzeczony nie jest chłopakiem to mam rozumieć, że to nazewnictwo jest tożsame z levelem postaci? Zaczynasz jako akolita, potem jesteś giermkiem, a potem możesz zostać krzyżowcem lub mnichem? W ten sam sposób mamy chłopaka/dziewczynę, narzeczonego/narzeczoną i męża/żonę? Bo w sumie teoretycznie w obydwu przypadkach powinno chodzić o zdobyty exp xD) czuję bezpieczeństwo. Przewidywalność - nie mylić z nudą! - w związku to coś pięknego! Coś fantastycznego! Dzięki temu mam tyle przestrzeni na rokminy i na projekty twórcze.
No i właśnie...
Dzięki życiu jakie tworzę z moim narzeczonym, którego nie mogłby być, gdybym nie trafiła na terapię, nie zdiagnozowała w międzyczasie ADHD, nie przeżyła tylu trudności w rodzinie, bez tego co jest teraz w życiu prywatnym i w partnerstwie nie byłoby przestrzeni na zaczęcie tych studiów.
A bez tych studiów nie przerabiałabym tego co przerabiam teraz.
A przerabiam BARDZO WYRAŹNE dostrzeganie tego, że nigdy nie chodziło o to, że byłam zbyt zła, zbyt głupia, zbyt mało zaradna. Że różne zawalane przeze mnie rzeczy to faktycznie był wynik mieszanki młodego wieku, pierwszych błędów, nieleczonej depresji, ADHD i NADMIARU obowiązków. Te wszystkie czynniki, plus brak fundamentalnego bezpieczeństwa (finansowego, emocjonalnego) to było jak.... ech, to było tak, jakbym próbowała (i moli bliscy próbowali) wydestylować moich kilka cech: zaradność-ponad-wiek, kreatywność, mądrość wynikającą z ciekawości. I zupełnie przy tym zasłaniali sobie wszystko co niewygodne: jeżeli jestem mądra i ciekawa, mogę z zapałem gadać godzinami o tym czego się nauczyłam ucząc się do sprawdzianu, ale do domu z tego sprawdzianu przynoszę 2 to ewidentnie oznacza, że kłamię, że się uczyłam i zawodzę oczekiwania, więc muszę uczyć się więcej - zamiast szukać innego rozwiązania tej sytuacji i to w przyczynach o których zresztą mówiłam: że gdy mam odpowiadać stresuję się tak bardzo, że mam pustkę w głowie (a potem piszę sprawdziany za siebie i nienauczone koleżanki - ja dostaję 2, a one 5 i nikt w tym nie widzi problemu oprócz mnie, nauczyciele nie wierzą, że mój brak regularności w nauce może owocować pracą na 5, o co jestem call outowana na lekacjach - "skąd to przepisałaś?" słyszę od polonistki, która oceniała pracę, którą bardzo fajnie mi się pisało, bo to był w zasadzie fanfic do "Dziadów cz. II" i miałam z tego fun... Każe mi wymieniać na forum milczącej klasy jakie książki prywatnie czytam, bo ona nie wierzy, że mogłam sama z siebie czytać Mickiewicza, mam pustkę w głowie, ale wymieniam... Czuję się zawstydzona i wyszydzona, celem tej sytuacji było "obnarzenie" faktu, że zdaniem polonistki nie czytam wcale, bo popełniam błędy ortograficzne i fleksyjne, których ona nie uznaje za objawy dysortografii... Gdy wymieniam co ostatnio czytałam pani psor zaczyna się śmiać kpiąco, a razem z nią niektóre osoby z klasy - bo czytałam, zgodnie z prawdą, "Park Jurajski III", co być może brzmi niedorzecznie, jakbym udawała, że film jest książką, ale dostałam serio taką książkę w prezencie na urodziny od mojej koleżanki z ławki... całe szczęście ona się nie śmieje, ale też nie staje w mojej obronie potwierdzając, że tą książkę sama mi dała... Przychodzę do domu i opowiadam o tym mamie, która wcześniej sprawdzała tą moją pracę, której autorstwo zostało wzięte w wątpliwość, która wie, że nie da sie mnie odlepić od książek... i mama robi co może: ta akcja sprowokowała mamę by wybrać się ze mną do poradni po opinię. Polonistka nie chciała dać mi skierowania, bo upierała się, że akurat moje błędy wynikają z lenistwa... skierowała inne osoby z klasy, oni wrócili z negatywną opinią, a ja przyniosłam papier z opinią pozytywną... )
Ech...@pantokratorka mówiła mi, że teraz w szkole takie akcje jak ta z polonistką by nie przeszły.
Jakby nie było: byłoby łatwiej żyć wiedząc to, co wiem dzisiaj. Że błędy popełniam i będę popełniać, nie ważne jak będę się starała. Po prostu mój mózg nie uznaje takich "błahostek" jak ortografia za istotne i już. I zarazem ten sam atypowy mózg ma silne poczucie sprawiedliwości tj. skówka może być skuwką, ale też skófkom lub skufką i zupełnie tego nie dostrzegę jeszcze przez tydzień (no jak chcesz zrozumieć co napisałam to zrozumiesz, nie? - tak myśli mój mózg, close enough) o tyle wystawienie 5 osobie, która ściągała i 5 osobie, która nie ściągała jest dla mnie jak obraza, naruszenie norm społecznych i nie mogę tego przeżyć. ADHD.
Kolejna rzecz? I to taka o której nie wiedziałam, że jest big deal - po prostu myślałam, że raczej WSZYSCY, WIĘKSZOŚĆ SPOŁECZEŃSTWA ma jak ja w tej kwestii i odchyłem od normy jest właśnie inne podejście. Otóż czytałam ostatnio wątek rozmowy o tym, że osoby z ADHD i na spectrum autyzmu mają "problem z szanowaniem autorytetów" - samo wyrażenie dla mnie brzmi, jak jakiś klasistowsko-konfucjański zarzut ideologiczny. Co to znaczy? Ja faktycznie: nie uważam, żeby moim "autorytetem" miał być np: człowiek będący rasistą lub seksistą, nawet jeżeli ma bogaty dorobek akademicki lub inne cechy, które mogły by go stawiać na piedestale. Ale szanuję autorytety. Swoje, zgodne z moimi poglądami i wartościami. Co więcej jestem przeciwna tej dawnej idei, że z marszu na wyjątkowy szacunek zasługują ludzie starsi wiekiem, wobec których ten szacunek miałaby wyrażać poprzez służalczość. To mnie bardzo wkurza i jestem gorącą przeciwniczką takiego podejścia.
Niemniej moim zdaniem na szacunek ZASŁUGUJE każdy człowiek. Nie ważne czy jest autorytetem czy nie.
I dlatego mam problem z frazą, że objawem ADHD oraz spectrum autyzmu jest "problem z szanowaniem autorytetów". Bo to brzmi, jakbyśmy byli jakimiś rebeliantami, którzy nie szanują nikogo, sex, drugs and rock'n'roll. A tu właśnie chodzi o to, że mamy problem, gdy ktokolwiek NIE SZANUJE innych ludzi lub oczekuje okazywania tego szacunku tylko wobec wybranych ludzi.
Ha!
I co się okazało? Że to właśnie ADHD&Autysm thing: nie tyle jest to "problem z szanowaniem autorytetów" - tak to jest postrzegane przez niektórych neurotypowych. Mózgi atypowych nie uznają idei tego, że mieliby istnieć równi i równiejsi: wszyscy jesteśmy wartościowi, a idea traktowania kogoś "lepiej" tylko dlatego, że wg. społeczeństwa jest autorytetem w swojej dziedzinie jest dla nas o tyle zaskakująca, co nosząca znamiona niesprawidliwości: bo człowiek bardziej lub mniej uprzywilejowanych, o większych czy mniejszych możliwościach po prostu podjął inną decyzje lub szereg decyzji, ma wiedzę czy inne cechy, które mu/jej dodają autorytetu, co oczywiście doceniamy i czego nie negujemy. Po prostu fundamentalnie nie zgadzamy się z pomysłem, że takiej osobie miałby się należeć "większy" szacunek lub podziw niż innym ludziom. Ot co. Takie decyzje moga być też dyktowane naszymi subiektywnymi wartościami (tj. tym co cenimy w innych ludziach, w życiu), ale nie ogarniamy hierarchi "szacunku wobec ludzi" dla samego szacunku, gdy ktoś po prostu wyraża się o innych ludziać z brakiem szacunku. Mam nadzieję, że to dobrze ujęłam.
Mega ciekawe, że to kolejny raz cecha ADHD i że wcale nie jest to domyślny sposób postrzegania świata większości ludzkości (atypowych jest 40% na świecie) - nie wiedziałam, że ludzie mają inaczej. Tj. wiedziałam, ale bardziej kojarzyłam to z ideą konfucjonizmu lub patriarchatu na zachodzie. A tu się okazuje, że to myślenie dla 60% ludzkości jest po prostu "domyślne", w "ustawieniach fabrycznych", a dla mnie samej jest oznaką braku postępowości i opresji.
---
W zeszłym tygodniu byłam na spotkaniu. Takim w sprawie możliwości rozwoju. Byłam jedyną osobą fizyczną na spotkaniu zorganizowanym dla zaciekawionych programem wsparcia osób w moim województwie. Reszta osób to reprezentanci organizacji pozarządowych: stowarzyszeń, fundacji i innych inicjatyw obywatelskich, a także urzędów, uczelni wyższych, szkół, instytucji szkolących, obiektów kultury, muzeów.
Poszłam tam w myśl "nie wiem, ale się dowiem" - miało być wprowadzenie do tematu wsparcia, nakreślenie jakie są możliwości, co zrobić by dofinansowanie dostać. Chciałam się po prostu dowiedzieć czy mam szanse na coś w ogóle. Podczas przerwy kawowej dałam znać swojej przyszłej wspólniczce xD - więc na drugiej części spotkania już byłyśmy we dwie, jako jedyne przedstawicielki osób fizycznych na sali wykładowej. Wtedy już przeszliśmy do praktycznych ćwiczeń z tworzenia projektów. Jakieś 2h pracy.
Bawiłam się świetnie. Dużo się dowiedziałam.
Ale zaskoczyło mnie to, jako feedback dostałam. Otóż zdaniem uczestników szkolenia, a więc doświadczonych organizatorów wielkich festiwali, artystów, aktorów... ich zdaniem byłam najbardziej kreatywną osobą na sali i upierali się, że daleko zajdę. Serio. Mi tam pikawa niemal wyskakiwała z piersi, bo czułam się jak... osoba, która nie miała latami nic oprócz przekonania, że jest mądra i zaradna, ale która w życiu akademiskim miała porażkę za porażką. A teraz wykładowcy z ASP mi mówią, że są w szoku, że nie jestem absolwentką ASP, albo, że nie pracuję kreatywnie.
I po przetrawieniu tego całego ogroma ciepła i komplementów (ale też merytorycznej krytyki) WIDZĘ, że mając te dwadzieściakilka lat, mając depresję, będąc obciążona wręcz lawinowo traumatycznymi doświadczeniami, tak się spaliłam, sparzyłam, tak straciłam wiarę w to, że moja sztuka jest wystarczająca, że sama ją opuściłam - bo to było ZBYT MOJE i ZBYT BLISKIE, ZBYT UKOCHANE by znowu się na tym polu zawieść (a w tamtym czasie się wciąż i wciąż zawodziłam), by złamać sobie serce ten najgłębszej i najszczęśliwszej części mnie, jaką było tworzenie: malarstwo, fotografia, media. To było chronione miejsce "nie ruszaj, nie patrz tutaj, nie uderzaj w to, bo zbyt dużo dla mnie znaczy bym mogła przyjąć zniszczenie i tego kawałka siebie, nawet tu nie patrz, bo boję się, że jak tobie tą część pokażę to niespodziewanie w nią uderzysz, a to jestem tak bardzo JA, że po prostu się załamię". Wolałam odejść od tego dla bezpieczeństwa. Zresztą, musiałam najleprw posklejać swoją zgruchotaną psychikę by móc w ogóle mieć przestrzeń na coś twórczego.
Trwało to dekadę.
A teraz wracam i widzę, i słyszę, że to nie było tak, że sobie wymyśliłam, że jestem dobra. Ja jestem dobra. Bardzo. I to widać.
Po tym spotkaniu po 1 - prowadząca na zakończenie nagrodziła mnie brawami, jako najbardziej kreatywną osobę na warsztatach. Dostałam owacje.
Po 2 - na sali była przedstawicielka mojej uczelni. Gdy pracowaliśmy grupowo sama doszła do wniosku, na forum grupy, że ona jest dobra w drobiazgowych rzeczach, w zapewnianiu zajebistej papierologii, ale jest słaba w kreatywnym myśleniu - przez co widzi, że jej uni traci kasę, bo ona nie ma pomysłu jak można by o coś zawnioskować. Wtedy rzuciłam, że polecam się (jeszcze na długo przed tymi feedbackami i oklaskami - po prostu spontanicznie się odezwałam), że studiuję u niej na uczelni i obecnie szukam pracy. To był trochę spontan, trochę żart, trochę wykorzystana przeze mnie okazja do autoreklamy w gronie osób, które pracują tak, jakbym ja chciała pracować. Dlatego totalnie mnie przyprawiło o atak serca, gdy po zakończonym spotkaniu ta pani podeszła do mnie, przeprowadziła na szybko rozmowę kwalifikacyjną, poprosiła o mój e-mail, o telefon, obiecała, że porozmawia z rektorem i się do mnie odezwie z propozycją pracy.
Po 3 - potem podeszły do mnie jeszcze dwie panie. Wychodząc z budynku dostałam zapewnienie chęci współpracy, gdy już założę działalność, a także... propozycję pracy-marzenia. Wnętrzarstwo. I zarazem nowe media. I zarazem sztudia audiowizualna. I zarazem wszystko miałoby być wystawiane w jednym z najpiękniejszych zabytków w Polsce. Myślałam, że zacznę piszczeć ze szczęścia, bo MARZĘ o takiej pracy! MARZĘ! Nie wiem czy to wypali. Nie wiem. Ale znaczy dla mnie to TYLE, że po zajęciach po prostu do mnie podeszła osoba reprezentująca ten obiekt kultury i złożyła tę propozycję nie mają pojęcia w zasadzie, że ja wiem jak w architekturę, bo na tym spotkaniu nawet się nie zająknęłam na ten temat. No po prostu... SZOK. Serio, razem z tą "zleceniodawczynią" (bardzo entuzjastyczna osoba, bardzo spontaniczna) niemal zaczęłyśmy skakać na korytarzu ze szczęścia, że znalazłyśmy właściwe osoby. Od razu kresliłyśmy w wyobraźni co zrobić i gdzie zrobić! Tak bardzo chcę to robić, że nie zważałam na cenę. Dzięki borowi za moją przyszłą-wspólniczkę, która rzeczowo ochłodziła moje zapędy i od razu przeszła do konkretów: kiedy? Za ile? Jaka powierzchnia? Ile mebli? Jaki materiał? Jaki styl? No i zaczęły się negocjacje :D Nie mogę się doczekać aż ta pani zadzwoni. <3
I wracałam do domu myśląc o tym, jakie to niesamowite - gdyby nie to, że zaczęłam studia bym w ŻYCIU nie poszła na to spotkanie, myśląc, że żadna ze mnie artystka i że nie należę po prostu do tej grupy, nie mam uprawnień, praw, wiedzy, pomysłów, kapitału kulturowego.
Tym czasem ja się inkupowałam jakby całe życie, by być na tych studiach i by pracować tak, jak pracują osoby, które były ze mną na spotkaniu.
Wzrusz.
Nie wiedziałam.
Nie wiedziałam, że to mam. To znaczy wiedziałam tak na poziomie świadomym, że potrafię i jestem spoko jako osoba dowożąca organizację rzeczy, że jestem odważna, że mam wiedzę, ale gdzieś w środku czułam, że nie spełniłam społecznych norm, reguł, rytuałów przejścia by móc tam należeć. By móc uczestniczyć w takich spotkaniach lub pracować w ten sposób. Wiem, że to tylko papierek i tylko symbol. Ale studia i wykładowcy mnie upewnili, że to co mam, ta wiedza, jest wystarczająca by móc chcieć się starać o taką pracę.
Ech.
Jeszcze raz: dumna z siebie jestem w opór. I wzruszona.
Ale bardzo takie spotkania mnie męczą
---
Mój tata miał urodziny. Oznacza to, że kolejny weekend spotkałam się z moimi krewnymi i jeszcze przez tydzień trawiłam tę sytuację z babcią... Ech... Opiszę to później bo to też wpływa na to, jak teraz postrzegam ten moment w życiu
9 notes
·
View notes
Text
Pierwszy post w którym nic nie ma. Bo jeszcze nie wiem o czym będę tu dokładnie pisać. Pewnie o karciance Magic The Gathering.
Gram od niedawna i w sumie sama dopiero odkrywam grę. W zderzeniu z pro-graczem jestem raczej totalnym noobem ale to nie przeszkadza by coś lubić, prawda?
Pamiętajcie MTG jest dla każdego!
Jestem otwarta na wszelkie propozycje postów. Porady i sprostowania.
(jeśli ktoś w ogóle trafi na tego bloga)
* Avatar to Nicol Bolas najpotężniejszy ze smoków prawie bóg w Multiversum MTG. Po prostu podoba mi się jego imię. Jakby co to ma brata Ugin-a. Obecnie słuch po nim zaginą. Ale ponoć żyje.
* Ulubione kolory MTG -/zielony/ czerwony/ (wielkie kreatury i strzał po ryju) Na drugim miejscu - biały/czarny/ (jestem szlachetnym palladynem, ale lubię sobie czasami kogoś zamordować....a później go wskrzesić). Najmniej lubię niebieski - eeej każdy może latać i negować twoje spelle - to aż zbyt proste 😐.
*póki co ogarniam formaty Standard i trochę Commander
9 notes
·
View notes
Text
wieczory
-
Przemija dzień,
pojawiają się wieczory,
odkrywam swój cień
i te mroczne demony.
Lubię się chować
w swoim żalu,
gdzieś się zapodziać
na tym życia szlaku.
Słońce zachodzi,
powoli przywita ciemność,
my jeszcze młodzi,
a tak szybko zapadamy w senność.
#cytaty#cytat po polsku#polski cytat#smutne#mój cytat#depressing quotes#cytaty o miłości#miłość#cytat dnia#smutna prawda#wiersze o miłości#wiersze#wiersz#poezja#cytaty po polsku#polskie cytaty#smutny cytat#blog z cytatami
14 notes
·
View notes
Text
Żenujący Przebój Dziko-Polo
"TOĆ-KAAAA!" "Czego się drzesz, ja tu serial oglądam!" "Może pani poprosić Toćkę?!" "Toćka! Jakiś wariat z bałałajką na dole! Cię woła!" "Maurycy?! Co ty tu robisz?!" "Piosenkę ci napisałem!" 😅
No więc na podstawie zdjęć z zamierzchłych dziejów z @jurian-is-cinnamon-roll i piosenek Percivala przyszedł mi do głowy pomysł na piosenkę. Tym razem w stylu dziko-polo, jako że Percival i tak dalej. Panie i panowie: zespół Perversival i "Ballada o Hajdamackiej Dziewce"!
youtube
Sama zainteresowana na okładce jako Hajduczek, Hajdamaczek czy coś. W ogóle jestem zaskoczony, bo większość tekstu weszła w algorytm gładko jak pal w Azję Tuhajbejowicza, i dopiero pod koniec zaczęło się trochę pruć - a spodziewałem się, że lekkopółśredniowieczny słowiański folk to dla Udio taka sama niewiadoma jak melodic death metal, z którym były gigantyczne problemy.
Oczywiście, tekst:
Nanizali dziewkę na sośninę Bo hajdamackim się parała czynem, Karym koniem w Dzikie Pola gnała, I kupieckie wozy rabowała… Nie płacz Toćko, samaś tego chciała, Będziesz teraz na palu cierpiała, Nie płacz Toćko, samaś tego chciała, Jak żeś żyła, tak będziesz konała! Pod pręgierzem dziewkę obnażyli, Batem na rozstaje pogonili, Za nogi do konia uwiązali, I powoli na pal nawlekali… Nie płacz Toćko, samaś tego chciała, Będziesz teraz na palu cierpiała, Nie płacz Toćko, samaś tego chciała, Jak żeś żyła, tak będziesz konała! Oj wy ludzie, co wy tu robicie, Co wam z tego, że mnie tak hańbicie, Mało wam bym za to jakem żyła Głowę pod toporem położyła… Nie płacz Toćko, samaś tego chciała, Będziesz teraz na palu cierpiała, Nie płacz Toćko, samaś tego chciała, Jak żeś żyła, tak będziesz konała! Szlocha dziewka, wyje w niebogłosy, Już na zgubę ciągną ją powrozy, I tak hajdamackiej białogłowy Dziś kochankiem będzie pal sosnowy… Nie płacz Toćko, samaś tego chciała, Będziesz teraz na palu cierpiała, Nie płacz Toćko, samaś tego chciała, Jak żeś żyła, tak będziesz konała! Oj dziewczyno, łaski byś ty chciała, Za to jak żeś chłopców zabijała, Oj będziesz ty za to długo konać, Na rozstajach na pal nawleczona… Nie płacz Toćko, samaś tego chciała, Będziesz teraz na palu cierpiała, Nie płacz Toćko, samaś tego chciała, Jak żeś żyła, tak będziesz konała! Błyszczy księżyc na Dnieprowej toni, Za dziewczyną łzy nikt nie uroni, Gdy na palu na rozstajach kona, Na przestrogę wszystkim wystawiona… Nie płacz Toćko, samaś tego chciała, Gdyś kupieckie łupy śmiało brała, Nie płacz Toćko, samaś tego chciała, Hajdamacką śmiercią żeś skonała... (HEJ!)
Jak można zauważyć, inspiracja "Narančą" Percivala jest oczywista. Gdyby nie to, że w 30-sekundowy kawałek wchodzi akurat zwrotka i refren, to mógłbym się bawić w ozdobniki, pomagając sobie nowymi suwaczkami Udio pozwalającymi określić, gdzie ma się wokal zaczynać i kończyć (co jest zajebiście pomocne jak wam się zwrotka nie mieści w jednym fragmencie i musicie mieć absolutną pewność że algorytm od razu zacznie śpiewać w kolejnym, a nie wstawi nagle instrumental z dupy). Bo właśnie odkrywam, że to rozwiązanie jest zajebiście potrzebne w kolejnym kawałku nad którym pracuję i mam nadzieję wyrobić się do poniedziałku.
W ogóle, pisanie ludowych przyśpiewek jest całkiem zabawne, z tym całym oj ty, oj wy, żal za dziewczyną i jak to fajnie być zbójnikiem. Przy okazji kawałek po raz kolejny jest catchy as fuck, i to poniekąd znowu dziełem przypadku: chciałem trochę zmienić tekst pierwszej zwrotki, więc użyłem funkcji "Remix" żeby zachować ogólny rytm, zmieniłem cztery słowa, pociągnąłem za wajchę... i stał się ten refren, w którym jedna dziewczyna zawodzi "Nie płacz Toćko", a potem chórek dodaje "Samaś tego chciała".
#folk music#Gala Piosenki Żenującej#Udio#Udio.com#Mike's Musings#Mike and Tochka sitting in a tree#Percival Schuttenbach#po polsku#Polblr#Polandcore#Polishwave#slavic#cossacks#Haydamaky#Youtube
5 notes
·
View notes
Text
Hej wszystkim!
No to startujemy z blogiem! Jestem Julia, 26 lat na liczniku i na co dzień ogarniam pracę pielęgniarki w szpitalu w Leśnej Górze – gdzie naprawdę nigdy nie jest nudno. To miejsce pełne niespodzianek, wyzwań i codziennej dawki emocji, a ja każdego dnia odkrywam coś nowego, nie tylko o medycynie, ale i o sobie samej.
Od ponad roku jestem w Leśnej i w końcu postanowiłam coś z tym zrobić – tym razem dla siebie i dla Was. Chcę dzielić się wszystkim, co się dzieje w szpitalu (oczywiście bez zdradzania tajemnic pacjentów!), plus dorzucać trochę porad o zdrowiu, urodzie i fit lifestyle’u. Jeśli wpadacie do nas na oddział, to wiecie, że u nas sporo się dzieje – dramy, akcje ratunkowe, a czasem zwyczajne rozmowy, które pomagają złapać dystans.
Więc tak, ruszam z blogiem i mam nadzieję, że będziecie tu zaglądać regularnie. W środy wrzucam pamiętnik z tego, co mnie poruszyło w pracy (czytaj: plotki w sam raz do cappuccino), a w piątki – coś bardziej w klimacie self-care i zdrowotnym, żeby każdy mógł tu znaleźć coś dla siebie.
No to jedziemy!
2 notes
·
View notes
Text
Cześć
Obudziłam się wcześnie. Uszaki były głodne. Chociaż teraz wołam na nie KróloBarany. Bo szarżują jak barany podczas godów. Fakt faktem nie na siebie a na mnie i na Maciusia vel Koperka. Na mnie jak idę je nakarmić a na młodego bo Rudzik aka Dzik ustala hierarchie. Nie robi mu krzywdy, ale lekko go gania raz na jakiś czas. Dla Uszatych to nowość a i tak mają teraz dużo hałasu oraz mało mej obecności.
Po wszystkich obowiązkach pojechałam z mamą na zakupy. Najpierw do Dobrej na ryneczek, później do Turku po materiały budowlane oraz resztę spożywki. Tata został bo czekał na dostawę.
Leki weszły mocno. Kręciło mi się w głowie, gdy zbyt gwałtownie się poruszałam. Musiałam też kilka razy się zatrzymać w sklepie by złapać oddech. Szybko się męczyłam. Generalnie większość dzisiejszego dnia byłam dość odklejona od rzeczywistości. Jednak o tym za chwile. Pochwale się, że zrobiłam ogórki małosolne :) w sensie przygotowałam je na małosolne a jak dotrwają - jest ich tylko 3 kg, zmienią się w kiszone
Przyjechał transport i okazało się, że nie zapakowali nóg od stołu xDDDD na początku sierpnia będzie gość znów w okolicy, więc nam je przywiezie
Przygotowałam w międzyczasie wątróbkę z cebulką. Nie jest to kaloryczne danie a dobrze robi na anemię. Potrzebna jest tylko cebula oraz wątróbka - ja najczęściej używam indyczej. Cebule kroje w piórka i układam około 2 cm warstwę na dnie. Następnie na niej kładę wątróbkę i powtarzam proces, aż skończą się składniki. Każdą warstwę szczodrze traktuje pieprzem oraz solą (w przypadku wątróbki wieprzowej sól dodajemy dopiero na samym końcu przed podaniem bo w innym przypadku będzie twarda). Dodaje jakieś 100 ml wody i gotuje na małym ogniu pod przykryciem, aż cebula niemal się rozpadnie. Następnie odkrywam pokrywkę i redukuje nadmiar wody. Powstaje wtedy taki „sos własny”. Dziś jadłam z ziemniakami. Jutro wleci kasza.
Wiem, wiem. Ludzie dzielą się na dwa obozy: ci co jedzą i ci co nie jedzą podrobów. Ja akurat lubię zarówno serca, wątroby, nerki czy płuca. Płucka są super z cebulką czy przekręcane przez maszynkę i dodane do farszu na pierogi :)
Wjechały dziś lody. W ogóle upał był dziś nieziemski. Zawsze mam bekę z alertów RCB, ale dziś czułam się jak w Terminatorze podczas dniu sądu, gdy tylko wyszłam na słońce
Dobrze, że kupiłam sobie ten organizer na leki na cały tydzień bo bym nie pamietała czy wzięłam czy też nie… Strasznie jestem rozkojarzona i „roztrzepana”.
Maciuś ma się dobrze. Przydomek Koperek dostał bo gdy się zjeży jego ogon wygląda jak rzeczony koperek. Włoski stają mu dęba we wszystkie strony xD w ogóle upodobał sobie moje włosy. Uwielbia rzucać się na nie i się w nich bawić. Potrafi zrobić mi „hula bula!” wskakując mi na plecy po czym zanurza się w nich i buszuje.
Jutro poza umyciem auta nie mam nic nadprogramowego do zrobienia. Muszę je przygotować na pogrzeb bo rodzice zmarłego będą z nami jechali na cmentarz… Nadal do mnie nie dociera, że zdrowy 38 latek poczuł się gorzej w piątek a w poniedziałek już nie żył. Mózg staje w poprzek
20 notes
·
View notes
Text
Moje życie nabiera sensu.
Już nie jest czarno białe, a ja odkrywam nowe kolory❤
#cierpienie#jestem beznadziejna#nie mam nikogo#smutne zycie#mam już dość#chce uciec#chce umrzeć#samotnosc#mam dość#nie wiem co robić#z pamiętnika zaburzonej#zaburzona#smutna dziewczyna
12 notes
·
View notes
Text
Borze, jak tu pięknie! Odkrywam zupełnie nowe tereny. I to za free. Mama dobrze zrobiła kupując ten dom!
31 notes
·
View notes
Text
Zbliża się koniec miesiąca a to oznacza podsumowanie. Od lat zmagam się z depresją. Dawno temu z tego i z innych powodów zostałam skierowana do psychologa, ten zamiast mi pomóc spowodował, że postanowiłam nigdy więcej nie chodzić w takie miejsca. Mój tata zawsze powtarzał: "Umiesz liczyć? Licz na siebie!" nie bardzo wiedziałam dlaczego tak mówi, ale z czasem zrozumiałam… Życie poturbowało mnie i wywaliło na paru zakrętach, ale wychodzi na to, że nic nie podejrzewając okazałam się uparciuchem i wciąż podnoszę się do pionu i prę przed siebie. Długo szukałam czegoś co pomoże mi się jakoś utrzymać. Prawdą jest, że w jakiś magiczny sposób Wszechświat chroni i opiekuje się mną. Na życiowych rozstajach splatał wydarzenia tak, że mimo balansowania na krawędzi ostrza noża, spadałam na cztery łapy i wychodziło dla mnie słońce. Pewnego dnia koło banku znalazłam naszyjnik z symbolem triquetry. To był zapalnik a zarazem odpowiedź na nieme prośby mojej duszy. Zainteresowałam się tematem, to doprowadziło mnie do strony vibracje (wcześniej akademia ducha) to otworzyło mi kolejne drzwi i następne… Od ponad roku prowadzę dziennik emocji. W międzyczasie odkryłam medytację, afirmacje oraz kultywowanie wdzięczności. Dzięki temu zauważyłam, że nadal miewam stany depresyjne, ale nie są one już tak długie. Wiecznie średni, zły i beznadziejny stan nastroju występuje u mnie sporadycznie. Kiedy codziennie wieczorem zasiadam do podsumowania dnia i myślę o tym, że widzę, słyszę, jestem zdrowa i sprawna fizycznie. Mam dach nad głową, co jeść w co się ubrać. Mogę zapewnić opiekę zdrowotną, dach nad głową trzem kotom, mogę dokarmiać trochę tych bezdomnych… Jak myślę o tym to jak mogę stwierdzić, że jest źle czy beznadziejnie?! Wiadomo są gorsze dni, dni w które wkrada się we mnie mrok, ale za każdym razem jak wychodzę z tego obronną ręka to jestem za nie wdzięczna, bo one pokazują mi co jeszcze nie zostało uleczone w mojej duszy i z czym jeszcze muszę się zmierzyć. Nie sądziłam, że ktoś kiedyś to powiem, ale cieszę się, że żyję, choć parokrotnie byłam na krawędzi życia i śmierci. Wszechświat jednak miał co do mnie inne plany. Jakie? Odkrywam to każdego dnia…
11 notes
·
View notes
Text
Cienie wspomnień
Minęło pięć lat, lecz w mojej głowie Wciąż tli się smutek, jak niegasnący płomień, Codziennie czuję brak, choć nie wiem, czy to jego, Czy pustki, co zżera serce, gdy noc zbliża się cicho.
Rok minął, odkąd znów go zobaczyłam, Jego imię na ekranie, jak cień przeszłości, Teraz odkrywam, jak blisko był przez ten czas, Choć codziennie przechodzę te same ulice, bez wiedzy, że był blisko.
Codziennie mijam miejsca, gdzie nasze kroki brzmiały, Gdzie wspomnienia płonęły, a teraz znikają w oddali, Odwiedzam park, gdzie chwile jeszcze żyją, Choć wiele z nich zgasło, jak płomień w zimnym wietrze.
Niedawno znów pojawił się w mieście, Jak cień, co na chwilę ożył, lecz nie został, A ja, nieświadoma, że zawsze byłam blisko, Wciąż czuję obecność, która zanikła, lecz nigdy nie odeszła.
Pięć lat minęło, a jego spojrzenie Wciąż prześladuje mnie, jak sen, który nie ma końca, Czuję się jak w pułapce, gdzie każda droga prowadzi Do tych samych miejsc, gdzie jego obecność jest wspomnieniem.
Jak można pogodzić się z tym, co minęło, Kiedy w sercu wciąż tli się iskra nadziei? Czy to on, czy tylko obraz złudny, Wciąż trzyma mnie w pułapce, w cieniach przeszłości.
2 notes
·
View notes
Text
Co robię aby nie myśleć o jedzeniu- a thread 🦋
1. Rysowanie
Mimo, ze jestem w tym slaba to zawsze poswiecam na to 100% mojej uwagi, najchetniej rysuje cos zwiazanego z ana, np. motylki.
2. Granie w Simsy
Bardzo lubie grac swoim simem po osiagnieciu ugw, tworze mu idealne zycie, w idealnym domu, z idealna sylwetka.
3. Granie w Papa's
Totalnie gry dziecinstwa!! Niedawno przypomnialam sobie o ich istnieniu i jestem zakochana na nowo, tak skupiam sie na robieniu tych potraw, zdobywaniu nowych przepisow i ozdabiabia swojego lokalu, ze sama nie mysle o tym co ja mam zjesc.
4. Robienie diet
Kazda dieta to moja kolejna osobowosc, dieta na kazda okazje, po prostu kocham.
5. Robienie playlist na spotify
Jak powyzej- kazda playlista to moja kolejna osobowosc, mam 1000 playlist i mimo, ze duzo piosenek powtarza sie w kazdej to sprawia mi to ogromna radoche. Odkrywam nowe fajne piosenki i to chyba moj ulubiony sposob.
6. Robienie estetycznych notatek/uczenie sie
Niby kazdy zna ten sposob ale dla mnie super dziala, robie jakies dowalone notatki, na tym sie skupiam i jeszcze pozniej dostaje dobra ocene.
7. Tanczenie
To dla mnie tak naturalne, czasem po prostu odpalam tik-toka leci jakis trend a ja wywijam piruety.
8. Spacer
Biore sluchawki, ubieram wygodne buty i swiat znika. Koniecznie wez ze soba wode!
9. Sen
Czy ja musze cos dodawac?
10. Gra na instrumentach
Nie umiesz? Idealna pora zeby sie nauczyc! Ja kocham grac na gitarze.
11. Wolontariat
Zawsze robisz cos dobrego dla drugiej osoby, nie myslisz o jedzeniu.
12. Work out
Czy jest cos lepszego niz porzadne cwiczenia na pusty zoladek? Pamietaj tylko o nawodnieniu i o tym, zeby nie robic go zbyt intensywnego, pozniej poczujesz tego efekty.
13. Make up
To zawsze sprawia mi taka frajde, po prostu zrob sobie makijaz bez okazji, poszalej z cieniami, zmieszaj kilka szminek, zrob jakies ogromne i wymyslne kreski, co tylko chcesz!
14. Picie wody/napojow zero
Napoje zero staly sie moim zyciem, po nich nie czuje takiego glodu a wciaz nic nie jem.
15. Zakupy
Ofc nie spozywcze! Chodzi mi tu o takie typowo ubraniowe/kosmetyczne. Wole wydac na to pieniadze niz na jedzenie.
16. Rozmawianie ze znajomymi
Nie jestem duza fanka tego sposobu, ale rowniez korzystam. Powyglupiajcie sie, poobgadujcie wszystkich na okolo, ale staraj sie unikac tematu jedzenia!
17. Sprzatanie
Najlepiej do dobrej muzyki, robisz cos pozytecznego.
18. Skincare
Kocham robic skincare! Nie zawsze mam na to czas ale jak mam to jest takie dowalone, ze hit. Pozniej moja cera jest taka cudowna.
19. Fotografia
Zrob zdjecie ciekawemu drzewu za oknem, pieknemu sloncu, a moze roslince w twoim pokoju? A moze sobie? Kocham sie przebierac i robic sobie sesyjki, jesli moi znajomi mnie poprosza to tez zawsze im robie.
20. Manifestacja
Lubie manifestowac np. swoja sylwetke roznymi metodami, pamiegaj, ze to nie odwali za ciebie calej roboty!
21. Przegladanie pinteresta
Zrob sobie estetyczny profil, daj ciekawe nazwy folderom, pododawaj zdjecia do ktorych bedziesz wracac.
22. Ogladanie przyrody
To laczy sie ze spacerami, po prostu pojdz do parku i sie rozejrzyj, te drzwa, te kwiaty. Czesto nie zwracamy uwagi na to jak piekne jest nasze otoczenie, wiec ty teraz zwroc.
23. Ogladanie serialow/bajek
Kocham ogladac seriale, szczegolnie takie wciagajace. Bajki przypominaja mi o dziecinstwie, to bardzo super uczucie!
24. Silownia
Co tu wiecej mowic, spal te niepotrzebne kalorie!
25. Czytanie ksiazek
Moga byc nawet te z wattpada, polecam do tego aplikacje: goodreads, mozna zapisywac ppstep itp. Ja majbardziej lubie czytac ksiadzki siedzac przy oknie, kiedy pada deszcz. 🫶
26. Przegladanie thinsp0/b0nesp0
To bedziesz ty jesli przestaniesz jesc!
27. Robienie swiec/mydelek
Serio bardzo odprezajace i zajmujace, kocham.
28. Zabawa ze zwierzakiem
Ja niestety nie mam, ale jesli masz to zawsze mozesz wyjsc nim na spacer, poprzytulac sie :3
29. Social media
Po prostu przescrolluj sobie wszystko, zawsze kiedy odpalam np. tiktoka to czas leci tak szybko, ze hit.
30. Pisanie piosenek/wierszy
Moze to tandetne, ale to pokochalam. Nikt na poczatku nikt nie jest w tym wybitny wiec sie nie przejmuj, pocwicz a pozniej zoabczysz jakie piekne teksty piszesz.
To by bylo na tyle motylki, jesli ktos ma jakis superancki sposob do podzielenia sie, to zapraszam do dyskusji. Trzymajcie sie lekko! 🦋
#abwtbs#az do kosci#bede lekka#chce byc lekka#chude jest piękne#dieta motylkowa#lekka jak motyl#pro @na#blogi motylkowe#chce widziec swoje kosci#będę motylkiem#i wanna be thinner#bede perfekcyjna#jestem obrzydliwa#odchudzanie#grubasek#gruba świnia#nie bede jesc#jestem motylkiem#chcę widzieć swoje kości#anorex14#za gruba#motyle w brzuchu#chude rece#bede piekna#chude nogi#bede motylkiem#chce byc idealna#gruba szmata#@nor3×14
47 notes
·
View notes
Text
Jestem bardzo niewyspana, nieprzytomna. Głowa mi pulsuje od bólu.
Szwagier napisał o 21, że mały się urodził i kontakt się urwał. Nie odbierał telefonów. Bałam się co to oznacza. I już pal licho - zostawiam siostrę i dziecko pod opieką lekarzy, ale umawialiśmy, że Szwagier w razie czego śpi u nas, bo młody rodził się we Wro. Mam dla niego przygotowaną szczoteczkę do zębów, ręcznik, ubraną w zeszłym tygodniu pościel... A nie odbierał.
W ogóle... ech.
Mój chłopak poszedł na spacerek wieczorny z psiunią. Ja w tym czasie zajmowałam swój przygnębiony umysł jaraniem się malarstwem Botticelliego: chciałam znaleźć reprezentatywny przykład tego, jak fantastycznie typ łączył kolory, a paleta jaką wybrał na "Narodziny Venus" to w zasadzie CAŁA PALETA zastosowanych barw jest inspirująca i niezwykle harmonijna (przynajmniej ja te zgaszone, a jednak płomienne barwy na nowo odkrywam). Wtedy dostałam wiadomość od Szwagra, kilka zdań i zdjęcie, i po prostu WALNĘŁO mnie mieszanką ulgi, niepokoju, radości. Pod skórą jakby musowały mi bąbelki - jakbym pierwszy raz od stycznia prawdziwie rozluźniła mięśnie, jakby pamięć mięśniowa z trudem sobie przypominała, że zna stan bez trybu "walcz lub uciekaj". Do tego ten szloch... Inhalowałam tak, jakbym każdym oddechem walczyła o życie, jakbym po miesiącach napięcia i skurczonej, skulonej klatki piersiowej NAGLE mogła nabrać tchu. Jakby było więcej w moim ciele miejsca na swobodny oddech. I te sensacyjne odczucia z ciała SPADŁY TAK NAGLE... Łzy leciały, jakby odkorkowane i wstrzymywane miesiącami.
Usłyszałam dzwięk domofonu, więc wyszłam do przedpokoju. Nie byłam w stanie mówić, ale chciałam, żeby O. wiedział. Jak zobaczył mnie zaryczaną i zdjęcie siostry - oczy zmęczone, twarz łagodnie uśmiechnięta, chociaż bezsprzecznie wyczerpana, a ręką (nakłutą wenflonami :( ) przygarnia do piersi opatulonego tkaniną rozwrzeszczanego ziemniaka. Twarz sina, paluszki jak serdelki, gęste włosy mokre i dziwnie falujące (będzie gen loczkowy podany dalej?), trudno powiedzieć czy są ciemne czy jasne. A taki wykręcony w grymasie, w płaczu, MOMENTALNIE uwypukla rysy płaczącej i grymaszącej dziewczynki, którą pamiętam z dzieciństwa. Niesamowite, ale nawet u ziemniaka widać podobieństwo O.O Pierwszy raz to widzę, być może dlatego, że siostry rysy znam od kiedy sama byłam dzieckiem? A może tylko mi się wydaje? Może mózg próbuje coś dopasować, coś czego tam nie ma...?
Miałam ochotę powiedzieć wszystkim! Że oni żyją i są cali. I jednocześnie potrzebowałam prysznica, by spłukać z siebie napięcie i stres, które powodowały, że moje ciało drżało. :( I zarazem miałam ochotę biegać po ścianach - bo tyle emocji czułam!
Moja mała siostrzyczka urodziła człowieka - nie pojmuję tego, nagle zaczęło mi się to zdawać niemal magiczne! Spełniła swoje marzenie.
O. nie pojmował co się ze mną dzieje. "To tylko dziecko" itp. A ja cała drżałam. Nie chciałam by mnie dotykał, ale chciałabym by współdzielił ze mną radość i ulgę. Bo udało się, przeżyli obydwoje.
Zadzwoniłam do mamy... ale nie wiedziałam, czy rodzice wiedzą już i czy sis i Szwagier życzą sobie bym to ja przekazywała tak ważne wieści. Więc zapytałam ostrożnie czy mama zaglądała na komunikator. Mama na to, że nie i nie ma czasu teraz, bo musi iść z pieskiem. Mówiła mi wczoraj rano, że opiekuje się Lucynką (bo Szwagier wyjechał do pracy na pół dnia, żeby moja siostra nie musiała wychodzić z pieskiem do szpitala), że ma przywieźć mojej siostrze nową turę ogórków kiszonych, które robiła wczoraj rano. Wspominała też, że coś jej się z komunikatorem stało i nie łączy się z internetem. Pamiętałam o tym, więc wieczorem zanim mnie zbyła "bo muszę iść z Lucynką na spacerek" poprosiłam, aby KONIECZNIE rzuciła okiem na telefonie taty czy nie mają wiadomości od zięcia.
Mama się przestraszyła. Bardzo. I zamiast - cholera! xD - ruszyć po komórkę mojego ojca zaczęła mnie pełna niepokoju wypytywać czy coś wiem, czy coś się stało z moją siostrą, czy mała (tj. jej najmłodsze dziecko, czyli moja siostra) ma się dobrze? Nagle weszła w ten ton przesłuchującej, zaniepokojonej mamy. Ech. Nie wiem, jak to przechodzi, że ONA NIE SŁYSZY tego po mnie, bo byłam cała zaryczana, szczęśliwa, pełna ulgi, z zatkanym nosem i urywanym oddechem, co chwilę ścierająca podczas tej rozmowy łzy z twarzy - JAKIMŚ CUDEM przeszło kłamstwo "nie, dlaczego miałoby coś być nie tak?". A mama na to, że "uf" i że pewnie siostra się na nią wkurzy, bo obiecała, że nikomu nic nie powie, ale musi mi powiedzieć w takim razie, że mój Szwagier to jednak wcale nie był przypadkiem cały dzień poza domem. Że jednak już w nocy 31.07.2023 lekarz i położna kazali mojej siostrze jechać do szpitala na podtrzymanie. Więc - mama wyznała zmartwiona bardzo - dlatego Lucynka jest u niej. Obiecywano jeszcze w nocy, że na obiad, po badaniach moja sis wróci do własnego domu - dlatego umówiła się z mamą na zwrot pieska i karmienie ogórkami. Ale niestety, mama nie miała kontaktu wczoraj w ogóle z córką, nie zawiozła jej tych słoików, bo lekarze po tamtej nocy nie wypuścili jej ze szpitala. Że mama się bardzo martwi...
No to najpierw jej powiedziałam, zgodnie z prawdą, że rozmawiałam dziś z siostrą i było okay (ale menda nie wspomniała, że odbierała telefon ze szpitala!!!!), a potem dobitnie kazałam "obadaj natychmiast komórkę taty! Wiadomości od Szwagra!" - zanim nakręci się na niepozytywne myśli. I się rozłączyłam.
O. mnie przytulał, głaskał, pomagał się uspokoić.
Co się ze mną działo!?
Po prostu taka ULGA... Całe ciało W TAKIEJ ULDZE.
A potem O.... nie wiem, poczułam się nierozumiana i opuszczona, bo on jak w zwykly dzień poszedł się po prostu umyć. Jakby nic się nie stało. A tu przecież jakaś galaktyka we mnie wybucha! Nie wiem sama i wtedy też nie wiedziałam czego oczekiwałam: nie chciałam być sama, ale też nie mogłam się uspokoić. Kozłowalo we mnie z emocji. Potrzebowałam głębokiego współodczuwania...
Chwilę później dzwoni mama - radość w głosie, szczęście TAKIE! - i krzyczy, że młody się urodził! Że mała urodziła! Pytam jej czy sprawdziła komórkę taty, ale okazuje się, że nie zdążyła! Że zadzwoniła do niej teściowa siostry, mama Szwagra, żeby powiedzieć jej, że wnuczek urodził się TERAZ, dosłownie 6 minut temu! Że jego świeże zdjęcie "hula na fejsbuku"! Takie z pierwszej minuty na tym świecie, prosto z objęć własnej mamy! I babeczki sobie wzajemnie gratulowały! Żartowały. Szczęście, szczęście, szczęście, euforia.
Mama nie dopuszcza mnie do głosu. Domaga się, abym jej odnalazła gdzie na fejsa zięć wrzucił zdjęcie, bo ona nie może znaleźć! Jest taka ciekawa i sfrustrowana, że swatowała już widziała, a ona wciąż nie wie jak wnuczek wygląda. Wzdycham. Powtarzam, żeby obadała komórkę taty, bo musiała coś naklikać w ustawieniach i jej komunikator nie łączy się z siecią (bo na komunikatorze nie dostaje nowych wiadomości od 2 dni, a jakoś fejsa sprawdza) - że Szwagier przysłał nam zdjęcia, jak obiecał. I nie odbiera telefonu! Próbowała się do niego dodzwonić, ale nic z tego. Mama na to: TO TY WIEDZIAŁAŚ!? I NIC NIE POWIEDZIAŁAŚ!!!!??? Przełykając łzy, ale rozbawiona tym oburzeniem rzuciłam "Mamo, to nie moja rola przekazać tą informację tylko siostry i jej męża. Przecież od razu zadzwoniłam do ciebie i kazałam obadać komórkę taty!". Dotarło. Nagle usłyszałam tylko pospieszny szum w słuchawce - pewnie ruszyła biegiem do taty, a po chwili obydwoje już do mnie mówili na głośniku xD pewnie pochyleni nad drugą komórką. Obydwoje narzekali, że "NIC NIE MA! NIC NIE WYSŁAŁ!" oraz na "A SWOIM RODZICOM WYSŁAŁ, TO NIE FAIR!". Przypomniałam o faktach - pewnie wysłał mamie, a nie odebrała, bo coś z komórką/pamięcią nie działa. I tyle. Nic straconego. Żadne złe intencje. I od razu podczas tej rozmowy przekazałam zdjęcie od Szwagra we wiadomości do taty. Słyszę "MAM!! MAM!!". I obydwoje słyszę, że rozpłakali się ze wzruszenia. Tylko okrzyki zachwytu. I zanim cokolwiek o wnuczku powiedzieli to obydwoje zmartwili się "Jaka ona jest zmęczona... Jakie ma zmęczone oczy... Jaka dzielna dziewczynka..." - słuchałam i ryczałam tym razem nie wiem czy tylko poruszona ich rodzicielką troską czy czym.... Po prostu emocje przepełniały, a łzy ciekły bez przerwy co chwlę z innych powodów. Tak się o tą cholernicę martwiłam. Tak się cieszę, że już po wszytskim.
Mama pytała jak ona się czuję - nie wiem.
I zaraz tata zauważa "Ale on ma dużo włosów! Jak małpka!", a mama rozpływa się nad malutkimi paluszkami. Zapewniali, że piękne dziecko. Jak dla mnie z wyglądu pospolity ziemniak tj. noworodek. Ale oczywiście jest wyjątkową osobą <3
I potem dalej ryczałam.
A mój chłopak dał znać swojej rodzinie, a potem poszedł jak w każdy zwyczajny dzień się położyć i spać... Co jakiś czas, słysząc mój szloch pytał "co się dzieje?" - a ja mu odpwiadałam, że nie wiem, że jestem zalana uczuciami, że wrażeń z ciała mam tyle i tak są sprzeczne, że nie wiem co ze sobą zrobić. Że się cieszę i czuję ulgę. I dziwię się, że TYLE NAPIĘCIA w związku z porodem siostry w sobie nosiłam... :(
Nie mogłam się uspokoić, chodziłam w kółko. Napisałam do siostry - gratulowałam. Wysłałam jej zdjęcie... Bo po pierwsze PEŁNIA księżyca przypadała wczoraj 1.08.2023 na godzinę 20:30 - po tej kulminacji był odpływ. Dosłownie. On się wtedy urodził. A wtedy też niebo nad moim miastem w końcu uniosło się mimo brzemienia gęstych burzowych chmur - po deszczowym, chłodnym caleńkim dniu, gdy było przysłonięte chmurami, a deszcz obficie bryzgał po oknach, akurat na zachód słońca rozpromieniło się od jasnego, ciepłego pomarańczu promieni słonecznych i odetchęło WIELKĄ tęczą, podwójną. :D Której zdjęciami spamował cały instagram - po paskudnym dniu tak spektakularny pokaz barw. Chłopak urodził się w okolicznościach przyrody jak z bajki...
Ryczę...
O. pytał mnie kilka razy czy Szwagier odpisał czy zamierza u nas nocować - bo od tego zależało jakie ubranie do snu wybierze. Nie odpisał. Nie oddzwaniał. Zaczynałam się martwić.
I całą noc... nie mogłam spać. Bo nie wiem co z siostrą. Wiadomo, logika podpowiada, że jest w najlepszym miejscu, że w razie konieczności niesienia pomocy - natychmiast ją dostanie. ALE żadne z nich nie pisało.
Natomiast chat mojego kuzynostwa się rozpisał - gratulowali narodzin nowego członka rodziny.
Szwagier milczał.
Za oknem jacyś huligani hałasowali - obudzili mnie dwa razy, ale chyba głównie dlatego, że mój piesek z przestrachu zaczął warczeć w stronę okna. Potem ktoś, gdzieś na zewnątrz robił krzywdę psu. Piesek skomlał. To też obudziło mojego pieska. Szczekała, ale nie głośniej i nie bardziej niż wszystkie psy w okolicy (suczka sąsiadów z góry ujadała do okien jak szalona i dwa kundelki z kilku kamiennic od nas włączyły wściekłe ujadanie - po głosie je poznaję). Jakiś piesek cierpiał krzywdzony przez człowieka i o 4 nad ranem w jego obronie stanęły inne psy, obudzone w swoich domach. Niesamowite. Po prostu niosła się ulicą pełna strachu i niezgody psia pieśń! Chciałam dzwonić na policję, ale jak wstałam do okna by zlokalizować, gdzie są napastnik i ofiara (oczywiście trzymając na rękach swoją buńczuczną psinkę, która wtulona w moje ramię kaszlała oburzonymi warknięciami) zobaczyłam na balkonach i w oknach masę ludzi, część z nich ze zwierzętami na rękach, a większość z komórkami przy uchu. Wszyscy zaspani, w piżamach lub z nagimi torsami tak samo jak ja szukający pośród trawnika, skwerku i gąszczu drzew na dużym placu zabaw źródła zamieszania/zbrodni. Więc nie dzwoniłam. Teraz nie wiem czy to dobrze...
Każdorazowo budząc się moim pierwszym odruchem było chwycenie za komórkę by sprawdzić czy są wieści od Szwagra i/lub siostry. Nie było.
Rósł we mnie niepokój. W końcu zasnęłam wtulona w śpiącego O. (który może przebudził się kilka razy, ale tylko burknął karcąco do warczącego szczeniaka, przewrócił się na drugi bok i natychmiast uderzył w kimę)...
Obudziłam się o 7, chwyciłam za telefon i widząc ikonkę wiadomości od Szwagra nacisnęłam z taką mocą, jak się tylko dało (jakby to coś zmieniło...). Napisał dziś o 6 rano, że dziękuje za propozycję, ale z uwagi na to, że nie wpuszczą go dziś na oddział przed godziną 15 po prostu zdecydował się wczoraj w nocy pojechać do własnego domu i wyspać.
Napisał, że poród był bardzo ciężki i moja siostra ma założone szwy. Lekarze mówią, że będzie dobrze - więc będzie dobrze.
(no ja nie ufałabym aż tak.... to tylko ludzie... mam nadzieję, że komplikacji nie było).
Ale jak to odczytałam to łzy znowu zaczęły płynąć... i tak od 7... z małymi przerwami płyną... a jak odkrywam, że mogę zupełnie swobodnie oddchać i chyba ostatnie pół roku o tym nie pamiętałam....
Szwagier nie chciał lub nie mógł opisać nic więcej, szanuję, to prywatna sprawa. Zapytam siostry jak będzie gotowa na kontakt.
Za to wysłał mi więcej zdjęć i filmików z Króliczkiem. Jak przestał być siny to jeszcze bardziej wygląda jak kartofel. A włosy ma jak z tej "gofrownicy" do włosów, takie ślaczki-zygzaczki. <3
Ponowiłam zaproszenie na noc - odparł, że on chyba dziś zostanie w domu i zrobi sobie "pępkowe" (aka opije z kumplami). Na pytanie czy rozmawiał z siostrą - nie. Nie odpisuje na jego wiadomości. Sam nic nie wie. Ale on się cieszy.
Ech...
Też się cieszę, że moja siostra spełniła swoje marzenie, że obydwoje są szczęśliwi. Ale szczęście czuję mniejsze niż ULGĘ.
Przez wychowanie (i sporą rolę jaką w nim odegrał Kościół Katolicki w kontekście kształtowana socjo-kulturowej), przez politykę partii rządzącej i reszty prawicy, przez wyrok TK, przez wszystkie kobiety, które umarły przy porodzie po tym wyroku i w dziesiątkach wieków wcześniej - nie potrafię inaczej patrzeć na ciążę niż na olbrzymie, nie proporcjonalne do korzyści zagrożenie życia. Tak, pewnie, to niesamowite, że organizm kobiety może TWORZYĆ przez 9 mc człowieka! Ale... ponosi koszty, które nie są prawnie, ani finansowo, ani systemowo wynagradzane w sposób zadowalający.
Jestem też ciekawa jak duży na moje uczucia wpływ ma to, co słyszałam: dziewczyny do 18 roku życia (jak wierzące to "do ślubu") słyszą, że muszą być wstrzemięźliwe seksualnie, mają negować potrzeby ciała, które jest "grzeszne". Najgorsze co może "złamać życie" i czym te kobiety "zamykają sobie drogę" to ciąża. Wtedy ciąża jest potepiana, jest wyrokiem, jest "krzyżem, który trzeba nieść" itp. Dziewczyny słyszą, że nie mogą zajść w ciąże (która jest konsekwencją złamania innego społęcznego tabu, którego też nie powinny naruszać jeżeli chcą być "dobre" i nagrodzone społeczną akceptacją) - że to najgorsze co je może spotkać. A nagle te kobiety, które kończą 18 lat lub wychodzą za mąż już słyszą, że MUSZĄ zajść w ciąże, że to ich powinność, że w imię prokreacji powinny wałsne potrzeby i marzenia, a także chęci odepchnąć na dalszy plan. A jak nie rodzą dzieci, to cytując Kaczyńskiego "dają sobie w szyję" bo są "zdegenrowanymi" kobietami. Kurwa. NIKOMU nie łączy się w głowie, że laska karmiona od ZAWSZE informacją, że zajście w ciążę to KONIEC ŚWIATA, że czeka ją ostracyzm, że ciąża ściągnie wstyd na nią, potomka i rodzinę, że nie ukończy studiów, że nie da rady ekonomicznie itp itp - że wlaśnie TA KOBIETA NAGLE NIE POCZUJE SIĘ UWIEDZIONA ATRAKCYJNOŚCIĄ POSIADANIA POTOMSTWA? Bo zaszczepiono w nas lęk. Bo zaszczepiono w nas wstyd. Bo nie nauczono nas naszych ciał i praw. Bo nie chcemy wraz z osiągnieciem niezależności oddawać uwagi, wolności i poświęcać swojej każdej myśli temu nowemu człowiekowi - bo same nie wiemy jeszcze kim jesteśmy. Ale widziałyśmy już jak jest ciężko naszym matką, jak ten system jest nierówny i niesprawiedliwy. Zupełnie nie dopasowany do ograniczeń jakie pojawiają się wraz z małym człowiekiem na świecie. Ale słyszymy, że masę ludzi, nie chce żebyśmy wiedziały kim jesteśmy, żebyśmy czuły się bezpieczne, kochane. Chcą, żebyśmy akceptowały to jak jest i po prostu się wpasowały i rodziły - bez wstydu, bo w małżeństwie. To są sprzeczne komunikaty. Dlatego politycy tego nie rozumieją? Dlaczego tego nie widzą?
Jeszcze większy fikołek: 15-letnia Maryja w ciąży jest super, najlepsza. Współczesna 15-letnia nastolatka w ciąży to rozwiązła dziewucha, gdzie byli rodzice? Czemu wchodziła temu chłopakowi do łóżka? Co ona w głowie miała!? - ona, bo to dziewczynka dla niektórych będzie tą "winną" sytuacji, a nie system edukacji, świadomość w obszarze medycznym, dostęp do antykoncepcji, odczarowywanie tabu, nie rodzice, nie ojciec płodu. :/ Wiem, że tutaj mowa o innych realiach, kulturze, normach społecznych, prawach, że tych sytuacji nie da się porównać - a jednak pierwsi, którzy obwinią dziewczynę to ci sami, którzy deklarują oddawanie głosów na Konfederację czy PIS. I ofc w każdej grupie jaka na Ziemi istnieje są zjeby i absolutnie spoko ludzie. Pewnie. Nie chodzi o uogólnianie tylko empatię: o poszerzanie świadomości społecznej, wiedzy, o dostęp do antykoncepcji, in vitro, aborcji, mieszkań, przedszkoli, egzekwowania alimentów, refundowanych badań, leków i innych potrzebnych świadczeń, które kobietą pozwolą czuć się godnie planując wydanie na świat nowego człowieka...
Takie luźne spostrzeżenie...
Głowa mi nadal pulsuje, a łzy lecą...
15 notes
·
View notes
Text
Trochę mnie tutaj nie było, nie wiem, Tumblr zaczął mnie irytować i miałem na niego wywalone. W każdym razie, nie wiem po co to piszę, ale natchnęło mnie dzisiaj na pamiętnikowanie, gdyż iż ponieważ pewnego dnia starsza wersja mnie najpewniej z nudów będzie przeglądała te wszystkie posty tutaj i muszę jej dostarczyć jakieś marnej jakościowo rozrywki. Generalnie od kilku (nastu) dni jestem załamany swoimi ocenami. Serio, przez ostatnie dwa tygodnie semestru zebrałem więcej niezbyt pocieszających ocen niż przez resztę półrocza. Ja naprawdę nie chcę skonczyć jak mój brat, który przez swoje nieprzychylne wyniki w nauce dostaje regularnie równie nieprzychylny opierdol. Stracenie zaufania i jakiejkolwiek swobody ze strony rodziców to mój ogromny koszmar. Nie wiem no, dziwnie jest
Miałem już kilka sesji (tak to się nazywa? Idk) terapii, co ogromnie mnie cieszy, bo w końcu mogę obgadywać mojego ojca (nie lubię go) (chyba powoli z terapeutką dochodzimy do wniosku, że jest odpowiedzialny za niektóre niezdrowe nawyki w moim zacnym życiu). Następną sesję miałem mieć w połowie stycznia, ale wywalczyliśmy termin na 29 grudnia (o ósmej rano 🥰🥰). Szczerze mówiąc, miałem nadzieję, że uda się to zalatwić jeszcze przed swiętami, bo są one dla mnie mega stresującym okresem i nie kojarzą mi się dobrze, ale nie wyszło. No cóż, lajf is brutal
A no i wsm to chodzę czasami na dodatkowe zajęcia plastyczne (plastyczka z mojej szkoły je organizuje) i zaczyna być miło powoli. Rysuję sobie tam różne zwierzaczki z poradnika rysowania dla dzieci shshs. Moja codzienna rutyna obejmuje takze regularne zakupy w Lidlu (moje oszczędności są półzywe, niczym ja na czwartkowej lekcji religii o szesnastej) aczkolwiek odkrywam tam tyle perełek, że aż żal nie kupić (muszę literalnie ograniczyć swój konsumpcjonizm w końcu). Moim aktualnym planem jest zafundowanie sobie na święta jakże cudownego żelu pod prysznic dla dzieci ze świnką peppą XDD [nieironicznie, zapach tego cuda zachęca mnie do zjedzenia go]
(btw, czy babka się przywali do tego, że jako kontekst maturalny do wypowiedzi argumentacyjniej podam sytuację z nie tak niepopularnego opowiadania z wattpada? Bo generalnie uważam, że pasuje świetnie, aczkolwiek zaczynam mieć wątpliwości, czy to przejdzie. W sensie, podawałem kiedyś bohatera innego opowiadania z wattpada jako przykład do rozprawki w ósmej klasie, ale teraz to już liceum [human 🧍] jednak i nie mam pojęcia, czy ona to jakoś sprawdza. Pomocy XDD)
8 notes
·
View notes