#małe mieszkanie
Explore tagged Tumblr posts
Text
Rodzice
nie będzie to post o motylkach.. chcę uwolnić się od wyglądających miło i od wydających się spoko osobami, rodziców.
Nie jestem ani z bogatej rodziny ani z tej biedniejszej, powiedziałabym że pieniędzy mamy na tyle by sobie poradzić w życiu, ale nie na tyle by pozwolić sobie na większe przyjemności jak np. ciągłe kupowanie nowych ubrań lub wychodzenie do restauracji..
Może zacznę od tego że od moich najmłodszych lat gdy wspomnienia już sięgają końca, widziałam jak moi rodzice piją. Był to dla mnie zawsze ból, bardzo często widziałam jak rodzice kłócą się na moich oczach. Mieszkam w bloku, nie za małe i nie za duże mieszkanie, w tamtym czasie mieszkałam również z moimi dwoma starszymi braćmi.
Była zima, wieczór, bardzo chciałam wyjść na sanki więc poprosiłam mojego brata gdyż rodzice znów byli pijani.. miałam może 6 lat? Poszliśmy za blok, bawiłam się chyba tak jak nigdy, byłam przeszczęśliwa. Gdy wróciliśmy do domu, położyłam się do łóżka, miałam pokój z rodzicami bo w pokoju moich braci nie było miejsca na trzecie łóżko. Moi rodzice zaczęli się kłócić, zauważyłam że są pijani i chciałam pójść do mojego brata by mu powiedzieć o tym. Gdy wstałam i poszłam do niego, on nic z tym nie zrobił.. Najwyraźniej się wtedy przyzwyczaił do tego.. Gdy wróciłam, moja matka była wściekła na mnie, chwyciła mnie za rękę i popchnęła mnie na łóżko, uderzyłam głową w ścianę.
To jedyne wspomnienie z dawnych lat gdy miałam od 6-9 lat?
Gdy miałam ich 10, pamiętam że musiałam spędzić wigilię sama z rodziną żony mojego brata, z obcymi osobami.
Teraz mam prawię 15 lat. Mam wrażenie że z roku na rok jest gorzej, mam chłopaka, jest wspaniałym człowiekiem który zawsze mnie wspierał, znam go od dzieciństwa (9/10 lat się już znamy), zawsze pozwalał mi płakać gdy było coś nie tak, ocierał mi łzy i spędzał ze mna mnóstwo czasu. Byłam wczoraj u niego na mocowaniu, wyobraźcie sobie że moja matka kazała mi przyjść na kolacje, nigdy mi tego nie kazała. Byliśmy akurat na "poszukiwaniu" tych zupek Buldak?/Buldag? Miałam miesiączkę i dużą zachciankę na tą zupkę, napisałam o tym matce. Gdy wróciliśmy do mojego chłopaka z niestety innymi zupkami, moja matka napisała do mnie.
"Ty naprawdę chcesz wpierdol"
odpisałam:
"dopiero wrocilismy, myslalam ze spisz, zjem u *imie mojego chłopaka* mamo spokojnie nie denerwuj sie"
Kłóciła się ze mną przez telefon az nagle przyszła pod jego blok bo niestety mieszkamy obok siebie.. Zaczęła dzwonić domofonem a więc wyszłam, uderzyła mnie. Uwierzcie lub nie ale to nie pierwszy raz. Mam zdjęcia jak mam odciski od pasa na udach gdy biła mnie po pijaku. Wtedy dostałam w rękę, zaczęła krzyczeć mimo że była trzeźwa. Wróciłam do domu mojego chłopaka. Położyłam się u niego w łóżku i zaczęłam płakać, on przyszedł, zaczął mnie pocieszać i zaprosił mnie do dokończenia naszego serialu.. To naprawdę złoty chłopak.. Poszliśmy spać chwilę później..
Rano napisałam do mojej matki za to że nie przyszłam na kolację wczoraj, idiotyczny powód na przeprosiny prawda? Lecz ona zaczęła mi grozić że jeśli nie przyjdę o 10 do domu to zadzwoni na policję. Ciągnęło się to długo, wróciłam do domu i właśnie to pisze, boję się że znów mnie uderzy.. Może zasłużyłam? Za to jak okropną córką jestem?..
#chce byc idealna#chce byc lekka jak motylek#chce byc szczupla#chce być lekka#chce widziec swoje kosci#motylkiany#nie bede jesc#nie chce być gruba#nie jestem glodna#az do kosci#bede motylkiem#lekka jak motyl#motylek any#bede lekka#chcę być lekka#kocham ane#kocham go#będę szczupła#zabije sie#rodzice#family issues
11 notes
·
View notes
Text
możemy wchodzić na Mountain Everest,
i myśleć ze zdobyliśmy świat ale właściwie to te mniejsze zwycięstwa są wygraną, kiedy decydujesz się coś zrobić pomimo niechęci, kiedy rzeczy małe stają się trudne ale ty je robisz, kiedy budujemy swoją silną wole, kiedy panujemy nad sobą. Zanim zdobędziemy świat, stawmy się temu pracodawcy który gwałci prawa nasze, posprzątajmy mieszkanie, ugotujmy, zbudujmy do siebie zaufanie ze zwyciężamy w tych mikroskopowych rzeczach.
przede wszystkim budujmy swój charakter od dzisiaj, a on kiedyś zaowocuje. Mogę śmiało powiedzieć ze ten rok był dla mnie przełomowy. Nie sądziłam ze mam tyle silnej woli by odejść od ludzi z przywiązania - a to zrobiłam. Nie sądziłam ze mam tyle silnej woli- by otrzymać dyplom z Psychologii (a otrzymałam), nie sądziłam ze mam tyle silnej woli by oprzeć się lekowi i wyjechać w podróż na wakacje (a stawiłam czoło lękowi i wyjechałam). Dzisiaj mam problemy inne, może cięższe, ale stawić się depresji jest równie wielkim wyzwaniem. Stawć się i wyjść z łóżka, wstać i wywiązać się z obowiązków jakie życie w nas rzuca tych większych i mniejszych.
stawiajmy zyciu czoła, a nie uciekajmy myśląc ze jest to przerażajace miejsce do życia. Stawiajmy na rozwiązania i działanie. Ale żeby to zrobić to trzeba widzieć sukcesy w codzienności, i być z nich dumny.
#dla ciebie#pisanie#pamietnik#moje przemyślenia#nostalgia#polska#wiersz#zlote mysli#moje mysli#cytaty
5 notes
·
View notes
Text
Nasze mieszkanie mieściło się w bloku niedaleko centrum miasta. Było to małe, a zarazem urocze osiedle. Szczególnie wieczorami, kiedy barwy nocy i dnia mieszały się ze sobą, malując na niebie piękne pomarańczowo - granatowe obrazy. Otaczająca rzeczywistość była jak z bajki, fioletowe chmury dodawały nastroju, paląc papierosa na balkonie można było poczuć odrobinę nostalgii mieszającą się z nutą rozpaczliwego pożegnania. Przecież nigdy tego nie chciałam. Zawsze wydawało mi się, że dojść do porozumienia, z osobą którą się kocha jest łatwo. Bo ją kochasz i chcesz z nią żyć, być przy niej zawsze, było to dla mnie tak oczywiste, że nie dopuszczałam do siebie myśli, że ona uważa inaczej. Oczywiście, że łatwiej odpuścić niż wziąć tą miłość na barki i przenieść ją przez całe życie, ale byłam na to gotowa. Gotowa na życie w całkowitym wykluczeniu od rodziny, w całkowitym oddaniu jej rodzinie, która nas akceptowała, w mniejszym lub większym stopniu. Nie miało dla mnie znaczenia nic prócz jej oczu wpatrującym się we mnie chyba z miłością, uczuciem - tak to wtedy odbierałam. Później wpatrując się w dym papierosa, leniwie unoszący się do góry, przypominałam sobie sceny pełne łez, trzaskania drzwiami, głupich... bardzo głupich i krzywdzących słów wylewających się z moich ust pod wpływem rozpaczy i spazmów bólu targających moim ciałem. Widziałam wśród chmur wspomnień te wszystkie przepłakane noce, kiedy ona spała obok, bo już nie wzruszały ją moje łzy. Były przecież nieodłącznym elementem tego pełnego miłości związku.
5 notes
·
View notes
Text
Siemanko!

Dziś jest dobry dzień. Mimo, że czuje lęk przed poniedziałkową rozmową z niemiecką kasą chorych… Cokolwiek bym nie powiedziała i tak będą przecież mi płacić, ale i tak świruje jakbym nie starała się zajmować czymś innym. Działam na takim autopilocie przez to, że nawet nie pamiętam czy mówiłam wam, że kupiłam letnią kołdrę… Wiem, że mogę to sprawdzić, ale chodzi mi tu o danie przykładu.
Jerry o 23 przyszedł pod kołderkę zaś o 5 rano zaczął biegać po łóżku wokół mnie w „literę U”. Gdy przewróciłam się na bok i zapytałam co tu się odjaniepawla Ruda wskoczyła na łóżko. Zaczął się nagły atak Rudzika czyli nachalne buziaczki. Nakarmiłam uszaki i zaczęłam leżeć patrząc się w sufit. Poczułam się głodna i zjadłam galaretkę.

Później posprzątałam mieszkanie i pojechałam spotkać się z rodzicami. Posiedziałam, wypiłam herbatkę, zjadłam jeden z siedmiu kawałków skyrnikoszarlotki. Nie zrobiłam zdjęcia bo miałam inne słodkości do sfotografowania. Poznajcie resztę wesołej ferajny:

Tajson czarna kotka zmienia się w Kota Maurycego z Kota Filemona (pozdrawiam dinozaury, które pamiętają tą dobranockę). Pamiętam jak w wakacje w 2009 roku wzięłam z zoologicznego za darmo małą czarną kulkę, która z miejsca mnie pokochała. Zawsze ze mną spała wtulona w moją szyje. Kochany grzeczny czarnuch. Na początku mówiliśmy do niej Lucy, ale charakter względem innych sprawił, że zaczęliśmy do niej mówić Tajson :) przeraża mnie ilość siwizny w jej ciemnym futrze…

Zezol(ka) od samego początku miała tak na imię. Wzięliśmy ją w 2011 roku z fundacji jako małą szarą kulkę z pięknymi choć zezowatymi oczami. Była i nadal jestem „strachajłem”. Gaduła i ogromny miziak. O ile Tajson wybrał mnie i raczej nie szuka głasków u innych to Zezol nie przejdzie obok bez miziania. Ale jak przyjdzie ktoś w gości to nie wyjdzie z ukrycia.

No i naczelny psychopata czyli dwu letni Gryziu. Mały york, absolutnie nie szczeka bez powodu, zawsze chętny na przytulaski i głaski. Straszny zazdrośnik z ADHD co wiecznie chce atencji i zabawy. Maratończyk. Ten dziad potrafi zrobić 15 kilometrów i po pół godzinnej drzemce mieć chęć na kolejny spacer. Na początku miał na imię Cywil, ale jego waleczny duch jako szczeniak i nadmierna chęć gryzienia wszystkiego i wszystkich sprawiła, że już nawet weterynarz na jego widok woła „o Boże! Gryziu przyszedł!” bo faktycznie potrafi dziabnąć choć najczęściej, gdy ma ochotę kogoś ugry��ć zaczyna ziewać xD nie gryzie mocno. Bardziej tak by zwrócić na siebie uwagę podczas zabawy. Totalnie nie groźny ale dzielny ;)
Po cieście pojechaliśmy kupić płytki do kuchni oraz ganku. Przy okazji zrobiliśmy tour de budowlany. Rodzice zgłodnieli, więc zabrałam ich na kebaba. Ja nie wzięłam sobie nic. Nie miałam ochoty. Jak wróciłam do domu postanowiłam zjeść to co mi zalegało czyli vege nuggetsy z surówką z wczoraj.

Jutro chce zrobić coś fajnego na obiad. Tofu, krewetki, makaron, ale nadal spoko kaloryczne. Nie liczę kalorii, nie kładę nic na wagę (chyba, że daje wam przepis). Stram się jeść kiedy mam ochotę i nie będę oszukiwać się, że miałam ochotę na tego kebsa. Jednak czułam, że po prostu mi nie wolno… Za to jednak mogę się już przełamać zjeść bułkę czy żółty ser. Raz na jakiś czas, ale mimo wszystko. Małe kroczki :)
Wiem, że to złe, ale czuje satysfakcję, gdy odmawiam sobie pizzy czy kebaba. Zwłaszcza jak jest ono na wyciągnięcie ręki. Wspominała już tu kiedyś, że mam czasem takie momenty kiedy potrafię jeździć od fast fooda do fast fooda z chęcią zakupu WSZYSTKIEGO z oferty i powstrzymuje się w ostatniej chwili. Nie raz pytacie „czy miewasz napady?”. Teraz rzadko mam fizyczne napady. Te psychiczne zdarzają się dużo częściej. Pragnę wtedy wszystkiego i walczę sama ze sobą by tego nie zrobić. Bo to już nawet nie chodzi o wilczy głód bo zbyt rzadko czuje głód. U mnie wygląda to bardziej jak niekontrolowana chęć powrotu do czasów BED i przyzwyczajenia kiedy mogłam jeść co chciałam, kiedy chciałam i w dowolnej ilości - najczęściej za dużej… jednocześnie tego chce jak niczego innego i boje się, że stracę kontrole za każdym razem, gdy jem.
Kończę na dziś :) Uszaki już prawie mi na głowę wchodzą (dosłownie) bo czas na ich kolacje. Chyba też posiedzę trochę pod prysznicem. Gorącym prysznicem. Jest mi zimno - jak zawsze, ale dziś pogoda się zmieniła i nagle temperatura wokół zmalała.
36 notes
·
View notes
Text
Jak zmienić matkę żeby nie była złośliwą kurwą no borax, no glue?? Dosłownie w piątek jej mówiłam o moich planach zrobienia jutro (w poniedziałek) 50k krokóe. Zgodziła się. A dzisiaj nagle jej odjebalo i zaczęła że ja tylko ciągle wychodzę i mnie w domu wcale nie ma (jak ek jestem to tez zle bo nic nie robire i jestem leniwa. + Jak wróciłam od ojca i opowiadałam jej co robiliśmy to zaczęła się drżeć że ją nie obchodzi co z ojcem robię i że mogę się do niego wyprowadzić jak tak bardzo chcę. (To ona zawsze co kłótnie gada że mam do niego wypierdalać) (Nie mogę bo ma rodzinę córkę i żonę i one by raczej nie chciały i za małe mieszkanie i bym nawet pokoju nie miała swojego) (wszyscy dobrze wiemy że nawet by nie dala mi sie wyprowadzic a nawet jak to ona by tesknila najbardziej xDD) przez nią się kurwa utyje bo nie mogę na siłownię chodzić, nie mogę z domu wychodzić i mi ciągle jedzenie wciska kurwa
#coquette#lekki jak motyl#motyl#motyli#motylkowo#pamiętnik motylka#porady dla motylków#chudej nocy motylki#girlblogging#lana del rey
5 notes
·
View notes
Text
Człowiek dobroduszny
Żeby Was... Przynoszę z pracy opowieść. Niesamowitą. Pamiętacie jak mówiłem, że Lbk to małe miasto? Posłuchajcie:
Tak jak V2 lubię, tak szczerze lubię naszą małą Lerę. Jest miła i pracowita.
Lera ze swoim narzeczonym wynajmowała mieszkanie obok Zamku Przedszkola. Mieszkanie z wielkim balkonem, jednym pokojem, kiblem i kabiną prysznicową. Bez pralki, kuchenki gazowej... Taka troszkę klatka dla ludzi. - Właściciel nagle zmienił zdanie i zaproponował im przeniesienie się nieco dalej, bo tu ma zamieszkać na stałe jakaś babka (albo ciotka).
Nowe mieszkanie zostało zwolnione po jakimś dziadku. Lera pokazywała mi dziś filmik. Kurwa mać O.O To melina, nie mieszkanie. Wiszące włączniki światła, kontakty... Deska od kibla wygląda jakby ktoś ją ugryzł. Dosłownie. Ułamany kawałek i ślady jakby po zębach. Sracz, swoją drogą, czarny. Ściany całe ujebane, panele na podłodze luźne. Ogólnie melina. A! Kurwa! Mikrofalówka i lodówka tak ujebane niemożebnie, że kartofli od ziemi bym w nich nie trzymał.
Typ obiecywał już dawno wyremontować melinę, ale tak jakoś wyszło, że "nie mógł znaleźć majstra". Zaproponował, że za jeden czynsz oni mogą sobie sami je wyremontować. Porażka. A najlepsze, że bierze 1400 dla siebie, 600 spółdzielnia i opłaty. Taki hajs za takie coś.
I teraz najlepsze. Narzeczony Lery umówił się z typem niedaleko naszego sklepu. Typ się nie stawił. - Po paru godzinach przyjeżdża niespodziewanie towar. No 20:30 była, żeby nie skłamać. Witam się z typem - Siema! Siema! - Typ patrzy, a tu narzeczony Lery. - Co ty tu robisz? Czekałeś tyle? - Jery, jery... Jebany prywaciarz.
Powiem tak - Nie napisze dokładnie kto to, bo nadal się boję, że blogasek (jak już 2 razy w życiu) wycieknie. Koleś jest znanym w Lbk prywaciarzem. Z dobrej rodziny. Społeczniaki. Filantropi. Z dobrą opinią. Kasą wielką.
Wstyd jak chuj. 1 - wynająć komuś takie mieszkanie 2 - wynająć komuś takie mieszkanie będąc z takiej rodziny 3 - wynająć komuś takie mieszkanie za taką kasę 4 - wynająć kasę z pracownikom swojego znajomego.
Ale mnie to trzyma.
//
V2 ma na mnie cichego focha. Nie odzywa się znaczy i mnie lekceważy. Dlaczego? Ano spotkały się dwa fronty.
Bolała mnie głowa i zastałem całkowitą chujnię w pracy. Nie powiem wkurwiłem się, ale nie szalałem czy coś. V2 przyczepiła się, że nie powiedziałem jej cześć. Powiedziałem. - Potem na siłę wciskała mi, że jestem zły. I tym mnie podkurwiła jeszcze bardziej. - Przyszła się liczyć jak byłem strasznie zajęty i wierciła mi nadal. - Kazałem się spadać albo spierdalać. Pierwsze ujdzie, jak kazałem to drugie to jest mi wstyd. Ale kurwa zasłużyła. Się zawsze wpierdalają nie w porę. Też widzi, że nie mam bilonu ni chuj, ale dychę w monetach wyciągnęła. Pytam co robi. Ona potrzebuje. A ja nie?! Ja na tych oparach pracuję!
A w chuj z tym dniem! Tydzień powinien zaczynać się od wtorku, żeby przeczekać poniedziałek!!
youtube
9 notes
·
View notes
Text
🤍8 maja 2023🤍
🪽Stwierdziłam, że od czasu do czasu zacznę też tutaj opisywać swoje dni bo w sumie czemu nie. Nie chce z tym narzucać na siebie presji więc na pewno nie będzie się to tutaj pojawiać codziennie ale myśle, że to w sumie spoko pomysł patrząc na to, że sama rok temu w swoim bio napisałam, że to konto to mój pamiętnik. Wrzucam tutaj zazwyczaj coś pod wpływem impulsu a oki będzie tak się zastanowić nad tym co robię tym bardziej, że od dłuższego czasu mam straszne dziury w pamieci i wszystko mi się miesza. Nie jestem w stanie powiedzieć co robiłam 2 dni temu i tak dalej. Z góry mówię ze nie będzie to ciekawe wiec nie zdziwię sie jak nikt tego nie będzie czytać ale robię to tak dla siebie.
No więc dziś wstałam dosyć bardzo późno jak na mnie. Nawet jak mam wolne to ustawiam sobie milion budzikow od ok. 7:30 do 10:20. Lubię wstawać rano. Dosłownie tych budzikow mam z 30 i co kilka minut klikam ttlko żeby je wyłączyćxd No i dziś ustawiłam mniej niż zazwyczaj tych budzikow no i co? I wylaczylam ostatni i dalej poszłam spać. I co? I wstałam o 12:00 ;-; Nienawidzę wstawać po 10:00 bo mam jakieś chore wyrzuty sumienia. Ale wstałam, ubrałam się i zaczęłam ogarniać pokój bo niby nie był jakiś syf ale mieszkanie z 2 kotami i z psem to katorga bo nie to, że wszędzie jest milion sierści to jeszcze żwirek z kuwety mam rozwalony po całym pokoju. Odkurzylam i powycieralam kurze i później poszłam ogarnąć kuchnie. Do 14:00 sobie czytałam i później wzięłam się za obiad żeby się wyrobić do 15:00 tak jak miałam zaplanowane. Jak robiłam obiad a w sumie to śniadaniexd To przyszła mama i było małe spięcie ale zjadła placuszka z cukini, powiedziała ze dobry i jej przeszło. Później wzięłam sie za robienie podstawki na biżuterię i troxhe sobie czytałam. Ogarnelam tez sobie brwi. Chciałam isc na spacer z psem więc zjadłam jabłko i po 18:00 zaczęłam sie malować i ogarniać. W między czasie wstał brat, z którym chciałam isc na ten apacer więc poczekalam aż dziexiuch sie troxhe rozbudzi i zje i wyszliśmy o 19:00. Wróciłam do domu ok. 20:00 i kurdupel zapragnął sobie gofrów więc jako dobra siostra robiłam z nim gofry. Zrobiłam wszystko zgodnie z przepisem żeby miały normalna ilość kalorii i żeby nie kusiło knie żeby zjeść jednego. No i sie udało. Zrobiłam dla brata eleganckie gofry i poszłam sie myć. Po myciu zjadłam sobie spaghetti i pisałam z przyjacielem. Napisałam mu o atakach paniki bo to nie jest dka mnie jakiś trudny temat. Co prawda nigdy nikomu o tym nie mówiłam ale chciałam zobaczyć jego reakcje na tqka rzecz bo kilka dni temu byłam mu gotowa z marszu napisać o ed i wszystkim innym ale dobrze ze sie ogarnelam. No i napisałam mu to i nwm chyba okej zareagował, napisał ze da mi wsparcie, nie olał tego ale xhyba nie powiem mu narazie o ed bo jaki to będzie miało sens. Pare sni temu byłam gotowa mu o tym powiedziex i wziąć pod uwagę recovery ale po wczorajszym dniu nie ma opcji ze ja będę na recovery bo ja nie dam rady żyć z myślą ze waze 54kg i nic z tym nie robię. No bez sensu komuś mowix skoro ja chce w tym siedzieć. Teraz sibie siedzę, wypije se za chwilkę jeszcze 500ml wody żeby dobić i to w sumie tyle z tego co sie dziś działo🪽
5 notes
·
View notes
Text
Spotkanie rodzinne, malowanie pisanek, włosing, pieski, nostalgia taka, że ryczę
Wróciłam z wczorajszego malowania pisanek przepełniona emocjami: mieszanką FOMO i nostalgii.
Brakuje mi mojej rodziny.
Mam wrażenie, że czas zapierdala i ja mam w tym gronie coraz mniej czasu do zaaranżowania wspólnie. Boję się ich odejścia. Czuję, że coś się zmienia - i rodzice, i ja starzejemy się. A jednocześnie tak pięknie potrafimy spędzać czas...
Mieszkanie osobno pozwala na zbudowanie dobrej, serdecznej relacji. I bardzo się z tego cieszę - to nauka powzięta doświadczeniem.

Zaczęłam od wizyty u mojej siostry, która od... hymm... od października jakoś utrzymuje, że źle robię włosing, bo o ile loki utrzymują mi się z przodu, to z tyłu mam ledwie fale, chociaż WIEMY, że mam potencjał na osiągnięcie pukli jak u lalek.
Zrobiłam test na covid (czysto) i pojechałam do sis. Pracowałam sobie zdalnie podczas, gdy siostra eksperymentowała na moim skalpie.
To było bardzo przyjemne. I takie "normalne". Kiedy się na to umawiałyśmy czułam takie "a spoko, luz, zobaczmy, bo może masz rację, że coś mogę robić lepiej by mi służyło". Dopiero, gdy już siedziałam w salonie siostry, pijąc kawę, klikając po klawiszach i czując, jak sis (ubrana w legginsy i t-shirt z odciskami stópek na brzuchu i napisem "Wychodzę latem!" :D) przeczesuje mi włosy NAGLE wróciło do mnie wpomnienie dzieciństwa i czasu nastoletniego, studenckiego. To ona mi farbowała włosy (raz była zjarana i pofarbowała mi krzywo xD), wyrywała mi złośliwie, wbrew moim prostestą wszystkie siwe włosy, ona zaplatała mi warkocze dziecięcymi łapakami uczona wcześniej plecenia warkoczy na motkach wełny i muliny w pokoju u babci Gertrudy; ona potem wymyślała mi fryzury i aplikowała pianki i kolorową bibułę na włosy. Ona kręciła mi włosy na papiloty podczas seansów filmów z Johnnym Deepem... A ja byłam osobą od wszystkich zadań specjalnych na jej włosach na przestrzeni lat: balejaży, brokatów, podcinania końcówek, farbowania, warkoczykowana, papilotów itp itd.
Nostalgia mnie wzięła. Zaufane dłonie na moich włosach. Takie przyjemne zabiegi.
Coś, co mi się wydaje doświadczeniem bardziej zarezerwowanym dla kobiet, które mają siostry. Coś tak dziewczyńskiego... Młode kobiety spędzające wspólnie wieczór przed laptopem z "Supernaturals" lub "Pamiętnikami wampirów", z piwami pod ręką, tostami z serem na talerzach i wzajemnie zaplatające sobie włosy. Jedna siedzi na fotelu-workowej-puffie, a druga na ziemi między jej nogami.
To chyba bardzo wyjątkowe wspomnienie - tak do mnie to wczoraj dotarło. I się poryczałam przed klawiaturą (i teraz też ryczę ze wzruszenia). I to nie był jedyny raz, kiedy wczoraj płakałam ze wzruszenia.
Przywiozłam siostrze to, co pozwoliła mi kupić: matę do przewijania dziecka, taką składaną, przenośną i ciuszki: jeansowe ogrodniczki i sweter z wełny. Ona pokazała mi pierwsze ciuszki, które dostała od naszej najstarszej kuzynki. Bardzo się nimi jara, powtarzała "to niesamowite, że on będzie miał taką malutką główkę, a te czapeczki będą pasować!" - sama bym chyba nie zwróciła uwagi na to jak małe są. A rzeczywiście były małe, ale wciąż OLBRZYMIE jak się pomyśli o tym, że ta główka ma się zmieścić w szyjkę macicy, a potem pochwę. Brrr.
Sis mówi, że to jej nie jest straszne. Że za bardzo tęskni za byciem mamą by się tego bać. A ja chyba nie odpuszczę strachu dopóki sis nie urodzi i nie dostanę potwierdzenia, że przeżyła. Rodzić w tych czasach i w tym kraju to jak hazard. Uspokajała mnie, że była na drugich prenatalnych i że wszystko jest w porządku, że płód się rozwija prawidłowo. Z ulgi znowu mi się oczy zaszkliły.
Metody włosingu siostry i mojego różnią nie niuansami, przedyskutowałyśmy to, wymieniłyśmy się sposobami, wiadomościami o wykorzystanych kosmetykach itp. I faktycznie, wydobyła mi skręt z tyłu głowy, ale z przodu jej sposobem mam o wiele luźniejszy skręt.
W ogóle... ech. Sis ma włosy o skręcie średnicy pierścionka. Drobny całkiem, taki jaki osiągałyśmy kręcąc włosy na papiloty. A ja i tata mamy loki o średnicy tak około 2-3cm, pukle takie się robią, cała większa sekcja się układa w tunel jak w perukach dworzan Ludwika XVI. Babcia (mama taty) mówiła, że też miała loki, ale nie wiem jakie, bo robiłą trwałą, ale mówiła, że jej tata miał włosy takie same jak jej syn, tata, ten sam rodzaj loków. I bardzo te kręcone włosy w swoim tacie uwielbiała, wspominała jak je układał przed lustrem, jak lubiła na to patrzeć. I dlatego spośród swoich dzieci wyróżniała mojego tatę... Ciekawe czy synek siostry będzie miał kręcone włosy? Sis mówi, że ma nadzieje, że nie, bo to straszne utrapienie - no cóż, racja, nasze włosy są liczne, gęste, ale też słabe i wiotkie, łamliwe i wymagają sporo pielęgnacji by wyglądać ładnie...
---
Przeżyłam też wczoraj mały szok - w pół drogi z dworca odebrała mnie siostra z Lucynką. Zaznaczę, że Lusi nie widziałam jakoś od listopadowego wypadu w górki: w święta nie, bo byliśmy chorzy, w sylwestra też, a potem przy każdej okazji już była z nami mała i przez naszego malucha trzeba było inaczej rozgrywać spotkania. Więc mojego ulubionego pluszowego misia nie widziałam od kilku miesięcy. Strasznie tęskniłam! Widziałam je z daleka, machałam już z pół kilometra. A Lusia oczywiście nie widziała, bo zaczepiała wszystkich po drodze by głaskali, by spojrzeli jaki z niej cudowny piesek (moją siostrę to doprowadza do obłędu - twierdzi, że zazdrości mi, że mój szczeniaczek się ludzi boi, bo ona ma dość tego jak wiele ludzi dotyka jej psa podczas spaceru - zamiast się odpryskać to trwa audiencja za audiencją uwielbienia dla psinki). I NAGLE Lucynka mnie wyczuła i pociągnęła do przodu! A mnie trawiła świadomość JAK WIELKI Z NIEJ PIES. *o* Pozwolili jej na zimę zarosnąć jej naturalną szatą, bez podcinania. Zarosła. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz widziałam ją z taką ilością futra. Totalnie owczarek pikardyjski. MAAAAASĘ futra, szczególnie na karku i szyi, w okolicach kołnierza i łopatek - wygląda jakby miała grzywę jak u lwa! Jej czaszka to 3 czaszki mojego szczeniaczka. *o* Gdyby chciała to połknęła by moją Welesie ot tak. Taki nieco karłowaty niedźwiedź. Wydaje się o 15cm większa w każdym wymiarze przez to futro. I być może przytyła - sis nie wie, ale przyznaje, że Szwagier zaprzestał z nią biegania porannego, więc mogła przybrać na wadze.
Lucysia po przywitaniu ze mną pobiegła dalej, niuchając, a siostra po drugiej stronie smyczy śmieje się "tylko ciocia do ciebie przyjechała! Wujka nie ma!". Piesek spojrzał na moją siostrę z niedowierzaniem. Takim "R U sure?" i wróciła do mnie opierając zadartą głowę na moim udzie i patrząc Z TAKĄ MIŁOŚCIĄ w oczach. Pieski są cudowne...
Potem, wiele godzin później, na godzinę przed moim powrotem do domu do moich rodziców przyjechał mój kuzyn. Dowiedział się, że będę i miał nadzieję, że jestem z Welesią. Po prostu spontanicznie wpadł do rodziców z Hakim. Jego boarder colliem. I ZNOWU miałam dysonans poznawczy, bo czaszka Hakiego jest porównywalna do Lusi, czyli głowa mojego szczeniaczka zmieściłaby mu się spokojnie w paszczy. Czemu ja tego wcześniej nie zauważałam? *o* To dla mnie zawsze były takie "maleństwa", a przy nich moja niunia to jest mini-maleństwo!
Najlepsze jest to, że kuzyn wszedł do mieszkania, a za nim, jak taka CZARNA kulka futra z PISKIEM wleciał jego pies. Wbiegł najpierw prosto do cioci (mamy kuzyna i bapsi pieska) i usiadł tak blisko by przylgnąć całym swoim piszczącym z tęsknoty ciałkiem. Taki przytulas. A potem zrobił to samo wobec mnie. Roześmiany kuzyn wyjaśnił, że jest brudny jak siedem nieszczęść i może mnie pobrudzić, sorka, bo myli razem samochody. Nie mogłam. Rozpływałam z urzeczenia tymi wpatrzonymi we mnie czarnymi, pełnymi miłości oczętami osaczonymi w zaskakująco dużej czaszce xP - nie widziałam tego malucha prawie rok! A on mnie pamięta i z taką miłością i oddaniem w spojrzeniu mnie wita! Głaskałam gładkie futro (w dotyku przypomina mi futerko mojego szczeniaka) z powoli rozpoznając gdzie ją jasne plamki jego ubarwienia pod tym brudem. Rozkoszny typek. Moja niunia jeszcze tak na mnie nie patrzy... Ciekawe czy będzie?
Kuzyn chce się umówić na zapoznawczy spacer z pieskami. Troszkę się śmieje z mojej niuni - że taki pimek mały przy jego psie i Lucynce, ale na pewno będzie ciekawie. Ciekawe jaka wyrośnie i na ile ma charakter w typie boarder collie, bo umaszczenie bezsprzecznie na to wskazuje.
No fakt.
Cieszę się. Za kuzynem też tęskniłam. Rozmowa się ciężko kleiła, on był lekceważący i trochę ironiczny, ale gdy przestawał być "z góry" i pytał naprawdę z zainteresowaniem i z zaangażowaniem dział się własnym doświadczeniem miałam ochotę... nie wiem? Nie wiem jak to ubrać w słowa. Po prostu z nim wraca się do płynnego, bezpiecznego kontaktu w innym tempie niż np: z jego mamą, a czas jaki miałam do odjazdu do domu na to właściwe dla tej relacji tempo nie pozwolił. A byłam spragniona tego kontaktu po prostu. A mimo to tyloma fajnymi rzeczami się wymieniliśmy i się wstępnie ustawiamy na wybieg z pieskiem. Będzie ciekawie.
I to też mnie wzruszyło - ta tęsknota, to porozumienie odbudowywane, to spotkanie.
---
Po włosingu i skończonej pracy zjadłyśmy u siostry obiad i pojechałyśmy obydwie do rodziców.
Na rodzinne malowanie pisanek.
Mama trochę namieszała, naprzestawiała, ale ostatecznie się udało nam spotkać w czwartek 6 kwietnia 2023. Tylko jedna ciocia się wykręciła od przyjazdu - jej strata.
Mama przyszykowała miejsce pracy: stół okryła ceratą, na stole postawiła kominki (takie do aromaterapii). W nich rozpuściła wosk pszczeli. I narzędzia jakie nauczono ją robić na szkoleniu. Ja jeszcze poprzedniego dnia przeszukałam okoliczne plastyczne w celu nabycia pena do batiku - jakim kiedyś mój tata malował jajka woskiem - niestety nie jest osiągalny do kupienia od ręki, trzeba zamawiać. No trudno. A u rodziców w domu czekało mnie zaskoczenie: okazało się, że tata dowiedziawszy się, że mama organizuje babski rodzinny zjazd w celu malowania jajek postanowił SAM wykonać pena do batiku. Najpierw kupić - kiedyś kupował w Cepelii, a teraz takich sklepów nie ma. Nie pomyślał o plastycznych (dla niego to "przyrząd do malowania jajek", a nie "przyrząd do batiku"), ale pomyślał jak samemu taki pen wykonać. Zjeździł ponoć kilka powiatów szukając w sklepach odpowiedniej blach (!). Kupił blachę, zespawał i zrobił dwa przyrządy. Niestety bardzo nieprecyzyjne. xD Ale zrobił!
Ja wydrukowałam przykładowe wzory malowanych tradycyjnych ludowych pisanek, żeby czymś inspirować własne wzory. Wydrukowałam tego po kilka by dziewczyny mogły wybierać. Okazało się to być pomocne.
Usiadłyśmy w piątkę i malowałyśmy. Było świetnie. Ciocia - przyjaciółka mamy - miała jedno zastrzeżenie: brak tradycyjnych śpiewów (zgrywała się). :D Lubię jak mama spotyka się ze swoimi koleżankami ze studiów, tymi moimi przyszywanymi-ciociami. Mam zawsze w ich towarzystwie jakby młodnieje, jakby jakiś chochlik w ich oczach płonął i momentalnie dobywały z siebie jakieś niesamowite pokłady kreatywności. :D
Wczoraj na malowaniu pisanek byłam ja i siostra, mama, siostra mojej mamy i przyjaciółka mojej mamy o której myślę jak o członkini rodziny. Od zawsze. I tata xD
Chociaż tata spędził większą część spotkania w kuchni najpierw farbując swoje jajka w łupinkach cebuli, a potem smażąc nam wszystkim placki ziemniaczane i robiąc gulasz (to ostatnie z trudem, bo utrzymywał, że nie potrafi).
Siostra zaproponowała, aby farbowanie jajek stało się naszą rodzinną tradycją, bo to całkiem fajne! Wychodzi nam itp. Fajna okazja by spotkać się w gronie w którym nie ma szans by spotkać się w innych okolicznościach. Pomysł spodobał się wszystkim. Zrobiłyśmy każda po 4 pisanki. Niektóre krzywe. To nie było łatwe wbrew pozorom. Trudno się maluje tym woskiem, by nie wychodziły kleksy. A osiąganie kształtu to w ogóle spora trudność.
Potem dołączył na spontanie kuzyn, jak wspominałam. Ciocia co jakiś czas łączyła się ze swoją córką (i wnuczką) w Chicago - pokazywała dziewczyną nasze pisanki i co tu robimy. Szwagier dawał znać, mój O. się odzywał... w zasadzie było tak miło, że bardzo mi go brakowało w tym gronie. Rodziny.
I znowu się wzruszyłam.
Ech.
Pod koniec mojej wizyty tata zagadnął ciocię o kuzyna ich (w sensie, że tata zagadnął swoją szwagierkę o kuzyna mojej cioci i mamy). Atmosfera zgęstniała. Stasze pokolenie zaczęło wymieniać informacje, upewniać się wzajemnie, że wujek się tak łatwo nie podda. Moja o moim "obleśnym wujku", seksiście, mizoginie i osobie, która czyniła mi, siostrze, moim koleżanką (które się potem na to nam skarżyły) i starszym kuzynką (tez uważały, że wujek jest dziwny) w okresie dojrzewania komentarze, które dziś bez wątpliwości sklasyfikowałabym jako molestowanie, seksizm i naruszanie granic. Wujek do tego zajmuje w hierarchii społecznej wysokie stanowisko z racji wykonywanego zawodu i wiedzy, i sukcesów zawodowych - jest autorytetem. Mam w związku z nim mieszane uczucia - bo był czas, gdy mi pomógł, ale też było więcej sytuacji, gdy po prostu denerwowałam się na myśl o tym, że do nas przychodzi i co powie.
I teraz też mam mieszane uczucia: bo nie utrzymuję z nim kontaktu, jego synowie z którymi się wychowałam nie chcą najwidoczniej utrzymywać ze mną kontaktu pomimo podjętych prób.
A właśnie się dowiedziałam, że wujek ma raka. Zaawansowanego raka. Z naciekami. I to nota bene raka prostaty - czyli to samo na co zmarł mój dziadek, a jego wujek (w sensie, że genetycznie choroba wędruje).
I walnęła mnie jakaś taka doczesność... starość znajdzie każdego. Moi rodzice wylizali się nie bez szwanku z chorób, z których nie powinni wg. wujka wylizać się. A teraz on obudził się z nowotworem złośliwym i nie wiadomo czy wyjdzie z tego.
Wziął mnie strach. O moich rodziców, o siebie, o siostrę. O jej synka. Natychmiast wystrzeliłam do kuzyna z pytaniem czy się bada - a on wyznał, że nie. Ja mu przypominam o naszym dziadku. A tata zachęca by się przebadał, bo tata się w zeszłym miesiącu przebadał i jest zdrów jak ryba (tylko arytmia serca i padaczka pourazowa wciąż są grane). I tata dodaje, że to się bada z krwi! Na to obudzony jak z letargu "Z KRWII?" no tak, z krwi! Chłopaki się powymieniali informacjami. Tata powiedział, że on się badał wraz z bratem i bratankiem. Moja siostra od razu dodała, że jej mąż tez się badał. A ja - że mój chłopak też się bada, razem z tatem i dziadkiem, bo dziadek miał już stwierdzony nowotwór prostaty, wycięty, ale od tej pory bardzo tego pilnują.
To nie istotne co i kto powiedział... Chyba chcę napisać, że myśl o tym, że wujek być może umiera mnie przeraziła. I przeraża mnie myśl o tym, że mogłoby zabraknąć mojego taty i kuzyna - którego tak rzadko widuję, a za którym jak się okazuje tęsknię. Nie chcę stracić okazji do spotkań, do rozmów.
NA tak wiele rzeczy nie mam wpływu... jak na ten zapieprzający w zawrotnym tempie czas.
Wracając do domu płakałam i nie potrafiłam zgodzić się na jedną przyczynę: z tęsknoty, z nostalgii, ze strachu, z ulgi, ze wzruszenia, że chociaż życie płynie i na wiele jego poplątanych ścieżek nie mamy wpływu, a inne się zmieniają, ludzie dokonują wyborów, zmian, to spotykam się z najbliższymi w 2023 r by spędzić cudowne popołudnie malując pisanki woskiem?
Brakowało mi O.
Mówiłam mu, że chce pojechać sama, bo miał to być babski spęd, ale pojawili się panowie i jakoś tak... chcę, żeby uczestniczył w życiu mojej rodziny, by ją poznał i też się cieszył ich towarzystwem. By chociaż trochę rozumiał ten koktajl emocji z którym wracałam do domu.
Wróciłam do siebie, mój chłopak wyszeł z pieskiem mi na spotkanie - tak jak wcześniej siostra, aby zgarnąć mnie po drodze.
Pamiętam jak kiedyś rozpoznawałam z daleka F. po chodzie - szedł sztywno, szybko, z napiętymi barkami i zaciśniętymi pięściami. Zawsze wyglądał tak, jakby był w drodze spuścić komuś wpierdol i kiedyś mnie to bawiło (sama idea, że on komuś spuszcza wpierdol była zabawna i jakaś taka out of charakter), bo przez ten charakterystyczny sposób poruszania mogłam go rozpoznać nawet z daleka.
I dokładnie na tej samej zasadzie - aż sobie przypomniałam o F. - poznałam wczoraj w tłumie ludzi, na ulicy po zmroku mojego chłopaka. To była tylko jedna z dziesiątek sylwetek widocznych z daleka, ale szedł tak lekko, jakby podskakiwał z radości. Rozluźnione ramiona miękko pracowały przy każdym kroku, a fryzura powiewała. Rozglądał się na boki.
Wyszłam na przeciw im i zawołałam szczenię moje kochane, nie widziane całe kilka godzin. Nie od razu mnie poznała, najpierw zatrzymała się niepewnie, ale jak usłyszała mój głos - zapiszczała, ogon zamachał i rzuciła się w moją stronę. a potem skakała wokół mnie. Za nimi też tęskniłam. I też się poryczałam ze wzruszenia opędzając się przed psimi buziaczkami i próbując dać buzi człowiekowi.
Nie wiem co się ze mną dzieje! Dlaczego tyle wielkich emocji! Tyle wdzięczności za moich bliskich! Za to, że jestem kochana i kocham! Za to, że żyjemy!
Po prostu ryczę wzruszona od wczoraj.
A przed pujściem spać nie miałam przestrzeni - a mój chłopak chyba nie miał uważności (?) - by przekazać mu ten cały kołowrotek emocji i jak wiele ten dzień mi zrobił w emocjach i jak mi samej teraz trudno, bo NIE WIEM JAKA EMOCJA WE MNIE PRZEWAŻA. Ulga? Wdzięczność? Tęsknota? Radość? Smutek? Strach? Trwoga? Spokój? Poruszenie? Wszystko na raz!
A on mi już na tym nowym materacu, po zgaszeniu świateł i po długiej cieszy na wyciszenie wyznaje "Wiesz, nie mogę się doczekać, aż pojedziemy na święta do domu. Tęsknię za nimi. Bardziej niż myślałem, że tęsknię. Tak dawno ich wszystkich nie widziałem, aż 2 miesiące temu." I znowu się poryczałam. Bo rozumiem. Dla niego to jest nowe. On też się tego uczy. Do tej pory (przed związkiem ze mną) nie było po prostu w jego życiu miesiąca w którym by nie był w domu rodzinnym. A teraz... ech.
Ja tęsknię za kuzynem niewidzianym od roku, a on za rodzicami nie widzianymi od miesiąca (bo spotkaliśmy się w puszczy, ale byli chorzy, a wcześniej byliśmy wszyscy razem na koncercie). To jest to samo uczucie.
I bardzo rozumiem tę potrzebę bycia blisko z bliskimi, ale też budowania własnego życia.
---
A mam FOMO bo znowu mam wrażenie, że równi członkowie rodziny robią więcej i lepiej niż ja. Że ja źle zarządzam czasem itp.
A!
I jeszcze coś - jak byłam u siostry, podczas włosingu zadzwoniła pani. Zaprosiła mnie na rozmowę kwalifikacyjną w związku z ogłoszeniem ze stycznia. xD Chyba zeszłego roku. xD No więc idę - najwyżej nic z tego nie będzie.
5 notes
·
View notes
Text
Brzydka zabawa- wpis chyba polityczny
Najłatwiej obrócić niezadowolenie słabych znajdując winnego. Tym razem to ukraińskie dzieci ponoć zabierają nam kasę. Te, których matki nie pracują. Bo są niepełnosprawne, mało wykształcone, mają małe dzieci lub/ i niepełnosprawne. czyt, na blogu
Organizujemy w Jankowicach piękne mieszkanie dla rodziny uchodźców. Remont, a była to ruina pozostawiona przez lokatorów przed laty, kiedy nie była naszą własnością, sfinansowało Leroy Merlin. Problem, jak zwykle polega na tym, że prości ludzie niechętnie zmieniają miejsce zamieszkania, nawet jeśli to miejsce mało przypomina mieszkanie. A nasi- starsi państwo z córką i wnukiem utknęli w Zochcinie…
0 notes
Text
Nie wiem czy to ktoś zobaczy, nie obchodzi mnie to. Chcę po prostu tutaj to dodać.
Jest w mojej szkole dziewczyna, śliczna nie tylko z makijażem, szczupła, idealny nos, usta, brwi, oczy, dłonie, talia, WSZYSTKO. Jest perfekcyjna, mądra, jest dobra z większości przedmiotów. Ma chłopaka, nie zbyt ładny, zdecydowanie mogłaby mieć kogoś lepszego z charakteru i wyglądu. Ma idealny charakter, słodka, nieśmiała, miła. Wychodzi słodko i idealnie na wszystkich zdjęciach. Jest tancerką.
Dlaczego to nie mogę być ja?.... Dlaczego muszę być tą grubszą od wszystkich koleżanką, która nie może ogarnąć swojego charakteru? Tak bardzo chcę być miła, urocza, cicha, pomocna...ale nie potrafię. Codziennie oszukuje siebie próbując taka być. Jej usta idealne, równe-moje małe krzywe. Jej skóra gładka i promienna-moja matowa z wypryskami na czole. Jej oczy niebieskie, piękne-moja jedna powieka opada sprawiając, że moja twarz wygląda krzywo a pieprzyk w rzęsie sprawia że moje rzęsy są nie równe. Jej zęby idealne, równe-moje krzywe. Jej włosy idealne-moje nie ważne co z nimi zrobię wyglądają źle, czasem skupiając się w pojedyncze pasma. Jej ciało szczupłe, drobne, idealne- ja wyglądam jak pierd*lona świnia. Duże uda, brzuch, ramiona, druga broda.
Dlaczego nie mogłam się urodzić taka jak ona? Dlaczego nie mogę być taka piękna? I nie, nie mam idealnego życia i kochającej się rodziny. Miałam 3 ojczymów, pierwszy był zdepresowany- ciągnął moją mamę na dno. Drugi- ex wojskowy z anger issues. Prawie codzienne znęcanie się psychiczne. Trzeci i ostatni- alkoholik. Mnóstwo nerwów, stresu. Okradał nas a jedyne co robił to pił. Mówi się, że nie ma osób idealnych, a jednak. Ona jest ideałem. W domu ma dobrze, ma śliczne mieszkanie, piękny pokój. Jej mama dba o nią, nie ma tam patologi. Skąd wiem? Na początku tamtego roku szkolnego ,,przyjaźniłam się" z nią. Po czym zostawiła mnie nie wiem czemu i zaczęła na mnie krzywo patrzeć. Przysięgam, że nic nie zrobiłam.
Nie wiem czemu tak bardzo jej nie lubię. Zazdrość? To jak mnie potraktowała? Ze mną jest coś nie tak? Chciałabym wyjechać za granicę sama, otworzyć restaurację, każdy wieczór móc spędzać oglądając zachód słońca na plaży. Chcę mieć fajnego chłopaka, spokojne życie. Pewnie proszę o za dużo bo kto chciałby takiego prosiaka jak ja. Boję się, że skończę jako nieszczęśliwa pato kobieta, pracującą w brudnym sklepie osiedlowym mieszkająca w pato brudnym mieszkaniu z mężem alkoholikiem i trójką dzieci. Nigdy nie cięłam się, zawsze bałam się...a może wcale nie mam tak źle i wszystko wymyślam? Niektórzy dorośli mówią, że jestem mądra, dojrzała. A może tylko kłamią? Dlaczego taka nie mogę być przy znajomych? Dojrzała, poważna. Dlaczego nie mogę się przestać śmiać jak idiotka gdy ktoś pokazuje mi coś? Każda próba diety i schudnięcia kończy się niepowodzeniem. NIGDY nie schudłam, zawsze tylko tyjẹ.
Zazdrość jaką odczuwam wobec tej dziewczyny jest większa niż kiedykolwiek do kogokolwiek innego. Zawsze idzie znaleźć słaby punkt, jakąś wadę. Coś co sprawi, że ta osoba nie będzie tak zazdrosna. U niej jest to niewykonalne, nic co mogłoby sprawić, że mi ulży i nie będę tak zazdrosna. Wiem, że jestem okropna, czasem myśle o tym co by było gdyby z jakiegoś powodu w końcu przestała być taka idealna? Czy w końcu by mi ulżyło? Boje się, że za 10 lat gdy będę mieszkać sama, niby o niej zapomnę, jednak jakoś przypomnę sobie i całe moje szczęście ulotni się.
Jeżeli ktoś to przeczytał, dziękuję. Jeżeli nie, trudno.
27.01.2025r.
1 note
·
View note
Text
Siła samotności
Patryk siedział przy małym biurku, na którym leżały porozrzucane kartki papieru. Pióro w jego dłoni spoczywało jakby w zawieszeniu, czekając na słowa, które miały z niego wypłynąć. Zielone oczy mężczyzny wpatrywały się w przestrzeń za oknem, gdzie świat spowijała szaruga. Długie blond włosy opadały mu na ramiona, jakby i one były ciężkie od uczuć, które nosił w sercu.
Każdy wieczór wyglądał podobnie. Cisza, która otulała jego małe mieszkanie, była jednocześnie jego schronieniem i więzieniem. Samotność nie była wyborem, lecz nieproszonym gościem, który rozsiadł się w jego życiu i odmówił odejścia. Patryk pisał o niej w swoich wierszach, nadając jej imiona, których nikt inny nie odważyłby się wypowiedzieć. Nazywał ją "cieniem nadziei", "nieobecnym dotykiem" albo po prostu "pustką".
Miłość, o której marzył, była jak odległy księżyc - piękna, ale nieosiągalna. Pamiętał te chwile, kiedy jeszcze wierzył, że ktoś odnajdzie w nim to, co sam widział w innych. Pragnął bratniej duszy, kogoś, kto zrozumiałby jego spojrzenie, kto usłyszałby jego milczenie. Ale lata mijały, a jego życie przypominało coraz bardziej zamkniętą księgę, której nikt nie chciał otworzyć.
"Czy miłość ma jeszcze sens w dzisiejszym świecie?" - zastanawiał się, wpatrując się w migoczące światła miasta. - "Czy to tylko iluzja, za którą wszyscy ślepo gonią, by w końcu odkryć, że nie istnieje?" Jego wiersze pełne były tych pytań, ale odpowiedzi nigdy nie nadchodziły. Pisał o swojej niespełnionej miłości, o kobietach, które widział na ulicach, a które znikały z jego życia równie szybko, jak się w nim pojawiały. Opisywał ich uśmiechy, które nigdy nie były dla niego, ich spojrzenia, które omijały go, jakby był niewidzialny.
Były chwile, kiedy jego serce wypełniała gorzka rezygnacja. Nie wierzył, że coś się zmieni. Los samotnika był dla niego jak wyrok, którego nie można odwołać. Ale mimo to pisał. Każdy wiersz był aktem buntu przeciwko rzeczywistości, próbą uchwycenia czegoś, co choć na chwilę nadałoby sens jego istnieniu.
"Moje życie to samotna podróż, w której nikt nie chce do mnie dołączyć", napisał pewnego wieczoru. "Ale może w tej samotności jest jakaś prawda, której inni nie potrafią dostrzec? Może to właśnie ona mnie uczy, kim jestem?" Mimo wszystko nie przestawał tęsknić za czymś więcej. Za ciepłem, za dotykiem, za głosem, który powie: "Rozumiem cię, Patryku. Nie jesteś sam."
Ale te słowa pozostawały tylko marzeniem. I tak mijały dni, jeden po drugim, a on pisał. A samotność - wierna i nieustępliwa - była jedyną towarzyszką, która nigdy go nie opuszczała.
#poezja#wiersz#wiersze#poeta#poetka#literatura#artysta#proza poetycka#tomik poezji#poezja nowoczesna#poezja polska#wiersz biały#autor#autorka#pisarz#pisarka#sztuczna inteligencja#ai
0 notes
Text
Planowanie podróży do Turcji na własną rękę to wyzwanie, które zdecydowanie warto podjąć. W tym kraju znajduje się wyjątkowe połączenie kultur, historii i krajobrazów, których nie sposób znaleźć gdzie indziej. Od tajemniczych ruin Efezu przez malowniczą Kapadocję po tętniący życiem Stambuł - Turcja zapewnia różnorodność, której nie można przeoczyć. Chciałbyś zanurzyć się w lokalnym życiu, smakować uliczne jedzenie w Izmirze czy spacerować po osmańskich uliczkach Safranbolu? Dzięki dobrze przygotowanemu planowi podróży wszystko to jest w zasięgu ręki. Przygotuj się na przygodę pełną niespodzianek i niezapomnianych chwil. Czytaj również o rekinach w Turcji Przeloty. Gdzie szukać i na co zwracać uwagę? Wybierając się do Turcji na własną rękę, warto zwrócić uwagę na kilka kluczowych aspektów dotyczących przelotów. Po pierwsze, zacznij poszukiwania od znanych wyszukiwarek lotów, które potrafią porównywać oferty wielu przewoźników. Korzystanie z takich serwisów pozwala zaoszczędzić czas i pieniądze, prezentując najbardziej korzystne opcje. Pamiętaj, że czasem loty do mniej popularnych lotnisk mogą być tańsze niż do dużych węzłów komunikacyjnych, a przemieszczanie się w Turcji jest stosunkowo łatwe i niedrogie. Przeloty. Gdzie szukać i na co zwracać uwagę? / shutterstock.com / Foxys Forest Manufacture Kiedy już znajdziesz interesujące połączenie, sprawdź bezpośrednio stronę linii lotniczych. Często oferują one dodatkowe zniżki lub możliwość zbierania punktów lojalnościowych. Kolejna wskazówka: unikaj rezerwacji na ostatnią chwilę, chyba że grasz w ruletkę z niepewnymi last minute. Optymalny czas na zarezerwowanie miejsc to trzy miesiące przed planowaną podróżą. Sprawdź także opinie innych podróżników dotyczące przewoźników obsługujących trasy do Turcji. Każde doświadczenie jest inne, a znajomość niuansów różnych linii potrafi pomóc. Ostatecznie, przy planowaniu przelotu, nie zapomnij uwzględnić bagażu rejestrowanego. Pamiętaj także o innych oddzielnie płatnych usługach, które mogą wpłynąć na całkowity koszt podróży. Zobacz też co warto przywieźć z Turcji na prezent Noclegi. Z jakich opcji skorzystać? Szukając noclegów w Turcji, warto zastanowić się nad kilkoma opcjami, które pomogą uczynić podróż bardziej niepowtarzalną. Wielu turystów decyduje się na hotele typu "all inclusive", które oferują wygodę i pełen pakiet usług. To opcja dobra dla osób chcących cieszyć się całkowitym relaksem bez konieczności szukania restauracji czy atrakcji. Niemniej jednak, dla tych pragnących zatopić się w lokalnej kulturze i kosztować życia w Turcji od podszewki, doskonałym wyborem będą pensjonaty rodzinne czy małe butikowe hotele. Te obiekty często położone są przy urokliwych uliczkach w mniej uczęszczanych dzielnicach i pozwalają poznać lokalny folklor oraz przyzwyczajenia mieszkańców. Alternatywą dla tradycyjnych noclegów mogą być także hostele, szczególnie w dużych miastach takich jak Stambuł czy Kapadocja. Takie miejsca nie tylko oszczędzają budżet. Równie łatwo umożliwiają tworzenie niezapomnianych spotkań z innymi podróżnikami z całego świata. Zdarza się, że hostel organizuje wspólne wycieczki czy wieczory integracyjne. Dzięki temu sprzyja nawiązywaniu znajomości. Nie można zapominać o opcji wynajmu prywatnego poprzez aplikacje takie jak Airbnb. Takie rozwiązanie daje swobodę poruszania się po zakątkach Turcji, kiedy samodzielnie decydujesz o harmonogramie wyjazdu i preferencjach. Wybierając mieszkanie lub dom, można poczuć się jak miejscowy przez chwilę – to niezwykle wartościowe doświadczenie. Bez względu na wybór, zawsze warto zwrócić uwagę na opinie innych podróżników i uważnie czytać opisy ofert. Kalkulując koszty noclegu w poszczególnych miejscach, pamiętaj też o lokalizacji względem największych atrakcji – czasami warto dopłacić za obiekt bliżej centrum miasta lub przy samej plaży. Szczegóły mogą mieć ogromne znaczenie w ogólnym komforcie i zadowoleniu z podróży po Turcji na własną rękę. Sprawdź, co zabrać do Turcji
Jak poruszać się będąc w Turcji? Turcja to kraj, w którym z łatwością można podróżować różnymi środkami transportu. Kolej jest stale rozwijającym się sposobem poruszania się po kraju. Swego czasu podróżowałem pociągiem z Stambułu do Ankary i byłem zaskoczony komfortem oraz punktualnością. Piesza wycieczka po mieście również nie zawiedzie, zwłaszcza w miejscach takich jak Stambuł czy Kapadocja, gdzie każdy zakręt kryje coś ciekawego. Komunikacja miejska jest dobrze rozwinięta, autobusy i tramwaje to pewny sposób na odkrywanie nowych miejsc bez obaw o korki. Do długodystansowych podróży znakomicie sprawdzi się sieć autokarowa. Dla przykładu, dogodnie kursująca linia autokarowa zapewnia połączenia między większymi miastami, takimi jak Antalya, Izmir czy Bursa. Po przemierzeniu Turcji wynajętym samochodem mogę potwierdzić, że to absolutna łatwość odkrywania mniej turystycznych zakątków, jak urokliwe zatoki na południowym wybrzeżu. Jak poruszać się będąc w Turcji? / pexels.com / Oleksandr P Transport w Turcji nie ogranicza się do lądu. Podróż promem po Bosforze najlepiej pozwala nacieszyć się widokami Stambułu z zupełnie innej perspektywy. Loty wewnętrzne są szybkie i elementarne w planowaniu podróży między bardziej oddalonymi regionami jak wyspy Egejskiego Wybrzeża a wschodni habitat lądowego Turcji. Różniące się ceną i dostępnością środki transportu umożliwiają każdemu odwiedzającemu odkrywanie kraju na swój sposób. Kluczem jest elastyczne podejście do planowania, dzięki któremu zyskasz niezapomniane doświadczenia bez względu na obraną trasę. Zobacz także czas trwania lotu do Turcji Czy warto zadbać o ubezpieczenie? Odwiedzając Turcję na własną rękę, warto pomyśleć o ubezpieczeniu, które zapewni spokój ducha podczas podróży. W Turcji jest wiele atrakcji, ale nieprzewidziane zdarzenia mogą skutecznie zakłócić nasze wakacyjne plany. Ubezpieczenie podróżne to nie wydatek, ale raczej inwestycja w spokój i bezpieczeństwo. Obejmuje ochronę od rezygnacji z wyjazdu, opóźnionych lotów i problemów zdrowotnych, które mogą wymagać kosztownej opieki medycznej za granicą. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że dobrze skrojona polisa pokryje wszelkie koszty niespodzianek i pozwoli skupić się wyłącznie na czerpaniu radości z odkrywania tego niezwykłego kraju. Bez względu na rodzaj podróży – od luksusowych wypraw po backpackerskie przygody – odpowiednie ubezpieczenie to klucz do bezstresowego urlopu. Warto zainwestować trochę czasu na wybór odpowiedniej oferty, dopasowanej do indywidualnych potrzeb. Sprawdź również sylwester w Turcji Co warto wiedzieć planując podróż do Turcji na własną rękę? Turcja na własną rękę to fantastyczna propozycja. Zacznij od wyboru odpowiedniego lotniska. Popularne są Stambuł, Antalya czy Izmir, ale zwróć uwagę na sezonowe promocje. Miejscowa komunikacja jest niezwykle interesująca. Dolmuş, tureckie mikrobusy, wożą tanio i często. Pomogą dotrzeć do mniej znanych zakątków, gdzie kryje się prawdziwa Turcja. Jeśli autem — ostrzegam. Ruch uliczny jest intensywny, a styl jazdy tureckich kierowców potrafi zaszokować niejednego europejskiego turystę. Warto zaznajomić się z podstawami języka tureckiego — choćby zwrot „Teşekkür ederim” przywita Cię częstymi uśmiechami miejscowych. Pamiętaj o wizach, dostępne są online dla obywateli niektórych krajów. Co warto wiedzieć planując podróż do Turcji na własną rękę? / shutterstock.com / Vitalii Matokha Kultura? Zrób notatkę o zasadach zachowania w meczetach: zdejmij buty, przykryj ramiona. Negocjacje na bazarach to niemal obowiązek. Wodnista herbata w szklance to klasyka — nie trać okazji, by skosztować! Pogoda zmienia krajobraz jak kalejdoskop; przygotuj kapelusz i krem z filtrem na wybrzeża oraz ciepłą odzież na Kapadocję zimą. Kuchnia turecka to osobny rozdział — döner, kebaby czy rakı czekają do odkrycia. Smacznego! Uważaj jednak na surową żywność i wodę z kranu w mniejszych miejscowościach. Zapewnij sobie dostęp do lokalnego internetu.
Turcja używa nieco innego sygnału GSM; sprawdź roaming lub kup kartę SIM. Gotówka? Lokalna waluta przyda się wszędzie mimo popularności kart płatniczych. Podejdź do planowania z otwartym umysłem i niezbyt sztywnymi ramami czasowymi — niespodziewane przygody bywają najcenniejsze!
0 notes
Text
Rozalia postanowiła odwiedzić Gabrielę, by pochwalić się ciążą. Tam spotkała Maurycego, który zdawał się z nią flirtować... Ale co on tam właściwie robił?
Tymczasem Józefa odwiedził Walery. Rozmawiał z nim na temat wioski i planów na przyszłość. Choć Józef nie dorównywał mu obyciem czy wiedzą, Walery doceniał jego użyteczność i zaproponował, by Franciszek zaczął u niego pracować po ukończeniu wiejskiej szkółki. Miał mieć zapewnione małe mieszkanie i godziwą pensję.
0 notes
Text
Jak już wszystkim wiadomo globaliści zapowiedzieli wprowadzenie "uniwersalnego dochodu podstawowego" na całym świecie dla wszystkich, również dla nie pracujących.
W krajach okupowanych przez komunistów mawiano: "czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy", oraz: "jedno gówno, ale po równo".
Nie łudźmy się - zarówno proleci, jak i kolorowi (czyli większość tzw. "wyborców" w naszych krajach) zgodzą się na to z przyjemnością.
I z przyjemnością przestaną pracować (ich praca jest, tak, czy owak, coraz mniej potrzebna i coraz mniej możliwa - ludzi "do łopaty" potrzeba z każdym rokiem coraz mniej).
W zamian za kilka groszy na mieszkanie, piwo, porno i tanie, trujące żarcie - zaakceptują wszystkie żądania globalistów, wszelkie ograniczenia wolności (z której i tak wcześniej nie korzystali; "niech mnie podsłuchują, nie mam nic do ukrycia" 😂).
Degeneracja i wymieranie setek milionów takich "ludzi" zostanie w najbliższych latach przyspieszona przy pomocy rozmaitych wirusów i szczepionek.
Natomiast ci, którzy odmówią w tym udziału, zostaną odcięci od możliwości posługiwania się pieniędzmi, od kształcenia się, podróżowania i pracy.
Będą to małe grupki ludzi, przypominających 'dzikusów' z Huxley’owskiego "Nowego, wspaniałego świata". Taką przyszłość chcą nam nasi władcy stworzyć już w ciągu najbliższych kilku lat.
Jedyną szansę na uniknięcie tego koszmaru daje wybuch ogromnie krwawej, globalnej wojny DOMOWEJ - narodów przeciw swym rządom.
M. D.

0 notes
Text
Refleksje o rzeczach na które nie miałam czasu przez szarżujący luty, a na których spisanie znalazłam przestrzeń teraz, w marcu
6-06-2023
Obejrzeliśmy wczoraj “The last of us” odcinek nr 3.
TYLE słyszeliśmy już o tym od znajomych, że to będzie wyciskasz łez, ale nie spodziewałam się, że będę ryczeć z innych powodów i z innych szalenie emocjonujących (i emocjonalnie zagranych) scen, aż 5 razy podczas seansu.
Programista mówił, że wzruszył się dwa razy i od 2 tygodni trąbił, że MUSZĘ to obejrzeć!
Mój chłopak za którymś razem spłakał się tak bardzo, że musieliśmy dać pauzę, bo sobie okulary ubrudził.
Ja łkałam, całą mną wstrząsało wzruszenie.
OMG!
Ktoś, kto to w ten sposób napisał... a potem to, jak to zagrali aktorzy i nagrała ekipa to jest coś... Ech.
Po tym odcinku, chociaż było WCZEŚNIE nie byłam w stanie nic więcej oglądać.
Usiedliśmy z O. na przeciwko siebie na kanapie, trzymaliśmy się za ręce, patrzyliśmy się sobie w zaczerwienione, opuchnięte i błyszczące od łez oczy i te spojrzenia mówiły więcej niż słowa. Jak dobrze, że mamy siebie. O. zauważył, że żadne z nich nie musiało mówić drugiemu, że kocha - raz padło potwierdzenie. Ale kurde. Byłam tak wzruszona, tak cudownie było utulać mojego chłopaka...
Ten odcinek skłonił mnie do myślenia o tym jakie wszystkie dzisiejsze problemy, wszystkie małe kroczki, wszystkie potknięcia i porażki są w szerszej perspektywie nieistotne. Jak ważny dla mnie jest mój partner i wspólne życie, które toczymy... Tak się cieszę, że mogę wyznać i usłyszeć wyznanie “tak się cieszę, tak jestem wdzięczny/czna że jesteś w moim życiu”.
Ten odcinek mnie przejechał. Zeszły tydzień 27.02-5.03 kolejno: wywrócił mi życie diagnozą ADHD, położył przeziębieniem (stres jeszcze wcześniejszego tygodnia obfitującego we wrażenia, prawdopodobieństwo zarażenia od mojego wtedy chorego partnera plus moja psychosomatyka przetrawiająca diagnozę ADHD “na spokojnie”, a najlepiej “leż i zajmij się swoim życiem” wybrała strategię chorobową), potem był okres (wyjątkowo bolesny i krwawy), jako trzeci dający popalić całemu organizmowi w tym tygodniu był odcinek serialu. wybitny odcinek serialu. Po prostu CAŁA byłam czuciem, wzruszeniem, bólem, miłością, radością, spokojem.
By coś z sobą zrobić, by jakoś uspokoić tą burzę, ten dający spokój, ale jednak wyciskający z oczu łzy dystans do życia i do TU i TERAZ poszłam umyć naczynia po całym weekendzie.
Przygotowałam maseczkę octową do włosów na rano (teraz w niej siedzę), przygotowałam też złote mleko dla nas dwojga na rano, znalazłam przepis na obiad, który dziś ugotuję... Ech. Postanowiłam, że rano kupię kwiaty do domu. Nasze mieszkanie jest pełne kwiatów: zielonych, doniczkowych, przypraw. Ale nie kwitnących kwiatów. Więc dziś rano kupiłam róże myśląc o pięknym życiu w post-apokaliptycznym świecie jakie zdecydowali się (uparcie i wbrew wszystkiemu) wieść Bill i Frank.
Znalazłam też wczoraj szkolenie certyfikowane, dające uprawnienia na które bardzo chcę się udać. I zrealizować je najprędzej jak mogę. Myślę, że najszybciej w kwietniu. Bardzo zapaliłam się do pomysłu, a opcja starania się o grant na inny wymyślony przeze mnie projekt przeleciała mi przed nosem w lutym, więc to, co miałam zaplanowane i tak musi ulec zmianie: zrobiła się luka i “brak dokonań w CV”. Mam przestrzeń - przynajmniej w teorii (bo szczeniaczek jednak jest bardziej wymagający niż myśleliśmy). Mogę ją zagospodarować na naukę. Inwestowanie w siebie jest ok - wciąż muszę to samej sobie przypominać, by przeskoczyć poczucie winy. Przeskoczyłam, że wydawanie kasy na swoje ubrania czy przyjemności jest okay, więc przeskoczę i w tym obszarze!
Za kilkanaście dni W TEORII mam występ na scenie. Nie zabiegałam o to. Po prostu mnie postawiono przed faktem dokonanym. Oczywiście mam wybór: nie muszę wcale wyjść na scenę, ale to jest fenomenalna okazja! Będę występować jako członkini grupy nieformalnej i JESZCZE NIE WYBRAŁAM co zaprezentuję, ani jak (chociaż akurat to “JAK” jest mi narzucone - po prostu ma być groza). I mam taką myśl w związku z tym: czasami sobie zarzucam, że rozbijam się na drobne, że zamiast się angażować w coś co da mi dochód to idę tam, gdzie mnie coś ciekawi po to by po prostu dowiedzieć się więcej, a w czym jestem nowicjuszką. Tak w zeszłym roku trafiłam na warsztaty osób zawodowo prezentujących historie, takich bajarzy, takich pieśniarzy jak Homer. I było to fascynujące! Świetnie się tam bawiłam, świetnie odnalazłam. A teraz te znajomości odzywają się i zapraszają do współuczestnictwa... i wspólnego zarabiania! Serio. Z tego co mnie jara może iść kasa.
Tylko muszę ogarnąć co opowiedzieć, przetrenować to, nagrać, wysłać nauczycielowi, dostosować się do jego wskazówek, poprawić styl i... wyjść za kilka dni na scenę. Wow.
Tak jak mówiła moja terapeutka: w tym co lubisz, w tym co kochasz jest życie, a z życia będą pieniądze. Na życie.
To oczywiście figura stylistyczna, skrót myślowy. Sens jest taki by robić to do czego nas ciągnie, z czego mamy przyjemność, predyspozycje, a nie do czego chce się nas naginać.
I może w tym być dużo racji.
Muszę jeszcze do mojego nauczyciela napisać i mu wszystko przedstawić... Ech. Ale najpierw historia i nagrywka.
Bardzo mnie to stresuje i bardzo nakręca, ekscytuje. :D
*
W weekend wraz z O. w niedziele wybraliśmy się spontanicznie na śniadanie do nowej restauracji w pobliżu. Postanowiliśmy, że zabierzemy ze sobą naszą psóreczkę (bo można tam zabierać pieski). Jejku! Jedno BINGO, bo okazało się, że jedzonko jest pycha tak bardzo, że z kapci można wylecieć! A drugie BINGO, bo nasza psórka co prawda nie była spokojna, była straszną wiercipiętką (okręciła się smyczą kilka razy wokół stolika i parę razy nawet wokół doniczek stojących obok naszego stolika xD), ale przełamała strach i weszła pośród jedzących ludzi, wytrzymała cichutko pod stołem podczas gdy jedliśmy śniadanie, a potem z entuzjazmem poprowadziła nas (!) do domu z powrotem. Pieszo! (przypominam: to jest 15 tygodniowy szczeniaczek, który na większości stras chodzi o krok za nami, trzeba ją namawiać do przejścia każdego metra lub nosić na rączkach, obcy ludzie ją tak przerażają, że nie może się załatwić ze strachu na trawniku... a tu ma nas dwoje i nagle jest rozbrykaną, ciekawką, wąchającą kuleczką szczęścia... uwielbiam weekendy).
*
Chyba tego też nie odnotowałam w pamiętniczku, a jest warte odnotowania. W ostatni czwartek, kiedy organizm walczył z chorobą i gorączką, a już było o niebo lepiej niż w środę, którą przeleżałam w chorobowych majakach - mój chłopak zorganizował mi rozrywkę w postaci poprowadzenia sesji RPG.
Z jego kuzynem, online, bez konieczności wstawania z łóżka (ale stałam, siedziałam na krześle w szlafroku :P).
Na samo wspomnienie zacieszam!
Bez zadęcia, bez starania się, czysta rozrywka i zabawa! Świetnie przygotował mapki miejsca, które mieliśmy do eksploracji, świetną historię poprowadził. No po prostu... Było czadersko. A karty postaci losowaliśmy - więc nawet nie musiałam się wysilać specjalnie na tym polu. :D A jednocześnie miałam olbrzymi fun!
Jeszcze rok temu marzyłam by mieć ekipę do grania w RPG, bo kiedyś tak bardzo tę rozrywkę lubiłam. A teraz? O proszę, mogę! :D Bardzo się cieszę!
Za 3 tygodnie będziemy grali w gronie moich przyjaciół, GM jest O. - po prostu zaprosił chłopaków.
*
Inna sprawa, która jest moim zdaniem warta nadmienienia, a co przepadło w natłoku zdarzeń i wydarzeń sprzed kilku tygodni: jest jednak tak, że wszystkie relacje ulegają zmianie i wymianie. Że momenty życia, zmieniające się priorytety powodują też ciągłą wymianę potrzeb, zmianę punktów odniesienia i zmianę poglądów.
To tak kolektywnie i z dystansu już ubrane w słowa przemyślenia o relacjach, bo spotkania ostatniego miesiąca dobitnie to pokazały, a nie wszystko miałam okazję opisać.
Na tę refleksję składa się kilka przemyśleń po paru spotkaniach. Brak czasu i przestrzeni (istny maraton WYDARZEŃ zeszłego miesiąca) sprawił, że miałam okazję spisać (przemielić, przetrawić i wypluć by sobie to poukładać w głowie) o spotkaniu z rodziną, z kuzynkami wśród których do tej pory zawsze znajdowałam głębokie zrozumienie dla moich planów na życie względem planów rozrodczych, gdzie nigdy nie byłam o to ciśnięta, a zawsze akceptowana jako ja-solo, wspierana. Wśród których latami też bardziej czułam swoją samotność, ale nie dlatego, że one (kuzynki) dawały mi znać, że samotna jestem mniej wartościowa - przeciwnie! Byłam zawsze chciana i mile widziana bez względu na to czy z kimś byłam czy nie (to była moja potrzeba, nie ich, ja do “klubu” rodzinnych wiedźm należałam, bo tu, w tej rodzinie się urodziłam i kropka). Po prostu zawsze rodzinnie spotykaliśmy się w okolicznościach w których rozmowa o parach, o RODZINIE, Boże Narodzenie, rozmowy o rodzicach, o zaproszeniu do życia partnera z którym się buduje przyszłość jest dla mnie nie nieodłącznym elementem spotkań rodzinnych i myśli o rodzinie, myśli o tym za czym tęskniłam i patrzenia latami tęsknie na co moje kuzynki miały, a ja nie. Ale nie miałam z tego tytułu do niż żalu, ani nie czułam się odrzucona - przynajmniej w tej chwili nie przypominam sobie takiej sytuacji. Na polu innych mechanizmów rodzinnych owszem - za wyłamywanie się z roli, ze schematu jaki w rodzinie mi przypisywano raz za razem dostawałam, byłam nieakceptowana, burzyłam krajobraz. Na polu relacji partnerskich większe było niezrozumienie moich krewnych dla tego, że np: łączę możliwość wyjazdu na wakacje z partnerem, a nie solo, bo podróż solo zwyczajnie kosztuje więcej i nie było mnie na to stać (tego nie czaiły, bo miały inne doświadczenia lub/i nie pamiętały jak bardzo ciężko bywa będąc samej) - chodziło o wymiar wsparcia emocjonalnego i ekonomicznego, które każda z nas, z innym temperamentem i innym zestawem zachowań potrzebuje w innym wymiarze, czerpie w innym modelu.
No i teraz okazało się, że jak wszystkie (polskie) kuzynki są ciężarne lub mają malutkie dzieci to to zrozumienie, które okazywały dla moich wyborów uleciało, a życie o jakim marzyłam je mierźwi - być może dlatego, że one na jeszcze kilka lat mają logistyczne utrudnienie by w takim życiu uczestniczyć (i je to wkurza), albo dlatego, że po prostu nie interesuje ich co u mnie, bo bardziej angażuje je własny etap życia. No nie wiem. Musiałabym zapytać ich, aby wiedzieć, a jeszcze chwilę nie będzie okazji. W dodatku im jesteśmy starsze tym każda z nas jest na innym spectrum szurstwa xD - gdyby przedstawić to graficznie, zakładając, że poglądy na zasady rządzące światem to linia, to jej lewa strona reprezentowałaby osoby kalkulujące maksymalnie w granicach potwierdzonych badań naukowych, zbadanych praw i zasad działań, zakładających, że wszystko da się opisać naukowo, a to czego nie wiemy damy radę również rozpykać w laboratorium, jednocześnie być w wielkiej opozycji do każdej teorii, która zakłada wypływ na funkcjonowanie organizmów żywych uczuć czy innych wykładników do wykpienia, bo “nie naukowych”. Zaś przeciwny koniec tej linii reprezentowałyby by ekstremalne poglądy osób, które uważają, że nauka to w przeważającej części upublicznionych danych to jeden wielki spisek, wyniki badań naukowy i praw to również fałszerstwo, bo nie zakładają wynikania z siebie spraw oczywistych, potwierdzonych przykładami z życia. Że najważniejsze jest holistyczne podejście do wszystkiego, szczególnie do organizmów żywych, które czują i żyją. I tu branie i stosowanie masy ekstremalnych zaleceń dotyczących głównie szeroko pojętej duchowości.
To na takim wykresie można by zaznaczyć idąc od lewej: 1 - gdzieś daleko od początku linii, ale też z daleka od środka, z zapasem zdrowej dawki ignorancji na wiele spraw (i niezdrowej ignorancji też - polityka i własne prawa jej nie interesują tak bardzo, że to osłabiające jest) będzie moja siostra: jak ją coś interesuje to przewierci temat od strony naukowych faktów i essa, a jak interesuje tylko trochę to zaangażuje (zmanipuluje) masę osób, które robią reaserch w jej imieniu (w tym mnie, ech... wkurza mnie to w niej i w sobie, że nie zawsze wyczaję co ona odpierdala i pomimo wyczulenia potrafię w to wpaść, jak w ostatnią sobotę - robiłam reaserch dla nas, dotyczący wspólnych planów, a ona po 3h zmieniła zdanie. To okay, zmienić zdanie, ale od początku wiedziała jakie kryteria biorę pod uwagę i po prostu czekała, aż zrobię research grrrr tak to przynajmniej odbieram). Potem bliżej środka, w równych etapach życia wahająca się to lekko w lewo to w prawo - ja. Potem, zdecydowanie bardziej w prawo kuzynka nr 2 - zanim wgryza się w duchowość misi dokładnie obcykać na czym to-to polega, jaka jest skala szurstwa w proponowanej filozofii lub aktywności, jakie korzyści i jakie zagrożenia to-to niesie. Miała okres w którym spała w pozycji lotosu w piramidzie, ale chyba zdecydowanie jest już za nią. Za to kuzynka nr 4 to jest coś co... im częściej z równymi osobami z rodziny rozmawiamy o niej, a właściwie o rozmowach z nią to coraz wyraźniej maluje się obraz osoby, która odleciała daleko, daleko na prawo... A jednocześnie robi 5 studia w bardzo ścisłej, naukowej dziedzinie nauki. Nie wiem jak jej się to łączy...
Ale to dygresja.
Nie opisałam, że jakiś czas temu spotkałam się po alarmujących smsach z moim przyjacielem Programistą. Byłam wtedy u rodziny O., jechaliśmy na koncert, panował nastrój radosny, ubieraliśmy krawaty i marynarki szykując się na koncert Ralpha Kamińskiego. Było super! W tej atmosferze dostaję smsa, którego treść zmyła mi uśmiech z ust. Wyszłam, wybrałam numer i pełna niepokoju zadzwoniłam do przyjaciela, bo wiadomość od niego brzmiała tak, jakby był o krok od najgorszego. Jakby go nękały myśli rezygnacyjne. Była przejęta, przestraszona. Pisał o samotności i o czymś, o czym nie chce mi pisać, a co mu nie daje tak bardzo spokoju, że nie może spać od kilku dni (a i tak ma problemy ze snem). Wprost pytał czy mogę z nim TERAZ wyjść na spacer. On tak nie ustawia się na spotkanie - jak pisze, że ma ochotę się spotkać to się ustawiamy na przyszły tydzień, nie “teraz”. Bardzo zaniepokojona czekałam aż odbierze.
Uspokoił mnie. Powiedział, że owszem, że trudno mu z samotnością (jak sama z doświadczenia dobrze wiem), ale nie takiej natury jest jego problem. Że coś się stało i musi ze mną porozmawiać, bo inaczej zwariuje!, ale rozumie, że w tej chwili dzielą nas kilometry, więc przepraszając, że mnie nastraszył ustawiliśmy się na spotkanie jak wrócę.
I spotkaliśmy się. I zaskakujące to było. Jak mi się teraz z nim łatwo rozmawia o tym, o czym kiedyś rozmawiało się z nim tak trudno. Chodziło o to, że kogoś (dziewczynę) ze swojego otoczenia dostrzegł jakby na nowo w nietypowych okolicznościach towarzyskich. I ku własnemu przerażeniu zaiskrzyło i z nią flirtował. I było miło! Ale po spotkaniu nękał się sam przekonaniem, że pewnie mu się wydawało, że pewnie nie ma co dopisywać do tego jakichś intencji, że chwila minęła i wszystko zaprzepaszczone itp itd. Ech, skąd ja to znam!? xD Skakał od racjonalizowania do fantazjowania, od łajania się co mógł powiedzieć, a czego nie powiedział, po w ogóle wrzucanie sobie, że mówił w ogóle, a potem do zaskoczenia, że w takich-a-takich okolicznościach był zdolny zachować się tak właśnie i to jest wow, rozpiera go duma i zdumienie, że znalazł w sobie odwagę do wyjścia ze strefy komfortu po wymyślanie wszystkich wyobrażonych w przyspieszeniu sytuacji “a gdyby” w których odwagi by w sobie nie znalazł i tak czy owak nic by z marzeń za związkiem nie było.
Sytuacja jest o tyle komplikowana, że jednocześnie podczas tego towarzyskiego spotkania i nagle okrytych możliwości wychodzenia poza własną strefę komfortu w sytuacjach damsko-męskich dowiedział się, że jego kumpela z zespołu, z pracy, taka osoba, którą on bardzo lubi, a która z tego co on mi relacjonuje lubi dawać mu sygnały, które moim zdaniem są dwuznaczne, a których on tak zupełnie nie czyta - że ta kumpela właśnie zakończyła baaaaaaardzo, ale to baaaaardzo długi związek (albo małżeństwo - nie wiem jaki mieli status prawny). Że akurat jest na etapie dzielenia majątku ruchomego i wychodzą na jaw różne zabawne niedogodności (np: ma konsole i gry, ale nie ma na czym grać, bo facet zabrał telewizor itp). I ta wiadomość go też skłoniła do galopujących kalkulacji: bo chociaż racjonalnie chce być dla koleżanki wsparciem - tak po prostu i po ludzku, bardzo przejął się tym co ona próbowała w lekkim tonie przekazać, zadał jej masę pytań, zapewnił, że w razie potrzeby może na niego liczyć i dzwonić - to trudno mu było ominąć myśl o tym, że ta dziewczyna jest osobą z którą może pogadać i powkurzać się na PMa, na sprzeczne raporty, które dostają od innego zespołu, mają takie samo hobby to kurcze... NAGLE zaczął widzieć w niej kobietę. Przedtem była fajną osobą z pracy z którą świetnie się dogaduje, a w momencie, kiedy okazało się, że laska “jest wolna” to nagle odkrył, że to kobieta. Po prostu: NAGLE i wiązała się z tym CAŁA FALA UCZUĆ! I to go przeraziło! Do tej pory wycinał tą część jej osoby z horyzontu, bo była w związku. A NAGLE DOSTRZEGŁ to i.... Bo przecież nic się nie zmieniło, a nagle w jego głowie zrobił się fikołek mający w poważaniu jego logikę i ludzkie odruchy! A to obudziło poczucie winy! Bo zamiast myśleć o tym, że osoba, którą ceni przechodzi teraz okropny okres życia on nagle, wbrew sobie, z siłą, której nie pojmuje i przez co czuje wstyd, ma poczucie winy i obrzydzenie: myśli o sobie! O tym, że to jest jego świetna szansa! Że się znają, lubią, wiedzą, że się dogadują w pracy niemal bez słów, że mają podobne poczucie humoru... On już widzi wspólną przyszłość i wtedy przychodzi zejście na ziemie, otrzeźwienie i przypomnienie sobie, że kurcze, że to co on sobie kalkuluje to najprawdopobniej ostatnie o czym myśli ona. I tu leci cała lawina myśli w dół: że takie myślenie jest do niczego, że na bank jej się nie podoba, bo nigdy w życiu nie podobał się osobie, która podobała się jemu, że pewnie jakiś inny typ jej się spodoba itp itd. Że jego szansa na cokolwiek minie i już zawsze będzie sam...
Słowem: czuje się jak najgorszy człowiek na świecie, bo nie rozumie co czuje, ale ma wrażenie, że czuje nieodpowiednie rzeczy.
Rozczulił mnie. Wzruszył. Dostał przytulasa wielkiego nad grzanym winem i zapewnienie, że wszystko co czuje jest OKAY, wszystko jest normalne i to okay, że myśli o sobie, ba! cieszę się, że w końcu dopuszcza do siebie te uczucia - to zdrowe!. Nie ma co się biczować niestosownością uczuć względem sytuacji: bo tych myśli nie forsuje w rozmowie z żadną z tych dziewczyn. To okay, że on ma to w głowie, kiedy z nimi rozmawia - one o tym nie wiedzą! Ważniejsze jest to, jak wybiera się zachować i o czym komunikować. Nie ma powodów do poczucia winy. Bo zachowuje się super! I to świetne, że ma refleksje! I super, że decyduje się póki co niektóre swoje nadzieje odłożyć na rzecz wsparcia koleżanki! Może je przegadać ze mną, albo po prostu bez wielkich oczekiwań zaprosić tą pierwszą na spacer! Że to jest mase możliwości! I czucie jest okay! Nawet jeżeli przytłacza! Miałam wrażenie, jakbym go na powierzchnie holowała po nurkowaniu głębinowym. Gdy wysłuchał mojego zapewnienia, pocieszenia i zachęcenia do rozmowy o tym co czuje zaczął zupełnie inaczej oddychać. Jakby właśnie nabierał tchu po nurkowaniu...
Fajny z niego typ.
I zapewnił mnie, że kiedyś do mnie dużo czuł, a teraz poradził sobie z tym i ceni mnie w swoim życiu jako przyjaciółkę i WIDZI, że jestem szczęśliwa z O. I to daje mu spokój i czasami jest mu trudno: bo też by tak chciał. Odpowiadam mu: rozumiem. Też tam byłam. Chciał skorzystać z okazji i zapytać czy on w ogóle, tak obiektywnie może się podobać, bo nie wie... Bo miał wrażenie, że mi się nie podobał. No i sama z siebie śmiechnęłam - mój chłopak mi też się “nie pdobał” w tych kryteriach, które uznałam za mój gust, a teraz, jak się zbudowała relacja to podoba mi najbardziej na świecie! Jestem być może najbardziej nieodpowiednią osobą na świecie by mówić o tym co może się podobać. Bo ja naprawdę TEGO swego czasu szukałam próbując znaleźć przepis na zakochanie się, na poczucie estetycznego zachwytu nad kimś. Dysponowałam literaturą i własnym doświadczeniem, zebrałam obserwacje razem i tworzyłam szablon mężczyzny który miałby mi się podobać: ciemne włosy, dużo futra/włosów, barczysty i ciemne oczy. I co? Kocham głęboko blondyna o rzadkich włosach, niebieskich oczach i smukłej budowie ciała. Pffffff... Nie potrafię znaleźć przepisu na to by ktoś mi się spodobał, a na etapie szukania to naprawdę wydawała się znacząca wskazówka. To nie ilość lub kolor włosa zapewnia moje potrzeby emocjonalne. To coś głębszego i zawsze, jak już zaiskrzy i zaangażujemy się, to coś innego, głębszego nas pociąga... Tak przynajmniej to widzę na tym etapie. A chciałam się zachwycić wizualnie, estetycznie i mam i miałam mase powodów by się wizyalnie zachwucać nad moim chłopakiem, bo on jest cudowny, odważny, zabawny i ma taki zajebisty styl, piękne dłonie, uśmiech taki, że się rozpływam... No trudno mi jest teraz wracać do tego, jakie cechy wyglądu mogły mnie pociągać w nim na początkowym etapie związku, bo teraz nie potrafię się nie zachwycać KAŻDYM blond włoskiem. Hehehe. Wydaje mi się, że na początku głównie irytowało mnie, że ciągnie mnie do gościa, który nie pasował w moją formatkę tego, czego oczekiwałam, a zarazem był wszystkim, co chciałam powitać w życiu. xD
A Programista - zachowaniem mnie odrzucał, nie miał cech które chciałam u partnera. Ale z wyglądu, z każdym rokiem i świadomą pielęgnacją po namowach barbera wygląda w zasadzie tak, że byłby w moim typie. Dużo ciemnego włosa, przystojny, zadbany i ma przepiękne oczy (serio, zawsze mnie jego oczy fascynowały: idealne migdały). A jednocześnie w ogóle w nim (w typie) nie był przez to zachowanie młodszego potrzebującego opieki braciszka (i z pełną świadomością mówię to jako partnerka typa młodszego o 11 lat, który w związku jest dla mnie zawsze partnerem! - czasami o potrzebach osoby młodszej, ale nie wpycha mnie w rolę matki lub starszej siostry, załatwia to sam).
A teraz może się coś zmienia... Wyjaśniłam mu jak to jest i jakie sama mam spojrzenie na swoje zachowanie z perspektywy czasu. Próbowałam sobie znaleźć jakąś formatkę, jakieś wytyczne by wiedzieć jak się poruszać w świecie, a znowu wyszło, że moja terapeutka miała rację: idź, żyj, tak gdzie jest życie tam przyciągniesz życie. I poszłam na zajęcia teatralno-taneczne skupiając się na swoim wychodzeniu ze strefy komfortu, a znalazłam partnera... I wyznałam mu, że fizycznie mi się podoba, ale nie zaiskrzyło między nami - i sobie o tym porozmawialiśmy: czego i kto szuka, jakich wrażeń i czuć itp. A potem o oczekiwaniach o związku i o tym, jak dla niego wyglądało moje zakochiwanie się w moim obecnym partnerze: że początkowo nic co mu mówiłam wcześniej o związku logicznie mu się w głowie nie zgadzało, ale podobno od początku było widać moją fascynację tym chłopakiem i to było coś co mnie nie zmiatało z planszy, jak z exem, tylko tak... pozwalało rozkwitnąć. I wtedy on był szczęśliwy widząc jak u mnie jest stabilnie, ale KOMPLETNIE nie rozumiał dlaczego zadziałało z młodszym o 11 lat typem, a nie z nim - którego znałam i który był przewidywalny. Wspominał to ze śmiechem. Ja też się uśmiałam. Fajnie było.
Wracaliśmy razem do domu. Mój przyjaciel mnie objął i wyznał, że od razu jest mu lepiej, że musi to sobie poukładać i że... “tak się cieszę, że jesteś w moim życiu”. I kurcze, ja też. Fajnie jest mieć w bliskim kręgu ludzi, którzy rozumieją. I akceptują.
*
Ta powyższa rozmowa odbyła się dzień po przekładanym od miesięcy spotkaniu z dziewczynami.
Zwykle po spotkaniu z dziewczynami, ech... ja się komunikuję na poziomie uczuć, głęboko, nie obśmiewam poważnych rzeczy, a dziewczyną wystarcza relacja bardziej powierzchowna.
Już kilka lat temu zaakceptowałam, że tak jest. No i cóż. One tak mają, mogę w tej relacji dać siebie tyle ile będą w stanie przyjąć, a wziąć tyle ile będą w stanie dać. I to jest fair.
Jedna z dziewczyn urodziła niedawno i chociaż jej życie kręci się wokół dziecka, to jednocześnie jest daleka do odpieluszkowego zapalenia mózgu :P . Oczywiście opowiedziała nam o porodzie (cytuję “nie polecam”xD), o karmieniu piersią (cytuję “też nie polecam” xD), o próbach załatwienia masy spaw (cytuję “kurwa, laski, też nie polecam!” xD), o diagnozie córeczki (cytuję “ale byłam głupia, że nie pocisnęłam by więcej badań wtedy zrobili, a teraz nie widomo na co uczulona i ja muszę od 4 mc jeść tylko owsianki!” xD) i diagnozie koleżanki (tu nie zacytuję, ale jest bardzo poważnie... nowotwór złośliwy, niebawem operacja). Przyniosłyśmy dla kumpeli i jej córeczki prezent - bon podarunkowy do galerii: mają tam zarówno Smyka i Douglasa (i wiele innych), niech młoda mama wybierze, która z nich bardziej potrzebuje prezentu poporodowego :P
Z okazji urodzin podarowałam też koleżance E. z którą przyjechałam mały upominek - maseczki koreańskie do pielęgnacji. Też miała ostatnio trudniejszy okres, jej piesek odszedł... Ale za to wyszła na plusie dochodowo (robiąc to, co zarzuciła lata temu, a co miało być rzeczą niedochodową, taką zostawioną na hobby ech... - dla mnie to inspirujące i po raz kolejny potwierdzający słowa mojej psychoterapeutki: idź tam, gdzie jest życie, gdzie tętni w tobie życiem, bo z tego będzie życie).
Siedziałyśmy sobie, gadałyśmy, było miło. Fajnie. Dziewczyny (obydwie wierzące) dowiadując się jak nazwa się mój szczeniaczek wymieniły spojrzenia i wybuchły śmiechem - nie kminiłam o co chodzi, a one na to, że nie znają nikogo innego kto TAK nazwałby psa. Że samo imię nasuwa im przed oczy moją paszczę xD xD xD okay. Na imię mojego pieska wpadł mój chłopak akurat, a ja to uznałam za cudowną propozycję - kolejny dowód na to, że jednak jesteśmy podobni :P i że jestem z właściwą osobą. hehehe
Minęły nam 3 godziny na miłym gadaniu z herbatką i ciasteczkami (tata dziecka zrobił mi drinka xD) i nagle, w po takiej chwili zadumy E. wypaliła, że bardzo się cieszy ze spotkań z nami. Że ostatnio musiała sobie przewartościować przyjaźnie, cele w życiu, relacje z bliskimi osoba. Że po powrocie z kolejnego spotkania z bliską przyjaciółką jej chłopak zauważył, że ma bardzo mało wspierające środowisko wokół siebie. Że dużo bliskich osób podkopuje jej pewność siebie, mocno uderza w jej deficyty itp. Że niedawno podczas rozmowy z partnerem - takiej poważnej rozmowy o planach na życie, podsumowującej pewien etap, zakładającej rozpoczęcie nowego (min. wspólnie rozpoczynają niebawem studia wyższe, ona rozpoczęła diagnozowanie na depresję oraz ADHD) podsumowała swoje obserwacje i obserwacje swojego chłopaka, by wyeliminować nawyki, które zwykle wywołują w jej życiu gorsze okresy, spadki samopoczucia itp. Zdziwiło ją, że to dla jej partnera jest oczywiste i jasne jak słońce, że powinna się widywać częściej z nami - ze mną i M. Że po spotkaniach z nami po prostu KIPI z niej chęć działania, energia, dostaje wsparcie i zrozumienie, a potem prędko przechodzi do realizacji planów. To dla niej było zaskoczenie, bo nie zastanawiała się nigdy nad tym świadomie - to zawsze była dla każdej z nas odleglejsza relacja, po prostu sporadycznie się spotykamy na pogaduchy. Ale! Jak się zastanowiła to stwierdziła, że dziś będzie bardziej skoncentrowana świadomie na naszej rozmowie... I potwierdziła to co zauważył jej chłopak: gdy powiedziała o śmierci pieska okazałyśmy jej wsparcie i nie szukałyśmy w niej winy (to dla mnie oburzające! Jak można szukać winy w opiekunach, którzy siedzą z psem z powikłaniami po operacji w klinice, chociaż nie musza, a potem reagują, gdy pies mdleje!? A weterynarze przez 1h reanimują psiaczka!? I się nie udaje!? A z autopsji wiadomo, że lek podany przed pierwszą operacją jest winny powikłaniom? Ech...), że ucieszyłyśmy się tym, że dorobiła zawodowo w dziedzinie, która miała być “tylko hobby”, że zaczyna studia. Żadna z nas nie traktuje tego, jako nieistotnej informacji! To wielkie i odważne decyzje wpływające na jej życie! No kurde!
I my tak rozmawiamy wszystkie ze sobą...
A jeszcze 4 lata temu sama zauważałam, że tak nie jest w tym gronie znajomych i mi tego brakowało. A teraz dziewczyny obydwie dotarły do tego momentu w życiu w którym potrzebują głębszej, silniejszej relacji przyjacielskiej, taką na jaką ja od jakiegoś czasu byłam gotowa. Wzrusz.
E. też się żaliła na to, że jej przyjaciółki zaszły w ciążę i teraz forsują na nią “wiem, że ty też chcesz mieć dzieci, kiedy ten twój XXX się oświadczy!?” - i rośnie presja. Bo ona nie czuje obecnie, że chce mieć dzieci (dopiero co się wyleczyła z nowotworu i rozpoczyna studia, terapię, diagnozuje ADHD i nie czuję się stabilnie w życiu) - tak w ogóle to jest na to otwarta, ale nie czuje, że to miałby być ten czas: nie ma mieszkania, stabilnego zatrudnienia, nie ma nawet na zorganizowanie wesela i dopiero tworzy oszczędności. Zresztą związek też tworzy - ma staż ociupinkę dłuższy niż ja&O. i chociaż kocha swojego partnera to nie chce jeszcze decydować o ślubie: podejmą tę decyzję, gdy obydwoje będą gotowi po prostu. JAK mówić w tej sytuacji o planach na dzieci i dlaczego niby miałaby się czuć większą chęć rozrodu widząc koleżanki z dziećmi na rękach? To ich życie, ich wybory - ona ma swoje. W rezultacie czuje się od jakiegoś dłuższego czasu podczas spotkań z najbliższymi przyjaciółkami wciąż wpychana w pozycję obronną: laski na nią projektują swoje oczekiwania i swój system wartości; ona chce się dzielić tym co się u niej dzieje, problemami, wyborami i jednocześnie się cieszy, że dziewczyny mają tak, jak marzyły by mieć w życiu, ale koleżanki odbierają to co ona mówi jako próbę odwrócenia uwagi lub zapełniania “pustki” bo ona nie ma dzieci, a one mają. To jest już dla niej męczące: od tak dawna pełna trwogi i zagubienia dzieli się z przyjaciółką swoją niepewnością np: “wiesz co, czasem nie mam siły wstać z łóżka, rozwala mnie dojmujące zmęczenie, mam wrażenie, że dzieje się ze mną coś złego” a w odpowiedzi słyszy, że “gdybyś miała dziecko to być nie miała czasu o tym myśleć, po prostu przy dziecku trzeba się urobić. Na co czeka ten twój XXX? Czemu się nie oświadcza? Zegar tyka! No nie patrz tak na mnie, wiem, że też chcesz się hajtnąć!?” itp xD No nie powiem - uśmiałyśmy się z M. (M. trzymając córeczkę na rękach) słuchając tych tekstów jak z jakiejś grupki dla madek xD aż trudno uwierzyć, że do tej pory w 2023r, ktoś potrafi czymś takim zasadzić xD No ale potrafią widocznie! I ranią. Cieszę się, że E. załapała dystans do tematu i razem z nami się z tego pośmiała.
Po prostu każdy problem życiowy lub niepewność jest sprowadzany do tego, że jej minie, jak się hajtnie i urodzi dziecko. Ha, ha, ha xD No nie. I najlepszym dowodem jest M. - która wraz z info o ciąży dostała info o najgorszym rodzaju nowotworu, który być może już w tej chwili dał przeżuty, a na sprawdzenie czego czeka na zakończenie połogu i kilku pierwszych miesięcy życia dziecka, by bezpiecznie karmić je piersią... Prawie rok siedziała na tykającej bombie... I właśnie: E. zauważyła, że M. miała wszelką sposobność by też podczas naszego spotkania pierdolić jak potłuczona, bo jeszcze pływa na fali hormonów, a nie pierdoli jak potłuczona, wie jakie każda z nas ma stanowisko do rozmnażania i to szanuje. I to jest piękne.
I potem E. włąśnie w bardzo wzruszający sposób wyzała nam, że jest wdzięczna za naszą obecność, nasze wsparcie i cieszy się mogą wspierać nas. Oczywiście poszedł przytulas i wymiana kolejnych spostrzeżeń i historii. Potem E. powiedziała mi w samochodzie to, co dzień później również wyznał Programista “tak się spieszę, że jesteś w moim życiu! Twoja obecność i uważność bardzo wiele dla mnie znaczy”.
*
Tak więc Panta Rhei!
Coś odpływa (chwilowo bliskość z kuzynkami), coś przypływa (bliskość z przyjaciółkami i przyjacielem).
Ważne jest Tu i Teraz.
Jestem wdzięczna.
I muszę wesprzeć siebie i w siebie zainwestować!
4 notes
·
View notes
Text

Grim vs szczeniak.
Ja jak każda kobieta, uwielbiam małe zwierzątka . Nie ważne czy kote czy piesek. Sama mam 21 letnią kotkę. Ale to pod innym razem. W tą ostanią niedzielę mija już pierwszy tydzień jak siedzimy z szczeniakiem. Mam szczeniaka od 18.08. Zacznij od początku! Kilka miesiec temu zaczoł brat bobrząkiwqć że chce psa. Rozumieci3 facety 43 lata marudził że nie ma psa, bo mu smutno etc etc. Nie zgadziałysm się na to, tłumaczyłam żr mam starą kotkę i ledwie mnie stać na utrzymanie kota, a co dopiero psa. No i nie chciałam żeby koty w ostanie lata życia miała w stresie. Braciak męczył mame przy użyciu tik taka. Ale ta się wycwaniła że nie możemy cytuję " gadają z Grim, to jej mieszkanie". Z cisłości- tak mieszkanie zostało na mnie przypisane, dlatego żeby nie dostało w ręce komornika , bo mój brat debil ma kilku komorników na karku i nie ma zamiaru ich spłacać. Tak straciliśmy jebana działke której nikty nie lubił. Nie mam działki ale podatek musimy płacić ;(.
Wracają do szczeniak, brat zmienił strategie. Poszedły ojcowskim stylu- postawił nas czynem dokonanym. Ale na początku atakował mnie. Cały czas mnie męczył, ja mówiłam nie. Ale ostatnio mnie postawił dziwnej sytuacji że formie żartu za żartował że kupił psa. Ja uznałam to za żarty. Potem okazało że to nie jest żarty, bo zostawił zadatek. Mi się dostało że się zgodziałam- myślam że to żarty.
Ale nie , to nie był żarty. Jak gówniaki pojechał do domu do tej pizdy, to braciak przywiózł nam tego malucha amstaff. Nie mam nic do tej rasy, ale kurwa my mamy starą kotkę.
Od tamtej pory siedzimy z gówniakiem. Jest słodki, ale my mamy dość! Szczerze nawet nie wiem jak mam go wołać. Bo na początku miał na imię Nugat a teraz mam wołać Scoobie do.
Cały czas mam brudną podłogę, bo gówniak wszędzie robi, a nie ważne że wychodzimy z nim co 1 -2 godzin po 40 minut. Gryzie wszytsko co leci . Jak zwyczajnie szczeniak. Ale najgorsze że zaczepia moja Mili. Przypominam wam że ona ma 21 lat, na koncie 3 amstaff co dwa wchowala. Tylko było to 10 lat temu. Biedna jest osączoną, co jakiś czas jebnięta go w nos. Ale młody nie ogarnia "czaczy". Ona nawet nie może spokojnie zjeść czy iść do łazienki .
Najgorsze w tym wszytskim jest stosunek brata. Cwaniaczek pracuje po 10 godzin. A nim nie zajmuje się. Wraca do domu chwile pobawi się i wyjdzie na dwór gdzie go dyscyplinuje, tylko tak robi że pies boi się go, boi wychodzi na spacer. Cały nasz czas naukę idzie w pizdu. Gnojek nawet nie poświęca czas bo siedzi na smartfonie. HELLO! Więc czyj to pies? Moja mam nim zajmuje. Ja wychodzi z nim na spacer bo ona jest zmęczona( dobrze że mam urlop) kłóciłam się z bratem że nie może tak być że wzioł sobie zabawkę a nas obarcza obowiązkami. Ale do pustego łba nic nie dociera. I jeszcze formą tej dyscyplin. Rozumiem ta rasa ma bardzo wysoki poziom bólu. Ale kurwa to szczeniak nie może tak go karci. Wiem że to małżeństwo ma 9 tygodni i w głowie siano. Nie chcę się uczyć. Ale jego karcenie powoduje że pies się cofa i się boi.
Mieliśmy kilka dni progresu z załatwienie, po szczorajszym spacerze z debilem. Szczeniak znowu zaczoł załatwiać na dworze.
Mam tego dosyć! Nie wiem co będzie jak szczeniak spotka się z dziećmi brata? Nie wiem co będzie jak szczeniak zostanie sam z kotem.
Sama nie wiem co będzie dalej
0 notes