#historia z życia
Explore tagged Tumblr posts
jeb123sie · 1 year ago
Text
Opowiedz mi historie, w której zakończenie nie będzie oczywiste
10 notes · View notes
kotekkzielony · 1 month ago
Text
Tumblr media
Z ŻYCIA SAMOTNIKA - wpis 19 (08.12.2024)
-> Zamierzałem pomóc koleżance... i jak drogo za to zapłaciłem...
Lubię poznawać nowe osoby i cieszyć się nowymi znajomościami, bez względu na to, czy są to integracje w realu czy też internetowe. Z reguły celuję w dłuższe relacje szukając swej bratniej duszy, która wniesie wiele dobrego do mojego życia, choć niestety rzadko kiedy udaje się utrzymać kontakt z drugą osobą niezależnie od tego, jak bardzo kleją się z nią rozmowy, albo ile wspólnych tematów mamy. Bywają też jednak o wiele gorsze sytuacje kiedy znajomość kończy się poważnym rozczarowaniem i przyznaję, że pech co do wielu zawieranych przeze mnie relacji nie chce mnie opuścić...
Listopad tego roku zaowocował m.in. kolejną nową integracją. W gąszczu dziesiątek krótkich, jednorazowych konwersacji z przypadkowymi osobami znalazła się znacznie dłuższa seria pisanych rozmów z Julią, z Tumblra. Początkowo nie zapowiadało się nic wielkiego, ot zwykłe wymiany wiadomości. Co nieco dowiedzieliśmy się o sobie nawzajem, wymieniliśmy się zdjęciami, poopowiadaliśmy o kilku rzeczach, aż pewnego dnia Julia zwierzyła mi się, że ma do rozwiązania pewną trudność, jednakże nie chciała powiedzieć, o co chodzi. Po moich namowach otworzyła się i wyszło na jaw, że koleżanka nie ma z czego zapłacić za mieszkanie, mimo, że pracuje, ale nie jest w stanie wytrwać do wypłaty i potrzebowała pewnej sumy pieniędzy, żeby wszystko uregulować. Pisała, że udało jej się pożyczyć od znajomych część potrzebnych środków, lecz nadal brakowało jej 500 zł. W tym momencie moja dobroduszność i serdeczność nakazała spytać Julię, czy mogę jej pomóc. Zwierzyła mi się, że pilnie potrzebuje gotówki, gdyż groziło jej podobno wyrzucenie z mieszkania i nie ukrywam, że zrobiło mi się żal dziewczyny, choć z pewnych powodów nie ufałem jej w 100%, ponieważ nie znaliśmy się zbyt długo i musiałem spodziewać się raczej wszystkiego. Mimo ogromnych obaw, jakie zrodziły się w głowie, wziąłem sprawę w swoje ręce i zaoferowałem jej pomoc. Mocno zestresowany udałem się na pobliską pocztę (nigdy nie lubiłem załatwiać tego typu spraw na mieście, a nie posiadałem konta w banku, więc wyjście z domu było konieczne) by przekazać jej fundusze. Julia podziękowała za pomoc, a nawet nie tylko za pomoc, a za uratowanie jej życia, obiecywała, że się odwdzięczy gdy tylko otrzyma wypłatę i że wszystko zwróci. Spodziewałem się, że to koniec jej finansowych kłopotów, ale... myliłem się! Wkrótce później okazało się, że potrzebne jest jej kolejne 200 zł, "na rachunki, jakieś odsetki, itp." i w tym momencie moje obawy, które nie bez powodu się zrodziły, zaczęły się potwierdzać... ale miałem nadal nadzieję, że gdy tylko koleżanka otrzyma wypłatę pod koniec miesiąca, wszystko się ustabilizuje. Uległem po raz drugi i przyznaję, że ogarnęły mnie z tego powodu niemałe wyrzuty sumienia. Już podświadomie chciałem, żeby dziewczyna oddała pieniądze, czułem, że popełniłem ogromny błąd nurkując w bagnie, a przecież nie musiałem nic robić! Kilka dni później Julia wysłała mi zdjęcia ze szpitala, ponieważ (podobno) bardzo źle się czuła i potrzebowała wizyty u lekarza. Kiedy napisała, że musi zapłacić 500 zł za operację (nadal nie miała z czego płacić, ponieważ do wypłaty zostało jej jeszcze wtedy kilkanaście godzin), myślałem, że padnę na zawał. Bardzo długo się wahałem czy ulec po raz trzeci, gdyż podświadomie już czułem, że wszelka kasa, którą jej przekażę, przepadnie mi bezpowrotnie, lecz ostatecznie nie umiałem odmówić... Tuż po załatwieniu sprawy o dziwo poczułem ulgę, że uratuję jej właśnie życie i, tak jak mnie zaraz potem prosiła, trzymałem kciuki, żeby operacja się udała i żeby wróciła do zdrowia. Następnego dnia, gdy zaczął się grudzień, tuż po południu napisała "wyjezdzam do cb" i aż wypuściłem wówczas powietrze z płuc spodziewając się radosnego finału, w którym spotkamy się, spędzimy wspólnie beztrosko czas, a moje pieniądze szczęśliwie do mnie wrócą. Późnym wieczorem spytałem się damy, jak się czuje, nie wiedząc zaś, że jej wiadomość o wyjeździe... była ostatnią, jaką od niej odczytałem. Nagle przy jej nazwie profilu moje gałki oczne zarejestrowały dopisek "deactivated20241202", a ja, schowawszy głowę w dłoniach, wiedziałem, że to już koniec...
Wraz ze zniknięciem Julii zniknęły też moje pieniądze, a konkretnie 1200 zł (nie licząc już 24 zł zabrane przez pocztę), które, można to rzec, wyrzuciłem w błoto. Najgorsze jest to, że nie musiałem wcale angażować się w tę sprawę i gdybym tylko owe "problemy" zostawił, olał, nie wciągał się w nie swoje bagno, wtedy moje przepadłe fundusze na pewno zostałyby ze mną. Przez ostatnie dni prawie non stop chodziłem przybity, czułem się potwornie głupio, prawie nawet skończyło się na płaczu... Miała to być tylko pomoc. Chciałem, żeby dzięki mnie dziewczyna wyszła na prostą, wspierałem ją, wykazałem się niemałą dobrocią, empatią i... nie było warto.
28 notes · View notes
cayde07 · 2 years ago
Text
Znacie to uczucie gdy macie wrażenie że mieszkają w was dwie osoby?.. Cóż ja znam je aż za dobrze, ale żeby wszystko miało sens pozwólcie że opowiem od początku. Od początku w życiu nie miałem jakiegoś wielkiego szczęścia.
Gdy miałem 5 lat zmarł mój ojciec, matka była ciągle w pracy lub u swojego partnera którego poznała po śmierci ojca, w szkole byłem wyśmiewany z tego powodu co w sumie zaczęło psuć moją psychikę. Gdy miałem może z 10 lat moja siostra.. Zachorowała.
Byliśmy sami w domu bo mama oczywiście u partnera, nagle zaczęło jej się coś dziać a ja.. Po prostu nie zareagowałem. Tłumaczę to sobie tym że byłem za mały.. Może za mało rozumiałem.. Gdyby wtedy nie przyszła moja matka.. Cóż.. Nie miałbym teraz siostry. Lekarze stwierdził u niej ropień mózgu i nie dali jej żadnych szans. Całe szczęście ona z tego wyszła.. Jej nic nie jest lecz ja?
Ja cierpię do tej pory. Poczucie winy to jedna z gorszych rzeczy jaką znam. Ciągnie się za tobą i ciągnie nie dając spokoju nie ważne jak bardzo byś próbował od tego uciekać.. Muszę dodać że osoby z mojej klasy które nie pozwalały mi żyć oczywiście podłapały kolejny temat do dobijania mnie.. Co zwiększało moje poczucie winy i brak poczucia wartości wobec siebie.
Ale wtedy.. W tej całej psychicznej rozsypce powstał.. ON.
Lubię nazywać go Asem. Czemu As zapytacie? Cóż, to dlatego że wyciągam go gdy nie zostaje mi inne wyjście, gdy nie mam już nic do stracenia, gdy wchodzę all in.
As jest moim przeciwieństwem. Ja na ogół nigdy nie byłem typem człowieka który się stawia, potrafi się bronić czy po prostu dać komuś po pysku gdy przesadza.
W momencie gdy pojawił się ten,, drugi ja" stałem się kimś innym. Kimś pozbawionym jakichkolwiek pozytywnych uczuć. Jedyne co mnie napawało to gniew, smutek i jeszcze więcej gniewu. Jakby tak spojrzeć, przez niego mam problemy z agresją..
Jedni wezmą to za pozytyw mówiąc że teraz przynajmniej umiem się bronić ale ja powiem
Że to jest jak klątwa. Przynajmniej dla mnie. Za każdym razem jak ktoś mnie dręczył ON będąc za mną mówił
- pozwól mi przejąć kontrolę. Pozwól mi zniszczyć tych którzy Cię męczą. Tych których tak bardzo nienawidzisz.. Tak, czujesz to. Czujesz tą narastającą siłę i chęć zemsty..
W tamtym momencie mojego życia..
Ta siła mi się podobała..
3 notes · View notes
motylekaany · 7 months ago
Text
Siedzi cicho. Skulona. Piękna. Z bliznami na rękach. Śmieje się czy płacze. Sam nie wiem... Sam nie wiem. Podchodzę, więc i pytam ,,ej wszystko okej?" A tu cisza. Nie słyszę odpowiedzi. Bo tej osoby już nie ma. Jej już tutaj nie ma. Nie ma już kilka lat. Ale jednak ból i cierpienie zostaje. Wszystko zostaje.
Ta historia mogła by być o mnie jak i o tobie. Ale za długo by opowiadać. Wszystkiego jest za dużo. I tego pojebanego świata. Sens życia dawno odleciał, bo nie miał skrzydeł. Teraz też nie ma. I nigdy nie miał. I o to chodzi. Nic nie ma sensu i to daje, że to ma sens. Bez oddzwonienia.
Kochała jedzenie, ale się głodziła. Nienawidziła bólu, ale się cięła. Chciała żyć, ale się zabiła. Jej już tutaj nie ma. Zniknęła w ciemności. Już na zawsze. W cierpieniu i płaczu. W bólu i żałobie. W pustce. Utknęła już dziś. W czarnej nocy, otulona najgorszymi błędami i momentami. Nikt nie chce tak żyć, ale żyjesz chwilę. A umierasz na zawsze. Cierpienie nie mija. A zamienia się w wielki. W wieki zostajesz w ciemności. I taki był koniec. Taki był koniec dziewczyny.
Ta historia mogła by być o mnie jak i o tobie. Ale za długo by opowiadać. Wszystkiego jest za dużo. I tego pojebanego świata. Sens życia dawno odleciał, bo nie miał skrzydeł. Teraz też nie ma. I nigdy nie miał. I o to chodzi. Nic nie ma sensu i to daje, że to ma sens. Nie każdy rozumie i to ma sens. Bez oddzwonienia.
Lepiej umrzeć w spokoju, niż bólu.
Każdy by tego chciał. Ale nikt nie wie jak. Jak to zrobić. Jak. Jak nie żyć na wieki w tym czymś. Tutorial nie jest trudny. Wystarczy żyć.
- Leonix
171 notes · View notes
dawkacynizmu · 3 months ago
Text
Tumblr media
sobota 19.10
۶ৎ podsumowanie dnia
zjedzone — 1000/1100 ✔️
wstałam. uczyłam się na matematykę. siedziałam na telefonie.
tak wyglądała większość dnia, przyjechała na chwilę ciotka z wujkiem i całą rodziną zabrali się na cmentarz zatem siedziałam z dwie godzinki sama i przechodziłam próby nad ciastem które przywieźli, ostatecznie zjadłam kawałek. wczoraj zaczęłam pisanie pracy na olimpiadę i cieszę się że nie wygrała moja prokrastynacja i w ogóle się za to zabrałam. szczerze to nie podoba mi się to co napisalam ale już się przyzwyczaiłam, że tak się dzieje, zawsze patrzę krytycznie na wszystko co wyjdzie mi spod palców i raczej nigdy nie będę w żaden sposób z tego dumna. mniej surowa jestem w stosunku do wierszy bo piszę je sobie ot tak jak mnie najdzie i ester świadoma że mogą być chujowe i cringowe. z kolei pisząc jakieś prace czy opowiadania narzucam sobie poprzeczkę.
Tumblr media Tumblr media
byłam na spacerze i czytałam trochę "kafki nad morzem" które mnie odrobinę zaskoczyło, ale pozytywnie. powiem więcej jak przeczytam całość.
Tumblr media
znowu przyjebie się do tego co widziałam na swojej głównej. ktoś jebnął tekstem ze woli brać źródło przeczyszczające niż rzygać a w komentarzach obrońcy rzygania napierdalają się ze zwolennikami srania, trafnie skomentowała to @miss-howlett "lepiej mieć raka dupy czy odbytu?"
ale jakoś naklonilo mnie to do refleksji czy moje przeczyszczanie się jest już problemem czy jeszcze nie. miałam kilka epizodow rzygania ale były one raczej okazyjne przez to że wywoływania wymiotów nie szło mi zbyt dobrze (musiałam być bardzo mocno najedzona by coś poszło) + łazienka w moim miejscu jest w takim niefortunnym miejscu gdzie wszystko słychać. naoglądałam się kiedyś pro tipow aby wodę w umywalce puścić i pomyślałam genialne! jak wyszłam, dumna z siebie, moja mama która siedziała w swoim pokoju i oglądała głośno telewizję zapytała czym się strułam XD więc kiedy przychodziło do rekomendacji spalonych kcal ćwiczyłam, ale czasem napady były tak ogromne że fizycznie nie byłam w stanie no i wtedy jakoś zaczęła się moja historia z tabletkami na sranie. muszę się mieć zawsze przy sobie opakowanie no i stało się to takim must havem moich napadów które od początku szkoły zdarzają się coraz częściej i częściej. jakby ja mam 16 lat i to jest wiek w którym się nie pojmuje że będzie się w życiu starszym niż się akurat jest (co wpływa na bagatelizowanie konsekwencji swoich decyzji) ale tak mnie jebła myśl jak rozjebany mogę mieć organizm na starość xd przysięgam jak moja znajoma jarająca fajki od 9 roku życia mnie przeżyje to wstanę z grobu i nasram jej na wycieraczkę
Tumblr media
w ogóle follow mi przybyło i wpadłam na głupio śmieszny pomysł co zrobic jak będzie równe 500 xD niewiele brakuje
24 notes · View notes
submergedinmadness · 2 months ago
Text
cześć 2 do poprzedniego posta o przemówieniu o anie, które zawarłam w serii piosenek o 3d, które sprawiają, że płaczę, tym razem wezmę tekst z tego samego przemówienia tylko jego drugą część o recovery (znowu sama napiszę cytaty)
,,the way looking at an apple and seeing only an apple not 60 or half an hour or sit-ups"
szczerze trochę chciałabym przejść na recovery, ale nie wiem co bym wtedy ze sobą zrobiła. 3d to tak duża część mojego życia, że to aż straszne. zjedzenie czegokolwiek bez patrzenia na kalorie byłyby pewnie naprawdę przyjemne, ale nie dla mnie, chciałabym patrzeć na jedzenie i nie widzieć tego jak bardzo po tym przytyję i czy mogę zjeść coś jeszcze, ale nie wydaje mi się żeby było to możliwe, z resztą nawet nie chcę z tego wszystkiego wyjść, może kiedyś, ale na pewno nie teraz
,,my story may not be as exciting as it used to but at least there is nothing left to count. the calculator in my head finally stopped"
gdybym mogła cofnąć się w czasie i nie wejść w to wszystko zrobiłabym to, moja historia bez 3d nie jest nudna, ale też nie jakoś mega ciekawa. wszystko to co mnie stworzyło to moje choroby psychiczne, nie wiem co by było bez nich. boję się rzeczywistości, w której ich nie ma a mimo to gdybym miała opcję nie wybrałabym tego wszystkiego, ale niestety o tym to mogę sobie tylko pomarzyć
15 notes · View notes
twojanieznajoma · 1 year ago
Text
Chyba zrozumiałam, że mój problem nie leży w tym, że boję się usłyszeć, że ukochana osoba nic do mnie nie czuję. Tylko boję się tego, że ona powie, że też coś do mnie czuje, a to by zmieniło wszystko. Odrzucania jesteśmy jakby pewni- wiemy jak sobie z nim poradzić, w jakimś stopniu, bo przeżywaliśmy to wiele razy, wiemy jaki jest tego schemat.
Natomiast w przypadku odwzajemnionego uczucia mimo tego, iż to uczucie jest pożądane- boimy się, że to może się zmienić i stracić te ukochaną osobę i właśnie chyba w tym tkwi problem. Myślimy, że skoro już kiedyś kogoś pokochaliśmy i to nie wyszło to historia musi się powtórzyć i znowu złamać nam serce.
Strach jest najgorszym wrogiem, a ja wciąż uczę się z nim walczyć, jednak jestem pewna, że przyjdzie dzień w którym go pokonam.
Nie wiem czy potrzebujesz to usłyszeć, ale z pewnością jesteś silną osobą i zwyciężysz te walkę.
Zawsze uważałam, że życie marzeniami jest super, bo wszystko jest takie proste, idealne po prostu piękne, ale niestety jest też takie przewidywalne... Życie polega na efekcie zaskoczenia, na obrocie wydarzeń, które dodają eksytacji z życia- choć nie zawsze jest to pozytywne.
Może warto się zastanowić czego tak naprawdę oczekujemy od życia od nas samych i od kochanej osoby. Pozwólcie sobie na chwilę refleksji...
56 notes · View notes
pozartaa · 1 year ago
Text
05.12.23 UTRZYMANIE WAGI dzień 279
Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media
Zjedzone: 1470 kcal (limit +/-2100 kcal)
Bez liczenia: 28 migdałów, batonik 'NUTBAR' peanut almond cranbery 30g (Action)/ gorzkie kakao + mleko 0.5%+ woda+ słodzik
Cóż mogę powiedzieć... O, stało się to, co może czekać blogi, które zyskują dużą popularność - ktoś mi pozazdroscił lub poczuł się mocno zagrożony przez treści dotyczące szeroko pojętego tematu zaburzeń odżywiania, diety, recovery.
Nie mam pojęcia kto. No ale trudno. Nie zrobię już podsumowania rocznego bo nie mam dostępu do moich postów...przepadło też 10 postów o mojej historii ED których napisanie było dla mnie takie ciężkie i trudne, ale szczerze i graficznie opisałam w nich moja walkę z an0rex1@ ,bul1m1@ i alkoholizmem oraz moja terapię. Chyba nie ma szans bym je odtworzyła w takiej formie, jaką znaliscie...
Gdybym jeszcze na prawdę coś szkodliwego umieszczała. Czy to, że udało mi się schudnąć zdrowo, wymanewrować moje dawne 3D by za bardzo mi nie doskwierało, szerzyć zdrowe utrzymanie wagi i dzielić się z wami smutkami i radościami codziennego życia, było tak nieznośne dla ciebie - osobo, która postarałaś się bym znikneła?!
Ale nie tylko mnie to spotkało... Nie będę się załamywać i choć ktoś, kto trafi teraz na mojego bloga nie będzie mógł się do niczego odnieść, to ja po prostu pisze dalej jakby się nic nie stało. Nawet numer dnia UTRZYMANIA WAGI idzie zgodnie z licznikiem.
Wkrótce stworzę nowy post przypięty ( niestety całą moja historia ważenia też przepadła) Napisałam do supportu choć wiem, że to gunwo da... Eh niezły prezencik na Mikołajki - nie ma co.
***
Przez to wszystko na nic nie mam chęci. Miałam ambitny plan na ten dzień, a zrobił się poślizg aż do wieczora. I z planami jestem w czarnej dupie (@klepsydracz4su pamiętam o tej liście "zadań dorosłej osoby", może jutro będzie już taki luźniejszy post to trochę się wszyscy pośmiejemy 😉) Dziś nawet jedzenie kalorycznie mi nie bardzo wyszło... szajt! 😮‍💨
***
Mówi się że po upadku najlepiej szybko wstać, otrzepac się i iść dalej - tak też zrobię.
Cieszę się, że wszystkie najbliższe mi (i te trochę dalsze) osoby powoli wracają. Nawet nie wiedziałam, że tylu ludzi czytało na prawdę tego bloga i nigdy się do mnie nie odezwało, ani nie skomentowało. Pozdrawiam więc i was Cisi Obserwatorzy 💕! Postaram się by wszystko szybko wróciło na dobre tory więc do nowego roku posty na pewno będą wygladały tak samo jak na starym blogu i wszystko, to co znacie będzie tak samo.
Dzisiejszy rysunek Christmas Challengu rysunkowego oddaje mój podły nastrój i jest może nieco symboliczny....
Tumblr media Tumblr media
64 notes · View notes
chaos-i-inne-pietra · 7 months ago
Text
"Zawsze jest ten jeden, nieoceniony mężczyzna do którego będziesz tęsknić całe życie.
Zawsze jest ten jeden, który nie umiał cię pokochać, lub nie chciał, lub nie miał czasu, mieszkał kilkaset kilometrów od twojego czwartego piętra. Który nie chciał, żebyś kupowała bilet w jedną stronę i nie chciał ci pokazać ulubionego miejsca z dzieciństwa.
Zawsze jest ten jeden, który na jedno skinienie mógłby cię mieć. Z innymi chłopcami nieźle się bawiłaś. Wodziłaś na pokuszenie, odwoływałaś randki piętnaście minut przed, bo tak. Bo ci się odechciało. W nich ci przeszkadza to, że nie mają metr dziewi��ćdziesiąt czy więcej, że nie rozumieją żartów, ironii.
Zawsze jest ten jeden, przy którym chciałaś być. Dla którego mogłabyś rzucić wszystko. Przeprowadzić się, wprowadzić, rozważyć karierę gospodyni domowej, zaplanować imię dziecka czy noc z pokerem i whisky. Chciałaś kupować wtedy bilety do kina, na samolot, do teatru, na koncert. Bilet do szczęścia, w jedną stronę.
Zawsze jest ten jeden, który nie pokochał ciebie tak, jak ty jego.
Zawsze jest ten jeden, który będzie. Wszyscy inni się zmienią, a to wciąż on będzie adresatem każdego najpiękniejszego marzenia. Każda spadająca gwiazda będzie miała jego imię, każda rozmowa z nim, najkrótsza wymiana zdań będzie dawała morze nadziei. Każdą przyjaciółkę okłamiesz, że nic do niego nie czujesz, że to historia.
Zawsze jest ten jeden, który będzie czuł się gorszy. Bo on będzie wiedział, on będzie czuł, że ktoś kiedyś był ważniejszy. Trudno jest sprostać takim oczekiwaniom, być klinem.
Zawsze jest ten jeden, którego w rozmowach nazywać będziesz miłością życia. Niespełnioną rzecz jasna, co tylko dodaje dramaturgii całej sytuacji.
Dla niego zrobiłabyś bardzo dużo, o ile nie wszystko."
-
Tumblr media
10 notes · View notes
Text
Która lektura jest lepsza - "Kłopoty Kacperka góreckiego skrzata" Zofii Kossak-Szczuckiej czy "Asiunia" Joanny Papuzińskiej?
Tumblr media
O "Kacperku": "
"Kłopoty Kacperka góreckiego skrzata to porywająca historia przygód starego skrzata i jego przyjaciół zamieszkujących dom w Górkach Wielkich na Śląsku Cieszyńskim. Czytając relację o skrzacich kłopotach, bierzemy udział w wyprawie do tajemniczego starego dworu, będącego siedzibą nie tylko słynnej rodziny Kossaków, ale i przyjaznych ludziom baśniowych stworków. Wędrując wraz z Kacperkiem po zakamarkach domu poznajemy niezwykłe obyczaje kanaponów, igi-igi, akwadona, kluczka, pirusków. Odkrywamy wraz z nimi fascynujący świat pięknego domostwa i konieczność ciągłej duchowej walki o dziejące się w nim dobro. Nieustającą gotowość do tej walki symbolizuje postać skrzata Kacperka, mądrego opiekuna domu i wszystkich zamieszkujących w nim stworzeń, zaś za tytułowe kłopoty odpowiada złośliwy Sato i jego kompania. Czy skrzacie zmartwienia przeminą, a Kacperek odzyska zaszczytny tytuł opiekuna starego dworu? Czy uda się uratować skarb domu przed straszliwym zagrożeniem? Jak skończą się wynikające z drobnej lekkomyślności skrzacie przygody?" (za lubimyczytac.pl)
O "Asiuni":
"II Wojna Światowa - bombardowania, strzelaniny i terror, który opanował Polskę to straszne przeżycie dla wszystkich ludzi, którzy uczestniczyli w tym okrutnym konflikcie zbrojnym. Jak z perspektywy pięcioletniego dziecka wyglądała wojna? Z pewnością było to traumatyczne przeżycie, pełne strachu i niepewności tego, co przyniesie kolejny dzień. Asiunia oparta została na prawdziwych wydarzeniach z życia Joanny Papuzińskiej, która jako mała dziewczynka przeżyła ten ciężki czas. Jest rok 1944, mała Asia wraz z rodzicami i rodzeństwem mieszka na ulicy Mątwickiej w Warszawie. Trwa wojna, Mama Asi za pomoc chłopcom, którzy napadli na Niemców, została rozstrzelana. Dziewczynka wraz z tatą i rodzeństwem musiała opuścić dom rodzinny, starała się zrozumieć na swój sposób, dlaczego dzieje się tyle złego, dlaczego nie może cieszyć się dzieciństwem, bawić się z rodzeństwem, zasypiać w swoim łóżeczku w swojej piżamce. Niestety było to za trudne. Podczas tułaczki spędzała czas u różnych, obcych ludzi. Pomimo tego, że było bardzo ciężko, doskwierał im głód i bieda, najważniejsze dla nich było to, że są razem. Asiunia to wzruszająca opowieść o wojnie widzianej oczami dziecka. Książki dla dzieci rzadko kiedy poruszają tematykę wojny dorosłych, czyli doświadczeń ze wszech miar traumatycznych i smutnych. Tymczasem właśnie niezwykle ważne jest, by historie dzieci z tamtego okresu wraz z ich perspektywą również wybrzmiewały. I by trafiały również do młodych czytelników, którzy czytając historię małej dziewczynki, małej Asiuni, nauczą się empatii i dowiedzą, że coś takiego jak wojna istnieje - ponieważ istnieje i błędem jest to przed dziećmi ukrywać." (za taniaksiazka.pl)
7 notes · View notes
kotekkzielony · 11 days ago
Text
Tumblr media
Z ŻYCIA SAMOTNIKA - wpis 20 (31.12.2024)
-> Nostalgiczny powrót - "Skoki Narciarskie 2005" - zmarnowany potencjał?
Druga połowa grudnia należała zdecydowanie do gry "Skoki Narciarskie 2005", do której powróciłem po 3,5-letniej przerwie. To jeden z pierwszych tytułów, w jakie zagrałem w życiu, a sama produkcja obchodziła niedawno swoje dwudziestolecie wydania (premierę miała w listopadzie 2004 roku). Jak mi się w nią grało? Co mógłbym o niej powiedzieć? Czas na słów kilka odpowiedzi!
Właściwie nie jestem do końca pewien, z jakiego dokładnie powodu sięgnąłem znowuż po tę grę. Jeśli miałbym udzielić jednej konkretnej odpowiedzi, to tym powodem jest sentyment. To ta gierka poświęcona skokom narciarskim, w której spędziłem niezaprzeczalnie najwięcej czasu i to do niej najchętniej wracałem. Poza skokami 2005 miałem okazję zagrać m.in. w "Skoki narciarskie 2002: Polskie złoto" czy też w "MYSZtrzostwa Świata", aczkolwiek tamte produkcje zupełnie mnie nie przekonały, więc można powiedzieć, że wyraźna większość moich doświadczeń z grami narciarskimi przypadły właśnie "Skokom Narciarskim 2005". Omawiany polski tytuł studia L'Art na pierwszy rzut oka wydaje się bardzo złożonym produktem - na graczy czeka aż dwanaście trybów zabawy i możliwość oddania skoku na 44 skoczniach, z czego wszystkie z nich (oprócz futurystycznej i ciekawej skoczni w Vancouver) wzorowane są na prawdziwych obiektach. Brzmi to fajnie, ale czy rzeczywiście jest tak kolorowo? Tak naprawdę ze wspomnianych wcześniej dwunastu trybów wyłonić można cztery - trening na dowolnej skoczni, pojedynczy konkurs, seria konkursów (układająca się w m.in. Turniej Czterech Skoczni, Puchar Świata, albo Turniej Skandynawski) i perełka - tryb kariery. Ten bezsprzecznie najciekawszy i najdłuższy tryb gry składa się z dwudziestu sezonów, w ciągu których gracz musi utorować sobie drogę na szczyt chwały z kadry C, przez kadrę B, do kadry A, w międzyczasie oczywiście dbając o swojego skoczka, jego statystyki, ekwipunek i stan posiadania. Nie ukrywam, że bardzo pociągają mnie takie formy zabawy, w których rozwijam mojego bohatera itd., więc pod tym względem wyrób od L'Art otrzymał duży plus. Nieco gorzej zaś prezentują się same skoki. Każdy skok podzielony jest na kilka faz i o ile prawie wszystkie z nich nigdy nie sprawiały mi większych problemów, to największe kontrowersje od początku wzbudziła faza lotu, w której należy odpowiednio, a czasami z chirurgiczną wręcz dokładnością nachylić skoczka by ten poleciał jak najdalej. Faza ta jest o tyle niefortunna i momentami frustrująca, że mając nawet wysoko rozwiniętego protagonistę i korzystny wiatr pod narty, nie zawsze osiągałem dobre odległości. Z tego i innych powodów nie zdarzyło mi się ani razu wytrwać dłużej niż przez nawet 1/4 gry. Ostatnio jednak gdy wróciłem do skoków 2005, postawiłem na upór i sprawdziłem, po raz pierwszy w życiu, jak wygląda cała kariera, choć przyznam się od razu, że niestety nie była to wielce przyjemna rozgrywka. Zaryzykuję stwierdzeniem, że gra aż roi się od wszelakich błędów czy bugów - jeden z przykładów udokumentowałem na zdjęciu powyżej. Widzimy na nim skoczka, który jakby... bardziej wylegiwał się na zimowych feriach, aniżeli walczył ciężko o miejsce na podium? Na kilku obiektach odnotowałem ponadto krytyczne problemy graficzne, niektóre dźwięki dublują się, powtarzają, albo zanikają, poważne niedopracowania widać też w trybie kariery. Niektóre zawody w kadrze A, o zgrozo, nie są zaliczane do klasyfikacji Pucharu Świata (wbrew temu co mówią komentatorzy przy konkursach drużynowych), a co gorsza, w przypadku zajęcia wysokiego miejsca, nie otrzymuje się żadnych pieniędzy przez co ich rozgrywanie nie ma większego sensu. Żeby dolać oliwy do ognia powiem, że na Mistrzostwach Świata w Lotach nigdzie nie widać nazwy gracza, więc... cóż... startujemy tam jako anonim! Słów kilka napiszę jeszcze o występujących raz na jakiś czas w karierze zadaniach, tudzież wydarzeniach. O ile zadania te są dosyć różnorodne i ich pula jest niemała, to niestety pojawiają się one potwornie rzadko... a szkoda wielka, gdyż moim zdaniem to jeden z najciekawszych i najbardziej wciągających elementów. Zawsze się uśmiechałem na widok okna z nowym zadaniem, gdyż wiedziałem, że coś ciekawego się dzieje. Nawet po jednorazowym, około pięćdziesięciogodzinnym przejściu gry zdecydowałem się rozpocząć nową karierę, ponieważ zależało mi na odkryciu kompletu tychże "eventów", aczkolwiek wyłapanie ich wszystkich, jako iż występują za rzadko i w dodatku całkowicie losowo, jest prawdziwą udręką. Koniec końców zamknąłem grę.
Mimo niemałych wad, jakie posiada ta produkcja, udało mi się wykrzesać z niej cząstkę dobrej zabawy. Skoki okraszono bardzo przyjemnymi dla ucha komentarzami profesjonalnych komentatorów - panów Włodzimierza Szaranowicza i Dariusza Szpakowskiego, którzy poniekąd ratują tę grę, tak samo też niemałą satysfakcję sprawiły mi niektóre fenomenalne, rekordowe skoki, jakie oddałem (np. na skoczni K90 w Libercu skoczyłem raz aż 125,5 metra, a w Innsbrucku, na skoczni K120 pofrunąłem niebotyczne 175 metrów!). Ale czy wrócę do tego tytułu? Znając siebie pewnie wrócę, choć wątpię, że na długo. Gra ma z pewnością niemały potencjał i gdyby tylko twórcy bardziej dopracowali, dopieścili swój produkt, albo gdyby ktoś pokusił się o remaster tej części - z naprawionymi błędami, ładniejszą grafiką, bardziej intuicyjnym interfejsem, na pewno miałbym powody ku uciesze.
7 notes · View notes
myslodsiewniav · 5 months ago
Text
Urodziny siostrzeńca i brak poszanowania granic...
5.08.2024
Nie widzę zaproszeń i za dużo info jest trudnodostępnych na tumblerze... Z prostego narzędzia robi się chaotyczne narzędzie. Ech.
Jestem po pogotowiu stomatologicznym, z tamponami w policzkach wyglądam jak chomik. Ropa w dziąśle i ósemki do wyrwania. Ech.
Nadal jestem przeziębiona.
Mój piesek też chory i przeziębiony - alergia zaatakowała jej uszka, a potem miało dziecko problemy z brzuszkiem. Jest już po dwóch seriach zastrzyków, wciąż ma podwyższoną temperaturę i nie wiem w sumie jak to się skończy, bo mam wrażenie, że chociaż uszka już wyleczone, a humorek wraca (przyniosła sobie zabawkę - nie miała już siły się nią bawić, ale przynajmniej okazała zainteresowanie pluszową świnką). Dziś jest pod pieczą mojej mamy. Zobaczymy jak będzie.
Przesunięto okres podpisania umowy z uni w projekcie o MIESIĄC to masakra jakaś... Tyle czasu straconego... MASAKRA...
Nadal nie mam oceny z tego jednego przedmiotu, nie mam też odzewu czy zaliczy mi to i serio, czuję się niepewnie... Znowu będę musiała się kontaktować z typiarą.
Jestem po imprezie urodzinowej synka mojej siostry (OFC wzrusz na maksa - ja pomyślę o tym, że to już rok od czasu porodu). I siostra, i Szwagier się baaaardzo postarali. Wynajęli salę poza miastem, z masą miejsca, dobrym jedzonkiem, z minizoo. Było uroczo. Siostra zmontowała filmik streszczający ostatni rok życia małego - myślę, że za kilkanaście lat to będzie ciekawe dla niego do oglądania np: sis mówi mu, że ma już 4 mc i zaraz idą na spacer w parku, bo spadł śnieg. Jak młody będzie miał te naście lat to może już śniegu nie uświadczyć. :D
Nie obyło się bez imby - rodzina Szwagra nie lubi mojej siostry i robią jej przykrości. Tyle, że to, co jako osoba trzecia można dostrzec - oni oczekują, że sis się dostosuje do dynamiki ich rodziny, że ją zranią, ośmieszą/poniżą i to ją wprawi w taki stupor, że ustawią do poziomu, który przewidzieli na "zachowania szwagierki/synowej". Tylko, że oni chociaż wiedzą to jakoś nie mogą przyswoić, że ta taktyka nie działa. Bo moją sis wprawdzie można zranić, można ośmieszyć czy poniżyć, ale to na pewno nie jest droga ku temu by wprawić ją w stupor i wydobyć z niej spolegliwość xD - to jest w 200% przepis na to, żeby sprowokować ją by oddała raniąc mocniej, poniżając i ośmieszając napastników bardziej niż oni ją. Pilnuje własnych granic, oczywiście agresywnie i celnie, jak Cerber. A teściowie się sami podłożyli pod ojebkę głupim zachowaniem.
Sytuacja: po obiadku, a przed tortem, połowa gości na dworze, a druga połowa przy stole. W sali siedzę ja z partnerem i tata z naszej rodziny. Pozostałe osoby na sali to rodzina Szwagra: jego tata, mama, obydwie siostry, siostrzenica i jeden szwagier. I nagle mój tata, od tak, z dupy, dla rozpoczęcia konwersacji, chce opowiedzieć anegdotkę i pożalić się na niesprawiedliwe traktowanie przez córkę. [Anegdotkę o tym, jak tata zadeklarował się, aby wziąć małego na spacer, a jakiś kwadrans później przypadkiem jadąca na rowerze siostra zobaczyła wózek z własnym synkiem pozostawiony na chodniku przed piekarnią. Mały bąbel sam na ruchliwej ulicy. Dostał tato za to słuszny opieprzeż, również absolutny szlaban by odtąd wnuka zabierać na spacer, bo stracili do taty zaufanie - chociaż historia z jego perspektywy brzmi "stałem w progu piekarni, widziałem wnusia, nie wchodziłem nawet za próg. Pani sprzedawczyni wyszła zza lady by mi podać tego pączka, miałem na niego odliczone pieniądze." Może i miał, ale zaufanie stracił.] WIEM która to anegdotka i wiem, jak wszystkie ciocie i wujkowie z naszej rodziny na tę anegdotkę reagowali. Bo znają mojego tatę - wiedzą, że on się żali po to by zostać pocieszony, poklepany po plecach, ale przy tym wiedzą (i mu to też powiedzą), że w opowiadanej sytuacji tata się zachował nieodpowiedzialnie i że jego córka miała rację, twierdząc, że straciła do niego zaufanie. Że teraz powinien wziąć tą sytuację jako naukę i poprawić swoje zachowanie. Ale też będą się śmiali z zażenowania lub niedowierzania, gdy tato relacjonował, jak NAGLE odpaliła się na niego córka nieprzebierając w słowach. "A czego się spodziewałeś?" - pytają zwykle ciocie kręcąc głową.
Czyli w sumie... tata o tym trochę opowiada jak o zaskakującej sytuacji w której zawalił jako dziadek, ale zarazem został opieprzożony w sposób słuszny, zaskakująco głośny, niepozostawiający żadnych argumentów do obrony przez innego rodzica, która jest jego córką. I w sumie to jest opowieść o tym, jak bardzo jest dumny z córki (?) przy jednoczesnym przyznaniu się do błędu (?). Tak, myślę, że to o to chodzi. Pokręcona anegdotka, w której tata zaczyna słowami "muszę się pożalić na niewyparzony język mojej córeczki", a kończy na "no matko, ale ja głupi byłem! No byłem!".
W teorii znam schemat. W teorii wiem, że ludzie reagują pobłażliwym śmiechem na tę opowieść. Ale tata opowiadał to innej rodzinie, o innej dynamice. I o innym nastawieniu do mojej siostry.
Jak tata zaczął "muszę się pożalić na niewyparzony język mojej córeczki" to nagle zmieniła się atmosfera. Ludzie się do niego pochylili. Teściu nim tata w ogóle doszedł do tego o co chodzi (bo anegdotka zaczyna się przecież od tego, że ochota na pączka chodziła za nim od poprzedniego wieczora, a potem prezentuje swój plan: jak starannie to zaplanował, jak wybrał spacer piechotą, bo rozmieniał pieniądze w drodze po wnuczka, by mieć dokładnie wyliczoną kwotę itp) wystrzelił nagle, że moja sistra, a jego synowa to ma charakterek! Że jest okropna! Że nie powinna w ogóle się do starszych odzywać! Ale tak zaciekle!
Tyle tam było niechęci. I jedna z sióstr Szwagra też - że moja siostra to ma niewyparzony pysk i powinna znać swoje miejsce, ale "no, niech pan opowiada! Co znowu zrobiła!?"
A tato, jakby nieświadomy, że oni słuchają tego z dużą dawką niechęci, jawnie nastawieni negatywnie do jego córki, a nie z miłością jak on sam, dalej opowiada swoją historię.
Ale mi było smutno.
Złapałam tatę za rękę i proszę go by tak nie mówił o mojej siostrze, a ojciec-showman "ale kiedy ona na mnie nawrzeszczała, a ja w życiu bym wnusia nie zostawił samego!". Więc mu mówię, że nie chodzi teraz o niego i jego krzywdę, że w tej sytuacji ma być ojcem i wspierać swoją córkę, zamiast dawać paliwo ludziom, którzy przecież nie raz jego córce sprawiali przykrość. Noż cholera!
A tata nadal się wyrywa i chce opowiadać.
Siostra Szwagra do mnie krzyczy, że "Niech mówi! Posłuchajmy co to za charakterek!" - lekceważąco, ale też podniecona, jak "Chleba i igrzysk!"
Gotuje się we mnie. Tata dalej opowiada. A ja uzupełniam anegdotę o punkt widzenia mojej siostry - jedzie na rowerze na jogę, pierwszy raz od miesięcy, szczęśliwa, że dziecko jest w dobrych rękach i widzi to jej wytęsknione, okupione miesiącami bólu, najcudowniejsze maleństwo samo-samiutkie na zatłoczonej ulicy. Z jej punktu widzenia to wyglądało strasznie. I zareagowała adekwatnie.
Tata wtedy tłumaczy się, przepraszająco, że on chciał tylko tego pączka, jakby się wychylił z tego stopnia przed wejściem do piekarni to by za wózek! Ale nie wychylał się - zauważam spokojnie. I to może się nie podobać rodzicom dziecka i to wystarczy. Tato posmutniał. I znowu peroruje, że dostał przez tego pączka bana na spacerki z wnusiem do parku. A ja - tak wszyscy w rodzinie, którzy tej anegdoty słuchają - odparła "i słusznie, tato". A on westchnął. Okay. Show taty, jego scenariusz się skończył, ale rodzina Szwagra o tym nie wie i nagle do mnie mówi "W tym cały problem. Bo [twój tata] może tak wyskoczyć po pączka o ile córka tego nie widzi. Bo co z oczy to z serca."
A ja w szoku. I wkurwiona. I od razu cisnę do typa, że jestm rozczarowana, że jako emerytowany stróż prawa mówi coś tak niskiego jak "co z oczy to z serca". Jak rodzic dziecka prosi by czegoś nie robić, to nie robisz tego i kropka! Na to siostra Szwagra, że przecież moja siostra nie musi wiedzieć o tym. Że o to chodzi. Więc tym bardziej wkurzona, ale spokojnie mówię jej, że właśnie o to mi chodzi, że to prosta droga do utraty zaufania permanentnego i braku jakichkolwiek podstaw do nawiązania dialogu. Jak ktoś mówi "nie" to nie i kropka. Możesz zdecydować czy jesteś gotów wejść na tych warunkach w relację, a nie możesz przekraczać cudzego "nie", bo to w większości przypadków wyrządza krzywdę, a wielu innych - podlega karze prawnej.
Czułam jak mój chłopak ściska moją rękę na znak wsparcia. A tata, jak małe dziecko (wygodna rola, nie powiem) zajęczał "ale ona mnie nakrzyczała! I to tak bardzo!". Ech, więc mu przypominam, że on sam jest ojcem i wie jak to jest jak się boisz o dziecko, na to tata momentalnie, że wypominam mu, że dostałam klapsa przebiegając przez ulicę, bo nota bene on mnie nie pilnował. Nie pomyślałam o tym nawet, ale uznałam, że "go girl", bo to dobry przykład, więc poszłam w to, ale zamiast iść drogą wzajemnych żali, jak próbował wyskalować sytuację mój tata odparłam coś w stylu "Tak tata, zrąbałeś jako ojciec, gdy byłyśmy dziećmi, już to ustaliliśmy i uważam temat w tej chwili za zamknięty. Masz za to szansę być dobrym ojcem teraz, a widzę, że zaczynasz być złośliwy. A ja zaczynam się wkurzać, a naprawdę nie chcę teraz być wkurzona, ani się z tobą kłócić. Zaczniemy wszyscy być złośliwi i zrobimy sobie przykrość, a po co? Przecież twoja córka i zięć tak pięknie się postarali by nas ugościć, chcą nas wszystkich tutaj. To urodziny twojego wnuczka. Wspierajmy ich, zamiast podcinać skrzydła. A jak moja siostra mówi, że na jakieś zachowanie względem ich synka nie pozwala to nie pozwala i koniec. Rodziców dziecka należy słuchać, bo odpowiadają za nie prawnie."
Dodałam - NA GŁOS - że go kocham i że potrzebuję teraz by był naszym tatem. Że wie, że moja siostra nie zawsze dostaje wsparcie od teściów dlatego tym bardziej potrzebuje nas.
Na to tato złapał mnie za rękę i też na głos, przy rodzinie Szwagra gapiących się na nasz z rozdziawionymi japami, że mam rację, że faktycznie głupio na nich narzekać w takich okolicznościach. Że faktywnie ocena mamy i taty jest najważniejsza, że już nie będzie złośliwy. I nagle z zachwytem do swata się odwraca i mówi "Ale nasze dzieci nas tu ugościły, nie? Jak pięknie przybrali tę salę! Ile jedzenia!"
xD
I to nie było na pokaz czy prześmieszne rozdwojenie jaźni. On faktycznie jakby nagle to dostrzegł.
Potem wzniósł toast za swoją córeczkę i zięcia, którzy są świetnymi rodzicami, którzy wszystko zorganizowali.
Mega to było miłe.
Jeszcze było kilka sytuacji, które i mnie wkurzyły. I zaskoczyły. Rzecz w tym, że znałam rodzinę Szwagra bardziej z relacji siostry, i z tego, jak są wobec niej złośliwi i jak ona wybucha sprowokowana ich zachowaniem jak dynamit. Ale zobaczyłam tą dynamikę na żywo i nazwałabym ją toksyczną nie ze względu na moją siostrę i jej krótki lont. Tylko ze względu testowanie przez inne osoby jak długi ten lont temperamentu mojej siostry jest.
Przykład?
Młody na urodziny dostał: hulajnogę, rower, samochód i koparkę. Wszystkie takie w które może posadzić swoją dupencję i na wszystkich da się pomykać. Na sali nie odpakowano tylko tej koparki (to do składania jest, duża rzecz, przy czym to bardziej zabawka dla Szwagra - młody nie prowadzi tego, to Szwagier będzie miał zdalne urządzonko do prowadzenia). Samochód dostał ode mnie i mojego partnera - mini wersja naszego zabytkowego samochodziątka. Ma tam wgrane piosenki, abecadło, ma mruganie światłami, klakson.
Od momentu odpakowania autka poza moim siostrzeńcem interesowało ono córeczkę jednej z sióstr Szwagra. Dziewczynka pochodziła do każdego dorosłego obok i czarowała, że ona jest chuda, napewno jest szczuplejsza niż 7 lat młodszy kuzyn xD (noż cholera, dzieciak ledwo roczek ma, a już łażą za nim i od grubasków wyzywają - nie pierwszy raz, a on wcale gruby nie jest) i czy może przejechać się tym samochodem. No i wszyscy, ze mną włącznie odwracali się do mojej siostry i jej męża powielając pytanie "Czy mała dziewczynka może przejechać się w samochodzie?", a oni od razu odpowiadali "Nie, bo jest za duża" - jednocześnie to prawda, i jednocześnie przyznam, że wątpię, że dziewczynka jest na tyle cieżka by zniszczyć autko. Ba! Ja nie jestem na tyle ciężka by zniszczyć autko, ale fajnie by było, gdyby jednak siostrzeńcowi służyło jak najdłużej, a to prezent, ode mnie dla niego, więc tym bardziej szanuję zdanie mojej siostry i Szwagra. A dla dzieci w ogrodzie był przygotowany szereg atrakcji - dmuchany zamek, plac zabaw, trampolina i minizoo. Przeżyłaby bez tego autka. Ale z powodu dziwnych decyzji jej rodziców (nie wolno było jej iść na trampolinę i dmuchany zamek, chociaż pozostałe dzieci, sami chłopcy, skakali tam jak szaleni, bo miała na sobie sukienkę "do zdjęć do tortu, by ładnie wyglądać", a gdy dziecko kombinowało, że może teraz się przebierze w spodenki, poskacze, a potem do tortu znowu założy sukienkę to mama jej odpowiadała, że się na to nie zgadza, bo zaraz tort będzie.... jak wjechał tort to też nie chciała jej przebrać w spodenki, tylko w inną sukienkę, bo "jesteś dziewczynką, musisz ładnie wyglądać" i dostawała dyspensę na bujanie się na huśtawce... sama i smutna).
W pewnym momencie, gdy mojej siostry, ani Szwagra nie było na sali (a byłam ja, mój partner, nasi rodzice) dziewczynka znowu pyta matki (siostry Szwagra) czy może pojeździć autkiem małego kuzyna. A jej mama, na głos wyjaśnia nam wszystkim, że moja siostra przesadza twierdząc, że starsza o 7 lat dziewczynka może być za ciężka na autko dla kilkumiesięcznego dziecka, że zresztą jej córka to jest na 200% lżejsza i szczuplejsza od tego małego grubaska. Zaczyna się rozwodzić nad tym, że jej dzieci są smukle i szczupłe, parska mówiąc o tuszy mojego siostrzeńca. I dodaje, że póki cioci nie ma na sali to jej córka może jeździć autkiem. Bo póki ciocia nie wie to jest okay.
NO KURWA! To przecież toksyczne na maksa! Lekceważenie! I przekraczanie granic! No szlag mnie trafił, bo NIE to NIE. I nie chodzi przecież o to by dziecku sprawiać przykrość, jest masę atrkacji dla tego dziecka, w wieku 8 lat i przy jej wadze (jakakolwiek by nie była) przygotowanych, a przez tą sukienkę i "ładne wyglądanie" nie wolno temu dziecku w tym uczestniczyć. Akurat autko dla bobasa to nie jest coś na co dostała pozwolenie.
No i wkurza mnie to pierdolenie, że nieszanować granic drugiej osoby można, o ile ta osoba tego nie widzi.
Odruchowo, od razu się odezwałam: przypomniałam zarówno matce i dziecku, że moja siostra i Szwagier (on w narracji własnej rodziny jest zupełnie pomijany) wyrazili w sprawie autka, które zresztą jest prezentem ode mnie i mojego partnera. Nie wolno na nim siadać starszym dzieciom i kropka. To nie złośliwość, to ich dysponowanie regułami na temat ich własności.
Siostra Szwagra odeszła ode mnie nie patrząc na mnie nawet. Wkurwiona była.
A ja o sytuacji nawet nie pamiętałam, to było dla mnie tak odruchowe, że potem mama mnie zaskoczyła komplementem, że tak jest ze mnie dumna, że wsparłam siostrę xD
Jeszcze było kilka innych sytuacji np: ojciec Szwagra i mój tato wzięli małego do ogrodu. Małego chłopczyka, który ledwie na nóżkach trzyma balans. Zobaczyli, że jego starsi kuzyni skaczą na trampolinie. Te dwa stare kozły wrzucili tego malca, 12-miesięcznego, między szalejących i rozwrzeszczanych chłopców 8-15 lat. Strach straszny. Dziecko w ryk, moja mama przybiegła z krzykiem. Ale to najstarszy kuzyn ściągnął dziecko z trampoliny i zaniósł własnej mamie do rąk, a obywa dziadki miały radochę. Mega zabawne. Straumatyzowali wnuka. Super.
Wrócili na sale opowiadając co się stało: Szwagier zimny jak lód upewnia się w faktach - który ojciec wpadł na ten pomysł (jego własny), kto przy tym był, kto zareagował, kto nie reagował (mój tata wskazuje na teścia i umywa ręce "to nie ja, to był jego pomysł!", a ja na to "a ty byłeś obok i nie ratowałeś dziecka?" mina mu zrzedła i zwiesił głowę...). A moja siostra od razu wkurwiona opierdoliła teścia. Merytorycznie, przypominając, że prosiła by tego nie robić, ale najstarszy z wnuków i moja mama usłużnie donieśli, że ojciec Szwagra powiedział, że najmłodszy wnuczek może skakać na trampolinie tak długo, jak jego mama o tym nie wie. Znowu. Kurwa, emerytowany stróż prawa. JPDL. I moja siostra ochrzaniła teścia, a potem naszego tatę. Krzykiem. Ale kulturalnie poza jedną obrazą na koniec "jeden z drugim, starzy, a głupi".
Siostra potem powiedziała mi, że w sumie nie chciała aż tak nakrzyczeć na tatę, że zdawała sobie sprawę, że to było nieproporcjonalne do sytuacji, ale była tak zła...
A Szwagier jeszcze przez jakiś czas nie mógł się otrząsnąć: spokojnie pytał rodziców (bo jego mama była oburzona, że w ogóle ktoś krytykuje jej męża - że przecież chciał dla dziecka jak najlepiej) czy widzieli jakie obrażenia mogą mieć tak małe dzieci skacząc same na trampolinie, a co dopiero z dużo starszymi, cięższymi i niedelikatnymi chłopcami? Pokazywał im zdjęcia znalezione w sieci by udowodnić, że ich złość i przerażenie jest uzasadnione.
Szacun.
No, działo się.
Poza tym w niedzielę wzięłam w końcu antybiotyk na tego zęba i nadal mnie po prostu boli straszliwie dziasło....
13 notes · View notes
kasja93 · 2 years ago
Text
Moja historia czyli:
ED nie ma wieku i rozmiaru!
Przygotujcie sobie wygodną pozycje, coś do picia bo będzie sporo czytania. Opisze Wam tu moją historie z ED. Podzielę ją na dwie długie części i trzecią jako podsumowanie. Przed Wami part 1: o BED…
Kiedy zaczęła się moja choroba? Nie mam pojęcia. Jak może wiecie (albo i nie) mam aktualnie 29 lat.
Jako dziecko lat 90 wychowane przez rodziców żyjących za czasów komuny miałam więcej wszystkiego, niż oni. Nie byliśmy ani bogaci, ani biedni. Jako jedynaczka wszystko było dla mnie. Zaś małe pulchne dzieci budziły raczej wtedy ciepłe uczucia. W końcu takie to zdrowe a z nadmiarowego tłuszczyku dziecko wyrośnie! Tata pracował, mama zaś zajmowała się mną i domem. W domu nie brakowało jedzenia. Nikt najwyraźniej nie poinformował mojej mamy, że porcje jedzenia należy dostosować do wieku dziecka. W tamtych czasach nie było internetu ani żadnych poradników (a przynajmniej nie na tyle by były popularne takie publikacje).
Zatem na mój talerz lądowała taka sama porcja jaką jadła moja mama. I oczywiście jak nie zjadłam wszystkiego to była awantura i padały słowa w stylu „dzieci inne głodują”, „tata ciężko pracował na to jedzenie”, „to po co ja wam gotuje skoro nie jecie?” I wiele, wiele innych. Co by nie pojawiło się w domu do jedzenia musiało być zjedzone. Nie było przebacz. I tak lata leciały.
Ja byłam zaś chorowitym dzieckiem. Wieczne zapalenia płuc a na dodatek łamliwość kości. Wystarczył upadek bym zaliczyła złamanie. Nie zliczę miesięcy jakie spędziłam w gipsie. Przez osteoporozę (na szczęście szybko zdiagnozowaną z wdrążonym dobrym leczeniem została ona zahamowana) miałam permanentne zwolnienie z WFu. Niby fajnie, ale przy praktycznym braku ruchu, sporą ilością spożywanych kalorii z pulchnego dziecka zmieniłam się w ponadgabarytową nastolatkę. Żadne diety itp nie wchodziły w grę. W końcu jedzenie w domu było typowo polskie (dużo mięsa, węglowodanów etc).
Może i byłam większa od innych rówieśników nikt się nade mną nie znęcał. Nie mieli odwagi po tym jak jednego chłopaka co mnie zaczepiał znokautowałam. Nikt się tym zbytnio nie przejął z osób dorosłych. To było normalne, że dzieciaki załatwiały takie rzeczy miedzy sobą. Największym wstydem wtedy było nakablować do starych by interweniowali. Zawsze byłam samotnikiem zatem bliższe więzi zawiązałam dopiero w gimnazjum. Znalazłam sobie grupkę, której się trzymałam. Oceny miałam średnie, ale nie było ze mną problemów wychowawczych. Byłam wygadaną i pewną siebie nastolatką. Samotniczką, która tolerowała kilka osób obok siebie a jednocześnie „klejem” naszej ekipy. Jak nie było mnie w szkole grupa rozpadała się na mniejsze frakcje.
Mimo, że jako nastolatka chodziłam już w rozmiarach dla dorosłych kobiet byłam zawsze ładnie ubrana. Dbałam by ZAWSZE mieć czyste włosy, malowałam twarz tak by się nie świecić i starałam się mieć zawsze ładnie zrobione paznokcie. Koszulki nosiłam z reguły czarne by nie było widać potu pod pachami, aż odkryłam patent na przyklejanie sobie wkładek higienicznych pod pachy. Dzięki temu w technikum zawitały kolory do mojego życia.
Jak wspomniałam nikt nigdy mi nie dokuczał. Miałam chłopaka, któremu się podobałam. Sama siebie też lubiłam. Znałam swoją wartość i byłam zadowolona z tego jakim jestem człowiekiem. A że jadłam za dwóch dorosłych chłopów? To się nie liczyło.
To, że na śniadanie zjadałam trzy bułki z masłem, wędliną i żółtym serem. Wjeżdżało też dwa jajka na miękko i często kiełbasa na ciepło. Później szłam do szkoły. Tam jakiś sok, dwie bułki. Po szkole nie rzadko jakieś piwko. W domu talerz pełen po brzegi. Następnie jakaś przekąska. Ciasto albo jogurt. Następnie kolacja czyli powtórka menu ze śniadania. Naprawdę nie wiem gdzie mi się to mieściło… Najgorsze, że nie widziałam w tym żadnego problemu. Moi rodzice również. Chłopak miał ponad dwa metry wzrostu i był z niego kawał faceta. Nie był gruby po prostu był dobrze zbudowany. Ja zaś byłam kochana i wiedziałam, że jestem super taka jaka jestem.
Pomimo swojego rozmiaru XL miałam całkiem dobrą kondycję. Bez problemu nadążałam za innymi podczas wycieczek w góry. Nie przeszkadzało mi, że koleżanki najadały się kromką chleba i jajecznicą z dwóch jajek, gdy ja zjadałam 3x tyle. W końcu byłam większa od nich co nie? To normalne!
Lata leciały. Trzymałam średnio cały czas rozmiar 46/48 bo byłam dosyć aktywna zawodowo. Zaczęłam jeździć zawodowo i mojego ego wyjebało poza skale. W 2016 roku mało było kobiet za kołkiem i byłam rozchwytywana. Czułam się trochę jak celebrytka bo każdy chciał ze mną pogadać, wiele słyszałam słów podziwu. Zaczęłam jeździć na dalekie trasy i dobrze zarabiać. Mogłam sobie pozwolić by kupić fast foody nawet za granicą. Nie ograniczałam się w myśl zasady „zjem dziś pączka bo jutro mogę już nie żyć”. Mój zawód jest wysokiego ryzyka a na jednym pączku się nie kończyło. Zaczęłam odczuwać wstyd. Coraz większe ilości jedzenia zamawiane były na wynos… No bo jak? Gruba tyle żre… Tłumaczyłam się sama przed sobą, że w końcu ciężko pracuje.
Zdałam sobie sprawę, że mam problem, gdy pewnego dnia o 6 rano ugotowałam garnek spagethii na dwa dni i zjadłam całą zawartość w pół godziny… następnie poprawiłam zupką chińską i czekoladą. Potrafiłam nic nie jeść dzień bądź dwa a później zjeść na raz 30 skrzydełek z KFC, burgera, frytki i poprawić szejkiem. I nadal chcieć coś zjeść.
Byłam świadoma bycia workiem bez dna przez 5 lat. Zdawałam sobie sprawę, że coś jest nie tak, ale nie wiedziałam co to BED. Przytyłam więcej. Zaczęłam mieć problem kupić ubrania robocze. Nie mogłam już kupić ubrań w typowych sieciówkach chyba, że był tam dział SIZE PLUS. Zaczęłam głównie chodzić w męskich koszulkach rozmiar 2XL. Chciałam coś zmienić bo coraz częściej miałam wysokie ciśnienie, zatykały mi się uszy, zaczęłam sapać jak parowóz a po większym wysiłku zaczynało mi się robić ciemno przed oczami. Jedzenie na trzy tygodniową trasę przestawało mi się mieścić w bagażniku, gdy jechałam do pracy… Samo przepakowywanie go z osobówki do ciężarówki zajmowało mi prawie godzinę… Przez pół roku żywiłam się niemal wyłącznie Huel’em. Wpadało dziennie mniej więcej 1800 kalorii, co dwa trzy dni miałam napady gdzie wpadałam na stacje paliw bądź baru i brałam tyle ile zdołałam unieść po czym pożerałam wszystko w kilkadziesiąt minut. Udało mi się jednak schudnąć z rozmiaru 52 do 48. Jednak, gdy rzuciłam Huel bo miałam go już dość wróciłam do wcześniejszego rozmiaru w dwa miesiące choć zmieniłam prace na bardziej wysiłkową. Byłam jak w tym żarcie. Jestem na kilku dietach bo jedną się nie najadam.
Wtedy w moim życiu pojawiła się pani doktor z POZ, która po pół godzinnym wywiadzie skierowała mnie na badania. Wykryto u mnie stan przedcukrzycowy, insulinoodporność oraz BED. Wtedy po raz pierwszy o tym usłyszałam.
Zaburzenia odżywania dla mnie to była tylko anoreksja oraz bulimia. A jak wiadomo „anorektyczki są chude a bulimiczki rzygają” a ja nie należałam do żadnej grupy… O ile dwie pierwsze choroby udało się ustabilizować lekami i pomóc nieco dzięki temu z BED. Jednak farmakologia to nie było wszystko. Potrzebna była zmiana myślenia, przyzwyczajeń, nawyków, stylu życia. Obsesyjne myślenie o jedzeniu, kupowania go nadmiar, wyrzucanie go, wyciąganie go z kosza na śmieci i dojadanie… Wyrzuty sumienia… Chodzenie po sklepie i robienie czterech okrążeń z wózkiem pełnym zakupów by wytłumaczyć sobie, że nie jest mi ono potrzebne. Ucieczki ze sklepu, płacz w aucie… Odinstalowywanie i instalowanie ponownie aplikacji z dowodem jedzenia. Wtedy odkryłam lodówki społeczne. Potrafiłam rano przynieść mnóstwo produktów spożywczych, gotowych dań by przez cały dzień walczyć by tego nie zjeść, płakać i wpadać w histerie a później wieczorem wszystko pakować i rozhisteryzowanym zostawiać to w lodówkach społecznych na drugim końcu miasta. Po powrocie do domu wypijałam alkohol by nie móc wsiąść do samochodu (jazda po pijaku to coś czego bym w życiu nie zrobiła).
Zapowiedź cukrzycy odeszła. Tak samo insulinooporność. Przestałam brać stopniowo insulinę. Pojawiło się uczucie głodu i pełności. Zdałam sobie sprawę, że chyba nigdy wcześniej nie odczuwałam sytości. Wcześniej nigdy nie czułam się najedzona. Pojawiały się wciąż napady jednak nauczyłam się gryźć i wypluwać to co zjadałam… potrafiłam zapełnić tak worek na śmieci nawet 4 kg przeżutym jedzeniem nim poczułam się psychicznie najedzona… Obrzydlistwo, wiem…
Mijały kolejne miesiące. Pojawił się jadłowstręt i strach przed jedzeniem. Strach przed zakupami. Obsesyjne liczenie kalorii, odmawianie sobie wszystkiego. Jadłam tylko wtedy, gdy musiałam ze względu na swoją prace choć i tak szykowałam sobie za wiele. Jednak było to i tak mało względem tego co było wcześnie… limity po 1000 czy 1500 kalorii podczas napadu to było nic w porównaniu do wcześniejszych lat.
Tak we wrześniu 2021 roku uświadomiłam sobie, że zachorowałam na anoreksję z wagą 133 kg…
Ciąg dalszy w następnym poście.
83 notes · View notes
nadzieja-e · 2 months ago
Text
1548 dni mroku
Minęło 1548 dni od chwili, gdy nasze drogi się rozeszły. Od tamtego momentu wszystko we mnie krzyczało twoje imię. Każdy dzień był jak kolejna strona w książce, którą pisałam sama — o tobie, o nas, o miłości, która nigdy nie była bajką, choć tak bardzo chciałam, by nią była.
Przez te dni kochałam cię w sposób, który był moim więzieniem. Twoja obecność, choć tylko w moich myślach, była jak niewidzialne łańcuchy, które ciążyły na każdym kroku. Byłeś tam — w snach, w przebłyskach wspomnień, w pustych miejscach obok mnie, które wciąż wydawały się czekać na ciebie. Kochałam cię tak, jak wiatr kocha morze — z siłą, która niszczy, zamiast budować.
Każdego dnia pytałam siebie, dlaczego nasze ścieżki musiały się rozejść. Czy to ja zawiodłam? Czy nasza miłość była zbyt słaba? A może świat po prostu nie był gotowy na nas dwoje? Miałam nadzieję, że czas uleczy ten ból, ale czas był tylko świadkiem mojej walki. Przez 1548 dni oddychałam twoim cieniem i płakałam za nami — za wszystkim, czym byliśmy i czym nigdy już nie będziemy.
Wyobrażałam sobie, że wrócisz. W snach widziałam, jak trzymasz mnie za rękę i mówisz, że możemy spróbować jeszcze raz. Ale sny są jak mgliste pejzaże — piękne, ale nieuchwytne. W rzeczywistości byłeś tylko wspomnieniem, a ja żyłam w zamku zbudowanym z marzeń, które rozsypywały się jak piasek przy każdym podmuchu wiatru.
Chciałam napisać książkę o nas. Taką, która opowiadałaby o tym, jak bardzo cię kochałam, jak bardzo pragnęłam stworzyć z tobą coś trwałego. W tej książce miało być miejsce na ból i na przebaczenie, ale przede wszystkim miało być miejsce na happy end. Jednak nasza historia nigdy nie była bajkowa. Miłość, którą do ciebie czułam, była jak ogień — namiętna, ale niszczycielska, pozostawiająca jedynie popiół.
Dziś, po 1548 dniach, zamykam tę książkę. Nie dlatego, że przestałam cię kochać, ale dlatego, że przestałam gubić siebie w tej miłości. Wiem, że zawsze będziesz częścią mnie, ukryty w zakamarkach serca, jak dawno zapomniany ogród, którego nie chcę już odwiedzać. Zrozumiałam, że trzymanie się przeszłości odbiera mi siłę, a ja już nie chcę być słaba.
Nasza miłość była piękna w swoim chaosie, ale była też moją klatką. Każde wspomnienie o tobie było jak cierń, który wbijałam głębiej, nie potrafiąc go wyrwać. Dziś wyrywam te ciernie, choć krew, która płynie, przypomina mi o tym, jak głęboko cię kochałam.
Po 1548 dniach mroku wybieram światło. Po raz pierwszy stawiam siebie na pierwszym miejscu. Dziś uczę się kochać siebie tak, jak kiedyś kochałam ciebie — z całym oddaniem, z całym sercem. Może nasza historia nigdy nie miała być baśnią, ale nauczyła mnie jednej rzeczy: miłość to nie tylko dawanie, to także umiejętność pozwolenia sobie na odejście.
Twoja gwiazda wciąż świeci gdzieś na horyzoncie mojego życia, ale już nie muszę próbować jej dosięgnąć. Oświetla moją przeszłość, ale to nie w jej blasku chcę żyć. Dziś patrzę na siebie i widzę kogoś, kto przetrwał. Kogoś, kto w końcu zrozumiał, że miłość, która rani, nie jest miłością, na którą zasługuję.
1548 dni mroku wystarczyło. Dziś wybieram wolność, wybieram siebie i uczę się żyć od nowa — bez ciebie, ale z nadzieją, że świat ma jeszcze dla mnie historie z prawdziwym happy endem.
~Justi
3 notes · View notes
dawkacynizmu · 5 months ago
Text
czwartek 01/08
☪︎ podsumowanie
zjedzone — 1200 kcal
but i can see us lost in the memory august slipped away...odczuwam wczesno sierpniową motywację do życia. wczoraj wieczorem słuchając muzyki przy świecy. zrobiłam sobie tracker nawyków na nowy miesiąc. prócz oczywistości jak ćwiczenia czy dieta 1200 kcal było tam również nie używanie telefonu 20 minut po wstaniu. okazało się to zaskakująco łatwe, wystarczyło odłożyć go na szafkę zamiast brać ze sobą do łóżka przed snem. po przebudzeniu zamiast niego wzięłam dziennik, zrobiłam pielęgnację twarzy i z 20 minut zrobiła się godzina.
wykonałam też moje wczorajsze postanowienie, aby jeść posiłki z moją mamą (w zasadzie to jeden bo wszystkich byłoby niemożliwe, wstajemy o innych godzinach + ja mam ed czy musze więcej wyjaśniać?) i trochę brakowało mi oglądania obiadu do posiłku ale są rzeczy ważne i ważniejsze. od dziecka jestem małomówna co już jest takim standardem w mojej rodzinie i mam wrażenie że wszyscy są przyzwyczajeni do tego że mogą siedzieć ze mną godzinę i ja się nie odezwę. to jedna z takich moich cech osobowości których nie potrafię wyjaśnić skąd się wzięła, ale co mnie zmusiło do refleksji ostatnio — zawsze miałam problem z rozmawianiem z moim rodzeństwem. oni byli starsi, po 20 lub w jej okolicach gdy ja miałam dajmy na to 10 lat, moja najstarsza siostra jest 15 lat starsza, a jak byłam młodsza masakrycznie wstydziłam się dorosłych. ten typ dziecka co płacze przed wizytą u lekarza w poczekalni, jakiś miły obcy dziadzio podchodzi i próbuje uprzejmie je pocieszyć, a ono ryczy jeszcze bardziej (prawdziwa historia). z kolei z moją mamą gadało mi się normalnie, w końcu z nią mieszkałam, czas spędzałam (ale nie jakoś dużo bo moja mama to ten typ mamy że jak pokazywałam jej obrazek jaki dostałam lub ocene jakąś to nie odwracając się mówiła "fajnie"). w ostatnich latach ta zależność mega się zmieniłam, z rodzeństwem mam o wiele luźniejszą relację, z mamą tematów nam brakuje.
zrobiłam dziś angielski, wleciał podkast, pilates, rozciąganie i trening także dzień niemal idealny, oby takich więcej (najlepiej cały sierpień)
30 notes · View notes
submergedinmadness · 2 months ago
Text
3d piosenki, które sprawiają, że płaczę część 5 (to nie będzie piosenka tylko przemówienie, ale jest o anie i słucham go mega często na spotify więc zaliczę)
(nie ma nigdzie tekstu wiec sama wpiszę te cytaty)
,,wondering why breakfast tastes like giving up"
od dawna nie jem śniadań, zawsze jak je zjem czuję się ze sobą ohydnie. w przeciągu ostatnich niecałych 4 lat z tego co pamiętam zjadłam śniadanie może z 8/9 razy, nawet kiedy miałam okresy kiedy jadłam w pizdu i tak ich nie jadłam, a kiedy już je jadłam czułam się jakbym była najobrzydliwiszą osobą na świecie. jedzenie rano mnie przeraża nawet jeśli wszyscy mówią mi, że jedzenie rano jest lepsze niż wieczorem i tak go nie jem. nie wiem kiedy to się pojawiło i czemu, ale się stało i już tak zostało
,,hunching naked over the bathroom scale trying, crying over an empty ball of coco puffs, because I only feel pretty when I'm hungry"
ja codziennie, nawet jak jestem teraz w psychiatryku i panie z mojego pokoju rzadko kiedy pukają to i tak spędzam w łazience przynajmniej 15 min rano i wieczorem. stety niestety tutaj nie nad wagą, ale po prostu przed lustrem patrzę na siebie z obrzydzeniem. spędzam dużo czasu nad patrzeniem na jedzenie, które już zjadłam na puste opakowania i zdecydowanie czuję się piękna tylko kiedy jestem głodna, czuję się wtedy czysta i lekka mimo, że do bycia lekką mi daleko, a kiedy jem czuję się brudna i ciężka
,,if you develop an 3d when you are already thin to begin with you are sent to a hospital, when you are not you're a success story"
to zdecydowanie historia mojego życia po 2019 kiedy przytyłam. kiedy w październiku 2019 wpadłam w 3d nikt się tym nie przejmował. parę lat później restrykcje zamieniły się w objadanie i znowu przytyłam a kiedy w końcu udało mi się wrócić do mojej obecnej mentalności rodzina zaczęła mnie chwalić za to, że tak dobrze sobie radzę i że udało mi się zejść do normalnego bmi bo miałam wtedy nadwagę. tylko moi przyjaciele wiedzieli jak u mnie jest naprawdę i tylko oni przejmowali się moim stanem
,,when I was little someone asked me who I want to be and I said small"
może nie byłam jakoś bardzo mała bo miałam 12 lat, ale myślę, że 12 lat to nie wiek na martwienie się swoim wyglądem i gł0dz3ni3 się. jak miałam 14 lat miałam rozmowę z moją mamą, powiedziałam jej, że chcę mieć 4n0r3ksje mimo, że wtedy już ją miałam tylko nie chciałam w to uwierzyć bo przecież byłam większa nie gruba, bo nadal w normie, ale w wyższej części normalnego bmi. ciągle walczę z tym czy na pewno mam ane czy nie, mimo moich zachowań, które zdecydowanie nie są zachowaniami zdrowej osoby. jednak cały czas nie mogę w to uwierzyć bo przecież mam bmi w normie i nie widać mi żeber etc. racjonalnie wiem, że coś jest nie tak, ale nawet nie chcę się do tego przed sobą przyznać, bo w mojej głowie nadal myślę, że jestem na to za gruba i mimo, że innym mówię, że 3d można mieć niezależnie od wagi u mnie to nie obowiązuje
17 notes · View notes