#chcę być z nim na zawsze
Explore tagged Tumblr posts
jestem-cala-twoja · 9 months ago
Text
Tumblr media
Proszę, pozwól mi.
2 notes · View notes
persistent-wallflower · 3 months ago
Text
Eh I used to think that I was mostly immune to this, but truthfully this year it's been challenging to see my friends living their best summer lives with their friends on sm and not feeling really quite bad about myself in comparison.
#or any life in general#yeah it's insecure I've just got nothing to build any security on#my brain... idk maybe it's not my mental issues even maybe I'm just like this#cause I can't see it ever changing it's too late anyway#nobody's at square one at this point in life#W i M dziewczyńskie spotkanie no i spoko mi tylko przykro za te parę razy jak spotkała się grupa ludzi ze studiów i mnie mieli w dupie#V ja pierdole co dwa dni wychodzi z kimś cały czas jest z kimś i dlatego się z nim nie umówiłem bo to upokarzające dla mnie#że ja zawsze jestem sam#B ma chłopaka drugiego od kiedy się poznaliśmy powodzenia#E na lesbijskiej wycieczce do lasu... dlaczego nie jestem w stanie do niej napisać?#L to kurwa mój koszmar tak bardzo chciałbym być jak ona#przez pół roku na twn znalazła sobie dziewczynę ma kłirową grupkę znajomych irl lubi to co ja tylko lepiej i robi to co ja tylko lepiej#i to mimo tego że też ma problemy ze zdrowiem psychicznym i to dłużej jprdl#ale wszyscy uważają że jest niesamowita więc się nawet nie ma czym przejmować#F ma grupę osób z którymi gra i rozmawiaa i znalazł sobie kogoś też tak niewyobrażalne dla mnie#Poza tym też wychodzi co chwilę z kimś i wszyscy go lubią#mnie nikt jakoś bardzo nie lubi tylko zawsze trochę max i ja to czuję przecież#poza tym że nienawidze siebie i ciężko jest się sprzedać komuś jak się myśli że nikt nie polubi tego debila#ja nie chce sie tylko tak czuć i chcę być sam i nie czuć się źle przez to tylko mieć spokój#tego żaden psycholog kurwa nie naprawi#about me
7 notes · View notes
panikea · 6 months ago
Text
Leżałam w łóżku i nie mogłam zasnąć. Bipnięcie telefonu. Filip pisze: „Hajtam się”. Przełknęłam ślinę. To zawsze robi wrażenie na kobiecie, jak twój eks wiąże się z inną. Wiesz, że nie jest twój. Nie chcesz z nim być. Ale to i tak boli. „Dobry wieczór, Filipie z Berlina. Kiedy?” Filip pisze: „Ale w tym momencie ona mnie doprowadza do szału”. „Czemu?” – zapytałam. Filip pisze: „Myślałem właśnie o nas. Fajne wspomnienia. Pamiętasz, jak zmywaliśmy razem naczynia w tej restauracji przy Otto-Suhr-Allee? „Pamiętam. Jak mogłabym zapomnieć?”. Filip pisze: „Ale dlaczego to nie ty?”. „Ile wypiłeś, Filip?” Filip pisze: „Nic. Lepiej byłoby powiedzieć, że dużo. Ale niestety jestem trzeźwy. Jak świnia”. „Co się dzieje? Opowiadaj. Wyrzuć to z siebie”. Filip pisze: „Nie”. „Dlaczego?” Filip pisze: „Powiedz mi tylko jedno”. „Tak?” Filip pisze: „Czemu to się nam nie udało? Ja cię tak bardzo kochałem”. Bo byłam młoda i głupia. Bo myślałam, że cały świat stoi przede mną otworem. Bo byłam szczęśliwa, ale chciałam być szczęśliwsza, pomyślam. „Bo byliśmy młodzi, ja jeszcze młodsza, nieodpowiedzialna, nie znałam siebie ani nie wiedziałam, czego chcę. Nie znałam świata. Nie potrafiłam docenić, jak mnie kochasz. Musiałam swoje przeżyć i poznać. Z mojej winy nam nie wyszło, wiesz o tym” – odpisałam. Filip pisze: „Boże, ja bym się w każdym momencie chciał z tobą ożenić”. „Wydaje ci się”. Filip pisze: „Byłaś pierwszą kobietą, przy której chciałem zostać na zawsze”. „Tylko dlatego, że mnie nie mogłeś mieć. Kochałeś wyobrażenie o mnie, a nie mnie. Ja wcale nie byłam taka fajna, jak ci się wydaje”. Filip pisze: „A teraz ja ci zadam pytanie”. „Tak?” – zapytałam. Filip pisze: „Gdybym powiedział: «Chuj z tym wszystkim. Jesteś miłością mojego życia. Wróć do mnie». Co byś powiedziała?”. Patrzyłam w ekran i łza ściekała mi po policzku. Jedna. A później druga. Dlaczego to wszystko jest takie niesprawiedliwe? A później napisałam: „Że piłeś. Przyznaj się”. - Piotr C. z powieści "To o nas"
71 notes · View notes
dawkacynizmu · 3 months ago
Text
środa 31/07
☪︎ podsumowanie
zjedzone — 1300 kcal
trochę o tym jak uratowałam zjebany dzień
około 1 w nocy miałam tak potworny okresowy ból promieniujący na całe plecy że aż musiałam przerwać trzygodzinną sesję leżenia w cierpieniu i się porozciągać chwilę, nie pomogło ale zasnęłam. rano dalej towarzyszyło mi ponapadowe poczucie beznadziejności i zwątpienia. zaczęłam robić owsiankę zaledwie pół godziny po wstaniu gdzie zazwyczaj czekam do 10. bo dalej miałam uczucie że chcę coś wpierdolić. czekając aż się zagotuje ojebałam mały kawałek jagodzianki, potem pochłonęłam tą owsiankę, wtedy moja mama powiedziała a może zrobię naleśników dzisiaj? i się zestresowałam w chuj, zaczęłam myśleć o tym tym że będę mieć na nich napad skoro już i tak zjebałam jedząc kawałek tej jagodzianki. w tym stresie zjadłam (ale logika co nie?) batonika cini minis, loda, kostkę czekolady oraz dwie czekoladki które zostały mi z urodzin i które dodawałam codziennie po połówce do owsianki, kromkę suchego chleba i 3 śliwki. myślałam już wtedy że na pewno rzucę się na te naleśniki, miałam się poddać i nawet nie liczyć kalorii tego dnia, ale wtedy weszłam do fitatu i wpisałam sobie dwa naleśniki na obiad, przekroczyłam 1200 kcal za co miałam wyrzuty sumienia.
kusiło mnie zrobić coś w rodzaju cheat daya bo ostatni dzień miesiąca i jutro nowy początek ale powiedziałam sobie kurwo ty masz co drugi dzień cheat daya zajmij się czymś i nie myśl o żarciu. posprzątałam, umyłam włosy, włączyłam odcinek gry o tron i tak mnie pochłonęło że obejrzalam 4 i była już 18 xD naprawdę dawno nie miałam tak z żadnym serialem ani książka, totalne odcięcie i tylko i wyłącznie chęć dalszego oglądania.
myślę sobie ostatnio o mojej mamie i zastanawiam się czy czuje się bardzo samotna odkąd mój ojciec zmarł i nie z kim się kłócić całymi dniami (a to zawsze jakiś kontakt z człowiekiem) ostatnio mój brat powiedział że nie wie czy będzie wracał za granicę, ale jak nie to chyba poszuka mieszkania na wynajem aby mieć bliżej do pracy na co powiedziała "i co ja tu sama będę??" wiecie nawet nie brała mnie pod uwagę. jak byłam mała zawsze szwędałam się po całym domu, ale odkąd mam swój pokój na własność prawie z niego nie wychodzę. jadłam w nim posiłki bo nie chciałam przebywać z moim ojcem, w ogóle nie lubiłam na niego patrzeć dlatego większość czasu spędzałam u siebie. trochę nie umiem się tego oduczyć, nic mnie już nie powstrzymuje aby nie zjeść obiadu przy stole ale dalej jakoś intuicyjnie idę z tym talerzem do siebie. z mamą nie mam o czym gadać za bardzo ale muszę spróbować i tak to robić bo jest mi jej po prostu szkoda, nie chcę sobie potem za kilkanaście lat tego wypominać. ale aby nie kończyć wpisu ponurym akcentem jak jej zaoferowałam pójście wspólnie na ogródek odparła a po chuj ty mi tam potrzebna? XD to może być cięższe zadanie niż się mi wydawało
33 notes · View notes
myslodsiewniav · 5 months ago
Text
Odpuszczam gonitwie myśli (tylko trochę), zauważam syndrom oszusta i swoje nawyki. I trochę o poczuciu dumy z dokonanych rzeczy w obszarze neurotypowym (nie do końca wiem, jak to jest czuć dumę - jak się okazało)
26 czerwca 2024
Widzę, że na tumblrze zaszły zmiany, ale nie mam czasu ogarniać kłódek. Po sesji.
Wczoraj złożyłam wniosek, ze wszystkimi dodatkami, ze wszystkimi formularzykami itp. Dopieszczone na maksa. I tak myślę: po chuj ja się tak staram, żeby to było TAK DOBRE? To tylko wniosek i w dodatku o nie dużą sumę pieniędzy (największą jaką się da, ale relatywnie nie dużą). Ech.
Spalam się na małe rzeczy. W tym tygodniu muszę jeszcze wyprawić w podróż moje dwie prace finałowe na międzynarodowy konkurs. Najlepiej byłoby wysłać je dzisiaj, ale tak serio-serio skończoną mam jedną. A druga wciąż rozgrzebana i trudno, nie poleci. Nie mam na to siły.
Uderzyła też znowu alergia - mnie tylko trochę, na przełomie kwietnia i maja było znacznie gorzej. Po porostu trochę boli głowa i mam problemy z oddychaniem, dlatego teraz nie odchodzę daleko od naszego domowegoo filtra powietrza. No i wróciły te bomble na dłoniach - myślałam, że ma uczucielenie na barwnik turkusowy, ale akurat nic farbami nie działałam w tym roku (bo nie mam czasu), więc musi chodzić o coś innego. Ech.
Ale mój narzeczony wygląda jakby się zjarał - oczy opuchnięte, powieki tak napompowane, że są w zasadzie pontonikami wokół przekrwionych gałek ocznych. Twarz go piecze - co chwilę trze ją dłońmi, do tego stopnia, że wczoraj sam z siebie poprosił mnie o jakiś delikatny krem (nie znosi mieć na sobie filmu z kremem, nie lubi uczucia "tłustości" - rozumiem, ja też, bardzo mnie to wkurza, ale kremy do skory twarzy zwykle przynoszą mi ulgę i nawilżenie, bo mam bardzo cienką skórę). Drapie się też po rękach i co kwadrans biega do łazienki - albo opłukać buzię, albo (w domu) wziąć prysznic. Do tego kicha seriami, tak średnio po 10 "apsik" pod rząd - jemu to przeszkadza bardzo, ale koledzy w pracy mają z tego ubaw, są wspierający. Tak myślę, że to naprawdę lepsza forma radzenia sobie z kumplem, który jest w trudnym momencie, którego stan zdrowotny utrudnia komunikację - całe szczęście ziomki w jego biurze wolą obśmiać (śmiejąc się z nim, nie z niego) i podać mu lekarstwo niż wkurzać się, że tyle trwa zanim odpowie na ich pytanie.
Wczoraj, w ramach radzenia sobie z poziomem kortyzolu... Ech... No nie, to nie tak. Od jakiegoś czas widzę, że jestem zestresowana, żongluję nadmiarem terminów i informacji, przytłacza mnie to. Zaczynam czuć się do niczego, wątpić w swoje umiejętności, wartość. Łapać sie na lęku, że nie zaliczę roku (co potwierdzi, że jestem absolutnie beznadziejnym przypadkiem głupka i hipokrytki, której zdawało się, że zna się na tyle by poradzić sobie z zaspokajaniem swoich atypowych potrzeb i zarazem realizacją etapów nauki przygotowanych dla osób neurotypowych - więc jeszcze dodatkowo we własnej głowie sobie dorzucam), na lęku, że jestem beznadziejną narzeczoną, córką i przyjaciółką - a jeżeli na coś faktycznie pracowałam to właśnie na bycie w swoim mniemaniu dobrą partnerką, córką i przyjaciółką. Realizuję swoje marzenie teraz i mam mniej czasu, chcę, aby przyjaciele to zrozumieli, ale też nie chcę zaniedbać naszych relacji. A ostatnio zaczyna wszystkiego być tak dużo, że chociaż odczytuję od nich wiadomości to odpisuję krótko, albo wcale (bo ze zmęczenia zapominam - chociaż w głowie mam ułożoną odpowiedź i często jestem przekonana, że to nie tylko napisałam, ale też wysłałam) - po prostu moja bateria socjalna się rozładowuje i pomimo chęci nie mam siły na to by odpisać. Nie mam też siły na robienie zdjęć ze spotkań (co zawsze dawało mi tyle frajdy). Więc ostatnio częściej używam słowa "przepraszam" niż bym chciała i to powoduje, że jakby sama sobie potwierdzam jak bardzo beznadziejna jestem.
Klasyczne ADHD.
To wszystko, te wszystkie uczucia to klasyczne ADHD.
Złapałam się na tym w zeszłym tygodniu robiąc sobie krótką przerwę i zabierając siebie samą i swojego pieska w naturę. Chodziłyśmy przez 4h po parku, a do mojej głowy docierał taaaaaaki mętlik myśli konfrontowanych z faktami, że miałam ochotę odgryźć sobie ogon.
Ostatnio tez przeczytałam - do snu - że ADHDowcy nie odczuwają uczucia "spełnienia/feeling of accomplishment". I to było ciekawe. Tym bardziej ciekawe, że WIEM, że mogę odczuwać spełnienie - i wiele razy je czułam! Ale faktycznie, aby poczuć dumę ze swoich dokonań i spełnienie potrzebuję 1- mindfulnessu w postaci bliskości z sobą i bliskimi, 2 - rutyny, 3 - w tej rutynie sporego czasu na świadome zauważanie swoich uczuć i dbanie o ciało (sport, joga, sauna, pływanko, czytanie itp) o którym z nawyku po prostu zapominam. Czyli w zasadzie [potrzebuję wszystkich punktów 1,2,3 sklejonych w jedno. Ale słuchając tego co ADHDowcy mają do powiedzenia na temat rozróżnienia spełnienia w sensie "accomplishment" oraz w sensie "fulfilment" zrozumiałam, że to kolejna sprawa, która mi się zlała w jedno. Dotąd nie rozużniałam znaczenia tych słów, to dla mnie były synonimy, słowa opisujące to samo, a one jednak opisują pewną różnicę w niuansach.
Z zaskoczeniem odkryłam, że moje uczucia spełnienia, to, które chwilę temu opisałam jako kombinację punktów 1,2,3 to "fulfilment", tym czasem uczucie "accomplishment" to dla mnie coś bliższego "poczuciu ogromnej frustracji poprzedzonej chwilową ulgą", niż dumy. Nie czuję w chwilach dla neurotypowych "spełniania/accomplishment" - czuję ulgę, że zdołałam coś wykonać na czas i nie zjebać tego, myślę w takich chwilach o sobie źle - że mogłam szybciej, lepiej, porządniej, że raptem pomimo swoich wad "jakoś się udało". Że nie popełniłam błędów (bo system nauczył mnie nie ufać sobie - ADHD dalej), że nie zostałam od razu wykluczona z procesu, że nie dostałam od razu 0 punktów. Czyli westchnienie ulgi "uf, udało się" i od razu przechodzę do przypomnienia sobie o liście rzeczy, które jeszcze muszę wykonać na czas i złożyć o czasie, znowu na tyle dobrze, żeby nie było się do czego przyczepić, żeby było tak dobre, by "załatać" ewentualne braki, które przecież będą (dysprtografia, synestezia itp).
Nie wiedziałam, że można czuć inaczej.
Że informacji: złożyłam, udało się. Może towarzyszyć coś innego niż, ulga i przypominanie sobie o wszystkim co jeszcze muszę zrobić, aby nie zawalić. Ewentualnie o przypominaniu sobie, że mogę zawalić i to okay, bo i tak to ja będę się bujać z konsekwencjami - w tym jest siła i odzyskanie sprawczości i odpowiedzialności.
Dlatego "bycie dla siebie łagodną" to dla mnie jak branie prysznica po dłuuuuugim boju w systemie. Terapia to najlepsze co dla siebie samej w życiu zrobiłam. Wzruszam się, jak o tym myślę.
Anyway.
Wczoraj, 25 czerwca 2024 r. złożyłam dopieszczony na 1000% wniosek o grant. Z załącznikami i rekomendacjami (wg. wniosku wystarczyła jedna rekomendacja, a ja postarałam się o dwie, i to od dwójki naprawdę bardzo kompetentnych naukowców. Co więcej - byłaby trzecia rekomendacja od Pani dziekan, ale formalnie nie może jej napisać, bo chociaż nie jest w jury konkursowym to jednak jej dział się zajmuje oceną i przetwarzaniem decyzji o przyznaniu grantu), z oświadczeniami, z harmonogramem i budżetem tak przygotowanym, jak podobno nikt w historii tego konkursu nie przygotowywał tych dokumentów.
Mam doświadczenie, dostałam pochwały, zostałam doceniona, mój zespół mnie wsparł, pracowałam nad tym dłuuuuugo. To naprawdę solidna robota i wiem, że jest solidna, bo wiem jak dużo informacji przestudiowałam.
I poczułam raptem ulgę, że "udało się" złożyć to na czas i zarazem nie wylecieć w przedbiegach. Jak zawsze. Syndrom oszusta na pełnej - mam przekonanie, że ja nic nie wiem, nie umiem, że ja ledwo osiągam jako-taki poziom, że pewnie wszyscy inni mają ten poziom i są ode mnie lepsi, a ledwo im doskakuję. Tak myślę, serio! Chciaż dostałam feedback, że w ogóle tak nie jest! Ba! Dostaję taki feedback regularnie! Że moje prace zaliczeniowe są na świetnym poziomie. Ba! Jeden Pan wykładowca napisał mi, że daje mi 5, bo jego historii prowadzenia kursu, który mi wykłada w tym semestrze, od lat, od początku, jeszcze nie dostał tak świetnie, profesjonalnie, szczegółowo i dobrze napisanej pracy. Do tego z dbałością o właściwe przedstawienie wniosków i oprawy graficznej. Skakałam ze szczęścia, gdy to czytałam, jednak i tak cos we mnie nie dowierza, że mogę być NAPRAWDĘ DOBRA.
Ale im więcej sama sobie zostawiam przestrzeni na dbanie o ciało, na spacerki, na odpoczynek, na mindfullnessu, tym wyraźniej łączę te dwa ja: to, które dostaje komplementy i feedbacki od profesjonalistów doceniające mój profesjonalizm, oraz to, które boi się ciągle, że jeżeli nie da z siebie 3000% to ktoś odkryje jak bardzo beznadziejna i nie-dość kompetentna jestem.
ADHDowicze potrzebują tego czasu na mindfullness.
Dlatego - po przetrawieniu tego co powyżej opisałam - skupiłam się na "moim wtorku" i na wybraniu się do saunarium. Oczywiście wczoraj, na saunie odliczałam w głowie kolejne kroki: że teraz, do końca tygodnia muszę zrobić i oddać zaliczenie z przedmiotu XXX, wysłać pracę na konkurs, a jeszcze tego dnia muszę przecież odbyć certyfikowane szkolenie (odbyłam, 2,5h miało być o AI, a było tak naprawdę o sprzedaży generycznego chłamu w postaci e-booków pisanego przez AI na Amazonie, na generowaniu zdjęć w AI i upieraniu się, że możemy je sprzedawać jako "nasze zdjęcia" i zrezygnować z najmu usług fotografa/grafika, o tworzeniu treści szkoleń przez AI, o pisaniu listów biznesowych przez AI - zabawne, bo o ile na studiach miałam nie raz omawiane, jak łatwo rozpoznać teksty tworzone przez AI, chociażby po składni i po kalkach językowych, po pokracznym słowotwórstwie, to na tym certyfikowanym szkoleniu dostałam przeciwieństwo tego: facet zachwalał te wszystkie "współpracuj ze mną, a rozkwitnę twój biznes" według niego brzmiało kreatywnie, ech... Ale typ podczas szkolenia zachęcił około 400 osób do zakupu jego narzędzi AI i kolejnej usługi szkoleniowej za około 2 tysiące każde, więc tak się robi prawdziwą kasę, a ja i moje wątpliwości etyczne są wciąż na głodowej pensji... Ech...), a po szkoleniu wywiesić pranie, skontaktować się z urzędem w sprawie wydanie certyfikatów i zaświadczeń, a w przyszłym tygodniu najpóźniej zrobić zaliczenie z XXX i je oddać, a potem przygotować się na egzamin, a potem, już po sesji zadbac o kolejno: wyjazd na chwilę by odpocząć, o urodziny mojej siostry, o urodziny przyjaciela, o urodziny szwagra, o urodziny taty, o odwiedzenie szwagierki, o realizację grantu, jeżeli dostanę grant, o odbycie kolejnych szkoleń... i tak dalej.
Trudno mi się wyrwać z tych przytłaczających myśli. Serio.
Mam listę terminów w głowie i w kalendarzu, kolejne rzeczy od siebie wzajemnie zależą i jak coś zawalę to kolejne etapy mogą się skomplikować.
Boje się.
Ale chcę spróbować z założeniem działalności, ale nie zrobię tego bez tej informacji o grancie, bo bez tego nie będę miała pieniędzy na realizację kursów, bez których nie dostanę dotacji.
Zluzowałam w saunie, ale wciąż to odliczanie kolejnych etapów przebiegało mi w głowie, aż... usłyszałam chrapanie. Myślałam, że to ja chrapię xD A to babeczka, która leżała na sąsiedniej półce. xD W nocy poprzedzającej złożenie wniosku nie mogłam spać - spałam ledwie 2h, a potem nie czułam senności. I to mnie martwiło. Ale w saunarium, słuchając tego miarowego, spokojnego chrapania sama się uspokoiłam. Natrętne myśli się wyciszyły. Byłam bliska zaśnięcia...
I to było takie przyjemne. :D
Wyszorowałam się, potem nabalsamowałam i wróciłam do domu.
Widzę, że przytyłam i poczułam, że ciało mnie boli (to fascynujące, jak w stresie można ten ból ignorować). Więc o siebie zadbałam: zjadłam duuuużo soczystych pomidorów i zaległam na kanapie z moim opuchniętnym narzeczonym i kochanym pieskiem. Oglądamy od nowa "BoJack Horsman" i ten serial, ech... jest dobry i boli w serduszko. Dużo triggerów we mnie wywołuje, ale cieszę się, że możemy z O. o nich porozmawiać.
A potem kupiliśmy bilety na pierwszy wypad po sesji, który porusza nasze ciała i przewietrzy głowy. Robiliśmy to będąc chooooolernie zmęczonymi, więc kilka rzeczy muszę dzisiaj na dworcu wyjaśnić, ale mamy to. Jedziemy spełnić kolejne moje marzenie <3
Mega się cieszę, chociaż sama podróż troszkę mnie martwi - zobaczymy czy to faktycznie tak dobry pomysł, jak się wydaje być. Może być tak, że to za mało czasu i za duża odległość, by faktycznie poczuć odprężenie. :/
Wczoraj w saunie też myślałam o Turcji i naszym dniu SPA w Hammam. OMG nie pamiętam w rezultacie, czy to opisałam, ale to było tak fantastyczne i tak fajne!
Dużo się dzieje, za dużo.
Nie mogę się doczekać wakacji.
A dziś wstałam z przewianym barkiem xD - kurwa, załatwiłam się na saunie! Nie mogę ruszać głową i lewą ręką. xD No kurwa super. xD
Od rana wchodzi smarowanie się maścią końską.
24 notes · View notes
vivianarxseee · 7 months ago
Text
16.04.2024 21:25
cześć kochani
tak na szybko podsumowanie ostatnich dwóch/trzech dni.
no co mogę powiedzieć no kurcze binge trzydniowy. może nie jakieś takie giga duże jak to czasem bywały ale jednak no słodyczy sporo zjadłam.
próbuje teraz trochę nad sobą zapanować i po kilku dniach intensywnego myślenia stwierdziłam że chociaż ten tydzień spróbuje lecieć po prostu na niższych limitach. coś tam będę jadła, nie wiem jeszcze dokładnie co ale to się zobaczy.
chciałam zacząć od poniedziałku i po powrocie ze szkoły zapowiadało się dobrze. wróciłam i zrobiłam sobie warzywa na patelnie z passatą pomidorową oraz dodałam do tego trochę makaronu ryżowego i tofu. taki posiłek se stworzyłam bo chciałam wykorzystać otwarte jedzenie żeby nie wyrzucać i tak w sumie wyszło że podzieliłam to na dwie porcje i był to też mój dzisiejszy obiad. no i było spoko, miał to być mój ostatni posiłek, chciałam lecieć z 20h fastem bo tak mi wychodziło że akurat by wybiło tyle do mojego wtorkowego powrotu do domu. jednak kurde dupa w krate wyszła goście przyjechali wtedy zjadłam sporo słodyczy. w niedziele było to samo no i dziś też. jestem zła i jest mi potwornie wstyd + plus dostałam okres pierwszy raz od 4 miesięcy i przez to czuje jeszcze bardziej że zawiodłam. nie wiem szczerze co mam robić już. cały czas myślę o tym jak wyglądam i zawsze wychodzi na to że ja nie chcę wyglądać tak jak teraz wyglądam. chcę być w końcu chuda ale ciągle ciągnie mnie do tego jedzenia. jem i płaczę. nie chcę a to kurwa dalej robie. wróciłam po ośmiu miesiącach do okaleczania się bo tak się karam za to że zjadłam za dużo. mam jebane kody kreskowe na całym ciele i codziennie powstają nowe a ja dalej jem, jem i kurwa jeszcze raz jem. dosłownie nie chcę wychodzić z domu bo wstydzę się tego jak wyglądam no i co robie? dalej wpierdalam. nienawidzę siebie za to kurwa że nie umiem się powstrzymać. chcę skończyć jeść. nienawidzę tego jebanego jedzenia z całego serca ale przy tym kurwa jednak kocham. no nwm już co mam ze sobą zrobić dzisiaj manifestowałam żeby mnie pierdolnął samochód na przejściu ale się nie spełniło nwm może jutro xd.
jeśli chodzi o jutro to babcia ma robić makaron z serem więc zjem go i postaram się na nim zakończyć. kupie cole zero i mam dużo nauki więc może nie będę latać co chwile do kuchni. oby.
do końca tygodnia będę próbowała lecieć na jakichś niskich limitach a potem się zobaczy.
chudego dnia/nocy
trzymajcie się
21 notes · View notes
ostra-nadwaga · 11 days ago
Text
Chyba się mnie wstydzi, nie dziwię się, mam to samo gdy patrze w lustro.
Jego rodzina zawsze zaprasza, żebym do nich przyjechala z nim na noc czy nawet sama bo chyba mnie lubią za to jaka jestem.
Chciałabym odwiedzić groby bliskich a one są w jego i moim mieście 'rodzinnym'.
Nie mam rodziny, nie mam u kogo się zatrzymać tam, więc dopytuje go kiedy jedzie, koedy wraca, że też chciałabym groby odwiedzić.
Jego odpowiedź? Smiech podczas pytania 'a gdzie będziesz spała':))))))
Za 3.5 miesiąca będzie to 6 lat.
On dalej mnie traktuje jak osobę która gotuje, sprząta, dba o wszystkich i wszystko.
A gdzie moja potrzeba bliskość, wsparcia, zrozumienia, docenienia oraz pokazania, że jestem tą jedyna?
Od ponad 3 lat słyszę, że za jakiś czas mi się oswiadczy, że też chcę slub, dzieci itp.
Tylko ze mi bliżej powoli do 30...
On mnie nie zna? (Znamy się ponad 8 lat)
On nie jest pewny? (To po co być w związku?)
Do naszej 6 rocznicy muszę schudnąć ile dam radę, bbo obiecałam sobie i obiecuje teraz każdemu, kto to przeczyta, że jeżeli do te czasu nic się nie zmieni (nie, to nie jest ultimatum w kwestii zaręczyn, mówię o całokształcie) to będzie bolesny koniec, gdyż nie pierwszy mój związek, pierwsza miłość, cale studia razem, mieszkanie razem, pies wspólny....
Czy ktoś był w podobnej sytuacji i chciałby porozmawiać?
7 notes · View notes
black-lipstic · 1 month ago
Text
vent zainspirowany pinterestem część 1 (będzie ich więcej bo kocham pinteresta i mam tam tak dużo depresyjnych pinów i chcę się nimi podzielić)
szybkie wprowadzenie: więc tak, mam swoją ukochaną tablicę na pinterescie. jej nazwa to ,,or maybe i was just a girl interrupted" (tak kocham ten film) jak można wywnioskować po nazwie jest to trochę (bardzo) depresyjna tablica, mam na niej 1389 piny (i będzie więcej) i to chyba pokazuje jaki jest mój stan psychiczny. i w tej serii postów po prostu się nimi podzielę, bo nie mam nikogo poza terapeutka komu ufam na tyle żeby aż tak się uzewnętrzniać, a tu jestem anonimowa więc dlatego to tu będzie
Tumblr media
więc tak w tym vencie będę pisać o moim ojcu bo gdy zobaczyłam tego pina to po prostu musiałam się gdzieś wygadać. no ogólnie to czasami czuje się tak ohydnie z tym że to on sprawił że żyje, nie chce być z nim utożsamiana tym bardziej widziana przez innych jakbyśmy byli rodzina kiedy jesteśmy nią tylko przez krew. jednak chyba najgorsza rzeczą jest to że jestem do niego podobna oczywiście to zależy od sytuacji ale to nie zmienia faktu że jednak tak jest. mam przez niego multum problemów i coraz bardziej czuje ze powiedzenie słowa t4t4 jest dla mnie niemożliwe i nigdy nie będzie nawet je cenzuruje bo tak mnie obrzydza. słowo ojciec jeszcze przeboleje ale i tak mówię mu po ksywce (kiedyś powiedział że nie lubi swojego imienia a mówiąc do niego po ksywce czuje jakbym się jeszcze bardziej od niego dystansowała co naprawdę mi pasuje). jeszcze tak bardzo się boję ze bede taka osobą jak on. nie chce taka być wiem że chodzę na terapię długo bo już 5 lat ale tak bardzo się boję. jeśli skończę taka jak on nigdy sobie tego nie wybaczę. jak jest w tym cytacie zostałam przez niego wychowana a właściwie to właśnie nie, osoba którą teraz jestem, taką jaką mnie stworzył jest okropna, bo on nie jest dobra osobą, nie mówię że ogółem ale jako rodzic nie jest dobry. jego postać będzie mnie prześladować i powtarzać ze zawsze będzie we mnie. jego nieobecność sprawiła że jestem zła osobą już nie aż tak bardzo jak kiedyś ale fragmenty uformowane przez brak ojca będą ze mną na zawsze i nwm jak to po pl powiedzieć ale po ang mówi się blood is thicker then water i niestety się z tym utożsamiam. nie ważne jak bardzo będę wypierać to że ma wpływ na moje życie nigdy nie pozbędę się jego słów. to że wspomnienia które z nim mam do czasu kiedy skoczyłam 11 lat można policzyć na palcach jednej ręki nie zmieni faktu że jednak istnieją. to że teraz stara się naprawić to co niszczył przez dobre 16 lat mojego życia (mam teraz 18) nic nie zmieni. jeszcze kiedy byłam młodsza czyli od 11 do około 13 roku mojego życia chciałam jego uwagi teraz jedyne co czuję kiedy myślę o nim jako rodzinie to obrzydzenie dlatego traktuję go jak znajomego bo to jedyna opcja żeby go nie nienawidzić. chyba rok temu po tym jak mu powiedziałam że mam z nim te 4 wspomnienia wysłał mi zdjęcia z nad morza i powiedział ze miałam 8 lat, nawet widząc te zdjęcia nie mogłam sobie przypomnieć nic z tego co się wtedy działo. nawet wczoraj gadałam o tym z bratem i też zaczął się mnie o to pytać i zaczął mi mówić o jakiś swoich wspomnieniach z nim w których ja też byłam no i powiedziałam mu że tak mam te wspomnienia ale bez ojca. pamiętam różne wyjazdy i wgl pamiętam też jego i mamę ale ojca już nie. jakby po prostu go nie było. i mean nie narzekam bo wolę to niż pamiętanie też tej tęsknoty która na pewno mi w dzieciństwie towarzyszyła. no to chyba wsm wszystko co chciałam tu napisać miłego dnia/nocy kochani<3
8 notes · View notes
uvgk · 2 months ago
Text
Dzień 8
Zjedzone: Jestem ulaną kurwą. Dwa naleśniki z dżemem + ryż z sosem grzybowym + piwo 160 więc zjadłam z 1300-1400 kcal. Myślę że mogło to być nawet więcej... ZABIJA MNIE BRAK KURWA SWIADOMOSCI ILE ZJADŁAM. Ja muszę mieć wszystko wyliczone, poważnie.
Spalone: tylko 320 kcal. Tyle pokazuje zegarek, chociaż oczywiście upociłam się jak świnia którą jestem. Przejechałam 10km rowerem + zrobiłam tylko 3k kroków. Czuję się jak gówno.
Jak może nie wiecie, w moim domu jest tłusta kuchnia. Moja mama robi zawsze potrawy dość tłuste i pełne kalorii.
Ale nie będę na nią zrzucać winy... Może w dzieciństwie bym mogła ale wtedy nie byłam tak ulana. Jako jedyna z rodzeństwa nie miałam nadwagi w dzieciństwie co mnie dość cieszy... Ale może to przez nienawiść do swojego ciała...
Pamiętam kurwa jak miałam 165cm i ważyłam 50kg i uważałam, że jestem ulana i muszę ważyć 40 xD dlatego chyba już wiecie jak czuję się teraz...
To nie jej wina. To moja wina, że to zjadłam. Mogłabym wyrzucić, zjeść mniej albo to zwymiotować. Ale to zjadłam... Jak tylko znajdę dulco (mama mi zajebała z pokoju i jest pewnie gdzieś w szufladzie z lekami) to się kurwa przeczyszczę bo nie mogę znieść faktu, że to całe jedzenie będzie we mnie jeszcze długo...
Chcę być chociaż odrobinę czystsza, okej?
Rower był dobrym pomysłem. Nie zjadłam nic, paliłam, gadałam ze znajomymi i napilam się trochę energetyka zero cukru. Co najważniejsze, miałam trochę ruchu i kurwa w ostatnim czasie mam go więcej i męczą mnie trochę zakwasy, ale zasługuje na to.
Zasługuję, bo jestem ulaną świnią.
W czwartek, piątek i sobotę mogę być mniej aktywna bo będę non stop przy chłopie. Postaram się chociaż dodawać bilanse na ile dam radę je dobrze wyliczyć i oszacować. Wiem, że będę miała duuuużo aktywności co mnie w chuj cieszy. I będę przy nim a on przy mnie... A przy nas jego rodzice xDDD
Ale on nie zmusza mnie do jedzenia. On poprostu prosi, żebym jadła. Może w głębi duszy się cieszy, że nie jem? Że chudnę? Że nie będę tak gruba jak teraz?
Dostałby pierdolca jakby zobaczył co się dzieje w mojej głowie... Co się dzieje tutaj xDD
Teraz pije sobie somerka i DLACZEGO ALKOHOL NIE MOŻE BYĆ BEZ KALORII?
Najbardziej oczywiście kocham wodę i napoje zero kcal. Nimi żyje (szczególnie energetykami) ale chociaż mam obecnie mały odwyk od alkoholu (w marcu piłam praktycznie co drugi dzień nawet w tygodniu...), to czasami się napiję to jakiegoś drinka, to przed snem jakiegoś whisky z colą zero ale no kurwa boli mnie ta dodatkowa ilość kcal...
Ale ja nie jestem mądra. Mogłabym poprostu nie pić.
Gdyby elektryki powodowały tycie, to uwierzcie mi - rzucilabym to w pizdu.
Ale tłumi to mój głód...
To by było na tyle. Post nie jest motywujący... Chyba że chcecie pocieszyć się moją sytuacja to proszę bardzo. Sama gdybym była kimś innym to bym się z tej kurwy tylko śmiała. Nigdy nie będę idealna ale mogę być chyba lepsza, nie? Powoli do tego dążę
19 notes · View notes
jestem-cala-twoja · 1 year ago
Text
Witajcie aniołki!👼
Znowu od paru dni źle się ze sobą czuję. Więc mam ochotę tutaj o tym napisać. Mam dosyć tego wszystkiego, tego beznadziejnego życia. Mam ogromną ochotę się pociąć ale obiecałam mu, że tego więcej nie zrobię ale serio czasami jest ciężko i myślę o tym co raz częściej. Znowu jest mi cholernie smutno i nie wiem dlaczego. Chcę się wypłakać, w końcu porządnie wypłakać ale nie mogę. Wczoraj udało mi się trochę popłakać ale nie tyle ile bym chciała chociaż i tak to jest coś bo od dłuższego czasu nie udało mi się uronić łez. Znowu nachodzą mnie okropne myśli i nie chcą mnie opuścić. Boję się cholernie że mnie zostawi przez moje wahania nastrojów, mój charakter i przez to jak okropnie sie czuje a tyle o nim marzyłam I gdy w końcu go poznałam a na dodatek jestesmy razem to nie chce go stracić. Boję się, że może jednak nie tak wyobrażał sobie związek ze mną i się zawiodl i ze mnie w końcu zostawi, z jednej strony się tego cholernie obawiam ale z drugiej strony nie zdziwiłabym się gdyby mnie opuścił. Nie mam nikogo oprócz niego, jest moja jedyną tak bliską osobą i w sumie jak go stracę to już będzie mi kompletnie wszystko jedno. Łatwo mnie wprowadzić w zły/smutny humor i mnie to dobija. Kocham go nad życie i jest dla mnie wszystkim i serio się boję że znajdzie lepszą ode mnie bo jest pełno lepszych lasek ode mnie. On jest miłością mojego życia, jest dla mnie wszystkim i nigdy nie odczuwalam aż tak bardzo wszystkich moich emocji jak podczas związku z nim. Chciałabym pewnego razu położyć się spać i już się więcej nie obudzić. Jestem beznadziejna, na pewno zasługuje na lepszą dziewczynę niż ja ale pomimo wszystko już zawsze chciałabym być przy jego boku i być z nim do końca. Czuję się okropnie sama ze sobą. Co raz częściej myślę o tym jak kupuję tęperówkę z moją ulubioną żyletką albo jakiś fajny nóż i tnę całe swoje przedramiona i powoli się wykrwawiam, jak będę czuła cholerny ból fizyczny dzięki któremu uwolnię się od tego pierdolonego bólu psychicznego i jak już bym się wykrwawiła to wszyscy mieliby ode mnie święty spokój, nie byłabym już dla nikogo problemem ani ciężarem bo mnie już by nie było... Kurwa nawet nie wiem czym ten ból i ten cały mój chujowy stan jest spowodowany może serio jestem pierdolnięta i sobie to wszystko wymyslam ale jednak gdyby tak było to mogłabym go sobie odwidziec a do chuja nie potrafię. Mam serdecznie tego dosyc bo jeszcze parę lat temu tak się nie czulam. Też zauważyłam że ogólnie odczuwam wszystkie emocje i zachowania o wiele bardziej niż powinnam i to też mnie denerwuje. Czasami też się zdarza, że myślę o śmierci w totalnie randomowych momentach np że idę sobie krawężnikiem obok ulicy i jeździ pełno samochodów i tak nagle wpadam pod jedno z nich albo, że się wieszam na jakimś drzewie (mimo tego, że nie chciałabym umrzeć przez powieszenie i uduszenie) albo poprostu przez wykrwawienie albo przedawkowanie jakiś tabletek. Wkurza mnie to że mam taki nastrój, on po jakimś czasie mija a później wraca z podwójną siłą, znowu odchodzi ale zawsze wraca. Mam mega chujowy charakter, jestem strasznie emocjonalna, płaczliwa, sarkastyczna, nerwowa i potrzebuje dużo uwagi. Po prostu jestem beznadziejna.
Dobra, chyba napisałam wszystko to co chciałam więc do następnego postu moje aniołki, mam nadzieję że u was jest lepiej niż u mnie.
2 notes · View notes
beherit7-nonexistence · 8 months ago
Text
Nie chcę zasypiać, by się obudzić. Choć po to właśnie jest sen, aby po ponownym rozwarciu powiek, wypoczętym przywitać nowy dzień. Wolę noc, ciemność sprawia, że czuję się komfortowo, bezpiecznie. Światłość dnia budzi we mnie niepokój. Przewijający się ludzie, tłumy - każdemu znany marsz robotów. Chciałbym pozostać anonimowy, równocześnie będąc rozpoznawalnym jak każdy. To znaczy, że nie chcę się bać rzeczywistości. Być może dziś nie usnę, będę tak leżeć. A może już nie wstanę, pozostając w krainie snu na zawsze? Miękka poduszka. Ludzie, którzy zniknęli, zapadli w wieczną drzemkę. Widzę ich przed oczami, poruszają ustami bezgłośnie. Czy dobrego dokonali wyboru? Czekają na mnie cierpliwie, za każdym razem rozkładając ramiona, gdy patrzę w przepaść, chyląc się ku martwej materii. Obumiera dusza, ciało jeszcze walczy. Staczam się, trzymając głowę dość wysoko. Promieniuje we mnie wyborów piętno. Niespełnione cele. Tarzam się w gęstym dymie, ochlapując otoczenie myśli swoich ciężarem. Dziwny posmak w ustach, to chyba zobojętnienie wprawione w ruch, przesiąka wszystko wokół. Wygodna kołdra, a ja w nią owinięty. Poczuj wraz ze mną wygodę łóżka. To słodycz, w gorzkich momentach życia. Uchodzą opary sił witalnych, pozytywnego myślenia. Mimo wszystko trzeba iść, jeszcze trochę. Być może za zakrętem czeka pętla, która rozwikła zagadkę istnienia, przeznaczenie dobiegnie końca. Czas płynie, sunę wraz z nim, choć nie zawsze udolnie. Schorzenie w postaci mojej osoby. Odcień szarości z przebłyskami kolorów. Reset.
14 notes · View notes
chimbones · 1 month ago
Text
Wiecie co? W życiu przychodzi taki moment w którym czujemy pustkę. Ciężko nam wyrazić swoje uczucia i rozmawiać o nich. Nic dla nas nie ma sensu i znaczenia. Ale gdy spotkacie osobę, która jest w stanie wam pomóc i chce to zrobić, nie bójcie się poprosić o pomoc. W najbardziej niespodziewanych momentach spotkacie kogoś kto bardzo wam pomoże.
Jak wiecie, prowadziłem na tym koncie tematykę "diet". I będąc szczerym, żałuję wszystkiego co zrobiłem. To co próbowałem osiągnąć było ciężkie do zdobycia, ale gdy już byłem coraz bliżej celu zacząłem wątpić. Rzeczy, które popełnicie będąc młodym mogą już na zawsze z wami zostać.
Postawiłem granicę. Chciałem schudnąć do 35 kilogramów i poczuć wreszcie satysfakcję, chciałem być akceptowany. Ale wiecie co? To czy wyglądacie tak czy inaczej niczego nie zmienia. I mówię wam to na moim przykładzie. Jeśli raz wejdziecie w bagno, drugi raz nie wyjdziecie. Do teraz mam problem ze sobą i choć ciężko mi to przyznać to tak właśnie jest.
Nie bójcie się mówić o sobie, nie bójcie się wyrażać siebie. Bo właśnie takie blokady doprowadzają nas do stanu o którym wcześniej nawet nie myśleliśmy. Społeczność w tych czasach jest jaka jest, ale powinniśmy być na to odporni. Hejt jest wszędzie.
Nie mówię wam, że od razu będzie kolorowo. Nie będę wam wciskać kitów. Po prostu przemyślmy wszystko co dzieje się w naszym życiu, spróbujmy je zmienić tak, aby każdemu było dobrze.
Głodówki, cięcie się lub cokolwiek innego robicie nie jest na waszą korzyść. Przez głodówki możecie już nigdy nie myśleć normalnie o jedzeniu i ciężko wam będzie normalnie funkcjonować, a przez cięcie się zostają blizny na całe życie. Samobójstwo też nie jest dobrym pomysłem, i choć myślałem o nim wiele razy to teraz mogę szczerze powiedzieć, że nie myślałem racjonalnie. Życie jest tylko jedno, powinniśmy się szanować i dbać o siebie. Tymczasem staramy się zniszczyć siebie po to by ktoś inny nas zaakceptował.
Kochani, życie tak nie działa.
Chciałbym wam powiedzieć, że jesteście najbardziej wartościowymi osobami na świecie. Ludzie są naprawdę wartościowi. I zamiast siedzieć i użalać się nad sobą powinniśmy się wspierać i iść na przód. Bo halo, kto jak nie my?
Od dziś mój profil służy do wzajemnego wspierania się i pocieszania. Chcę żebyście wy wszyscy byli szczęśliwi bo właśnie na to zasługujemy. Nie bójcie się pisać i wyrażać siebie. A jeśli boicie się porozmawiać z kimś bliskim piszcie do mnie! Wiem, że może nie zmienię świata i społeczności ale może choć trochę pomogę tym którzy tutaj trafią.
#letsbehealthy
5 notes · View notes
myslodsiewniav · 4 months ago
Text
Retrospekcja lub bycie dorosłą... A! I odkrycia nowych oznak ADHD :D
22 lipca 2024
Czasami - jak dziś - muszę sobie przypomnieć, że pisanie pomaga. Mi pomaga ułożyć myśli.
Chyba jestem w jakimś okresie catharsis: robiąc teraz, po 30stce, studia wracam do doświadczenia bycia studentką sprzed lat, gdy byłam ledwo 20-stolatką.
Z jednej strony po prostu pracuję i na takim najpłytszym poziomie odkrywam, że kurcze, naprawdę to lubię, że to nie jest tak straszne i przytłaczające tak bardzo jak pamiętałam. Że spokój w życiu osobistym zupełnie zmienia to doświadczenie, jego odbiór. Że wiedza jaką mam o sobie samej zupełnie inaczej pomaga zadbać o komfort nauki i zdobywania wiedzy.
A na głębszym poziomie teraz, gdy już mogę odetchnąć, bo chociaż wciąż jest problem z wpisami do indeksu to jednak mam teraz lżejszą głowę, oddałam wszystko co oddać miałam, zaliczyłam co było do zaliczenia, ewentualne braki chcę uzupełniać by dostać 5 z tych ostatnich 3 przedmiotów z których wpisu nie mam (z dwóch wiem, że dostanę 5, z trzeciego to nie wiem nic i nie wiadomo czy nie skończy się u rektora... Nie miałam ochoty o tym pisać w zeszłym tygodniu, ale DZIAŁO się, byłam tak mocno w to zaangażowana i zarazem tym przejęta, że nie mogłam się uspokoić na tyle by to spisać tak dla siebie, do pamiętnika, wszystko opisywałam w mailach do dziekanatu i wygadałam się w rozmowie z chłopakiem, który ma taką samą sytuację jak ja w związku z zaliczeniem tego przedmiotu... A teraz trochę żałuję, bo jak piszę tu, do pamiętnika, to ta rozkminka więcej spokoju mi daje).
Wrażenie mam pogłębione względem swojemu wpisowi sprzed tygodnia: jestem starsza, doroślejsza i też uczę się z kolejną generacją (studiuję w dużej mierze z Gen-Z), która bardzo jest uważna na emocje, na granice drugiego człowieka, na szacunek względem nich. Wśród tych młodych ludzi czuję się bardziej "u siebie" w kwestii tworzenia relacji społecznych i zarazem wiem, że do nich, moich osób z roku, też nie pasuję: jestem klockiem z innego zestawu, od innego producenta xD. Bo chociaż Gen-Z ogarnięte mają relacje i granice, to nie mają ogarniętych masę innych rzeczy (to nie zarzut z mojej strony, ani jakieś lekceważące patrzenie z góry - po prostu widzę, że to młodzi ludzie, którzy jeszcze popełnią masę błędów i nauczą się masy fajnych rzeczy o sobie i innych, żeby za 10 lat podobnie jak ja mieć świadomość, że są dojrzalsi, po prostu). Więc siłą rzeczy - znowu odstaję, znowu nie pasuję do grupy. I chociaż wiem - i to daję otuchy - że to bolesne uczucie niedopasowania, a przez to samotności, to też wynik ADHD, konsekwencja budowy mojego mózgu, faktu, że nie ogarniam płytszych relacji, bo dla mnie przyjaźń to zaufanie i pokazanie swoich brzydkich i bolesnych stron, a bez gotowości na tą otwartość po prostu nazwę relację "byciem znajomymi" - dla mnie między przyjaźnią, a koleżeństwem jest olbrzymi różnica, dla niektórych nie do ogarnięcia jak duża i jak dużą wagę przykładam do rozróżnienia tych nazw dla relacji.
W ostatnim półroczu (a teraz, gdy właśnie zrobiło się miejsce na oddech, bo już nie myślę gorączkowo o konieczności oddania prac zaliczeniowych) coraz mocniej dotyka mnie świadomość, że przez swoją traumę u progu dorosłości, przez lawinę wydarzeń następujących krótko po sobie, z których każde mogło być urazem do pracy na psychoterapii przez lata (i było), musiałam zamarznąć.
"Zamarznąć" w sensie metaforycznym oczywiście. Musiałam wysiąść z pociągu zwanego życiem - tak to sobie wyobrażałam zawsze, że życie to pociąg, który pędzi, jest w nim tłoczno, każdy mówi o swoich planach na życie, czuję ścisk, czuję ciśnienie, czuję psesję by też mówić o swoich planowanych stacjach przesiadkowych, osiągnieciach, a zarazem walczę o życie, a bodźców jest tak dużo, że jestem bliska krzyczenia z paniki, aż spontanicznie wysiadam na stacji, takiej ja ta ze Spirited Away:
Tumblr media
Cicho. Bezludno. Spokojnie. Tylko szum wody i żadnej drogi, którą trzebaby podążać, żadnych oczekiwań czy presji. Po prostu możliwość wyjścia na tą bezludną przestrzeń i uwalniająca perspektywa braku potrzeby planów. Wystarczy być. Chociażby tam siedzieć tylko i cieszyć się brakiem hałasu, ludzi, ścisku... przy jednoczesnym poczuciu FOMO: że wszyscy pojechali dalej, beze mnie, że jestem sama i nie mam nikogo i nikt nie zauważy braku mnie.
OMG. Ile ja poczucia winy w sobie miałam - że nie daję rady jak wszyscy.
OMG, ile ja spraw wtedy "dawałam radę" dźwignąć, których ani moi rówieśnicy nie musieli wtedy, ani większość ludzi na świecie nie musi dźwigać. Przynajmniej nie w pojedynkę i nie jednocześnie... Ale tego nie dostrzegałam wtedy - wtedy miałam do samej siebie (i ofc do świata) żal, że nie daję rady, a inni ludzie ewidentnie dają radę! "Co jest ze mną nie tak!?" I tym tropem dochodziłam do szukania problemu w sobie: że faktycznie jestem do niczego, że jestem gorsza, że mniej zdolna, że nie dość mądra (a to była cecha, którą w sobie zawsze ceniłam - urody pewna nie byłam, ale uważałam, że mądra jestem, w tym, że masy rzeczy nie wiem i chcę się ich nauczyć), zła - fundamentalnie zła i skazana na to by po prostu za karę, "w pokucie" za to bycie złą osobą, po prostu mieć takie życie (dziękuję kulturo oparta na wartościach katolickich, super).
A teraz, w 2024 roku, WYRAŹNIE widzę i wiem, wyciągam wnioski z przeczytanych badań, z tego co wiem o sobie dzięki terapii, z tego jak teraz żyję, że... wysiadłam z tego pociągu i zastygłam w czasie by przeżyć. Że inną opcją było niewysiadanie z tego pociągu w którym od hałasu i presji PĘKAŁAM od środka, a to prowadziłoby do tego, że dziś by mnie tutaj nie było. Prawdopodobnie. Ale myślę, że tak by się to skończyło - ba! W tamtym okresie miałam próbę pożegnania się z życiem. I tak zbyt długo jechałam tym pociągiem, którego atmosfera mi nie sprzyjała. Zbyt długo narażałam się na ból i dyskomfort - powinnam była wysiąść wcześniej. Teraz to wiem, dzisiaj to wiem. Ech. Tak mi miło i tak kojąco wyobrazić sobie ten pociąg i stację, którą kiedyś sobie wyobrażałam, ale tym razem zmienić tą fabułę: tym razem, jako 35 letnia kobieta wyciągnąć dłonie do tej 21-24 latki, która siedzi sama, która nie ma pojęcia, tak siadomie, że uratowała sobie życie ostatkiem sił, a która zamiast być z siebie dumna, albo pozwolić sobie na słabość i na odpoczynek w ciszy, to czuje wewnętrzną złość i przełyka łzy goryczy wyrzucając sobie, że jest inna, gorsza, że nie potrafi znowu być "jak wszyscy", że chociaż chciała nadążyć to nie potrafi. Chciałabym usiąść obok niej, przykryć ją kocem i posiedzieć w ciszy, żeby nie czuła się tak samotna.
To niesamowite jak dużo dała mi i wciąż daje terapia. Jestem niewypowiedzianie wdzięczna Ani za tą jedną sesję, w której użyła innej techniki terapii niż zazwyczaj - gdy po omówieniu wspomnienia, problemu, kazała mi zamknąć oczy i świadomie poczuć siebie, tą z tamtego dnia, tą z gabinetu terapeutycznego, a potem w wyobraźni miałam się znaleźć w tym miejscu o którym tamtego dnia rozmawiałyśmy na sesji. I miałam zobaczyć tamtą siebie - tą, która wtedy cierpiała, i ją przytulić. I dać jej to, co mam w kieszeni, by nigdy nie czuła się sama. Byłam przerażona widząc to dziecko (bo wtedy omawialiśmy okres mojej komunii - we wspomnieniu znalazłam się na podwórkach za moim domem rodzinnym, w majowe popołudnie, kiedy wydarzyło się coś paskudnego ze strony mojej kuzynki - a gdy zobaczyłam siebie samą, NAGLE, tą 9-10 letnią mnie,na trawniku w tej czarno-białej sukience na ramiączkach w kwiatki, której nie lubiłam, a która była najbardziej 90' ciuchem ever), ale potem po prostu się rozczuliłam - myślałam, że nie lubiłam tego dziecka! A tym czasem, tamtego dnia, jakby przeniesiona wehikułem czasu do przeszłości, widząc samą siebie, wiedząc co się dzieje w głowie tej dziewczynki się totalnie rozczuliłam, przygarnęłam tego maluch i przytuliłam tak, jak wiedziałam, że tego dnia nikt jej nie przytuli. A ona przytuliła mnie. OFC na kozetce u psychoterautki się poryczałam ze wzruszenia - wiem, że to banalne i symboliczne nawiązywanie więzi z sobą, leczenie wewnętrznego dziecka, że to tylko taka gra wyobraźni, a jednak to była najbardziej prawdziwa podróż, której potrzebowałam bardziej niż sądziłam. I jak w mojej kieszeni pojawił się przedmiot - jak to mówiła psycholożka - to od razu wiedziałam co to jest. I oczywiście od razu podałam ten przedmiot dziewczynce, powiedziałam jej, żeby się nie martwiła, bo teraz ja zatroszczę się o jej bezpieczeństwo i zdrowie, a jeżeli będzie potrzebowała się ze mną skontaktować to... i podałam jej przedmiot z kieszeni. Gdy moja terapeutka pozwoliła mi wyjść z tego transu, tego ćwiczenia wyobraźni "zamknij oczy i podążaj za moim głosem", to poryczana jak bóbr i szczęśliwa, spokojna, krzyknęłam radośnie "dałam jej telefon!". Tak się cieszyłam, że ona może od tego momentu do mnie zadzwonić! A moja Ania wtedy się śmiała mówiąc "wiem, tak myślałam, że to będzie telefon, to całkiem oczywiste było". Ech.
No, piękne doświadczenie to było i zarazem niezwykłe. Od tamtego czasu lubię sobie przypominać, że te dziewczynki i dziewczyny i kobiety z przeszłości to JA. I że ta ja-z-teraz mogę do nich dostrzec i im pomóc.
Traktuję to jak ćwiczenie wyobraźni i jednocześnie narzędzie terapeutyczne: ja-z-teraz mam przestrzeń i możliwości unieść to co przygniotło mnie-z-kiedyś, więc mogę zajrzeć tam, gdzie ja-z-kiedyś w tamtym czasie nie potrafiła lub bała się zaglądać.
Piszę o tym, aby lepiej uchwycić to o czym mówię, kiedy dopada mnie raz po raz refleksja na temat okresu studiowania i w ogóle bycia studentką.
Teraz czuję się kochana, zadbana, bezpieczna. Owszem, są problemy, ale nie takie, których nie mogę rozwiązać lub chociażby pojąć ich struktury, oszacować gdzie szukać pomocy w ich rozwiązaniu.
Tak, budzi mnie czasem strach, gdy myślę o tym, że nie mam mieszkania i raczej mieszkania mieć nie będę - marzenie o swoim kawałku przestrzeni z każdym rokiem robi się coraz bardziej odległe. Ale teraz przestaję to widzieć jako swoją życiową porażkę: ja nie miałam nigdy możliwości i szans by mieć mieszkanie. Nie miałam wiedzy i świadomości, nie miałam wsparcia, ani bezpieczeństwa. A obecne problemy to pogłębiające się problemy systemowe - to nie moja wina. Chcę coś z tym zrobić, ale najpierw muszę zadbać o swoje bezpieczeństwo finansowe, a aby to zrobić muszę zadbać o edukację i utrzymanie work-life-balance. A to trudniejsze niż brzmi.
Dzięki mojemu chłopakowi/narzeczonemu (mam z tym problem - to fajne, że jest narzeczonym, ale czy narzeczony już nie jest chłopakiem? Dla niego to big deal, a dla mnie synonimy. Ze względu na niego staram się pilnować by nazywać go "narzeczonym", ale i tak czasem wymsknie mi się czasem per "chłopak" i zawsze słyszę w żarcie, że go degraduję. xD A jeżeli narzeczony nie jest chłopakiem to mam rozumieć, że to nazewnictwo jest tożsame z levelem postaci? Zaczynasz jako akolita, potem jesteś giermkiem, a potem możesz zostać krzyżowcem lub mnichem? W ten sam sposób mamy chłopaka/dziewczynę, narzeczonego/narzeczoną i męża/żonę? Bo w sumie teoretycznie w obydwu przypadkach powinno chodzić o zdobyty exp xD) czuję bezpieczeństwo. Przewidywalność - nie mylić z nudą! - w związku to coś pięknego! Coś fantastycznego! Dzięki temu mam tyle przestrzeni na rokminy i na projekty twórcze.
No i właśnie...
Dzięki życiu jakie tworzę z moim narzeczonym, którego nie mogłby być, gdybym nie trafiła na terapię, nie zdiagnozowała w międzyczasie ADHD, nie przeżyła tylu trudności w rodzinie, bez tego co jest teraz w życiu prywatnym i w partnerstwie nie byłoby przestrzeni na zaczęcie tych studiów.
A bez tych studiów nie przerabiałabym tego co przerabiam teraz.
A przerabiam BARDZO WYRAŹNE dostrzeganie tego, że nigdy nie chodziło o to, że byłam zbyt zła, zbyt głupia, zbyt mało zaradna. Że różne zawalane przeze mnie rzeczy to faktycznie był wynik mieszanki młodego wieku, pierwszych błędów, nieleczonej depresji, ADHD i NADMIARU obowiązków. Te wszystkie czynniki, plus brak fundamentalnego bezpieczeństwa (finansowego, emocjonalnego) to było jak.... ech, to było tak, jakbym próbowała (i moli bliscy próbowali) wydestylować moich kilka cech: zaradność-ponad-wiek, kreatywność, mądrość wynikającą z ciekawości. I zupełnie przy tym zasłaniali sobie wszystko co niewygodne: jeżeli jestem mądra i ciekawa, mogę z zapałem gadać godzinami o tym czego się nauczyłam ucząc się do sprawdzianu, ale do domu z tego sprawdzianu przynoszę 2 to ewidentnie oznacza, że kłamię, że się uczyłam i zawodzę oczekiwania, więc muszę uczyć się więcej - zamiast szukać innego rozwiązania tej sytuacji i to w przyczynach o których zresztą mówiłam: że gdy mam odpowiadać stresuję się tak bardzo, że mam pustkę w głowie (a potem piszę sprawdziany za siebie i nienauczone koleżanki - ja dostaję 2, a one 5 i nikt w tym nie widzi problemu oprócz mnie, nauczyciele nie wierzą, że mój brak regularności w nauce może owocować pracą na 5, o co jestem call outowana na lekacjach - "skąd to przepisałaś?" słyszę od polonistki, która oceniała pracę, którą bardzo fajnie mi się pisało, bo to był w zasadzie fanfic do "Dziadów cz. II" i miałam z tego fun... Każe mi wymieniać na forum milczącej klasy jakie książki prywatnie czytam, bo ona nie wierzy, że mogłam sama z siebie czytać Mickiewicza, mam pustkę w głowie, ale wymieniam... Czuję się zawstydzona i wyszydzona, celem tej sytuacji było "obnarzenie" faktu, że zdaniem polonistki nie czytam wcale, bo popełniam błędy ortograficzne i fleksyjne, których ona nie uznaje za objawy dysortografii... Gdy wymieniam co ostatnio czytałam pani psor zaczyna się śmiać kpiąco, a razem z nią niektóre osoby z klasy - bo czytałam, zgodnie z prawdą, "Park Jurajski III", co być może brzmi niedorzecznie, jakbym udawała, że film jest książką, ale dostałam serio taką książkę w prezencie na urodziny od mojej koleżanki z ławki... całe szczęście ona się nie śmieje, ale też nie staje w mojej obronie potwierdzając, że tą książkę sama mi dała... Przychodzę do domu i opowiadam o tym mamie, która wcześniej sprawdzała tą moją pracę, której autorstwo zostało wzięte w wątpliwość, która wie, że nie da sie mnie odlepić od książek... i mama robi co może: ta akcja sprowokowała mamę by wybrać się ze mną do poradni po opinię. Polonistka nie chciała dać mi skierowania, bo upierała się, że akurat moje błędy wynikają z lenistwa... skierowała inne osoby z klasy, oni wrócili z negatywną opinią, a ja przyniosłam papier z opinią pozytywną... )
Tumblr media
Ech...@pantokratorka mówiła mi, że teraz w szkole takie akcje jak ta z polonistką by nie przeszły.
Jakby nie było: byłoby łatwiej żyć wiedząc to, co wiem dzisiaj. Że błędy popełniam i będę popełniać, nie ważne jak będę się starała. Po prostu mój mózg nie uznaje takich "błahostek" jak ortografia za istotne i już. I zarazem ten sam atypowy mózg ma silne poczucie sprawiedliwości tj. skówka może być skuwką, ale też skófkom lub skufką i zupełnie tego nie dostrzegę jeszcze przez tydzień (no jak chcesz zrozumieć co napisałam to zrozumiesz, nie? - tak myśli mój mózg, close enough) o tyle wystawienie 5 osobie, która ściągała i 5 osobie, która nie ściągała jest dla mnie jak obraza, naruszenie norm społecznych i nie mogę tego przeżyć. ADHD.
Kolejna rzecz? I to taka o której nie wiedziałam, że jest big deal - po prostu myślałam, że raczej WSZYSCY, WIĘKSZOŚĆ SPOŁECZEŃSTWA ma jak ja w tej kwestii i odchyłem od normy jest właśnie inne podejście. Otóż czytałam ostatnio wątek rozmowy o tym, że osoby z ADHD i na spectrum autyzmu mają "problem z szanowaniem autorytetów" - samo wyrażenie dla mnie brzmi, jak jakiś klasistowsko-konfucjański zarzut ideologiczny. Co to znaczy? Ja faktycznie: nie uważam, żeby moim "autorytetem" miał być np: człowiek będący rasistą lub seksistą, nawet jeżeli ma bogaty dorobek akademicki lub inne cechy, które mogły by go stawiać na piedestale. Ale szanuję autorytety. Swoje, zgodne z moimi poglądami i wartościami. Co więcej jestem przeciwna tej dawnej idei, że z marszu na wyjątkowy szacunek zasługują ludzie starsi wiekiem, wobec których ten szacunek miałaby wyrażać poprzez służalczość. To mnie bardzo wkurza i jestem gorącą przeciwniczką takiego podejścia.
Niemniej moim zdaniem na szacunek ZASŁUGUJE każdy człowiek. Nie ważne czy jest autorytetem czy nie.
I dlatego mam problem z frazą, że objawem ADHD oraz spectrum autyzmu jest "problem z szanowaniem autorytetów". Bo to brzmi, jakbyśmy byli jakimiś rebeliantami, którzy nie szanują nikogo, sex, drugs and rock'n'roll. A tu właśnie chodzi o to, że mamy problem, gdy ktokolwiek NIE SZANUJE innych ludzi lub oczekuje okazywania tego szacunku tylko wobec wybranych ludzi.
Ha!
I co się okazało? Że to właśnie ADHD&Autysm thing: nie tyle jest to "problem z szanowaniem autorytetów" - tak to jest postrzegane przez niektórych neurotypowych. Mózgi atypowych nie uznają idei tego, że mieliby istnieć równi i równiejsi: wszyscy jesteśmy wartościowi, a idea traktowania kogoś "lepiej" tylko dlatego, że wg. społeczeństwa jest autorytetem w swojej dziedzinie jest dla nas o tyle zaskakująca, co nosząca znamiona niesprawidliwości: bo człowiek bardziej lub mniej uprzywilejowanych, o większych czy mniejszych możliwościach po prostu podjął inną decyzje lub szereg decyzji, ma wiedzę czy inne cechy, które mu/jej dodają autorytetu, co oczywiście doceniamy i czego nie negujemy. Po prostu fundamentalnie nie zgadzamy się z pomysłem, że takiej osobie miałby się należeć "większy" szacunek lub podziw niż innym ludziom. Ot co. Takie decyzje moga być też dyktowane naszymi subiektywnymi wartościami (tj. tym co cenimy w innych ludziach, w życiu), ale nie ogarniamy hierarchi "szacunku wobec ludzi" dla samego szacunku, gdy ktoś po prostu wyraża się o innych ludziać z brakiem szacunku. Mam nadzieję, że to dobrze ujęłam.
Mega ciekawe, że to kolejny raz cecha ADHD i że wcale nie jest to domyślny sposób postrzegania świata większości ludzkości (atypowych jest 40% na świecie) - nie wiedziałam, że ludzie mają inaczej. Tj. wiedziałam, ale bardziej kojarzyłam to z ideą konfucjonizmu lub patriarchatu na zachodzie. A tu się okazuje, że to myślenie dla 60% ludzkości jest po prostu "domyślne", w "ustawieniach fabrycznych", a dla mnie samej jest oznaką braku postępowości i opresji.
---
W zeszłym tygodniu byłam na spotkaniu. Takim w sprawie możliwości rozwoju. Byłam jedyną osobą fizyczną na spotkaniu zorganizowanym dla zaciekawionych programem wsparcia osób w moim województwie. Reszta osób to reprezentanci organizacji pozarządowych: stowarzyszeń, fundacji i innych inicjatyw obywatelskich, a także urzędów, uczelni wyższych, szkół, instytucji szkolących, obiektów kultury, muzeów.
Poszłam tam w myśl "nie wiem, ale się dowiem" - miało być wprowadzenie do tematu wsparcia, nakreślenie jakie są możliwości, co zrobić by dofinansowanie dostać. Chciałam się po prostu dowiedzieć czy mam szanse na coś w ogóle. Podczas przerwy kawowej dałam znać swojej przyszłej wspólniczce xD - więc na drugiej części spotkania już byłyśmy we dwie, jako jedyne przedstawicielki osób fizycznych na sali wykładowej. Wtedy już przeszliśmy do praktycznych ćwiczeń z tworzenia projektów. Jakieś 2h pracy.
Bawiłam się świetnie. Dużo się dowiedziałam.
Ale zaskoczyło mnie to, jako feedback dostałam. Otóż zdaniem uczestników szkolenia, a więc doświadczonych organizatorów wielkich festiwali, artystów, aktorów... ich zdaniem byłam najbardziej kreatywną osobą na sali i upierali się, że daleko zajdę. Serio. Mi tam pikawa niemal wyskakiwała z piersi, bo czułam się jak... osoba, która nie miała latami nic oprócz przekonania, że jest mądra i zaradna, ale która w życiu akademiskim miała porażkę za porażką. A teraz wykładowcy z ASP mi mówią, że są w szoku, że nie jestem absolwentką ASP, albo, że nie pracuję kreatywnie.
I po przetrawieniu tego całego ogroma ciepła i komplementów (ale też merytorycznej krytyki) WIDZĘ, że mając te dwadzieściakilka lat, mając depresję, będąc obciążona wręcz lawinowo traumatycznymi doświadczeniami, tak się spaliłam, sparzyłam, tak straciłam wiarę w to, że moja sztuka jest wystarczająca, że sama ją opuściłam - bo to było ZBYT MOJE i ZBYT BLISKIE, ZBYT UKOCHANE by znowu się na tym polu zawieść (a w tamtym czasie się wciąż i wciąż zawodziłam), by złamać sobie serce ten najgłębszej i najszczęśliwszej części mnie, jaką było tworzenie: malarstwo, fotografia, media. To było chronione miejsce "nie ruszaj, nie patrz tutaj, nie uderzaj w to, bo zbyt dużo dla mnie znaczy bym mogła przyjąć zniszczenie i tego kawałka siebie, nawet tu nie patrz, bo boję się, że jak tobie tą część pokażę to niespodziewanie w nią uderzysz, a to jestem tak bardzo JA, że po prostu się załamię". Wolałam odejść od tego dla bezpieczeństwa. Zresztą, musiałam najleprw posklejać swoją zgruchotaną psychikę by móc w ogóle mieć przestrzeń na coś twórczego.
Trwało to dekadę.
A teraz wracam i widzę, i słyszę, że to nie było tak, że sobie wymyśliłam, że jestem dobra. Ja jestem dobra. Bardzo. I to widać.
Po tym spotkaniu po 1 - prowadząca na zakończenie nagrodziła mnie brawami, jako najbardziej kreatywną osobę na warsztatach. Dostałam owacje.
Po 2 - na sali była przedstawicielka mojej uczelni. Gdy pracowaliśmy grupowo sama doszła do wniosku, na forum grupy, że ona jest dobra w drobiazgowych rzeczach, w zapewnianiu zajebistej papierologii, ale jest słaba w kreatywnym myśleniu - przez co widzi, że jej uni traci kasę, bo ona nie ma pomysłu jak można by o coś zawnioskować. Wtedy rzuciłam, że polecam się (jeszcze na długo przed tymi feedbackami i oklaskami - po prostu spontanicznie się odezwałam), że studiuję u niej na uczelni i obecnie szukam pracy. To był trochę spontan, trochę żart, trochę wykorzystana przeze mnie okazja do autoreklamy w gronie osób, które pracują tak, jakbym ja chciała pracować. Dlatego totalnie mnie przyprawiło o atak serca, gdy po zakończonym spotkaniu ta pani podeszła do mnie, przeprowadziła na szybko rozmowę kwalifikacyjną, poprosiła o mój e-mail, o telefon, obiecała, że porozmawia z rektorem i się do mnie odezwie z propozycją pracy.
Po 3 - potem podeszły do mnie jeszcze dwie panie. Wychodząc z budynku dostałam zapewnienie chęci współpracy, gdy już założę działalność, a także... propozycję pracy-marzenia. Wnętrzarstwo. I zarazem nowe media. I zarazem sztudia audiowizualna. I zarazem wszystko miałoby być wystawiane w jednym z najpiękniejszych zabytków w Polsce. Myślałam, że zacznę piszczeć ze szczęścia, bo MARZĘ o takiej pracy! MARZĘ! Nie wiem czy to wypali. Nie wiem. Ale znaczy dla mnie to TYLE, że po zajęciach po prostu do mnie podeszła osoba reprezentująca ten obiekt kultury i złożyła tę propozycję nie mają pojęcia w zasadzie, że ja wiem jak w architekturę, bo na tym spotkaniu nawet się nie zająknęłam na ten temat. No po prostu... SZOK. Serio, razem z tą "zleceniodawczynią" (bardzo entuzjastyczna osoba, bardzo spontaniczna) niemal zaczęłyśmy skakać na korytarzu ze szczęścia, że znalazłyśmy właściwe osoby. Od razu kresliłyśmy w wyobraźni co zrobić i gdzie zrobić! Tak bardzo chcę to robić, że nie zważałam na cenę. Dzięki borowi za moją przyszłą-wspólniczkę, która rzeczowo ochłodziła moje zapędy i od razu przeszła do konkretów: kiedy? Za ile? Jaka powierzchnia? Ile mebli? Jaki materiał? Jaki styl? No i zaczęły się negocjacje :D Nie mogę się doczekać aż ta pani zadzwoni. <3
I wracałam do domu myśląc o tym, jakie to niesamowite - gdyby nie to, że zaczęłam studia bym w ŻYCIU nie poszła na to spotkanie, myśląc, że żadna ze mnie artystka i że nie należę po prostu do tej grupy, nie mam uprawnień, praw, wiedzy, pomysłów, kapitału kulturowego.
Tym czasem ja się inkupowałam jakby całe życie, by być na tych studiach i by pracować tak, jak pracują osoby, które były ze mną na spotkaniu.
Wzrusz.
Nie wiedziałam.
Nie wiedziałam, że to mam. To znaczy wiedziałam tak na poziomie świadomym, że potrafię i jestem spoko jako osoba dowożąca organizację rzeczy, że jestem odważna, że mam wiedzę, ale gdzieś w środku czułam, że nie spełniłam społecznych norm, reguł, rytuałów przejścia by móc tam należeć. By móc uczestniczyć w takich spotkaniach lub pracować w ten sposób. Wiem, że to tylko papierek i tylko symbol. Ale studia i wykładowcy mnie upewnili, że to co mam, ta wiedza, jest wystarczająca by móc chcieć się starać o taką pracę.
Ech.
Jeszcze raz: dumna z siebie jestem w opór. I wzruszona.
Ale bardzo takie spotkania mnie męczą
---
Mój tata miał urodziny. Oznacza to, że kolejny weekend spotkałam się z moimi krewnymi i jeszcze przez tydzień trawiłam tę sytuację z babcią... Ech... Opiszę to później bo to też wpływa na to, jak teraz postrzegam ten moment w życiu
9 notes · View notes
vivianarxseee · 8 months ago
Text
23.03.2024. 19:45.
siemano kocury
przychodzimy z podsumowaniem dnia.
słabo dziś wam szczerze powiem.
rano do kawy zjadłam tą princesse i kawałek małej drożdżówki. chciałam by to było tyle jednak robiąc chlebek bananowy trochę podjadałam jakichś pojedynczych sucharków i jakieś małe odłamywałam sobie kawałki drożdżówki no i takim sposobem wleciała cała mała drożdżówka. potem zjadłam takiego mini krokieta z mięsem bo dziadek robił i przy nim właśnie go zjadłam a potem już wleciał ten chlebek bananowy:/ zjadłam z +- trzy kromki jego z czego dałam trochę masła orzechowego na dwie. a na sam koniec zjadłam dwa sucharki z bitą śmietaną:/
no nie powiem jestem bardzo niezadowolona z dzisiejszego dnia. miałam zjeść tylko serek proteinowy i do niego ten chlebek a wyszło tego dużo więcej:(
czuje się strasznie przejedzona ale może to być też przez to że wypiłam w ciągu ostatnich kilku minut bardzo dużo wody xdd też po każdym zjedzeniu popijałam więc czuje się jeszcze bardziej pełna niż pewnie jestem xddd. wleciały dziś też rano dwie herbaty zielone i zaraz pójdę wypić jeszcze jedną.
szczerze bardzo się boje jutrzejszej wagi po zjedzeniu tego wszystkiego. dzisiaj rano było 49,9kg więc było naprawdę bardzo dobrze patrząc na to że wczoraj wieczorem też zjadłam troszkę więcej niż planowałam. w każdym razie mam nadzieje że nie będzie więcej niż 51 bo się posram.
plan na jutro moi drodzyyy + plan na cały tydzień przedświąteczny.
a więc jutro chyba rano zjem sobie już SERIO serek proteinowy i podpiekę sobie chleb tostowy pełnoziarnisty na patelni bo już rzygam tym bananowym xdd albooo zjem jednego lub dwa tosty z mozarella light i szynką z indyka. po prostu zależy na co będę miała większą ochotę i chciałabym by to był jutro mój jedyny posiłek.
po zjedzeniu chcę rozpocząć fasta/lq fasta którego chce pociągnąć do środy po lekcjach i wtedy zjem sobie serek albo pudding proteinowy.
w czwartek mam w planach wsunąć sobie tortille z warzywami na patelnie.
w piątek owsiankę albo kleik, chciałabym zrobić jakiś nowy przepis i może poszukam sobie jakiś małokaloryczny z budyniem bez cukru no jeszcze się dokładnie zobaczy.
a w sobotę czyli dzień przed wielkanocą zjem albo jakiś serek/pudding albo zrobię sobie kanapki z waflami ryżowymi/pieczywem żytnim chrupkim i do tego jakieś warzywka czy cuś.
uwaga a teraz plan na wielkanoc. póki co taki dosyć ogólny bo nie jestem w 100% pewna jakie jedzenie będzie ale pewnie i tak dokładnie dowiem się dopiero przy stole.
także na śniadanie wielkanocne - zjem dwie kanapki. będę sama piekła chleb więc postaram się znaleść jakiś "fit" przepis i zobaczymy jak to będzie z nim. no ale wracając, jedna kanapka będzie z pastą jajeczną a druga po prostu z szynką i jakimś warzywkiem. wydaje mi się że u mnie zawsze na śniadanie podają też czerwony barszcz więc nałożę sobie jakąś małą porcję z małą ilością warzyw i elo. jeśli będą chcieli wepchnąć we mnie coś jeszcze to powiem że się najadłam i zrobię sobie kawę lub po prostu napije się wody żeby się zapchać.
następnie obiad - nie pamiętam co oni tam kurwa podają ale pewnie będzie bigos. więc nałożę sobie porcję bigosu i do tego sałatka jarzynowa (taki fakt o mnie kocham to połączenie😩) i to tyle.
jeśli się uda to skipne kolację a raczej się uda. jak będzie z tym ciężko i będzie mnie ciągnęło do jedzenia to wypije wodę lub zrobie sobie kawę albo zieloną herbatę.
ustaliłam sobie też "limit" ciast. z moich obliczeń słuchajcie wynika że ma być +- 6 ciast.
ja osobiście nie zamierzam żadnego robić ale wiem że babcia chce zrobić 2 albo 3 + jedna ciocia pewnie też zrobi 1 albo 2 i druga ciocia też 1 albo 2
dużo zależy od tego jakie ciasta zrobią ciocie(nie wiadomo czy będę je lubiłaxd) ale ustaliłam że mogę zjeść po jednym kawałku z każdego ciasta tak na spróbowanie. nie wiem czy to wyjdzie ale postaram się sobie jakoś porozdzielać że np przy śniadaniu do kawy jakieś dwa ciastka i po obiedzie jakieś inne.
w poniedziałek wielkanocny chyba będzie bardzo podobnie jak w niedziele.
mam wielką nadzieję że nie będzie binge w czasie tych dwóch dni świąt i że wgl jakoś dużo nie przytyje jedząc to wszystko:(
no dobrze widzowie to chyba tyle na dziś jak zawsze się rozpisałam ale chuj w to kto chce to czyta kto nie to nie i elo elo kocham was
chudego dnia/nocy.
nie poddawajcie się<3
20 notes · View notes
jazumst · 10 months ago
Text
Miszmasz rzeczy strasznych
Żeby Was... Miał być wesoły wpis o ludziach ze studiów, ale... Posłuchajcie:
Czuję się źle. Dlaczego czuję się źle? // Dziś wypłata. Dwa miechy nic nie szalałem. Wydatki na samochód, prezenty świąteczne, leki, Kurwixy. Postanowiłem zamówić żarcie. Miał być kebs, skończyło się na pizzy. Pani Matka popełniła bigosik, i jakby zechciała się podzielić tą wiedzą to bym był do przodu. - Piąty spał. Jak wszystkich dzisiaj, bolała go głowa. Akurat pani Matka zawołała na obiad jak wjechała pizzała. Młody pyta ze smakiem - Prywatna czy dla niego jest w kuchni. Odpowiedziałem, że prywatna. - Nie powinienem, ale czuję się z tym źle. I tak całej nie wjebałem. Po prostu chciałem żeby zrozumiał, że pora zarabiać a nie liczyć na innych. Staram się zagłuszyć sumieniem tym że sam nigdy się nie podzielił, nawet nie mówił, że zamawia i czy też chcę. Słabo mi idzie. Jestem nauczony się dzielić. Obrzydliwie mnie to wierci.
//
Unikam takich tematów, ale... Teraz ta sprawa z tym Wąsikiem i tym drugim pajacem. Osobiście cieszę się, że ich zamknęli. Jaka niewinność. Skoro ich Dudu ułaskawił to chyba było z czego? Jak się poczyta to można dojść do wniosku, że ta afera to była próba dojścia do samodzielnej władzy jedynej słusznej partii, ale się na tym wyjebali, a mój ulubiony polityk Andrzej Lepper zmarł. Do tej pory dumnie zakładam krawat w białoczerwone pasy. Tak, sympatyzowałem. - Pani Matka ślepo stoi za swoją partią. PeŁo jeszcze dobrze rządzić nie zaczęło, a już wszystko co złe w tym kraju to ich wina. Jak?! Dlaczego? Ale jawne rozjebanie na wybory co to się nie odbyły i brak winnych to nic? Ujawniane chujnie i afery aż do samych wyborów, to nic? Ale zły szatan Tusk. - Nigdy nie popierałem, i nie popieram PiSowskiego rozdawnictwa. Pominę, że sam nic nie dostałem. Ale przez to zrobiło się gorzej. - Dobra, bo się wkurwię zaraz. Jest mi z tym źle.
//
Dostaliśmy w pracy aneks do umowy. SWS zwiózł też osłony na regały. Widać po nim, że kasa go mierzi strasznie. Pierwszy raz słyszałem żeby klął. Przez moment myślałem, że zamknie biznes, ale skoro w taką pierdołę jak osłony chce się bawić, znaczy to że jednak karawana jedzie dalej. Zatrudnił jednak nową księgową, o czym będzie osobny wpis, bo jest to dość ciekawe.
//
Pan Ojciec ma dziś urodziny. Za dwa dni imieniny. Jest mi źle. Wszyscy zapominają zawsze, że ma urodziny. Zawsze była impreza łączona, więc każdy czekał aż kalendarz wyświetli imię, ale o urodzinach, które są wcześniej każdy zapominał. To w końcu pan Ojciec. Głowa rodziny która całe życie ciężko zapierdalała na utrzymanie trudnej z charakteru żony, upośledzonego syna i czwórki pojebanych, samolubnych i pojebanych synów. On zasługuje na wielką uwagę i szacunek. Zwłaszcza jak już jest na emeryturze. Od dzieciństwa miał przejebane. Całe życie trudno. Niech na lepsze lata życie spotka go docenienie a nie chciwość. Wstyd mi, że sam zapomniałem. Na szczęście mam dobrego Anioła Stróża i strzelił mnie w ten głupi łeb. Jazu, dziękuję! - Długie lata życia w zdrowiu i świadomości dla mojego pana Ojca!!!
//
Ogarnę Stefana i wyciągnę pana Ojca na spacer. Kiedyś dużo chodziliśmy razem. Potem wyjechał do pracy, ja urosłem i oboje zdziczeliśmy.
youtube
13 notes · View notes
plonaca · 2 months ago
Text
Sobota
Obiecałam sobie dzisiaj się wyspać. I to nie tylko dzisiaj, postanowiłam, że będę teraz maksymalnie o to dbać. Z resztą nie tylko o to.
No i co? No i oczywiście chuj.
Chociaż narzekać nie powinnam, bo miałam ponad 9h, zanim On nie zaczął się budzić. Ale spałam beznadziejnie. Najpierw nie mogłam zasnąć, potem obudził mnie koszmar z ciotką, z którą mieszkałam większość życia, a potem bolało mnie coś pod żebrami. I chyba chciało mi się siku. Nawet nie patrzyłam na zegarek, żeby światło mnie nie rozbudziło jeszcze bardziej, bo za każdym razem usiłowałam zasnąć z powrotem, ale nie był to najlepszy jakościowo sen.
Będę chciała robić sobie drzemki w ciągu dnia. Nie wiem skąd wezmę na to czas, tym bardziej jeśli chcę teraz dobrze jeść, no ale dobra. Dzisiaj sobota, a ja miałam dużo planów.
Rano zrobiłam dla siebie i Niego jajecznicę, bo specjalnie do niej jeździliśmy wczoraj za wiejską. Oczywiście zamiast pomóc i chociaż posmarować chleb masłem poszedł pracować w oczekiwaniu. No, ale też nie mówiłam Mu nic na ten temat. Dobra była, Jemu też podobno smakowała, chociaż czasami bardziej się zachwycał. Może też kwestia obecności Młodego. Dobrze, że Młody nie chciał, bo musiałaby być bez cebuli i byłaby lipa.
Wyszli wcześniej niż planowali, ale to nawet dobrze. Musiałam poodkurzać i jechać na roller. Po chciałam wrócić, umyć włosy, zaaplikować żel i poleżeć chwilę i jechać do znajomej-księgowej, z którą dawno się nie widziałam, a chciałam poplotkować i miałam też kilka pilnych, księgowych rozkmin. On dziś też miał być późno, bo miał zawieźć Młodego do miasta, potem znów fryzjera, koszenie na działce, a potem jeszcze jakieś tam sprawy.
Młody tu dziś już nie wraca, więc z jednej strony jest szansa na rozmowę, a z drugiej przy nim wydaje się być odrobinę spokojniejszy... Zobaczymy, tym będę martwić się później.
Z grubsza wszystko szło zgodnie z planem. Miałam nawet taką refleksję, że kurczę, piszę tu o Nim same złe rzeczy, ale czy trochę nie wyolbrzymiam? Przecież nie zawsze jest tak źle (co wspomniałam już wczoraj). Bardzo dużo też mi pomaga. Ale to temat na inną okazję. Tylko że jak kiedyś nad tym rozkminiałam to w sumie to w jaki sposób mi pomaga nie kosztuje Go zbyt wiele. Dałby coś od siebie, gdyby wyszedł ze swojej strefy komfortu. Poświęcił czas, porozmawiał. Ale z drugiej strony kim ja jestem, żeby to oceniać czy oczekiwać. Z drugiej strony, macie rację, jeśli napiszecie, że niezależnie czego by nie robił nic nie daje Mu przyzwolenia na pewne zachowania. Czy to już coś, że jestem tego świadoma?
Wracając dotarło do mnie, że jeśli chcę dbać o jedzenie to powinnam jeść co 3-4 godziny. Czyli… już. Kurwa. Szybko umyłam włosy, zjadłam malutką bułkę z nutellą i wzięłam sobie do łóżka jakieś mini sklepowe niby-smoothie. Zawsze coś, nie jestem jeszcze głodna na porządny obiad. Położyłam się zrobić aplikację i planowałam zrobić drzemkę, skoro i tak muszę poleżeć, ale na wszelki wypadek wzięłam też laptopa. Na drzemkę zwykle zmagało mnie późnym popołudniem - teraz, po dwóch kawach i odpowiedniej ilości, mimo że kiepskiego, snu, mogło być ciężko.
No i właściwie leżąc nie zrobiłam nic. Za szybko minęło za dużo czasu, a chciałam odwiedzić znajomą. Nie wiedziałam, ile mam czasu, bo nie wiedziałam, kiedy On będzie.
Dobrze, że pojechałam. Nawet nie wiem kiedy minęły nam 3h, ale oczywiście dopiero jak już miałam się zbierać poruszyłyśmy najważniejsze tematy. W międzyczasie On w 2 na 3 telefony mnie wkurwił.
Na początku chciał już kończyć, a ja zapytałam o coś, co miał robić. Powiedział z wkurwem coś w stylu, że wyjebane na to ma, a Jego ton tak mnie zirytował, że się rozłączyłam. Co się raczej nie zdarza.
Za chwilę zadzwonił zapytać, czy organizowałam jakieś jedzenie i czy coś zamawiamy. Tutaj udało się bez większych problemów, zamówiłam, On po drodze odebrał i przywiózł.
Potem zadzwonił, jak się już zbierałam, żebym włączyła mu konsolę. Powiedziałam, że mnie jeszcze nie ma. Będę do 30min.
- Kurwa znowu będę musiał przestawiać auto w tę i z powrotem…
- Co, dlaczego?
- Dobra, nieważne, nara.
I się rozłączył. Szczerze nie wiedziałam o co mu chodzi. Sposób w jaki zawsze staje na podjeździe sprawia, że mnie zastawia i muszę Go prosić żeby przeparkował, jak chcę wyjechać, co Go zawsze wkurwia (bo „mogłam powiedzieć wcześniej”), ale jak On przyjeżdża kiedy mnie nie ma to staje pod garażem i nie ma żadnego problemu, żebym wtedy sobie wjeżdżała/wyjeżdżała. Nie wiem w sumie czemu nie może tak stawać zawsze.
Nie miałam pojęcia czy teraz nagle zaczyna mieć pretensje o to, że pojechałam do znajomej? Wracałam totalnie zestresowana, nie wiedząc czego się spodziewać. Ale jak przyjechałam to był już pojedzony i… normalny. Zirytowały mnie lekko jeszcze tylko dwie sytuacje.
Najpierw zapytałam o jedną sprawę i odpowiedział normalnie, ale na drugie pytanie zaczął się już przypierdalać, że gra i że to nie jest czas na rozmowę. No ok, może ma trochę racji, chociaż drugie pytanie wcale nie wymagało jakiegoś rozwodzenia jak twierdził, też wystarczyła krótka odpowiedź.
- Naprawdę przyjeżdżam tu z dobrymi chęciami, nie chcę się kłócić. No, ale jak. Musiałoby Cię nie być.
- Jak mnie nie było to też przez tel. dostałam zjebę. A tak szczerze to ostatnio właśnie wygląda, jakbyś na siłę szukał powodów, żeby tylko się dojebać.
Ale podobno „absolutnie nie” i „chce dobrze”. Stwierdził coś, że jadąc
zrobił sobie „odprawę” w aucie i postanowił, że się postara i będzie dobrze.
Jakby nie patrzeć to dużo jak na Niego.
Potem jak się golił próbowałam jeszcze Mu przypomnieć o rozmowie, bo akurat trafiła się okazja. Odkąd pamiętam miałam problem ze wstawaniem i On zawsze to krytykował. Teraz chodzimy spać razem i wstajemy razem, a kobieta potrzebuje więcej snu niż facet, więc dlatego szybciej zawsze jestem zmęczona.
- Nie umiesz nawet doby wytrzymać.
Powiedział niby pół żartem-pół serio.
- Zdajesz sobie sprawę, że mam w organizmie przewlekły stan zapalny i jeśli jestem zmęczona to nie wymyślam sobie tego, tylko po prostu moje ciało tego potrzebuje? Sen jest najważniejszy w regeneracji i dbaniu o siebie, a to, tak dla mnie jak dla Ciebie powinno być teraz najwyższym priorytetem.
- A daj spokój.
- O co Ci chodzi? Co jest złego w tym co powiedziałam?
Odpowiedzi nie otrzymałam. Później jeszcze zarzuciłam mu sugestią, bo mówił coś o moim psie, że „psy, PODOBNIE JAK LUDZIE, jak długo o coś proszą i tego nie dostają to w końcu odpuszczają i mają wyjebane”…
Rozmowy oczywiście nie było, potem jeszcze w łóżku znów wspomniał coś o tej „odprawie” - że może nie do końca się udało, ale że już będzie dobrze. Super, zobaczymy. Oczywiście, że powiedziałam, że szkoda, że w tej odprawie nie uwzględnił najważniejszej sprawy, ale nie sądzę, żeby zrozumiał aluzję.
W międzyczasie wymyśliłam, że wyślę mu to, co przygotowałam wczoraj, że chcę mu powiedzieć, ze wstępem, że mimo sugestii, choć miałam mu nie przypominać, od 5 dni nie mogę dostać rozmowy, która jest bardzo ważna i dotyczy Naszej całej przyszłości to wysyłam to, co chciałabym Mu przekazać, w co On z tym zrobi to cóż… tak naprawdę im dłużej będzie się to przeciągać tym gorzej. Niby istnieje szansa, że to zaakceptuje, czy oleje i wszystko z czasem wróci do normy, więc im później porozmawiamy tym gorzej, a myślę że bardzo ważne jest, żeby miał świadomość pewnych rzeczy, które chcę mu przekazać…
Bilans:
Neo (papierosy): ⬆️ 9, ale start po śniadaniu
Samopoczucie: ↔️/⬆️ rozmowa ze znajomą, nowe podejście do choroby
Dbanie o siebie: ⬆️ roller zaliczony, włosy umyte + przyjemności (spotkanie)
Jedzenie: ⬆️ śniadanie o odpowiedniej porze, potem gorzej, ale starałam się
Związek: ↔️ rozmowy się nie doczekałam nadal, były gorsze i lepsze momenty
Choroba: ↔️/⬆️ nada czekamy, ale zmiana podejścia
Praca: wolne, nawet nie myślę
Inne obowiązki: ⬆️ sprzątanie z grubsza zaliczone, więc git
3 notes · View notes