#sznaps
Explore tagged Tumblr posts
Text
Next up in my G2 AMVs, a little mad science music for our favorite mad science ghoul.
youtube
#monster high#monster high g2#frankie stein#cleo de nile#clawdeen wolf#lagoona blue#draculaura#alivia#moanica d'kay#sznap#welcome to monster high#electrified#weird science#Youtube
7 notes
·
View notes
Text
Nolywka ze aprikołzōw (Nalewka morelowa)
Nolywka ze aprikołzōw (Nalewka morelowa)
Ôńskego1 roku robiōłech jōm piyrszy rołz2 i musza Wōm pedzieć3, że żech sie niy spodziywoł, że to baje4 take dobre. Narychtowoł żech jōm tako barzi5 wytrawno i bez to mogecie jōm polołć nawet jakim smakoszōm ôd whisky.
Co potrza?
2 kg aprikołzōw
0,5 litra szpyrytusu
0,5 l gorzołki6
1- 2 szklōnki cukru
Umyte aprikołzy bez pestkōw wciepcie7 do srogi8 krauzy9, zalyjcie gorzołkōm i szpyrytusym i…
View On WordPress
0 notes
Text
leave it to the breeze - tydzień ósmy: Finał
Tytuł: leave it to the breeze
Opis: Louis nie mógłby być bardziej dumny ze swego ciasta, ale coś tam jest - coś jest. Coś w Harry’m Stylesie i gorliwym sposobie, w jaki on odmierza, wlewa, miesza, ozdabia. Coś w języku wysuniętym z jego ust, gdy wybija powietrze z masy.
Albo The Great British Bake Off au, w którym Louisa obchodzi jedynie wygrywanie, Harry jest stworzony z promyczków słońca i tęczowej posypki, a Niall wtyka nos w sprawy innych ludzi. Również zawiera Liama jako najlepszego przyjaciela/zatroskaną matkę Louisa i Zayna jako znawcę makaroników.
Paring: Larry (Louis Tomlinson & Harry Styles)
Autorka: hattalove
Link do oryginału: archiveofourown.org
Zgoda: Oczywiście jest :)
Od tłumaczki: Dzień dobry :) To już ostatnia część littb. Pod koniec czeka was także jakby mały epilog oraz słowa od autorki. Chciałam podziękować za to, że byliście tu ze mną i przeczytaliście tę wspaniałą historię. Prawdopodobnie jest to moje ostatnie tłumaczenie i znikam z tumblr. A jeśli ktoś byłby tak miły i zechciałby skomentować ten rozdział, będę bardzo wdzięczna! <3 xx.
Masterpost: tutaj ❀
///
Życie jest okropne.
- Nie wierzę, że chcą za to cztery funty - wyje Louis, być może będąc nieco pijanym. Jego głos rozchodzi się echem po tym częściowo pustym pubie i zarabia tym zjadliwie spojrzenie od barmana. - To już jest obraza. Ostatnim razem było tańsze o pięćdziesiąt centów.
- To inny pub, stary - pomocnie podpowiada Niall. Wydaje się nie mieć problemu z wypijaniem zbyt drogiego piwa jedno po drugim - być może dlatego, że to Zayn ma swój portfel ma wierzchu.
Louis wzdycha smutnie i osuwa się na oparcie boksu. - Chcę piwo - mówi.
- Przyniosę ci je - odpowiada Harry. Jest wciśnięty w bok Louisa, sącząc swój sznaps - serio, kto to w ogóle pije - i śmiejąc się z każdemu słowa, które on wypowie.
Siedzą w pubie blisko od dwóch godzin, a Louis ledwo co jest zdolny do odwrócenia od niego wzroku. Jest to pierwszy raz, gdy faktycznie są razem publicznie, a Harry promienieje pod jasnymi światłami Londynu. Jego włosy są zmierzwione z powodu dnia, który spędzili w łóżku, policzki zaróżowione od wypitego alkoholu, a widok jego błyszczących warg powoduje, że Louisowi zasycha w gardle. Pragnie go absolutnie zniszczyć, ale też chce trzymać jego dłoń i włóczyć się aż do ranka po ulicach.
- Ledwo co chodzisz - wypomina mu i odsuwa loki z twarzy bruneta. - Sam je sobie przyniosę, kochanie. Nie przejmuj się tym.
- Nie jestem pijany - protestuje Harry i zezuje oczy, gdy zagląda do swej pustej szklanki. - No może trochę. Wytrzeźwieję, jak wyjdziemy na dwór.
Louis uśmiecha się do niego wyrozumiale i całuje go, zanim rusza w stronę baru.
Zniknął naprawdę tylko na parę minut, ale wystarczająco, aby pryszczaty facet za ladą gapił się na niego i nalał mu piwo ze zbyt dużą ilością pianki. Lecz kiedy wraca, Harry i Niall wydają się być pogrążeni w pasjonującej rozmowie, o której Louis nie ma zielonego pojęcia.
- Nie wierzę w to - mówi Niall, gdy Louis z powrotem siada na swoim miejscu, wystarczająco głośno, aby zagłuszyć muzykę, a nad ustami ma wąsy z piany. - Jesteś szalony. To nie zadziała.
- Zadziała - grymasi Harry. - Zamierzam ćwiczyć. Jestem przecież... najlepszym piekarzem wszech czasów. Z wyjątkiem Lou. Wybacz, Lou.
Louis poniekąd chce płakać z powodu tego, jak przyjemnie rozkoszny jest pijany Harry. Jego oczy wydają się być bardziej zielone, a swoimi dłońmi wędruje po blacie stołu niczym pająk, przemykając pomiędzy wszystkimi pustymi szklankami. Louis przesuwa się bliżej w jego stronę, aż siedzą ramię w ramię, udo przy udzie, dzieląc swe ciepło w tym chłodnym kącie pubu.
- Nie mam pojęcia, o czym rozmawia wasza dwójka - oznajmia, ale wygląda na to, że uwaga Harry'ego przewędrowała do migoczących światełek zawieszonym nad barem.
Po ich drugiej stronie, Niall odchyla się i kładzie nogę na podołku Zayna. - Finał - odpowiada tonem, który wskazuje, że Louis powiedział coś głupiego. - Wiedziałeś, że tort weselny Harry'ego będzie marchewkowy?
Louis uśmiecha się do kufla piwa. - Wiedziałem.
- I nie wybiłeś mu tego z głowy?
- Ja myślę, że on może coś tym osiągnąć - wtrąca się Zayn. Głównie przez cały wieczór siedzi ukryty w półciemności, pijąc gin z tonikiem i uśmiechając się, jakby wiedział coś, o czym nie wie reszta. Louis podejrzewa, że on udaje tę tajemniczość, aby ukryć fakt, iż jest ogromnym idiotą. Raz miał okazję ujrzeć, jak Zayn rozkleił się podczas jedzenia kawałka szczególnie pysznego sernika.
Aktualnie uśmiecha się przyjaźnie do Harry'ego i pochyla się do przodu, z dłonią spoczywającą na kolanie Nialla. - Plus, zawsze szukamy czegoś niestandardowego. To powoduje większą zabawę.
- I zwiększa widzom dramatyzm - dopowiada Louis.
Zayn uśmiecha się szeroko i stuka o jego kufel. - To też. Na zdrowie.
Louis nie ma szansy uformować odpowiedzi. Zostaje rozproszony przez Harry'ego, który kładzie głowę na jego ramieniu, sprowadzając na nie ciężar i gorący oddech, eksplodujący na jego karku.
- Ej, Lou? - pyta Harry, mamrocząc, a Louis niemalże instynktownie unosi rękę, aby podrapać go po czubku głowy.
- Słucham?
- Co ty przygotowujesz?
Och.
Po drugiej stronie stołu, Niall i Zayn oboje oboje ożywiają się w nagłym zainteresowaniu, a Louis wierci się na swoim miejscu.
- To niespodzianka? - próbuje, ale - sądząc po wygiętej brwi Zayna - nie idzie mu zbyt skutecznie.
- No dalej - mówi Harry z uśmiechem słyszalnym w tonie jego głosu i kładzie swoją przeogromną dłoń na kolanie szatyna. - Zmuszę Zayna, żeby mi powiedział.
Racja. Jedno spojrzenie na twarz Zayna mówi Tomlinsonowi, że on definitywnie zna każdy detal jego przepisu - prawdopodobnie był tam, gdy w zeszłym tygodniu spanikowany Louis zadzwonił do niego, usiłując wcisnąć parę zmian na ostatnią chwilę.
- Zayn ci nie powie - odpowiada i skanuje wzrokiem pomieszczenie w poszukiwaniu czegoś, czym mógłby rozproszyć Harry'ego. - Zayn jest moim przyjacielem.
- Zayn chce wiedzieć, czemu jesteś taki tajemniczy - oznajmia Malik. Dociekliwie nachyla się ponad stołem, dołączając do Nialla i jego ciekawskiego spojrzenia tych pijanych oczu. Louis czuje się jak jeden z tych przyszpilonych motyli.
- Chcę przyćmić tych dwóch tutaj - odpowiada. - Nie mogę powiedzieć im swojego planu bitwy.
Harry śmieje się, mocniej wtula się w jego kark i składa tam pocałunki. Dla niego wydaje się być to satysfakcjonującą odpowiedzią i nie pyta o nic więcej.
Jak można się było spodziewać, tylko Zayn jest tym, który wygląda, jakby nie wierzył w słowa, które wyszły z ust Louisa. Na szczęście zostaje rozproszony przez błądzące dłonie Nialla, a pięć minut później przechodzą do rozmowy na temat dziwnej miłości Paula względem bananów.
Louis wypuszcza oddech ulgi i szybko wypija większość swego piwa. Sobota, myśli, czując Harry'ego opadającego na jego bok. Harry dowie się w sobotę.
Jeśli Louis będzie mieć szczęście, może nawet nie zaśmieje mu się wprost w twarz.
///
Kiedy w końcu zbliża się weekend, napięcie staje się tak wysokie, że Louis ma wrażenie, jakby mogło go ono udusić.
Zeszłej nocy przespał ledwie trzy godziny, będąc powstrzymywanym przed zaśnięciem przez nieustające brzęczenie jego mózgu oraz Harry'ego obok niego, który wiercił się i miotał. Teraz płaci za to swoją cenę, gdy bladym świtem stoją na swoich stanowiskach, czekając aż zjawi się ekipa telewizyjna. Musiał ratować się wypiciem kawy i teraz drżą mu dłonie, a palce uderzają nerwowo o blat.
Tak dziwnie, jak to brzmi, brakuje mu Harry'ego. Przenieśli go dwa rzędy naprzód i po drugiej stronie przejścia, a Louis ledwo może zobaczyć go, jak niespokojnie kręci guzikami od koszuli. Dzisiejszego ranka stali w swoim pokoju jedynie trzymając się nawzajem w swym ramionach przez dobre dziesięć minut, a teraz skóra Louisa aż swędzi go z powodu rozdzielającej ich odległości.
- Powodzenia, stary. - Zayn klepie go po ramieniu, a Louis podskakuje w zaskoczeniu. To przez kofeinę. Prawdopodobnie.
- Dzięki - odpowiada słabo i obserwuje Zayna, jak ten sprawdza, czy jego piekarnik działa i bawi się kuchenką, odpalając płomienie i później wyłączając je z sykiem. Jest w tym szybki i systematyczny, niewątpliwie zachęcany przez zniecierpliwione tupanie stopy Jen. Nie zostaje, aby chwilkę pogadać, jak to zazwyczaj robi, tylko pokazuje Louisowi uniesione kciuki i uśmiecha się, po czym rusza dalej, aby upewnić się, czy Niall jeszcze nic nie zepsuł.
Wyzwaniem dzisiejszego poranka jest trzydzieści sześć petit fours* na co najmniej trzy różne wariacje. Louis wie, że zajmie mu to czas aż do ostatniej sekundy, a kiedy zegar rusza, jego tętno natychmiast przyśpiesza. jego krew jest niczym czysta adrenalina przepływająca przez żyły.
- Powodzenia, panowie - mówi Niall z przodu pomieszczenia, a jego głos roznosi się w napiętej ciszy.
- Powodzenia - dołącza się Harry. Z miejsca, w którym znajduje się Louis, może on stwierdzić, iż ręce drugiego chłopaka drżą, mimo że palce owinięte są wokół rączki rondelka.
- Yep - jest wszystkim, co Louis jest w stanie z siebie wydostać, siekając już masło w coś nieco na kształt kostek.
Całej trójce przygotowanie ich rzadkiego ciastka oraz ciasta do wypieków zajmuje niemalże czterdzieści pięć minut, podczas których nikt nie wypowiedział żadnego słowa. Mary i Paul stoją na przodzie z rękoma założonymi za plecami, gdy uzyskują instrukcje od Jen, a Mel i Sue siedzą z brzegu, obserwując ich w ciszy. Wygląda na to, że wszyscy pozwalają pracować im w spokoju, choćby nawet tylko przez chwilę.
Gdy tylko przechodzą do używania piekarników, nadchodzą też kamery, a dwie grupki zaczynają poruszać się po namiocie. Powietrze wypełnia się dźwiękami i głosami, o wiele głośniej niż Louis jest przyzwyczajony w namiocie Bake Off, ale rozluźnia się nieco, kiedy zaczyna przygotowywać swoje nadzienia.
To istna zawierucha, słabo ukrywany chaos. Jen krzyczy naprawdę głośno, aby zostać usłyszaną, a ekipa odkrzykuje jej w odpowiedzi. Oni co chwila upuszczają jakąś rzecz, rozsypują składniki po całym dywanie, a niezsynchronizowane brzęczenie trzech mikserów Nialla tylko przyczynia się do tej kakofonii.
- Louis - mówi wesoło Paul, gdy zbliżają się go jego stanowiska. - Cześć. Widzę, że jesteś tutaj raczej zajęty.
Louis ociera spocone czoło kuchennym ręcznikiem i przełyka dowcip. - Bardzo zajęty - potwierdza, starając się zrozumieć wszystkie swoje miseczki. - Ale całkiem podekscytowany. Tylko z naszą trójką tutaj wszystko stało się bardziej intensywne.
Mary spogląda przez swe ramię w miejsce, gdzie Harry ugania się, pokryty jagodowym dżemem. - W rzeczy samej - odpowiada poważnie, a Louis przegryza uśmiech. - Co przygotowujesz?
Louis chciałby, żeby nie zmuszali go do mówienia tego wszystkiego z pamięci, kiedy on ledwo co pamięta własne imię. Taka jest cena bycia w reality show, jak przypuszcza.
- Tam mam stygnące makaronikowe skorupki. - Gestem wskazuje na lewo, gdzie umieścił na ziemi swą tackę w bezsilnej próbie uzyskania więcej przestrzeni. - Te będą miały ganache z miętowej czekolady. Mój biszkopt jest właśnie w piekarniku, zamierzam przygotować do niego przyjemny truskawkowy lukier, jakiś krem, a ostatnią rzeczą, którą przygotuję, są mini tartaletki.
Paul przechyla głowę, zastanawiając się. - Wszystko brzmi dość prosto - oznajmia.
- Bo takie jest - odpowiada Louis. - Takie powinno być. Po prostu chcę pokazać wam, na co mnie stać i myślę, że przyjemne, wyraźne smaki są na to najlepszym sposobem.
Ku jego własnemu zaskoczeniu, nie czuje nawet odrobiny rozczarowania, gdy spogląda na ściągnięte brwi Paula i wąską linię ust Mary. Wie, że podejmuje ryzyko, ale wie również, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, że ten tort jest jego. Robi dokładnie to, co pragnie zrobić, a gdy nadejdzie czas oceniania, z dumą postawi go przed nimi.
Niestety to wydaje się nadejść zdecydowanie zbyt szybko. Louis jest ostatni w kolejce, będąc kolejnym po tych entuzjastycznych krytykach, które dostali Harry i Niall, a on musi im dorównać.
Zerka w ich stronę, gdy już odstawił tacę ze swymi pięknymi malutkimi ciastami, tartaletkami i ciasteczkami. Jego mini biszkopty są pokryte jasnoniebieskim lukrem ze wzorem pikowania, drobny cukierek w kształcie gwiazdy wciśnięty jest w każde miejsce przekroju, i wyglądają, jakby pochodziły prosto z wystawy piekarni; pasta cytrynowa w jego tartaletkach jest spieczona do idealnej bladej żółci, a makaroniki są pięknie sklejone i identyczne.
Jest dobrym cukiernikiem, Louis jest dobrym cukiernikiem. Naprawdę dobrym.
- W porządku - mówi Paul, gdy Jen daje mu znak. - Zobaczmy.
Najpierw zabierają się za biszkopty - przyjemnie wilgotne, bardzo ładne, detale miłe dla oka - a później przechodzą do makaroników. Chrupnięcie brzmi właściwie, a Mary nazywa miętowe ganache "bystrym pomysłem," ale Louis może dostrzec zmieszanie pojawiające się na ich twarzach, gdy przenoszą wzrok na jego petit fours.
- Tartaletki - wypowiada Paul, gdy sięga ku dolnej warstwie. Wyciąga jedną, obraca ją i uśmiecha się. - Bez rozmoczonego spodu, oczywiście. Jakbyś mógł jeszcze raz powiedzieć, jakie jest nadzienie?
Louis wyciera spocone dłonie w swój fartuch. Czuje na swych plecach niezliczoną ilość par oczu: Zayna, Nialla, ekipy... oraz Harry'ego.
- To jest, uh - zacina się i wie, że prawdopodobnie będą kazać powtórzyć mu to ujęcie. - To pasta cytrynowa. - Bierze wdech. Nie ma tutaj nic do stracenia, wie to - wyznawał Harry'emu rzeczy, które sprawiały, że czuł się bardziej odsłonięty, ale jego żołądek wciąż drży z nerwów, gdy dodaje: - I gorzka czekolada.
- Cytryna i czekolada? - Ożywia się Mary, nachylając się w czasie, gdy Paul kroi tartaletkę na pół. - Co spowodowało, że o tym pomyślałeś?
Gdzieś zza jego pleców, Harry wydaje stłumiony dźwięk. Czyli załapał to. On rozumie.
- Po prostu... - mówi z machnięciem dłoni, opierając się chęci przeczesania palcami przez swoje ułożone włosy, w razie gdyby podeszła Jen i go klepnęła. - Życie. - Co za śmieszna odpowiedź. - Chciałem odnaleźć coś, co jest zarówno bardzo proste, jak i bardzo wyjątkowe. Nie pomyślałabyś, że te smaki bardzo dobrze ze sobą współgrają, ale kiedy zanurzyłem się głębiej, uświadomiłem sobie, że nawzajem pięknie się uzupełniają z... z kwaskiem równoważącym gorzki smak i słodyczą łączącą to wszystko w całość. Poniekąd uważam to za metaforę, ponieważ często odnajdujemy najlepsze rzeczy w miejscach, gdzie nigdy nie pomyślelibyśmy, aby ich tam szukać.
Piecze go kark, a on sam musi zwalczyć chęć odwrócenia się. Zamiast tego skupia się na ciepłym spojrzeniu, które posyła mu Mary i na przymrużonych oczach Paula, gdy on przeżuwa.
- Wspaniałe - jest jego werdyktem. - Pięknie zbalansowałeś smaki. Szczerze nie sądzę, abym sam mógł o tym pomyśleć.
- Dziękuję - odpowiada drżącym głosem Louis. Właśnie zaczął się rozluźniać, gdy Paul kontynuuje.
- Ale - dopowiada, dopełniając to swoim charakterystycznym wygięciem brwi. - To, co mówiliśmy ci wcześniej, wciąż jest aktualne. Wspaniale poradziłeś sobie z każdym osobnym wypiekiem, a twoje zarządzanie czasem jest wyjątkowe, ale jako całość, to nie robi większego wrażenia. Występujesz przeciwko bardzo silnym konkurentom i niestety, myślę, że dzisiaj zaszkodziłeś sam sobie.
- Dziękuję - powtarza Louis, znacznie bardziej z napięciem i uśmiecha się. - Cześć.
Zabiera swoją tacę, odwraca się i dociera niemalże do swojego stanowiska, zanim ktoś krzyczy "cięcie". Utrzymuje wzrok na podłodze, a gdy czekają na przerwę, przestawia petit fours, aby zapełnić lukę, którą zostawili sędziowie. Czuje się... naprawdę dziwnie. Nie przywykł do dostawania krytyki, która nie jest pozytywna, ale w tym samym czasie wie, że poradził sobie. Jest z siebie zadowolony, a to jest uczucie, na które nigdy wcześniej zbytnio nie zwracał uwagi.
W końcu pozwalają im wyjść, a Louis jako pierwszy pędzi do poczekalni. On tylko troszkę unika Harry'ego.
///
- Nie wierzę, że wygrałeś ze mną, ponieważ twoje skręcenie było lepsze - narzeka Louis, zaciągając się papierosem. - To absurdalne.
- Sądzę, że chodziło w tym bardziej o technikę niż o samo skręcenie - odpowiada chętnie Niall, nieco biegnąc, aby nadążyć za tempem zdenerwowanego Louisa. - Nie mogę powstrzymać bycia w tym naturalnym.
Louis marszczy brwi. Ze wszystkich wypieków technicznych, jakie mogli dostać na finał, precle były jedyną rzeczą, której się nie spodziewał. Skończył, wciąż będąc w trakcie przygotowań, nie mając już czasu, aby odpowiednio ułożyć skręcenia po tym, jak rozkleiły się po kąpieli w sodzie oczyszczonej.
Dopiero teraz, wpatrując się w zachodzące w oddali słońce, uświadamia sobie, że tylko jedno wyzwanie dzieli ich od końca. Jutro o tej porze, będą już znali werdykt i pożegnają się ze wszystkimi. W przeciągu tygodnia namiot zostanie złożony i gdzieś schowany, nie będzie już dłużej czekał na nich, aż wejdą i narobią tam bałaganu. Jest to gorzkie uświadomienie sobie tego, delikatnie mówiąc.
- Nie wierzę, że znowu spierdoliłem - mówi, kręcąc głową, całkowicie zapominając, że Niall próbował nawiązać z nim konwersację.
- Nie spierdoliłeś - wypowiada blondyn i klepie go mocno po ramieniu. - Byłeś dobry.
- Dostałem dwie w porządku recenzje - oznajmia Louis. - Wygląda na to, że już dłużej nie jestem rywalem, na którego trzeba uważać.
Niall wzrusza ramionami. - Musisz być przygotowanym na wszystko - komunikuje. - Tylko jeden z nas wygra. To dzieje się… naprawdę. To stanie się za niecałe dwanaście godzin.
- Wiem - odpowiada Louis, gdy przegryza dolną wargę. - Boże, wiem.
Widzicie, Louis jest nie tylko realistą, ale obejrzał wszystkie odcinki tego programu. Zdaje sobie sprawę, że średnie wyniki nie skutkują wygraniem głównej nagrody, a taki właśnie dzisiaj był jego cały dzień - średni.
Jednakże wciąż nie potrafi zmusić się do niebycia zdenerwowanym. Nie jest wściekły, nie jest smutny - nie jest nawet załamany, jak prawdopodobnie powinien być, jak byłby jeszcze parę tygodni temu.
- Och - wypowiada nagle Niall, wyrywając Louisa z jego myśli i patrzy gdzieś ponad jego ramieniem. Gdy tylko szatyn odwraca się, aby również tam spojrzeć, on pośpiesznie się oddala, krzycząc “do później” i w podskokach zmierza przez trawnik w stronę rezydencji.
- Hej - mówi ktoś inny zza pleców Louisa. Ta jedna sylaba jest wszystkim, czego Tomlinson potrzebował, aby się rozluźnić.
- Hej - odpowiada. Nie obraca się, tylko rzuca niedopałkiem papierosa i kontynuuje wpatrywanie się w zachodzące słońce. Harry jest miękki i cieplutki, kiedy przyciska się do pleców szatyna, ramiona oplatając wokół jego talii, przyciągając go tak blisko, że mogliby równie być jednym ciałem.
- Ktoś zobaczy - mamrocze Louis dokładnie wtedy, gdy umieszcza swe dłonie na tych Harry’ego, aby zatrzymać go w tej pozycji.
Harry tłumi śmiech w jego włosach. - Mam to gdzieś - odpowiada i składa pocałunek na skroni Louisa. - Unikałeś mnie dzisiaj.
Czyli zmierzamy prosto do celu. Jeśli chodzi o Louisa, on bardzo docenia fakt, że Harry jest w niego wtulony, nawet gdy wytyka mu bycie dupkiem.
- Przepraszam - mówi jako pierwsze i stara się sprawić, aby zabrzmiało to tak bardzo prawdziwie, jak tylko potrafi. - Denerwowałem się.
- Czym?
Louis wyciąga na oślep dłonie, przecinając nimi powietrze, aż odnajdują włosy Harry’ego i wplątuje w nie swoje palce. Harry zbliża głowę, pochyla ją, kładąc policzek na ramieniu szatyna.
- Po prostu, no wiesz - zaczyna w końcu mówić. - Nie wiedziałem, co sobie pomyślisz.
- O twoim wypieku? - pyta Harry, a Louis nagle potrzebuje ujrzeć jego twarz. Odwraca się, czuje, jak ręce Harry’ego poluźniają uścisk, aby pozwolić mu się poruszyć, a później ponownie zacieśniają się ponad krzyżem Louisa.
I oczywiście - oczywiście - nie musiał się niczego obawiać. Harry wygląda jak uosobienie galaktyki, jego oczy są lśniące i cudowne, gdy spuszcza wzrok. Policzki wciąż ma zarumienione z powodu ciepła panującego w namiocie, a twarz jego rozświetla się wszystkimi odcieniami zachodzącego słońca. Louis trąca swymi palcami wgłębienie w jego policzkach.
- O moim wypieku - potwierdza.- Nie wiedziałem, czy wciąż będziesz mnie chciał po tym, jak zrobiłem z siebie debila przed sędziami.
Harry zwalcza śmiech, niespodziewany i radosny, po czym nachyla się do odpowiedniego pocałunku. Louis oczekuje go z uchylonymi wargami. Jest to kojące, po całym dniu przebywania w tym samym pomieszczeniu bez wzajemnego dotykania siebie.
- Zawsze będę cię chciał - przemawia Harry, gdy ich usta się rozdzieliły. - I nie potrafię uwierzyć, że to zrobiłeś.
- Że połączyłem cytrynę z czekoladą?
- Tak - odpowiada brunet, a jego błyszczące wargi rozciągają się w uśmiechu. - Słodycz łącząca to wszystko w całość - cytuje. - Często odnajdujemy najlepsze rzeczy w miejscach, gdzie nigdy nie pomyślelibyśmy, aby ich tam szukać.
Później, Louis będzie winić zachodzące słońce za rumieniec na swoich policzkach.
- A ciasto biszkoptowe miało na sobie gwiazdki. Czy to…
Zamiast odpowiedzieć, Louis sięga ku ramieniu Harry’ego tam, gdzie ostre ramię gwiazdy wystaje zza rękawa koszulki. Pozostawia w tym miejscu swoje palce, pocierając delikatną skórę, kiedy podnosi wzrok, aby ujrzeć uśmiechającego się bruneta.
- To było naprawdę ckliwe z mojej strony - mówi, uśmiechając się szeroko, mając wrażenie, jakby ciepło ekspresji Harry’ego sączyło się przez jego skórę niczym promienie słońca.
- To było straszne - zgadza się Harry i ponownie go całuje. - Całkowicie okropne. Definitywnie nie będzie żadnych ujęć mnie w tle, uśmiechającego się jak kretyn.
Louis śmieje się. Oplata ręce wokół ramion Harry’ego, przysuwając się, dopóki się nie przytulają.
- A co z makaronikami? - pyta Harry, jego usta poruszają się gdzieś w okolicy ramion sztyna.
- Miętowe - odpowiada Tomlinson. - Wspaniałe dla twojego żołądka, i tak dalej. Miały być waniliowo-lawendowe, ale zmieniłem zdanie.
Harry odsuwa się, szeroko się uśmiecha i kręci głową. - Nie mogę ci uwierzyć...
Louis chwyta jego dłoń, stawia krok w tył i zaczyna ciągnąć go w stronę Harptree Court.
- Mówiono mi, że jestem dość niewiarygodny - wypowiada ponad swoim ramieniem, a śmiech Harry’ego odbija się w jego uszach nawet po tym, jak wokół nich zapadła cisza.
///
Kiedy później tego samego wieczoru Louis wraca spod prysznica, znajduje Harry’ego rozmawiającego przez telefon. Zwinięty jest niczym precelek, wygodnie siedząc na łóżku Louisa jedynie w parze bokserek i uśmiecha się szeroko, gdy wypowiada słowa.
- Wiem - mówi, kiedy szatyn otwiera drzwi. - Jestem tak bardzo podekscytowany. Nie mogę się doczekać, aby cię zobaczyć.
Louis unosi brwi, gdy wchodzi do pomieszczenia, w ciszy pytając, z kim on rozmawia. Jednak Harry wydaje się być bardzo wciągnięty w rozmowę, więc on zostawia go w spokoju i zaczyna szukać czegoś do spania.
Upuszcza ręcznik, pozwala mu opaść wokół swoich kostek i słyszy, jak Harry jąka się przy wypowiadaniu słowa.
- Zadzwonię do ciebie później - mówi, ale nie żeby Louis podsłuchiwał. Tak się składa, że jego plecak leży dokładnie przy podnóżu łóżka. - Taa, jest tutaj Louis. Okay. Okay, też cię kocham. Do zobaczenia jutro.
Louis zdążył założyć jakieś spodenki, zanim przylepia się do niego Harry, a jego ciekawskie dłonie szczypią go po nagiej skórze.
- To była moja mama - odpowiada, zanim Louis może zadać pytanie. - Nie widziałem jej od wieków. Musiałem do niej zadzwonić, byłem tak bardzo podekscytowany.
Tak też właśnie wygląda, z szeroko otwartymi oczami i rozwichrzonymi włosami, które zaczęły wychodzić z jego koka, a Louis nie może powstrzymać tego, że odczuwa ciepło z powodu szczęścia, którym on emanuje.
Jednakże tam w głębi, gdzie Louis nie lubi się zagłębiać, jeśli umie się przed tym powstrzymać, odczuwa ukłucie bólu. To nie jest fair, uparcie twierdzi głos w jego głowie, pomimo że on z całych sił stara się go uciszyć. Z Irlandii przylatuje cała rodzina Nialla, począwszy od małego bratanka aż po osiemdziesięciosiedmioletnią babcię, a Harry też zaprosił dość sporą liczbę osób. Tylko stolik Louisa będzie niemalże pusty. Pięć krzeseł mogłoby być zajętych, ale one po prostu- nie będą zajęte. Liam jest jedyną osobą, która przyjedzie.
Harry pojmuje to w przeciągu paru sekund. - Och, Lou - wypowiada cicho i smutnie. - Przepraszam. Nie pomyślałem…
- Jest okay - mówi szatyn z uśmiechem i naprawdę, naprawdę ma nadzieję, że mówi prawdę. - Mam Liama, i wszystkich stąd. Będzie ze mną w porządku.
Chwyta Harry’ego za dłoń i ciągnie go w stronę ich malutkiego okna. Ledwo co są w stanie wcisnąć się w tę wnękę, stojąc ramię w ramię, mrużąc oczy w noc, gdy próbują dostrzec jakieś kształty wśród ciemnych pól.
- Spójrz - mówi brunet, po czym unosi ich złączone dłonie i przyciska je do szyby. Tam w oddali znajduje się blada migocząca poświata, która jest wystarczająco daleko, że dostrzeżenie jej zajmuje Louisowi kilka mrugnięć oczami. - Rozstawiają się. Zayn powiedział, że zobaczymy to wszystko rano.
Louis sądzi, że może dostrzec jakieś kształty, wysokie sylwetki chodzących ludzi i poruszające się pudełka.
- To jest naprawdę koniec - zdumiewa się. Boże, co to była za podróż.
- To prawda - potwierdza Harry i od tyłu oplata swoją wolną rękę wokół klatki szatyna. - Rozmawiaj ze mną, jeśli będziesz jutro smutny, w porządku?
- Kochanie - wymyka się z ust Louisa tak delikatnie, jak blade światło ich lampek nocnych. Kłuje go w piersi, częściowo z bólu, częściowo ze szczęścia.
Jego rodzina może nie przyjść; nie zobaczą tego, nie zobaczą jednego z miejsc, które Louis sobie bardzo ceni, nie doświadczą zabawy, śmiechu i nerwów, tego ciepła, które otacza namiot nawet w mroźne poranki. Nie zobaczą Louisa robiącego coś, co uwielbia każdą cząstką swego jestestwa, nie zobaczą, jak daleko zaszedł i nie będzie ich tutaj, aby mu pogratulować albo go pocieszyć. Nie będą mieli szansy zobaczyć co - kogo - jakimś cudem udało mu się tutaj odnaleźć.
Ale nie jest to tak druzgocące, jak byłoby zaledwie kilka tygodni temu. Nie pali papierosa, wpatrując się ponuro w noc lub mruganiem odganiając łzy.
On… ma się dobrze.
- Mówię poważnie - ogłasza Harry, nawet ciszej, jakby cały świat zawęził się tylko do ich egzystencji. - Obiecaj mi, Proszę.
- Obiecuję - odpowiada Louis i obserwuje, jak światła w oddali gasną, jedno po drugim. - Obiecuję.
///
- Powinienem pójść się przebrać? - pyta Niall, mierząc ich obu do stóp do głów. - Czy to naprawdę jest takie poważne? Muszę zapiąć guziki?
Harry śmieje się, wiążąc fartuch wokół swej talii. Dzisiaj zapiął o jeden guzik więcej niż zazwyczaj, usiłując wyglądać odświętnie, ale Louis podejrzewa, że i tak wraz z upływem dnia zostanie on odpięty.
Sam Louis również ubrał koszulę, jak na jego gust raczej zbyt obcisłą. Ma ona krótkie rękawy oraz śmiesznie wyglądający kołnierz w stylu Piotrusia Pana, ale to Liam namówił go do tego podczas porannej rozmowy przez telefon.
- Jest dobrze, tak jak jest, kochanie - dochodzi gdzieś zza nich głos Zayna, a jego dłonie dyskretnie lądują w dole pleców Nialla. - Ostatecznie pod koniec i tak będziesz zabrudzony i spocony.
- Widzę, że jesteś rozemocjonowany - żartuje Louis.
- Bardzo - potwierdza Zayn, kiwając głową, aż włosy opadają mu na twarz. - Ludzie zawsze otwierają się w ostatnim wyzwaniu. Ono jest moim ulubionym.
- Jak to wygląda z zewnątrz? - przerywa mu Harry, a jego dłonie zaciskają się w ekscytacji. - Jest ładnie? Co jest tegorocznym motywem?
- Er - mówi Zayn z wahaniem. - Pastele? I jakby, styl vintage. Na obrusach znajdują się niesamowicie wyglądające róże.
Harry wydaje się być bardzo zadowolony tą wizją. Louis nieco zbliża się do niego tak, że ich stopy się stykają, chłonąc jego energię, aż nadchodzi pora, że muszą się rozejść na swoje stanowiska.
- Właściwie to przypomniało mi się - mówi Zayn, a uwaga Louisa zostaje ponownie na niego skierowana. - Wczoraj przydzielili wam stoliki. To tam powinniście zanieść swoje wypieki, kiedy nagrywanie przeniesie się na zewnątrz. Nialla ma cyferkę jeden - mówi z szerokim uśmiechem i ściska ramię blondyna. - Harry i Louis, wasz jest z dwójką.
Louis tłumi dreszcz przyjemności, który przechodzi przez jego ciało, kiedy słyszy ich imiona wypowiedziane w ten sposób. Gładko wychodzą one z ust Zayna, aż brzmią niczym jedność, HarryiLouis, jedność.
Zamiast tego daje przemówić swojemu zmieszaniu: - Czy nie powinniśmy mieć osobnych stolików?
- Masz tylko jednego gościa, prawda? - pyta Zayn, błogosław mu, że robi to bez odrobiny współczucia lub ciekawości, lub jakiejkolwiek innej emocji, która spowodowałaby, że Louis ponownie chciałby wszystko zostawić. - Może po prostu usadzili ich razem z gośćmi Harry’ego. Aby zaoszczędzić miejsce, czy coś takiego. Mamy tylko siedem stołów i musimy pomieścić wszystkich innych uczestników oraz ich rodziny.
Louis kiwa głową. Stojący obok niego Harry wydaje się drżeć w miejscu, promieniując niczym dziecko pełnią energii, która jest zaraźliwa.
- Ile jeszcze czasu, zanim będziemy mieli szansę wszystkich zobaczyć? - pyta.
- Nie jestem pewien - odpowiada Zayn ze wzruszeniem ramion. - Dzisiaj ludzie są zbytnio zajęci, aby mi cokolwiek powiedzieć. Zgaduję, że góra sześć godzin, w porządku? - Wskazuje dłonią w stronę zegara na przedzie sali, gdzie pojawiła się złowieszcza, czerwona szóstka.
- Cholera - wypowiada nieświadomie Louis. To koniec. Zostało sześć godzin, aż to wszystko się skończy.
- Wiem. - Niall śmieje się niepewnie. Jego policzką są jeszcze bardziej zarumienione niż zawsze, gdy on nie może spokojnie usiedzieć; nawet obecność opanowanego Zayna nie wydaje się go uspokajać. Louis, będąc w równej mierze podekscytowanym i przerażonym, docenia fakt, że nie on jedyny się tak czuje.
Kiedy w końcu zostają wezwani na swoje miejsca, Harry bez słowa ściska jego dłoń, zanim się rozchodzą. Louis oddaje uścisk, tylko odrobinkę za mocno, i zmierza na swoje stanowisko z zimnym potem, który już spływa po jego karku.
Po raz ostatni, Mel i Sue uśmiechają się do nich, stojąc na przodzie namiotu.
- Do wypieków - mówi Mel, a Louis bierze głęboki wdech.
- Gotowi - wypowiada Sue. Dłoń Louisa zaciska się wokół krawędzi blatu.
- Start!
Ich głosy ledwo co ucichły, kiedy rozbrzmiewa ten okropny dzwonek. Pojawiają się kamery, Jen daje sygnał z tyłu pomieszczenia, a sekundy zaczynają mijać. One po prostu maleją.
Pierwszym krokiem Louisa jest przygotowanie swojego biszkoptu do pieczenia. Poprosił o tortownice, nie chcąc ryzykować, aby coś utknęło, a chwilę zajmuje mu zrozumienie, jak działa jej zatrzask. Zanim on naprędce wrzuca cukier i rozbija jajka do miski miksera, piekarnik Nialla już się nagrzewa.
Na szczęście nadrabia tę różnicę czasową, kiedy ośmiela się skraść drugi mikser i przez to ma już przygotowany swój lukier, gdy napełnia formy. Może poczuć, jak Paul obserwuje go z boku niczym jastrząb i nie może powstrzymać nerwów, kiedy myśli o tym, jakie dzisiaj zyska opinie. Ponownie poszedł za prostą recepturą, cytrynowe i czekoladowe biszkopty ze słodkimi, owocowymi nadzieniami - w końcu przygotowują torty weselne, a on chce zrobić jak najlepsze dekoracje z zewnątrz, co oznacza konieczność pozostawienia wystarczającej ilości czasu, aby przygotować swój własny lukier plastyczny. Ponownie.
Wszystkich biszkopty w tym samym czasie lądują w piekarnikach, a Louis jest zbyt zajęty ustawianiem czasu na swoich minutnikach, żeby dostrzec panujące wokół niego zamieszanie. Niall jest tym, który odrywa jego uwagę, gdy krzyczy coś, co szatyn nie do końca jest w stanie zrozumieć i wybiega z namiotu.
Louis mruga. - Czy on się poddał? - pyta osobę, która znajduje się najbliżej niego, a okazuje się nią Zayn.
- Wyszedł na zewnątrz zobaczyć się ze swoją rodziną - odpowiada Zayn, w rozbawieniu unosząc brew. - Tak jak Jen powiedziała, że możecie to zrobić.
- Och.
Kiedy Louis spogląda na stanowisko Harry’ego, uświadamia sobie, że zostało ono opuszczone, a brunet biegnie alejką namiotu dokładnie w ich kierunku.
- Lou, no dalej - mówi, dysząc, a jego dłoń automatycznie zaciska się wokół nadgarstka szatyna. - Mamy tylko piętnaście minut, musimy się pospieszyć.
Louis przegryza wargę i zapiera się stopami w dywanie. - Myślę, um. Myślę, że mógłbym tu zostać? Mam dużo do zrobienia.
Malutka zmarszczka pojawia się między brwiami Stylesa. Jest to wyraźnym kontrastem do uśmiechu, który nosi przez cały dzień, a Louis chce kopnąć samego siebie w goleń.
- Wszystko okay? - pyta, pomimo że w oczywisty sposób aż go nosi, aby wydostać się z namiotu tak szybko, jak tylko będzie mógł. Louis tak bardzo mocno go kocha.
- Mam się dobrze - mówi ze wzruszeniem ramion, naciskając przycisk reset na swoim dodatkowym minutniku do czasu, aż on nie włącza się ponownie. - Po prostu, no wiesz. Później mogę pogadać z Liamem.
Cóż. To, oraz fakt, że nie jest pewien, jak poradzi sobie z widokiem Harry’ego i Nialla otoczonych przez tak wielu ludzi, których kochają. To będzie wiele śmiechu i łez, i och, jesteśmy z ciebie tacy dumni, a kiedy Liam niewątpliwie zrobi to wszystko w przeciągu minuty, on jest po prostu… inny. Od ostatnich pięciu lat jest praktycznie mamą Louisa, ale on nie może jej zastąpić, nie ważne jak bardzo Louis by tego chciał.
- Ale on musi być taki podekscytowany zobaczeniem ciebie - próbuje Harry, pomimo że wie, iż nie mniej niż jeszcze trzy godziny temu rozmawiali ze sobą. - I myślę… Myślę, że możesz być zaskoczony. Um. Cholera. Nie powinienem był- do jasnej cholery, po prostu ze mną pójdź.
Delikatnie ciągnie go za nadgarstek, a Louis desperacko spogląda na Zayna.
- Kto zaopiekuje się ciastami? One są bardzo skomplikowane, nie mogę tak po prostu ich zostawić…
- Piekłem kiedyś cytrynowy biszkopt, kretynie - jest odpowiedzią Zayna. - Bardzo dobrze się nimi zaopiekuję. Idź - mówi, a jest to spokojne, niemalże podejrzanie spokojne, więc.
Po tym, jak zniknęła jego ostatnia linia obrony, Louis ulega uporczywemu ciągnięciu Harry’ego. Przemykają wokół pustych stanowisk i wychodzą na słońce, a pierwszą rzeczą, która uderza szatyna, jest hałas.
Harptree Court zawsze bywa tak dziwnie ciche, a chociaż przez parę pierwszych dni drażniło go to, potem do tego przywykł - nawet wyczekiwał ucieczki od wciąż obecnego zgiełku miasta. Dzisiaj wszystko to znikło, a powietrze wypełnione jest ożywionymi rozmowami i krzykami dzieci. Słychać śmiech, krzyki i uderzenia przy stołach. Pobrzękuje szkło i słychać nagły odgłos talerza rozstrzaskującego się o ziemię. Kiedy Louis rozgląda się wokoło, wszędzie dostrzega ludzi, o wiele więcej, niż myślał, że kiedykolwiek tutaj będzie.
- Wow - szepcze Harry, gdy popycha szatyna do przodu. Uśmiecha się, szeroko i pięknie.
Mijają stolik numer jeden, gdzie kilka głosów krzyczy na siebie wzajemnie. Niall siedzi obok kobiety, która jedynie może być jego mamą, podrzucając brzdąca na swoim kolanie.
- Och, spójrz - mówi Harry, zwalniając. - Dziecko.
Sposób, w jaki jego oczy rozjaśniają się, powoduje jakieś bardzo intensywne uczucia w piersi Louisa. Ma nadzieję, że w dowolnym momencie dzisiejszego popołudnia Harry nie zapyta Nialla o potrzymanie jego bratanka, albo Louis przypadkowo zacznie planowanie zbyt zaawansowanych rzeczy jak na obecny etap ich związku.
- Theo, nieprawda? - pyta, kiedy subtelnie popycha Harry’ego w odpowiednim kierunku, gdzie myśli, że dostrzegł nową, okropną fryzurę Liama.
- Tak - potwierdza Harry i wciąż spogląda ponad swoim ramieniem, gdy Louis odciąga go z tego miejsca. - Będę musiał podejść i go poznać po tym, jak skończymy nagrywanie.
Louis nie sądzi, że Theo zamierza zrobić więcej niż tylko wpatrywać się w bruneta i być może nieco go oślinić, ale pozostaje cicho.
W końcu, gdy bardzo stara pani z koktajlem w dłoni schodzi im z drogi, Louis zauważa niewątpliwie muskularne ramiona nikogo innego jak Liama Payne.
- Tam - mówi Harry’emu, ale wygląda na to, że w tym samym momencie odnaleźli stolik numer dwa, jeśli jego szeroki uśmiech jest jakąś wskazówką.
- Zobaczymy się za momencik, okay? - Odwraca się w stronę Louisa, całuje go w skroń i biegnie do przodu.
- Co - mamrocze Louis, nagle czując przeraźliwy chłód. Odwraca się, gdy słyszy głos Harry’ego załamujący się przy okrzyku “Mamo!” i obchodzi stół, zmierzając w miejsce, gdzie siedzi Liam.
Tylko że.
Na krześle obok niego siedzi ktoś jeszcze. Z wyglądu jest to młoda kobieta z blond włosami, które sięgają ponad jej ramiona, ubrana w miękki, biały sweter.
Pierwszą i natychmiastową myślą Louisa jest dziewczyna. Liam od jakiegoś czasu narzekał na brak swego życia miłosnego, a mimo że nic z tego nie ma sensu, Louis od razu jest szczęśliwy z jego powodu. Nie rozumie, czemu Liam nie powiedziałby mu, czemu zrzuca to na niego tak niespodziewanie, ale profil jego twarzy jest przyjazny i uśmiecha się, gdy Louis podchodzi coraz bliżej, a ostatecznie tylko to się liczy.
Przygotowuje się, aby przyodziać przekonywujący uśmiech i uścisnąć jej dłoń, wycierając dłonie o materiał swej koszuli, gdy zbliża się. Za jego plecami, głos Harry’ego staje się coraz wyższy, gdy tłumaczy każdy detal swego tortu weselnego.
Jest już gotowy wykrzyczeć okropne powitanie, skrytykować Liama, kiedy jego towarzyszka w tej samej chwili przechyla głowę, a Louis spogląda na jej twarz.
- Kurwa - wyrzuca z siebie, po czym zasłania usta dłonią, a oczy zaczynają go kłuć w przeciągu paru sekund.
Musieli go słyszeć - Liam odwraca się, aby na niego spojrzeć w zdumieniu, ale Louis ledwo co rejestruje jego obecność. Może tylko patrzeć na tę kobietę - dziewczynę, właściwie - gdy ona zarzuca włosy za ramiona i mruga w zaskoczeniu.
Louis rozpoznałby ją wszędzie.
- O mój boże - wypowiada, wciąż mając problemy z oddychaniem, a jego nogi czuć, jakby zostały zrobione z ołowiu, kiedy próbuje się ruszyć, podejść bliżej, podbiec, aż znajdowałby się wystarczająco blisko, aby ją dotknąć, aby upewnić się, że nie jest iluzją. Prawdopodobnie on właśnie płacze, lekki wiatr nagle schładza jego twarz, ale on niemal nic nie czuje, z wyjątkiem spanikowanego bicia swego serca.
- Louis - mówi, a brzmi inaczej, wygląda inaczej. Louis nadal widzi ją, kiedy była pięciolatką i napełniła swoją twarz błotem z ogrodu; widzi ją jako dziewięciolatkę, gdy płakała, ponieważ ktoś w szkole powiedział jej, że wygląda jak mysz; widzi jedenastolatkę, sztyletującą wzrokiem mamę, ponieważ nie pozwoliła jej ona ubrać topu, który się jej podobał.
Udaje mu się ruszyć w tym samym momencie, w którym robi to dziewczyna, ze spojrzeniem na jej twarz, która wyraża smutek oraz ekscytację zarazem, i spotykają się w połowie. Ona oplata ręce wokół jego talii, chowa głowę w jego ramieniu i pociągając nosem, wypowiada: - Cześć.
Louis płacze, ale daje radę odwzajemnić jej ciasny uścisk z jedną ręką na tyle jej głowy.
- Cześć, miłości moja - szepcze określenie, którym zwykł nazywać ją, kiedy oboje wciąż byli dziećmi i słyszy jej śmiech przez łzy.
Zauważa, że ona się trzęsie, lub być może to on drży, będąc całkowicie zbyt przytłoczonym, aby przetworzyć to, co się właśnie dzieje.
Jest tutaj Lottie jest tutaj Lottie jest tutaj Lottie,powtarza jego umysł na najwyższych obrotach. Ona jest tutaj, a jej włosy pachną jak szampon waniliowy. Louis trzyma ją w swoich ramionach, po pięciu latach smutku, żalu i zastanawiania się, a pomimo że dotychczas jeszcze nic nie powiedzieli, on jakimś cudem wie, że będzie między nimi dobrze.
- Skąd się tu wzięłaś? - pyta, kiedy się odsuwają od siebie na wystarczającą odległość, aby widzieć swoje twarze. Jej twarz aktualnie jest o wiele bardziej dorosła, a jej wysokie kości policzkowe pokryte różem; chociaż maskara spływa wzdłuż jej policzków, przypominają mu się wszystkie te razy, kiedy zadrapała sobie kolano na chodniku, a potem wypłakiwała się w jego koszulkę.
- Liam mnie przywiózł - mówi z uśmiechem, wycierając twarz w rękaw.
Ponad jej ramieniem, Louis zauważa Liama stojącego z rękami w kieszeniach z paskudną koszulą w kratę zawiązaną wokół bioder i uśmiechem na ustach.
- Przywiozłem ją - potwierdza, nawet nie starając się udawać, że nie podsłuchiwał. - Pomyślałem, że spodobałoby się jej tutaj. Jest przyjemnie.
W końcu Louis czuje uśmiech pojawiający się na jego twarzy. - Nie wierzę w to - mówi do Lottie, a potem odwraca się w stronę Liama. - Nie wierzę, że zdołałeś utrzymać to w sekrecie.
- Zarówno ty, jak i ja - odpowiada Liam z szerokim uśmiechem. - Prawie powiedziałem ci przez telefon dzisiejszego ranka, tak bardzo byłem tym podekscytowany.
Jakoś później, kiedy zdoła puścić swoją siostrę, Louis ma nadzieję, że będzie pamiętać, aby przytulić Liama na tak długi czas, że stanie się to niekomfortowe. W chwili obecnej, myśli o czymś całkowicie innym.
- Ale chciałaś przyjechać, prawda? - pyta, poważnie spoglądając na Lottie. Teraz są niemal tego samego wzrostu; już dłużej nie musi spoglądać w dół.
Ona wtula się mocniej w jego ramię, niechętna odsunąć się od niego, tak samo jak on od niej. - Oczywiście, że chciałam przyjechać - odpowiada. - Nie widziałam cię od lat, Louis. Tak bardzo tęskniłam za moim śmiesznym, starszym bratem.
Louis mruganiem odgania kolejną falę łez. - Przepraszam - wyznaje.
Lottie odnajduje jego dłoń i ściska ją. - Nie - oznajmia rzeczowo. - Nic z tych rzeczy. Nie musisz przepraszać. Ani mnie, ani Fiz, ani bliźniaków. Zajmowałeś się nami przez tak długi czas, a wszystko, czego zawsze dla ciebie chcieliśmy to fakt, abyś był szczęśliwy.
- Okay. - Louis pociąga nosem, wciąż płacząc i będąc całkowicie zawstydzonym, ale nie może zmusić siebie do tego, aby się tym martwić. - Ale jak się trzymacie? Czy wy- Czy oni…
- Rozwiedli się - mówi cichym głosem, ale smutek, który przemyka przez jej twarz, szybko znika. - Pół roku po tym, jak odszedłeś.
Tyle to Louis się domyślił. Chociaż nikt nie musiał mu mówić, aby on to wiedział.
- Przepraszam - powtarza. - Nie powinniście przechodzić przez to samotnie.
Dziewczyna kręci głową i przyjaźnie się uśmiecha. - Mieliśmy siebie nawzajem - oznajmia. - Powiedziałeś mi… Kiedy skończyłeś szkołę, pamiętasz? Powiedziałeś, że rzeczywiście możesz pójść na studia, a wtedy to ja będę starszą siostrą. Powiedziałeś, że nie muszę się tego obawiać, ponieważ…
- Zawsze będziesz mieć kogoś, kto sprawi, że się uśmiechniesz - kończy Louis. - Boże, taak, pamiętam.
- Tak właśnie zrobiłam - mówi ze wzruszeniem ramion. - Stałam się starszą siostrą. W tym też byłam dobra. Uczyłam się od najlepszych.
Zanim może zmienić zdanie, Louis nachyla się i całuje ją w czubek głowy. Kiedyś zawsze narzekała, kiedy to robił, zapewniała, że jest na to za duża, ale teraz tylko się śmieje.
- Tak bardzo za tobą tęskniłem - oznajmia jej, czując prawdę tego stwierdzenia w swojej istocie. Nie wiedział nawet, jak bardzo za nią tęsknił, za wszystkimi swoimi dziewczynkami do czasu, aż dziesięć minut temu zobaczył ją siedzącą tutaj.
- Ja za tobą też, Lou.
- Wkrótce muszę iść - wypowiada, już będąc smutnym z tego powodu. Wciąż zostało parę godzin do końca, minie parę godzin, zanim będzie mógł usiąść otoczony przez swoich ulubionych ludzi i pozwolić wszystkiemu się wchłonąć - pozwolić sobie na uwierzenie, że to jest rzeczywistość.
- Iść wygrać cholerne Great British Bake Off, masz na myśli? - mówi, śmiejąc się. - Prawie dostałam zawału, kiedy o tym usłyszałam.
- Słucham? - pyta zmieszany, a ona stawia krok do tyłu. To, jak szczypie go w ramię, niesamowicie przypomina ich dzieciństwo.
- Powodzenia, idioto.
- Dzięki, Lotts - odpowiada z szerokim uśmiechem i odsuwa się, próbując zachować między nimi dystans, zanim zmieni zdanie i wycofa się z konkursu tylko po to, aby móc tu zostać. Macha jej durnowato, co ona odwzajemnia, a w stronę Liama kieruje gest, który ma nadzieję, wyraża “później”.
Kiedy odwraca się do nich plecami, jego spojrzenie natychmiast pada na Harry’ego. Włosy jego są zmierzwione, drugi guzik od koszuli otwarty, a wygląda na promiennie szczęśliwego. Zauważa Louisa, gdy on zbliża się i woła go.
Louis jest tylko trochę niepewny, kiedy staje pod jego wyciągniętym ramieniem, wtapiając się w jego bok. Spoczywa na nim dobry tuzin oczu, a kilka z nich kojarzą mu się z oczami Harry’ego.
- Cześć - mówi. Najwyraźniej tyle wystarczy kobiecie - która nie może być nikim innym niż tylko mamą bruneta - aby podejść i złożyć buziaka z głośnym cmoknięciem na jego policzku.
- Cześć, kochanie. Musisz być Louisem - mówi, a jej twarz wyraża serdeczność.
- Um - odzywa się elokwentnie. Ponad nim, Harry tłumi śmiech. - Taa. Tak. To ja. Bardzo miło mi cię poznać…
- Anne - dopowiada. - To jest moja córka, Gemma. - Przyciąga do siebie siostrę Harry’ego. Louis zauważa, że jest ona ładna. Wygląda jak Harry, wraz z uśmiechem i tymi przyjaznymi dołeczkami w policzkach. - I jesteśmy tutaj, żeby ci kibicować.
Louis mruga. - Słucham?
- Och - mówi Anne, cmokając i wyciąga dłoń, aby poprawić kołnierz koszuli Louisa. - Oczywiście, że on ci nie powiedział. Harry.
- Mamo - odpowiada brunet, a brzmi tak bardzo nieposłusznie, że Louis musi spojrzeć na jego niezadowoloną minę, po czym śmieje się.
- Widzisz, Harry martwił się, że nie będziesz miał za wiele osób tutaj do wspierania cię, więc zdecydowaliśmy, że będziemy kibicować wam obu. Im więcej, tym lepiej.
- Zrobiłyśmy też transparenty - oznajmia Gemma z szerokim uśmiechem, stukając stopą o tekturowe kartki pod stołem. - Czekamy, aż włączą kamery, aby móc je wyciągnąć.
Dzisiaj serce Louisa jest na dobrej drodze do rozerwania się. Jest tak autentycznie poruszony, a uśmiecha się do nich tak szeroko, jak tylko potrafi, licząc na to, że wyraża tym wszystko, czego nie może wypowiedzieć przez gulę w swoim gardle.
Rodzina Harry’ego naprawdę wygląda dokładnie tak samo jak on, aż po starszą kobietę drzemiącą w krześle, która pewnie jest jego babcią. Oni wszyscy posiadają te nieskończenie miłe spojrzenie oraz przyjemny charakter - oraz wspaniałe włosy.
- Dziękuję - w końcu udaje mu się wyrzucić to z siebie dokładnie w tym samym momencie, w którym Zayn krzyczy coś z wnętrza namiotu, prawdopodobnie wołając ich. - Ja… Tak bardzo miło mi jest was poznać. Zobaczymy się później?
Anne uśmiecha się z błyskiem w oku, jakby wiedziała coś, czego on nie wie. - Oczywiście, że się zobaczymy. Powodzenia, chłopcy.
- Dzięki, mamo - odpowiada Harry i ściska ramię Louisa.
- Dziękuję, Anne - powtarza szatyn, gdy pozwala na to, aby zostać odciągniętym. - Gratuluję syna.
W tym momencie wydaje się to odpowiednią rzeczą do powiedzenia, ponieważ Harry jest tak bardzo cudowny, o czym Louis mu powie tak szybko, jak tylko będzie miał okazję.
Słyszy jej śmiech, gdy tylko plandeka za ich plecami powraca na swoje miejsce, a Harry wybucha śmiechem, który brzmi niesamowicie znajomo.
- Czemu to powiedziałeś?
Louis bezradnie wzrusza ramionami. - Nie mam pojęcia.
///
To jest już koniec, irytująco powtarza umysł Louisa. To jest już koniec. To jest już koniec to jest już koniec to jest już koniec.
Według zegara, pozostała im godzina. Sześćdziesiąt minut jest wszystkim, co dzieli Louisa od powrotu do życia, które zna.
Robił wszystko, co w jego mocy - lub ma nadzieję, że tak było - chcąc jak najlepiej wypaść dla swojej siostry, dla Liama, dla rodziny Harry’ego, która zgromadziła się wokół niego, jakby był ich własnym synem. Tutaj nie ma poprawek; ten tort weselny musi być, bez wątpienia, najlepszą rzeczą, jaką Louis kiedykolwiek upiekł. Niezaprzeczalnie zamierza wyjść z hukiem.
Wydaje się mu, że idzie mu dosyć dobrze, jeśli pełne aprobaty spojrzenie Zayna jest tym, czemu powinien ufać. Sędziowie zaszyli się w swoim własnym namiocie, zdjąwszy z nich swoje nieufne spojrzenia, a Louisowi jest nieco łatwiej oddychać, wiedząc, że Mary nie wiedziała go tylko odrobinkę za mocno mieszającego lukier i nie było tutaj Paula, kiedy jeden z jego biszkoptów wyszedł z piekarnika kopulasty.
Gdy rozwałkowuje materiał na swoje lukrowe kwiaty, nie może powstrzymać paru spojrzeń w stronę Harry’ego. On nuci pod nosem, gdy w podskokach okrąża swoje stanowisko ze szpatułką w dłoni, rozcierając masę na górze swojego ciasta. Upiekł parę turkawek z kruchego ciasta, aby umieścić je na szczycie i przyniósł gałązkę lawendy, aby położyć ją przy podstawie tortu. Zapowiada się wspaniale.
Znajdujący się z przodu pomieszczenia Niall, jest jedynym, który zdecydował się spróbować z trzema warstwami, a Louis jest zaskoczony, uświadamiając sobie, że on rzeczywiście przygotowuje taki tort. Jego ciasto jest wysokie i budzące szacunek, pokryte śnieżnobiałym lukrem i zdaje się, że blondyn wycina kółka z cukrowej masy i przyczepia je według jakiegoś wzorku, prawdopodobnie idąc po coś znakomitego oraz nowoczesnego. Pełen niespodzianek, taki jest Niall.
Louis przykleja swoją aplikację róży, śmiejąc się nieco z tego, jak głupio oczywisty jest. Zawsze wyobrażałem go sobie jako biały, powiedział Harry. Z paroma pastelowymi akcentami, lawendowym, może? Lub różowym. I oto jest Louis, w finale najbardziej wymagającej rzeczy, jakiej kiedykolwiek był częścią, przygotowując tort weselny. Z pastelowymi dodatkami. Różowymi.
Po prostu zdarza mu się myśleć, że Harry jest najwspanialszą rzeczą, która przydarzyła się w jego życiu od bardzo, bardzo dawna. To nie tak, że Louis pragnie go poślubić. Prawdopodobnie.
Gdy zostaje im już tylko piętnaście minut, Louis musi zawiązać sobie ręcznik do naczyń wokół głowy, aby powstrzymać pot od kapania na ciasto. Jest to kombinacja jego serca bijącego niczym bęben oraz jasnego słońca , które zdecydowało się pokazać, przebijając się przez plastikowe okna namiotu. Wygląda na to, że oni wszyscy są pochłonięci pracą - z przodu koszulka Harry’ego ma wielką mokrą plamę, a Niall namówił Zayna, aby wachlował mu gazetą przed twarzą w celu schłodzenia go. Dziwnym trafem Louis myśli, że właśnie tak powinno to wyglądać - dziko, gorączkowo, tylko ich trójka ścigająca się do mety.
Louis daje z siebie absolutnie wszystko. Przykleja swoje kwiaty, próbuje złapać oddech, a gdy tylko Sue krzyczy “koniec czasu”, osuwa się na podłogę, pochłaniając wodę. Zegar brzęczy, Jen bierze pierwszą grupę, aby nagrać parę ujęć z ich reakcjami, a później ta szalona jazda kończy się.
Koniec.
Kiedy podnosi się z ziemi i rozgląda po pomieszczeniu, nerwy zaciskają się wokół jego żołądka. Wygląda na to, że zarówno Harry, jak i Niall, oboje poradzili sobie wspaniale. Wtedy uświadamia sobie, że on może być niewystarczający.
Ktoś idzie po Paula i Mary, a podczas gdy ekipa ustawia się do oceniania, Harry opuszcza swoje stanowisko i zmierza prosto w kierunku Louisa. Dopiero kiedy Louis widzi jego twarz, zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo jest on wyczerpany - jego policzki płoną czerwienią, a włosy są rozczochrane i pokręcone na jego spoconych skroniach.
Louis uśmiecha się do niego słabo, a kiedy znajdują się wystarczająco blisko, bez słowa wpadają sobie w ramiona. Louis sądzi, że oboje tego potrzebowali, bo on sam czuje się, jakby przebiegł metaforyczny maraton. Są klejący, spoceni i pokryci cukrem, ale ciasno owija swoje ramiona wokół ciała Harry’ego i nie puszcza go do chwili, gdy Zayn odchrząkuje z przodu pomieszczenia.
- Cześć - mówi Louis, kiedy się odsuwają.
- Ups. - Harry uśmiecha się szeroko, ścierając smugę mąki, którą pozostawił na policzku szatyna. - Oraz hej.
- Jak się czujesz?
- Chyba dobrze - odpowiada Harry, palcami pociągając za dolną wargę. Spogląda ponad swoim ramieniem w miejsce, gdzie jego tort wydaje się imponująco trzymać w panującym wokół upale. - Wyszedł dokładnie taki, jaki sobie wyobrażałem, więc - mówi ze wzruszeniem ramion. - Jestem zadowolony, cokolwiek się stanie.
Louis czule pociera jego udo pod ladą, gdzie nikt tego nie zobaczy. - Jest cudowny - oznajmia. - Wziąłbym ślub z takim ciastem.
W oku Harry’ego pojawia się błysk, gdy się śmieje. - Dziękuję - mówi szczerze. - Właściwie to jeszcze nie widziałem twojego. Nie miałem zbyt wiele czasu, aby spoglądać za siebie.
- Cóż, uh. Tam gdzieś jest. - Louis wskazuje dłonią w ogólnym jego kierunku. - Jest dosyć mały, mogłeś go przeoczyć.
Harry klepie go w czubek głowy. - Nie mów tego tak, jakby to była zła rzecz. Zadanie wymagało minimum dwóch warstw, a tylko dlatego że Niall… - a wtedy ucina zdanie, pozwalając reszcie wypowiedzi umrzeć na języku. - Och - wypowiada zamiast tego, spojrzawszy ponad ramieniem szatyna w miejsce, gdzie jego tort przechyla się naprawdę tylko odrobinę na lewą stronę z powodu jakiejś wadliwej masy.
Louis gryzie wargę. - Podoba ci się?
Harry odsuwa się od niego i wymija go, aby podejść bliżej ciasta. Ostrożnie wyciąga mały palec i trąca drażetki z masy perłowej, które Louis wcisnął w środek każdego kwiatu.
- Jest piękny - oznajmia ostatecznie, a wyraz jego twarzy wyraża zdumienie, więc łatwo w to uwierzyć. Czcigodnie przejeżdża palcami przez lukrowe aplikacje, i pieprzyć to wszystko, Louis chce go poślubić. Poniekąd. Bardzo. - Zrobiłbym taki na własny ślub. Dokładnie taki sam, z kwiatem na szczycie i wszystkim innym, i pasowałyby do tego świeże kwiaty.
Nie czas na oświadczyny, mówi sobie Louis, jednak jego dłonie aż swędzą, aby coś zrobić. Jak on w ogóle się tutaj znalazł?
- Jest taki, jaki powiedziałeś, że chciałbyś mieć, prawda? - pyta, myśląc, że po prostu to zrobi.
- Co?
- Tort - mówi Louis ze wzruszeniem ramiona, głęboko wciskając ręce w kieszenie fartucha. - Biały, pastelowe akcenty. Domyśliłem się, że prawdopodobnie jesteś typem osoby, która lubi kwiaty.
- Kocham kwiaty. - Harry uśmiecha się promiennie, a zrozumienie pojawia się na jego twarzy, kiedy spogląda na ciasto, potem na Louisa i ponownie na wypiek. - Kocham cię.
Serce Louisa zatrzymuje się na chwilkę. Nawet nie zaczyna tego przetwarzać, jedynie otwiera usta w celu odpowiedzenia tego samego, powiedzenia Harry’emu, jak bardzo pragnie z nim wszystkiego, ale- ale. Prawdopodobnie przysłany przez dobrego znajomego Louisa, któremu na imię ‘wszechświat’, Zayn wkracza do akcji i zaciska dłonie na ramionach Harry’ego.
- Na swoje miejsca, panowie, proszę - mówi, a na jego skroni wściekle pulsuje żyła. - Wołamy was od pięciu minut.
Mają wystarczającą ilość czasu, aby wymienić jedno spojrzenie, a później Harry zostaje fizycznie odciągnięty. Usta Louisa się zamykają.
Później, Louis ma nadzieję, że wyraża to swoim wzrokiem, który celuje w plecy Harry’ego. Powiem ci później, a potem każdego dnia.
Wtedy zaczyna się ocenianie, a wie, że od teraz musi patrzeć prosto w miejsce, gdzie Mary uśmiecha się do nich z mrużącym oczy Paulem u swego boku.
Louis, ku jego nieszczęściu, zostaje wywołany jako pierwszy. Jego nogi są niczym budyń i ledwo jest w stanie unieruchomić swoje trzęsące się ręce na wystarczająco długi czas, aby podnieść paterę z tortem.
- Na pierwszy rzut oka, bardzo imponujący - natychmiast oznajmia Paul. Louis może usłyszeć oczywiste jak słońce ale na końcu jego zdania. - To przyjemny, czysty wzór. Wyobrażam sobie, że wielu ludzi rzeczywiście chciałoby uczynić go główną ozdobą stołu na swoim weselu.
- Ten kwiat - wcina się Mary, dotykając lukrowych płatków z jakby-chryzantemy Louisa. - Sam go zrobiłeś, racja?
- Oczywiście - potwierdza Louis wraz ze skinieniem głowy. Ma trochę wrażenie, że czyni teraz podobnie jak podczas pierwszego tygodnia w namiocie, gdy trzymał się kurczowo każdego słowa, które wychodziło z ich ust, będąc zdesperowanym o uznanie. - Zwinąłem ponad sto płatków i przykleiłem je jeden po drugim.
- Jest absolutnie piękny - mówi mu z uśmiechem jej wąskich warg. - Jak również cała reszta. Bardzo misterna praca i przygotowałeś też swój własny lukier.
- Jak zawsze - wtrąca szatyn.
- Jak zawsze - potwierdza. - A teraz, co zobaczymy w środku?
Paul wymachuje nożem, palcami rozcierając górę ciasta, gdy ostrożnie je kroi. Kawałek wychodzi czysty z wierzchu, trzy warstwy biszkoptu oraz dwie warstwy kremu, lukier jest równy oraz grubo rozwałkowany, na co odważył się Louis. To dobre ciasto.
- Górna warstwa to cytrynowy biszkopt, krem o smaku waniliowo-burbonowym oraz dżem malinowy. Dolny jest czekoladowy, krem doprawiony chai oraz marakują.
Pojawia się niezadowolone wygięcie ust, kiedy Paul kroi kolejny kawałek z dolnej warstwy.
- Są przyjemne - mówi.
Wcale tak to nie brzmi, chce odciąć się Louis, ale wstrzymuje się z tym. Nie czas na to.
- Jednak bardzo, bardzo proste. Muszę przyznać, że oczekiwałem od ciebie więcej, Louis.
- Rozumiem - Louis odpowiada jedyną rzecz, którą naprawdę może powiedzieć. To nieco piecze, a usłyszenie tego od osoby, którą Louisa tak bardzo szanuje, jest gorzką pigułką do przełknięcia, ale mija to równie szybko, jak się pojawiło. Louis wie, co zrobił dobrze, a co źle. Ich opinia jest jedynie… ich. Louis ją uszanuje, wykorzysta do napędzania samego siebie, ale odmawia załamania się nad ich negatywną krytyką. Przecież to nie koniec świata.
Później smakują ciasto, a dzięki wyrazom ich twarzy, gdy przeżuwają, Louis może stwierdzić, że jest cholernie dobre. Proste, tak, ale on zna swoje smaki.
Gdy Louis odnosi swój wypiek na miejsce, Harry patrzy na niego z wielkimi, smutnymi oczami szczeniaczka, a on odsyła mu uspokajający uśmiech, ma nadzieję.
Gdy to się dzieje, Harry jest kolejny. Jego recenzje są absolutnie entuzjastyczne - Louis nie sądzi, że kiedykolwiek słyszał Paula, wydającego na raz tyle różnych odgłosów przyjemności - a Mary fizycznie pochyla się ponad stołem, aby uścisnąć mu dłoń. Harry mamrocze jakieś bzdury wdzięczności, a Louis czuje ciepło aż po czubki stóp.
Prawdziwym zaskoczeniem jest Niall, który potrzebuje pomocy ekipy, aby donieść swój potwornie wielki tort do stołu sędziów. Jego trzywarstwowy tort jest pokryty lukrowymi kropkami, przechodzącymi z koloru czerwonego przy dolnej warstwie do bladego pomarańczowego na górze, a biszkopty we wnętrzu są tych samych barw. To jest, jak Boga kocham, tort ombré, współczesny, wesoły oraz klasyczny zarazem - naprawdę świecący przykład sekretnej błyskotliwości Nialla. Louis nie może uwierzyć, jak wiele pracy on wykonał podczas sześciu godzin.
- Niewiarygodne - jest opinią Mary.
- Wspaniale imponujący - jest zdaniem Paula.
Policzki Nialla stają się zaczerwienione, gdy ich słucha, mając dłonie kurczowo ściśnięte pod swoim podbródkiem. Louis pamięta, jak nazwał go kiedyś zwykłym małym irlandzkim gościem, a podejrzewa, że teraz te czasy się skończyły. Z masłem na policzku i oczami wypełnionymi łzami z powodu nadmiaru uczuć oraz jego śmiechem, gdy Paul konspiracyjnie posyła mu oczko, zakocha się w nim cały kraj.
Powraca na swoje stanowisko i wszyscy stoją nieruchomo, gdy kamery kręcą ostatnie długie, poważne ujęcie. W namiocie zapada cisza, głęboka i finalna, a Louis- Louis wie.
To nie on odejdzie dzisiaj z trofeum.
///
Gdy Jen jasno i wyraźnie mówi im, aby zostali w namiocie do czasu, aż da im znać, żeby wymaszerowali ze swoimi ciastami. Jednakże nie precyzuje gdzie w namiocie, a Harry wykorzystuje to tak szybko, jak opada plandeka po jej wyjściu.
Chwyta Louisa za dłoń i ciągnie go do poczekalni, ignorując słaby jęk protestu ze strony Zayna. Jest ona oczywiście pusta, niejako odseparowana od reszty namiotu, a gdy tylko znajdują się w środku, brunet odwraca się i go całuje.
Jest to nieco dzikie, nieco brutalne, nieskoordynowane, gdy Harry zatacza się, po czym staje właściwie na stopach. Louis otwiera się na niego, pozwala im językom zderzyć się ze sobą, korzysta ze spierzchniętych warg Harry’ego po tym, jak przez wiele godzin musiał wpatrywać się w jego plecy.
- Za co to było? - pyta, gdy odsuwają się zdyszani, a Harry zderza ich czoła.
- Zrobiłeś dla mnie tort weselny - mówi. Być może nieco bezczelnie, ale w stu procentach ma rację.
- Zrobiłem - odpowiada Louis z uśmiechem i nachyla się, żeby złożyć delikatny pocałunek na nosie Harry’ego. - A ty namówiłeś swoją rodzinę w bycie moim fanklubem.
- Oni to zaproponowali! - oznajmia Harry, chichocząc. - Przysięgam. Moja mama chciała zrobić koszulki z naszymi twarzami na nich, ale powiedziałem jej, że twoja siostra tu będzie , więc mogłaby poczuć się wykluczona…
Moment. - Moment - mówi szatyn. - Ty wiedziałeś?
- Och. - Harry mruga i robi krok w tył. - Um. Tak, tak, wiedziałem. Podrzuciłem Liamowi ten pomysł.
- Ty co.
- Ja- obiecujesz, że nie będziesz zły?
Louis pragnie na stałe przytwierdzić się do Harry’ego. Do jego ust, jeśli to możliwe. - Nie ma takiego wszechświata, w którym mógłbym się teraz na ciebie złościć, kochanie. Po prostu mi o tym opowiedz.
Harry wzdycha. - Cóż, ja- przyrzekam, że nie patrzyłem na nic innego, ale wszedłem w twój telefon i zdobyłem numer Liama. Pomyślałem, że może on skontaktuje się z twoimi siostrami, wiesz? Tak bardzo za nimi tęskniłeś, a ja tylko… - mówi ze wzruszeniem ramion. - Miałem nadzieję, że nie będą na ciebie wściekłe, że zgodzą się tutaj przyjechać. Więc miałbyś więcej kibicujących ci osób, które kochasz.
- Harry - mówi Louis nie bardzo pewien, co dalej powiedzieć. - Ja- nie wiem, co powiedzieć. Nie wiem, jak ci podziękować.
- Nie musisz. - Harry uśmiecha się delikatnie i sięga po jego dłoń. - Zrobiłem to, bo cię kocham. I miałem nadzieję, że nie będziesz miał nic przeciwko mnie węszącego wokół twoich spraw, ponieważ też możesz mnie kochać? Być może? To znaczy, niczego nie oczekuję, każdy idzie w innym tempie, po prostu tak to czuć, gdy my…
- Głupek - szepcze szatyn, beznadziejnie się uśmiechając. Bryza wieje delikatnie, wrzucając Harry’emu włosy w jego oczy. - Oczywiście, że cię kocham.
Harry rozpromienia się. - Tak? - pyta, chwytając również drugą dłoń Louisa.
Louis całuje jego knykcie. - Boże tak - mówi z szerokim uśmiechem, czując swe własne szczęście rosnące w jego piersi niczym balon, naciskając na jego żebra, aż ciężko mu oddychać. Czuje zawroty głowy, ale w ten możliwie najlepszy sposób. - Jak mógłbym nie?
Harry kręci głowa, jego oczy lśnią i pochyla się, aby pocałować swojego chłopaka. Lecz podczas tego jego włosy wchodzą im w drogę i kończą na tym, że muszą je rozplątać i odsunąć z jego twarzy, zderzając się knykciami i chichocząc.
Gdy ich usta w końcu się dotykają, Louis oplata ramiona wokół ramion Harry’ego i obiecuje sobie nigdy nie puścić. Harry go kocha, on kocha Harry’ego, a to jest ich własny cud.
Wszystkiego jest dzisiaj po prostu za dużo, a Louis jest przytłoczony, ale również czuje się tak dobrze, jak nie czuł się od dłuższego czasu. Rzeczy wydają się jaśniejsze, głośniejsze, bardziej żywe, niczym wynurzenie się ponad powierzchnię wody po zbyt długim przebywaniu pod nią. W głębi swego umysłu Louis zastanawia się, czy tak właśnie powinno czuć się życie.
- Teraz wszystko jest już prawdopodobnie przygotowane - po chwili wypowiada Harry wprost w wargi Louisa, ale nie wykonuje żadnego ruchu w celu odsunięcia się.
- Prawdopodobnie - zgadza się szatyn, ale powraca do całowania drugiego chłopaka.
Zawsze ma wrażenie, jakby był to pierwszy pocałunek, uświadamia sobie. Za każdym razem, gdy usta Harry’ego znajdują się na jego wargach, ma gęsią skórkę, dreszcze i mrowiącą skórę. To ciepło, które Louis czuł, zanim choćby wiedział, jak smakują wargi Harry’ego, aktualnie eksploduje w jego wnętrzu.
Dziesięć minut później odnajduje ich Zayn, wciąż wplątanych w siebie nawzajem, a Louis mógłby przysiąc, że dostrzega na jego wargach czuły uśmieszek, gdy brunet wywraca oczami.
- Czekaj - mówi Harry, gdy już wychodzą, wciąż mając luźno oplecione palce wokół nadgarstka Louisa. Sięga do wazonu pełnego stokrotek, który ktoś upchał w kąt pomieszczenia jako dekorację, i wyrywa jedną z nich. Wyciąga dłoń ku włosom Louisa, odsuwa je za jego ucho i wkłada za nie stokrotkę.
Louis śmieje się, zaskoczony. - Dlaczego? - mówi, gdy ostrożnie dotyka kwiatu. Jest jedwabiście delikatny, z licznymi warstwami płatków.
Harry wzrusza ramionami. - Na szczęście - odpowiada. - I jest piękna, tak samo jak ty. Powinieneś ją zatrzymać.
Czyli jest to kolejna uroczo dziwaczna rzecz Harry’ego. Louis czuje ciepło wywołane tym gestem, nawet jeśli był on tak drobny, i nachyla się, aby pocałować bruneta i powiedzieć mu najlepiej, jak potrafi.
- Na szczęście, hm? - mówi z uśmiechem. - W porządku.
Wyjmuje swoją własną stokrotkę z dużym, żółtym środkiem i wsadza ją w jedną z pustych dziurek od guzików.
- Tobie również powodzenia, kochanie - oznajmia z szerokim uśmiechem, kiedy Harry patrzy na niego w zaskoczeniu. - Chodźmy.
Wychodzą z namiotu, dumnie niosąc swoje torty, nosząc dopasowane kwiaty. Louis zauważa więcej niż jedną uniesioną brew i ledwie powstrzymuje się przed wycałowaniem Harry’ego do nieprzytomności przed wszystkimi osobami tutaj, wliczając w to działające kamery. Poniekąd ma wrażenie, jakby w jego piersi zostały zatrzaśnięte fajerwerki, eksplodujące w małych wstrząsach szczęścia, gdy ponad stołem wzrok Harry’ego napotka jego oczy.
Tak właśnie powinno być, myśli. Tak właśnie powinno czuć się życie.
///
Kiedy ustawiają się w szeregu, aby usłyszeć decyzję sędziów, Louis pragnie trzymać Harry’ego za dłoń, pragnie tego bardziej niż kiedykolwiek.
Słychać wokół nich oklaski, gdy zostają wyczytywane ich imiona. Ponad ramieniem Paula, uśmiecha się do niego Liam, a Lottie macha dwoma rękoma w powietrzu, pokazując mu uniesione kciuki. Gemma trzyma transparent mówiący DALEJ LOUIS z niżej narysowaną trzepaczką do jajek; znajdujący się obok niej transparent Anne mówi DALEJ HARRY i szczyci się rysunkiem jajek z oczami. Widząc to, Louis jest zachwycony, że rodzina Harry’ego jest tak samo dziwna jak sam chłopak.
Gdy tylko wszyscy znajdują się na swoich miejscach i wszystkie kamery ruszają w jednym momencie, cisza zapada na tej wesołej, małej scenie. Idąc tutaj, Louis miał nadzieję, że to nerwowe wpatrywanie się oraz długie pauzy są sztucznie stworzone na korzyść telewizji, ale wygląda na to, że Jen jest zadowolona, pozwalając im dusić się ich własnymi sokami.
- Cukiernicy - odzywa się ostatecznie Sue, uśmiechając się do ich trójki. Trofeum w jej dłoniach lśni w promieniach popołudniowego słońca, a Louis niemiłosiernie się poci. - Sędziowie podjęli decyzję. Zwycięzcą The Great British Bake Off 2015 jest…
Urywa, a cisza jest tak samo długa, niezręczna i dusząca, jak zawsze wydawała się w telewizji.
W tym całym zamieszaniu tutaj, Louis ledwo co miał czas, aby uświadomić sobie, iż - po pięciu latach oglądania tego w swoim salonie - naprawdę wziął udział w Bake Off. Prawdopodobnie nie zacznie to do niego docierać nawet długo po tym, jak wszystko się skończy, aż będzie oglądał siebie na ekranie telewizji i zda sobie wtedy sprawę, jaką podróżą był cały ten program. Jak daleko zaszedł. Jak dumny jest.
Gdy wyciera dłonie o spodnie, jest pewien, że wie, jaki będzie werdykt.
Sue bierze wdech. Louis drży.
- Niall Horan!
Niall mruga. Zrozumienie tego zajmuje mu pół sekundy, a potem krzyczy “O mój Boże!” i łapie się za głowę.
Ogród wokół nich wybucha hałasem. Louis wypuszcza krzyk, wykrzykując wprost w ucho Nialla tę całą nerwową energię, która wytworzyła się w jego wnętrzu. Przytula zgarbioną sylwetkę chłopaka i klepie go po plecach.
- Ty draniu - krzyczy i myśli, że skądś słyszy śmiech blondyna. - Dobra robota.
Harry również owija wokół nich swoje ramiona, rumieniąc się przy boku Louisa i czochrając włosy Nialla. Bardzo długą chwilę zajmuje sędziom, Mel oraz Sue, aby wywalczyć sobie drogę do nich.
- Gratulacje! - Mel uśmiecha się szeroko, a Paul oraz Mary uśmiechają się i uściskają jego dłoń. Niall dostaje bukiet, następnie trofeum i unosi je nad swoją głowę z oszołomionym wyrazem twarzy. Louis dostrzega, że jego policzki są zaczerwienione, a oczy podejrzanie szkliste.
Louis wstrzymuje swoje odruchy, gdy kamery wciąż nagrywają, ale nie waha się splątać swoich drżących palców z palcami Harry’ego, kiedy uderzają o siebie.
Paul jest tym, który wyłamuje się z gratulacyjnego skupiska, nadal niosąc bukiet, który umieszcza na rękach Harry’ego.
- Gratulacje - mówi, a przy tym musi podnieść wzrok do góry, aby spojrzeć Harry’emu w oczy, co Louis uważa za wyjątkowo śmieszne w swoim kruchym stanie umysłu. - Wspaniale się spisywałeś podczas całego konkursu i zajdziesz bardzo daleko.
Jest miły, jak zawsze kiedy nie ma kamer, a Louis myśli, że widzi Harry’ego odganiającego mruganiem łzy, mimo że się uśmiecha.
- Bardzo dziękuję - mówi i przykłada twarz do kwiatów, jakby nie mógł oprzeć się powąchaniu ich. - Dziękuję za wszystko. Tak wiele się od was nauczyłem.
Uwaga Louisa zostaje odciągnięta przez Mary, która zjawia się cicho niczym kot. Uśmiecha się do niego, a chłopak ochoczo akceptuje uścisk, który ona oferuje. Czuje, jak pomiędzy nimi łamie się kilka kwiatów w bukiecie, ale nie ma to dla niego jakiegoś większego znaczenia - kobieta pachnie jak waniliowy ekstrakt, nie do uwierzenia, a jej ramiona wokół niego są pewne, jakby wiedziała, że on może rozpaść się wraz z każdą upływającą sekundą.
- Czapki z głów dla ciebie - wypowiada, kiedy się odsuwają. - Byłeś absolutnie nadzwyczajny. Jesteś najbardziej utalentowanym piekarzem, jakiego spotkałam od lat. Usłyszę o tobie w przyszłości, tak?
- Oczywiście - odpowiada Louis, nieco brakuje mu słów z powodu tego, jak bardzo zaszczycony się czuje. Marry Berry właśnie powiedziała mu komplement, dość duży komplement. - Bardzo ci dziękuję.
Ostrożnie podaje mu kwiaty, a z jej rąk, one są poniekąd jak trofeum.
Paul również do nich podchodzi i ściska jego dłoń bez słowa. Szacunek jest widoczny w jego spojrzeniu, a kiedy mówi: - Dobra robota - przełknięcie gulki w gardle staje się dla Louisa coraz bardziej trudniejsze.
- Dziękuję - odpowiada do niego i innych uczestników, którzy nagle stłoczyli się wokół nich, przytulając go, ściskając jego dłoń i mówiąc mu, że byli pewni, iż to on będzie zwycięzcą. Louis ledwo co zna paru z nich, a jest zszokowany szczerymi wyrazami ich twarzy, smutkiem, gdy mówią mu, że jest stworzony do wielkich rzeczy.
Sądzi, że widzi Liama i Lottie próbujących się do niego dostać, ale wciąż są odsuwani, a ekipa ich otoczyła, usiłując zyskać te emocjonalne końcówki ujęć, które wkleją do radosnej muzyki w tle.
Louis akceptuje każdy uścisk, każde podanie dłoni, każde miłe słowo wymierzone w niego z niemałym szokiem. Na szczęście, zaraz krzyczą “cięcie”, wtedy mikrofony są poza zasięgiem, kamery wyłączone, a Louis wybucha płaczem.
Natychmiast znajduje się przy nim Harry, owijając swe całe ciało wokół Louisa, aż hałas wokół nich zanika, a wszystkim, co szatyn może usłyszeć, jest silne bicie serca drugiego chłopaka.
- Tak mi przykro - wypowiada we włosy Louisa, zostawiając na nich pocałunki. - Tak mi przykro, Lou.
Louis kręci głową. - Spodziewałem się tego - odpowiada.
- Naprawdę? - pyta brunet, a brzmi na zaskoczonego. - Do ostatniej sekundy myślałem, że to będziesz ty. Myślałem, że wywołają twoje imię, a ja nie wytrzymam i pocałuję cię w telewizji.
Louis śmieje się poprzez łzy, zaciskając pięści na tyle koszulki Harry’ego. - Niall zasługuje na to - oznajmia, a jest to prawdą.
- Tak - zgadza się z nim Harry. Jego wielka dłoń kreśli kółka na krzyżu Louisa. - Ale ty także.
- Być może - odpowiada Louis, pociągając nosem i ze wzruszeniem ramion. - Ale uważam… uważam, że poniekąd ja i tak wygrałem.
I kurwa, jeśli nie jest to prawdą. Posiada swój cały świat i jeszcze więcej, oddychający w jego ramionach.
Pozostają w ten sposób, dokładnie pośrodku sprzątania otoczenia, trzymając się siebie wzajemnie, aż delikatny wiatr nabiera sił i wkrada się pod koszulę Louisa. Uświadamia sobie, że jego łzy stworzyły mokrą plamę na piersi Harry’ego, a podczas drogi do ich stołu, cały czas usiłują ją wysuszyć.
- Miłości moje - tak wita ich Anne, tuląc każdego z nich jedną ręką, a Louis już prawie zaczyna ponownie płakać. Grzecznie odsuwa się, aby dać jej czas ze swoim synem i krąży wokół paru krzeseł, aż dociera do własnej części stołu.
Tam, gdzie Liam siedzi rozłożony na swoich krześle, dłońmi uderzając o uda i przegryzając wargę - pewny znak, iż jest zdenerwowany. Lottie trzyma rękę na jego ramieniu, mówiąc coś cichutko, a Louis nie do końca może uwierzyć, że ona wciąż tutaj jest.
- Hej - mówi, gdy do nich dociera, a jego siostra ledwo na niego spogląda, zanim wpada w jego ramiona.
- To było cholernie stresujące - mówi. - Proszę, nie zapisuj się już nigdy do czegoś takiego.
Louis śmieje się, a czuć to, jakby na raz ciężar całego świata spadł z jego ramion. - Postaram się - odpowiada jej, a nawet się nie krzywi, gdy dziewczyna uderza go w ramię.
- Dobrze się czujesz? - pyta Liam, wciąż dręcząc swą wargę, w niepokoju marszcząc brwi.
- To jeszcze we mnie nie wsiąkło - oznajmia Louis. - Ale czuje się dobrze. Przyrzekam.
- Ale jesteś pewien? - pyta ponownie. Nagle Louis zostaje zalany miłością do swojego najlepszego przyjaciela.
- Chodż tutaj, Payno. - Otwiera swoje ramiona, a Liam wpada wprost w nie. Ma wrażenie, jakby minęły wieki, odkąd ostatni raz usiedli i pogadali, tylko ich dwójka, a Louis obiecuje sobie naprawić to tak szybko, jak to będzie możliwe.
- Zrobiłeś to, stary - szepcze Liam, daszek jego czapki wbija się w ucho Louisa. - Cholera jasna, zrobiłeś to.
- Zrobiłem - powtarza i myśli o tym, jak Liam - tylko Liam - może przynajmniej zacząć rozumieć, jak to czuć. Był tutaj przez długie lata, gdy Louis się zaharowywał, oferując mu ciche wsparcie i zmartwione spojrzenie szczeniaczka, zawsze obserwując, nigdy się nie wahając. - Dziękuję.
- Nie wspominaj tego. - Liam śmieje się i klepie Louisa po plecach, mocno i znajomo.
Gdy się odsuwają, panuje pomiędzy nimi zrozumienie, które nie potrzebuje słów, aby zostać wypowiedziane. Sprawy tak bardzo się pozmieniały, ale ich dwójka jest stała i zawsze taka będzie. Louis i tak nie umie sobie wyobrazić, jakie byłoby życie bez zmartwionych brwi Liama.
Ścieżki łez wciąż schną mu na twarzy, gdy wszyscy w końcu siadają. On kończy siedząc między Lottie i Harry’m, a jest to ułożenie, z którym jest w stu procentach w porządku. Promienieje, gdy ta dwójka odchyla się na swoich krzesłach, więc mogą szeptać między sobą i śmiać się z jakichś rzeczy.
Torty weselne zostały pokrojone i rozdane, a Louis otrzymuje tyle pochwał, ile daje. Znaczna część jego lukrowej aplikacji ląduje wprost w buzi Harry’ego, a ogromny kleisty kwiat z góry ciasta jakimś sposobem znajduje się we włosach Lottie. Louis bawi się fantastycznie, rozsmarowując masę na całych dżinsach Liama, a on nawet tego nie zauważa. Anne wypytuje go o przepis, ogłaszając to najbardziej boskim ciastem, jakie kiedykolwiek miała szansę posmakować, co powoduje wydęcie warg przez Harry’ego i Louisa promieniejącego z dumy. Opowiada jej wszystko, aż po najmniejsze detale i nie zapomina dodać swojej sekretnej wskazówki do ubijania jajek do perfekcji.
Na krótką chwilę, Niall i Zayn dołączają do ich stołu. Zbytnio nie starają się ukryć faktu, iż trzymają się za dłonie.
- Gratulacje, Irlandczyku - oznajmia Louis i wyciąga pięść, aby chłopak przybił mu “żółwika”.
- Dzięki, Tommo - odpowiada blondyn, będąc lekko czerwonym na twarzy z powodu szczęścia i znacznej ilości wypitego szampana. - Doceniam to. Ben podszedł do mnie i powiedział, że nie zasługuję na to, co jest prawdopodobnie prawdą, ale jakby. Miło jest wiedzieć, że tak nie uważasz.
- Ben? - pyta szatyn, krztusząc się kawałkiem maślanego gołębia Harry’ego. - Nawet go nie widziałem.
- Taa. - Zayn uśmiecha się szeroko, mrużąc oczy na słońce. Louis zdaje sobie sprawę, iż zdjął on swoją kurtkę. - Theo wrzucił trochę ciasta w jego włosy, więc on jakby… odszedł.
- Odszedł?
- Zwiał - uściśla Niall. - Narobił też o to hałasu. Jen chciała go odszukać, ale nie mogła go znaleźć. Powiedziała, że mogliby go za to podać do sądu, jeśli naprawdę by chcieli. - Z dumą spogląda w stronę swojego stołu, jak dotąd najgłośniejszego. - Ten mój bratanek to niezły mały gość.
Louis odrzuca głowę i śmieje się, wyobrażając sobie gderliwą twarz Bena-fretki, gdy usiłuje wydłubać lukier ze swoich włosów. Harry obok niego też się śmieje, podskakując na swoim krześle, wcale nie jak szczęśliwy niemowlak.
Louis przechyla głowę w stronę słońca, przymyka oczy i odchyla się na krześle.
- Hej, Haz - szepcze i słyszy, jak Harry odkłada swój widelec.
- O co chodzi? - pyta. Wciąż brzmi na zmartwionego, błogosławcie mu.
- Chodź tutaj.
- Jestem tutaj.
- Bliżej - szepcze Louis. Otwiera jedno oko, aby zobaczyć nachylającego się bruneta i jego wyciągniętą dłoń. Jego palce zatrzymują się tuż nad brwią Louisa i przemierzają jej nieznany zarys.
- Jesteś taki piękny - wypowiada niskim głosem, tylko dla nich dwóch. Louis ma niemałe wrażenie, jakby zabrał słońce z nieba i połknął je całe.
- Shhh - mówi, uśmiechając się szeroko i podnosi powieki, aby skupić się na twarzy Harry’ego. - Miałem zamiar być całkowicie ckliwy, a teraz ty to zrujnowałeś.
- Nie. - Harry robi kwaśną minę. - Cofam to. Cóż, nie, wciąż jesteś piękny, ale na moment zapomnij, że to powiedziałem. Co chciałeś mi powiedzieć?
Uśmiech Louisa staje się tak bardzo szeroki, że bolą go kąciki ust. - Kocham cię - szepcze, patrząc w oczy Harry’ego. Stały się tak zielone, jak świeża wiosenna trawa wokół nich. - To właśnie chciałem powiedzieć.
- Kocham cię - odpowiada natychmiast Harry. Louis dostaje dreszczy z powodu Harry’ego wypowiadającego te słowa, nawet teraz gdy jego nerwy zniknęły, całe ciało drży, co pozostawia go chcąc słyszeć to częściej, na okrągło. Każdego dnia. - Boże, kocham cię. Jestem takim szczęściarzem, że cię znalazłem,wiesz to?
Louis kręci głową. Pozwala swoim palcom wplątać się we włosy Harry’ego, czyli dokładnie tam, gdzie powinny się znajdować.
- Jesteś głupkiem - mówi.
- Deser? - śmiało wyrzuca Harry w odpowiedzi.
Louis kręci głową. - Jesteś z pewnością wystarczająco owocowy.
Harry zaczyna się śmiać, pochylając się do przodu, aż opada na ciało szatyna, nosem trącając jego szczękę. Jego oddechy wychodzą w małych podmuchach, gdy on chichocze.
- Hej, kochanie?
Harry odsuwa się, unosząc głowę. - Co?
Louis nie odpowiada, tylko przyciąga go do pocałunku.
Usta Harry’ego smakują jak cytryna i maliny, są słodkie, gdy otwiera się na Louisa, pozwalając mu chwycić dolną wargę między zęby.
Ktoś obok nich oczyszcza swoje gardło - prawdopodobnie Liam. Louis umieszcza obie dłonie na karku Harry’ego i przyciąga go jeszcze bliżej siebie.
Później, Jen odciąga go, aby nagrać jego ostatni video wywiad w Bake Off. Uśmiecha się tak przyjaźnie po raz pierwszy, odkąd Louis ją poznał, zwłaszcza że teraz najbardziej stresująca część już się skończyła. Jest tylko Louis i jedna kamera, gdy on siada, a lekkie światło świeci mu prosto w twarz, ta sama komfortowo znajoma piosenka leci w tle.
- Więc, Louis. Wiele z nas było zaskoczonych, że to nie ty dzisiaj wygrałeś. Jakieś komentarze?
Louis uśmiecha się. - Niezupełnie, nie. Niall na to zasłużył i cieszę się, że wygrał.
Uznaje to za to, czym to jest - za krytykę - i uderza palcem w następną linijkę na swojej podkładce.
- Sadzisz, że nauczyłeś się czegoś podczas swojego udziału w konkursie?
- Cóż - zaczyna Louis, kręcąc się na swoim krześle. Spogląda w prawo, na słońce, gdzie Harry, Lottie i Liam leżą rozłożeni na trawie. Liam udaje, że upuszcza koniki polne na ubranie blondynki; Harry leży na boku, z rozłożonymi rękoma i nagimi stopami. Theo siedzi na jego klatce piersiowej, bawiąc się stokrotką w jego dziurce od guzika, a twarz Harry’ego jest absolutną czystą radością, gdy na niego spogląda.
- Nie jestem pewien, gdzie zacząć.
///
///
- Denerwujesz się - mówi Harry ze śmiechem, trącając żebra szatyna.
- Wcale nie - odpowiada Louis, mimo że wyciera swoje spocone dłonie w ręcznik, który mu zapewniono dzięki uprzejmości jednego z wielu asystentów, którzy kręcą się po backstage’u.
- Ależ tak - mówi Harry. Oplata dłonie wokół nadgarstka Louisa, długimi palcami pocierając ponad pulsem. Louis natychmiast czuje się spokojniejszy, pochylając się w ciepło Harry’ego, ale chłód jego metalowego pierścienia sprowadza go na ziemię - przypomina mu, że nieważne jak bardzo stanie się niepewny, nie musi robić tego w pojedynkę. - Jest okay. Byliśmy tutaj już wiele razy, a oni nas kochają. Będzie dobrze.
Louis kiwa głową. - W porządku - mówi, wciągając powietrze nosem. - Zróbmy to.
Właśnie wtedy kolejny asystent wsuwa głowę do pomieszczenia. - Pięć minut, panowie - mówi i pozostawia otwarte za sobą drzwi, co jest jasnym sygnałem, że powinni pójść za nim.
Plan wygląda tak samo, jak miesiąc temu, gdy byli tu ostatnio - reflektory, kamery, spanikowani ludzie od produkcji, którzy biegają w tę i z powrotem. Zayn kroczący nerwowo z brzegu, żując wykałaczkę, a pośrodku tego wszystkiego, Niall Horan.
Louis widział go wczoraj na brunchu, który zakończył się kosztując więcej, niż był wart, ale chłopak znów wygląda inaczej - jego włosy wydają się mieć jaśniejszy odcień blondu, a makijażystka zakryła jego czerwone policzki.
- Mamy tego wystarczająco? - pyta, spoglądając sceptycznie w miskę dyniowego purée , które leży na blacie. - Harry prawdopodobnie zrzuci tego trochę na podłogę.
- Ejjj - Harry dąsa się, a Niall obraca się.
- Chłopaki! - krzyczy w tym samym momencie, gdy ktoś zza kamery mówi: “Jesteśmy gotowi”.
Louis macha mu, a wtedy Niall odwraca się, przyjmując swoją Bardzo Poważną Telewizyjną Twarz. Spod sceny, Zayn wysyła mu całusa, a nagle Louisowi w zębach robią się dziury.
- Cześć! - krzyczy blondyn, a w studiu zapada cisza. Musieli odliczać, gdy Louis nie patrzył. - Witam w A Slice of Brack.** Nazywam się Niall Horan, jestem Irlandczykiem i lubię piec.
Jest to kwestia, powiedzonko, które zna cały kraj. W każdy czwartek o godzinie szóstej, miliony ludzie zasiądą przed swoimi telewizorami i powiedzą wraz z nim: Nazywam się Niall Horan, jestem Irlandczykiem i lubię piec. Harry i Louis zrobili z tego tradycję w swoim mieszkaniu - w końcu jest tylko parę rzeczy bardziej zachwycających od kręcącego się po kuchni Nialla, gdy pół tuzina kamer jest skierowanych na jego twarz.
- Jak zawsze, nie będę dzisiaj piekł sam. Przez niezwykle częste żądania, wrócili moi najmniej lubiani goście - Harry Styles oraz Louis Tomlinson, znani także jako twarze Takes Two to Mango.
Jest to ich piąty raz tutaj, ale Louis wciąż do tego nie przywykł - nadal nie do końca może zrozumieć, że kiedy Niall wypowiada Louis Tomlinson, ma na myśli rzeczywiście jego osobę. Przez chwilę stoi wbity w ziemię, mimo że Harry zaczyna ciągnąć go za dłoń.
Naturalnie, ekipa ostatecznie traci do niego cierpliwość. Oni fizycznie są popychani po schodach i wepchnięci w światła kamer przez natarczywe ręce, a później Louis wpatruje się w twarz Nialla, uśmiechniętą i znajomą, a wszystko wiruje.
Są przytulasy i uściski dłoni w geście powitania, po czym wszyscy stają w jednej linii za nieskazitelnie czystym blatem blondyna. Poniżej zasięgu wzroku, Harry przyciska swoje udo do Louisa.
- Teraz, chłopcy, nie muszę już was przedstawiać, ale chciałbym skorzystać z okazji i pogratulować.
Brzmi na tak bardzo oficjalnego. Louis nieco chce się śmiać z tego, jak dobrze jest on wyćwiczony, ale powtarzano mu wiele razy, że nie jest to odpowiednie.
- Dla tych, którzy nie wiedzą, ostatnio Louis i Harry otrzymali Nagrodę Gildii Pisarzy za Blog Żywnościowy Roku. Osobiście powiedziałem sędziom, że powinni być zdyskwalifikowani za samą nazwę ich bloga, ale nikt mnie nie posłuchał i teraz dostaję telefony w środku nocy, które są tylko Louisem śmiejącym się wprost w moje ucho.
- To zdarzyło się tylko raz. - Broni się Louis. - Byłem pi- um, nietrzeźwy.
Był pijany - to było dokładnie zaraz po tym, jak odebrali wspomnianą nagrodę, będąc bardzo nakręconymi ze szczęścia, a jasne światła Londynu w środku nocy spowodowały, że pomyśleli, iż dobrym pomysłem byłoby pójście na parę uroczystych drinków. Pięć shotów z tequili później, Harry leżał rozłożony w boksie, mamrocząc Kocham cię w udo Louisa, a szatyn miał wspaniały pomysł zadzwonienia do Nialla i powiedzenia mu, jak bardzo mu przykro, że nie wygrał on Żywnościowej Audycji Roku.
Nie trzeba chyba mówić, że nie tak się to wszystko potoczyło.
- Jesteśmy bardzo dumni - dodaje Harry, jak zawsze oszałamiająco profesjonalnie i splata ich palce na ladzie. Powoduje to dreszcze u Louisa, nawet po tych dwóch latach. - Bardzo ciężko pracujemy nad tworzeniem bloga takim, jakim jest. Na dodatek, gdy zaczynaliśmy, Louis powiedział mi, że nigdy nie odniosę sukcesu z taką nazwą i jestem bardzo szczęśliwy, udowodniwszy mu, że się mylił.
Louis przykrywa swój mikrofon. - Kutas - szepcze, a Harry, tak jak się spodziewał, chichocze w odpowiedzi.
Niall wywraca oczami, kopie Louisa w łydkę i ponownie staje twarzą do kamery. - Dzisiaj będziemy piec klasykę - oznajmia. - Deser, który wprowadził pana Stylesa do krajowych radarów podczas the Great British Bake Off dwa lata temu. Rolada dyniowa z serkiem kremowym.
Harry rumieni się, a wspomnienie pierwszego wypieku Harry’ego wywołuje u Louisa śmiech. Pamięta podekscytowaną twarz Paula, zaciekawione spojrzenie Mary, a ponad tym wszystkim pamięta własne myśli - Harry jest tym uroczym. Tym, w którym zakocha się cały kraj.
Ale też jego podejrzenia stały się prawdą - ludzie z całej Wielkiej Brytanii tweetowali zdjęcia siebie płaczących po finale, który ujawnił, że to nie Harry wygrał. Tylko że po prostu gdzieś po drodze, Louis też zdołał się w nim zakochać.
Zawczasu rozdzielili zadania, więc teraz wszyscy założyli fartuchy i skierowali się do swoich poszczególnych sekcji kontuaru. Niall wprowadza widzów w składniki i zaczyna wykładać blaszkę papierem. Louis dyskretnie całuje Harry’ego w ramię, rozbija parę jajek i staje się nerwowy, gdy przygotowuje się na wypytywanie przez Nialla.
A Slice of Brack, patrząc poprzez większość standardów branżowych, nie jest tradycyjnym programem o pieczeniu. Po wygranej Horana i szerokiej na cały kraj celebracji, która po tym nastąpiła, sieć zdecydowała złapać go i uczynić drugim Jamiem Oliverem. Niestety wkrótce okazało się, że Niall nie potrafi tak samo dobrze rozmawiać o jedzeniu, jak je przyrządzać, a w rozpaczliwej próbie uratowania jego wskaźnika oglądalności , do nagrania został zaproszony prawdziwy Jamie Oliver.
Reszta, jak powiadają, jest historią. Louis nadal pamięta siedzenie w ich salonie, tuląc do swej piersi butelkę wina i myśląc, że jest świadkiem porażki. Zamiast tego stało się coś zupełnie przeciwnego - każdy, kto tego wieczora włączył BBC Two zyskał solidne trzydzieści minut Nialla rzucającego okropne żarty i sprawiającego, że legenda przemysłu telewizyjnego czuła się zachwycająco niekomfortowo, podczas gdy instrukcje dotyczące przepisu cichutko przesuwały się na ekranie. Program zyskał rozgłos; każdy został zaproszony, począwszy od Ed’a, teraz już sławnego rudego przyjaciela Harry’ego, aż po Alana Carra, a Louis i Harry aktualnie mają znaną telewizyjną osobowość za przyjaciela.
Niestety, nie oznacza to, iż są zwolnieni z wypytywania - wprawdzie jest całkowicie odwrotnie. Ponieważ widzą się z Niallem niemal pięć razy w tygodniu, on wie wszystko, co można o nich wiedzieć, a jest bezwzględny w ujawnianiu ich sekretów publice.
To wszystko jest dla dobra zabawy, oczywiście. Przez większość czasu.
- Mówiąc o Bake Off - mówi Niall z uśmiechem, odkładając ich tacę. - Mam informację z dobrze poinformowanego źródła, że wasza dwójka niedługo zamierza wrócić do Somerset.
- Mądrze - żartuje Louis. Harry prycha w swoje suche składniki i chmurka mąki wznosi się nad miską.
- Dziękuję - mówi mu Niall. - Jednakże wracając do was. Plotki mówią, że możecie próbować jakichś węzłów.
Louis wzdycha. Wrzuca dynie do swojej miski, miksuje ją i podaje naczynie Harry’emu. - Jesteśmy zaręczeni od jakiegoś czasu - oznajmia. - Naprawdę nadeszła pora, aby wybrać miejsce.
Harry trąca jego stopę, a szatyn odwraca się w jego stronę, by na niego spojrzeć, bez wątpienia przybierając “twarz przy Harry’m”, jak nazwała to Fizzy. Miliony ludzi oglądało go zakochującego się przed kamerą i będącego przy tym absolutnie oczywistym; dobrze wiedzą, jak głupi jest dla Harry’ego, a on poniekąd lubi to w ten sposób.
Prosty, srebrny i błyszczący pierścionek zaręczynowy Harry’ego lśni w silnym świetle. Louis wyciąga ku niemu dłoń, aby przejechać po nim palcami, gdy mówi: - Harptree Court jest miejscem, w którym odnaleźliśmy siebie nawzajem. Pomyśleliśmy, że byłoby odpowiednie.
Harry uśmiecha się, ukazując dołeczki w policzkach, jego oczy lśnią tak jak zawsze, gdy zostaje wspominany temat ich wesela. - To jest naprawdę tak bardzo wspaniałe miejsce. Idealne, aby poślubić najwspanialszego człowieka, jakiego znam.
Niall jęczy, a gdzieś przed nimi, słychać również jęk Zayna. Louis nie może pokazać im środkowego palca, gdy są włączone kamery, więc zamiast tego całą uwagę poświęca swojemu chłopcu. Owija palce wokół jego nadgarstka,odciąga jego dłoń od miski i całuje jej knykcie. - Kocham cię - szepcze, a mikrofon i tak to wyłapuje.
- To jest odrażające - mówi Niall ze śmiechem w głosie. Nie może sobie pozwolić, aby być poważnym przy tym temacie - telefon Louisa zawiera nagranie jego osoby śpiewającej niezwykle okropnie wykonanie karaoke I Will Always Love You w kierunku zaczerwienionego Zayna. Oczywiście był wtedy pod wpływem procentów, a Louis wraz z Liamem namówili go do tego, ale to wideo istnieje. Louis jest gotowy dodać je na Twittera, gdy tylko poczuje na to chęć.
- Dziękuję - Harry wdzięcznie odpowiada Niallowi, po czym szepcze w odpowiedzi “Kocham cię” w stronę szatyna.
- Możecie dać mi jakieś ekskluzywne ploteczki? - pyta Niall, nachylając się w przestrzeń osobistą Louisa. - Niewątpliwie wybraliście już świadków.
- Właściwie - oznajmia Louis, ignorując sugestywny ruch brwią blondyna. - Jestem zobligowany pozdrowić moje siostry. Powiedziały mi, że w przeciwnym razie nie przyjdą na ślub, a nie możemy zrobić tego bez druhen oraz dziewczynek od kwiatków.
Uśmiecha się do kamery i macha dłonią. Tego ranka rozmawiał z Lottie, a ona jasno i wyraźnie powiedziała mu, że chce mieć swoje pięć sekund sławy. Żartowała, ale Louis nie zamierza nic ryzykować - pragnie mieć tam całą swoją rodzinę. Anne, Gemma i Robin przychodzą, oczywiście, a jego dziewczynki spędzą z nimi aż cały tydzień przed ślubem, ale- ale.
Jest jedno zaproszenie, które wysłał, po niespaniu przez tydzień, na które nikt nie odpowiedział. Harry powiedział mu, że zostawili dla niej miejsce, a Louis wie, że nie powinien mieć nadziei, ale to jest trudne. Mimo wszystko jego mama pozwala dziewczynkom spotykać się z nim, kiedykolwiek tylko chcą, a zgodnie z tym, co mówiła Lottie, ona wypytuje o niego. Oni jedynie- nie rozmawiali przez siedem lat.
- Cześć, dziewczynki. - Harry macha do kamery. Na jego twarz znajduje się najszerszy uśmiech, wyraźnie wspaniale się bawiąc, a Louis debatuje na obcałowaniem go w telewizji, dokładnie teraz. W końcu i tak nie byłby to pierwszy raz.
- Wracając do świadków - znów wtrąca Niall, w wyraźny sposób oczekując odpowiedzi, której żaden z nich nie zamierza mu udzielić. Kiedy myśli nad tym, co powiedzieć, Louis przyjmuje wypełnioną tacę od Harry’ego i wsuwa ją do piekarnika.
- Nie schlebiaj sobie - odpowiada. - Moim świadkiem będzie mój najlepszy przyjaciel, Liam, a Harry’ego przylatuje aż z Australii. Ale możesz usiąść z przodu, jeśli będziesz chciał.
Niall zaciska usta, wyglądając jak małe dziecko. Rozgląda się po stanowisku, najwyraźniej coś planując. Po sekundzie, sięga ku słoikowi z mąką, a zanim Louis ma choćby czas, aby uciec, blondyn rzuca pięścią pełną proszku w przód jego fartucha.
- Ty… - zaczyna Louis, ale ciosy wciąż nadchodzą. Piszczy i chwyta miskę z cukrem w celu obrony.
- Panowie! - krzyczy ktoś zza kamer, ale w tej chwili oni są już w trybie walki. Harry schował się pod ladą z małym kawałkiem kremowego serka w ręce, która aktualnie wolno posuwa się w stronę krocza Nialla. Louis zdecydowanie poślubia właściwą osobę.
Oddzielenie ich od siebie zajmuje im chwilę oraz potrzeba do tego około pięciu różnych osób, ale zanim do tego dochodzi, plan wygląda, jakby przeszło po nim tornado. Na ladzie leżą puste miski przewrócone do góry nogami, podłoga jest pokryta mąką, a Niall ma rozsmarowane masło na swojej brwi.
W przypadku, gdyby on wciąż czuł się skory do odwetu, Louis ucieka w ramiona Harry’ego.
- Zostajemy, aby to posprzątać, kochanie - natychmiast informuje go Harry.
- Wiem.
Louis przypuszcza, że do tej pory kamery przestały już nagrywać. Staje na palcach, aby pocałować Harry’ego, a jest tylko troszkę obrzydzony tym, jak mącznie to smakuje.
- Fuj. - Harryy śmieje się w jego usta.
- Fuj - potwierdza Louis i mocniej go całuje.
Skierowane są na nich światła i tuzin ludzi śmiejących się w panice, ale Louis nie potrafi zmusić się do skupienia na czymkolwiek innym niż jego przyszłym mężu. Zawsze tak było z Harry’m i ma przeczucie, że będzie tak już zawsze - jakby cały świat wokół mógłby się rozpłynąć, a Louisa nie obchodziłoby to, ponieważ Harry utrzymywałby go opanowanym, trzymałby go zakotwiczonym
Czuje się tak, jakby wszedł do środka po burzy śnieżnej, jakby poczuł pierwszy promyk słońca po wielu dniach deszczu, jakby wyszedł z samolotu i wiedział, że znów jest w domu. Ręce Harry’ego zdejmują cały ciężar z ramion Louisa, a on nigdy nie musi o to prosić. Harry przywrócił w niego życie, bardziej niż jakakolwiek inna rzecz czy osoba, jedynie w nie wchodząc i przywracając kolor każdej mrocznej myśli, które miewał Louis.
Trwa to dwa lata, Louis wie, że nikt nigdy nie podarował mu tyle, co Harry Styles. Niedługo Tomlinson, jeśli Harry postawi na swoim.
- Kocham cię - mówi mu Louis, tak jak robi to każdego ranka, każdej nocy i za każdym razem, gdy przyłapuje Harry’ego z głową w lodówce, próbującego wymyślić coś na lunch. - Nie mogę się doczekać, aby cię poślubić.
Harry uśmiecha się szeroko. - Też cię kocham - odpowiada. - Nie mogę się doczekać miesiąca miodowego.
Ich ciche śmiechy zostają przerwane przez odchrząknięcie Nialla. - Wiecie, chłopcy - mówi, gdy wyciera swoją twarz ściereczką. - Potrzebuję abyście odpowiedzieli mi na bardzo ważne pytanie.
- O co chodzi? - pyta Louis.
- Kto robi tort weselny?
///
* petit fours - są to małe ciasteczka na jeden gryz albo słona zakąska.
** A Slice of Brack - nazwa ta dosłownie znaczy “kromka chleba z rodzynkami”
///
Od autorki: WIZUALIZACJA TORTÓW WESELNYCH! Bardzo się zaangażowałam w ich znalezienie, więc pomyślałam, że się nimi podzielę: Louis, Harry, Niall; jak i również petit fours Louisa z finału, ponieważ jestem w nich zakochana. a także ‘fool’ to naprawdę jest rodzaj deseru i bardzo go polecam ponieważ jest cholernie pyszny. Myślę, że to już wszystko, dziękuję wam za przeczytanie, a jeśli się spodobało, możecie wpaść porozmawiać ze mną na tumblr, miłego dnia :)
#leave it to the breeze#larry au#angst#fluff#Larry Stylinson#reality tv#The Great British Bake Off#larry fic#tlumaczenie
15 notes
·
View notes
Text
Supernatural - UPADEK
49. Koda
- Do wesela się zagoi - powiedziała Avarice.
Siedziała za stolikiem, ubrana w obcisłe spodnie i luźny sweterek z wycięciami na oba, piegowate ramiona. Jej włosy płonęły wokół twarzy zadbanymi, rudymi lokami. Avarice pociągnęła łyczek mokki z filiżanki wielkiej jak pół jej twarzy.
- Tata powiedział ci chyba, że to musi potrwać? - spytała.
- Mówił, że uzdrawia holistycznie - burknął Dean. - Jeśli to miało znaczyć, że powoli, to miał rację.
Demonica zaśmiała się cicho.
- Twój brat był nieźle pokiereszowany - powiedziała. - Takie rzeczy nie goją się od razu.
- Jakie rzeczy? - spytał Dean. - Może by mi ktoś wreszcie wyjaśnił, o jakie rzeczy chodzi?
Avarice westchnęła.
- Sam - zwróciła się do młodszego brata, wciąż bardzo bladego i wychudzonego, siedzącego obok Deana na przeciwległej kanapce kafejki. Zamrugał tymi swoimi słonecznikowymi ślepkami, niebieskimi ze złotym rozbłyskiem tuż przy źrenicach, i krótko, odruchowo zacisnął usta. - Jaki rozkaz wydałeś Słowu?
Szczęka opadła mu na moment. Rzucił na Deana ukradkowe, szybkie spojrzenie kątem oka.
- Rozkaz? - wymamrotał. - Ja? Przecież...
- Przecież - przerwała zjadliwie. - Przecież to ty zaprogramowałeś Słowo. Wydałeś rozkaz.
- Nie wydawałem żadnych rozkazów - oznajmił Sam. - Ledwie mogłem to utrzymać w środku.
- A jednak nie spopieliłeś Deana, ani Singera, ani waszego aniołka - zauważyła Avarice. - Nawet Samaelowi zaledwie przysmażyłeś skrzydełka. Gdybyś po prostu odpalił Słowo, w tamtym miejscu powstałby krater rozmiarów Wielkiego Kanionu.
Dean wciągnął głęboki haust powietrza i zwrócił oskarżycielskie spojrzenie na Sama, który natychmiast ukrył twarz za własnym kubkiem latte.
- Rzuciłeś się na granat - groźnie oznajmił Dean.
- Co? Ja? Nie! Wcale nie... Na nic się nie rzucałem. Na żaden granat - zaprzeczył Sam.
- To dlaczego ty oberwałeś najbardziej?
- Bo byłem najbliżej! - uniósł się Sam.
- Chłopie, ja byłem tak coś dwa kroki od ciebie!
- Ja...
- Sam wyraził życzenie, a Słowo je spełniło - powiedziała Avarice. - Tak twierdzi tata.
- Wyraziłeś życzenie - rzucił Dean ponuro. - Żeby cię spaliło.
- Nie! - zaprotestował Sam. - Nie mnie! Nie ...tylko mnie... To znaczy... wcale nie mnie... Miało zniszczyć piekło, pamiętasz? Miałem zamknąć piekło i rozwalić je na kawałki. Taki był plan.
- Na początku - wtrąciła Avarice. - Może. Ale potem trafiliście do Hellheimu i poznaliście ludzi Fenrira. Poznaliście mnie. A ty, Sam, zacząłeś się zastanawiać nad tym, że nie wszyscy w piekle zasługują na zagładę. Zacząłeś programować Słowo. Wpisywałeś w nie kod, a w tym kodzie robiłeś miejsce na wyjątki. Demony - na zatracenie, ale piekielne dusze - niekoniecznie. Nie wszystkie demony na stos, bo niektóre z nich... - dziabnęła się palcem w sweterek. - ... są całkiem w porządku. Nie Fen i nie Hellia, nie ten dzieciak z konturówką na ślepiach. Z całą pewnością nie aniołki. Tylko to, co czarne, mroczne, brzydkie i fuj! Lewiatany. Lilim. Mazzikin. Potwory spod łóżka. Zaraza w twoich żyłach, w twoim ciele, w każdej komórce.
- Sam - powiedziała, pochylając się nad stolikiem. - Tata twierdzi, że postanowiłeś wypalić z siebie piekło. Krew demona, to wszystko czym się nasączyłeś w Wieży, diabelski sznaps, wszystko, przez co czułeś się nieczysty. W biblijnym znaczeniu tego słowa.
Słonecznikowe oczy umknęły w bok, a zielone rozszerzyły się gniewnie.
- To prawda? - spytał Dean. - Co ona mówi? To prawda?
- Dean, ja... ja tego nie analizowałem - jęknął Sam. - Nie w taki sposób. Oczywiście, że nie chciałem robić krzywdy nikomu, kto na to nie zasłużył.
- A ty zasłużyłeś?!
Westchnienie.
- Sam... - Dean wyglądał, jakby zamierzał załamać ręce. Avarice zajęła się swoją mokką. Kawa była słodka, równie słodka, jak te dwa śliczne okazy ludzkości siedzące przed nią i kompletnie ignorujące jej wdzięki. Słodkie jak pełne usta Deana, piegi na grzbiecie jego nosa i oczy w kolorze wiosennych liści. Słodkie jak migdałowe, chłopięce oczęta Sama, uśmiech, który pojawiał się tak rzadko i dołki w policzkach, które przywoływał. Słodkie jak jego przycięte poniżej uszu, nieco wystrzępione włosy. Słodkie jak bojowy jeżyk nad czołem Deana.
"Nigdy więcej nie odpowiem na ich telefon" - postanowiła sobie solennie. - "Wiedziałam, że to ryzykowne, ale nie, że aż tak."
- Jakie to ma teraz znaczenie? - spytała. - Obaj żyjecie.
- Zaraz - przerwał jej Dean. - A dlaczego, w takim razie, Samael nie zginął.
- Samael był aniołem - cierpliwie objaśniła Avarice. - Pod tym wszystkim, pod całym tym złem, nadal był aniołem. Podobnie jak Sam nadal jest człowiekiem. Słowo nie było zaprogramowane do zabijania aniołów, ani ludzi. Wypaliła się ta część mocy Samaela, która pochodziła z Cienia. Tak jak wypaliła się ta część Sama, która pochodziła z piekła. Rany, to naprawdę jest bardzo proste. Lewiatany i stwory w Cienia nie miały w sobie niczego, co Słowo miałoby oszczędzać. Z Samem i z Samaelem było inaczej.
- Ale Sam... Sam umarł! - wrzasnął Dean szeptem.
- Wyobraź sobie małą reakcję łańcuchową zachodzącą w każdej kropli krwi, w każdej komórce organizmu, w każdym atomie istnienia - powiedziała Avarice z miną mędrca cytując słowa Asmodeusza. - Maleńką eksplozję powieloną miliony, miliardy razy. Iskierki świętego żaru roztapiające ściany komórek, uszkadzające ich jądra, rozbijające łańcuch DNA. Dziwicie się, że Sam tak wolno wraca do zdrowia? Ja się dziwię, że z czegoś takiego w ogóle można powrócić.
Przez dłuższą chwilę panowała cisza. Sam splatał i rozplatał długie palce na filiżance, która, mimo, że wielka, ginęła w jego dłoniach. Dean skubał papierową serwetkę i skrobał widelczykiem po pustym talerzu po szarlotce. Avarice łyknęła kolejny łyk czekoladowej kawy. Przez wielkie okno do kafejki wpływało złociste światło i brzęk ulicznego gwaru. Świat toczył się po swoich szynach jak wielki pociąg, pełen ludzi nie zdających sobie nawet sprawy z tego, jak niewiele dzieliło ich od katastrofy. Avarice, wbrew własnej woli, czuła coś w rodzaju podziwu dla tych dwóch dryblasów we flanelowych koszulach i podniszczonych kurtkach. Kolejny dowód na to, że nie matura, a chęć szczera... czy może raczej ośli upór... może wszystko. Z pewnością nie inteligencja.
Uśmiechnęła się leciutko.
- A co tam u waszego aniołka?
- W porządku - powiedział Dean.
- Lepiej - oznajmił Sam.
Czyli problemy z Łaską. Upadek nigdy nie służył pierzastym.
- Pozbiera się? - spytała.
- Będzie potrzebował czasu - powiedział Dean. - Podobnie jak Sam. Regeneruje się holistycznie.
W policzku Sama na moment pojawił się dołek.
- Salaphiel? - dopytywała się Avarice.
- Kamień w wodę. Ona i Fen.
- I Słowo - dodała Avarice. - Anielica, jej wilk i najpotężniejsza broń wszechświata. Niezła historia. Mam nadzieję, że będą wiedzieli, co z tym zrobić. Tata mówi, że Fenrir powinien jak najszybciej pozbyć się Słowa. Ukryć ja gdzieś. Noszenie go przy sobie, a co gorsza w sobie, może mieć poważne konsekwencje.
- Wiemy coś na ten temat - rzucił Dean. - Twoja kolej. Jak tam w piekle? Co słychać u taty?
- Tata i ja nie bywamy w piekle - powiedziała Avarice. Przegarnęła palcami rude włosy. - A piekło? Słyszałam tylko pogłoski. Podobno na tronie znów siedzi Crowley.
- Niemożliwe. - Sam poruszył się gwałtownie.
- A jednak prawdziwe. Cała stara arystokracja poukrywała się w kątach, a Crowley przejął władzę. Z tym tronem to przesada, bo podobno Wieża Lucyfera, twoja Wieża, Sam, została zburzona w trakcie zamieszek.
- Wielka szkoda - zjadliwie powiedział Dean.
- W Hellheimie rządzi Hellia - powiedziała Avarice. - Razem z niedobitkami odbudowują mury i wyłapują zmutowane dusze. Poza tym, niewiele wiadomości dociera na powierzchnię. Przez jakiś czas powinniście mieć spokój ze strony demonów. Czeka je całe mnóstwo sprzątania i kajania się przed Crowley'em. Z tego, co wiem, niebo też jest na razie zamknięte.
- Cisza przed burzą? - cicho zapytał Sam.
- Może po prostu cisza. - Avarice uśmiechnęła się do obu braci.
- Miło by było - skwitował Dean.
Demonica dopiła kawę i odstawiła filiżankę na spodeczek.
- No cóż, chłopcy - rzuciła. - Cieszę się, że udało nam się spotkac w tak cywilizowany sposób. Nie przyzwyczajajmy się do tego. Powiedzcie, że nie będziecie ścigać ani mnie, ani mojego taty, i rozstańmy się się w zgodzie, co?
- Pod warunkiem, że nie wejdziecie nam w drogę - oznajmił Dean.
- Nie zamierzamy nikomu wchodzić w drogę - powiedziała Avarice. - A już z całą pewnością nie wam. Pamiętajcie tylko, że razem uratowaliśmy świat.
Wstała od stolika i poprawiła sweterek na ramionach.
- Trzymajcie się - powiedziała.
Sam skinął jej głową, a Dean mruknął coś pod nosem.
Avarice ruszyła pomiędzy stolikami w stronę wyjścia. Jakaś część jej jaźni oczekiwała, że się na nią rzucą z nożem na demony, ale inna część była dziwnie spokojna. Nie byli wrogami. Nigdy nie mogli stać się przyjaciółmi, ale przynajmniej nie było pomiędzy nimi żądzy mordu. Tata powiedział, że nawet ich polubił. Avarice mogłaby polubić ich znacznie bardziej, w sensie zdecydowanie bardziej cielesnym, ale cóż... Na tę ścieżkę bezpieczniej było nie wstępować. Ani o niej nie myśleć.
Odwróciła się w drzwiach i obrzuciła ich ostatnim spojrzeniem. Wciśnięty w kawiarnianą kanapę, długonogi, nazbyt szczupły Sam o kasztanowych włosach i oczach, które, choć podbarwione złotem, już nigdy nie miały stać się żółte. I Dean o szerokich ramionach i intensywnym spojrzeniu, w którym na zawsze już miał kryć się mrok. Może powinna wrócić i ostrzec go przed tym, co przyniósł ze sobą ze swojej krótkiej eskapady w Cień. Może powinna mu powiedzieć, dlaczego amulet na jego piersi rozgrzał się wtedy do czerwoności i wypalił mu w skórze własne odbicie. Może powinna mu jakoś pomóc...
Wyszła z kafejki zamykając za sobą drzwi.
To naprawdę nie była jej historia.
KONIEC
0 notes
Text
Nalywka ze czerwōnych jagōdkōw (Nalewka z czerwonej porzeczki)
Nalywka ze czerwōnych jagōdkōw (Nalewka z czerwonej porzeczki)
Nojprzōd robiōłech yno ze czornych i jak fto1 jeszcze taki niy rychtowoł2, to musi to wartko3 nadrobić, bo tyn smak je niy do opedzynia4. Potyn żech bōł ciekawy, co to wyńdzie5 ze czerwōnych jagōdkōw. I muszą Wōm pedzieć6, że to tyż je niebo we gymbie: słodke, ale fajnie przełōmane tōm kwaskowatościōm. Bydzie sie czym ôzgrzywać7 we zima
Co potrza?
2 kg czerwōnych jagōdkōw
0,5 litra szpyrytusu
0,5…
View On WordPress
#jochanki#alkohol#czerwōne jagōdki#czerwone porzeczki#gorzołka#lato#likier#nalewka#nalywka#sznaps#zima
0 notes
Photo
Крутая рюмаха к каждой бутылке)) #sznaps (at Rynek Grudziądz)
0 notes
Photo
trzeźwość boli bardziej niż kac
10 notes
·
View notes
Photo
alcohol&drugs&cigarettes
bye bye world!!!!
lovM
2 notes
·
View notes
Text
Citromisu (Eksperymentalne podejście do zagadnienia zwanego tiramisu)
Citromisu (Eksperymentalne podejście do zagadnienia zwanego tiramisu)
Połōnczynie citrōłny1 i bazylii je tak dobre, że już ôd2 dugszego czasu nosiōło mie, żeby wykorzystać je do jakego deseru. Ôstatnio bōło u mie na tapecie tiramisu i jak żech je jołd, to mie oświyciōło… 😉
Co potrza?
4 jajca (4 żōłtka i 2 białka)
poła szklōnki cukru
500 g mascarpōne
200 g podłużnych biszkoptōw (jeden mańszy pakyt)
2 citrōłny
gorść3 liści bazylii
2-3 łeżki limoncello abo cytrynōwki…
View On WordPress
#bazylia#biszkopty#citrōłna#cytryna#deser#eksperymentalnie#eksperymenty kulinarne#eksperymynt#kuchnia autorska#kuchnia włoska#mascarpone#maskarpōne#maszkiety#maszkyty#moje eksperymenty#moje pomysły#pyszne#słodycze#sznaps#tiramisu#wariacje kulinarne
0 notes
Photo
Хоть и далеко, но день рождение друга пропустить нельзя))) #grudziadz #sznaps #gruszka ))) (at Starówka Grudziądz)
0 notes