Tumgik
#religia w szkole
revelstein · 15 days
Text
Szkoła to nie kościół!
Decyzja pani minister Nowackiej o lekkim otrzepaniu szkolnych planów z lekcji religii, nie mogła oczywiście zakończyć się inaczej, niż to w tej chwili obserwujemy. Słychać wycie, to dla mnie przynajmniej brzmi znakomicie i czemu kibicuję, bo lubię to wycie o pranku, niczym podpułkownik William “Bill” Kilgore lubił o poranku zapach napalmu. W sprawę na prośbę kościelnych, zaangażowała się nawet…
0 notes
zyciestolicy · 4 years
Text
Radne KO i Wiosny chcą ciąć lekcje religii w stołecznych szkołach
Radne KO i Wiosny chcą ciąć lekcje religii w stołecznych szkołach
Radne Koalicji Obywatelskiej i Wiosny domagają się ograniczenia liczby godzin lekcyjnych religii. Zaapelowały do prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego, aby zwrócił się w tej sprawie do miejscowego biskupa. Radne Renata Niewitecka (KO) i Agata Diduszko-Zyglewska (Wiosna) zwróciły się do prezydenta Rafała Trzaskowskiego, aby we współpracy z poszczególnymi dyrektorami szkół wystąpił do biskupa o…
Tumblr media
View On WordPress
0 notes
pushthebutton2 · 2 years
Text
Dzieciak starszy mi zdradził jak religia u niego wyglądała. W sensie nie u niego, bo nie chodzi, ale wiecie osochozi.
Ksiądz puszczał film - nie, nie żaden religijny, czy do późniejszych rozkminek, ot film. Spidermana dajmy na to. A dzieciaki w telefonach. Ksiądz groził palcem, że im te telefony pozabiera, ale nawet tyłka nie ruszył.
2 godziny lekcyjne w tygodniu, 8 lat nauki w szkole podstawowej (ok, pewnie przez pierwsze trzy lata kuli modlitwy do Komunii). Taka krfa strata czasu. Przecież te dzieciaki choćby po boisku mogły w tym czasie pobiegać. Wiecie, mi to rybson, dzieciak mój nie chodził, szkoła dobrze układa plan i religia zawsze na pierwszej lub na ostatniej. Btw - krfa plan układany pod religię…
8 notes · View notes
Text
Rozmowa 4
Tumblr media
Rozmawiają Z i C.
Z (1/3 zespołu projektowego), rocznik 1998, skończyła podstawówkę publiczną oraz gimnazjum i liceum plastyczne. Obecnie studiuje. Identyfikuje się jako osoba nieheteroseksualna.
C, rocznik 1995, skończyła podstawówkę publiczną, gimnazjum i liceum publiczne w klasie matematyczno-fizycznej. Teraz studiuje dwa kierunki. Jest praktykującą katoliczką. Identyfikuje się jako osoba panseksualna.
C: Ja szkołę wspominam raczej jako pozytywne doświadczenie. Można powiedzieć, że byłam… prymusem? Nigdy nie miałam wrażenia, że jakiś nauczyciel mnie nie lubi. Wiesz, jestem takim człowiekiem likeable, czy coś tam. W sensie, jestem tym uczniem, który nie zwraca na siebie uwagi – po prostu sobie jest. Który siedzi, nic nie mówi i cały czas czyta książki. Starałam się robić rzeczy dobrze. Zawsze miałam zadanie domowe i większość rzeczy pamiętałam z lekcji. Pisanie kartkówek i sprawdzianów przychodziło mi z łatwością. Zostałam nauczona systematyczności, więc jak coś było zadawane, zazwyczaj robiłam to tego samego dnia, żeby mieć to szybko z głowy. Ale nigdy nie uważałam, żebym umiała się uczyć. Tak naprawdę nawet nie wiem, na czym to polega. W sensie, jak słuchałam moich kolegów, którzy mówili, że siedzieli przez cały dzień i noc, i uczyli się do jakiegoś sprawdzianu, to ja zawsze się dziwiłam: „cooo, ale dlaczego? Po co?”. Ja nigdy nie siedziałam po nocach, żeby się do czegoś nauczyć. To jest tylko szkoła i nie warto poświęcać czasu na sen, żeby nauczyć się na sprawdzian, który zawsze możesz poprawić.
Z: A pamiętasz ze szkoły jakieś złe sytuacje, niesprawiedliwe traktowanie?
C: Ja tak naprawdę nie pamiętam za dużo rzeczy. Aczkolwiek chyba mam dosyć nietypowe spojrzenie na szkołę, bo bardzo dużo ludzi ma mnóstwo traumatycznych wspomnień. Może się po prostu na nich skupiają, nie wiem. Ale na przykład moja koleżanka F. była prześladowana w podstawówce. Bo tak. Bo dzieciaki stwierdziły, że znęcanie się nad nią będzie śmieszne. Pamiętam, że w liceum bardzo długo czuła się niepewnie, aż w końcu stworzyliśmy naszą bezpieczną grupę i jakoś zaczęła się otwierać. Należała też do paczki „imprezowiczów”. Było widać, że bardzo dużo wysiłku ją to kosztuje, ale ona chciała być akceptowana, chciała być w grupie, która jest istotna.
Ci ludzie mieli zupełnie inny świat niż ja. Nie odtrącałam ich, choć też mnie do nich nie ciągnęło. Ale to, że F. chciała tam być, nie wykluczało jej z naszej grupki.
Na początku trzymałam tylko z jednym chłopakiem, potem nasze grono się rozrosło, bo jeden z chłopaków w mojej klasie postanowił zrobić coming out przede mną i powiedzieć mi, że jest gejem. Wszyscy o tym wiedzieli, no ale dla niego to był wielki sekret. Więc ja powiedziałam: „Cieszę się, że postanowiłeś powierzyć tę tajemnicę mnie”. I wtedy też zaczęliśmy trochę z nim przebywać. Potem jeszcze kilka osób z poza klasy zostało wciągniętych.
Z: A rozmawialiście o tym, dlaczego dla niego to jest taki sekret?
C: Sprawa jest prosta – on bardzo przejmuje się opinią i zdaniem innych ludzi, nawet tych, których nie zna. Wydawało mu się, że nikt się nie zorientował, więc ukrywał swoją orientację, żeby nie zostać źle odebranym. Problem był w tym, że my wszyscy wiedzieliśmy od pierwszego dnia. U. ma też wiele innych cech, które na to wpłynęły, ale nie będę o tym mówić, bo to jego prywatne sprawy.
W ogóle mój rocznik był taki dosyć akceptujący. Mieliśmy w szkole kilku ludzi, po których było widać, że są na przykład transseksualni… i nikogo to nie ruszało, nie padały w związku z tym żadne wyzwiska ani nic takiego.
Z: A ty od kiedy wiedziałaś, że lubisz dziewczyny? Ludzie z Twojej klasy o tym wiedzieli?
C: Nie mam pojęcia, to się po prostu pojawiło i było. Zresztą aż do czasów liceum się nad tym nie zastanawiałam. W liceum zaczęłam zauważać, że zwracam bardziej uwagę na dziewczyny niż na chłopaków. Z chłopakami się kumplowałam, dziewczynami się interesowałam. Nie wiem, czy ktoś w klasie wiedział, nie pytałam ich o to. Zazwyczaj ludzie wiedzą więcej, niż się wydaje. Ci, z którymi rozmawiałam, wiedzieli. Czasami się zwierzaliśmy sobie z różnych rzeczy.
Z: Z czego się sobie zwierzaliście?
C: Rozmawialiśmy o wszystkim – dosłownie – zaczynając od spraw trywialnych kończąc na poważnych problemach, które stanowiły dla nas samych wyzwania. Sporo się też ze sobą sprzeczaliśmy, kłóciliśmy i na siebie obrażaliśmy. Ja zazwyczaj słuchałam, dopytywałam, proponowałam i pouczałam, jeśli to była rzecz, którą sama już przechodziłam. Czasami krytykowałam, ale raczej rzadko, a jeszcze rzadziej na głos.
Z: Ja miałam dosyć duży problem, żeby zrozumieć moją seksualność. Znasz mnie – ja zawsze wszystko nadmiernie analizuję… Do drugiej liceum nie byłam z nikim w żadnym związku. Parę razy byłam zauroczona w chłopcach, ale zawsze było to bardzo platoniczne uczucie, raczej wzdychanie z daleka. I nagle zaczęłam się interesować Julą! Zupełnie nie wiedziałam co z tym zrobić, musiałam zrobić duży research w internecie, poczytać artykuły (głownie po angielsku!), żeby upewnić się, że to co czuję, jest okej. Na szczęście, gdy już klasa się o wszystkim dowiedziała, też nie miałam problemu z dyskryminacją albo wyzwiskami. Tylko raz koleżanka po pijaku nazwała mnie "lesbą"... i chyba całkiem mnie to dotknęło, skoro aż do dziś to pamiętam...
C: Ja zawsze okrutnie źle reagowałam na słowo „lesba” i ogólnie miałam dystans do słowa „lesbijka”, nie lubiłam, gdy ktoś mnie tak nazywał. Do dziś tego nie lubię, ale teraz łatwiej mi komuś powiedzieć, że to nie jest tak. Jakiekolwiek poszukiwania i zgłębiania tematów rozpoczęłam tak naprawdę w połowie swoich studiów magisterskich. I to tylko dlatego, że moi znajomi zaczęli coraz więcej mówić na takie tematy – zaczęłam szukać i czytać, żeby wiedzieć, co jest na rzeczy. W międzyczasie zdarzało mi się oczywiście coś poczytać, bo ogólnie jestem okrutnie ciekawskim stworzeniem, ale nigdy po to, żeby określić samą siebie. Nie było mi to potrzebne. Nie potrzebowałam potwierdzenia, że jest ze mną wszystko w porządku. Ogólnie rzecz biorąc, akceptuję większość swoich odczuć.
C: Do mojej podstawówki chodziły dzieci z rodzin bogatszych, średnich, no i też dzieci Cyganów. Więc mieliśmy duży przekrój społeczny i nie każdy wiedział, jak sobie z tym radzić. Niektóre dzieciaki mieszkały w takich dzielnicach, gdzie bardzo często nie miały wsparcia rodziców. W związku z tym naturalne było dla nich, że nie szukały pomocy u dorosłych. W ich odczuciu dorośli byli do niczego, więc musiały sobie radzić same. 
To były takie rodziny, gdzie rodzice mieli jakieś problemy z prawem albo problemy alkoholowe… Większość z tych dzieciaków miała tylko jednego rodzica albo dziadków zamiast rodziców. Kilka osób mieszkało w domu dziecka.
Był u nas w klasie chłopiec, który był problematyczny, bo miał trudne dzieciństwo. Zawsze chciał zwrócić na siebie uwagę. Kiedyś postanowił na lekcji, że wyskoczy z okna. Mieliśmy ogarniętych ludzi w klasie, no i razem go przekonaliśmy, żeby tego nie robił, że pogadamy i znajdziemy jakieś rozwiązanie. Pierwszą reakcją nauczyciela był oczywiście krzyk. Podejrzewam, że nie był przygotowany na taką sytuację. Po chwili, jak już ochłonął, to go nie opierniczył, tylko faktycznie zaczął z nim rozmawiać, wyszli i poszli do pedagoga. I jakoś to zostało rozwiązane.
Mieliśmy też dziewczynkę z nadwagą – ja się z nią akurat przyjaźniłam. Ona była z bogatej rodziny. Jej sposobem na zdobycie naszej sympatii było kupowanie nam różnych rzeczy, typu gumy, chrupki i tak dalej. No i większość dzieci udawała, że się z nią przyjaźni, no bo wiesz – profity… Mnie to zawsze strasznie denerwowało. Zawsze mówiłam jej, żeby przestała im kupować te rzeczy, że jeśli ktoś ma ją lubić, to będzie ją po prostu lubił. I na przykład, jeśli ktoś ją zaczepiał i dokuczał jej, że jest gruba, to po prostu kończyło się tym, że ode mnie dostawał.
Czasami pakowałam się w kłopoty, bo stawałam w obronie osób niesprawiedliwie traktowanych. Biłam się z chłopcami, bo uważałam, że zachowują się nie fair. My, uczniowie, mieliśmy sposoby na rozwiązywanie spraw między sobą. Potrafiliśmy się z kimś pobić tak, żeby nauczyciele się nie dowiedzieli, że była bójka.
Z: I uważasz, że to jest spoko?
C: Nie mówię, że to jest spoko, ale mieszkaliśmy w takiej dzielnicy. To trochę jak dzieci ulicy. Mieliśmy dziesięć lat. Więc jeśli trzy razy to co powiedziałem nie dało efektu, no to trzeba było sobie jakoś z tym radzić. Zresztą bardzo rzadko biliśmy się na terenie szkoły, raczej umawialiśmy się po lekcjach. Chociaż w podstawówce to jakoś tak się odbywało, że nikt sobie nie robił krzywdy – może nabił komuś kilka siniaków, ale to się jakoś tak szybko kończyło. A w gimnazjum już wklepywali sobie solidnie. Kiedyś kolega przyszedł ze złamanym żebrem do szkoły… Ale uczono nas tego, żebyśmy najpierw ze sobą rozmawiali, a nie od razu rzucali się na siebie. Zazwyczaj to wychodziło.
Z: A przecież bardzo dużo mówiłaś też o tym, że się biliście, że rozwiązywaliście swoje sprawy przemocą... To jak to w końcu było? Jak to wychodziło?
C: Mówiąc „my” mam na myśli uczniów z całej szkoły, trochę ich było – większość potrafiła ze sobą rozmawiać, ale byli tacy, którzy nie chcieli tego robić – z takimi wszystko trzeba było rozwiązać siłą. Wychodziło tak, że ze sobą rozmawialiśmy albo się kłóciliśmy i obrażaliśmy. To też forma przemocy, tylko, że jak jesteś dzieckiem, to o tym nie wiesz. Poza tym nie zawsze po prostu da się panować nad emocjami, a dzieci mają jeszcze nierozwinięte systemy hamowania i kontroli, to już w ogóle!
Z: A jak uczono was rozmawiania ze sobą?
C: Mieliśmy tak zwane pogadanki. To się zaczęło już w klasach 1-3. Mieliśmy bardzo fajną wychowawczynię, która starała się poświęcić każdemu czas i pomagać mu w tych dziedzinach, których nie potrafi. To nie było proste, bo my byliśmy całkiem sporą klasą, ponad 25 osób. Tak czy inaczej, to była nauczycielka, która nas naprawdę wspierała. Jak mieliśmy godziny wychowawcze, to uczyła nas takich różnych empatycznych rzeczy: jak obcować z drugim człowiekiem, jak rozmawiać z drugim człowiekiem, jak dostrzegać potrzeby drugiego człowieka… Ja nie pamiętam w tym momencie, w jakiej formie to było, po prostu pamiętam, że takie tematy się pojawiały. Wprowadziła nam ćwiczenia wspomagające koncentrację. Każdego dnia robiliśmy leniwe ósemki i takie ćwiczenia ruchowe, które rozwijają twoją motorykę dużą, małą i koncentrację. Ona była naprawdę super nauczycielką, pamiętam, że odwiedzałam ją jeszcze w gimnazjum.
Z: A ogólnie czujesz, że nauczyłaś się w szkole czegoś przydatnego?
C: Tak. Nauczyłam się tego w szkole, ale nie nauczyła mnie tego kadra nauczycielska… Szkoła to jest czas, w którym masz czas. Ja nigdy nie byłam zmuszona, żeby siedzieć cały dzień i się uczyć, więc miałam czas na to, żeby realizować siebie, żeby dowiadywać się nowych rzeczy i poznawać ludzi. Zresztą lubiłam też poznawać samych nauczycieli. Z niektórymi miałam jakieś tam relacje. Co prawda nie takie, jak mój brat ze swoją nauczycielką od angielskiego.
Z: A jak wygląda ich relacja?
C: Piszą sobie na Facebooku. Zazwyczaj o angielskim, ale, na przykład, jeśli mój brat ma jakiś osobisty problem, to chodzi do niej na przerwach, żeby o tym porozmawiać.  
Z: Super!
C: No. Mnie to fascynuje. Ta nauczycielka jest w ogóle bardzo w porządku. Jest bardzo empatyczna i widać, że ma dużą wiedzę na temat swoich uczniów. Jest zainteresowana ludźmi, których uczy.
Z: Dlaczego Cię to fascynuje?
C: Bo zostałam nauczona, że nauczyciele to inna rasa [śmiech]. Po prostu nie wyobrażam sobie mieć takiej sztamy z nauczycielem w czasie chodzenia do szkoły. Poza tym fascynuje mnie posiadanie osoby, do której idziesz z każdym swoim problemem, a nie jesteście bardzo bliskimi kumplami. Chociaż może oni są.
Z: Czyli ty, jak miałaś jakieś osobiste problemy, to nie mogłaś iść z tym do nikogo w szkole?
C: W podstawówce bez wahania powiedziałabym, że mogłam. W gimnazjum mogłam, ale i tak tego nie robiłam, a w liceum pewnie znalazłby się jakiś nauczyciel, z którym mogłabym porozmawiać, ale raczej bym tego nie robiła. Zresztą ja w ogóle nie chodzę do ludzi, jak mam problem. Teraz, dopiero, jak byłam na praktykach w szkole, odkryłam, że do pedagoga szkolnego możesz sobie pójść w każdej chwili. Możesz się sam zgłosić. Po prostu idziesz i mówisz: „Dzień dobry, mam problem i proszę pomóc mi coś z tym zrobić”.
Wydawało mi się, że w poradni psychologiczno-pedagogicznej tylko się diagnozuje. Serio. Albo przeprowadza testy predyspozycji zawodowych - w gimnazjum mieliśmy wizytę w poradni, żeby sprawdzić, jaki zawód powinniśmy sobie w przyszłości wybrać. A tu się okazuje, że mogę tam iść, jak uważam, że mam problem ze sobą. Albo z czymś w ogóle. Byłam w szoku, trochę późno się dowiedziałam.
Z: Chociaż z drugiej strony ja kiedyś poszłam do psycholog szkolnej i ona mi powiedziała: „nie znam się na tym problemie, dam ci telefon do poradni psychologicznej, umów się tam”.
C: Z tego, co ja wiem, to to jest tak, że jak do pedagoga, czy psychologa szkolnego przychodzi uczeń, to ten z nim po prostu rozmawia, pomaga mu na tyle, ile może i faktycznie potem go odsyła do kogoś, kto jest bardziej kompetentny. No bo nie w każdym temacie może ci pomóc. Na przykład u pani, z którą rozmawiałam, był chłopiec, który był transseksualny. Wiesz, ona jest tylko pedagogiem szkolnym, który ma dodatkowe wykształcenie psychologiczne, więc to nawet spoko, że ona go wysłała do seksuologa, który ma zdecydowanie większą wiedzę na ten temat, nie?
C: Nie pamiętam, żeby nauczyciele traktowali nas niesprawiedliwie. Znaczy na pewno na nas krzyczeli, głównie na chłopców, bo to zazwyczaj oni stwarzali problemy. Mieliśmy nauczycieli, którzy nie do końca wiedzieli, jak mają reagować. Byli tacy, że reagowali impulsywnie, ale dosyć szybko się ogarniali. Mieliśmy kilka takich sytuacji, że faktycznie ktoś został zjechany od góry do dołu, ale my byliśmy dziećmi, które potrafiły zrobić problemy na lekcji. Można było do nas krzyczeć, że mamy się uspokoić, a my robiliśmy swoje.
Z: Według mnie krzyk jest jednak formą przemocy... Nie uważasz, że byłoby lepiej, gdyby nauczyciel wytłumaczył na spokojnie i potraktował dziecko po partnersku? Myślę, że dałoby się jakoś inaczej rozmawiać, żeby uczniowie zrozumieli i jednocześnie nie czuli się pokrzywdzeni!
C: Wiesz co – nie wiem, czy my się czuliśmy pokrzywdzeni. Znaczy, pewnie się zdarzało, a czasami uznawaliśmy, że było to zasłużone. Wiele z nas było przyzwyczajone do krzyku z domu. Poza tym – czy istotne jest to, co ja uważam za lepsze? Nauczyciel to też człowiek, nie mówiąc już o tym, że niektórzy się na nauczyciela po prostu nie nadają. Poza tym nie można generalizować, bo to nie jest tak, że każdy nauczyciel na nas krzyczał. Byli tacy, którzy nigdy na nas głosu nie podnieśli – jedni mieli lepsze sposoby, drudzy po prostu się nas bali. Próbowałaś kiedyś przepracować tydzień w szkole? Ogólnie nie pochwalam krzyczenia, bo jest ono mało konstruktywne i rozwijające, zazwyczaj nic z niego nie wynika, ale wcale się nie dziwię, że czasami nauczyciel nie ma lepszego pomysłu albo siły. Wszystko od czegoś zależy, więc owszem jestem przeciw krzyczeniu, ale nie krytykuję go bez kontekstu.
Wiadomo, że byli tacy nauczyciele, którzy nie wiedzieli, jak prowadzić lekcje. W każdej szkole się zdarzają tacy: niby cię czegoś uczą, ale tak naprawdę to nie.
Nauczyciel od geografii zawsze lubił rzucać jakieś nieśmieszne żarty. Wszyscy się śmiali, a ja przez trzy lata próbowałam zrozumieć, czy oni się śmieją, bo ich to bawi, a ja po prostu nie rozumiem żartów, czy oni się śmieją, żeby on im dał spokój, czy o co chodziło właściwie.  
Z: Jakie to były żarty? Z was?
C: Trochę z nas cisnął: przyczepił się do czegoś i rzucał na ten temat jakiś żart. No ale wiesz, jeśli cała klasa się na to zgadza, a ty nie, to myślisz: „to ze mną jest coś nie tak”, nie?
Z: Ale dla tej osoby mogło to nie być w porządku.
C: No mogło.
Z: To były tego typu żarty?
C: No tak, takie dosyć personalne. A czasami po prostu suchary. 
Mieliśmy za to bardzo fajnego nauczyciela od… BHP? Teraz to się nazywa „edukacja dla bezpieczeństwa”. I on nam przynosił manekiny do resuscytacji. Co miesiąc sprawdzał, czy na pewno wiemy, jak ocenić stopień oparzenia, jak zrobić opatrunek, jak przeprowadzić cały ten cykl ratowania życia.... Ale bardzo spoko, że nas tym dręczył, bo podejrzewam, że teraz większość z nas już do końca życia będzie wiedziała, jak to zrobić.
Z: No właśnie, ja na przykład miałam zaliczenie z pierwszej pomocy raz i w zasadzie potem, po skończeniu szkoły, dłuższy czas nie wiedziałam, jak się to robi.
C: Generalnie jestem z rodziny wierzących. Wierzących praktykujących.
Pamiętam, że nasza katechetka w podstawówce była bardzo sympatyczna, bardzo ją lubiliśmy. Uczyła religii, ale bez fanatyzmu.
Z: Co to znaczy, że uczyła religii bez fanatyzmu?
C: To znaczy, że omawialiśmy, jakie są religie, jakie są odłamy, czytaliśmy Pismo Święte i tak dalej. Poruszała ciężkie tematy, mówiła, jak Kościół na nie patrzy, ale nie narzucała nam swojej opinii.
Potem, w liceum miałam taką katechetkę, z którą się kłóciłam za każdym razem, bo mnie strasznie denerwowało to, że narzucała swoje zdanie na dany temat. Mówiła, że chce z nami dyskutować, ale tak naprawdę chciała przedstawić nam swoją rację. Jeśli ktoś z nas powiedział coś innego, to ona się strasznie oburzała.
Z: O co się oburzała?
C: Na przykład były lekcje o eugenice i o eutanazji. Wiadomo, jaki jest pogląd Kościoła na te sprawy. Była bardzo ostra kłótnia na ten temat, bo nie byliśmy w stanie znaleźć żadnego porozumienia. W trzeciej klasie liceum postanowiłam wypisać się z religii. Po prostu wiedziałam, że cały ten przedmiot, tak jak on wygląda, nie ma najmniejszego sensu.
Z: A jak wspominasz zajęcia sportowe?
C: Sam wf dla mnie zawsze był bez sensu. Uważam, że na wf-ie można by się nauczyć dużo fajnych rzeczy, a nie biegania po kopercie i rzucania piłką przez siatkę.
Z: A co według ciebie powinno być na wfie?
C: Na przykład uważam, że powinno się uczyć tańca towarzyskiego. To jest przydatna umiejętność, bo każdy ma w rodzinie kogoś, kto kiedyś weźmie ślub. Potem są te studniówki i jakieś inne imprezy. To znaczy ja nie mówię, że mają tam uczyć nie wiadomo jakich tańców, ale podstaw można by było.
Z: Ja miałam raz na wfie taniec towarzyski i wszyscy narzekali, że nie umieją tańczyć.
C: No ale jakby to zrobić w podstawówce na przykład, kiedy dzieci są bardzo chętne do wszystkiego, to już by tego nie było, nie? Jakiś kurs samoobrony też można zrobić, to jest przydatna umiejętność i ćwiczysz. I ja nie mówię, że granie w siatkę, w piłkę nożną i siatkówkę, koszykówkę jest złe, bo nie jest, tylko że jeśli cały czas to robisz, no to o ile nie jesteś super zapalonym graczem, który chce być ekstra, to zazwyczaj stoisz tam i myślisz: „Boże, ta piłka znowu do mnie leci”. Albo co gorzej: „stoję tu już 20 minut i nic nie zrobiłem”, bo tak też się zdarzało.
Z: Zdecydowanie się z Tobą zgadzam! Też miałam takie myśli, szczególnie, jak graliśmy w koszykówkę. Chłopaki z naszej klasy grali w kosza bardzo dobrze, ale do nikogo nie podawali piłki, więc nam, dziewczynom, które nie miały takiego doświadczenia, były niższe i wolniejsze, rzadko udawało się coś na takich lekcjach robić...
W ogóle myślę, że byłoby fajnie, gdyby dzieci mogły same decydować o tym, w co grają. Albo gdyby zajęcia były bardziej dostosowane do ich indywidualnych potrzeb i umiejętności. Bo przecież można się ruszać na tyle różnych sposobów, co nie?
0 notes
another-ordinary · 4 years
Text
Pamietam złość i przerażenie mojej przyjaciółki kiedy po weekendzie u niej a właściwe po moim powrocie od niej nie napisałam, że dotarłam do domu. Po jakieś godzinie zadzwoniła do mnie a ja odebrałam nie wiedząc co się zaraz stronie. Na początku była szczęśliwa, że odebrałam a później zaczęłam na mnie krzyczeć dlaczego nie napisałam jak wróciłam do domu bo przecież o to prosiła. Wydawało mi się, że tak się tylko mówi, "napisz jak będziesz w domu", "daj znać jak dojedziesz wyjdę po ciebie na parking". Myślałam, że to jest coś co wypada powiedzieć, ale nikt nie bierze tego na poważnie. Myliłam się. Wychowałam się na wsi, więc taka straszna rzeczywistość, w której kobiety boją się wracać same nocą do domu jakoś mnie ominęła. Nie musiałam się o to martwić bo tu wszyscy się znali i owszem była jedna ulica, którą omijałam kiedy już się ściemniło, ale nigdy nie zastanawiała się dlaczego. Mama powiedział mi po prostu kiedyś, żeby tamtędy nie chodziła, że lepiej iść na około niż tamtędy. Jest tam sklep, nie ma lamp, więc jest ciemno a wieczorami zbierają się tam miejscowe pijaki. Mama nie chciała żebym tamtędy chodziła bo się bała. Niby wiedziała, że nic mi się nie stanie, ale pomimo to nie chciała żebym tamtędy chodziła bo w głębi serca bała się o mnie. Bo przecież samotna dziewczyna idącą ulicą musi się bać. Pamiętam, że od zawsze denerwowało mnie w szkole, że to zawsze dziewczynką zwracało się uwagę. Bo to za krótka spodnicza, za duży dekolt, za bardzo pomalowana... Nawet kiedyś w gimnazjum zapytałam dlaczego nie mogę ubrać w czerwcu których spodni a chłopcy mogą. Usłyszałam, że pokazuje wtedy nogi i rozpraszam. Wkurzyło mnie to bo nikt nigdy nie zwrócił uwagi jakimś chłopu nie możesz się tak na nią patrzeć, ale zawsze tej dziewczynie, która czuła na sobie spojrzenie tego chkopka. To zawsze dziewczyna musiała się dostosować, ograniczać i strać "nie prowokować". Co to wgl znaczy "nie prowokować"? Dlaczego kiedy mnie uczono czego nie wolno mi robić, nie uczono tego samego chłopców. Dlaczego nie zwracano im uwagi, że patrzenie jest nie odpowiednie, że zaczepianie samotnej dziewczyny na ulicy wcale nie jest zabawne i normalne... bo przecież ona go sprowokowała. Nie rozumiem jak w XXI w wciąż uprzywilejowani są mężczyźni, kolor skóry wciąż stanowi problem, wyznawan religia prowadzi do prześladowań a pochodzenie, czyjeś korzenie do strasznych podziałów i przemocy. Czy my na prawdę nie potrafimy sobie z tym poradzić. Czy na prawdę wciąż większość ludzi uważa się za lepszych bo są biali, bo są mężczyznami? Czy na prawdę zaczynamy o tym mówić kiedy jest za późno bo już doszło do tragedii? Edukaj syna, mówi dzieciom, że kobieta całująca kobietę nie jest niczym złym, że maja wybór by być sobą, być tym kim się czują i nikt nie maja prawa tego wyboru nikomu odbierać. Powtarzaj im, że kolor skóry nic nie oznacza, nic nie zmienia, że każdy jest równy, nikt nie jest lepszy i nie ma ludzi gorszych. Zacznijmy niszczyć podziały, które sami stworzyliśmy zanim te podziały zniszczą nas.
7 notes · View notes
revelstein · 8 months
Text
Za chwilę usłyszą wrzask muezina
🆕 Katolicy polscy drżą, wręcz jak osika na wietrze, bo jakoby trwają przygotowania do masowego ataku na ich prawa. Temat prześladowania w Polsce katomasy wraca cyklicznie co pewien czas, bo jak rozumiem jakoś nie udało się do tej pory udowodnić ponad wszelką wątpliwość, że te 5% niewierzących, lub inaczej wierzących, prześladuje ze szczególnym okrucieństwem te 95% wierzących prawidłowo. Nikt też…
Tumblr media
View On WordPress
0 notes
wiersze58-blog · 4 years
Text
Niemiecki Za Darmo
W Waszych rękach spoczywa przyszłość Kościoła. Biczownicy szli w procesjach z miasta do centra, zostając w rękach bicze, którymi w tok śpiewanych pieśni smagali się po plecach. Rozwijanie wszystkich możliwości życiowych musi jednak owej siły własnego ja, pewności siebie i trwałej orientacji, oraz na taki „dożywotni" wysiłek dużo panów nie zna się zdobyć, istniej także zostać ich na obecne lecz w niedużym stopniu. W ten technika rośnie niebezpieczeństwo rozpaczliwej ucieczki w wirtualne bezpieczeństwo oraz fikcje niosące pociechę. wypracowanie stoi się nader „wrażliwa na nawrócenie". Ujawnia się, że fundamentalizm w Kościołach zaspokaja potrzebę posiadania trwałych podwalin życiowych, poczucia bezpieczeństwa i stabilizacji, prostych rozwiązań dla jeszcze dużo skomplikowanych kwestii życiowych i społecznych. Bóg uczy nas, iż bycie ładnym człowiekiem polega na tworzeniu relacji z nowymi ,spotykaniu się, rozmawianiu, pomaganiu sobie , mili i emocje. Dzięki temu kosztowi języka niemieckiego dowiesz się, jak robić zdania także jako posługiwać się czasem obecnym i przeszłym.
W pewnych krajach żądanie DNT jest usankcjonowane prawnie, dzięki czemu dobra użytkowników są chronione, a większość dobrze odkładających się witryn traktuje to żądanie. Projektowane rozporządzenie określa i zadania doradcy zawodowego wraz ze określeniem osób dorosłych za ich działalność, z ostatnim iż nie dokonuje się nowości w układu do dotychczas obowiązujących regulacji w bieżącym kierunku. Wskazaniem do zabiegu może być wyjątkowo chęć zlikwidowania istniejących u pacjenta zmarszczek w strefy górnej powieki czy zredukowanie tzw. Również światopoglądy, nauki i formy religijności zatrzymują się w tym faktycznie niby „tolerancyjnym" postmodernistycznym społeczeństwie jedynie dobrem konsumpcyjnym, które nie tworzy zrębów ani tożsamości, ani kultury. Orientacje życiowe i kontrole mienia sensu, jakie w możliwość zamierzony czyli nie zamierzony, świadomy lub nie uświadamiany przez naszych krzewicieli pojawiają się w skóry „oferty", przenoszą fetyszowy charakter materiału na działanie duchowe: „Sens pojawiający się w istoty możliwości istnieje teraz potencjalną namiastką i wyprzedażą samego siebie, wiara w niego stanowi przesiąknięta niewiarą, pozwolenie go znaczy przeniesienie publicznej fetyszyzacji towaru na samodzielne życie duchowe". Takie oferty sensu znamionują wiarę w ziemię rynkową. Porównując materiały oraz testując towary, nowoczesny obywatel i „zobaczyły" użytkownik może sprawdzić, "jakie idole najbardziej odpowiadają jego budżetowi duchowemu, pewno się włączyć do wszelkiej bałamutnej sekty, natomiast jego pragmatyzm, zdolność prowadzenia biznesów czy funkcja we nowej codzienności na tymże nie ucierpią".
Tumblr media
Powyższa lista nie wyczerpuje zagadnień, które planujemy poruszyć, zachęcamy i do przesyłania własnych propozycji. Są sprawdzonymi grami i producentami - gramy zarówno live w duecie, jak również we lokalnych projektach. Tak kiedy jej mąż, Wiktor, została uwięziona na śmierć za nieugiętą wiarę w Chrystusa. wypracowanie przywleczona na Daleki Kontynent z Azji na statkach wraz ze szczurami, na których ciałach lęgły się pchły przenoszące bakterię. A On tenże jest oczywiście „ grupą” osób, które nie potrafią bez siebie żyć. Tymi słowami i towarzyszącymi im gestami zapraszamy Boga, aby nas ogarnął, przytulił i włączył w prywatną „ wspólnotę” Ojca ,Syna i Ducha Świętego. Pokażę Ci etap po kroku jak stworzyć gotowe CV dla Twojego zadania tak, aby zainteresować pracodawcę i korzystać więcej zaproszeń na konferencje kwalifikacyjne. • Gdy poprawnie zapiszesz równanie z samą niewiadomą (patrz: Krok 2.), tylko samo równanie rozwiążesz błędnie. Duch Święty sprawi, że będziecie się nimi odpowiedzialnie i dojrzale umieszczali w Waszym życiu, a gdy zajdzie taka problem, z rozwagą i najdroższą będziecie mogliby bronić.
Podczas gdy w żydach, chrześcijanach i muzułmanach trwa „ugruntowywana przez setki lat, przenikająca duszę tradycja", to ostatnia religijność przedstawia się spontanicznymi akcesami i wystąpieniami członków grup, dużym poziomem migracji, fluktuacją między grupami, „doraźnym tworzeniem i obalaniem idoli w współzależności z pozycji społecznej, zaufania i charakteru". Istniała oczywiście wysoka, że Europa potrzebowała około 200 lat, żeby populacja wróciła do wartości sprzed wybuchu epidemii. Popularną świętą od zarazy była św. Modlono się same do św. sprawdzian źródło biblijne to właśnie fragmenty Ewangelii św. Człowiek tworzy religię, nie zaś religia - człowieka. To państwo, to społeczeństwo stwarzają religię, odwróconą na opak świadomość świata, są one bowiem same skierowanym na opak światem. Człowiek - to świat człowieka, państwo, społeczeństwo. Ale pojedynczy człowiek rzadko może zrobić tego domowymi siłami. Konieczne są praktyczna znajomość strategii rynkowej i marketing. Całą pewność i uczucie bezpieczeństwa, jakie wskazane są do życia, myślenia oraz robienia, trzeba w centralnym rzędzie mieć z siebie samego.
Dlatego jesteśmy w drugich wspólnotach: rodzinie , przedszkolu , szkole, tworzymy wspólnotę przyjaciół na podwórku itd. W zgodach powstają między nami więzy, znamy się po imieniu, potrzebujemy nieraz siebie tak daleko, iż nie umiemy bez siebie żyć, tak nam ze sobą dobrze. Zwróć jeszcze opinię na dowody patriotyzmu i ostoje polskości, wokół których zgromadzona jest część - mogiła powstańców (tam spoczywają u siebie Andrzej Korczyński, brat Benedykta i Jerzy Bohatyrowicz, ojciec Janka). Na konferencje zapraszamy pracowników nauki, doktorantów i studentów reprezentujących dyscypliny humanistyczne, a ponadto przyrodoznawcze. Można tu zasięgnąć szczegółowych reklam na punkt kursów, a i zgłosić chęć udziału. Kościół potępił te prace z warunku ich heretyckiego wydźwięku, a także - o dziwo! Do tego różnego „Kościoła ludowego" niewątpliwie należą wyznawanie postmodernizmu, "religia sity" oraz „rynek możliwości" - rynek, który dodatkowo rodzi także skrajnie nietolerancyjne zjawiska. Religia jest całą teorią tego świata, jego encyklopedycznym skrótem, jego treścią w zwykłej metodzie, jego spirytualistycznym point d` honneur, jego entuzjazmem, jego sankcją moralną, jego właściwym dopełnieniem, jego pełną racją bytu i pocieszeniem.
1 note · View note
malditomundo · 5 years
Text
Mózg nas uratuje
Fantastyka i science-fiction ostatnio zdominowała moje życie czytelnicze i filmowe. Jestem totalnym laikiem w sferze nauk ścisłych, ale coraz bardziej fascynują mnie odkrycia naukowe, szczególnie w dziedzinie fizyki, biologii, matematyki podane w tej przystępnej formie beletrystyki.
W szkole nigdy nie rozumiałam, po co nas uczą tych wszystkich wzorów, praw, zasad i nigdy nie przywiązywałam do nich wagi. Nigdy nie zastanawiałam się nad drogą do ich poznania. Chyba zawsze miałam wrażenie, że te wzory, zasady, prawa zostały nam dane - tego nas uczy religia - jak dziesięć przykazań.
W rzeczywistości, jedyne, co nam dano, to rozwijający się przez dziesiątki tysięcy lat mózg. Ten superkomputer, w odróżnieniu od tego, który wynaleźliśmy na nasz wzór i podobieństwo, tylko z rzadka potrafi się zawiesić. Wciąż jest niesamowitą zagadką ludzkiej ewolucji. Podobno wykorzystujemy jego możliwości tylko w kilku procentach. Podobno każdy skok aktywności mózgu w procesie ewolucji był spowodowany kataklizmami na Ziemi. W czasach największego zagrożenia dla istnienia ludzkości nasz mózg przeskakiwał na wyższy poziom. Pomagał nam stwarzać to, co było nam potrzebne, by się przystosować.
Czy pandemia jest takim zagrożeniem dla ludzkości? Pewnie tak, trudno tylko stwierdzić, czy obecnie stoimy w obliczu takiej pandemii. Tak czy inaczej, tylko mózg nas może uratować. Wyjściem z sytuacji nie powinna być izolatka i kwarantanna, choć na razie to nam pozostaje i powinniśmy się tego trzymać. Odpowiedzią na zagrożenie powinien być atak, nie obrona.
Wierzę, że ludzki mózg ma nieskończone możliwości, aż z nawiązką pamięci RAM i pojemności dysku, procesor szybszy, niż by się to komuś śniło, niezawodny BIOS i najbardziej intuicyjny interface ze wszystkich, nie mówiąc już o takich dodatkach jak karty grafiki i sterowniki dźwięku.
Teraz już wiem, że wszystko, czego nas uczą w szkole, to nasze dziedzictwo, wiedza, która nie została nam dana, a zdobyta przez nas, naszych przodków. Każdy wzór, zasada czy prawo są ogromnymi, przełomowymi dokonaniami ludzkiego mózgu i naszego gatunku, który pozwolił nam przejść na kolejny poziom.
Na razie nasze super komputery przyjęły strategię antywirusowej kwarantanny, skoro jeszcze nie wiedzą, jak sobie poradzić z zagrożeniem, ale wierzę, że już niedługo ten wirus, jak i większość istniejących do tej pory zostanie zniszczony kolejnym ludzkim wynalazkiem, lekiem.
Do tego czasu, po prostu zostańmy w domu.
2 notes · View notes
kota-psota · 5 years
Text
Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media
W ostatni dzien pojechalam do taoistycznej świątyni Ngọc Hoàng. Taoizm to ten od jing i jang i dążenia do harmonii miedzy nimi. Taoizm zapozyczl z innych systemów filozoficzno-religijnych stad takie pomieszanie z poplątaniem w tej świątyni. Dopuki nie sprawdziłam nie wiedzialam jaka religia jest tu wyznawana. Byla jakas tabliczka informacyjna ale tylko po wietnamsku. No niestety nie pamietam zeby w szkole uczyli mnie o innych religiach niz chrześcijańskiej. Ale, w świątyni bylo duzo żółwi i w sklepie zoologicznym na przeciwko byly nawet malutkie żółwiki. Kolo swiatyni natomiast pełno zaparkowanych skuterów, wielkie drzewa no i niestety tez golebie.
1 note · View note
fikifikiwiki · 4 years
Quote
Zadaniem szkoły jest przekazanie wiedzy. Ocena stawiana w szkole nie jest (choć niektórzy tak próbują interpretować) oceną za wiarę. Jest oceną za wiedzę. Przekazanie wiary natomiast jest zadaniem parafii.
Tak nie można!
0 notes
Text
„Życie jest bardziej skomplikowane niż przyroda, polski i religia. Nie nauczą cię wszystkiego w szkole, Ray”
16 notes · View notes
revelstein · 9 months
Text
Hej panie Depo, co wy tam czytacie?
🆕 Chyba już pięć dni minęło, więc jak sądzę, jest to na tyle dużo czasu, żeby pan AryCośTam Wacław Depo, doczytał tak zwany konkordat, gdzie ni chuja panie biskupie arcy, ani słowa nie ma o liczbie lekcji religii w publicznej szkole. Dorosły, żeby nie powiedzieć stary już z pana człowiek, a ciągle najzwyklejszy ignorant i zwykły kłamca. Ładnie to tak panie Wacku, być wysokiej rangi purpuratem, a…
Tumblr media
View On WordPress
0 notes
Text
Rozmowa 5
Tumblr media
Rozmawiają Z i S
Z (1/3 zespołu projektowego), rocznik 1998, skończyła podstawówkę publiczną oraz gimnazjum i liceum plastyczne. Obecnie studiuje. Identyfikuje się jako osoba nieheteroseksualna.
S, rocznik 1999, skończyła podstawówkę o profilu sportowym i gimnazjum publiczne. Spędziła 3 miesiące w klasie humanistycznej w elitarnym liceum, a następnie przeniosła się do innego liceum, do klasy biologiczno-chemicznej. Jej mama jest Bułgarką, a tata Polakiem. Ze względu na swoje pochodzenie, w czasie liceum uczęszczała w soboty do szkoły bułgarskiej. Obecnie studiuje.
S: Gdy zapytałaś o doświadczenia szkolne, postanowiłam zacząć od początku - od podstawówki. Pierwsze wspomnienie jest związane z Wychowaniem do Życia w Rodzinie. Uczęszczałam tylko na dwie lekcje. Oczywiście byliśmy podzieleni ze względu na płeć. Pierwsze zajęcia to było wprowadzenie. Stwierdziłam, że zapowiada się ciekawie, może się czegoś dowiem. Na drugiej lekcji dowiedziałam się, jak być odpowiedzialną gospodynią. Że kobieta musi na koniec miesiąca liczyć rachunki za dom, za gaz, za wodę, podliczać wydatki… i tak zaczęłam się zastanawiać, że w sumie moja mama tego nie robi i że żyje nam się dobrze [śmiech]. Powiedziałam moim rodzicom, że nie jestem pewna co do tych zajęć, więc wypisali mi zwolnienie. Byłam wtedy w trzeciej, może w czwartej klasie i już mi zadzwonił dzwonek, że coś jest nie tak. To był taki mój pierwszy zryw feministyczny.
W szóstej klasie znowu mieliśmy podobne zajęcia, z tym, że nie było już podziału na chłopców i dziewczynki. Te lekcje nie miały sensu - nauczycielka mówiła skąd się biorą dzieci i albo wszyscy to olewali, albo śmiali się i zadawali takie pytania, żeby zmieszać nauczycielkę, żeby nie wiedziała co powiedzieć.
Z: A masz pomysł, jak inaczej miałoby to być prowadzone? Bo wydaje mi się, że powinno się uczyć o takich sprawach, jak dojrzewanie, czy seks… Ja o swojej seksualności dowiedziałam się w liceum, ale może wpadłabym na to wcześniej, gdybym usłyszała w szkole, że osoby niehetero istnieją! Że tak się zdarza, tak można żyć.
S: Ja mam wrażenie, że nie powinno to być jakimś tematem tabu. To powinno być powiedziane w czasie biologii, w czasie polskiego.
Mnie zaskoczyło, że z WDŻR są sprawdziany. Na podobnej zasadzie - jak można wystawiać oceny z religii? „Źle wierzysz”!
Z: Z wiedzy o religii teoretycznie…
S: Tak, ale tylko tej jednej.
Tak a propos, z religii też mam kilka wspomnień. Jedno pochodzi sprzed komunii. Moja koleżanka bardzo się stresowała tym, że musi napisać na kartce swoje grzechy. Zastanawiałam się po co to, o co chodzi? Nie mogłam zrozumieć, co ona w ogóle robi. A  w drugiej klasie mieli modlitwy na zaliczenie. Mi wtedy szczęka opadła. Miałam 8 lat i byłam w szoku dlatego, że moi koledzy musieli zdawać modlitwy na ocenę.
Ale ze względu na to, że nie podchodziłam do komunii ze wszystkimi, miałam duży problem sama ze sobą. Ja nie dostałam quadów, laptopów, drukarek, skanerów i Bóg wie czego. Nie miałam sukienki, nie było zebrań, którą sukienkę wybrać z katalogu, który wianek, którą chusteczkę, który woreczek, które butki…  Ja miałam komunię dwa lata wcześniej. Byłam wtedy w letniej ładnej sukience, poszliśmy z najbliższą rodziną do cerkwi, a potem do cukierni, i dostałam plecak. To tyle. Dla mnie to było najnormalniejsze w świecie. Dopiero potem się okazało, że to jest dziwne, że ja dostałam tylko plecak.
Z: Oczywiście w Polsce, bo w Bułgarii pewnie nie obchodzi się tego tak hucznie?
S: W prawosławiu bułgarskim jest po prostu skromniejsze podejście. Ja przyjmowałam komunię razem z babciami… to nie była odrębna impreza dla dzieci. Nie trzeba było wynajmować kościoła specjalnie na tę okazję.
Z: I kupować takiej same sukienki jak reszta klasy.
S: Nie, bo byłam tylko ja i moja rodzina. Więc okazało się, że omija mnie takie wielkie celebrowanie wszystkiego. Wszystkiego, tylko nie samej komunii. Mam wrażenie, że niektóre osoby z mojej klasy nawet nie wiedziały o co w tym chodzi… Było ważniejsze, gdzie będą potem, w której restauracji, za ile, i jaki prezent dostaną.
To wzbudziło we mnie dyskomfort psychiczny. Zwłaszcza, że nie pojechaliśmy na żadną zieloną szkołę w drugiej klasie, bo rodzice już za dużo wydali na te komunie. Wtedy dowiedziałam się, w jakiej skali to jest.
Z: A ty jako osoba prawosławna w ogóle nie chodziłaś na religię?
S: To było tak, że w pierwszej klasie nie było dla mnie zajęć. Chodziłam wtedy do biblioteki, co bardzo dobrze na mnie wpłynęło, ale jednak jako dziecko czułam się wyodrębniona, że nie jestem pełnoprawną członkinią tej klasy. Spytałam taty, dlaczego ja nie mogę chodzić na religię. On porozmawiał z siostrą - powiedziała, że nie ma problemu, żebym uczęszczała, że przecież to, że nie jestem katoliczką, nie jest jakimś wypaczeniem. I rzeczywiście chodziłam – nie wiedziałam o co chodzi, ale byłam w tej klasie ze wszystkimi… Siostra pozwalała mi robić co chcę, nie musiałam słuchać, uczestniczyć, ani zaliczać. Oczywiście to, że nie pisałam sprawdzianów i kartkówek również się na mnie odbiło, bo wszyscy inni musieli, tylko ja nie.
Z: Czyli zwracali się przeciwko tobie, że jesteś taka szczęśliwa, bo nie masz obowiązku pisania sprawdzianów.
S: Tak, dokładnie. Z religii, sprawdzianów z religii! [śmiech]
Potem, w późniejszych latach, inna siostra powiedziała, że nie mogę uczęszczać na religię, bo nie jestem katoliczką.
W czwartej klasie była już katechetka. Niesamowicie nieprzyjemna kobieta. Weszłam raz do klasy, nie pamiętam, z jakiego powodu, a ona się wydarła na cały głos, że osoby nienależące do społeczności Kościoła Katolickiego, nieuczęszczające na lekcje religii, nie mogą przebywać w tej sali. Po prostu mnie wygoniła. Mnie, dziecko...
Z: Dziecko, które jeszcze nie rozumie…
S: Tak! To był taki kop. Wyrzucenie z klasy zabolało.
Z: A inni uczniowie jakoś reagowali na to, że nie chodzisz na religię, że jesteś prawosławna?
S: Mi się poszczęściło, bo w klasie mieliśmy jeszcze buddystę i świadka Jehowy. We troje nie chodziliśmy na religię. Tak naprawdę zostawaliśmy wtedy bez opieki. Ja chodziłam do biblioteki, ale co ci dwaj chłopcy robili, to nie wiem. Pewnego dnia okazało się, że jednak mamy lekcje etyki i to nie w godzinach, kiedy inni mają religię – musieliśmy obowiązkowo zostawać po naszych zajęciach…
Z: Co?!
S: Tak. A ja byłam w szkole sportowej, więc miałam dziesięć WF-ów tygodniowo plus treningi, musiałam uczyć się w domu i jeszcze zostawać na tę etykę. Spóźniałam się przez to na trening, za co dostawałam nagany od trenerki. Byłam szkalowana dlatego, że nie mogli nam zrobić etyki wtedy, kiedy inni mają religię. I nic się nie zmieniło – w czasie ich zajęć ja nadal przesiadywałam w bibliotece.
S: W gimnazjum to, że jestem prawosławna nie miało za bardzo znaczenia. Byłam wtedy w dość liberalnej szkole i po prostu nie chodziłam na religię, nie było problemu. Zwłaszcza, że było tam dużo osób prawosławnych albo takich, które nie chciały uczęszczać.
A potem poszłam do mojego feralnego liceum… Pojechaliśmy na wyjazd integracyjny do Ustrzyk Dolnych. W tym rejonie jest dużo drewnianych kościołów, które kiedyś były cerkwiami prawosławnymi. I ostała się jedna cerkiew, gdzie wciąż jest ksiądz prawosławny. Zorganizowali nam lekcję o prawosławiu. No i okazało się, że ja mam w swojej klasie narodowców…
Oczywiście olali to, co ten ksiądz mówił. Jak poprosił, żeby wstać, bo dzwony biją, nie wstawali, grali na telefonie… Taki totalny brak szacunku. I wtedy stało się coś strasznego. Myślałam, że w klasie humanistycznej ludzie chcą rozmawiać, mają otwarte umysły... Ale jak wyszliśmy z tej cerkwi, zostałam oszkalowana za to, że jestem prawosławna… Nikt się mnie nie zapytał, czy ja wierzę, czy nie, czy w ogóle chodzę na msze. Po prostu powiedzieli, że moja religia jest głupia, że katolicyzm to jedyna obowiązująca religia, że to jest Polska…
Zatkało mnie… Byłam w elitarnym liceum - to nie jest gimnazjum albo podstawówka, gdzie ludzie nie wiedzą, co mówią. Rozpłakałam się, zadzwoniłam do mojej mamy i powiedziałam, co się stało. Niesamowicie się zdenerwowała, no ale co z tego. To, co powiedzieli już zostało. Nie widzieli żadnego problemu w tym, co zrobili. Ja nawet nie za bardzo chciałam pójść do nauczyciela i powiedzieć o całej sytuacji, bo w liceum przecież nie mówi się już „proszę pana, bo oni mnie obrazili”.
Nic z tym nie można było zrobić, dlatego odeszłam z tej szkoły. Nie wyobrażałam sobie spędzenia kolejnych trzech lat swojego życia z osobami, które potrafiły do mnie podejść i prosto w twarz powiedzieć: „jesteś głupia, bo wierzysz w to, bo jesteś prawosławna”.
Z: To zrozumiałe… A jak długo byłaś w tej szkole?
S: 3 miesiące. Właśnie po tym wyjeździe zaczęłam coraz mocniej skłaniać się ku rezygnacji.
Z: To mi się wydaje w zupełności wystarczające, ale czy miałaś jeszcze jakieś inne powody, dla których odeszłaś z tego liceum?
S: To znaczy… widać było, że niektórzy dostali się do tej szkoły tylko dlatego, że mieli pieniądze. Te osoby nie musiały się za bardzo starać. Ja chciałam pójść do klasy biologiczno-chemicznej, a dostałam się do humanistycznej. Moim konikiem nie jest polski, czy historia, a miałam jedne z najwyższych ocen.
Jeszcze dyrektorka wiedząc, że zabrakło mi pół punkta z egzaminu gimnazjalnego i że jest pięć wolnych miejsc w klasie biologiczno-chemicznej, permanentnie mówiła, że mnie do niej nie przyjmie. Złożyłam chyba z dziesięć podań, moi rodzice też składali. Przez dwa miesiące nie dostaliśmy żadnej odpowiedzi. Później okazało się, że te wolne miejsca są zarezerwowane dla osób, które wykruszą się z klasy z maturą międzynarodową.
Potem moi rodzice mieli bardzo nieprzyjemną rozmowę z panią dyrektor. Bardzo jasno dała im do zrozumienia, że albo zapłacą, albo po prostu nie ma dla mnie miejsca. Wtedy zdecydowali, że przeniosą mnie gdzie indziej, bo nie ma co kontynuować tego koszmaru.
Był jeszcze taki problem, że nie mam markowych ubrań. Mnie one po prostu nie obchodzą, ale to według innych był duży mankament.
Z: Straszne! Nie masz znaczka na koszulce! [ironicznie]
S: No nie mam torebki za 7 tysięcy złotych, przykro mi.
Z: To okropne, że takie rzeczy mają znaczenie…
S: Tak. Duże znaczenie. Bo oni mnie traktowali jak głupią albo jakbym była biedna. A ja nie mogę powiedzieć, że jestem biedna - mnie taka moda po prostu nie interesuje. Ale to nie było tak, że to szkoła, jako instytucja mnie dyskryminowała – ona tylko na to pozwalała.
Z: Tak! Uważam, że szkoła to jest miejsce wspólne, gdzie powinniśmy zwyczajnie mieć szacunek do siebie nawzajem… Czasami szokuje mnie to, że nauczyciele roszczą sobie prawo do tego, żeby zwracać uczniom uwagę „masz o pięć centymetrów za krótką spódnicę; ubierz się, bo wyglądasz brzydko, źle, wyzywająco”.
S: To jest inna sprawa. Nauczyciele czasami uważają, że są niesamowicie wysoko postawieni, że mogą absolutnie wszystko powiedzieć. Ogólnie wydaje mi się, że zwrócenie uwagi przez nauczyciela nie jest złe, o ile nie jest to powiedziane takim protekcjonalnym tonem. Lepsza byłaby taka ludzka opinia. Na przykład: „według mnie troszeczkę za dużo odkryłaś, umalowałaś się jak do klubu, a jednak w klubie nie jesteś”.
Z: Ludzka opinia, konstruktywny argument, delikatna sugestia. I nie na forum klasy.
Z: Jesteś dwujęzyczna, chodziłaś do szkoły bułgarskiej. Jak to wspominasz?
S: To jest zabawne, ale bułgarska szkoła umożliwiła mi dostawanie dobrych ocen z języka polskiego. Nauczyłam się tam, jak pisać rozprawki, opowiadania, charakterystyki… a analizę wiersza to już w ogóle! Na czym polegała główna różnica? W bułgarskiej szkole czytaliśmy wiersz i potem każdy mówił, co z niego rozumie. Nauczycielka nas nakierowywała, dawała kontekst historyczny i koniec końców coś z tego wyciągaliśmy. Okazało się wtedy, że poezja nie jest taka zła. Wiedzieliśmy krok po kroku, co się robi, jak się nazywają wszystkie środki stylistyczne. W polskiej szkole się tego nie uczy, bo nie ma czasu, trzeba lecieć z programem i zrobić podręcznik. U nas było mniej materiału do przerobienia, bo ministerstwo wiedziało, że mamy zajęcia tylko raz w tygodniu. Poza tym nasza „klasa” była dwuosobowa. Więc mieliśmy czas na rozmowy, robienie rzeczy nie po kolei… A w polskiej szkole wszystko sprowadza się do tego, że trzeba zrobić podręcznik, zadania ze zbioru zadań, z kart prac albo na platformie wydawnictwa.
Z: Tak, a jak podasz inną interpretację utworu, niż tą, która jest w podręczniku, to dostajesz jedynkę, bo to niezgodne z kluczem. Wiersz musisz czytać tylko na jeden sposób!
S: Tak, a tam po prostu czytaliśmy i rozmawialiśmy. To było super, bo to miało sens, mimo braku planu.
Z: Mieliście jeden dzień w tygodniu, a i tak nie musieliście się śpieszyć. To jest niesamowite, bo mam wrażenie, że w polskiej w szkole mamy cały tydzień, zajęcia od 8 do 16, a i tak nie zdążamy z przerobieniem wszystkiego. Cały czas jest ten pęd, że trzeba zrobić program, z każdego przedmiotu. Ja na przykład na historii nigdy nie zdążyłam omówić XX wieku.
S: Ja nigdy nie dotarłam do drugiej wojny Światowej.
Z: Zawsze zatrzymywaliśmy się na średniowieczu, mimo że każdy chciał omawiać XX wiek, wojnę, PRL i tak dalej… To jest straszne, bo teraz mamy braki z tej najnowszej historii.
I wszystko jest uczone tak „polsko-centrycznie”.
S: Kiedyś zapytałam się mojego historyka o Traków. To było plemię na terenie Bułgarii, które wiele razy podbijało Imperium Rzymskie. Po tej cywilizacji zostało bardzo dużo złota, kopce, grobowce… A historyk powiedział mi: „to jest nieważne”.
Z: Ja w polskiej szkole nigdy nic nie słyszałam o Bułgarii! Jak ty się z tym czułaś? Nie brakowało ci tego, nie czułaś się pomijana?
S: Czułam się pomijana. Miałam wrażenie, że moje drugie państwo (nie drugie, dlatego, że mniej ważne, tylko drugie w kolejności) jakby nie istniało, jakby go nie było. I taka martyrologia narodu polskiego, podkreślanie, że byliśmy 123 lata pod zaborami… a Bułgaria była przez prawie sześć wieków pod zaborem tureckim. I nie chcę porównywać, czy to było gorsze, czy lepsze, bo oba te wydarzenia były tragiczne. Ale mam wrażenie, że przez taką narrację moi koledzy myślą, że tylko Polska miała tak źle.
Z: Ja o tym nie wiedziałam. Mi 123 lata wydają się tak ogromnym kawałem czasu, bo zawsze mi wmawiano, że Polska jest męczennikiem Europy… A tak naprawdę takie rzeczy działy się wszędzie i w ogóle się o tym nie mówi!
S: Oczywiście, że tak. Powinno być podane porównanie - nie z wnioskiem, że ktoś miał gorzej, a ktoś lepiej, tylko że tak po prostu było, że takie rzeczy się dzieją.
Z: Narracja wielostronna.
S: Tak, albo obiektywna, bez opinii!
Z: Można by też mówić bardziej o procesach, a nie pojedynczych wydarzeniach.
S: Pamiętam kartkówki z dat… Zakuć, zdać, zapomnieć – na tym polega szkoła polska.
W szkole bułgarskiej prawie nie mieliśmy sprawdzianów. Było tak, że nauczycielka widziała, co robimy na lekcjach. Czasami zadawali nam jakieś prace pisemne. Sprawdzali je i mówili, co poprawić, ale nie oceniali. Oceny były tylko na samym końcu na świadectwie, nie mieliśmy żadnego dziennika…
Jeżeli chodzi o języki w szkole polskiej, to to jest jakiś żart. Przez 6 lat nauki języka niemieckiego jestem nadal na poziomie A0 - nic się nie nauczyłam, ponieważ nie było rozmów, konwersacji, jakiegoś opamiętania w tempie nauczania… Wszystko było na ocenę. Nigdy nie zapomnę, jak na kartkówkę z języka niemieckiego musiałam nauczyć się słowa „kamieniołom” [śmiech]. Troszeczkę mnie to przerosło.
Z: Ja miałam to samo, też uczyłam się niemieckiego przez 6 lat, ale grupa była tak duża, że w ogóle nie byłam w stanie nic powiedzieć na tych zajęciach. Uczyłam się słówek i gramatyki na kartkówki, miałam piątki, a teraz praktycznie nic nie umiem!
S: Na pewno jest zbyt dużo do zrobienia w polskim systemie edukacji. I nie chodzi o to, czy oni zmienią listę lektur, czy nie. Największym problemem polskiej szkoły są sprawdziany, ilość osób w klasie, ilość zajęć w ciągu dnia, skakanie z tematu na temat - na jednych zajęciach mamy o klonowaniu człowieka, a na drugich „kamieniołom” po niemiecku. I mało praktycznych zajęć. Brakowało lekcji, na których dowiedziałabym się, co mam zrobić gdy mi wywalą korki w domu. Jak zmienić dętkę w rowerze. Jak rozliczyć PIT. Jak coś ugotować. Przydałaby się też nauka ekologii, na przykład wprowadzenie w szkole segregowania śmieci.
Z: Szczególnie teraz. Wiadomo, jaki jest stan środowiska…
S: Denerwowało mnie również to, że było bardzo dużo konkursów, a ja nie mogłam brać w nich udziału, bo traciłam wtedy czas potrzebny na uczenie się. Musiałabym to nadrabiać w kolejnym tygodniu i być karana za to, że chciałam iść na konkurs - mój następny tydzień byłby podwójny. Bo w każdym tygodniu są sprawdziany, kartkówki i mapówki.
Z: Nie mogłaś zrobić czegoś, na co miałaś ochotę, tylko musiałaś uczyć się do kartkówek, z których i tak potem nic nie pamiętasz.
S: Tak! Ilość zajęć i prac domowych zniechęcała mnie bardzo do chodzenia na jakiekolwiek koła, no bo kiedy? Przestałam rozumieć pojęcie „praca domowa” po tym, jak okazało się, że czytam podręcznik i potem mam wypisać z niego zdanie po zdaniu. Siedziałam po 5 godzin każdego dnia, bo ze wszystkich przedmiotów było coś zadane.
Z: I i tak z tych prac domowych nic nie wyciągasz…
S: Nic, tylko odbębniasz! Mam wrażenie, że 80% rzeczy jakie się robi w polskiej edukacji, robi się po to, żeby odbębnić, odhaczyć. „No dobra, zrobiłam. A co zrobiłam, dlaczego, po co, jak?”
Z: I nie ma żadnej głębszej refleksji. Za dużo jest tego „co?”, a za mało „dlaczego?”.
3 notes · View notes