#ludzie w podróży
Explore tagged Tumblr posts
Text
#ludziewpodrozy#ludziewpodróży#ludzie w podróży#peopleonthego#people on the go#людивдорозі#людивпути#在旅途中的人们#menschenaufdemsprung#lesgensendéplacement#الناسأثناءالتنقل#lidénacestách
0 notes
Text
youtube
Hej, niektórzy z Was pytają, kiedy wleci nasze perfo z Turnusu na Wolskiej... żeby stopniować napięcie, najpierw mamy Wam do zaoferowania backstage i vlogasek.
#vlog#video#youtube#olga rembielińska#ravefm#rave fm#ludzie#przygoda#vlogi#warszawa#polska#śmieszne#backstege#filmiki#performance#podróże#w podróży#Youtube
5 notes
·
View notes
Note
Mały Książę to pracujący arystokrata o zamiłowaniach plantofilskich, wykorzystujący zwierzęta (ptaki wędrowne) do podróży lub (w przypadku baranka) do wojny biologicznej, będący przy tym w stanie nawiązać głęboką więź ze zwierzęciem z gatunku nadal nielubianego i uważanego za szkodnika przez wielu ludzi. Okazuje pewien szacunek samozwańczemu monarsze narzucającemu swoją wolę innym (mianowanie Księcia ambasadorem planety Króla), gorąco pragnie pomóc alkoholikowi będącemu na dnie rozpaczy i uważa za sensowną kompletnie niepotrzebną pracę de facto niewolniczą narzuconą Latarnikowi nie wiadomo przez kogo. Nie ma się co dziwić, że wywołuje emocje na Tumblrze ;P /// Na wszelki wypadek zaznaczam, że powyższy tekst to żart.
Publikowane na własną odpowiedzialność askujacego 🫣
#mały książę#nawet nie wiem czy to propaganda czy anty propaganda XD#głos ludu#czy hejtowanie MK można uznac za działania pro-proletariackie 🤔
25 notes
·
View notes
Text
Gdzie siebie widzisz za 5 lat?
20-10-2024
Choroba posadziła mnie na dupie i zmusiła do przemyśleń o tym czy ja w ogóle potrafię tak zapieprzać jak zapieprzałam. To znaczy wiem, że to w sobie mam. Ale w tym momencie życia więcej o sobie wiem, więcej uważności kieruję na sygnały od ciała i mam dystans do niektórych aspektów tego, co robię. Wiem, co mi nie służy.
Przez najbliższe 2 lata wiem, że będę robić studia. Ale jeżeli będę mogła je realizować będąc w podróży to to zrobię.
Z konieczności dobrałam sobie "specjalne dodatki" tj. te projekty, które mogą mi zapewnić stypendium, abym mogła faktycznie poświęcić się zdobywaniu wiedzy i zarazem realizować się artystycznie. Coś o czym marzyłam. Może się uda.
I może otworzę własną działalność niebawem. Byłoby super. Ale to też wiąże się ze stresem... z drugiej strony jestem tak pozytywnie nastawiona wizją możliwości zakupu nowego telefonu z lepszym aparatem, nowego komputera z lepszą kartą graficzną, nowego mikrofomu ect. Bardzo mnie to jara i jara mnie fakt, że na studiach, w tym semestrze dowiem się jak nagrywać DOBRZE podcasty. Czyli jak zrobić to o czym marzyłam, by to robić idąc na te studia! :D Bardzo mnie to cieszy, bo moje dotychczasowe próby nagrywek brzmiały tragicznie.
Więc znowu - w szerzej perspektywie uważam, że studia to był dobry krok. Te studia. Ci wykładowcy. Naprawdę fantastyczni ludzie z pasją w 95% przypadków.
To z administracją uniwersytetu i ze sposobem jego działania mam problem. Jeszcze 4 mc temu chciałam sięgać po projekt, który mógłby zrobić mi samej miejsce pracy na uniwerku, a teraz, gdy wiem jak to wygląda, jak toporny jest kontakt z każdym działem z którym kontaktować się muszę to... ech... No szlag by mnie trafił... W dodatku w czwartek się okazało, że pani profesor z którą byliśmy ustawieni na wdrażanie projektu... przestała pracować na uni. Przeniosła się na inny. No po prostu... ręce mi opadły. Najbardziej prostudencka osoba po prostu odeszła do konkurencji i przez to w ogóle muszę przemyśleć na nowo jak to w ogóle ugryźć. Jakby w wszystkie znaki na ziemi mówiły, że pomysł na projekt mam dobry, ale uczelnia nie ta. A może daje zbyt duże znaczenie zwykłym zbiegom okoliczności? Hymmm?
Zastanawiam się też, tak coraz częściej, czy jednak nie przejść całej drogi kariery akademickiej. Nigdy dotąd mnie to nie interesowało, ale też nie miałam zasobów, przestrzeni, fizycznej i psychicznej siły, miałam okropne doświadczenia związane ze studiami - brak uważności, i masę zachowań wynikających z ADHD z którymi nie wiedziałam jak sobie wtedy radzić. A teraz mam wrażenie, że to dobry czas i miejsce: idzie mi dobrze. Bardzo dobrze nawet. To co wiem nie tylko wydaje się być wystarczające, ale nawet bardzo szerokim wyjściem poza program. I to dlatego, że zwyczajnie mnie to interesuje - nie czuję przymusu nauki, czuję ciekawość. Do tego dzieci mieć nie będę raczej, a to się wydaje być jakimś dorobkiem... Jakimś celem do samorealizacji.
A z drugiej strony... jestem ledwie na 2 roku, a już marzę o tym, aby to się SKOŃCZYŁO, bo nie mam przestrzeni na regenerację i zapał do nauki wygasa, bo wciąż czuję presję, że coś muszę zrobić.
Więc gdybym nawet doszła do bycia Panią doktor to ze względu na zachowanie zdrowia psychicznego byłoby to nie wcześniej niż za dekadę, bo będę musiała robić przerwy.
Zresztą - zobaczymy. Gdy zaczynałam licencjat nie planowałam przecież nawet robić magistratury. A teraz czytając o niektórych kierunkach mam ochotę skakać z radości, bo CHCĘ, CHCĘ, CHCĘ! Chcę, ale najpierw 1-2 lata przerwy po licencjacie, bo psychicznie nie wyrobię.
Ciało mi mówi, że nie wyrabiam.
Myślałam o tym w ostatnim tygodniu, gdy szłam spać z poczuciem nieszczęścia i stresu, że tak się staram, a dostaję sygnały zewsząd, że to za mało, albo to źle. Próbowałam sobie przypomnieć kiedy się czułam szczęśliwa i wróciłam do czasu, gdy byłam singielką i mogłam robić co chcę, rodziny było o połowę mniej, nie było studiów... i pomyślałam, że to bullshit, że mój mózg kłamie, bo przecież wtedy byłam tak bardzo samotna i nieszczęśliwa! Tak bardzo! Ale fakt: było spokojniej, było bezpieczniej... Teraz tego nie ma... Teraz wszystko w niedoczasie, na ostatnią chwilę. To mi nie służy. Nie mogę dawać z siebie 200%, gdy przez 4 miesiące byłam olewana, a teraz muszę zasuwać na kilku frontach...
No i do tego brak bezpieczeństwa finansowego... Ech... Myślę o otworzeniu własnej firmy, jak wspominałam. I to niekoniecznie oznacza znalezienie bezpieczeństwa, bo nie wiem czy "zażre", czy się uda. Wiem, że chcę spróbować, a by dostać dofinasowanie potrzebuję przedstawić różnego rodzaju zaświadczenia, certyfikaty, potwierdzenie umiejętności. I dlatego się doszkalam, uczę. Zdobywam wiedzę. I uczestniczę w konferencjach. I szukam możliwości...
Tak się jakoś złożyło, że po tych 4mc poszukiwań i po poznawaniu ludzi kultury, nowe technologię widzę tam miejsce dla siebie... Nie wiem jeszcze w jakim zakresie i gdzie konkretnie, ale to czuję, że to jest coś dla mnie, co mnie jara. Uczestniczę w tym. I chyba podświadomie dążę do tego by tam sobie zrobić miejsce...
To wszystko NA RAZ dzieje się w mojej głowie.
Kolejna rzecz - dosłownie 2 dni temu zapytałam mojego partnera "gdzie się widzisz za 5 lat?". Pytanie chyba z dupy, bo razem jesteśmy ledwo 3 lata. Do tego czasu tak wiele może się zmienić! TAK WIELE!
Powiedział mi, że widzi siebie, gdzieś w podróży, siadającego z ciepłą kawusią przy pracy zdalnej na balkonie lub przed naszym capervanem/kamperem (zobaczymy na co mamy większe szanse), ja siedzę obok, a nasz piesek leży między nami.
Ciepło mi się robi na sercu, gdy z nim jestem. To mój dom.
Zapytałam go o to, bo chyba sama nie byłam pewna, gdzie ja siebie widzę. Nie odważyłam się jeszcze POWIEDZIEĆ komukolwiek na głos o tym, że myślę o magisterce. Ani, że nawet zajarała mnie perspektywa zrobienia doktoratu. Chyba się tego boję - mam przeczucie, że mój partner będzie wspierający, ale uważam, że moja sytuacja finansowa na to nie pozwala.
Totalnie chcę przy tym podróżować i korzystać z szans! Mam jeszcze taką myśl, perspektywę, że przecież mój biznes może dobrze się kręcić, wtedy będę po prostu czuła się bezpiecznie, będę mogła przebierać w pracach zdalnych...
Ech.
Wczoraj odwiedził nas teściu (dziś jeszcze jest). Mój partner zabrał ojca na miasto, a ja zdychałam na grypę (serio, zdychałam, ledwo oddychałam, nie pamiętam czwartku, piątku i ledwo-ledwo początek soboty). Po ich powrocie zapytałam teścia czy syn się pochwalił perspektywą o której dowiedzieliśmy się w zeszłym tygodniu - możliwe, że będziemy się za rok starać o Erasmusa (tj. on jako praktyki po dyplomie magistra, a ja jako semestr nauki za granicą). Teść wyznał, że ledwo dał mu dojść do głosu, więc nie, nie chwalił się. I w ogóle teściu był taki... hymmm... jakby nie ciekawiło go cokolwiek co się wiąże z perspektywą wyjazdów za granicę, co dziwne, biorąc pod uwagę jak rok temu jarał się wyjazdem córki. I jak jara się każdym swoim wyjazdem gdziekolwiek. :D
Wieczorem dowiedziałam się dlaczego... w zasadzie zapowiedział synowi, że chce mu przekazać swoją firmę. Tę firmę, którą założył rok temu i która przynosi dochody, które przerosły jego najśmielsze prognozy, która się rozrasta i która działa prężnie. Trafił w niszę. Poza tym ma gadane, świetnie potrafi sprzedawać, a z poprzedniego miejsca zatrudnienia powziął kontakty do ludzi, którzy potrzebują tych usług i ufają mu bardziej, niż jego byłemu pracodawcy. Rzecz w tym, że on sam wie, że już niewiele do emerytury, że nie wyobraża sobie pracować w tej firmie, gdy jego żona przejdzie na emeryturę - że on chcę razem z żoną spakować walizki i wyjeżdżać na pół roku by zwiedzać świat! (oni nie mieli tego okresu, jaki ja teraz mam - ledwo skończyli studia urodził się im mój narzeczony). Dlatego chce, aby firmę przejął jego syn. Przedstawił mu cały plan, przedstawił mu warunki finansowe, zapewnił, że zawsze będzie obok by mu pomóc. Warunek jest taki, że syn musi wrócić na Śląsk i się przyuczać, musi poznać klientów, być przy negocjacjach, odwiedzać partnerów biznesowych.
Do minimum 5, a maksymalnie 10 lat (w zależności od tego kto szybciej osiągnie wiek emerytalny - mąż czy żona) chce synowi oddać firmę.
Wow.
Totalnie WOW.
Jeszcze bardziej TOTALNIE WOW, bo w sumie ta perspektywa mojego partnera jara: on bardzo lubi (pasjonuje się tym) co jego tata robi zawodowo, więc chociaż jest presja olbrzymia to jest też ekscytacja.
Ale też jest niepewność, bo... musielibyśmy zostawić to życie, które budujemy tutaj i wyprowadzić się do śląskiego. Dwa województwa dalej, niby nie jest to daleko, ale w perspektywie jednak NIE JEST TO WROCŁAW. A ten aspekt dla mnie akurat jest... dziwny? Trochę trudny? Bo tu mam przyjaciół. Z drugiej strony to tylko pareset kilometrów dalej, to nie jest bardzo daleko... ale właśnie wdrażam się w zarządzanie kulturą dolnego śląska i próbuje sobie znaleźć tu miejsce.
Z jeszcze innej strony: to nie jest aż taki problem. Moja szefowa żyła przez lata na dwa miasta (Gdynia i Wrocław), dało się prowadzić firmę na dolnym śląsku i dom na pomorzu. Może to jednak zależy od perspektywy zwyczajnie. Może to będzie coś nowego, może to będzie okazja by przekonać się, czy faktywnie chcemy kupować mieszkanie we Wrocławiu?
To też by była gigantyczne zapewnienie bezpieczeństwa finansowego by w ogóle planować życie.
Tyle, że ta przeprowadzka musiałby potrwać kilka lat... najpewniej. I to dla mnie już jest... hymmm... trudne. Zwyczajnie.
Długo o tym wczoraj rozmawialiśmy z moim partnerem i nadal mam myśli rozbiegane.
Przede wszystkim doceniam, że pomimo jego radości i poczucia fascynacji tematem powiedział ojcu, że "tato, muszę to przemyśleć, bo ta decyzja wpływa nie tylko na mnie, nas jest dwoje, musimy to omówić". OMG to znaczy dla mnie tak dużo. Wiem, że to niby oczywistość, ale w moim życiu to nie oczywistość, a kolosalny wyjątek od normy przy tak wielkiej decyzji jestem brana pod uwagę.
Kocham go.
Wczoraj, gdy O. mi o tym mówił, był pewien, że powiem kategoryczne "nie, Wro moim domem". Był zaskoczony moim podejściem "ej, to wszystko da się jakoś logistycznie ułożyć". Przede wszystkim w ogóle nie pomyślał, że w takiej sytuacji będziemy najmować coś - przecież ma pokój w domu rodzinnym. Nope. Temu kategoryczne nie. Zaproponowałam, aby jednak wynajmować coś w dużym ośrodku miejskim, bo dzięki temu, ja nie uschnę - Kato spoko, zawsze lubiłam Kato, ciekawe jak będzie tam mieszkać. :D Ale Kato jest daleko do firmy jego ojca, więc padło "A może Sosnowiec?" na to ja, że nie, bo nie dość, że to Sosnowiec, to jeszcze dosłownie poprzedniego dnia słyszałam o tamtejszych szczurach xD:
Ja stawiam na Kato.
A O. zaproponował, że jeżeli już tak to liczymy to w zasadzie dlaczego by nie do Krakowa? Przecież lubię Kraków, będę szczęśliwa. I w sumie... tak, lubię Kraków. :D
A potem nie mogłam zasnąć. Wciąż myślałam o tym, że tu mam przyjaciół. Tych samych, których teraz zaniedbuję bo nie mam na nic czasu przez studia. Że za 5 lat to moi rodzice mogą potrzebować pomocy. A z drugiej strony - za 5 lat mogę przecież doktorat robić w Kato albo w Kraku. A z drugiej strony: czy ja w ogóle mam szansę dotrwać do doktoratu? Najpierw by się przydało zrobić magisterkę, a to przecież W OGOLE jest teraz jeszcze większy stres, bo te kierunki, które CHCĘ, CHCĘ, CHCĘ są we Wro i w Warszawie (chyba coś jeszcze ciekawego widziałam w Gdańsku) - i momentalnie zaczynam liczyć koszta i wyobrażać sobie, że dojeżdżam, że jestem zestresowana i zmęczona, że potem wracam do pracy i nie ma na nic siły.
A potem w głowie pojawia się jeszcze jedna myśl: za 5 lat mieliśmy wrócić do rozmowy o tym jak chcemy rozwijać nasz związek i czy na 100% nie chcemy mieć dzieci. I tak sobie pomyślałam, że gdybym miała być blisko teściów w razie gdyby mi odjebało i zaszła w ciążę to w zasadzie spoko. Ufam im.
A potem znowu inna myśl: a co jak za 5 lat moi rodzice będą potrzebować mojej opieki 24h?
Tyle rzeczy na które nie mam wpływu i na które nie mam odpowiedzi w tej chwilii.
Stanęliśmy na tym, że najpierw kończymy studia czyli przynajmniej jeszcze następne 2 lata mieszkamy we Wro.
A potem się zobaczy.
A jednak cały czas to w mojej głowie się łomocze i wstrząsa mną strach.... I dreszcze gorączki, bo nadal jestem chora (gdy to pisze mój chłopak i teściu są na miescie na obiedzie, a ja leżę pod kołderką).
Brakuje mi ruchu, brakuje mi wyjść do muzeum, brakuje mi spotkań. I brakuje mi na to wszystko czasu.
Coś w moim życiu wymaga gruntownego przemeblowania, bo dochodzi do tego, że choroba posadziła mnie na dupie i bardzo trudno mi zaakceptować, że mam po prostu odpoczywać. Jak siadam do komputera - czuje się winna, że nie sprawdzam możliwości dotacji, stypendiów itp. Czyli pracuję. Sama siebie rzezam, że nie robię grafik, szkoleń, certyfikatów, prezentacji. Myślę o tym cały czas - ta niepewność aż do końca semestru: czy zaliczę czy nie...
Potrzebuje odpoczynku, a nie mam na niego czasu...
Za 5 lat chcę być w miejscu w którym stać mnie na wyjście do fryzjera... wkurza mnie, że nie stać mnie na wyjście do fryzjera!!! A! Nie napisałam o co chodzi. W czwartek byłyśmy na uczelni, organizowałyśmy warsztaty (cześć projektu, który robimy od 4 mc). Czułam się okropnie, nawet nie zrobiłam sobie makijażu, bo wiedziałam, że spłynie z gorączką, a przeszklonych i zaczerwienionych oczu i tak by nic nie ukryło. Ostatnio ubieram się tak bardzo byle jak, że czuję się byle jak... Źle mi z tym, ale nie mam siły na staranie się bardziej. Nie daje mi to przyjemności, po prostu meczy (towarzyszy temu myśl: że w tym czasie mogłabyś napisać kilka maili do uczelni/firm, albo zrobić grafiki, kursy itp). Ale warsztat się odbył. Luz. A po warsztacie omawiałam coś z koleżanką czy przeszła szefowa samorządu studenckiego. Przywitała się i zapytała dlaczego jestem smutna, odparłam, że nie jestem smutna tylko bardzo chora. Ona najpierw zwróciła uwagę na moje ubranie - że się zlewam z otoczeniem (miałam na sobie żółty kombinezon i siedziałam na żółtym fotelu), a potem, że podobnie jak ona mam dziś kręcone włosy (w życiu bym nie powiedziała, że ona ma kręcone, jak byłyśmy na odbieraniu nagród miała gładką, lśniącą nieskazitelnie fryzurkę czarnych włosów jak u Kardashianki, z przedziałkiem i kucykiem. Ale faktycznie w czwartek miała delikatne skręty wyglądające jak zakręcone prostownicą i spuszone deszczem). Zdziwiłam się na głos, bo ja zawsze mam kręcone włosy xD (ewentualnie koczek lub koszyk z warkoczy), a jak wspominałam tej dziewczyny o kręcone włosy nie podejrzewałam, bo widziałam ją wyłącznie z nieskazitelną taflą czarny włosów jak Morticia Addams. Opowiedziała mi, że niestety ma naturalnie kręcone włosy i to jej przekleństwo (feeluję, chociaż obecnie czuję inaczej), a potem zaczęła mi dawać rady co mogę zrobić by kręciły się lepiej i odzyskały blask, bo są takie matowe. Podnosiła moje spuszone (willgotne powietrze) pukle i opuszczała. Dodawała gdzie należy obciąć połamane końcówki. I w jaki szampon zainwestować, a potem w jaką suszarkę.
Ech. I to było trochę jak kopanie leżącego, bo przez gorączkę nawet jej dobrze nie słyszałam, ani nie mogłam zebrać myśli by jej sensownie odpowiedzieć. Nie wiem czy ta seria rad była z jej strony szczera, taka dobroduszna rada, po prostu taki sposób prowadzenia rozmowy (ja tak to czułam w tamtej chwili), bo ją lubię i naprawdę dobre intencje wolę jej przypisywać, czy jak to odebrała moja wspólniczka już po odejściu przewodniczącej dzieląc się ze mną wrażeniem, że w jej odczuciu laska przyszła mi dowalić, wytykając jakieś mankamenty i sugerując obelgę, że jestem brzydka - nie czułam w tamtej chwili tego w ten sposób, ale rozumiem mechanizm, znam go, szczególnie wobec moich włosów byłam na takie zachowania wrażliwe, co nawet teraz, te 3 dni później widać bo o tym piszę. Niemniej jeszcze przy przewodniczącej udało mi się wtrącić, że mam moje włosy moga być przeproteinowane, dlatego są matowe i to może się zgadzać, bo dużo odżywki z proteinami użyłam podczas ostatniego myci. Z tego powodu skręt jest luźny, a efekt podbija fakt, że mieliśmy deszcz, więc przez wilgotne powietrze się suszą. Laska powiedziała, że ona nie wierzy w żadne PEH, że lepiej zainwestować w ten szampon od niej i w suszarkę, która ma ten efekt wygładzenia do gładkiej tafli, ten którego użyła tego dnia, gdy ją widziałam ostatnio podczas odbioru nagród. I nakreśliła wokół mojej głowy rękami okrąg dodając, że ta końcówka suszarki na pewno by wygładziła te połamane, zmechacone końcówki). I poszła sobie. xD
No cóż. Ma prawo mieć inaczej niż ja. Z perspektywy czasu faktycznie widzę, że jej zachowanie było pasywno-agresywne. Szczególnie ta ostatnia uwaga dla mnie jest triggerująca, ale w sumie nic takiego nie powiedziała (dla kontekstu: kiedyś dziewczyny z pracy, gdy przyszłam do biura we włosach zaplecionych w ciasny koszyk wokół głowy, a to i tak nie powstrzymało włosów by wymsknęły się pod wpływem wilgoci i utworzyły puszystą aureolkę wokół mojej głowy, rzuciły mi, że "Przyliż te włosy wodą, bo wyglądasz jak szalony Szopen" i całe biuro buchnęło śmiechem. Bardzo to wtedy było dla mnie przykre. Teraz, kiedy wiem, że czasem nic na to nie poradzę, że włosy się puszą, a czasem mam te niegdyś nieosiągalne gładkie sprężynki i fale to łatwiej mi dbać o włąsne granice zadbać). Ale faktycznie był to komentarz na temat mojego wyglądu, który sama zauważam ostatnio cierpi. A ja i tak powinnam kupić nową suszarkę, bo stara mi się spaliła i teraz używam jakiejś turystycznej. Sęk w tym, że póki co nie mam za co jej kupić... Ech... I poszłabym do fryzjera, ale szkoda mi 220zł.
To są małe rzeczy, ale gdzieś tam tracę godność przez to. I przez to, że nie zależy mi na makijazu, na makeupie, na tych wszystkich rzeczach, które dają po prostu fun i społeczną akceptację. Z drugiej strony - robię inne rzeczy.
Nie kończę tego wpisu ze spokojem.
Jestem nadal niespokojna, a myśli mam niepoukładane. Mocno mi się zmieniają plany na życie.
Perspektywa 5 lat to szmat czasu, przecież od 3 jestem dopiero w zwiazku, a jak się dużo zmieniło!
Nie wiem.
Nadal czuję się źle.... psychicznie i fizycznie. Muszę to przetrawić. Nie wiem czego chcę. Za dużo możliwości i głosów. I tak niewiele ode mnie zalezy...
9 notes
·
View notes
Text
W swoim życiu nie dostajemy ludzi, których chcemy tylko takich, których potrzebujemy. Wszystkie relacje prowadzą nas do stania się osobą, którą mamy być. Każda nowa znajomość, każdy ból i każda miłość kształtują naszą osobowość, nasze wartości i nasze spojrzenie na świat. Umożliwiają nam rozwój, refleksję i wzrost. W ten sposób, nawet jeśli nie zawsze rozumiemy sens napotykanych ludzi, możemy zaufać, że są częścią naszej podróży życiowej i mają wpływ na to, kim się stajemy. Każda relacja ma za zadanie nas wzbogacić i pomóc w odkrywaniu naszego prawdziwego „ja”.
#moje myśli#moje przemyślenia#moje słowa#moje zdanie#polish tumblr#polski blog#rozwójosobisty#rozwój#rozwój duchowy
5 notes
·
View notes
Text
Pozwól mi przypomnieć Tobie o małych rzeczach, mających ogromne znaczenie:
Poranki, w które się budzisz bez budzika i Twoje ciało naturalnie budzi się, gdy jest w pełni wypoczęte.
Uścisk osoby, którą kochasz po długim czasie niewidzenia jej.
Danie upustu emocją w postaci płaczu, gdy prawdziwie tego potrzebujesz.
Te spojrzenia w oczy z nieznajomym.
Ostatnie dni chodzenia do pracy, szkoły przed długo wyczekiwanymi wakacjami/odpoczynkiem.
Nieprzespane noce pełne wrażeń, w których poczułeś, że prawdziwie żyjesz.
Złożenie toastu w wyjątkowym dniu.
Spełnienie marzenia
Zerwanie kontaktu z jakąś osobą pomimo wielu pięknych momentów razem, ze świadomością, że tak będzie lepiej.
Zimny prysznic po dobrym treningu.
Satysfakcja po zrobieniu czegoś, co przygotwowyałeś x czasu.
Usłyszenie słów "kocham cię".
Poradzenie i zostawienie czegoś w przeszłości, z czym myślałeś, że nigdy sobie nie poradzisz.
Śmianie się tak bardzo, że aż boli Cię brzuch.
Usłyszenie szczerych gratulacji.
Obudzenie się ze świadomością, że już nie myślisz więcej o tej osobie, którą być może złamała Ci serce.
Pakowanie się na wyjazd.
Przywitanie się ze swoim psem po długiej podróży.
Spotkanie się z kimś, o kim praktycznie zapomniałeś.
Zdanie sobie sprawy z tego, że jesteś tam, gdzie Twoja mała wersja Ciebie marzyła by zawsze być i mieć to, co masz teraz.
Skończenie się pewnego rozdziału życia, do którego wiesz, że nigdy już nie wrócisz.
Chwila, w której możesz opowiedzieć o rzeczy, którą prawdziwie się pasjonujesz.
Pytanie "jak się czujesz?".
Życie potrafi być piękne. Twoja perspektywa na nie jest wszystkim. Po nieudanym dniu nadejdzie kolejny, udany. Życie to sinusoida, musisz czasami chwilę pobyć na dole, by docenić momenty bycia na górze. Doceniaj małe rzeczy, z których składa się to nasze małe ziemskie życie tutaj. Jest ich mnóstwo do docenienia. Nie skupiaj się tylko na tym złym. Bo czasem te "złe" momenty, to momenty, które okazują się być po czasie jednak darami od losu. Nawet po największej burzy i dla Ciebie zaświeci promień słońca. Wszystko co Ci się przytrafia jest po coś i nigdy nie dostaniesz czegoś ponad swoje siły. Niektóre wydarzenia i ludzie są tylko lekcjami, ale również potrzebnymi. Będzie dobrze <3
14 notes
·
View notes
Text
Nie wiem jak czułaby się Alexis przed Menzoberanzzan gdyby wiedziała jak potoczyła się ta historia. Kilka historii zostało zamkniętych i zniszczonych tak szybko, że sama nie jestem pewna od czego teraz zacząć. Zacznę więc od samego początku.
Nie chcę przypisywać sobie tego sukcesu do piersi, po czuję, że nie był całkowicie mój. Xilius był najważniejszą częścią mojego życia, był moim życiem przez większosc mojego istnienia, nauczył mnie jak żyć, jak być częścią wszystkich. Dlatwgo właśnie nic tak nie bolało, jak oglądanie tego, jak zaprzeczał wszystkiemu co mi przekazał. Jak stał sie wszystkim, czego się bał I czasem zastanawiam się, czy gdybym wtedy nie uwolnlła go z elfiej klatki, czy to wszystko potoczyłoby się w ten sposób? Czy znałabym życiem? Czy Sally wciąż by żyła? Czy nie posiadałabym w sobie części Cyrica?
Cały ból związany z człowiekiem, który jako pierwszy trzymał na dłoni moje serce, który pierwszy raz posiadał moje ciało, który nakreślił mi iluzję spokojnego, czytego życia towarzyszył mi większość tej podróży. To okrutne, że gdy na niego patrzę wciąż widzę Sally, widzę jej uśmiech gdy razem bawili się gdzieś pośród drzew, słyszę śmiech, który on jako jedyny był w stanie z niej wydobyć - i jej ostatnie słowa i głos, który zawsze będzie wybrzmiewał jego imieniem.
Zniszczyłam siebie i jego wiele razy podczas tej podróży, ale nigdy nie pozwoliłam sobie wątpić, że choć inny, wybierze drogę która będzie właściwa. I wybrał. I wiem, że zrobił to nie dla mnie, nie dla Jevana. Dla siebie. Wiem, że też widział, że jego własny cel tej ucieczki zamienił się na wypełnianie celu innych. Wiem, że ten, którego kochałam nie wróci i wiem, że ani moje ani jego uczucie ponownie nie zapłonie, ale moje serce jest spokojniejsze, gdy widzę go znowu przy sobie. Z nami. Z ludźmi, którzy nie odbiorą mu jego pozycji, nie wykorzystają jego umiejętności, z ludźmi, którzy pozwolą mu żyć dla siebie. I może to naiwne, ale chce widzieć na nim uśmiech, który widziałam wczoraj częściej. Gdy to wszystko się skończy, chce przyjść do jego warsztatu, zobaczyć jego pracę, zobaczyć jego małe kowalskie imperium zbudowane przez niego, od niego i dla ludzi.
Dziękuję, że zmieniłeś przeznaczenie Xiliusie.
2 notes
·
View notes
Text
Jestem niczyją najlepszą przyjaciółką
Są ludzie których nazywam przyjaciółmi ale ja ich tak tylko nazywam i może kiedyś nimi rzeczywiście byli ale teraz są to po prostu ludzie których znam i z którymi wcześniej łączyły nas zajebiste relacje a teraz po prostu każdy już poszedł w swoją stronę.
Jestem niczyją najlepszą przyjaciółką
Nie mam tej jednej osoby która mówi mi o swoich problemach, sekretach, która dzwoni do mnie w randomowych momentach, wysyła mi głupie zdjęcia czy filmiki i nie jest dla mnie osobą której mogłabym opowiedzieć o problemach czy sekretach i której to ja będę wysyłała głupie filmiki zdjęcia i dzwoniła w randomowych momentach.
Jestem niczyją najlepszą przyjaciółką.
Idę na studia i nie mam nikogo kogo znam, nie wynajmuje mieszkania z najlepszą przyjaciółką, nie przeprowadzam się do innego miasta z najlepszą przyjaciółką nie planuję wspólnych podróży ani imprez ani wyjść na kawę z najlepszą przyjaciółką.
Jestem niczyją najlepszą przyjaciółką
Mimo że myślałam że w liceum mam kogoś takiego to się słono przeliczyłam, nie miałam kogoś takiego, to była tylko iluzja.
Jestem niczyją najlepszą przyjaciółką
Nie spotykam się z nikim,nie rozmawiam z nikim, nie snuje planów o przyszłości czy nawet na następny dzień, nigdy nie byłam stawiana na pierwszym miejscu mimo że ja wiele takich osób na tym pierwszym miejscu stawiałam.
Jestem niczyją najlepszą przyjaciółką
To smutne
#nie jestem glodna#bede motylkiem#chude wakacje#chudniecie#gruba#lekka jak motylek#nie chce jeść#chce byc piekna#chce być idealna#chce być szczupła#depressing shit#thinspø#tw 3d vent#tw ana bløg#tw ed ana
2 notes
·
View notes
Note
Więcej o Kavarze proszę 🙏😳
Jest coś konkretnego, co cię interesuje? W jego świecie krążą o nim różne plotki, ale ludzie w jednym są zgodni - Kavar jest najlepszy w swoim fachu. Bystry i dyskretny, ze swoją wiedzą, zdobytą podczas licznych podróży, a także niezwykłymi umiejętnościami, które doskonalił przez lata, zapracował sobie na swoją reputację.
Niedługo powiem o nim więcej na instagramie. 29 stycznia planuję post właśnie o Kavarze i wstawię parę nowych faktów ;)
8 notes
·
View notes
Text
Są takie miejsca, które pojawiając się w naszym planie podróży, sprawiają że nie możemy się ich doczekać. Wydeptaliśmy tam już wszystkie ścieżki, znamy wszystkie zakamarki, lokalne opowieści są już naszymi opowieściami. A jednak, za każdym razem przy najmniejszej okazji, bez wahania tam wracamy. I mimo że majówka w Pradze to dzikie tłumy ludzi, hałas i ścisk, jest to idealne miejsce aby raz jeszcze wstąpić na zamek, zobaczyć zegar na rynku czy zjeść knedle i w ten sposób zakończyć naszą europejską samochodową wyprawę.
3 notes
·
View notes
Text
#ludziewpodrozy#ludziewpodróży#ludzie w podróży#peopleonthego#people on the go#людивдорозі#людивпути#在旅途中的人们#menschenaufdemsprung#lesgensendéplacement#الناسأثناءالتنقل#lidénacestách
0 notes
Text
youtube
31:50 wow, dopiero teraz dowiaduję się, że ten szwedzki chłopiec o wyglądzie takim, jak ludzie wyobrażają sobie anioły, stał się wzorem w japońskim anime i wiele postaci dostało jego cechy wyglądu. Do tej pory azjatyckie produkcje są opanowane przez blond postacie, ciekawe czy to głównie jego wpływ, czy ogólnie podziwianie Zachodu... Jego uroda na pewno do dziś jest w Azji uznawana za ideał człowieka (ogólnie Azjaci mają obsesję na punkcie europejskiego wyglądu, ale jego uroda to szczyt szczytów)
W każdym razie Bjorna znam, bo grał Polaka w filmie "Śmierć w Wenecji". Wiadomo, że mnie to zainteresowało. Jednak sam film wydawał mi się śliski, wydało mi się, że ten chłopiec, ani żaden inny, nie powinien być przedstawiony w takim kontekście. Jako obiekt podziwu starego dziada. To był ten moment, gdy dało się wyczuć zepsucie degeneratów homoseksualnych, gdy puszczają im hamulce. Po prostu środowisko homo jest pełne zgniłych ludzi. Nigdzie tak często nie widzę pogardy jak w oczach ludzi z tego środowiska. Czy tak się dzieje, gdy ludzie czujący się na marginesie zaczynają pławić się w swoich żądzach?... Albo to ten mechanizm: gdy doświadczasz słabości i poniżenia, a potem uzyskujesz jakąś władzę to stajesz się potworem, który się mści. Który nienawidzi słabości, bo go odzwierciedla...
Ps. Myślę, że oprócz pięknych rysów twarzy i proporcjonalnej, idealnej sylwetki, Bjorn ma też smutne oczy i inteligentny wyraz twarzy. Jest posągowy. Myślę, że to wszystko składa się na ten szał, jaki wywołał.
Co ciekawe wiek osiemnasty też miał swojego najpiękniejszego chłopca na świecie. Co ciekawe miał ten sam typ urody co Bjorn. Co ciekawe był Polakiem. Przedstawiony niżej:
Portret księcia Henryka Lubomirskiego jako Kupidyna, 1786
"był wyjątkowo pięknym dzieckiem. Tak pięknym, że – zachwycona nim - jego daleka ciotka, Izabela z Czartoryskich Lubomirska, owdowiała księżna marszałkowa, po prostu odebrała malca rodzicom i wychowywała niczym rodzonego syna (do którego zawsze tęskniła, bo miała same córki). Otaczając Henrysia egzaltowanym uwielbieniem, woziła go ze sobą wszędzie jako towarzysza swych licznych podróży po Europie. Uzdolniony chłopczyk zasłynął jako Wunderkind porażający urodą, toteż portretowali go najwybitniejsi artyści epoki. Jego „anielską twarzą” zachwycał się słynny fizjonomista Lavater, a lekcji tańca udzielał nie mniej sławny mistrz Vestris. W 1799 r. księżna marszałkowa kupiła wychowankowi rozległe dobra przeworskie (ofiarowane mu już w 1802 r.), a w 1807 r. ożeniła go z Teresą Czartoryską, córką stolnika litewskiego Józefa Klemensa." © (X)
(Oczywiście gdyby Polska umiała w promocję do tej pory każdy by znał Henryka) Znam go, ponieważ jego podobizna malarska (inna niż wyżej) była promowana przez muzeum w Kanadzie i podpisana, że ten polski chłopiec był ogłoszony na salonach najpiękniejszym chłopcem na świecie.
#historie dwóch najpiękniejszych chłopców na świecie którzy wyglądają jak rodzeństwo#przemyślenia#polski blog#henryk lubomirski#björn andrésen#polska#poland#po polsku#bjorn andresen
5 notes
·
View notes
Text
Noc
Znowu przyszła, zasłoniła słońce. Wszystkie sprawy dnia codziennego odeszły do lamusa dnia jutrzejszego. Teraz nic nie załatwisz, nie kupi się nawet alkoholu. Wszystko będzie musiało poczekać aż noc przeminie i ustąpi kolejnej jutrzence.
Tymczasem pomimo chwilowego wstrzymania rozpędu życia, z przyczyn niewiadomych myśli spychane "na później" dają o sobie przypomnieć. Wszystko czego nie chciałem rozważać w biegu obowiązków i wszystko to co spychałem do pustej przestrzeni w głowie wychodzi właśnie teraz. Z mroków niechcianej pamięci wypełzają brudne i odrzucone rozterki.
Zwykłe zmęczenie codziennością powoli spycha do łóżka.
Kładę się, zamykam oczy.
Gonitwa, wspomnienia, przyszłość. Chyba nie chcę o tym teraz myśleć. Może zapalimy papierosa?
Nim zdążyłem sobie odpowiedzieć na to pytanie wypuszczam z ust ciepły dym którego objętość powiększa się pod wpływem chłodu i wilgoci. Zimno w palce przypomina zamyślonemu o jego istnieniu i dobitnie przywołuje do bytu.
Gdybym wtedy tego nie powiedział.... A gdybym może powiedział? Jakie to ma znaczenie teraz? Żadne.
Chyba nigdy nie pogodzę się z sobą i tym jaki byłem, a jaki nie jestem. Ciężko jest spoglądać w lustro, najbardziej przerażające spojrzenie to właśnie w to w którym muszę spojrzeć we własne oczy. Ale jest noc, na całe moje szczęście nie muszę na nic patrzeć, na całe moje nieszczęście nie mam co ze sobą zrobić. Czasem natłok spraw przyziemnych jest straszny, ale zaklinam się - jest on wybawieniem. "przed człowiekiem schronić się można jedynie w objęcia innego człowieka." - przed samym sobą zaś ucieczki nie ma. Kolejny papieros, brzdęk zapalniczki. Widzę z balkonu powoli budzące się miasto, ludzi zaczynających gdzieś gnać, pracowników którzy na barkach swojego przepracowania utrzymują moją ucieczkę w codzienność. Może warto odpocząć te parę godzin?
Zdecydowanie. Nie mogę się doczekać już podróży tramwajem gdzie zaspany nie będę myślał o tym jak bardzo nie lubię swojej pracy i jak bardzo sam odczłowieczyłem sam siebie. Ale to chyba inna opowieść.. Dobranoc
8 notes
·
View notes
Text
17.09.2024
Nie mogę spać. Tak od 2 w nocy. Obudziły mnie koszmary. Chciałabym wmówić sobie, że to ze stresu - dziś mam wizytę u dentysty, to mnie zawsze stresuje. To prosta i oczywista odpowiedź. Ale wiem, że bezsenność to wypadkowa wielu rzeczy: odwołano to szkolenie na myśl o którym tak się cieszyłam jeszcze trzy dni temu. Z powodu zagrożenia powodziowego. Będą informować co dalej, ale już na ten moment wiem, że sytuacja mi się znowu spiętrzy w czasie (miałam szkolenie zrobić przed rozpoczęciem roku akademickiego, teraz zaczynają mi się nakładać terminy, może się skończyć tak, że znowu będę zmuszona wnioskować o tryb indywidualny, tylko, że nie wiem czy mi go przyznają... Ech...). Musieliśmy wczoraj odkręcić booking hotelu i zwiedzania. Dzieje się. Co ważniejsze wczoraj/dziś w nocy fala dotarła do miejsc zamieszkania mojej rodziny. Martwię się. Wiem, że kamienica rodziców jest w miejscu, które akurat od wody jest odległe i bezpieczne. Oni zupełnie się tym nie martwią. Natomiast siostra mieszka tuż-tuż przy rzece. Był stres dopóty nie ogłoszono miejsca ewakuacyjnego dla ludzi dotkniętych powodzią z zalanych rejonów miasta: okazało się, że wszystkich poszkodowanych umieszcza się w budynku obok bloku w którym mieszka siostra z rodziną. Więc spokój...
Ciocia dała mi znać późnym wieczorem, że ona też jest bezpieczna i ma wciąż kontakt z synem - kuzyn mieszka po drugiej stronie rzeki i polderów zalewowych (w sensie, że w przekroju przez teren: miasto, rzeka, wał, polder zalewowy, kanał, polder zalewowy, wał, osiedle kuzyna), do 22 mógł spokojnie przejechać do miasta, most otwarty, więc luz.
Rodzina ze strony taty... ech. Mieszkają dalej i mają niestety doświadczenie z powodzią, jest trauma. Przygotowują się od niedzieli na powtórkę z 97. Kuzynka pisała wczoraj, że wracając od rodziców do Wro mijała ocean po każdej ze stron jezdni. Nie dała znać czy zabiera ze sobą swoich rodziców, myślę, że zostali... a szkoda...
Martwię się.
Oczywiście anegdotki z przewrotnym finałem już się urodziły: w niedziele kuzyn wysłał zdjęcie najbliższego od ich miejscowości koryta Nysy Kłodzkiej. Podjechał tam z dronem i nagrał trochę materiału. Rzeka była szeroka, ale płynęła korytem, spokojnie. Daleko jej od rwącego kataklizmu z Kłodzka, Nysy czy Stronia. Płynęła korytem, ale wody gruntowne wybiły na otaczające koryto pola - dużo kałuż, bajoro przy bajorze.
Do moich rodziców zadzwonił najstarszy brat taty dając znać, że lokalna społeczność już się mobilizuje, ustala plan działania itp. Chciał dać znać, żeby się nie martwili, że działają i wszystko jest okay, będą informować. Mama zapytała "a nie potrzebujecie pomocy?", a na to wujek "ba! Każde ręce do pracy przy worzeniu worków na wały się przydadzą!". Mama rozmowę prowadziła podczas odwiedzin u wnuczka, więc Szwagier wszystko słyszał i wypalił "To ja jadę!", a na to tata, że mu się nie chce xD (byli w odwiedzinach u wnuka, bo tata ledwo przyjechał po 6h podróży do domu z Niemiec). A na to mama "TWÓJ BRAT POTRZEBUJE POMOCY!" xD, a na to tata "no okay, okay". xD
No i pojechali. I nie było ich tak z 3h jak ja się o całej tej sytuacji dowiedziałam. Siostra się w ogóle nie martwi o męża, ani o tatę - uważa, że teraz nie ma co im dupy zawracać, jak pomagają. No okay, ale tata ma swoje lata, jest zmęczony, coś mogło się stać... Ani wujek, ani kuzyn nie odbierają. Oczywiście tata i Szwagier również. Proszę mamę - telefonicznie ofc - żeby zadzwoniła do cioci z pytaniem o co chodzi. Mama mnie zbywa, że ciocia pewnie też zajęta i że wrócą, jak wrócą. Obiecuje mi, że zadzwoni, jak tata i Szwagier wrócą do domów. Dodaje, że zawracam jej głowę i ją straszę, że zadzwoni tylko, gdyby "coś się stało". Ech.
Mijają 2h. Potem mija 5h. Mama i siostra milczą, jedynie teściowa do mnie pisze z pytaniem "Co u rodziców? Co u twojej siostry?". No i teściowa pomaga mi przeprocesować, że nie odzywają się, bo pewnie są zajęci, bo mają pełne ręce roboty. Mój chłopak widząc moje napięcie tylko wzrusza ramionami - wie, że moi rodzice są dziecinni i nie można na nich liczyć. Wie, ale też się martwi.
W końcu nie wytrzymuję i dzwonię w niedzielę wieczorem do mamy "Wrócili już?", a mama zdziwiona, że nie wiem. Że przecież wrócili. Skąd miałam wiedzieć, jak nikt mi tego nie powiedział. Wkurzyłam się na nią. A ona szybko próbowała to zbyć, odwrócić uwagę i wypala "A no tak, nie oddzwaniali, bo jak przyjechali i zobaczyli, że nie ma czego nosić, ani w ogóle noszenie nie ma sensu, to wujek stwierdził, że zaprasza wszystkich na kawę i oglądali mecz. Byli tym meczem tak zaabsorbowani, że nie odbierali telefonów. Wrócili po kawie i po meczu".
No jebłam!
Piorytety!
Kolejnego dnia kuzyn wysłał zdjęcia z tego noszenia worków z piachem: drzwi do domu kultury zabezpieczone do poziomu parapetów okien. I worki na parkingu. I tyle.
Będziemy się z tego śmiać kiedyś... mam nadzieję...
9 notes
·
View notes
Text
Wszyscy - dosłownie wszyscy ludzie związani z polską siatkówką - powinniśmy czuć się choć trochę, w jakiejś mierze - winni tej śmierci. (...) Pozostaje nadzieja, że my wszyscy, gorsi od niego, cośmy jeszcze zostali, potrafimy się opamiętać i jakoś wydobyć naszą siatkówkę z upiornej spirali. Bo dla mnie nie ulega wątpliwości, że Hubertowi Wagnerowi serce pękło dlatego, że w jego świecie, w jego ukochanej siatkówce, zagnieździło się wszystko, czym gardził: zachłanność , hipokryzja, pycha, nieodpowiedzialność, kłamstwo.
Tak w felietonie "Zmarł Hubert Wagner" o śmierci wybitnego polskiego trenera pisał Zdzisław Ambroziak, 14 marca 2002 roku.
Ani Hubert Jerzy Wagner, ani Zdzisław Ambroziak nie doczekali pięknych dwóch dekad polskiej siatkówki, która rozpoczęła się w 2005 roku zmianami w PZPS i w sztabie reprezentacji. Nie doczekali pięknej transformacji, która objęła całe siatkarskie środowisko. Nie wątpię jednak, że ich śmierć wywarła ogromny wpływ na późniejsze zmiany. Przeszliśmy długą drogę i wszyscy "wróciliśmy z dalekiej podróży", jak mawiał Ambroziak komentując odwrócenie losów meczu.
Dzisiaj, kiedy mamy całe garści medali, pierwsze miejsce w światowym rankingu, najlepszych na świecie zawodników na wszystkich pozycjach, DRUŻYNY, które się nie poddają, najlepszą ligę na świecie, prężnie działające kluby, siatkarzy plażowych na Igrzyskach i rozwinięte szkolenie młodzieży, tym bardziej trzeba docenić ogromną pracę, jaką wykonało całe polskie środowisko siatkówki.
Kiedy patrzę wstecz te 20 lat i wracam do 22 maja 2004 roku, kiedy zakochałam się w siatkówce pod postacią Arka Gołasia, przepełnia mnie ogromna wdzięczność dla tego człowieka, dzięki któremu mogę się czuć częścią tej transformacji. Głęboko wierzę, że jego tragiczna, przedwczesna śmierć przyczyniła się do zdobycia pierwszego po 30 latach medalu na Mistrzostwach Świata w 2006 rok, od którego zaczęła się złota era polskiej siatkówki. Drużyna weszła wtedy na podium w koszulkach z nr 16, który w kadrze należał do Gołasia. Kiedy później o tym turnieju rozmyślałam, doszłam do wniosku, że reprezentacja była tak zmotywowana i skoncentrowana w tym turnieju, bo chciała całemu światu przypomnieć o swoim najważniejszym, siódmym zawodniku, który gra z nimi do dzisiaj.
Kiedy patrzę dzisiaj na środowisko siatkarskie, przepełnione wzajemnym szacunkiem i troską o najwyższe dobro wspólne, wspierające się na arenie międzynarodowej i wspólnie cieszące się z sukcesów, chciałabym zameldować Zdzisławowi Ambroziakowi, że zadanie wykonujemy zgodnie z poleceniem.
2 notes
·
View notes
Text
Odkryj Fascynujący Świat Języków Japońskiego i Koreańskiego!
Marzysz o podróży do odległych krajów, poznawaniu fascynującej kultury i komunikowaniu się z lokalnymi mieszkańcami bez barier językowych? Nauka języków japońskiego i koreańskiego może być właśnie tym, czego szukasz! Dlaczego Warto Zdecydować Się na Naukę Japońskiego i Koreańskiego:
1. Wspaniała Kultura: Japońska i koreańska kultura są bogate w historię, sztukę, muzykę, kuchnię i wiele innych fascynujących elementów. Nauka języka otworzy przed Tobą drzwi do odkrywania tych niezwykłych światów.
2. Globalne Trendy: Czy słyszałeś o K-popie, anime, koreańskich serialach telewizyjnych czy japońskich grach wideo? Te fenomeny kulturowe zdobywają serca ludzi na całym świecie, a znajomość języka pozwoli Ci lepiej zrozumieć i docenić ich treści.
3. Nowe Perspektywy Zawodowe: Japonia i Korea Południowa są znane z innowacyjności, zaawansowanej technologii i rozwiniętej gospodarki. Znajomość języków japońskiego i koreańskiego może być Twoim atutem na rynku pracy w różnych dziedzinach, od biznesu po turystykę i edukację.
4. Osobisty Rozwój: Nauka języka to nie tylko zdobywanie nowej umiejętności, ale także rozwój intelektualny, kulturowy i osobisty. Dzięki poznaniu języków japońskiego i koreańskiego otworzysz się na nowe doświadczenia i ludzi, poszerzając swoje horyzonty.
Nie czekaj dłużej! Rozpocznij swoją przygodę z językiem japońskim i koreańskim już dziś. Z naszą pomocą, nauka będzie przyjemna, efektywna i satysfakcjonująca. Dołącz do nas i odkryj piękno i bogactwo języków japońskiego i koreańskiego
#japan#japanese#korean#south korea#student life#studyblr#studyspo#teacher#studying#textbooks#teaching#study motivation#language#100 days of productivity#vogue korea#w korea#persephone#zeus#greek gods#blood of zeus#korekiyo shinguji#dionysus
3 notes
·
View notes