#Więcej ma pewnie po ojcu
Explore tagged Tumblr posts
myslodsiewniav · 1 month ago
Text
20-12-2024
Odebrane :D
Kolory wyszły jednak inaczej niż na ekranie komputera, jakby się spłaszczyły, jednak używałam przestrzeni kolorystycznej dość szerokiej edytując i rysując.
Ostatecznie zmieniłam jednak wrzesień dla rodziny O. - tamta ilustracja przedstawia pieski bardzo symbolicznie, a w miedzyczasie AI wypluło mi odpowiedniejszą ilustrację :P Duży piesek teściów (to kundelek) jest tu jednolicie rudy, czyli tak jak powinien wyglądać, piesek Szwagra nr 2 wymagał tylko kilku poprawek, aby wyglądać jak żywy - niektórych rzeczy nie zmieniłam np: ogon został długi, a to rasowa Łajka Wschodniosyberyjska (rasa piesków tresowana do polowań na niedźwiedzie), powinna mieć króciutki i zakręcony jak u Akity. Uznałam, że to może być ok, bo zakryłam ogon napisem, a za to futro namalowałam od podstaw. No i moje maleństwo - urobiłam się przy mojej psiczce, jak z puzzlami - musiałam całkiem zmienić to, co wypluło AI. Poskładałam inne wyplute elementy z AI, dorysowałam to i owo min. kropki i ciemne plamy na pyszczku. Najlepsza reprezentacja psiaków.
Teraz, w święta, cała trójka znowu dostanie korby w ogrodzie. Wszystkie trzy są w podobnym wieku (ta Szwagra ma 4 lata, teściów 3, a moja niedawno skończyła 2) i mają strasznie dużo energii. Większość dnia spędzają ganiając się wokół domu <3 Moja mała zawsze musi mieć trochę czasu i naszej zachęty (czytaj: któreś z nas musi biegać razem z nimi kilka kółek xD) by zacząć biegać z dziewczynami. Zawsze początkowo jest przytłoczona różnicą wielkości i tym, że pozostałe dwie psiczki machną łapami może dwa razy by przebiec odległość, którą ona sama musi się namachać.
Tumblr media
Wrzucam rzeczy, które mnie poruszają:
1 Teściowa wczoraj powiedziała podczas rozmowy telefonicznej, że chciałby, abyśmy byli bliżej. To znaczy, abyśmy mieszkali bliżej. Ona ostatnio dość często z tym wraca. Podobno - miesiąc temu siostra mojego partnera to relacjonowała (bo jej partner podobno o kilku miesięcy myśli o wybudowaniu domu w rodzinnej miejscowości, a o tym ofc córka powiedziała matce i matka na nią naciska przeszczęśliwa) - mama nie może się doczekać, aż jej dzieci znowu wrócą do sąsiedztwa.
I o ile staram się jednak zostać z emocjami na wodzy, bo to nie jest przecież coś dla mnie na TERAZ - mam przynajmniej 2 lata studiów jeszcze, być może Erasmus za rok. Bez ciśnienia - jest to perspektywa (tj. że mój partner miałby odziedziczyć firmę po ojcu, a to by wymagało kilka lat pracy "na miejscu"), ALE w miedzyczasie tyle rzeczy może się zmienić...
... a jednak wraca temat i czuję się tym poruszona.
Wywołuje niepewność i rodzi więcej pytań.
Bo ja nie wiem jeszcze i nie chce z tego miejsca, z dziś decydować, czy ja chcę w ogóle na Górnym Śląsku osiadać. Chwilę pomieszkać - pewnie. Ale czy na 100% chcę tam zostać, to ja nie wiem. I wydaje mi się, że to okay punkt wyjścia: ja nie zostawię jakiegoś tragicznego miejsca, a całkiem fajne życie, które sobie tu, na Dolnym Śląsku stworzyłam. Dlatego, aby nie panikować TERAZ, w sprawie decyzji, którą miałabym podjąć za kilka lat stwierdziłam, że temat zostawiam do przemyślenia na "za dwa lata". A on wraca i dziwnie mi z tym, bo czuję się naciskana.
Kolejny aspekty: na pewno nie chcę takich relacji z teściami, jakie są u nich w rodzinie tj. tak jak moja teściowa jest ustawiona ze swoją mamą. Czyli babcia wchodząca jak do siebie i w druga stronę itp. Ja wiem, że o ile babcia potrafi nietaktownie się mieszać w sprawy małżeńskie córki o tyle mama O. jednak akceptuje granice, które stawiam(-my), chociaż do końca sama nie czuje się z tymi granicami ok (np: z tym, że nie chcę by mieszkała w moim domu pod moją nieobecność). To jednak podnoszenie tematu naszej przeprowadzki z dużym natężeniem w ciągu ostatniego kwartału mnie trochę... niepokoi. Mówi, że brakuje jej dzieci i ma wyobrażenie, że z moją rodziną widujemy się częściej, bo są bliżej. Dopytuje mnie co u moich rodziców i jakoś... nie wiem, mam wrażenie, że nie akceptuje odpowiedzi (?) albo uważa, że bagatelizuję fakty (?), kiedy jej mówię jakie są realia: że mam z nią większy i częstszy kontakt niż z moimi rodzicami.
Od roku przecież, jak opowiadam o rodzicach to głównie o tym, że nie odbierają ode mnie telefonów, bo są zbyt zajęci swoim życiem xD (serio, dochodzi do kuriozalnych sytuacji: mój facet musi zadzwonić by w ogóle ODEBRALI). I to jest prawda najprawdziwsza - która trochę mnie cieszy, a trochę wkurza, gdy próbuję coś z nimi ustalić. Mama potrafi nie odpisać na smsa przez tydzień, nie odebrać 10 telefonów, aż w końcu za 11-razem odebrać i szepnąć, że nie ma czasu, bo jest na koncercie, albo w muzeum, ale na spotkaniu klubu książki czy coś. A jak już oddzwania to zdziwiona zauważa "o, rzeczywiście coś napisałaś, nie zauważyłam, bo miałam wyciszony telefon. A wiesz co dziś zrobił MÓJ WNUCZEK?" xD (tak, to taktyczna zmiana tematu xD, po to abym jej nie opieprzyła, ale i tak ją opieprzam xD, wypominając taktyczną zmianę tematu xD, ale nie jestem tak naprawdę zła - cieszę się, że tak żyje, że ewidentnie jest szczęśliwa).
Ale wracając - teściowa, gdy jej o tym przypomniałam ostatnio wyglądała na wkurzoną. I sama nie wiem o co chodzi. Ech. To jest jej kawałek.
Po prostu zastanawiam się jak dużo się zmieni, gdy mój partner zostanie dziedzicem firmy i gdy się TYMCZASOWO przeprowadzimy na wyżyny.
To jest coś do obserwacji.
2
Kolejna sprawa, która mnie w tym tygodniu zajmowała (oprócz poczucia winy, że zjebałam sprawę z miastem - nadal to przeżywam, a poza tym nie miałam czasu na robienie zaliczeń i pisanie ksiażki) to OFC nadchodzące święta. Czuję się chora, a z racji, że mój organizm chroni mnie przed ciężkim stresem produkując choroby... to musiałam sobie zrobić przerwę w zapierdolu i przemyśleć o co chodzi, że ot tak, nagle z dupy, z powietrza, tracę głos, mam wysyp pryszczy, boli mnie gardełko itp. Okay, akceptuję, że za dużo na siebie biorę i po prostu dotarłam do limitu w zapierdolu - luz, potrzebny był sen, potrzebna była przestrzeń na regenerację, więc zamiast nakurwiać na klawiszach od świtu do nocy (od 7 do 22 średnio jestem przy kompie, z przerwami) to sobie pozwoliłam na czytanie totalnie pieprznych fanfiction, książek i analiz, które mnie doprowadziły do innych rozkmin, ale o tym MOŻE później, bo ciekawe, a wymaga głębszej rozkminy, bo chodzi o seks i preferencje w seksie, również tym pisanym i tym czytanym, a to ciekawe, ale nie o tym teraz chciałam.
Więc mniej pracowałam w tym tygodniu - tylko praca zwodowa + kalendarz. Potem oglądanie seriali i czytanie do snu. I spychałam poczucie winy, że za dużo czasu "marnuję" na odpoczynek, a później nie zdążę zrobić reszty rzeczy. I piłam te wszystkie fervexy, dobrze jadłam, dużo spałam, maseczki robiłam itp.
Zadbałam o siebie.
A mimo to - im bliżej świąt tym bardziej czuję się chora. I trochę wbrew sobie, trochę podświadomie chcę uniknąć tego pierdolnika, chaosu, hałasu i... no cóż. Przeraża mnie ten chaos rodziny mojego O. i jednoczesna konieczność zniesienia go przez dwa dni... zarazem od razu myślami wracam do tego, że on też po kilku godzinach z moją rodziną jest wykończony - bo to też szaleństwo, ale innego rodzaju i innej częstotliwości.
Porozmawiałam z nim o tym troszkę... o kilku aspektach. Tj. ona sam uważa, że częściej widujemy moją rodzinę, co jest bullshitem, bo nie widujemy przez studia obydwu rodzin tak samo xD. Czas nam się skurczył. Ale mój narzeczony zaczął wymieniać te wszystkie razy w tym roku, gdy np: przyjechaliśmy na godzinę na urodziny siostrzeńca, albo musiał wziąć klucze, które mój tata mu załatwił, więc wylądował na przyjęciu imieninowym mojej cioci, albo wszystkie "szybkie akcje" z odstawieniem pieska na weekend. Nie nazwałabym tego spędzaniem czasu, bo to jednak nie jest tak, że faktycznie aktywnie spędzamy czas razem. To są często "widzenia" (autentycznie: O. wpada na dworzec, na peronie czeka tata, O. przekazuje smycz i reklamówkę z wyprawką pieska, i przebiega na drugi peron by wsiąść w pociąg powrotny), a z jego rodziną jak się widzimy to trwa to dni... Bo odległość. Bo to bez sensu jechać po 3-5h w jedną stronę na godzinę czy dwie - a tak bym preferowała...
Anyway - do przemyślenia na przyszłość w kontekscie tej całej przeprowadzki.
A inny aspekt: to już się wydarzało jak byliśmy w zeszłym roku z jego siostrą i Szwagrem na tym rajdzie, który dla mnie był ciężki. A teraz wydarza się za każdym razem - z tymi zdjęciami w listopadzie, w ogóle zawsze. I mnie to trochę tak... nie wiem sama co mnie "tak", próbuję zrozumieć. Dlatego go o to zapytałam - otóż zawsze jak jesteśmy gdzieś i próbuję rozmawiać o teraźniejszości, tj. że teraz coś chcemy, albo robimy, albo mamy plany itp to dyskusja się nie rodzi, zamiera, jest jałowo. Ale dyskusja, taka miła, bezpieczna, pobudzająca, emocjonalna rośnie, gdy nagle ktoś zaczyna wspominać jak to było kiedyś. Jakieś wydarzenie z dzieciństwa, jakieś akcje krzywe z kolegami, jakieś doświadczenia, jakieś zwyczaje, jakieś powiedzonka... Zawsze wraca rozprawianie o czymś co miało miejsce, a czego nie znam, bo mnie wtedy nie było, więc mi to opowiadają. I się świetnie bawią. Serio. Nawet ostatnio, w lispadzie, pytałam mojego partnera czemu zawsze rozmawiamy o czymś co wydarzyło się kiedyś, nie o bieżących sprawach (chyba, że to dotyczy teścia - wtedy on mów, a my mamy słuchać) - O. wtedy wyjaśnił, że to sposób jego mamy na zaproszenie mnie do rodziny, na wprowadzenie mnie w ich rodzinę. I to czuję. To wspominanie, zderzanie punktów widzenia jakichś wydarzeń daje członkom rodziny mase frajdy, ale przez to wcale ja nie czuję bardziej członkinią tej grupy, a wciąż pozostaję obcą...
Tak mnie to poruszyło podczas listopadowego wyjazdu i właśnie wróciłam w rozmowie z O. do naszej rozmowy ten rok temu, podczas wyjazdu z jego siostrą i Szwagrem: rozmawiali i wspominali jak fajnie było na ich wspólnym wyjeździe ponad rok wcześniej w Gruzji... całą noc. Opowiadali o przygodach, o wydurnianiu się... i o tym jak wtedy było fajnie. A ja się czułam bardzo wykluczona... bo to fajnie, że oni mają fajne, wspólne wspomnienie, ale w tamtym momencie spędzaliśmy wieczór na drugim końcu Polski, w uroczej chatce nad jeziorem, w środek lata, obok mieliśmy pomost i uczestniczyliśmy w olbrzymim festiwalu... i zamiast tworzyć nowe wspomnienia, zżywać się, pójść popływać, albo wydurniać się czy coś, to spędziliśmy wieczór rozmawiając o tym, że fajnie było w tej Gruzji. Tj. oni rozmawiali, ja słuchałam...
I w tym tygodniu, rozmieniając co mnie w sumie tak stresuje w tych nadchodzących świętach wróciłam do tego wspomnienia, do tej rozmowy sprzed miesiąca... Podpytałam jeszcze O.
A on - zaskoczył mnie w opór! - wyznał, że to nie chodzi o to, że nie chca mnie włączyć w grupę. Ani nie chodzi specjalnie mocno o wracanie do przyjemnych czasów gdy byli mali. Że przeciwnie: opowiadając o tym zapraszają mnie do grupy. Że z jego obserwacji jest tak: moi rodzice nieczesto wracając do przeszłości w rozmowach (co ja rozumiem, to bolesne i skomplikowane), że u mnie się dyskutuje o bieżących tematach, o emocjach, o decyzjach itp. A u nich w rodzinie się wspomina... Że za 2-3 lata będzie się też wspominać wyjazdy ze mną, że tak to u nich działa, że oni nie mówią o emocjach obecnych, że je omijają (to mnie taaaaaak frustruję! Tylko babcia potrafi mówić o emocjach), że mówią o tych emocjach z przeszłości.
I jak to tak powiedział to nagle wszystko stało się jasne. Bo rzeczywiście to ma sens. To jest ich styl komunikacji. U mnie mówienie o przeszłości to zwykle ból, to konfrontacja różnych punktów widzenia - które ze względu na nasze charaktery i wartości, potrzeby nie są zbieżne, to co jedna osoba pamięta ciepło, druga może pamiętać jako bolesne. I u mnie są ludzie po terapii albo w trakcie terapii... My potrafimy wyciągnąć głębszą rozkminę... A u nich jest ta warstwa indywidualności, wspomnień, wydarzeń, które nie zawsze są jednoznaczne, ale jest taka rodzinna zgoda na to, że nie ruszamy trudnych aspektów wspomnień, że zgadzamy się na jedną, wspólną wersję tego, że przeszłość była różowa...
No i to mi się skałada z wyparciem O.
I to mnie tym bardziej frustruje, bo ja nie potrafię za cholerę się ślizgać po powierzchni. Ja potrzebuję realnej więzi, rozmowy o emocjach, uczuciach, bo bez tego... wszystko wydaje się takie powierzchowne i odległe.
A to mnie prowadzi do kolejnego punktu rozkminy:
3
Nie uważam swojej zdolności do rozkminy i nadwrażliwości zawsze za specjalne błogosławieństwo. Lubię siebie i swoje rozkminy. Ale chciałabym się mniej przejmować tym, że czuję, że nie mogę mimo chęci się wpasować w rodzinę O. bo mają inny język komunikacji w rodzinie niż ten, którym "mówię" ja. Czasem ten mój, znany, jest... bolesny zwyczajnie i w takich chwilach jak np: wczoraj całkiem JASKRAWO przypominam sobie dlaczego dobrze mi z tym, że moja własna rodzina trzymana jest na dystans.
Ech... Chciałam ustalić Wigilię-Wigilii (w sensie, że kolację wigilijną, którą jemy w pon u moich rodziców razem z moją sis). Oczywiście nie mogłam się dodzwonić przez kilka dni, bo rodzice uznali, że są ważniejsze sprawy niż odebranie odemnie telefonu. xD A jak odebrali to znowu dokonali (mama tym razem znowu) taktycznej zmiany tematy xD, ale i tak dostali opierdol xD, co nie przeszkodziło mamie i tak zmienić znowu taktycznie tematu i opowiedzieć mi co słychać u jednego z wujków. Ciepła opowieść to była. Gorzko-słodka, bo wujek umiera na raka, ale też to bardzo ciepłe wspomnienia do zapamiętania go...
Rozmowa zeszła na synka mojej siostry, potem płynnie na mojego psiaczka - bo po zachowaniu oceniając obydwoje są w tym samym wieku i odwalają podobne akcje z misiami. Mama opowiadała mi co odgrywa moja psiczka, podczas psiakajek u niej gdy mamy weekendy zjazdowe - teoria znowu się potwierdziła, mój pies identyfikuje się jako kot (kładzie łepek na książce, którą moja mama czyta, aby mama czytać nie mogła tylko głaskała psiulkę, która domaga się atencji, a jak mama ją odsuwa, to piesek kładzie łapkę na dłoni mamy i powolutku odsuwa książkę, aby zająć miejsce książki xD). Kiedy ni z tego ni z owego mama wspomniała o tym, że siostra się już pogodziła z ojcem.
Nie wiedziałam o co chodzi. Mama na to, że sis znowu się z kimś z rodziny pokłuciła, najpierw ze mną, a potem z tatem, że wyrzuciła go ze swojego domu, bo ona w nerwach to gada głupoty. Wszystko to było dla mnie nowością, początkowo nie mogłam sobie przypomnieć kiedy się ze mną pokłóciła, ale przypomniałam sobie, że przecież wyrzuciła mnie w zeszłym tyg tą głupią sytuację sprzed lat, na którą jej odpisałam po początkowej próbie wyjaśnienia zwyczajnie stawiając granice i... że nie chcę mi się z nią o to kłócić, że szkoda mi na to energii i czasu, że sprawiła mi przykrość, fakt, żeby tego nie wyciągała, bo nigdy więcej do tematu się nie odniosę, że tu stawiam kropkę i zajmuje się swoim życiem. Okazało się, ze sis mimo tych swoich zapewnień, że miała ok intencje, to jednak chyba (nieświadomie) chciała wywołać jakąś gównoburze, bo o ile nie mogła się ze mną pokłócić to podobno do mamy zadzwoniła, aby się z nią pokłócić za moje zachowanie sprzed lat... Nie dopytywałam bo, bo sama już to ledwo pamiętałam, mam za dużo ciężkich problemów, by się przejmować czymś sprzed 3 lat za co przeprosiłam i co zmieniłam...
A tym tyg sis wkurwiła się na tatę, bo wszedł do niej do domu i trzasnął drzwiami, akurat, gdy ona skończyła usypiać małego. Obudził dziecko. To nie koniec: tata wpadł do niej do domu, bo (i tu moja bolączka kontaktów z rodzicami wraca) zapomniał u niej telefonu, a przecież ktoś mógł dzwonić, nie? Więc w połowie drogi do swojego domu zwrócił po swój telefon. A był u siostry wcześniej (i zapomniał telefonu wychodząc z jej domu), bo na jej prośbę pilnował dziecka, podczas, gdy ona myła podłogi w całym mieszkaniu. A wrócił po telefon i zaaferowany szukając go oprócz trzaśnięcia drzwiami jeszcze nie ściągnął butów... i zwiedził w obłoconych butach przynajmniej kilka pomieszczeń... Świeżo umytych pomieszczeń. Siostra wydarła się na niego, uznała, że póki co daje ojcu bana na wizyty u niej w domu i widzenia z wnukiem, darła się, że "wynocha z mojego domu"... Ech. Wszystko na wysokim C. Tj. jak tego słuchałam to mi ręce opadły - ojciec typowe ADHD, zapomniał, wrócił, jest sobą i wiem, że to frustruje, gdy on lekceważy pracę innych... wiem. Ale wydarcie się to nie jest sposób... Ech. Opowiedziałam to potem O. - tylko westchnął i skwitował "oni są siebie warci", bo każdy kolejny element tej opowiadanej sytuacji jednak wzbudza rosnące ciśnienie: rozumiem dlaczego się wkurzyła, rozumiem dlaczego tata się czuł zraniony... ale wydzieranie się i szantaż to nie jest droga do porozumienia.
Wyznałam mamie, że nie kminię dlaczego te emocje zawsze muszą być na takich skrajnościach w sprawach w sumie błacych, ale dla mojej siostry przedstawianych jako sprawy życia i śmierci... jakby, ona wie jak rysować ZDROWO granice, a jednak wybiera te wyskoki...
I jakoś tak nagle mama wróciła do opowieści o młodym, chyba znowu taktyczna zamiana tematu to była: otóż walnął ją w głowę. Wspiął się na sofę, złapał kawał drewnianego pieńka z póki i przysolił jej w łeb, gdy czytała mu książeczkę (siedziała na podłodze, oparta o sofę). Dla mamy to zabawne, opowiadała to z niedowierzaniem, dla mnie to przerażające... Ona ma w głowie tętniaki... Oglądałam "Skins", tam bohater po wylewie, zdrowiejący, został przyjacielsko palnięty w głowę i umarł. Bohaterka, która go niechcący zabiła musiała z tym żyć... Pamiętam jak moja 19-latenia siostra to zrobiła mamie, wracającej do zdrowia po wylewie, sparaliżowanej, wciąż łysej po operacji - wtedy ja się na nią wydarłam, bo się bałam... Ona nie zrobiła tego umyślnie, to był jej głupi gest, który mnie (i kilka innych osób) irytował straszliwie - zawsze waliła w potylice... A w tym wypadku to mogło się skończyć tak tragicznie. Ech. Wszystko wtedy było jak walka o przeżycie
Ale wczoraj mamie, do telefonu, wspomniałam nie to, co wtedy do mnie wróciło, a inną rzecz - jedną z tych niewielu opowieści z przeszłości opowiadanych w mojej rodzinie, to właśnie tak jak wspominałam, z bólem której ze stron: że z tym waleniem przez małych członków rodziny po głowach to chyba niepisana tradycja rodzinna, bo przecież jak mama wróciła ze szpitala z świeżo urodzoną siostrą, a ja, malutka, nie mogłam się doprosić mamy uwagi (bo dzidziuś płakał) to przecież walnęłam siostrę w główkę tą plastikową zabawką, aby ją uciszyć. Z perspektywy dorosłej osoby, z dystansem mówiłam mamie, że to musiało być straszne i dobrze, że nic się nie stało, ale dzieciak nie rozumie jak dużą krzywdę może zrobić, dlatego lepiej, aby chroniła głowę przed wnukiem, proszę. Na to mama wcięła się mówiąc, że ona to doskonale pamięta, bo bała się wtedy tak bardzo! Ale tak bardzo! Że siostra nie miała zrośniętego ciemiączka, to to mogło mieć olbrzymie konsekwencje dla jej sdrowia, że potem jeździła do doktora. Na to ja "no przecież wiem" i powtórzyłam, że dziecko nie rozumie, ja przecież nie rozumiałam wtedy, gdy byłam malutka, więc proszę ją aby nie nadstawiała swojej głowy małemu łobuzowi. Dodałam, że siostra potrafi mi to głupio wypominać jako działanie z premedytacją, a przecież dziecko nie rozumie...
A na to mama, niespodziewanie, ze złością wystrzela, że "tak, ty nie rozumiałaś!" i wyrzuca mi, że ja doskonale wiedziałam co robiłam! I że celowo działam na szkodę młodszej siostry. Zabolało. Ale też wzbudziło złość, bo jednak przerobiłam tę historię na terapii i kurde, to jak z tym zachowaniem siostry sprzed tygodnia - ZNOWU muszę przypominać, że bynajmniej nie działałam z premedytacją! Sama byłam malutkim dzieckiem, które tęskniło miesiącami za mamą, która leżała na podtrzymaniu w szpitalu, w izolatce. Której nie mogłam widywać! A która wróciła do domu i mnie nie słyszała, bo coś wrzeszczało - nie pamiętam tego wyraźnie. Pamiętam, że chciałam pokazać mamie zabawkę, którą dostałam, gdy jej nie było, a mama nie zwracała na mnie uwagi - siedziała na kanapie ze swoją matką i patrzyły na niemowle. Byłam malutką dziewczynką, która sobie próbowała poradzić tak, jak potrafiła - walnij w coś, a się zamknie. Nie rozumiałam, że to jest moja siostra. Rozumiałam, że przez to, że to małe się drze mama na mnie nie patrzy. Pamiętam tamta sytuację tak bardzo właśnie przez to, że osiągnęłam inny efekt od zamierzonego: strasznie na mnie nakrzyczały zarówno mama i babcia, obydwie się zerwały i zajmowały się dzieckiem, pewnie pojechały do szpitala. A na mnie jak nikt nie zwracał uwagi tak wciąż byłam ignorowana, a w dodatku zostawiona zupełnie sama... Miałam niemal 2 lata, tak jak mój siostrzeniec teraz... A mama uparcie mi wmawiała, że teraz szukam wymówek by uniknąć brania odpowiedzialności za swoje czyny. Szok. Zaczęła mi wyliczać, że nie mogłam być w tym samym wieku co młody. Że byłam przynajmniej o pół roku starsza i wiedziałam co robię. Że ona jest tego pewna, że wiedziałam co robię. Że to było działanie z premedytacją. Zatkało mnie. Zabolało. Ale też taki trzeźwy osąd mówił "no za nic w świecie NIE WIEDZIAŁAM co robię. Za nic. Byłam malutka" - więc mówię to mamie, dobitnie, wskazujac jej, że za żadne skarby tak małe dziecko nie ogania koncepcji śmierci przecież. A mam uparcia, zraniona i zła, powtarzała, że odwracam kota ogonem. A potem walnęła, że ja zawsze szukam wymówek by nie brać odpowiedzialności za swoje czyny - albo byłam zbyt mała by rozumieć co robię, albo, że byłam tylko nastolatką, albo dlatego, że mam ADHD, albo miałam inne priorytety. Szydziła.
Zabolało. Ale nie zaskoczyło. Znam to, pracowałam z tym na terapii...
Nim zdążyłam jej odpowiedzieć mama warknęła, że "ale nie ważne, nie rozmawiajmy o tym" i znowu taktycznie zmieniła temat...
...
Zakończyłam rozmowę ustawiając się na tę Wigilię-Wigilii... chyba wiem, czego się obawiam i co mnie stresuje. Trochę miłość boli.
Odwróciłam się do O. by mu zrelacjonować o co mama mnie obwinia - westchnął i przyznał na głos, że nie mogłam pojmować co robie tą zabawką.
Zabolało to, co mówiła mama i uderzyło w znajome rany - ZNOWU wychodzi to, do czego dotarłam na terapii, że ja nie mam prawa do błędów w rodzinie. Nikt nie daje mi prawa do błędów. Do potknięć. Do niepewności. Do potknięć. Że mama na mnie przeniosła olbrzymie oczekiwania od najmłodszych lat - bo i na nią takie oczekiwania nałożono w zbyt młodym wieku. Że mam czuć wstyd za to, że zawiodłam oczekiwania, że zachowałam się inaczej niż ktokolwiek z mojej rodziny oczekiwał, że powinnam się zachować. A ja nie znam często tych oczekiwań (jak jaki 2-letnie dziecko mogłam wiedzieć to). Ale jednocześnie są źli, jak mówię o tym, że się boję, że nie wiem, że... nie jestem rodzicem w tej relacji. Ja mam wiedzieć, ja mam nie bać się, ja mam... być jakaś, jaką sobie wyobrazili. A gdy się okazuje, że taka nie jestem to wyrzucają mi to, poniżają, odrzucają mnie w formie kary za niespełnienie tych oczekiwań. To są ich rany niezaspokojonych potrzeb itp, ale dorastając w tej rodzinie moje rany się wyrobiły w tych samych miejscach, jak matryca. Ech... Relacje rodzinne.
I naprawdę - dzięki terapiii to nie zabolało tak, jakby mogło zaboleć. Mam świadomość, że dwuletnie dziecko, które pierwszy raz od miesięcy widziało swoją mamę i które pierwszy raz w życiu we własnym domu widzi swoje rodzeństwo nie miało prawa wiedzieć jak się zachować.
Ale cała ta sytuacja sprawiła, że tym silnej przypomniałam sobie dlaczego zdrowy dystans z rodziną to jedna z moich najlepszych decyzji. Ja bym wylądowała na lekach, jakbym miała ten pierdolnik mieć częściej lub bliżej, gdyby do mnie tato wpadał trzaskając drzwiami. Naprawdę cenię relację jaką z nimi wypracowałam.
Nie mam ochoty wcale by moi rodzice ani moi teściowie pojawiali się w moim życiu częściej niż raz na 2-3 tygodnie.
5 notes · View notes
jazumst · 1 year ago
Text
Rzeczy niesamowite
Żeby Was... Opowiem Wam o... Posłuchajcie:
Zacznę o czegoś pozytywnego. Jak piękne jest życie bez kataru!!! Ludzie! Niepojęte. We wtorek byłem gotów nasypać w klimpę Kreta. Szlag mnie trafiał. Co 3minuty gil. Ani sprzedawać, ani schylić się, ani leżeć... Gardło zajebane, w płucach ogień. Aż kupiłem jakieś coś u Prywaciarza, co okazało się suplementem a nie lekiem. Ale pić można alkohol po tym, więc... - 3 dni i przeszło! Ulga, że weź. Już miałem oszaleć, ale się udało.
//
Jakiś matoł zamknął kłódkę. Te samą którą ja dwa razy rozwalałem. Było to w czwartek, a w piątek wywożą makulaturę. Kuc dostał zadania przyniesienia młotka. Okazało się, że największym młotem w jego domu jest on sam, i młotka nie przyniósł. - Zaczepił jednego z klientów i pożyczył młotek i dłuto/przecinak. Zczajcie, że mimo takich akcesoriów nie umiał rozwalić kłódki. Próbował ją rozmrozić. Zapalniczką i WD40. Idiota. Chociaż denaturat by wziął, ale jego wiedza o życiu kończy się na jedzeniu i piciu. - Kłódkę otworzyła Kiero, zwyczajnie przypierdalając w nią młodkiem.
//
Rok ledwo się zaczął, a już mam pretendenta do tytuły głupoty roku. A kwartału to już na pewno. - Kuc mi widocznie pozazdrościł i zapuścił coś na wzór brody. Jego problem polega na tym, że to cienka linia rzadkich rudych włosów. Kiero mówi mu, że ma się ogolić, albo chociaż je przyciąć, bo tragicznie to wygląda. Kuc odpowiada, że nie może, bo mu się maszynka elektryczna zepsuła. Wybuchliśmy śmiechem, bo gładki jest jak dupa niemowlaka, a ten maszynki elektrycznej potrzebuje. Nożyczki i jednorazówka. Się reklam z Lewandowskim naoglądał. - Wiesiek słysząc to powiedział Kucowi, że jak zaczął dojrzewać to łoniaki gęstsze miał niż on "brodę". Poszydziliśmy jeszcze ze 20min.
//
Nic wczoraj nie zwiastowało nieszczęścia. Jeden dzień bez chleba, bo w niedzielę już będzie. Ruch większy niż w Wigilię. Miałem dalej układać lodówki. Stałem jak kołek i napierdalałem chlebek na kasie. KM miała (sama się wepchała ale już nie mam siły o tym pisać) robić zaplecze, ale musiała pomóc Lerze z chlebem. Czym będą handlować dzisiaj nie wiem. Wczoraj wszystko poszło. Prywaciarz pewnie od wczoraj się brandzluje z podniety.
//
Był u nas wczoraj przez 3h Wpadka KM. Skóra z niej zdarta. Mały patus. Dawno nie widziałem tak wkurwiającego dziecka. Miał wszystko a chciał jeszcze więcej. Na szczęście Konkubent zabrał go w chuj.
//
Zobaczyłem dzisiaj jak mi hajs spierdala O.O Jakbym żył sam to koniec. Mogiła. Zakładając, że chciałbym teraz sobie coś kupić... Bez rat nie ma szans. Wypłaty jeszcze nie było, zrobiłem przelewy. Jeszcze ósmego zapłacić za telefon i kupić coś panu Ojcu na imieniny i urodziny. Dla mnie zostaje palec w dupie. Jak tak się będę odbijał od dna to się kurwa utopię.
Tumblr media
6 notes · View notes
tojaziemniak · 4 years ago
Text
Tumblr media Tumblr media Tumblr media
W tym samym czasie Oliwer w końcu stał się dorosłym simem - bardzo dobrze wyglądającym simem 😎
7 notes · View notes
alongpathofdreams · 3 years ago
Text
02.11.2021
Chciałabym w tej notce zawrzeć wszystko naraz i znowu nie wiem od czego powinnam zacząć.
Norwegia była dokładnie taka, jaką sobie wyobrażałam. Drewniane, kolorowe domki na łagodnych wzgórzach. Duże odległości pomiędzy cywilizacjami. Wszystko dobrze ze sobą skomunikowane i mimo że jechałam na totalne zadupie i przesiadałam się jakieś milion razy, nie miałam problemu z dotarciem nigdzie. Ludzie super mili, czy to pracownicy na lotnisku, czy kierowcy autobusu. Wysokie ceny, restrykcyjne podejście do alkoholu i brak maseczek. Wszędzie. Nawet teraz na lotnisku. Na początku czułam się dziwnie, ale człowiek szybko przyzwyczaja się do takich rzeczy.
Po bardzo ogólnym opisie warsztatów nie wiedziałam, czego się spodziewać. Było to trochę takie wszystko. Cały czas porównywałam je do tych z Holandii dwa (!!!) lata temu i w tym rozrachunku wypadały o wiele gorzej. Średnio co drugi dzień był intensywny, czasami trochę się nudziłam, a czasami walczyłam z czasem. Pierwsze dwa dni to były gry, spacery i „team building”. Trzeci był dosyć trudny – szykowaliśmy przemowy publiczne w stylu Tedx. Miały być inspirujące, ale temat był dowolny, więc faceci polecieli w narkotyki i bitcoiny. Dziewczyny głównie opowiadały historie ze swojego życia. Najbardziej poruszyła mnie historia jednej dziewczyny, która opowiadała o tym, że przytłoczona rutynowym życiem, poleciała do Ameryki Południowej, gdzie spędziła prawie rok, podróżując z kraju do kraju. Opowiedziała też o tym, że jej ojciec krytykował ją przez całe jej życie najpierw za niedostateczne osiągnięcia w sporcie, a kiedy porzuciła sport: za przybieranie na wadze, przez co miała bardzo niskie poczucie własnej wartości. Podróż miała być jej sposobem na poznanie siebie, zaprzyjaźnienie się z sobą i tak właśnie się wydarzyło: pokochała siebie, wybaczyła ojcu. Powiedziała, że wybierając się w podróż jest się nagim, anonimowym. Wybierając się w podróż z samym plecakiem, największe znaczenie ma jedynie to, co się ma w sobie.
Inny z tych intensywnych dni był wymyślaniem aktywności, a tematem przewodnim była Unia Europejska, co jedynie uświadomiło mnie w tym, jak mało o niej wiem. Generalnie mam założenie czytać coś teraz od czasu do czasu. Zrobiliśmy symulację parlamentu, otrzymując bardzo zabawny feedback. Dalej się z tego śmieję, jak mi się to przypomina. Innym z intensywnych dni, który uznaję za swoją porażkę było robienie filmu. Zabawa była fajna, ale rezultat nie był najlepszy. Nie przygotowałam się do tego (no bo nie wiedziałam, że coś takiego będziemy robić), nie miałam swojego programu i miałam problem z przesłaniem filmów, co wszystko zajęło strasznie dużo czasu. Inne grupy miały w dodatku o wiele lepsze pomysły. Wygrał film, który jak dla mnie mógłby reklamować program hahaha cudowny był. Dostaliśmy nagrodę pocieszenia (wartą więcej niż wszystkie inne nagrody), na „scenie” dostałam niekontrolowanego ataku śmiechu, a wszyscy zaczęli śpiewać mi 100 lat. Ja nie wiem, co tam się działo.
Co do wieczorów... były fajne, ale tak samo – niektóre super, a niektóre takie bez szału. Pewnej nocy zostałyśmy z 4 dziewczynami na parkiecie, każda z nas chyba coś kiedyś w życiu tańczyła. Zrobiłyśmy taką improwizację, że ludzie na kanapie bili brawo i robili „wow”. W pewnym momencie miałam wrażenie, że moje ciało nie istnieje i ja go nie kontroluję. Czułam się, jakby przenikała przeze mnie muzyka i to ona poruszała każdym mięśniem. Normalnie kiedy tańczę to nawet gdy bardzo się staram, czuję w sobie jakieś ograniczenia. Tamtej nocy nie miałam żadnych blokad. Oprócz tego każdy kraj organizował „cultural night” co było bardzo fajne. Dowiedziałam się o istnieniu dużej ilości tego typu programów. Znowu żałuję, że nie odkryłam tego wcześniej. Tak łatwo jest być studentem i podróżować praktycznie za darmo. Minęło 9 dni, a tyle się w ciągu nich wydarzyło, dużo przeżyłam, dużo się nauczyłam. Dołożyłam do swoich wspomnień pełno nowych. Pewnie zatęsknię za drewnianym domkiem na wzgórzu, kawą o poranku, dobrym jedzeniem i ludźmi. Mimo codziennych drobnych emocji, nie czułam stresu, który towarzyszył mi bez przerwy przez ostatni czas. Pojawił się dopiero teraz, kiedy zaczęłam myśleć o powrocie do domu.
Siedzę na lotnisku, pisząc tą notkę. Mam fajną miejscówkę w rogu przy oknie. Na dworze leje deszcz. Dzisiaj byliśmy na spacerze (też w deszczu), zjadłam lunch i podrzucili mnie na przystanek autobusowy. Za parę godzin będę w domu. Jutro będę we Wrocławiu.
1 note · View note
idianaki · 4 years ago
Text
O ludzie, czuję się nostalgicznie widząc Bully!Streva i Kind-of-Bully!Draal. Technicznie wciąż jestem nastolatką. Nie powinnam czuć się nostalgicznie XD
Skoro już przy tym, mały Draal rant.
Draal miał naprawdę dobry arc. Nie zaczął jako zwykły bully, który wyżywa się na słabszym dla przyjemności, upustu czy żeby odreagować. Jim odziedziczył jedną z najważniejszych, jeśli nie najważniejszą rzecz, jaką kiedykolwiek posiadał ojciec Draala i nawet nie wiedział co z nią zrobić. Nawet nie był trollem. A później dowiadujemy się, że Kanjigar odciął się od swojego syna kiedy został Łowcą Trolli. Możliwe, że amulet i to dziedzictwo to jedyne, co Draal mógł mieć po latach, jeśli nie dekadach.
Draal chciał kontynuować dziedzictwo swojego ojca. Uważał, że ma taką rację, przywilej i obowiązek z urodzenia. Musiał się nauczyć, że nie zawsze może dostać czego chce, że amulet sam wybiera jaki rodzaj Łowcy jest najbardziej potrzebny.
W czasie trwania serialu Draal pokazuje się jako bardzo honorowy. Zależy mu na składanych obietnicach i przestrzeganiu pewnego kodeksu. Ponieważ Jim go oszczędził, postanawia ochronić jego dom i matkę, a później nawet próbuje mu pomóc. Nie tylko uczy go walczyć mieczem i pomaga trenować ale też daje mu rad (jak złe by one nie były)
Draal zbliża się do naszej ekipy, staje się bliższy zarówno z ludźmi jak i z trollami z main cast. Po tym kiedy jest kontrolowany, naprawdę przeżywa to, że ich zaatakował, kiedy nie mógł nawet kontrolować własnego ciała. A na koniec oddaje życie za Jima, osobę którą tak... no... pogardzał, na początku. Z tą śmiercią mam osobny problem, do czego dojdę przy trzecim sezonie pewnie, ale dammit, ludzie, czemu-
A później... to wszystko jest wyrzucone w błoto. Dowiadujemy się, że, ugh, Draal brał udział w bitwie o Most Ściętej Głowy (ugh) o czym nikt z jakiegoś powodu do tej pory nie wspomniał, mimo, że Bliky i Aaaaghr też tam byli. (i z jakiegoś powodu nie było tam Kanjigara, który powinien być starszy niż Draal, bo jest jego ojcem i wielkim wojownikiem, ale nope, nie pokazujmy go, nie wspominajmy go, kim jest Kanjigar, never heard of him) Killahead to miejsce gdzie walczyła pierwsza Trollhunter. A po niej były ich jeszcze co najmniej dziesiątki.
A Draal widział ich wszystkich. Początek jego arku opiera się na tym, że Draal jest zdesperowany i chce przejąć dziedzictwo swojego ojca. Uważa to za swoje prawo z urodzenia. Nie jestem w stanie uwierzyć, że ktokolwiek, po tym jak znał i walczył (mniej więcej) u boku pierwszej Trollhunter, widział przez stulecia jak amulet przechodzi z rąk do rąk, między praktycznie randomowymi trollami, strzelałby takiego focha o to, że nie został wybrany po swoim ojcu.
Zamiast na kogoś aroganckiego, ale jednocześnie w żałobie i pragnącego dorównać tak naprawdę niemożliwym standardom, Draal wychodzi na dziecinnego, zadufanego w sobie i w pewnym stopniu także na beksę.
Jego ark stracił sporo swojego impaktu i emocjonalnego bagażu.
A co najgorsze nie dostaliśmy absolutnie nic w zamian. Absolutnie. Nic. Draal został poświęcony dla dwóch 10-sekundowych cameo, w sezonie w którym go zabito i w Wizards. (oh, Wizards, do tego bajzlu też dojdziemy)
Tak czy inaczej. 1000-letni Draal? Thanks, I hate it.
Koniec rantu. Wracam do oglądania.
1 note · View note
another-ordinary · 5 years ago
Text
Jestem zepsuta
Jestem zepsuta – od jakiegoś czasu te dwa słowa siedzą mi w głowie. Zepsuta, wybrakowana, niepełna, zraniona – taka jestem. Chyba każdy zgodzi się ze stwierdzeniem, że dorastanie jest ciężkie. Odkrywanie samego siebie nie jest łatwe i pewnie nigdy nie będzie. Wkraczając w ten cudowny wiek na początku nie zdajemy sobie sprawy jak wiele może nas to kosztować. I owszem są tacy, którzy już na starcie wiedzą dokąd dążą, albo przynajmniej tak im się wydaje, ale są też tacy jak ja. Ci zepsuci, na marginesie, którzy jeszcze nie wiedzą w jakie wielkie bagno właśnie weszli. Każdy z nas ma swoją historię, swoje dziedzictwo i swoje przeżycia. Każdy z nas ma coś za sobą. Dla jednych są to wymagający rodzice, którzy liczyli na same piątki w szkole, dla innych to życie w świecie bez jednego rodzica albo obu, dla jeszcze innych niemiłe koleżanki z klasy, które wyśmiewały twój ubiór nie wiedząc, że twoja mama pracuje na dwie zmiany żeby opłacić rachunki, dla niektórych rodzice zbyt zajęci pracą by wychować swoje dzieci, dla jeszcze innych życie w świecie bez akceptacji, w świecie bez miłości gdzie alkohol jest priorytetem. Są i tacy, którzy z pozoru mają wszystko, idealny dom, kochającą rodzinę a mimo to cierpią. Każdy z nas skrywa swoją historię. Za każdym „nic” coś się kryje. Prawie każde „wszystko w porządku” skrywa tajemnicę. Gdy zaczynamy dojrzewać to wszystko wraca bo nie można odkryć kim się jest nie uwzględniając tego przez co się przeszło. Aby odkryć siebie trzeba zmierzyć się z demonami dzieciństwa, które nie zawsze są takie łatwe do pokonania jak nam się wydaje. Czasem złudnie wierzymy, że udało nam się to przepracować gdy nagle wszystko wraca ze zdwojoną siłą a my nie mamy pojęcia jak do tego doszło. Przez wiele lat uciekałam od problemów. Kiedy pojawiała się przeszkoda ja zmieniałam kierunek. Nikomu nie ufałam i chciałam radzić sobie sama. Nawet nie dopuszczałam myśli, że to co robię jest głupie a mną kieruje strach. Nie radziłam sobie. Potrzebowałam miłości a nie miał mi jej kto dać. Nikt nie nauczył mnie, że na początku powinnam pokochać siebie bo przecież to ze sobą spędzam całe 24 godziny. Szukałam czegoś czego nikt nie mógł mi dać. Nie mogłam na siebie patrzeć a jednocześnie cały czas wpatrywałam się w lustro zastanawiając się dlaczego? Dlaczego rodzice nie dali mi miłości, dlaczego nie nauczyli mnie akceptować siebie? Dlaczego pozwolili mi tak bardzo cierpieć? Mój ojciec pije a moja mama nie radzi sobie z życiem, które już dawno ją wyniszczyło. Od dziecka pamiętam tylko kłótnie i zazdrość. Niektórzy ludzie mogą liczyć ile razy powiedzieli sobie „kocham Cię” ja w moim domu mogłam liczyć przekleństwa, wyzwiska i wyznania nienawiści. Na ironię losu byłam szczęśliwym dzieckiem i to chyba boli mnie najbardziej. Boli mnie bo teraz wiem jak bardzo byłam ślepa, jaki wiele nie chciałam widzieć, jak wiele rzeczy uważałam za normalne… Pamiętam moje niedzielne spacery z tatą do sklepu. Zawsze kupował mi moje ulubione ciastka. Dla siebie zabierał setkę czystej wódki a po wyjściu ze sklepu zawsze mówił „tylko nie mów mamie przecież to nic takiego”… i nigdy nie powiedziałam bo kochałam go nad życie a poza tym przecież kupił mi ciastka. Dzięki niemu stałam się kłamcą idealnym. Potrafię to robić bezbłędnie, jestem po prostu mistrzem bo przecież uczyłam się u mistrza. Zawsze stawałam po jego stronie, byłam córeczką tatusia a kiedy zaczynał się kłócić z mamą zawsze mówiłam jej coś przykrego co musiało ją strasznie zaboleć. Z czasem przestałam ją szanować bo ona uważała mojego tatę za śmiecia. Zniszczyłam ją, jej psychikę miliardem wypowiedzianych jak i nie wypowiedzianych słów, zaczęłam ją traktować jak człowieka gorszej kategorii bo nie chciałam uwierzyć, że tata ma problem, że to nie ona jest tą złą... i dlatego potem jak i teraz nie potrafi okazać mi miłości. Dlatego to ona teraz wypowiada setki słów, które bolą. Problem pojawił się kiedy dostrzegłam, że wcale nie jestem córeczką tatusia, że jemu wcale tak na mnie nie zależy, że nigdy nie będę ważniejsza niż wódka, że nasze spacery były tylko okazją by nabyć to co naprawdę kocha... Chciałaby stanąć dziś przed nim i powiedzieć, że zniszczył naszą rodzinę a ja mu pomogłam. Nienawidzę go i nie mogę mu przebaczyć. Nadal nie mogę na niego patrzeć, jego głos sprawia, że mam dreszcze a jakiekolwiek wspomnienie o ojcu czy nawet o mamie zadaje mi wielki ból. Za każdym razem gdy słyszę na modlitwie a teraz podziękuj rodzicom… wyłączam się bo mam ochotę płakać. Nie potrafię dziękować za życie bo nie wiem czy jestem wdzięczna za to, że żyję, nie potrafię myśleć pozytywnie bo zawsze coś może się spieprzyć a jeśli może to na pewno tak się stanie. Tnę się bo chce czuć coś więcej niż rozczarowanie. Płaczę co noc bo uświadomiłam sobie, że jestem zepsuta, że nie jestem niczego warta, że to ja jestem powodem ból w naszej rodzinie, że dla mnie nie ma już nadziei. Zepsułam każdą szanse jaką dostałam, odepchnęłam od siebie każdego kto chciał mi pomóc. Niszczę wszystko, każdą okazję jaką napotkam. Zawalam nawet najprostszą rzecz bo nie widzę dla siebie przyszłości. Nienawidzę mojego ojca i chciałabym mu powiedzieć, że zniszczył mnie, że zepsuł dobro, które we mnie było… ale ja mu na to pozwoliłam. Początkowo nieświadomie, ale pozwoliłam mu. Pozwoliłam mu zniszczyć mnie a ona pozwolił mi zniszczyć wszystko co mogłam mieć. Nie mogę być na niego zła bo jest chory, ale jestem wściekła i nie mogę tego sobie wybaczyć tak ja nie mogę wybaczyć sobie tego, że zrujnowałam mamę, że odebrałam rodzeństwu szansę na normalne życie. Jestem zepsuta a szkoda narzędzi i czasu na naprawę tego co było niszczone przez lata a i tak nie ma przyszłości bo czy tego chcemy czy nie popełniamy błędy naszych rodziców, stajemy się nimi nawet o tym nie wiedząc. Dlatego nie warto inwestować w projekty przegrane na starcie.
29 notes · View notes
szopenhauer · 4 years ago
Text
W skali od 1 do 10 jak bardzo twój związek jest szczęśliwy?
nie umiem oceniać w skali, szczególnie, że niestety otoczenie też na to wpływa, a nie tylko partnerzy, wiem iż sporo negatywów sama wnoszę więc... skoro siebie nie lubię to trudno byłoby mi ocenić związek, w którym jestem na 10 XD bo to by oznaczało, że jestem jakaś super, a tak nie jest, relacja nie jest prostą drogą, z minuty na minutę może skoczyć z jedynki w górę i znowu w dół, ważne żeby się starać o to by było jak najlepiej dla obojga
Co najbardziej cenisz w swoim partnerze/partnerce?
obecność, wsparcie, wspólne cechy/upodobania/opinie, ale też i, jak to mówisz, uzupełnianie się, żarty, to jak miło spędzamy czas, akceptację/zrozumienie, cierpliwość, to, że nie kłócimy się raczej, działamy na podobnych falach, mamy te nasze znaki, momenty, w których bycie razem wydaje się przeznaczeniem, że możemy się wygadać, wysłuchać nawzajem, możemy być razem smutne, a nie tylko się szczerzyć, po prostu otwieramy się przed sobą, poznajemy, jesteśmy prawdziwe, walczy o mnie, stara się, nie ma tak, że zdobyte i zaklepane, jest mnie ciekawa, nie traktuje mnie jak rzeczy, zna mnie dobrze bo stara się zapamiętywać to co jej mówię i to co sama potrafi zauważyć, wywnioskować, martwi się o mnie, opiekuje się mną i pozwala też bym ja była taka wobec niej, niech wie, że nie musi się przy mnie wstydzić niczego ani raczej mnie obawiać, więc nie edytuj swojego po przeczytaniu moich wypocin bo się nie obrażę, podyskutujemy sobie najwyżej i może akurat sama coś sobie przypomnę jeszcze bo tak z buta to ja zawsze wyglądam jakbym kręciła, nie potrafię w ogóły, to jak spytać o ulubiony zespół - tyle się ich słuchało i weź daj odpowiedź
lubię te niektóre jej dziwności ;)
Czego nie znosisz u swojego partnera/partnerki?
gdyby było coś czego serio bym nienawidziła to bym odeszła, nawet w najlepszym przyjacielu są pewne rzeczy, które czasami działają mi na nerwy (przykładowo - mówi kupywać i ciągle go poprawiam i cieszę się, że czasem powie kupować, ale z drugiej strony brakowałoby mi tego jego przekręcania słów gdyby go zabrakło), nie przepadam za wytykaniem czegoś co było, a nie dzieje się teraz bo to jak wypominanie, ideałów nie ma i w sumie chyba nie chciałabym tego, takie coś przypomina mi o tym, że sama nie jestem bogiem, że ludzie popełniają błędy, że są wręcz z nich stworzeni, z mankamentów, te rysy dodają nieraz uroku, uspokajają, bez nich byłoby sztucznie, myślałabym, że ktoś mnie oszukuje, że udaje, że chowa coś przede mną żeby mi się podlizać, czułabym się nieswojo myśląc, że tylko ja tutaj jestem pełna wad, widzę te drobnostki, owszem, ale... właśnie, to drobnostki - nic wielkiego, mam trochę tak, że nie lubię ludzi więc za pewnymi elementami w ludzkości nie przepadam ogółem (np stopy chociaż jej mi akurat nie przeszkadzają), albo nie zgadzam się z postępowaniem, ale to nie moje życie (np je ciągle coś niezdrowego i często bierze leki) i nie musi robić tego samego co ja bo każdy przeżywa je na swój sposób, jeśli to na mnie nie wpływa to nie będę się czepiała (np gdyby nie przestrzegała zasad covid to bym się wkurwiła bo to zagrażałoby też zdrowiu mojemu i mojej oraz jej rodziny więc niestety - maseczka, ograniczone spotkania, czy mycie rąk przed jedzeniem itd. to jest konieczność - albo gdyby zaczęła się notorycznie upijać i śmierdzieć alkoholem potem rzygać i wręcz sypiać z innymi ludźmi wydając w chuj kasy na imprezy czy też gdyby zmuszała mnie do wyjazdu na stałe lub form seksu, które mnie obrzydzają), mam nadzieję, że z czasem nie zacznie mnie coś wkurwiać bardziej bo pewnie nie będę jej w stanie wprost powiedzieć z racji, że nie chcę jej sprawiać przykrości i nią manipulować, głównie jest tak, że po prostu się przyzwyczajam stopniowo do drugiego człowieka, to dla mnie nowość, każdy przechodzi taki okres w zderzeniu z drugim człowiekiem, dopasowujemy się, wychodzimy sobie na przeciw, nigdy to nie będzie non stop płynnie 50/50, ale balans jakiś powinien być żeby nie skończyło się na tym, że jedna osoba daje cały czas 100% aż nie wytrzyma, właściwie to dziwię się, że jako introwertykowi, antysocjalnej osobie wręcz, nie przeszkadza mi w niej wiele rzeczy, że zaskakuje mnie swoją osobą w pozytywnym tego słowa znaczeniu, że mam tak o! high five, albo to zrozumiałe lub interesujące bądź po prostu neutralne, niektóre sprawy także zależne są od czasu, sytuacji, miejsca, towarzystwa, nastroju i takich tam czynników, wyobraź sobie jakbym przy ojcu zaczęła cię obmacywać - jak jesteśmy same to jest ok, ale nie zawsze jest czas i miejsce na wszystko
Co byś chciał/a w nim/w niej zmienić?
nie chcę nikogo zmieniać, jak mi się coś nie podoba to albo to akceptuję/przymykam oko, albo po prostu odchodzę, nie można nikogo zmuszać do bycia kimś innym
Co byś chciał/a zmienić w swoim związku?
na razie nie jestem w stanie powiedzieć czego chcę/potrzebuję i co powinnam, bez próbowania bazowanie takich marzeń nie zawsze jest dobrym pomysłem, zmieniamy się jako ludzie, dorastamy, jedynie chcę byśmy obie czuły się wystarczające dla siebie, komfortowo bez więzienia siebie nawzajem, bez męczenia się sobą nawzajem - nie umiem tego lepiej wytłumaczyć - wiesz, że lubię swoją wolność bo mało jej mam i nie chcę też nikogo ciągnąć w dół, być ciężarem, wychodzę ze strefy, na krócej, na dłużej, częściej, rzadziej, mocniej, słabiej, żałuję, albo cieszę się tym, ale mogę nie mieć czasem energii lub ochoty na to i owo co nie oznacza, że przestałam być zainteresowana tobą, że się znudziłam twoją osobą, że się poddałam, wiem, że łatwo nie będzie, ale oby było warto, nie chcę byśmy się wykończyły w taki czy inny sposób, już wolę żebyśmy miło wspominały to co było niż skończyły żaląc się o zmarnowane przeszłość, zdrowie, nerwy, nie wiemy jak będzie wyglądać przyszłość - wspólna lub też nie, zobaczymy, nie wybiegajmy za daleko, ale też nie skupiajmy się tylko i wyłącznie na tym co jest tu i teraz bo tak też się nie da, potrzeba sporo analizy, ale nie tylko umysłem lecz i sercem, dążmy do własnych couple goalsów - krok w przód, krok w tył, nieważne, trzeba dużo rozmawiać na bieżąco, przełamać się - tak jak z tą teorią o pierdzeniu :P 
Jesteś zazdrosny/a o partnera? Dlaczego?
jeszcze się pytasz? XD nie no po prostu boję się, że ktoś trzeci coś zepsuje, że zniszczy to co zbudowałyśmy, już może niekoniecznie o to, że znajdzie się ktoś lepszy, ale o to, że może zmanipulować kogoś z nas do innego myślenia jak przykładowo (ekstremalnie) w serialu było - uśpił kobietę, włamał się i zrobił sobie z nią zdjęcie w łóżku żeby wysłać je do jej męża :( - po prostu boję się, chcę pokazać, że mi zależy, że będę walczyć, a nie jestem obojętna, ale nie będę rzucać się na każdego czy kontrolować bo wiem jakie to okropne - co ma się zdarzyć to się wydarzy
Jaki stosunek mają rodzice do twojej drugiej połówki?
sama nie wiem co myśli ojciec, matka jest homofobem i wgl ciężko jej dogodzić więc nie spodziewałam się lepszej reakcji, nie rozmawiam z nimi jednak zbytnio na te tematy bo nie chcę ich prowokować
Co ci się w nim/jej najbardziej podoba jeśli chodzi o wygląd?
nie ma chyba jednej konkretnej rzeczy tak na prawdę, jest całością i bez jakiegoś elementy po prostu byłaby inną osobą, nie mówię, że jeśli zmieniłaby fryzurę to już bym jej nie lubiła czy coś (tylko błagam nie na łyso), albo, że nie będziemy się starzeć czy, broń Boże, jakby coś się jej stało (wypadek/choroba) itp. jednak nie umiem wyobrazić sobie teraz tylko fragmentu jej ciała, oddzielić go od reszty, lubię to, że jest naturalna, że nie jest umalowaną laleczką, do której nie chciałabym podejść w obawie, że ją uszkodzę, że nie jest prawdziwa, na pewno moje kompleksy wzrosłyby o 100%, jej styl też jest w porządku - mimo, że się wydaje iż tylko czerń i czerń to tak na prawdę wprawne oko zauważy, że ma momenty bardziej na luzie, to zaraz znowu kuszące kobiece, potem trochę urocze/dziecinne, innym razem wręcz silnej babki metalówy, do której niektórzy baliby się podejść, po prostu nie jest skrajnością, jest złożona, nie ogranicza się w tym co lubi (mam nadzieję), nie jest nudna, monotematyczna, przewidywalna, nikt nie jest perfekcyjny, ale serio nie rozumiem czemu nie patrzy na siebie lepiej - jednak ma powodzenie i na pewno nie jest gorsza od większości osób, w sumie pierwszy raz jestem tak blisko kogoś by serio przyjrzeć się jak człowiek wygląda lol i no trochę czuję się dziwnie z tym, że jest taka wysoka (my insecurities), dochodzi do tego też kwestia tego, że każdy ma swój lepszy i gorszy “dzień”, na jednym zdjęciu ktoś może wyjść super, na drugim koszmarnie i to się odbija też w realu, jakkolwiek jeśli mam do siebie porównywać to jest ładniejsza zdecydowanie ode mnie lmfao
Gdybyś mógł/mogła zabrać go/ją w dalekie miejsce nie patrząc na pieniądze, gdzie by to było?
cóż... nie przepadam za podróżami, ale na pewno do Paryża bo ona o tym marzy 
Gdzie sam/a chcesz być zabrany/a na randkę?
niczego więcej mi nie potrzeba - połazić, popatrzeć, posiedzieć, pogadać, pożartować, poprzytulać się... jak mam blisko kibelek, jak nie ma tłumu, jak nie czuję się chora, jak mam co pić i troszkę zjeść, jak nie wnerwia mnie jakiś zapach/dźwięk/owad czy coś w tym rodzaju to serio nie trzeba dla mnie zbytnio się starać, może jestem nudna, ale potrafię nic nie robić, nawet pomilczeć, i dobrze się bawić, nikt nie musi nade mną nadskakiwać żeby było romantycznie
Czy druga osoba Cię ogranicza?
nie nazwałabym tego tak, trochę mnie wywraca na lewą stronę, na wierzch, wydobywa z mojej bezpiecznej przyjemnej bańki, dopóki na to pozwalam i widzę w tym sens to spoko, przecież nie ma tak, że będę siedzieć na dupie i czekać aż mi wszystko z nieba spadnie, muszę trochę też się napracować, to chyba jasne
Jaki jest jego/jej ulubiony smak chipsów?
byle nie maślane blergh XD solone? classic
Jaki smak lodów lubi?
pewnie jak na złość z orzechami, albo truskawka, ale może... waniliowe też?
*sorry, niezbyt lubię rozmawiać o jedzeniu więc zwykle pomijam te tematy wszędzie gdzie się da
Ulubiony jego/jej serial?
She-ra jk zapewne ma mnóstwo anime, które lubi jak to o lalce, którego tytułu nie umiem nawet wymówić co już napisać i pamiętam, że oglądała Plebanię z mamą ha!
Jak sądzisz, jak dobrze znasz swoją drugą połówkę?
sporo, a jednak za mało bo nie umiem pytać, bo mam kiepską pamięć i bo ona nie robi tyle survey’ów co ja hahaha  jak już wspomniałam nie jest też chodzącym schematem (nawet mimo tego, że potrafię przewidywać i mamy te nasze niesamowite połączenie umysłów)
Jak Twoim zdaniem za rok będzie wyglądać wasz związek?
hmm...
Czy kochasz go/ją?
nie, wiesz nie, co ja tu wgl robię pfft
Pytania ogólne
Ulubiony pokemon?
told ya - Mimikyuu i Pikachu 
Ulubione przekąski?
już nie mam...
Czy bawiłeś/aś się w „podłoga do lawa?”
tak
W „prawda czy wyzwanie” wybierasz?
wiesz, że prawda bo jestem mięczakiem
Miękkie łóżko czy twarde?
nie widzę zbytnio różnicy
Duży balkon czy mały ogród?
mały balkon is enough, z widokiem na drzewa <3
Jezioro czy rzeka?
byle niezbyt głęboko ^^”
Ostre czy słone?
słone, mój żołądek nie lubi ostrego niestety
Opisz swój „idealny dzień”
still working on the description
Czego nie znosisz w swoim rodzeństwie?
oj lista byłaby zbyt długa
Co ostatnio sprawiło, że byłeś/aś szczęśliwa? nigdy nie jestem w pełni szczęśliwa i nie jestem pewna co było akurat ostatnią rzeczą bo mój mózg nie układa wspomnień chronologicznie, a zanim to przeczytasz to i tak minie parę godzin
2 notes · View notes
elitkaxd · 5 years ago
Text
- NIENAWIDZIĘ CIĘ!!!- krzyknęłam ojcu prosto w twarz i zaczełam uciekać.
-Wracaj tu ty mała suko!!- złapał mnie za nadgarstek, rozbił szklaną butelkę od piwa o stół i rozcioł mi oko, a potem dał mi z liścia. Wyrwałam mu się i uciekłam.
Uciekłam w głąb gęstego lasu. Usiadłam przy wielkim dębie, złapałam się za przecięte oko i zaczęłam płakać. Nie chciałam już żyć. Nie chciałam już czuć. Nie chciałam już nic wiedzieć.
- NIE CHCĘ WIĘCEJ ŻYĆ!!!- krzyknęłam na cały las.
Nagle usłyszałam jakiś hasła. Rozejrzałam się, ale nic nie zauważyłam.
- H-halo? Jest tu kto?- wstałam i zaczęłam iść przed siebie. Cały czas się rozglądałam, ale nic ani nikogo nie widziałam.
- Halo! Wiem, że gdzieś tam jesteś! Wyłaź!- nagle krzaki obok mnie zaczęły się ruszać. Ja jednocześnie zainteresowana i przestraszona zaczęłam im się przyglądać. Nagle wyskoczył z niego mały króliczek.
- Uff... - ukucnęłam przy nim i zaczęłam głaskać. O dziwo nie uciekał- nie strasz mnie tak malutki-
- A ja mogę?- gdy usłyszałam męski głos za sobą od razu się obruciłam. Zobaczyłam chłopaka chyba w moim wieku (czyli 19 lat). Miał ubraną bluzę jeansy i jakieś trampki. Na głowie miał kaptur, a na dolnej części twarzy maskę i jakieś okulary z żółtymi szkłami. Z pod kapura było widać ciemno brązowe włosy.
- N-nie- wstałem by być na równi z nim. W sumie to i tak nie byłam, bo jest o jakieś 10cm wyższy.
- A to czemu?- zapytał ściągając okulary. Ukazały mi się piękne ciemne oczy. Wzięłam rękę z mojego zakrwawionego oka i zaczęłam patrzeć w jego oczy- co ci się stało w oko? I policzek?- zapytał i do mnie podszedł
- N-nic... - znowu zakryłam oko. On zabrał moją rękę i zaczął je oglądać.
- Chodź - zaczął mnie gdzieś prowadzić trzymając mój nadgarstek. Ja grzecznie szłam za nim.
- Gdzie idziemy?- zapytałam lekko zaciekawiona.
- Do mojego domu-
- Okej... Jak masz na imię?-
- Ticci Toby, ale wystarczy mi Toby- gdzieś już to imię słyszałam... Tylko gdzie?
- Alicja- odpowiedziałam leciutko się uśmiechając.
- Ładne imię- już wiem skąd go znam
- Dziękuję... Jesteś mordercą?- on się zatrzymał i na mnie spojrzał.
- Tak, a co?- spojrzał w moje oko.
- To czemu mi pomagasz? A nie zabijesz mnie?- zbliżył się do mnie i wytarł trochę krew z mojej twarzy.
- Ponieważ słyszałem jak krzyczysz, że nie chcesz więcej żyć, a co to za przyjemność zabijać osobę która tego chce?- w sumie... To nie wiem
- Nie wiem-
- Żadna, a teraz chodź dalej. Już kawałek- znowu zaczął mnie gdzieś ciągnąć.
Po około 5 minutach byliśmy u drzwi jakiejś rezydencji. Toby powiedział mi, że miaszka tu więcej morderców, tych nierealnych jak i realnych i jest to realizacja Selnermana.
Weszliśmy do środka i poszliśmy do kuchni w której był jakiś chłopak w niebieskiej masce i ciemnej bluzie i dziewczyna z zegarkiem zamiast oka i zielonej bluzie.
- H-hej... - powiedziałam nie pewnie.
- Twoja kolejna zabawka Toby?- powiedział chłopak.
- Nie, dziewczyna której pomagam i nie nie zabije jej po czasie jak inne, bo co to za przyjemność zabijać osobę która tego chce- powiedział, podszedł do szafki i zaczęł w niej czegoś szukać.
- Nie chcesz żyć?- zapytała mnie dziewczyna.
- Po co mam żyć z ojcem alkoholikiem który zrobił mi to- pokazałam na oko i policzek- który cię gwałci, każdy cię nienawidzi i tak dalej?- powiedziałam to bez uczuć.
- O... Oh... - wygląda jakby posmutniałam.
- Nic wielkiego... Serio, przyzwyczaić się można- powiedziałam lekko się uśmiechając.
- Mam -powiedział Toby i podszedł do mnie z gazikami, bandażami i wodą utlenioną. Będzie boleć...
- Może ja to zrobię?- zapytał jakiś inny kobiecy głos. Obróciłam się i zobaczyłam kobietę o czarnych włosach, tego samego kolory sukience i cerze niczym biała kartka. Jej oczy były całe czarne jak smoła, tak samo usta- Jestem Jane the killer, ale wystarczy Jane-
- A to Eyeless Jack, ale wystarczy EJ, a to Clook Work- powiedział Toby przykładając mi gazik nasączony sporą ilością wody utlenionej.
- Aaaał!!! Szczypie!!!- odsunęłam się.
- Kto się tak drze?- nagle zobaczyłam wysoką postać w garniturze z mackami i bez twarzy. To akurat wiem kto to. Mr. Slenderman...
- P-przepraszam... -powiedziałam cicho.
- Sorrki Slendi, ale muszę jej odkazić to oko, a to szypie- znowu chciał mi przyłożyć gazik to oka, ale się odchyliłam.
- Nołp -powiedział prostują się.
- Alicja, muszę Ci to odkazić- westchnęłam i się do niego przybliżyłam. On znowu mi przyłożył gazik do oka i znowu szczypało jak cholera.
- Kurwa... Jak szczypie- powiedziałam szeptem
- Nie ładnie tak przeklinać- powiedział Jack ściągając maskę. Jego twarz była... Szara? Lub jakiś taki odcień, a jego oczy były czarne i wypływała z nich jakiś czarny płyn. Wyglądało jakby w ogóle nie miał gałek ocznych.
- Przepraszam- powiedziałam i już zostałam cicho. Toby skończył mi odkażać ranę i ją zabandażował.
-Slendi, Alicja może tu zostać? Proszę! Będę ją wyprowadzać i po niej sprzątać i ją karmić i wszystko- chwila co?!
- Ej! Ja nie pies!- powiedziałam zbulwersowana.
- Cicho, bo się jeszcze nie zgodzi- powiedział gapiąc się cały czas na wysokiego faceta bez twarzy.
- Zgodził bym się idioto- walną soczystego facepalma, czego chyba pożałował- u-ugh... Na razie będzie z tobą w pokoju dopuki nie znajdziemy jej innego- powiedział i wyszedł z kuchni. Toby się bardzo ucieszył i zaciągnął mnie na górę do swojego pokoju.
Gdy weszliśmy do jego pokoju od razu usiadłam obrażona na łóżku. On na mnie spojrzał.
- Co jest?- zapytał i usiadł przede mną na podłodze.
- Zgadnij- ściągnął maskę i zaczął myśleć.
- Masz okres?- rzuciłam w niego poduszką z frustracji- dobra, dobra wiem o co ci chodzi, przepraszam- spojrzał na mnie z przepraszającym wzrokiem. Mmmmm!!! Tym oczom nie da się nie przebaczyć.
- Dobra, masz szczęście, że mam dobry humor- powiedziałam i się położyłam- gdzie będę spać?- zapytałam obracając się w jego stronę.
- Na łóżku- powiedział i wstał.
- A ty?- śledziłam każdy jego ruch, jakby miał mi coś zaraz zrobić.
- Na łóżku- yyyyy... Co? Usiadłam momentalnie na łóżku.
- Nie, nie ma mowy, nie będę z tobą spała nigdy, nie-e, w życiu, ni- przyłożył mi dłoń do ust bym się w końcu zamknęła.
- Skończ- pokiwałam lekko głową. Wziął rękę z moich ust- nie ma innego miejsca w tym pokoju gdzie można spać-
- Eh................. Okej- powiedział- gdzie jest łazienka?- zapytałam.
- Chodź- powiedział i zaczął iść w stronę drzwi.
- A mogę jakieś ciuchy?- wstałam z łóżka i do niego podeszłam.
- Jasne- poszedł do szafy i wyjął z niej dość dużą podkoszule i jakieś spodenki- bokserki też chcesz?~- zachichotał, a ja się zrobiłam czerwona.
- zamknij się i daj te pierdolone ciuchy- podszedł do mnie i dał ubrania- dziękuję- wzięłam je, po czym Toby zaprowadził mnie do łazienki. Szybko się umyłam i wróciłam do pokoju, oczywiście musiałam się trochę zgubić po drodze i wejść do pokoju kogoś innego i do schowka na miotły zanim znalazłam pokój Toby'egi.
Gdy weszłam od razu rzuciłam się na łóżko.
- Zmęczona?- zapytał ściągając bluzkę. Ja od razu obróciłam się do niego tyłem.
- T-tak- przykryłam się i poczułam jak Toby kładzie się obok mnie, też się przykrywa i przytula mnie od tyłu.
- To dobranoc Alicjo z krainy czarów-
- Nocki-
6 notes · View notes
godismerciful · 2 years ago
Text
Cud w Kanie Galilejskiej
"Rzekł do nich Jezus: «Napełnijcie stągwie wodą!» I napełnili je aż po brzegi. Potem do nich powiedział: «Zaczerpnijcie teraz i zanieście staroście weselnemu!» Oni zaś zanieśli." J 2,7-8
Stało tam 6 stągwi kamiennych, a każda mogła pomieścić ok 40 litrów.
Maryja rzekła do sług, by napełnili te stągwie wodą. Oni to zrobili, a potem zanieśli je do starosty weselnego.
A ja jak bym w tej sytuacji zareagował?
Nie ma wina, ktoś każe mi nalać jakieś 240 litrów wody do stągwi kamiennych.
Nie wiem ile tych osób do napełniania było. Wiem, że pierwszy mój odruch na polecenie -nalejcie wody - byłby, że to bez sensu. Co mi da nalanie wody, do tego tyłu litrów. Wodę nabierali raczej ze studni, więc wiaderkami napełniali te stągwie. Na ich miejscu pewnie uznałabym wtedy, że to za duży wysiłek, który i tak nic nie da.
Nikt Jezusa wtedy jeszcze nie znał jako "czyniącego cuda". Maryja "cudotwórcą" też nie była. Jezus i Maryja byli zwyczajnymi gośćmi weselnymi. Nie był "Bogiem, a Maryja Matką Bożą" dla osób obecnych na weselu. My czytając Ewangelię dzisiaj to wiemy. Nasze postrzeganie realiów Ewangelii jest więc nieco "skrzywione". My dziś wiemy, że Jezus przemienił wodę w wino itd. , ale z perspektywy tych sług to był moim zdaniem bezsens. Jakaś w dodatku "kobieta" (Kobiety, w czasach Jezusa były usytuowane niżej w hierarchii społecznej niż mężczyźni i traktowane jako humorzaste, kłótliwe i niezdecydowane istoty. Odmawiano im wielu praw, a ich życie było podporządkowane najpierw ojcu, a później mężowi, od których niejednokrotnie doświadczały upokorzeń. Kobiety w Izraelu nie mogły się uczyć, nie zdobywały formalnego wykształcenia. Co więcej, każdego dnia mężczyźni powtarzali modlitewną formułę, w której dziękowali Bogu, za to, że nie stworzył ich kobietami. A jeden z rabinów napisał, że Pismo Święte powinno zostać raczej spalone, niż „powierzone kobiecie”. Czymś nie do pomyślenia było, aby jakakolwiek kobieta zajęła się refleksją Księgi Wiary i pisała teksty w oparciu o Pismo Święte.) A więc jakaś kobieta, każe im zrobić to, co powie im Jej Syn. Kim Ona właściwie była, że wydaje im polecenia? Dlaczego mieli Jej słuchać? Albo Jej Syna? Kim On jest, że niby mają go słuchać i robić, co im powie?
Nie wiem, co było w ich głowach. Nie ma w Ewangelii nawet jednego słowa, które by wypowiedzieli.
Są więc dwie możliwości:
1) akt desperacji- skończyło się wino - jedna wielka porażka. Jak szybko czegoś nie wymyślą i nie zrobią, wesele okaże się największą porażka. Młodzi zaczną wspólne życie od wielkiej katastrofy
2) Maryja musiała być niezwykle piękna kobietą, nie tylko zewnętrznie, ale przede wszystkim wewnętrznie. Musiało emanować z Niej wyjątkowe piękno, dobroć i pokój serca, które powodowały, że słudzy Jej zaufali. Pewien urok osobisty, który powoduje,że Jej obecność inspiruje do działania, do tworzenia dobra.
Maryjo naucz mnie tego piękna. Pomóż mi odnaleźć w sobie to piękno, które będzie inspirować do działania, które będzie tworzyć "piękno" wokół mnie, tworzyć przestrzeń piękna, dobra i miłości.
GOD IS MERCIFUL
0 notes
szopenhauer · 4 years ago
Text
Masterpost
przyjechałam godzinę wcześniej żeby czekać godzinę na zimnie z bagażami bo lekarze się spóźniali, ale dzięki temu byłam pierwsza w kilometrowej kolejce (i tak miałam szczęście bo podczas następnego ostrego dyżuru ludzie czekali ponad 6 godzin) zapomniałam z tego wszystkiego oddać kurtkę ojcu i musiałam ją zdać do szatni, fajny pan opisywał moje ubrania i jakaś pacjentka leniwa kłamała, że nie może chodzić żeby ją na wózku do windy zawieźć (winda była 2 metry dalej), ja sama sobie ze wszystkim poradziłam, w poczekalni były same kobiety i z jedną gadałam (później okazało się, że to będzie moja sąsiadka) i nie mogłam znieść zapachu perfum każdej z nich; a i zawsze mnie pytają, czy Bartek to mój brat - nie rozmawiam z tą częścią rodziny, ale tyle razy lądowałam tam, że już nauczyłam się z “nie znam go” przez “to mój kuzyn” mówić po prostu “TAK” - ciekawe co on na to hmm
“mogę zdjąć maseczkę w pokoju czy mam w niej spać?” “może pani zdjąć” moje BPD - “to znaczy, że powinnam zdjąć czy, że nie muszę nosić, ale mogę?"
przydzielono mi pokój 12, izolatka, mówili, że przeniosą do ogólnej, ale ostatecznie nigdy tego nie zrobili (tylko sąsiadkę przenieśli po jej ataku), cieszyłam się, że własny pokój z łazienką oddzielną, ale potem zaczęłam się tego bać bo zupełnie sama, a lekarze i pielęgniarki nie sprawdzają czy żyjesz (nawet nie wiedzą gdzie co jest tak często bywają u pacjent��w) i nic nie działa nawet żeby je wezwać (nie było prądu poza pod zlewem, który odłączyłam później hehehe bo po co mi automatyczny kran skoro nawet łóżka nie mogę złożyć - takie są fajne o ile działają - musiałam je pociągnąć aż pod ten zlew żeby zadziałało więc nawet defibrylator by musieli chyba na korbę uruchamiać), ale nikt nie chciał mi uwierzyć więc musiałam czekać aż dyżurny sam się wkurwi i zgłosi (elektryk przyszedł do sąsiedniego pokoju i sprawdził, że wszystko gra po czym wyszedł więc nic to nie dało), ale no “to izolatka, nie musi nic działać” - stwierdziła pewna osoba...
przychodzi ktoś pytać o dietę “na co jest pani uczulona?” “nie wiem, po to tu jestem”, zapisali mnie na ogólną i nawet nie wiedzieli co w niej jest bo to nie oni gotują - no to poziom strachu mi wzrósł jeszcze bardziej
kończy mi się woda w butelkach, a oni dają 2 razy dziennie picie - herbatę i kawę z mlekiem na zmianę mimo, że astmatykom tego nie można (dali nam kartkę czego nam nie wolno: przebywania w niewietrzonych pomieszczeniach - czyli w izolatce z zamkniętym na klucz oknem, otyłości - kiedy wszyscy wyglądali jak szkielety, ćwiczeń - ale lepiej żebyśmy ćwiczyli bo to zdrowe, wychodzenia zimą z domu - witaj bezrobocie, posiadania dywanów i firanek oraz książek czy mebli tapicerowanych, brania leków bez recepty bez recepty taaa, a poza tym powinniśmy jeść 5 małych posiłków więc dostawaliśmy 3 duże muahaha no i mamy zgłaszać duszności na pogotowie - tyle, że mamy je cały czas więc SOR drugim domem I guess), więc błagam ojca o przywiezienie czajnika, robi to mimo zakazu w niedzielę (tłumaczenie mu gdzie jestem widząc go przez okno... gorsza orientacja niż moja) i co? okazuje się właśnie wtedy, że kontakty nie działają (a myślałam, że czajnik) więc biegnę do kiosku kupić (chociaż źle się czuję i nie powinnam opuszczać oddziału to przecież wyschnę) tyle, że kiosk zamknięty... na szczęście były automaty, uratowana!
wtedy się okazało, że zużyłam cały net na ten miesiąc i nie mogę z niego korzystać, nigdy się nie nudzę, ale jednak chciałabym posłuchać muzyki, czy pogadać z dziewczyną, a na chickensmoothie jest event i choices to moja obsesja więc AAAAAAARGGHHH, ojciec zadzwonił do sieci i miałam trochę więcej giga na szczęście
test na covid - nieprzyjemne, ale poradziłam sobie świetnie
wypakowuję rzeczy i upadła mi szczoteczka do zębów na ziemię 
wszyscy gadają przez tel, oglądają tv (12 zł za dzień - bogaci ludzie), a babcia jakaś krzyczy “OHO, OOO, OJO, ratujcie, pomocy, wypuśćcie mnie” 24 na dobę więc słuchawki na uszach i radio złote przeboje - w niektórych momentach wpadali lekarze i nie widziałam ich więc było awkwardowo jak coś sobie śpiewałam czy śmiałam się itp - trudno :x najgorsze to było jak akurat w programie leciało coś o wstrząsie anafilaktycznym eh
nauczyłam się jak otwierać stolik nocny żeby zrobić z niego stół do posiłków i jak wiązać ręcznik na włosach po umyciu, wgl super prysznic tam był, szkoda, że przez wenflon nie mogłam go używać tak często jakbym chciała :( 
przynieśli mi kawę z zepsutym mlekiem, dobrze, że nie lubię kawy, ale ten zapach... 
okazało się, że ja, zmarzlak, mam najzimniejszy pokój na dziale
lekarze wpadają zawsze w porze posiłku i kiedy jestem w brudnym ubraniu, nastawiłam sobie budzik w końcu żeby wstawać o 6, ale zwyłam jak do nowej sąsiadki wpadli o 5 i wydarli się, że śpi XD
babka kazała mi wziąć jedzenie (wyśmiała mnie mówiąc, że może poduszkę z pierzem też wzięłam, a jak jej przypomniałam, że sama mi kazała to odparła, że ona nie pamięta), na które jestem uczulona, a potem darła się, że nie zjadłam w domu bo ona UWAGA boi się mi robić testów (to co ja mam powiedzieć), a bez zjedzenia testy nie wyjdą, więc zamiast tego spędziłam z nią 2 godziny na urządzaniu jej salonu (zauważyłam, że najgorsi lekarze zawsze spytają gdzie pracujesz, albo studiowałeś - dobrzy mają to w dupie), a testy na czczo robili po śniadaniu bo nie mogli się dogadać co do kolejności czegokolwiek, bywało tak, że kilka badań miało się robić na raz przez co moja sąsiadka mająca 10 na dzień (u mnie tylko 1 góra 2 mimo trzech “pracujących” lekarzy) dostała ataku podczas obiadu i zwymiotowała na cały pokój (uratowała ją nasza kochana pani sprzątająca, która jako jedyna o nas dbała bo odwiedzała nas kilka razy dziennie - zawsze była pierwsza do pomocy aż mi było głupio tak siedzieć jak ona ciężko pracuje i sama trochę ogarniałam pokój, a na koniec dałam jej prezent - kupiłam przez ojca kubek i ona się aż wzruszyła - tylko z nią się pożegnałam na koniec) więc miałam mega apetyt potem i w tym samym momencie wzięli mnie na spirometrię jak dusiłam się ze strachu i akurat ojciec przyjechał też i za chwilę musiałam jeść próbkę po, której się źle czułam, ale stwierdzili, że to nietolerancja, albo mam przepuklinę przełyku, która przejdzie mi po ciąży (nie zamierzam), nie skomentuję tego doktora (ktokolwiek-to-był bo mnie nie leczył) co wpadł i powiedział “miłego dnia” więc jego perfumy zostały dłużej u mnie niż on sam
facet na spirometrii (ten brudny ustnik tho... i gorzki posmak oraz głośny piskliwy głos po badaniu hah) wreszcie ma jakąś wiedzę i mogę go troszkę wypytać na temat alergii - dziękuję o ile pan nie kłamał czy coś bo jeśli tak to mój plan legnie w gruzach; przykra sprawa, że reakcja alergiczna to może być totalnie wszystko - ból głowy, uniesiony kącik ust, mrowienie, piszczenie w uszach, a nie tylko puchnięcie czy wymioty itd
pobrali mi krew po czym chcieli mocz, a nie pozwolili ruszać ręką - ruszyłam i zalałam się krwią :/
widziałam przez okno jak mokrymi chusteczkami sanitariusze dezynfekują rzeczy z karetki... na zardzewiałym płocie
błagam - jeśli ktoś ci mówi, że ma nerwicę to nie odpowiadajcie coś w stylu “też mam czasem zły dzień” bo to nie to samo, a potem i tak powiecie, że jestem wariatką i wszystko w mojej głowie, że mi się wydaje i przesadzam bo nie uśmiechnęłam się kiedy zakręciło mi się w głowie; mówię “mam IBS i GERD” odpowiedź “to pewnie alergie” “ok więc mam alergie” “przesada to pewnie tylko nerwy, albo się pani obżarła” “nie jem dużo” “no to ma pani anoreksję i nie dożyje kolejnych badań" daję im kartkę tego czego nie jadłam ostatnio bo się bałam “to co pani jadła hahaha powietrze?” no kurwa śmieszne “dzisiaj zjadłam jajko i się źle czułam po nim” “to niech pani nie jada jajek i śniadań w ogóle” “no dobrze, ale czemu mi szkodzi w takim razie?” “a tego to ja nie wiem, ale na pewno nie alergia bo wszystko sprawdziliśmy” “wszystko czyli co? bo miałam 12 alergenów jednego dnia i 12 drugiego” “wszystko to wszystko nie narzekaj”
kroplówka 4 godziny, a mi się chce siku, kiedyś z kroplówką się wstawało, a tutaj nie pozwalają, wgl zastanawiam się jak ona weszła we mnie skoro w nocy przypadkiem wyrwałam sobie wenflon bo się wiercę strasznie, bolało i nie mogłam ruszać ręką 2 dni zanim mi to wyjęli, a mogli już po 1 dniu bo nie było potrzebne meh
“ma pani idealne ciśnienie” - czyli niedobre bo zawsze mam niskie...
pochwalili moje żyły :3 i to, że mam 120% wydolności płuc - pytanie czemu mam taką nadwrażliwość na zapachy w takim razie (kiedyś mi powiedziano, że mam idealny kształt głowy więc wow)
moja desperacja - miałam zajęty kubek i chciałam wypić wodę prosto z czajnika, a już byłam tak zmęczona tym wszystkim, że chciałam sobie przypiąć słuchawki do ucha zamiast do telefonu, ale na szczęście miałam je na głowę i nie wsadziłam sobie nic w łeb 
widziałam przez okno też uroczą parę około 60 lat może mniej idącą za ręce i dającą sobie buziaka na pożegnanie awwww
ogólnie mam zajebistą intuicję bo wstawałam rano i miałam tak - dzisiaj dadzą surowego ogórka - bah ogórek - a dzisiaj jajo - bum i jest - nie wiem jak to robiłam :o
co wiedzą o mnie ludzie w szpitalu - nie wychodzę spokoju i ściszam radio jak leci polska piosenka lmfao
moja mama zawsze sika kiedy ja do niej dzwonię lol ale ja też przeważnie jestem w kiblu jak ktoś coś ode mnie chce
alergolog - “to skrobia kukurydziana jest z kukurydzy?” (widocznie lekarze mają mózg, ale w formalince)
“pani z czerwca to długo nie czekała” - czekałam od grudnia na czerwiec i potem przełożyli mi termin na sierpień 
ja tam dużo nie potrzebuję w sumie - woda, internet, łóżko, kibel, mydełko i chusteczki (no i ubranko)
jeśli ktoś po medycynie mówi ci, że mieszkanie oddzielnie (koszty) jak i  mieszkanie razem bez ślubu (grzech) są gorsze od koronawirusa to wiedz, że coś się dzieje 
miałam więcej rzeczy, a mniej miejsca zajęło przy pakowaniu - dziwne - ale ledwo dotaskałam się do taty żeby mi dalej pomógł wrócić do domu, teraz i tak nie zasnę bo świeża pościel i piżama ugh (ale zauważyłam, że nie przeszkadza mi już widok z okna w nocy, przynajmniej w blokach i szpitalach bo w domu nisko to jednak cringe trochę)
poduczyłam się jak robić biedronki z origami i przypomniałam sobie Braille’a więc nadrobiłam skille z kwarantanny troszku ;)
wnioski - żeby coś udowodnić musisz wpierw umrzeć - wtedy jest nikła nadzieja, że zrobią sekcję i zgadną co ci było
moim planem jest powrót do leków na nerwicę, które są również lekami od alergii co ich ponoć nie mam - niestety wpływają one na moje chore serce i mogą po latach wywołać raka, a potem znów trzeba będzie je odstawiać (withdrawal is awful), szczególnie jeśli mi tym razem nie pomogą wcale, matka się na mnie o to drze, ale i tak szkodzę sercu i brzuchowi stresując się i nie jedząc, a raka i tak dostanę od czegoś pewnie w końcu więc chcę jeszcze pożyć - wolę krótko niż wcale, jedynie egzystować ledwo to już wolę umrzeć (codziennie mam załamanie ostatnio - szczególnie jak ojciec mi powiedział, że będę musiała wychodzić z domu z opieką - co mi to da? ktoś popatrzy jak umiera? zje za mnie? będzie jak swatka obok mojej dziewczyny? podziękuję)
1 note · View note
poznajprawde · 7 years ago
Text
Starożytna wiedza
Oryginalne religie diametralnie różniły się od dzisiejszego fałszu. Uczyły one samodzielności oraz siły umysłu. Toth napisał: „rezultat duszy w życiu po życiu opiera się o wiedzę”. „Wiedza o przeszłych wcieleniach może zostać nabyta poprzez ćwiczenia oddechowe, przywołujące wspomnienia duszy”.
Ćwiczenia oddechowe wzmacniają aurę i stymulują Kundalini, które burzy blokady umysłowe. Wszystkie pierwotne religie kładły wielki nacisk na węża. Wąż symbolizuje także siłę znaną jako „kundalini”, leżącą zwiniętą u podstawy kręgosłupa. Wąż to także symbol leczenia i życia. Toth rzekł, że w zaświatach pytanie które się zadawało to „W jakim stopniu zmarła osoba osiągnęła prawdę w swym życiu przeciwko siłom zła”. 
Wiemy jak chrześcijaństwo i jego kohorty promują kłamstwa i dążą do utrzymania ludzi w ignorancji oraz pozbawienia prawdziwej duchowości. Ofiary tychże religii są odcięte od świata duchowego wraz z wszelkimi darami jakie mogłyby otrzymać. Ile z nich może dokonać projekcji astralnej swych duszy aby naprawdę doświadczyć astralu? Wymiar astralny jest miejscem gdzie z pewnością pójdą po śmierci. Wielu Satanistów posiada tą umiejętność, ma wiedzę i są obeznani z astralem. To dar od Szatana i olbrzymia pomoc dla tych, którzy opuszczą swoje ciało na stałe. Szatan jest tym, który daje wiedzę.
Prawda to patrzenie na życie własnymi oczyma. Uczymy się prawdy dla nas samych podczas gdy autsajderzy pozostają odciętymi od jakiejkolwiek duchowej pomocy ignorantami.
Kolejnym pytaniem Totha było „Czy zmarły przyjął życie na tyle by móc żyć po śmierci?” Życie jest po to, by żyć, uczyć się i doświadczać go w pełni. Judeo-chrześcijaństwo i inni przeciwdziałają temu {1}. Im więcej żyjecie, uczycie się i doświadczacie tym bardziej fachowi się stajecie; Szatan pragnie abyśmy stali się samowystarczalni. „Czy zmarły rozwinął charakter na tyle aby kontynuować swoją osobowość?” Siła jest tak ważna. Nasz charakter poddawany jest próbie gdy zawierzamy dusze Ojcu Szatanowi. Tym samym czynimy tu jeden z najważniejszych kroków w naszym życiu. Większość z nas śmiało sprzeciwia się wszystkiemu czym nas przez nasze życia indoktrynowano {2}. Tutaj pokazujemy naszą siłę charakteru, że nie jesteśmy manipulowani strachem, groźbami oraz rzeczami których tak naprawdę nie rozumiemy. To olbrzymi duchowy krok do wyswobodzenia nas i naszej duszy.
„Czy serce zmarłego jest prawdziwie otwarte duchowo?” Znowuż, jako Sataniści udowodniliśmy że jesteśmy otwarci duchowo. Nie odcięliśmy się tak jak wyznawcy innych religii którzy nie chcą kwestionować lub zbadać czegokolwiek poza to, czego ich uczono.
Toth rzekł „Wiedza daje moc do działania w prawdzie i daje życie, podczas gdy ignorancja zaślepia wzrok i powoduje śmierć.” „Śmierć sama w sobie jest powodem niewiedzy.” „Istota ludzka potrzebuje mapy by podróżować tak w tym życiu jak i poza.”
„Jak możesz podróżować w życiu, po śmierci nie znając drogi?”,  „Nikczemnością duszy jest ignorancja a cnotą jej wiedza.”,  „Żyj życiem a nigdy nie umrzesz.”
Ojciec Szatan i Jego Demony dzielą się tą wiedzą. Spójrzcie wstecz na to jak rozwinęliście się duchowo od momentu przyjścia do Szatana. Osiągnięcie mistrzostwa we wszystkich dziedzinach magii jest ważne. Przy czarnej magii uczymy się samoobrony oraz egzekwowania sprawiedliwości, psychicznie. Jest to rzecz najcięższa do opanowania i najbardziej opłacalna, jako że stajemy się nieustraszeni i wolni. Stajemy się pewni swych umiejętności, gdyż możemy być śmiertelnymi wrogami. Nigdy więcej nie musimy już znosić dręczenia nas.
Demony są wszystkimi tymi Pierwotnymi Bogami, większość była bardzo przyjazna i spędzała wiele czasu z ludźmi. Ponieważ liczba Ich była mniejsza, byli nienawidzeni, wygnani i przeklęci przez pozostałych bogów za dzielenie się wiedzą z ludźmi. Wiele starożytnych tablic i bibliotek zostało spalonych, niszcząc wszystkie informacje w celu odcięcia jakiegokolwiek ludzkiego kontaktu z Dawnymi Bogami którzy promowali wiedzę i naukę. Z większości Dawnych Bogów zrobiono potwory, Demony i inne złowrogie obrazy jakie tylko przyszły do głowy w celu zniszczenia wszelkich związków z ludźmi.
W miarę jak się sami przekonujecie, wasz Demon Strażnik jest bardzo przyjazny/a i otwarty/a na kontakt z wami. Chcą pomóc wam uczyć się i dorastać duchowo, stając się silnymi i zdolnymi Satanistami.
Toth napisał także: „Istoty ludzkie muszą zostać oświecone w celu znalezienia swej drogi w ciemności. Oświecenie oznacza tu stanie się rozważnymi podróżnikami nabywającymi wiedzę w drodze, zrozumienie lokalnego języka oraz przyjaźń z innymi podróżnikami. Wszyscy jesteśmy podróżnikami w wieczności.”
Ojciec Szatan i Jego Demony są chętne nam pomóc. Powinniśmy być bardzo wdzięczni.
Źródła:
Ramses Seleem - The Illustrated Egyptian Book of the Dead: a New Translation with Commentary 2001.
 Papirus Ani 
Papirus Hunefera 
Papirus Enhaia
---------------------------------------------------
{1} Łk 14:26 „Jeśli ktoś przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem.” – chrześcijaństwo, będąc programem nieludzkim, autodestrukcyjnym powoduje w swych wyznawców degenerację na wszelkim poziomie. Żadną tajemnicą jest natomiast jak istotna jest samoakceptacja oraz samorealizacja, czy inne dążenia, przed którym chrześcijaństwo powstrzymuje swych niewolników 
{2} naturalnie nie oznacza to, że mamy wszystkim wszem i wobec ogłaszać że jesteśmy Satanistami, gdyż konsekwencji można się domyślić; zdrowy rozsądek przede wszystkim
13 notes · View notes
diassaveratzanoworld · 4 years ago
Text
“Thor: The Dark World” - nie tak udany, ale okej.
Dobrze, a teraz kilka słów o The Dark World, bo obiecałam podzielić się moimi przemyśleniami. Hmm... Od czego tu zacząć? Ten film był... dziwny... Obejrzałam go kilka razy (no, mniej razy niż Avengers i pierwszego "Thora"), a i tak nie wszystko z niego rozumiem. Zacznijmy od głównego villaina. Był on dość płytki, nie przekonywał mnie. Po pierwsze - niejasna jest jego motywacja. Albo po prostu głupia. Już chyba tylko gorszy był główny Zły z trzeciego Iron Mana. Tak czy owak Malekith to dziwna postać. Rozumiem, że chciano jakoś wprowadzić do MCU kolejny Kamień Nieskończoności, czyli Eter, ale działanie Mrocznych Elfów nijak nie ma sensu. Co oni tak naprawdę chcą osiągnąć? Bo zniszczenie całego wszechświata, pogrążenie go w mroku, to jakiś taki słaby cel. Już więcej motywacji ma Thanos z tą swoją misją wymazania połowy życia - po historii Tytana można nawet zrozumieć jego postępowanie. Tymczasem Malekith jest miałki. Nie wzbudza nie tylko ciekawości, ale nawet i lęku. Już lepszym od niego Złym jest jego generał - Algrim, znany również jako Kurse. Ten to przynajmniej jest potworem jak się patrzy :) Muszę przyznać, że chociaż Mroczne Elfy i ich statki fajnie wyglądają. To na plus. Na minus - jak zwykle, postać Odina. Znów dał popis swojej ojcowskiej troski. Jednego syna niemal by skazał na śmierć (do dziś zgrzytam zębami na wspomnienie, jak powiedział Lokiemu: "Your birthright was to die!"), natomiast drugiego kompletnie olał - zwłaszcza jego życie uczuciowe. Bo co by powiedział mądry rodzic, widząc, jak jego dziecko tęskni za swoją drugą połówką, jak cierpi i ma złamane serce? Porządny rodzic by pocieszał, zrozumiał uczucia dziecka. Tymczasem Odin dał Thorowi "mądrą" radę, aby ten zapomniał o Jane - i co więcej, Odin najchętniej by zeswatał Thora z Sif :P I na tym nie koniec. Jak Thor przyprowadza Jane do Asgardu, Odin publicznie obraża dziewczynę, wręcz ją poniża. Aż się dziwię, że Thor zareagował na to spokojnie, a miał pełne prawo przyłożyć ojcu w zęby :P Chociaż pewnie po takiej akcji wylądowałby w celi obok Lokiego, ale jaką by miał satysfakcję! Tak czy owak Odin bardzo się wywyższa i myśli, że wszystko co robi i powie jest najmądrzejsze i najlepsze. Jakkolwiek Thorowi życzę dobrze i wkurza mnie postępowanie jego ojca, tak muszę wspomnieć o kolejnym minusie tego filmu. A mianowicie o związku Thora z Jane. Nie wiem czemu, ale widzę tu wyraźne popsucie tego wątku. No oboje nie pasują mi do siebie za bardzo. Chciano na ekranie przedstawić wielką miłość, ale... Kurczę, czy to naprawdę jest miłość? Słabo mnie w każdym razie ona przekonuje. Chwaliłam sobie wątek miłosny w pierwszym Thorze. Rozumiałam nawet, czemu nasz bóg piorunów tak szybko i mocno się zakochał. W sumie podczas swojej banicji na Ziemi to Jane jako pierwsza wyciągnęła do niego rękę, pomogła mu. Ujęła go życzliwością, mądrością, zaufaniem. Miał prawo chłopak się zakochać. Mogę nawet powiedzieć, że Jane zmieniła go na lepsze. I nawet mi się to podobało. Ale później ten wątek kompletnie zaprzepaszczono. Thor tak rozpaczał po zniszczeniu Bifrostu, ale później był na Ziemi podczas całych "Avengersów" i ani razu nie skontaktował się z Jane, ba, nawet o niej nie wspomniał. Ja wiem, miał ręce pełne roboty, Loki, Teserakt i inne ważniejsze od dziewczyny sprawy, no ale gdzie ta wielka miłość? No i teraz w TDW powracają do tego wątku i znowu starają się przedstawić Thora i Jane jako idealną parę. Tylko już mi to tutaj trochę zgrzyta. Żeby nie było - ja Natalie Portman jako aktorkę bardzo lubię, ale tutaj jako Jane wyszła, no, trochę płytko... W dodatku jakoś kompletnie nie ma chemii pomiędzy Jane i Thorem, zupełnie, jak by spotkały się dwie obce osoby i ktoś próbował sparować je na siłę... Tak to odczuwam. W scenariuszu, czyli na papierze, ta miłość nawet nieźle wychodzi, ale zagrana we filmie jest dość przeciętnie przedstawiona. Dammit, muszę przyznać, że nawet więcej chemii jest między Thorem i Lokim i nie oszukujmy się - jak występują ze sobą w duecie, to kradną cały film. I to właśnie jest wielki plus TDW. Nareszcie są zmuszeni ze sobą współpracować i wychodzi to naprawdę nieźle - aż miło widzieć, że obaj bracia mogą się tak świetnie dogadywać. Szkoda natomiast, że taki smutny koniec spotkał Friggę. Naprawdę ją lubiłam, była przeciwieństwem Odina - kochającym i troskliwym rodzicem. Żałuję w sumie, że we filmach tak mało było pokazanych jej relacji z synami. Przydałoby się więcej. Chociaż przyznać muszę, że więź łącząca ją z Lokim musiała być wyjątkowa - on tak bardzo przeżył jej śmierć. I w sumie ta śmierć była kołem napędowym filmu i z pewnością przyczyniła się do tego, że Loki zaczął się zmieniać i przeszedł z etapu villaina do antybohatera. Co jeszcze... Najbardziej wzruszająca scena to był pogrzeb Friggi oraz "śmierć" Lokiego. Rany, aż mnie coś ściska w gardle, jak sobie przypomnę tę smutną scenę. Aha, z ciekawostek - kiedy to kręcili, naprawdę chcieli uśmiercić Lokiego, dopiero potem w scenariuszu zmienili co nieco, abyśmy mogli dłużej cieszyć się naszym ukochanym bohaterem ^^ Tak czy owak bardzo piękna i pełna emocji scena... Natomiast pewne działania postaci nie mają w tym filmie zupełnie sensu. O motywacjach Malekitha już pisałam. Nie jarzę też kompletnie, o co chodziło Heimdallowi, kiedy zawołał Odina i przyznał się przed nim do zdrady. Nie mógł po prostu siedzieć cicho? Gdyby nic nie powiedział, Thor, Loki i Jane pewnie nie musieliby uciekać przed strzelającą do nich flotą powietrzną Asgardu. Odin to w ogóle dziwnie się zachowywał. Najpierw miał pretensje do Thora, że ten sprowadził dziewczynę do Asgardu, a później, jak Thor chciał ją wywieźć, aby nie narażać pałacu na kolejny atak Mrocznych Elfów, Odin mu odmówił. No to niech się wreszcie Odin zdecyduje - chce zatrzymać Jane (wraz z Eterem) w swoim królestwie, czy nie? Nie pojmuję też zupełnie, jak Thor mógł zostawić Lokiego, martwego czy nie, na tym paskudnym i zimnym pustkowiu... No tak się nie robi swoim bliskim... :( :( Nie wiem też, po co Selvig latał goły po Stonehenge (chociaż wielkie brawa za odwagę dla aktora, bo naprawdę się do tej sceny rozebrał :)) No i jeszcze na końcu Thor odmówił przejęcia tronu... Coś nie bardzo ma ochotę zasiadać na Hlidskjalfie. Dziwne to, zwłaszcza, że w pierwszym filmie tak bardzo pragnął być królem (a nie był na to gotowy tak naprawdę...) Realizacyjnie film był nawet całkiem niezły. Miło zobaczyć Asgard w całej swojej świetności (o, i nawet wiadomo teraz, że i tam czasami bywa zimno...), miło zobaczyć, chociaż tylko przez chwilę, ponownie Jotunheim. Sceny walk i pościgów były nawet całkiem spoko. No i Londyn, moje ukochane miasto :D (przynajmniej raz nie Hameryka stała się obiektem najazdu obcych z kosmosu). Było sporo humoru, było też sporo powagi. Tak czy owak film może nie najlepszy, ale wystarczająco dobry, abym się nie nudziła. Dałabym mu jakieś 6/10 punktów.
0 notes
madaboutyoumatt · 5 years ago
Text
Josh
Dla Małego to wszystko było takie łatwe. Takie proste.
Siedział przed nim i recytował formułki ze szkoły, jak w jakiejś kampanii antynarkotykowej. Zaczynasz od zabawy, potem nie widzisz znaków ostrzegawczych i kończysz uzależniony. Wymieniał mu te wszystkie powody, jakby rozumiał sytuację, a tak naprawdę nie rozumiał niczego.
Josh miał jakieś surrealistyczne wrażenie, ze w tym momencie właśnie w tym miejscu byli – w szkole. On na miejscu ucznia, siedzącego w ławce, słuchającego wykładu na temat złego zachowania, jak się kończą takie zabawy, od jakiegoś nauczyciela, wychowawcy. Albo wtedy, kiedy siedział na kanapie u siebie w domu, a jego mama delikatnym głosem próbowała dotrzeć do niego, zniechęcić do imprezowania i późnego wracania do domu. Ostatnia, racjonalna deska ratunku.
Nie wiedział tylko dla kogo – siebie czy dla niej.
Tak samo proste dla niego było ustalenie sytuacji. Josh wiedział o konsekwencjach, ale i tak to zrobił, więc pewnie nie miał skrupułów, albo nie dbał o niego. Nie martwił się jego opinią, tym co Matt o nim pomyśli. Albo doskonale to wiedział, ale było mu wszystko jedno.
Czy naprawdę Josh był takim typem człowieka? Czy Matt nie rozumiał, ze siedział przed nim człowiek, który nie podejmuje takich decyzji pochopnie. Który nie kończy w rynsztoku, bo nie dbał o ten związek. Bo było tyle ludzi w tym mieście, kraju, na cholernej planecie, i nie potrzebował akurat Małego, aby przejmować się jego zdaniem?
Albo… Albo bolało go to, ze pomimo wagi ich związku, Josh i tak zdecydował się zapalić? Jakby Matt przegrał walkę z narkotykami, co było śmieszne.
To Mały go trzymał w garści, a nie narkotyki, praca czy imprezy.
Zawsze był na pierwszym miejscu, jako priorytet, coś nieodłączanego i integralnego. Co nie oznaczało, ze rozumiał sytuację i Josha.
Miał za to swoje przekonania i zdanie, do którego miał pełne prawo. Miał tez jakąś wizję Josha w głowie, dlatego go usprawiedliwiał. Dlatego nie widział tych ewidentnych dowodów na jego palenie, staczanie się. Tworzył obrazek, który mu pasował i to jego się trzymał.
Może w jego oczach Josh był święty? Może wcale nie robił tylu głupich rzeczy, które robili inni? Może nigdy nie spił do stanu nieprzytomności? Nie pamiętał imprez i nocy, bo był tak naćpany? Nie zaliczył jakiejś przypadkowej dziewczyny? Nie pobił się tylko po to, aby rozładować napięcie? Nie trzymał w dłoni broni, będąc tak blisko..?
Może on sam był temu winny, nie mówiąc o tym na głos, a zamiast tego ukrywając? Chowając pod dywan, zakopując tak daleko, ze on sam tego nie widział. Pod powierzchnię, głęboko i jeszcze głębiej.
Matt zawiódł się czymś takim, jak głupie wzięcie cholernych trzech buchów. Niczego więcej. Nie był nawet na haju, a ten już robił mu wykłady, wyrażał pełne dezaprobaty słowa, o tym jak Josh go zawiódł.
Gdyby tylko wiedział.
Josh nie był zdołowany, ale pobłażliwy, nawet nieco cyniczny. W jakiś totalnie niewłaściwy sposób, czuł ze od początku miał rację.
Matt nie był i może nigdy nie będzie w stanie tego zrozumieć.
Podniósł się, wychodząc z jego przestrzeni. Otwierając szeroko okno w kuchni i salonie, biorąc popielniczkę i siadając przy stoliku. To nie była żadna manifestacja, Josh po prostu chciał zapalić, a nie chciał od niego uciekać.
- Zmienić to wszystko dla Ciebie? – spojrzał na niego, z fajką w dłoni. – Nie zrozum mnie źle, ale wiesz cholernie dobrze, ze to niemożliwe. Mogę zmienić pewne rzeczy, postarać się. Zrobiłem to Matt. Nie chodzę na imprezy co tydzień, alkohol piję raz na parę dni, jeśli w ogóle – wyliczał na palcach. – Nie jemy śmieciowego żarcia, bo robisz obiady, za co jestem wdzięczny. Sam nie umiem gotować, ale jeśli muszę, to tez się staram zjeść cos poza kebabem. Chodzę na trzy treningi w tygodniu, aby mieć czas wieczorami dla Ciebie. Nie siedzę na nadgodzinach, bo zwyczajnie ich nie ma. Jestem znudzony moją pracą, tym, ze w kółko robię to samo i stoję w miejscu, ale rozwój oznaczałby wyjeżdżanie na weekendy do Londynu, na jakieś kursy albo pracę zdalną – zaciągnął się mocno. Nie mówił o tym na głos, ale to było między nimi. – Takie wieczory jak wczoraj zdarzyły się w tym roku może… Osiem, dziesięć razy? Mamy wrzesień. Maksymalnie dziesięc razy spiłem się i porządnie bawiłem od dziewięciu miesięcy. Maksymalnie pięć razy paliłem od kiedy jesteśmy razem. Chcesz żebym przestał palić w ogóle? Nie pił? Porzucił poranne bieganie? Widziałeś mnie po szpitalu i moim ojcu, więc spójrz na mnie i powiedz mi, czy to naprawdę dobre rozwiązanie.
1 note · View note
dariusblogpl · 6 years ago
Text
Kolumna Zygmunta, jeden z symboli Warszawy, kryje opowieść o homoseksualnej miłości
Tumblr media
3 stycznia 1619 roku, czyli dokładnie 400 lat temu, wszedł w życie rozejm w Dywilinie. Dzięki niemu Rzeczpospolita Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego osiągnęła największy w swojej historii rozrost terytorialny. Powierzchnia państwa wraz z ziemiami lennymi, przekroczyła 1 mln km2.
Co ciekawe, dość powszechnie, acz błędnie, podaje się, że Rzeczpospolita w apogeum swojego rozwoju miała 990 tys. km2. Taką powierzchnię i owszem miała, ale dopiero po tym, gdy odpadły od niej północne Inflanty.
Warto też przypomnieć, że w roku 1619 panował nielubiany dziś w Polsce król Zygmunt III Waza. I gdyby nie jego syn Władysław Waza, któremu zawdzięczamy kolumnę Zygmunta stojącą przed Zamkiem Królewskim w Warszawie, nie mielibyśmy w kraju żadnego pomnika tego władcy - Radosław Sikora.
Dodam Władysław Waza, zbudował kolumnę Zygmunta, kto protestował kościół katolicki po to pogański pomnik.
Tumblr media
Kolumna Zygmunta, jeden z symboli Warszawy, kryje opowieść o homoseksualnej miłości i konflikcie między księciem Władysławem i jego ojcem, królem Zygmuntem III.
Tylko nieliczni wiedzą, że Kolumna Zygmunta - najstarszy zabytek w mieście, został wzniesiony po konflikcie między ojcem ultra-konserwatystą katolickim i jego homoseksualnym synem. Istnieje sporo dowodów na homoseksualizm króla Władysława IV Wazę. Powiązanie emocjonalne syna króla z Adamem Kazanowskim odnotowano kilku znanych osób, na początku 17 wieku.
Król Zygmunt III Waza chciał jego niesforny syn był jego następcą. I aby ułatwić jego wybór na króla, kupił dworską posiadłość Boboli w pobliżu Krakowskiego Przedmieścia w Warszawie i przebudowano budynek do godnego zamieszkania, i trafił do jego syna. Z kronik, można stwierdzić, że był to jeden z najpiękniejszych i najdroższy pałaców w Europie w tym czasie. Młody Władysław oddał go jako prezent dla jego ukochanemu Adamowi Kazanowskiemu, tak piękny prezent stanowił wyraz miłości Władysława. Od tego czasu budynek ten został nazwany pałac Kazanowskiego. Kiedy król Zygmunt dowiedział się o tym, oszalał. Było wiele konfliktów między ojcem i synem, ale to był największy. Król nakazał uszczelnienie zamku. Nikt nie mógł przewidzieć, jak ta sytuacja by się podtoczyła się szczególnie dla Kazanowkiego, jeśli król nie umarł nagle. Podobno Władysław Waza miał "wyrzuty sumienia", a ze względu, że nie pogodził z ojcem przed śmiercią.
Więc postanowił upamiętnić go jakoś. Pomysł zbudować kolumnę, która miała upamiętnić Zygmunta III Wazę, spotkał się z niespodziewanym oporem. Polska szlachta nie chciała. I z tego powodu, że nie są zadowoleni z rządów króla. Kościół katolicki twierdził to pogańskie zwyczaj rzymski zbudowania kolumn w chrześcijańskim kraju nie powinno taki kolumn budować. Odporność kościoła miał większą wagę, ponieważ klasztor bernardynów był właścicielem ziemi, gdzie planowano zbudować kolumnę. Jednak po wielu próbach, Władysław wzniósł kolumnę. Dziś jest symbolem Warszawy, która też jest związany bardziej z katolickiego konserwatyzmu niż z skandalem rodzinnym, powiązanym homoseksualizmem.
Więcej o historii króla homoseksualiście, to nie tylko był Adam ale trójkąt miłosny: Waza-Kazanowski-Ossoliński przypomina działacz LGBT z Poznania Sergiusz Wróblewski, jak pisze fragment:
Władysław IV Waza, jego młodzieńcze upodobanie do przystojnych rówieśników zostało zaświadczone znacznie obszerniej w źródłach z epoki i trafiło do poważnych opracowań historycznych. Poważnych, czyli, jak łatwo zgadnąć, nie ma o tym ani słowa w Wikipedii, choć poświęcone Władysławowi IV hasło zajmuje kilka ekranów. Stwierdza się tam tylko, że w życiu osobistym król nie zaznał szczęścia i długo zwlekał z zawarciem małżeństwa.
Gdy w 1617 r., tuż przed wyprawą królewicza Władysława na Moskwę, Jerzy Ossoliński, późniejszy Kanclerz Wielki Koronny, podejmował służbę na dworze młodego Wazy, natknął się w otoczeniu królewicza na człowieka, o którym wiele i zawsze z niechęcią pisze w swojej autobiografii. Był to niejaki Stanisław Kazanowski, urodzony w tym samym co oni, 1597 roku. Wszyscy trzej mieli więc w czasie wyprawy po 22 lata. Polski historyk Ludwik Kubala („Jerzy Ossoliński", 1883,1924) opisując rywalizację obu dworaków o łaski królewicza, jakby mimochodem, z iście dziewiętnastowieczną naiwnością (ale kto wie?), rzuca ciekawe światło na stosunek łączący młodego Władysława z jego rówieśnikiem Kazanowskim. Oto, co pisze m.in.:
Ten młody człowiek... złączony był już od dawna ścisłą przyjaźnią z królewiczem. Wychowali się razem i kochali się jak bracia. Wybierając się na wyprawę moskiewską, królewicz wyprosił, a raczej wymógł na ojcu, że dano mu przyjaciela do pokoju i do jego sypialni. Było coś cygańskiego w tym młodzieńcu. Czarne kręcone włosy, śniada cera, lubieżnie wyrzucone usta, uśmiech dwoma rzędami pereł ozdobiony, wielkie i niespokojne oczy, ruchy kocie, przymilające się, gdy się chciał komuś podobać, a pełne leniwej pogardy, kiedy kogo lekceważył. Mienił się jak brylant w różne kolory: raz był uprzejmy i miękki, to znów szorstki w obejściu, raz żywy, dowcipny i pełen niewyczerpanych pomysłów, to znów leniwy i śpiący; raz bojaźliwy i grzeczny, to znów zuchwały i gbur - jak mu było wygodnie. Kochał swego królewskiego przyjaciela, nie miał wielkiej ambicji, lubił przepych i zabawy, a pewny wzajemności Władysława, drwił sobie z Ossolińskiego, z senatorów i komisarzy Rzeczypospolitej, którzy go za złego ducha młodego pana uważali.
Problem homoseksualizmu w polskiej literaturze tego okresu nie istnieje. Polska - szlachecka świadomość nie przyjmowała faktu istnienia takiej inności.
Tymczasem obóz Władysława IV stał się uczestnikiem najbardziej niespotykanych zdarzeń w historii polskiego homoerotyzmu. W otoczeniu królewicza jawnie toczono spory o to, kto zostanie jego kochankiem. Jednym z pretendentów był Jerzy Ossoliński przyszły kanclerz koronny, który był młodzieńcem niezwykłej piękności. Był on tłumaczem tekstów z języka niemieckiego i jednym z pokojowych królewicza. Król wybrał jednak na swojego towarzysza Stanisława Kazanowskiego chłopca o czarnych kręconych włosach, śniadej cerze, pięknych perłowych zębach oraz dużych niespokojnych oczach. Zawiedziony w swych oczekiwaniach Ossoliński usiłował pocieszyć się wojewodzicem lubelskim Jakubem Sobieskim, ojcem Jana III. Do końca wyprawy pozostali już razem. Zanim Ossoliński został definitywnie odsunięty od boku Władysława, miał szansę stać się faworytem królewicza. W liście do ojca z 1 maja 1617 roku pisał:
Stał królewicz w Dworze i pokojach Biskupich, łożnica w ostatnim pokoju była, z którego szedł ganek kryty ku Kościołowi, a z niego schody i drzwi za mur zamkowy nad rzekę. Więc, że się w łożnicy swojej ze mną, a z Kazanowskim, najczęściej królewicz bawił, rozkazawszy odźwiernym, aby nikogo inszego nie puszczali, wzięli stąd podejrzenie Komisarze i insi Dworzanie, że na wszeteczeństwie ten czas królewicz trawi, a że my przez one sekretne drogi, jemu do takowej zabawy posługujemy.
Przerażony swoim stanem zdrowia Stanisław wybłagał u Władysława, aby jego miejsce zajął młodszy brat Adam. Król początkowo nie chciał go przyjąć, ale później, jak pisze Bohomolec, tak się w Adamie zatopił, iż o Stanisławie całkiem zapomniał.
Tak kończy się wielki romans polskiego króla, a jednocześnie zaczyna nowy z Adamem, którego kochał już do końca życia, obdarowując najwyższymi urzędami państwowymi i najbogatszymi starostwami.
0 notes
chojraczek · 8 years ago
Text
Your Guardian Angel - Rozdział Trzynasty
- No więc... opowiadaj.
Harry podrażnił swoje gardło kolejnym łykiem ostrej tequili, zanim przemówił:
- Nie ma co. To naprawdę nie jest nic wielkiego.
- Nic wielkiego? - Peter wytrzeszczył na niego swoje oczy. - To za dwa dni. Harry, to musi być ktoś wyjątkowy, skoro chcesz przedstawić ją ojcu.
Głośna muzyka dudniła im w uszach, a neonowe światło, rozproszone po całym pomieszczeniu raziło w oczy i utrudniało podjęcie jakiejkolwiek konwersacji. Musieli zatem usiąść w najodleglejszym kącie, z dala od zgiełku i pochylać się do siebie, gdy mówili. Harry chciałby choć raz spotkać się z nim w innych okolicznościach, ale tak naprawdę nie łączyło ich zbyt wiele. Przyszły szwagier interesował się czymś zupełnie innym, w tym nie preferował cichych i spokojnych miejsc, takich jak kawiarnia czy zwykła ścieżka w parku.
- Czy to Holley?
Usłyszawszy jego pytanie, Harry prawie zakrztusił się drinkiem. Posłał Peterowi niedowierzające spojrzenie, jakby to, co powiedział, było najbardziej niedorzeczną rzeczą, jaką kiedykolwiek mógł usłyszeć.
- Zwariowałeś? To przyjaciółka Michelle.
- Wiem, ale myślałem, że coś jest między wami. Widziałem, jak się na ciebie patrzy.
- Daj spokój, to obłęd - burknął, kręcąc swoją głową. Nie ukrywał jednak, że fala gorąca przeszła przez jego ciało, gdy mężczyzna wspomniał o Holley. Nie chciał, aby ktoś kiedykolwiek się o nich dowiedział, a już szczególnie jego własna siostra. - Nawet gdyby, to Holley wyjeżdża do Paryża. To nie miałoby sensu, pakować się w coś, co za chwilę się skończy.
Słowa uciekły z jego ust, zanim mógł zastanowić się nad ich sensem. Wiedział bowiem, że było to tylko po części prawdą - zdawał sobie z tego sprawę każdego dnia, że mimo wszystko warto. Ktoś pozwalał mu uświadamiać to sobie coraz częściej.
- Skoro tak uważasz - poddał się Peter, wzruszając swoimi ramionami. - W takim razie... znam ją? Czy to Amber?
- Nie, to nie Amber - ponownie pokręcił swoją głową na znak protestu z cichym westchnieniem. - Nie znasz... jej. Z resztą, nie przejmuj się tym, to nie jest nawet nic poważnego.
- Chyba serio nic z ciebie nie wyciągnę. Michelle będzie zła.
Harry poczuł nieprzyjemny uścisk w żołądku na wyobrażenie złej Michelle, która odkrywa, kim jest tajemnicza kobieta. A raczej kim nie jest. Czy byłaby w stanie być na niego zła, że zaczął żywić nawet jemu nieznane uczucia to mężczyzny, zamiast do kobiety? To nie była jego wina, to nie była wina Louisa. To wszystko przyszło samo.
- Nie wiem, czy będzie. Ale mam nadzieję, że nie.
Cały czwartkowy wieczór przesiedział z Peterem w klubie. Nie myślał nawet o tym, aby rzucić okiem na kogoś w pobliżu, bo nie czuł już takiej potrzeby. Odkąd poznał Louisa, myślał już tylko o nim. Myślał o nim nawet wtedy, gdy nie chciał, i gdy próbował przestać, myślał o nim dwa razy intensywniej. O jego słodkich ustach, o błękitnych jak ocean oczach i o ich jutrzejszym spotkaniu. Nim nadszedł piątek, przez cały ten tydzień nieco się wyciszył, oddając się pracy i tym samym swojej pasji. W domowym zaciszu, wieczorami, pozwalał sobie na rozmyślanie i modlitwę, przez co czuł się bardziej zrelaksowany i cierpliwy.
Ale gdy nadszedł piątek, nie mógł skupić się na pracy. Z rosnącym niepokojem wyczekiwał piątej, a kiedy w końcu nastała upragniona godzina, niemal wybiegł z salonu. Nie zdołał nawet zapiąć guzików swojego płaszcza, więc szedł tak rozpięty, szybko przebierając swoimi długimi nogami. Słońce wisiało jeszcze na niebie, gotowe, aby niebawem zniknąć za horyzontem, czemu uważnie się przypatrywał. Lubił obserwować, jak kolory rozlewały się na niebie i rozmywały, ustępując kolejnym, ciemniejszym barwom. Ale nie za często miał do tego okazję, twierdził, że było to stratą cennego czasu.
Niemal podskakiwał, gdy szedł prosto do stanowiska z chłodnymi koktajlami, a na jego twarz wstąpił mały uśmiech. Co więcej, ten poszerzył się, gdy dostrzegł miotającego się w te i wewte Louisa, który przykładał się do swojej pracy najlepiej, jak mógł. Nieważne, czy była to praca marzeń - mimo zmarszczonych brwi z wysiłku, uśmiechał się delikatnie, gdy wkładał słomkę do kubka. Jednak gdy jego wzrok zatrzymał się na Harrym, jego uśmiech poszerzył się, a róż oblał policzki. Pomachał mu i odwrócił się, aby powiedzieć coś swojemu współpracownikowi.
Mimowolnie uśmiech Harry'ego również się poszerzył. Podszedł w końcu do lady, stojąc za jedną klientką i starał się udawać, że przyszedł tutaj po prostu po to, aby kupić koktajl. Oboje jednak, i on i Louis wiedzieli, że tak nie było.
- To co zwykle - rzekł, gdy znalazł się naprzeciwko Louisa.
- To co zwykle? Nie przypominam sobie, aby był pan naszym stałym klientem - odparł Louis bardzo poważnym głosem.
Harry podparł się dłońmi o blat i nachylił się do Louisa, spoglądając mu głęboko w oczy. Patrzył tak długi czas, dopóki Louis nie wytrzymał i zachichotał cicho, odwracając głowę w bok.
- Ty nie umiesz się bawić.
Natychmiast zabrał się za robienie zamówienia, posyłając mu ukradkowe spojrzenia. Harry w tym czasie rzucił banknot na ladę.
- Długo będę na ciebie czekał?
- Jakieś... dziesięć minut.
Po chwili Louis wcisnął kubek w dłoń Harry'ego, który pociągnął łyk ze słomki, bardzo powoli i ostrożnie. Następnie przysunął słomkę do ust zaskoczonego Louisa.
- Harry, jestem w pracy.
- No spróbuj - polecił.
Mężczyzna westchnął cicho i zrobił to, a kiedy Harry spojrzał znów na swój kubek, był do połowy pusty.
- Wypiłeś połowę!
- Ups? - Louis ponownie zachichotał, wzruszając ramionami i oblizał swoje usta. - Dzięki, akurat miałem ochotę na smoothie.
Harry zmrużył swoje oczy, ale nic nie powiedział. Chciał tylko udawać złego, bo ani trochę nie był na niego zły, choć takie chciał stwarzać pozory, aby się z nim podroczyć. Stanął obok stoiska, aby przepuścić jednego z ostatnich klientów i dopijał resztki swojego koktajlu dalej, czekając na Louisa, który już za chwilę skończyć miał swoją pracę.
Wyrzucił pusty kubek do kosza na śmieci w momencie, w którym Louis dołączył do niego, zakładając swoją kurtkę. Miał wyraźne wypieki na policzkach i potargane włosy, które jednak ukrył pod butelkową zieloną czapką.
- Zapnij się - wymamrotał cicho, chwytając za guziki w płaszczu Harry'ego i zaczął je zapinać, jeden po drugim. Sam Harry obserwował jego drobne palce, ale nie długo, bo widok jego grubych, gęstych rzęs z góry był o wiele ciekawszy i wręcz zapierający dech w piersi. - Chyba nie chciałeś tak wyjść.
- Tak naprawdę przyszedłem tutaj w niezapiętym płaszczu.
- Harry! - Louis spojrzał na niego karcąco. - Jesteś bardziej głupi, niż myślałem.
- Myślałeś, że jestem głupi? - zaśmiał się, totalnie rozczulony jego postawą. Wyglądał, jakby się troszczył i obchodziło go zdrowie i samopoczucie Harry'ego, co kompletnie go zaskoczyło. Wydawało mu się, że dawno nikt nie troszczył się o niego w taki sposób.
- A nie jesteś? - w końcu cofnął swoje ręce i ruszył w stronę wyjścia, z Harrym depczącym mu po piętach.
- A ty gdzie masz rękawiczki?
- Zapomniałem.
Kiedy opuścili budynek, niemal od razu uderzył w nich podmuch zimnego powietrza. Nawet Harry'ego przeszedł dreszcz, a na ciele pojawiła się gęsia skórka z powodu panującego mrozu. Wydawało się, że wraz z idącą wiosną, mróz zaczął ustępować, ale dzisiejszego wieczoru nic tego nie zwiastowało. Zastali jedynie powoli zachodzące słońce, które nijak miało się do temperatury.
- Chcesz iść na spacer? - Harry spytał po chwili, gdy szli tak, nic nie mówiąc, po prostu ocierając się ramionami.
Louis odwrócił swoją głowę w jego stronę, a wtedy ich spojrzenia się spotkały. Wzrok Harry'ego z jego oczu przesunął się natychmiast na ręce Louisa, opuszczone luźno po obu stronach jego ciała. Nie zastanawiał się długo nad tym, co tak bardzo chciał zrobić, ponieważ pragnął zrobić to właśnie w tej chwili. Złapał go za przedramię, a później powoli i bardzo niepewnie przesunął swoją dłonią w dół. Sunął nią tak długo dopóty, dopóki nie spotkała się z chłodną i drobną dłonią Louisa. Chwycił ją już bardziej pewnie i zdecydowanie, a następnie płynnie wsunął swoje palce między te Louisa, splatając je.
Trzymał ją już któryś raz od tak długiego czasu, ale trzymał ją po raz pierwszy w taki sposób. Była niesamowicie miękka i delikatna, a skórę miała alabastrową i aksamitną. Czuł się, jakby trzymał coś cennego. W pewnym sensie tak było. Chował ją w swojej większej dłoni i mógł chronić ją przed wszystkim, co ich otaczało. Sekundy mijały, a ich dłonie pozostawały złączone - żaden z nich nie cofnął swojej. Harry miał nawet wrażenie, że poczuł delikatny uścisk, jakby miało być to zapewnienie, że nie tylko on tego chciał.
Gdy Harry odniósł swoją głowę ponownie, aby na niego spojrzeć, Louis powiódł wzrokiem do ich dłoni. Rozchylił swoje przekrwione od przygryzania usta, ale żaden dźwięk się z nich nie wydobył. Jego policzki były zaróżowione, prawdopodobnie od mrozu, chociaż mógł się mylić.
- Tak - w końcu odpowiedział miękko po dłuższym czasie. - Chcę iść na spacer.
Mogło wydawać się to trochę dziwne, w końcu to niecodzienny widok tych dwóch mężczyzn, trzymających się za ręce i kroczących ulicami Anglii. Co prawda nie było to niczym nieakceptowalnym, wręcz przeciwnie, ale nikt by nie przypuszczał, że będą to akurat oni. Harry Styles, posiadacz jednego z najsłynniejszych salonów sukien ślubnych i Louis Tomlinson, sprzedawca koktajlów w centrum handlowym. Pozornie tak bardzo się od siebie różniący, ale w środku tacy sami - spragnieni miłości, szaleni. Harry Styles był szalony, ale dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę. Pomógł mu w odkryciu do tego Louis Tomlinson, niemniej szalony, niż on sam.
- Wczoraj wyszedłem z Peterem, narzeczonym mojej siostry i rozmawialiśmy... Strasznie się nudziłem, tak naprawdę.
Harry nie wiedział, dlaczego mu o tym mówił, ale czuł się swobodnie, mówiąc mu o zwykłych rzeczach, które działy się w jego życiu. Pierwszy raz się tak czuł, ale w żadnym wypadku nie było to złe.
- A ty jak spędziłeś swój dzień?
- Cóż... - Louis uśmiechnął się lekko, ponownie spoglądając na ich złączone dłonie, jakby nie mógł uwierzyć i musiał upewnić się, że to nie sen. Przynajmniej tak myślał Harry, bo czuł się dokładnie tak samo. - Nie za wiele. Jak zwykle poszedłem do pracy, po pracy wybrałem się na zakupy, byłem naprawdę bardzo zmęczony wieczorem.
- Teraz też jesteś?
- Tak, ale to dobrze, bo mogę się teraz zrelaksować z tobą.
Harry uśmiechnął się na jego słowa. Ujrzał przed sobą ławki na poboczach ścieżki, dlatego dopiero się zorientował, że prowadził ich w stronę parku. Żaden z nich nie miał jednak nic przeciwko. Ale w pewnym momencie przystanął, tuż przed ścieżką prowadzącą na jedno ze wzgórz. Louis również się zatrzymał, uważnie mu się przypatrując.
- Coś nie tak?
Styles pokręcił swoją głową, bo żadne słowa nie potrafiły przejść mu przez gardło. Ciche westchnienie zachwytu uciekło z jego ust, gdy przyglądał się twarzy mężczyzny - skąpana w promieniach słonecznych twarz wydawała się być złocista i uwydatniła małe piegi na jego nosie i policzkach, a chociaż mrużył swoje powieki, jego oczy przybrały najpiękniejszy, najbardziej intensywny kolor oceanu, w którym powoli tonął. Niemal czuł, jak woda wypełnia jego usta i nie pozwala mu oddychać, więc gdy tylko zaczął tracić swój oddech, zrobił wszystko, aby temu zapobiec.
Pochylił głowę i oparł o siebie ich czoła, ale zanim go pocałował, trwał tak chwilę, po prostu delektując się tą chwilą i obecnością Louisa. Czuł jego płytki oddech, który znacznie przyspieszył i otarł o siebie ich nosy, zanim w końcu musnął jego usta swoimi. Najpierw powoli skubał je leniwie, ale gdy Louis naparł nimi mocniej, pewnie położył dłoń na jego rozgrzanym policzku, pocierając go kciukiem. Zaczęli całować się pośrodku parku, czując się tak, jakby oboje zniknęli na moment, a świat wokół nich po prostu się zatrzymał.
Wolna dłoń Louisa powędrowała na jego kark, gdzie zacisnął palce, aby nie stracić równowagi, gdy stanął na palcach. Harry wtedy również zabrał dłoń z jego policzka i przeniósł ją na tył jego pleców, przyciskając do siebie mocno, jakby bał się go stracić.
Harry bał się go stracić. Bał się stracić kolejną, ważną osobę w jego życiu, ale nauczył się jednej rzeczy. Strach nie powinien powstrzymywać go od miłości.
Zaledwie kilka minut później, siedzieli na najwyższym wzgórzu ramię w ramię. Harry w pewnym momencie położył się na plecach i zaczął bawić się palcami dłoni Louisa, przyglądając się się jej uważnie. Louis za to wpatrywał się w zachodzące słońce.
- Jest tam coś ciekawego? - Harry spytał rozbawiony, gdy tylko to dostrzegł. Z powrotem podniósł się do pozycji siedzącej, spoglądając na profil twarzy Louisa. - Na co tak patrzysz?
- Na zachód - Louis odparł w końcu, zaszczycając go jedynie krótkim spojrzeniem, zanim powrócił nim do nieba. - To chyba pierwszy, na który mam okazję patrzeć w tym roku. I pierwszy taki piękny.
- Słońce zachodzi każdego dnia.
- Wiem to. Ale to nie znaczy, że widząc coś każdego dnia nie mogę tego kochać. - uśmiechnął się lekko. - Spójrz na świat w taki sposób, jak ja.
- Czyli jaki?
Nie uzyskał odpowiedzi. Ale gdy ponownie na niego spojrzał, w oczach ujrzał czysty zachwyt i uwielbienie, podziw do wszystkiego, co ich otaczało. Wpatrywał się w znikające za horyzontem słońce, jakby widział je po raz pierwszy i po raz ostatni, jak gdyby miało nie być jutra, a on starał się utrwalić jego obraz i zachować w pamięci na tak długo, jak było to możliwe.
Harry nagle zechciał patrzeć na świat w taki sposób, w jaki patrzył Louis. Chciał móc doceniać wszystko, czego nie doceniał wcześniej, czyli wszystko to, co uznawał za zwykłe. Nagle każda uprzejmość ze strony drugiego człowieka nie stawała się zwykłą uprzejmością, wdzięczny uśmiech nie stawał się zwykłym uśmiechem, szumiące liście koron drzew nie były zwykłym dźwiękiem - wszystko to było cudem. Harry miał szansę być świadkiem każdej z tych rzeczy, mógł je czuć, obserwować, podziwiać.
Mógł podziwiać Louisa.
Kiedy słońce już zaszło, leżeli na plecach na wilgotnej trawie, ale tym razem Harry nie myślał już więcej o swoim drogim płaszczu. Splótł palce dłoni na swoim brzuchu i wpatrywał się w gwiazdy, milcząc, ponieważ cisza była zadziwiająco kojąca.
- Jestem taki zmęczony, a nie chce mi się wstać - cichy chichot dotarł do jego uszu. - Mógłbym usnąć tu i teraz.
- Możesz iść w moje ślady i zasnąć tak, jak ja zasnąłem poprzednio - zażartował.
- Chętnie, ale staram się policzyć gwiazdy. Nie przeszkadzaj mi.
- Policzyć? - zapytał rozbawiony, zerkając na niego krótko. - Prędzej policzyłbyś moje włosy na głowie.
- To nie jest śmieszne, Harold - mimo wszystko, Louis zaczął się śmiać. - Chciałbym zrobić kiedyś coś tak fajnego, ale co rusz pojawiają się nowe. Zewsząd tyle nas otacza. Powiedzieć ci, co kiedyś usłyszałem?
- Co takiego?
- Że gwiazda, którą ujrzysz, a która świeci najjaśniej, świeci właśnie dla ciebie. To znak, że ktoś opiekuje się tobą i czuwa, tak jak... anioł stróż.
- To niemożliwe - Harry zaprzeczył od razu, marszcząc swoje brwi. Początkowo nie potrafił dopuścić do siebie myśli czegoś tak irracjonalnego. Gwiazdy były bowiem zwykłymi ciałami niebieskimi, nie mogły mieć nic wspólnego z tym, co działo się na ziemi, a już na pewno nie z samym Bogiem.
Ale gdy zmrużył swoje oczy, dostrzegł najjaśniejszą gwiazdę spośród tysięcy. Miał wrażenie, że migała do niego i patrzyła wprost na niego, jakby miała okazać się czymś ludzkim, zupełnie zwyczajnym.
- Czy jakaś świeci dla ciebie?
Pytanie Louisa nieco go zgubiło. Przełknął ciężko ślinę, długo zastanawiając się nad odpowiedzią. Nie wiedział, czy była to prawda, czy kompletnie zwariował, był jednak prawie pewien, że czuł się otoczony opieką, której nie czuł dotychczas.
- Myślisz teraz o kimś?
- O mojej mamie - powiedział przez ściśnięte gardło. Nie mógł oprzeć się uczuciu, że czuł obecność swojej mamy, po raz pierwszy od kilkunastu lat.
Louis zwrócił ku niemu swoją głowę w ciszy. Wiercił mu dziurę w głowie swoim spojrzeniem, ale mimo to Harry nie chciał wtedy na niego patrzeć. Przypatrywał się tej małej, nieszczęsnej gwieździe, nie potrafiąc przestać myśleć o słowach Louisa.
- Wiesz co, pokażę ci coś - odezwał się nagle Tomlinson, chwytając jego dłoń. Kompletnie go tym zaskoczył, ale nie miał nic przeciwko. - Może to głupie, bo ludzie nie mówią o tym. Mają GPS i te inne, głupie rzeczy. Ale ja lubię patrzeć na to tak, jakbym sam coś odkrywał.
Z tym wyciągnął ich ręce w górę i wyprostował dłoń Harry'ego, przyciskając wszystkie cztery palce do siebie i oddzielił od nich kciuk, tak, aby stwarzał kąt prosty.
- Widzisz jakąś konstelację?
- Widzę... widzę Wielki Wóz - odparł nieco zdezorientowany.
- Przysuń dłoń prosto od niego wprost do dwóch gwiazd na prawo od Wielkiego Wozu. A później powiększ odległość między tymi gwiazdami o pięć razy.
Harry zrobił to. Zmrużył jedno oko i przechylił głowę w bok, aby ułatwić sobie tę czynność. Przeprowadził linię dłoni od Wielkiego Wozu przez gwiazdy pięciokrotnie, tak, jak rozkazał mu Louis, ale nie dostrzegł niczego szczególnego.
- Co teraz?
- Nic. To sposób na wyznaczenie północy. Jakbyś kiedykolwiek się zgubił.
- Louis - roześmiał się, opuszczając swoją dłoń i spojrzał na mężczyznę, który robił to samo, co on przed paroma chwilami. Wydawał się przy tym być bardzo skupiony. - Wątpię, że zapuszczę się kiedyś tak daleko, aby gwiazdy mówiły mi, gdzie mam iść.
- A może kiedyś - zaczął Louis, wciąż uporczywie wpatrując się w gwieździste niebo. - Nigdy nie wiesz, czy nie będziesz potrzebował kompasu, nie zgubisz się.
- Cóż, zachowujesz się jak kompas, który zna chyba każdą konstelacją na niebie, więc...
Louis dopiero wtedy położył dłonie na swoim brzuchu i głęboko odetchnął. Wyciągnął nogi przed siebie, a Harry przyglądał mu się cały ten czas.
- Jutro kolacja, pamiętasz? - zapytał nagle, przekręcając się na bok, przodem do Louisa. Zaczął tak, jak poprzednio, skubać dłońmi źdźbła trawy, które brudziły mu dłonie. - Chcę się tylko upewnić, czy nie zrezygnowałeś, bo może już nie chcesz.
- Nie zrezygnowałem - pokręcił głową Louis. - O której?
- Przyjadę do ciebie o... o szóstej. Może być? Przyniosę ci tę koszulę, o której ci mówiłem.
- Czy nie jest obciachowa?
- Nie, jest... elegancka - pozwolił sobie na mały uśmiech, na wyobrażenie Louisa w koszuli, którą już dawno dla niego wybrał, wyprasował i powiesił naprzeciwko wejścia do swojej garderoby. - Będzie pasować ci do oczu.
Mógł przysiąc, że Louis zarumienił się na jego komplement, ale nie dostrzegł tego przez panujący mrok. Milczał zatem i wyobrażał sobie, jak będzie wyglądał jutrzejszy wieczór. Bał się reakcji ojca, bo choć ten kochał go całym sercem, to nie był pewien, czy ktokolwiek był przygotowany na taką nowinę. Ale tym samym nie mógł się już doczekać, ponieważ naprawdę czuł się gotowy, aby to zrobić. Nie był to ktoś narzucony z góry, żadna kobieta, z którą próbowała zeswatać go jego siostra, żadna bliska przyjaciółka ani nawet nie obca dziewczyna, którą mógłby poprosić o udawanie jego partnerki, aby tylko zadowolić ojca. Nie.
To był Louis. Był to mężczyzna, w którym powoli się zakochiwał, który zaistniał w jego życiu w najbardziej niespodziewanym momencie, ale z całą pewnością nie był to przypadek. Przypadki nie istnieją. A Harry, choć wcześniej tego nie widział, zgubił się i potrzebował kompasu, który zaprowadzi go do domu.
- To takie zabawne. - odezwał się Louis, gdy kroczyli ponownie ścieżką w stronę wyjścia z parku. - Przecież jeszcze niedawno prawie zabiłeś mnie na pasach. Nie spodziewałem się, że przez ten czas wylądujemy razem w areszcie odwiezieni przez radiowóz policyjny, że będziesz uczył mnie tańczyć, a ja zrobię ci mój koktajl...
- Ja też się nie spodziewałem - Harry zwrócił swój wzrok na ich złączone dłonie, których widok przyprawiał go o przyspieszone bicie serca. Dziś po raz pierwszy trzymali się publicznie za ręce, i chociaż było to tylko trzymanie się za ręce, dla nich to był wielki krok. Każdy, kolejny pocałunek był czymś wyjątkowym i równie oszałamiającym. - Przyjadę po ciebie.
- Mówiłeś to już.
- Racja. Odprowadzić cię do domu?
- Nie, Harry - mężczyzna pokręcił swoją głową, nieco zwalniając. - Dam sobie radę sam. Napiszę ci, jak dotrę.
- Zrób to.
Harry pozwolił sobie pochylić się i złożyć pożegnalny pocałunek z kąciku jego ust. Miał być obietnicą, że spotkają się jutro i tym razem spędzą ze sobą więcej czasu - prawdopodobnie cały wieczór. Wieczór, który zmienić miał wiele.
***
Z samego rana Harry udał się do fryzjera, aby podciąć swoje włosy, które były już nieco przydługie i po raz pierwszy od kilkunastu dni wybrał się na zakupy po zwykłe, spożywcze produkty. Potrzebował po prostu rozładować buzujące w nim napięcie, a przy okazji będzie miał pełną lodówkę, więc gdyby Louis zechciałby nocować u niego ponownie, tym razem mógłby podjąć się nieudolnym próbom przygotowania mu śniadania. Była to przyjemna wizja, o której śnił nocą i dzięki której obudził się z uśmiechem na twarzy.
Przed południem wybrał się do swojego salonu, który był zamknięty w weekendy, ale tym razem posiadał klucz i pamiętał o wszystkich zabezpieczeniach antywłamaniowych. Wszedł więc do środka bez problemu i udał się do kwiaciarni, aby sięgnąć po przygotowany przez Kim bukiet na jego własne życzenie. Zanim wczorajszego dnia wyszedł z pracy, poprosił Matta, aby dostarczył wyjątkowo dzisiaj bukiet i w zamian zaoferował mu premię, która była z resztą zasłużona.
Zaczął wypatrywać wśród wazonów z kwiatami najpiękniejszej, herbacianej róży, którą pragnął dać Louisowi. Zacisnął swoje usta w wąską linię, aby się nie uśmiechnąć, bo przed jego oczami pojawił się obraz Louisa, w którego oku dostrzega błysk, a na policzkach pokaźnie rumieńce, gdy obiera kwiat, a następnie przyciska nos do jego płatków, aby zaciągnąć się ich zapachem. Harry miał wrażenie, jakby zaledwie wczoraj Louis przyszedł do jego kwiaciarni w celu obejrzenia zamówionego przez siebie bukietu. Ich znajomość nie zaczęła się najlepiej, a sam Harry nie pałał do niego zbyt dużą sympatią, ale nie wiedział wtedy, że błękitnooki chłopak miał zawrócić mu w głowie.
Wyciągnął komórkę i wybrał numer do jednego ze swoich przyjaciół, który zajmował się dostarczaniem kwiatów. Pracował tylko na pół etatu, więc bywał w pracy rzadko - tylko wtedy, kiedy pojawiały się zamówienia, ale bez wahania zgodził się na ofertę złożoną przez Harry'ego.
- Cześć, Matt. Dzisiaj aktualne? - zapytał od razu, gdy usłyszał jego głos w słuchawce. W tym samym czasie chwycił między palce różę bardzo ostrożnie, aby nie pokłuć się jej kolcami.
- Przykro mi, Harry, ale moja córka złamała sobie dzisiaj nogę. Naprawdę przepraszam, nie dam dzisiaj rady.
- Och... - Harry zamrugał szybko swoimi oczami i nie ukrywał, że poczuł się lekko zawiedziony. Starał się jednak nie mieć mu tego za złe, dzisiejszy dzień był w końcu dniem wolnym, a zdrowie jego córki było zdecydowanie ważniejsze. - To... To nic. To nie było nawet nic aż tak ważnego.
- Nic ważnego? Nigdy nie prosisz mnie o takie rzeczy.
- Chodzi o... o pewną osobę. Ten sam adres, pod który prosiłem cię już, abyś wysłał kwiaty. - wyznał w końcu, przechadzając się po drewnianej podłodze, zapatrzony w płatki róży. - To matka mojego przyjaciela.
- Matka? - zdziwił się Matthew. - Myślałem, że to klient. Nie wiedziałem, że to ktoś tobie bliski.
- Klient?
Harry zmarszczył swoje brwi i zatrzymał się wpół kroku. Zacisnął mocniej palce na łodydze do takiego stopnia, że kolce, znajdujące się tuż pod jego opuszkami, boleśnie się w nie wbiły.
- Tak, klient. Początkowo byłem zdziwiony, bo nie spodziewałem się, że mężczyzna mógłby zamawiać kwiaty, ale pod tym adresem mieszka facet.
Niepokój zaczął wzrastać w ciele Harry'ego. Miał złe przeczucia, chociaż nie potrafił jeszcze dokładnie określić swoich obaw. Może była to zwykła pomyłka, czym nie powinien się wcale przejąć i nie wypytywać o to Louisa, aby go tym nie zadręczać. Niestety, nie potrafił o tym nie myśleć - z każdą sekundą stawał się coraz bardziej zdenerwowany, więc wiedział, że potrzebował udać się pod podany adres w tym momencie.
- Wszystko dobrze? - odezwał się ponownie głos po drugiej stronie.
- Tak. Tak, dziękuję Matt, nie mam ci niczego za złe. Powrotu do zdrowia dla Katelyn. - rzekł uprzejmie, z trudem siląc się na spokojny ton głosu, który bliski był załamaniu.
Zamknął salon chwilę później, układając różę wraz z bukietem na siedzeniu pasażera i odjechał spod salonu, początkowo planując zostawić kwiaty w mieszkaniu. Jego następnym celem był adres, który podał mu Louis. I chociaż nie wiedział, czego mógł spodziewać się tam zastać, czuł, że nadszedł w końcu czas, aby tajemnice wyszły na jaw.
3 notes · View notes
pisanefraza-blog · 8 years ago
Text
“Na nowo”
Rozdział XXVII
- Ana, wchodzimy, ale bez wielkiej euforii. Sophie jest jeszcze… rozumiesz, słońce? – mama szeptała do mojej siostry, dając jej wskazówki, jak ma się zachowywać wchodząc do pokoju. Nie spałam już od pół godziny. Jasne promienie zimowego słońca odbijały się w moich oczach. Rozejrzałam się po ścianach szukając gdzieś mojej przyjaciółki – przecież kazałam schować jej zdjęcia… - pomyślałam i zatopiłam głowę w poduszkę, tłumiąc  pod powiekami  palące moje oczy łzy.
Gdy usłyszałam, że drzwi uchylają się niepewnie od razu lekko się podniosłam. Ku mnie kierowała się mama z Annabellą. Moje urodziny – ach tak. Na małym torcie, który trzymała mam była zapalona jedna, mała różowa świeczka. Ogień – nienawidzę go.
- Wszystkiego najlepszego, kochanie – westchnęła mama, biorąc mnie całą w objęcia. – Zdmuchnij świeczkę.
- I pomyśl życzenie! – trochę wyższym tonem zasugerowała mi moja siostra. Tyle, że jakie ja mogę mieć już marzenia do spełnienia?  Ana robiła smutną minę zauważywszy, iż moja głowa utkwiła w jasny punkt na podłodze. Może zrobiło jej się mnie żal, bo także wiedziała, że ja już nie mam po co marzyć, skoro świat legł mi w gruzach? A może po prostu zrobiło jej się głupio podczas tej przejmującej ciszy?
- Pomyślę – odparłam bezceremonialnie i jednym, słabym tchem wypuściłam powietrze z ust gasząc malutki płomień świeczki.
***
Może moja rodzina nie była w komplecie, ale w owym czasie nie umiałam myśleć o moim ojcu. Wystarczała mi moja młodsza siostra i mama, która od czasu wypadku spędzała więcej chwil w domu. Nie umiałam o nim myśleć – do czasu.
W domu rozległ się głośny dzwonek, albo tak mi się tylko wydawało… Mama szybkim krokiem ruszyła w kierunku naszego skromnego korytarza. Usłyszałam męski głos witający się z mamą. W głosie jej, jak i gościa nie było słychać żadnej nuty empatii. Siedząc w kuchni z Aną, usłyszałyśmy kroki mamy i naszego gościa, które zmierzając do nas zatrzymały się. Obróciłam się. W jednym momencie znieruchomiałam. Pan, który jeszcze tak niedawno był w restauracji z żoną i synem stoi teraz, spoglądając niepewnie na moją matkę. Kiedy w końcu zorientował się, że mój wzrok jest na nim, spojrzał na mnie i z politowaniem w oczach powiedział:
- Słyszałem, co się stało Sophie… - momentalnie odwróciłam się. To po to tu przyjechał? Żeby oznajmić mi, że wie? Chce mi teraz okazać trochę wsparcia? Teraz, w takim rozdziale mojego życia? Jak on śmiał się tutaj zjawić, po tylu latach nieodzywania się? Zbliżył się do mnie i Annabelli. Wręczył jej pudełko obklejone fioletowym papierem w gwiazdki. – To spóźniony prezent gwiazdkowy, mam nadzieję, że Ci się spodoba… Chciałbym z wami porozmawiać. Sophie – wiedziałam, że spojrzał na mnie, lecz nie podnosiłam głowy. Podsunął mi dwa pudełka różnej wielkości, które były w takim samym papierze, co prezent mojej siostry – ja wiem, że to teraz może nie być dobry czas, ale chciałbym żebyście mnie wysłuchały.
- Wasz – mama zawahała się chwilę – ojciec naprawdę chce z wami porozmawiać. Ja już wszystko z nim wyjaśniłam.
- Racja – zaczął – wiem, że wyrządziłem wam wiele krzywdy. Tak, byłem beznadziejnym ojcem od samego początku – przełknął ślinę, a jego oczy zaszkliły się – i nie mam żadnego usprawiedliwienia. Zawiodłem was, waszą mamę, siebie też, ale ja tu jestem najmniej ważny. Nie kontaktowałem się, to prawda, macie mi to za złe… ale po rozwodzie nie mogłem – wstałam. Nie chciałam słuchać tych żali mojego ojca. Niechęć do niego jeszcze bardziej wzrosła. Ana siedziała zasłuchana i zapatrzona. Już dawno go nie widziała. Łapała każdą część swojego ojca, jakby znowu miał zniknąć.
- Sophie, posłuchaj do końca. Jest też w tym trochę mojej winy… - mama złapała mnie za rękę. Usiadłam tym razem patrząc już na mojego ojca.
-Więc dlaczego nie mogłeś? – zapytałam mściwo.
- Nie kazano mi utrzymywać z wami stałego kontaktu. Raz na miesiąc w towarzystwie waszej matki. Bardzo was kochałem i nadal… ale wtedy moim światem rządził alkohol. Wyprowadziłem się. Spędziłem 3 miesiące na odwyku… niby mi pomogło, ale pomogła mi dopiero moja teraźniejsza żona.
Rzuciłam zimne spojrzenie na mojego ojca.
- Więc… dlaczego nie mogłeś mi powiedzieć wtedy kim jesteś?! Tam, w tej restauracji? Nowa żona, nowe dziecko, nowe życie! Tak? Tak to odbierasz, prawda? Wcale nie żałujesz. I po co tutaj jesteś? Żeby dać nam te wymiętolone pudełka z prezentami, które nie są nam potrzebne? Naprawdę, tylko na tyle Cię stać? Po co nam to? Wiesz kiedy Cię potrzebowałyśmy? Na pewno wiesz! I nie martw się, moje życie nie zawaliło się po raz pierwszy! Ty to zrobiłeś pierwszy, może jeszcze Ci poklaskać, co? – Nie mogłam się uspokoić. Chciałam wygarnąć mu te wszystkie lata, które spędziłyśmy same, lecz zabrakło mi tchu żeby krzyczeć te wszystkie myśli, które nasuwały mi się na język.
- Sophie… przestań – mama westchnęła – uspokój się. – Philip, chciał dobrze – widziałam kątem oka moją siostrę, której głowa była opuszczona. Może nawet płakała.
- Dobrze? Dobrym nazywasz opuszczenie rodziny? – zapytałam załamanym głosem.
- Jesteś roztrzęsiona. Usiądź – mama nieco uniosła głos.
- Usiądź Sophie – nakazał mi mój ojciec. – Masz zupełną rację. Moje przeprosiny są tutaj jak najmniej przydatne. Proszę jednak, otwórz te prezenty… wszystkiego najlepszego. Masz teraz osiemnaście lat – dodał wstając od stołu – tak… mi też jest teraz strasznie żal tego, jak mogłem być tak podły. Przepraszam Sophie. Przepraszam cię Annabelle i ciebie Kate także. Wszystkie was przepraszam. Nie wiem, czy zdołam naprawić jeszcze swój błąd – moje pięści zaciskały się pod stołem, by znowu nie wybuchnąć - … ale będę się starał – mama wraz z Aną poszły go pożegnać. Ja zaś szybko wróciłam do swojego pokoju.
***
Była godzina 17:13, gdy na telefonie ujrzałam wiadomość od Georga, że zaraz wpadnie razem z Oscarem. Ubrałam trochę luźniejszą koszulkę i ciemne jeansy. Usiadłam do mojej toaletki i spojrzałam na moje oczy, które od ostatniego razu spoglądania w to lustro wydawały się wyblakłe, jakby straciły swój cały kolor i blask.
- Słońce – usłyszałam matczyny głos. Było mi trochę wstyd za wcześniejszą sytuację. – Co robisz? Wiesz pewnie o czym chcę porozmawiać? – pokiwałam twierdząco głową. – No właśnie… Philip nie chciał źle i nie stawiam go teraz w jak najlepszym świetle przed wami. Po prostu było tyle spraw o których nie wiedziałyście. Wiem, że powinnam wam powiedzieć o zakazie nadanym przez sąd, ale… sama też jestem trochę winna. Może gdybym umiała sobie bardziej radzić w życiu, wszystko wyszłoby inaczej… - wyjęła zza pleców pudełka od ojca i położyła je na moje łóżko. – Wiem, że nie masz ochoty, ale gdyby kiedyś… może znajdziesz w nich coś, co Cię zainteresuje.
- Ale skąd… kontakt miałaś z ojcem? – zapytałam, podchodząc do mamy.
- Miałam cały czas – czyli z tym, że nie utrzymuje kontaktu także nas okłamała? A może chciała nas tylko chronić? – wiem, że widziałaś go jakiś czas temu. George wszystko powiedział, nie bądź na niego zła też…
- Nie jestem na was zła. Nie jestem na nikogo już zła. Ja nie mam po prostu siły. Mamo, ja nie mam już siły – opadłam całym ciężarem na łóżko, zalewając się łzami. Mama przytuliła mnie, jakby chciała w ten sposób odebrać mi cały mój ból. Działo się ze mną coś, czego nie umiałam nazwać. Czego nie chciałam mieć w sobie.
4 notes · View notes