Tumgik
chojraczek · 7 years
Text
Light Inside Of Me - Rozdział Jedenasty
Louis po raz kolejny westchnął rozdrażniony, gdy usłyszał prośbę o poukładanie towaru na półkach. Miał serdecznie dość swojej pracy i widoku Mary, który wywoływał u niego poczucie winy. Musiał żyć ze świadomością, że wiedział o wszystkim, choć wolałby nie i pogodzić się z tym, co miało nadejść. W dodatku nie mógł uwolnić się od myśli o Harrym, które dręczyły go od kiedy tylko się obudził, dlatego całą swoją zmianę chodził zamyślony, a przed oczami widniała scena pamiętnego pocałunku, który przyprawił go o szybsze bicie serca. Mógłby nawet przyznać, że był to najlepszy pocałunek w jego życiu.
W pewnym momencie niekontrolowanie uśmiechnął się i dotknął palcami swoich ust, na wyobrażenie uczucia warg Harry'ego ponownie. Był odwrócony tyłem do Mary, aby ta przypadkiem nie nakryła go na fantazjowaniu i udawał, że był wielce zajęty wypełnianiem arkuszy. A gdy tylko dziewczyna odeszła w głąb sklepu, aby sprawdzić, czy wewnątrz niego nie działo się nic niepokojącego, odrzucił wszystkie kartki na bok i pozwolił sobie na tak szeroki uśmiech, że rozbolały go policzki.
Właśnie wtedy też usłyszał dzwonek przy drzwiach, oznajmiający przybycie nowego klienta, więc niechętnie odwrócił się, aby rzucić na niego okiem. Podniósł swój wzrok na przybyłego klienta, który znalazł się przy ladzie, a jego widok sprawił, że wszystkie kolory odpłynęły Louisowi z twarzy.
- Co ty tu robisz? Wynoś się! - krzyknął szeptem, strwożony tym, że ktoś mógłby go zobaczyć. Harry jednak nic nie robił sobie z jego kazań i stał tak dalej, przyglądając się mu uważnie. Palce miał ułożone płasko na ladzie, a splątane na wszystkie włosy strony opadały na jego czoło.
- Nie mogę wejść do sklepu?
- Jakoś wątpię, że jesteś zainteresowany kupnem płyty Rolling Stonesów. - zakpił, kręcąc swoją głową. Rzucił krótkie spojrzenie Mary, która stała między regałami i rozmawiała z którymś z klientów, nie zwracając na niego najmniejszej uwagi, po czym znów powrócił nim do Harry'ego. - Chyba, że bardzo chcesz.
Aby nie wzbudzać podejrzeń innych klientów ani kamer monitoringowych, wcisnął Harry'emu w dłoń pudełko z płytą z wystawy, a następnie wyjął swoją kartę z kieszeni, aby zapłacić nią za zakup.
- Co mam z tym zrobić? - zapytał zmieszany mężczyzna, oglądając pudełko ze wszystkich stron.
- Zapłaciłem za to, potraktuj to jako mój prezent od ciebie. Ale teraz mi to oddaj, jest moja.
Zabrał mu płytę z rąk, zanim ten miał w ogóle okazję ją otworzyć.
- Schowam ją do kurtki, nie wiadomo gdzie ją zapodziejesz. Jestem za biedny na wyrzucanie pieniędzy w błoto.
Zniknął zza lady i podążył na zaplecze, aby schować płytę do swojej kurtki tak, jak zapewniał. Podczas tej krótkiej wędrówki pozwolił sobie na szybkie przeanalizowanie sytuacji, i w zgodzie z samym sobą w końcu przyznał, że Harry wydawał mu się naprawdę atrakcyjny. Była to spontaniczna myśl, która po prostu wpadła mu do głowy.  Podobał mu się sposób, w jaki jego usta poruszały się, gdy mówił; podobał mu się ich kolor i kształt, a jeszcze bardziej podobało mu się to, jak smakowały i jak bardzo miękkie oraz jedwabiste były. Prócz tego podobał mu się kolor jego oczu, które błyszczały jak dwa szmaragdy, gdy tylko na niego spoglądał. Głęboka otchłań była ucieleśnieniem jego wszystkich, ukrytych pragnień.
Kiedy był już gotów, aby wrócić do miejsca swojej pracy, które znajdowało się za ladą, natknął się na Harry'ego, który niepostrzeżenie wszedł za nim i oglądał właśnie każdy kąt pomieszczenia, wyraźnie zainteresowany. Na ten widok Louis westchnął głęboko i potarł dłonią swoje czoło.
- Nie dotykaj tu niczego, dopiero co sprzątałem...
- Nie było cię nigdzie, więc pomyślałem, że jesteś w pracy.
- O to chodzi, że zawsze jestem w pracy. Zawsze jestem w pracy, Harry, i mam już tego serdecznie dość. - westchnął zrezygnowany. - Lepiej idź stąd, zanim ktokolwiek cię zobaczy. Nie pracuję tu sam, pracuję razem z Mary.
Na dźwięk jej imienia, Harry spiął się. W ułamku sekundy spojrzał na niego spojrzeniem tak ostrym, jak sztylet, czego Louis niemalże doświadczył, a za chwilę zbliżył się do niego.
- Mary?
- Tak, Mary - odparł już mniej pewnie Louis. - Coś nie tak?
- Do niej też się nie zbliżaj, Louis. Tak samo jak do Zacka. Nie zbliżaj, rozumiesz? - zapytał, patrząc mu głęboko w oczy. Prawie zdołał go onieśmielić, ale Louis mimo to nie odwrócił spojrzenia.
- Nie mogę, pracuję z nią - ściszył swój głos, aby był osiągalny tylko dla uszu mężczyzny. - Mamy dobre relacje, tak nagle mam je zerwać?
- Boję się, że coś ci się stanie. To dziwne, bo ja... boję się, Louis.
Louis z początku nie rozumiał. Zmarszczył swoje brwi, doszukując się odpowiedzi w jego oczach, ale gdy te słowa odbijały się niczym echo w jego głowie przez dłuższy czas, w końcu zrozumiał. Zrozumiał, że Harry czuł, i że było to dla niego czymś innym. Czymś nowym. Odczuwał tak silne emocje jak strach, coś najbardziej ludzkiego.
Harry po raz pierwszy się bał. Harry bał się o Louisa.
- Ja tak nie potrafię. Nie obiecam ci tego, że będę się trzymał z daleka od niej. Nie mogę. - powiedział drżącym głosem, zaciskając swoje powieki. - Była moją dziewczyną przez pewien czas i nie zapomnę o niej tak po prostu, zwłaszcza gdy umawia się z kimś, kto chce ją zabić. Nie mogę, Harry, przykro mi.
Nie widział twarzy Harry'ego, gdy mówił, ale miał nadzieję, że nie wzbudzi w nim gniewu. Wsparł się plecami o jeden z regałów, mając nadzieję poukładać swoje myśli w tak krótkim dla siebie czasie ze świadomością, że nikt nie stał za ladą i nie mógł obsłużyć klientów. Chciał wrócić do pracy i pozwolić, aby sprawiła, że choć na moment zapomni o tym, co go dręczy, ale wtem poczuł duże dłonie na swoich policzkach, które wypełniały je jak części układanki, a po chwili jego twarz owiał gorący oddech. Zadrżał, ale nie otworzył swoich oczu, nie zaprotestował, nie odsunął się - stał tak dalej i czekał, ponieważ już sam dotyk dostarczył mu tyle doznań, że pragnął więcej.
Niemal wydał z siebie jęk rozkoszy, gdy w końcu o jego usta otarły się inne, znajome, słodkie, które był prawie jak marzenie. Dłońmi powędrował do jego szyi, gdzie zacisnął palce na gorącej skórze, a kiedy przysunął go do siebie bliżej, dopiero wtedy Harry wpił się w jego usta z taką siłą, że Louis gwałtownie wpadł na regał za swoimi plecami, sprawiając, że ten zachwiał się i o mało nie wywrócił wszystkich rzeczy, jakie się na nim znajdowały.
Jego usta były sponiewierane przez subtelne, ale namiętne muśnięcia warg, które nie dawały mu nawet chwili wytchnienia. Harry całował go coraz namiętniej, przekraczając wszelkie bariery, dopóki Louisowi nie zabrakło tchu. A kiedy ten zaczął tracić powietrze w płucach, mimo tego, że ust Harry'ego łaknął bardziej, niż powietrza, potrzebować nabrać głębokiego oddechu, ale nie potrafił tego przerwać. Był tym zamroczony i oszołomiony, i gdyby tylko mógł, nigdy by nie przestawał.
Otworzył szeroko swoje oczy, gdy tylko usłyszał huk. Resztkami sił, jakie w sobie zebrał, odepchnął ciało Harry'ego, który ustąpił, po czym spojrzał w stronę drzwi. Stała w nim Mary z szeroko otwartymi ustami i wypiekami na policzkach, wyglądając, jakby właśnie zobaczyła ducha. U jej stóp leżał stos książek, który przed paroma chwilami znajdowały się w jej dłoniach.
- J-Ja... Ja... Przepraszam, ja... Nie wiedziałam... Nieważne. - wykrztusiła obserwując tę dwójkę z nieukrywanym szokiem. Szok dopiero po chwili pozwolił jej wykonać kilka kroków w tył, tym samym wycofując się z pomieszczenia. - Później...
Tak, później.
Louis wpatrywał się w miejsce, gdzie jeszcze przed paroma chwilami stała Mary i otarł swoje nabrzmiałe usta wierzchem dłoni. Jego pierś falowała szybko z powodu nierównomiernego oddechu, ale było to teraz jego najmniejszym zmartwieniem.
Mary właśnie nakryła go z Harrym, gdy się całowali. Była świadkiem czegoś, czego nigdy nie powinna była zobaczyć.
- Boże... Boże, Boże... - wymamrotał, gdy z każdą chwilą docierało to do niego coraz bardziej. Zakrył twarz dłońmi, czerwony ze wstydu. - Ona to zobaczyła... Ona ciebie zobaczyła. Tak, jak Alison.
- Zajmę się tym - odezwał się cicho Harry, zwilżając językiem swoje przekrwione usta. Zrobił kilka kroków w tył, nie spuszczając z niego wzroku. - Wracaj do pracy, ja... Ja zajmę się tym, Louis.
- Zajmiesz się - szepnął Louis słabym głosem, po czym odwrócił głowę w bok. - Dobrze. Idź stąd najlepiej.
Harry tak, jak obiecywał, po chwili zniknął w drzwiach, zostawiając Louisa samego w pomieszczeniu. Zaraz po jego wyjściu, Louis potrząsnął swoją głową, jakby właśnie starał się zrozumieć, co się właśnie stało, bo nic nie potrafiło do niego dotrzeć. Jeszcze nie teraz. Wszystko działo się zbyt szybko i pochopnie, niespodziewanie, coraz bardziej szalenie plącząc jego myśli i uczucia wobec Harry'ego. Miał wrażenie, że robił on wszystko, aby go do siebie zniechęcić, a jednocześnie rozpalić w nim żarzące się z siłą tysiąca piekeł uczucie.
Przywrócił swój stan do normalności zaledwie kilka minut potem, kiedy jego dłonie przestały drżeć, a umysł zaprzątało tylko kilka, niespokojnych myśli, które jednak były w stanie dać mu spokojnie pracować. Niepewnie wrócił na swoje stanowisko, nie pamiętając, że miał iść na swoją przerwę po to, aby zjeść kanapkę, której w rezultacie nawet nie zaczął. W zamian będzie musiał wytrzymać do końca swojej zmiany, a gdy wróci do mieszkania, zje długo wyczekiwaną kolację.
Posyłał ukradkowe spojrzenia Mary, która z założonymi rękoma na piersi przechadzała się między regałami z płytami i książkami, ale ani razu nie zaszczyciła swoim spojrzeniem Louisa. Wydawała się pamiętać o całym zdarzeniu, ale Louis wiedział, że Harry musiał wymazać jej pamięć chociaż w połowie. Mogła nie pamiętać jego twarzy lub mieć przed oczami całkowicie mgliste, niewyraźne wspomnienie, ale czuł, że wiedziała. I właśnie przez to Louis czuł się niesamowicie niezręcznie do wczesnego wieczora, kiedy to opuszczał lokal, żegnając się z dziewczyną jedynie cichym słowem.
Gdy tylko opuścił budynek, ujrzał Harry'ego, czekającego przed sklepem i wpatrującego się w jego osobę. W momencie, w którym Louis stał się osiągalny dla jego wzroku, rozchylił swoje usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zrezygnował. Louis wykorzystał okazję i zbiegł po schodach, nie chcąc dłużej godzić się na to, aby mężczyzna miał tak duży wpływ na jego życie. Już sama jego obecność była przytłaczająca i onieśmielająca, ale tym razem przeciwstawił się temu, choć było to niesamowicie trudne.
Minął go bez słowa, zaciskając swoje usta i błagał, aby Mary nie odprowadzała go właśnie wzorkiem. Nie rozmawiali za wiele odkąd stała się świadkiem sceny na zapleczu, ale i ona i Louis byli mocno skrępowani tą sytuacją. Niczemu nie sprzyjał fakt, że Mary mogła opowiedzieć wszystko Zackowi, który był nie tylko wrogiem Harry'ego, był również jego wrogiem.
Zanim skręcił w jedną z ulic, obejrzał się jeszcze przez ramię, aby zobaczyć, czy Harry jeszcze tam stał, ale po nim nie został nawet ślad. Kontynuował zatem swoją wędrówkę, nie zastanawiając się dłużej, czy powinien odczuwać niepokój, który właśnie w tym momencie czuł. Starał się go wyzbyć, rozmyślając o tym, jak obiecał swoim siostrom, że spędzi z nimi przyszły weekend. Był tym wręcz przerażony, ale chciał pokazać swoim rodzicom, że był odpowiedzialnym i dojrzałym facetem, a w dodatku wciąż troskliwym i kochającym bratem. Był zmuszony przetrwać kilkugodzinne męczarnie w kinie, a później na kręglach i w aucie, które pożyczy od ojca, słuchając irytujących głosów swoich młodszych sióstr, ale może chociaż to na moment zapewni mu odskocznię od szalonego tempa, jakim w ostatnich tygodniach toczyło się jego życie.
Dotarł do swojego mieszkania, w którym miał cichą nadzieję zastać kogoś lub coś, ale poczuł zawód, gdy okazało się być odwrotnie. To nie była przecież jego wina, skoro nie miał możliwości, aby zgadzać się bądź nie na obecność Harry'ego którą ten zdarzał się zaszczycać Louisa, a został niemal od razu postawiony przed faktem dokonanym. W ten właśnie sposób przywykł do jego obecności, przywiązał się, a przywiązanie było początkiem bardzo silnej więzi, którą wiedział, że z czasem coraz trudniej byłoby przerwać. Teraz jednak nie myślał o jej przerwaniu, nigdy wcześniej nie przeszło mu to nawet przez myśl, odkąd tylko dostrzegł choć małą cząstkę człowieka w Harrym.
Nie mając nic ciekawszego do zrobienia, Louis tak, jak zwykle wziął wieczorny prysznic, ubrał swoją ciepłą piżamę i udał się do kuchni, gdzie przygotował sobie na kolację tosty i mleko z miodem. Był przytłoczony ciszą, która atakowała go ze wszystkich stron. Miał przyjaciół i rodzinę, która wspierała go w ważnych dla niego momentach, ale co mu po tym, skoro tak naprawdę czuł się bardzo samotny. Mógł rozmawiać jedynie sam ze sobą, ponieważ nie było nikogo, kto mógłby chcieć dzielić z nim życie.
Z jeszcze większym zawodem i uczuciem pustki, ułożył się w łóżku, przykrywając pierzyną pod samą szyję. Przekręcił się na bok i zwinął w embrion, pragnąc przeleżeć tak całą jesień i całą zimę, dopóki nie zmaleją mrozy, śnieg nie stopnieje, a na niebie nie pojawi się słońce, rozproszone po całym mieście. Tylko to było w stanie poprawić jego samopoczucie na obecną chwilę.
Gdy udało mu się przymknąć powieki, po chwili znowu je otworzył. Z rosnącą nadzieją i kołaczącym w piersi sercem, obejrzał się przez ramię, ponieważ tak dobrze znane mu już uczucie drugiej osoby obok sprawiło, że jego tętno przyspieszyło. Cała złość, jaką wobec niego czuł jeszcze godzinę temu jakby gdzieś wyparowała, bo liczyło się tylko to, że tutaj był.
- Harry? - wyszeptał, w ciemności wpatrując się w jego bladą twarz.
Całą siłą woli powstrzymał się, aby nie okazał mu swojego zadowolenia, jakie wywołała jego obecność, po czym przekręcił się na plecy.
Harry leżał nieco spięty na materacu obok, z policzkiem opartym na dłoni i jak dotąd bez żadnego słowa, nawet bez jakiegokolwiek, najcichszego dźwięku patrzył na Louisa, jakby próbował odczytać jego myśli.
- Cóż, to zły sposób komunikacji. Nie możesz znikać tak nagle, gdy jestem na ciebie zły. - dodał, lustrując uważnie wzorkiem jego twarz. - Dziwnie widzieć cię w innej pozycji z niż gdy stoisz.
- Nigdy nie rozumiałem, jak możesz tak leżeć - odezwał się w końcu Harry, dłonią podpierając się o materac.
- I jak? Zrozumiałeś w końcu?
Louis pozwolił sobie na mały uśmiech, gryząc wnętrze swojego policzka, a jego wzrok nieświadomie przesunął się po ciele Harry'ego. Nie mógł dostrzec szczegółów w ciemności, ale za to bardzo wyraźnie widział jego błyszczące, zielone oczy, wpatrzone w jego własne.
- Nie do końca. Jeszcze to odkrywam. - odparł z lekko zmarszczonymi brwiami.
- Dlaczego dzisiaj przyszedłeś do mojej pracy?
- Chyba chciałem po prostu cię zobaczyć.
Louis zaniemówił na krótką chwilę, podczas której serce tłukło się w jego piersi coraz szybciej i coraz mocniej, a motyle w jego brzuchu niespokojnie dawały o sobie znać.
- Dlaczego mnie pocałowałeś?
- Bo chciałem go zrobić.
- Nie możesz robić wszystkiego, na co masz ochotę - jego głos niebezpiecznie zadrżał, ale mimo powagi, którą starał się zachować, podczas wypowiadania tych słów, całkowicie się z nimi nie zgadzał. - W środowisku mało kto akceptuje, kiedy mężczyzna całuje mężczyznę.
Tak naprawdę, jeśli tylko Harry tego chciał, mógł całować go o jakiejkolwiek porze i gdziekolwiek, a Louis nie miałby nic przeciwko, ponieważ kochał smak jego ust.
- Wiem, że nie mogę, ale wiem, że ty też tego chcesz. Daj spokój. - jeden kącik jego ust uniósł się ku górze, i właśnie w tym momencie Louis uniósł się na łokciach z szeroko otwartymi oczami.
Czy Harry się właśnie uśmiechnął?
- Twoje oczy mi coś przypominają... - dodał nieco ciszej, wciąż tak na niego patrząc, a jego wzrok przeszywał Louisa, niemalże go nim rozbierając. Zdawał się odczytywać jego myśli, czyniąc Louisa kompletnie przed nim obnażonym.
Ten wpatrywał się w niego z zaróżowionymi policzkami, ale ani myślał mu przerywać. Wciąż pozostawał w tej samej pozycji, jakby nie mógł wyjść z zadumy.
- Co takiego? - zapytał ledwie słyszalnie.
- Szafiry. Chyba tak.
- Szafiry?
- Tak. Te wszystkie kamienie, kryształy. Niektóre przynoszą szczęście. Inne są kawałkiem kogoś, mając go, trzymasz przy sobie cząstkę kogoś. Niektóre chronią. One zawierają w sobie mnóstwo mocy, mnóstwo energii i dobrej aury. Tyle dobra. Jak tutaj. - palcem wskazał na kryształ przy jego lewej piersi, więc Louis odruchowo złapał go między swoje palce, ssąc dolną wargę w zębach.
- Ten krzystał?
- Nie, twoje serce.
- Aha - to jedyne, co udało mu się powiedzieć, jakby tylko tyle miał do powiedzenia, zdając się nie rozumieć głębi jego słów. Rzeczywistość jednak była inna, po prostu uczuć nie dało się w tak pozornie prosty sposób wyrazić. Miał z tym trudność, będąc przepełniony podziwem i zauroczeniem, nieważne, jakie wrażenie teraz sprawiał, i jak mógł odbierać jego postawę Harry. Był naprawdę, prawdziwie zauroczony.
Palce jego dłoni drgnęły, jakby same lgnęły do bladej, ziemistej cery, która bezlitośnie kusiła go swoim blaskiem. Uniósł swoją dłoń i położył ją na policzku Harry'ego, z kciukiem ulokowanym tuż przy dolnych rzęsach. Trwali tak chwili w ciszy, dopóki Louis nie poczuł rumieńców, jakie właśnie rozchodziły się po twarzy Harry'ego.
- Wiesz... Ja też mogę wiedzieć, kiedy o mnie myślisz. Na przykład... kiedy serce ci szybciej bije - wraz z wypowiedzeniem tych słów, drugą dłonią dotknął jego lewej piersi, aby sprawdzić, czy jego serce faktycznie pracowało, jak należy. Było tam i biło niesamowicie szybko. - Lub kiedy twoja skóra staje się gorąca, szczególnie na twarzy. Wiem, że w tym momencie właśnie to robisz, ale wcale nie w złym sensie.
- Tak właśnie myślisz?
- Tak - rzekł z pewnością w głosie. Wpatrywali się w swoje oczy tak długo, dopóki Louisowi nie wpadła do głowy pewna myśl. - Harry, muszę ci zadać pytanie. Chociaż tak właściwie to nie jest pytanie.
- Ostatnio masz ich całkiem sporo.
- Na moim miejscu byś ich nie miał? - powiedział z małym humorem w głosie, ale bardzo szybko spoważniał. Zabrał swoją dłoń z jego twarzy i podparł się łokciami o materac. Jego ciało stało się nagle bardzo spięte i obawiał się, że Harry również to zauważył. - Po prostu... Wciąż pewnych rzeczy nie rozumiem. Oczekuję, że pozwolisz mi je zrozumieć, ponieważ w dziwny sposób my... no wiesz. 
- O co chodzi?
Nadeszła ta chwila, w której miał być z nim całkowicie szczery. Wstrzymał powietrze w płucach i spojrzał mu głęboko w oczy, zanim wyszeptał:
- Alison, ja... ja jej wszystko powiedziałem.
Nie spodziewał się spokojnej reakcji z jego strony, ale również nie spodziewał się, że zareaguje tak agresywnie. Jego oczy pociemniały, a kiedy pochylił się do Louisa, ten zadrżał wystraszony, chyba po raz pierwszy od dłuższego czasu.
- Co ty zrobiłeś?
W tym momencie wszystko zniszczył.
- Powiedziałem jej, bo jest moją przyjaciółką - wykrztusił, wciskając całe swoje ciało w materac. - Powiedziałem jej o tobie. Przepraszam...
Harry dyszał coraz ciężej nad jego ciałem, zaciskając dłonie w pięści po obu stronach jego głowy. Z minuty na minutę po zielonych jak szmaragdy tęczówkach, różowych ustach i aksamitnej skórze nie było śladu - na ich miejsce powróciły czarne jak smoła oczy, pergaminowa cera, sine usta i chłód, bijący od jego ciała. W momencie, w którym Louis zechciał błagać, aby się uspokoił, Harry otworzył szeorko swoje usta, spomiędzy których wydobył się przeraźliwy, oszałamiający wrzask, który był nie do zniesienia.
Louis ze łzami w oczach zakrył uszy dłońmi, aby choć trochę zmniejszyć ból, jaki wtedy mu towarzyszył - ciężki, mający wrażenie trwać wieczność.
- Harry! Harry, błagam, uspokój się! - prawie załkał, nie potrafiąc zamknąć swoich powiek, dzięki czemu był świadkiem koszmaru, który dział się właśnie na jego oczach.
Usta Harry'ego były szeroko otwarte, zęby miał ostre jak kły, po jego policzkach ciekła nieokreślona, smolista maź, a kilkucentymetrowy język, zawijał się na końcu jak u poczwarki i chybotał się na wszystkie strony. Przypominał demona, który gotów był wyssać z niego duszę bez zawahania, więc przez ten krótki moment Louis był pewien, że to były właśnie ostatnie sekundy jego życia. Gorące łzy spływały po jego rozpalonych policzkach, a spomiędzy ust uciekał niespokojny, płytki oddech.
- P-Przepraszam - udało mu się powiedzieć przez ściśnięte gardło, chociaż wiedział, że nie powinien więcej się odzywać, bo mógł tylko pogorszyć swoją sytuację. Nigdy, w najśmielszych snach nie spodziewał się, że będzie świadkiem furii, jaka teraz władała mężczyzną. Był przerażony.
Jednak z każdą sekundą, która mijała, Harry nie wyrządził mu najmniejszej krzywdy. Zaciskał swoje paznokcie na pościeli, rozwścieczony się w niego wpatrując, ale jego twarz bardzo powoli wracała do poprzedniej postaci. Usta z powrotem stały się krwiste i ludzkie, a oczy przysłoniła mgła. Przestał już tak dyszeć, jakby miał za moment stracić nad sobą całkowitą kontrolę, i zamiast tego sprawiał wrażenie, jakby całkowicie ją odzyskał, jakby zdał sobie sprawę, gdzie był i co właśnie się wydarzyło.
Następnie jego wzrok zatrzymał się na łzach Louisa, które ten przełykał bezgłośnie, nie wykonując przy tym najmniejszego ruchu. Louis dopiero wtedy uświadomił sobie, że drżał, a dłoni, które zaciskał w pięści, nie potrafił rozluźnić. Jakby zatrzasnęły się i miały pozostać w tej pozycji już na zawsze. Zanim mógł się uspokoić i porozmawiać z nim, wytłumaczyć wszystko, Harry zacisnął usta w wąską linię, niebezpiecznie zbliżając swoją twarz ku tej Louisa, ale jego zamiary były zupełnie inne, niż mogłoby się wydawać.
Louis miał wrażenie, jakby przeniknął do jego ciała, a później nastąpiła jedynie ciemność.
9 notes · View notes
chojraczek · 7 years
Text
Pod Złotą Różą - Rozdział Pierwszy: Słodka woń wzgórz White Hills
Słów: 1814
Szósty października, 1994
Kamienie chrupały pod przejeżdżającymi poń kołami, rozkruszając żwir na krętej drodze, która wiodła prosto na wzgórza zalesionego terenu. Już wkrótce miał objawić się tam widok skalistego gruntu w otoczeniu wysokich drzew i krzewów, gdzie powietrze było świeże, wilgotne i rześkie, a na niebie wisiały ciemne chmury, zwiastujące deszcz.
Już po chwili brązowy jeep gwałtownie zatrzymał się na parkingu między starą przyczepą a zgniłą zieloną hondą, w ostatniej chwili hamując tuż przy krawężniku. Ostatecznie samochód znalazł się w idealnym położeniu, aby uderzyć kogoś drzwiami lub porysować lakier drzwi samochodu obok.
- Mówiłem: Nie parkuj tutaj! - wściekł się chłopak o błękitnych jak niebo oczach, teraz gniewnie marszcząc swoje brwi i zaciskając palce na pasie bezpieczeństwa. - Mówiłem, że nie wejdzie, mówiłem!
- Przecież wszedł, o co ci do cholery chodzi? - zakpił chłopak siedzący za kierownicą, tuż obok niego. Jego oczy były w odcieniu ciemnej zieleni, w których nie kryła się nawet odrobina gniewu czy rozdrażnienia. Był całkowicie spokojny, przez co miało się wrażenie, że podchodził do całej sprawy bardzo lekko.
- Tak? To jak teraz wyjdziemy?
- O, właśnie tak - odparł chłopak, po czym bez najmniejszych oporów otworzył drzwi po swojej stronie.
Niestety, okazało się to być złym posunięciem. Z charakterystycznym dźwiękiem drzwi porysowały te należące do zielonego auta po prawej, co automatycznie zmroziło krew w żyłach całej piątce przyjaciół, bez wyjątku.
Nie tak wyobrażali sobie wczasy, które spontanicznie zaplanowali zeszłego miesiąca. Mimo że był październik, nie była to przeszkoda, aby wypocząć w wyciszonym miejscu, z dała od zgiełku i hałasu wielkich miast. Pozostając jednak w granicach zdrowego rozsądku i budżetu, jakim dysponowali, zdecydowali się na skromny pensjonat na obrzeżach lasu zapomnianego miasteczka White Hills, cieszący się zainteresowaniem młodych studentów bądź emerytów, spodziewających się zastać tu ciszę i spokój, oraz odbyć zasłużony wypoczynek.
Już na samym początku całej podróży nie było kolorowo: zaczęło dochodzić do nieporozumień, a niesnaski wprowadzały jedynie nieprzyjemną atmosferę. Napięcie wisiało w powietrzu i każdy z piątki przyjaciół był w stanie je odczuć, dlatego nie odzywali się za wiele, żywiąc szczere nadzieję, że uda im się wszystko załagodzić na miejscu przez te dwa tygodnie.
- Brawo, kretynie - zdenerwował się drugi, po czym z dużą siłą uderzył tyłem głowy o zagłówek fotela. - Lepiej zamknij te drzwi, wyjedź stąd i zaparkuj przynajmniej kilometr stąd, zanim ktoś to zauważy.
- Louis, Ben, przestańcie w końcu! - zainterweniowała w końcu ze swojego tylnego siedzenia Emily, mając prawdopodobnie dość wysłuchiwania wzajemnych docinków z ich strony. - Ben, wycofaj tak, jak mówi Louis i zaparkuj gdzie indziej.
- Jasne. On po prostu mnie stresuje. - bąknął chłopak imieniem Ben, posłusznie idąc za jej wskazówkami.
Naburmuszony wydął swoje wargi, zapewne niezadowolony, że ktoś odważył się podważyć - jego zdaniem - jego przemyślane decyzje.
Drugi chłopak, Louis, już otwierał swoje usta, aby zareagować na jego słowa, jednak w ostatniej chwili zrezygnował. Zacisnął wargi w wąską linię i odwrócił głowę w bok. Dlaczego w ogóle zgodził się tutaj przyjechać, nie wiedział. Mógł mieć żal jedynie do Emily, dziewczyny z tylnego siedzenia, która go do tego przekonała, zapewniając, że wszyscy razwm będą się dobrze bawić. Niestety, myliła się.
Odwróciwszy na moment swoje wzburzone myśli, wyjrzał za szybę, a jego oczom ukazał się obiekt, w którym zatrzymają się na najbliższe dwa tygodnie.
Kompleks budynków składał się z czterech, zabudowanych, czteropiętrowych obiektów. Każdy przemalowany na żółty odcień, jaśniejący na tle gęstwin lasu, który był jedną z wielu atrakcji tutaj. Podobno gdzieś w jego środku znajdowało się źródło wody, które miało być uzdrowiskiem dla chorych i zmęczonych, nieopodal miały znajdować się jaskinie, skąd emanować miała pozytywna energia, ale tym, co interesowało ich najbardziej, były uroczystości, organizowane na terenie pensjonatu. Wszyscy zgodnie ustalili, że znaleźć się na weselu kogoś obcego lub na czyichś setnych urodzinach to rzecz, która zapewniłaby im atrakcje, które z całą pewnością będą wspominać na stare lata.
Pensjonat "Pod Złotą Różą" krył również swoją historię, pełną rozmantyzmu, namiętności, będąc legendą znaną każdemu, tutejszemu mieszkańcowi, jednak nikt z nich nie był w nią wtajemniczony. Nie wiedzieli więc, jak oprzeć się panującym urokom, które wirowały w powietrzu, że gęsty zapach róż roznosił się nad wrzosowiskiem i wsiąkał głębiej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać.
Gdy tylko Ben przeparkował swój samochód i wszyscy mogli już bezpiecznie wyjść na zewnątrz bez narażania się, Louis wyszedł jako pierwszy, prowadzony nadmiernymi emocjami trzaskając drzwiami. Pomógł wyjąć walizkę Maddie, drugiej dziewczyny, a zarazem przyjaciółki Emily, po czym złapał za swoją własną, podążając w stronę recepcji. Zostawił w tle Bena i ostatniego z ich grupy, Colina, ale nie przejmował się tym tak bardzo jak tym, czy dostanie kluczyki od pokoju od razu.
Oparł się łokciem o ladę i przez następne kilka minut znużony wysłuchiwał rozmowy Bena z recepcjonistką, którą ten próbował uwieść, jednak bezskutecznie. Louis pomyślał nawet, że mógłby przyznać się do zdewastowania czyjegoś samochodu, żeby nie ponosić żadnych konsekwencji potem, ale uświadomił sobie, że był on przecież tchórzem. Największym tchórzem jakiego znał, i jakiego nigdy nie chciał poznać.
Gdy tylko otrzymali klucze do swoich pokoi, Louis niechętnie udał się razem z Benem i Colinem do ich trzyosobowego pokoju, ponieważ tylko na taki ich było stać. Na całe szczęście warunki były zgodne z przepisami bezpieczeństwa, pościel był świeża, meble czyste, a łazienka zadbana. Louis mówił o sobie, że był schludnym człowiekiem i gdyby przyszło mu mieszkać w zagrzybionym mieszkaniu z walającymi tu i ówdzie się śmieciami i brudnymi ubraniami przez jeden dzień, chyba by zwariował.
Zajął miejsce na swoim łóżku, którego sprężyny lekko zaszkrzypiały, ale nie było to na tyle uciążliwe, że był zmuszony spać na podłodze. Było to tylko lekko niekomfortowe.
- Jeszcze niech podają tu normalne jedzenie, i będzie idealnie - westchnął, przejeżdżając palcami po satynowym materiale pościeli. Była bardzo cienka i nie wyglądało na to, że była w stanie zapewnić mu dostateczne ciepło w czasie snu.
- Podobno obsługa miodzio - powiedział ze śmiechem Ben, zajmując się w tym czasie rozpakowywaniem rzeczy ze swojej walizki. - Piękne laski.
- Przypominam ci, że masz dziewczynę - Louis powiedział z przekąsem, spoglądając na swojego kolegę. Cieszył się, że chociaż nie musiał nazywać go swoim przyjacielem. Nie wyobrażał sobie tego, jak mógł myśleć o innych kobietach, gdy miał przy sobie kobietę swojego życia? - I jest ona z nami.
- Wiem, wiem. Tak tylko mówię. - wywrócił oczami chłopak. - Nie bądź taki czepliwy.
Louis zignorował jego kolejną uwagę i postanowił, że najpierw rozpakuje część swoich rzeczy i poukłada je na półkach, a później rozprostuje swoje nogi. O szóstej, gdy cała piątka siedziała w pokoju chłopaków i rozmawiała na przeróżne tematy, Louis obwieścił, że zażyje świeżego powietrza i rozejrzy się po okolicy. Wyszedł na zewnątrz w towarzystwie Colina, rozglądając się przy tym we wszystkie, możliwe strony. Ostatnie promienie słońca chowały się już za horyzontem pod postacią złotej otoczki, a niebo powoli ciemniało, tworząc zapierający dech w piersi krajobraz. Horyzont bowiem był tam, gdzie kończyła się tafla wody, jednym słowem kończyła się tam, gdzie zaczynało się coś innego. Słońce, zachodząc, jednocześnie ustępowało księżycowi, który właśnie wyłaniał się i widniał rozlany na granatowym tle, w otoczeniu gwiazd.
Odmówił, gdy Colin zaproponował mu papierosa, chociaż zdarzało mu się przyłapać na tym, że miał ochotę, aby zaciągnąć się dymem ten ostatni raz. Rok temu udało mu się rzucić ten okropny nałóg, który towarzyszył mu od początku szkoły średniej i nie zamierzał nigdy do tego wracać.
Za piętnaście siódma wrócili do swojego pokoju przez szklane, zasuwane drzwi, które ulokowane były w każdym, dostępnym pokoju na parterze. Zastali w środku jedynie Bena, który zdążył wziąć już prysznic. Jego jasne, słomiane włosy były jeszcze wilgotne, ale najwyraźniej to nie przeszkadzało mu, aby opuścić właśnie pokój.
- Pospieszcie się, dziewczyny poszły idę ogarnąć, bo za pół godziny idziemy na kolację.
Dokładnie trzydzieści minut później wszyscy znaleźli się w tutejszej kawiarence, gdzie zamierzali zjeść kolację. Dzisiejszy dzień był męczący i nie mieli w planach niczego innego jak odpoczynek po kilkugodzinnej tułaczce autem. Jednak tym, co nie dawało Louisowi spokoju, były spojrzenia Bena, które ten bez skrupułów posyłał jednej z pracowniczek tuż za plecami Emily, jego dziewczyny. Ta siedziała przecież obok niego i w każdej chwili mogła to zauważyć, co na szczęście się nie stało. A może i na nieszczęście. Może w końcu by przejrzała na oczy
Louis znał się z nią najdłużej. Byli najlepszymi przyjaciółmi w szkole średniej, a poprzez nią poznał Bena, jej ówczesnego chłopaka. Byli razem od trzech lat i ich związek zdawał się kwitnąć, gdyby nie to, że Ben regularnie ją zdradzał, wcale się z tym nie kryjąc. Zwykle uciekał się jedynie do niewinnego flirtu, ale to i tak wykraczało poza jakiekolwiek granicę. Nikt nie popierał jego zachowania, nawet Colin, jego najlepszy przyjaciel, który sam był singlem, ale uznawał zasadę wierności i oddania.
Kolejną rzeczą, jaką Louis zauważył w pensjonacie była naprawdę miła obsługa i bogata oferta menu. Nie spodziewał się tego po tak oddalonym od miasta miejscu, ale było to całkowicie miłe zaskoczenie. Sporo gości również przewijało się przez hol, bar, recepcję i kawiarnię, a wśród nich byli ludzie starsi, jak i ci młodzi.
- Czy trwa właśnie jakiś sezon na wczasy? - wymamrotał cicho, tak, aby tylko jego przyjaciele byli w stanie go usłyszeć.
Był po prostu ciekaw, a zawsze gdy chciał się czegoś dowiedzieć, pytał. Zazwyczaj nie powstrzymywał się przed dociekliwością, było to silniejsze od niego, więc nie widział sensu, aby się od tego odwodzić. Był natomiast bardzo wyrozumiały, nieważne, jak skomplikowana okazałaby się sytuacja.
Jedną z jego cech, której bardzo nie lubił, było przywiązanie. Gdyby zechciał tak po prostu rzucić wszystko, co posiadał, zostawić w tyle i rozpocząć nowe, lepsze życie, chyba nie potrafił. Powstrzymywało go od tego przywiązanie, które - nieważne jak toksyczne było - zakazywało mu ręce i nogi, nakazując zostać w miejscu.
Jednym słowem, Louis Tomlinson był bardzo skomplikowaną osobą.
- To jeden z najlepszych ośrodków wypoczynkowych, mogliśmy się tego spodziewać. Dobrze, że trafiliśmy na dobre pokoje. - Emily uśmiechnęła się radośnie, poprawiając blond warkocza na swoim ramieniu. Wydawała się być zadowolona z dotychczasowego pobytu tutaj.
Przynajmniej ona
- To dobrze dla nas. Wyobraźcie sobie, że zaplanowano tutaj aż dwa wesela. - odezwał się Ben z cwaniackim uśmieszkiem. - Nigdy nie byłem na weselu. Jedzenie za darmo, alkohol, tańce i nowi ludzie. Właśnie dlatego tutaj przyjechaliśmy, ludzie. Chcę, żebyśmy wznieśli toast za nas i za to, co wydarzy się tutaj przez najbliższe dwa tygodnie. Będziemy szaleć do upadłego i obiecuję Wam, że nie zapomnimy ich do końca swoich dni.
Mówiąc to uniósł szklankę z piwem w górę, a reszta podążyła jego śladami z wielkim entuzjazmem, bez wyjątku. Nawet Louis (chcąc lub nie) zdobył się na mały uśmiech, ponieważ właśnie po to tutaj przyjechał. Wierząc, że w końcu odpocznie i pozbędzie się wyrzutów sumienia, jakie dźwigał na barkach przez ostatnie miesiące, nieciekawych doświadczeń, jakie na nim ciążyły. Wierzył, że może już niedługo stanie się coś niezwykłego, a za kolejnym zakrętem, już niedługo, spotka go coś, co odmieni jego życie.
Tak. To miały być wyjątkowe dwa tygodnie, których z całą pewnością nigdy nie zapomną.
4 notes · View notes
chojraczek · 7 years
Text
Pod Złotą Różą - Prolog
Kto nie słyszał o miłości? Kto nie słyszał historii o miłości, o miłości, która ma swoją historię - czasami tragiczną, ale niekiedy, prócz cierpieniem, przepełnioną radością i nadzieją? Kto nie doświadczył jej na własnej skórze, palącego uczucia kochania i głęboko zakorzenionej nienawiści, miłości, która wybacza, i która chowa urazę?
Kto nie słyszał o miłości, która leczy rany i przezwycięża wszystko, co złe, o miłości, która przeszła długą drogę, aby znaleźć się w odpowiednim miejscu, żeby się wydarzyć i zaistnieć? Gdy jednak się wydarzyła, powinna była się wydarzyć właśnie teraz, właśnie w tym momencie, właśnie w tych okolicznościach. Coś sprowadziło ją właśnie tutaj i sprawiło, że trwała jakiś czas. Coś sprawiło, że się zakończyła.
Ale nieważne, co się wydarzy, miłość przychodzi w jakimś celu. Pojawia się w czyimś życiu i to właśnie wtedy nadchodzi czas, aby całkowicie jej się poddać. Niekoniecznie od razu. W końcu miłość odbiera nam mowę, odwodzi od zmysłów, kręci, mąci, kłamie, a człowiek jest podatny na jej wpływ. Ale jest coś, co skłania do przebaczenia.
Choć to wszystko wydarzyło się tak dawno, wspomnienia nigdy nie przeminęły. Sprowadziły go tutaj i tkwiły nieprzerwanie w jego głowie, odcisnęły swoje piętno w jego życiu. A uczucie? Było jak powietrze. Nie na długo mógł pozwolić mu odejść, bo gdy było zbyt daleko, nie potrafił oddychać. Wypełniało jego płuca i każdy zakamarek jego ciała po brzegi - już pierwszego dnia i do dnia dzisiejszego. Pojawiło się raz, ale raz na zawsze, mimo że wystawione na próbę wielokrotnie.
A jednak... Nie każda historia miłosna kończy się szczęśliwie, a nie wszystko, co ma swój koniec, zwiastuje nieszczęście. W końcu nie każdy koniec jest końcem, a niekiedy koniec oznacza początek.
Śledząc wzrokiem tekst, Louis przebiegł nim kilkakrotnie po pierwszych linijkach wiersza, zanim zaczął czytać go ponownie. Znał go już niemal na pamięć. Tak właśnie się to wszystko zaczynało.
Kto nie słyszał o legendzie, co powiada o miłości Która zadziała się tu wieki temu Tej pięknej, lecz tragicznej, przepełnionej namiętnością Co korony drzew szeptały ją każdemu...*
(...)
6 notes · View notes
chojraczek · 7 years
Text
Light Inside Of Me - Rozdział Dziesiąty
Tej nocy, Louisa również dręczyły koszmary. Długie szpony, czarne ślepia i kpiący uśmiech przez długie godziny torturowały go i wywoływały niesamowity ból, którego nie mógł zatrzymać. Był w stanie jedynie wić się na łóżku i błagać w odmętach swojej świadomości, aby wybudził się ze snu, koszmaru, którego sprawca nie miał dla niego żadnej litości. Gdy w końcu udało mu się otworzyć powieki, z szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w sufit z przyspieszonym i nieregularnym oddechem, kropelkami potu i łez na twarzy. Palce dłoni zaciskał na pościeli, palce u stóp kurczowo zaciskał i nie potrafił rozluźnić swoich mięśni, czując się tak, jakby coś sparaliżowało go tak bardzo, że nie był w stanie nawet mrugnąć. Leżał zatem i wpatrywał się w ciemność, rad że udało mu się uwolnić od mrożącego krew w żyłach koszmaru. Po kilku minutach, które zdawały się być jak godziny, był w stanie w końcu przesunąć swój wzrok. Praca jego serca zwolniła do normalnego tempa, oddech unormował się, a dłonie ułożył płasko na materacu. Zwilżył ustami swoje spierzchnięte usta, które potrzebowały nawilżenia w tym momencie, dlatego uniósł się na łokciach w celu podążenia do kuchni, aby zdobyć szklankę wody. Zesztywniał, gdy tylko ujrzał zgarbioną postać siedząca tuż obok jego nóg. Każdy włos na jego głowie zjeżył się, a uczucie paniki powróciło. Jego serce znów zaczęło bić szybciej, doprowadzając go do szaleństwa, ale wszystko się uspokoiło, a do niego powróciło poczucie bezpieczeństwa, gdy za sprawą jego ruchu, postać odwróciła się w jego stronę. - Harry... - wyszeptał z ulgą i wypuścił powietrze z płuc, gdy napotkał jego oczy. - Śnił ci się? - zapytał od razu, pochylając się nad nim bez jakiegokolwiek uprzedzenia. Ich twarze dzieliły zaledwie centymetry, zupełnie tak, jakby Harry nie odczuwał potrzeby, aby pozwolić Louisowi przyswoić swoją obecność i nie czuł oporów, aby zbliżać się do niego na tak bliską odległość. - Kto? - Louis zmarszczył swoje brwi, siadając całkowicie na materacu. Automatycznie zacisnął palce na kołdrze w geście obronnym. - Co ty tu robisz? - Widziałem go, widziałem go w twoich snach. Widziałem. - mamrotał do siebie, kręcąc swoją głową, a kosmyki ciemnych włosów opadły na jego blada twarz. - Kogo widziałeś? Ja go nie widziałem. Louis przyglądał mu się przez krótką chwilę, mając nadzieję usłyszeć odpowiedź, ale gdy tak się nie stało, w przypływie odwagi dłonią dotknął jego nadgarstka. To niemal od razu zwróciło na niego uwagę mężczyzny, który spojrzał na niego kompletnie zaskoczony.  - Zack? Masz na myśli jego? Dlaczego miałby mi się śnić? Dlaczego go nie widziałem? - jego głos w pewnym momencie zachwiał się. Postanowił ciągnąć rozmowę, chociaż bał się prawdy i każdego jego kolejnego słowa. Wiedział, że już nie zaśnie, zbyt rozbudzony i wystraszony. - Nic mu nie zrobiłem, dlaczego on to zrobił? - Ponieważ on chyba... on chyba wie. On wie, co ja zrobiłem. - zacisnął swoje usta w wąską linię, palcami drugiej dłoni ciągnąc za końcówki swoich włosów. - Chodzi ci o nas? O nas, prawda? O mnie? - dopytywał Louis, chociaż i w tym przypadku również znał odpowiedź. Próbował powstrzymać drżenie swojego głosu, gdy tylko w gardle urosła mu gula. Strach, jaki w tym momencie odczuwał, był niewyobrażalny. - Lepiej by było, abyś... Nie dokończył, ponieważ nie potrafił. Jednak to, co chciało wyjść z jego ust, było spontaniczną myślą, która przeszła mi przez myśl. Mial wtedy wrażenie, że nie było innego wyjścia z tej całej sytuacji i jedynym rozwiązaniem mogło być zakończenie tego. Czy był sens, aby męczyć się i ciągnąć to, skoro powinno być zupełnie inaczej? Wzrok utkwiony miał w twarzy Harry'ego, który od kilku chwil był na skraju wytrzymałości, ale tłumił całą złość w sobie, którą miał nadzieję okiełznać. Oddychał tak głośno i intensywnie, ze Louis obawiał się, czy nie eksploduje z nadmiaru złości, jaka nim władała. Ale mimo wszystko nie bał się go. Jego dłoń wciąż spoczywała na tej, należącej do mężczyzny, a z czasem chłodna skóra stawała się coraz cieplejsza. Wraz z tym doświadczeniem, kryształ przy jego piersi również stawał się cieplejszy, a co za tym szło, wnętrze jego serca. - On... On wie, ale myśli, że jeszcze cię nie zabiłem, i że tego nie zrobię. - Zrobisz to? Pytanie wypadło z jego ust niekontrolowanie i nieplanowanie, ale gdy już padło, nie żałował. Była to przecież myśl, która dręczyła go już od czasu, gdy Harry pojawił się w jego życiu. Niewątpliwie stał się jego niezrozumiałą częścią. Wzrok Harry'ego przesunął się na ich dłonie, które spoczywały jedna na drugiej. Gest, który wykonał następnie, zaskoczył chyba również jego samego: palce niepewnie owinął wokół drobnej dłoni Louisa, ale chcąc sprawdzić, czy nie ściśnie jej za mocno i nie skrzywdzi go, rozluźnił uścisk kilka razy, a później powracał palcami do poprzedniego miejsca. Louis obserwował uważnie każdy jego ruch, bo chociaż nie widział za wiele w pogrążonym w mroku pomieszczeniu, dokładnie widział sylwetkę mężczyzny, zarys jego dłoni i jego twarz, przepiękną twarz. Była przerażająco piękna. Nie można było o nim stwierdzić, że egzaltacja była jego cechą główną, ale jednocześnie nie pozostawał całkowicie obojętny. Wyglądało to tak, jakby uczył się o człowieku i tego, jak być człowiekiem. To tylko utwierdzało Louisa w tym, że wewnątrz niego, chociaż głęboko, kryły się resztki tego, co ludzkie. Choćby były to tylko nasiona, które jeszcze można uratować, zasiać na nowo. Louis czuł, że chciał się tego podjąć. Mógł, ponieważ oswajał się z jego obecnością i uczuciem towarzyszącym mu przy każdym, kolejnym spotkaniu. - Wydaje mi się, że to ty budzisz we mnie człowieka. Człowieka, którym kiedyś byłem. Ciche słowa ledwo przebiły się przez ciszę. Nie były wypowiedziane beznamiętnym tonem, były pełne wielu uczuć, miękkie i łagodne. Były odpowiedzią na jego zadane wcześniej pytanie, której nie spodziewał się nigdy uzyskać. Nie spodziewał się, że nastąpi to tak szybko i nie spodziewał się, że właśnie taka padnie odpowiedź. Rozchylił swoje usta, ale nic nie było w stanie z nich się wydobyć. Głos ugrzązł mu w gardle, ale i tak nie miał w planach, aby powiedzieć coś konkretnego. Zaniemówił na długą chwilę, z szeorko otwartymi oczami i wypiekami na policzkach, które pojawiły się nagle, zaraz po usłyszeniu tych kilku słów. Słów, które zmieniły wiele. - J-ja... Ja... - wydukał cicho, potrząsając swoją głową w oniemieniu. Nie pomagał mu fakt, że ich dłonie wciąż pozostawały złączone. Był pewien, że Harry nie odbierał tego jako coś niezwykłego i wyjątkowego, ale dla Louisa było to coś, co odbierało mu zdolność mówienia i racjonalnego myślenia. - Nie rozumiem. Zmarszczył swoje brwi w niezrozumieniu i w końcu podniósł wzrok, aby spojrzeć głęboko w jego intensywnie zielone oczy. Czuł, jakby mógł patrzeć w nie godzinami, z każdą chwilą odkrywając w nich coś fascynującego i pięknego. Czuł, jakby nie miały końca, nieskończenie piękne i głębokie... - Nie wierzę, że nie ma dla ciebie ratunku. Nie jesteś zły. - Nie wiem, jak to jest być dobry. Nie pamiętam nawet, jak to jest być człowiekiem. - Myślę, że mógłbyś się tego nauczyć, jeśli tylko byś chciał. Mimo że nie trwało to długo, a same okoliczności były niecodzienne, między nim a Louisem utworzyła się więź, która teraz tak po prostu nie mogła być zerwana. Obecność Harry'ego była na porządku dziennym od jakiegoś czasu i przekształciła jego życie w coś innego. Obfitego w nowe wrażenia, nieznane mu wcześniej doświadczenia. Louis zwrócił swój wzrok na zegarek, stojący na szafce nocnej i gdy ujrzał godzinę, zalał go zimny pot. Za trzy godziny miał zadzwonić budzik, a na zewnątrz wciąż panował mrok. Godzina trzecia trzydzieści nad ranem nie była najlepszą porą na pogawędki i zwierzenia, ale teraz miał okazję, aby tak po prostu z nim porozmawiać. - Ty powiedziałeś... powiedziałeś, że coś czeka tych, który odmawiają. Odmawiają komu? - zapytał, a następnie wziął głęboki oddech. Nie oczekiwał, że otrzyma odpowiedź, spodziewał się raczej milczącej odpowiedzi, ale wolał spróbować. Ku jego zaskoczeniu, Harry oblizał swoje usta i poruszył palcami na jego dłoni, nie zabierając jednak ręki, a po chwili zaczął mówić bardzo wolnym i opanowanym głosem. - Według nich jestem... niebezpieczny. Niebezpieczny dla nas wszystkich, bo gdyby tylko wszystko się wydało, każdy stanąłby przed należytym sądem Bożym. Malumus nie wierzy w te oskarżenia, ale Zack już tak. Kontroluje mnie, czy ja... na pewno jestem w stanie cię zabić. - A jesteś? - Nie. Puls Louisa niekontrolowanie przyspieszył, a słowa te, prócz ulgi, wywołały dziwne uczucie poczucia bezpieczeństwa. Dokładnie tego samego poczucia, które zapewniał mu naszyjnik i obecność Harry'ego w jego pobliżu. Teraz był już pewien, że mógł czuć się przy nim bezpiecznie i nie powinien kwestionować swojego zaufania względem niego. Louis był prawdopodobnie jedynym człowiekiem, z którym Harry miał styczność. - Są werbowani, ponieważ wszystkie te zagubione, samotne, skrzywdzone dusze postanowiły nagle zaprotestować i wciąż odbywać swój byt na ziemi. - Harry kontynuował. - Zaczęli powodować na dusze, a przewodził nimi Malumus - dusza tak zła i nieczysta, że niewątpliwie była ucieleśnieniem wszystkiego, co złe na ziemi i poza nią. On... Nagle zawahał się. Nie wypowiedział dalszej części zdania, urywając je już na samym początku. Inna rzecz jednak zaprzątała myśli Louisa, która nie dawała mu spokoju. - Od czego zależy to... na kogo pada bycie ofiarą? Mężczyzna pokręcił przecząco głową z małą zmarszczką między brwiami, wyglądając, jakby sam nie znał odpowiedzi. - Czy moja rodzina nie ucierpi? Potrzebuję tej odpowiedzi. - powiedział cicho. - Moi przyjaciele? - Jeśli nie wchodzą w drogę.  Louis wchodził mu w drogę. Niewątpliwie mógł uważać siebie za jego wroga i dawać mu tym samym więcej powodów do tego, aby zechciał go zabić, ale ten jednak nie chciał. Nie robił tego, co do niego należało, wręcz przeciwnie - zbliżał się ku niemu z własnej, niewymuszonej woli, ponieważ sam musiał zdawać sobie sprawę, kim tak naprawdę był. Był tylko jedną, samotną duszą ludzką, która zagubiła się w świecie. - Wiem, że nie powinieneś mi tego mówić. Wiem, że narażasz też siebie, dlatego... dziękuję. - wyszeptał nagle, gdy tak rozmyślał. Zdał sobie wówczas sprawę, że Harry narażał samego siebie, robiąc to, co właśnie robił i będąc tu, gdzie w tym momencie był. - Dziękuję ci, Harry. Bardzo niepewnie pochylił się do niego, z wzrokiem utkwionym w jego ustach. Wręcz zapraszały go do siebie, a on nie był w stanie im się oprzeć. Louis nic nie tracił. Czerpał z tego przyjemność i był pewien, że Harry również. Nikt więcej się o tym nie dowie, miało to pozostać tylko między nimi. Właśnie ta myśl skłoniła go do tego, aby zbliżyć swoją twarz do jego na tyle blisko, aby musnąć czule jego suche wargi. Dłonią podparł się o jego kolana, palce drugiej zaciskając na jego własnych, a następnie zaczął go całować - najpierw bardzo powoli i ostrożnie, a gdy usta Harry'ego leniwie podążały za tymi, należącymi do Louisa, ten pogłębił pocałunek, przekonany, że nie było to nic złego. Czuł, jak z czasem napięte mięśnie Harry'ego się rozluźniają i ustępują miękkim ruchom jego warg. Zupełnie tak, jakby czuł do tego nieme przyzwolenie, naparł na Louisa w taki sposób, że ten opadł gładko na poduszki. Z szybkim oddechem spojrzał na Harry'ego z dołu, a palce jego dłoni automatycznie powędrowały do jego nabrzmiałych ust. Mierzyli się spojrzeniami kilka, długich minut, gdy Louis nagle zaczął robić się bardzo senny. Ostatnim, co widział, były zielone tęczówki, a zaraz po tym nastała ciemność. Rankiem po Harrym nie było śladu. Jedyny ślad, jaki po sobie pozostawił, były wspomnienia i smak swoich ust. *** Nazajutrz, zaraz po wyjściu z miejsca pracy, skierował się w stronę przeciwną, niż jego miejsce zamieszkania. Gdy tylko pojawił się w pracy po południu, nie mógł wyprzeć się dziwnego uczucia, gdy tylko spoglądał na Mary, która obsługiwała klientów. Jego żołądek zaciskał się na samą myśl, że padła ofiarą jednego z służących mroku, a on nie mógł nic zrobić. Nie mógł nawet jej ostrzec, powiedzieć, co stało za urokiem jej chłopaka, Zacka, który w ich znajomości miał tylko jeden cel. Najpierw starał się zdobyć jej zaufanie, a dopiero później dopełnić swoje zadanie. W przeciwieństwie do niego Harry był zupełnie inny, przynajmniej taką Louis miał nadzieję. O ile to nie było częścią jego planu, pomyślał gdzieś w tyle swojej głowy. O piętnastej zadzwoniła do niego Alison z prośbą o spotkanie. Udał się więc do umówionej lokacji, będąc nieco zdziwiony wyborem przyjaciółki, jednak nie zastanawiał się nad tym długo. Szedł na spotkanie z małym uśmiechem, gryząc wnętrze policzka, aby choć trochę zmalał, ale to nie pomogło. Był zatem zmuszony, aby uśmiechać się przez cały czas z nieznanego mu powodu. Był tak naprawdę tylko po część nieznany, ponieważ ekscytacja nie pozwalała zasnąć mu w nocy zaraz po tym, gdy Harry osunął się w cień. Myślał o nim przez cały czas, nawet po przebudzeniu był jego pierwszą myślą, ale nie potrafił nad tym zapanować nad to przychodziło samo. Dotarł na miejsce w zadziwiająco dobrym humorze i kiedy zauważył samotnie siedząca Alison przy jednym ze stolików, zdjął kurtkę i zajął miejsce naprzeciwko. - Cześć - rzekł uśmiechnięty, pochyliwszy się, aby pocałować ją w policzek. - Jestem taki głodny. Chyba coś zjem, jadłaś już coś? Wezmę frytki. Tak, frytki i kurczak. A najlepiej frytki kurczak i... - Louis. Mężczyzna natychmiast zamknął swoje usta, gdy Alison przerwała jego nieskładną wypowiedź. Chciał przeprosić, ale jego uwagę przykuły posiniaczone nadgarstki dziewczyny, która dostrzegłszy jego wzrok, szybko zakryła je rękawami bluzki. Louis jednak w porę wychwycił ten gest i złapał ją za dłonie. - Co to jest? - To nic takiego. Alison próbowała wyrwać swoje dłonie, jednak Louis był szybszy. Osunął rękawy w dół i przyjrzał się uważnie odciskom palców, które pozostawiły po sobie sine ślady, na których sam widok robiło mi się niedobrze. Złość wezbrała się w jego ciele w jednej chwili. - Chris, prawda? - zapytał pozornie spokojnym głosem, chociaż wewnątrz aż wrzał. Puścił jej ręce i pokręcił swoją głową z dezaprobatą. - Nie - dziewczyna szybko zaprzeczyła, ale jej głos ją zdradził, niebezpiecznie drżąc. - Nie, przestań. - Czy wczoraj, gdy przyszłaś do mnie... - wziął głęboki oddech. - To czy on...? - Nic się nie stało, czasami tylko wyolbrzymiam. - Przestań, Alison! Widzę, co się dzieje. To jakiś absurd. - bąknął wściekły, potrząsając swoją głową. - Gdy tylko go spotkam... - Przestań. - przerwała mu ostro, po raz pierwszy mierząc go tak chłodnym spojrzeniem. Sprawiała wrażenie całkowicie pewnej swoich słów, czym chciała zapewnić Louisa, że się mylił. - Mówiłem ci, że to nic takiego. - Jasne. Oczywiście, bagatelizujmy to. Nie będę się już więcej interesował, skoro tak bardzo tego chcesz. Urażony odwrócił głowę w bok. Palcami zaczął pocierać swój naszyjnik, który znowu zaczął nosić. W najbliższym czasie nie zamierzał się z nim rozstawać, ponieważ w ten właśnie sposób czuł obecność Harry'ego blisko siebie, mimo że nie był on obecny fizycznie. Milczeli kilka długich minut, podczas których każde z nich myślało nad swoimi słowami. Louis zdołał już ochłonąć, ale wciąż trzymał w sobie jeszcze urazę i złość. Nie potrafił podchodzić lekceważąco do cierpienia swojej najlepszej przyjaciółki, która zwykle wszystko ignorowała. - Z resztą, byłeś wczoraj zajęty. - odezwała się ponownie Alison, spoglądając na niego zaciekawiona. Gdy tylko wspomniała o tym, co zburzyło ich wczorajszą rozmowę, Louis oblizał swoje usta i stał się bardziej czerwony, niż był dotychczas. Milczał dłuższą chwilę, wahając się nad powiedzeniem jej prawdy. Przez te kilkanaście dni ominęło ją wiele faktów, które przed nią zatajał. Nie czuł potrzeby, aby zwiedzać się komukolwiek, od kiedy po raz pierwszy ujrzał zielone oczy Harry'ego. Wtedy był pewien, że mężczyzna go nie skrzywdzi i poczuł do niego nic zaufania. - To był on. Alison zmarszczyła swoją brwi zdziwiona, przyglądając się Louisowi. - Na początku nie rozumiałem. Uratował mnie na dachu, a ja myślałem, że zwariowałem, Alison. Ale ja nie zwariowałem. Posłuchaj mnie teraz uważnie. Doszukiwał się w niej odpowiedzi twierdzącej, bądź przeczącej. Przyjaciółka milczała, sprawiając wrażenie kompletnie zszokowanej. - Chce ci o tym powiedzieć, ponieważ ci ufam - ściszył swój głos, przed tym rozglądając się, czy aby na pewno nikt ich nie podsłuchiwał. - On miał mnie zabić. Takie było jego zadanie, ale nie zrobił tego. Nie chcę tego zrobić, czego ja sam nie do końca jeszcze rozumiem. Ale wiem, że gdzieś tam w środku jest człowiekiem. - Poczekaj - Alison odezwała się niemal od razu, gdy skończył, palce dłoni układając na swoich skroniach, jakby chciała przetworzyć te informacje. - Ja... Ja nie rozumiem. - Ja też nie, ale widzę go, rozmawiam z nim. Dotykam go. Ty też go widziałaś, Alison, i już nie zaprzeczysz. Dla potwierdzenia swoich słów, wyciągnął zza koszulki naszyjnik, pokazując jej go. Był przezroczysty i chłodny, a Louis zaczynał rozumieć dlaczego. - Chcesz mi powiedzieć, że to wszystko, co opowiadałeś... To prawda? - wyszeptała, gdy zaczęły do niej docierać jego słowa. - Wiesz, co to jest? To jest ochrona. Za każdym razem, gdy myślę o nim, on to czuje. Spotkałem Jasona, był z Felixem i resztą. Myślałem, że już po mnie, a on się wtedy pojawił. Ma nadludzką siłę. Pamiętasz te ślady, które ci pokazywałem? Gdy pojawił się w moim mieszkaniu, a ty mi nie uwierzyłaś. Przyglądał się przez chwilę jej twarzy, aby odczytać wszystkie, goszczące na niej emocje. W tym wszystkim odnalazł szok i niedowierzanie, a także - Uważam, że powinienem ci o tym mówić - dodał po chwili, już nieco spokojniejszy. - Nawet, jeśli nie powinienem, ze względu na towje bezpieczeństwo. Ale przyjaźnimy się. Obiecaj mi, Alison, obiecaj, że nikomu tego nie powiesz. - Nie rozumiem jednego - Alison odezwała się po raz pierwszy, odkąd Louis wyznał jej nieco szokującą prawdę. - Nie rozumiem tak naprawdę niczego. Kim on tak właściwie jest? Louis wahał się przez chwilę, nie mając pewności, czy mógł do końca wyjawiać jego tożsamość. Bał się, ponieważ Harry miewał wątpliwości co do zapewnienia mu bezpieczeństwa. Podzielił się nimi z Louisem tej nocy, co było pewnego rodzaju aktem zaufania. - Ja nie wiem - wyznał w końcu. Skrzyżował swoje palce pod stołem, mając nadzieję, że nie prawda nigdy nie wyjdzie na jaw. - Ale wydaje mi się, że on... on nie jest zły. - Nawet nie wiem, co mam ci odpowiedzieć. To się w głowie nie mieści. Ale obiecuję ci, że będę siedziała cicho o ile ty obiecasz mi, że nic ci się nie stanie. - Obiecuję. Nie grozi mi nic złego. Skłamał. Louis w duchu przyznał jej rację, ponieważ wszystko, co wypadło z jego ust, nie miało prawa mieć swojego bytu. Było to zbyt niewyobrażalne i brzmiało jak treść książki fantasy dla młodzieży, której Louis mógłby być głównym bohaterem. Z tego względu nie zamierzał mówić jej niczego więcej ani drążyć tematu, którego poruszanie byli jego zdaniem bardzo ryzykowne. Nie zamierzał więc podejmować go ponownie, nawet jeśli wiele myśli dręczyło go i potrzebował się nimi z kimś podzielić. Nie miał dalszych planów na ten wieczór, więc zaraz po wyjściu z knajpy, gdy pożegnał się z Alison, która twierdziła, że spędza dzisiejszą noc u Chrisa, nachmurzył się i ruszył w przeciwną stronę. Z trudem powstrzymał się od komentarza, jedynie zacisnął usta i starał się nie myśleć o swojej rosnącej niechęci do swojego przyjaciela, Chrisa, którego ostatnimi czasy przestał nazywać swoim przyjacielem. Przyjaźnili się jeszcze w szkole średniej, ale teraz między nimi było mnóstwo nieporozumień. Wieczór jak każdy inny - zamyślony szedł w stronę swojej kamienicy, przemierzając opustoszałe ulice. Był znudzony tym, jak zaczynało wyglądać jego życie, które stawało się ciągłą rutyną. Do jego głowy powróciły słowa ojca, który przestrzegał go przed takim trybem życia, jednak myśl o wolności i samodzielności przysłaniała mu rzeczywistość. Prędzej czy później to musiało nadejść, ale na wycofanie się było już za późno. Niespodziewanie poczuł ciepło drugiej dłoni na swojej. Zaskoczony odwrócił głowę w bok, a jego oczom ukazał się Harry, który zrównał się z nim krokiem, i w tym samym momencie zatrzymał się. Z lekko rozchylonymi ustami wpatrywał się w niego i próbował zrozumieć, co się właśnie działo. - Co? - Harry wydawał się być lekko zmieszany. Stał naprzeciwko niego i nieporadnie trzymał jego dłoń. - To źle? Zwrócił swój wzrok na ich złączone dłonie, a wtedy właśnie dotarło do niego, co tak naprawdę się działo. Pierwszy raz Harry nagle pojawił się i bez uprzedzenia, bez jakiegokolwiek zawahania złapał go za dłoń pośrodku miasta, a jego oczy były intensywnie zielone. Skórę wciąż miał bardzo bladą, ale jego policzki zdobiły dwa, zdrowe rumieńce. Włosy za to splątane były przez wiatr i pozostawały w nieładzie, sprawiając wrażenie, jakby biegł, ale to nie mogła być prawda. Harry poruszał się przecież zupełnie inaczej. - Co tutaj robisz? - zapytał w końcu cicho. Bardzo ostrożnie ułożył swoją dłonią w uścisku jego własnej i skrzywił się, gdy tylko poczuł uścisk. - Nie tak mocno. Harry natychmiast rozluźnił uścisk, idąc wskazówkami Louisa. - Ktoś mógłby cię tutaj zobaczyć, chodź uliczką... Pociągnął go w stronę bocznej uliczki, z daleka od głównej ulicy, a mężczyzna posłusznie ruszył za nim, nawet na moment nie puszczając jego dłoni. Louis, idąc z przodu i będąc tym samym z daleka zasięgu jego wzroku, pozwolił sobie na mały uśmiech. Próbował maskować uczucie, jakie teraz wypełniało go po brzegi, ale obawiał się, że Harry prawdopodobnie czuł, jak silne uczucia teraz nim władały. - Co teraz robiłeś? - Byłem na spotkaniu z moją przyjaciółką. Tą, która przyszła do mnie wczoraj. - odparł, spoglądając na niego z boku. Harry marszczył swoje brwi w niezrozumieniu, z wzrokiem wbitym przed siebie. Nie mówił za wiele, ale znacznie więcej, niż poprzednio. Zdarzało mu się również coraz częściej zadawać pytania, jakby naprawdę ciekawiło go życie Louisa. Jakby ciekawił go sam Louis. Louis spojrzał na jego stopy odziane w czarne buty, które powoli, mechanicznymi ruchami stąpały po twardej drodze. - Dlaczego ona cię widziała? Dlaczego cię zapamiętała? Zbliżali się do kamienicy, którą zamieszkiwał Louis w milczeniu. Harry nie był skory do odpowiedzi, ku niezadowoleniu Louisa, który nie lubił odpuszczać, co robił bardzo często, gdy nie otrzymywał od niego odpowiedzi. Stanął tuż przed wejściem do budynku i spojrzał uważnie na jego twarz. - Muszę iść, bo się nie wyśpię. Nie przychodź dzisiaj. - rzekł cicho, mając nadzieję, że Harry zrozumie jego prośbę i ją uszanuje. Wbrew pozorom nie kłamał i naprawdę czuł się zmęczony, czego nie zdołała przysłonić nawet obecność Harry'ego, która sprawiała, że ciepło rozlewało się po całym jego ciele. Przygryzł wnętrze swojego policzka, gdy mierzyli się wzrokiem kilka chwil w ciszy. - Nie zdejmę - obiecał, kładąc płasko dłoń na swojej szyi. - Po prostu chcę się wyspać. - Jeśli jeszcze go spotkasz, wiesz, co masz robić. - Harry powiedział poważnym głosem, spoglądając na wierzch jego dłoni z lekko ściągniętymi brwiami. - A co, jeśli zjawi się w moim mieszkaniu? - Nie zjawi. Zadbałem o to, Louis. Naszyjnik. - Jeśli boisz się, że znowu Ci się przyśni, to myśl o mnie - polecił cicho Harry, intensywnie się w niego wpatrując. Rzeczywiście, pomogło. Gdy Louis układał się do snu, będąc w sypialni sam, jego myśli zaprzątał tylko Harry. Niespecjalnie jednak musiała być to prośba - Louis myślał o nim nawet wtedy, gdy nie chciał. Myślał o nim tak intensywnie, że gdy tylko usnął, pojawił się nawet w jego snach. A tam wspomnienie pocałunku odtwarzało się w jego głowa od nowa i od nowa, a on nie chciał, aby kiedykolwiek się kończyło.
4 notes · View notes
chojraczek · 7 years
Text
Light Inside Of Me - Rozdział Dziewiąty
Otrzeźwienie nie przyszło szybko, bo dopiero nad ranem, gdy gwałtownie wybudził się ze swojego snu. Nie potrafił zasnąć przez to, co wydarzyło się wczorajszego wieczoru, ale gdy w końcu sen nadszedł, nie dał mu spokoju na długie godziny. W jego głowie przewijały się obrazy jak film, jakby odtwarzał te sceny od nowa i od nowa, chociaż nie chciał. Był skazany na oglądanie czarnych oczu Harry'ego i tego, jak łatwo przychodziło mu pokonanie kilku mężczyzn z niespotykaną, nadludzką siłą. Był tym wręcz przerażony. Obudził się o piątej nad ranem zlany potem i automatycznie powiódł wzrokiem do najciemniejszego kąta w pokoju, ale nikogo tam nie zobaczył. Był w mieszkaniu sam, mimo to po raz pierwszy pragnąc, aby tak nie było. Nie potrafił uspokoić się przez najbliższe kilkanaście minut, które były udręką i prawdziwym koszmarem. Miał nawet wrażenie, że była to kara za to, co zrobił wczoraj, ale tak naprawdę miał świadomość tego, że tym razem Harry nie miał z tym nic wspólnego. Co wpadło Louisowi do głowy, aby go pocałować? Co wpadło mu do głowy, aby całować mężczyznę, czy podkusiły go do tego jego pełne, różowe usta czy rzeczywiście tak, jak twierdził, chciał mu po prostu podziękować? Był jednak pewien jednego. Mimo całego strachu, mimo okoliczności ich dziwnej znajomości i tego, dokąd prowadziła, wbrew swojej woli w ciągu tych kilku tygodni zdołał przywyknąć do jego obecności. Co więcej, Harry zdawał się o niego troszczyć, co było totalnym przeciwieństwem tego, co mówił. Powinien zabić go już dawno, ale tego nie zrobił, a Louis nie wiedział dlaczego. - Mam dość tego świństwa - wyszeptał roztrzęsionym głosem i trzęsącymi się dłońmi zdjął naszyjnik ze swojej szyi, po czym rzucił go w najodleglejszy kąt. Nie myślał wtedy o konsekwencjach, zbyt przerażony sytuacją, w jakiej obecnie się znajdował. Podczas sobotniego obiadu rodziców, których zobaczył po raz pierwszy od kilku tygodni, myślami błądził daleko stąd. Grzebał widelcem w talerzu ze spuszczoną głową, a palcami drugiej dłoni pocierał swoją dolną wargę, myśląc o feralnym pocałunku i otrząsnął się dopiero wtedy, gdy usłyszał głos swojego ojca. - Słucham? Przepraszam, zamyśliłem się. Poprawił się na swoim miejscu i zaczerwienił się, gdy poczuł na sobie spojrzenia swoich rodziców. Jego siostry już dawno udały się do swoich pokojów, więc przy stole została ich tylko trójka.  - Pytałem, jak ci idzie z rachunkami. W końcu to już miesiąc. - powtórzył jego ojciec z uśmiechem i poprawił okulary na swoim nosie. - Trudne jest życie na własną kieszeń, prawda? - Niezbyt ciężko. Rzadko bywam w domu, rzadko zapalam... światło. Na wspomnienie o świetle, Louis poczuł przechodzący przez jego ciało dreszcz. Oczywiście nigdy nie zamierzał wyjawić im powodu zgaszonego światła, którego nie zapalał od jakiegoś czasu. Czasami tylko zapalał je na krótko w łazience, gdy brał prysznic, w kuchni, gdy przyrządzał sobie kolacje i lampkę przy łóżku, która jednak była używana coraz mniej. - Nie jestem głodny - dodał po chwili, odkładając na bok sztućce i posłał przepraszające spojrzenie swojej mamie, która przygotowała cały obiad. - Przepraszam, ja chyba pójdę do swojego pokoju. Tak, jak oświadczył, udał się do swojego dawnego pokoju na piętrze. Jego łóżko i półki wciąż pozostawały w tym samym miejscu, a półki były lśniące, co zauważył wcześniej, gdy przyszedł zanieść torbę ze swoimi rzeczami. Oznaczało to, że matka musiała posprzątać na jego przyjazd. Uśmiechnął się na samą myśl i zamknął za sobą drzwi, ale mimo ciemności, panującej w środku, nie czuł potrzeby, aby zapalać światło. Być może było to po prostu przyzwyczajenie. Do jego głowy powróciło wspomnienie bałaganu, jaki tutaj zastał ostatnim razem. Wtedy był przekonany, że była to sprawka jednej z jego sióstr, ale teraz wszystko układało się w spójną całość. To musiał być Harry, szukał go już pierwszego dnia, gdy Louis się wyprowadził. Był już świadkiem jego furii, gdy tylko wrócił do domu później, niż zwykle, więc wtedy to również musiał być on. Zmarszczył swoje brwi, gdy nagle poczuł za sobą czyjąś obecność. W ogarniającej ciszy słyszał każdy, najmniejszy ruch za plecami, ale powinien się tego spodziewać. Wziął głęboki oddech, aby przygotować się na spotkanie z nim twarzą w twarz po tak długim czasie. Odwrócił się, gotów, aby ujrzeć go ponownie, gdy nagle usłyszał przeraźliwy pisk. - Do cholery jasnej, Celine! - wrzasnął wystraszony na widok swojej młodszej siostry. - Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać! - powiedziała rozbawiona nastolatka, zakrywając usta dłońmi. - Chciałam cię wystraszyć! Louis złapał się za lewą pierś, będąc pewien, że jego serce przestało bić i wściekły zacisnął swoje zęby. Jego uwagę przykuł ruch w kącie pomieszczenia, więc gdy spojrzał w tamtą stronę, ujrzał swoją drugą siostrę, Grace, wyłaniającą się zza biurka. - Wynoście się stąd, natychmiast! - otworzył drzwi od swojego pokoju ciężko dysząc. - Co ci się stało? Kiedyś byłeś bardziej rozrywkowy. - Grace wywróciła swoimi oczami, zakładając ręce na piersi. Zdawało mu się, że urosła przez ten miesiąc, a jej kasztanowe włosy sięgały jej już do pasa. Za to włosy Celine były koloru blond i była znacznie wyższa, niemal równając się z Louisem wzrostem. - Po prostu nie mam ochoty na żarty. Jestem zmęczony, pracuję, nie jestem już takim gówniarzem jak wy. - wycedził, otwierając szerzej drzwi. - No, wynocha. Siostry spojrzały na siebie, a później posłusznie opuściły pokój Louisa. Jeszcze na korytarzu odwróciły się do niego przodem i już otwierały swoje usta, aby coś powiedzieć, gdy Louis zatrzasnął im drzwi przed nosem. - Gówniary - wymamrotał pod nosem i przetarł twarz dłonią, tracąc pewność, że zaśnie spokojnie tej nocy. Jego żołądek zacisnął się kilkakrotnie, sprawiając, że był o krok od zwrócenia resztek posiłku, ugotowanego przez swoją matkę. Opadł ciężko na materac swojego łóżka, wciąż zaciskając palce na koszulce w miejscu, gdzie znajdowała się jego lewa pierś. Nie wiedział, czy lęk i niepokój był spowodowany podejrzeniem, że Harry mógł się tutaj pojawić, czy wręcz przeciwnie - tym, że nie pojawił się, a on nie odczuł spodziewanej ulgi. Dłonią powędrował do swojej szyi, która była naga bez naszyjnika, który rzucił tej nocy w kąt w swoim mieszkaniu. Kompletnie o tym zapomniał, ale gdy uświadomił sobie, że nie miał go obecnie przy sobie, fala gorąca zalała jego ciało. Ponownie rozejrzał się po pokoju z niewyjaśnioną obawą. Miał wrażenie, że tak długo, jak nie nosił kryształu przy sobie, Harry nie wiedział, gdzie był, ale jednocześnie bezpieczeństwo, które jeszcze niedawno mu towarzyszyło, teraz nie pozostawiło po sobie nawet śladu. *** W poniedziałek tuż po pracy w planach miał samotne udanie się do swojego mieszkania i zaszycia się w nim do następnego poranka. Od kilku dni nie miał kontaktu z Alison, która nie odbierała telefonów, a gdy wrócił wczorajszego wieczoru od rodziców, nie miał czasu, aby nawiązać z nią jakikolwiek kontakt. Był zmęczony swoim życiem, więc miał prawo, aby być trochę samolubny i nie obarczać się problemami innych, ponieważ zanim to zrobi, powinien najpierw rozwiązać swoje własne problemy. Gdy tylko opuścił budynek sklepu muzycznego, w którym pracował, ponownie dostrzegł wysokiego, szczupłego mężczyznę, który zaczepił go tuż przed pracą kilka dni temu. Stał nieopodal, z dłońmi wciśniętymi w kieszenie eleganckiego płaszcza, więc niewiele myśląc Louis podszedł w jego stronę, aby powiadomić go, że Mary zaraz skończy pracę. - Um... Hej, eee, Zack? - zapytał niepewnie, mrużąc swoje oczy, aby ujrzeć zarys jego twarzy ciemności. Na dźwięk swojego imienia mężczyzna spojrzał w jego stronę, a po chwili uśmiechnął się. - Mary zaraz wyjdzie - oznajmił mu, gryząc wnętrze swojego policzka. - Dosłownie już zamykała, jak wychodziłem. - Dzięki, już miałem dzwonić zaniepokojony. Louis dyskretnie zlustrował go wzrokiem, ale jak dotąd nie odnalazł w nim żadnej cechy charakteru, która mogłaby go irytować. Trochę zazdrościł mu budowy ciała, ponieważ czuł się przy nim jak krasnal i miał wrażenie, że nie tylko on tak uważał. Po chwili dołączyła do nich nieco zaskoczona Mary, całując Zacka w policzek. Louis odwrócił wzrok od wymiany czułości, ale nie było to spowodowane zazdrością. Nie miał po prostu ochoty, aby przyglądać się dziewczynie, która bezczelnie całuje swojego faceta na oczach byłego. - To ja już pójdę. - Poczekaj - odezwał się nagle Zack. - Wydajesz się być w porządku facetem. Może wyskoczymy na drinka? - Ja? - Louis zmieszał się, spoglądając na niego zaskoczony, a później znowu na Mary, która również zdawała się nie podzielać tego pomysłu. - Tak. Chyba nie masz nic przeciwko? - mężczyzna posłał swojej dziewczynie pytające spojrzenie. Ta pokręciła przecząco swoją głową, ale wciąż nie wyglądała na przekonaną. - Jest wieczór, to tylko tak dla odprężenia. Louis bił się z myślami długą chwilę, nie wiedząc, czy był to najlepszy pomysł. Nie czuł do niego niechęci, a w dodatku potrzebował odprężenia po tych męczących kilku dniach, więc nic się nie stanie, jeśli wybierze się z nim na jednego drinka. - W sumie to jasne - zgodził się w końcu. - Faceci. Posłał Mary mały uśmiech, który nie był do końca szczery. W środku wciąż wahał się nad tym, czy jego decyzja była słuszna, ponieważ prawie nie znał tego faceta, który w dodatku był nowym partnerem jego nie tak dawnej miłości. Sama myśl wywoływała u niego mdłości, ale może były to tylko pozory i nie powinien się nimi kierować. Zack zaprosił go na kumpelskiego drinka, więc dlaczego miałby odmówić, zamiast docenić ten naprawdę miły gest? - To pewnie dla ciebie dziwne, że ja i Mary jesteśmy razem, a ty stoisz obok, chociaż też kiedyś byliście razem. - odezwał się mężczyzna, idąc ramię z ramię z Louisem w stronę baru, który sam zaproponował.  - Taa - Louis zacisnął swoje zęby, wypuszczając intensywnie powietrze przez nos. To był minus dla niego. - Wybacz, nie to miałem na myśli. - dodał szybko. - Po prostu nie chciałem, aby tak to wyglądało, ale pomyślałem, że wy się tylko przyjaźnicie. Mary dużo o tobie mówiła. I tak nie odzyskasz tego plusa, pomyślał rozgoryczony Louis. - Miło to słyszeć - odparł z udawaną ciekawością w głosie. Znaleźli się w barze po zaledwie dziesięciu minutach. Louis rozebrał swoją kurtkę i luźno zawiesił ją na swoich kolanach, będąc pewnym, że i tak nie zabawi tutaj długo. - Muszę siku - wymamrotał nagle, zsuwając się z krzesełka. - Zaraz wrócę. Szybko udał się do łazienki za faktyczną potrzebą, a kiedy wrócił, zajął swoje poprzednie miejsce obok Zacka, który zdążył zamówić im już drinki. - Dzięki. - Nie dziękuj. Louis chwycił szklankę z swoje dłonie, przyglądając się przez chwilę żółtawej cieczy, mieniącej się w kryształowym naczyniu, zanim podniósł swój wzrok na Zacka. Jego orzechowe oczy przyglądały się uważnie jego szyi, ale gdy tylko poczuł wzrok Louisa na sobie, natychmiast powiódł nim do jego oczu. - Coś nie tak? - Nie, tak tylko patrzyłem... Niespodziewanie dłonie Louisa zaczęły drżeć. Było to wywołane dziwnym przeczuciem, że właśnie nie powinno go tutaj być, i że naszyjnik, który zniknął z jego szyi, powinien znajdować się tam w tym momencie. Zachował jednak niepokojące myśli dla siebie i zdenerwowany zaczął wystukiwać rytm palcami w naczynie, czując się niepewnie pod bacznym spojrzeniem bruneta. - A tak w ogóle to jak wam się układa? Mieszkacie razem? - zagaił, nieco spiętym głosem. Chciał rozpocząć jakikolwiek temat, aby pozbyć się narastającego uczucia paniki. Nie powinien myśleć w tej chwili o Harrym, ale teraz było to właśnie tym, o czym pomyślał. Pomyślał o nim w momencie, w którym przestał czuć się bezpiecznie. Czuł również niewytłumaczalny niepokój, gdy tylko spoglądał w bystre oczy mężczyzny. Były duże i orzechowe, ale sposób, w jaki na niego patrzyły, był bardzo dziwny. Sprawiał, że chciał jak najszybciej stąd uciec, chociaż nie napił się nawet swojego jedynego drinka. - Nie, jeszcze nie. Znamy się zaledwie kilka tygodni. Louis zmarszczył swoje brwi, ponieważ to by oznaczało, że Zack i Mary poznali się już wtedy, gdy była ona w związku z Louisem. Związku, który mimo, że wisiał na włosku, to wciąż trwał. Spuścił wzrok na ladę, przełykając ciężko ślinę. Coś podpowiadało mu, że rzeczywiście nie powinno go tutaj być. Uczucie to zmroziło jego krew w żyłach i kazało mu opuścić o miejsce natychmiast. - Ja... Ja muszę iść - powiedział pospiesznie, na oślep sięgając po swoją kurtkę. - Już? - zdziwił się mężczyzna. - To tylko jeden drink. - O jeden za dużo. Naprawdę nie przepadam za alkoholem, wybacz. Dzięki mimo wszystko. - Louis próbował posłać mu uśmiech, ale wyszedł z tego jeden, wielki grymas. Odwrócił wzrok na ladę, gdzie chwilę później rzucił kilka monet, które wygrzebał z dna portfela i wstał. - Cześć. Pozdrów Mary. Niemal wybiegł z baru z szybkim oddechem w piersi z powodu pośpiechu i gdy tylko znalazł się na zewnątrz, a chłodny podmuch powietrza uderzył w jego twarz, poczuł napływającą ulgę. Szedł prosto do swojej kamienicy, ani myśląc, aby zahaczyć o coś po drodze. Chciał znaleźć się już w swoim mieszkaniu, które wciąż nie było bezpiecznym miejscem, ale przynajmniej najbezpieczniejszym. Niespodziewanie dostrzegł wystający zza budynku kawałek ludzkiego ramienia, na który natknął się na swojej drodze. Zorientował się bardzo szybko, kto stał w uliczce i prawdopodobnie go wyczekiwał, dlatego Louis przyspieszył kroku, mając nadzieję, że wyminie go, zanim zdąży go zaczepić, a on bezpiecznie dostanie się do domu. Nadzieje te okazały się być złudne, bo gdy tylko Louis chciał skręcić w prawo, poczuł dłoń na swoim nadgarstku. - Czego ode mnie chcesz? Natychmiast odwrócił się do niego przodem, napotykając parę zielonych oczu i krwistych czerwonych ust pośród alabastrowej cery. Rozchylił swoje usta w szoku, ale nim miał okazję zadać kolejne pytanie, Harry go uprzedził: - Nie rozmawiaj z nim. - Słucham? - Nie rozmawiaj z nim - powtórzył i powiódł wzrokiem do szyi Louisa. Mała zmarszczka pojawiła się między jego brwiami, a rysy twarzy się wyostrzyły. - Miałeś go nie ściągać. - Miałem, ale nie chcę go dłużej nosić. Wykorzystując okazję jego nieuwagi, Louis wyszarpnął dłoń z uścisku Harry'ego. Nie był bolesny, ale sprawiał, że czuł się niekomfortowo. - Miałeś go nie ściągać - powtórzył głębszym głosem i zwęził swoje oczy. - Poza tym po tym, co ostatnie się stało... - dodał drżącym głosem, przełykając z trudem ślinę. - Wolę, aby takie rzeczy nie zdarzały się więcej. - Gdy dotknąłeś moich ust swoimi? - To się nazywa pocałunek - policzki Louisa oblał intensywny rumieniec, gdy tylko to wspomnienie powróciło do jego pamięci. - I nie. Gdy prawie zabiłeś ich. A jedyną osobą, którą powinieneś zabić, jestem ja. Wiem o tym dobrze. Tymi słowami zamknął Harry'emu usta, który po prostu się w niego wpatrywał. Upewniwszy się, że nie zareaguje impulsywnie i nie skrzywdzi go, Louis odwrócił się i kontynuował swoją wędrówkę do domu o prawie pierwszej w nocy. Po ostatnich wydarzeniach nie było to odpowiednim posunięciem, jednak sytuacja finansowa nie pozwalała mu na zamówienie sobie taksówki. Wszystkim, czego w tym momencie chciał, był odpoczynek i sen. Jednak gdy kroczył opustoszałymi uliczkami, gdzieś w tyle jego głowy krążyły słowa Harry'ego. Wywoływały u niego niepokój, którego nie potrafił wytłumaczyć. Sprawiał on, że oglądał się za siebie co kilka kroków, ale nie ujrzał za sobą nikogo, nawet Harry'ego, pogrążonego w ciemności. Być może mężczyzna posłuchał go i zostawił w spokoju, chociaż Louis w głębi duszy przyznał, że tak nie było. Dotarł do mieszkania bez przeszkód w postaci nocnych bandytów, swoich wrogów i demonów ciemności, więc znalazłszy się już w środku, odetchnął z ulgą. Rozebrał się z jesiennej kurtki, skopał buty pod ścianę i udał się do kuchni, gdzie przez kolejne pół godziny rozkoszował się mlekiem z miodem oraz kanapkami z serem. Gdy tylko wszedł do sypialni, najpierw rozejrzał się, czy była pusta, a następnie zapalił światło z przeświadczeniem, że był w mieszkaniu sam. Postanowił zatem zająć się istotnymi rzeczami w środku nocy, jak zmienienie pościeli, która wymagała odświeżenia. Podczas zakładania nowej poszewki na kołdrę, lampka w żyrandolu zaczęła mrugać. Zgasła na moment, a później zapaliła się z powrotem z towarzyszącym jej charakterystycznym dźwiękiem. Zaprzestał wykonywanej czynności, zaciskając palce na poszewce, a po jego ciele przeszedł dreszcz. - Wiem, że to ty - powiedział cicho, nawet na chwilę nie oglądając się za siebie. Bał się, w jakim stanie mógł go zastać: czy tym razem był wściekły do tego stopnia, że był w stanie rzucić Louisem przez pokój, lub całkowicie opanowany, będąc w stanie przeprowadzić spokojną, ludzką rozmowę. - Powiedziałeś to... inne słowo. Zmarszczył swoje brwi i dopiero wtedy odwrócił się do Harry'ego przodem, ściskając w dłoniach puchową poduszkę. Harry opierał jedną dłoń o ścianę, zaciskając jej palce z kciukiem wysuniętym do górę, a druga jego ręka luźno spoczywała po boku jego ciała. Jego ubiór nie zmienił się ani razu, odkąd zobaczył go po raz pierwszy, ale zmienił się ton jego głosu i spojrzenie, jakim go darzył. Louis nawet przez chwilę wątpił, że stał przed nim ten sam Harry, którego bał się jeszcze zaledwie kilkanaście dni temu. - Jakie słowo? - Pocałunek. Louis potrząsnął swoją głową, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Położył poduszkę na materacu obok drugiej i niezręcznie potarł dłońmi swoje uda. - To nie jest nic szczególnego, każdy to robi. - Każdy? - Tak. To znaczy nie! Nie każdy, tylko... wybrani. - Wybrani? - Dlaczego zadajesz tak dużo pytań? - tym razem to Louis zadał pytanie. Stał naprzeciwko niego, zbyt zestresowany, aby się poruszyć. Niczego nie ułatwiło szaleńcze bicie jego serca, któremu nie umiał zapobiec. - Tak, po prostu ludzie całują kogoś... wyjątkowego. Całowanie to wprawdzie pieszczota. Sam nie wiedział, dlaczego te słowa brzmiały dziwnie z jego ust. Wyobrażenie, że pocałunek z Harrym mógłby dostarczyć mu przyjemności i sprawić, że był najprawdziwszą, emanującą w rozkosz pieszczotą była obca, ale przyprawiająca go o zawroty głowy. Na samą myśl robiło mu się duszno, a jego policzki paliły od wypieków. Nieistotne było w tym momencie to, że Louis myślał w taki sposób o Harrym, o tym, że bardzo chciałby go teraz pocałować, ponieważ smak jego ust był otchłanią - czymś nieskończonym, co pochłaniało go całego, im dłużej w to brnął. A Louis chciał brnąć, robił to i nie potrafił przestać. Wpatrywał się w niego z głęboko skrywaną żądzą, która rozpalała jego ciało i pozostawiała same sobie, łaknące pełnych, rubinowych ust. Choć to niemożliwe, były prawie jak soczysty szkarłat, będąc przeciwieństwem jego oczu - szmaragdowych, mieniących się niczym diament. I usta, i oczy sprawiały wrażenie tak ludzkich, czyniących Harry'ego prawdziwym człowiekiem, że w tej chwili zapomniał, kim tak naprawdę był. Był już prawie pewien, że nie powstrzyma się i rzuci w jego stronę, złączając ich usta w natarczywym pocałunku, narażając tym samym siebie samego na agresywną odpowiedź z jego strony, gdy nagle rozbrzmiało pukanie do drzwi. Lekko spanikowany rzucił okiem w stronę korytarza. Była noc i nie spodziewał się nikogo o tej porze, jednak był przekonany, że nic go już nie zaskoczy. Przed wyjściem z sypialni obejrzał się jeszcze przez ramię i pospiesznie dodał: - Nie idź za mną. Nieco zaniepokojony, kogo niosło tutaj w środku nocy, Louis najpierw zajrzał przez wizjer. Ujrzawszy po drugiej stronie Alison, całe napięcie opuściło jego ciało. Przekręcił zamek w drzwiach i otworzył je szeroko. - Cześć, coś się stało? - zapytał nieco zmartwiony, widząc jej drżące dłonie. - Nie przeszkadzam? - przyjaciółka zajrzała do środka nieco zdziwiona. - Siedzisz przy zgaszonym świetle, czy po prostu szykowałeś się do spania? - Ja... Co? Louis również obejrzał się za siebie, zastając mieszkanie pogrążone w ciemności. Jedynym źródłem światła było to wpadające z klatki wprost na korytarz. - Tak wyszło, siedzę przy lampce - wytłumaczył, siląc się na mały uśmiech. Szybko jednak zniknął, bo jego uwadze nie umknęły załzawione oczy Alison. - Co się dzieje? Doszukiwał się w niej odpowiedzi, czując narastający strach. Był w stanie wciągnąć ją do środka i oczekiwać wyjaśnień, co sprawiło, że była w takim stanie. Alison już otwierała swoje usta, aby mu odpowiedzieć, ale zaniemówiła, a jej oczy utkwione były w czymś poza ramieniem Louisa. Oczy miała szeroko otwarte, jakby zobaczyła ducha, ale to wystarczyło, aby Louis wiedział, co zobaczyła. Gdy tylko poczuł jego obecność, jego ciało automatycznie się spięło. Wstrzymał swój oddech i dopiero po chwili odwrócił głowę w bok, aby rzucić krótkie spojrzenie Harry'emu, który stał i po prostu się przyglądał. Strach, jaki w tym momencie odczuwał, był nie do opisania. Louis nie bał się o samego siebie, bał się o Alison i tego, jak Harry zareaguje na jej obecność. - Chyba przeszkadzam - rzekła w końcu słabym głosem, cofając się o krok. - Nie, poczekaj... - Louis mimo wszystko próbował protestować, gdy tylko jej głos przywrócił go na ziemię. - Naprawdę, Louis, to już nieważne. Porozmawiamy kiedy indziej. - spróbowała się uśmiechnąć, ale wyszedł jej jedynie grymas. Zanim Louis mógł ją zatrzymać, odwróciła się i wróciła na górę, nawet na niego nie spoglądając. Louis chciał ruszyć za nią, ale powstrzymał go przed tym uścisk na nadgarstku. Spojrzał na niego wściekły, wyrywając swoją rękę z daleka od niego. - Miałeś nie iść za mną. Ona miała cię nie widzieć. Nie oczekując jego odpowiedzi, wyminął go, w ciemności przemierzając długi korytarz. Stało się jednak coś, co istnie go zaskoczyło - słyszał za sobą najprawdziwsze kroki. Powoli stawiane stopy na drewnianej podłodze, utrzymujące się za nim aż do sypialni, gdzie zapalił światło. W tym momencie Louis zadecydował. Podszedł do szafki nocnej, wysunął trzecią, ostatnią szufladę i założył na szyję naszyjnik, który emanował ciepłem. Ciepło to przeniknęło do jego serca, powodując znajome już uczucie bezpieczeństwa, gdzie cały niepokój odchodził w zapomnienie. - Dobrze - powiedział w końcu. - Wciąż nie wiem, dlaczego to robisz, ale... dobrze. Będę to nosił Harry stał w progu sypialni i przyglądał się mu, po czym przesunął wzrokiem na szyję Louisa. Jego oczy rozszerzyły się do nienaturalnych rozmiarów, gdy robił kilka kroków naprzód, idąc prosto do Louisa. Jego nogi zdawały się same go prowadzić, ponieważ nigdy dotąd nie poruszał się w taki sposób. - Zrób to jeszcze raz. - Co takiego? - Louis zapytał cicho, spoglądając mu prosto w oczy. Nogami dotykał ramy łóżka, będąc pewien, że gdyby wykonał jeszcze jeden krok w tył, upadłby na materac. Z każdą sekundą, im dłużej patrzył w jego szeroko otwarte, szmaragdowe tęczówki, w jego brzuchu narastało dziwne uczucie ciepła. Jego serce przyspieszyło swoje bicie, wywołując skrajnie silne emocje. Teraz mógł wrócić do wcześniej wykonywanej czynności i podziwiać jego nieskazitelną urodę dalej, czując się jak w transie. Nic nie powstrzymywało go przez tym, aby go pocałować, prócz niepewności. Pierwszy pocałunek zaskoczył mężczyznę, ale drugi mógł go rozwścieczyć. Wiedząc już jednak, jak cudowne były jego usta, był w stanie zginąć za ten jeden pocałunek. Zbliżył się do niego niepewnie, nawet na chwilę nie spuszczając wzroku z jego twarzy. Miał wrażenie, że każdy jego najdrobniejszy gest, jak przyspieszone bicie swojego serca, wstrzymanie powietrza czy chociażby ruch dłonią był osiągalny dla uszu Harry'ego. Nagle ten pochylił się i bez ostrzeżenia przycisnął swoje usta do ust zaskoczonego Louisa, który odruchowo zacisnął dłonie na jego ramionach. Otworzył szeroko swoje oczy i niemal natychmiast napotkał oczy Harry'ego, który wpatrywał się w niego podczas nieudanej próby pocałunku. Jego wargi były ciepłe i miękkie, takie, jak Louis zapamiętał. Gdy tylko ich zasmakował, dreszcz przeszedł przez całe jego ciało wraz z pragnieniem, które rozpalało jego ciało po brzegi. Louis zacisnął swoje powieki i lekko pchnął Harry'ego w tył z powodu siły, z jaką mężczyzna na niego naparł. Dłońmi sięgnął do jego twarzy, układając je po jej obu stronach, mając cichą nadzieję, że nie posuwał się za daleko. Mężczyzna wydawał się jednak być zaskoczony jego gestem, a to dało Louisowi znak, że Harry po prostu nie wiedział, co robić. - C-Całuj - wyszeptał wprost w jego rozgrzane wargi. Jego oddech stał się urywany, niekoniecznie wypełniający całe jego płuca, ale w tym momencie mógł obyć się bez oddychania. Przez ten krótki czas, wszystkie funkcje życiowe Louisa zanikły, prócz szaleńczo bijącego serca i pragnienia. Louis zaczął pocierać palcami jego policzki i linie jego żuchwy. Zjechał dłońmi nieco niżej, zaciskając palce na szyi i ramionach. To właśnie wtedy poczuł, że całował i dotykał człowieka. - Co takiego? - Całuj. Całuj mnie. Właśnie w takich chwilach człowiek zastanawia się, co on do cholery wyprawia. Dlaczego robi to, co robi, czy na myśl przyszły mi konsekwencje i czy warto, aby później nie paść ofiarą własnej zbrodni. Ale jednocześnie w takich chwilach człowiek nie myśli, czy warto, czy powinien, bo pragnie i spełnia swoje osobiste, najgłębiej skryte fantazje, które wreszcie wychodzą na wierzch. Louis nie spodziewał się odzewu z jego strony, był pewien, że dalsza część pocałunku przebiegnie spokojnie i niespiesznie, nieco niepewnie, ale stało się za to zupełnie co innego. Wnet silne dłonie chwyciły jego wąskie biodra i zacisnęły na nich swoje palce, a usta odnalazły wreszcie drogę, jak się poruszać. Harry rozchylił swoje usta i zaczął całować go jak szalony, a Louis nie potrafił nadążyć za ruchem jego warg. Zwieńczeniem jego szaleństwa była ogarniające go oszołomienie, które go obezwładniło. Był bezradny, ale całkowicie mu oddany. Palcami chwycił jego ramiona mocniej, aby nie upaść, ale dłonie Harry'ego były zbyt silne, aby tak się stało. Były na tyle silne, że kiedy poczuł odciskające się ślady palców na swojej skórze, jęknął niespodziewanie z bólu i próbował odsunąć od siebie mężczyznę, mając wrażenie, że ten zaraz połamie mu kości. - Harry, nie - pokręcił swoją głową dysząc ciężko, gdy udało mu się rozłączyć ich usta. - To boli, nie dotykaj mnie tak, proszę. To boli. Po usłyszeniu tych słów, Harry natychmiast zabrał swoje dłonie, zaciskając je kilka razy w pięści. Oddychał szybko z zaciśniętymi ustami i rozszerzającymi się nozdrzami, a jego policzki również zdobiły dwa, intensywne wypieki. Usta, mimo cienkiej linii, w jaką teraz je układał, były nabrzmiałe i coraz bardziej zachęcające. - Nie panuję nad tym - odparł, a jego głos po raz pierwszy się zachwiał. Zdawał się nie panować nad nim w tej chwili, gdy tak, jak Louis, był oniemiały po przeżytym pocałunku. Louis dotknął swoich bioder i wiedział już, że rano pojawią się tam sine ślady, które zostaną z nim na bardzo długo. Były bolesne i piekły, gdy tylko musnął je opuszkami palców pod grubą bluzą. - Nie rób tego więcej. Gdy czujesz, że trzymasz, nie... nie ściskaj, bo mnie zabijesz. - powiedział roztrzęsionym z emocji głosem. Zanim się zorientował, Harry bez uprzedzenia przycisnął swoje usta ponownie do jego warg, ale Louis bardzo szybko przerwał pocałunek. - Jeszcze. - Nie. - Więcej - niemal poprosił. Louis zaprzeczył ruchem głowy, zachowując resztki zdrowego rozsądku, usiane na dnie jego świadomości. Mimo iż rozkoszne usta Harry'ego kusiły go i ocierały się o jego własne w niesamowicie przyjemny sposób, był w stanie zapanować nad sobą i nie brnąć w to tak daleko, jak się dało. Odwrócił głowę w bok i oblizał swoje usta, na których odcisnął się smak warg Harry'ego. Efektów nie przynosiły próby poukładania wszystkiego w swojej głowie, ponieważ było tego zbyt wiele. Zdobył się na odwagę i po minucie ciszy, ponownie uniósł podbródek. Chwycił niepewnie jego ciepłą i duża dłoń, przyglądając się jej chwilę, zanim nie schował jej w swoich dwóch, mniejszych dłoniach. Patrzył przy tym prosto w jego oczy, chcąc upewnić się, że nie ujrzy tam złości bądź co gorsza, czarnych tęczówek. Miał za to nadzieje ujrzeć w nich emocje, silne i głębokie uczucie. Miał okazję ujrzeć w nim człowieka, którym wiedział, że był. - Tylko ciemność jest we mnie. Jego słowa upewniły Louisa w jednej rzeczy, z pozoru niedostrzegalnej. Teraz jednak był pewien wszystkiego - nie tylko wiedział, on to czuł. - Ale ja widzę światło w tobie - wyszeptał. Harry rozchylił swoje usta i zamrugał kilkakrotnie, ale mimo obaw Louisa, jego oczy pozostawały zielone, a policzki zaróżowione. Ciepło biło od jego ciała i dawało ukojenie Louisowi, który nie czuł już więcej potrzeby, aby się go bać. Czuł bezpieczeństwo. - Powiedziałeś, że rodzą się z jednej, samotnej duszy. Tak powiedziałeś. - Duszy, która została skrzywdzona przez los, ale dostała drugą szansę. - Tak - zgodził się Louis, próbując udawać, że wcale go to nie przerażało. - Ty... Czy ty... Ty zabiłeś kiedyś kogoś? - Nie. - Nie? Zmarszczył swoje brwi zdezorientowany. Był przekonany, że Harry miał za sobą już wiele takich jak on sam, których pozbawił życia. - Jesteś pierwszy. - Więc jestem jedyny dla ciebie? Dlaczego akurat ja? Odpowiedziało mu jedynie jego milczenie. Głucha cisza pozostawiała go w niepewności, ponieważ tak bardzo potrzebował odpowiedzi. Był sprawcą jego rumianych policzków, ludzkich oczu i powodu, dla którego tutaj był, dlatego należały mu się wyjaśnienia. Harry bardzo powoli wysunął swoją dłoń z uścisku palców Louisa, jakby w obawie, że tym razem świadomie zrobi mu krzywdę. - Trzymaj się od niego z daleka - powiedział poważnie, na ten krótki moment znów wyglądając tak przerażająco, jak jeszcze zaledwie jakiś czas temu. Ten jeden raz Louis nie zamierzał się mu sprzeciwiać. - Ale dlaczego? - zapytał słabo. - On jest taki jak ja. Są polowania, Louis. Louis zbladł, gdy tylko to do niego dotarło. Dotarł do niego fakt, że Zack nie był chłopakiem Mary, był służącym ciemności i prawdopodobnie polował na swoją ofiarę... Do jego głowy powrót ilość wspomnienie jego brązowych oczu, które kryły za sobą coś tajemniczego, co wywoływało nieprzyjemne uczucie, które nakazywało mu uciec jak najdalej od niego. Teraz już rozumiał, że mężczyzna prawdopodobnie wiedział, kim on był, i przede wszystkim wiedział, że był ofiarą Harry'ego. - To niemożliwe. To jest facet Mary, z kimś go pomyliłeś. - Ona jest jego ofiarą. - Nie - pokręcił swoją głową, a łzy napłynęły do jego oczu. Nie potrafił w to uwierzyć, nie chciał. Nie Mary, która swojego czasu była miłością jego życia i najlepsza przyjaciółką. - Nie Mary, nie ona... Każ zostawić mu ją w spokoju. - Nie mogę tego zrobić. - Dlaczego nie? Jesteś w stanie pokonywać każdego. Jesteś w stanie go powstrzymać, Harry, zrób coś! Oddech w jego piersi przyspieszył wraz z pulsem. Informacja, którą wciąż przetwarzał w swojej głowie była dla niego prawdziwym szokiem. - Nie mogę - Harry powtórzył, zaciskając swoją szczękę. Otworzył swoje usta, aby powiedzieć coś jeszcze, ale Louis mu przerwał: - Zrób coś, błagam! - Nie mogę, Louis, nie mogę! Jego podniesiony ton głosu wprawił Louisa w osłupienie. Spięty stał i wpatrywał się w niego z szeroko otwartymi oczami oraz ukrywanym oddechem. Drżał z nadmiaru emocji, które mieszały się ze sobą i miotały się po jego głowie, tworząc istny bałagan. Jakby tego było mało, Louis zaczął się bać. Nie tego, że Harry stracił nad sobą kontrolę, ponieważ Louis prawdopodobnie wyprowadził go z równowagi. Zaczął bać się o Mary oraz o swoich bliskich, ponieważ dziewczyna nie musiała być jedyną ofiarą. Było ich więcej. - Gdybyś tylko został tam dłużej... On by zrobił to, co powinienem zrobić ja, rozumiesz? - Muszę zadzwonić - wychrypiał Louis, odpychając od siebie ciało mężczyzny. Przecisnął się obok niego, aby dotrzeć do telefonu, leżącego na komodzie i trzęsącymi idę dłońmi zaczął szukać odpowiedniego numeru w liście kontaktów, chcąc upewnić się, że jego rodzina była bezpieczna. Zanim miał szansę to zrobić, uświadomił sobie, że był przecież środek nocy i nie powinien ich budzić. Demon jednak atakował wtedy, gdy było ciemno... Ponownie spojrzał na Harry'ego. Nie potrafił tego znieść. Stał, mówił mu, co miał robić i tak po prostu uświadamiał go o tych wszystkich rzeczach, na które nie miał wpływu. Nie ściągał na siebie klątwy, nie przywoływał demonów i nie narażał siebie ani swojej rodziny na śmierć, ale - Nawet nie wiesz, co się dzieje, gdy wchodzi się im w drogę. - Ja ci, do cholery, wszedłem w pieprzoną drogę! Dlaczego mnie jeszcze nie zabiłeś?! Krzyk Louisa rozniósł się po całym budynku, w którym mieszkał. - Mam tego dość. Mam wrażenie, że wariuje, a to wszystko przez ciebie. - Nie możesz pozwolić, aby on wiedział, że ty wiesz. Ona nie może o tym wiedzieć. Harry wykonał jeden krok w jego stronę, jednak głos Louisa go zatrzymał, zanim zdołał zbliżyć się wystarczająco blisko. - I nie całuj mnie więcej. Wierzchem dłoni zaczął wycierać swoje usta, jakby chciał wymazać wspomnienie o pocałunku, chociaż nie chciał. Rozpacz była jednak na tyle silna, że przejęła nad nim całkowitą kontrolę. Harry wyglądał na zaskoczonego i za każdym razem, gdy chciał zbliżyć się do Louisa, ten oddalał się w obawie, że pocałują się ponownie. - Idź stąd, proszę. Mam dość dzisiejszego dnia... Ciszę między nimi wypełniał jego płytki oddech, świadczący o jego braku kontroli nad własnym ciałem. Nie panował nad swoimi myślami i nie potrafił skupić się na niczym innym, jak na paraliżującym uczuciu strachu, który teraz nim kierował. Tak naprawdę bał się zostawać sam tej nocy, ale potrzebował sobie wszystko ułożyć, kompletnie zagubiony i przytłoczony obecną sytuacją, rzeczami, o których istnieniu nie miał nawet pojęcia. Rzeczy, które normalnie nie miały miejsca nawet w jego wyobraźni, działy się na jego oczach, choć wydawało się z początku, że to tylko złe sny. Louis bardzo pragnął, aby było to tylko złe sny. - Idź. Chociaż jego gardło się zaciskało, a oczy niemiłosiernie piekły, nie zamierzał zmieniać swojego zdania. Gdy Harry nie reagował na jego prośby, Louis bez słowa wyszedł z sypialni, aby udać się samotnie do łazienki. Zaciskał swoje wargi, które niebezpiecznie drżały, a kiedy w końcu został sam, zaczął tego żałować. Bycie samemu w tej sytuacji było jeszcze gorsze, niż obecność Harry'ego. To nie ona była powodem jego paraliżującego strachu i bezradności, a ogarniająca go panika. Harry go chronił i wreszcie zaczęło to do niego docierać, pomimo braku wyjaśnień, dlaczego tak było. Natomiast nie docierało do niego, że Mary znajdowała się w takiej samej sytuacji jak on. Sprawiała wrażenie zupełnie nieświadomej, a Zack dobrze odgrywał swoją ludzką rolę. Chociaż z początku Louis nie wiedział, czy powinien wierzyć Harry'emu, teraz wszystko zrozumiał. Uczucie, które wzbudzał u niego mężczyzna, było znajome i równie mrożące krew w żyłach. Teraz, prócz strachu o własne życie, zaczął bać się o Mary, o Alison, która zobaczyła Harry'ego na własne oczy, a przede wszystkim o swoją rodzinę. Co jeśli któreś z nich również padło ofiarą i skazane zostało na wyrok? Co jeśli Harry był wyjątkiem, troszcząc się o niego w sposób, który nie rozumiał, z niezrozumiałych powodów? Wrócił do swojej sypialni niespełna dwadzieścia minut później z cichą nadzieją, że nie była pusta. Słowa, które wypowiedział, teraz okazały się być nieistotne i sprzeczne z jego prawdziwymi pragnieniami. Były wynikiem strachu, który niekorzystnie na niego wpływał. - Harry? - zapytał cicho, rozglądając się po pomieszczeniu. Światło w środku było zapalone, ale nikogo tam nie zastał, prócz wszechogarniającej ciszy. Mógł jednak za to winić tylko samego siebie.
4 notes · View notes
chojraczek · 7 years
Text
Autumn Leaves - Rozdział Piąty
Przez następne trzy dni Harry zrozumiał, że krótka przejażdżka z Louisem była jak dotąd jedyną rzeczą, która dostarczyła mu rozrywki. Gdy w końcu poznał kogoś w swoim przedziale wiekowym, z kim mógłby się dogadać, jak zwykle musiał popisać się swoim brakiem kultury i prawdopodobnie zniechęcił do siebie starszego chłopaka. Przez te trzy dni, chociaż się z nim nie widział, ciągle myślał o tym, jak głupio się zachował. Było mu wstyd, ale mimo namów babci, że powinien się z nim chociaż witać, Harry jedynie kręcił swoją głową i całymi dniami przesiadywał w swoim pokoju na piętrze sam. Czasami tylko zdarzało mu się go dostrzec ze swojego okna w domku na drzewie, gdzie spędzał samotne wieczory. Jednak po tych trzech dniach ciszy z jego strony, Harry w końcu nie wytrzymał. Wczesnym popołudniem, gdy pomagał pielęgnować kwiaty w ogródku, a babcia kończyła piec swoje popisowe ciasto, nagle wstał i otrzepał swoje brudne dłonie z ziemi. - Zrobię sobie przerwę - oznajmił dziadkowi, który odpoczywał właśnie na ławce, robiąc sobie tym samym przerwę od pracy z powodu bolącego kręgosłupa. Wsadził dłonie w kieszenie swoich szortów i niepewnie ruszył w stronę posesji państwa Lancaster, chociaż nie był do końca pewien, co tak naprawdę zamierzał. Nie miał żadnych konkretnych planów, ale czuł, że właśnie powinien tak postąpić. Mógł nie zastać chłopaka w środku, był w końcu weekend i mógł on spędzać sobotnie popołudnie w towarzystwie przyjaciół, ale mimo to Harry chciał spróbować. Jego nogi same poprowadziły go do stajni, która była najbliżej. Zmarszczył swój nos na okropny zapach, jaki dotarł do jego nosa i wszedł niepewnie do środka przez dwuskrzydłowe drzwi, które były szeroko otwarte. - Eee... Dzień dobry? Louis? - zaptał niepewnie, rozglądając się po paskudnie wyglądającym, śmierdzącym, drewnianym budynku. Podłoga była pokryta sianem, a z boksów wychylały się głowy koni, które parskały na jego widok. Dostrzegł otwarty boks nieco dalej, czwarty od lewej, więc niewiele myśląc ruszył w tamtą stronę. - Jesteś piękna, jesteś cudowna. Wiesz to, prawda? Oczywiście, że wiesz. - dobiegł do niego pieszczotliwy głos Louisa. - Och, jak ja cię kocham. Chcesz moją marchewkę? Tylko nie... nie, nie całuj mnie tu! Harry zatrzymał się nagle i otworzył szerzej swoje oczy, gdy tylko dotarły do niego te słowa. - Śmierdzi ci z pyska! Zaraz po tym usłyszał głośne parsknięcie, więc mimowolnie odetchnął z ulgą i próbował powstrzymać rumieńce, właśnie napływające do jego twarzy. Nie wiedział, jak powinien się zachować, więc po chwili wahania zapukał do drzwi boksu i stanął w końcu w progu. Louis opierał się o ścianę i wyciągał swoją dłoń z pokrojoną marchewką ku zwierzęciu. Zwrócił swój zaskoczony wzrok na Harry'ego, gdy tylko go zauważył, a kąciki jego ust powędrowały w górę. - O, cześć. - Hej - odparł nieco zmieszany Harry i przygryzł wnętrze swojego policzka. - Przepraszam, że tak nachodzę, było otwarte... - Wiesz, myślę, że poważnie się naraziłeś za to i powinienem właśnie zadzwonić na policję - zażrtował Louis, kręcąc swoją głową. Wytarł mokre dłonie o swoje uda i wyszedł z boksu, zamykając drzwi. - Chcesz któregoś dosiąść? To była moja klacz, Ella. Jest jeszcze Ricky, Diamond, Hanoko... - Co? Ja? Nie, nawet nie umiem. - pokręcił swoją głową. - W imieniu babci chcę zaprosić cię na ciasto. Niechętnie wypowiedział te słowa z wypełniającym go po brzegi zażenowaniem. Który normalny nastolatek w tych czasach chciałby jeść ciasto u babci? - Naprawdę? Chętnie. - Louis zgodził się, nie widząc w tym najmniejszego problemu i wzruszył swoimi ramionami. - Teraz? - Myślę, że tak, właśnie je upiekła.. - Chyba znajdę chwilkę czasu. Kocham ciasto twojej babci. - Mojej? - Harry zmarszczył swoje brwi. - No cóż, jest... dobre. - Fantastyczne. Zawsze częstuje nimi mieszkańców, a na kiermaszu ciast daje niezły popis. Harry stał jeszcze dłuższy czas i przyglądał się, jak Louis wymienia wodę w wiadrach i czyści czapraki, nawet przez chwilę nie narzekając, że musiał zmusić się do takiego wysiłku, dźwigać te wszystkie, ciężkie rzeczy i wykonywać nawet najbardziej skomplikowane czynności. - Lubisz jeździć konno? - Kocham, ale niestety przez pracę nie mam zbyt wiele czasu. Zwykle przebywa tu stajenny, ale zajęcia prowadzi tutaj tylko w okresie od jesieni do późnej wiosny. - westchnął z rezygnacją. - Boję się, co tutaj będzie, gdy wyjadę. - Czy twój brat nie może się nimi zająć? - Zajmuje w tygodniu, gdy ja prowadzę sklep. Harry chciał zapytać, czym w takim razie zajmowali się jego rodzice, ale nie chciał być zbyt wścibski. Zamiast tego zacisnął swoje usta i poczekał na Louisa, stojąc niezręcznie na boku i gdy ten w końcu skończył odkładać wszystkie rzeczy na miejsce, niespecjalnie się przy tym spiesząc, razem z Harrym udał się w stronę domu jego dziadków. Szli w ciszy, przerywanej jedynie podmuchami wiatru, szelestem liści, szumem traw i owadów, ale cisza ta była zadziwiająco kojąca. Harry rzucał starszemu chłopakowi ukradkowe spojrzenia i nagle poczuł do niego szacunek za to, jak dojrzały i odpowiedzialny się wydawał. Zdał sobie również sprawę, że powinien wziąć z niego przykład i być milszy nie tylko dla niego, ale również dla babci, dziadka, swoich rodziców i sióstr, oraz reszty mieszkańców. Jedynym wyjątkiem mógłby być Adam. - Dzień dobry - Louis przywitał się uprzejmie, dostrzegłszy panią Branson na ganku, która właśnie dźwigała pokaźną donicę ze storczykami. Kobieta spojrzała w ich stronę i przywołała ich gestem głowy z małym uśmiechem, zanim zniknęła w środku. Chłopcy podążyli za nią, a Louis przepuścił Harry'ego pierwszego w drzwiach. - Idźcie umyć ręce, dziadek zaraz wróci z miasta - oznajmiła Judith, spiesząc się do salonu. - Chodź, tam jest łazienka. Ponownie w ciszy udali się do łazienki, aby umyć ręce, a podczas tego Harry przyglądał się jego smukłym palcom i złocistej opaleniźnie. W porównaniu z jego bladą skórą tworzyła niezwykły kontrast, dlatego stwierdził, że powinien więcej przebywać na słońcu. Zgodnie za namową babci, zajęli miejsce przy stole na ganku, skąd mieli idealny widok na rozciągające się w oddali pola. Harry siedział obok Louisa, przeglądając wiadomości w swoim telefonie, jakie dostał od swoich przyjaciół dzisiejszego poranka. Ściskało go w żołądku na wieść o nowej dziewczynie jego przyjaciela, którą udało mu się poderwać na imprezie zeszłego wieczoru. Gdyby tylko nie wyjechał na wieś, teraz to mogło spotkać jego. - Harry, odłóż telefon, proszę - poprosiła go babcia, nakładając każdemu po kawałku ciasta. Chłopak niechętnie podniósł wzrok znad ekranu smartfona i dostrzegł wpatrującego się w niego Louisa, który opierał policzek na dłoni. Zarumienił się i natychmiast odłożył urządzenie, spuszczając wzrok na swój talerz. - Gdy Harry był mniejszy, non stop piekłam ciasto jagodowe dla niego i dla Alice, jego siostry - rzekła kobieta uśmiechnięta, gdy wszyscy już zajadali się deserem. - Nawet na jego ósmych urodzinach go nie zabrakło. - Babciu... - Harry westchnął zawstydzony, niechętnie przeżuwając ciasto. Uważał całą sytuację za niezręczną, szczególnie, gdy babcia zawstydzała go przed Louisem opowieściami z jego dzieciństwa. - Ósme? - zaciekawił się Louis. - Ja to pamiętam. To było w czerwcu w „Gospodzie u Seana", prawda? Harry posłał mu zaskoczone spojrzenie. - Byłeś tam? - Tak. Niewiele pamiętam, ale byłem tam z rodzicami. Twoja babcia nas zaprosiła, tam poznałem Alice. Co się z nią teraz dzieje? - Wyjechała na studia w Cambridge, mądra dziewczyna - odezwał się dziadek dumnym głosem. Młodszy chłopak odsunął od siebie talerz, zostawiając tym samym niedojedzone ciasto, ale jedynym, co teraz krążyło po jego głowie, była myśl, że Louis znał go wcześniej. Próbował przywołać do swojej głowy wspomnienia ze swoich ósmych urodzin, ale naprawdę niewiele pamiętał. Niczego nie ułatwiała świadomość, że Louis znał również jego starszą siostrę, z którą teraz jego kontakty były bardzo ograniczone. Mieszkała poza rodzinnym miastem i przyjeżdżała tylko na święta, więc rozmawiał z nią tylko raz do roku. - Było naprawdę pyszne - skomentował posiłek Louis, gdy tylko skończył jeść. Przez pół godziny rozmawiał z dziadkami Harry'ego, zdając się dogadywać z nimi o wiele lepiej, niż sam Harry. Chłopak zrzucał to jednak na mentalność tutejszej wsi. - Tak, jak zwykle - dodał Harry, chcąc chwycić swój talerzyk, ale babcia go w tym wyręczyła. - Nie, ja posprzątam. Cieszę się, że wam smakowało. Harry odprowadził go do drzewa, na którym znajdowała się jego huśtawka. Oparł się ramieniem o pień drzewa, przyglądając się Louisowi, jakby czegoś oczekiwał, chociaż sam nie wiedział czego. - Bujasz się? - Louis uśmiechnął się i trącił dłonią sznurek od huśtawki. - No coś ty, za duży jestem. - No dobrze. No to co tu robisz? Masz jakieś fajne, ciekawe miejsca? - Ja... - Harry zawahał się, nie będąc pewien, czy mógłby powiedzieć Louisowi o swoim ulubionym miejscu. Jak na razie uważał, że był bardzo miły i godny zaufania, którym właśnie teraz zamierzał go obdarzyć. - Mam... mam domek na drzewie. Jest za tymi dwoma drzewami. Wskazał palcem ponad ramię Louisa na drewniany domek, a chłopak w odpowiedzi pokiwał swoją głową, spoglądając w tamtym kierunku. - Wiem, który to. Przebywasz tam? - ponownie zwrócił swój wzrok na Harrye'ego, oblizując swoje różowe usta. - Czasami... - Świetnie, no to co powiesz... co powiesz na małe spotkanie? Jest godzina... - wyciągnął swój telefon z kieszeni jeansów, aby zobaczyć, która była godzina. To była kolejna rzecz, która zaimponowała Harry'emu, jak i bardzo go zaskoczyła: ludzie tutaj posiadali smartfony! - Skoro jest piętnasta, co powiesz na to, abyśmy spotkali się za dziesięć godzin? Muszę jeszcze wyprowadzić konie na padok, skosić trawę i mam coś do załatwienia w mieście. - O pierwszej w nocy? - jęknął Harry. - Dziadkowie chodzą spać już o dziewiątej, a schody skrzypią tak, że nie wyjdę. Nie wypuszczą mnie. - Cóż, jak nie dotrzesz, to trudno - Louis wzruszył swoimi ramionami i wyciągnął do Harry'ego dłoń. - Do zobaczenia? Harry wpatrywał się przez chwilę w jego zadbane, mimo ciężkiej pracy, dłonie i przybił mu w końcu piątkę, już zaczynając obmyślać w głowie plan, jak wymknąć się z domu po zmroku. Wiedział, że nie było to łatwe, ale czego się nie robi dla przygody. - Do zobaczenia. *** O godzinie dwudziestej, gdy tylko Judith i Carl szykowali się do spania, Harry stanowczo zadecydował już, jak będzie wyglądała jego ucieczka z domu dziadków. Od kilku godzin chodził podenerwowany, obawiając się, że to nie wyjdzie i zostanie przyłapany na gorącym uczynku, a Louis będzie się z niego śmiał. Nigdy jednak nie czuł potrzeby, aby wymykać się w nocy z domu, bo zazwyczaj informował o tym rodziców, że wychodzi i nie wie, kiedy wróci. Gdy tylko wybiła godzina dwunasta pięćdziesiąt, nastał czas wcielenia swojego planu w życie. Przekręcił zamek w drzwiach od swojego pokoju, na wszelki wypadek wepchnął pod kołdrę ubrania i starą, sflaczałą piłkę do nogi i zgasił światło, aby stwarzać pozory, że smacznie spał. Następnie narzucił szarą bluzę z kapturem na swój podkoszulek od pidżamy, żałożył na stopy trampki i uchylił okno, wyglądając przez nie na zewnątrz. Wychylał się za nie już kilka razy dzisiejszego dnia, aby upewnić się, że był w stanie wyjść przez dach, ale gdy tylko nadeszła ta ostateczna chwila, nabrał pewnych wątpliwości. Po chwili wahania wreszcie przecisnął się przez ramę okna i znalazłszy się na dachu, na drżących nogach zaczął zsuwać się w dół prosto do rynny. Czekała tam na niego drewniana drabina, którą podsunął sobie tutaj, gdy dopiero się ściemniało, a dziadek już udał się do domu na kolację. Był wtedy święcie przekonany, że nikt nie zauważy drabiny, która służyć mu miała za pomoc w ucieczce. - Dasz radę, Harry, dasz radę to zrobić - wyszeptał do samego siebie, aby dodać sobie otuchy, stawiając stopy na samym szczycie drabiny. Złapał ją po obu stronach i gdy upewnił się, że była mocno przytwierdzona do dachu, zaczął schodzić powoli i ostrożnie, szczebel po szczeblu, a gdy znajdował się już na wysokości trzech stóp, uśmiechnął się zwycięsko, pewien, że mu się udało. Jednak to właśnie wtedy przydługie spodnie od pidżamy zaplątały się o jego stopę i zanim mógł zareagować, odsunął się po szczeblu drabiny, lądując pośladkami na twardej trawie. - Kurwa mać! Zakrył swoje usta dłonią, gdy tylko przekleństwo wyszło z jego ust, mając nadzieję, że nie powiedział tego aż tak głośno. Szybko wstał z ziemi i kulejąc, cały obolały i brudny od ziemi, zaczął biec w stronę domku na drzewie. Wdrapał się po drabinie i jakby tego było mało, gdy tylko dotarł na sam szczyt domku, w jego dłoń wbiła się drzazga. Skulił się pod ścianą, próbując dostrzec coś w ciemności. Przeklął siebie w duchu za to, że zapomniał zabrać ze sobą telefonu lub chociaż latarki, ale był zbyt przejęty ucieczką, aby o tym myśleć. Musiał zatem czekać na Louisa nieskończenie długo, nie wiedząc nawet, która była godzina. Dlaczego on się w ogóle zgodził, aby spotkać się z nim w środku nocy na domku na drzewie? Niecałe piętnaście minut później usłyszał, jak ktoś wspinał się po drabinie, więc usiadł po turecku i poprawił swoje włosy, a jego serce zabiło szybciej. Już za chwilę z klapy w podłodze wyłoniła się głowa Louisa. - Hej - rzekł cicho Harry, bezwstydnie się na niego gapiąc. Louis skinął do niego głową, lekko się krzywiąc i dopiero po chwili wszedł do domku cały, przytrzymując dłońmi swój ogromny brzuch, schowany pod granatową bluzą. - Jesteś w ciąży? - Głupi jesteś - parsknął, kręcąc swoją głową i w tym samym momencie wyciągnął spod bluzy dwie butelki piwa. - Musiałem to tutaj jakoś przytachać, żeby twoi dziadkowie nie zobaczyli ani moi rodzice. - Dziadkowie śpią, a ty... ty masz już osiemnaście lat... Jego wzrok utkwiony był w butelce, którą właśnie podał mu Louis. Nie potrafił uwierzyć w to, że chłopak właśnie ją tutaj przyniósł, chociaż jeszcze parę dni wcześniej nie chciał sprzedać mu jej w sklepie. - Mam ci może pokazać dowód? - Nie, teraz nie działam służbowo. - Służbowo? Jesteś sprzedawcą. Obaj chłopcy zaśmiali się cicho na komentarz Harry'ego. Chłopak podciągnął kolana do klatki piersiowej i naciągnął rękawy grubej bluzy na nadgarstki, po czym przycisnął do ust szyjkę butelki, rozkoszując się smakiem swojego ulubionego piwa. - Zimno jest. - Tak - zgodził się, rzucając Louisowi krótkie spojrzenie. - Dzięki. - Nie ma sprawy, ale... nie mów nikomu, jeśli twoja babcia się dowie, znienawidzi mnie! - Nie powiem. Mały uśmiech rozciągnął się na twarzy Harry'ego. - Przepraszam, że wcześniej byłem taki niemiły dla ciebie. Rodzice wysłali mnie na wieś, głównie mama, bo uważa, że jestem okropnym i trudnym nastolatkiem, który potrzebuje odseparowania. - Jest aż tak źle? - brwi Louisa uniosły się w górę. - No... Może tylko czasami. Mam młodszą siostrę, bardzo mnie irytuje i kilka razy zdarzyło mi się zostawić ją samą w środku miasta, aby zrobić na złość rodzicom... - wyznał niechętnie, krzywiąc się na samo wspomnienie. - Gdy raz w życiu wróciłem do domu pijany, dwa miesiące temu, akurat przyłapała mnie na tym matka i było bardzo źle. Mówi, że nie radzi sobie ze mną. Louis milczał, wyglądając na głęboko zamyślonego, gdy przypatrywał się etykiecie na butelce, którą trzymał. - Oczywiście wiem, że to wszystko było złe - kontynuował, czując nagle ogromne poczucie winy za to wszystko, do czego właśnie się przyznał. - Przepraszałem wielokrotnie, ale te moje wybryki chyba przeważyły na decyzji mamy. Tata twierdził, że się nie miesza, ale że wyjdzie mi to na dobre. - Wiesz - zaczął Louis, marszcząc lekko swoje brwi. - Może mają racje. Starszy chłopak rozejrzał się po ścianach domku, a jego spojrzenie zatrzymało się na drewnianej skrzynce w rogu pomieszczenia. - Trzymasz tam coś ciekawego? - Um... - Harry powiódł za nim spojrzeniem. - Jakieś stare zabawki, nie pamiętam. Nie zaglądałem tam długo. Zestresowany zacisnął palce na butelce i syknął cicho, gdy tylko drzazga w jego dłoni dała o sobie znać. Przełożył naczynie do drugiej ręki i zaczął przyglądać się bolesnemu ukłuciu. - Co jest? - Louis zbliżył się do niego, zapewnie zauważywszy grymas na twarzy chłopaka. - Nic takiego, to tylko drzazga - Harry wyznał zmieszany. Mimo tak drobnego podrażnienia, czuł, że wywołało ono drobną opuchliznę. - Jest zbyt ciemno, nie zobaczymy nic. - Daj, może ja coś zobaczę? - Louis wyciągnął do niego swoją dłoń. Harry przypatrywał jej się krótką chwilę, po czym ujął ją bardzo delikatnie. Nie był nawet w stanie opisać uczucia, jakie mu wtedy towarzyszyło - gdy tylko poczuł jego ciepłą i miękką skórę, zadrżał, a jego serce zaczęło bić szybciej. Starał się sobie wmówić, że to była tylko jego ręka, ręka Louisa, i nie powinien reagować w ten sposób. Harry nawet nie był pewien, czy go lubił, nawet jeśli był bardzo sympatyczny. Louis przyglądał się jego dłoni bardzo uważnie i wyciągnął ją w stronę okna domku, aby wychwycić światło księżyca. Wyglądał na skupionego, gdy paznokciami próbował wyciągnąć drzazgę wielkości ziarenka maku z dłoni Harry'ego, co tylko utwierdziło młodszego chłopaka w tym, że niewątpliwie go lubił. Tak, Harry go lubił. - Wiesz, jesteś inny niż twój brat - odezwał się cicho, aby nie utrudnić mu tej czynności. Gdy tak obserwował jego twarz, skąpaną w świetle księżyca, nie myślał nawet o bólu. Co więcej, przyznał sam przed sobą bardzo cicho, że chyba lubił go obserwować. By�� interesujący. - No wiesz, jesteś miły. - Jestem po prostu starszy i mądrzejszy. Kąciki ust Harry'ego drgnęły, ale już po chwili opadły w dół. Poczuł małe ukłucie, gdy tylko Louis pozbył się drzazgi i zacisnął swoją dłoń. Chwycił z powrotem w dłonie butelkę, aby uśmierzyć ból łykiem piwa, a Louis zajął swoje poprzednie miejsce naprzeciwko niego. Ledwo mieścili się w domku we dwójkę, ale żadnemu z nich zdawało się to nie przeszkadzać. - Dzięki, chyba bym umarł bez ciebie. W ogóle głupio wyszło z tym wszystkim... - wyprostował się i odchrząknął, po czym wyciągnął do Louisa wyciągniętą dłoń. - Jestem Harry. Słowa Harry'ego chyba wywarły na Louisie ogromne wrażenie. Najpierw spoglądał na Harry'ego jak na kosmitę, ale kiedy dotarło do niego, o co tak naprawdę mu chodziło, zacisnął swoje usta, układające się w uśmiech i uścisnął jego dłoń. - A ja Louis. Ale nie myśl sobie, że to się powtórzy. Nigdy nie sprzedam ci alkoholu w moim sklepie. - Jak sobie chcesz - Harry potrząsnął swoją głową uśmiechnięty. - Ale mam tutaj kolegę, który mógłby przemycać dla mnie piwo w środku nocy, gdy tylko go o to poproszę. - Wiesz, źle cię oceniłem. Naprawdę wierzyłem tym wszystkim osobom, w tym Adamowi. Nie uważasz się wcale za lepszego od nas. Rozumiem cię, też bym się wkurzył, gdyby rodzice zrobili coś wbrew mojej woli. Rumieńce ponownie zalały policzki Harry'ego, ponieważ Louis miał po części rację. Teraz był już jednak pewien, że to już nigdy więcej się nie powtórzy. Louis zmienił cały jego światopogląd w zaledwie jeden dzień, uchodząc za zwyczajnego nastolatka, takiego jakim był on sam. Dodatkowo chłopak okazał mu zrozumienie i nie pouczał go jak jego rodzice. Odnalazł z nim wspólny język i był pewien, że mógłby się z nim zaprzyjaźnić. Był również pewien, że chociaż się nie zapowiadało, to lato miało przynieść jeszcze wiele, niezapomnianych przygód, których nie zapomni do końca swojego życia. - Nie pamiętam cię na moich urodzinach. - A ja ciebie pamiętam - kolejny uśmiech rozjaśnił twarz Louisa. Palcami odgarnął grzywkę na bok, odstawił na ziemię pustą już butelkę i położył dłonie na swoich udach. - Taki mały, lokaty chłopiec, który płakał, bo był za młody i za niski, aby wejść na kolejkę górską. - Ty naprawdę tam byłeś - Harry wyszeptał z niedowierzaniem. - Byłem tam. Zawsze tu byłem, mieszkam tu od urodzenia. Po prostu ty mnie nie pamiętasz. - Louis wzruszył swoimi ramionami, ale wypowiedział te słowa bez żadnego żalu. Harry przycisnął mocniej kolana do klatki piersiowej i zaczął zastanawiać się, dlaczego Louis pamiętał jego, ale on nie pamiętał Louisa. Jak mógł zapomnieć tak istotnej rzeczy, jego obecności, widoku jego błękitnych oczu i jego imienia, skoro mieszkał tuż obok, a Harry przez te wszystkie, dziecięce lata spędzał każde lato u dziadków. Planował zapytać o to babcię, gdy wybiorą się jutro na wspólne zakupy, ale nie spodziewał się uzyskania satysfakcjonującej odpowiedzi. Chciał jednak dociec, co sprawiło, że poznał Louisa dopiero teraz.
2 notes · View notes
chojraczek · 7 years
Text
Autumn Leaves - Rozdział Czwarty
Następnego dnia Harry zaskoczył samego siebie, gdy obudził się o brzasku bez udziału budzika lub piania koguta. Uniknął tym samym swojego marudzenia, że po raz kolejny nie mógł się wyspać, ponieważ czuł się zaskakująco wyspany. Leżał więc tak jeszcze przez chwilę, wpatrując się w sufit i zastanawiając się, dlaczego nie odwiedził jeszcze swojego starego domku na drzewie, który był tuż nieopodal. Przez te kilka dni, od kiedy tu był, nie myślał o nim ani razu, dlatego czuł, że to właśnie dziś był ten dzień, aby w końcu wcielić swoje plany w życie.
Nie kłopotał się ze śniadaniem - po porannym prysznicu i wciśnięciu się w szorty i koszulkę z szerokim dekoltem, udał się po cichu na górę, aby nie zbudzić swoich dziadków, którzy lada chwila mieli stanąć na nogi. Harry zawsze podziwiał ich, jak mogli przywyknąć do takiego stylu życia, gdzie wstawanie o świcie było codziennością, internet słowem obcym, a galeria handlowa dziwnym, niespotykanym dotąd zjawiskiem, które z całą pewnością było spotykane rzadziej, niż UFO.
Na całe szczęście zabrał ze sobą swój telefon, bo kiedy przebiegł kilkanaście metrów i dotarł do wysokiego, rozłożystego drzewa, wdrapał się po drewnianej drabince i w końcu znalazł się na szczycie, zorientował się, że właśnie tutaj jego telefon znalazł najlepszy zasięg. Zanim jednak miał okazję, aby skorzystać z tego daru, który zesłał mu los, schował telefon do tylnej kieszeni swoich szortów i rozejrzał się wokół. Wspomnienia uderzyły w niego ze zdwojoną siłą, gdy na ścianach domku zastał poprzyklejane rysunki z dzieciństwa, szmaciane lalki i misie z guzikami zamiast oczu, połamane kredki świecowe i coś, co miało przypominać skrzynkę w rogu pomieszczenia. Bez zastanowienia klęknął przy niej i starł warstwę kurzu, po czym otworzył wieczko.
- To jeszcze tutaj jest? - wyszeptał sam do siebie i chwycił w dłoń starą, zardzewiałą lornetkę, od której zawsze bolały go oczy, gdy zbyt długo przykładał ją do twarzy. Uśmiechnął się mimowolnie i zwilżył językiem usta. - Zobaczymy, czy jeszcze działa.
Przyłożył lornetkę do twarzy i zmrużył nieco oczy. Podszedł do okna w celu sprawdzenia, czy przyrząd wciąż spełniał swoją rolę i zaczął rozglądać się po okolicy z zapartym w piersi tchem, gdy ujrzał niespotykane dotąd widoki. Powoli, zza horyzontu, zaczęła wyłaniać się złota poświata. Po chwili niebo przybrało żółte, fioletowe i pomarańczowe odcienie, a na ich tle odznaczały się gałęzie drzew, które kołysały się z każdym podmuchem wiatru. Wszystko to, co niedostrzegalne na pierwszy rzut oka, sprawiało wrażenie piękniejszego, niż mogłoby się wydawać.
Oglądał świat dalej, najpierw podziwiając domy w oddali, kolorowe i urządzone w zupełnie innych stylach, wciąż jednak zachowując szykowność i tradycję tutejszej wsi. Podziwiał ptaki, śpiewające na gałązkach drzew i na dachu domu dziadków, i gdy tak wodził wzrokiem po okolicy, nagle dostrzegł jakiś ruch. Powrócił do niego spojrzeniem i gdy przyjrzał się postaci, dostrzegł Louisa, który właśnie opuścił swoją posesję i zmierzał właśnie z dłońmi wciśniętymi w kieszenie swoich spodni w nieznaną mu stronę. Była piąta rano, więc naprawdę nie miał pojęcia, w jakim celu opuszczał dom, ale śledził go dalej. Zwykła ciekawość i nuda kazały mu po prostu obserwować jego poczynania.
Jednak z chwilą, w której chłopak zniknął za gęstwiną trawy, w Harrym zrodziło się dziwne poczucie niedosytu. Rzucił lornetkę gdzieś w bok i najostrożniej, ale również najszybciej, jak potrafił zszedł po drabinie z powrotem na dół. Wylądował stopami na miękkiej ziemi i szybko popędził w stronę, gdzie ostatni raz widział chłopaka. Z szybko bijącym sercem przedzierał się tym samym szlakiem, którym podążał błękitnooki i poczuł się jak szpieg, ale był po prostu ciekaw.
W pewnym momencie, gdy kroczył pośród wysokiej, słomianej trawy, ta zaczęła się przerzedzać, ale nie na tyle, aby mógł dostrzec coś po drugiej stronie. Szedł zatem dalej, nie patrząc pod nogi, ale miał wrażenie, że już dawno zgubił trop. Stawiał duże kroki, ale nawet one nie mogły uchronić go przed tym, co nastąpiło później. Harry wykonał bardzo duży krok, ale okazało się być to błędem - wdepnął w coś jeszcze ciepłego i błotnistego, czym okazało się być…
- Co?! Nie! - wrzasnął, nim mógł się powstrzymać. W tym samym momencie dobiegł go głośny, niepohamowany śmiech bardzo blisko, więc podniósł natychmiast swoją głowę.
Po chwili z naprzeciwka wyłonił się Louis, cały czerwony od śmiechu. Jedną dłonią przytrzymywał swoje włosy, a palcem wskazującym drugiej wskazywał na odchody wielkości ludzkiego ciała, w które wdepnął Harry.
- Nigdy, przenigdy nie sądziłem, że będziesz na tyle głupi, aby wdepnąć w końskie gówno - wykrztusił, kręcąc z rozbawieniem swoją głową. - Śledziłeś mnie?
- Ja? Nie, skąd. To był krótki spacer o poranku. - bąknął Harry, wściekły na niego jak i na siebie samego. Wyciągnął nogę i spojrzał z obrzydzeniem na swojego trampka, całego w fekaliach. - Zaraz się porzygam.
- Chodź, tam jest jeziorko. Dosłownie kilka kroków stąd.
Harry nie odezwał się, po prostu ruszył w stronę, którą pokazał mu chłopak. Słyszał za sobą jego kroki, ale nie chciał w tej chwili na niego patrzeć. Jego policzki piekły z zażenowania, że ośmieszył się na jego oczach. Był niemal pewien, że zaraz rozpowie to wszystkim swoim znajomym i całej wsi.
- Więc, śledziłeś mnie? - zagaił ponownie chłopak, przysiadając na wielkim kamieniu obok. - Spoko, nie gniewam się. Wyczaiłem już wtedy, gdy wlazłeś w te krzaki, bo nikt tam zazwyczaj nie chodzi, tylko ja.
- Skąd wiedziałeś, że w nie wlazłem? Bylem kilkanaście metrów od ciebie.
Niechętnie kucnął obok małego strumyka i zanurzył brudną nogę w chłodnej wodzie.
- Znam tę wieś jak własną kieszeń. Za to ty jesteś tu tym, który przyjechał, aby wykonywać osądy. - zakpił chłopak. - Jesteś bratem Alice, prawda?
Harry spojrzał na niego lekko zdziwiony.
- Skąd znasz Alice?
- Moi koledzy podkochiwali się w niej, gdy byliśmy młodsi. Jesteś też wnukiem państwa Branson.
- Cóż, znasz całą moją biografię. Powinieneś napisać książkę. Ja za to nie wiem o tobie nic.
- A co chciałbyś wiedzieć?
- No nie wiem - Harry po raz kolejny się zmieszał, obserwując swoje obuwie, które było już czyste, ale na wszelki wypadek zdjął trampka ze swojej stopy. - Nadal śmierdzi, ohyda.
- Uroki życia na wsi. Jestem Louis.
- Wiem to. I masz brata Adama.
- Ty również znasz całą moją biografię - Louis cicho się zaśmiał i wstał, a następnie spojrzał na nogę Harry'ego. - Myślę, że to nie wystarczy. Powinieneś wyprać buty.
- No co ty nie powiesz.
Harry w końcu podniósł się z ziemi i zdjął drugiego buta, stawiając bose stopy na trawie. Na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia na to nieprzyjemne uczucie, ale nie miał innego wyjścia, skoro jak najszybciej chciał wrócić do domu. Chwycił z powrotem swoje trampki w dłonie i podążył w stronę drogi, którą tutaj przyszedł.
- Hej, poczekaj. Obraziłeś się? - usłyszał za sobą głos Louisa, który niestety ruszył za nim. - Jest szósta rano, czemu nie spałeś o tej godzinie?
- Mógłbym spytać ciebie o to samo - wymamrotał, mając nadzieję, że chłopak tego nie usłyszy, ale na całe nieszczęście usłyszał.
- Tutaj ludzie nie śpią o tej godzinie.
Louis dogonił go i zrównał się z nim krokiem.
- Przynajmniej nie ja - dodał, gdy Harry wciąż milczał. - Wiesz, pomagam rodzicom, od siódmej otwieram sklep, a teraz… teraz poszedłem na krótki spacer. Nie śpię już od świtu, ale teraz musiałem się przewietrzyć.
- Ja pewnie budziłbym się za jakieś dziesięć godzin, gdyby nie te głupie koguty, przez które przywykłem do porannego wstawania.
Ponownie dobiegł do niego cichy śmiech Louisa, który irytował go coraz bardziej. Chciał spławić go, aby nie szedł za nim, ale tak naprawdę to Harry śledził go aż tutaj, pobrudził sobie buty i teraz zachowywał się w stosunku do niego niemiło. Nic nie mógł jednak na to poradzić, był w złym nastroju przez porę dnia i sytuację, w jakiej się znalazł. Na dodatek wciąż był zawstydzony tym, że Louis przyłapał go na śledzeniu go i upokorzył się na jego oczach.
- Przyjechałeś tu niedawno, co nie? Dużo się tu o tobie mówi.
- Tak? A co na przykład? - zaciekawił się, spoglądając w końcu na chłopaka.
- Że masz się za lepszego od innych.
Harry zmarszczył swoje brwi, nieco zdezorientowany.
- Nie mam.
- Przynajmniej wszyscy tak twierdzą. Uważają też, że jesteś dziwny. - powiedział jeszcze, wypowiadając te słowa konspiracyjnym głosem, jakby była to jakaś wielka tajemnica. - Nie bywasz ani w centrum, ani na obrzeżach, nikt cię nie widuje, tylko słyszą o tobie.
- Po prostu nie znam wsi - wytłumaczył Harry.
Przedarł się przez wysokie trawy i rozłożyste gałęzie tutejszych drzew, jedną z nich uderzając Louisa w twarz. Usłyszał jego ciche przekleństwo i uśmiechnął się pod nosem, mając nadzieję, że chłopak pójdzie w swoją stronę. Niestety, nadzieja ta okazała się złudna.
- Skoro nie znasz wsi, mogę ci ją pokazać - zaproponował po chwili ciszy.
Harry zatrzymał się nagle i odwrócił w jego stronę, stając z nim twarzą w twarz. Wyraz twarzy Louisa był całkowicie poważny. Wpatrywał się w młodszego chłopaka z dłońmi wciśniętymi w kieszenie szortów i oczekiwał jego odpowiedzi, a Harry po raz kolejny nie rozumiał, dlaczego. Tak, jak wtedy w restauracji, gdy czekał, aż przedstawi mu swoje imię. Zastanawiał się długą chwilę, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Jak dotąd chłopak wykazał się niespotykaną uprzejmością, mimo że Harry nie odwdzięczył mu się tym samym ani razu.
- Dobrze - zgodził się, chociaż wciąż nie był do końca pewien, czy tego chciał. - To miłe, dzięki.
- Naprawdę? - zdziwił się Louis, ale szybko potrząsnął głową i uśmiechnął się lekko. - No dobrze. Więc… Co powiesz na jutro? Zapytam rodziców, czy będę mógł zrobić sobie dzień wolnego.
- Taa, chyba mam czas - wzruszył nonszalancko ramionami. Tak naprawdę miał czas każdego, następnego dnia, nie mając żadnych planów na najbliższe dwa miesiące.
Starał się brzmieć przekonująco i jak najbardziej naturalnie. Wsparł się dłonią o drzewo i mimowolnie zarumienił się, gdy Louis z przechyloną głową w bok wpatrywał się w niego intensywnie, nie mówiąc nic dłuższy czas. Wyglądał, jakby mu się przyglądał i starał się rozgryźć, jaki był. Było to niesamowicie przytłaczające, w szczególności, że Louis był o kilka centymetrów wyższy, starszy i przede wszystkim przystojniejszy. Harry mógł nawet przyznać, że wyglądał całkiem dobrze w czarnej koszulce i z włosami zaczesanymi na bok. Podobał mu się również jego kolczyk w uchu, ale nigdy mu tego nie powie.
- Więc jutro? - głos Louisa wyrwał go z zamyśleń.
Harry odruchowo poprawił swoje włosy, czując na sobie jego baczne spojrzenie, pod którym się peszył.
- Tak, jutro.
- W takim razie mam nadzieję, że wstajesz każdego dnia o tej godzinie, bo będę z samego rana.
Louis skinął do niego głową i odwrócił się, odchodząc w przeciwną stronę. Harry patrzył jeszcze długi czas na jego plecy i gdy zdał sobie sprawę, że nieświadomie się zapatrzył, potrząsnął swoją głową i jak najszybciej udał się z powrotem do domu, aby nie wzbudzić podejrzenia dziadków. Na całe jego nieszczęście, gdy wrócił do środka, ci już dawno byli na nogach. Rzucił swoje brudne buty w przedpokoju i ruszył przez korytarz boso.
- Już nie śpicie? - zdziwił się, stając w progu kuchni.
Otrzymał równie zdziwione spojrzenia od Judith i Carla, którzy prawdopodobnie nie spodziewali się go tutaj o tej godzinie.
- Wstałem wcześnie, bo nie mogłem spać. Poszedłem na spacer. - wyjaśnił, spiesząc do lodówki, aby zrobić sobie śniadanie. - Spotkałem tego Louisa, zaproponował, że oprowadzi mnie po okolicy.
- Naprawdę?! - ucieszyła się babcia. - Widzisz? A tak za nim nie przepadałeś. Zobaczysz jeszcze, że syn Lancasterów to dobry dzieciak.
Z całą pewnością, pomyślał zirytowany.
Harry chciałby podzielić jej entuzjazm, ale nie potrafił. Wątpił, że spędzi miło czas z zarozumiałym, według niego, chłopakiem. Jednak nuda skłaniała go do przystania na jego propozycję zwiedzenia tutejszej wsi, na co nie miał tak naprawdę najmniejszej ochoty.
***
Następnego dnia pod dom państwa Branson podjechał stary, zardzewiały Chevrolet pickup, dlatego Harry początkowo pomyślał, że to kolejny klient, który zamówił coś u dziadka i przyjechał po odbiór. Jednak gdy wyjrzał przez okno znowu, podczas mycia naczyń w kuchni pod nadzorem babci, zauważył Louisa, który wysiadł z samochodu.
- Ale grat - wyrwało mu się.
- Harry - babcia spojrzała na niego błagalnie ze swojego miejsca przy stoliku, gdzie przeglądała jakieś stare notesy. - Nie bądź taki negatywnie nastawiony do wszystkiego tutaj.
- Przepraszam, nie powiedziałem, że jego samochód jest brzydki. To ładny grat.
Kobieta westchnęła cicho i podeszła do niego, dłoń kładąc na ramieniu wnuka.
- Wiem, że mama przysłała cię tutaj za karę. Dla ciebie to może być kara, dla mnie to czas, którego wyczekiwałam od dawna, aby spędzić go z wnukiem. Chciałabym ci dać do, co dają ci te wszystkie rozrywki w tych czasach, ale nie potrafię. Robię wszystko, co mogę, aby było ci tutaj jak najlepiej. Chociaż trochę to doceń, dobrze?
Z każdym jej słowem, w gardle Harry'ego zdołała urosnąć duża gula, która utrudniała mu mówienie. Wpatrywał się w babcię bez słowa, ściskając w dłoniach ten jeden, nieszczęsny talerz, który miał wytrzeć ścierką, ale nie był w stanie. Poczucie winy i smutek wypełniło go całego, ale zanim miał szansę przeprosić albo wydukać jakieś słowo, babcia uśmiechnęła się lekko i zabrała mu talerz z dłoni.
- Dobrze, ja mu powiem, aby poczekał, a ty się ubierz. Nie pojedziesz przecież w piżamie.
Harry spojrzał na swoją piżamę i znowu na babcię, ale ta tylko ponagliła go ruchem dłoni. Posłusznie udał się zatem na górę, ale uczucie przygnębienia towarzyszyło mu przez cały czas. Nie był zadowolony z przyjazdu tutaj, ponieważ zmusili go do tego rodzice. Chcąc zrobić im na złość, zaszywał się w swoim pokoju w domu dziadków na całe dnie, ale nie zdawał sobie sprawy, że tym samym ranił babcię i dziadka. W końcu to babcia dzisiaj przemówiła, dając mu do zrozumienia, że zachowywał się jak gówniarz, którym najzwyczajniej w świecie był.
Ubrał długie, jasne jeansy oraz koszulę w kratę, której guziki dopiął pod samą szyję i zbiegł na dół. Na zewnątrz natknął się na babcię, która prowadziła właśnie ożywioną pogawędkę z uśmiechniętym Louisem. Gdy starszy chłopak go dostrzegł, skinął do niego głową. Harry, chcąc nie chcąc, odwzajemnił gest.
- Cześć.
- W takim razie miłej przejażdżki - odezwała się Judith, spoglądając zachwycona na chłopców. - Harry, wrócicie przed czternastą?
- Tak babciu, na pewno.
Chciał dodać, że i tak nie mogło być tu za wiele atrakcji, ale z trudem się powstrzymał. Uśmiechnął się krzywo i wsiadł do samochodu, obawiając się, że ten rozpadnie się podczas jazdy. Na szczęście nic takiego się nie stało, więc kiedy odjechali już spod domu dziadków, Harry odetchnął z ulgą.
- Czy wyglądam wystarczająco wiejsko? - zapytał nagle Harry, zwracając tym na siebie uwagę chłopaka.
Louis zlustrował go wzrokiem i pokręcił swoją głową rozbawiony, zanim z powrotem zwrócił swój wzrok na drogę.
- Myślisz, że skoro mieszkamy na wsi, to chodzimy w słomianych kapeluszach, pijemy mleko prosto z krowiego cycka, kąpiemy się w rzece i śpimy na sianie?
- No nie wiem - Harry się zmieszał, układając dłonie płasko na swoich udach. - Nie żyłem nigdy na wsi.
- Odpowiedź brzmi nie. Chociaż jeśli chcesz, możesz wybrać taki tryb życia, mleko prosto z krowiego cycka jest świeże i dobre, a kąpanie się w rzece oszczędne. Spania na sianie nie polecam.
Nie wiedział, czy chłopak powiedział to żartobliwie, czy na poważnie, dlatego nie odpowiedział. Wpatrywał się w mijane budynki w dalekich od siebie odstępach i pojedyncze sklepiki.
- Dlaczego pracujesz u rodziców w sklepie? - odezwał się ponownie Harry po kilku minutach jazdy w ciszy. - To znaczy przepraszam, jeśli to coś osobistego.
- Coś ty - odparł z uśmiechem Louis. - Fajnie, że pytasz. Wiesz, po wakacjach wyprowadzam się w końcu i wyjeżdżam na uniwerek. Póki co chcę trochę zarobić, no i wiadomo, pomóc rodzicom.
- To… fajnie. Większość ludzi, których znam, zawsze bierze pieniądze od rodziców i to oni im opłacają studia.
- Żartujesz? Nigdy nie obciążyłbym moich rodziców w taki sposób. To duże pieniądze, każdy grosz ma znaczenie, a ja chcę pokazać, że potrafię na siebie zarobić. Nie mam pięciu lat, to są moje studia. Spójrz. - nagle wskazał palcem gdzieś za Harrym, który spojrzał w tamtą stronę. Jego oczom ukazał się rząd większych i mniejszych budynków. - Tutaj, jeśli byś chciał, są sklepy. Nie jest to oczywiście galeria handlowa w Londynie ani ulica Nowego Jorku, ale według mnie jest okej.
Louis jechał wolniej, aby pokazać wszystko Harry'emu bardzo dokładnie i przy okazji opowiedzieć historię, aby przybliżyć mu obraz jakiegoś miejsca. A Harry potakiwał jedynie swoją głową na znak, że rozumiał i słuchał. Naprawdę doceniał to, że Louis poświęcał mu swój cenny czas, aby tylko zaspokoić jego zachcianki.
- Tutaj jest bar mleczny - oznajmił, wyłączając silnik, gdy zatrzymał auto na krawężniku. - Masz na coś ochotę?
- Um… nie wiem, co tutaj jest. Nie jadłem śniadania.
- O której wstałeś, że nie jadłeś śniadania?
Obaj wysiedli z samochodu, a Harry podążył niepewnie za Louisem do drzwi.
- Godzinę temu? Ale nie mam pieniędzy.
- To okej, nie jest tu drogo. Poczekasz tutaj?
Harry skinął swoją głową i wsadził dłonie w kieszenie swoich jeansów, czekając przed budynkiem. Ze znużenia zaczął szturchać stopą kamienie i poczuł uścisk w sercu na wspomnienie swoich trampek, które musiał wrzucić do pralki. Na całe szczęście zabrał ze sobą drugą parę mniej ulubionych, białych trampek, które miał właśnie na nogach.
Rozejrzał się po okolicy i zmrużył swoje oczy, gdy słońce podrażniło jego oczy. Okolica była spokojna i zadbana, czasami przejeżdżały jakieś samochody, ku jego zaskoczeniu, a chodnikiem przechadzali się mieszkańcy, robiąc poranne zakupy. Harry nie spodziewał się zastać takiego widoku z samego rana, ale obserwował to zaciekawiony, dopóki Louis nie wrócił do niego z dwiema kanapkami w dłoni.
- Dlaczego się za mną wstawiłeś? - zapytał nagle, siedząc z nim ramię w ramię w jego samochodzie, z wzrokiem utkwionym w swoich kolanach.
Poczuł na sobie jego spojrzenie, ale mimo to nie odwzajemnił go, jedząc powoli swoją kanapkę.
- Nie wiem - odparł szczerze Louis. - Po prostu uważam, że to przesada. Mój młodszy brat lubi sensacje i trochę go ponosi czasami, a ja nie chciałem, aby robił zamieszanie. Poza tym jesteś tu nowy i stwierdziłem, że można cię jeszcze poznać, zanim oceniać.
Harry dopiero po usłyszeniu tych słów przeniósł na niego swoje spojrzenie, nie wiedząc, że brodę usmarowaną miał musztardą.
- Dzięki - wydukał z pełną buzią, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Chłopak był inny, niż myślał.
Louis jedynie uśmiechnął się pod nosem i założył przydługie włosy grzywki za ucho, ponownie odsłaniając swój kolczyk w uchu. Teraz Harry mógł stwierdzić, że gdyby był kobietą, uważałby, że był on niesamowicie seksowny. Zarumienił się na samą myśl, że Louis mógłby się o tym dowiedzieć, i chociaż nie wiedział, nagle zapragnął zapaść się pod ziemię za własne myśli.
Nie minęła cała godzina, od kiedy wyjechali w krótką podróż, gdy ich zwiedzanie dobiegło końca. Wieś była niewielka, ale mimo to Harry poznał kilka, ciekawych miejsc, które mógłby odwiedzić, o ile odważyłby się sam wyruszyć do centrum.
Gdy Louis w końcu zatrzymał samochód pod domem dziadków Harry'ego, chłopak odetchnął z ulgą. Dostrzegł swoją babcię na ganku, która wyczekiwała ich uśmiechnięta.
- Dzięki za oprowadzenie - powiedział Harry i odpiął pas bezpieczeństwa, natychmiast wysiadając z samochodu. Oczekiwał, że chłopak za chwilę odjedzie i wróci do siebie, ale jak na złość usłyszał za sobą dźwięk zamykanych drzwi od auta.
Wbiegł po schodkach na ganek i uśmiechnął się do babci, która potarła jego ramię.
- I jak było? Fajne?
- Super, babciu - odparł z entuzjazmem w głosie, tylko po części ją okłamując. Nie było aż tak źle, ale jednocześnie nie było to niezwykle emocjonujące wydarzenie, które mógłby rozpamiętywać do końca swojego życia.
- Może za ten miły gest zaprosisz Louisa do nas na ciasto?
- Co? - spojrzał na babcię niedowierzająco. - Nie, myślę, że nie ma ochoty.
- Wielkie dzięki, akurat miałem ochotę na ciasto - usłyszał za sobą urażony głos Louisa.
Zacisnął swoje usta i obejrzał się przez ramię, spoglądając na chłopaka, który z wysoko uniesionymi brwiami wpatrywał się w Harry'ego. Po chwili potarł palcami swoją szczękę i posłał Judith przyjazny uśmiech.
Harry przez te kilka sekund, przypatrując mu się z tak bliska mógł dostrzec delikatny zarost, który dodawał chłopakowi lat, jego długie, gęste rzęsy, błękitne jak ocean oczy i niesamowicie różowe usta, które zwilżał co jakiś czas językiem. Szybko jednak odwrócił swoje spojrzenie, w duchu błagając, aby Louis już sobie poszedł, a on będzie mógł udać się do swojego pokoju.
- Nie ma sprawy, ja w sumie i tak spieszyłem się do gospodarstwa. Innym razem.
- No dobrze, trzymam cię za słowo, Louis.
- Tak, dzięki za oprowadzenie.
Aby jego wypowiedź nie brzmiała zbyt ironicznie, uśmiechnął się krzywo do Louisa i wszedł do środka, chociaż wiedział, że zawalił. Wypadł w oczach babci i Louisa jak dupek, który selekcjonuje sobie towarzystwo ludzi i stawia samego siebie na szczycie hierarchii, ale tak nie było. Harry żałował swojego zachowania i poczuł się nawet lekko zawstydzony, dlatego stwierdził, że jutro wszystko naprawi. W trakcie wspinaczki po schodach, rzucił ostatnie spojrzenie przez ramię na stojącego w progu Louisa, który odprowadzał go spojrzeniem i gdy tylko ich spojrzenia się spotkały, młodszy chłopak szybko odwrócił głowę.
2 notes · View notes
chojraczek · 7 years
Text
Light Inside Of Me - Rozdział Ósmy
Louis po raz kolejny zmarszczył gniewnie swoje brwi, gdy niczego nie znalazł. Przeszukał już chyba całą przeglądarkę internetową, wpisując przeróżne hasła, ale na nic się to nie zdało. Wciąż jego pytania nie uzyskały tak długo wyczekiwanych odpowiedzi, więc z nerwów nieświadomie wsadził sobie między zęby kryształ, zwisający z jego szyi i zaczął go gryźć.
- Cholera - wymamrotał pod nosem i zminimalizował okienko przeglądarki, gdy tylko Alison weszła do pokoju.
- I jak? Masz coś?
- Niestety, żadnych innych mieszkań - westchnął cicho, kręcąc swoją głową. Czuł się źle z tym, że musiał ją okłamywać, ale tak było lepiej. Wmówił jej, że rozglądał się za nowym mieszkaniem, bo w tym obecnym nie czuł się zbyt komfortowo. Oczywiście był świadom tego, że nie było go stać na nowe, więc tylko udawał.
- A tak w ogóle co to za kamień, który nosisz za szyi? - wskazała palcem na kryształ między jego zębami, a on natychmiast wypuścił go z ust.
Zarumienił się i usiadł prosto, chowając naszyjnik pod koszulką.
- Taki amulet szczęścia.
- Wierzysz w talizmany i amulety? - przyjaciółka uniosła brew w górę. - Nie znałam cię od takiej strony.
- Ten nie jest taki ważny, to tylko na dobrą aurę.
Przyjął od niej kubek mleka z miodem, które było jego uzależnieniem i wypił je w niespełna kilka sekund.
- Och, skończyło się już - powiedział smutno. - Przepraszam, że zapytam, ale zrobiłabyś mi kolejne?
- Louis, wypiłeś to w przeciągu kilku sekund, nawet swojego nie zdążyłam wypić.
- Przepraszam - posłał jej przepraszające spojrzenie i uśmiechnął się, gdy Alison złapała za jego pusty kubek. - Dzięki, jesteś najlepsza.
Gdy tylko ponownie został w jej sypialni sam, włączył z powrotem przeglądarkę. Stukał przez chwilę palcami w klawisze laptopa, gdy nagle coś przyszło mu do głowy. Niewiele pamiętając wpisał to, co najbardziej utkwiło w jego pamięci w pole wyszukiwania z szybko bijącym sercem.
Służący ciemności.
Niestety, i tym razem nie zwiastowało to odkrycia niczego nowego. Sunął kursorem w dół z nadzieją, że może jednak rzuci mu się w oczy coś, czego jak dotąd nie widział, ale wszystko, co do tej pory wyświetlało się na ekranie głównym, było już dawno przez niego sprawdzone. Nic zatem nie było w stanie odpowiedzieć mu na nurtujące go pytania.
Znudzonym wzrokiem przesuwał po ekranie, gdy nagle coś przykuło jego uwagę. Zmrużył oczy i wytężył wzrok, odczytując tytuł jednego z linku.
Niewyjaśniona sprawa sprzed stu lat: Mężczyzna, którego opętał demon
Niewiele myśląc Louis wszedł w link, który przekierował go do strony informacyjnej. Spojrzał ponad ekran laptopa, czy Alison aby na pewno była jeszcze w kuchni i powrócił do czytania artykułu z 1915 roku o Terrym Scottcie, który twierdził, że w snach nawiedzał go demon, który jednak nie ośmielił się go zgładzić, jak głosił nagłówek tamtejszej gazety, Daily Mirror.
„(…)Twierdził, że napastnik wyłaniał się z cienia i wykazywał chęć zawarcia z nim więzi, a z każdym dniem przejawiał coraz bardziej ludzkie zachowanie. Świadek upierał się, że on istniał naprawdę, ale nikt z bliskiego otoczenia nie chciał mu wierzyć. Znajome źródła i sąsiedzi twierdzili, że oszalał i padł ofiarą opętania, w dodatku mężczyzna wariował, gdy tylko słyszał o egzorcyzmie. Zmarł zaledwie miesiąc później w niewyjaśnionych okolicznościach. Nie było żadnych ran kłutych, a po sekcji zwłok potwierdzono również, że nie było to zatrucie silnymi substancjami. Jego ciało odkryła była żona - było sine, a skóra zapadała się między kościami. Ale tym, co przykuło uwagę śledczych, były jego czarne oczy. Niestety niemożliwe było wyjaśnienie przyczyny śmierci i w efekcie do ustalenia, co tak naprawdę przytrafiło się mężczyźnie, nie doszło.”
Każdy włos na ciele Louisa zjeżył się, gdy tylko skończył czytać. Potężna gula utworzyła się w jego gardle i był pewien, że zaraz zwymiotuje. Zamknął szybko stronę i odłożył laptopa na bok, zanim ukrył twarz w dłoniach.
Harry mu o tym mówił. Mówił mu, że dzieje się to raz na stulecie. Co jeśli z Louisem będzie tak samo, jak z tym mężczyzną - najpierw majaczył o tym, że nieznajoma postać nawiedza go w snach, później objawiła się w postaci mężczyzny, który twierdził, że nie chce go zabić. Co więcej, wykazywał się coraz większa sympatią, prawdopodobnie po to, aby zbliżyć do siebie Louisa, a później bez większych skrupułów zabić.
- Co ci się stało? - głos Alison przywrócił go na ziemię.
Kobieta przyglądała mu się przerażona.
- Jesteś blady jak ściana. Dobrze się czujesz?
- Nie najlepiej. Czy będziesz zła, jeśli przenocuję u ciebie dzisiaj? - zapytał słabo. - Zadzwonię do kierownika i powiem, że złapałem grypę. Nie dam rady iść do pracy jutro.
- Oczywiście, ale Louis… Powinieneś w takim razie iść z tym do lekarza.
Alison podała mu kubek z ciepłym mlekiem i usiadła obok, odgarniając mu włosy z czoła.
- To nic takiego, poleżę i przejdzie mi. Dziękuję ci za wszystko.
Dobrze wiedział, że taki obrót spraw nie sprawi, że wszyscy zaczną martwić się mniej, ale wciąż nie mógł wyjawić nikomu prawdy. Prawda była nieprawdopodobna i niewiarygodna, więc pozostawało mu tłumienie tego w sobie przez resztę czasu, jaki mu pozostał.
Gdy siedział skulony pod prysznicem, a ciepła woda spływała po jego ciele, Louis przypatrywał się czarnemu kryształowi, który zdobił jego szyję. Nie zdjął go jeszcze ani razu, bojąc się konsekwencji. Bał się, że Harry w jakiś sposób się o tym dowie, ponieważ dając mu go, miał w tym jakiś cel. Tylko co jeśli naszyjnik miał okazać się być nie ochroną, a czymś, co pozwoli mu go odnaleźć na wszelki wypadek, gdyby zechciał uciec?
Niestety nie było możliwości, aby się tego dowiedzieć. Nikt nie umiał mu pomóc, gdyby tylko spróbował poprosić kogoś o pomoc, mógłby ujść za szaleńca i w efekcie jego losy potoczyłyby się tak samo, jak wspomnianemu Terry'emu, który zmarł w niewyjaśniony sposób. To tylko utwierdzało go w przekonaniu, że nie było dla niego ratunku.
- Jesteś pewien, że nie chcesz zająć łóżka? Louis, widzę, że czujesz się okropnie.
- Daj spokój, dam sobie radę - posłał przyjaciółce uspokajający uśmiech, gdy podała mu ciepły koc na tę noc. - Wiesz, co by się stało, gdyby Chris dowiedział się, że spałem w twoim łóżku? Byłbym skończony!
- Przestań - Alison najwyraźniej nie miała ochoty na żarty, posyłając mu chłodne spojrzenie. - Nie chcę o nim rozmawiać.
- Przepraszam - powiedział natychmiast i przygryzł wnętrze swojego policzka, gdy zalało go poczucie winy. - Pozwolisz, że usnę przy zapalonej lampce. To w razie czego, gdyby zachciało mi się pić i żebym o nic się nie potknął.
Gdy Louis następnego dnia wrócił do swojego mieszkania późnym wieczorem, kiedy słońce już dawno zaszło, stał przed chwilę w progu i wypatrywał w ciemności smukłej sylwetki i ciemnych oczu. Jednak ku jego zaskoczeniu, nie zastał nikogo w środku. Znikąd żadne dłonie nie zacisnęły się na jego skórze, a w pobliżu nie czuł oszałamiającego chłodu, który przeszywał go do szpiku kości. Nawet wtedy, gdy zapalił światło i rozejrzał się wokół, nigdzie go nie dostrzegł. Był skłonny jeszcze uwierzyć, póki był na to czas, że było to wynikiem zwykłej paranoi i wszystko to sobie zmyślił, gdyby nie naszyjnik, który wciąż spoczywał schowany pod jego koszulką.
Przez następne kilka dni wszystko się uspokoiło, jakby nigdy nie miało miejsca. Cisza w jego życiu, która z powrotem nastała doprowadzała go do szaleństwa i nie rozumiał dlaczego, w końcu pragnął, aby to wszystko się skończyło. Za każdym razem, gdy Louis wracał do swojego mieszkania, stawał w progu i przez długi czas wpatrywał się w przestrzeń, jakby go tutaj oczekiwał. Odczuwał również pewnego rodzaju lęk i niepokój, niekonieczne wywołane obecnością Harry'ego, a raczej jej brakiem.
Louis mógł nawet przyznać, że przywykł do jego obecności, nieważne, jak dusząca była. Czuł jego obecność na każdym kroku, ale jednocześnie z każdym, kolejnym spotkaniem bał się go coraz mniej. Strach powoli ustępował, a narastała ciekawość pomieszana z fascynacją. Im więcej czasu mijało, Louis zdesperowany coraz częściej wyszukiwał informacji, które choć trochę mu pomogą, ale niestety jedyny, pomocny artykuł przeczytał tamtego wieczoru u Alison. Wszystkie innego źródła okazały się być nieprawdziwe bądź niezwiązane z tematem, więc musiał trzymać się tej jednej, nieszczęsnej informacji.
Gdyby Louis miał opisać, jakie to uczucie mieć świadomość, że za niecały miesiąc zostaniesz zabity, odpowiedziałbym, że nie wie. Nie wiedział. Czuł wszechogarniającą go pustkę, ponieważ prawdopodobnie nie docierało do niego, że tak właśnie miało być. Wciąż czuł się jak we śnie, ale wszystko było bardzo realne i nie mógł pozwolić sobie na nieuwagę. Od tamtej pory, nawet jeśli był zmęczony i śpiący, chodził z szeroko otwartymi oczami i oglądał się za siebie nawet wtedy, gdy nie zapadł jeszcze zmrok.
Ale w tonącym w mroku mieszkaniu nie zagościł nikt więcej prócz niego samego. Przez te kilka dni wypełniała je dziwna pustka, ale starał się o tym nie myśleć.
***
Wracał właśnie z pracy w nie najlepszym humorze po tym, jak spadł z drabinki, podczas układania czegoś na najwyższej półce. Był niemal pewien, że zbił sobie kość ogonową i kilka żeber, co w połączeniu z wolno gojącymi się siniakami sprawiło, że czuł się już jedną nogą w trumnie. Pragnął tylko jak najszybciej znaleźć się już w domu i odpocząć po ciężkim dniu w pracy. Przyspieszył kroku, gdy z odległości kilkunastu metrów dostrzegł swoją kamienicę, na której widok odetchnął z ulgą. Sięgnął ręką do kieszeni spodni, aby wyciągnąć klucze, kiedy ktoś nagle zagrodził mu drogę.
Louis wykonał krok w tył zaskoczony, gdy ujrzał uśmiechającego się do niego mężczyznę. Na jego nieszczęście bardzo dobrze go znał, jak i jego towarzyszy, który stanęli za nim.
- Co za niespodzianka - zakpił, zakładając ręce na biodrach. - Nie sądziłem, że spotkamy cię tutaj.
- Mieszkam niedaleko, jak miałbyś nie spotkać? - zapytał nieco chłodno Louis. - Daj mi spokój, nie mam ochoty na żarty.
Jego serce zabiło szybciej, gdy tylko w świetle latarni błysnęła mu stal ostrza noża. Niespokojnym wzrokiem przesunął po twarzach mężczyzn i zatrzymał go na Jasonie, który wpatrywał się w niego wściekły. Felix musiał przytrzymywać go ręką, aby nie rzucił się na Louisa, który w tym momencie nie wiedział, co się działo.
- Jestem sam - powiedział drżącym głosem, zwilżając językiem wargi. - To sprawa między tobą, a Chrisem, nie mam z tym nic wspólnego.
- Dlatego tym razem po prostu cię oszczędzimy, abyś przekazał coś twojemu koledze, Chrisowi.
Louis wstrzymał oddech i zaczął iść tyłem, chociaż miał świadomość, że nie ucieknie. Odruchowo sięgnął do swojego naszyjnika i zacisnął go w swojej dłoni, błagając, aby cudem coś uchroniło go przed tym, co nadchodziło. W tym momencie znienawidził Chrisa jeszcze bardziej za sprowadzanie na niego swoich kłopotów. Pozostało mu oczekiwanie i przygotowanie się na to, co miało nastąpić.
- Jest twój, Jason.
Wspomniany mężczyzna zacisnął dłoń na rękojeści wysuwanego noża i wyciągnął go przed siebie. Louis nabrał do płuc powietrza, zbyt sparaliżowany, aby uciec, gdy jego plecy zderzyły się z czymś twardym. Zatrzymał gwałtownie, ale zanim mógł zareagować, poczuł czyjś oddech na swoim karku. Jego ciało spięło się, a na twarzach mężczyzn dostrzegł rosnące zdziwienie, które dopiero po chwili zaczęło ustępować przerażeniu. A Louis bardzo dobrze wiedział dlaczego.
- Zachowuj się ludzko - wyszeptał drżącym głosem, ponieważ dobrze wiedział, czyją obecność czuł.
- Odsuń się - usłyszał przy swoim uchu. Mimo przechodzących przez jego ciało dreszczy, odsunął się w bok, dopiero po chwili w akcie odwagi spoglądając na Harry'ego, który zaciskał dłonie w pięści.
- Co on do cholery ma z oczami? - odezwał się jeden z paczki Felixa, przyglądając się Harry'emu z grymasem na twarzy, podchodząc bliżej. Z całą pewnością nie zdawał sobie sprawy z tego, na co się pisał.
To była sekunda. Louis nawet nie mrugnął, gdy ujrzał Harry'ego, który znalazł się przy mężczyźnie i zaciskał palce na jego szyi, unosząc go w górę. Niemal widział, jak jego palce wtapiając się w jego skórę, a mężczyzna tracił swój oddech. Wszyscy wpatrywali się w to z szeroko otwartymi oczami.
Niewiele myśląc, Louis postanowił w końcu zareagować. Nie potrafił po prostu stać i patrzeć na jego siniejącą twarz.
- Harry, zabijesz go! - krzyknął drżącym głosem, chcąc wykonać krok w jego stronę, jednak szybko się wycofał, gdy Jason się do niego zbliżył.
Jak na zawołanie, na dźwięk jego głosu Harry w końcu go puścił i odwrócił głowę w jego stronę. Gdy tylko dostrzegł, że Louisowi grozi niebezpieczeństwo, złapał za dłonie niczego niespodziewającego się niczego Jasona i wykręcił je do tyłu, niemal mu je łamiąc. Przycisnął usta do jego ucha i wyszeptał do niego coś bardzo cicho, przez co jego głowa opadła, a ciało bezwiednie opadło na ziemię. Ale to nie był koniec.
- Co ty mu zrobiłeś?! - wykrzyczał Felix, widząc, co Harry zrobił z Jasonem. Razem z resztą rzucili się na niego z furią, chcąc zaatakować go od tyłu, ale Harry, jakby był na to przygotowany, odepchnął ich dłońmi z niespotykaną siłą, jak gdyby zwykłą przeszkodą na odległość przynajmniej kilku metrów.
Louis podskoczył wystraszony i zatkał usta dłońmi, będąc pewnym, że usłyszał gruchot ich łamanych kości. Gdy spojrzenia jego i Harry'ego się spotkały, natychmiast zaczął się cofać, przerażony siłą, jaką władał. Jego oczy przybrały jeszcze głębszy odcień czerni, a jego skóra nie była teraz jedynie blada - była niemalże fioletowa.
Pomimo tego, że się go bał, chciał jak najszybciej znaleźć się w mieszkaniu. Trząsł się z przerażenia i był o krok od omdlenia, ale nie odsunął się, kiedy Harry chwycił go za ramiona bez jakiegokolwiek słowa. Razem z nim odsunął się w cień i zacisnął swoje oczy, a ostatnim, co przed tym widział, były podnoszące się z ziemi sylwetki, zanim kompletnie zniknęły.
Louis natychmiast wyrwał się z uścisku dłoni Harry'ego i otworzył swoje oczy, oddychając szybko.
- Powiedz mi, że go nie zabiłeś - zaczął od razu chwiejnym głosem. - Co ty mu zrobiłeś?
- Miałem zachowywać się ludzko.
- Nie, nie było tak - pokręcił swoją głową na granicy płaczu. Bał się, że Harry zabił któregoś z nich i będzie miał przez to poważne kłopoty. - Człowiek nie posiada takiej siły, na ich oczach ty…
- Sprawiłem, że niczego nie będzie pamiętał - Harry wszedł mu w słowo, ale to nie uspokoiło Louisa.
- A co z resztą? Oni cię widzieli, do cholery, widzieli cię! Widzieli wszystko, co robisz!
Z bezsilności zaczął chodzić po całym pokoju, wplatając palce w swoje włosy i pociągając za nie, ale to nie pomagało. Było jeszcze gorzej, a niczego nie ułatwiał mu stojący obok i ze spokojem wpatrujący się w niego mężczyzna, który był sprawcą całego zamieszania.
- Szczerze? Mogłeś mnie tam zostawić, mogli mnie pobić i miałbym święty spokój, Jason w końcu by sobie ulżył. - powiedział ze łzami w oczach.
W końcu opadł na łóżko, zaciskając swoje oczy i próbował wymazać z pamięci ten incydent. Zapragnął nagle, aby nigdy nie zaistniał. Mógł wyjść z pracy wcześniej, pójść inną drogą i nie myśleć o Harrym akurat wtedy, gdy myślał, że był potrzebny. Wtedy wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej. Jednak z tą jedną myślą coś sobie uświadomił. Sięgnął drżącą dłonią do swojego naszyjnika i zacisnął na nim swoje palce.
- Czy ty…? - podniósł na niego swój wzrok. Stał w tym samym miejscu i wpatrywał się w Louisa, rozluźniając palce swoich dłoni. - Skąd wiedziałeś?
Wstrzymał swój oddech, gdy Harry nagle się poruszył. Przechylił głowę w bok, zanim odpowiedział:
- Czułem to.
- Czy to ma związek z tym? - Louis chwycił kryształ między palce i uniósł w górę. - Czy ty… Czujesz, gdy myślę o tobie?
- Tak.
Louis dał sobie czas, aby przetworzyć jego słowa w swojej głowie. Przez kilka następnych minut starał się uspokoić swój niespokojny oddech, pocierając ramiona dłońmi. Co dziwne, Harry wciąż tutaj był. Był tutaj przez cały ten czas, był wszędzie, gdzie był Louis i pojawiał się w najmniej spodziewanych momentach. A jednak właśnie dzisiaj pojawił się znikąd po kilku dniach nieobecności i prawdopodobnie uratował Louisowi życie. Uratował je już drugi raz.
Nagle sięgnął dłonią do lampki nocnej i zapalił ją. Następnie rozpiął swoją kurtkę, gdy zaczął odczuwać duszności i zawiesił ją na ramie swojego łóżka, pozostając w samym swetrze. Gdy spojrzał na Harry'ego z dołu, ten wpatrywał się w niego z lekko rozchylonymi ustami i zmarszczonymi brwiami.
- Dziękuję - Louis powiedział w końcu. Czuł, że powinien podziękować mu za to, że mimo wszystko pomógł mu, chociaż nie wiedział dlaczego. Chcąc zrównać się z nim twarzą, wstał. - Dziękuję - powtórzył, przełykając ciężko ślinę. - Ja tylko… Nie rozumiem. Mimo tego, co mówiłeś wcześniej, nie boję się ciebie. Nie wiedziałem, że kiedykolwiek to powiem, ale chyba trochę przywykłem.
- Do czego? 
- Do ciebie.
Wraz z tymi słowami, Louis poczuł napływający do jego twarzy rumieniec. Zacisnął wargi, jakby chciał zatrzymać wszystkie emocje w sobie i nie pozwolić im się uzewnętrznić. Jednak jakaś dziwna siła nie pozwalała mu odwrócić spojrzenia od jego czarnych oczu, które go hipnotyzowały. Czerń stawała się coraz głębsza, pochłaniająca go całego, ale zanim całkowicie go wciągnęła, dziwne pragnienie zrodziło się wewnątrz niego. Było to tak nagłe i intensywne, że zaniemówił na długą chwilę.
- Ja… Nawet sam nie wiem dlaczego. To dziwne.
Chłód jego ciała był wszechogarniający, ale mimo to działał na niego jak magnes. Nie rozumiał tego, ale nie tylko on. Mierzyli się spojrzeniami kilka, długich sekund w kompletnej ciszy. Louis wziął głęboki oddech, a jego dłonie same powędrowały w górę, jednak nie opierał się im. Przywarły do policzków mężczyzny, które były prawie jak lód.
Właśnie w tej chwili Louis miał wrażenie, że czas jakby zwolnił, i że towarzyszyło mu silne pragnienie ust Harry'ego, których łaknął jak powietrza. Jako jedyne zaczęły nabierać intensywnej, czerwonej barwy, sprawiając wrażenie bardzo miękkich i pełniejszych. Wraz z tym spostrzeżeniem zaczerwienił się aż po uszy, ale wątpił, że nawet to mogło wstrzymać go przed tłumionym i nieodgadnionym pragnieniem.
Zbliżył swoją twarz ku twarzy Harry'ego i nim którykolwiek z nich mógł zareagować, musnął ustami te należące do mężczyzny. Były niesamowicie gorące i tak miękkie, na jakie wyglądały, więc zrobił to ponownie. Uczucie, jakie mu wtedy towarzyszyło, było nie do opisania. Jego serce biło niesamowicie szybko i był pewien, że zaraz wyskoczy z jego piersi, ale tym, co sprawiło, że rozgrzał się do czerwoności było ciepło, rozchodzące się pod jego palcami. Co więcej, poczuł jego przyspieszony oddech, a gdy z powrotem uchylił powieki… ujrzał jego intensywnie zielony oczy, wpatrzone w jego własne. Przesunął palcami po jego zaróżowionej skórze, ponieważ była tak przyjemna w dotyku, że nie potrafił się odsunąć.
Gorąco rozeszło się po całym jego ciele od czubków palców aż po szyję, gdy czas mijał, a oni trwali tak w bezruchu. Louis nie wiedział, czy minęły dopiero sekundy, czy długie minuty lub godziny. Czas zdawał się płynąć wolniej, niż zwykle, a przed nim stał mężczyzna w całej okazałości. Nie demon, który skrywał się w ciemności, nie tajemnicza istota, której się bał i dzięki której przestał czuć się bezpiecznie. Był całkowicie pewien, że całował człowieka z bijącym sercem pod lewą piersią i niesamowicie pięknymi oczami.
- Co ty robisz? - zapytał cicho, przerywając ciążącą między nimi ciszę. Jego jabłko Adama zadrżało, gdy przełykał ciężko ślinę, a to dało Louisowi potwierdzenie, że miał w sobie więcej ludzkich cech, niż się spodziewał.
- To za to, że mnie uratowałeś - wyszeptał Louis, gryząc swoją dolną wargę. Jego serce biło jak oszalałe, więc nie wątpił, że Harry je słyszał. - Dzisiaj i… wtedy, na dachu.
Zabrał dłonie z jego twarzy, gdy poczuł palące ciepło przy skórze na swojej klatce piersiowej. Sięgnął tam dłonią i zacisnął palce na naszyjniku. Zmienił swój kolor i teraz mienił się szkarłatem. Był również niesamowicie gorący. Louis spojrzał na niego, a później z powrotem przeniósł swój wzrok na Harry'ego, jakby doszukując się w nim odpowiedzi, jednak ten również zdawał się nie rozumieć. Dla obydwóch było to nieznane uczucie, którego nie potrafili okiełznać. Całe przerażenie, jakie Louis odczuwał jeszcze pół godziny wcześniej, teraz odeszło w niepamięć.
Louis bardzo dobrze wiedział, że za moment wszystko zniknie, dlatego chciał zrobić to ponownie. Chciał utrwalić sobie w głowie ten moment na dłużej, pragnął, aby nie znikał tak szybko, jak się pojawił. Zacisnął swoje powieki i bez namysłu uniósł podbródek, aby ponownie złączyć ich usta. Wraz z tym, kryształ w jego dłoni zaczął wrzeć i ranić jego palce, ale zamiast go puścić, ścisnął go jedynie mocniej, chociaż wiedział, że nie powinien. Wiedział również, że nie powinien go całować, ale robił to. Właśnie to robił.
Trwało to zaledwie kilka sekund, a już zabrakło mu w piersi tchu. Nieświadomie wstrzymywał powietrze i napinał swoje ciało, ale działało to niemal automatycznie. Odsunął głowę z szybkim oddechem w piersi i rozchylił swoje usta, mając nadzieję, że gdy otworzy oczy, nie ujrzy go. Był tego również pewien. Stał tak jeszcze jakiś czas, próbując uspokoić swój niespokojny oddech i myśli, plącząca się jedna o drugą w jego głowie.
Nie mylił się. Tak, jak podejrzewał, Harry'ego nie było już w pomieszczeniu - zniknął i pozostawił po sobie mgliste wspomnienie, które było jednak bardzo realne. A Louis nie zamierzał otwierać swoich oczu przez długi czas, chciał rozkoszować się tym uczuciem, jakie wypełniło jego ciało, a którego nie czuł bardzo dawno.
1 note · View note
chojraczek · 7 years
Text
Light Inside Of Me - Rozdział Siódmy
Przez następne kilka dni, Louis starał się wrócić do swojego normalnego trybu życia, w skład którego wchodziła praca, spotykanie się z przyjaciółmi i użeranie się ze swoją byłą dziewczyną, która była przesadnie miła i zaczęło go to drażnić. Ku jego zaskoczeniu, strach, teraz wymieszany z adrenaliną nie postępował, wręcz przeciwnie - emocje opadły, a w dodatku nie widział Harry'ego od tego wieczora, gdy dowiedział się, kim on naprawdę był. Czym.
W piątkowe popołudnie, gdy wziął w pracy wolne, aby spędzić ten czas z Ianem, Chrisem i Alison, udał się wraz z nimi do knajpy, w której zwykli przebywać. I chociaż starał się skoncentrować na rozmowie, wciąż zdarzało mu się odpływać gdzieś myślami. Raz zamyślił się tak bardzo, trzymając między palcami wisiorek, którego kryształ pocierał kciukiem, że nawet nie zorientował się, kiedy Chris dosypał mu do napoju soli. W efekcie, gdy już pociągnął łyk, wypluł wszystko na stolik.
- Kto to zrobił?! - zapytał wściekły i upokorzony, rękawem bluzy wycierając swoje usta.
Nie ułatwiały tego śmiechy ze strony reszty. Louisowi wcale nie było do śmiechu, więc zamiast zawtórować im, jedynie sięgnął po serwetkę i mamrocząc niezrozumiale pod nosem, zaczął wycierać stolik.
- Chłopaki, dajcie już spokój - odezwała się w końcu Alison, gdy przestała się śmiać, a jej chłopak i przyjaciel nie.
- To jest śmieszne. Jesteś ciotą, Louis, w dodatku naiwnie zakochaną. - zakpił Chris i zarzucił Alison rękę na ramię.
Dziewczyna początkowo wzdrygnęła się na ten gest, a między jej brwiami pojawiła się mała zmarszczka, ale zniknęła ona tak szybko, jak się pojawiła. Louis zacisnął swoje dłonie w pięści, ale nic nie powiedział.
- Było śmieszne jakąś chwilę temu. I dajcie mu już spokój z Mary, już mu przeszło.
- Naprawdę ci przeszło? - mężczyzna uniósł brwi w górę zaskoczony. - Nie wierzę.
- Tak. Nie sądziłem, że to takie istotne, aby cię o tym informować. - odparł chłodno Louis, nawet na niego nie patrząc. Próbował dać mu tym dyskretnie do zrozumienia, że nie miał ochotę na ten temat, nie dlatego, że był drażliwy, ale ostatnio nie dogadywał się z Chrisem i coraz bardziej rosła w nim chęć uderzenia go w twarz.
- Oczywiście. Nadal masz urojenia z tej nocy, gdy umarłeś, a później nagle ożyłeś?
Po usłyszeniu jego słów, Louis upuścił widelec na swój talerz, przerywając tym jedzenie swojego kurczaka.
- Nie umarłem, nic takiego nawet nie powiedziałem. To po pierwsze. I nie, mam ważniejsze sprawy do roboty.
- Czyli już nikt nie ratuje cię, gdy spadasz?
Louis miał wielką ochotę, aby odpowiedzieć, że zaraz ktoś będzie musiał uratować jego, gdy będzie spadał z krzesła, ale z trudem się wstrzymał. Zacisnął usta w wąską linię i zacisnął palce drugiej dłoni na swoim kolanie, a do jego głowy powróciło wspomnienie Harry'ego. Powróciło nagle i niespodziewanie, bo nie sądził, że mógłby pomyśleć o nim w tej chwili i to w dodatku w sposób pozytywny. Pomyślał po prostu, jakby to było, gdyby Chris zmierzył się twarzą w twarz z Harrym, a na samo wyobrażenie prawie się uśmiechnął.
To był chyba pierwszy raz, gdy na myśl o Harrym nie przeszły go dreszcze. Było inaczej, niż kiedykolwiek mógłby przypuszczać. Louis czuł się zaintrygowany. Obiecał sobie, że nie będzie pytał go już o nic, ale w jego głowie tliło się zbyt wiele pytań, aby puścić je w niepamięć. Potrzebował odpowiedzi, a z każdą, kolejną konfrontacją z Harrym odczuwał coraz mniejszy strach. Był również pewien, że spotkają się jeszcze nieraz, i że to był dopiero początek.
- Nie przejmuj się Chrisem. Ostatnio jest coraz gorszy. - westchnęła Alison, gdy zmierzali już wspólnie do swoich mieszkań. - Ale i tak jest lepiej, niż było. No wiesz, między nami.
- Lepiej? On jest okropny, wredny, agresywny. Widziałem, jak cię dotknął. - posłał jej zaniepokojone spojrzenie. - Nie zrobił ci krzywdy?
- Co? Nie. - powiedziała od razu. - Nie, Louis dobrze wiesz, że bym ci powiedziała. Już jest dobrze.
- Jeśli coś by ci zrobił, chyba bym sobie nie wybaczył.
Alison posłała mu mały, wdzięczny uśmiech, ale Louis nie potrafił go odwzajemnić. Dobrze wiedział, że starała się go tym przekonać, że było dobrze, chociaż nie było. Znał Chrisa od liceum i jego skłonności do agresji i przemocy, co było powodem, dla którego Louis nigdy nie wyraził swojego zadowolenia na wieść o ich związku. Był po prostu zbyt troskliwy.
- Pójdziesz dalej sama? Zapomniałem zrobić zakupów. - oznajmił nagle, zatrzymawszy się przed sklepem niedaleko swojej kamienicy.
- Jasne. Nie pozwolę przecież, abyś chodził z pustym żołądkiem. - pokręciła głową z małym uśmiechem i pocałowała go w policzek. - Napisz mi, jak wrócisz do domu.
- Ty również.
Louis odprowadził spojrzeniem przyjaciółkę, dopóki nie zniknęła za rogiem, po czym wszedł do marketu po małe zakupy. Podczas kroczenia między półkami, intensywnie myślał nad dzisiejszym wieczorem i o tym, jak wielkiej zmianie uległy jego relacje z Chrisem. Coraz częściej padał ofiarą żartów z jego strony i nie był traktowany poważnie, chociaż właśnie w tej chwili potrzebował największego wsparcia. Udzielała mu go jedynie Alison, chociaż nawet ona nie wiedziała wszystkiego. Louis zdany był jedynie na samego siebie.
Po zapłaceniu za zakupy, wpakował wszystkie do jednej reklamówki i opuścił sklep. Gdy znalazł się na zewnątrz, zapiął ekspres kurtki pod samą szyję i skierował się w stronę swojego mieszkania, wciąż głęboko zamyślony. Był w neutralnym nastroju przez kilka, następnych minut, lecz wszystko minęło, gdy kątem oka zobaczył coś, czego nie spodziewał się zobaczyć. Zatrzymał się w półkroku i zmarszczył swoje brwi, a po chwili odwrócił głowę, spoglądając w prawo. Niemal natychmiast przeszedł go zimny dreszcz od stóp aż po szyję, ale mimo to nie potrafił odwrócić spojrzenia od ciemnych oczu wpatrzonych w niego.
Pierwszym odruchem Louisa była ucieczka, mimo strachu, jaki sparaliżował jego ciało. Jednak z każdą, mijającą sekundą, strach zaczął ustępować nieznanemu uczuciu, które uspokajało go i dawało dziwne poczucie bezpieczeństwa. Rozejrzał się wokół, a kiedy nie dostrzegł nikogo w pobliżu, zaczął bardzo powoli iść w stronę, gdzie stał Harry. Być może nie powinien tego robić, bo było to zbyt ryzykowne, ale chyba... chciał.
Zbliżył się do niego na odległość jednego metra, a Harry cały ten czas utrzymywał na nim swoje spojrzenie. Zaciskał swoją szczękę, ale dłonie luźno opadały po obu stronach jego ciała.
- Ktoś może cię tutaj zobaczyć - przemówił cicho Louis, zaskakując samego siebie, że zdołał cokolwiek powiedzieć.
- Nikt oprócz ciebie - odparł równie cicho mężczyzna. Słowa te wypowiedział bardzo lekko, a jego głos brzmiał zadziwiająco naturalnie.
Louis na krótki moment zwrócił swój wzrok na reklamówkę w swojej dłoni, a później szybko powrócił nim do Harry'ego, który wciąż stał w tym samym miejscu. Jednak tym, co przykuło uwagę Louisa była jego wyciągnięta dłoń. Po chwili wahania ujął ją bardzo niepewnie, nie wiedząc nawet sam, co robił. Coś podpowiadało mu, że powinien to zrobić, więc kiedy jego ciepła dłoń zetknęła się z tą Harry'ego, większą i chłodniejszą, zacisnął powieki. Zanim zawirowało mu głowie, poczuł jeszcze uścisk na swoim ramieniu, a później nastała ciemność.
Niespełna minutę później otworzył swoje oczy i tak, jak się spodziewał, znajdowali się w sypialni Louisa. Mimo ciemności, widział twarz Harry'ego bardzo dokładnie. Louis rozchylił swoje usta, ponieważ w jego głowie tliło się mnóstwo pytań, ale nie wiedział, od czego powinien zacząć. Zanim miał szansę cokolwiek powiedzieć, Harry wykonał krok w tył i ściągnął kaptur bluzy.
- Poczekaj, nie idź jeszcze - te słowa wyszły z ust Louisa, zanim mógł się powstrzymać.
- Nie mogę tutaj zostać.
- Ale jednak tutaj jesteś, a ja... ja potrzebuję wiedzieć dlaczego.
Rzucił torbę z zakupami na łóżko i rozpiął ekspres swojej kurtki, zsuwając ją ze swoich ramion. Był nieco spięty, ale starał się nie pokazywać tego Harry'emu. Mierzyli się spojrzeniami długą chwilę, ale mężczyzna wciąż milczał. Louis przyglądał się uważnie głębi jego oczu, która pochłaniała go bardziej, im dłużej się w nie wpatrywał. Zmarszczył nagle swoje brwi, gdy coś nagle przyszło mu do głowy.
- Mogę... Mogę dotknąć twojej dłoni? - zapytał cicho.
Louis nigdy nie przypuszczał, że kiedykolwiek z własnej woli chciałby go dotykać. Teraz jednak to pragnienie było tak silne, że zrobił to niemalże bez jego zgody. Sięgnął ręką w dół i ponownie chwycił jedną z jego dłoni. Zadrżał na uczucie chłodu jego skóry i zwrócił na nią swój wzrok, przez chwile przypatrując się jej zsiniałym kostkom i długim palcom. Zmarszczył swoje brwi i gdy ponownie podniósł głowę w górę, czując na sobie spojrzenie mężczyzny, ujrzał zielony blask, jakim mieniły się jego oczy. Jego policzki zdobiły zdrowe rumieńce, a skóra nabrała żółtego odcienia.
- Nie rozumiem. - wyszeptał. - Niczego już nie rozumiem.
Puścił jego dłoń i pokręcił swoją głową z niedowierzaniem. Co więcej, gdy nie miał już kontaktu z ciałem Harry'ego, jego wygląd pozostawał taki sam.
- Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego, wytłumacz mi. - przełknął z trudem gulę w gardle. - Kim ty jesteś? Kim jesteś tak naprawdę. I skąd. Nie chcę się ciebie bać, chcę z tobą porozmawiać.
- Nie wiem - odparł w końcu ze zmarszczonymi brwiami.
- Nie wiesz, kim jesteś?
Podskoczył wystraszony i wpadł plecami na ścianę, gdy Harry nagle pchnął go w tył rozwścieczony. Zamrugał szybko, kompletnie zaskoczony jego nagłym wybuchem.
- Ty nie rozumiesz. Nic nie rozumiesz. - wycedził. - Powinieneś bać się mnie i błagać, abym cię nie zabijał. Powinieneś uciekać przede mną i płakać ze strachu. A ja powinienem cię zabić, powinienem zabić cię już dawno i czerpać przyjemność z widoku, jak uchodzi z ciebie życie.
Louis nieświadomie wstrzymał powietrze, wciskając się plecami bardziej w ścianę. Jego oczy zaszły łzami, gdy tylko te słowa dotarły do jego wrażliwych uszu. Gorący oddech Harry'ego owiał jego twarz, a dłonie zaciskał w pięści po obu stronach głowy Louisa.
- Powinienem cię zabić. Kazali mi to zrobić, ja muszę to zrobić. Nawet nie wiesz, co dzieje się z tymi, którzy odmawiają.
- Więc na co czekasz? - głos Louisa załamał się w połowie.
Harry otworzył swoje usta, a później zacisnął je. Oddychał coraz szybciej, a jego oczy zaczęły ciemnieć z każdą sekundą. Louis bał się, że z powrotem staną się czarne, dlatego chcąc nie chcąc złapał jego dłoń w swoją, aby temu zapobiec. Nie spodziewał się pozytywnego rezultatu, ale miał nadzieję, że chociaż trochę go uspokoi.
- D-Dlaczego tak się dzieje? - zapytał znowu, chociaż każde kolejne słowo z trudem przechodziło mu przez gardło. - Dlaczego w jednej chwili się ciebie boję, a w drugiej stajesz się taki... taki... ludzki?
Wzdrygnął się, gdy Harry nagle wyrwał dłoń z jego uścisku i odsunął się z daleka od Louisa. Ten natychmiast odwrócił głowę w bok, nie wiedząc, czego się po nim spodziewać. Czy powinien jeszcze się go bać?
Zajął miejsce na materacu swojego łóżka, gdy obaj milczeli długi czas. Louis nie miał odwagi na niego spojrzeć, zamiast tego wpatrywał się w swoje drżące dłonie i nagle pożałował, że zadał mu te wszystkie pytania i że podszedł do niego w ciemnej uliczce. Zamiast zostawać sam, mógł wrócić razem z Alison, ale jak zwykle pomyślał o tym dopiero po fakcie.
- Rodzą się z jednej, nieszczęśliwej duszy. W momencie, w którym się rodzą, mówi im się, kim są i co mają robić.
Usłyszawszy jego głęboki głos, niepewnie na niego spojrzał. Stał do niego tyłem, więc mógł przyglądać się jedynie jego plecom.
- Na początku karmią się strachem i cierpieniem. Ale gdy dostają ludzkie ciało... Wszystko się zmienia. Wtedy zaczynają się polowania, raz na stulecie. Właśnie wtedy nastaje czas, aby zabić swoją ofiarę.
- Czyli mnie?
Mimo zadanego przez siebie pytania, Louis dobrze znał odpowiedź. Widok przed nim zaczął się zamazywać, a jego dolna warga niebezpiecznie drżała. Nie potrafił dłużej tego znieść, to było dla niego za dużo. Oddech w jego piersi stał się płytszy, bo z trudem przychodziło mu oddychanie. Stanął na równe nogi i na oślep zaczął iść w stronę korytarza, nie oglądając się nawet za siebie,
Uciekł do łazienki i szybko zamknął drzwi na klucz, mając nadzieję, że tym razem Harry nie pójdzie za nim. Z trudem powstrzymywał łzy, cisnące mu się do oczu. Tej nocy chciał przed nim uciec i sam przemyśleć to wszystko, czego się dzisiaj dowiedział. Przesiedział skulony w wannie przez następne kilka godzin, cały drżąc, dopóki nie nastał świt. Do tej pory przekrwionymi oczami wpatrywał się w kafelki na ścianie i zastanawiał się, dlaczego akurat padło na niego.
Dlaczego akurat on został jego ofiarą i już dawno powinien być martwy. Dlaczego w niewytłumaczalny sposób Harry powinien to zrobić, ale nie potrafił. Nie znał odpowiedzi na te pytania, ale nie widział potrzeby, aby je otrzymać. W tym momencie był na krawędzi załamania i chociaż nie był martwy na zewnątrz, czuł się martwy w środku.
***
Louis pragnął, aby wszystko okazało się snem. Niestety, tej nocy nie miał okazji nawet zmrużyć oka, zbyt przejęty tym, co usłyszał, a w efekcie czego całą noc przesiedział zamknięty na zamek w swojej łazience. Nawet we własnym mieszkaniu przestał czuć się bezpiecznie.
Po opuszczeniu łazienki z samego rana nie zastał Harry'ego w swoim mieszkaniu. Nie miał pojęcia, czy był tam jeszcze, kiedy Louis zniknął, czy zniknął od razu, gdy został sam w sypialni. Tak naprawdę było mu to obojętne.
Gdy zmierzał w kierunku sklepu muzycznego, w którym pracował, aby zacząć swoją zmianę, szedł głęboko zamyślony, wpatrując się w swoje stopy. Czuł się jak duch, ponieważ był obecny tylko ciałem. W pewnym momencie, gdy był już coraz bliżej miejsca swojej pracy, ze sklepu wyszedł nieznajomy mu mężczyzna. Louis zwolnił kroku i zmarszczył swoje brwi, gdy mężczyzna zatrzymał się, gdy tylko dostrzegł Louisa.
- Przepraszam, ale mamy jeszcze zamknięte - wydukał nieco zdziwiony Louis, przyglądając się mu uważnie.
Miał kruczoczarne włosy i intensywnie błękitne oczy. Był znacznie wyższy od Louisa i miał na sobie czarny, elegancki płaszcz.
- Louis?
- Skąd zna pan moje... - urwał, gdy tylko dotarło do niego, kim on był. Zamrugał szybko swoimi oczami w szoku.
- Jesteś przyjacielem Mary. Jestem Zack, jej facet. - z tym wyciągnął swoją dłoń w stronę Louisa.
Louis jednak wciąż wpatrywał się w niego i nie mógł wyjść z szoku, zdziwiony, że mężczyzna znał jego imię i wiedział, jak wygląda. Nie chwycił jego dłoni, jedynie wcisnął ręce głębiej w kieszenie kurtki. Uczucie niepokoju rozeszło się po jego ciele.
- Cześć - odparł nieco chłodno. - Mary mówiła ci o mnie?
- Tak, bardzo wiele.
Szatyn z trudem powstrzymał się od grymasu. Nie miał najmniejszej ochoty na rozmowę z nowym facetem Mary, która była jego byłą dziewczyną. Nawet wieść, że opowiadała mu o Louisie nie wywarła na nim szczególnego wrażenia, wręcz przeciwnie - im dłużej z nim rozmawiał, tym bardziej miał ochotę zakończyć tę rozmowę.
- Wybacz, spieszę się do pracy, zaraz otwieramy.
- Jasne. Na pewno jeszcze się zgadamy, Louis.
Louis zmarszczył podejrzliwie swoje oczy, ponieważ nie rozumiał, dlaczego mężczyzna miałby przejawiać chęć rozmowy z Louisem. W dodatku uśmiechał się szeroko, jakby nie robił sobie nic z tego, że Louis był byłym chłopakiem jego obecnej dziewczyny. Nie był nawet pewien, czy Mary w ogóle mu o tym powiedziała.
- Taa, może kiedyś - odchrząknął cicho i nie mówiąc nic więcej, wyminął go, aby wejść do sklepu.
Gdy znalazł się w środku, miał dziwne przeczucie, że był obserwowany. Szybko jednak zdał sobie sprawę, że było to niemożliwe - był biały dzień, Harry'ego na pewno nie było w pobliżu. Wszystkie obawy odeszły w niepamięć, gdy ujrzał stojącą za ladą Mary, która była ostatnim przejawem jego normalności. Mógł przynajmniej spędzić kilka godzin w jej towarzystwie na miłej rozmowie i nie myśleć o tym, co go zadręczało. Uśmiechnął się więc do niej lekko i przywitał gestem dłoni, chyba po raz pierwszy od dłuższego czasu ciesząc się, że ją widział.
2 notes · View notes
chojraczek · 7 years
Text
Light Inside Of Me - Rozdział Szósty
Nazajutrz w pracy, Louis chodził blady jak popiół. Usta miał już poranione od przygryzania ich z nerwów i podskakiwał wystraszony za każdym razem, gdy ktoś odzywał się z zaskoczenia.
Zbliżała się piąta, ale dzisiaj mieli zamknąć wcześniej, ku jego niezadowoleniu. Od wczorajszego wieczoru bał się nawet własnego cienia.
- Co robisz po pracy? - zapytała Mary, gdy przebrani już ze swoich firmowych ubrań przygotowywali się do wyjścia. Była dzisiaj w zadziwiająco dobrym humorze w przeciwieństwie do Louisa.
- Idę na obiad z Alison - westchnął cicho, rzucając jej krótkie, zmęczone spojrzenie.
- Och, Alison - pokiwała swoją głową ze zrozumieniem.
Gdy Mary i Louis byli razem, dziewczyna niespecjalnie lubiła się z jego przyjaciółką, Alison. Było to wywołane głównie z niechęci Alison, która uważała ja za głupią i zbyt niewinną. Cóż, jak się okazało po czasie, miała rację.
- Może ja zamknę? - zaproponował, obserwując, jak narzuciła na ramiona swój płaszcz i szal. - Mam jeszcze pięć minut, a ty się chyba spieszysz.
- Jasne. Dzięki, Lou. - uśmiechnęła się wdzięcznie. - Do zobaczenia.
Z tym niemal wybiegła z budynku, zostawiając Louisa samego. Ale wciąż obserwował ją, ciekaw, gdzie się tak spieszyła. Zbliżył się do okna i odprowadził wzrokiem jej sylwetkę, a po chwili jego oczom ukazał się wysoki mężczyzna z czarnymi włosami. Gdy ich usta zderzyły się w namiętnym pocałunku, Louis prawie zwrócił swoje śniadanie.
- Ohyda - wymamrotał, odsuwając się od okna. Stwierdził, że to musiał być jej nowy facet, ale nie chciał o tym dłużej myśleć. Poczuł nawet małe ukłucie w sercu, ale odpowiadało za to tylko i wyłącznie przywiązanie, jakie wobec niej czuł.
Alison czekała pod sklepem o umówionej godzinie, więc gdy zamknął odpowiednio budynek i posprawadzał, czy aby na pewno tak było, przywitał się z nią uściskiem i przybrał na twarz najbardziej przekonujący uśmiech, na jaki było go stać.
- Czytałeś tę książkę? - zagaiła nagle.
- Nie, wiesz, przeszło mi - odparł nadzwyczaj pogodnym głosem, pomimo że przez całe jego ciało przeszedł dreszcz. - Nie myślałem o tym w ogóle.
Czuł się źle z tym, że musiał ją okłamywać, ale było to konieczne. Przy okazji zaoszczędził jej zmartwień swoją osobą, a ona sama nie musiała już więcej uważać go za szaleńca, którym w rzeczywistości był.
- Naprawdę? Nawet nie wiesz, jak się cieszę. Bałam się już o twoje zdrowie psychiczne. - odetchnęła z ulgą z małym uśmiechem na ustach.
Louis, oczywiście, go odwzajemnił. Tak, on również się cieszył.
Udali się do baru w jednej ze spokojniejszych dzielnic, ale mimo głodu, który Louis odczuwał, zamówił jedynie frytki, choć nawet frytki nie potrafiły przejść mu przez gardło.
- Wszystko dobrze? Jesteś biały jak kartka. Może się przeziębiłeś?
- Dzisiaj nie spałem w nocy - wyznał, nerwowo podrygując swoimi kolanami pod stolikiem.
- Może weź w pracy wolne?
- Nie! - prawie krzyknął z szeroko otwartymi oczami. Serce podskoczyło mu do gardła na samą myśl. - Nie, to niepotrzebne. - dodał już nieco spokojniej.
Alison przyglądała mu się podejrzliwie, mrużąc swoje oczy.
- Chciałabym zgadywać, ale już nie wiem. Już nie ta dziwna sytuacja, nie Mary, to co się dzieje?
- Tym razem Mary - skłamał. - Po prostu zobaczyłem ją dzisiaj w jej nowym facetem, ale to nic. Wiesz, przywiązanie i te sprawy. W końcu jeszcze do niedawna pieprzyła się ze mną.
- Nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek powiesz w ten sposób o Mary. Ale masz rację, jest suką.
- Niewątpliwie.
Dziewczyna przyglądała mu się badawczo przez chwilę, zanim zmarszczyła swoje brwi.
- Przyglądam ci się dzisiaj i... biłeś się. Louis, biłeś się!
- Co? - przez pierwsze kilka sekund pozostawał zdezorientowany, ale szybko do niego dotarło, że wczorajsza sytuacja miała miejsce. Całkowicie przysłoniło mu ją pojawienie się Harry'ego.
- Myślałam, że to światło źle pada, ale widzę, że masz siniaka i rozwalone usta. W coś ty się do cholery wmieszał?
- To zwykłe nieporozumienie. Uwierz mi, szedłem uliczką i zderzyłem się z jakimś gościem, jemu się to nie spodobało i...
- Chcesz powiedzieć mi, że coś takiego się wydarzyło i oczekujesz, że w to uwierzę? Kłamiesz. Wiem, gdy kłamiesz. Masz bujną wyobraźnię i potrafisz wymyślać historyjki. Co się stało?
- Nic, uwierz mi. To nic takiego. - westchnął cicho, kręcąc swoją głową. Dłonią dotknął swoich żeber i starał się nie skrzywić z bólu.
- Byłeś z tym chociaż na pogotowiu?
- Nie, nie było takiej potrzeby.
Chociaż Louis starał się wyluzować i kompletnie o tym nie myśleć, nie potrafił. W końcu jak miał normalnie funkcjonować, skoro usłyszał, że miał zostać zabity z niewiadomego powodu przez osobę, której nawet nie znał? Przez istotę, której nawet nie znał. Było to o tyle przerażające, że kiedy uświadamiał sobie, że nie znał nawet jego pochodzenia, jedynie jego imię, był w stanie poprosić o jak najszybszą śmierć, byleby nie musieć skonfrontować się z nim ponownie. Z jego przerażającym wyrazem twarzy i czarnymi, pustymi oczami.
Wrócił do domu późnym wieczorem, bo aż po dwudziestej pierwszej. Pożegnał się z Alison na swojej klatce i odprowadził ją wzrokiem, gdy szła na górę, po czym sam wcisnął klucz w zamek i wszedł niepewnie do środka. Mieszkanie spowijał mrok, ale do jego uszu nie dobiegał żaden podejrzany dźwięk. Był wielce przekonany, że był w środku sam, ale mimo to najciszej, jak potrafił, zsunął buty ze stóp i odwiesił kurtkę na wieszak. Już miał się zbliżyć do włącznika światła, kiedy poczuł lodowate długie palce, zaciskające się na jego szyi, przez co natychmiast stracił swój oddech. Został pchnięty plecami na ścianę, ale przez pierwsze kilka sekund nie był w stanie niczego dostrzec w ciemności, zbyt przejęty próbami nabrania do płuc powietrza.
- Puść... mnie... - udało mu się wykrztusić i w końcu złapał za jego przegub, z całej siły ściskając. Jego próby zdały się na marne, ponieważ uścisk nie ustępował, a on z każdą sekundą stawał się coraz bardziej siny przez brak dopływu powietrza do płuc. Jeszcze chwila i by odpłynął.
Gdy jego myśli zaczęły ulatywać z jego głowy, sprawiając, że powoli tracił świadomość, uścisk nagle zelżał, a po chwili palce zniknęły z jego szyi, pozostawiając jednak po sobie palące ślady na skórze. Louis złapał się dłońmi za szyję, zaczynając się krztusić i nabierać łapczywe hausty powietrza przez usta.
- Gdzie byłeś?! - usłyszał głęboki głos. Drugą dłonią sięgnął do włącznika światła i w końcu go nacisnął, a jego oczom ukazała się postać Harry'ego.
Wyglądał na rozwścieczonego. Zaciskał dłonie w pięści, a jego klatka piersiowa falowała szybko, przy czym jego nozdrza rozszerzały się do nienaturalnych rozmiarów. Jednak mimo początkowego strachu, jaki w nim wzbudził, jego postawa wcale nie zrobiła na Louisie najmniejszego wrażenia. Chyba po raz pierwszy widział go w świetle, a nie wyłaniającego się jedynie z cienia.
Dłonią zaczął pocierać swoją szyję i wklęsłe miejsca, które był śladami po palcach Harry'ego. Sprawiały wrażenie, jakby wtopił w skórę swoje szpony i pozostawiał tam sine, bolesne ślady. Gdy obraz przed oczami nieco się wyostrzył, a oddech w piersi się uspokoił, miał szansę przypatrzeć się Harry'emu ponownie. Jego ruchy były nienaturalne, jakby był robotem i czuł się niepewnie w swoim ciele, ale nie potrafił tego zrozumieć.
- C-Co ty masz do cholery z dłońmi? - zapytał drżącym głosem, nie zaprzestając swoich ruchów.
Być może nie wiedział, na co się pisał, ale w tym momencie było mu już wszystko jedno. Śmierć była z całą pewnością lepszym rozwiązaniem niż kolejny, bolesny dotyk, który był jak cios. Louis nie był w stanie porównać tego bólu do żadnego innego.
- Zabijesz nie teraz? - kontynuował drżącym głosem, gdy nie otrzymał żadnej reakcji z jego strony.
- Nie chcę.
- Słucham?
- Nie chcę - Harry powtórzył, stawiając jeden krok w jego stronę. Jednak z tym jednym krokiem, Louis odepchnął się od ściany i zaczął biec w stronę sypialni.
Po drodze nie myślał nawet o zapaleniu światła, ale zależało mu na jak najszybszym dotarciu do pokoju i zabarykadowaniu się w środku. Zatrzasnął za sobą drzwi i przekręcił ich klucz w zamku, ciężko dysząc. Obkręcił się na pięcie, aby pobiec do swojego łóżka i jak najszybciej zadzwonić po Alison, ale zderzył się z czymś twardym, czym okazało się być ciało Harry'ego. Louis wrzasnął wystraszony i przywarł plecami do drzwi.
Harry wpatrywał się w niego bez wyrazu twarzy, niczym niewzruszony.
- Jak ty się tutaj dostałeś? Do cholery, jak?!
- W taki sam sposób, w jaki dostałem się do twojego mieszkania.
- Czyli jak?!
- W ciemności.
Louis zbladł. Ciemność była jego największym wrogiem. To by wyjaśniało wszystko, nie tylko sposób, w jaki Harry się przemieszczał, ale również to, dlaczego tak bardzo się go bał. Był częścią ciemności, był nią.
- Wciąż nic nie rozumiem - wyszeptał, z trudem przełykając gulę, jaka zdołała utworzyć się w jego gardle. - Proszę, obiecaj, że nie uderzysz mnie więcej. Proszę.
Ponownie odpowiedziało mu jego uparte milczenie, jednak tym razem wziął to za zgodę. Zrobił kilka kroków w stronę swojego łóżka, wstrzymując przy tym oddech. Na całe szczęście nie wywołało to gniewu u mężczyzny, co przyczyniło się do tego, że minimalnie zmniejszył się jego strach.
- Będziesz tutaj tak stał i się patrzył? - zapytał, nie zastanawiając się nawet nad tym, czy to, co mówił, nie wykraczało poza granice. Chciał tym samym rozładować napięcie wiszące w powietrzu i sprawić, aby nie bał się aż tak bardzo. Może wszystko dało się jeszcze jakoś logicznie wyjaśnić.
- Servientes tenebris - odpowiedział Harry, ponownie robiąc kilka kroków w jego stronę. - Służący mroku.
- Co?
- Służący mroku - powtórzył, nieprzerwanie się w niego wpatrując. - Tym jesteśmy.
- My?
- Tak. Są polowania, właśnie teraz. A ja nie potrafię cię zgładzić, nawet nie rozumiem czemu. - wyjaśnił i zmarszczył swoje brwi po raz kolejny, jakby gubił się we własnych słowach. Louis, choć bardzo chciał, nie przerywał mu. Nie potrafił również odwrócić spojrzenia od jego twarzy, mając wrażenie, jakby go hipnotyzowała. - Nie rozumiem tego.
- Polowania na co?
- Potrzebuję twojej duszy.
Wraz z usłyszeniem tych słów, Louis znowu wykonał krok w tył, przerażony. Harry z całą pewnością nie był człowiekiem, był istotą o nadprzyrodzonych zdolnościach, kimś, przed kim nie mógł się nawet obronić. Był w pułapce.
- Po co... po co ci ona? - wykrztusił z szeroko otwartymi oczami, oddychając coraz szybciej.
- Aby żyć. Ale nie potrafię tego zrobić.
- Zabić mnie?
Harry bardzo powoli pokiwał swoją głową, a jego słowa prawdopodobnie gubiły nawet jego samego. Przez głowę Louisa przechodziło wiele teorii, ale żadna nie okazała się być logiczna i prawdziwa. Co dziwne, zachowywał względny spokój i nie panikował tak, jak robił to jeszcze do niedawna. Być może sytuacja, w jakiej się znalazł wydawała mu się tak absurdalna, że nie pojmował jej powagi i traktował lekceważąco każde kolejne, mrożące krew w żyłach wyznanie mężczyzny.
Stojąc w bezpiecznej odległości od niego, Louis zastanawiał się, co powinien dalej zrobić. Powinien zadzwonić na policję, zacząć krzyczeć, wyprosić go stąd prośbą czy po prostu... porozmawiać? Był w stanie po prostu porozmawiać z nim po tym wszystkim?
- Czyli... czyli co? - przemówił po chwili ciszy, gdy pewność siebie powróciła chociaż w małym stopniu. - Nie zabijesz mnie?
- Nie wiem.
Louis stał tak i wpatrywał się w Harry'ego, drżąc ze strachu. Miał wrażenie, że mężczyzna obserwował każdy jego ruch.
Nim się zorientował, on szybko znalazł się przy nim. Louis był gotów przyjąć kolejny, bolesny cios, ale zamiast niego, Harry uniósł dłonie w górę, ściskając w nich lniany sznurek, zakończony odbijającym światło minerałem. Po chwili znalazło się to na szyi Louisa i gdy minerał przywarł do jego gorącej skóry, doznał dziwnego uczucia, jakby nie dotknął tylko jego ciała, ale jego serca. Zdezorientowany spojrzał na Harry'ego.
- Co to jest?
- To jest ochrona.
- Dlaczego?
Ponownie zapadła cisza. Louis niepewnie ujął w swoje palce kryształ, uważnie mu się przyglądając. Miał podłużny kształt, kilka wyżłobień i odbijał od siebie światło latarni, które wpadało przez okno. Wyglądało na obdarzone jakąś nadprzyrodzoną siłą, ale po chwili namysłu stwierdził, że to niemożliwe. Dlaczego miałby nosić ten dziwny kamień na szyi, skoro nie znał nawet jego pochodzenia? Nie zamierzał. Nie chciał, jednak bał się reakcji Harry'ego, gdy zdejmie go chociażby na chwilę ze swojej szyi.
Dlaczego najpierw wyznał mu, że musiał go zabić, a później wręczył mu coś, co miało zapewnić mu bezpieczeństwo?
Przełknął ciężko ślinę i podniósł wzrok na Harry'ego, ze strachem spoglądając w jego ciemne oczy. Właśnie wtedy też, gdy tak mu się przypatrywał, zaczął zastanawiać się, czy oprócz wyglądu, miał w sobie cokolwiek ludzkiego. Jego siła nie była ludzka, była zbyt wielka, prawdopodobnie nawet zbyt wielka dla niego samego, ponieważ miał problemy z panowaniem nad nią. Jego włosy były gęste i ciemne, nos miał długi, usta pełne i różowe, brwi nisko osadzone, a oczy były smoliście czarne. Jego oczy były rzeczą, która była najmniej ludzka i przyprawiająca o dreszcze. Co więcej, Louis nieraz już się przekonał, że potrafiły hipnotyzować.
Otrząsnął się dopiero po chwili, potrząsając swoją głową. Zmarszczył swoje brwi, gdy dostrzegł, że skóra Harry'ego, blada i niemal przezroczysta, sprawiająca wrażenie porcelanowej, odbijała od siebie światło latarni. Głucha cisza, panująca w mieszkaniu sprawiała, że Louis bardzo dobrze słyszał przyspieszone bicie własnego serca.
- Czy jeśli zapalę światło, to znikniesz? - zapytał cicho, zanim mógł się powstrzymać.
Nie oczekując jego odpowiedzi, Louis zapalił małą lampkę przy łóżku, ani na chwilę nie spuszczając wzroku z jego twarzy, a później bez zbędnych słów położył dłoń na policzku Harry'ego, mimo towarzyszącemu mu wtedy strachowi. Ale nie stało się to, czego się spodziewał: jego skóra nie stała się żółta i nie zaczęła syczeć i topnieć tak, jak poprzednio. Jego policzek był zadziwiająco miękki, chociaż chłodny, ale gdy tylko spojrzał w jego oczy... Czerń bardzo powoli zaczęła ustępować, a spośród niej wyłoniła się głęboka zieleń. Była tak piękna i tak ludzka, że prawie zachłysnął się powietrzem.
- Co? - wyszeptał sam do siebie, nie mogąc w to uwierzyć. Nie rozumiał, ale nie tylko on.
Harry rozchylił swoje usta, kompletnie zaskoczony. Jakby tego było mało, Louis poczuł pod palcami rozchodzące się ciepło, a chłód niespodziewanie zniknął. Gdy trwali tak chwilę, Louis nie potrafił oderwać wzroku od jego oczu, ale gdy w końcu to zrobił i cofnął swoją dłoń, zieleń natychmiast zaczęła przeradzać się w czerń. Wszystko zniknęło jak za sprawą magicznego zaklęcia, jakby nigdy nie miało miejsca.
Louis nie wiedział, co powiedzieć, więc po prostu cofnął się, aby zgasić z powrotem lampkę. Nawet nie zauważył, kiedy zaczął drżeć. W pokoju zapanowała ciemność, ale kiedy odwrócił się, aby spojrzeć na Harry'ego ten ostatni raz, jego już nie było.
1 note · View note
chojraczek · 7 years
Text
Autumn Leaves - Rozdział Trzeci
Harry nigdy nie pomyślał, że mogłoby być coś bardziej irytującego od jego budzika, dopóki do jego uszu nie dobiegło pianie koguta już pierwszego dnia jego pobytu na wsi. Krew zalewała go całego, gdy zdał sobie sprawę, że miało tak być każdego dnia o świcie, a chowanie głowy pod poduszką nie pomagało. Gdy pianie w końcu ustępowało, nagle chęć spania dalej mijała i w ten sposób chodził niewyspany do końca dnia. Nie wiedział, jak przetrwa tutaj do końca sierpnia.
W czwartek uświadomił sobie, że przebywał tutaj już tydzień i na obecną chwilę jeszcze nie umarł. Wręcz przeciwnie, dzisiejszy dzień okazał się być szczęśliwym dniem, ponieważ słońce wisiało wysoko na niebie, które było przejrzyście błękitne, a na zewnątrz powiewał delikatny wietrzyk. Pogoda była wręcz idealna, dlatego nic nie powstrzymało go przed udaniem się w końcu na swoją huśtawkę.
Z odległości już kilku metrów mógł dostrzec, że była niemal w nienaruszonym stanie. Była taka, jaką ją zapamiętał, dlatego bez wahania zajął na niej miejsce i zacisnął palce na linie. Serce zacisnęło się boleśnie w jego piersi, ponieważ gdy rozejrzał się po okolicy, do jego głowy powróciły wszystkie wspomnienia z dzieciństwa, które już nigdy nie wrócą. Beztroskie czasy minęły wraz z dziecięcą niewinnością i naiwnością. Dojrzewając, na jego barkach spoczął ciężki bagaż doświadczeń i świadomość o trudzie życia, które przytłoczyły go na tyle, że zdołał zapomnieć, jak to było, gdy był dzieckiem. Nie ukrywał, że tęsknił za tym uczuciem.
W oddali ujrzał swojego dziadka, który grzebał w masce samochodu. Tego samego samochodu, którym woził go przed laty na festiwal konny lub do wesołego miasteczka. Uśmiechnął się, gdy do głowy powróciło wspomnienie jego, wymiotującego na tylnych siedzeniach po tym, jak zjadł pięć lodów włoskich o smaku czekoladowym. Miał wtedy dziewięć lat, ale jego dziadek pozwolił mu na to, ponieważ mama ograniczała go do tylko jednego loda dziennie, a on jako mały chłopiec uwielbiał je jeść. Dlatego czuł ogarniającą go radość, gdy dziadek zabrał jego i Alice do budki z lodami w centrum miasteczka, a radość ta nie opuszczała go do końca dnia, nawet, jeśli zwrócił wtedy całą zawartość swojego żołądka. Było warto.
Zmrużył swoje oczy przez słońce i odwrócił głowę w bok w celu uniknięcia jego promieni, gdy coś nagle przykuło jego uwagę. Zacisnął palce na linie od huśtawki, śledząc uważnie wzrokiem chłopaka, który prowadził swojego konia wśród gęstwin traw. Harry rozpoznał w nim chłopaka ze sklepu, i chociaż ciekaw był, gdzie podążał, postanowił nie zbliżać się ani dawać znaku o swojej obecności. Wolał go obserwować i życzyć mu po cichu, aby wywrócił się i wpadł wprost do kałuży błota za to, że nie sprzedał mu butelki piwa.
I obserwując tak, z każdą, kolejną sekundą Harry przypomniał sobie, gdzie i kiedy go już widział. Pamiętał, że ujrzał go po raz pierwszy mając trzynaście lat, podczas ostatnich wakacji, jakie spędził u dziadków. Było to trzy lata temu, ale nigdy nie przypuszczał, że kiedykolwiek mógłby stanąć z nim twarzą w twarz. Wtedy wolał po prostu obserwować go z odległości i zastanawiać się, jaki był. Wtedy dopadła go desperacja posiadania przyjaciela, ale teraz nie był już dzieckiem i wolał porozmawiać z drzewem, niż nawiązać kontakt z starszym od siebie chłopakiem.
Odwrócił w końcu spojrzenie od chłopaka Louisa, którego imię zapamiętał, odkąd zdradził mu je dziadek i wstał z huśtawki, stwierdzając, że to najwyższa pora, aby wrócić do domu. Dzień był wciąż słoneczny, ale nie wiedział, co mógłby robić innego na świeżym powietrzu sam poza siedzeniem na huśtawce. Po wdrapaniu się po schodkach na ganek, udał się na górę, gdzie przez kolejne dwie godziny przeglądał obrazki w książkach, które zalegały na półkach w jego pokoju. Był zbyt leniwy, aby zagłębić się w ich treść, dlatego wolał jedynie oglądać ciekawe rysunki i zdjęcia.
Po piętnastej zszedł na dół w celu napicia się szklanki wody z cytryną, ale minął się z dziadkiem w progu drzwi, który tym razem bez użycia swojej drewnianej laski podążał w stronę swojego samochodu.
- Gdzie jedziecie? - zapytał lekko zbity z tropu, widząc, jak babcia również opuszczała dom. - Zostawiacie mnie?
- Jedziemy na obiad, wszyscy w trójkę - oznajmiła uśmiechnięta, poprawiając swoją fryzurę. - To, że jestem babcią, nie oznacza, że nie mogę być czasem leniwa. Nie chce mi się dzisiaj nic gotować, masz ochotę na frytki?
- Frytki?
- Wieśniacy też potrafią być rozrywkowi.
- Tak - zgodził się bez namysłu, kiwając ochoczo swoją głową. - Pójdę jeszcze tylko na chwilę na górę.
Harry niemal od razu wbiegł do swojego pokoju, aby zmienić swoje brudne od piachu szorty i dołączył do nich niecałe dwie minuty później, szczęśliwy, że będzie mógł zobaczyć trochę więcej miasteczka. Kilka razy próbował sam opuścić farmę i udać się do jakiegoś sklepu, ale bał się, że się zgubi. Tak więc właśnie teraz przyszło mu zwiedzenie reszty wsi, pomimo tego, że jako dziecko znał tutaj jej każdy zakątek.
Gdy był mniejszy, jego dziadkowie zajmowali się gospodarstwem i uprawami, ale z roku na rok mieli coraz mniej siły, aby zajmować się tym sami. Teraz babcia zajmowała się domem i wyszywaniem serwetek, a dziadek budową drewnianych płotków czy kurników, robiąc to, co naprawdę lubił.
- Gdzie zjemy obiad? - odezwał się ponownie po kilku minutach jazdy, ciasno owinięty pasami na tylnym siedzeniu w starym samochodzie z przyczepą dziadka.
- Pamiętasz, gdzie jako dziecko urządzaliśmy ci ósme urodziny?
- Um... - Harry zamyślił się na krótki moment, starając się powrócić wspomnieniami do tego dnia. Spędzał je na farmie dziadków razem z rodzicami, Alice i okolicznymi dzieciakami, a było to... - W „Gospodzie u Seana"?!
Prawie podskoczył na swoim siedzeniu, gdy wreszcie wszystko sobie przypomniał. Uśmiech rozciągnął się na jego ustach i był taki szeroki, że aż rozbolały go policzki. Pochylił się w stronę dziadków, ignorując fakt, że pasy wbijały się boleśnie w jego brzuch.
- Naprawdę tam jedziemy? Nadal mają tam te małe paluszki rybne w kształcie gwiazdek?
- Tak - babcia Judith pokiwała głową twierdząco, spoglądając czule na swojego wnuka. - Dawno cię takiego nie widziałam.
- Po prostu zaczynam czuć się tu znowu, jak kiedyś... - odparł, ani na moment nie przestając się uśmiechać. Ekscytacja w jego głosie zdradzała go, jak i radosny błysk w jego zielonym tęczówkach.
Opadł z powrotem na swoje siedzenie, ze zniecierpliwienia podrygując swoimi kolanami. Zaledwie chwilę później dziadek zaparkował samochód na krawężniku pod wspomnianą gospodą, na widok której serce Harry'ego zabiło szybciej. Nad dwuskrzydłowymi drzwiami wisiał szyld z logiem kurczaka z brytyjską chorągiewką.
Harry natychmiast odpiął uciskający go pas bezpieczeństwa i odetchnął z ulgą, gdy uścisk zelżał i pozwalał mu normalnie oddychać, po czym wysiadł z samochodu. Zaciągnął się świeżym powietrzem, a do jego nosa dotarł zapach domowego obiadu.
- Pamiętam wszystko tak dokładnie - wyszeptał cicho po przekroczeniu progu gospody, gdy jego oczom ukazał się ciepły wystrój wnętrza. Pomieszczenie było niesamowicie duże, ściany i podłogi wykonane były z drewna. Wszędzie było kolorowo przez porozwieszane dekoracje; ozdobne amulety, obrazki, plakaty, ogłoszenia.
Gdy tylko zajął miejsce razem z George'em i Judith przy stoliku na przytulnych kanapach, zamówił swój ulubiony przysmak z dzieciństwa, na krótki moment zapominając, ile miał lat i jak bardzo nieszczęśliwy od jakiegoś czasu był. Wszystko jednak odeszło w niepamięć, kiedy postawiono przed nim talerz z paluszkami rybnymi w kształcie gwiazdek, zakręcone frytki oraz szklankę coli.
- Czy teraz choć trochę przypomina ci do dom? - zapytała go babcia.
- Tak. Właściwie przypomina mi to miejsce, czyli tak jakby dom.
Jego słowa wywołały szerokie uśmiechy u swoich dziadków, więc sam uśmiechnął się delikatnie na myśl, że był sprawcą ich dobrego samopoczucia. Lekceważąc ludzi wokół, którzy mogliby odnaleźć coś zabawnego w tym, że Harry zamówił właśnie posiłek dla dzieci, chłopak zaczął jeść swoje zamówienie. Stwierdził nawet, że nie było aż tak źle i przyjemnie słuchało mu się opowiadań dziadka, mimo że wiedział, że większa część jego historii była podkoloryzowana. Miał bardzo bogatą wyobraźnię, co zaowocowało kilkoma, amatorsko napisanymi książkami, których jednak nie podjął się nigdy wydania. Harry lubił czytać o przygodach Dinozaura na planecie Jojo, który ratował świat, podrzucając złoczyńcom placki ziemniaczane pod nogi. W efekcie złoczyńcy nie skupiali się na zbrodniach, jakie popełniali, tylko jedli placki. Swojego czasu była to ulubiona bajka Harry'ego.
- Ja jeszcze pójdę do toalety - oświadczył nagle, gdy mieli już wracać. - Zaraz wracam.
Podniósł się na nogi i odwrócił z zamiarem udania się w stronę toalet, gdy nagle jego uwagę przykuła grupka nastolatków siedzących w kącie. Zajadali się chipsami, rozmawiali i śmiali się wniebogłosy, a pośród nich Harry dostrzegł czuprynę karmelowych włosów, którą już bardzo dobrze znał. Ale wziął jedynie głęboki oddech, zacisnął zęby i ruszył przed siebie.
Był coraz bliżej drzwi, był już prawie pewien, że udało mu się niepostrzeżenie przemknąć przez lokal, gdy nagle ktoś zagrodził mu drogę. Harry cofnął się o krok i zamrugał szybko zaskoczony, a przed oczami ujrzał wyższego o głowę chłopaka z czarnymi jak smoła włosami i błękitnymi oczami, które cisnęły w niego piorunami.
- Chcę przejść - rzekł spokojnie, jednak czuł, że to nie będzie łatwa i przyjemna rozmowa.
- Naprawdę? - chłopak przechylił głowę w bok i uśmiechnął się kpiąco. - No to mnie przesuń.
Mimowolnie zacisnął swoje dłonie w pięści. Nie znał tego chłopaka, nigdy nie widział go nawet na oczy, ale już teraz wiedział, że nigdy nie będzie z nim w najlepszych stosunkach.
- Miastowy, tak? - odezwał się ponownie brunet, lustrując go wzrokiem od góry do dołu. - Widzisz, na wsi mamy takie pewne zasady.
- Jakie zasady?
- Że my, wieśniaki, nie tolerujemy takich jak wy. Jeśli chcesz być lepszy od innych, na pewno nie będziesz tutaj.
Już miał się odezwać, ale nagle ktoś wepchnął się między niego a wyższego chłopaka. Tym kimś okazał się być Louis.
- Adam, daj mu już spokój - rzekł poważnie, kiwając głową w stronę Harry'ego.
- Po prostu jestem ciekawy, kim jest ten frajer od Bransonów, o którym wszyscy mówią.
Harry zmarszczył swoje brwi na wyzwisko, jakie padło z ust chłopaka. Po imieniu wnioskował, że musiał być to młodszy brat Louisa, Adam, o którym również mówił mu dziadek.
- Nie warto - Louis ściszył swój głos, posyłając mu poważne spojrzenie. Harry mimo to przysłuchiwał się uważnie ich rozmowie i przyglądał mowie ich ciała. - Uspokój się.
Chłopcy mierzyli się chwilę spojrzeniami, aż w końcu Adam odpuścił. Prychnął pod nosem i odszedł, trącając Louisa po drodze ramieniem. Ten zacisnął swoje usta w wąską linię, ale nie skomentował zachowania swojego towarzysza. Wyglądał teraz całkowicie inaczej, niż w sklepie, gdy obsługiwał Harry'ego. Na twarzy nie gościł mały, rozbawiony uśmiech, a oczy nie mieniły się nieznanym blaskiem. Teraz wyglądał na starszego, niż w rzeczywistości był, a wieku dodawała mu czarna koszulka i włosy, które zaczesane były na prawy bok, z kilkoma kosmykami, które opadały mu na czoło, sprawiając, że kolczyk w jego uchu był bardziej widoczny.
- Wszystko okej? - zapytał Harry'ego, w końcu zatrzymując na nim swoje spojrzenie.
Chłopak pokiwał twierdząco głową, wciąż lekko zakłopotany.
- Taa, dzięki. Poradziłbym sobie. - wymamrotał pod nosem. Nie mógł przecież polubić go tylko dlatego, że się za nim wstawił. Harry w głębi duszy czuł, że nie poczuje do niego sympatii przez jeszcze długi czas. - Przepraszam, chcę wejść do łazienki.
Louis posłusznie odsunął się w bok, wciąż się w niego wpatrując. Zanim jednak Harry miał szansę wejść do środka, zatrzymał go ponownie głos chłopaka.
- Poczekaj. Jak masz na imię?
Harry patrzył na niego przez chwilę, ponieważ nie wiedział, czy mógł mu ufać na tyle, aby zdradzić mu chociażby swoje imię. Nie wiedział, dlaczego chciał je poznać, ale stanął w jego obronie, chociaż nie musiał. Jego błękitne tęczówki wpatrywały się w Harry'ego wyczekująco, jakby naprawdę chciał oczekiwał odpowiedzi z jego ust.
- Harry. Harry Barkley.* - odpowiedział mu w końcu i z tym wszedł do łazienki, zostawiając chłopaka w tyle.
Gdy znalazł się w środku, wypuścił długo wstrzymywane nieświadomie w płucach powietrze. Dopiero wtedy dostrzegł, że jego dłonie drżały, a wewnątrz odczuwał silny niepokój, który spowodowany był incydentem przed łazienką. Nie wiedział, co tak naprawdę zrobiłby, gdyby nie Louis i czy naprawdę tak, jak twierdził, poradziłby sobie. Nie poradziłby sobie. Wdałby się w bójkę po wypowiedzeniu kilku, nieprzemyślanych słów, zawiódłby dziadków i swoich rodziców, a na dodatek upokorzyłby się przed tutejszymi mieszkańcami.
Po załatwieniu swoich spraw, z silnym uczuciem wstydu opuścił łazienkę najszybciej, jak potrafił i pokonał odległość, jaka dzieliła go od stolika, przy którym czekali babcia i dziadek. Udał, że krótka wymiana zdań z Louisem i Adamem nigdy nie miała miejsca, i wraz z nimi udał się do samochodu. Przy wyjściu pozwolił sobie ostatni raz spojrzeć na grupkę nastolatków, siedzących w swoim stałym miejscu i wtedy właśnie zrozumiał, że się z niego śmiali. Wszyscy, bez wyjątku. To tylko spotęgowało jego złość, ale kiedy zajął miejsce na tylnym siedzeniu auta, dostrzegł plamę wielkości piłki do koszykówki na prawej nogawce spodni. Ze zdenerwowania przypadkowo oblał się wodą, gdy mył ręce, a na samą myśl, że ktoś to zobaczył, poczuł się tak zażenowany, jak jeszcze nigdy.
- Masz ochotę jeszcze gdzieś dzisiaj pojechać? - usłyszał z ust babci, ale jedynie pokręcił głową na granicy płaczu.
- Nie - odparł. - Dzisiaj już nie.
Tak naprawdę nie chciał wychodzić z domu już do końca wakacji.
* Pozwoliłam sobie w opowiadaniu zmienić ich nazwiska, które nie są aż tak istotne.
3 notes · View notes
chojraczek · 7 years
Text
Autumn Leaves - Rozdział Drugi
Przez następne kilka dni, Harry wynudził się po wszystkie czasy. Nie robił nic produktywnego, czasami tylko pomógł babci w kuchni, gdy go o to poprosiła, lub dziadkowi wnieść zakupy z samochodu do kuchni, ale po wszystkim i tak wracał na górę do swojego pokoju, gdzie z ciężkim westchnieniem opadał na materac i pogrążał się we własnych myślach. Pozostały mu tylko one, ponieważ jego telefon naprawdę rzadko łapał zasięg internetu z jego pokoju, przez co był pozbawiony kontaktu ze światem i przyjaciółmi przez najbliższe dwa miesiące, a szkoda było wydawać mu ostatnie pieniądze na sms-y. Czasami tylko wysyłał pojedyncze wiadomości do swoich przyjaciół, aby dać im znać, że żyje.
Odkąd tylko przyjechał, miał wrażenie, że cały świat nastawił się przeciw niemu i robił mu na złość. Przede wszystkim na złość zrobili mu rodzice, na których ponownie się rozgniewał i postanowił, że nie odezwie się do nich nawet wtedy, gdy sami zadzwonią do niego bądź do dziadków. Był zbyt dumny, aby po tym wszystkim tak po prostu z nimi porozmawiać, nieważne, jak bardzo chciał poprosić ich, aby przywieźli mu chociaż jego laptopa. Był w stanie znieść tutaj nawet małą Chloe, która deptałaby mu po piętach na każdym kroku, ale tak długo, jak byłby zajęty niańczeniem jej, miałby jakiekolwiek zajęcie.
Pewnego wtorkowego popołudnia, czyli dokładnie pięć dni po przyjeździe Harry'ego, babcia zawołała go z niespotykanie radosnym humorem. Zszedł posłusznie na dół, przybierając na twarz najbardziej przekonujący uśmiech, na jaki było go stać i stanął w progu kuchni, spoglądając na swoją babcię.
- Poszedłbyś do sklepu niedaleko? - zapytała, wycierając swoje dłonie o fartuszek. - Chciałam upiec ciasto, wyciągnęłam mąkę, wsypałam, ale zapomniałam, że skończyły się jajka i mleko, a dziadek wróci dopiero wczesnym wieczorem. Poza tym przewietrzysz się, bo ciągle siedzisz tylko w swoim pokoju.
- Oczywiście - odparł bez wahania. - Gdzie tu jest najbliższy sklep?
- Niedaleko stajni, kochanie, z całą pewnością pamiętasz.
Starał się powrócić myślami do dzieciństwa, aby przypomnieć sobie jakikolwiek sklep spożywczy w pobliżu, ale niestety niczego nie pamiętał. Pamiętał jedynie bar mleczny, do którego chodził z dziadkiem i Alice oraz większy market nieco dalej, ale wspomnienia te były zbyt odległe, aby pamiętał wszystko wyraźnie.
- Ten dom obok naszego, to właśnie tam - wyjaśniła. - Pamiętasz, gdzie znajduje się stajnia?
- Coś tam pamiętam, ale chyba trafię - posłał jej mały uśmiech, gdy otrzymał banknot.
- Kup sobie coś za resztę.
Skinął głową i już z większym entuzjazmem ruszył do drzwi wyjściowych. Po założeniu butów opuścił dom i podążył ścieżką, która następnie zaprowadziła go w prawo. Rozejrzał się po okolicy, ale w pobliżu dostrzegł tylko wysokie źdźbła trawy, kołysane przez wiatr, uprawy rolne, złote promienie, jakie odbijały łuski zboża, lasy gdzieś dalej i kilka budynków w oddali, ale niestety nie rzuciło mu się w oczy nic, co mogłoby przykuć jego uwagę. Był uwięziony tutaj na całe dwa miesiące bez jakichkolwiek atrakcji i nie był pewien, czy potrafił to przeżyć.
Spojrzał na najbliższy, drewniany budynek, który mógł przypominać stajnię, więc stwierdził, że obok musiał znajdować się wspomniany przez babcię sklep. Dostrzegł go, gdy podszedł bliżej, ale w jego mniemaniu wyglądał jak publiczna toaleta, aniżeli sklep. Gdyby babcia nie powiadomiła go o tym, co powinien tu zastać, wszedłby do środka tylko za potrzebą fizjologiczną. Budynek skryty był za wysokimi krzewami, wśród których przewijały się jakieś dzikie kwiaty, a wprost do szeroko otwartych drzwi prowadziła wąska, kamienna ścieżka.
Wszedł do środka przez szeroko otwarte drzwi, ściskając banknot w dłoni i niemal zachłysnął się powietrzem, gdy zobaczył, że w środku znajdowały się lodówki ze schłodzonymi napojami i alkoholem.
- Cywilizacja - odetchnął głęboko, obserwując to z szeroko otwartymi oczami. Jeszcze raz spojrzał na banknot, po czym bez wahania wyjął piwo w szklanej butelce z lodówki i podszedł do lady, stawiając na niej butelkę.
Ku jego zdziwieniu, po sprzedawcy nie było nawet śladu, więc po chwili oczekiwania zniecierpliwiony wcisnął dzwoneczek. Gdy nikt nie zaszczycił go swoją obecnością, zaczął naciskać go jak opętany.
- Nie za dobrze się bawisz?
Kiedy zza pleców dotarł do niego nieznajomy głos, serce niemal podskoczyło mu do gardła. Zaczerwienił się mocno i obejrzał za siebie, a jego oczom ukazał się stojący w drzwiach chłopak z rozbawionym uśmiechem. Wszedł do środka, wyminął Harry'ego i stanął za ladą.
Co dziwne, Harry miał dziwne przeczucie, że kiedyś go już widział, ale nie mógł sobie przypomnieć gdzie i kiedy.
Chłopak był młody i mniej więcej tego samego wzrostu, co Harry. Włosy miał dosyć jasne i roztrzepane na wszystkie strony, policzek umazany czerwoną farbą, a jego błękitne oczy skryte były przez długie i gęste rzęsy, gdy spojrzał na moment na ladę. Oprócz tego miał bardzo dużo pieprzyków na twarzy i szyi, które dostrzegalne były na pierwszy rzut oka, oraz kolczyk w lewym uchu.
- Przepraszam, nikt nie przychodził - bąknął Harry, czując się jak największy idiota na tej planecie. - Chciałbym jeszcze mleko i jajka.
- Moje?
- Słucham?
Prawie zakrztusił się własną śliną, gdy słowa wypadły z ust chłopaka.
- Pytam, czy moje mleko i jajka. Moi rodzice dbają o nasze gospodarstwo najlepiej, jak potrafią, polecam, abyś zakupił właśnie te. - rzekł z uśmiechem chłopak, niewzruszony zakłopotaniem Harry'ego. Wzrokiem podążył do butelki piwa i uniósł brwi. - Poproszę dowód.
- Mogą być jakiekolwiek... Dowód? Po co ci mój dowód?
- Cóż, nie wyglądasz na osiemnaście lat. Przykro mi, inaczej nie mogę ci tego sprzedać.
Postawił na ladzie butelkę mleka i karton jajek, nabijając je na kasie. Harry wpatrywał się w niego z szeroko otwartymi oczami i odprowadził wzrokiem butelkę piwa, którą sprzedawca chwycił i schował za ladą, jednak bez słowa podał mu banknot. Wiedział niemal od razu, że nie polubi tego chłopaka i poczuł napływającą złość, gdy dostrzegł jego zadowolony uśmiech. Gdy wydał mu resztę, Harry bez słowa zabrał swoje zakupy i opuścił sklep, ze smutkiem myśląc o swojej butelce piwa, której nie wypije. Było to zbyt piękne, aby było prawdziwe.
Jakby tego było mało, pogoda postanowiła sobie z niego zakpić. Będąc w połowie swojej drogi, nagle zebrały się nad nim ciemne chmury i już po chwili zaczął padać obfity deszcz, który zmoczył go do suchej nitki. Wrócił do środka mokry i przemarznięty, po czym podał babci wszystkie, potrzebne produkty i resztę pieniędzy.
- Dlaczego jesteś takie mokry? Jest przecież piękna pogoda. - zdziwiła się kobieta, wyglądając za okno.
Harry również wyjrzał za okno i ze złości poczerwieniał aż po cebulki włosów, gdy chmury z powrotem ustąpiły miejsca słońcu.
- Było chwilowe oberwanie chmury. Zabawne. - wymusił uśmiech. - Będę na górze, odświeżę się.
Gdy znalazł się w końcu w swoim pokoju, rozebrał się do bielizny ze swoich ciuchów i postanowił, że nie wyjdzie ze swojego pokoju już do końca dnia. Tak więc uczynił. Zagospodarował sobie kolejne, kilka godzin, porządkując każdą rzecz w środku, począwszy od przemeblowania i przestawienia wszystkich figurek i książek, a na poskładaniu ubrań zakończywszy. Wcześniej był na to za leniwy, ale teraz potrzebował znaleźć sobie zajęcie, które choć w małym stopniu pomoże mu zapomnieć o wiszącą nad nim chmurą nieszczęść.
Wieczorem zasiadł do stołu razem z dziadkami, gdy słońce na niebie powoli zachodziło, a oni mogli rozkoszować się tym widokiem na ganku, zajadając się kolacją i ciastem, które upiekła babcia.
- Czy tutaj wszyscy są tacy... no wiecie, sztywni? - zaczął rozmowę, grzebiąc widelcem w swoim talerzu.
- Co masz na myśli? - Judith posłała mu spojrzenie znad grubych oprawek okularów. - George, myślisz, że jestem sztywna?
- Nie, nie o ciebie chodzi, babciu - dodał szybko Harry. - Byłem w tym sklepie i taki chłopak był bardzo irytujący. Nic dziwnego, to wieśniak.
- Mówisz o małym Adamie? - zainteresował się dziadek. - Nie przejmuj się, jest bardzo wyniosły.
- Nie, na pewno nie mówi o Adamie. Adam nie zajmuje się sprzedażą w sklepie, pomaga rodzicom przy gospodarstwie, jest zbyt młody.
- A takim razie mówisz o jego starszym bracie, Louisie?
- Zapewne mówi o Louisie. Ale Louis nie jest złym chłopakiem, jest bardzo uprzejmy i dobrze wychowany.
Harry patrzył to na babcię, to na dziadka, którzy rozmawiali ze sobą, jakby nagle go tutaj nie było.
- Nie obchodzi mnie jego imię - odezwał się w końcu. - Był wkurzający i tyle. Potraktował mnie jak dziecko, a nie jest pewnie dużo starszy ode mnie.
- Tylko dwa lata, ma osiemnaście - oznajmił George, śmiejąc się cicho. - Zaprzyjaźnij się z nim, Harry, może nie przesiedzisz całego lata w swoim pokoju i zaczerpniesz świeżego powietrza.
- Nigdy w życiu - wymamrotał chłopak, dokańczając swoją kolację.
Po wepchnięciu w usta ostatniego kawałka ciasta, podziękował cicho i udał się na górę, przepełniony emocjami dzisiejszego dnia. To, co się dzisiaj wydarzyło było chyba jego jedyną atrakcją, jaka spotkała go od pięciu dni. Miał jednak nadzieję, że babcia już nigdy więcej nie wyśle go do sklepu po jakąkolwiek rzecz, ponieważ nie miał ochoty konfrontować się z irytującym chłopakiem już nigdy więcej.
***
Nazajutrz z samego rana, postanowił w końcu odebrać telefon od mamy. Nie mylił się, przeczuwając, że będzie miała do niego pretensje, dlatego gdy tylko zaczęła wypytywać go o każdą, najmniej istotną rzecz, której się po nim spodziewała, zdołał wywrócić swoimi oczami tyle razy, że aż rozbolała go głowa.
- Mam nadzieję, że zachowujesz się się odpowiednio w stosunku do babci i dziadka. Nie psocisz tam za bardzo?
- Jak mam psocić w takiej wiosce? - westchnął cicho, palcami ściskając grzbiet nosa. - Mamo, tu jest okropnie. Wczoraj babcia mnie wysłała do sklepu i do jedyna, emocjonująca rzecz, jaka mnie tutaj spotkała. Dlaczego nie mogę wrócić?
- Ponieważ zachowujesz się okropnie, powinieneś przemyśleć swoje zachowanie u dziadków. Przy okazji spędzisz z nimi czas, oni nie są już pierwszej młodości.
- No i co z tego? - zdenerwował się. - Mogę spędzić z nimi tydzień, dwa, ale nie całe wakacje! To, że wysłaliście mnie tutaj na dwa miesiące nie sprawi, że będzie lepiej. Znienawidzę was za to jeszcze bardziej.
Zdenerwowany rozłączył się najszybciej, jak się dało i cisnął telefonem o materac, starając się nad sobą zapanować. Zignorował przychodzące połączenie od jego mamy, ponieważ nie miał ochoty na wysłuchiwanie jej upomnień i żali, jak bardzo złym synem był. Wiedział, że przesadził, wypowiadając te słowa, ale nie potrafił znieść faktu, że potraktowali go jak przeszkodę, którą można tak po prostu usunąć. Harry zdawał sobie sprawę, że był trudnym nastolatkiem, ale również posiadał uczucia i jedyne, czego w tym momencie potrzebował, była miłość jego rodziców i wsparcie, a zamiast tego otrzymywał jedynie narzekania i pouczanie go na każdym kroku.
Myślał, że już gorzej być nie mogło, ale znów - jakby ktoś tam u góry uparł się na niego, aby przeżył najgorszy z możliwych koszmarów właśnie tutaj, na farmie dziadków - deszcz zaczął padać tego ranka akurat wtedy, gdy chciał udać się na zewnątrz, aby usiąść na wygodnej huśtawce z dzieciństwa, która kusiła go od kilku dni. Miał w planach odwiedzić również swój domek na drzewie nieco dalej, który zbudował razem z Alice, gdy byli mali. Był zatem zmuszony do spędzenia popołudnia z dziadkami, którzy nie robili nic nadzwyczajnego, siedząc w salonie i grając w szachy.
Usiadł w fotelu obok i obserwował ich grę, która nie była zwykłą grą. Harry na początku myślał, że było to nudne, ale z czasem zaczął dostrzegać, że była to rzecz, która ich do siebie zbliżała. Podczas gry rozmawiali i przekomarzali się jak stare, dobre małżeństwo, żartowali i strącali swoje figury z planszy, jakby byli nastolatkami, a Harry nie potrafił wyjść z podziwu, jak po tylu latach wspólnego życia wciąż darzyli siebie tak silnym uczuciem. I chociaż nie wierzył w prawdziwą miłość, taką, która wiązała dwoje ludzi naprawdę mocno i silnie, to w głębi duszy pragnął, aby pewnego dnia mógł zakochać się z wzajemnością właśnie w ten sposób, aby kochać i być kochanym do końca swoich dni.
3 notes · View notes
chojraczek · 7 years
Text
Autumn Leaves - Rozdział Pierwszy
Harry westchnął głęboko, spoglądając na wszystkie, porozrzucane po pokoju rzeczy, wliczając w to bieliznę, grube swetry, zwiewne koszulki, skarpetki, leżąca jedna koło drugiej w zupełnie różniących się kolorach oraz swój odtwarzacz muzyczny tuż obok komody. Zaledwie pół godziny wcześniej matka wparowała do jego pokoju i ostatecznie oświadczyła, że chce czy nie, tak, jak za młodzieńczych lat, Harry spędzi wakacje u dziadków. Nie chciała słyszeć słów sprzeciwu, że jest już duży i bardziej kręcą go imprezy i wyjścia ze znajomymi, niż spędzanie całego lata na wsi u swoich dziadków, którzy z roku na rok byli coraz bardziej głusi i ślepi. Harry bardzo ich kochał, ale byli starszymi ludźmi, a on lubił się wyszaleć tak, jak nastolatkowie w jego wieku i porozmawiać na aktualne tematy.
Niestety, nie miał innego wyjścia. Dość często się buntował, przechodził w końcu okres dojrzewania, ale teraz postanowił odpuścić, nieważne, jak bardzo podekscytowany był na wiele imprez zakrapianych alkoholem, które czekały go tego lata. Był zatem zmuszony, aby wpakować wszystko, co wyrzuciła z komody i z szafy jego mama, gdy tylko odparł, że nie pojedzie. W końcu wrzucił wszystko niedbale do środka walizki, nie przejmując się nawet tym, jakie ciuchy wybierał i czy będą pogniecione. Nie miało mieć to wielkiego znaczenia, skoro dwa miesiące przeleży na łóżku w swoim starym pokoju z dzieciństwa i przesiedzi na starej huśtawce, którą zbudował kiedyś jego dziadek.
Miał wielką ochotę zabrać ze sobą laptopa, ale Clara - bo tak nazywała się jego matka - zabrała mu do niego ładowarkę już tydzień temu, co przysporzyło tylko jego niechęci do wyjechania. Skoro miał nie mieć laptopa, w pobliżu cywilizowanego miasta, zasięgu ani przyjaciół, czy nie lepsza byłaby już śmierć?
Zszedł na dół niespełna dziesięć minut później z naburmuszoną miną.
- Harry, dlaczego tak bardzo nie chcesz jechać do dziadków? - zapytał łagodnie jego ojciec, George. Miał na twarzy mały, przyjemny uśmiech i wpatrywał się w syna, który stawiał ciężkie i głośne kroki na panelach.
- Bo są starzy. Co mogę robić ze starymi ludźmi?
- Harry, szacunek - upomniała go matka, posyłając mu karcące spojrzenie. - To są moi rodzice i nigdy nie mów tak o ludziach, którzy cię wychowali.
Harry jedynie zacisnął swoje zęby, nie odpowiadając. Wsparł się plecami o ścianę i w głębi duszy przyznał swoim rodzicom rację, ale był po prostu wściekły. Na krótki moment przeniósł swoje spojrzenie na siedmioletnią Chloe, która jadła kanapki siedząc przy stole, a jej nogi nie dosięgały nawet podłogi.
- Przecież jeżdżąc tam co roku z Alice mieliście mnóstwo przyjaciół.
- Oni byli dziećmi, my też. Ich już pewnie tam nie ma, wyjechali z tej wiochy. - burknął. - Tak, jak Alice wyjechała na studia stąd.
- Im więcej mówisz, tym bardziej mam ochotę cię stąd wywieźć.
Zignorował słowa matki i odepchnął się od ściany, podążając prosto do drzwi. Skoro tak bardzo chciała, mógł zniknąć stąd już w tym momencie.
Zawiązał sznurówki w swoich trampkach, omiótł spojrzeniem ostatni raz korytarz i złapał za rączkę walizki oraz narzucił plecak na swoje ramię, zanim wyszedł na zewnątrz, nie czekając nawet na matkę. Mógł zostawić wszystko w swoim pokoju, powiedzieć, że nie jedzie i znosić narzekania swoich rodziców, jak bardzo jest nieposłuszny i bezczelny przez resztę wakacji, ale coś w wewnątrz niego blokowało go przed tym. Być może był to sentyment, jaki mimo wszystko odczuwał to tamtego miejsca. Nie chciał zrobić przykrości babci Judith oraz dziadkowi Carlowi, którzy rzeczywiście brali bardzo czynny udział w jego życiu. Gdy był małym chłopcem, spędzanie czasu na wsi wraz Alice był niemal jak marzenie, wyczekiwane każdej, kolejnej zimy, wiosny i jesieni. Teraz jednak wszystko się zmieniło.
Wpakował do bagażnika swoje rzeczy i usiadł na miejscu z przodu, bawiąc się breloczkiem przy kluczach przez kilka długich minut, a po chwili do środka wsiadł George. Miał pogodny wyraz twarzy i ku zdziwieniu Harry'ego, od razu złapał za kierownicę.
- Co się tak patrzysz? To ja cię dzisiaj zawiozę.
- A mama?
- Mama jest na ciebie wściekła, ale jej przejdzie - uspokoił go ze śmiechem. - Zobaczysz, jeszcze wieczorem będzie płakała, jak bardzo tęskni za swoim małym synkiem.
Harry poczuł nieprzyjemny uścisk w gardle na myśl, że jego mama mogła za nim tęsknić. Zalało go poczucie winy, gdy przypomniał sobie, jak odnosił się do niej przez ostatnie miesiące. Zaczął żałować, że nie pożegnał się z nią należycie, ale byli już zbyt daleko od domu, aby zawrócić.
- Przepraszam tato - odezwał się po dłuższym czasie. - Tak mi głupio... Mama nie zasługuje na takie tratowanie.
- Nie powinieneś obwiniać jej o całe zło tego świata.
- Wiem. Jestem tylko zły, że jest taka uparta i nalegała, abym pojechał do dziadków, kiedy ja miałem już plany. Mam tutaj przyjaciół, znam te okolice, a tam bawiłem się dobrze jako dziecko.
- Może chciała, abyś dostrzec coś poza ekranem swojego telefonu? - ojciec zerknął na niego znacząco. - W pewnym sensie dała ci karę. Myśli, że na wsi coś przewróci ci się w głowie i twoje zachowanie wróci do normalności.
- Czyli ten wyjazd to kara, tak? Cudownie, tato.
- Może mówię jak stary dziad, ale kiedyś to były inne czasy. Kto wie, może jeszcze znajdziesz jakieś ciekawe zajęcia, które nie będą wymagały udziału twojego telefonu i laptopa. Może zakumplujesz się ze starymi znajomymi z dzieciństwa, poznasz kogoś nowego.
- Na tej wsi? Wątpię.
Zrezygnowany wcisnął się bardziej w fotel pasażera i przez resztę drogi po prostu wpatrywał się w widoki za oknem. Podziwiał mijane budynki, które z czasem zaczęły się przerzedzać i ustępować miejsca drzewom, a zaraz po nich rozciągającemu się polu. Niebo tego dnia było przejrzyście błękitne, a słońce wisiało wysoko na niebie i raziło go w oczy. Zmrużył swoje powieki i rozejrzał się wokół, gdy w końcu dostrzegł znajome budynki, które budziły dawne wspomnienia i smak dzieciństwa. Mimo wszystko uśmiechnął się delikatnie, ponieważ przez chwilę poczuł ekscytację, którą odczuwał jako mały chłopiec. Wtedy był najszczęśliwszym dzieckiem na tej planecie.
Zdawało mu się, że wieś Donnington* nie zmieniła się wiele od czasów, gdy bywał tu jako mały chłopiec. Wszystko wyglądało tak samo, budynki, domy, miejski park, w którym odbywały się letnie festyny, w których tak bardzo lubił uczestniczyć. Jednak teraz wydawało mu się to wszystko mniej interesujące, niż kiedyś. Teraz nie znalazłby tutaj żadnego zajęcia, nikogo tu nie znał, a w dodatku, gdyby tylko chciał dostać się do miasta chociażby rowerem, zajęłoby mu to przynajmniej dwie godziny.
Po chwili jednak spochmurniał i odwrócił się z powrotem do ojca, który skręcił w jedną z krętych ulic, która prowadziła wprost na farmę dziadków.
- Zostawicie mi jakieś pieniądze?
- Trochę dostaniesz. Wystarczy funt na tydzień?
Harry rozszerzył swoje oczy w szoku, ale uśmiechnął się dopiero wtedy, gdy jego ojciec zaśmiał się głośno.
- Żartowałem. Nie dostaniesz w ogóle.
- Już wiem, po kim mam poczucie humoru, stary dziadzie - Harry powiedział z uśmiechem.
Odwrócił głowę w prawo i dostrzegł wysoki, błękitny domek, ogrodzony białym płotkiem, nieopodal łąki przy lesie. Przygryzł wnętrze swojego policzka i wziął głęboki oddech, powtarzając sobie w duchu, że da radę. Na pewno nie będzie tak źle, w końcu w tej miejscowości były jakieś atrakcje, które były w stanie umilić mu pobyt tutaj chociaż trochę.
- Wejdziesz ze mną do środka? Oni w ogóle wiedzą, że będę?
- Oczywiście, że wejdę. Stęskniłem się za Carlem. - pokiwał głową mężczyzna i wysiadł z samochodu, a Harry podążył w jego ślady. - Jestem pewien, że babcia Judith upiekła już dla ciebie ciasto.
- To jagodowe? - uśmiechnął się delikatnie, a ciepło rozlało się w jego brzuchu i w sercu, gdy o tym pomyślał. Z całą pewnością nie będzie aż tak źle.
- Zawsze je robi, gdy przyjeżdżacie.
Harry wytarmosił swoje bagaże z bagażnika i w towarzystwie ojca udał się do środka wąską ścieżką. Gdy wdrapał się po starych schodkach i stanął w progu, ujrzał swoją babcię, która wpatrywała się w niego jak w obrazek. Szybko znalazła się przy nim i porwała go w swoje objęcia, a Harry'ego ponownie zalało uczucie, które sprawiało, że poczuł się jak w domu.
- Kochanie, tak dawno cię tutaj nie było. Cieszę się, że przyjechałeś.
- Ja też się cieszę - wymamrotał cicho, tuląc ją mocno do siebie. Przez chwilę miał wrażenie, że zmalała, ale szybko uświadomił sobie, że to on urósł w tak szybkim czasie.
- Jesteś już taki duży... - odsunęła go od siebie, aby uważnie mu się przyjrzeć. Przed oczami widziała wysokiego, szczupłego chłopca z gęstymi, brązowymi lokami i zielonymi oczami, zasłoniętymi przez pojedyncze, opadające mu na twarz kosmyki włosów. - Ostatnio byłeś tutaj, gdy miałeś trzynaście lat, ale nie ruszałam twoich rzeczy. Wyczyściłam wszystko na twój przyjazd.
- Dziękuję babciu - uśmiechnął się z wdzięcznością i dostrzegł ponad ramieniem babci swojego dziadka, który kroczył w jego stronę z drewnianą laską, spoglądając na niego spod grubych szkieł okularów z małym uśmiechem. Siwizna już dawno pokryła jego wszystkie włosy, których została niespełna garstka na czubku głowy.
Dziadek uścisnął dłoń Harry'emu, po czym również - tak, jak babcia Judith - przytulił go do siebie, klepiąc po plecach.
- Dziadku, po co ci ta laska?
- Miłość jest na całe życie, Harry - zaśmiał się dziadek Carl i przycisnął usta do policzka Judith, która zachichotała jak nastolatka.
Harry dopiero po chwili zrozumiał, co na myśli miał dziadek i zarumienił się lekko, jakby słyszał o czymś takim po raz pierwszy w swoim życiu. Wymienił spojrzenia z tatą, którego również rozbawił żart dziadka i ponownie złapał za rączkę swojej walizki.
- Pójdę na górę się rozpakować.
- Idź, idź synu. Jakby co, będę tu trochę i porozmawiam z babcią i dziadkiem.
Nastolatek pokiwał swoją głową na znak, że zrozumiał i udał się schodami na górę, a każdy, kolejny stopień skrzypiał pod jego stopami. Gdy dotarł do drzwi swojego pokoju, który był jego małym królestwem, gdy był mniejszy, wszedł po chwili wahania do środka. Przed oczami ujrzał skromny pokój z łóżkiem pod ścianą, szafą naprzeciwko i biurkiem tuż przy drzwiach. Półki na ścianach zdobiły książki i pluszaki, a na biurku wciąż widniały figurki jego ulubionych superbohaterów. Zdawało się, że od jego ostatniego pobytu tutaj nic się nie zmieniło. Ponownie się uśmiechnął i zamknął za sobą drzwi.
Położył torbę na łóżku ze świeżą pościelą i podszedł do okna, wyglądając na zewnątrz. Miał idealny widok na stary dąb z huśtawką, którą kiedyś zbudował dla niego dziadek. Teraz był chyba zbyt duży na huśtawki i wspinaczki po drzewach, więc pozostały mu samotne spacery po okolicy, jedzenie tutejszych słodyczy i ciast babci oraz leżenie w swoim łóżku.
Pozostawił sobie rozpakowanie się na wieczór i położył się na łóżku, zrelaksowany. Sięgnął do swojego plecaka i wyciągnął z niego magazyn Playboya z szerokim uśmiechem na ustach. Był najnowszy, bo nie otwierał go jeszcze, czekając z tym do przyjazdu tutaj, aby było to jego miłą odskocznią. Otworzył gazetę na pierwszej stronie, a na widok seksownej modelki rozchylił swoje usta i otworzył szerzej oczy.
Gdy czuł się na tyle odprężony, aby puścić wodze swojej fantazji, usłyszał pukanie do drzwi. Natychmiast zrzucił magazyn na ziemię i usiadł z szybko bijącym sercem w momencie, w którym zza drewnianej powłoki wychyliła się głowa jego ojca.
- Przeszkadzam?
- Nie - skłamał, siląc się na mały uśmiech. - Sprawdzałem miękkość łóżka.
- Chciałem ci powiedzieć, że wracam do domu. Przekazać coś mamie?
- Przeproś ją ode mnie, chociaż jeszcze dziś do niej zadzwonię. I ucałuj Chloe.
- Pierwszy raz słyszę, abyś chciał całować młodszą siostrę!
- Po prostu to zrób - rzekł rozbawiony. - Nie ma już odwrotu, co nie?
- Jeśli przywiózłbym cię z powrotem, sam nie miałbym gdzie mieszkać. Dasz sobie radę, w końcu spędzisz czas z rodziną. Rodzina jest najważniejsza.
Rodzina jest najważniejsza.
Te słowa dały Harry'emu wiele do myślenia. Był zły na siebie, że przez ostatnie miesiące pozwolił, aby wciągnął go świat imprez i nieprzerwanych wyjść ze znajomymi, przez co nie spędzał nawet chwili z rodzicami albo z młodszą siostrą. Zaczął być egoistą, odkąd skończył piętnaście lat, dlatego jeszcze dzisiejszego popołudnia, gdy zjadł ciasto, które upiekła babcia, zaoferował się, aby pomóc dziadkowi we wbijaniu gwoździ w deski i malowaniu ich impregnatem do drewna. Chciał mu w ten sposób wynagrodzić te wszystkie lata, gdy nie bywał tu często, chociaż wiedział, że nie było sposobu, aby należycie przeprosić.
- Dlaczego nie zabrałeś ze sobą małej Chloe? - zapytał go nagle dziadek.
Harry skrzywił się nieznacznie, podwijając rękawy swojej koszulki do łokci.
- Jest za mała dla mnie. Co mógłbym z nią robić?
- Mógłbyś zaopiekować się nią tak, jak Alice tobą, gdy byłeś mały - rzekł z uśmiechem starszy mężczyzna. - Dlaczego jesteś taki dla niej? Gdy rozmawiam z mamą przez telefon, skarży się, że jesteś złym starszym bratem.
- Po prostu mnie wkurza. Małe dzieci są wkurzające, wszędzie za mną chodzi, powtarza po mnie i chce się ze mną bawić. Mam ważniejsze sprawy na głowie, niż bawienie się z małą dziewczynką. Gdybym miał jeszcze brata...
- Nie wolałbyś częściej wywoływać na jej twarzy uśmiech, niż smutek?
- Wolałbym, ale... - urwał, gdy nagle zdał sobie sprawę, że nie wiedział, co powiedzieć. Harry miał tylko jeden powód, aby nie lubić swojej małej siostry i setki, aby ją kochać. Dlaczego więc pozwalał, aby przewyższała w nim ta nieuzasadniona niechęć, kiedy mógł być po prostu miły i poświęcać jej choć trochę czasu?
Zawstydziło go jego własne zachowanie, dlatego nie wspomniał o tym już ani razu. Do końca dnia nie czuł już potrzeby, aby narzekać, co zaskoczyło nawet jego samego, ale wiedział, że mogło to nie potrwać długo. Był to w końcu dopiero pierwszy dzień, a przed nim jeszcze dwa miesiące.
4 notes · View notes
chojraczek · 7 years
Text
Light Inside Of Me - Rozdział Piąty
Może to był zły pomysł, aby się tutaj wprowadzić? Może powinien wynająć inne mieszkanie i zmienić miejsce pracy - odciąć się od wszystkiego, co wiązało go z jego dawnym życiem?
Louis szybko zdał sobie sprawę, że wydarzenia z pamiętnego wieczora nie były snem ani wytworem jego chorej wyobraźni. Niestety, jego strach był tak duży, że nie był w stanie zwierzyć się z tego nawet Alison, choć widzieli się już kilka razy. Gdy wyszli w czwórkę do pubu, do którego zwykli chodzić, musiał uśmiechać się i udawać, że tak, jak zwykle było dobrze. Nieważne, czy rzeczywiście było dobrze, czy nie.
Było to jednak bardzo dziwne, że przez pięć dni nie wydarzyło się nic nowego. Żył tak, jak żył przed spotkaniem Harry'ego (którego imię wryło mu się w pamięć i nie mógł przestać powtarzać go w swojej głowie, zaintrygowany) i incydentem na dachu. Kończył swoje zmiany wieczorami, tylko dwa razy nie towarzysząc wtedy Mary, z którą jego kontakty zadziwiająco się polepszyły. Była dla niego miła, więc dlaczego miałby nie odpłacać jej się tym samym?
Właśnie dziś umówili się, że wybiorą się na krótki spacer zaraz po pracy, dlatego Louis czekał przed sklepem, patrząc się na czubki swoich butów. Mary musiała zamknąć jeszcze sklep, a przed tym zebrać kilka rzeczy do kupy. Zaproponowała mu, aby poczekał w środku, ale potrzebował się przewietrzyć, nawet jeśli powietrze było wyjątkowo mroźne i szczypało w policzki.
- Mam ochotę na soczek - wymamrotał pod nosem, oglądając się za siebie, czy Mary aby przypadkiem nie wyszła i ruszył do sklepu naprzeciwko, naprawdę mając ochotę na soczek.
Ruszył w kierunku regału z napojami spragniony. Kątem oka zauważył jakiś cień między regałami, więc zatrzymał się nagle i rzucił okiem w prawo, jednak nikogo tam nie było. Dziwne.
Sięgnął po butelkę soku pomarańczowego, mając nieodparte wrażenie, że był obserwowany. Znikąd chłodne powietrze przeszyło go do szpiku kości, przez co zadrżał i obrócił się ponownie, ale nikogo nie dostrzegł.
Odwrócił się i bez słowa ruszył do kasy, starając się o tym nie myśleć.
Wariował.
Gdy opuścił sklep, zatrzymał się na betonowych schodkach, aby odkręcić butelkę soku. Prawie ją upuścił, gdy odwrócił głowę w lewo tak szybko, że niemal skręcił sobie kark. On stał tam i przyglądał się mu badawczo, z kapturem zarzuconym na włosy.
Louis również się w niego wpatrywał. Nie potrafił odwrócić wzroku, chociaż w środku aż cały dygotał. Mógł, co prawda, wrócić do sklepu i poprosić kasjerkę, aby zadzwoniła na policję, lub zacząć krzyczeć (był w końcu w miejscu publicznym, gdzie nikt by go nie zignorował), ale nie potrafił. Obserwował go, stojącego w ciemnej uliczce, sam będąc obserwowanym.
Każdy włos na głowie Louisa zjeżył się, kiedy Harry oblizał swoją dolną wargę. Ten jeden gest sprawił, że znów zaczął się go przeraźliwie bać, a przed oczami stanął mu obraz ściekającej, brunatnej krwi. Usłyszał głos dziewczyny po drugiej strony ulicy, ale krótkie odwrócenie spojrzenia wystarczyło, aby po Harrym nie było śladu. Rozpłynął się w powietrzu, pozostawiając po sobie bardzo wyraźnie i realne wspomnienie. Kim on, do cholery był?!
- Wszystko w porządku? - spytała go, chowając klucze do torby. - Wyglądasz na wystraszonego.
- Czarny kot przebiegł mi koło nosa - zaśmiał się sztucznie. Dziewczyna chyba uwierzyła, za co był jej wdzięczny. Mógł przynajmniej przestać myśleć o tym, jak wszystko stawało się jeszcze gorsze, niż było, bo kiedy wróci do siebie i swoich czterech ścian, nie wiadomo, co mogłoby się stać.
Dlatego wybrał jedną z najlepszych możliwych opcji i ustalił z Alison, że dzisiejszą noc spędzi w jej mieszkaniu. Jak bardzo sprawiło mu to ulgę, dobrze wiedział, że na długo nie ucieknie.
***
Przez kolejne kilka dni Louis wciąż tłumił wszystko w sobie. Stał się dzięki temu bardziej nerwowy i coraz częściej odwiedzał swoją przyjaciółkę, spędzając u niej każdą, wolną chwilę. Jego własne mieszkanie stało się dla niego pułapką. Nie widział Harry'ego od incydentu pod sklepem, a kiedy spytał Mary, czy kogoś wtedy widziała, odparła, że nie. To jeszcze bardziej sprawiło, że poczuł się szalony, bo co jeśli Louis naprawdę go sobie wymyślił?
W czwartkową noc, kiedy tylko zamknął oczy, przyśnił mu się tylko na krótką chwilę. Jedyne, co był w stanie zapamiętać, to ten sam, nieprzyjemny uśmiech, a raczej coś, co go przypominało. Louis obudził się zlany potem z niewiadomego powodu, ponieważ nie trwało to długo i nie było to nic niezwykłego. Ale później przypomniał sobie również, że Harry prawdopodobnie go obserwował. Nie wiedział jak i dlaczego, ale miał wrażenie, że ukrywał się w ciemności.
***
- Wróżki, wiedźmy, czarownice, duchy, niewyjaśnione zjawiska, gnomy ogrodowe... - zmarszczył brwi podczas wyliczania wszystkich książek, które trzymał. - Gnomy ogrodowe? Nie chciałem tego, odłóż to.
- Nie wiem, jak to się tu znalazło - dziewczyna zwinnie wysunęła ciężki tom i odłożyła na pierwszą półkę z brzegu. - Coś jeszcze?
- Chwila... Wilkołaki, wampiry, UFO, demony...
- Wiesz, przy tym wszystkim stwierdzam, że przydałaby Ci się jeszcze Biblia.
- Powinnaś przestać się nabijać - mruknął, z trudem utrzymując ciężki stos książek. - Nie jestem fanem Sci-Fi. To wszystko jest w celach naukowych.
- Naukowych? - Alison zaśmiała się cicho, podążając z nim do lady. - Wątpię, że to wszystko ma coś wspólnego z wilkołakami i wiedźmami.
- Nigdy nic nie wiesz.
- Przykro mi, ale maksymalna liczba książek do wypożyczenia, to cztery - rzekła monotonnym głosem bibliotekarka, spoglądając na wszystko, co postawił przed nią Louis.
- Tylko cztery? - oburzył się. - Nie po to je tutaj wszystkie targałem, żeby usłyszeć, że nie mogę ich wszystkich wypożyczyć. Są mi potrzebne.
- Tylko cztery - powtórzyła kobieta, nic niewzruszona monologiem Louisa, który w tym momencie był wściekły.
- Myślę, że znajdą się tu maksymalnie dwie książki, z których zrobisz pożytek - zasugerowała przyjaciółka, sięgając po dwie książki.
- A co, jeśli dołączyłem do jakiejś okultystycznej sekty i tego nie pamiętam?
Alison przeprosiła cicho bibliotekarkę, zabrała trzy, najważniejsze książki, a Louis ruszył za nią zrezygnowany. Wziął od niej jedną z książek, odczytując jej tytuł.
- Demony? - zmarszczył brwi. - Ta książka jest grubsza niż ja, a ja jestem naprawdę gruby. Kiedy będę miał czas, aby to przeczytać?
- Musisz to przeczytać, aby o tym nie myśleć. Jeśli już to zrobisz, może zdasz sobie sprawę, że to część jakiejś... część twojej wyobraźni. Dowiesz się, co za to odpowiada i da Ci to trochę więcej spokoju.
No tak. Louis wciąż nie powiedział jej, że zaledwie kilka dni wcześniej, stanął z nim twarzą w twarz. Ba, miał nawet okazję do wymienienia się z nim kilkoma słowami, a oprócz tego został boleśnie pobity. Na szczęście, siniaki zaczęły się goić, mimo że wciąż były widoczne i niepokojące.
- Masz rację - zgodził się, w duszy twierdząc jednak zupełnie inaczej. - Tak właściwie, to sam zacząłem się zastanawiać, czy to wszystko nie dlatego, że ostatnio dużo się stresowałem. Nowa praca, nowe mieszkanie, zerwanie z Mary.
- W szczególności nowe mieszkanie. Zmieniłeś w ten sposób coś w swoim życiu, a ludzie różnie reagują na zmiany.
To nie tak, że koszmary towarzyszą mi od dłuższego czasu, pomyślał. Było wiele rzeczy, z których przyjaciółka nie zdawała sobie sprawy, a o których nawet by nie pomyślała. Wszystko było tak pokręcone, że Louis momentami miał ochotę zaśmiać się z niedorzeczności całej tej sytuacji. Całe jego życie było żartem.
Alison pomogła dostarczyć mu wszystkie książki do jego mieszkania i zostawiła go samego po tym, jak wypiła kubek gorącej kawy. Równo o jedenastej, Louis zaczął szykować się do pracy na popołudnie. Po głębokich refleksjach, siedząc w miękkim fotelu w przedpokoju i pijąc mleko z miodem, doszedł do wniosku, że odkąd się wyprowadził, ani razu nie odwiedził swoich rodziców. Ci za to niezbyt interesowali się początkami jego samodzielnego życia, co sprawiło, że nieco spochmurniał.
Gdy był mniejszy, jego mama była zawsze zbyt opiekuńcza i kontrolowała go nawet wtedy, kiedy skończył osiemnaście lat i wracał późnymi wieczorami. Ale odkąd zaczął być bardziej samodzielny i rzadko kiedy przebywał w domu, ich relacje znacznie się pogorszyły, a jego miejsce zajęły Grace i Celine. Nie miał im jednak tego za złe, bowiem były jeszcze młode i jako dziewczynki, miały lepszy kontakt z rodzicami, niż on sam kiedykolwiek miał.
W końcu przyszedł czas jego ostatniej zmiany w sklepie w tym tygodniu. Na całe jego nieszczęście, nie pracował dzisiaj z Mary, a z Jonathanem, mężczyzną w podeszłym wieku, który lubił rozwiązywać krzyżówki. Louis nie lubił z nim rozmawiać, bo zawsze uchodził za mądrzejszego, bo był starszy i bardziej doświadczony, z czym ten się nie zgadzał. Był po prostu irytujący i przemądrzały, a jego ulubionym tematem była polityka.
Nic nie było zatem w stanie umilić mu czasu i pozwolić zapomnieć o pewnych sytuacjach w jego życiu. Z Mary mógł czasem porozmawiać, a nawet doszło do tego, że wspominali, jak to było między nimi. Oboje jednak wiedzieli, że nie wrócą do siebie, nawet jeśli Louis bardzo przeżył ich rozstanie. Zbyt wiele rzeczy się zmieniło.
Skończył swoją zmianę równo o dziewiętnastej, i chociaż był przyzwyczajony do mroku, panującego na zewnątrz zaraz po skończeniu pracy, wciąż nawiedzały go nieprzyjemne wizje, gdy opuszczał sklep. Tak było i tym razem, więc dla rozluźnienia atmosfery zaczął cicho nucić sobie pod nosem, z dłońmi głęboko wciśniętymi w kieszenie kurtki.
W momencie, w którym sięgnął do tylnej kieszeni swoich spodni, aby sprawdzić, czy na pewno zabrał klucze od mieszkania, usłyszał za sobą szelest. Momentalnie się zatrzymał i już miał zacząć modlitwę, która cudem uchroniłaby go przed bandytą, kiedy uświadomił sobie, że to znowu musiał być on.
- Serio? - westchnął i odwrócił się powoli do niego przodem. W tym samym czasie, zamiast ujrzeć dobrze już znaną sobie sylwetkę, czyjaś pięść zderzyła się z jego policzkiem, powodując, że zatoczył się do tyłu z głośnym jękiem.
Zamrugał szybko i dostrzegł przed sobą mężczyznę, którego usta zakrywała czerwona chusta. W dłoni ściskał rękojeść noża, którego stal połyskiwała przy każdym, najmniejszym ruchu.
- Co? - Louis wymamrotał sam do siebie, orientując się, że został ofiarą napaści. Zawroty głowy nieco ustały, ale gdy dotknął palcami swojego nosa, aby zobaczyć, czy jeszcze go ma, poczuł gęstą, gorącą ciecz. - O Boże...
Nie miał czasu na szybką reakcję. Napastnik ponownie rzucił się na Louisa z nożem. W ostatniej chwili zdołał jednak uskoczyć w bok, dzięki czemu ostrze noża jedynie musnęło delikatną skórę jego dłoni.
Louis nie powinien wracać sam ciemnymi uliczkami, ale tak było szybciej. Nigdy dotąd nie zdarzyła mu się sytuacja, w której zmuszony był użyć samoobrony, na której zajęcia uczęszczał aż dwa miesiące. Ale właśnie przyszedł ten moment i zdał sobie sprawę z tego dopiero wtedy, gdy poczuł piekący ból w dłoni, a po chwili gorącą krew.
- Ty sukinsynie - wymamrotał do siebie, zaciskając dłoń w pięść i chcąc nie chcąc, zamachnął się, aby go uderzyć. Ten jednak okazał się być szybszy, niż Louis się spodziewał, więc nim zdążył uszkodzić mu twarz, został złapany za przegub i pociągnięty w dół. Opadł na plecy, lądując na twardym betonie, który obtarł jego dłonie i kolana przez materiał jeansów.
W tej właśnie chwili przypomniał sobie również, że uczęszczał na zajęcia samoobrony i jadł kanapki w k��cie, czekając na Chrisa.
Zmarszczył swoje brwi, spoglądając na niego z dołu zamglonym wzrokiem. Wiedział, że był na przegranej pozycji, wiec teraz tylko czekał, aż mężczyzna zabierze mu portfel wraz z kartą kredytową i dowodem tożsamości, klucze od mieszkania i zostawi go krwawiącego i pobitego w wąskiej uliczce, ale ten po prostu stał w bezruchu. Louis zdołał zapamiętać jego krótko przystrzyżone włosy, wąskie, paciorkowate oczy i masywny nos, bo już za chwilę poczuł mocne kopnięcie w żebra kilkakrotnie i stracił na chwilę przytomność. Ale kiedy otworzył oczy niespełna trzy minuty później, był sam.
Napastnik zostawił go, jak gdyby znudziło mu się zabawianie z Louisem, co było dla niego kompletnie niezrozumiałe. To nie tak, że Louis chciał być pobity i okradziony, ale to nie miało dla niego większego sensu. Do tej pory, jak wracał tędy często, choć spotykał się z ulicznymi chuliganami, to nigdy nie przekonał się na własnej skórze, jak to jest być pobitym i okradzionym. A teraz właśnie został ofiarą napaści, ale głównym celem napastnika nie były nawet pieniądze. Louis nawet tego człowieka nie znał. Był mu kompletnie obcy, ale miał wrażenie, że jego celem był akurat Louis, chociaż ten nie wiedział dlaczego.
Dał sobie czas na przyswojenie sytuacji, wciąż leżąc i cicho pojękując z bólu. Nawet nie wiedział, kiedy ujrzał nad sobą zamglony obraz czyjejś twarzy. Ciemne włosy okalały twarz, a jego usta poruszały się, jakby wypowiadał jakieś słowa, ale Louis nie był w stanie ich usłyszeć. Nic do niego nie docierało.
- Louis - w końcu głęboki i ciężki głos zdołał przebić się jak przez mgłę. Był obcy, ale jednocześnie tak znajomy...
- To moje imię - stęknął, czując przeraźliwy ból w całym ciele. Zmrużył swoje oczy, aby dostrzec jego, który wpatrywał się w niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Skanował ciało Louisa od stóp do głów, zatrzymując wzrok na dłużej na jego twarzy.
Louis bez ostrzeżenia złapał jego dłoń, bo była najbliżej, czego mógł się złapać. Chciał podnieść się na nogi, ale w momencie, w którym jego zakrwawiona dłoń przywarła do chłodnej i szczupłej dłoni Harry'ego, skóra na niej zaczęła syczeć i wrzeć, niczym stopiony wosk.
Mężczyzna natychmiast wyszarpnął swoją rękę z uścisku dłoni Louisa, który szybko usiadł, w kompletnym szoku. Spojrzał na swoje dłonie i znów na Harry'ego, który wyglądał, jakby dokonał jakiegoś szokującego odkrycia.
Dopiero wtedy zorientował się, że Harry pojawił się tutaj nagle, a w pobliżu nie było nikogo innego. Podniósł się na nogi mimo tego, że cały był poobijany i wsparł o twardą ściankę budynku, wciąż wpatrując się w mężczyznę z szeroko otwartymi oczami. Nie był w stanie nic powiedzieć - słowa ugrzęzły mu w gardle, gdy spróbował wykrztusić z siebie chociażby przeprosiny. Nie wiedział nawet, za co chciał przepraszać.
Harry zwrócił na niego swój wzrok i oblizał swoje usta. Delikatne podmuchy wiatru szarpały za ciemne kosmyki jego włosów, a ziemista cera przyćmiona została cieniem rzucanym przez budynki. Wyglądał jeszcze bardziej przerażająco, niż dotychczas. Louis znów zaczął się go bać, ale wiedział również, że nie mógłby poczuć się gorzej. Był w tym momencie wykończony do granic możliwości i był niemal pewien, że w każdej chwili był w stanie po prostu osunąć się po ścianie i stracić przytomność.
Nim zdołał się obejrzeć, mężczyzna ruszył w jego stronę, przeszywając go wzorkiem na wskroś. Louis w geście obronnym uniósł ręce w górę i cofnął się o krok, a w momencie, w którym został mocno złapany za ramiona, zacisnął swoje powieki, gotów zderzyć się z grubym murem. Ale zamiast tego, nie poczuł nic. Zakręciło mu się w głowie i otuliła go jedynie głucha cisza. Mrok rozprzestrzenił się po jego czaszce na kilka, długich sekund.
Stał nieruchomo, a bolesny uścisk na jego ramionach zaczął ustępować, zostawiając po sobie jedynie chłód i pustkę. Jak sparaliżowany czekał na dalszy rozwój wydarzeń, ale nic takiego nie nastąpiło. Bardzo niepewnie uchylił swoje powieki i musiał zamrugać kilka razy, gdy zdał sobie sprawę, gdzie się znalazł. Z niedowierzaniem rozejrzał się wokół, nie mogąc uwierzyć, że znajdował się w swojej sypialni w swoim mieszkaniu. I chociaż pomieszczenie spowijał mrok, niemal od razu dostrzegł Harry'ego, stojącego w progu drzwi. Stał i wpatrywał się w Louisa spod zmarszczonych brwi, a jego włosów nie przykrywał już kaptur czarnej bluzy.
Przez pierwsze kilka sekund nie wiedział, jak zareagować. Bał odezwać się lub poruszyć - Harry obserwował go bez mrugnięcia okiem i to sprawiało, że czuł się jak w klatce, ograniczony w tym, co myślał lub robił.
Wzdrygnął się, gdy Harry odepchnął się dłońmi od futryny, niebezpiecznie zbliżając się w jego stronę. Ale zaskoczył tym Louisa, że wyminął go i podszedł do okna, wyglądając przez nie na zewnątrz, jakby czegoś wypatrywał.
- Co ty robisz? - spytał bardzo cicho, nie mogąc się powstrzymać. Zwilżył językiem swoje wargi, podążając za nim spojrzeniem.
- Nie rób tego więcej - odpowiedział mu Harry, a na ton jego głosu przeszedł go nieprzyjemny dreszcz. Wyglądał i brzmiał na całkowicie poważnego.
- Czego? Dawać się pobić? - Louis wykrztusił, dotykając swojej zranionej dłoni.
Spojrzenie, jakie posłał mu mężczyzna, zmroziło krew w jego żyłach. Natychmiast odechciało mu się żartów i wcisnął się bardziej w ścianę, o ile było to w ogóle możliwe.
- Zaczynają się polowania. Tu nigdzie nie jest bezpiecznie.
- Co to znaczy nigdzie? Jakie polowania? Nie rozumiem. Nic nie rozumiem, kim ty właściwie jesteś, o co chodzi? - powiódł wzrokiem do jego dłoni, a do jego głowy powróciło wspomnienie reakcji na dotyk Louisa, gdy dłonią złapał tę należącą do niego. - Co ci się wtedy stało w rękę?
Harry również spojrzał na swoje dłonie, a po chwili zacisnął je w pięści. Usta ułożone miał w cienką linię i Louis znowu zaczął się go bać. Mógł znowu bez powodu go uderzyć albo powiedzieć coś, przez co nie uśnie przez najbliższe kilka noce. Był nieprzewidywalny.
- Nie powinno mnie tu być.
- Powiedz mi - Louis żałośnie prosił, pokonując swój strach, który wypełniał po brzegi każdy zakamarek jego ciała. - Harry.
Na dźwięk swojego imienia, oczy mężczyzny wyraźnie pociemniały. Louis nie wiedział, jak było to możliwe, ale ujrzał w jego oczach jeszcze głębszą czerń, niż dotychczas. Kazała mu ona odwrócić spojrzenie, więc natychmiast to zrobił z przeczuciem, że jeszcze sekunda i postradałby wszystkie zmysły.
Odruchowo powędrował dłonią do swojego krwawiącego nosa, więc palcami zaczął wycierać jeszcze świeżą, gęstą z górnej wargi. Jego oczy wypełniły łzy, ale chociaż nie patrzył na Harry'ego, czuł na sobie jego uważne spojrzenie.
- Nie powinno cię tu być - zaczął ponownie chwiejnym głosem. - Więc dlaczego tutaj jesteś?
Bardzo powoli i ostrożnie ponownie podniósł na niego swój wzrok.
- Jest jeden warunek - odezwał się w końcu. Jego usta poruszały się bardzo wolno, gdy mówił, a żuchwa, zakończona ostrym akcentem uwydatniała się co chwila, gdy zaciskał swoje zęby. Głos miał bardzo niski i ciężki, będąc dopełnieniem jego oczu, które w tym momencie... były czarne aż po białka.
Przysunął się do niego bliżej, tak blisko, że Louis niemal mógł poczuć jego chłodny oddech na swojej szyi. Jednak wciąż uparcie wpatrywał się w jego oczy, nieważne, jak bardzo się bał.
- Masz być cicho - wyszeptał ostro, tak ostro, że aż zadzwoniło Louisowi w uszach. - Cicho.
- Dlaczego?
Usłyszawszy jego pytanie, Harry pochylił się do jego ucha i odparł równie cicho:
- Ponieważ powinienem zabić cię już dawno temu.
Louis zacisnął powieki i za wszelką cenę próbował nie dać po sobie poznać, że się bał. Ale w rzeczywistości błagał, aby to wszystko okazało się jednym, wielkim snem. Każde z jego pytań nie miało teraz znaczenia, wszystko to odeszło w niepamięć, a w głowie rozbrzmiewała tylko ta jedna myśl, to jedno zdanie, które przed chwilą dotarło do jego uszu, choć wolałby nigdy go nie usłyszeć.
Chłód bił od jego ciała i Louis czuł, jak przeszywał go prawie do kości. Jego serce biło jak szalone i było blisko, aby przestało bić w ogóle, gdy nagle chłód, jaki go ogarnął, zaczął ustępować. Działo się to bardzo powoli, miał wrażenie, że długie minuty. Uchylił w końcu swoje powieki, najpierw bardzo niepewnie. Dopiero wtedy, gdy przed oczami nie dostrzegł zarysu twarzy mężczyzny, jego głęboko osadzonych, kruczych oczu i białej cery, złapał się za pierś i zaszlochał cicho.
Osunął się po ścianie, gdy ból po pobiciu uderzył w niego ze zdwojoną siłą, ale jeszcze bardziej uderzył go ból bezsilności, ten, który pojawił się znikąd i nie potrafił go okiełznać. Bał się, że zwariował i potrzebował pomocy specjalisty, ale jednocześnie nie potrafiłby nikomu o tym powiedzieć. Słowa te jak echo odbijały się w jego czaszce i utrudniały jakąkolwiek czynność.
- Co ja ci zrobiłem - wyszeptał sam do siebie, ponieważ był w pomieszczeniu sam.
Teraz był już całkowicie sam. Wiedział, że prędzej czy później Harry go zabije i nie mógł nic z tym zrobić.
3 notes · View notes
chojraczek · 7 years
Text
Autumn Leaves - Prolog
Kiedyś przyjeżdżał tu tylko jesienią.
Gdy był małym chłopcem, przyjeżdżał tylko na weekendy, gdy skończył dziesięć lat na całe wakacje, ale kiedy dorastał, tracił dziecięcą wyobraźnię i możliwość czerpania przyjemności z każdej chwili życia. Przestał być dzieckiem.
Gdy stał się nastolatkiem, coraz częściej się nudził i wątpił w możliwość znalezienia nowego, ciekawego zajęcia na farmie dziadków, więc czytał czasami sportowe magazyny w domku na drzewie, zbudowanym razem ze starszą siostrą Alice, gdy byli mali, i błąkał się po okolicy, odkąd przyjeżdżał tu sam. Bo dla Alice ważniejsze były studia.
Miał jeszcze jedną siostrę, trzyletnią Chloe, ale była zbyt duża, aby wkurzać, i zbyt mała, aby cokolwiek rozumieć.
Dlatego zawsze gdzieś chodził sam.
Kiedyś miał trzynaście lat.
To wtedy z ogromnym zawodem zauważył, że babcia wyrzuciła wszystkie jego magazyny przez zupełny przypadek, myląc je ze starą formą telezakupów na papierze z lat osiemdziesiątych, należących do dziadka. Był zły, ale jej tego nie powiedział, zwierzył się jedynie dziadkowi, który klepiąc go po ramieniu rzekł:
- Pod starym dębem jest huśtawka, Harry.
Rzeczywiście tam była, ale nie widział jej wcześniej. Zrobiona z kawałka starej, spróchniałej deski i kawałka liny górskiej nie wyglądała odpychająco, wręcz przeciwnie - bardzo tajemniczo i zachęcająco. Usiadł na niej i od razu zaczął się kołysać, postanawiając spędzić tutaj każdy ranek i wieczór, pragnąc podziwiać zachody słońca i gwieździste niebo, gdy znowu wymknie się przez okno swojego pokoju.
Pewnego wieczoru, gdy słońce powoli chowało się za horyzontem, ponownie spędzał czas na huśtawce. Jednak nagle przestał odpychać się nogami od ziemi, stopniowo zwalniając, a jego głowa przechylona była lekko w bok, gdy coś przykuło jego uwagę.
Harry bardzo chciał mieć przyjaciela i dotąd nie spotkał ani jednego chłopca w swoim wieku w Doddington, byli tylko ci starsi, przyjaciele jego siostry. Dlatego nie mógł oderwać wzroku od drobnego, uśmiechniętego chłopca, zajętego monologiem z samym sobą podczas wyczesywania szczotką długiej, ciemnej i gęstej grzywy swojego konia. Zabawnie gestykulował, uroczo odgarniał karmelowe kosmyki włosów, które opadały mu na twarz, a chociaż nie widział jego oczu, zechciał nagle poznać, jakie były i czy tak, jak w jego wyobraźni, były równie piękne.
Ale nie chciał podchodzić. Nie chciał rozmawiać, nie chciał poznać jego imienia i usłyszeć brzmienia jego głosu. Nie mógł, nie umiał. Chciał tylko móc patrzeć, jak słońce oświetla jego skórę wieloma promieniami, opaloną i złotą, jak niebo przy zachodzie słońca, które tak kochał. I był wtedy pewien, że mógł pokochać coś o wiele mocniej.
3 notes · View notes
chojraczek · 7 years
Text
Your Guardian Angel - Epilog
To trudne, mówić o swoim życiu wprost, jakby było zapisaną historią między stronami książki, która nigdy nie zaistniała. Istniało za to wspomnienie, uczucie, choć pojawiło się tak dawno, zbyt realne, aby zapomnieć.
W momencie, w którym się zakochujesz, nie myślisz o konsekwencjach. Nie myślisz o tych wszystkich, twoich ulubionych miejscach, których z czasem znienawidzisz, i o piosenkach, których już nigdy nie będziesz chciał usłyszeć. Wszystko to, co kochałeś, prędzej czy później odejdzie z miłością twojego życia, nieważne, jak bardzo próbowałbyś to zatrzymać. Ale mimo tego, jak kurczowo trzymałem się tego przekonania, mój punkt widzenia tak nagle się zmienił. Przestałem postrzegać czas jako swojego wroga.
Przestałem postrzegać miłość jako swojego wroga, ponieważ miłość była tym, co utrzymuje ludzi przy zdrowych zmysłach. Na przestrzeni lat, zacząłem dostrzegać, że miłość widnieje wszędzie, na kartach naszej historii, każdego z osobna. Każda uprzejmość ze strony drugiego człowieka, każdy, drobny gest, miłość do bliźniego. Gdybym teraz miał powiedzieć sobie, że był taki czas, gdy żyłem bez miłości w sercu, odpowiedziałbym sobie: Jak to? To w ogóle możliwe?
Miłość do niego zakorzeniła się głęboko w moim sercu i zdawało się, że nigdy nie zamierzała stamtąd odejść. W dniu, w którym odszedł, obiecałem sobie, że nigdy, przenigdy nie dam temu uczuciu odejść. I nawet teraz, kiedy minęło sporo lat, pamiętam, choć mogłoby się zdawać, że nie zawsze. Raz zdarzyło mi zapomnieć się odwiedzić jego grób w rocznicę jego śmierci, bo byłem wtedy na biwaku ze swoim synem, ale myślę, że Louis był w stanie wybaczyć mi to i zrozumieć. Zawsze rozumiał i zawsze wybaczał.
Ale chociaż zdarza mi się zapomnieć - nie myślę w końcu o nim codziennie, w każdej minucie mojego życia - odliczam dni. Odliczam dni do ponownego spotkania z nim w miejscu, które jest tylko dla nas. Przede mną jeszcze długa droga, długa podróż zwana życiem, ale wiem, że zaraz po tym czeka mnie coś niesamowitego i ekscytującego. Teraz skupiam się na życiu i nie zmarnowaniu ani jednego dnia, na wspieraniu wielu akcji charytatywnych i spędzaniu każdego dnia z najbliższymi, ponieważ nigdy nie wiem, który dzień będzie tym ostatnim.
Pewnego dnia, gdy kroczyłem ścieżkami w parku z moim trzynastoletnim synem, zatrzymałem się nagle i wyciągnąłem coś z kieszeni swojego płaszcza.
- Od dzisiaj jest twoja - oświadczyłem, naciągając mu na głowę zieloną czapkę z pomponem. Był taki uradowany i nosił ją przez następne kilka miesięcy, dopóki nie nadeszła wiosna.
Ku mojej dumie, jest błyskotliwym chłopcem, niesamowicie dzielnym o złotym sercu. Jest bardzo wrażliwy, ale nie obawia się wstawić w czyjejś obronie i nie ośmiela się stchórzyć, gdy czeka na niego jakieś ważne wyzwanie. Trochę przypomina mi jego. Gdy spytał mnie o dziennik, który zawsze nosiłem pod pachą, z uśmiechem odpowiedziałem:
- Zapisuję w nim swoje ulubione cytaty. Pokażę ci go kiedyś, ale nie teraz.
Któregoś dnia pozwolę, aby inni dowiedzieli się o historii naszej miłości, ale nie teraz. Teraz pragnąłem trzymać ją jeszcze w swoim sercu tylko dla siebie, a nocami, gdy niebo było usłane setkami gwiazd, wpatrywałem się w nie z utęsknieniem, jakby to miało sprawić, że ujrzę błękit jego oczu. Zdarza mi się też zapominać, jak wyglądał, dlatego właśnie wtedy wyciągam stary, zakurzony album ślubny i godzinami wpatruję się w to jedno zdjęcie, widniejące na siódmej kartce po prawej stronie.
Louis był nie tylko moim kochankiem. Był cudownym człowiekiem, był moim najlepszym przyjacielem i aniołem stróżem. Wciąż nim jest. Louis był kimś, kogo od dłuższego czasu szukałem w sobie. Był moim dopełnieniem. Był kimś, bez kogo nie byłoby mnie, nie był, potocznie mówiąc, moją drugą połówką. To ja byłem kawałkiem, a on był całością.
I teraz zwracam się do Ciebie, Louisie Tomlinsonie. Był taki czas w moim życiu, gdy nie wierzyłem, ale to ty przywróciłeś mi wiarę we wszystko, co zdawało się mnie opuścić. Wiara, nadzieja, miłość. Odkąd pojawiłeś się w moim życiu, nic nie było już takie samo. Zacząłem postrzegać jako cud wszystko, co mnie otaczało, nawet otaczający mnie świat. A ty ani na moment mnie nie opuściłeś. Czułem cię cały czas, czuję Cię w moim sercu, a moja miłość nigdy, nawet na chwilę nie zgasła. Czasami, gdy wątpiłem, ona powracała ze zdwojoną siłą i sprawiała, że czułem, że żyłem.
Teraz staram się żyć. Chciałbym, abyś zobaczył, jakim człowiekiem dzięki tobie się stałem. Nie mogę doczekać się, gdy ponownie Cię ujrzę i przypomnisz mi, jak to jest kochać nieskończenie. W końcu nawet śmierć nie była w stanie nas rozłączyć, więc co innego by mogło?
Nie potrafię tylko wybaczyć losowi, że dał nam tak mało czasu tutaj, na ziemi. Pocieszam się jednak tym, że mamy go przed sobą jeszcze wiele - w innym świecie.
Do zobaczenia. Zobaczymy się jeszcze.
Harry.
7 notes · View notes
chojraczek · 7 years
Text
Your Guardian Angel - Rozdział Dwudziesty Pierwszy
Serce Louisa przestało bić o godzinie dwudziestej trzeciej, pierwszego maja, dwa tysiące siedemnastego roku. Jego ciało bezwiednie spoczywało na szpitalnym łóżku, a woskowa skóra odbijała od siebie ostatnie promienie światła, zanim na jego głowę naciągnięty został biały materiał.
Zmarł z obietnicą na ustach, że spotkają się jeszcze.
Harry opuścił szpital w środku nocy z torbą na ramieniu i dziennikiem, na którym zaciskał swoje palce. Krocząc ciemnymi uliczkami zanosił się głuchym płaczem, prawie potykając się o swoje stopy. W głowie niczym echo odbijały się jego słowa, a przed oczami widział jego zamknięte powieki, gdy zasypiał. Wtedy nie docierało do niego, że już nigdy, przenigdy ich nie otworzy i nie obudzi się.
Wpadł do mieszkania i cisnął wszystko, co trzymał w dłoniach o ścianę, wrzeszcząc i łkając jak szalony. Zaczął przewracać wszystko, co stanęło mu na drodze, raniąc swoje nogi i dłonie o kanty szafki. Zanim się opamiętał, z całej siły kopnął w drewnianą komodę, która zachwiała się, a ceramiczny wazon sturlał się i rozbił się na kawałki o ziemię. Na ten widok zaprzestał swoich ruchów.
- Nie... - wyszeptał i opadł na kolana, chwytając odłamki wazonu w swoje drżące dłonie. - N-Nie, nie, nie... Błagam, nie!
Głos został zdławiony przez szloch. Szaleńczo próbował przycisnąć do siebie pęknięte kawałki, aby ponownie złożyć je w całość, ale było to niemożliwe. Zniszczył jedną z najważniejszych rzeczy, jaka mu po nim pozostała.
- Proszę, nie, przepraszam! Tak bardzo przepraszam...
Nie myślał o tym, co w tym momencie robił. O pierwszej w nocy udał się do kuchni i zaczął wyrzucać wszystko z szafek kuchennych, dopóki nie odnalazł tubki kleju. Zajął miejsce przy stole i pociągając swoim nosem, zaczął przyklejać do siebie każdą część wazonu. Był zdesperowany, aby go uratować, ponieważ trzymał w nim wszyskie, ważne dla niego wspomnienia. Zajęło mu to kilka, długich godzin, utrudnionych przez szloch, jaki co jakiś czas wstrząsał jego ciałem. Przekrwionymi oczami spojrzał na swoje dzieło, gdy wreszcie skończył i jak gdyby nigdy nic ułożył je z powrotem na komodzie.
Rozejrzał się po swojej sypialni, która powoli przyzwyczajała się do wschodzącego słońca. Jego wzrok padł na łóżko, gdzie na materacu odciśnięte były dwa miejsca, a pościel jeszcze splątana. Było to zaledwie kilka dni temu, kiedy obudził go pocałunkiem, ujrzawszy go wśród śnieżnobiałej pościeli kontrastującą z jego alabastrową skórą. Wszystko to wydawało się być tak odległe, jakby nigdy się nie wydarzyło - było jak wspomnienie, ale w innym życiu.
W zlewie wciąż leżał kubek z niedopitą, kilkudniową kawą, którą Louis popijał o poranku przed pracą, a ciuchy leżały obok pralki, ponieważ nie zdążył wstawić prania. Mieszkanie było teraz puste i ciche, które wypełniało jedynie echo wspomnień. Brakowało w nim jednego, najważniejszego elementu, który je dopełniał.
Niechętnie zaczął podnosić z ziemi wszystkie, porozrzucane przez siebie rzeczy, a jego ruchy były mechaniczne, jakby był tutaj tylko ciałem, a nie duchem. Po szóstej rano jego telefon zaczął wydzwaniać, ale zachowywał się tak, jakby w tym momencie w ogóle nie istniał. Jego świat właśnie się skończył i nie istniało nic innego. Jedynym, co mu po nim pozostało, były jego ubrania, upchane w szufladach komody, szczoteczka do zębów, jego ulubione książki na półkach, płyty DVD na stoliku w salonie i jego dziennik, leżący u jego stóp. Gdy zwrócił na niego swój wzrok, w końcu sięgnął po niego po raz pierwszy od kilku godzin. Był poobijany i nieco rozdarty na grzbiecie przez zderzenie ze ścianą, ale w środku wydawał się być niezniszczony.
Miał dziwne przeczucie, że Louis chciał, aby go miał. Usiadł zatem na krawędzi swojego łóżka i po chwili wahania, otworzył pierwszą stronę.
„Jeśli to czytasz, to wiedz, że musiałem Cię pokochać.”
Po przeczytaniu pierwszego zdania, jego gardło ponownie się zacisnęło. Zaczął szybciej oddychać i przewrócił następną kartkę, aby ujrzeć zapis kilkunastu cytatów, ciągnących się aż po kilka stron. Każdy cytat miał przypisaną datę i autora, a Harry z szybko bijącym sercem przewijał dalej.
Trzymany w niepewności, bez namysłu przewrócił wszystkie kartki aż do ostatnich stron, pełnych osobistych zapisków Louisa. Były wśród nich drobne rysunki takie jak wesołe lub smutne buźki, rower, kubek kawy... Harry przesuwał wzrokiem po każdej, schludnie zapisanej literce, która wyszła spod ręki Louisa.
„Ruth od zawsze powtarzała mi, że znajdę swoją miłość. Tą jedną, jedyną. Ale ja zaczynam tracić nadzieję. Czuję się bardzo samotny, ale ona wciąż mawia, że gdzieś na świecie jest ktoś tak samo samotny jak ja i gdzieś na mnie czeka. Zostało mi niestety niewiele i wiem, że historia miłosna jak z książek nie przytrafi mi się, widocznie na nią nie zasłużyłem.
Ale mimo tego, nie tracę wiary w ludzi i w prawdziwą miłość, w dobro. Każdy, najbardziej skrzywdzony człowiek, jest w stanie pokochać całym swoim sercem, jeśli tylko znajdzie się ktoś, kto je ogrzeje. Potrzebujemy czasami kogoś, kto pomoże nam przez to wszystko przejść. A serce, które jest złamane, jest sercem, które kochało i było kochane.”
Wpis datowany był na bardzo późną zimę. Harry odczytał cyfry jeszcze raz i zdał sobie nagle sprawę, że było to tydzień przed tym, jak wpadli na siebie w aptece. Dodatkowo, nie wiedział, kim była owa Ruth, dlatego przeglądał dalej z nadzieją, że się czegoś dowie. Zanim jednak odnalazł upragnione informacje, ujrzał coś, co przysporzyło tylko bólu.
„Boję się, że się zakocham. Ale nie boję się tego najbardziej. Najbardziej boję się tego, że to on zakocha się we mnie.”
Jego oczy wypełniły się na nowo łzami. Podniósł głowę, długi czas wpatrując się w ścianę przed sobą. Nie wiedział nawet, ile tak siedział, ale brak snu, jedzenia i picia, cierpienie dawały o sobie znać w najgorszy z możliwych sposobów. A mimo to Harry nie był pewien, czy kiedykolwiek jeszcze uśnie.
Wrócił do czytania dziennika, gdy starł gorące łzy z policzków i przewracając kartki do tyłu, po raz kolejny natrafił na jeden z cytatów. Jednak tym razem Harry go rozpoznał, był jednym z jego ulubionych. Przeczytał go zatem jeszcze raz.
„Miłość jest nieodłącznym elementem duszy, jest darem, z którym należy obchodzić się z niebywałą ostrożnością i cierpliwością. Miłość jest cierpliwa, ale gdy przychodzi, jest po to, aby po prostu kochać. Aby nie czekać dłużej na wyznania miłości i długo skrywane pragnienia, aby nie znosić jedynie nieśmiałych pocałunków i oszustw, że wcale nie jest potrzebna, że zbyt interesowna, ślepa. Miłość, gdy przychodzi, jest wszystkim, czego w życiu pragniemy. Daje o sobie znać, że jest obecna i mówi nam, aby kochać tu i teraz.
Miłość oczekuje zrozumienia i akceptacji, troski i zaufania, potrzebuje dwóch serc i jednej duszy skrytej w dwóch ciałach. Oczekuje wyjścia z labiryntu i odnalezienia siebie na płaszczyźnie ziemi i nieba. Ponieważ miłość pojawia się i nie znika, bo - jak sama twierdzi - jest silna i trudna do przezwyciężenia. Może wkroczyć nagle, bez zaproszenia, brudząc swoimi ubłoconymi butami naszą wycieraczkę, wszem i wobec ogłaszając, że zamierza namieszać w naszym życiu. Ale chociaż bywa trudna i bolesna, gdy pojawia się, zdajemy sobie sprawę, że nie chcemy niczego więcej.”
Ruth Meyer
- Ruth... Meyer? - wyszeptał sam do siebie, marszcząc swoje brwi.
Z oddali dobiegały odgłosy przychodzących połączeń, które ani na chwilę nie ustawały, ale w tym momencie Harry był na to głuchy. Wpatrywał się w imię i nazwisko kobiety, którego w ogóle nie spodziewał się tutaj zastać i próbował ułożyć w swojej głowie wszystko w spójną całość, ale nie potrafił, ponieważ niczego nie rozumiał.
Chociaż jeszcze parę chwil temu był w rozsypce, zdającej się nie nadawać do pozbierania, podniósł się na nogi i z dziennikiem, który twardo przyciskał do piersi, ruszył pod adres, który kiedyś zapisał mu ojciec. Nigdy nie zastanawiał się, gdzie mieściła się szklarnia sławnej Ruth Meyer, z którą skonfrontował się na uroczystej kolacji taty, a jeszcze wcześniej na jednym z targów, gdzie zakupił wykonany przez Louisa wazon. Wszystko zaczęło się ze sobą łączyć, ale była to zaledwie cząstka tajemnicy, którą potrzebował poznać.
Dotarł na miejsce po niecałych dwudziestu minutach. Nie przejmował się już nawet tym, że jego włosy był przetłuszczone i splątane, oczy przekrwione, a skóra blada. Zadbanie o samego siebie było ostatnim, o czym myślał. Gdy stanął przed wysokim budynkiem z przeszklonym dachem, Harry już... wiedział.
Niepewnie podszedł do stalowych drzwi, ale ku jego zaskoczeniu, zastał je otwarte. Pchnął je więc i zajrzał do środka. Jego oczom ukazała się nieziemska kraina, którą miał okazję ujrzeć, gdy Louis zabrał go tutaj po raz pierwszy, kilka dni przed ślubem Michelle.
- Harry? Wejdź do środka.
Szybko odwrócił swoją głowę w miejsce, z którego usłyszał czyjś głos. Gdy ujrzał kobietę, wpatrującą się w niego z małym uśmiechem, zyskał nieco odwagi i zaczął stawiać pierwsze kroki.
- Tak właściwie, to spodziewałam się ciebie tutaj - dodała, trzymając w dłoniach pomarańczową konewkę. - Właśnie podlewałam kwiaty. Zechcesz mi pomóc?
Wahał się chwilę, ale koniec końców nie potrafił odmówić. Nie miał w tej chwili siły na nic, nawet na sprzeciw.
- Dobrze - wychrypiał.
Otrzymał mniejszą konewkę w kolorze żółtym i podążył za kobietą, która kroczyła po trawie boso, chociaż obok znajdywała się ścieżka.
- Wiedziałam, że przyjdziesz do mnie wiosną. W końcu wiosną kwiaty są piękniejsze, prawda? - zaśmiała się cicho i zatrzymała przy krzewie z różami.
Harry był zdumiony jej otwartością, wręcz onieśmielony. Zaczął tak, jak ona, podlewać każdy krzew. I chociaż się tego nie spodziewał, sprawiło to, że poczuł się rozluźniony i spokojniejszy.
- To zadziwiające, że osoba, której tak mało okazywało się miłość i która miłości doświadczyła najmniej, zbyt pokrzywdzona przez los, o miłości wie najwięcej. - przemówiła ponownie, przerywając na krótką chwilę podlewanie, aby zaciągnąć się wonią jednej z róży. - Wie, jak silna jest i zdaje sobie sprawę, że potrafi czynić cuda. Potrafi obrócić w cud wszystko, co ją otacza i otwierać ludziom oczy, ale bywa naprawdę rzadko doceniania.
- Czy ma pani na myśli...? - nie dokończył, nie będąc w stanie wypowiedzieć jego imienia.
Kobieta skinęła głową twierdząco.
- Tak, Harry. Nie miej mi tego za złe, że podchodzę do tego tak lekko, ale sam widzisz... Widzisz te pąki? - palcem trąciła pączek róży, skryty wśród innych, które już dawno wypuściły swoje płatki. - Miłość jest jak kwiat. Jest nasionem, którym siejesz ziemię, a wraz z nim uczucie. I jeśli będziesz je odpowiednio pielęgnować, będzie kwitło. Pielęgnuj je cierpliwością, nadzieją, zrozumieniem, zaufaniem. Miłość będzie rosła, chociaż początki są trudne, zawsze masz jakieś wątpliwości i nie wiesz, czy warto. Ale wtedy, gdy wyrośnie z tego piękny, pnący się w górę, silny kwiat, zrozumiesz, że stworzyłeś coś pięknego. Że warto było kochać cały ten czas, że cierpliwość była potrzebna, bo teraz, gdy jesteś już w pełni przekonany, że kochasz, masz wszystko, czego potrzebujesz. Dlatego nie skazuj tego nasionka na straty, ponieważ może być ono tak silne, jak ten dojrzały kwiat. Potrzebujesz po prostu czasu, aby upewnić się, że tak jest. Myślisz, że było warto?
- Było warto - powiedział zgodnie z prawdą. - Ale miałem zbyt mało czasu. Oboje mieliśmy.
- Kto tak powiedział? Potrzebowaliście zaledwie kilku chwil, aby się w sobie zakochać. Miłość nie kończy się tu, gdzie kończy się życie na ziemi. Ona ciągnie się za horyzont, dalej, niż byś sobie wyobrażał.
Odwróciła się i zaczęła kroczyć w nieznanym mu kierunku między drzwiami. Szedł po jej śladach, dźwigając w dłoniach konewkę.
- Co ma pani na myśli? Kim pani w ogóle jest? Niczego nie rozumiem. Nie wiedziałem, że pani znała Louisa.
Kobieta zaśmiała się cicho i zatrzymała się przy małym drzewku, ledwo przebijającym się kilka centymetrów nad ziemię.
- Znałam Louisa od małego chłopca. Louis był jednym z moich podopiecznych w domu dziecka.
Jej wyznanie wstrząsnęło Harrym. Nie potrafił powiedzieć nic przed najbliższe kilka sekund.
- Dlaczego Louis mi o tym nie powiedział?
- Louis wstydził się tego, kim był. Był w końcu sierotą, ale czerpał z życia pełnymi garściami. Nigdy nie wstrzymywał się przed powiedzeniem swojego zdania, nigdy nie szczędził sobie robienia szalonych rzeczy. Zawsze wpadał na najlepsze pomysły.
Nagłe wspomnienie o nim było niesamowicie bolesne, ale jednocześnie pragnął, aby mówiła dalej.
- Czyli wszystko to... Całe jego podejście do życia, to wszystko zasługa pani. Prawda? - bardziej stwierdził, niż spytał, obserwując, jak podlewa jeszcze świeżo zasadzone drzewko. - Co to takiego?
- Nie, wszystko to tylko i wyłącznie jego zasługa. Jego samozaparcie, dążenie do celu, miłość do otaczającego go świata. Widząc, że jest jej tak mało, sam zaczął rozsiewać ją wokół. - uśmiechnęła się smutno. - To jest brzoskwinia.
- To jest ta, którą posadził Louis?
- Tak. Był taki szczęśliwy, że w końcu mógł to zrobić. Było to jednym z jego marzeń.
Harry uśmiechnął się smutno, gdy to sobie wyobraził. Pamiętał, gdy mówił mu o tym, ale nigdy nie zapytał go o to, dlaczego to zrobił. Nie zrobił wielu rzeczy, chociaż starał się poznać go najlepiej, jak mógł
- Czyli co teraz? - zapytał cicho, wpatrując się w małe drzewko.
- Żyj - odpowiedziała z uśmiechem.
Gdy ponownie znalazł się na świeżym powietrzu, a mocne podmuchy wiatru uderzały w jego twarz, czuł się nagle bardzo zagubiony. Nie było nikogo, kto mógłby powiedzieć mu, w którą stronę powinien iść, nikt, kogo dłonie mógłby ogrzać.
Znalazłszy się z powrotem w swoim mieszkaniu, rozejrzał się ponownie po pomieszczeniu i wszystkich meblach tonących w mroku, ale tak, jak się spodziewał, powitała go cisza. Zbliżył się do komody, ale nie był jeszcze gotowy na to, aby opróżnić wszystkie szuflady. Nie był gotowy, aby przestawić album ze stolika w salonie, czyli w miejscu, gdzie ostatni raz położył go Louis i nie spoglądał nawet na kubek, który wciąż leżał w zlewie.
Nim mógł cokolwiek zrobić, usłyszał przekręcanie zamka w drzwiach, a po chwili do środka wpadła zapłakana Michelle. Bez zbędnych słów wtuliła się w jego ciało, a Harry przycisnął ją mocno do siebie. Nie zdawał sobie z tego sprawy wcześniej, ale potrzebował czyichś ramion i czyjejś obecności, ponieważ gdyby zostałby dłużej sam, mógłby nie zapanować nad sobą i dopuścić czynów, nad którymi nie miałby kontroli.
- Bałam się, że zrobiłeś coś głupiego - załkała w jego szyję.
- Nie, nie... - powiedział cicho, kręcąc swoją głową.
- Tak bardzo mi przykro, Harry, tak bardzo, bardzo mi przykro... - wydukała, mocząc łzami jego szyję. - Dowiedziałam się dziś rano, nie odbierałeś, po południu przyjechałam tu i nie było cię, wszystko było porozrzucane, ja...
Urwała, ponownie zanosząc się płaczem. Trwali tak przez kilka minut w uścisku, a mieszkanie wypełniało płacz, odbijający się od ścian i ciche przeprosiny ze strony Michelle.
- Przepraszam za ten bałagan - szepnął, spoglądając na jej zapłakaną twarz. Kciukami otarł łzy z jej policzków, a ona zrobiła to samo z nim.
- Nie przepraszaj, za nic nie przepraszaj, Harry... - pokręciła głową, pociągając swoim zaczerwienionym nosem. Była kompletnym bałaganem i wyglądała tak, jak Harry czuł się w środku. - Nie zasłużyłeś na to, oboje zasłużyliście. Był cudownym człowiekiem i pokochał właśnie ciebie.
- Dlaczego Bóg mi to odebrał?
- Nikogo ci nie odebrał. Nie odebrał ci Louisa, bo tak długo, jak będziesz go kochał, on będzie żył w tobie. Jak nasza mama. Ona zawsze przy nas jest i nigdy nie odejdzie, nigdy. - powiedziała łamiącym się głosem, patrząc mu prosto w oczy. Wplotła palce we włosy swojego brata i zaczęła je przeczesywać. - Chcesz, żebym została dzisiaj z tobą? Aż do wieczora?
- Tak, ja... Muszę tu posprzątać.
Niechętnie zsunął z ramion swój płaszcz i przetarł twarz dłonią, rozglądając się wokół. Od czego miał zacząć? Nie potrafił odnaleźć się tutaj sam, chociaż jeszcze niedawno żył sam i zdawało się, że nie planował tego zmieniać. Ale teraz wiedział, że wszystko się zmieni. Przede wszystkim teraz wszystko bolało dwa razy bardziej.
Pozwolił Michelle zająć się mieszkaniem, podczas gdy sam usiadł na materacu swojego łóżka i wpatrywał się w okładkę skórzanego dziennika. Dziennika, który jeszcze kilka dni temu Louis trzymał swoimi ciepłymi dłońmi i zapisywał w nich każdą, najcichszą myśl. Ponownie przewrócił wszystkie strony, aby dotrzeć na ostatnią i wtedy właśnie ujrzał swoje imię, czego nie zauważył wcześniej. Zanim jednak miał szansę przeczytać długą notatkę, materac obok ugiął się pod czyimś ciężarem.
- Nie jadłeś nic od kilku dni, prawda?
Kobieta usiadła obok niego, posyłając mu zmartwione spojrzenie.
- Od dwóch. Wczoraj piłem herbatę. - wymusił uśmiech, chociaż kąciki jego ust niebezpiecznie drżały. - On powiedział mi, że my... zobaczymy się jeszcze. Chcę go już zobaczyć. Myślisz, że to już ten czas, gdy powinienem umrzeć?
- Harry - natychmiast mu przerwała, łapiąc jego dłoń w swoją. - Nie, to jeszcze nie ten czas i szybko nie nadejdzie. Obiecaj mi, że nie zrobisz niczego głupiego.
Harry mimo cierpienia, które było niezaprzeczalnie silne, chociaż minął dopiero jeden dzień, a które z każdym, kolejnym dniem miało być coraz silniejsze, i mimo pragnienia ujrzenia Louisa jak najszybciej, wiedział, że on by tego nie chciał. Słabo pokiwał więc swoją głową, chociaż było mu niesamowicie trudno.
- Obiecuję.
Tej nocy, Harry spał po jego stronie łóżka, aby była ciepła, gdy wróci do domu. Mimo upartych prób zaśnięcia, sen nie nadchodził. Towarzyszyło mu jedynie cierpienie, ale chociaż wiedział, że Louis już nigdy nie wróci, czekał. Tulił do siebie jego poduszkę, wciskając w nią nos, zdesperowany pragnąc poczuć jego zapach. Jak to jest, że jeszcze wczoraj widział jego uśmiech i roześmiane oczy, a dzisiaj tak po prostu miał nauczyć się żyć bez niego?
Przez najbliższe kilka dni nie potrafił wrócić do normalnego funkcjonowania. Z przyzwyczajenia chciał wyciągać dwa kubki, aby przygotować kawy, a gdy orientował się, że potrzebował tylko jednego, nie robił jej wcale. Jedyną rzeczą, której sobie nie odmawiał, były nocne spacery i bezustanne wpatrywanie się w niebo w poszukiwaniu gwiazd, lecz to wiecznie przysłonięte było gęstymi chmurami. Wtedy też zaczął zastanawiać się, czy Louis przypadkiem go nie okłamał, aby poczuł się lepiej. Aby oboje poczuli się lepiej.
Ale leżąc pewnej nocy na najwyższym wzgórzu w Hampstead Heath, chmury w końcu odstąpiły miejsca gołemu niebu, a jego oczom ukazały się gwiazdy. Było to niesamowicie ekscytujące przeżycie, choć z pozoru nie było to nic niezwykłego. Dostrzegł wtedy jedną gwiazdę, która świeciła najjaśniej, tylko dla niego. Miał nawet wrażenie, że migała do niego, a wtedy dostrzegł też drugą. Duże, srebrne, zapewniające go, że miłość nie odeszła i nigdy tego nie zrobi.
Otworzył dziennik na ostatniej stronie i odczytał ponownie słowa, które dawały mu nadzieję każdego, kolejnego dnia.
„Drogi Harry,
Nie wiem, w jakich okolicznościach to przeczytasz i czy w jakikolwiek, magiczny, niemożliwy sposób udało mi się uleczyć, czy może przegrałem, ponieważ w ciągu tych ostatnich kilku miesięcy, kiedy pojawiłeś się w moim życiu, nagle miałem o co walczyć. Bałem się powiedzieć ci to osobiście, ponieważ nie chciałem więcej uświadamiać ci, że pewnego dnia będziesz musiał nauczyć się żyć beze mnie.
Ale była rzecz, o którą pragnąłem walczyć od początku aż do samego końca. Pragnąłem sprawić, abyś otworzył swoje serce, chciałem udowodnić ci, że warto kochać. Abyś nigdy, przenigdy nie pozwolił, aby miłość odeszła z twojego życia i abyś dzielił się z nią innymi. Nie zastanawiaj się, Harry. Rób szalone rzeczy, na które masz ochotę i czyń ludzie wokół szczęśliwymi. Żyj tak, jakby każdy dzień miał być tym ostatnim, żyj.
Uszczęśliw kogoś tak, jak uszczęśliwiłeś mnie i sprawiłeś, że dzięki tobie nie czułem bólu. Całą miłość, której brakowało mi przez całe moje życie, dałeś mi ty w zaledwie dwa miesiące. Tyle wystarczyło, chociaż tak naprawdę miłość nigdy nie przemija. To jak melodia, która pojawia się i wydaje się, że odpływa w nieznane, a po niej pozostaje jedynie puste, odległe wspomnienie. Jednak wiesz, że wszystko wróci, gdy usłyszysz ją ponownie.
Nie chcę się żegnać, chcę powiedzieć do zobaczenia, ponieważ wierzę, że zobaczymy się jeszcze w miejscu, które jest dla nas. Specjalnie je dla nas wyśniłem. Nie zapominaj, że Cię kocham.
Do zobaczenia.
Louis. ”
Nie miał już wątpliwości, że spotkają się jeszcze w miejscu, które było tylko dla nich.
- Do zobaczenia, Louis - wyszeptał.
2 notes · View notes