#pod zlota roza
Explore tagged Tumblr posts
chojraczek · 7 years ago
Text
Pod Złotą Różą - Prolog
Kto nie słyszał o miłości? Kto nie słyszał historii o miłości, o miłości, która ma swoją historię - czasami tragiczną, ale niekiedy, prócz cierpieniem, przepełnioną radością i nadzieją? Kto nie doświadczył jej na własnej skórze, palącego uczucia kochania i głęboko zakorzenionej nienawiści, miłości, która wybacza, i która chowa urazę?
Kto nie słyszał o miłości, która leczy rany i przezwycięża wszystko, co złe, o miłości, która przeszła długą drogę, aby znaleźć się w odpowiednim miejscu, żeby się wydarzyć i zaistnieć? Gdy jednak się wydarzyła, powinna była się wydarzyć właśnie teraz, właśnie w tym momencie, właśnie w tych okolicznościach. Coś sprowadziło ją właśnie tutaj i sprawiło, że trwała jakiś czas. Coś sprawiło, że się zakończyła.
Ale nieważne, co się wydarzy, miłość przychodzi w jakimś celu. Pojawia się w czyimś życiu i to właśnie wtedy nadchodzi czas, aby całkowicie jej się poddać. Niekoniecznie od razu. W końcu miłość odbiera nam mowę, odwodzi od zmysłów, kręci, mąci, kłamie, a człowiek jest podatny na jej wpływ. Ale jest coś, co skłania do przebaczenia.
Choć to wszystko wydarzyło się tak dawno, wspomnienia nigdy nie przeminęły. Sprowadziły go tutaj i tkwiły nieprzerwanie w jego głowie, odcisnęły swoje piętno w jego życiu. A uczucie? Było jak powietrze. Nie na długo mógł pozwolić mu odejść, bo gdy było zbyt daleko, nie potrafił oddychać. Wypełniało jego płuca i każdy zakamarek jego ciała po brzegi - już pierwszego dnia i do dnia dzisiejszego. Pojawiło się raz, ale raz na zawsze, mimo że wystawione na próbę wielokrotnie.
A jednak... Nie każda historia miłosna kończy się szczęśliwie, a nie wszystko, co ma swój koniec, zwiastuje nieszczęście. W końcu nie każdy koniec jest końcem, a niekiedy koniec oznacza początek.
Śledząc wzrokiem tekst, Louis przebiegł nim kilkakrotnie po pierwszych linijkach wiersza, zanim zaczął czytać go ponownie. Znał go już niemal na pamięć. Tak właśnie się to wszystko zaczynało.
Kto nie słyszał o legendzie, co powiada o miłości Która zadziała się tu wieki temu Tej pięknej, lecz tragicznej, przepełnionej namiętnością Co korony drzew szeptały ją każdemu...*
(...)
6 notes · View notes
chojraczek · 7 years ago
Text
Pod Złotą Różą - Rozdział Pierwszy: Słodka woń wzgórz White Hills
Słów: 1814
Szósty października, 1994
Kamienie chrupały pod przejeżdżającymi poń kołami, rozkruszając żwir na krętej drodze, która wiodła prosto na wzgórza zalesionego terenu. Już wkrótce miał objawić się tam widok skalistego gruntu w otoczeniu wysokich drzew i krzewów, gdzie powietrze było świeże, wilgotne i rześkie, a na niebie wisiały ciemne chmury, zwiastujące deszcz.
Już po chwili brązowy jeep gwałtownie zatrzymał się na parkingu między starą przyczepą a zgniłą zieloną hondą, w ostatniej chwili hamując tuż przy krawężniku. Ostatecznie samochód znalazł się w idealnym położeniu, aby uderzyć kogoś drzwiami lub porysować lakier drzwi samochodu obok.
- Mówiłem: Nie parkuj tutaj! - wściekł się chłopak o błękitnych jak niebo oczach, teraz gniewnie marszcząc swoje brwi i zaciskając palce na pasie bezpieczeństwa. - Mówiłem, że nie wejdzie, mówiłem!
- Przecież wszedł, o co ci do cholery chodzi? - zakpił chłopak siedzący za kierownicą, tuż obok niego. Jego oczy były w odcieniu ciemnej zieleni, w których nie kryła się nawet odrobina gniewu czy rozdrażnienia. Był całkowicie spokojny, przez co miało się wrażenie, że podchodził do całej sprawy bardzo lekko.
- Tak? To jak teraz wyjdziemy?
- O, właśnie tak - odparł chłopak, po czym bez najmniejszych oporów otworzył drzwi po swojej stronie.
Niestety, okazało się to być złym posunięciem. Z charakterystycznym dźwiękiem drzwi porysowały te należące do zielonego auta po prawej, co automatycznie zmroziło krew w żyłach całej piątce przyjaciół, bez wyjątku.
Nie tak wyobrażali sobie wczasy, które spontanicznie zaplanowali zeszłego miesiąca. Mimo że był październik, nie była to przeszkoda, aby wypocząć w wyciszonym miejscu, z dała od zgiełku i hałasu wielkich miast. Pozostając jednak w granicach zdrowego rozsądku i budżetu, jakim dysponowali, zdecydowali się na skromny pensjonat na obrzeżach lasu zapomnianego miasteczka White Hills, cieszący się zainteresowaniem młodych studentów bądź emerytów, spodziewających się zastać tu ciszę i spokój, oraz odbyć zasłużony wypoczynek.
Już na samym początku całej podróży nie było kolorowo: zaczęło dochodzić do nieporozumień, a niesnaski wprowadzały jedynie nieprzyjemną atmosferę. Napięcie wisiało w powietrzu i każdy z piątki przyjaciół był w stanie je odczuć, dlatego nie odzywali się za wiele, żywiąc szczere nadzieję, że uda im się wszystko załagodzić na miejscu przez te dwa tygodnie.
- Brawo, kretynie - zdenerwował się drugi, po czym z dużą siłą uderzył tyłem głowy o zagłówek fotela. - Lepiej zamknij te drzwi, wyjedź stąd i zaparkuj przynajmniej kilometr stąd, zanim ktoś to zauważy.
- Louis, Ben, przestańcie w końcu! - zainterweniowała w końcu ze swojego tylnego siedzenia Emily, mając prawdopodobnie dość wysłuchiwania wzajemnych docinków z ich strony. - Ben, wycofaj tak, jak mówi Louis i zaparkuj gdzie indziej.
- Jasne. On po prostu mnie stresuje. - bąknął chłopak imieniem Ben, posłusznie idąc za jej wskazówkami.
Naburmuszony wydął swoje wargi, zapewne niezadowolony, że ktoś odważył się podważyć - jego zdaniem - jego przemyślane decyzje.
Drugi chłopak, Louis, już otwierał swoje usta, aby zareagować na jego słowa, jednak w ostatniej chwili zrezygnował. Zacisnął wargi w wąską linię i odwrócił głowę w bok. Dlaczego w ogóle zgodził się tutaj przyjechać, nie wiedział. Mógł mieć żal jedynie do Emily, dziewczyny z tylnego siedzenia, która go do tego przekonała, zapewniając, że wszyscy razwm będą się dobrze bawić. Niestety, myliła się.
Odwróciwszy na moment swoje wzburzone myśli, wyjrzał za szybę, a jego oczom ukazał się obiekt, w którym zatrzymają się na najbliższe dwa tygodnie.
Kompleks budynków składał się z czterech, zabudowanych, czteropiętrowych obiektów. Każdy przemalowany na żółty odcień, jaśniejący na tle gęstwin lasu, który był jedną z wielu atrakcji tutaj. Podobno gdzieś w jego środku znajdowało się źródło wody, które miało być uzdrowiskiem dla chorych i zmęczonych, nieopodal miały znajdować się jaskinie, skąd emanować miała pozytywna energia, ale tym, co interesowało ich najbardziej, były uroczystości, organizowane na terenie pensjonatu. Wszyscy zgodnie ustalili, że znaleźć się na weselu kogoś obcego lub na czyichś setnych urodzinach to rzecz, która zapewniłaby im atrakcje, które z całą pewnością będą wspominać na stare lata.
Pensjonat "Pod Złotą Różą" krył również swoją historię, pełną rozmantyzmu, namiętności, będąc legendą znaną każdemu, tutejszemu mieszkańcowi, jednak nikt z nich nie był w nią wtajemniczony. Nie wiedzieli więc, jak oprzeć się panującym urokom, które wirowały w powietrzu, że gęsty zapach róż roznosił się nad wrzosowiskiem i wsiąkał głębiej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać.
Gdy tylko Ben przeparkował swój samochód i wszyscy mogli już bezpiecznie wyjść na zewnątrz bez narażania się, Louis wyszedł jako pierwszy, prowadzony nadmiernymi emocjami trzaskając drzwiami. Pomógł wyjąć walizkę Maddie, drugiej dziewczyny, a zarazem przyjaciółki Emily, po czym złapał za swoją własną, podążając w stronę recepcji. Zostawił w tle Bena i ostatniego z ich grupy, Colina, ale nie przejmował się tym tak bardzo jak tym, czy dostanie kluczyki od pokoju od razu.
Oparł się łokciem o ladę i przez następne kilka minut znużony wysłuchiwał rozmowy Bena z recepcjonistką, którą ten próbował uwieść, jednak bezskutecznie. Louis pomyślał nawet, że mógłby przyznać się do zdewastowania czyjegoś samochodu, żeby nie ponosić żadnych konsekwencji potem, ale uświadomił sobie, że był on przecież tchórzem. Największym tchórzem jakiego znał, i jakiego nigdy nie chciał poznać.
Gdy tylko otrzymali klucze do swoich pokoi, Louis niechętnie udał się razem z Benem i Colinem do ich trzyosobowego pokoju, ponieważ tylko na taki ich było stać. Na całe szczęście warunki były zgodne z przepisami bezpieczeństwa, pościel był świeża, meble czyste, a łazienka zadbana. Louis mówił o sobie, że był schludnym człowiekiem i gdyby przyszło mu mieszkać w zagrzybionym mieszkaniu z walającymi tu i ówdzie się śmieciami i brudnymi ubraniami przez jeden dzień, chyba by zwariował.
Zajął miejsce na swoim łóżku, którego sprężyny lekko zaszkrzypiały, ale nie było to na tyle uciążliwe, że był zmuszony spać na podłodze. Było to tylko lekko niekomfortowe.
- Jeszcze niech podają tu normalne jedzenie, i będzie idealnie - westchnął, przejeżdżając palcami po satynowym materiale pościeli. Była bardzo cienka i nie wyglądało na to, że była w stanie zapewnić mu dostateczne ciepło w czasie snu.
- Podobno obsługa miodzio - powiedział ze śmiechem Ben, zajmując się w tym czasie rozpakowywaniem rzeczy ze swojej walizki. - Piękne laski.
- Przypominam ci, że masz dziewczynę - Louis powiedział z przekąsem, spoglądając na swojego kolegę. Cieszył się, że chociaż nie musiał nazywać go swoim przyjacielem. Nie wyobrażał sobie tego, jak mógł myśleć o innych kobietach, gdy miał przy sobie kobietę swojego życia? - I jest ona z nami.
- Wiem, wiem. Tak tylko mówię. - wywrócił oczami chłopak. - Nie bądź taki czepliwy.
Louis zignorował jego kolejną uwagę i postanowił, że najpierw rozpakuje część swoich rzeczy i poukłada je na półkach, a później rozprostuje swoje nogi. O szóstej, gdy cała piątka siedziała w pokoju chłopaków i rozmawiała na przeróżne tematy, Louis obwieścił, że zażyje świeżego powietrza i rozejrzy się po okolicy. Wyszedł na zewnątrz w towarzystwie Colina, rozglądając się przy tym we wszystkie, możliwe strony. Ostatnie promienie słońca chowały się już za horyzontem pod postacią złotej otoczki, a niebo powoli ciemniało, tworząc zapierający dech w piersi krajobraz. Horyzont bowiem był tam, gdzie kończyła się tafla wody, jednym słowem kończyła się tam, gdzie zaczynało się coś innego. Słońce, zachodząc, jednocześnie ustępowało księżycowi, który właśnie wyłaniał się i widniał rozlany na granatowym tle, w otoczeniu gwiazd.
Odmówił, gdy Colin zaproponował mu papierosa, chociaż zdarzało mu się przyłapać na tym, że miał ochotę, aby zaciągnąć się dymem ten ostatni raz. Rok temu udało mu się rzucić ten okropny nałóg, który towarzyszył mu od początku szkoły średniej i nie zamierzał nigdy do tego wracać.
Za piętnaście siódma wrócili do swojego pokoju przez szklane, zasuwane drzwi, które ulokowane były w każdym, dostępnym pokoju na parterze. Zastali w środku jedynie Bena, który zdążył wziąć już prysznic. Jego jasne, słomiane włosy były jeszcze wilgotne, ale najwyraźniej to nie przeszkadzało mu, aby opuścić właśnie pokój.
- Pospieszcie się, dziewczyny poszły idę ogarnąć, bo za pół godziny idziemy na kolację.
Dokładnie trzydzieści minut później wszyscy znaleźli się w tutejszej kawiarence, gdzie zamierzali zjeść kolację. Dzisiejszy dzień był męczący i nie mieli w planach niczego innego jak odpoczynek po kilkugodzinnej tułaczce autem. Jednak tym, co nie dawało Louisowi spokoju, były spojrzenia Bena, które ten bez skrupułów posyłał jednej z pracowniczek tuż za plecami Emily, jego dziewczyny. Ta siedziała przecież obok niego i w każdej chwili mogła to zauważyć, co na szczęście się nie stało. A może i na nieszczęście. Może w końcu by przejrzała na oczy
Louis znał się z nią najdłużej. Byli najlepszymi przyjaciółmi w szkole średniej, a poprzez nią poznał Bena, jej ówczesnego chłopaka. Byli razem od trzech lat i ich związek zdawał się kwitnąć, gdyby nie to, że Ben regularnie ją zdradzał, wcale się z tym nie kryjąc. Zwykle uciekał się jedynie do niewinnego flirtu, ale to i tak wykraczało poza jakiekolwiek granicę. Nikt nie popierał jego zachowania, nawet Colin, jego najlepszy przyjaciel, który sam był singlem, ale uznawał zasadę wierności i oddania.
Kolejną rzeczą, jaką Louis zauważył w pensjonacie była naprawdę miła obsługa i bogata oferta menu. Nie spodziewał się tego po tak oddalonym od miasta miejscu, ale było to całkowicie miłe zaskoczenie. Sporo gości również przewijało się przez hol, bar, recepcję i kawiarnię, a wśród nich byli ludzie starsi, jak i ci młodzi.
- Czy trwa właśnie jakiś sezon na wczasy? - wymamrotał cicho, tak, aby tylko jego przyjaciele byli w stanie go usłyszeć.
Był po prostu ciekaw, a zawsze gdy chciał się czegoś dowiedzieć, pytał. Zazwyczaj nie powstrzymywał się przed dociekliwością, było to silniejsze od niego, więc nie widział sensu, aby się od tego odwodzić. Był natomiast bardzo wyrozumiały, nieważne, jak skomplikowana okazałaby się sytuacja.
Jedną z jego cech, której bardzo nie lubił, było przywiązanie. Gdyby zechciał tak po prostu rzucić wszystko, co posiadał, zostawić w tyle i rozpocząć nowe, lepsze życie, chyba nie potrafił. Powstrzymywało go od tego przywiązanie, które - nieważne jak toksyczne było - zakazywało mu ręce i nogi, nakazując zostać w miejscu.
Jednym słowem, Louis Tomlinson był bardzo skomplikowaną osobą.
- To jeden z najlepszych ośrodków wypoczynkowych, mogliśmy się tego spodziewać. Dobrze, że trafiliśmy na dobre pokoje. - Emily uśmiechnęła się radośnie, poprawiając blond warkocza na swoim ramieniu. Wydawała się być zadowolona z dotychczasowego pobytu tutaj.
Przynajmniej ona
- To dobrze dla nas. Wyobraźcie sobie, że zaplanowano tutaj aż dwa wesela. - odezwał się Ben z cwaniackim uśmieszkiem. - Nigdy nie byłem na weselu. Jedzenie za darmo, alkohol, tańce i nowi ludzie. Właśnie dlatego tutaj przyjechaliśmy, ludzie. Chcę, żebyśmy wznieśli toast za nas i za to, co wydarzy się tutaj przez najbliższe dwa tygodnie. Będziemy szaleć do upadłego i obiecuję Wam, że nie zapomnimy ich do końca swoich dni.
Mówiąc to uniósł szklankę z piwem w górę, a reszta podążyła jego śladami z wielkim entuzjazmem, bez wyjątku. Nawet Louis (chcąc lub nie) zdobył się na mały uśmiech, ponieważ właśnie po to tutaj przyjechał. Wierząc, że w końcu odpocznie i pozbędzie się wyrzutów sumienia, jakie dźwigał na barkach przez ostatnie miesiące, nieciekawych doświadczeń, jakie na nim ciążyły. Wierzył, że może już niedługo stanie się coś niezwykłego, a za kolejnym zakrętem, już niedługo, spotka go coś, co odmieni jego życie.
Tak. To miały być wyjątkowe dwa tygodnie, których z całą pewnością nigdy nie zapomną.
4 notes · View notes