tworzymy
tworzymy
tworzymy.blog
12 posts
opowiadając historie naszej twórczości
Don't wanna be here? Send us removal request.
tworzymy · 2 months ago
Text
bycie mamą też może być sztuką
Moja twórczość na przestrzeni lat bardzo się zmienia. Od dzieciństwa uwielbiałam rysować, w szkole tworzyłam wszelkie gazetki szkolne, uczestniczyłam we wszystkich możliwych szkolnych konkursach plastycznych. Ale mimo zdolności w kierunkach plastycznych – plastyka zawsze była gdzieś obok mnie, nigdy nie kierowała moim rozwojem, nie zagłębiałam się w jej kunszt.
Obecnie jest to hobby które czasem ratuje mnie w słabszych momentach mojego życia – pozwala wyciszyć i skupić się. W życiu dorosłym, jeszcze zanim zostałam mamą, zaczęłam tworzyć biżuterię soutache. Proces produkcji takiej biżuterii jest bardzo praco i czasochłonny – ale daje ogromną satysfakcję po ukończeniu dzieła. I ten moment gdy ktoś docenia to co robimy – niezapomniany.
Teraz jestem mamą – życie zweryfikowało, ile czasu mogę poświęcić na twórczość – tego czasu wydawać by się mogło jest niewiele. Ale… bycie mamą też może być sztuką. I tak, odkąd córka zaczęła być bardziej komunikatywna – tworzymy bajki na dobranoc. Bajki, dodam – z morałem. Są to opowieści które podsumowują nam dzień, to co się wydarzyło, co było ważne, czasem bolesne, czasem radosne. Opowieści które pozwalają zrozumieć dziecku niektóre aspekty naszego życia, takie jak na przykład ostatnio – śmierć dziadka. Moje dziecko jest bardzo emocjonalne – dzięki temu chociaż trochę oswajamy niektóre emocje w bezpiecznym środowisku – domu. Aktualnie tworzymy bajki już razem – pozwalam córce samej budować historię, jej bohaterów – dziecko powoli samo zaczyna wyciągać wnioski, uczy się. Przy tym też świetnie się bawimy – mimo, że czasami tematy mamy bardzo poważne.
Myślę, że kiedyś zacznę spisywać te nasze historie, bo póki co zapisują się one tylko w naszej pamięci.
0 notes
tworzymy · 2 months ago
Text
pisanie stało się formą terapii, która pomogła mi zrozumieć siebie i otaczający mnie świat
Od najmłodszych lat moją pasją było pisanie wierszy. Spędzałam godziny, starannie dobierając rymy i szukając odpowiednich słów. W dzieciństwie, każde uczucie, każda myśl, jaką przeżywałam, była dla mnie inspiracją do tworzenia. Często pisywałam o przyrodzie, o tym, co mnie otaczało, o codziennych sprawach, które miały dla mnie głębsze znaczenie. Każdy wiersz był dla mnie jak małe dzieło sztuki, nad którym spędzałam długie godziny, starając się uchwycić w nim wyjątkowość chwili.
W wieku 10 lat dołączyłam do chóru szkolnego, gdzie pod okiem pani z muzyki zaczęłam rozwijać swoje zdolności wokalne. To doświadczenie otworzyło przede mną nowy świat – świat muzyki. Ćwiczenie śpiewu, uczestniczenie w wystąpieniach i praca w grupie zainspirowały mnie do stworzenia własnych utworów. Zrozumiałam, że muzyka to kolejna forma wyrażania siebie, tak jak poezja, która była moją pasją od zawsze.
Z czasem zaczęłam komponować własne melodie, które łączyły moje zamiłowanie do poezji i muzyki. W muzyce odkryłam wolność twórczą, która pozwalała mi na wyrażenie emocji w zupełnie inny sposób niż w wierszach. Wciąż pamiętam pierwsze piosenki, które napisałam, próbując połączyć słowa z melodią. To był zupełnie nowy obszar twórczości, który dawał mi ogromną satysfakcję.
Patrząc w przyszłość, wiem, że twórczość będzie zawsze częścią mojego życia. Planuję rozwijać swoje umiejętności muzyczne, a także pisać kolejne wiersze. Moim celem jest łączenie różnych form wyrazu artystycznego, by tworzyć coś unikalnego, co będzie miało dla mnie głębokie znaczenie i mam nadzieję, że również dla innych.
Kiedy miałam 12 lat, napisałam wiersz o Janie Pawle II, który został wyrecytowany przez moją koleżankę na konkursie. To był dla mnie ogromny sukces, który zainspirował mnie do dalszego pisania. Czułam, że moje słowa mogą mieć wpływ na innych i że mam coś wartościowego do przekazania. Jednak z biegiem lat, przez różne doświadczenia, w tym wyszydzanie i wyśmiewanie przez rówieśników, zaczęłam się wycofywać z pisania. Zatraciłam tę pasję na pewien czas, wstydząc się swojej twórczości i obawiając się opinii innych.
Zmiana przyszła, gdy miałam 17 lat i byłam w drugiej klasie liceum. Nauczycielka z rozszerzonego języka polskiego zadała nam napisać dowolną opowieść. To zadanie obudziło we mnie na nowo moją duszę artystyczną. Zdecydowałam się napisać opowiadanie inspirowane własnymi doświadczeniami i wydarzeniami, które miały miejsce w moim życiu. Tematem, który wybrałam, był wpływ społeczeństwa na psychikę młodych ludzi. Napisałam o chłopcu imieniem Bruno, który zmagał się z przemocą i prześladowaniem w szkole. Jego życie, pełne trudnych przeżyć, prowadziło go do coraz bardziej mrocznych decyzji.
W opowiadaniu Bruno nie radził sobie z problemami, a jego świat wydawał się pełen przemocy i odrzucenia. Jego fascynacja brutalnością, którą zobaczył w masarni, była symbolem jego zagubienia i pragnienia ucieczki od rzeczywistości. Jako młody człowiek Bruno nie potrafił poradzić sobie z własnymi emocjami, a jego życie kończy się tragicznie. Opowiadanie to było dla mnie sposobem na wyrażenie tego, jak bardzo społeczeństwo, szkoła i rówieśnicy mogą wpływać na psychikę młodego człowieka, prowadząc do trudnych decyzji.
Mimo że zakończenie było smutne, chciałam pokazać, jak ważne jest zrozumienie i wsparcie dla młodych osób, które przeżywają pewne problemy.
Pisząc to opowiadanie, zastanawiałam się nad wydarzeniami, które miały miejsce w mojej podstawówce, i nad tym, jak wiele osób, które doświadczają przemocy i wyśmiewania, może czuć się zagubionych. Zrozumiałam, że te doświadczenia miały ogromny wpływ na moją twórczość i sposób, w jaki patrzę na świat. Przeżycia z dzieciństwa ukształtowały moje podejście do ludzi i sztuki, kierując mnie ku tworzeniu historii, które poruszają istotne tematy społeczne i emocjonalne.
W wieku 8 lat  prowadziłam również pamiętnik, w którym dzieliłam się swoimi przeżyciami. Był to mój osobisty sposób wyrażania emocji i przemyśleń, zarówno tych dobrych, jak i złych. Pamiętnik stał się dla mnie nieocenionym miejscem, w którym mogłam odkrywać siebie i swoje pasje. Dzięki temu, pisałam o wszystkim, co miało dla mnie znaczenie, o radościach, smutkach, a także o trudnościach, z którymi się borykałam.
Te wszystkie doświadczenia – pisanie wierszy, tworzenie opowiadań i prowadzenie pamiętnika – miały ogromny wpływ na moją twórczość. Choć przez chwilę odsunęłam się od pisania, to każdy etap mojego życia, każda emocja, miała znaczenie w kształtowaniu mojej drogi artystycznej. Dziś wiem, że twórczość jest dla mnie sposobem wyrażenia siebie i przetworzenia swoich przeżyć w coś, co może dotknąć innych. Moje pisanie stało się formą terapii, która pomogła mi zrozumieć siebie i otaczający mnie świat.
Myślę, że chcę dalej rozwijać swoje umiejętności pisarskie i twórcze. Moim celem jest tworzenie dzieł, które będą niosły ze sobą ważne przesłanie, a także inspirowały innych do refleksji nad życiem i emocjami, które kształtują naszą rzeczywistość.
0 notes
tworzymy · 2 months ago
Text
Tęsknota, jako źródło inspiracji. Czyli opisywanie nieosiągalnego
“Tworzenie”, “Sztuka”, “Artysta”. Te słowa zawsze były dla mnie czymś zbyt dużym, górnolotnym. Gdy usłyszałem o koncepcji tego bloga to zastanawiałem się “no i co ja mogę napisać? Co ze mnie za twórca?”. Małą blokadę zdjął mi ostatnio Rick Rubin pisząc, że każdy z nas jest twórcą. Najbardziej do mnie trafiło jego twierdzenie o tym, że sztuka to taka relacja, z której mogą czerpać zarówno obie strony (odbiorca i nadawca), albo jedna z nich. Dotychczas myślałem, że czerpiącym jest tylko odbiorca. W ten sposób pisanie do szuflady, niedokończonych rzeczy, które z perspektywy czasu uważa się za niezbyt dobre, żałosne też jest okej. 
Może jednak od początku. We wczesnych latach podstawówki nigdy nie pomyślałbym, że ja mogę w ogóle coś stworzyć. Dla takiego dzieciaka, którym byłem w ogóle koncept artysty był abstrakcyjny. Byłem pewny, że te książki w bibliotece tam po prostu są. Same się napisały. Nigdy nie wpadła mi nawet do głowy myśl “Jak to jest być artystą?”.
Trochę głowę odblokowała mi starsza siostra. Nigdy o tym nie rozmawialiśmy, ale ona w pewnym momencie po prostu zaczęła coś pisać. Wywołało to we mnie szok. Jak to? Ona? Przecież ona nawet nie jest po studiach! Ona nawet nie ma wykształcenia! Książki przecież piszą tylko wybitnie uzdolnieni ludzie po długiej edukacji. 
Potem jednak pomyślałem, a może ja też mogę? No i zacząłem. Pierwsze opowiadanie napisałem, gdy byłem w szóstej klasie podstawówki. Teraz doskonale wiem, że było to bardzo słabe. Nic się tam nie kleiło, było mnóstwo błędów. Ale wtedy? Byłem pisarzem! Napisałem rozdzial, który ma ponad 1000 słów! Stworzyłem coś! Chciałem się chwalić tym każdemu, kogo spotkałem. Nawet zacząłem szukać informacji w internecie, o tym jak wydać książkę.
Potem entuzjazm opadł (do dziś nie wydałem książki), ale nadal lubiłem to robić. Moja blokadą w pewnym sensie było to, że nie jestem w stanie skończyć jakiegoś opowiadania, by zamknąć go w jakieś ramy. A przecież nie wydam książki z historią, która się nie kończy! 
No i tak pisałem jakieś pojedyncze rzeczy (pisząc “pojedyncze” mam na myśli nieskończone, kilkurozdziałowe). Aż w końcu udało się! Rozplanowałem sobie wszystko w notatniku i w końcu coś skończyłem. Miałem wtedy podobny entuzjazm jak przy napisaniu opowiadania na 1000 słów.
Ale mijały dni, tygodnie. Gdy wróciłem do tego opowiadania po miesiącu uznałem, że jest bez sensu. Wymyśliłem tam sobie taki motyw, że paczka przyjaciół wstaje po imprezie i orientują się, że nie ma jednego z nich. W końcu dostają SMS, że jeśli chcą go jeszcze zobaczyć, to muszą gdzieś tam pójść. Szybko się zorientowali, że poza nimi w ich mieście nie było nikogo. Wszyscy ludzie zniknęli. Uznałem to za genialny trick budujący tajemniczość, napięcie. Gdy w końcu dochodzą na miejsce okazuje się, że to jakiś psychopata napisał tego SMSa i gdy tam doszli zostali związani i posadzeni w kółku. Ta osoba, która zaginęła musiała po kolei wybierać z dwójki osób wskazanych przez psychopatę, kto przeżyje. Ostatecznie jednak okazuje się, że to był tylko sen. Osoba zaginiona (chyba nie napisałem, ale to byłem ja) zginęła i właśnie odbywa się jej pogrzeb - to był ostatni rozdział. Osobą śniącą była przyjaciółka głównej postaci. 
Po skończeniu opowiadania uważałem tą końcówkę za majstersztyk, twórcze mistrzostwo świata. Po “przebadaniu” materiału na próbie badawczej składającej składającej się z grupki przyjaciół dostałem średnie reakcje. W sensie podobało im się, ale na pewno nie wywołało to jakiegoś efektu wow. Gdy przeczytałem to po tych wspomnianych kliku tygodniach, zrozumiałem ich. To opowiadanie było po prostu slabe. 
Załamałem się. Uznałem, że nie będę nic pisał, bo po prostu się do tego nie nadaję. Jednak po jakimś czasie zacząłem odczuwać jakąś pustkę. Pustkę, której przyczyny udało mi się znaleźć dopiero niedawno, a którą czuje również teraz. 
W tej pustce, chodziło o tęsknotę. Pierwsze opowiadanie skończyłem po śmieci przyjaciela. Przez to wydarsenie, skończyłem “żyć nastoletnim życiem”. Nie bez powodu wspomniane, jedyne zakończone opowiadanie, rozpoczyna się imprezą. Tęskniłem za starymi przyjaciółmi, imprezami. Ale tęsknąc, myślałem o nich. Mając ten obraz w głowie, chciałem go utrwalić, urzeczywistnić. Chciałem wejść do tego świata. Jedynym sposobem na to było napisanie opowiadania. Tworzyłem sobie świat, który chciałem, by był rzeczywisty. I dlatego zawsze do pisania wracałem. 
Diagnozując tą Pustkę, udało mi się również znaleźć przyczynę tego, dlaczego nie umiałem opowiadań kończyć. Jak można zakończyć opowiadanie, skoro tęsknię tylko za imprezami, szwędaniem się po mieście z moimi najbliższymi przyjaciółmi. “Tamto życie” nie miało celu, jego celem było przeżywanie go. Takie opowiadania też więc tego celu (zakończenia) mieć nie mogły. Ich celem było to, by cofnąć się do tamtych czasów, by choć trochę “poczuć tamto życie”.
Sporo tutaj było prywaty, mam nadzieję, że to nie problem. Niestety, chyba nie miałem jak tego napisać nie opisując okoliczności towarzyszących. Krótkie podsumowanie, bo i tak dość bardzo się rozpisałem. 
Pogodziłem się już z tym, że raczej nie zostanę pisarzem i z tym, że raczej nie wydam żadnej książki. Często jednak za pisaniem tęsknie (w momentach, w których tęsknie za tamtym życiem) wtedy piszę. Głównie “do szuflady”, skoro te opowiadania nie mają “celu” to po co je komuś pokazywać. 
Jeśli ktokolwiek to przeczytał, to dziękuję za uwagę. Bajo!
2 notes · View notes
tworzymy · 2 months ago
Text
możemy się spełniać robiąc to co kochamy najbardziej
Moja przygoda z twórczością rozpoczęła się w dzieciństwie, kiedy po raz pierwszy wzięłam do ręki kredki i zaczęłam rysować. Pamiętam pierwsze dni w przedszkolu, kiedy zamiast bawić się z innymi dziećmi wolałam usiąść i rysować.
Z czasem rysowanie i każde inne zajęcia plastyczne, które poznawałam były dla mnie najlepszą formą spędzania czasu. Do tej pory cały czas czegoś próbuje zaczynając od rysowania po malowanie, lepienie z gliny, robienie bransoletek, szycie do tworzenia kartek, obrazów z koralików, czy szydełkowaniu. Od najmłodszych lat uwielbiałam próbować nowych hobby, na początku podstawówki aż po sam koniec uczestniczyłam w zajęciach teatralnych, jeździłam na konkursy, chodziłam na próby- dawało mi to radość. Chodziłam również na taniec, gitarę i śpiew, teraz z biegiem lat żałuje, że zrezygnowałam z tych zajęć i nawet mam myśli, żeby zacząć znowu trenować taniec. Kolejną rzeczą jakiej spróbowałam, która przyczyniła się do kształtowania jakiejkolwiek mojej twórczości było zainteresowanie się wierszami, ich czytaniem oraz pisaniem. Odkryłam, że podobnie jak rysowanie, wiersze są czymś co mnie uspokaja, ich pisanie pozwalało mi wyrzucić z siebie wszystkie emocje przelewając je na papier.
W późniejszych latach również tworzenie swoich opowiadań/ książek sprawiało, że mogę wyrzucać z siebie wszystko co mnie dręczy, od tamtej pory moim małym marzeniem jest wydanie w przyszłości własnej książki i bardzo bym chciała, aby się spełniło. Podobało mi się w pisaniu własnych wierszy, czy opowiadań, że jestem we własnym świecie, mogę wyrzucić z siebie wszystko, że mogę połączyć ze sobą moje dwa zainteresowania- rysowanie i pisanie. W moich tekstach było mnóstwo szkiców, obrazków, dzięki którym mogłam bardziej siebie wyrazić. Wiele też zawdzięczam mojej mamie, dzięki której mogłam rozwijać się artystycznie, zapisywała mnie na wszystkie zajęcia jakie tylko chciałam, wspierając mnie przy tym. Zabierała mnie również za dzieciaka na różne warsztaty artystyczne np. robienie świeczek, zegarów i mydełek, brała mnie ze sobą nawet na warsztaty krawieckie, które ona sama organizowała i prowadziła. Do tej pory ma zachowane te wszystkie obrazki, laurki i kartki, które dawałam jej za dzieciaka przy każdej możliwej okazji. Bardzo to doceniam, to że miałam możliwości odnajdywania siebie i to, że mama mnie przy tym wspierała.
Aktualnie moja twórczość opiera się w dalszym ciągu na rysowaniu, ale też nauce gry na keyboardzie i śpiewaniu, odnajduje w tym spokój i cały czas się w tym rozwijam. Prawda jest taka, że na chwile obecną te wszystkie małe rzeczy, których próbowałam przyczyniły się do tego jaką osobą jestem teraz i że jestem w stanie odnaleźć spokój oddając się swojej twórczości.  Natomiast jeśli chodzi o to co chciałabym spróbować w przyszłości odpowiedź brzmi: wszystkiego. Jestem osobą, która lubi próbować nowych rzeczy, ale przy tym trzymając się dalej tych, od których zaczynałam. Uważam, że ważne jest pielęgnowanie swojej twórczości, ponieważ jest to coś dzięki czemu możemy pokazać to jakimi ludźmi jesteśmy i coś dzięki czemu możemy się spełniać robiąc to co kochamy najbardziej.
1 note · View note
tworzymy · 2 months ago
Text
szycie – sposób na relaks i ucieczkę od codzienności
Pod tytułem “Moja twórczość”, widzę siebie siedzącą przed maszyną do szycia i tworzącą swoje kolejne dzieło. Jestem krawcową, z zamiłowania i wyuczonego zawodu.
Pochodzę z ubogiej rodziny. Moich rodziców nie było stać na to, aby kupować mi i dwójce mojego rodzeństwa zbędnych rzeczy. Z racji tego, iż lubiłam bawić się lalkami, a kupowanie dla nich ubranek było właśnie czymś zbędnym, musiałam tworzyć je sama. I tutaj właśnie zaczęła się moja przygoda z szyciem. Szycia nauczyła mnie moja mama. Początkowo było to tylko łączenie skrawków materiałów za pomocą igły i nici i nie bardzo mnie to interesowało. Jednak, kiedy opanowałam podstawy, zdałam sobie sprawę, że przecież dzięki temu mogę tworzyć i udoskonalać różne rzeczy, tak jak mi się podoba. I tak narodziła się we mnie miłość do tego. Stało się to moją odskocznią od problemów. Często, kiedy w moi otoczeniu było źle, ja zamykałam się w swoim pokoju i oddawałam tworzeniu. Myślenie o tym co chce uszyć, przelewanie tego na papier, a później szycie, było swego rodzaju terapią. Nad tą częścią swojego życia byłam w stanie panować. Uspokajało mnie to.
Z pasji szycie przerodziło się w wyuczony zawód. Jednak muszę przyznać, że w trakcie mojej edukacji w technikum odzieżowym, zniechęciłam się do szycia zawodowego, jakie w tamtych czasach chcieli nam wpoić nauczyciele. W tych sztywnych normach zabrakło mi elementu twórczego, takiego przelewania na papier swoich myśli i uczuć. A przecież właśnie z tego powodu, zdecydowałam się podążać tą drogą.
Jedynym takim momentem, gdzie czułam istotę mojego "wyobrażenia" tego zawodu, była dwutygodniowa praktyka w teatrze. To miejsce było tym przesiąknięte. Wymyślanie i szycie kostiumów dla aktorów, było jak oderwanie od otaczającej mnie rzeczywistości. Te dwa tygodnie spędzone w tym fantastycznym świecie było wyjątkowym i jedynym w swego rodzaju obcowaniem ze sztuką w zawodzie krawcowej. Dlatego po ukończeniu szkoły nie podjęłam pracy w żadnym zakładzie krawieckim.
Szyłam w zaciszu domowym i nadal to czynię. Początkowo projektowałam i szyłam ubrania dla każdego. Jednak najprzyjemniejsze było tworzenie czegoś dla dzieci. I na tym się skupiłam. Wbrew pozorom dzieci, to trudni klienci. Oni, a w szczególności ich wyobraźnia. Im projekt był cięższy w realizacji, tym dawał więcej satysfakcji i poczucia spełnienia. Mimo, iż nie mogę już poświecić tyle czasu swojej pasji co kiedyś, to nadal robię to z tych samych powodów. Jest to sposób na relaks i ucieczkę od codzienności. A od czasu do czasu, również sposobem na spędzenie czasu z moją córką.
Z własnego doświadczenia mogę stwierdzić, że posiadanie pasji jest ważne. To jak tworzymy coś, co daje nam radość, poczucie spełnienia. Możliwość wejścia w głąb siebie – to takie okno naszej duszy. Czasami bardzo pomaga poukładać nasze myśli, wyciszyć burzę panującą w naszym sercu, a czasami po prostu relaksuje.
1 note · View note
tworzymy · 2 months ago
Text
wydawało mi się, że nie jestem osobą twórczą...
Odkąd tylko pamiętam, gdy inne dziewczynki w przedszkolu chciały być piosenkarkami, modelkami czy fryzjerkami, ja chciałam być nauczycielką. Po skończeniu liceum nadszedł czas wyboru studiów i podjęcia takiej pracy, która wzbogaci moje doświadczenie zawodowe i będzie związana z kierunkiem studiów. Po tym, jak rozpoczęłam studia na kierunku Pedagogiki Przedszkolnej i Wczesnoszkolnej, wpadł mi do głowy pomysł, aby zrealizować kurs na opiekuna w żłobku i zacząć pracować z dziećmi, tym samym spełnić swoje marzenie i cel. Tak tez się stało. Rozpoczęłam prace w żłobku, a teraz także pełnie funkcje asystenta nauczyciela w przedszkolu.
Przechodząc do tematu twórczości w moim życiu, moja „świadoma” twórczość rozpoczęła się wraz z rozpoczęciem pracy z dziećmi. Nagle z osoby niekreatywnej w swoich oczach, stałam się skarbnicą pomysłów na zajęcia czy dni tematyczne dla dzieci. Pierwszymi zajęciami, które miałam zaplanować i zrealizować sama miał być „Dzień makaronu”, zatem od razu w mojej głowie powstał plan pofarbowania różnych kształtów makaronów na różne kolory, przedstawienie piosenki pasującej do pofarbowanych makaronów, stworzenie ścieżki sensorycznej oraz wyklejenie drzewka kolorowymi makaronami jako listki z dziećmi. W sylwestra rozpoczęłam działania- kuchnia stała się małym laboratorium z 6 rożnymi miskami z makaronem moczącym się w wodzie z bibułą 😊, salon stał się pracownią artystyczną, w której malowałam drzewo, aby później dzieciaki mogły wykleić jego gałęzie 😊, a komputer chłopaka stal się moim narządzeniem do przycinania piosenki 😊. W głowie pojawiła mi się myśl, ze jestem przysłowiowo „głupia”, ze swój czas spędzam na farbowaniu makaronu o którym dzieciaki zapomną tego samego dnia, ale wtedy w mojej głowie pojawiła się także myśl „Tak, to jest to co chciałaś robić odkąd sama byłaś dzieckiem i inne nauczycielki robiły dla ciebie to, co ty teraz robisz dla swoich podopiecznych”. Właśnie wtedy zrozumiałam, ze moje zamiłowanie do dzieci przeobraziło się w twórczość.
Ta umjętność wytworzenia ze zwykłego makaronu ciekawych i rozwijających zajęć dla dzieci sprawiła, ze zaczęłam skupiać się na roli twórczości w moim życiu oraz na tym, ze mimo iż wydawało mi się ze nie jestem osoba twórczą to rzeczywistość jest inna. Niesamowicie cieszę się, ze poprzez przeobrażenie mojej pasji w twórczość przynoszę ogrom radości nie tylko sobie, ale także dzieciom, ich rodzicom oraz współpracownikom.
Ps. Napisanie tej pracy było bardzo oczyszczaj��ce i przepełnione wdzięcznością, a chwila na zadumanie o twórczości bezcenna: 😊
1 note · View note
tworzymy · 2 months ago
Text
Dlaczego warto jeździć samochodem po Night City
Możliwe, że ktoś z Was pomyślał sobie teraz: “Nie warto”. Po pierwsze więc - bardzo śmieszne, a po drugie, patrząc na sprawę w oderwaniu od kontekstu, o którym chcę dzisiaj napisać, jest to zapewne prawda. Sam Cyberpunk 2077 nie miał najlepszego startu. Z perspektywy czasu patrzę na to trochę w ten sposób, że ze mną było podobnie. Właśnie skończyłem licencjat i nie zdecydowałem się na kontynuowanie studiów. Byłem też po stażu, na którym zajmowałem się dokładnie tym, co chciałem robić po studiach. Hype tak jak w przypadku Cyberpunka był więc wysoki, ale rzeczywistość okazała się inna. 
W dalszym ciągu byłem w bardzo uprzywilejowanej sytuacji, bo nie musiałem się martwić szukaniem pracy, ale miejsce aktywności ze stażu zajął obszar twardego HRu, którym nigdy nie chciałem się zajmować. Nie było w nim za bardzo przestrzeni na kreatywne i twórcze zadania, bez których ciężko jest mi na dłuższą metę pracować. 
W momencie, który jest najistotniejszy z punktu widzenia dzisiejszego tematu, zajmowałem się odpowiadaniem na pytania pracowników związane z wynagrodzeniami, limitami urlopów, wewnętrznymi systemami i różnego rodzaju wnioskami. Na co dzień lubię mieć równowagę między pracą z innymi i indywidualną. Już sam element ciągłego kontaktu z ludźmi był więc dla mnie sporym wyzwaniem. Z systemów helpdeskowych korzysta się też raczej w przypadku różnego rodzaju problemów, także jak się pewnie domyślacie, nie kontaktowały się ze mną osoby, które chciały sobie pogadać o czymś ciekawym i przyjemnym. 
Mój poziom wiedzy w tematach wspomnianych wyżej był dość mizerny. Nie miałem też żadnego wpływu na obszary, których dotyczyły pytania. Brak sprawczości i możliwości sprawnego realizowania zadań był dla mnie mocno obciążający. Do teraz czuję spory opór przed odbieraniem służbowego telefonu mimo tego, że od lat już się tym nie zajmuję. Dokładając do tego motyw izolacji wynikającej z rozpoczynającej się pandemii i niepewności dalszych kroków w zasadzie w każdym z obszarów życia, rysuje się dość wyraźny obraz. Miałem kompletnie dość i zastanawiałem się nad tym, jak najlepiej i najłatwiej będzie się poddać. Zastanawiając się nad tym, jak można sobie poradzić z taką sytuacją, w pierwszej kolejności na myśl przychodzi mi poradnictwo zawodowe, rozmowa z przełożonym_ą, albo kimś bliskim, zmiana pracy lub moja ulubiona opcja - zmiana perspektywy. 
Nie raz pewnie słyszeliście, że inni mają gorzej i pewnie mają, ale czy tak personalnie jest to w takiej sytuacji jakkolwiek ważne i pomocne? To dobry temat na osobny tekst. Przechodząc jednak do konkluzji i wracając do sposobów radzenia sobie z trudnymi sytuacjami; W moim przypadku wybór padł na zupełnie odmienne rozwiązanie. W momentach, w których było mi najciężej, czułem się najgorzej i nie miałem ani siły, ani ochoty na robienie czegokolwiek, jeździłem samochodem po Night City. Wsiadałem sobie w samochód albo na motor, odpalałem ulubioną radiostację w grze (link do body heat) i jeździłem po 2-3 godziny między ulicami Night City. Czy był to w dużej mierze eskapizm w najczystszej postaci? Pewnie tak. Było to jednak w tamtym momencie też coś znacznie więcej - możliwość, żeby choć przez chwilę poczuć się dobrze i odetchnąć. Przestrzeń na to, żeby pomyśleć i co najważniejsze, dać sobie czas. W wielu przypadkach bardzo często potrafi to być kluczowy element, żeby zdobyć nową perspektywę, żeby pojawił się przełom, żeby ruszyć z miejsca, w którym nie chcemy się znajdować.
Wiele rzeczy chciałoby się zrobić w życiu od razu. W przypadku wielu z nich jest to niemożliwe. Tak właśnie było wtedy u mnie. Ostatecznie jednak przez to, że nie odpuściłem i dałem sobie jeszcze trochę czasu, mogłem się nauczyć i doświadczyć wielu wspaniałych rzeczy. Te najcięższe chwile, jak abstrakcyjnie by to nie brzmiało, pomogło mi przetrwać jeżdżenie samochodem po Night City.
0 notes
tworzymy · 2 months ago
Text
Całe moje życie to jedna wielka twórczość
Będąc dzieckiem, zawsze lubiłam odgrywać różne scenki, bawić się w teatr i śpiewać. Kiedy żyli moi dziadkowie, każdego wieczoru schodziłam do ich mieszkania, żeby razem z nimi oglądać niemiecki program muzyczny. Byłam zafascynowana tym, z jak wielką pasją i zaangażowaniem ludzie zajmują się muzyką i teatrem oraz ile pracy wkładają w to, aby wszystko było dopracowane do perfekcji. Każdy taki wieczór jeszcze bardziej wzbudzał we mnie chęć zgłębiania tematyki muzycznej.
Od najmłodszych lat kochałam muzykę klasyczną, szczególnie dźwięki instrumentów smyczkowych. Każdy ich ton wywoływał u mnie dreszcze i potęgował fascynację. Gdy dowiedziałam się, że w pobliskim domu kultury jest nauczyciel gry na skrzypcach, długo nie czekałam – po rozmowie z mamą postanowiłam zapisać się na lekcje. Niestety, nauczyciel stwierdził, że gra na skrzypcach nie jest dla mnie z powodu niesprawnego palca (w dzieciństwie straciłam jego fragment w wypadku). Jednak później okazało się, że prawa dłoń, którą trzyma się smyczek, nie wymaga pełnej sprawności tego palca.
Nie poddałam się. Moja determinacja była tak silna, że przygotowałam się do egzaminu do szkoły muzycznej. Miałam wtedy 10 lat. Niestety, nie udało mi się – byli młodsi i lepsi. Świat mi się zawalił, a ja chciałam odpuścić. Moi rodzice, widząc moje rozczarowanie, zapisali mnie do szkoły muzycznej w ramach ogniska artystycznego na sześcioletni cykl nauczania. Dla osób, które nie wiedzą – różnica polega na tym, że w pełnej szkole muzycznej uczymy się nie tylko gry na instrumencie, ale też teorii muzyki, czytania nut i nazewnictwa, co jest kluczowe dla profesjonalnego rozwoju.
Pierwsze trzy lata były testem mojej cierpliwości. Fałsze, krzyki rodzeństwa, które prosiło, żebym się uciszyła, trudności w odczytywaniu nut oraz stres podczas występów publicznych towarzyszyły mi na każdym kroku. Człowiek młody myśli, że od razu będzie grał jak Vanessa-Mae, ale rzeczywistość wymaga ciężkiej pracy i cierpliwości. Mimo że miałam utrudnioną naukę, ponieważ sama musiałam opanować teorię muzyczną (chodziłam tylko na lekcje gry na skrzypcach), nie poddałam się. W późniejszym czasie zostało to docenione przez mojego nauczyciela. Po rozmowie z dyrektorem dostałam możliwość uczestniczenia w lekcjach teorii z innymi uczniami. Nastąpiło to dopiero w trzeciej klasie, ale mimo to byłam bardzo wdzięczna za tę szansę.
W końcu ukończyłam sześć lat nauki. Byłam z siebie dumna, a moi rodzice za każdym razem pokazywali, jak bardzo są ze mnie dumni. Mój świętej pamięci dziadek bardzo doceniał moją grę – za każdym razem się wzruszał i chwalił każdy mój postęp. Babcia natomiast zawsze z niecierpliwością czekała na wspólne kolędowanie. Kiedy ja grałam, ona cudownie śpiewała.
Do dziś gram na skrzypcach, śpiewam, a niedawno zaczęłam uczyć się gry na ukulele. Moją twórczość wykorzystuję na co dzień w pracy w żłobku, gdzie codziennie po śniadaniu gram i śpiewam dla dzieci. Piszę też piosenki, ale brakuje mi odwagi, aby je zaprezentować. Wciąż zmagam się z niską samooceną i obawą przed krytyką.
Twórczość wykorzystuję również w okresie świąt Bożego Narodzenia, kiedy odwiedzam grupy w żłobku oraz grupy przedszkolne i gram kolędy. W gronie rodzinnym także kolędujemy przy choince.
Drugim aspektem mojej twórczości jest sport – bieganie, które pomaga mi radzić sobie z trudnościami codziennego życia. Dzięki bieganiu wyciszam się, porządkuję myśli i sprawdzam swoją determinację. Jak napisał Haruki Murakami: "Biegnąc, nic nie robię, tylko biegnę. Zasadniczo biegnę w pustce. (...) W ludzkim umyśle nie może istnieć całkowita pustka."
Razem z mężem uczestniczymy w różnych imprezach charytatywnych, podejmujemy sportowe wyzwania i aktywnie spędzamy czas z dziećmi. Wspólnie tworzymy muzykę – mąż gra na gitarze, ja na skrzypcach, a córki czasem dołączają: jedna gra na fortepianie, druga śpiewa.
Twórczość muzyczna i sportowa daje mi ogromną satysfakcję oraz możliwość samorealizacji, a także sprawdzenia siebie w dążeniu do określonych celów.
Uważam, że całe moje życie to jedna wielka twórczość. Każdy człowiek, nawet nieświadomie, coś tworzy. Moim największym dziełem jest jednak moja rodzina – cudowne, charakterne córki oraz wspaniały, wspierający i kochający mąż. Rodzina jest dla mnie najważniejsza i dzięki niej walczę ze swoimi słabościami i niską samooceną, bo wiem, że oni widzą we mnie coś więcej, niż ja sama w sobie. Na koniec chcę dodać, że wiara w siebie potrafi czynić cuda. Jeśli mamy wokół siebie ludzi, którzy nas wspierają i doceniają, wszystko nabiera większego sensu. Moja twórczość, zarówno muzyczna, jak i sportowa, mogła się rozwijać dzięki ogromnemu wsparciu rodziny – począwszy od rodziców, dziadków, rodzeństwa, aż po córki, męża i jego rodzinę.
1 note · View note
tworzymy · 2 months ago
Text
To prawdopodobnie się komuś nie spodoba
Zazwyczaj robię rzeczy, które wiem, że komuś się spodobają. Samo w sobie może nie jest to złe, ale jeśli prawdopodobieństwo podobania się komuś musi być na odpowiednim poziomie, abym podjął się danej aktywności, to znaczy, że nie podejmuję się wszystkiego, do czego mnie ciągnie… i mam wrażenie, że jest tego coraz więcej.
“Prawdopodobieństwo podobania się komuś” stało się w moim życiu filtrem, przez który przepuszczane jest każde potencjalne zachowanie, wypowiedź, a czasem mam wrażenie, że nawet myśli. Zanim coś zrobię, to analizuję, czy mojej partnerce się to spodoba, mojemu przełożonemu w pracy czy też współlokatorom, przyjaciołom, potencjalnym odbiorcom, itd. Zanim coś wypowiem, to myślę, jak to skonstruować, jak ułożyć, by zabrzmieć mądrze, przypadkiem nikogo nie obrazić i zrobić to jak najbardziej dyplomatycznie. Gdy myślę, to i przy tym meta-zastanawiam się, czy przypadkiem nie zbyt pesymistycznie i czy na przykład nie nastawia mnie to względem kogoś lub czegoś negatywnie. W końcu wszystko musi się komuś spodobać i odpowiadać jakimś – najlepiej cudzym – kryteriom, prawda?
Od 12. roku życia “tworzę” muzykę. Dzisiaj jednak często piszę to już w cudzysłowie lub nie wspominam o tym wcale, ponieważ bardzo rzadko faktycznie to robię. Boli mnie to. Pragnę tworzyć i to nie tylko muzykę, choć to ona zawsze stanowiła rdzeń mojej twórczości. Pragnę tego, odczuwam silną potrzebę i gdy już coś tworzę, to odczuwam szczęście, jakiego nie dostarcza mi nic innego. Mimo to nie tworzę… i jestem pewny, że w dużej mierze odpowiedzialne jest za to przekonanie o niskim prawdopodobieństwie, że komuś się to spodoba.
Kiedyś mnie to nie interesowało, kiedyś nie zwracałem na to uwagi, nie byłem świadomy możliwości takiego analizowania swoich zachowań. W trzeciej klasie gimnazjum nawet nie zdałem z muzyki, co zasługuje na swój własny tekst, ale tutaj wspominam o tym, by pokazać jak bardzo nie dbałem o to, czy komuś się moje zachowanie spodoba. Poświęciłem się wtedy sobie, swojemu zdrowiu psychicznemu i twórczości, nie chodząc do szkoły tyle, ile powinienem, by zdać. Wiedziałem jednak, że to, co robię jest ważne i niezależnie od wszystkiego, że jest to dla mnie dobre. Może i było to ogólnie słabe czy nawet złe, mój świat mógł się przez to zawalić, a ja mogłem na tym ucierpieć, coś stracić. Myślałem tak nawet w tamtym czasie i bałem się tego, ale w ostateczności było całkowicie inaczej – było lepiej i wierzę, że do dziś jest dzięki temu lepiej.
Dzisiaj moja świadomość świata zewnętrznego i wewnętrznego jest znacznie większa niż wtedy. Jestem świadomy na przykład tego, że twórczość pozwala mi wyrażać siebie, rozładowywać napięcie emocjonalne, odkrywać i rozumieć swoje wnętrze oraz dbać o relację ze sobą; Pozwala mi też na komunikację z innymi, ćwiczenie autentyczności, przekazywanie ludziom ważnych moim zdaniem treści i wiele więcej. Dzisiaj potrafię to wszystko wypisać, nazwać, określić, a kiedyś to wszystko po prostu czułem. Nawet jeśli nieświadomie, to wiedziałem o tym i czerpałem z tego. Dzisiaj natomiast jestem świadomy, ale zdecydowanie już tyle z tego nie czerpię. Już nie potrafię.
Nie uważam, by świadomość była czymś złym, ale czuję czasem, że trochę mnie blokuje – odbiera aktywnościom magii, ostatecznej mocy sprawczej. Gdy zaczynałem rozumieć na czym polega korekcja czy kompresja dźwięku, czym różni się pogłos od echa itd., to produkcja muzyki stopniowo przestawała być dla mnie procesem twórczym. Zaczynała być czymś technicznym, naukowym wręcz – zdecydowanie nie magicznym. Pojawiły się jakieś kryteria, “dobre i złe” sposoby produkcji, a wraz z nimi poczucie, że wszystko ma swoje prawdopodobieństwo podobania się… innym. Przestało liczyć się to, co ja czuję, co mi daje satysfakcję, co dla mnie jest dobre i mam wrażenie, że dotyka to większości z nas i w pewnym sensie na tym polega dorastanie i dorosłe życie.
Chciałoby się powiedzieć “do dupy z takim życiem”, ale co sobie ludzie pomyślą? Na pewno się to komuś nie spodoba... Prawdopodobnie nie spodobałby się moim dawnym nauczycielom. Szkoła jest swoją drogą miejscem, w którym nasza podmiotowość, indywidualność, kreatywność i to jakimi autentycznie jesteśmy bardzo szybko zanika, będąc sprowadzanym do nieadekwatnej, bo i zmyślonej “średniej”. Nauka, rozwój i życie ogółem tracą szybko swoją magię. Wszystko staje się obowiązkiem, wszystko oraz wszyscy muszą się czemuś podporządkować, wszystko jest oceniane i wszystko musi się komuś spodobać – nasze odpowiedzi, rysunki, zachowanie, a do tego nawet ubranie, wyraz twarzy czy rodzice, gdy także i dzieci zaczynają bawić się w to jakże dorosłe ocenianie innych, wytykanie inności i tego, co im się nie podoba.
Jako psycholog wiem dziś bardzo dobrze, jak społeczeństwo (szkoła to tylko przykładowy kontekst, ale dzieje się to wszędzie i na każdym kroku) wywiera wpływ na to jacy jesteśmy i chcemy być. Najpierw jesteśmy dopasowywani do wspomnianej zmyślonej “średniej” w procesach wychowania i edukacji, a później nauczeni już jak to robić, sami nieświadomie dopasowujemy się do tego, co w naszych oczach mieni się jako standardowe, normalne i typowe. Instagram i tiktok swoją drogą wcale tego nie ukazują, ale w naszych umysłach średnia nie raz właśnie tak wygląda.
Jak już wspomniałem, niestety jestem psychologiem. Niestety, ponieważ względnie łatwo mi znaleźć wyjaśnienie na wszystko, co ludzkie i zrozumieć siebie czy innych lub też racjonalizować i intelektualizować różne zdarzenia. Łatwo mi zauważyć na przykład, że zostałem nauczony niskiego poczucia własnej wartości, o którym tu piszę. Łatwo mi też określić sens swojego życia, ale jednocześnie bardzo ciężko jest mi czerpać z tej wiedzy i świadomości. Wszystko przy wzroście wiedzy i świadomości stało się bowiem takie techniczne, naukowe i chłodne, pozbyte jakiegokolwiek ducha, uczuć i magii.
Świadomość w obszarze psychologii to moim zdaniem coś bardzo ważnego, ale jednocześnie też coś, co potrafi odbierać radość z życia, dotykając go znacznie obszerniej niż chociażby wspomniana produkcja muzyki. Oczywiście i na to psychologia znajduje wiele odpowiedzi i rad. Jest to jednak w moich oczach pewne błędne koło świadomości, zdobywania wiedzy i uczenia się, gdzie im więcej wiemy, tym więcej wiemy, że nie wiemy i tym więcej w nas niepewności i łatwiej jest się zgubić. Cudownie, prawda?
“Prawdopodobieństwo podobania się komuś” tego, co robimy, mówimy i myślimy oraz wynikające z tego bariery, wewnętrzne ograniczenia własnych możliwości to w moim odczuciu duże zło, i to takie, które potencjalnie tkwi w każdym z nas. Zdobywanie wiedzy i rozwój własnej świadomości są natomiast czymś moim zdaniem dobrym, jednak jak już wskazałem również ryzykownym. Świadomość, którą powinniśmy bowiem poszerzać, to głównie ta o nas samych. Między innymi o naszych myślach, uczuciach, wartościach, preferencjach, talentach, marzeniach i to własnych, a nie tych nadanych nam przez innych czy “pobranych” nieświadomie ze społeczeństwa.
Prawdopodobieństwo, że komuś się coś spodoba powinniśmy według mnie starać się zmieniać na pewność tego, że coś spodoba się nam samym. Dobrze jest czuć, że to, co robimy jest ważne i niezależnie od wszystkiego wiedzieć, że jest dla nas dobre.
youtube
Dupa :)
0 notes
tworzymy · 2 months ago
Text
Każdy z nas ma w sobie potencjał do zmieniania świata na lepsze
Jestem osobą pełną pasji i zaangażowania w życie społeczne mojej wsi.
Moje działania zawsze były ukierunkowane na integrację mieszkańców, rozwój lokalnej społeczności oraz wspieranie edukacji i kultury. Przez lata miałam zaszczyt pełnić różne role, które pozwoliły mi wpływać na życie moich sąsiadów i przyczyniać się do tworzenia lepszej rzeczywistości dla nas wszystkich.
Aktualnie jestem radną wsi, co daje mi możliwość wpływania na podejmowanie decyzji istotnych dla naszej lokalnej społeczności. Dzięki wcześniejszej pracy jako sołtys nauczyłam się słuchać i rozumieć ich potrzeby. To doświadczenie pozwoliło mi zainicjować szereg projektów, które przyczyniły się do integracji i aktywizacji mieszkańców.
Jednym z moich najważniejszych osiągnięć jest stworzenie projektu „ Wehikuł czasu”. To inicjatywa, dzięki której odkrywaliśmy najstarsze legendy, starocie oraz zapomniane historie naszej wsi. Dzięki wspólnemu wysiłkowi udało nam się stworzyć niepowtarzalne wydarzenie, w którym brały udział wszystkie pokolenia – od seniorów, którzy dzielili się swoimi wspomnieniami, po dzieci, które z fascynacją poznawały lokalną historię. Projekt ten stał się nie tylko okazją do edukacji, ale także do wzmocnienia więzi między mieszkańcami.
Kolejnym ważnym projektem, który miałam przyjemność zrealizować, było założenie świetlicy wiejskiej. Była to inicjatywa, której celem było stworzenie miejsca, gdzie mieszkańcy mogą spędzić czas w sposób wartościowy i kreatywny. Dziś świetlica tętni życiem – odbywają się w niej zajęcia animacyjne, plastyczne, ruchowe dla dzieci, a dla dorosłych organizowana jest gimnastyka i różne warsztaty tematyczne.
Sama prowadzę również zajęcia jogi, co pozwala mi łączyć moją pasję z możliwością wspierania zdrowia i dobrego samopoczucia mieszkańców.
Na co dzień pracuję w domu kultury, gdzie pełnię rolę opiekuna półkolonii i organizatora różnych wydarzeń kulturalnych oraz warsztatów tematycznych. Moja praca obejmuje również przygotowanie programów, jak i bezpośrednią pracę z dziećmi i młodzieżą.
To właśnie kontakt z młodymi ludźmi daje mi największą satysfakcję i motywuje mnie do ciągłego rozwijania swoich umiejętności.
Jestem szczęśliwą mamą dwóch córek, które są moim największym źródłem radości i inspiracji. Wspólnie spędzamy czas, starając się odkrywać nowe pasje i czerpać z życia to, co najlepsze. Moim celem jako matki jest pokazanie im, że warto działać dla innych, angażować się w sprawy społeczności i być otwartym na ludzi.
Wierzę, że każdy z nas ma w sobie potencjał do zmieniania świata na lepsze – wystarczy tylko odwaga i chęć działania. Ja sama staram się być przykładem, że nawet w niewielkiej społeczności można robić rzeczy wielkie i wyjątkowe.
0 notes
tworzymy · 2 months ago
Text
Mogę „rozwinąć skrzydła”... muszę chociaż spróbować
Będąc jeszcze w szkole podstawowej marzyłam, by w przyszłości móc pracować z dziećmi, już wtedy bardzo lubiłam pomagać innym przy podstawowych czynnościach związanych z nimi. Uwielbiałam spędzać z nimi wolny czas, a one bardzo lgnęły do mnie.
Wybierając szkołę średnią chciałam iść w kierunku pedagogiki, aby móc zajmować się nią zawodowo. Niestety moje plany nie powiodły się ponieważ nie dostałam się do szkoły, w której mogłam uczyć się tego kierunku. Wtedy zdecydowałam, bardziej z przymusu niż z chęci, na zupełnie inną ściężkę rozwoju. Ostatecznnie wybrałam kierunek ,,grafik komputerowy”. W szkole, w której utworzyli ten kierunek, pokazali na dniach otwartych jakie można wykonać fantastyczne prace.  Chciałam poznawać nowe techniki różnych prac graficznych i postanowiłam spróbować swoich sił w tej dziedzinie. Z racji, że zawsze radziłam sobie z obsługą komputerów stwierdziłam że dam radę. Mam też brata, który bardzo dobrze obsługuje komputer wraz z różnymi programami, więc wiedziałam, że w każdej sprawie związanymi z nimi mogę na niego liczyć.
W trakcie nauki na tym kierunku zrozumiałam, że nie jest to moja droga, którą pragnę podążać. Jednak po namowach rodziców i ich wsparciu, wierzyłam że dam sobie radę.. Niestety później zaczęły się problemy, musieliśmy przystępować do egzaminów z przedmiotów zawodowych i zaczynały się kłopoty, by zaliczyć te egzaminy. Lecz nie poddałam się i zaczęłam więcej czasu poświęcać na rozwiązywanie przykładowych testów by sprawdzić swoją wiedzę. Z dnia na dzień testy rozwiązywałam coraz to lepiej,  lecz jeszcze nie na takim poziomie, by zaliczyć te egzaminy.Miałam wtedy chwilę zwątpienia i chciałam się poddać, wtedy nauczyciele powiedzieli że teraz muszę walczyć, skoro zaszłam już tak daleko. Dzięki wsparciu wielu ludzi udało zdać mi się kolejne egzaminy, a co było w tym najlepsze? Ostatni egzamin praktyczny zdałam na 100%, sama długo nie dowierzałam że udało mi się to osiągnąć. Wtedy byłam bardzo szczęśliwa że kończę Technikum z certyfikatem „Technik grafiki i poligrafii cyfrowej”, co nie było łatwym zadaniem. Jak radziłam sobie z komputerami, czy kreatywnością, to o wiele ciężej było zdać te egzaminy, ale dzięki mojej determinacji udało się zdać je i uzyskać tytuł technika.
Niestety technikum skończyłam bez zdanej matury, bo wtedy jeszcze twierdziłam, że nie potrzebuje tego, by znaleźć pracę. Faktycznie- matura nie była potrzeba w mojej pracy. Najpierw zaczęłam pracować na umowę zlecenie jako sprzedawca na „Orlenie”. Później jednak stwierdziłam, że potrzebuje pracy stałej więc złożyłam dokumenty na stanowisko Sprzedawca-kasjer w „Biedronce”. Na rekrutacji zaproponowano mi stanowisko Starszy sprzedawca-kasjer, które wiązało się z prowadzeniem  zmian i przyjmowaniem dostaw. Troszeczkę wystraszyłam się nadmiaru obowiązków, ponieważ nigdy nie miałam wcześniej tak odpowiedzialnego stanowiska.
Niestety po kilku miesiącach pracy czułam się bardzo przytłoczona dużą ilością obowiązków. Zaczęły się pojawiać problemy zdrowotne przez stres związany z pracą, miałam problemy ze snem. Postanowiłam, że potrzebuję zmian, ponieważ odbijało się to na mojej psychice.
Byłam młoda i wiedziałam, że uda mi się na pewno znaleźć spokojniejszą pracę. Mama namówiła mnie do złożenia CV do pobliskiego przedszkola. Wierzyła, że uda mi się dostać posadę jako pomoc nauczyciela. Zostałam zaproszona na rozmowę rekrutacyjną, gdzie oznajmiono mi że dostanę tą pracę, jednak muszę ukończyć specjalne kursy, ponieważ wtedy byłam po kursie „Opiekun żłobka lub klubu dziecięcego”. Niestety nie miałam za wiele czasu na zrobienie kursu stacjonarnie więc zdecydowałam się zrobić go online.
Udało się ukończyć kurs przed rozpoczęciem roku przedszkolnego i z dokumentem „Pomoc nauczyciela przedszkola” zaczęłam pracę w przedszkolu. Było to dla mnie wyzwaniem i jednoczesnym spełnieniem, gdyż moim marzeniem była praca w żłobku przy trochę mniejszych dzieciach. Szybko przekonałam się że praca w przedszkolu jest o wiele fajniejsza i bardziej mogę „rozwinąć skrzydła”. W pracy mam bardzo uprzejme i pomocne grono pracowników, przy których mogę jeszcze bardziej się rozwijać i poznawać pracę nauczyciela w różnych grupach. Do bycia nauczycielem blokowało mnie to, że niestety nie miałam matury, lecz dzięki przełożonemu który bardzo długo namawiał mnie do poprawy, zapisałam się na egzamin poprawkowy. Zaczęłam uczęszczać na korepetycje, ponieważ wiedziałam, że po 3 lat przerwy od szkoły średniej ciężko będzie przygotować mi się samej. Moja korepetytorka okazała się dobrą „nauczycielką” ale również koleżanką z którą rozmawiałam o wszystkim. W sesji majowej nie udało się poprawić matury. Podłamałam się. Moi bliscy powtarzali, że skoro zaszłam tak daleko, nie mogę się poddać i na sesji sierpniowej na pewno uda mi się zdać. Postanowiłam dać sobie szansę i podeszłam do egzaminu w sierpniu. Wychodząc z egzaminu załamałam się, byłam wtedy przekonana, że znowu nie zdam.
Za kilka godzin wyjeżdżałam na urlop i chciałam myśleć o pozytywnych rzeczach, o  odpoczynku, którego tak bardzo potrzebowałam. Po urlopie przyszedł czas na wyniki, wchodząc na stronę internetową wiedziałam, że nie udało się zdać. Nagle na ekranie ukazały się wyniki, nie dowierzałam że były pozytywne. Byłam przeszczęśliwa, że udało mi się zdać maturę. Pochwaliłam się najbliższym oraz przełożonemu. Byli ze mnie dumni i cieszyli się moim szczęściem, wtedy padły także słowa „To teraz idziesz na studia”, „Będziesz naszą studentką”. Przeraziłam się. Czułam strach, że nie dam sobie rady na studiach, ale wtedy wiedziałam, że muszę chociaż spróbować. Zapisałam się na studia na kierunku „Pedagogika przedszkolna i wczesnoszkolna” a w między czasie również na „Pedagogikę specjalną”...
[edit]
Niestety niedługo później zachorowała mi babcia, lekarze mówili że jest ciężko i że mamy ją odwiedzać jak najczęściej bo nie wiadomo ile zostało jej życia. Byłam przerażona i nie dopuszczałam do siebie tej myśli że mogłoby jej zabraknąć. Wizyty w szpitalu były bardzo ciężkie, cały czas płakałam jak na nią patrzyłam. Mówiłam babci że musi walczyć, że ją kochamy i jej potrzebujemy. Babcia po tygodniu wróciła do domu, wierzyliśmy że teraz będzie tylko lepiej i też tak wyglądało. Po tygodniowym pobycie w domu miała udać się na 6 tygodni rehabilitacji. Jednak w dzień wyjazdu babci stan zdrowia się pogorszył i wezwaliśmy pogotowie. Robili jej wiele badań lecz niestety długo nie było wiadomo co się dzieje. Rano szykując się do pracy otrzymałam telefon od mamy że ma dla mnie smutną wiadomość, mówiłam jej że nie, lecz mama powiedziała że babcia zmarła. Zalałam się łzami, od razu chciałam jechać ją zobaczyć, ale okazało się że niestety nie jest to możliwe.
Pojechałam do pracy ale nie umiałam udawać że jest dobrze, gdy ktoś zapytał co się stało że jestem smutna zaczynałam płakać. Zostałam zwolniona do domu żebym mogła spędzić czas z rodziną. Był to dla mnie jak i całej mojej rodziny bardzo ciężki czas, starałam się nie pokazywać wszystkim jak bardzo cierpię, wolałam płakać w samotności by nie ranić innych. Czułam się bezsilna i stwierdziłam że te studia nie były dobrym pomysłem, że to nie jest czas na to. Chciałam zrezygnować, jednak rodzice przekonali mnie żebym nie rezygnowała, że dam sobie radę a oni mi zawsze pomogą na tyle ile będą umieć. Postanowiłam wtedy, że się nie poddam i będę walczyć do końca. Żeby moja babcia była ze mnie dumna tam do góry i wierzę że patrzy na mnie i cieszy się że się nie poddałam. Wiem że była ze mnie dumna jak zdałam maturę i zdecydowałam się na studia. Dla niej chce ukończyć te studia i uzyskać tytuł Magistra. A co dalej? To się jeszcze okaże.
0 notes
tworzymy · 2 months ago
Text
Moje największe dzieło
W swoim życiu nie tworzyłam zbyt wiele do tego co było mi narzucane tworzyć. Laurki na dzień matki czy świąteczne łańcuchy zdobiące szkolną świąteczną choinkę. Często bywa jednak tak, że człowiek tworzy najwięcej kiedy targają nim emocje. Zawód miłosny, śmierć bliskiej osoby. Człowiek tworzy coś kiedy nadchodzi potrzeba wyrażenia tego co dzieje się w środku, bo kiedy jest tam tak wiele to się przelewa, wychodzi na powierzchnię i pokazuje się nam jako powieść, jako obraz, jako utwór piosenka i wiele innych rzeczy na które przekładamy nasze własne Ja.
I w pewnym momencie mojego życia i mnie dopadła taka chwila. Taki czas za mgłą, taki w cieniu i taki o którym już nie chciałabym pamiętać. Była to chwila niewyobrażalnego smutku, złości, niezrozumienia oraz w moim odczuciu  najgorszej emocji - bezsilności.
Wtedy jako 11-12 letni młody człowiek stałam w obliczu walki. Każdego dnia wstawałam,  szłam na wojnę, cierpiałam, przegrywałam i wracałam by kolejnego dnia znowu zatoczyć to koło.  Wołałam o pomoc, na początku głośno, potem coraz ciszej, a w ostatniej fazie nie mówiłam już wcale. Nikt nie słyszał lub nie chciał mnie usłyszeć.
I właśnie w tym momencie pojawiła się kartka papieru. Myślę, że to tylko z braku innych opcji. Na niej pojawiły się słowa. Straszne słowa. Słowa i zdania  i rymy. Na pewno nie składne, niedoskonałe, ale moje. Mój był też papier, zawsze mokry od łez. Zaczęłam pisać jak w amoku, jak w szale, bez opamiętania o tym co mnie boli, jaka jestem w tej chwili , czego nie mogę znieść, czego nie rozumiem, zadawałam pytania, ale nigdy nie odważyłam się na nie odpowiedzieć lub szukać odpowiedzi. Pytałam dlaczego moja mama jest taka obojętna, taka bierna wobec krzywdy swojego dziecka, pisałam i prosiłam, w sumie nawet nie wiem kogo, chyba jakiś wymyślonych Bogów. Prosiłam o ochronę dla brata bo ja nie mogłam go obronić. Moimi mieczami były tylko słowa na skrawku kartki wyrwanej ze szkolnego zeszytu.
Przeklinałam i nienawidziłam, tak jak chciałam. Na kartce mogłam wszystko. Chciałam bić, wrzeszczeć, kopać i rozszarpać wszystko co jest dokoła ale nie mogłam bo za to czekała mnie kara. A więc kartki chowałam głęboko w najciemniejszych szczelinach tego zimnego, obrzydliwego domu a słowa były zawsze ze mną na końcu języka, jak agresywny pies którego powstrzymuje silna smycz pana.  Miałam wtedy takiego Pana.  Jako dziecko pisałam;
"Biała  chusta w błocie to ja "
"Nie dociera do mnie promień słońca , usycham"
"Mam wykupione miejsce na cmentarzu"
" Przegrywam suche wargi, ściskam pięści, paznokcie wbite w ciało, dłoń barwi się czerwienią"
"Powietrze którym oddycham smakuje trucizną"
"Czuje pieczenie w gardle , krzyczę z całych sił, ręce mam przygnieciecie do ziemi. Nie boje się już ,znam to dobrze "
Do teraz te słowa mnie przerażają. Nie otwieram już tamtych zeszytów, nie chce pamiętać nie chce sobie przypominać. Dziś robi mi się od nich niedobrze.
Teraz jestem dorosła mam swoją rodzinę i jestem szczęśliwa. Nie tworze już nic. Bo o moim szczęściu mogę mówić każdemu a oni mnie słuchają. O szczęściu łatwo jest mówić. Jakże mam teraz dobrze prawda? 
W tych szczęśliwych latach moją twórczością są moje dzieci. Bo to ja tworze to jakie będą. Czy będą wrażliwe na krzywdę drugiego człowieka? Czy będą  umieli otaczać się dobrymi ludźmi? Czy będą pewni siebie?  Czy poradzą sobie kiedy w ich życiu pojawi się największa trudność? Będą umieli poprosić o pomoc? To wszystko zależy od tego jak je wychowam i jakie dam im podwaliny na to trudne dorosłe życie. A ocenić to dzieło będzie można dopiero na kilka lat. Jest ciągle w trakcie tworzenia. Jedno wiem na pewno, to będzie moje największe dzieło .
2 notes · View notes