#więzień
Explore tagged Tumblr posts
zmorem-jest · 10 months ago
Text
Człowiek rodzi się wolny, a wszędzie jest skuty łańcuchami.
Ballada ptaków i węży
6 notes · View notes
zaczytanaksiezniczka-x · 1 year ago
Text
„Więzień, który stracił całą wiarę w przyszłość – w swoją przyszłość – był skazany na zagładę. Wraz z utratą wiary w przyszłość tracił jednocześnie swoją duchową orientację. Rezygnując z walki o samego siebie, popadał w psychiczną i fizyczną ruinę.”
~Victor Frankl
4 notes · View notes
olaaa-nn · 2 years ago
Text
Tumblr media
3 notes · View notes
motylekjulaa · 7 months ago
Text
04.04.2024
Zjedzone : 440 kcal
Spalone : 350 kcal
Waga : ?? Kg
Co zjadłam : jabłko,pół riso vaniliowe,kawałek bułki+kawa z mlekiem
Wstałam o 11 i byłam przekonana ,że jest 7 ale naszczęście była 11,wypiłam dużo wody bo miałam sucho w gardle a później mi się przypomniało,że miałam się zważyć ;-; Wkurzyłam się ale już trudno,jutro się zważe pewnie będzie gdzieś około 57 kg bo ZNOWU przytyłam po świętach,jak można być tak ulanym i nadal żreć💀 Nienawidzę siebie i przysięgam,że już schudnę.Mama było w domu do 14 bo na 14 miała pracę,oczywiście rano już zaczęła gadać czy nie zrobić mi śniadanie,oczywiście ,że odmówiłam.Zjadłam przy niej jabłko żeby nie było,że nic nie jem bo nie chce mi się słuchać jej gatki.Zanim poszła do pracy to jeszcze poszła po wodę i coś do jedzenia do sklepu,milion razy mnie pytała czy chce drożdżówkę i powiedziała,że przecież lubię więc czemu nie chce ,odpowiedź jest prosta - nie chce bo nie dość,że ma dużo kcal to sam cukier i tłuszcz plus jestem ulana.Jak już wróciła z zakupów i poszła do pracy to zrobiłam sobie kawę i oglądałam różne edity na tiktoku filmu "Więzień labiryntu",teraz mam mega dużo w dc i nie narzekam😍 Jakoś o 15 zaczęłam ćwiczyć i pojeździłam na rowerku,zrobiłam sobie herbatę i się uczyłam trochę angielskiego.Zjadłam jeszcze pół riso vaniliowego,miałam też w planach jeszcze zjeść owsiankę ale finalnie nie zjadłam bo bym przekroczyła dzisiejszy limit.Mama dzisiaj pracuje do 22 a jutro prawdopodobnie ma wolne,boje się strasznie obiadu,mam nadzieję że będzie nisko kaloryczny albo porostu niestety wyrzucę.Jak coś to zmieniłam tracker.
Chudej nocy motylki 🦋
Tumblr media Tumblr media
26 notes · View notes
myslodsiewniav · 22 days ago
Text
Dostałam opierdol, mam doła i chociaż chcę się bawić i cieszyć, to nie znajduję na to chęci i przestrzeni. Czuję się zagubiona...
14.10.2024
Za mną bardzo stresujący weekend. Bardzo dużo się działo i chociaż trudno mi się do tego przyznać - bo nie chcę by to była prawda - to zauważam, że siadła mi psychika.
Chyba powinnam coś zmienić, bo jest nie najlepiej. Nie jest "źle", ale nie jest najlepiej... W zasadzie od jakiegoś czasu przerabiam, że nie mam bezpieczeństwa i to siada na łeb, idę spać myśląc o jakimś planie na zapewnienie sobie bezpieczeństwa, a pierwsze co robię po wstaniu to kompulsywnie sprawdzam czy już jakiś wczorajszy plan wypalił.
W piątek pojechałam do mamy na urodziny i zostawić pieska na weekend (bo zjazd był). W piątek rano napisałam też do tej miłej pani z uni i miłego pana od załatwiania rzeczy (proponowali, abyśmy pojawili się na uczelni w piątek i rozstawiali nasze stoiska), że będziemy w piątek, pewnie, zaraz po pracy! :D W odpowiedzi dostaliśmy info, że jak po pracy, to nie. To lepiej w sobotę raniuteńko.
No to ok... Szkoda, bo zaplanowaliśmy wszystko tak, żeby po tej pracy cisnąć na uczelnię i wszystko przygotować (mój chłopak z całym zapleczem już do pracy rano pojechał, by prosto po jechać na uni montować). No i tu wychodzi różnica: stacjonarni vs niestacjonarni. Ech...
Więc byłam u mamy i tak siostra jeszcze rzuciła tematem ciężkim - takim do przemyślenia. I dotyczącym strachu - niska pensja, brak pracy, zasiłek dla bezrobotnych itp. No, myślę o tym cały czas, a teraz jeszcze doszedł brak stabilności finansowej po jej stronie i znowu wrócił temat rodziców...
Boję się.
Staję na głowie, zasuwam by było lepiej... a nie jest idealnie...
Wróciłam od mamy, mój partner z pracy, pojechaliśmy na zakupy w Lidlu. OMG nie pamiętaliśmy kiedy ostatni raz byliśmy OBYDWOJE na zakupach w Lidlu. Cieszyliśmy się, jakbyśmy byli co najmniej w wesołym miasteczku xD. Możemy RAZEM przemyśleć zakupy, skonsultować jakie mamy plany czy na co ochotę... No coś, czego w naszym związku nie było od tak dawna. Od kiedy? Od kiedy mamy lękliwego pieska i upierdliwego sąsiada: boimy się zostawiać ją samą w domu, bo może się zaraz skończyć wypowiedzeniem umowy najmu i wylądujemy na bruku, brak bezpieczeństwa mieszkaniowego do tego dojdzie... Kurde. Czuję się jak więzień, wszędzie ograniczenia. Na siłkę nie chodzę z tego samego powodu - ktoś musi być w domu z psem. Albo muszę wyjść z psem. Ech... to jest fajne w większości sytuacji, ale też frustrujące, gdy nie możesz pojechać na powolne, uważne zakupy do Lidla z partnerem. Tylko obydwoje się śpieszmy, a potem, mimo listy, zawsze czegoś brakuje i potem przepłacamy w Żabce lub w Bierze...
Dumaliśmy sobie nad tym rozpakowując zakupy - że w sumie trenujemy z pieskiem i ona już taka lękowa nie jest, jak była. Może można by spróbować ją zostawiać w domu? Ale czujemy taki wewnętrzny sprzeciw - nie chcemy przeżywać tego, co przeżywaliśmy rok temu zimą (szczególnie biorąc pod uwagę, że obecnie bujamy się z bezrobociem): chodzenia do drzwi do drzwi zbierając podpisy od sąsiadów, opowiadając naszą historią, czując się upokorzonymi prosząc ich poświadczenie, że nasz piesek im nie przeszkadza... Zresztą myślę, że drugi raz takiej szansy nie dostalibyśmy od wlecieli mieszkania wynajmujących nam te kilkadziesiąt metrów kwadratowych. A to fajne mieszkanie jest. I tanie jak na metraż w mieście. Nie chcemy stąd się wyprowadzać. Nie wiem czy byłoby nas stać na najem czegoś podobnego, w podobnej lokalizacji - to mieszkanie to był taki traf! Teraz ceny najmu są kooooosmiczne.
A potem poszliśmy na imprezę uczelnianą, taką integracyjną. Fajnie. Bardzo tego potrzebowałam. Baa! Wiedziałam, że potrzebuję się wyskakać, wytańczyć, aby spuścić ten wentyl stresu i niedostatku w którym żyję. Tyle rzeczy nie spina się, ale wciąż próbuję. Czacha mi dymi, biorę na siebie znowu za dużo, ale to się opłaci. Mam nadzieję. Anyway - jak była możliwość zapisów na tą imprezę to się mega ucieszyłam. Impreza zamknięta, tylko dla studentów i kadry, jedno piwo w cenie. Do tego akurat w piątek, kiedy już piesek będzie na psiakajkach u bapsi. A do tego miejsce/klub, gdzie impreza się odbywała mieliśmy dosłownie pod nosem: wyjście tam to żadna wyprawa, ot, kilka minut spacerkiem do domu.
Poszliśmy (po zamknięciu lodówki, zrobieniu makijażu i wypiciu biforka w domu). Szliśmy lekko, wesoło. Mieliśmy zamiar wpaść tam na to piwo, zjeść coś, zatańczyć i przed północą lecieć do domu, bo sokoro świt mieliśmy być na uni by rozłożyć stoisko na event. A poza eventem uczestniczyć w zajęciach zjazdowych (znowu po 13h w sobotę i 8h w niedzielę - męczące to jest).
Tyle, że jakoś mi nie wyszło to odstresowanie się. I niby wiem dlaczego. Ale jestem taka... rozczarowana, że miałam się dobrze bawić, a czułam się jeszcze bardziej odizolowana. I niby wiem, że to głównie dlatego, że byłam 35 letnią kobietą na imprezie zamkniętej dla w większości 20-kilkuletnich studentów... ALE mimo wszystko...
Z moim chłopakiem się super bawiłam. Jak z nim jestem nie myślę o wieku. On też o tym nie myśli. Widzi MNIE, a ja JEGO, jesteśmy więcej niż wiekiem. Zapominamy o tym, że jest między nami różnica wieku. Totalnie. Ale gdy sobie radośnie podeszliśmy do bramki wejściowej, trzymając się za ręce, rozmawiając o Grze o Tron, żartując, wtedy jedna z Pań stojących przy bramce po prostu na mnie NATARŁA. Tak, że musiałam puścić rękę mojego chłopaka i odejść z 3-4 duże kroki w tył. Pani, jakoś w moim wieku, bardzo asertywnie dała znać, że to impreza zamknięta dla studentów mojego uni, że dziś do klubu nie może wejść każdy, że przepraszają, ale tylko studenci mogą wchodzić. Wyjaśniłam, że jestem studentką i to wiem, dlatego tu jestem, jestem wpisana na listę przez formularz online. Na to ta pani, że chce zobaczyć mój dowód - wymieniłam z chłopakiem (który mógł nie niepokojony podejść do stołu przy którym stała druga pani z listą, z opaskami na nadgarstki, z gadżetami z uni) zaskoczone spojrzenia. Zapytałam jej czy legitymacja wystarczy, bo w sumie nie brałam ze sobą dowodu. A ona pyta czy legitymacja naszej uczelni. Na to mój chłopak (miał w portfelu obydwa nasze dokumenty) już podsunął jej pod nos nasze legitymacje, sympatycznie rozładowując atmosferę. Pani się trochę zmieszała i po prostu zeszła mi z drogi. Ja też zmieszana odparłam, że może z nią nawet maile wymieniam, bo nasz zespół będzie pracował przy evencie, który odbywa się kolejnego dnia. Przedstawiłam się, ale Pani jakby nie słyszała, weszła za stół i zaczęła wertować tą listę by sprawdzić czy mój chłopak jest jedną z zapisanych osób. Moje nazwisko wykreśliła inna Pani. Założyła mi bransoletkę, potwierdziła, że mogę wziąć piwo i pa.
Na tamtym etapie uznałam sytuację za dziwną, ale nie wpłynęło to na mój humor na imprezie
Wróciłam do tej sytuacji, gdy kolejnego dnia, około 8 rano spotkałam tą samą Panią na korytarzu uni, ewidentnie koordynowała wydarzeniem. Podbijamy do niej z moją wspólniczką i pytam "Dzień dobry! Organizuję na górze stoisko, zastanawiam się czy może macie dostępne..." ale nim zdążyłam dokończyć Pani znowu skróciła NIEKOMFORTOWO dystans ze mną, przerwała mi "O, dzień dobry!", złapała mnie pod ramię (ale takim mocnym chwytem) i zaczęła ciągnąć w stronę lady pytając rzeczowo "czy odebrała Pani legitymację?". Zgubiłam się. Zaczęłam się zastanawiać czy wczoraj, na tej imprezie mój chłopak zostawiał legitymacje w zastawie za wejściówkę do klubu? Zapytałam "chyba nie rozumiem", a Pani dalej mnie ciągnąc korytarzem (moja wspólniczka równie zszokowana co ja po prostu dreptała za mną kuląc się) i wyjaśnia mi, że pamięta mnie z wczorajszej imprezy, że pierwszoroczniacy powinni odebrać legitymacje i ona mi w tym pomoże, bo jestem na pierwszym roku, nie? O FUCK. Wyrwałam się jej, wyjaśniłam, że jestem na drugim roku, że myślałam, że nawiązała do sytuacji w klubie, i jeszcze raz się przedstawiłam, wyjaśniłam co robię, kim jestem i że mailowałam z panią koordynatorką taką-a-taką, że mamy stoisko tam-a-tam, że teraz widzimy, że przydałoby się to-i-to. I co? Okazało się, że ta pani to jest TA PANI z którą wymieniam maile od września. Ta, która była taka pomocna i super, a która... chyba mnie nie lubi.
Nie wiem czy to całe okoliczności spotkania, dość niekomfortowe nieporozumienie czy po prostu ja mam tak mało uroku osobistego, że cokolwiek bym nie robiła to jestem odpychająca...
Przejęłam się tym bardzo, bo naprawdę do tej pani żywiłam masę pozytywnych emocji. Dużo wdzięczności i ciepła. Ale gdy poznałyśmy się na żywo, a ona "odkryła", że nie wiem sama co? Że jestem po 30-stce? Że jestem dorosłą kobietą? Że jestem zorganizowana? Że nie jestem dostępna w godzinach mojej i jej pracy (nagrywanie rolek i montowanie stanowisk o 11 nie wchodzi w grę w przypadku nikogo z naszego zespołu - wszyscy niestacjonarni). Nie wiem... Miałam od niej vibe irytacji. Być może dodatkowo spowodowany tym, że ta (bo to mi powiedziała sama, w small talku, gdy już ze sprzętem szłyśmy we trzy po schodach) impreza integracyjna skończyła się o 3 nocy, a ona musiała być na niej do końca, a potem od 7 na evencie. Może to nie irytacja mną, a po prostu zmęczenie?
Nie wiem.
Wracając do samej imprezy - jakiś chłopiec (tak wyglądał) powiedział mi "dzień dobry". Na terenie klubu i ogrodu było tak, jak zakładałam, sporo ludzi w wieku 30+, nowi studenci. I szybciutko łączyli się w grupki. Do mnie zaczął podbijać jakiś typ, gdy mój narzeczony poszedł po to darmowe piwo i popkorn dla nas. xD Było to zabawne. Mniej zabawne było, gdy sobie randeczkowaliśmy w ogrodzie i CO CHWILĘ dziewczyny obczajały mojego narzeczonego. Byłam zazdrosna, bez kitu i to mnie bawiło. I też satysfakcję miałam z tego, że on w ogóle nie zwracał na to uwagii. 🥰 W pewnym momencie zrobiło się zimno, więc dosiedliśmy się do ogniska. Siedziała tam już duża grupa. W pewnym momencie jedna z dziewczyn zapytała czy może nam wszystkim zrobić zdjęcie jak wyciągamy ręce nad ogniskiem. Ok, sure! I tak zaczęła się rozmowa. Było miło, fajnie się rozmawiało. Okazało się, że mamy podobne zainteresowania, wymienialiśmy na luzie spostrzeżenia, gdy nagle ta dziewczyna zapytała "Ale ty tu chyba nie studiujesz nie? Coś już skończyłaś, prawda?". Powiedziałam, że owszem, studiuję, ktoś inny się oburzył "a jakby tu weszła, gdyby nie studiowała na naszej uczelni?", ktoś jeszcze inny "co to za pytanie?". Na to laska ciśnie dalej, że w sumie nie pomyślała o tym, że nie wpuszczają tu nikogo spoza uczelni, ale chce wiedzieć jaki mam już tytuł naukowy. Na to ja, że studiuję na II roku - zawstydzona trochę, jednocześnie czując, że pojawia się napięcie, że jestem obserwowana przez jakichś 20 obych ludzi siedzących wokół ogniska na leżaczkach. A laska dalej docieka czy mam już licencjat czy inżynierkę. W końcu przyznałam, że nie mam, że teraz robię i nie chcę o tym rozmawiać (gdy zapytała mnie co się stało, że wcześniej w swoim życiu nie zrobiłam, ani licencjatu, ani inżynierki).
Po pierwsze poczułam się zawstydzona publicznie, tym, że nie mam wyższego wykształcenia. Po drugie sama myśl, że miałabym opowiadać o najbardziej traumatycznym okresie mojego życia grupie obcych ludzi, których gówno obchodzę i których nie znam, przed którymi po prostu BOJĘ się otworzyć - doprowadziło mnie do stanu bliskiego płaczu. Jakby moje ciało wróciło do tamtego dtrudnego okresu - niby byłam przy ognisku w 2024, a w ciele wszystko się spięło i miało ochotę krzyczeć z bólu istnienia jak 2012. W ogóle SAMA myśl o tym okresie, gdy rzucałam architekturę: myśl o rozpaczy, walce z depresją, o pracy na 2 etaty, o codziennych wizytach w szpitalu u mamy, o wybuchach złości młodszej siostry, o bezsenności... No, humor mi na tej imprezie usiał.
Byłam inna. Nie byłam i nie będę jak reszta studentów. Poczułam się wykluczona. Znowu niedopasowana. Czułam wstyd, że nie pasuję... zawsze z jakiegoś powodu nie pasuję. Szłam tam z myślą, że jestem inna i tego nie zmienię, że to jest część mojej historii, że będę odstawać być może wiekiem, ale dopiero teraz mam środki i możliwości o zawalczenie o siebie i to wystarcza. To jest okay. Jestem dumna z siebie, że tak rozpycham się łokciami i domagam się swojego miejsca. A jednak... w tamtym momencie przy ognisku mimo tego wszystkiego co o sobie wiem i co akceptuję poczułam się straszliwie słaba i samotna. Nieakceptowana i odrzucana mimo prób.
Gdy asertywnie zarysowałam granice mówiąc, że nie chcę o tym rozmawiać zapadła bardzo długa cisza. Laska, która zadawała pytanie oznajmiła tonem empatycznej, rozumiejącej psycholożki, że "To aż takie trudne? W takim razie nie martw się, jak to jest dla ciebie trudne to nie będziemy cię już dziś znowu o to pytać. Okay?", ale już wtedy jej koleżanka, z jakimś takim RIGCZem, albo nie mogąc wytrzymać tego napięcia i jakiegoś takiego pastwienia się nade mną (bo to było takie... jakby ta dziewczyna pytająca nie czytała atmosfery i kontekstu sytuacji... wszyscy przy ognisku milczeli, nawet nikt na mnie nie patrzył poza nią... było przez chwilę BARDZO CIĘŻKO) walnęła sąsiadkę "to nie pytaj, kurwa, już!".
No. Akurat wtedy mojego narzeczonego nie było przy ognisku... chyba mu tego nie opowiedziałam i on chyba nie rozumiał co się ze mną działo potem. Teraz dopiero to widzę. Byłam wstawiona tym piwem - ja praktycznie zrezygnowałam z alkoholu, tylko na jakieś okazje, więc to jedno piwo (plus lampka białego wina wypita jako bifor w domu) już mnie zabujało wtedy.
Inne osoby przy ognisku chciały wrócić do tego tonu sympatycznej rozmowy z początku i zapytały o mój kierunek studiów. Były zaskoczone, że taki "artystyczny" kierunek istnieje na uczelni. Przyznały, że pierwszy raz w ogóle poznały kogoś studiującego ten kierunek (ona wszystkie były z psychologii). Po chwilii ta, która wcześniej drążyła dlaczego taka stara osoba jak ja (nie powiedziałam jej ile mam lat, nic z tych rzeczy) studiuje chciała wiedzieć co studiuje "mój kolega", ten, który stał w tamtym momencie w kolejce po popcorn. Ja spokojnie wyjaśniłam jaki kierunek studiuje i jaki program jutro na evencie realizujemy, też się zachwyciły, że taki "artystyczny kierunek" i że też nie znały dotąd nikogo kto by ten kierunek studiował. I coś padło, nie pamiętam co dokładnie, w jakich słowach. Ale coś, co mnie striggerowało. Generalnie jedna z tych dziewczyn zapytała na którym roku on jest, druga zajarała się, że "wow" (że ostatni rok magisterki wow), a jeszcze inna zwróciła uwagę, że zajebiście jest ubrany i wszystkie odwróciły się by go obczaić, jak stał w tej kolejce. Zirytowałam się. Byłam... czułam się po części poniżona, a po części zdołowana, a po części zazdrosna. I jeszcze zła! To znaczy to jest mój partner, super, że jest na ostatnim roku, że doceniają jego stylówkę, ale zaczęły na wolnym, przy mnie mi faceta obczajać jawnie! Spokojnie, ale nie kryjąc frustracji, wzdychając wyznałam, że "Jesteśmy zaręczeni". Wszystkie typiary odwracające głowę w tył natychmiast zwróciły się w stronę ogniska 😲. A ta, która wcześniej zadawała mi pytania krzyknęła "CO!? Naprawdę!? Ty i on?". Przytaknęłam i zapytałam co w tym dziwnego. Nie odpowiedziała.
Nie wiem na jak starą dla niej wyglądałam?
Dla kontrastu - gdy ja poszłam odebrać darmowe piwo to musiałam wrócić do ogniska, do mojego chłopaka po legitymację studencką 😆, bo pan barman i pani barmanka się uparli, że nie sprzedzą mi alkoholu, bo nie wieżą, że jestem pełnoletnia. 😆
Sytuacja się powtórzyła tego wieczoru drugi raz, w innym miejscu - wyszliśmy z moim partnerem coś zjeść na takiej hali, jak warszawskie Koszyki (Asia <3). Zamówiliśmy taco, a byliśmy tak rozochoceni tym, że MOŻEMY, bo pieska nie ma w domu, że stwierdziliśmy "a co tam, dawaj tequilę". I o ile mój chłopak dostał kieliszek bez przeszkód, to jak zobaczyli dla kogo jest drugi, to pani cofnęła rękę z kieliszkiem pod ladę i domagała się mojego dowodu osobistego. Miłe doświadczenie, nie powiem. xP Szczególnie mając ponad 35 lat xD😆
Potem było... hymmm...
No była dziwna ta impreza, bo gdy mojego narzeczonego nie było padły te dziwne teksty. Było mi cholernie smutno, a bardzo chciałam tego dnia się bawić dobrze, wyskakać. Ale było mi smutno, czułam się odizolowana i samotna, nieakceptowana.
Znowu on przy ognisku dorwał fana samochodów. Ech, bardziej to złożone: chłopak, który rozmawiał ze mną i mieliśmy masę fajnych tematów, weszliśmy w rozmowę, a potem rozmawiał z moim chłopakiem, gdy ja poszłam do ubikacji. Koniec końców mój chłopak tego typa jakby sobie zaanektował. Tak się skupił na rozmowie z tym typem, że zapomniał o całym świecie.
A ja siedziałam milcząco, z tym "przydziałowym" piwem i czułam się taka... obca. Może to mojej głowy wina? Może sama sobie to wkręciłam? Po prostu ta początkowa fajna atmosfera jakoś uleciała, ludzie przy ognisku rozmawiali w grupkach 1+1 z sąsiadami, a ja byłam sama... Położyłam się na leżaku i obserwowałam niebo, lampki nad barem i siedziskami, a moje myśli dryfowały ku kompulsywnemu odhaczaniu co mam jeszcze wysłać, aby dostać stypendium, albo co wykonać by zrealizować projekt. Zaczęłam liczyć budżet projektu, a potem domowy, wracać myślami do tego, że od listopada mój chłopak traci pracę, więc musimy bardziej zacisnąć pasa... a potem zrobiłam się senna, szcztywna i chciało mi się płakać. A miałam przecież się wybawić, wytańczyć!
W przypływie irytacji odciągnęłam swojego chłopaka od tego typa (naprawdę fajny typ, ale nie było opcji by porozmawiać jednocześnie w trójkę, za głośno było). Wyrzuciłam mu, że kurde, przyszliśmy się bawić, a on bonduje z jakimś typem, gdy ja zasypiam z nudów do cholery. Nie zauważył nawet. Czułam się więc jeszcze nieważna i zapomniana - to moja rana. I to boli bardzo.
I wtedy poszliśmy tańczyć. Było fajnie. Skakałam i wyskakałam sobie. Ale nie bawiłam się w pełni... Na przykład była fotobudka 360* - to takie co się kręci wokół ludzi i nagrywa filmik. Mój pierwszy odruch "IDZIĘMY! Wygłupiamy się! Bawimy się!" xD, była kolejka, więc uznaliśmy, że jak się rozluźni to podejdziemy. Wracając za którymś razem z wc zauważyłam, że już nie ma kolejki, więc podeszłam do typa, który to obsługiwał (taki w moim wieku) i do pomagającej mu typiary z działu marketingu (znam, też była dla mnie nie miła 3 września) i pytam "jeszcze można skorzystać, czy już składacie?", a w odpowiedzi dostałam przeczące kiwanie głową i "tylko dla studentów!"... co jest o tyle... dziwne? Że widziałam na tym pana rektora i panią wice.
Nie chciało mi się wyjaśniać. Po prostu było mi przykro...
Wróciłam do tańca. Z fajnych rzeczy jakie się później wydarzyły - jak tańczyłam tylko z nim, to było miło, ale gdy on poszedł do ubikacji to momentalnie dołączyły do mnie jakieś dziewczyny z którymi się świetnie bawiłam. On mi potem mówił, że to dla niego było trudne: że do puki go nie było, albo gdy to ja szłam do wc zostawiając go na parkiecie to wszystkie grupki trzymały się od niego z daleka. Nikt nie dołączał, gdy był zupełnie sam. A gdy ja byłam sama - inne kobiety dopiero czuły się komfortowo. Dla niego jest to trudne, bo odbiera, że ludzie się go boją, albo oceniają jako niebezpiecznego...
Zawinęliśmy się do domu około północy.
Długo się kochaliśmy na wszystkich powierzchniach na których zwykle nie możemy ze względu na naszego pieska. xD
Potem baaaardzo niespokojnie spaliśmy - mój partner wciąż śnił sen, że idziemy na imprezę/wesele/wycieczkę, ale nie we dwójkę, lecz w trójkę z naszym pieskiem. Że się świetnie bawimy mimo tego, że nasze lękliwe psie podkula ogonek (zwykle w tłumie) i drży (zwykle w tłumie), aż dajemy sobie sprawę, że małej nie ma. Nie ma też smyczy. Jesteśmy nagle - w tym śnie - świadomi, że mała ze strachu uciekła i teraz trzeba jej szukać w oooooookropnej panice. W końcu, z powodu strachu i walącego w piersi serca O. się budził, a potem budził mnie "co my tu robimy!? Musimy szukać psiecka! Ona jest gdzieś tam sama i przerażona! Nie możemy spać!" - a ja mu na to, że przecież jest na psiakajkach u bapsi. Zasypiał śmiejąc się, a za jakiś czas znowu męczył go taki sam koszmar, budził się szukając w pościeli naszego psa i panikując "musimy jej szukać!".
Więc chujwo pospaliśmy...
Pojechaliśmy na uczelnię rozstawiać stanowisko. Po drodze dołączył do nas kolega O. z roku, który przyjechał wcześniej na zajęcia. Pomógł nam z rozstawianiem stanowiska. Okazało się, że pracownicy uczelni byli... zestresowani (?) i przez to niezbyt skorzy do współpracy. Było sztywno i ciężko. Ale nasze stanowisko było piękne, spotkaliśmy masę zainteresowanych osób. Uczestniczyłam w wykładach zdalnie i prawdę mówiąc nic z tego nie pamietam: o ile uczenie się podczas zmywania naczyń, albo wykonywania ćwiczeń rozciągających, albo rozwieszania prania, albo przesadzania kwiatków doniczkowych daje mi taki optymalny poziom rozproszenia, który pomaga w zapamiętywaniu, o tyle konieczność rozmowy z nowymi ludźmi przy stoisku absorbowała mnie bardzo. Tym bardziej, że bylam niewyspana i... smutna.
Nawet do nas przyszły na kręcenie filmików te dziewczyny z którymi siedzieliśmy przy ognisku, ta która mnie przepytywała z daleka już machała. I myślę, że nie chciała być niemiła czy nietaktowana - po prostu nie podejrzewała, że dotknęła różnych trudnych tematów... Może naprawdę się dziwiła, że osoby 30+ mogą studiować? Nie wiem.
Były też panie z marketingu, które o ile filmowały stoisko i wydarzenie, o tyle omijały nie tylko mnie, ale też resztę zespołu spojrzeniem. Jakbyśmy byli powietrzem.
I MOŻE one naprawdę mają mnie w pompie i nie pamiętają, nie wiedzą, nie chcą pamiętać lub tamta sytyacja była dla nich jak zeszłoroczny śnieg - już dawno zapomniały. Może. To jest możliwe. Ale dla mnie to jest trudne, bo naprawdę zależy mi na tym projekcie... A czuję, że one nie chcą nawet pozwolić sobie na myślenie o tym, że nasz projekt jest w jakiś sposób ważny (dla nas, może też dla uczelni).
Bardzo w sobotę kwestionowałam swoje uczucia. Czułam sie niepasujaca, stara, czułam się przytoczona życiem, czułam, że odmawia mi się prawa do zabawy...
Do tego, jako wisienka na torcie: pani dziekan powiedziała mi w weekend, że ją wkurzam.
Było mi cholernie przykro. Czym ją wkurzam? Bo piszę maile domagając się przelania grantu (który dostaliśmy po opóźnieniu 3 miesięcy od momentu, gdy go dostać mieliśmy ☹️), kwestii potwierdzenia podpisania umowy przez uniwersytet (podpisali miesiąc po tym, jak podpisaliśmy my), potwierdzenia przekazywanych w czerwcu i lipcu informacji (chcę wiedzieć czy to nadal aktualne biorąc pod uwagę jak wiele rzeczy się po drodze zmieniło). A ona podbiła do nas na evencie, bardzo sympatycznie odpowiedziała na te pytania z wysłanych w tygodniu mailii - i za to wdzięczność, bardzo się ucieszyłam widząc ją. I wiedząc jaki jest kolejny krok, co się wydarzy - pewność zamiast niepewności. Odpowiedziała na wszystkie pyt wyczerpująco, mogłam ją dopytać o wszystko. Po prostu pojawiła się przy naszym soisku jak wir pozytywnej energii - poczułam taką ulgę, gdy rozwiała moje niepewności. Przybyła do nas tak, że mogła poznać wreszcie 3/4 zespołu, rzuciła nowe tematy na rozwój do przemyślenia i nagle wystrzeliła, że ona nie pracuje codziennie i że ją wkurzam swoimi mailami. Że nie mam tak do niej pisać! Ale tak to zrobiła... to było jedno zdanie, ale to był taki wybuch! Jakby całą resztę mówiła takim rytmicznym, śpiewnym, przyjemnym tonem i nagle zabrzmiała gardłowo, głośno, wrzeszczała. Tak mnie zaskoczyła tym, że przez chwilę nie rozumiałam co powiedziała. Przyszła do nas wyjaśnić rzecz o którą ją zapytałam w mailu (mam wrażenie, że nie chciała odpisać na to, o co ją pytałam, bo to co mam wykonać moim zdaniem na 90% shady strefa i dlatego napisałam maila z pytaniem, aby mieć dupochron 😥, żeby potwierdzić czy mamy zrobić coś co brzmi shady - nie chcę bujać się z łamaniem przepisów, chce zrobić to dobrze i zgodnie z planem).
Gdy ani ja, ani mój narzeczony, ani osoby, które nam pomagały i były obecne przy tej rozmowie się zaśmiały, a wręcz przeciwnie: ja milczałam, bo mi się mózg zlasował, serio nie zrozumiałam słów, które ona nagle do mnie z gniewem wyrzuciła 🤨, a resztę ten wybuch tak zaskoczył, że po prostu stali i patrzyli na nią w oszołomieniu 😶. Mój partner też potem potwierdzał, że nagle od bardzo energicznej i sympatycznej wymiany zdań przeszliśmy do opierdolu, żalu w moja stronę. Gdy ja próbowałam posklejać sylaby, które do mnie skierowała ona wybuchła śmiechem by pokryć chyba tą niezręczną ciszę, która zapadła... I zmieliła temat i dała jeszcze kilka porad. 😶 Skołowana byłam. Też się zaczęłam śmiać, ale nei wiedziałam co się odwala.
Gdy odeszła prosiłam mojego chłopaka i obecne przy tym osoby by mi wyjaśniły co się stało? Bo ta nagła amplifikacja głosu, przy jednoczesnym obniżeniu barwy i to miażdżące spojrzenie jakim mnie gromiła SERIO zaskoczyły mnie tak, że mózg przestał działać, weszłam w tryb "walcz lub uciekaj", zamarłam i chociaż docierały do mnie dźwięki, nie rozumiałam słów.
SZOK to był.
I gdybym jeszcze sama jedna tylko pisała te maile to może bym się czuła winna. A ja te maile pisałam na chłodno, kulturalnie, przed wysłaniem dając całej grupie do wglądu i zatwierdzenia, naniesienia poprawek. Za każdym razem słyszałam, że napisałam super, że udało mi się nie przerzucić na nich naszej frustracji i złości, ale dać znać jak nam zależy na wykonaniu zadań o które wnioskujemy. Dodawaliśmy rzeczy i ujmowaliśmy rzeczy, ale trzymaliśmy się faktów. Wszelkie żale wycinałam, dawałam znać jak się czujemy, ale w formie zdrowego i kulturalnego zasygnalizowania przekraczania naszych granic i możliwości jakie mamy wedle harmonogramu, który przecież oni musieli zatwierdzić (a przed zatwierdzeniem, ten harmonogram musieliśmy wielokrotnie edytować by spełniał ich wysokie wymagania), a z jakiego my będziemy rozliczani na koniec. Nie mogę zgodzić się na bycie kozłem ofiarnym jeżeli robię wszystko by się wywiązać z umowy, a brakiem reakcji po drugiej stronie wiąże mi się ręce - jak nie mogę sami się z czegoś wywiązać, to proszę o maila zwrotnego z potwierdzeniem, że okay, pozwalają mi na przesunięcie działań ujętych w harmonogramie. A tygodniami nie dostaję odpowiedzi... To chyba taka odpowiednia podstawa formalna, przynajmniej z mojego doświadczenia ZAWODOWEGO tak wynika. To nie tak, że ja to sobie z dupy wymyśliłam i się z dupy o rzeczy czepiam. Odwoływałam się do ustaleń wynikających z umowy, za niewywiązanie z której odpowiadam prawnie i finansowo, a która przecież nas, osoby tworzące projekt dotyczy tak samo, jak instytucję edukacyjną (drugą stronę umowy)...
Ech.
Jeszcze tę sytuacje przeżywałam, gdy dyżur na evencie się zmienił: mój narzeczony poszedł na swoje zajęcia, a do mnie na stoisku dołączyła o moja wspólniczka, która po wysłuchaniu relacji bardzo trzeźwo i hardo wypunktowała, że: a) maile były spoko, b) nie zrobiłam nic złego - to uni i pani dziekan nie wywiązywali się z umowy, c) a my mieliśmy prawo chcieć wiedzieć jak to na umowę wpłynie, bo w razie czego to my poniesiemy konsekwencje, d) nie odpowiadali na nasze maile tygodniami, nie nie przelali nam grantu, który wygraliśmy w lipcu.
I teraz jestem zła, że dałam sobie na głowę wejść, że niezareagowałam REAL TIME, gdy pani z dziekan podniosła na mnie głos.
W ogóle jestem skołowana tym wszystkim. Zamiast się w weekend odstresować i cieszyć czuję się przytłoczona i bliska histerycznego płaczu...
11 notes · View notes
ineffablelvrs · 10 months ago
Text
mam wrażenie ze większość zwolenników pisu nie mam pojęcia czym właściwie jest więzień polityczny
15 notes · View notes
kostucha00 · 1 year ago
Text
21 Straszdziernika 2023, Sobota 🎃:
🥧: 635 kcal
🔥: 160 kcal
💤: 12 h
📙: 0 h
Wczoraj nie pisałam, ale po ponad 24 h na nogach stwierdziłam, że nie mam siły już pisać i po prostu poszłam spać.
Już się informacja pewnie rozniosła, że u mnie w Gdyni zamordowali tego 6-latka. Nie mam pojęcia co się ostatnio odwala w tym kraju. Jakiś czas temu była afera, że godzinę drogi ode mnie znaleźli ciała trzech noworodków z kazirodczego związku faceta i jego córki chyba z 2 lata starszej ode mnie, przed chwilą przedszkolak z Poznania, a teraz to. PiS tak straszył imigrantami, a tu się okazuje, że Polacy sami sobie są w stanie zapewnić takie atrakcje. Mama powiedziała, że nie puści mnie do szkoły, dopóki go nie złapią, bo gość jest żołnierzem marynarki wojennej i jest uzbrojony. Na angielski pewnie też nie dostanę przepustki, po tym jak w otoczeniu policji nagrywali Fakty przed domem pani, do której chodzę na korki xD. Kurde, a ja wczoraj wracając ze szkoły zastanawiałam się czemu wszędzie stoi policja... Szczerze, minęła ponad doba, więc facet może już równie dobrze być w innym województwie, albo w ogóle w Królewcu albo na Białorusi. Ale i tak na zakupy dzisiaj jechać nie mogłam sama, tylko z tatą, a i tak ledwo nas matka puściła, jakby facet miał grasować w Biedronce na głównej... Zawsze mnie zaskakuje jej katastroficzne myślenie — jak był covid to zaczęła robić zapasy i czytać blogi survivalowe, jak wybuchła wojna na Ukrainie to chciała uciekać z kraju do krewnych w Kanadzie. Wykończy się takim z podejściem (i ludzi w swoim otoczeniu).
* * * * *
Kupiłam sobie te batoniki — rano będzie wpadał jeden bez liczenia. Mam nadzieję, że mi nie odwali 😅. Znalazłam też idealnie dyniowatą dynię do wycięcia, a także nieco bezkształtną Hokkaido — będzie do muffinek, brownie albo czegoś innego, co sobie wymyślę. W planach mam też ciasto marchewkowe i zastanawiam się czy nie zrobić go w pierwszej kolejności, a z dynią poczekać do okolic Halloween. À propos Halloween — zaplanowałam sobie wycinanie dyni, wypad na groby, pierwszy rozdział czwartej części Felixa, Neta i Niki (akcja toczy się w Halloween) i dłuuugi maraton filmowy (w planach Frankenweenie, Gnijąca Panna Młoda, Miasteczko Halloween, Koralina, Harry Potter i Więzień Azkabanu, Dracula, Jeździec bez głowy, co najmniej jedna część Ghost Busters, i tyle odcinków Scooby-Doo, gdzie jesteś?, ile tylko dam radę). Także grafik mam napięty. I tu pojawia się komplikacja w postaci siostry zapraszającej mnie na imprezę do jej znajomych i bardzo nalegającej, żebym się zgodziła. Nie wiem czemu, zawsze odgradzała życie rodzinne od towarzyskiego grubą ścianą, a tu nagle taka furteczka :O. Wiem że będzie dużo ludzi (15-20 zaproszonych, można brać +1), dużo procentów, dużo decybeli, dużo dwutlenku węgla i nikotyny w powietrzu, i zapewne dużo innych substancji. Nie wiem czy iść. Żadnej z tych rzeczy nie lubię, z drugiej strony siostra bardzo nalega. Ale na takich, nazwijmy to, spotkaniach czuję się jak 8-letni jedynak bez kuzynostwa na obiedzie rodzinnym. Dzieciak versus dorośli. Kompletnie nie z tego świata. Może to miała na myśli moja matka, zarzucając mi wczoraj, że "przez ten mój autyzm mam ciasny łeb".
18 notes · View notes
wzruszenia · 1 year ago
Text
więzień własnego konceptu
16 notes · View notes
smierc-sakralna · 2 months ago
Text
1.09.2024
Stwierdziłam, że będę dodawać daty do moich większych podsumowań, bo wygląda to w miarę estetycznie a taki ten blog bym chciała zachować.
Dzisiaj mało się udzielałam na discordzie, telegramie no i tutaj na tumblr. Po prostu nie miałam siły i ochoty, ale zdobywam się na napisanie małego podsumowania dnia.
Wstałam ok. 9:00(?), coś takiego i przez cały dzień nie byłam w stanie zebrać się z łóżka by cokolwiek zrobić. Zdobyłam się na posprzątanie kotu kuwety, jak zawsze, trochę się z nią pobawiłam, posłuchałam muzyki przez chwilę. Pogryzła mnie strasznie, ale nie mam jej za złe. Nie mogę, bo sama ją trochę zdenerwowałam. Niby spędziłam cały dzień z telefonem w ręce, ale nic nie robiłam konkretnego.
Moja figurka Deadpoola, którą sprowadzam ze Stanów idzie już do mnie prawie drugi tydzień. Prawie o tym zapomniałam. Mam tylko nadzieję, że będzie w dobrym stanie i nic się nie zniszczy.
Miałam zamawiać Maka do domu, ale tego nie zrobiłam, więc zaoszczędzone 1000kcal na tym dziadostwie mam w kieszeni.
Te upały mnie wykończą, chciałabym w końcu żeby było zimniej, żebym bez problemu mogła założyć sobie bluzę, serio, mam już dość czucia się jak brudas przez to, że się pocę gorącym potem.
Dziś na obiad mieliśmy barszcz czerwony i ziemniaki z piersiami z kurczaka w panierce. Powiem tak; myślałam, że zwymiotuję i to nie dlatego, że moja mama nie potrafi gotować, bo ona robi to świetnie, po prostu biorąc łyżkę wody z zupy czułam jak jedzenie z poprzedniego dnia cofa mi się do gardła i myślałam, że zaraz wyjdę do łazienki bo nie wytrzymam. Wzięłam może od 3 do 5 łyżek samej wody z barszczu, zjadłam kotleta, który był dosłownie na jeden gryz i czułam jakbym miała to zaraz wypluć, walczyłam ze sobą żeby nie popłakać się przy stole. Nie wiem skąd ten nagły jadłowstręt, ale po prostu na myśl o obiedzie robiło mi się słabo dzisiaj.
Jestem zadowolona, bo waga się utrzymuje i nawet po dwóch dniach w miarę normalnego jedzenia jak cywilizowany człowiek a nie jak więzień w Auschwitz, waga wciąż pokazuje mi 64.2kg.
Zdecydowanie muszę też zacząć pić wodę znowu, bo zapewne o tym zapomnę. Jak zwykle.
Zjedzone kalorie: 1000
Waga: 64.2kg
4 notes · View notes
nie-zyjesz-suko · 1 year ago
Text
"Cierpienie nie zabija, zabija rozpacz. Ci, którzy nie stracili nadziei, przeżyją, ci, którzy ją stracili, umrą."
– Poeta strażnik i więzień
9 notes · View notes
zhimaqiu · 9 months ago
Text
Mam to do siebie, że nie używam swoich szuflad. Jasne coś tam włożę, ale wyjmę raz na rok albo i rzadziej. Bardziej to drugie.
Mama zapodała mi pomysł, abym wyczyściła jedną z szuflad, abym miała pod ręką miejsce na leki. Uspokajające, przeciwbólowe. Takie których najczęściej potrzebuję. Wybrałam więc jedną z szuflad i zaczęłam ją opróżniać. Kabel USB, kabel HDMI, gra Hotwheels z 2012 roku, która była dołączona do moich ukochanych do dzisiaj płatków kukurydzianych, dwie kolejne gry, Harry Potter i Więzień Azkabanh na DUŻEJ KASECIE, zaproszenie moich już nieżyjących babci i dziadka na uroczystość z okazji ich dnia w przedszkolu, rok 2009, bilet z muzeum narodowego z 20.02.2020 - jeszcze przedpandemiczmy!!
Co najbardziej mnie rozczuliło to były sznurowadła. Zwykłe, czarne, niepozorne. Ale wiem, że Beza się nimi nie bawiła. Sznurkami bawiłam się tylko z Ryśką. Więc w momencie, kiedy zobaczyłam parę włosków, charakterystycznych dla niej, zaczęłam płakać. Tak po prostu stałam, Beza siedziała na swojej wieżyczce obok mnie i patrzyła z zainteresowaniem, jak to ma w zwyczaju. Ciekawskie kocie. Zwinęłam i zachowałam. To jedyna pamiątka jaką będę po niej mieć. Nawet jak to piszę to znowu płaczę.
Co jeszcze mnie ogromnie wzruszyło było pudełko z wisiorkami. Po pierwsze, nie widziałam, że tak były, a parę miesięcy temu miałam atak paniki przez to, że nie widziałam, gdzie się podziały. Zawsze dostawałam parę na święta od mamy i siostry, więc okropnie mnie to przybiło, że nie były u mnie w biblioteczce jak reszta biżuterii.
Wśród tych wisiorków był także symbol z serii Assassin's Creed. Całe moje nastoletnie życie było oplecone wokół serii. Moja siostra kupiła Jedynkę i nigdy nie dokończyła. Dopiero ja, mając, nie wiem ze 12 lat przeszłam do końca i tak zaskoczyło mnie zakończenie, że wskoczyłam w wir pozostałych produkcji. Niby od 18 roku życia, ale mnie zawsze krew kręciła, fach medyczny już mam, więc powiedzmy, że nadały mi kurs, którego się nigdy nie bałam. No i miłość do historii, która wtedy się obudziła. Tak wiele zawdzięczam tym grom. Przykro mi czym się teraz stały. Płakałam przez te gry. Szczególnie, gdy pojawiły się wspomnienia Altaïra, bo nadal protagonista z Jedynki jest moim ulubionym. Moja ulubiona gwiazda na nocnym niebie nosi nazwę Altair z gwiazdozbióru Aquila.
Miałam też grupę przyjaciół internetowych, których poznałam przez Asasynów właśnie. Były to pierwsze osoby, które dały mi prawdziwą przyjaźń. Był to rok 2017 o ile się nie mylę. Przez chwilę zapomniałam, że mamy 2024. Najpierw myślałam, że jest 2021, później 2023.
Jak ten czas leci... A wydaje się, że taka bździągwa jak ja z 03 powinna być nadal dzieckiem. Szczerze? Nadal się nim czuję. Może to dlatego, że mało wychodzę z domu. Gdy trzeba zawsze staję na wysokości zadania i zachowuję jakiś profesjonalizm. Poza tym, że jestem zdecydowanie zbyt wesoła, by ludzie uważali mnie za po prostu profesjonalną. Głównie tylko dlatego, że przez lęk społeczny tak właśnie z tym walczę, a przy okazji ludzie się uśmiechają przez moje wygłupy. Eh... jednak, już prawie 21 lat na karku. Już luty, a marzec przyjdzie szybko. Wtedy mam urodziny. Jak dziwnie mi teraz słyszeć deszcz za oknem. Gdy urodziłam się szalała śnieżyca, a mój ojciec z trudem dowiózł moją mamę do szpitala. Musiał jechać wtedy do Warszawy, bo szpital najbliżej nas akurat miał remontowany położniczy.
Brakuje mi tego oglądania wszystkich "Było sobie..." odcinków czy to z historii, czy z medycyny lub wynalazków. Pamiętam jak oglądałam te odcinki z taką fascynacją, a babcia siedziała na kanapie za mną, mówiąc mi bym nie siedziała tak blisko telewizora. Pamiętam też jak przewijałam filmy na kasetach. Jakie to było piękne. Jak mi brakuje tamtych czasów. Brakuje mi cukierków w szkole po 10gr za sztukę! Kupowałam sobie jednego jak ładnie mi szło w szkole. Jejku... Kiedyś wzięłam chyba ze 20 i chwaliłam, że wydałam całe dwa polskie złote. Oczywiście koleżanki i koledzy z klasy zaraz żebrali, a ja myślałam, że jakoś przez to zaczną mnie lubić, ale ZGADNIJCIE! nadal byłam drugą opcją i siedziałam sama z moimi encyklopediami.
Grając ostatnio w Red Dead Online kupiłam sobie kladrubera - takiego konia z garbatym nosem. Bardzo mi się podobają i gdzieś w mojej pamięci, jak za dziecka bardzo chciałam mieć z tymi zwierzętami kontakt, zaświtało, że mam książkę z rasami i znalazłam piękny opis tej dumnej czeskiej rasy. Na okładce nawet było napisane "Książka należy do (moje imię i nazwisko)" moim krzywym dziecinnym pismem.
Wiem, wiem, rozczulam się. Ale jakoś tak, gdy myślę o przeszłości, o tym dzieciństwie, które było okrutnie samotne, ale również wypełnione ekscytacją i podziwem dla świata... Chciałabym mieć to z powrotem. A tak to siedzę i gram całe dnie. Jakbym jeszcze robiła fabułę jak wcześniej, ale teraz to nudny grind w RDO i dlaczego to robię? A za cholerę nie wiem. Mogłabym się uczyć. Nawet już nie jakiś rzeczy na studia typu biologia czy chemia, ale jakbym chociaż posiedziała sobie z durną encyklopedią tak jak za dawnych lat to coś by w tym mózgu zostało. Dobra, super, bawię się i w ogóle, ale ja pierdole w jaką ja się stagnację zapędziłam.
Z jednej strony mam czas na rozmyślania w trakcie tego grania, spędzania czasu w necie, przeszukiwaniu Pinteresta, który zapodał mi wiele filmików, które zaczęły budować moje poczucie własnego ja, poczucia estetyki, stylu, zachęcił do nauki makijażu i tym podobne, ale to są dość... powierzchowne sprawy? Ważne, bo ważne. Trzeba wiedzieć kim się jest. Sfery psychicznej nie zaniedbywałam, bo odkąd jestem na lekach to jestem na tyle spokojna, że wszyscy w mojej rodzinie widzą wielką poprawę. Dzisiaj powiedziałam "Proszę, idź. Popilnuiję. Przepraszam, że to tyle zajęło, ale chciałam dokończyć", po tym jak zasmuciłam mamę, że nie przyszłam na tyle szybko jakby tego chciała. Chciała pójść do łazienki, a żebym ja popilnowala garnków. Zaczęłam misję w RDO i chciałam skończyć. Takie sobie 4 minuty. Ale tak wściekła na siebie o to byłam. Bo przez to czekanie mama w końcu nie poszła do tej łazienki i dopiero za jakiś czas jej się udało jak brzuch ją zaczął boleć. To się tak wydaje, że "Ah skończę sobie". Przy obiedzie prawie w ogóle się nie odzywałam, humor mi zszedł, wzięłam pragabalin, bo już wolę mieć stagnację niż atak paniki. Trochę porozmawiałam z rodzicami na tematy techniczne, co do domu, ale to było takim wypranym z życia głosem, pomimo, że myślałam logicznie, że tata podszedł do mnie i mnie przytulił. Chyba widział, że to ja zawiniłam i mama miała prawo być na mnie zła, ale i tak to zrobił. Nie pamiętam kiedy ostatni raz to on mnie przytulił. Zwykle to ja się do niego kleję i dopiero odpowiada albo się kładę o niego na kolanach jak rozwiązuje sudoku i trochę śpię. Ewentualnie opieram się na jego dużym ramieniu i pomagam mu. Przeprosiłam mamę jeszcze raz, klasyczne przytulając się do jej brzucha. Chociaż to było w skłonie zamiast na kolanach jak to zwykle robię. Zawsze mówi, że tak leżałam jak byłam niemowlakiem, chowałam się jej pod koszulką (to pamiętam! pod jej żółtą koszulką w lato jak byłam jeszcze niemal łysa haha) i teraz jak jestem dorosła to nadal tak robię, bo jej brzuch działa na mnie leczniczo. Boże, by tylko moja mama nie schudła, bo kocham ten jej brzuszek. Ale wracając do mojego tulaka przeprosinowego to powiedziałam coś na zasadzie "Przepraszam. Nie bądź na mnie zła", a odpowiedziała, głaszcząc mnie po głowie "Nie jestem zła. Tylko... przykro mi się zrobiło". Nawet nie pamiętam, co było potem, ale koniec końców wszystko jest okej. Jak ja kocham moich rodziców.
Nie wiem, gdzie ta opowieść zmierza. Siedzę teraz na moim krześle, nogi złożone po turecku, ale oparte na blacie mojego biurka i tak wspominam. Taki moment czystości umysłu. Myślę, że przez to, że zbliża się ta moja trzecia siódemka to charakter zaczyna się lekko zmieniać i potrzebuję takiego momentu, by zastanowić się co jest dla mnie ważne, co chcę bronić i jak chcę to robić. Przede mną ważna decyzja rozpoczęcia studiów, ale jednocześnie myślę o posprzątaniu pokoju. Życie... Moje życie. Coś takiego. Ja żyję.
5 notes · View notes
aw3rs · 1 year ago
Text
Życie to klatka, świat czterech ścian, tu zwierzę do uboju Duszę się, astma, więzień obrazu ram, smak terroru
6 notes · View notes
motylekjulaa · 7 months ago
Text
03.04.2024
Zjedzone : 370 kcal
Spalone : 400 kcal
Waga : ?? Kg
Co zjadłam : (jabłko,dwa fistaszki,trochę barszczu czerwonego+wypiłam kawę z mlekiem)
Dzień był bardzo spoko,nie poszłam do szkoły i wstałam o 14 ,mama poszła do pracy o 14 a ja se leżałam jakoś do 15 oglądając tiktoka,nie wiem jakim cudem mi tak szybko czas zleciał XD jak wstałam to zjadłam jabłko i dwa fistaszki i zrobiłam se kawę żeby dostać kopa bo mi się nic nie chciało,jak już wypiłam to wzięłam się za ćwiczenia.Później wypiłam herbaty i uczylam się trochę angielskiego.Z ćwiczenia bardzo git bo zrobiłam wszystkie które miała dzisiaj w planach plus pojeździłam 10 minut na rowerku stacjonarnym wiem, że to mało ale przynajmniej pojeździłam :) Długo mnie tutaj nie było ale już wróciłam.NARAZIE nie wiem ile waże bo się bardzo dawno nie ważyłam,zważe się jutro wiem ,że w poprzednim poście mówiłam ,że się zważe za tygodnie albo dwa ale jednak wolę jutro żeby odrazu już wiedzieć ile waże,wiem że waga będzie duża :( Bardzo się cieszę bo dodali mój fav film na netflixie "Więzień labiryntu" Uwielbiam ten film,jest poprostu cudny pamiętam jak pierwszy raz obejrzałam go w 2018 dwie części i płakałam bo chciałam więcej XD Mincho,Newt i Thomas to moje fav postacie😍 Jutro mama też jest w pracy więc wszystko będzie na luzie :) wzięłam taki tracker od @kryxxstals,możliwe że jeszcze zmienię ale narazie jest ten ^^
Chudej nocy motylki 🦋
Tumblr media Tumblr media
18 notes · View notes
stracone-zycie · 1 year ago
Text
To boli, każdy dotyk, nawet najmniejszy,
Przypomina mi o tamtym wieczorze,
Gdy przestałam być kobietą, dziewczyną
Stałam się zwykłą kupą mięsa.
Ponumerowana niczym więzień,
Stałam się ich własnością,
Nie na chwilę jakby mogło to się zdawać,
Ale na całą wieczność.
Po dziś dzień, a minęło już pełne kilka lat,
Czuję jego oddech na szyi,
A każda równo przycięta broda,
Kojarzy mi się z silnym uderzeniem
Które zniszczyło wszystko
4 notes · View notes
maksimlustiger · 1 year ago
Text
Poza CZAS
wyczuwając
znamiona
spisku
więzień
lewituje
nieustannie
ponad
powierzchnią
czasoprzestrzeni
wpleciony
w
szepty
krzyki
oraz
zawoalowane
związki
...
Czeka
na
śmierć
co
przegoni
demony.
5 notes · View notes
orange-photoproject · 2 years ago
Photo
Tumblr media
"Przeznaczenie nie puka do drzwi naszego domu. Trzeba za nim ruszyć, wyjść mu na spotkanie." - Carlos Ruiz Zafón, Więzień nieba
4 notes · View notes