#pierwszy raz w teatrze
Explore tagged Tumblr posts
adria-art · 11 months ago
Text
nie daj się zaskoczyć - sprawdź poradnik dla teatralnych debiutantów!
1 note · View note
trudnadusza14 · 10 months ago
Text
20.02-13.03.2024
Zaniedbałam nieco bloga ale teraz już powracam
I tak. Te ostatnie dni zaczęły się dniem w teatrze
Jak szlam do tego teatru to tak lało że normalnie ze mnie kapało
W teatrze jako że byliśmy na bajce to była większość dzieci
Siedzieliśmy na balkonie. Pierwszy raz w życiu siedziałam na balkonie
Naprawdę mi się podobało
I do tego stopnia mi się podobało że poryczałam się z radości
Wniosek ze spektaklu wyciągnęłam jeden
"Nie liczy się to kim jesteś bo tym się dopiero możesz stać a liczą się chęci motywacja i cechy posiadane"
Bo tam była fabuła że król poszukiwał żony dla swojej córki. To był król i ta córka to królowa. I też ten rycerz miał zabić smoka,ale za to ten który był nie rycerzem a szewcem spodobał się królowej i on był sprytny i odważny. Na początku król nie chciał uwierzyć ale jak ostatecznie pokonał smoka to został rycerzem
Także mi się wniosek nasunął jeden 🤔
Było potem zajęcia biblioterapi
I ogólnie mamy teraz taką sytuację z jednym kolega który dręczy moją przyjaciółkę. I twierdzi że tego nie pamięta. Trzeba to wyjaśnić niezwłącznie
Na zajęciach miałam zadanie skończyć obraz
I skończyłam
I ten obraz będzie wisieć w psychiatryku na korytarzu na klatce schodowej 🥰
Tumblr media
"Z dna po schodach do sukcesu"
Na dole ten potwór to jest to depresja i wszelkie najgorsze stany w załamaniach i chorobach. A jak się wchodzi do tej żarówki to jesteś w wodzie ale jest tu już czystsza woda i kolorowe ryby pływają. Idziesz wyżej to widać pęknięcie żarówki gdzie jest wyjście na wolność. Kosmos to dla mnie taką wolność radość i nieskończoność tej radości
Wszyscy na zajęciach byli zachwyceni choć nie wiem czemu
A w czwartek prowadziłam zajęcia taneczne. Myślałam że się nie uda i wyjdzie to źle a okazało się że wszystkim tak się podobało i wszystkim się tak humor poprawił że się kierowniczce chwalili
I w sumie tak samo było z kolejnymi zajęciami tanecznymi 😏
Doszła też nowa terapeutka na zajęcia i jest ogólnie super !
Dogadałam się z nią już w drugim dniu 🤣
Czemu ja tak bardzo ostatnio dogaduje się z ludźmi ? Nie mam bladego pojęcia
Czy wszystko dlatego że zamiast uciec i kogoś nienawidzić po jakiś niedogodnościach wolę to w pełni wyjaśnić ? Lub ogólnie komunikacja
Kiedyś myślałam że jestem kiepska w komunikacji a teraz ?
Teraz to myślę że jestem w miarę dobra ale mogłabym być lepsza
Kiedy ja nie dążyłam do ideału ? Chyba teraz nie ma takiego czasu
Chce się uczyć i ulepszać ponad wszystko
Co do kontaktów też to coś się zdarzyło na zajęciach i próbowałam z przyjaciółką wytłumaczyć koleżance o co chodzi. Ta się załamała i uciekła
I ja się bałam że coś sobie zrobi
Na szczęście później nic się nie stało
Ogólnie też na zajęciach to ostatnio doszło mnóstwo zajęć nowych i w jeden dzień tygodnia niewiadomo co wybrać 😂
3 zajęcia w tym samym czasie. Ale chyba zrobię tak że będę co tydzień na inne zajęcia
A co do praktyk to w poniedziałek skończyłam i na opinie od kierownik się popłakałam
Ocena wzorowa ! Nie myślałam że poszło aż tak dobrze
Kierownik mi powiedziała że każdy praktykant podczas pierwszych dni płacze a ja nie płakałam tylko od razu złapałam kontakt z pacjentami
Może naprawdę się nadaje
Na tych praktykach ciągle miałam nowe pomysły
Było parę razy malarstwo,rysunek,kabaret,turniej tenisa i taneczne rzecz jasna
I ludzie. Zaczęłam jeść bez lęku nawet wśród ludzi
Udało się
A z tym jedzeniem to ogólnie ostatnio wyszło że ja powinnam jeść niczym sportowiec po 4 tys kalori wzwyż
Bo wyszło że w ciągu dnia ćwiczę wyczynowo prawie codziennie 😅
Bo ogólnie jestem cały czas nadpobudliwa
To ostatnio nawet jedząc więcej o wiele to nie tyje a odwrotnie 🤣
Zobaczymy jak sprawy się potoczą
Ale serio jak ostatnio ktoś zrobił mi zdjęcie bo kogoś o to poprosiłam to wyglądam conajmniej na 10 kg mniej niż ważę
Faktycznie zazwyczaj siebie nieprawidłowo postrzegam 🤔
Tymbardziej jak wchodzę w rozmiary takie jak S 😂
Czyżby faktycznie mięśnie ? Zobaczymy dalej
Ostatnio zrobiłam jak kiedyś czyli że liczę tylko spalone aniżeli zjedzone.
I będę co tydzień analizować czy waga spadła kiedy podaż kalori wzrosła czy stoi czy wzrosła
I to nie będzie tak że będę dokładnie liczyć ile kalorii zjadłam ale tak przypuszczając że np danego dnia zjadłam przykładowo 1700 to co to było i jak się po tym czułam
Bo wiem że jakbym po czymś czuła się przepełniona to muszę tego uniknąć. Bo wtedy chce mi się wymiotować
Aczkolwiek wiem że to jeszcze za mało patrząc na moją aktywność
Z innej beczki to jeszcze rysunki i obrazy
Tumblr media
Obraz dla siostrzenicy która skończyła roczek.
Nie wiem czemu ale mam wrażenie że ten miś ją opisuje. Coś czuję że może być cicha ale bardzo kochana a swoje emocje pokazywać poprzez granie na czymś 🤔
I ten kolor fioletowy to jej lub jej matki ulubiony bo ciągle ma fioletowe ciuchy
Wyszłoby mi lepiej gdybym miała więcej czasu ale niestety nie miałam 😂
Tumblr media
A tu z anime. Ta dziewczyna z anime "Angel of Death" mi nie bardzo wyszła ale chłop z "Blue Period" wyszedł jak najbardziej
Muszę chyba potrenować rysowanie dziewczyn z anime
Tumblr media
Tu chodzi o zmianę negatywnego myślenia na pozytywne
Nie wiem jak wy ale jak zmieniłam myślenie na bardziej pozytywne to jak na rysunku. Jakby taka zabrudzona szara szyba pękła i widziałam wreszcie kolory
Tak postrzegam zmianę myślenia
Tumblr media
A tu są przyjaciele na tratwie. Nie ma tu określonego znaczenia. Po prostu coś o przyjaźni zwierząt wyruszających w podróż
Ktoś mi powiedział że do tego rysunku można by było stworzyć bajkę
Może i tak 🤔
Tumblr media
Tu jest taki trening figur geometrycznych
Tym razem jednak z kolorami
I myślę że to muszę jeszcze przećwiczyć
Tumblr media
Tu także ćwiczenia tyle że krajobrazu
Tumblr media
Jak się czuje aktualnie. Kot przy mnie jest ja idę w górę mimo przeciwności to ona przy mnie czuwa cały czas
Odkąd ona jest jest jakoś ... Lepiej
Może faktycznie ma coś w sobie. Może to jakiś anioł stróż czy coś ?
Kiedyś miałam takiego chomika miała na imię Bella bo sądziłam że była taka piękna że powinna się tak nazywać
Była większa niż większość chomików syryjskich co mnie zawsze zastanawiało
A to była samiczka. Raz była ciężarna
Właściwie to kupiliśmy ją już ciężarną bo się uparłam że ten chomik mnie wybrał 😂
I było z nią tak że była taka przyjazna że dawała się przytulić,zasypiała na mnie a jak miała te dzieci to nawet w pierwszych dniach pozwoliła mi je zobaczyć
A jak wtedy był ten wręcz najgorszy czas to jak płakałam w domu i chciałam coś sobie zrobić to ona jakimś cudem otwierała klatkę i przybiegała do mnie. I zasypiała przy mnie żebym przestała płakać
I serio tak płakałam jak zmarła że do dziś jak mi się od czasu do czasu przyśni to jak się budzę to płacze że jej nie ma
Tak było póki nie pojawiła się Kiara
Nie wiem czy zwierzęta się odradzają w ciele innego zwierzęcia ale mam wrażenie że tu ewidentnie ma coś takiego miejsce
Bo czemu ten kot jest taki sam jak tamta chomiczka ? I czemu nagle od czasów Kiary przestała mi się śnić Bella ?
W inny sposób tego pojąć nie potrafię
A tak odnośnie Kiary
Kochana mnie cały czas pilnuje i wspiera. A czasem ma takie dziwne pozycje że boże 🤣
Tumblr media Tumblr media
Na zajęciach artystycznych zrobiłam jej misia który jej bardzo podpadł i cały czas z nim chodzi oraz śpi
No tak jak zrobione przez matkę to oczywiście że się podoba ❤️
Ogólnie to wracają mi te okropne bóle głowy których nienawidzę. Co prawda trwają max kilka godzin ale są takie okropne że podczas tego bólu zdarzały mi się próby samobójcze
Nawet ta choroba jest nazywaną chorobą samobójców
Czy ja muszę mieć nawet chorobę samobójców ?! No ludzie
Aczkolwiek mam nadzieję że w poniedziałek na wizycie u neurologa dostanę na to jakiś lek
Bo nie chce zaliczyć próby samobójczej z powodu tych bóli
Wiecie co sobie ostatnio uświadomiłam? Że mam tendencje do bycia pracocholikiem
Dalej mam problem z reagowaniem na swoje potrzeby odpoczynku
I muszę o to zadbać zanim faktycznie rozpocznę pracować
Ostatnio 7 dni w tygodniu miałam mus żeby w tygodniu iść na praktyki potem na zajęcia a w weekend do szkoły
I tak w tygodniu po 13 godzin poza domem i ja będąc na zajęciach zawsze gadałam : chce już na praktyki
Teraz też tęsknię już za praktykami
I moja mama nawet mówiła na mnie pracocholik 😂
Tak z innej beczki dowiedziałam się od przyjaciółki że moja była psychiatra chce załatwić bym była asystentem zdrowia psychicznego i zarabiała na towarzyszeniu osobom chorym psychicznie w terapi. Bo to będzie rozrzerzony program
W sumie jestem chętna. Dla waszej wiadomości ja już kiedy byłam nastolatką i byłam w terapi grupowej to zostawałam często proszona przez moją psychoterapeutkę o odprowadzenie koleżanki do domu i towarzyszenie jej dopóki nie przyjdzie ktoś z jej rodziny bo było ryzyko że zrobi sobie krzywdę
Także jestem w szoku trochę jak to usłyszałam ale jest to jakaś perspektywa
I tak odnośnie szkoły. Była ostatnio nauczycielka za którą nie przepadam i ona za mną
A ja postanowiłam że na lekcji będę układać kostkę Rubika by się skupić
I sobie uświadomiłam że faktycznie mogę mieć to ADHD dodatkowo
Nie jestem w stanie usiąść w miejscu nie będąc w mani i trudno mi się skupić na czymkolwiek siedząc w jednym miejscu
Wspomnę więcej w następnym poście o tym co zauważyłam u siebie
I tak. Musiałam jednocześnie układać kostkę,wiercić się i rozglądać na różne strony by udzielać się na lekcji
Przez to nauczycielka była w szoku i powiedziała mi następnego dnia że w domu analizowała moje zachowanie i pomyślała że wow zrobiłam ogromny progres. I zanim przyszłam chwaliła mnie przed klasą
Sama byłam w szoku
I była nawet sugestia że tak dobrze się znam na psychologi i psychiatri że powinnam pomyśleć o byciu psychiatrą
Ciekawe jest to ile ostatnio mam sugesti związanej z zajmowaniem się osobami chorymi lub zaburzonymi psychicznie
Pomyślę nad tym
Ostatnio też byłam u ginekologa i podejrzewa endometrioze
Ale to jeszcze zobaczymy
Na razie leki dostałam i jak się nie polepszy będziemy myśleć dalej
Cóż na razie tyle. Jest w wielu aspektach bardzo pozytywnie i oby jeszcze jeden aspekt się poprawił. Zdrowotny. Dokładniej fizyczne
A i tak odnośnie zdrowia ale psychicznego. Jestem już w 73 dniu remisji 😁
Także mam nadzieję że to się utrzyma jak najdłużej
I jestem ciekawa co wy sądzicie o tym pomyśle z tym jedzeniem. Myślę że powinnam spróbować e co wy sądzicie to nie wiem
Także do zobaczenia
Trzymajcie się kochani 💜
14 notes · View notes
teatralna-kicia · 6 months ago
Text
Tumblr media
“Dzieje grzechu”
Teatr: Narodowy Stary Teatr w Krakowie
Reżyseria: Wojciech Rodak
„Dzieje grzechu” Stefana Żeromskiego  były dla mnie zawsze fascynującą książką z dwóch powodów: po pierwsze zastanawiało mnie w jaki sposób historią jednej osoby można było zapełnić 3 wielkie, opasłe tomy (bo takie wydanie tej książki mieszkało ze mną pod jednym dachem), ale także jak bardzo cała opowieść o Ewie Pobratyńskiej w swojej kontrowersyjności gubi rys realistyczny i zupełnie odpływa w stronę chorej i zboczonej fantazji autora. Chociaż teraz się zastanawiam – mając z tyłu głowy życiorys Tajemniczej Moniki i Eli Gawin – czy aby na pewno jest taka nierealna. W Narodowym Starym Teatrze do świata „Dziejów grzechu” zapraszają nas Iga Gańczarczyk i Wojtek Rodak (odpowiedzialni kolejno za scenariusz i reżyserię). Warto podkreślić już na samym starcie, że Gańczarczyk  wykonała tytaniczną pracę przepisując powieść Żeromskiego i na jej ramie tworząc zupełnie nową i autonomiczną historię. Dramaturżka czerpie z oryginału pełnymi garściami, ale też przewrotnie wchodzi z nim w dialog, przykrywając grubą warstwą ironii dziaderstwo Żeromskiego i to, jak konstruował swoją kobiecą postać w taki sposób, by poniekąd spełniać swoje męskie żądze. Jest to świetny segway do tematu współcześnie aktualnego – a mianowicie nadużyć reżyserów względem aktorów i aktorek. Podkreśla to w swoim monologu Magdalena Grąziowska wspominając jak grała w „Dziejach Grzechu” w reżyserii Michała Kotańskiego w Teatrze im. Żeromskiego w Kielcach. Podkreśla, że mając za sobą różne doświadczenia na drodze aktorskiej, nie zgodziłaby się na wiele rzeczy, które puściła płazem kiedyś (swoją drogą ciekawym doświadczeniem było móc obejrzeć ją po tych latach w tej nowej wersji „Dziejów grzechu” i móc zestawić to, jak portretowała Ewę Pobratyńską kiedyś, bo miałem szczęście lub nieszczęście oglądać też kielecką interpretację powieści).
Wojtek Rodak w swoim spektaklu mocno podąża ścieżką, na której kiedyś już byłem w trakcie „Płatonowa” w reżyserii Konstantina Bogomołowa – poprzez trawestację podbija śmieszność zachowań damskich i męskich przenosząc je między płciami; uwydatnia na przykład komizm zachowań Ewy w momencie natychmiastowego zakochania się w Łukaszu.
Podobny zabieg wykorzystywała także Anna Smolar w swojej „Halce” z tą różnicą, że jej spektakl w moim odczuciu rozłaził się w drugim akcie, natomiast Rodak wie, na ile sobie może pozwolić, a na ile nie. Nawet jeśli pozwala sobie przekroczyć granicę kiczu i przesady to nadal to kupuję, bo w całym tym rozbestwionym projekcie karuzela śmiechu trwa w najlepsze nakręcając się właśnie świadomym kiczem. Co bardzo mnie rozbawiło, finał spektaklu jest iście przewrotny i daje ogromnego pstryczka w nos Żeromskiemu jak i całemu opartemu na patriarchacie społeczeństwu. Robi to w sposób mocno przemyślany i jasno wynikający ze scenariusza - reżyser nie sili się na nagłą woltę i podąża za jedynym rozsądnym głosem idącym z tekstu Gańczarczyk.
W tym wybornym serniku teatralnym pyszniutkimi rodzynkami są aktorzy, którzy dali się porwać reżyserowi i tworzą bardzo sprawną maszynę teatralną. Na pierwszy plan wysuwają się jednak głównie trzy aktorki grające Ewę na różnych etapach jej życia: Karolina Staniec, Magda Grąziowska i Małgorzata Gałkowska. Tworzą jeden organizm w trzech ciałach; każda z nich ma inne właściwości, ale doskonale portretuje Ewę na różnych jej etapach „zepsucia”.
Karolina Staniec jako najmłodsza wersja bohaterki wyciska ogromny komizm z jej zachowań podlotka – emfazę i uniesienie każdym możliwym zalotnym spojrzeniem Łukasza. Staniec jest bezbłędna i kolejny raz udowadnia, że jest wyborną aktorką i że stoi przed nią moc ciekawych ról, bo ma ogromne zaplecze, aby dźwigać wiele z nich (co udowodniła na przykład w „Dead Girls Wanted” w reżyserii Wiktora Rubina w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu).
Wcześniej wspomniana przeze mnie Magda Grąziowska jest jednocześnie delikatna, ale też ma w sobie taką zimną stal, która daje siłę jej Ewie i daje poczucie, że jej bohaterka jest zdolna do wszystkiego.  
Jednak koronę zgarnia Małgorzata Gałkowska, która jest sumą wszystkich tych cech wypracowanych przez pozostałe Ewy – zbiera je naraz w sobie i doprawia to ogromem zmęczenia życiem, a także oczekiwaniami społecznymi względem kobiet – zgarnia totalnie złoty medal za podanie widzowi monologu dotyczącego tego, czy Ewa w naszej wyobraźni i wyobraźni Żeromskiego starzeje się przez czas trwania powieści, czy wiecznie jest uwięziona w swojej formie młodej lolitki, bez względu na to, że powinna mieć już według biegu fabuły wiele, wiele więcej lat. Nie będę też zgrywał zaskoczonego, że tak dobrze zagrała, bo od dawna wiem jak wyborną aktorką jest i do dziś prześladuje mnie jej mini kreacja z „David’s Formidable Speech On Europe” –  premium klasa i nie mogę sobie wyobrazić , że kiedyś jej zabraknie na scenie. Pani Małgorzato, kocham panią.
Całość spektaklu opakowana jest w ciekawą buduarową dekorację Katarzyny Pawelec i kostiumy Marty Szypulskiej – oba elementy dobrze się uzupełniają i tworzą dla aktorów przestrzeń dopełniającą sensy wyprowadzone z samego scenariusza. Wielokrotnie podkreślałem w moich tekstach jak ważne jest dla mnie, aby scenografia i kostiumy nie były dla aktorów potykaczem, ale by wchodziły z nimi w dialog, co właśnie tutaj wybornie się udało.
Podsumowując, po przeczytaniu opisu spektaklu na stronie teatru byłem raczej nastawiony dosyć chłodno, ale zostałem w pełni porwany przez twórców. Niektórym może się wydawać, że przekracza się pewną granicę, ale spokojnie – zapewniam, że twórcy balansują bardzo mądrze i sprytnie i nie popadają w błazenadę. „Dzieje grzechu” Wojtka Rodaka to bardzo udane zamknięcie sezonu dla mnie. Teatr mądry, zabawny, bez zadęcia i spuszczający powietrze z balonika narodowej literatury. Daje do myślenia ale też jeśli nie chcemy myśleć to pozwoli nam się po prostu bawić, co jest super. Jeśli miałbym nazwać jakiś spektakl pozytywnym zaskoczeniem i olśnieniem tego roku to byłyby to właśnie „Dzieje grzechu”. Czapki z głów, dobra robota, więcej na boga, więcej!
3 notes · View notes
krakowcity · 1 year ago
Text
Zakończenie Roku Fredrowskiego w STU
10 stycznia w Krakowskim Teatrze Scena STU zaplanowane zostało wyjątkowe zakończenie Roku Fredrowskiego. W jednym miejscu, w jednym momencie na scenie STU po raz pierwszy spotka się blisko 70 potomków Aleksandra Fredry.  Pierwsza część wieczoru  to nazwany roboczo „ZEMSTA MOTO-BIKERSKA” –  PERORMANCE w jednym akcie w reżyserii Artura „Barona”   Więcka – napisany specjalnie z okazji tej rocznicy…
Tumblr media
View On WordPress
0 notes
nehemiasz · 2 years ago
Text
KILKA SŁÓW O KULTURZE
Muzyka, sztuka i rozrywka to tylko niektóre jej odsłony. Jest ona dziś tak powszechnie dostępna, że wręcz straciliśmy ją z oczu, straciła znamię oryginalności, zalewani towarami z chin i propozycjami z Netflixa! Przestaliśmy się nawet zastanawiać jaki ma ona na nas wpływ. Mowa oczywiście jest o kulturze. Kultura jest wyrazem najgłębszych uczuć i przeżyć, są w niej pokłady naszego człowieczeństwa, łączy ona pokolenia, tworzy historię, daje poczucie że jesteśmy kimś!
George Weigel, w książce Boży wybór, opisał dorobek naukowy ojca świętego Jana Pawła II. Piszę on: Trzecia encyklika społeczna Centesimus Annus została ukończona w 1991r., w stulecie nowatorskiej encykliki społecznej Leona XIII Rerum Novarum. Centusimus Annus zawiera wnikliwą analizę wolnego i sprawiedliwego społeczeństwa w jego trzech częściach składowych, którymi są demokratyczna wspólnota polityczna, wolna gospodarka oraz żywa publiczna kultura moralna -eksponując nadrzędną pozycję kultury wobec demokracji i wolnego rynku." Szczególnie ostatnie zdanie jest szokujące -według papieża to kultura pełni nadrzędną rolę nad gospodarka i państwem. Oczywiście mowa tu o kulturze jako całym spektrum zachowań ludzkich, w tym o nauce.
Kultura musi być promowana by nie popaść w niewłaściwe ręce, twierdzi papież. Ta głęboka intuicja człowieka, który przecież był Słowianinem wyrosłym w systemie totalitarnym a jednocześnie zanurzonym głęboko w kulturze europejskiej jest dziś, mam wrażenie, szczególnie ważna. Papież wiele razy apelował do "starego kontynentu" by ten się obudził! Chyba nikt inny tak wnikliwie nie obserwował wydarzeń, które tak bardzo zmieniły nasze społeczeństwo. Doktor filozofii i bloger Agnieszka Krzyżanowska w swojej książce Żyj po swojemu napisała, że nigdy nie żyliśmy w społeczeństwie tak wygodnym i rozwiniętym. Z jednej strony możemy dziś, bez większych przeszkód polecieć z jednego miejsca ziemi na drugi i następnego dnia wrócić do domu. Możemy się w prawie nieskrępowany sposób komunikować a jednocześnie jesteśmy mega samotni… paradoks tych czasów jest wręcz zatrważający…
Chciałbym dołożyć tutaj swoje refleksje. Przez powszechny dostęp do kultury, kina, teatru, muzyki staliśmy się mniej świadomi tej doniosłej roli jaką ma kultura na nasze życie. Straciliśmy zmysł przetrwania stając się masowymi konsumentami ale zamkniętymi każdy w swojej bańce, bez możliwości wspólnego przezywania! Staliśmy się pożeraczami pixeli w globalnej techno-farmie Niczym psy pozamykane w swoich kojcach i skupione na swojej kości. Zapomnieliśmy się cieszyć każdą chwilą i przezywać radości! Większość z nas nie pamiętamy tych czasów, kiedy wyjście do kina było jakimś wydarzeniem, nie mówiąc już o teatrze czy operze. Przestaliśmy się zachwycać, odkrywać kim jesteśmy.
Jakim jesteśmy dziś społeczeństwem? Czy naprawdę oddanie się w ręce globalnej technologii sprzyja nam w byciu lepszym społeczeństwem? Celowo używam słowa społeczeństwem -bo jednostkowo wydaje nam się, że jesteśmy lepszymi ludźmi! I to właśnie to przekonanie jest nam dziś tak sprzedawana jako prawdę niezachwianą i oczywistą -precz z kościołem, precz z komuną itd. Mamy zakodowane przekonanie o byciu kimś wyjątkowym niczym superbohaterowie z HBO… Tak się zastanawiam, czy jest jeszcze dla nas ratunek, czy jest jakaś szalupa ratunkowa dla naszych dusz? Sądzę, że jest… Musimy jednak wrócić do punktu wyjścia, odciąć się od masowej kultury… Pamiętam swój zachwyt, gdy w 2011 roku usłyszałem pierwszy raz płytę PJ Harvey, sprawdziłem potem że była to płyta Let England Shake, byłem wtedy na rekolekcjach w Hopowie i zastanawiałem się co to za muzyka? Pamiętam ten kontekst i chwilę oczarowania… Nikt mi jej nie odbierze, chciałbym jednak nauczyć cię przeżywać podobne chwilę dziś. Dzwięk trąbki w Let England Shake, dźwieki mew itp. stały się częścią mnie… Dziś czuje się zagubiony w naszej współczesnej kulturze, w tym nieograniczonym dostępie do dóbr i zgadzam się z tymi, którzy uważają że nie powinno się udostępniać całej wiedzy ludzkości w jednym miejscu jak np. na dysku google. Powinniśmy wrócić do czasu, które opisuje OSTR, kiedy latał samolotem do Anglii by w antykwariatach kupować stare kasety bo tylko tam były "dobre miksy"…
Dziś niedziela. Tych, którzy wierzą zachęcam do refleksji nad naszą kultur ą w naszej wierze i ich wzajemnych powiązaniach. Tym zaś, którzy są poszukujący lub niewierzący również życzę dobrej niedzieli i zachęcam do obserwowania dalej mojego blogu. Trzymajcie się !
1 note · View note
myslodsiewniav · 2 years ago
Text
1.12.2022
Wczoraj reprezentacja Polski wyszła z grupy bardzo... dziwnym ślizgiem, bo przegrali mecz xD, ale wygrali w skali grupy. Szalone to.
Wczoraj również przed meczykiem spotkałam się z koleżanką. Dawno się nie widziałyśmy. Stęskniłam się za nią! Niemniej bardzo zainspirowało mnie jej podejście - ona i jej chłopak idą na studia! Po prostu wracają! Zabulą maaaaaaaasę kasy, ale wracają. 
I to jest zajebiste! Poza tym ona w końcu jest przekonana do terapii - to będzie jej 3 podejście, ale czuje, że w końcu jest gotowa się zmierzyć z przeszłością i wreszcie podjąć terapie, bo widzi jak źle to na nią działa, jak cierpi pomimo upływu lat, który miał “zaleczyć rany”.
Przypomniała mi o tym, że muszę wrócić do badania się, diagnozowania. Że dobrą praktyką będzie wyznaczyć sobie cele na przyszły rok i postawić na siebie. Pokazała mi taką możliwość jak napisanie do dziekana/rektora z prośbą rozłożenia opłaty za studia na większą ilość rat (bo póki co dla mnie to jest poza możliwościami jakimikolwiek by pozwolić sobie na opłatę czesnego). Otworzyła mi głowę.
A ja chyba jej - opowiedziałam jej o szkoleniach i warsztatach w których w tym roku brałam udział. Słuchała przejęta i w końcu rzuciła “rób to, oczy ci się błyszczą” - i dodała, żebym książki pisała, bo słucha się mnie jak lektorki xD 
Okay... MOŻE. xD Nie powiem, że mi to nie chodzi po głowie, ale co napiszę to porzucę. Póki co po prostu zachwyt i chęć korzystania z możliwości jakie mam. 
Chcę się rozwijać.
Dlatego dziś powstanie pierwsza kartka świąteczna mojego autorstwa. :P 
EDIT
Tak jeszcze napiszę, bo mi się wydaje, że u mnie to się nic nie dzieje i nie ma o czym opowiadać, takie tam drobne, codzienne sprawy. Miałam w ogóle problem by zacząć uczestniczyć w “kawkowaniu” z kumpelą, bo “no wiesz, byłam na wakacjach, było fajnie, a tak poza tym co cały rok wpadam z jednej infekcji w drugą”. I tyle. ALE przez to, że wpadam w te infekcje mam piękne zbiory warzywne z balkonu, mam małą dżunglę w domu, zrobiłam kadzidła z kwiatów polnych i pachnące różdżki z lawendy do szaf. Byłam w Krainie Jezior, byłam w Dalmacji, Krakowie, Katowicach, Opolu, Giżycku, Olsztynie, zwiedziliśmy w pierwszym kwartale masę szlaków pieszych Dolnego Ślądka, miałam gości z Niemiec, wieczorki filmowe, odwiedzaliśmy festiwale, uczestniczyłam w wykładach z artystami, układałam więcej puzzli niż w całym dotychczasowym życiu, w górkach byłam pierwszy raz zupełnie zimą i jeszcze tam wrócę, udało mi się trafić na saunę, w końcu szarpnąć się na pedi i mani, świętować z O. przy pysznych posiłkach, byliśmy w teatrze, na wielu wystawach w muzeach (w tym jednym prywatnym), na koncercie Taco, na kursie z opowiadanie historii, na warsztatach malarskich, sitodruku, cyjanotypii i jeszcze grałam w spocie reklamowym. Do tego wyszukuję w ciuchlandzie masę dobrej wełenki i pojawił mi się pomysł upcikingowania ubrań. 
No cóż.
Działo się. 
A w przyszłym roku mam już jeden cel - chcę się nauczyć pływać na supie! :P Mała rzecz, a taka ważna. :D Nakręcałam się na to całe lato, ale przez infekcje intymną nie mogłam. 
8 notes · View notes
karomro · 3 years ago
Text
Czasem mam ochotę pisać więcej. Od kilku lat nie wysłałam w przestrzeń internetów żadnej recenzji ani innego artykułu, w którym wylałam w słowa jak bardzo pochłania mnie to, co w duszy gra mi najbardziej. Poszukując swojej ścieżki w ostatnich miesiącach uświadomiłam sobie, że nic innego nie cieszy mnie i nie towarzyszy mi nigdy bardziej.
Filmy w relacjach są niedostateczne. Ostatni tydzień był dla mnie trochę (lekko stresującym) zapukaniem do świata zmian i otwarcia się na nową naukę. Muzyka jak wiadomo koi i leczy, a ta, towarzysząca w tym tygodniu wylepiła serduszko miodkiem i pomogła przedrzeć się przez dni niczym rycerz w zbroi.
Nazwałam ten post po prostu „kwietniem”, bo jak długo będę go widzieć, będę wspominać ten kwiecień. Mroźny, wietrzny i burzowy, lecz też pachnący kwitnącą jabłonką i żółcący się dzielną forsycją. Z długimi zachodami słońca. W nowym miejscu na świecie – i domku, do którego z chęcią się wraca.
Ten tydzień rozpoczął się od wizyty w Teatrze Słowackiego. W głównej mierze to też zasługa tego miejsca, że zdecydowałam się tam wybrać. Pewnie innej, lepszej okazji nie mogłabym sobie wymarzyć – pomyślałam. Zwykły, garażowy, oklepany klub nie byłby w stanie udźwignąć tak godnie tego, co się wydarzyło. Maria Peszek przyjechała do Krakowa w misji zwanej trasą. „J*bię to wszystko. Wiosna nareszcie!” – które mogłoby być równie dobrze moim własnym hasłem. Pewnie dlatego też – choć wcześniej wcale nie postrzegałam tego wieczoru w tych kategoriach – był to koncert z gatunku tych, które potrzebujesz, lecz nim tego doświadczysz, zupełnie o tym nie wiesz.
Ten koncert był manifestem siły i kobiecości. Krzykiem, który dodawał skrzydeł i pewności siebie. Czuję to widząc innych ludzi wymachujących tęczowymi flagami do dźwięków utworów, w których Peszek śpiewa o tym, że w tym kraju nie dla wszystkich jest kolorowo, albo klaskając wspólnie z tłumem w wyrazie aprobaty do odważnych zwrotów, które padają podczas występu niejednokrotnie. Jestem introwertykiem i niespecjalnie lubię tłumy ludzi. Lubię jednak odczuwać wspólnotowość. Szczególnie w kontekstach spraw, które mnie poruszają i które są dla mnie ważne. Lubię być jednym zwykłym dziwakiem spośród kilkuset odmieńców.
Potrzebne było sforsowanie trzech kurtyn, żeby ujrzeć Peszek otuloną tiulowym welonem, która odśpiewuje Ave Maria. Ave Maria nie umarła - wiemy, choć wykonania w oryginale całkiem się nie spodziewałam. Po chwili uduchowionego uniesienia wkracza mocny bit, zmiana świateł i mocne „Viva la vulva”.
„Załatwimy to miłością Kochać wszystkich Nikogo nie oszczędzać Człowiek człowiekowi siostrą”
Chcę powiedzieć, że znając twórczość artystki, już na początku byłam lekko zdezorientowana obecnością, cóż, w szerokim gronie publiczności nieco – wiekiem - dojrzalszej. W pewnym momencie czułam wręcz niesforne zaniepokojenie „co też oni sobie pomyślą” – równie dobrze znane w momencie, gdy robisz coś nie do końca tradycyjnego i zastanawiasz się jak skrytykują Cię rodzice. Z drugiej strony kupując bilet na spektakl zatytułowany „J*bię to wszystko” można oczekiwać, że rzeczywiście, zasiadając na widowni wspólnie rozpoczniemy wieczór bezkarnego „j*bania”. „Mam nadzieję, że nikt nie poczuł się dotknięty” – powiedziała Peszek ze sceny kłaniając się nisko. Otóż nie.
Moje serduszko wyfrunęło dodatkowo fikołki przy dźwiękach kilku dawno niesłyszanych utworów, tych z pierwszych płyt. Gdybym miała się zastanowić gdzie zasłyszałam je po raz pierwszy, prawdopodobnie było to mieszkanie koleżanki z podstawówki, której gusta muzyczne wybiegały stanowczo za daleko poza zwyczajne upodobania zwyczajnych dzieci. Ostatni koncert Marii Peszek, na którym byłam był tym, zaraz po którym rozhulał się c0vid. Jak się cieszę, że na czas kwarantanny mieszkałam w domu. Po ogłoszeniu kolejnych koncertów Peszek moja przyjaciółka żartowała, że strach kupować bilety, jeśli niesie za sobą widmo zamknięcia. Wspomnienia wiązane z danymi sytuacjami bywają często niekoniecznie komfortowe.
Wracałam z teatru jak na skrzydłach. Niosła mnie radość, a ta miała się nie kończyć, bo w kolejny dzień wyruszaliśmy do ICE na akustyczny koncert Krzysztofa Zalewskiego. O nim należałoby napisać osobny post edukacyjny o treści „Czy da się przedawkować Krzysztofa Zalewskiego?” i obiecuję, jeśli moja potrzeba wypluwania słów do tego kolejnego momentu przetrwa, opiszę to zagadnienie bardzo szczegółowo i naukowo.
Na koncerty Zalewskiego chodziło się, gdy grywał jednoosobowo w mikro-studenckich przydymionych klubach, a także już wtedy, gdy równie jednoosobowo obsługiwał wszystkie instrumenty na eleganckich salach koncertowych. Tego dnia pojawił się z zespołem w pustynnych okolicznościach, przywołujących na myśl parne środki wakacji. Choć ten koncert w moim odczuciu rozwijał się nieśmiało, gdy już nastąpiła eksplozja energii nie było szans na jej powstrzymanie. Wierciłam się w fotelu (co koncertom Zalewskiego bardzo nie przystoi), żeby w końcu z ulgą odtańczyć taniec deszczu zaraz po bisach – kiedy grzeczni widzowie już nie siadają z powrotem.
Aranżacje utworów bywały przedziwne, niektóre fantazyjne, przenoszące wyobraźnię w świat baśni, niektóre znów tak obce, że aż elektryzująco przyciągające. Poprzedni wieczór był kopnięciem mocy, ten – opatuleniem serca w mięciutki kokonik. Na ten koncert zabrałam swojego faceta, bo wiecie, to taka metoda na zazdrości, co by z wrogim obcym zapoznać w rzeczywistości.
Trzecim wieczorem z cyklu dla wyrównania były rapsy. Miało być brudno i trochę inaczej. Inaczej, bo Tymek, wchodząc w collabo razem z Urbańskim stworzył coś, co brzmiało mi w uszach i słuchawkach noce, dnie i tygodnie. Aż do ogłoszenia tej trasy, choć ona sama wcale nie okazała się brzmienia w uszach końcem.
Pobiegłyśmy do klubu w deszczu, trochę rozweselone pod wpływem upojnych napojów mojego prywatnego barmana. „Odrodzenie” miało być płytą przełomową i przełamującą – stereotypy i opinie, że raper ma recytować tylko brudne hasła w akompaniamencie równie nieczystych bitów. Tymek udowodnił już dawno, że robi, co chce – na scenie występuje z pełnym zespołem, rapuje do dźwięku skrzypiec, a kiedy woli, to krzyczy. Uwielbiam w muzyce piękne przełamania. Kocham chóry i elektronikę. Mimo, że lubię elektronikę, pociągają mnie żywe brzmienia – rozumiem przez to te, spośród których potrafisz wydobyć pojedyncze instrumenty. Czasem lubię też, gdy to wszystko się ze sobą przeplata. Gdy jedna muzyka jest napędem i inspiracją dla drugiej.
Wbrew temu, co wyżej na koncercie było naprawdę… rockowo. Ostrożne po ostatnim festiwalu tym razem nie znalazłyśmy się w środku pogo. Nigdy nie słuchałam hip-hopu, a teraz w mojej głowie wiruje jedynie
„Samo się układa. Samo się układa.”
2 notes · View notes
kwalifikacjeprywatne2020 · 5 years ago
Text
Downside School - relacja Wiktorii Lassak, Marty Resiak i Jędrzeja Niepolskiego
Kiedy po raz pierwszy jadąc taksówką do szkoły zobaczyliśmy Downside, naszą nową szkołę, natychmiast wywarła ona na nas ogromne wrażenie. Okazała wieża kościelna widoczna między zielonymi wzgórzami idealnie oddawała klimat zbliżających się dla nas dwóch lat. Gościnność w Downside znana jest w całej Wielkiej Brytanii i była jedną z pierwszych rzeczy, którą zauważyliśmy po dotarciu do szkoły, ponieważ zostaliśmy ciepło przywitani zarówno przez uczniów, jak i nauczycieli. Społeczność szkolna podzielona jest na 6 domów (4 męskie i 2 żeńskie). Każdy z nich ma własnych przewodniczących oraz prefektów, którzy już pierwszego dnia upewnili się, że zaczęliśmy poznawać Downside i dobrze czujemy się w nowym otoczeniu.
Tumblr media
Downside znajduje się w południowo-zachodniej Anglii i jest dobrze skomunikowane z lotniskami zarówno w Bristolu, jak i w Londynie. Szkoła znajduje się niedaleko urokliwego miasta Bath, które można odwiedzić w każdą niedzielę za pomocą szkolnego autobusu. Położenie Downside na wsi, w otoczeniu pól i lasów, zapewnia spokojną atmosferę, w której nauka staje się czystą przyjemnością, a uroki hrabstwa Somerset można podziwiać spacerując bądź trenując biegi przełajowe. Downside, jako szkoła kończąca się maturą A-Level, oferuje szeroki wybór przedmiotów, od wiedzy o teatrze, psychologii i łaciny po fizykę czy „dalszą” matematykę, z których każdy uczeń wybiera trzy lub cztery. Pozwala to na tworzenie nietypowych połączeń i pogłębianie wiedzy w dziedzinach, które w pełni nas interesują. Lekcje odbywają się w małych grupach, co umożliwia indywidualne podejście nauczyciela do ucznia oraz dyskusje angażujące wszystkich. Marta i Jędrzej wybrali zarówno podstawową, jak i „dalszą” matematykę, na której, wśród uczniów z różnych krajów, poznają niestandardowe metody rozwiązywania problemów matematycznych. Razem uczą się także informatyki. Marta dodatkowo wybrała fizykę, której ważnym elementem są ćwiczenia laboratoryjne, natomiast Jędrzej zdecydował się na ekonomię, gdzie przez wielokulturowość uczniów jeszcze głębiej poznaje różne punkty widzenia na mechanizmy rządzące światem. Z kolei Wiktoria zdecydowała się na naukę biologii i chemii, wiedząc, że swoją przyszłość wiąże z medycyną. Dodatkowo uczęszcza też na lekcje z języka niemieckiego – szkoła umożliwia naukę kilku języków obcych, w tym łaciny czy greki.
Tumblr media
Ważną rolę w życiu Downside pełni też sport, który każdy z uczniów obowiązkowo uprawia. Z szerokiej gamy dyscyplin Marta wybrała hokej na trawie, i, będąc bramkarką pierwszej drużyny, wyjeżdża na liczne mecze reprezentując naszą szkołę. Jędrzej, jako wicekapitan piłkarskiej drużyny, może spełniać swoje dziecięce marzenia i choć przez chwilę poczuć się jak profesjonalny zawodnik.  
Tumblr media
W Downside istotna jest także muzyka - szkoła oferuje lekcje gry na instrumentach, śpiewu czy tańca. Dodatkowo w szkole organizowanych jest wiele wydarzeń kulturowych, dzięki którym można spełniać się w swoich pasjach. Przykładowo, w lutym Wiktoria weźmie udział w musicalu ‘Our House’, w którym odegra role zarówno taneczne, jak i wokalne. Można zaangażować się również w działalność szkolnego chóru oraz licznych zespołów muzycznych, a nawet uczyć się muzyki jako jednego z przedmiotów A-Level. Szkoła umożliwia nam także uczestnictwo w wielu zajęciach dodatkowych, takich jak klub szachowy, łucznictwo, gotowanie czy robótki ręczne.
Tumblr media
Downside każdego dnia zaskakuje nas na nowo. Pomimo dużej ilości pracy i odległości od domu rodzinnego jesteśmy pewni, że podjęliśmy dobrą decyzję i zaczęliśmy jedną z najpiękniejszych przygód w naszym życiu.
1 note · View note
thesarkisian-blog · 5 years ago
Text
XII Spotkania Teatralne BLISCY NIEZNAJOMI: UKRAINA
XII Spotkania Teatralne BLISCY NIEZNAJOMI: UKRAINA Organizator: Teatr Polski w Poznaniu 10–15 września 2019 Dyrektorka artystyczna festiwalu: Agata Siwiak Program: Joanna Wichowska, Agata Siwiak **** Фестиваль Близькі незнайомі: Україна Організатор: Театр польський у Познані 10-15 вересня 2019 Арт директорка фестивалю: Аґата Сівяк Програма: Йоанна Віховська, Аґата Сівяк W Polsce mieszka i pracuje ponad 1 mln 200 tys. Ukrainek i Ukraińców, co stanowi ponad 3,5% ludności kraju. Wielkopolska jest na drugim miejscu w Polsce pod względem liczby zatrudnionych obywateli Ukrainy. Po raz pierwszy od czasów powojennych stajemy się społeczeństwem wielokulturowym. Dlatego też festiwal Bliscy Nieznajomi – w ostatnich latach prezentujący polski teatr i sztukę – zmienia formułę: głównymi bohaterami tegorocznej edycji będą Ukrainki i Ukraińcy. Poznamy różnorodność form teatru naszych sąsiadów, który czerpie zarówno z literatury, jak i z historycznych archiwów, tradycji awangardy początku XX wieku, czarnego kabaretu, choreografii i muzyki nowoczesnej. Wszystkie festiwalowe spektakle mówią głośno o tym, o czym zazwyczaj mówić nie wypada. Odsłaniają tajemnice i podważają utarte przekonania. **** У Польщі мешкаe і працюe понад 1 200 000 українок і українців, що становить понад 3,5% населення. Великопольське воєводство займає друге місце в Польщі за кількістю працевлаштованих громадян України. Вперше, від повоєнного періоду, ми стаємо мультикультурним суспільством. Тому Фестиваль Близькі незнайомі – який в останні роки пр��зентував польський театр і мистецтво – також змінює формулу: головними героями цьогорічної едиції будуть українки і українці. Ми пізнаємо різноманіття форм театру наших сусідів, який черпає як з літератури, так і з історичних архівів, традиції авангарду початку XX ст., чорного кабаре, сучасної хореографії і музики. Всі фестивальні вистави голосно говорять про речі, про які зазвичай говорити  “ незручний”. Вони Відкривають таємниці і кидають виклик усталеним переконанням. **** ZAPROSZONE SPEKTAKLE Biennale Warszawa MODERN SLAVERY 10 września, godz.19.00, Duża Scena, Teatr Polski w Poznaniu reżyseria: Bartosz Frąckowiak scenografia: Anna Maria Kaczmarska muzyka, dźwięk: Krzysztof Kaliski, Maciej Szymborski koncept: Bartosz Frąckowiak, Natalia Sielewicz dramaturgia: Natalia Sielewicz światło: Michał Głaszczka mapy i wizualizacja danych: Jakub de Barbaro aktorzy i aktorki: Beata Bandurska, Magdalena Celmer, Maciej Pesta, Martyna Peszko, Anita Sokołowska, Konrad Wosik premiera: maj 2018 czas trwania spektaklu: 120 min Polska w statystykach dotyczących współczesnego niewolnictwa zajmuje niechlubną pierwszą pozycję w Unii Europejskiej. Niewolnicy są w zasadzie wszędzie – w znanych warszawskich restauracjach, na placach budowy, w zamkniętych zakładach produkcyjnych, w przetwórniach, sadach i na farmach. Pochodzą z Ukrainy, Białorusi, Korei, Filipin, Chin, Wietnamu. Niekiedy są Polakami. Raport Global Slavery Index ujawnia, że w Polsce w 2016 r. żyło ponad 181 tys. nowoczesnych niewolników, co odpowiada 0,476% populacji Polski. Niewolnictwo nie jest tu jednak metaforą określającą każdy rodzaj wyzysku. Mówimy o sytuacjach niepłatnej pracy przymusowej, związanej z handlem ludźmi czy fikcyjnym zadłużeniem. Zespół Biennale Warszawa przeprowadził śledztwo i sprawdził, skąd biorą się takie statystyki, z jakimi sytuacjami, miejscami i historiami są związane. Istotne było poszukanie odpowiedzi na pytanie, dlaczego to zjawisko jest całkowicie niewidoczne i rzadko komentowane w debacie publicznej. Z tego działania powstał spektakl-wystawa. Spektakl ukazuje niewolnictwo jako współczesne zjawisko globalne, mające rozmaite odsłony i ekspresje, związane z dramatami i biografiami bardzo różnych ludzi, z różnych kultur, religii i ras. Niewolnicy nie żyją bowiem daleko, na fantazmatycznych i nierealnych plantacjach, ale również tuż za ścianą sali najbardziej wykwintnej warszawskiej restauracji. **** Teatr „Publicyst” / Театр „Публицист” (Charków) CZERWONE WESELE / Червоне весілля 11 września, godz. 19.30, Malarnia, Teatr Polski w Poznaniu idea i dramaturgia: Viktoriya Myronyuk / Вікторія Миронюк reżyseria „żywej gazety”: Kostiantyn Vasiukov i Hanna Onyshchenko / Костянтин Васюков, Ганна Онищенко badania historyczne: Viktoriya Myronyuk, Mykyta Kozlov / Вікторія Миронюк, Нікіта Козлов scenografia: Daria Khalina / Дар'я Халіна kompozytorka i akompaniatorka: Alexandra Malatskovska / Олександра Малацковська performerzy i performerki: Daria Palahniuk, Mykyta Kozlov, Maksym Omelchenko, Diana Kovalenko, Yuri Vasiuta, Mariia Kryshtal, Dariia Yaroshenko premiera: wrzesień 2017 czas trwania spektaklu: 70 min Po rewolucji październikowej „czerwonym weselem” była nazywana świecka ceremonia celebrująca nowy, rewolucyjny porządek, inspirowana przez awangardowe idee wolności, wspólnoty, równości, wyzwolonej seksualności, emancypacji. Spektakl Teatru „Publicyst” jest przewrotną rekonstrukcją tego świeckiego obrzędu. Wykorzystując różne formy sceniczne (talk show, re-enactment formatu „żywej gazety” – amatorskiego pokazu teatru rewolucyjnego; musical), spektakl prezentuje różne metodologie pracy z materiałem dokumentalnym i historycznym. ��Ironiczne zanurzenie w idee i estetykę porewolucyjnej rytualności służy zbadaniu, jakie znaczenie dawne idee mają dzisiaj w społeczeństwie, które wciąż wyzwala się spod wpływów sowieckiej przeszłości. Przyglądając się świeckiemu rytuałowi sprzed stu lat, artyści i artystki Teatru „Publicyst”, podejmują zarazem refleksję nad znaczeniem procesu dekomunizacji, jaki obecnie ma miejsce w Ukrainie, nad przeszłością i pamięcią. Teatr „Publicyst” powstał ponad 30 lat temu jako teatr studencki.  Wywodził się z popularnych w czasach Rosji Radzieckiej amatorskich grup teatralnych, zajmujących się propagowaniem głównych założeń obowiązującej w tamtych czasach doktryny. Dzisiaj, w nowoczesnym środowisku Charkowa „Publicyst” jest znany jako jeden z najważniejszych teatrów alternatywnych. W swoich spektaklach podejmuje ważne tematy społeczne, zajmuje się krytyczną rewizją przeszłości (w tym sowieckiej), poszukuje nowoczesnych form teatralnych i nowych form komunikacji z widownią.   **** Pierwszy Teatr / Перший театр (Lwów) PIĘKNE, PIĘKNE, PIĘKNE CZASY / Прекрасні, прекрасні, прекрасні часи na motywach powieści „Wykluczeni” Elfriede Jelinek 12 września, godz. 19.00, Duża Scena, Teatr Polski w Poznaniu reżyseria: Roza Sarkisian / Роза Саркісян dramaturgia: Joanna Wichowska choreografia: Ninel Zberea / Нінель Збєря scenografia i kostiumy: Diana Khodiachykh / Діана Ходячих aktorzy i aktorki: Nataliia Alekseienko, Olena Basha, Vitalii Hordiienko, Ihor Huliuk, Iryna Zanik, Valeii Kolomiiets, Lubov Kuz, Mykhailo Ponzel (w tym spektaklu brak transkrypcji nazwisk aktorów na ukraiński) premiera: lipiec 2018 czas trwania spektaklu: 110 min Historia opisana w książce Elfriede Jelinek „Ausgesperrten” służy realizatorom i realizatorkom spektaklu jako punkt wyjścia do refleksji na temat powojennego społeczeństwa zainfekowanego przemocą. Traumy wojny i czasów powojennych ujawniają się jako wszechobecna agresja, zarówno ta widoczna na ulicach, jak i ta codzienna, skrywana za zamkniętymi drzwiami kulturalnych mieszczańskich domów.   W spektaklu poznajemy trzy rodziny, trzy różne modele wychowania… i bardzo podobne mechanizmy reprodukowania przemocy. Czy jesteśmy w stanie wyzwolić się z tych mechanizmów? Czy ofiary przemocy muszą koniecznie stać się katami? Czy dzieci skazane są na powtarzanie błędów rodziców? Czy wychowanie to system nakazów i zakazów, proces dostosowywanie się do obowiązującej normy? Jak funkcjonuje społeczeństwo w stanie powojennej traumy? Czy jego jedyną obroną jest tworzenie mitów na własny temat? Przemilczenia i manipulacje? I co się stanie, kiedy mity podda się wątpliwość, a to, co przemilczane zostanie wypowiedziane na głos? Scena Pierwszego Teatru zamienia się w Wiedeń końca lat 50. XX w. tylko umownie. Tak naprawdę opowiadana historia  rozgrywa się – jak zawsze w teatrze – tu i teraz: na konkretnej scenie, w konkretnym mieście, dzisiaj. Twórcy i twórczynie spektaklu problematyzują teatr jako miejsce, w którym w mikroskali odzwierciedlają się procesy społeczne, struktury przemocy i relacje władzy. Podejmują refleksję nad przyszłością: w końcu powojenne czasy są wciąż jeszcze przed nami. Spektakl jest efektem współpracy charkowsko-lwowskiej reżyserki, uznawanej za jedną z najważniejszych młodych ukraińskich twórczyń teatralnych i polskiej dramaturżki współpracującej m.in. z Teatrem Powszechnym w Warszawie. Lwowska premiera zapraszana jest na festiwale, a wśród widzów ma status spektaklu kultowego. **** RESTAURACJA UKRAINA / Ресторан Україна (Kijów, Charków) 13 września, godz. 19.00, Duża Scena, Teatr Polski w Poznaniu performerki: Nina Khyzhna, Oksana Cherkashyna/ Ніна Хижна, Оксана Черкашина dramaturgia: Dmytro Levytskyi / Дмитро Левицький dźwięk i oprawa wizualna: Yevhen Yakshyn / Євген Якшин badania przypadków korupcji: Piotr Armianovskyi / Пьотр Армяновський projekt świateł: Yevhen Kopiiov / Євген Копйов premiera: wrzesień 2017 czas trwania spektaklu: 50 min Spektakl o korupcji realnej i mentalnej, o zniewoleniu, władzy patriarchatu, ojcach i oligarchach, córkach i aktorkach, o Ukrainie i Ukrainkach. Z elementami ukradzionej mistrzom choreografii. Wymóg stworzenia spektaklu o korupcji wywołuje aktorski strumień świadomości i serię performatywnych halucynacji, podczas których ujawnione zostają wspomnienia z dzieciństwa, osobiste traumy, idiosynkrazje, lęki, gniew, poczucie braku zawodowego spełnienia i bezradność. Czy ta niemożność mówienia o korupcji oznacza niezdolność wypełnienia narzuconego zadania? Czy zawiera filistyńską perspektywę, zgodnie z którą korupcja, owszem, musi być potępiona, ale ja i tak jestem najważniejsza? Lecz jeśli osobiste jest polityczne, jest jego przyczyną i skutkiem, w takim razie być może ten przypływ osobistego jest gestem wyzwolenia: od wymogu uczenia się na pamięć cudzych słów, od zapisanego scenariusza, od scenarzysty, od władzy, od szefa, od Ojca? W końcu motywy antyautorytarne, podobnie jak antyoligarchiczne i patriotyczny, są częstymi efektami ubocznymi ruchów antykorupcyjnych. A jednak ciało Ojca leży na stole już dość długo. Co oznacza, że tak naprawdę scenariusz istnieje, a zakończenie jest otwarte. Dlatego uwolnienie osobistego wciąż może albo stać się gestem wzięcia odpowiedzialności, albo przykuć naszą uwagę tak mocno, że nie zauważymy, że miejsce starego Ojca już zajął Ojciec nowy. Premiera spektaklu, zrealizowana przy wsparciu Goethe-InstitutUkraine, odbyła się w ramach Międzynarodowego Dnia Korupcji. **** PSYCHOSIS / Психоз (Charków, Kijów, Lwów) spektakl oparty na motywach dramatu Sarah Kane oraz wierszy Anne Sexton i Sylvii Plath 14 września, godz. 18.00 i godz. 20.00, Malarnia, Teatr Polski w Poznaniu reżyseria: Roza Sarkisian / Роза Саркісян scenografia: Diana Khodiachykh / Діана Ходячих muzyka: Alexandra Malatskovska / Олександра Малацковська performerki: Nina Khyzhna, Oksana Cherkashyna, Alexandra Malatskovska / Ніна Хижна, Оксана Черкашина / Олександра  Малацковська premiera: marzec 2018 czas trwania spektaklu: 70 min Kijowska premiera Kane zdaje się próbą odrzucenia przypisanego autorce zbanalizowanego sztafażu poetki przeklętej – zrozpaczonej, inspirującej licealistki, takiej jakich wiele. A zarazem dania wyrazu zażenowaniu, które towarzyszy psychicznemu cierpieniu kobiecego (i nie tylko) podmiotu samobiczowanego przez własny intelekt. „Wstyd, wstyd, wstyd”, „sorom, sorom, sorom” – powtarza się refren. To próba przejścia od wstydu do empowermentu. Witold Mrozek, „Dwutygodnik.com” „Czarny kabaret o nielegalnej miłości i śmierci”, „dwubiegunowe show”, „psychodeliczny wieczór panieński”, „feministyczna rewia”, „manifest wyemancypowanej kobiecości” – to tylko niektóre z określeń, jakimi opisywała spektakl ukraińska krytyka i publiczność. Spektakl celebruje siłę kobiet: świadomych i szalonych, niepokornych i bezczelnych, cierpiących i śmiejących się z własnego cierpienia, nierozważnych i nieromantycznych. Na scenie toczy się nieustanna gra z granicami: bólu, „normalności”, formy teatralnej, społecznego tabu. Wszystko to służy dekonstrukcji mitu o miejscu kobiety w społeczeństwie. Spektakl, zrealizowany przez bezkompromisowe charkowskie artystki, rozpoznawalne w całej Ukrainie, jest uważną, dotkliwą analizą tego, jak działa norma i normatywność w patriarchalnym społeczeństwie, które dla kobiet rezerwuje tylko ograniczony zestaw ról. Wyprowadza widza ze strefy intelektualnego i estetycznego samozadowolenia, myli tropy, sprowadza na manowce i odbiera mu bezpieczną rolę konsumenta cudzych wzruszeń. Miłość, rozpacz, depresja i śmierć, obecne w słynnym dramacie Sarah Kane i w wierszach amerykańskich „poetek przeklętych”, w spektaklu nabierają nieoczekiwanych kształtów. Jeśli rozpacz – to w rytmie songów, jeśli depresja – to wymieszana z autoironią. Seksualność bywa zarówno bolesna, jak i groteskowa. „Chora” może stać się lekarzem, i na odwrót. Pierwotna wersja spektaklu została zrealizowana w kijowskim teatrze „Aktor” w ramach projektu British Council Ukraine „Taking the stage” Obecna, zmodyfikowana, wersja jest produkcją niezależną. **** Teatr im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie LWÓW NIE ODDAMY 15 września, godz. 19.00, Duża Scena Teatru Polskiego w Poznaniu reżyseria: Katarzyna Szyngiera scenariusz: Katarzyna Szyngiera, Marcin Napiórkowski, Mirosław Wlekły dramaturgia: Olga Maciupa scenografia: Przemysław Czepurko, Katarzyna Ożgo muzyka: Jacek Sotomski światło: Michał Stajniak wideo ze Lwowa: Miłosz Kasiura kostiumy: Ireneusz Zając aktorzy i aktorki: Oksana Czerkaszyna, Dagny Cipora, Małgorzata Machowska, Mateusz Mikoś, Piotr Mieczysław Napieraj, Robert Żurek (brak transkrypcji nazwisk) premiera: sierpień 2018 czas trwania spektaklu: 110 min Jesteśmy wychowani w kulcie pamięci. Myślimy o niej jak o drzewie. Pamięć należy pielęgnować, dbać o jej korzenie, by dawała nam schronienie i poczucie wspólnoty, by stanowiła punkt odniesienia w zmieniającym się świecie. Tymczasem pamięć znacznie bardziej przypomina rzekę. Nie tylko nieustannie płynie i zmienia się, lecz także dzieli i wyznacza granice.  Wierzymy, że trzeba pamiętać, by oddać sprawiedliwość przodkom, by być członkiem narodowej wspólnoty, by w przyszłości uniknąć tragedii. Rzadko  jednak zastanawiamy się nad tym, jak łatwo pamięć staje się pożywką dla uprzedzeń, konfliktów, nawet nienawiści. Stosunki polsko-ukraińskie ilustrują ten mechanizm. Choć tyle mamy wspólnego w teraźniejszości, tak wiele dzielimy planów i obaw o przyszłość, nasze relacje wciąż układamy pod dyktando trudnej przeszłości. Nadarza się doskonała okazja, by o tym porozmawiać. Tysiąc lat temu spotkaliśmy się po raz pierwszy. Wojowie Bolesława Chrobrego przegonili za Bug rycerzy Jarosława Mądrego, obrzuciwszy ich inwektywami. Sto lat temu trwała bitwa o Lwów i wojna polsko-ukraińska. Pół roku temu polski minister pojechał do Lwowa, uwolnić z klatek kamienne lwy, symbolizujące polską przeszłość miasta. Spektakl „Lwów nie oddamy” powstał na podstawie materiału dokumentalnego. Wykorzystując wypowiedzi zebrane w wywiadach, ankietach i źródłach pisanych pokazuje, jak uprzedzenia i nienawiść karmią się pamięcią. **** FILMY DOKUMENTALNE DONBAS 11 września, godz. 17.00, Kino Muza scenariusz i reżyseria: Siergiej Łoźnica premiera: maj 2018 kraje produkcji: Niemcy, Ukraina, Francja, Holandia, Rumunia czas trwania: 110 min Akcja filmu rozgrywa się w Donbasie, wschodnim regionie Ukrainy, kontrolowanym przez liczne grupy przestępcze. Trwa wojna hybrydowa – konflikt pomiędzy ukraińską armią zasilaną ochotnikami a bojówkami separatystycznymi wspieranymi przez rosyjskie oddziały. Koszmar staje się udziałem ludności cywilnej. Z drugiej strony toczy się codzienne życie, a przez ekran przewija się galeria postaci: roześmiana młoda para, skonfundowany niemiecki dziennikarz, którego służby kontrolne biorą za faszystę, czy okradziony właściciel luksusowego auta. Siergiej Łoźnica w swoim najnowszym filmie fabularnym w hipnotycznym, pełnym groteski stylu zabiera nas w podróż przez Noworosję – państwo-widmo, w którym żołnierze nie wiedzą, kto nimi dowodzi, a sąd odbywa się na ulicy w postaci publicznych linczów. Tu propaganda uchodzi za prawdę, wojna za pokój, a nienawiść deklarowana jest jako miłość. Jedynym sposobem na przeżycie jest śmiech… Film został nagrodzony za najlepszą reżyserię w sekcji Un Certain Regard na Festiwalu Filmowym w Cannes. Donbas to opowieść o człowieczeństwie i cywilizacji w dobie postprawdy i fake newsów. O każdym z nas. JAZDA OBOWIĄZKOWA 12 września, godz. 17.00, Kino Muza scenariusz i reżyseria: Ewa Kochańska produkcja: Magdalena Borowiec / SQUARE film studio ltd. (Polska) premiera: listopad 2018 czas trwania: 72 min Dziesięcioletnia Julia Polniuk trenuje łyżwiarstwo figurowe. Ma coraz mniej czasu, aby odnieść sukces i spełnić oczekiwania swoich bliskich. Po wybuchu Euromajdanu jej rodzina wyemigrowała do Polski. Decyzję o przeprowadzce podjęła mama Julii, Marina. W dwa tygodnie spakowała walizki, wypisała dzieci ze szkoły, a nowo wyremontowane mieszkanie wystawiła na sprzedaż. Teraz rodzina Polniuków stara się o obywatelstwo polskie i rozpoczyna całkiem nowe życie w Warszawie. Bez pracy, zabezpieczenia finansowego i dobrej znajomości języka. Marina rzuca losowi wyzwanie, szukając w Polsce lepszych perspektyw na przyszłość dla swoich dzieci. Zrobi wszystko, aby miały lepsze życie niż ona. Największe nadzieje pokłada właśnie w Julii. W tym roku dziewczynka ma szansę wystartować w Młodzieżowych Mistrzostwach Polski. A za tym idzie sukces, uznanie i początek kariery sportowej. Julia próbuje sprostać oczekiwaniom mamy, ale jest jej bardzo trudno w nowym kraju, w nowej szkole, pod okiem wymagającej trenerki. Czy będzie w stanie rozwinąć skrzydła, niosąc ciężar cudzych ambicji i oczekiwań...? **** KONCERT OTWARTA. MUZYKA NA GŁOS I PIANINO / Вiдверта. Mузика для голосу і фортепіано 11 września, godz. 22.00, Malarnia, Teatr Polski w Poznaniu wokal i pianino: Alexandra Malatskovskaja / Олександра Малацковська czas trwania: 60 minut Koncert Alexandry Malatskovskiej – kompozytorki, wokalistki, pianistki i aktorki. Artystka jest autorką muzyki do licznych spektakli (m.in. Rozy Sarkisian, Oleny Apchel, Oleny Avdieievej) i filmów krótkometrażowych. Jej pierwszy solowy album Otwarta, z kompozycjami na głos i fortepian ukaże się w tym roku. Więcej na stronie http://teatr-polski.pl/bliscy-nieznajomi/
1 note · View note
akad1781 · 6 years ago
Text
Forever Yours | Riren/Ereri Rozdział II
~ Alchemiczna pieszczota języka ~
Eren skierował swoje kroki do starego, kamiennego budynku. Kawiarnia Tytanius przyciągała do siebie klientów niepowtarzalnym klimatem i doskonałym jedzeniem. Potrawy tam podawane, zawsze były przyrządzone na podstawie naturalnych i świeżych produktów, które od lat zaspokajały podniebienia ich gości. Doskonałym zakończeniem posiłku, był oczywiście deser. Szeroki wybór ciast, były wykonywane według tradycyjnych receptur, deserów lodowych i sezonowych owoców, które potrafiły zadowolić każdego smakosza słodyczy. Przynajmniej tak, głosiła strona internetowa, gdy zdenerwowany i przerażony zarazem, spotkaniem, Eren, próbował zastąpić czymś swoje skołatane nerwy.
W kawiarni rozległ się cichy dzwonek, oznajmiający, iż do środka wszedł nowy klient. Śmiechy i krzyki na chwilę zamilkły, gdyż każdy wpatrywał się w nowych przybyszy, jednakże po chwili goście, wrócili do swoich dotychczasowych zajęć. Widocznie stracili całkowicie zainteresowanie nowymi towarzyszami, chociaż większa część osób, co chwilę jednak zerkała w ich stronę.
Brązowowłosy chłopak uważnie rozglądał się po pomieszczeniu, próbując wzrokiem odnaleźć znajomą twarz, i gdy w końcu mu się to udało, zacisnął dłoń w pięść, wbijając sobie tym samym paznokcie w szorstką skórę. Od razu skierował swoje kroki w stronę ciemnowłosego mężczyzny, który wpatrywał się w przechodzących, za oknem, ludzi. Nie czekając dłużej, natychmiast zajął miejsce naprzeciwko szarookiego, tym samym, przerywając panującą między nimi ciszę:
- Więc... - urwał Eren, natychmiast uciekając swoim wzrokiem, by ciemnowłosy mężczyzna nie mógł, dostrzec przerażenia malującego się na jego twarzy.- O czym chciałeś ze mną porozmawiać?
- Nikt nie nauczył cię kultury, szczeniaku? - zapytał, odkładając na drewniany stół swój, jak zawsze skórzany kapelusz.- Nie jestem twoim pieprzonym kolegą, więc zwracaj się do mnie z szacunkiem.
- P-przepraszam... - wyjąkał, chowając blade, jak śnieg dłonie, pod niewielkim stolikiem.
- Nie rozumiem, co w tobie widział Levi - westchnął szarooki, biorąc dość spory łyk ciepłej kawy.- Jesteś gorszy, niż zasrane dziecko.
- Ackerman - tym razem głos zabrał Erwin, który ani przez chwilę nie spuszczał z niego swojego chłodnego wzroku.- Po prostu powiedz, czego chcesz i sobie już idź. Niektórzy tutaj ciężko przeżywają śmierć Levia.
- Smith - odparł tamten, wykrzywiając swoje usta w niewielkim grymasie.- Jebany, detektyw Erwin Smith. Kolejny szczeniak, przez którego mój siostrzeniec stracił życie. Powiedz Smith, fajnie się go ruchało?
- Wiesz, że za obrażanie funkcjonariusza na służbie możesz iść siedzieć? - spytał jasnowłosy, lekko pochylając się w jego stronę.- Jeśli zaraz nie powiesz, nam czego tak naprawdę chcesz od Erena, to zapewniam cię, że w więzieniu spędzisz kilka dobrych lat, więc, jak będzie, Ackerman?
- Pff, gówniarze... - westchnął, przewracając jednocześnie oczami.- Przyszedłem po alimenty.
Jeager spojrzał na niego zdziwiony i przerażony zarazem. Nie wiedział, o czym mówił ciemnowłosy mężczyzna, za to ton głosu, w jakim to wszystko wymówił, zapewnił go, że nie jest, to również coś, co mówi się ot, tak. Promieniowała z niego taka pewność siebie, że Eren poruszył się niespokojnie na krześle i szybko odwrócił swój wzrok. Chłopak rozpoznał w jego twarzy coś jeszcze innego - w zacięciu warg i zdecydowanym uniesieniu podbródka, wyglądał dokładnie, tak jakby gotowy był podjąć każde, najtrudniejsze na świecie, wyzwanie. Zielonooki chłopak dobrze znał tę minę i postawę. Widział ją za każdym razem, gdy budził się u boku Levia.
- Alimenty? - ciszę, panującą między nimi, przerwał Eren, który już po raz drugi tego dnia, odważył się odezwać jako pierwszy. Miał jednak nadzieję, na to, że nie zostanie przez to zbesztany.- Jakie alimenty?
- Och, nie udawaj szczeniaku, że nie wiesz o co chodzi - powiedział mężczyzna, biorąc do ręki kubek z kawą.- Zrobiłeś mojemu siostrzeńcowi, pieprzone bachory. Wiedziałem, że będą z tobą same problemy, ale nie spodziewałem się, że...
- Levi był w ciąży? - spytał Eren, tępo wpatrując się w drewniany stolik. Nie chciał w to wierzyć. Nie chciał przyjąć tego do świadomości. Nie chciał żyć z nadzieją, że dzieci, które miały należeć nie tylko do niego, ale również i do Levia, mogłyby wypełnić pustkę w jego sercu.
- Jak cię do kurwy nędzy, rodzice wychowali, co? - warknął Kenny, uderzając dłonią w stół.
Eren podskoczył z przerażania, czując na sobie, złowrogie spojrzenie ciemnowłosego mężczyzny, który teraz, ani przez chwilę nie zamierzał odwrócić od niego swojego wzroku. Miał dość, tego, że taki młody i niedoświadczony szczeniak, robił, co chciał. Kenny nigdy nie potrafił zrozumieć, dlaczego jego siostrzeniec zawsze kręcił się w towarzystwie nic niewartych gówniarzy, którzy tylko martwili się o siebie, a nie o innych.
- Dość tego, Ackerman! - krzyknął Erwin, podnosząc się z krzesła, na tyle mocno, że siedząca za nimi kobieta, odwróciła się w ich stronę ze złością wypisaną na twarzy.
Skołowany szatyn nie wiedział, co zrobić w takim momencie, więc siedział tylko, przyglądając się scenie, która była niczym przedstawienie w bardzo kiepskim teatrze. Widział, jak Erwin, mówi coś do starszego od siebie mężczyzny, ale słowa te nie docierały do jego uszu. Był myślami gdzieś indziej, gdzieś, gdzie próbował, uspokoić skołatane nerwy. Eren miał wrażenie, że prowadził z Ackermanem jakaś chorą grę, do której zasad i instrukcji niestety nie miał. Właśnie tak. Czuł to, czuł wewnątrz siebie, że wujek Levia chce go sprowokować celowo, że każde z tych słów nie było wypowiedziane przypadkowo. Kenny chciał go po prostu zniszczyć psychicznie i szczerze mówiąc, udało mu się to.
- Chodź Eren, wracajmy już do domu - z rozmyśleń wyrwał go cichy i spokojny zarazem głos Armina, który teraz wciskał do jego bladych dłoni, ciepłą zimową kurtkę.
Chłopak niechętnie wstał z drewnianego krzesła. Nie miał ochoty wracać do domu, zwłaszcza wtedy, gdy siedzący przed nim mężczyzna, wyznał mu, iż prawdopodobnie jest ojcem, gromadki dzieci, o których nawet nie miał bladego pojęcia. Jednak świadomość, że nie wszystko to, co mówił, Kenny było prawdą, sprawiło, że ruszył powoli za Arminem, wciąż będąc pogrążonym w swoich myślach.
Eren od dłuższego czasu wcale nie czuł się szczęśliwy. Budził się z poczuciem, że wolałby w ogóle nie wstawać z łóżka. Jadł, czując, że nie jest mu to potrzebne do szczęścia. Jego życie już od dawna było przepełnione przerażającą pustką, która coraz bardziej się we znaki. Teraz przynajmniej wiedział dlaczego.
Dziwne ciepło w boku sprawiło, że chłopak niechętnie podniósł swój wzrok na idącego tuż obok niego Armina, który teraz sprawnie prowadził go do zaparkowanego po drugiej stronie, samochodu. Przymknął powieki. Wcale nie chciał wracać. Miał wrażenie, że jego mieszkanie, było teraz zupełnie obcym miejscem, niczym samotna sala izolatki. Nawet jego własny pokój, nie był już taki sam, jak kiedyś. Wystarczyło, że zabrakło Levia i Eren już czuł, że to nie jest jego miejsce. Czuł się tak, jakby właśnie trafił do zupełnie innego wymiaru, gdzie całkowicie nie potrafił się odnaleźć. Mimo to pozwolił Arminowi, by zawiózł go do domu.
- Nad czym tak myślisz? - pytanie przyjaciela go zaskoczyło. Znaczący uśmiech jasnowłosego chłopaka, sprawił, że słowa zaprzeczenia zamarły mu na ustach. Zamiast tego wzruszył ramionami i cicho odparł:
- Zastanawiam się nad tym, czy to mogłaby, być prawda - rzucił, odwracając swój wzrok od swoich dłoni, by w następnej chwili, spojrzeć na mijające za oknem, budynki.
- No tak - powiedział Armin, zatrzymując się na czerwonych światłach.- Mogłem się tego spodziewać.
- Myślisz, że Kenny mówił prawdę? - spytał od niechcenia. Sam już nie wiedział, co o tym wszystkim miał myśleć.
- Sprawy nie zawsze układają się tak, jak byśmy tego chcieli, Eren - stwierdził, odwracając głowę w jego stronę.- Z resztą, wspominałeś coś o jakiś filmach, prawda?
Eren niechętnie kiwnął głową. Jego serce nagle zatrzepotało szybciej, niż na ogół, mu się to zdarzało. Czuł, że coś się z nim ostatnio działo, ale próbował nie zwracać na to uwagi, zwłaszcza wtedy, gdy przebywał w towarzystwie Armina. Wziął głęboki wdech, chcąc powstrzymać nagłe zawroty głowy, lecz natychmiast się rozmyślił, widząc, jak samochód zmierzał w stronę wieżowca, w którym mieszkał.
I właśnie w tej chwili powróciły lodowate wspomnienia. Eren doskonale pamiętał, poranki, w których zastawał swojego ukochanego klęczącego nad muszlą klozetową. Pamiętał, jego dziwne zachcianki, kiedy próbował wytłumaczyć się tym, że ma zwyczajną ochotę na ogórka kiszonego z nutellą. Pamiętał, jak ciemnowłosy mężczyzna zatrzymywał się przy dziale dziecięcym, jak często przyglądał się szczęśliwym parą wraz z dzieckiem, kiedy przechodzili obok nich. Pamiętał wszystko, mimo to nadal nie potrafił w to uwierzyć.
Nie było minuty, w której Eren nie wspominałby chwili, gdy po raz pierwszy spojrzał swojemu narzeczonemu w oczy. Przeżył wtedy coś niezwykłego, doznanie, jakie go odmieniło, i wyglądało jak spoglądanie we wszechświat potężniejszy niż, nasz, ono też sprawiało, że powtarzał jego imię, jakby to była inkantacja. Alchemiczna pieszczota języka. Myśl o nim powodowała, że przez jego żyły przepływała energia pochodząca z samego sedna jego istoty, jakby jej źródłem były pierwotne żywioły fizycznego świata, zwłaszcza ogień.
Kiedy otępiały z rozpaczy, wchodził po marmurowych spodach na drugie piętro, czyjaś ręka złapała go za nadgarstek, uniemożliwiając mu na dalsze ruchy. Warknął gniewnie, odwracając się i napotykając szare oczy, swojej niegdyś najlepszej przyjaciółki, która teraz wpatrywała się w niego z rozczarowaniem. Poczuł dziwny uścisk w sercu, ale wyrwał z jej uścisku dłoń i ponownie ruszył przed siebie, słysząc za sobą zrezygnowane westchnięcie.
- Eren - odezwała się po chwili, widząc, jak chłopak z trudem próbował otworzyć zamknięte na klucz, drewniane drzwi.- Proszę, porozmawiajmy.
- Nie mamy o czym rozmawiać, Mikaso - odparł chłodno, przeklinając cicho, w momencie, gdy pęk kluczy wypadł mu z ręki.- Po prostu zostaw mnie w spokoju.
- Eren... - tym razem głos zabrał Armin, który natychmiast przerwał, swoją wypowiedz, słysząc za sobą ciche parsknięcie.
- On ma rację - cichy, aczkolwiek rozkazujący ton głosu, sprawił, że cała trójka zamarła, wpatrując się z zaskoczeniem w jasnowłosego mężczyznę, który stał w niewielkiej od nich odległości.
Jasne włosy odstawały mu teraz na wszystkie strony, a niebieskie oczy patrzyły na nich złowrogo, zupełnie tak, jakby chciał przekazać im, by nikt nie ośmielił się go dalej prowokować. Eren doszedł do wniosku, że Smith, opierający się o ścianę, nie zachowywał się tak, jakby kilka minut temu wcale nie rozmawiał z Kennym Ackermanem. Na dnie jego oczu, brązowowłosy chłopak, dostrzegł znajomy błysk, który starał się ukryć, gdy rzucał swoje nerwowe spojrzenie na otaczających go przyjaciół. Czyżby Erwin, wpadł na jakąś poszlakę?
- Erwin - rzuciła zaskoczona Mikasa, nie wiedząc jak zareagować.
- Zostaw go w spokoju -odparł mężczyzna, otwierając drzwi do mieszkania zielonookiego młodzieńca.
Eren odetchnął z ulgą, w momencie, gdy dziewczyna zniknęła za rogiem. Zrezygnowany pokręcił po chwili głową, wiedząc już, że i ta noc będzie należała do nieprzespanej, zwłaszcza wtedy, kiedy Erwin usiadł na miękkiej skórzanej kanapie, czekając aż właściciel mieszkania wraz z Arminem, postanowią wysłuchać go do samego końca.
24 notes · View notes
teatralna-kicia · 1 month ago
Text
Tumblr media
“Quanta”
Teatr: Lietuvos nacionalinio dramos teatro
Reżyseria: Łukasz Twarkowski
Nie będę ukrywał „Quanta” była na mojej liście najbardziej oczekiwanych spektakli jak tylko dowiedziałem się, że Twarkowski nad nią pracuje. Postaram się kolejny raz nie rozwodzić nad tym jak bardzo lubię jego spektakle i jak ogromny wpływ miało na mnie „Akropolis”, które premierowało w Narodowym Starym Teatrze bez mała ponad dekadę temu i do dziś mieszka zupełnie rent-free w moim mózgu. Niemniej nie będę ukrywał, że oczekiwałem bardzo dużo zważywszy na to, jak do tej pory działały na mnie prace Łukasza Twarkowskiego.
Historia zaproponowana przez Joannę Bednarczyk (odpowiedzialną za tekst spektaklu) skupia się na dziwnym spotkaniu wielkich umysłów świata fizyki kwantowej w hotelu LesMoires w Szwajcarii, w którym ostatni raz widziano Ettore Majoranę – wybitnego włoskiego fizyka, który niemalże rozpłynął się w powietrzu. W tej śmietance towarzyskiej kręci się również amerykański pisarz Wonderland pracujący nad swoją wielką powieścią „Quanta”, która opowiadać ma o Bobie i Alice – przybyszach z przyszłości, którzy odwiedzają ten sam szwajcarski resort. Całość hotelowych wydarzeń dzieje się na skraju rozpoczęcia II wojny światowej i zapowiada ogromny krok w niewiadomą. Naukowcy głównie dywagują nad tym, czy fizyka kwantowa w obecnej sytuacji jest zagrożeniem czy szansą i jednocześnie starają się określić czy mogą sobie pozwolić na pozostanie wiernymi swoim zasadom, a na ile muszą ugiąć kark z powodu niepewnej sytuacji społeczno-politycznej.  Opowieść zostaje rozbita na dwa tory – w jednym z nich przyglądamy się właśnie przedwojennej przeszłości; drugim członem jest wizyta Alice i Boba, podróżników z przyszłości w historii dziejącej się w przeszłości. W ich ręce trafia książka Wonderlanda, w której odnajdują opis swojego życia i okazuje się, że przeszłość już zdeterminowała przyszłość w tym również ich własną. Całości przyglądają się przebywający zawsze w tle hotelowi konsjerże, obecni na wszystkich liniach czasowych i we wszystkich opowieściach –niczym Mojry pilnują, aby wszystko to, co ma się wydarzyć, stało się w odpowiedni sposób; ewidentnie już byli w tej historii (może w innej linii czasowej?) i doskonale wiedzą co ich czeka i co się stanie, kiedy upadnie kieliszek i kiedy trzeba przyjść, aby zamknąć niedomknięte drzwi. 
W ogólnym rozrachunku poza historią skupioną na samej tylko fizyce kwantowej, która jest powierzchnią spektaklu, możemy popatrzeć pod tą taflę i skupić się na tym, co jest dla mnie głównym rdzeniem „Quanty”, czyli relacje międzyludzkie i to jak bohaterowie niczym elektrony krążą między sobą i starają się odnaleźć w ogromnym zbiorze świata. Możemy doświadczyć próby dotarcia do sedna miłości i odkrycia nowych doświadczeń. Jak wielokrotnie pada ze sceny z ust konsjerżki hotelowej: ��wszyscy są bezpieczni w swoich pokojach” – każdy pokój to bez mała własny mikrokosmos i własny układ zamknięty w którym kotłują się bohaterowie: w swoich romansach, kryzysach małżeńskich i próbach odkrycia tego, co tak naprawdę chciałoby się w życiu czuć. Do granic wytrzymałości podkręca to długa sekwencja dziejąca się jednocześnie w 3 pokojach hotelowych (a może nie jednocześnie – czas jest niesamowicie względny w tym spektaklu). Zostajemy doprowadzeni do gorzkiego wniosku, że nie sposób uniknąć błędów i odpowiedzialności za nie, bo życie można jedynie przeżyć do przodu, pierwszy i jedyny raz, bez jasnych rozwiązań na spotykane przeciwności; a zrozumieć życie można jedynie wstecz, patrząc z pewnego oddalenia. Życie ludzkie i sama miłość okazują się tutaj być niemalże bardziej skomplikowane niż zasady fizyki kwantowej. Emocje i wydarzenia przecinają się ze sobą niczym kwanty i przy zderzeniach tworzą nowe wszechświaty, nie wiadomo na jak długo. Istotną kwestią jest tu także potencjalność wydarzeń i równoległe wymiary; czy cała ta opowieść ma prawo się wydarzyć? Niekoniecznie w naszej linii czasowej, ale może ma szansę wydarzyć się kiedyś w przyszłości lub wydarzyła się już, ale nie w naszej rzeczywistości. Podobało mi się to, że nauka ścisła jaką jest fizyka została wykorzystana jako pretekst do wiwisekcji rzeczy tak ulotnej jak emocje; niemniej całościowo treść „Quanty” nie rzuciła mnie na kolana. Solidna robota, bardzo imponująca, ale miałem poczucie, że brakuje w tym serca.
Odnalazłem też pewna analogię pomiędzy „Quantą” a obecnym stanem świata – podobnie jak w spektaklu Twarkowskiego tak i obecnie świat znajduje się na skraju wojny i lustrzanie mądre głowy, politycy, naukowcy siedzą i dywagują sobie o tym, co się może stać, a nie podejmują żadnej realnej akcji, która może jakoś zatrzymać nadciągający pług zdarzeń. Ale może właśnie o to chodzi – w obliczu nieuniknionych zdarzeń o globalnej skali, którym nie możemy zaradzić, trzeba skupić się na swoim małym życiu, które jest jedynie małym atomem w całej układance wszechświata.
Niezmiennie w najnowszym spektaklu Twarkowskiego ogromną rolę odgrywa scenografia oraz wideo. Przez cały czas śledzimy projekcję nad sceną pokazującą to, co dzieje się w środku pudełkowej, zamkniętej przestrzeni stworzonej przez Fabiena Lede. Projekt przestrzeni jak i samych fragmentów pomieszczeń jest dopieszczony i szczegółowy, jednak przy całym ogromie pracy scenografa uważam, że i tak oddzielne i gromie oklaski powinny powędrować do ekipy technicznej „Quanty”, którzy wprawiają tę monumentalną konstrukcję w ruch, a jest to na pewno sztuką niełatwą. Ogromne wrażenie zrobiły na mnie sekwencje spaceru nocą po lesie, gdzie w całkowitej ciemności aktorzy krążą pomiędzy wielkimi ekranami i podziwiają na niebie Uran; wyjątkowa noc pozwala na oglądanie tej planety i jednoczesne dzielenie się niepokojami dotyczącymi swoich uczuć i emocji, ale też przyszłości świata, kraju oraz własnego życia. Poza tym kieruję gorący uśmiech do Svenji Gassen odpowiedzialnej za kostiumy – stworzyła miraż strojów wyglądających na zaczerpnięte prosto z epoki, jednak wprawne oko dostrzeże wiele współczesnych twistów. Przyjemne dla oka ubrania i jednocześnie wybornie dodające charakteru postaciom, które litewscy aktorzy kreują wybitnie na scenie.
Mimo ogólnego poczucia spełnienia po obejrzeniu „Quanty” i nieukrywanej przyjemności jaką mi dało obcowanie z tym spektaklem, nie mogę pozbyć się lekkiego uczucia rozczarowania, bo wydaje mi się, że brakło mi tam jakiejś nowatorskiej, genialnej iskry; miałem poczucie, że wszystko w dużej mierze zostało skonstruowane tak jak w „Rohtko”, a odgrzewany obiad, nieważne jak smaczny i lubiany, jest już odgrzewany i z definicji nie ma szansy być tak samo pyszny. Zabrakło mi tutaj odrobinę tej duszącej emocji, którą wywoływały we mnie poprzednie projekty tego reżysera. Spektakl nadal jest bardzo dobry, ale spodziewałem się więcej. Pomimo tego mojego sapania, uważam, że warto poświęcić „Quancie” te niecałe 4 godziny, bo zapewniam, że niczego podobnego i monumentalnego nie zobaczycie w polskim teatrze. Niezmiennie czekam na kolejne projekty Łukasza Twarkowskiego, bo jestem totalnie oddaną świniarą jego estetyki i umysłu. A to, że apetyt rośnie w miarę jedzenia to już trochę moja wina.
0 notes
normalgirlalexx · 6 years ago
Photo
Tumblr media
Godzina 23:42. Zostałam sama. Leżę w łóżku i patrzę na biały sufit. 
Biorę głęboki wdech. Klatka piersiowa unosi się i czuje jak powietrze opornie rozchodzi się po moich płucach.
Żyję?
Oddycham. 
Słyszę jego kroki na schodach. Zaraz się zacznie. Niczym w teatrze, gdy światła gasną i słychać tylko szmery ludzi szykujących się za kurtyną. Jego sceną był nasz dom. Uwielbiał swoje monologi, czuł się wtedy wielki i wściekły. Codziennie wieczorem odgrywał najczarniejsze charaktery. Nie przeszkadzała mu mała widownia w postaci trójki przerażonych ludzi - Ba! Potrafił nawet zaciągnąć na scenę siłą kogoś z nas. I wtedy nie było wyboru, trzeba było walczyć o przetrwanie. Wybrać sobie role i odegrać ją, jak najlepiej się potrafiło. I choc, gdy tylko zauważył, że przegrywa tą improwizacje sceniczną zaraz nabierał przewagi w postaci manewrowania rekwizytami nie wolno było się poddać. To oznaczało śmierć.  Nie raz ze strachu przed odłamkami szkła na widowni zakrywa się twarz. Ale przedstawienie musi trwać. 
Dziś jestem tylko ja. Nie będzie widowni. Znikąd pomocy. Światło reflektorów padnie na mnie, ale ja nie mam ochoty stawać do z góry przegranej walki. Chciałabym aby to miało znaczenie. Mimo, że scenariusz znam na pamięć to zakończenie za każdym razem boli tak samo. Już dość. Ile razy można umierać?
Drzwi otwierają się, widzę jak zimne, białe światło rozchodzi się po holu. Nagle trzask - jak ostatni dzwonek informuje o rozpoczęciu spektaklu. Czas zająć miejsca, drżeć i czekać. Kurtyna podnosi się. Wchodzi główny bohater i ohydnym, zachrypniętym głosem wypowiada pierwsze zdanie pierwszego aktu.
Gdzie ona kurwa jest?!
Już tu czuć odór alkoholu i dopiero co zgaszonego papierosa. Jego ciężki oddech przyprawia o dreszcze. Stres wzmaga mdłości.  
Biorę głęboki wdech i zamykam oczy z nadzieją, że może to tylko zły sen. Budzi się strach lecz tak naprawdę większość emocji słychać dopiero gdy światło na koniec zgaśnie. Tym różni się ta scena od tradycyjnej. Tu nie ma aplauzu, nikt nie klaszcze.  Ta bestia karmi się cichym płaczem, żalem i przerażeniem w oczach własnych dzieci. Ręce trzęsą się, w głowie nerwowo powtarzam, że wszystko będzie dobrze tak, jakby miał być to mój pierwszy raz. Tak jakbym pierwszy raz miała zostać upokorzona i zmieszana z błotem, za niespełnione ambicje tyrana. 
Biorę głęboki wdech, lecz przerywa mi go ogromny huk na klatce schodowej. Żyje? 
Przedstawienia dziś nie będzie. 
Oddycham.
1 note · View note
dzis-po-raz-pierwszy · 6 years ago
Photo
Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media
Dziś po raz pierwszy zrobiłam krzesło Tadeusza Kantora, tylko widziane z innej perspektywy. On powiększył krzesło, a ja je zmniejszyłam.  
Ta artystyczna kondycja nie była w nim [w krześle], nie była w formie, tylko była w otoczeniu. To znaczy przez istnienie tego obiektu całe otoczenie stawało się artystyczne. 
Moje krzesło ma 20 cm. Może będzie mi się chciało zrobić jeszcze miniaturowy drewniany stół (mój ulubiony element scenografii w teatrze) i powstanie wtedy mój osobisty Cykl Pomników Niemożliwych w hołdzie Kantorowi? Albo zrobię więcej krzeseł, aby mogły być miniaturową wersją Maszyny aneantyzacyjnej Kantora - najważniejszego elementu scenografii w spektaklu „Wariat i zakonnica” z 1963 roku?
Kantor o krześle:
W hierarchii przedmiotów leży gdzieś bardzo nisko. Jest pomiatane. Jego parantele są wstydliwie przemilczane, jest ostatnią rzeczą, która by mogła podjąć jakieś bardziej odpowiedzialne funkcje.
Jedyną polską realizacją projektu olbrzymiego krzesła za życia Kantora była instalacja nazwana "Cambriolage" (Włamanie), pokazana w 1971 roku w Galerii Foksal. W sali stał olbrzymi fragment drewnianego krzesła, które wyglądało jakby zrósło się ze ścianą i przebiło się na jej drugą stronę. 
Tumblr media
Po śmierci Kantora zrealizowano dwa ogromne betonowe krzesła według jego projektu: w Hucisku (1995) oraz we Wrocławiu (2011).
Konieczna jest pewna manipulacja polegająca na wyborze przedmiotu i wstawieniu go w pewną sytuację. (…) Otóż ja nie wybieram przedmiotu jako symbolu ani nie przywłaszczam go sobie jako formy, tematu, anegdoty, materii fizycznej. Staram się tylko rewindykować przedmiot egzystujący realnie, dochodzić jego praw na zasadzie procesu zupełnie bezinteresownego. Dzieło sztuki nie jest trwałe, ma tylko ‘moment wejścia’.
Literatura:
- T. Kantor, „Metamorfozy. Teksty o latach 1934-1974”, wybór i opracowanie K. Pleśniarowicz, Ossolineum-Cricoteka, Wrocław-Kraków 2005
- L. Stangret, „Krzesło Tadeusza Kantora”, [w:] „W cieniu krzesła. Malarstwo i sztuka przedmiotu Tadeusza Kantora”, red. T. Gryglewicz, Universitas, Kraków 1997
- L. Stangret, "Tadeusz Kantor. Malarski ambalaż totalnego dzieła", Art+Edition, Kraków 2006
2 notes · View notes
siadalawoknie · 7 years ago
Quote
To oszałamiający moment w przygodzie miłosnej, kiedy po raz pierwszy, w miejscu publicznym, w restauracji albo w teatrze, mężczyzna opuszcza dłoń i kładzie ją na dziewczęcym udzie, a ona umieszcza dłoń na dłoni mężczyzny i przyciska ją do siebie. Te dwa gesty mówią wszystko, co było do powiedzenia. Zgoda na wszystko. Wszystkie umowy są zawarte.
469 notes · View notes
myslodsiewniav · 2 years ago
Text
Jeszcze nawiązując do poprzedniego wpisu
W rezultacie nie napisałam czy mi się sztuka podobała czy nie - bo na ile mogę jej realizację oceniać przez pryzmat własnych uczuć i samoobserwacji, a na ile w odcięciu od siebie, od emocji, jedynie odwołując się do tego na co patrzę, a co się składa na całe doświadczenie wydarzenia teatralnego?
No właśnie nie wiem...
Bo moje emocje też są częścią tego doświadczenia.
A wyszłam z uczuciem zmieszania i wstrząśnięcia, hymmm?
Miałam poczucie teatralności - i to jest super, bo gdzie lepiej zaznać teatralności niż w teatrze, godząc się na tę konwencje? Miałam też wiele zgrzytów wywołanych decyzjami w kwestii humoru, rozłożenia akcentów i sposobie ich wygrania. Podobno miało to nawiązywać jak najbardziej się da do “prawdziwego Shakespeara”. Hymmm... Co mnie zmuszą jeszcze raz do pomyślenia z ciekawością o tym “Śnie nocy letniej” z National Theatre na który kupiłam bilety na czerwiec 2020 r, a którego nie zobaczyłam z powodu wybuchu pandemii - gdzie dekoracje były absolutnie oszczędne, a najbardziej intrygującym (dla mnie) w egzekucji pomysłem twórców było zamienienie ról w parach tj. to Tytania grała partie Oberona, to Demetriusz grał partie Hermii itp itd
OOOoooo właśnie sprawdziłam! Cały spektakl (chyba) jest do obejrzenia na YouTube!!! :D :D :D Obadam po pracy.
Wracając - nie wiem czy mi się podobało czy nie podobało. Z pewnością spektakl mnie poruszył, scenografia była świetna, kostiumy też... ale wciaż trawię ten posiłek kulturalny i jeszcze nie wiem czy mi zaszkodził czy wrócę po dokładkę.
W sobotę 17 września 2022 r
Pół dnia realizowałam się artystycznie - czując, że mam taaaaaaakie przebodźcowanie, że bania pęka po prostu. Miałam wrażenie, że tyle emocji we mnie buzuje, przetwarza się, dostałam przez ostatnie dni tyle informacji, tyle ciakwych rzeczy, tyle uwag, tyle pomysłów - po prostu wszytskiego było za dużo. Za mocno to czułam, aż bolało.
Jedyne czego chciałam, aby to wszystko przeprocesować to... odpoczynku i ciszy... 
Siedziałam z rydełkami i ciełam w linoleum. I to było świetne. Lubię to robić :D
Wtedy w końcu dostałam okres lawinom, łyknęłam leki i dalej sobie odpoczywałam... mój chłopak sobie pykał w gierkę, a ja dłubałam obrazek...
Ale wieczorem byliśmy ustawieni z moim byłym współlokatorem na piwo. Typ do mnie dzwonił jakieś 3 tygodnie temu opowiedzieć jak dużo się u niego pozmieniało. Przede wszystkim zakończył związek trwający 2 lata (może więcej, chyba 3 lata?) zarywając ze swoją narzeczoną. Opowiadał mi (nam, bo chciał być na głośnomówiącym, aby mój chłopak też wszystko słyszał - strasznie się polubili od pierwszego wejrzenia: kiedy pierwszy raz zaprosiłam O. do domu to mój współlokator wyszedł się przedstawić i tak stali w przedpokoju rozmawiając z przejęciem o survivalu przez godzinę xD musiałam tą cudowną rozmowę przerwać przypominając współlokatorowi, że to mój gość i ze mną na randkę przyszedł, że jak chce się z nim spotkać to muszą się ustawić na inny termin, sorry :P. I od tej pory żartują sobie mówiąc jeden o drugim “mój chłopak” - a mnie to bawi) o swoich przygodach wielu wczesno-dwudziestoletniego. O tym, że przeprowadza lekcje w szkołach mówiąc o WWI (aka chodzi z kolegą po szkołach -na zaproszenie ofc - ubrani w mundury z WWI i opowiadają o wydarzeniach historycznych z zajafką pasjonatów, przynoszą broń, pokazują jak się kiedyś łatało rannych itp); że służył jako pomoc dla uchodźców, że w pracy się u niego wiele dzieje, że przyjechał do niego w odwiedziny młodszy braciszek i zabrał go do masy fajnych miejsc (i dzięki temu dowiedzieliśmy się z moim chłopakiem, gdzie warto było zabrać młodszego kuzyna mojego O. podczas wizyty u nas przed paroma tygodniami). Opowiadał o festiwalach na których dużo pił, gubił drogi, poznawał ludzi, odnajdywał drogi, jeszcze więcej pił z już-nie-obcymi ludźmi, chodził na koncerty, bawił się świetnie. Mówił o odnowionych przyjaźniach, o tym jak pozytywnie całe jego środowisko przyjęło informacje, że zerwał ze swoją narzeczoną, która była toxic, kontrolująca. Ech... no przecież znałam tę dziewczynę i nie lubiłam jej. Fakt: była toxic i miała masę swoich problemów (w tym leczoną od lat anerekcję), fakt, ale też była bardzo-bardzo młodziutka. Jak zaczął się z nią spotykać miała 17 lat... a on miał 21? I też był pogubiony. Też miał rany, traumy, głupie zachowania (też toxic), masę kompleksów, które leczył w głupi i nieetyczny sposób... Ranili się wzajemnie. To nie tak, że ona była zła, a on dobry i ciemiężony: on jej sam oddał kontrolę, której ona nadużyła... Byli niedopasowani lękami, potrzebami. No ale by to zobaczyć w szerszej perspektywie i zaskoczyć, że samemu też ma się wady i zachowania wymagające przepracowania potrzeba chęci i czasu... Tego mu życzę.
Tym czasem typ podczas tych ostatnich mięsięcy życia solo bardzo chciał się zakochać w kimś NOWYM i musiał nam to wszystko opowiedzieć. Tamtego dnia zdążyliśmy po pracy odgrzać i zjeść obiad słuchając na głośnomówiącym jego opowieści o perypetiach “miłosnych”. I wyszły różne rzeczy głupie, ale zabawne np: był przekonany na jakimś festynie na którym hymmm, powiedzmy, że mój były współlokator uczestniczył w nim służbowo xD, że dwie studentki ze stanowiska medycznego są nim zainteresowane. Bajerował, flirty były itp. Namiary wziął, pisali sobie, nawet jedną zaprosił jako +1 na wesele na które szedł. Wkręcał się w uczucia i fantazje o wspólnej przyszłości na tamtym etapie już totalnie. Aż ta, która mu się bardziej podobała nie napisała mu “gościu, czy ty wiesz ile ja mam lat!?” - no i się okazało, że to “żadne studentki”, a uczennice podstawówki (lol) - oczywiście włączył grzmienie, że “te dzisiejsze dzieci nie wyglądają w ogóle jak dzieci! Co to się porobiło? Dlaczego te dzieci takie wysokie i dlaczego tak dobrze rozwinięte!?”. xD Zabawnie to opowiadał.
Umówiliśmy się z nim na piwo w jedyny dla nas i dla niego wspólny wolny termin - w sobotę-za-dwa-tygodnie.
I poszliśmy się spotkać - w domyśle: na planszówki. Chłopaki znowu ledwie się zobaczyli wpadli sobie w ramiona i zaczęli komentować sprzęt do survivalu xD Mój O. wziął planszówki, zamówił dla nas drinki (dostałam taki z truskawkami, malinami, jagodami, maaaaaasą mięty i kolorowymi sokami - pyszka, jak lato w płynie, to czego potrzebowałam), a ex-współlokator kupił sobie zestaw kolorowych szotów i w zasadzie nie pozwolił na rozłożenie planszy, bo MUSIAŁ nam opowiedzieć co się działo przez ostatnie tygodnie o których dotąd nam nie opowiadał. Po prostu emocje pod sufitem. Już jest grana kolejna big love (do kolejnej dziewczyny), ale to tak bardzo mocno! Bo im ją lepiej poznaje tym bardziej jest zabujany i BOI się do niej odezwać, ale jednocześnie ile razy słyszy co ta dziewczyna mówi i jak się zachowuje - tym bardziej jest zafascynowany tym, jak bardzo ona jest różna od lasek z którymi był w związku, jak bardzo jest dziewczyną jego marzeń (bo lubi tą samą muzykę co on, zna podobne filmy i imponuje mu jak wiele książek czyta), jak bardzo jest sumienna i profesjonalna w pracy, podoba mu się jak bardzo opiekuńcza jest wobec innych kolegów i koleżanek z pracy (teraz jak to piszę to zastanawiam się na ile jest cienka granica między tym, co w niektórych relacjach jest nazywane opiekuńczością, a co w innych relacjach nazwiemy kontrolą?) i napawa go totalnym przerażeniem jak bardzo nie wie jak się przy niej zachować bo ma wrażenie, że po nim widać, jak mocno jest w niej zakochany.
Próbował rewidować swoje zachowania w poprzednich związkach - na głos.
Przyznał też, że po zerwaniu z poprzednią dziewczyną nie czuje się dobrze, że przez jakiś czas była ulga i wolność, a potem coraz silniej doskwierała mu samotność i to z uwagi na ta samotność po prostu się “zakochiwał”, a teraz widzi jakie to jest zgubne, jakie płytkie i ma wrażenie, że teraz poznał kogoś bardzo wartościowego, kto nie tylko mu się podoba fizycznie i jest “fajna”, co właśnie wzbudza w nim poczucie sympatii na głębszym poziomie, wzajemnego zrozumienia i zwyczajnie czuje, że to wszystko co teraz się w nim budzi mogłoby zasługiwać na głębsze zaangażowanie w relacje... ale chce zrobić to lepiej, aby nie deptać po koleinach tych samych błędów, które już popełniał, ale nie wie jak tego dokonać...  
I prosił nas o pomoc w ogarnięciu co ma robić ze swoimi uczuciami tak, aby nic nie spieprzyć... bo on ma tylko bardzo złe doświadczenia związkowe, a chce tym razem spróbować w związek z uważnością na swoje potrzeby i potrzeby partnerki, ale im bardziej myśli “związek” tym bardziej jest przytłoczony tym, że NIC na związek jeszcze nie wskazuje, bo póki co to jest po prostu fascynująca znajoma z innego działu z pracy. Pytał nas “jak w związek?” i “co robić?” i “bo ja mam bardzo ubogie doświadczenia na polu zdrowych relacji romantycznych” i “jak wyłączyć ten strach?” i “jak nie pisać czarnych scenariuszy i miliona pomysłów przez które zostanę odrzucony lub wyśmiany ZANIM się do niej odezwę, co sprawi, że w rezultacie się nie odzywam wcale?”
Dla mnie to było jak walniecie w łeb obuchem. O_O
I nagle się odnalazłam na miejscu w którym byłam jeszcze półtora roku temu... Ba! Rok temu z kawałkiem! Ba! Rok temu w sumie też! 
Tyle, że ja zadawałam te pytania osobą, które miały więcej doświadczenia niż ja w budowanie relacji romantycznych... a teraz ja miałam udzielać rad!!?? No kpina.
Zaproponowałam, aby wypowiedział się mój chłopak, bo on z nas wszystkich ma najwięcej doświadczenia związkowego. A on, jak to on z właściwym sobie optymizmem podzielił się własnymi doświadczeniami, zrozumieniem itp. I opowiedział jak sam radził sobie z tym całym overthinking i jak rzucił żartobliwym tekstem, który mu wygrał dziewczynę i jednocześnie odsłonił jego uczucia - bo strzelił buraka (potwierdzam, był czerwoniutki, jak pociągnęłam flirt dalej). Przypomniał, że warto po prostu zaprosić laskę i po prostu byc Tu i Teraz, skupić się na tym byciu i poznawaniu drugiej osoby, bo to jest fascynujące i to pokarze czy w ogóle jest sens tak naprawdę by fantazjować o “związku”. Opowiedział mojemu byłemu współlokatorowi jak sam się cykał proponując mi wspólne zjedzenie śniadania “najwyżej by mnie wyśmiała, że gówniarz jestem!” i wrócił do tego, że samego go zafascynowało jak pomimo odczuwalnej różnicy wieku i doświadczenia potraktowałam go z szacunkiem. I po prostu jeszcze bardziej mnie przez to polubił. A reszta to był proces pełen lęku i przekonywania mnie, że mogę z nim zbudować nowe, pozytywne doświadczenia, ale to trwało i przypominało stąpanie po lodzie. 
Wzruszyłam się. 
Przyzwyczaiłam się do tego mojego entuzjastycznego optymisty, ale czasami jak go słucham tak, jakbym słuchała kogoś kogo nie znam, kogoś obcego to mam taki mały zachwyt: DAMN, jaki fajny, mądry, wrażliwy facet! Zachwyca mnie. Lubię zachwycać tym człowiekiem. I lubię to, że typ, którym się zachwycam to mój partner. Wow. Banał trochę, może nawet jedzie na swój sposób infantylnościom, ale przypominanie sobie, że “mój - codzienny- osobisty chłopak O.” oprócz tej roli w życiu jest też po prostu “typem O./kolegom O.” i jest wtedy po prostu FAJNY jest takie... no zachwycające i zmuszające do mikrozachwytów, do zmiany percepcji.
Też opowiedziałam ziomeczkowi o lękach swoich związanych ze związkami i z zaufaniem. I jak nad tym muszę pracować wciąż i wciąż! Bo po tylu latach współuzależnienia od toksycznej relacji z chorą osobą i po ciężkiej pracy odwalonej na terapii nad swoimi modelami budowania relacji cóż... musiałam się nauczyć tworzyć bezpieczną, partnerską relację od podstaw. Pomimo lęków i decybeli wyjących w głowie syren ostrzegawczych. To jest cholernie trudne, stąpanie po omacku, jednocześnie dotychczasowe autorytety dające wskazówki musiały zostać zagłuszone i musiałam szukać kolejnych i być wobec nich też krytyczna, żeby nie wpadać ze skrajności w skrajność, ale budować swoje własne reguły. Zupełnie od podstaw! I powtórzę po raz kolejny: KIEDYŚ nie byłabym zdolna do dekodowania niektórych zachowań innych ludzi, nie miałam schematu i “czytnika”, który pozwalałaby mi rozpoznać zachowania O. jako zachowania świadczące o tym, że jest mną zainteresowany romantycznie. Byłby dla mnie zupełnie przezroczyste.
Doszło do absurdalnej sytuacji przy stole, gdy mój ziomek pyta “ale jak to robiłaś?”, a ja na to w panice “ja mam najbardziej wąskie doświadczenia związkowe przy tym stole, przecież wiesz! To była metoda prób i błędów, giga lęku i sobie też nie radziłam z tymi wszytskimi emocjami, które wtedy czułam! Przecież wiesz, wtedy mieszkaliśmy razem, często rozmawialiśmy!”, a on po jeszcze chwili jego “jak robić w żyćko, wskaż mi drogę” i moim “nie wiem, błądzę tak samo jak Ty!” mój ex-współlokator westchnął i zapytał “wiesz co ja wiem o tobie i jak pamiętam nasze wspólne mieszkanie?”. 
No jak?
I z takim ciepłem w głosie powiedział, że według niego jestem osobą, która doskonale ogarnia emocje, nazywanie i oddzielanie skotłowanych uczuć, ogarnia własne życie, jest niezależna i troskliwa, która dostrzega i współodczuwa więcej niż wiele innych osób potrafi podczas rozmowy z drugim człowiekiem, że to zawsze wzbudzało w nim podziw. I że rozmowy ze mną czasem dotykały spraw, które według niego w ogóle nie były związane z jego ówczesnymi problemami, chociaż ja uważałam, że jest inaczej, a po czasie do niego docierało, że miałam rację i to mu rozwalało banie, jak sfrustrowany wieloma godzinami rozmyślań stwierdzał “miała rację, kurwa, miała rację!”. Powiedział, że rozmowy ze mną, i w ogóle przyjaźń ze mną pozwoliła mu wzrosnąć jako człowiekowi. I dlatego teraz, kiedy jest totalnie rozwalony emocjonalnie przychodzi z pytaniami do mnie, bo NIKT inny jego zdaniem nie pomoże mu rozplątać tego co ma w uczuciach obecnie.
Wow.
Zatkało mnie.
Wzruszył mnie.
Zaakceptował w końcu, że nie mam dla niego jakiegoś złotego rozwiązania na overthinking - mam tylko kilka sposobów, które mi pomagały, ale jemu nie muszą. Że może jedynie próbować się zająć sobą. Z uważnością i porzucić fantazję o tym, że może przewidzieć zachowanie tej “znajomej z pracy”. Bo nie może. I to jest najstraszniejsze i najbardziej uwalniające zarazem. 
A rada mojego O. to: zaproś laskę jak najszybciej na randkę zamiast się zadręczać - jak się zgodzi to zobaczysz co dalej, a jak się nie zgodzi to napięcie z ciebie zejdzie, bo nie zgodziłaby się też za dwa tygodnie zanim nabrałbyś odwagi, ani za miesiąc czy za dwa. True... Mocno poza strefą komfortu, ale true.
A potem ex-współlokator zapytał czy może podać nasze numery swoim rodzicom - gdyby coś się stało mu (i to mnie niepokoi, bo mam wrażenie, że on coś jeszcze tam w emocjach ukrywa, bo jaki 24-letni zakochany typ zabezpiecza się na wypadek niespodziewanego pogrzebu...? On twierdzi, że u niego już jest lepiej, że robi to jak cała jednostka - na wszelki wypadek, bo jednak wojna jest u sąsiadów i po prostu mając w perspektywie śmierci w jego otoczeniu najbliżsyzm myśli również o ewentualnościach... ale coś mi tu śmierdzi, chyba muszę się z nim spotkać w 4 oczy i z niego powyciągać niektóre informacje).
Resztę wieczoru gadaliśmy, spacerowaliśmy, śmialiśmy się. Odiwiedzilismy kilka kultowych pubów. :D Było super.
Wróciliśmy w końcu do domu - ja od razu pod prysznic zmęczona okresem... wychodzę, a mój O. ubrany w onesie podpierdzielone siostrze rok temu przygląda mi się jakoś tak dziwnie. Z uśmiechem. Jakieś procesy w głowie ewidentnie zachodziły, kiedy kiedy piłam wodę i w końcu powiedział: “Wiesz co? Bardzo cię lubię! Cholernie cię lubię!”
Powiedział mi, że poczuł się słowami ziomeczka kierowanymi do mnie, odnośnie tej mojej nadwrażliwości i odczytywania emocji bardzo poruszony - on sam tą cechę we mnie ceni, ale czuł się dumny słuchając jak jestem tak bardzo ceniona przez przyjaciela.
Wzruszki.
3 notes · View notes