#dmuchnąć
Explore tagged Tumblr posts
Text
Uwaga - wiersz codzienny. Inspiracja dmuchawcowa :)
Każdy twój dzień ma swoje wybrzmienie. Jest jak akord. Jesteś w samym środku tego dmuchawca składającego się z nut. Jego kwiatki przekształcają się w nasiona na białych nitkach zaopatrzonych w latawiec. Wystarczy dmuchnąć i dmuchawiec rozlatuje się na setki pojedynczych latawców, które szybują z wiatrem. Tak, Twój oddech jest tym dmuchnięciem, które niesie Cię w świat. Tak, codziennie emitujesz siebie, wybrzmiewasz, lądujesz każdym małym latawcem na wcale nie tak wielkiej Ziemi. Osobiście dotykasz całego świata. Oddychaj, oddychaj spokojnie. Skup się na tej wyjątkowej melodii. Jesteś w samym środku dmuchawca składającego się z osobistych nut.
2 notes
·
View notes
Text
bylismy jak dwa kolory
co błyszczały jak gwiazdy na niebie
teraz jestem chory
ale mnie nie odwiedzisz
jak mocno musisz dmuchnąć żeby runął domek z kart?
ja gubiąc się w sobie samemu odnajduje szlak
i jak daleko mój krzyk może dzisiaj ponieść wiatr?
jak bardzo trzeba patrzeć by dostać ślepoty barw?
1 note
·
View note
Photo
Jazda po pijaku furmanką skończyła się w rowie Mężczyzna nie był nawet w stanie dmuchnąć w alkomat.
0 notes
Photo
🌬Dmuchawce, latawce, wiatr !! Ciężko sie powstrzymać, żeby nie dmuchnąć 🙈 Też tak macie? 🤣 #dmuchawce #latawce #wiatr #słońce #rzeka #odra #polska #wiosna2021 #maj #chmury #niebo #photooftheday #photography #woda #sunset #travel #spacerzaparatem #naura #szczegóły #detale #sky #plener #wiosna #wroclove #urok #pierwszyplan #spring #naturephotography #landscape #krajobraz (w: Wroclaw, Poland) https://www.instagram.com/p/CPLtgkaLS57/?utm_medium=tumblr
#dmuchawce#latawce#wiatr#słońce#rzeka#odra#polska#wiosna2021#maj#chmury#niebo#photooftheday#photography#woda#sunset#travel#spacerzaparatem#naura#szczegóły#detale#sky#plener#wiosna#wroclove#urok#pierwszyplan#spring#naturephotography#landscape#krajobraz
0 notes
Quote
Szczęście jest jak dmuchawiec, wystarczy dmuchnąć i się rozwiewa.
Moja dusza
69 notes
·
View notes
Text
Autokar kontra samolot - czym dotrzesz do Florencji szybciej, wygodniej i taniej
Co tam u was? Bo ja siedzę sobie na balkonie i co jakiś czas odrywam oczy z ekranu laptopa, żeby zerknąć na Apeniny. Wiedzcie, że to jest mój pierwszy wieczór we Florencji, kiedy tak sobie siedzę i piszę. Miną wieki, zanim zdążę się nasycić tym widokiem.
Nie wiem, czy mogę to nazwać przeprowadzką. Fajnie to brzmi, ale trochę za bardzo ostatecznie. Tak jakbym planował zasadzić tu drzewo, spłodzić syna i otworzyć budkę z krakowskimi kreplami. A ja nie zapuszczam tu żadnych korzeni! Przeciwnie – nie wiem, czy się tu przyjmę. To miasto mnie onieśmiela. Opowiem wam, jak tu trafiłem.
Co byś wybrał; półtorej godziny w przestworach czy czternaście godzin w autokarze?
Postawiłem na to drugie, Wyruszyłem w rejs z asfaltowym żeglarzem. Jakbyś się chciał wybrać do Włoch autokarem, nie wstydź się. Wcale nie oszalałeś. To rozwiązanie ma swoje „za” i „przeciw”. Sam ocenisz, czy te „za” są na tyle dobre, że „przeciwy” nie mają większego znaczenia. Pewno dotarła do ciebie wieść gminna, z której wywnioskowałeś, że:
że podróż samolotem jest szybsza
że jest mniej uciążliwa
ale że w zamian swoje kosztuje, a autokarem zaoszczędzisz.
Czy podróż samolotem jest szybsza? Stanowcze „tak, ale”
Właściwy lot trwa półtorej godziny, a podróż autokarem planowo powinna wyrwać z twojego życiorysu siedemnaście godzin. Trudno to zestawiać, autokar samolotu nie prześcignie i w bezpośrednim porównaniu wypada po prostu smętnie.
Tylko pamiętaj, że sam lot to tylko wisienka na torcie, a do niego dochodzą godziny ukryte, które spędzisz na podróży na lotnisko, z lotniska i na czekaniu przy odprawie. Nie lecisz do Florencji, tylko na lotnisko w Bolonii, z którego tak czy siak jedziesz autokarem i to zajmie ci kolejne kilka godzin.
Moi współlokatorzy, którzy lecieli samolotem, wyszli z domów w okolicach 7:30, a we Florencji byli o 15:30. W sumie dotarcie na miejsce zajęło im osiem godzin.
Ja wyszedłem z domu po 16, a na miejscu byłem o 11:30 następnego dnia. Podróż, ze wszystkimi dodatkami zajęła mi coś w okolicach dziewiętnastu godzin, czyli trochę więcej, niż powinna, ale w zestawieniu z lotem już nie tak tragicznie. Po prostu, przebiegała nie od samego rana do popołudnia, tylko od popołudnia do rana następnego dnia. Całą noc przespałem jak suseł.
Trudno w ten sposób obiektywizować uciążliwość, ale w tym punkcie nadrabia autokar.
Kiedy Magda Gessler nawiedziła Zawiercie ze swoją rewolucją i lektor miał zamknąć to miasto w lakonicznym opisie, opisał je jako „mało malownicze”. Jeżeli byłeś w Zawierciu, nie powinny bawić cię żarty z Sosnowca. Nie wpadłbym na to, że istnieje połączenie Zawiercie-Florencja, a tu proszę! Było coś surrealnego w autokarze podstawiającym się pod anonimowym przystankiem autobusowym w mało malowniczym Zawierciu.
Gdybym wybrał samolot, czekałaby mnie wyprawa na najbliższe lotnisko. Musiałbym polegać na uprzejmości dobrodzieja, który by mnie tam zawiózł, albo dotrzeć tam samemu. Więc albo jestem zależny od czyjejś uprzejmości i czyjegoś wolnego czasu, albo taszczę wielkie bagaże, przesiadając się z jednego środka transportu do drugiego. To jest kłopot, zwłaszcza kiedy do portu lotniczego masz daleko. W tym wypadku, bardziej komfortowym rozwiązaniem jest autokar, który praktycznie podstawia ci się pod dom.
Do stacji w Gliwicach zjechało kilka pomniejszych sindbadzików, a tam już czekał Sindbad ogromny, piętrowy, majestatyczny.
Byłem pod wrażeniem, zwłaszcza że pod nogami miałem tyle miejsca, że spokojnie przemyciłbym swoją rodzinę trzy pokolenia do tyłu, krowę czempionkę i wszystkich moich czytelników, czyli ty też byś się zmieścił.
– Dokąd pan zmierza? – trochę filozoficznie zagaja do mnie babeczka z fryzurą na wokalistkę Arcade Fire. Odpowiedziałem, że na studia. Wyjaśniłem, na jakie i na jak długo, chociaż nie pytała i raczej mało ją to obchodziło. Zapowiadała się podróż w całkiem sympatycznym, nielicznym towarzystwie z tyłu górnego piętra autokaru. W tym momencie zakotwiczył następny sindbadzik, a z niego wysypało się mrowie ludzi. Z jakiegoś powodu, każdy wybierał się do Włoch.
Koło mnie dosiadł się luj.
Rozwalił się jak pan na włościach. Nawijał przez telefon o tym, że znalazł pracę w Austrii i miał jechać z jakimś kolegą, ale ten zachlał i ma dołączyć przy następnej okazji. Szybko pobiegłem schować do luku duży, podręczny bagaż. Miał siedzieć koło mnie i cała drogę raczyć mnie polskimi słodyczami i plątaniną powerbanków. A tak ustąpił Błażejowi, który wyrusza rozsławiać nasz naród ciężką pracą fizyczną. Stwierdziłem, że skoro mam z nim spędzić tyle czasu, może dobrze byłoby nawiązać jakąś relację. Może będzie miał coś ciekawego do powiedzenia.
Jak tylko skończył rozmawiać, a ja zbierałem się, żeby podać mu rękę, obsługa wyrzuciła go z autokaru.
– Współpasażerowie zgłosili podejrzenie, że jest pan pod wpływem alkoholu. Niepokoi ich pana zachowanie. Czy pił pan alkohol?
– Tak, piłem wczoraj – odpowiedział zdezorientowany.
– Zgodnie z regulaminem, tere fere morele, nie może Pan kontynuować podróży. Przykro nam, ale musi Pan opuścić pokład.
– Czy dostanę swoje bagaże?
– Tak, po wyjściu z autokaru.
– Super.
I sobie poszedł.
Ja tam nic od niego nie poczułem i nie zauważyłem, żeby zachowywał się jak pijany (czy niespełna rozumu). Ot, Błażej jak Błażej, z całym szacunkiem dla wszystkich Błażejów, którzy to czytają. To nie o was.
Ta pani od fryzury z Arcade Fire gruchała na cały autokar, że to nie jej wina, że wyrzucili Błażeja. „Wcale się nie skarżyłam” – męczyła wszystkich pasażerów i przynajmniej kilkanaście osób, z którymi przeprowadziła co do słowa taką samą i równie długą rozmowę.
Nie wiem, ile załogi pozostałoby na pokładzie, gdyby kazać dmuchnąć w alkomat wszystkim pasażerom.
– Ej, myślisz, że jak zjemy te cukierki, to nie będzie czuć gorzały? – mruczy jeden pan do drugiego. Odwracam się, a panowie wyszczerzają się do mnie w porozumiewawczym uśmiechu: jakbyśmy trwali we wspólnej konspiracji i jakby ich zachowanie miałoby budzić mój podziw.
Był jeszcze siwy chłop w czerwonej koszulce Fila i sztruksowej kurtce.
Wciąż kręcił się po autokarze. Stał nad jedynym pasażerem, który chciał go słuchać i coś tam do niego pierdział. Dukał wulgarne historie i wtajemniczał cały autokar w meandry swojego życia prywatnego. Wszyscy wiedzieli o jego byłej żonie, alimentach, żółtych papierach i mogli recytować na wyrywki najdrobniejsze szczegóły z ostatnich czterdziestu lat jego życia.
– Proszę Pana – jedyna odważna zwróciła się do niego podczas postoju. – Wciąż podkreśla Pan, jaki to nie jest dobroczynny, a całą drogę przeszkadza Pan pasażerom. Wszyscy próbują spać. Proszę zachować ciszę.
Chłop się obruszył. Zaczął obrażać ją, a potem ogół pasażerów. Nikt się nie odezwał, ja zresztą też nie.
– Przysięgam, że jak się pan odezwie jeszcze raz, to pana…
I nie pamiętam, jakiego słowa użyła. Teraz mam wrażenie, że „zapierdolę”, ale może zachowała nerwy na wodzy i użyła łagodniejszego odpowiednika. Dodała jeszcze:
– … i nikt nie zdradzi, co zrobiłam, skoro wszyscy tacy cisi i spolegliwi .
Fajnie pojechała pasażerów Sindbada. Fajnie pojechała mnie. Ale przyznaj wytrwały czytelniku, że to obsługa powinna przejąć inicjatywę. No i finalnie przejęła. Zainterweniował kierowca i scena przypominała animację z Simsów.
Patrzyłem przez okno, jak Sims-kierowca grozi palcem Simsowi-chłopowi. Ten drugi tylko udawał skruszonego. Kiedy tylko usłyszał stłumiony szmer rozmowy, wyrzucił:
– Przepraszam bardzo! Państwa zachowanie mi przeszkadza! Proszę zachować ciszę!
Nie traktujcie ten anegdoty jako potwierdzenia dla tendencji. Z mojej rozmowy z pasażerami, wynikało, że często podróżują autokarem i takiego debila jeszcze nie spotkali. Tak było i nie będę ściemniał na swoim własnym blogu, że było inaczej.
Tak czy siak, komfort podróży oceniłbym wysoko.
Pokładowa ubikacja była całkiem wygodna i przypominała tę samolotową. Z jeszcze wygodniejszych można było skorzystać na kilku postojach. Jak już wspominałem, i wspomn�� jeszcze raz, bo to jest ważne, miałem mnóstwo miejsca na nogi. Mogłem umilić sobie czas przy seansie Babci Gandzi. Jako człowiek, którego jedna recenzja została podliczona do bazy mediakrytyka, mogę wygłosić fachową opinię, że puszczenie tego akurat filmu było trafną decyzją. Z tytułową babcią utożsamią się starsi pasażerowie, a z gandzią ci młodsi, którzy noszą koszulki „po co chodzić, skoro można latać” kupione na Krupówkach.
Rozumiem, dlaczego kolejnym filmem było RV: Szalone Wakacje na Kółkach z Robinem Williamsem. Cały film rodzina jedzie autokarem. Oglądanie autokaru w autokarze, super ekstra koincydencja. Wytrzymałem cztery minuty, po czym stwierdziłem, że film jest beznadziejny i zacząłem słuchać nowego Comics Weekly.
Z istotniejszych braków, skonsternował mnie brak WiFi (w sindbadziku z Zawiercia nie dość, że było, to jeszcze działało!) i brak kontaktu, żeby podładować sobie telefon (nie wiem, czy coś takiego jest w autokarowym standardzie, ale bym się nie obraził).
Ile takie luksusy kosztują?
Koszt mojego biletu wyniósł mnie 209 złotych. Bez zniżki, w specjalnej ofercie dla tych, którzy płacą przez internet. Nie było żadnych ukrytych kosztów. W obu autokarach mogłem skorzystać z minibaru (głównie napoje i słodkości, większość kosztowała 4zł/1€, więc chyba rozsądnie.
Trudno powiedzieć, ile zapłaciłbym za lot, bo koszty zmieniają się z dnia na dzień. Uśredniając za sam lot, na czysto i bez kosztów dodatkowych, wybuliłbym cztery stówy. A pamiętajcie, że do tego dochodzą dodatkowe wydatki. Na przykład za bagaż rejestrowany. Do autokaru mogłem zapakować ogromną walizkę ważącą jakieś 26kg, całkiem dużą torbę, kolejną na laptop i jeszcze taką małą, podręczną. A mógłbym więcej, gdybym zdołał.
W ten sposób dotarłem tutaj, na balkon z widokiem na Apeniny. Do miasta, które będę poznawał przez kolejne miesiące. Nie będę ściemniał: tudominik.pl staje się blogiem monotematycznym. Będę opisywał moją relację z Florencją. To, jak mi się tu żyje, jak studiuje i co czuję postawiony w zupełnie nowych okolicznościach.
Jeżeli masz ochotę mi towarzyszyć, możesz polubić mój facebook, śledzić mnie na Instagramie i zasubskrybować na YouTubie. Zwłaszcza polecam to ostatnie, bo o ile oglądanie mojego ryja nie stanowiłoby dla ciebie przyjemności, Florencja powinna ci się spodobać.
#Florencja#podróż#autokar#samolot#autokar czy samolot#Toskania#podróże#wakacje#turystyka#tudominik#dominik#polskie blogi#po polsku#społeczeństwo#transport#reportaż#test#poradnik#dominik łowicki
3 notes
·
View notes
Photo
Siedem lat temu w Kamiennej Górze tak właśnie obchodziliśmy Światowy Dzień Książki. (Na zdjęciu z Agnieszką Gil i Moniką Szwają) Gdyby nie @ksigarniaatenakamiennagra która zorganizowała to i kolejne spotkania moli książkowych, pisarzy i czytelników, NIE powstałaby później "Dzika jabłoń". Pamiętam, że wściekle wtedy zmarzłam. :D Ale to właśnie dzięki temu mogłam potem wstawić do "Dzikiej jabłoni" taki fragment: "– Ja jestem przyzwyczajony – roześmiał się. – Do Wrocławia jeżdżę jak do ciepłych krajów, bo do Kamiennej Góry wiosna zawsze przychodzi spóźniona. Wiesz, że Kotlina Kamiennogórska jest najchłodniejszą ze wszystkich kotlin w Sudetach? – Brr… – Wiktoria się wzdrygnęła i objęła ramionami, jakby naprawdę zrobiło się jej zimno. – Nie zazdroszczę. – Chodzi o obniżenie Bramy Lubawskiej. Największa „dziura” w górskim paśmie. To właśnie z tej strony wieją chłodne wiatry typu fenowego. Ale o fenach więcej ci powie Julka. Ja wiem tylko, że w Kotlinie Kamiennogórskiej wieją w kierunku odwrotnym do ruchu wskazówek zegara. No i że czasem naprawdę potrafią dmuchnąć". #kamiennagóra #dzikajabłoń #annałacina #moleksiążkowe #kochamyczytac #polishwriters https://www.instagram.com/p/BwkjI4-Be0s/?utm_source=ig_tumblr_share&igshid=lqmdtiq8cju4
0 notes
Text
- Chodź ze mną do garażu. Tylko odsuń się trochę żebym na Ciebie nie dmuchał tym dymem. Nie będę Cię truł. Dmuchnąć Cię?
- A przywołać Cię do porządku?
- Dziecko będzie mnie do porządku przywoływać. Wsiądź, zobacz czy Ci pasi.
- Pasi.
- To dobrze, będziesz mnie wozić. A drogę widzisz?
- Tak. Mogę tinktnąć na Leona?
- Jak ja Cię zaraz tinktnę to zobaczysz. Nie działa. Akumulator padł. Chodź, wsiądziemy do tyłu.
- Ty, ale on jest wielki.
- No masz osiem normalnych i dużych siedzeń.
- Mówią, że auto często jest wprostproporcjonalne...
- A to nie. Hahaha, kompleksy lecze. Uważaj brudny jest. Oh, Bidoku, wiesz, że rok stoi to musiałaś się wytrzeć.
- Musieć to ja muszę tu o na szybie serduszko narysować.
- To siedzenie można rozłożyć i jest łóżko. A jak obrócisz to się robi stolik. Ah co my tu nie robiliśmy... Jedliśmy, spaliśmy, wszystko....
- Wszystko?
- Tak.
0 notes
Text
Josh
No dobra, faktycznie pewne rzeczy nie powinny padać przy drugich połówkach, ale Josh twardo (i dziecinie) bronił się tym, że Jeff zaczął. Kto mógł zresztą przewidzieć, że z takiego przepychania się i drażnienia słownego, w głowach dwójki kucharzy, zacznie coś gnić i rozrastać się. Chłopaki nie wiedzieli jeszcze w co właśnie się wplątali, jak długo będą za to bekać i w jakim świetle to ich postawi. Bo żaden z nich na pewno nie chciał odpowiadać na żadne z tych pytań, ale też żaden w tym momencie nie zwrócił uwagi na ponure, zmarszczone miny Camille i Matta, bo ich świat sprowadzony został do małych czynności: zmywania i odkurzania. - Ale tu ładnie pachnie – mruknął Josh, czując jak burczy mu w żołądku. Jeff chyba podzielał jego zdanie, bo już prosząco wpatrywał się w Cam, czekając tylko na sygnał i pozwolenie. Chyba wszyscy tak naprawdę byli głodni, a teraz, kiedy w kuchni pachniało świeżym, ciepłym ciastem i kawą, zdecydowanie nikt nie chciał czekać dłużej niż to konieczne. Nawet Brand, ze swoim ostatnim oporem i ochotą zostania jeszcze sam-na-sam. Przejął kawę od razu, podnosząc się nieco, aby dmuchnąć do kubka, jakby w jakikolwiek sposób miałoby to ją ostudzić. - Dziękuję – uśmiechnął się i zmrużył oczy, czując dotyk i nie mając żadnych obiekcji, nawet jeśli kosmyki były lekko wilgotne. Josh zresztą gotował się dalej w bluzie, ale pod spodem nie miał nic i… Podłoga była mokra w jego pokoju, więc nawet nie mógł się przebrać. Już trzeci raz tego dnia. – Dobrze, jest już… Znośnie. Ale z większymi porządkami poczekam, aż sobie pójdziecie – zaśmiał się cicho. - Są lepsze sposoby na spędzanie czasu niż latanie z mopem – mruknął, już mniej entuzjastycznie, bo Matt się odsunął.
0 notes
Link
Tyle miał kierowca autobusu miejskiego, gdy mu kazano dmuchnąć w alkomat. Kierowcy w prowadzeniu autobusu pomagał inny pasażer - również pijany. Policję zaalarmowali pozostali pasażerowie przerażeni tym, co się dzieje.
0 notes
Text
12.12.2017
Ulisses warszawski: wołanie syreny ściągnęło mnie do miasta. Warszawo, miasto przyszłości, syreno postludzka: wolały mnie twoje wieże rozświetlone ponad błotnym mrokiem, zanim jeszcze wiedziałem, że tu są i zanim jeszcze w ogóle powstały.
Spacer ku rzece i historia zwodzenia: książka jak przekrój topograficzny Warszawy, wyżej, najwyżej, skarpa, opad, dół, drugi brzeg, ale już nigdy tak wysoko. Tak z moim życiem było.
Historia zwodzenia: jak wciąż zbaczałem z kursu, schodziłem ze ścieżek, nie wypełniałem planów i założeń, błądziłem na manowcach, zmieniałem kierunki. Wodzony na pokuszenie przez syrenę, Warszawę, wielkie miasto, coś nowego, obcego, innego, nieznanego, ciekawego, a że byłem i jestem w środku całkowicie pusty, zatem lekki, więc najlżejszy powiew innego wiatru i od razu mnie znosi, a przy tym tę pustkę można wypełnić czymkolwiek.
Jestem jak sucha, pusta, zasuszona rybka, co się nadyma, i tak się nadęła, umarła i tak jej zostało, nic nie ma w środku, wystarczy dmuchnąć i zleci ze stołu.
I wtedy też mi najlepiej, jak mnie tak coś niesie, najlepiej mi się pisze, gdy jadę autobusem, w ruchu, w przewożeniu, w przemieszczeniu (tu już wchodzi konstrukcja, bo przecież lubię też bezruch, nieruchomą kontemplację, i wcale najlepiej mi się nie idzie, gdy mnie prowadzą, wolę sam).
Zatem zboczyłem z kursu, jaki nadali mi M. i T., jeszcze zanim pomyślałem o tym, że chcę mieszkać w Warszawie, a już wtedy, gdy oparłem się ich sugestiom co do wyboru profilu w liceum, i zamiast na biol-chem poszedłem na mat-hist, profil dla niezdecydowanych, i już wtedy zacząłem tworzyć fikcję, zacząłem zwodzić sam siebie, że zostanę prawnikiem, że w ogóle to sensowne i praktyczne iść na studia, z którymi nigdy nie miałem i nie chciałem mieć nic wspólnego.
Zboczyłem też z kursu w ścisłym sensie geograficznym; zamiast tak, jak inni z mojego Hejmatowa, ze Stalowej i okolic, kierować się na południe i zachód, na Rzeszów, na Kraków, lub na emigrację, lub jak niektórzy jeszcze w miarę blisko, do Lublina, to ambitnie wybrałem północ i Warszawę, byłem jednym z niewielu, którzy tego wyboru dokonali świadomie, z własnej woli, a nie z powodu tego, że ich tam rzucił los lub wynik rekrutacji na uczelnię.
Mityczne życie warszawskie, ono nie istnieje, nigdy nie istniało, nie ma i nigdy nie było warszawskiej burżuazji, warszawskiej klasy średniej i inteligencji; nigdy nie było korpo, Mordoru, lewaków, artystów na Pradze, galerii, wystaw, prac, muzeów, lewaków i hipsterów, kawiarni, Placu Zbawiciela. To wszystko wymysły, fatamorgana, złuda, ognie elmowe na zamglonym morzu. Fantazmaty ujawniające skrywane pragnienia ludzi mieszkających w Polsce o nich samych, które nigdy nie miały i nigdy nie będą mieć jakichkolwiek szans na zrealizowanie.
Warszawa jest mokrym snem i koszmarem Polski o sobie samej. Tylko Syrena jest realna, tylko jej wołanie do nas jest prawdziwe.
Znam i opisuję jedynie Warszawę obecną, współczesną nam, żyjącą teraz. Mówią, że na jej miejscu było kiedyś jakieś inne miasto, jaki Paryż Północy, że były wojny, powstania i straszne ruiny, ale doniesienia te traktuję z lekkim przymrużeniem oka i naukową ostrożnością zalecaną w przypadku wszystkich tego typu doniesień o Tenochtitlanach i Mohendżo Darach.
Być może mieszkali tutaj kiedyś jacyś inni ludzie; należeli oni jednak do innej kultury, innej cywilizacji, być może nie byli to nawet ludzie w naszym dzisiejszym rozumieniu; wszelkie współczesne fantazje na ich temat, jakie znajduję na murach w rocznice powstań i w książkach urodzonych w innych miejscach Polski pisarzy, traktuję jako nic więcej niż scenograficzny kostium do opowiadania dzisiejszych pragnień, lęków i obsesji. W gruncie rzeczy w każdym danym czasie kultura polega dokładnie właśnie na tym.
O mojej śmierci powiedziała mi wyrocznia delficka; spotkałem ją na ulicy w noc złotego szczytu mojego życia, gdy szedłem z nowymi przyjaciółmi z jednej imprezy na drugą; wyrocznia nazywała się Czarnym Romanem i powiedziała mi, że umrę w Warszawie, na którą leci olbrzymi meteoryt, zginą dwa miliony ludzi, a ja z nimi.
Wypełniając zatem moje przeznaczenie, jednego dnia wychodząc z rana, po nocy u mojego dobrego, mądrego chłopaka, zboczę z kursu, jak zawsze zbaczałem dzięki Tobie, syreno warszawska, i zamiast na uczelnię pójdę nad Wisłę, twoją rzekę płynącą spokojnie. Spłynąłem nią lata temu z moich stron rodzinnych, z mojego Hejmatowa, który leży w górę Twego biegu Wisło, nieopodal miejsca, gdzie spotykasz się z Sanem, a stary Sandomierz rozpościera swoje ładne, małe domy.
Będę chodzić nabrzeżem betonowym, jak wiele razy chodziłem w różnych porach roku, aż dotrę do tego mostu gdańskiego, zielonego, otoczony mgłą, w zimowe przedpołudnie, kiedy wszyscy będą zajęci czym innym. I skoczę z niego w Twoje wody, Wisło, w objęcia Twe, syreno, na zawsze z kursu zboczywszy, na zawsze z Tobą połączony, Twoim będę poddanym, zostanę, jak Ty, na zawsze proteoczłowiekiem.
A potem spadnę z tego samego mostu, wieczorem, wychylając się za barierkę, oparty o nią plecami, uśmiechnięty pozując do ostatniego selfie.
A potem zamarznę grudniowym świtem w parku, gdzieś na ławce, i znajdą mnie potem, i napiszą w gazetach i portalach na fejsie, będę Czarnym Romanem u kresu swojego życia i początku legendy, a później namalują o mnie mural na ocieplonym bloku.
A potem położę się na bulwarze betonowym, i przepełznę w zarośla nad wodą, wpuszczę się, wetrę w trzeszczące od mrozu trzciny i wysoką trawę, i wsunę się gładko w bardzo zimną wodę, otoczony mgłą, unosząc jeszcze na chwileczkę głowę, wyciągając szyję, żeby zobaczyć światło neonu zawieszone w mgle, zastygłe w szarzejącej zawiesinie: jasne słowa, które powiedzą mi: miło cię widzieć.
Tak mnie zwiodłaś, syreno, jak zawsze zwodziłaś, i dzięki tobie zmieniałem kierunki studiów, przyjaciół, partnerów, zajęcia, przekonania do tego, co jeszcze mogę w życiu zrobić; dostosowywałem się, płynąłem, tonąłem, opadłem na samo dno, dzięki Tobie, Wisło Warszawo Syreno.
0 notes