#cytuję
Explore tagged Tumblr posts
Text
"Miał zwyczaj: codziennie robił mi herbatę. Usiądź, wypijemy razem. To było takie hasło. Wezwanie właściwie. Jakby mnie każdego dnia wzywał do prawdziwego życia we dwoje. Młodzi ludzie często myślą, że w związku ważne są namiętności, a na końcu się okazuje, że najważniejsza ze wszystkiego jest herbata. I że potem brak jej najbardziej".
Mariusz Szczygieł "Nie ma"
#cytat#cytaty#po polsku#cytujemy#polski cytat#poezja#cytuję#miłość#polskie zdania#polskie cytaty#literatura#cytuje#cytat o miłości
4 notes
·
View notes
Text
O Słowacki wygrał
'Choć mi się oprzesz dzisiaj przyszłość moja, i moje będzie za grobem zwycięstwo'
Interludium 5
50 notes
·
View notes
Text
I wiesz co mnie boli?
Sprytni fani paktofoniki pewnie odpowiedzieli sobie ,,że w głowach się pierdoli".
Najlepsze jest to, że się wcale nie mylili.
Od jakiegoś czasu mnie ciekawi jedna kwestia - dlaczego w społeczności ,,motylków" rodzi się morze hipokryzji. Dla przykładu dam rzeczy, które na swoim profilu bez żadnego pochamowania zamieszcza użytkownik @na-tsu-mi .
[post tej osoby z przedwczoraj dla kontekstu]
Odniosę się już w mniej rozbudowany sposób (moje wzburzenie na widok tego wpisu możecie sobie zobaczyć w innym, jeszcze dzisiaj wstawionym poście).
Po zobaczeniu całokształtu tego profilu zaciekawiłam się tym jak bardzo można zaprzeczyć sobie samemu w pare sekund.
Laska doslownie zreblogowała TEGO SAMEGO DNIA 2 posty, które okropnie sobie przeczą. Dlaczego wyzywasz osoby, którym nie przeszkadza ich waga od cytuję : ,,zwykłych wielorybów", ,,świń", ,,ulańców" jednocześnie przyrównując się do nich za pomocą zreblogowania tego wpisu. To totalny dowód na twoją hipokryzje i brak szacunku do innych. Świńskie jest w każdy sposób twoje zachowanie rozpoczynając na bodyshamingu i kończąc na publikowaniu treści, które mają za zadanie ośmieszyć każdego kto nie wspiera ruchu pro.
Żeby tego było mało to w ten sam dzień pojawił się jeszcze inny post, w którym osoba kolejny raz przyrównuje się do ,,grubych" , których już porządnie obsmarowała .
W końcu zazdrościsz osobom zdrowym, że kochają siebie i jedzą w zdrowy dla swojego ciała sposób czy jednak mówisz, że sama jesteś ,,świnią" oraz nie rozumiesz jak można się tak bardzo objadać?
Jeśli to nie jest jedna wielka hipokryzja to ja już nie wiem co.
Zachęcam do kulturalnej i w miarę możliwości inteligentej debaty. Sekcja komentarzy jest wasza.
#lekkie motylki#motylki any#az do kosci#będę motylkiem#bede motylkiem#motylki blog#blogi motylkowe#chce byc lekka jak motylek#chudej nocy motylki#motylki
74 notes
·
View notes
Text
wtorek 21/08
☪︎ podsumowanie
zjedzone — 1600 kcal
3 pary spodni ucierpiały tego dnia 3 PARY
wstałam o 8 bo moja mama miała lekarza na 10:40 a ona jest jebana panikarą i o 9 już płakała ze nie zdąży. odzwyczaiłam się od jedzenia wczesnych śniadań i nie chciało mi się niczego robić więc zjadłam dwa wafle ryżowe. wzięłam ze sobą podręczniki z zeszłego roku na sprzedaż w takiej księgarni która przyjmuje używane i potem sprzedaje innym uczniom. za 5 książek dali mi 75 złoty...kupiłam tam też nowy podręcznik od matematyki za 55 zł 😐 żart kurwa żart. istnieją osoby które wszystkie kupują nowe (np. jedna moja znajoma) i wow imagine mieć bogatych rodziców. zawsze dla mnie jednym z najśmieszniejszych zjawisk były bogate osoby które nie ogarniają że są bogate (oraz jak wielki to jest przywilej). mam kolegę który ubiera się w stylu grunge, nosi buty sklejone taśmą śmiejąc się jakie to aesthetic. zawsze zwlekał ze składkami klasowymi, nie płacił na takie rzeczy jak wigilia czy prezent na dzień nauczyciela, żartował z tego że jest biedny (i to z taką podejrzaną wręcz lekkością mu to przychodziło) i ja myślałam, że naprawdę tak było. ale jedynie do czasu jak zapytałam się co robi w święta, a on "moja mama uznała ze nie chce jej się wyprawiać wigilii w tym roku więc lecimy sobie na dwa dni do paryża"
wchodząc do samochodu ujebałam sobie spodnie z każdej możliwej strony, zjadłam loda z budki bo nie przepuszczę żadnej okazji aby takiego opierdolić i kiedy moja mama z siostrą poszły do lumpa ja pobiegłam do hebe obczaić lakiery hybrydowe, chciałam jakiś nowy kolor, kupiłam te dwa i ten niebieski jest przecudowny, zrobię sobie nim i pokaże wam jutro efekt. w ogóle taka dziwna sytuacja miała miejsce xD wracałam z siostrą do samochodu, patrzyłam się w telefon i usłyszałam takie bardzie głośne zdanie bez kontekstu od jakieś obcej babki cytuję "boze jakie to brzydkie" jak mówiłam, nie patrzyłam się na nią a w telefon, nie znałam kontekstu wypowiedzi, myślałam że może idk kupiła coś co jej się nie podobało. powiedziała to jednak na tyle głośno że dotarło do moich uszu i zażartowałam do siostry "czyżby to o nas?" ona miała jakąś dziwnę minę, zaczęła się śmiać i gdzieś dzwonić. okazało się że to rzeczywiście było o nas XD to była matka ex dziewczyny jej chłopaka której moja siostra nigdy na oczy nie widziała ale musiała obczajać jej Instagrama/Facebooka żeby wiedzieć jak wygląda. szkoda ze naszej mamy z nami nie było bo by zwyzywała szmacisko. siostra pokazała mi potem jej zdjęcie i sama wygląda jak po odwyku narkotykowym.
w domu zaserwowałam sobie odgrzewany makaron z wczoraj i plan był jeść jedynie owoce do końca dnia...błąd potworny. złapał mnie głód, zjadłam zbożowego batonika i kajzerke i rozmyślałam nad 627282 innych rzeczy które mogłabym opierdolić bo przecież za moment zaczyna się szkoła, dalej nic nie schudłam, 1600 kcal to w ogóle porażka i powinnam ojebać drugie tyle. wiedziałam, że jeżeli to zrobię to będę czuła się jeszcze gorzej więc się powstrzymałam. z każdym takim wstrzymanym napadem jest to łatwiejsze. nawet jak już zaczynam tracić kontrolę i coś w siebie impulsywnie wpycham to nie robię tego tak szybko i zachłannie, potrafię przestać zanim poczuję nieprzyjemne przejedzenie no i oczywiście zanim przekroczę swoje zapotrzebowanie kaloryczne.
zrobiłam sobie miętę do picia, chciałam usiąść i obejrzeć odcinek criminal minds kiedy zobaczyłam dziwną, zieloną plamę na kocu na łóżku, trochę jakby ktoś wylał zielone smoothie. myślę sobie co do chuja szybko ogarnęłam że to rzyg psa mojego siostry XDD wołam ją, ona do mnie "weź się obróć" całe spodnie miałam tym ujebane SIEDZIAŁAM NA TYM RZYGU I TEGO NIE CZUŁAM boze ta zielona substancja przebiła się przez koc na kołdrę ale na szczęście prześcieradło już oszczędziło. zmieniłam spodnie i pojechałam rowerem odebrać paczkę. zamówiłam kilka dni temu nowy plecak, mój stary miał 6 lat i dalej był w dobrym stanie ale po prostu absolutnie mi się nie podobał wizualnie not very mindful not very demure
w każdym razie dużo dobrego słyszałam o plecakach z tej marki. na dniach kupię jeszcze kilka zeszytów i wyprawka do szkoły gotowa xd kurde chciałabym wrócić do czasów kiedy to było ekscytujące, jakieś nowe flamastry czy piórniki które i tak kupowałam co 2/3 lata bo bieda ale i tak sprawiało to trochę radości/rekompensowało powrót do szkoły. jak wróciłam z tym plecakiem to ofc poszłam odstawić rower do garażu i zahaczyłam spodniami o jakieś chuj wie co rozpruwając potężnie na kolanie xD pierwsze ujebane drugie orzygane trzecie rozerwane
dzisiaj miałam zrobić dzień bez ćwiczeń ale dla spokoju głowy zrobię trening i pójdę jeszcze na rower. jutro liczę że zjem mniej bo kupiliśmy kalafior na targu a to mój ulubiony niskokaloryczny, sycący produkt, dodatkowo będę zajęta robieniem nowych pazurów więc nie powinnam myśleć o podjadaniu czegokolwiek. muszę trochę zdyscyplinować moje dupsko i kiedy czuję że jesyem głodna i serio nie wytrzymam to jeść sensownego a nie pierdyliard głupot.
34 notes
·
View notes
Text
30.08.24 UTRZYMANIE WAG1 dzień 547 ważenie
Limit +/- 2100 kca1.
Wybrane posiłki:
Nie liczę kalori1 od: 53 dni
Ok dziś piątek i jak co dwa tygodnie wypada dzień stawania na w@dze. Prawie wyleciało mi z głowy przez ten wyjazd "małża" ale stanęłam i znowu zaliczyłam spadek... 🙄
Waga sprzed dwóch tygodni i dziś (177cm)
Bardziej to zwalam na karb tego, że wczoraj to tak nie bardzo chciało mi się jeść. Możliwe, że byłam bardziej pusta dziś z rana niż zazwyczaj... Moją kolacją był wczoraj arbuz...to raczej nie był pełnowartościowy posiłek, prawda? BMI to 18.2 😦. Niestety czarne serduszko nadal ( aktualizacja w opisie bloga i w poście przypiętym)
***
Dziś rano wstałam wcześnie żeby przygotować sobie pudełka do pracy i mieć z głowy - spędzić czas z "małżem" ile się da. Rozpaczam... Ale to już wiecie od tygodnia przynajmniej 😆.
***
Byliśmy na obiedzie w knajpie. Był bardzo dobry ale zostawiłam połowę ziemniaków - na prawdę było za dużo. Mój S. stwierdził, że za rzadko wychodzimy. Cytuję: "Bo ty masz wszystko przygotowane, policzone i trzeba pisać podanie żebyśmy gdzieś coś innego zjedli" Nie powiedział tego z wyrzutem ani nic, w sumie trochę tak jest 😅.
Myślę sobie, że mój "małż" jest jednak górą spokoju i cierpliwości. Kiedyś mi powiedział: "wszystko ok, byle byś sobie krzywdy nie robiła" i ja sobie to wzięłam do serca. Nie mogłabym go oszukiwać...
***
Cały dzień byliśmy dla siebie ekstra czuli, nie mogliśmy się odkleić jak nastoletnie dzieciaki 🥹.
O 22:00 odprowadzam go na PKP i żegnamy się na miesiąc. W sumie dobrze, że jutro idę do pracy na dniówkę... Acz kolwiek przespać tą samotną noc będzie ciężko.
Mimo wszystko - dobrej nocy wam życzę!
#utrzymanie wagi#pro revovery#ed recovery#ed18+#edadult#chce byc piekna#foodbook#food log#dieta#moja waga#ważenie#bez liczenia kalorii#bez kalorii#nie liczę kalori1
26 notes
·
View notes
Text
15-11-2024
Nie mam czasu, więc cały tydzień robiłam ekstra aplikację do wniosku o stypendium dla mieszkańców Wrocławia działających na rzecz zrównoważonego rozwoju. 🤡🤡🤡🤡🤡🤡
I spotkanie online z Panią "czuwającą" przebiegło spoczko. Naprawdę. Co prawda robiła wszystko by nie dopuścić mnie do głosu xD, ale odniosła się do opóźnień, do tego, że ona o niektórych rzeczach też nie wie dopóki się nie wydarzają (jak zasady rozliczeń księgowości) i że, cytuję "chce być z wami w dialogu". Wyznała, że regularnie przez moje maile do różnych instytucji jest wzywana na dywanik i obrywa się jej po prostu, że mam ją informować najwidoczniej o podejmowanych krokach. No ok. Mam nadzieję, że przepływ informacji od teraz się poprawi. Faktury niemniej mam opisać jeszcze raz i wysłać pocztą - w tym tygodniu ZUPEŁNIE nie miałam na to czasu.
Pani "czuwająca" przyznała, że największy problem z nami, zwycięzcami grantu, przedstawiciele uniwersytetu mają w związku z RODO - podobno jakiś hur-dur po administracji uczelni przesypał się, bo my czegoś z RODO nie dopełniliśmy. Ha. Odparłam, że dopełniliśmy już po pierwszym feedbacku, bynajmniej nie dlatego, że mnie ktoś o tym informował na wstępie (duh!), a dlatego, że sama mam doświadczenie z pracy zawodowej jak takie sytuacje rozwiązywać - to specjalistka od RODO nie odpisała jeszcze na moje pytania [najlepsze jest to, że odpisała turbo obszernie dosłownie 2 dni później, trochę chwaląc podjęte przeze mnie kroki, dając feedback w sprawie poprawy treści zgód dla uczestników warsztatów, dając propozycje rozwiązań (które zaimplementowane we wrześniu TAK BARDZO BY NAM POMOGŁY, a które na tym etapie są po prostu mylące, wymagają zmian w masie treści, które już przygotowaliśmy i rozesłaliśmy do potencjalnych partnerów... nie wiem jak to obejść, bo dla nas wsio rybka jaka by miała być domena, a dla uniwersytetu to bardzo ważne by nie była to domena obca, więc jest problem jest - a wszystkie inne działy - w szczególności marketing - mówiły nam, że nie możemy np: prowadzić maila projektu, że maila może prowadzić wyłącznie osoba zatrudniona na etacie w uniwersytecie, więc mamy sobie znaleźć wykładowcę, który na potrzebę zbierania zapisów będzie liderem projektu - bardzo mi się to nie podoba, bo JA JESTEM liderką projektu i ja ten cyrk prowadzę, nie będę się dzielić zasługami z figurantem, nawet jeżeli jest super kompetentny i pomocny; tym czasem okazało się, że pani z RODO pozwoliłaby mi założyć maila dla mnie - jako studentki. I co teraz? Nie wiem...)
Mega mi miło, bo okazało się, że równe osoby pracujące na uni, które poznałam przelotnie podczas organizacji eventu otwartego w październiku same z siebie do mnie napisały w tym tygodniu - jeden Pan proponując rozwiązania marketingowe, druga Pani zapisała nas na zajebisty warsztat dla przedstawicieli uczelni - totalnie za free mieliśmy szkolenie, warsztaty, wykład i jeszcze obiad w hotelu. No świetna opcja.
Ale w tym tygodniu tak dużo czasu mi zjadło zbieranie zaświadczeń, przygotowywanie wniosku i prezentacji do tego stypendium, którego okres aplikacji upływał dziś, że po prostu... nie miałam czasu jeszcze edytować dokumentów związanych z RODO, wysłać opisanych faktur do Pani Czuwającej, ani napisać sensownego listu polecającego do Włoch (chociaż zdążyłam już w tej sprawie spotkać się ze specjalistą, który dał mi masę cennych wskazówek i zrobić research możliwości jakie mamy w ramach wniosku - gdy tamten uni z Włoch do mnie odpisał miałam takie "uf, przynajmniej ktoś", ale gdy sobie wlazłam na ich stronę i komunikację to taaaaaaaak się zajarałam! Wypieki z ekscytacji mam.)
Mocy pinga trzymajcie kciuki za to stypendium! :D
Działo się tak dużo fajnych rzeczy... pracowałam, ten wniosek robiłam, pływałam kajakami ��piewając hymn Polski xD (tj. w pon 11 listopada była taka akcja), byłam w Zabrzu na zwiedzaniu sztolni - meeegaaaa wycieczka. Naprawdę świetne to było - teściowa nas zaprosiła jako prezent na mikołajki. Ech. I znowu miałam to takie dziwne uczucie, że mają ze mną problem... Albo to mój problem rzutuje na tą relację? No nie wiem.
Od początku - stęskniłam się za nimi strasznie.
Wspominałam o tym zresztą - bardzo chciałam się z nimi zobaczyć. Anyway teściowa odbiera nas z dworca, nasz pies pierwszy raz na jej widok zamiast reagować wściekłym ujadaniem ze strachu (typowa reakcja małej, musi się zwykle oswoić z ludźmi, nawet jak ich trochę zna) zareagowała radosnym piskiem i merdaniem ogona (reakcja mojego psa, gdy widzi ludzi, który się nią opiekowali dłużej niż dobę, u których spała przynajmniej jedną noc). No piękna reakcja. Dotąd tak nasza psinka reagowała tylko na moich rodziców i teścia. Teraz już wszyscy rodzice są zaakceptowani. <3
A mama O. od wstępu pyta czy możemy jutro pojechać do Krakowa (no tak, tak się umawialiśmy, nawet mamy kupiony bilet z Kraka), a potem czy możemy zwrócić nasz bilet powrotny, bo wracamy własnym samochodem! Mówiła to patrząc na mnie, radośnie, jakby oczekiwała wybuchu szczęścia na niespodziankę. Z szerokim uśmiechem i uśmiechniętymi radośnie oczyma. A mnie zatkało, sparaliżowało, nie wiedziałam gdzie uciec spojrzeniem. Jej syn się ucieszył dziękował, przyznał, że podejrzewał, bo podczas ostatniej rozmowy telefonicznej jego mama albo tato coś sugerowali i tak myślał właśnie, że z tych odwiedzin wrócimy własnym pojazdem.
A ja dalej - wycofana, zdystansowana, bo przecież to nie jest dla mnie, tylko dla ich syna, że w tym w ogóle nie chodzi o mnie, więc nie powinnam w ogóle zabierać głosu. Okay, będę korzystać z tego samochodu, ale nie jest formalnie mój i nie powinien być mój. Więc dlaczego patrzyła na mnie? I ta fala uczuć: czy uraziłam ich brakiem głośnej, radosnej reakcji? Jak się zachować by okazać wdzięczność poza tym, że powiedziałam, że jestem wdzięczna i bardzo doceniam gest? Jak i czy w ogóle wyjaśniać, że trudno mi przyjmować tak drogie prezenty, które przecież nie są formalnie dla mnie - to dla ich dziecka, więc czemu czuję presję, że to ja powinnam była okazać radość? Jak i czy w ogóle wyjaśnić, że nie mogłam nigdy liczyć na podobne wsparcie ze strony swoich rodziców, wiec momentalnie czuję przepaść miedzy sobą, a moim partnerem (bo co ja mu mogę zaoferować? Co ja do tego związku mogę wnieść? Nie wiele, tyle co mam...), ani na takie hojne gesty, więc nie wiem jak się zachować? Jak i czy w ogóle wyjaśniać, że we mnie takie wielkie podarunki wywołują masę mieszanych uczuć: przede wszystkim poczucie, że jestem komuś coś winna i że muszę się cieszyć, bo takie mam doświadczenia - pojadę do Londynu, ale nie jako ja, nie dlatego, że coś mnie w tym mieście fascynuje i ciekawi, nie jako wycieczka dla mnie, a jako rzecz, jako prezent dla czuj��cej się samotną kuzynki od jej ojca i nie mam prawa wybrzydzać, oczekiwać czegokolwiek, mówić o swoich potrzebach czy nadziejach, bo jestem dodatkiem do kogoś innego, bo to moja jedyna szansa by polecieć do Londynu. Chociaż jestem dorosła i widzę różnicę między wspomnianą wycieczką do Londynu, a samochodem dla nas, pary, to i tak odczuwam tak drogie i hojne prezenty jako w jakimś sposób zagrożenie dla mojej autonomii.
I sama nie wiem czy to ja mam się cieszyć - bo tego oczekuje osoba obdarowująca mnie prezentem? Czy może właśnie bycie fair wobec siebie to nie robienie czegoś co ktoś oczekuje tym bardziej, że to dla mnie trudne. Czy to po obydwu stronach leży akceptacja tego, że rzecz się wydarza, ale być może z inną odpowiednio: intencją i reakcją niż ta spodziewana? Czy stronie osoby obdarowującej leży ustalenie co się dzieje, że reaguję inaczej?
Nie wiem...
A wsiedliśmy pod dworcem do nowego samochodu mamy O. (kupili jej nowy, bo ten, którym jeździła był dla niej zbyt duży - dostaliśmy go my) i pojechaliśmy po babcię i zostawić psiaka w domu.
W domu też się wydarzyły rzeczy, ale o tym zaraz, chcę zostać tematycznie przy samodzie i rozkminach podarunkowych.
Więc po obiedzie znowu wsiedliśmy w auto i pojechaliśmy tym nowym samochodem do Zabrza, gdzie mieliśmy się spotkać z siostrą mojego partnera i odbyć wycieczkę-niespodziankę mikołajkową. Tuż przed wyjazdem dowiedzieliśmy się, że razem z nami, również w celu mikołajkowym jedzie cała rodzina szwagra nr 2. Jego mama, tata, a także jego starszy brat z partnerką, którzy również, jak my, przyjechali do Śląskiego tylko w celu tej wycieczki. Więc się zrobiło tak...
Nie wiem. Nie wiem co chcę powiedzieć, bo nie wiem co o tym sądzić. Bardzo stęskniłam się za rodziną mojego partnera i bardzo chciałąm ich wyściskać, zobaczyć, ale ta powiększona grupa i kontekst tej grupy sprawił, że czułam się trochę... taka "na dokładkę", ale to chyba moja stara rana, bo przecież byłam naprawdę bardzo mile widzianą gościnią. Nie byłam tam "na dokładkę". Po prostu tak jakoś... dziwnie mi było, chociaż racjonalnie uważałam całą sytuację za bardzo naturalna i z perspektywy siostry mojego chłopaka: pieczącą dwie pieczenie przy jednym ogniu (rodzina Szwagra nr 2 pochodzi z tej samej miejscowości co rodzina mojego narzeczonego, ich dzieci znają się jeszcze ze szkoły; rodziny od 2 lat wpadają do siebie na grille i jeżdżą na koncerty po Polsce itp).
Czyli na kilkugodzinną wycieczkę w podziemiach wyruszyliśmy grupą 10 osób. A w grupę zabraną przez przewodnika na miejsce rozpoczęcia wycieczki chyba wchodziło 20 osób max. Mogło być nas 18? Jakoś tak. Jak wszyscy zjechali ze swoich zakątków kraju, zeskanowaliśmy bilety, a przewodnik nas zaprosił do zajęcia miejsc w autokarze, który miał nas zabrać na miejsce startu. Jechaliśmy może 20 minut, może 30 minut w tej max 20 osobowej grupie z której połowa to znajomi.
Ja jestem z tych, którzy siadają z przodu autobusu, a mój chłopak odruchowo leci na sam tył - poci��gnął mnie do tyłu przekonując lepszymi widokami do podziwiania śląskiej architektury (było co podziwiać - piękne budynki). Razem z nami usiadł teściu, a reszta się rozproszyła dokładnie po całym autobusie, ale nie przeszkodziło to im w prowadzeniu głośnych rozmów, których musieli słuchać wszyscy. Podczas tej podróży odpaliło się to, co podejrzewałam, że się odpali, gdy tylko teściu miesiąc temu dał znać synowi, że chce mu dać stary samochód - o akcji przekazania auta dowiedziała się jego córka i zaczęło się "dlaczego on ma, a ja nie!?". I chociaż te pretensje rozumiem (na jej miejscu też bym takie miała), to bałam się tego, że ona zamiast rywalizować z bratem skupi się na rywalizacji ze mną. I miała rację, bo te pretensje zgłosiła do ojca z połowy autobusu, ale mówiąc przeszywała mnie takim spojrzeniem, że nie miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Odwróciłam wzrok - i czułam się choooooolernie obserwowana podczas całego procesu - ale we mnie cała sytuacja z przyjmowaniem tak drogiego prezentu jest tak cholernie trudna i wywołuje tyle sprzecznych, skomplikowanych emocji, że wcale nie chciałam brać w tym udziału. Mój chłopak w atmosferze żartu cisnął siostrze "Widzisz? Dlatego, że od kilku lat utrzymuję się sam." - albo dodając jakieś absurdalne, śmieszne teksty "bo jestem od ciebie wyższy", albo "No, widzisz? Trzeba było jeść też ziemniaczki z koperkiem, to może byś dostała..." - i tak się kłócili, gdy ja drżałam ze stresu, bo ja tak na luzie nie potrafiłabym rozmawiać o tak hojnym prezencie od rodziców, wiedząc ile taki samochód kosztuje i na jakie wydatki ich narażam, i jak wielka odpowiedzialność by na mnie spadła, i w jak wielu sytuacjach byłoby mi wypominane, że dostałam samochód więc teraz powinnam robić to, co osoba obdarowująca oczekuje, że powinnam...
Tym czasem Szwagier nr 2 podpuszczał partnerkę "walcz o swoje!", a do własnych rodziców od razu na forum autobusu wyszedł z propozycją, aby zasponsorowali mu opony zimowe, co jego partnerka też podchwyciła "chcemy w takim razie dostać opony zimowe!" zażądała od ojca.
NIKT oprócz mnie ewidentnie nie czuł się przedmiotem tej rozmowy zestresowany - wszyscy żartowali, rzucali hasłami luźno i spokojnie.
Ja tak nie potrafię - w tamtym momencie poczułam taką przepaść między bliskimi mojego partnera, a moimi. Mentalność bogaczy vs mentalność biedaka. Byłam zestresowana tak, że myślałam, że rzygnę. Czułam się jak oszustka - że zaraz mnie zdemaskują i nigdy nie zaakceptują. Że ja tu tak bardzo nie należę i należeć nie mogę... I chyba do teraz nie potrafię dobrze opisać tego, jak dla mnie było to trudne by słuchać te rozmowy, bo coś mi cały czas umyka, jakaś warstwa, której nie potrafię uchwycić. Mówiłam o tym mojemu narzeczonemu, ale on chyba nie potrafi zrozumieć, albo to po prostu nie zmienia nic z jego perspektywy i nie rozumie dlaczego dla mnie to jest taki big deal... A dla mnie jest to big deal. Nie potrafię tak luźno mówić o pieniądzach - bo ich nie mam, nigdy nie miałam... nie na tyle by kupic samochód czy mieszkanie... Boję się, że gdy jego rodzice odkryją, jak mało mam i jak mało wnoszę do związku to tym bardziej mnie znielubią... może to idiotyczne? Bo to nie dla ich akceptacji jestem w związku z ich synem... ale widzę, że oni go kochają i chcą dla niego dobrze i ja też się dla niego dobrze... No, lęk jest...
A już szczytem wszystkiego było, gdy teściu, aby ukrócić - z humorem - te próby wymuszenia drogich prezentów przez córkę oznajmił głośno, na cały autobus, że prawda jest taka, że syn dostał samochód, bo o niego nie jojczył, bo od kilku lat utrzymuje się zupełnie sam i dlatego, że podjął poważne kroki: zaręczył się z Vill. [i tu niemal na zawał zeszłam, bo nagle zostałam z imienia wywołana w środek tej dyskusji w której nie chciałam uczestniczyć tak bardzo, że próbowałam zniknąć jak kameleon wtopiony w kolor siedzenia autokaru od dobrych 15 minut], ale jedocześnie poczułam, że przynajmniej jakiś aspekty roli społecznej lub oczekiwań społecznych spełniam w sposób zadowalający... Ale nim zdążyłam ogarnąć ten miszmasz w uczuciach i chociażby odetchnąć z ulgą, to teściu kontynuował: że jego córka może i by dostała jakiś samochód czy mieszkanie (szok), gdyby w końcu Szwagier nr 2 podjął jakieś sensowne kroki i oświadczyłby się jej jakimś ładnym pierścionkiem. OMG znowu dostałam zawału czując skalę presji i krindżu, bo większość pasażerów autobusu odwróciła się w stronę Szwagra nr 2 wwiecając się w niego spojrzeniem (jego partnerka również, bardzo zadowolona), a jego brat i ojciec zaczęli buczeć z wrednymi uśmieszkami na ustach "uuuuuuu".
No.
Typ nic nie powiedział, a siostra mojego narzeczonego usiadła ukontentowana zostawiając nękanie ojca, a przerzucając się na szeptanie do chłopaka "no widzisz!".
Ja na miejscu szwagra nr 2 to bym chyba jednak przyhamowała po takim czymś. A może typ coś planował? A po takim tekście to jednak nie chce tego w życie wdrożyć, bo PRESJA olbrzymia? Poza tym to olbrzymia decyzja... jeżeli się waha to faktycznie może by warto przemyśleć to... Bo co z tego, że są razem od 8 albo 9 lat? Zaczęli być razem jako dzieci, a teraz są parą jako dorośli. Wiele mogło się zmienić i co więcej może się zmieniać, nawet powinno w tym wieku... No nie wiem.
Dla mnie baaaaardzo stresująca sytuacja...
[Dla kontekstu: gdy mój narzeczony oświadczył mi się w maju zadzwoniliśmy min. do jego siostry by podzielić się nowiną. Ona zareagowała najpierw niedowierzaniem, a potem groźnym wołaniem swojego chłopaka do telefonu, wyjaśnieniem mu co się stało, a on na to piskliwym głosem krzyknął "COOO!?" i zaraz zaczął jęczeć do kamerki i do nas, szczęśliwych i zapłakanych z wzruszenia "bracie, no nieeeee! Nieeeee.... Nie wierzę. Jak mogłeś mi to zrobić! Teraz nie da mi żyć! Wiesz jak moje zycie będzie teraz wyglądać? Nieeeee.... Dlaczego to zrobiłeś!? Jak mogłeś mi to zrobić?" dopiero chwilę później kapnął się, że w sumie to warto by pogratulować xD ... Dla kontrastu moja siostra zaczęła od gratulacji, a potem domagała się konkretnych danych: jaka próba złota, ile karatów o ile w ogóle, jaka waga rubinu i jaka cena xD - to było dla niej tak ważne, że mi było niezręcznie xD, aż w tle Szwagier nr 1 krzyknął "kochanie, pogratulowałaś im chociaż!? Czy tylko jubilerstwo cię interesuje!?" xD]
No... Emocje wielkie... =/
Potem było spoko. Bardzo! Wycieczka była super! Bawiłam się świetnie wtedy, kiedy można było się bawić i byłam wstrząśnięta, gdy poznawałam historię. I mam nowy przedmiot zainteresowań - włókna węglowe i ich zastosowanie. Muszę i chcę zgłębić temat produkcji i jego wpływu na środowisko.
Anyway...
Tak myślę czy temat wrócił.... hymmm... tak wrócił: okazało się, że siostra mojego chłopaka tą kłótnie w autobusie rozpętała chyba dla zasady, albo dlatego, że chciała coś innego wymusić (?), bo podobno już dawno temu dogadała się z tatem, że dostanie od niego samochód ten, który zakupił do firmy w sierpniu. Ustaliła z tatem, że przerobi to auto na minikamper (mowa o tym samochodzie, który latem kupował teściu z porwanym niespodziewanie do innego województwa O., a który mierzyli systemem "czy zmieści się tu na stojąco Vill" oraz "czy i ile leżących Vill się tu zmieści razem z materacem" - od razu planowali możliwość przekazania auta na kampera). Teściu przypominał o tym podczas jazdy powrotnej wyjaśniając córce, że nie może jej tego auta juz teraz oddać, bo z niego korzysta, że dostanie tak jak brat - samochód używany po kilku latach. Teściu przypomniał jej, że mają do dyspozycji z jej partnerem samochód jej partnera, który z tego co mówią im w zupełności wystarcza. A ona już na luzie oznajmiła, że chce dostać opony zimowe, a także jakąś super-duper modna walizę. Teściu był zbyt zmęczony by z nią rozmawiać, więc mama przejęła rozmowę chcąc się dowiedzieć od "maleństwa" co to za walizka.
I tyle - tak po prostu.
I obecność przy tak sprowadzonej rozmowie w ogóle mnie nie stresowała. Ale w autobusie byłam posrana...
Po prostu nie mieści mi się w wyobraźni wymuszanie kupna przez rodziców czegoś - ja pytałam wprost. Wiedziałam, że mamy mało... co sie da: dostanę. Jak coś jest zbyt drogie - nie dostanę. Ale nie robiłam takich awantur (chociażby humorystycznie) w autobusie, przy innych ludziach (to w ogóle dla mnie najbardziej niekomfortowe) mając 24 lata (chyba tyle ona ma).
I nie wiem czy to mnie rusza, bo chodzi o porównywanie? Nie wiem. Mam wrażenie, że ją rozczarowałam, bo nie weszłam w kłócenie się o auto...
Potem kilka razy w trakcie wycieczki przyłapywałam ją jak się na mnie gapiła - szybko odwracała wzrok. I potem ja też, łapiąc stresa też czułam napięcie ile razy na nią patrzyłam...
Nie chcę się z nią kłócić wolę z nią budować pozytywne relacje, w obrębie naszych granic... Nie czuję, aby którakolwiek z nas przekroczyła te granice przynajmniej słowem. Ale COŚ jest w atmosferze...
To tyle mniej-więcej jeżeli chodzi o przyjmowanie podarków - nie wiem czy po 1- w ogóle chcę wyjaśniać teściom dlaczego tak reaguję (bo się boję, że wywołam w nic strach i będą mnie odrzucać, jako kogoś maksymalnie nieodpowiedniego dla ich syna), a w teorii wyjaśnienie usprawniłoby komunikację i dało pole do lepszego dialogu w przyszłości, nie? Po 2 - nie wiem czy w ogóle ktoś tak serio to zauważył - moze to wzięli za moją dziwność i antypatyczność po prostu? Po 3 - jak przedstawić temat mojemu partnerowi by poczuł, że dlaczego to dla mnie tak duzy problem i trudność...
A druga sprawa, która się działa w domu po przyjeździe z dworca...
Teściowie kupili nowy regał i ramki na zdjęcia. Mój partner JAK ZWYKLE został porwany przez ojca (tym razem na terenie posesji, nie do innego województwa xD - ogarniali w garażu ten samochód do przekazana na nasz użytek). W tym czasie teściowa pokazała mi zdjęcia, które już stoją na regale i te, które przygotowała do zawieszenia. Na regale stało od groma zdjęć jej dzieci, gdy były w wieku 2-7 lat. Takie maluchy. Poza tym zdjęcia dwóch psiaków, jedno zdjęcie babci, jendo dziadka, teściów na jednym zdjęciu oraz dwóch par: ich córki z Szwagrem nr 2 oraz syna ze mną. O ile zdjęcie córki i jej chłopaka było takie bardzo korzystne, bardzo po prostu ładne, wyszli na nim bardzo wyraźnie - to chyba z sylwestera, kadr od góry, obydwoje są odstrzeleni w fajne ciuchy, delikatnie się uśmiechają się z kieliszkami w rękach. O tyle zdjęcie moje i O. to zdjęcie bardziej takie... śmieszne i zrobione na śmieszno. Z Florencji, pod Dawidem. Kadr od dołu. Ja robiłam zdjęcie z ręki (jestem niska, mam krótkie kończyny), więc moja twarz jest wielka, rozciągnięta i zniekształcona, z drugim podbródkiem, a do tego robię głupią minę mrużąc oczy i rozdziawiając buzię, jak do krzyku. Mam na sobie gruby płaszcz, rozwiane, rozczochrane włosy. Stojący za mną O. też robi głupią, przerysowaną minę: mruży oczy, unosi wysoooko brwi (tak, że giną pod czapką), ma zassane policzki, usta wykręca w dziubek na bok twarzy, a palem celuje w krocze stojącej za nami rzeźby Dawida, aby ocenzurować zdjęcie.
No i takie dwa zdjęcia stoją obok siebie... no... nie wiem, czuję się okay z robieniem głupich min do zdjęć i rozsyłaniem ich do bliskich, ale kontekst: że to właśnie to zdjęcie wybrano, wywołano, oprawiono i w sąsiedztwie czego je postawiono sprawia, że mam rozkminę poważną... xD Nie boli mnie ten temat nawet w ułamku skali tak, jak kwestia tego przyjmowania podarunków od osób, które stać na więcej niż mnie. Ale jednak troszkę porusza - poczułam się z lekka zawstydzona widząc akurat TAKĄ swoją podobiznę na nowym regale wśród innych zdjęć członków rodziny.
Ale jednak zastanawia...
Potem mama O. pokazała mi inne zdjęcia, które wywołała. W tym to z sesji zdjęciowej, którą wygraliśmy. To naprawdę śliczne zdjęcie - też nie pozowane, po prostu zdolna fotografka je robiła. W ogóle nie patrzymy w obiektyw, a na coś poza kadrem, na ta samą rzecz w tym samym kierunku (na nasze splecione ręce - ale to wiemy my) przez cos wydaje się takie... intymne. Mamy takie łagodne, zrelaksowane twarze.
A gdy byłam ciekawa innych zdjęć, a teściowa ochoczo mi je pokazała i gdy odkrywałam, że na różnych etapach życia jednak rodzeństwo bywało do siebie podobne (teraz bardziej widać ich podobieństwo do rodziców niż do siebie wzajemnie) to teściowa pokazała mi zdjęcie mojego chłopaka w wieku... hymmm... nie wiem ile miał i nie to było istotne.
Patrzyłam na młodzieńca - już nie chłopca, a młodzieńca, ale nie takiego jakiego poznałam te 3,5 lat temu. Był baaaaardzo, bardzo szczupły (i to powinno było dać mi do myślenia - jak miał te 18+ lat to wszedł w okres siłownia, dziwne fryzury i sylwetka bodybuildera), co widocznie odrysowało się na jego buzi. Ale na zdjęciu ktoś go uwiecznił, jak biegnie: to był portret, wbiegał do zacienionego meijsca, więc na czarno-białym zdjęciu utrwalił się interesujący kontrast. Miał dłuuuugie włosy (jak na niego bardzo długie), słomkowy blond zatrzymany w locie nieco nad ramionami, z przedziałkiem po środku głosy. I ten jego słoneczny uśmiech, który kocham - po prostu to zdjęcie jaśnieje. Piękne. Rozczuliłam się, bo... prawdodpobnie chodziło o to, że mnie jarają faceci o długich włosach i ilość włosa dla mnie wpływa na ocenę atrakcyjności (a na tej focie było maaaasę włosa). Więc zobaczyłam cechę, która mnie jara plus twarz, którą kocham, PLUS uśmiech, który mnie rozbraja ZAWSZE i rozpłynęłam się w "AWWWWW".
I w tym momencie wszedł do domu mój narzeczony z ojcem, teściowa krzynęła, żeby podeszlii bo oglądamy zdjęcia, chłopaki zaczęli ściągać buty i kurtki, mój O. zapytał o co chodzi i co to za zdjęcia, a ja mu w żarcie (we flircie?) odpowiedziałam, że znalazłam nowego narzeczonego, że piękny jest i że chyba zerwę zaręczyny - że sam musi typa obadać. Na to mój narzeczony rozumiejąc ton i kontekst odparł, że jest ciekawy co to za typ, a moja teściowa wyciągnęła mi z ręki zdjęcie, schowała je i odparła, że raczej to nie możliwe, bo akurat to by była z pewnością pedofilia z mojej strony.
No i mnie zatkało.
Bo to mógłby być żart, ale sposób w jaki ona to powiedziała - ze złością chyba nie, ale z napięciem - sprawił, że poczułam wstyd.
I chyba wtedy do mnie dotarło, że pewnie jej dziecko na tym zdjęciu miało maks 17 lat, bo jeszcze nie ogoliło połowy czaszki na łyso, ani nie zaczęło się bujać z chłopakami z mundurówki z którymi w wolnym czasie wyciskał sztangi...
O fuck. I zgrzytanie zębami.
Bo ja chciałam dać mojemu facetowi komplement tylko tyle... I zażartować...
A ja - my (on to potwierdza wielokrotnie) - zapominamy, że między nami jest duża różnica wieku. To znaczy akceptujemy ją, ale nie robimy z tego big deal.
Widzę zdjęcie z przeszłości mojego chłopaka i nie myślę "ja wtedy miałam ponad 20 lat" tylko "o, ja też mam fajne zdjęcia z dzieciństwa".
No i co więcej: myślę, że teściowa i większość ludzi nie rozumieją, że dla mnie gęstość owłosienia gdziekolwiek na ciele mężczyzny wpływa na w ogóle moją myśl o podziwie, zachwycie takim nad drugim człowiekiem - nie jest to bodziec, który powoduje podniecenie fizyczne, ale na pewno decyduje o tym, że myślę, od razu o "atrakcyjny człowiek, chcę go podziwiać, jestem zainteresowana". - i piszę to z pełnią świadomości, bo kilka godzin później teściowa i jej córka wyrażały obrzydzenie wobec mężczyzn, którzy nie golą klaty, że dla nich najlepiej by było, gdyby było uznane za społeczną normę by wszyscy golili nogi, że nie znoszą długich włosów, a już w ogóle włosy rosnace na plecach mężczyzn to jest coś wzbudzającego odrazę tej samej kategorii, co chwycenie gołymi dłońmi odchodów. Szok. Bo ja kocham owłosienie u facetów i u kobiet. Ba! Siedziałam przy nich słuchając tej wymiany zdań myśląc o tym, że nogi goliłam chyba ostatni raz w lipcu - nie mam widocznego, ani gęstego włosia, ale też po prostu lubię futerko. Dla mnie to przyjemne i w dotyki i w wyglądzie. Więc tego...
Ech...
No i ten tekst o pedofilii to mi się śni po nocach - bardzo mnie to zestresowało i w taki szok wprawiło, że nie wiedziałam jak zaregować. I czy powninam była...
Miałam poczucie winy i czułam wstyd...
7 notes
·
View notes
Text
Płacz jest potrzebny.
Cieszę się, że, dzięki temu, po części zajmowanemu przez przygłupów i patologię (których nie rozumiem i rozumiem jednocześnie - to jest moja otwarta psychika na innych, którym czasami współczuję, czasami, uwierz, nie, bo już nie mam sił), internetowi, mówi oraz pisze się coraz więcej o: - uczuciach - zrozumieniu Dusz, nie tylko ciał - bezpiecznym seksie etc. Idziemy do przodu. Wy-płacz z głębin. Ale nie wypłakałam się z powyższego powodu. Nie wiem, co dalej ze mną i z tym, co noszę jako uśmiech. Coraz bardziej boję się, że moja uśmiechnięta twarz, chęć pomocy obcym ludziom, wręcz nadgorliwość w staraniach, aby komuś pomóc itd. zawędruje w ścieżkę: osoba z opisem, cytuję: "Zaburzenie depresyjne nawracające, obecnie epizod depresyjny łagodny" na "dosyć tego uśmiechania się, mam dosyć ludzi i siebie". Niektórzy ludzie, którzy się uśmiechają bądź uśmiechali - dlaczego, jak, co się dzieje - między innymi w tym artykule: https://kultura.onet.pl/film/wywiady-i-artykuly/od-smiechu-do-lez-dlaczego-tak-wielu-komikow-cierpi-na-depresje/8sww6f7
6 notes
·
View notes
Text
Bardzo mnie irytuje jak ludzie wokoło myślą, że mówię poważnie kiedy cytuję piosenkę np jak mówię "kiedyś kupię nóż i powyrzynam wszystkich wokoło" Neuronormatywni ludzie śmieją się z nas kiedy nie rozumiemy żartów lub metafor a sami nie słyszą kiedy ktoś jest niepoważny...
#brak interpunkcji bo jestem sfrustrowane#albo matko jak ja nie cierpię jak gadamy sobie w grupce wszyscy żartują dołożę coś od siebie najbardziej przerysowanym głosem żeby było ocz#oczywiste że żartuję z nimi a oni tak cichną i “ale ty wiesz że my żartujemy?” noż kurwa nie wiem#tak ta abstrakcyjna rzecz którą mówię najbardziej żartobliwym tonem jakim to fizycznie możliwe jest mówiona przeze mnie na poważnie#czy ja musze zacząć mówić na głos “/j” żeby ogarnęli? wtf
6 notes
·
View notes
Text
Siemanko!
Gotowi na typowy wodospad porażek? Jeśli nie to naszykujcie sobie herbatkę, kawkę, energola czy na co tam macie ochotę bo cyrk się nie zatrzymuje a rozpędza! 🎪🎪🎪
Wstałam rano, zrobiłam sobie kawkę z mlekiem roślinnym i sącząc ją obserwowałam kolejkę długą jak jelito do lidlowskiego biura meldunkowego. W końcu jestem ponad stanie w kolejce. Gdy kawy z kubka ubyła ponad połowa, serce zaczęło się telepać jak stary diesel pod górkę, któremu na domiar złego zatkał się filtr paliwa a kolejka zelżała poszłam z uśmiechem psychopatycznego mordercy do okienka.
Od razu wyznaczyli mi rampę, weszłam na magazyn, słuchawka do ucha i przy dźwiękach jazzowej składanki poustawiałam w rządku paletki. Nigdzie mi się nie spieszyło - w końcu od 8 rano przyjdą moi specjaliści (czytaj. Specjalnej Troski) od spedycji. Odebrałam papiery, przypilnowałam by mnie nie chcieli okraść na palety - a próbowali (jak nie odbieram pustych to muszę mieć papier bo te dziady później zarzekają się, że je zabrałeś i jesteś kilka stów w plecy). I cyk na parking. Po godzinie przychodzi wiadomość od spedytora. Ja już rączki zacieram bo pewnie adres załadunku a ten mi wysyłał życzenia z okazji dnia kobiet… Przewróciłam jedynie oczami bo skoro jest piątek zjazdowy do domu to ja się conajwyżej mogę identyfikować jako przemoc drogowa. Tak, nie pomyliłam się: PRZEMOC DROGOWA! O właśnie taka:
Po niemalże 3 godzinach znoszenia przysłowiowego jaja dostałam telefon by jechać na załadunek. I zaczęło się. Transport PrzeKombinowany. Załadunek nawozów w Niemczech do Francji, ale spokojnie ty to tylko załaduj i się zamienisz naczepami z podwójną obsadą co się dziś załaduje w Belgii. I szansa na zjazd do domu w piątek a nawet w sobotę do południa poszła się ten teges szmeges.
Zajechałam na załadunek ucieszona jak ja pierdziele. Tam cieć, władca szlabanu, rambo z niepełnosprawnością vel najważniejsza osoba na terenie zakładu oznajmił, że kask jaki mam na głowie to sobie mogę wsadzić gdzie światło nie dochodzi bo nie spełnia jego standardów.
Oznajmiłam to spedytorowi i kategorycznie odmówiłam proszenia się kierowców na parkingu o pożyczenie kasku. Wysłał mnie do OBI po nowy piękny kask. Wtedy mi wody odeszły i zaczęłam w niewybrednych słowach oceniać jakość pracy do jakiej mnie zmuszają. Usłyszałam, tu cytuję, że go wkurwiam i bym sobie z szefem gadała.
Jak trwoga to do Boga a jak chujnia z grzybnią przeplatana patatajnią oraz patologią to do szefa. 15 minut później po wyjaśnieniu sobie, że nie dzwonię by się na nikim wyżywać ani krzyczeć a zgłosić, iż to co tu się odwala na tym wyjeździe to już przeginka i nie na to się umawialiśmy. Koniec końców okazałam gest dobrej woli - serio, pod koniec o ile doczytacie ten mój dzisiejszy wysryw do końca, sami stwierdzicie, iż Matka Teresa to może mi sandały pucować. Pojechałam do tego OBI.
Plan był zacny, gorzej z wykonaniem. Zajechałam do pomarańczowego kołchozu od dupy strony czyli dostaw towaru. Zaparkowałam na partyzanta w kolejce do rozładunku i sprintem pognałam do sklepu. Oczywiście znaleźć kasku nie potrafiłam i musiałam prosić o pomoc obsługę na sklepie. Na szczęście mój niemiecki choć jest beznadziejny to nadrabiam uśmiechem Ala weź mi pomóż bo mam niedojebanie mózgowe.
Z zakupionym świeżo kaskiem pod pachą wycofałam w krzaki przewalając z dwa małe drzewka i uciekłam stamtąd by nie musieć się tłumaczyć co robię w kolejce do rozładunku skoro jestem na pusto.
Zameldowałam się u tego samego popaprańca już z nowym kaskiem na głowie, poczekałam dwie godziny i wjechałam na zakład.
Oczywiście się zgubiłam bo te ich posrane mapki co to dają na ochronie robił kartograf z parkinsonem, którego matka nie miała oczu a ojciec posiadał zeza…. No i robili go przez telefon w budce telefonicznej a w połowie cimcirimci zabrakło monet tudzież impulsów na karcie. Po odejściu na drugi krąg znalazłam docelowe miejsce.
Tam już poszło sprawnie. Naprawdę mili i serdeczni panowie wrzucili mi nawóz na pakę a ja grzecznie (bo robili zdjęcia) zabezpieczyłam moje ukochane big bagi z mocznikiem….
Spedytor w międzyczasie wysłał mi współrzędne geograficzne parkingu oddalonego o ponad 200 km. I to wcale, a wcale nie w kierunku do Polski.
Jadę zatem wymęczona jak koń po westernie w międzyczasie konsultując się z Ukraińcem, z którym mam się przepiąć. Powiecie: hej! A to nie z podwójną obsadą miałaś się przepiąć? Otóż tak, ja miałam wziąć naczepę Ukraińca, on zaś od podwójnej a finalnie w przyszłym tygodniu rozładować obie, gdy ja w tym czasie miałabym sobie kopać w ogródku. Nie pytajcie - transport PrzeKombinowany.
Zajeżdżam na parking, jest miejsca może nie jakoś dużo by w poprzek stawać, ale jak na warunki po nocy u Niemca całkiem przyzwoicie. Rozpinam zestaw, wchodzę do kabiny i dzwoni szef…
Z nowiną, że podwójna obsada to się nie załadowała. Załadują się dopiero w poniedziałek :))) i nie przepinam się z Ukraińcem tylko najprawdopodobniej będę jechała na poniedziałek do Belgii, ale to jeszcze nic pewnego. No i w ogóle głupio wyszło, ale do domu pani Kasiu to w środę pani zjedzie… Ale spokojnie będzie pani miała wolne do poniedziałku :)))
To, że ja nie przegryzłam mu tętnicy przez telefon to tylko dlatego, iż jestem zmęczona. Już mi zwyczajnie ręce opadły. Zatem kolejny weekend w robocie. Chociaż cyrk to chyba lepsze określenie.
🎪🎪🎪
Co się tyczy jedzeniowego: kawa z mlekiem roślinnym, dwa kubki mleka roślinnego (myślałam, że jadę do domu to chciałam je zutylizować 💀), dwa jabłka
8 notes
·
View notes
Text
Ludzie Komentarze Piszą
Na skrzynkę mailową przyszło mi powiadomienie o nowym komentarzu na YT.
Pod "Balladą o Kurwie Bez Głowy".
Cytuję:
Jak dobrze pójdzie to spróbujemy z ekipą zrobić tego cover :v tylko niestety zamiast dud będzie 2 gitara
Mieliśmy już Szynszyla w radiu. A teraz, ktoś chce wziąć mój tekst, w pełni naturalny, wolnowybiegowy, ręcznie robiony, bez GMO, tfu, GPT, i zaśpiewać go samemu.
Oczywiście zastrzegłem, że muzykę mogą robić od nowa jak im pasuje, bo jest popruta w paru miejscach i trzeba ją naprostować. Ale kurwa, ktoś docenia mój geniusz poetycki. Co prawda akurat tego kawałka który jest najbardziej koszarowy, bardziej nawet niż "Mogę z Każdym" (no bo kto jest w tym smutnym jak pizda kraju gotów zaśpiewać, że przeleci jak leci i nie dyskryminuje?), ale przynajmniej wiem, że ten tekst działa.
Stworzyłem coś, co działa. Coś, co brzmi jak piosenka, więc można to wziąć, doszlifować i uzyskać wytwór w pełni ludzki. AI, idź do domu.
2 notes
·
View notes
Text
Tw vent
( wszelkie wyzwiska są skierowane do mnie i nie mają na celu nikogo urazić )
Jestem tak popierdoloną osobą, która nie umie schudnąć. Nie umie prowadzić nawet jebanego bloga. Nienawidzę siebie za wszystko co kurwa robie, za to jak wyglądam, za to jaka jestem, za to jak mi idzie w relacjach, a przed wszystkim za to jak odrażającą świnią jestem. Tak to do Ciebie grubasie. Widzisz do czego się doprowadziłas? Ważę niewiele ponad 50 kg przy wzroście 161cm. Ostatnio byłam u lekarza z matką. Podczas pytania o wagę powstrzymałam 50kg (zgodnie z prawdą, bo zasłużyłam na ten wstyd ) a ona (moja matka) cytuję " nie no ty to już z 53kg ". Zabolało. Ja przecież potrafię schudnąć. Nie kurwa nie potrafię. Nie zasłużyłam na jedzenie. Nie zasłużyłam na nic co mam. Nie zasłużyłam na przyjaciół i mam nadzieję że kiedyś znajdą kogoś kto jest ich wart. Czuję się chujowo. Wyglądam chujowo. I cała moja przyszłość będzie chujowa, bo nie potrafię nic ze sobą zrobić. Jedyne o czym marzę to się zajebac żeby nie czuć więcej tego bólu. Przy życiu trzymają mnie już tylko najbliżsi przyjaciele, którym i tak nie powiem ci się dzieje, bo boję się ich stracić. Ale czy oni boją się stracić mnie? Ostatnio tnę się głębiej. Ostatnio biorę po kilka tabletek dziennie. Jestem blisko. Jestem już prawie gotowa. Wierzę że mi się uda. Uda mi się. Odbiorę sobie to jebane życie, bo nic mnie w nim nie czeka. Jest źle, ale przecież nie ma powodu by było źle. Mam wszystko. Jestem taka niewdzięczna. Nie potrafię docenić niczego. Nie należy mi się szczęście. Nigdy nie należało. Jeśli się nie poprawi to przysięgam, że odejdę z tego świata i to będzie jedyna ulga jakiej doświadczę. Nie mam siły dłużej tak żyć. Nienawidzę siebie i swoje instnienia. Nienawidzę siebie. Nienawidzę siebie. NIENAWIDZĘ SIEBIE. Czemu nie mogę być jak inni. Ja wewnętrznie to już kurna zdechłam. Jestem do niczego.
#bede motylkiem#blogi motylkowe#motylek any#motylki any#motylki blog#chcę widzieć swoje kości#samobójca#vent#tw vent
3 notes
·
View notes
Text
Komplementy
Jedna z największych motywacji są oczywiście komplementy. Dziś na małym ryneczku w miasteczku moich dziadków pewna pani która jest znajomą moich dziadków zapytała o mój wiek, powiedziałam że mam 20lat, była bardzo zaskoczona, cytuję: " ty masz 20 lat ? O Boże wyglądasz jakbyś miała 15 taka ładniutka drobniutka, wiesz jak to teraz takie spasione są wyglądają staro a ty taka malutka zgrabna śliczniutka, nic tylko całować" byłam taka szczęśliwa !!!
<3
2 notes
·
View notes
Text
Ja pierdole.
TW vent, s*
Moje zaburzenia niszczą całą moją rodzinę.
Matka z ojcem nie mogą spać po nocach. Przeze mnie. Prawdopodobnie wyślą mnie do psychologa- znowu. Miałam przy kolacji półtorej godzinną rozmowę, że "muszę jeść więcej, że jestem za chuda, a mój organizm nie wytrzymuje." Matka ryczy, ojciec krzyczy. Jak zwykle. Siedział z nami T. na początku. W końcu miała być to normalna wspólna kolacja.
Chuja, a nie normalna kolacja.
Jak już muszę jeść z nimi kolację to biorę wafle kukurydziane i obkładam sałatą, pomidorem, czymkolwiek takim. Miałam zamiar zrobić tak i dziś ale padły słowa "Nie, XXXX. Tyle chleba różnego, weź sobie- tu masz razowy, tu masz bułki." To posłusznie, nawet nie dyskutując, błagając niebiosa żeby nie zaczęli mnie znowu wyzywać- wzięłam ten chleb. Mimo, że nawet gdyby nie ed to wolałabym wafle. Uszykowałam warzywa, posmarowałam musztardą, mama na to "Chleb z musztardą?", a ja, przyznam dość emocjonalnie do tego podeszłam, "No co jest nie tak z musztardą?" i byłam bliska płaczu. Zaczęli się, za przeproszeniem "głupio szczerzyć" i walić tekstami "Jezu już nic nie można mówić", " Uspokój się, przecież nic nie powiedziałam". Ale najgorsze miało nadejść... Całkiem się rozryczałam gdy usłyszałam od ojca, cytuję, "Czy ty nas nie kochasz?". Wstałam ale zanim zdążyłam wyjść to mama się odpaliła "Siadaj tu! Możesz ryczeć ile wlezie ale tu!". I cała karuzela śmiechu zaczęła się na nowo. T. przy wszystkim był. Siedział cichutko, jadł swoją bułkę z miodem i słuchał, jak matka z ojcem się na mnie drą rycząc. Ja też ryczałam, jakby inaczej. Zjadł, wstał, podziękował za posiłek, a rodzice kompletnie go olali. Jak przy każdym praktycznie posiłku. No do kurwy nędzy, zajmijcie się nim. Chociaż trochę.
Nie mogę patrzeć jak ciągle przy obiadach jest przez nich zlewany bo lepiej znowu komentować ile jem albo co.
Mam nadzieję, że nigdy mu się nie udzieli. Proszę. To jedyne czego teraz chcę. Niech on nigdy nie wpadnie w ed. Od 3 miesięcy codziennie ćwiczy. Robi ileś pajacyków, ileś brzuszków i przysiady. Dwa razy przez ten czas pytał mi się czy X kalorii to dużo bo np. wyczytał z opakowania, że tyle ma jego ulubiony jogurt przed jedzeniem go. Albo mówił, że "waży już X, a przecież ciągle ćwiczy". Jeszcze teraz słucha o moich problemach z odżywianiem jak rodzice o tym krzyczą przy kolacji...
Błagam, żeby to nie był początek.
Mam wrażenie, że wszystko byłoby lepiej gdybym skoczyła tego 30... Oszczędziłabym wszystkim tyle nerwów.
#blogi motylkowe#motylek any#chudosc#lekka jak motyl#tw ed diet#tw s3lf harm#tw disordered eating#disordered eating thoughts
3 notes
·
View notes
Text
Napisał, że wolałby mnie chudszą.
Wczoraj, gdy pisałam z moim byłym (z którym chcę dalej być, on zresztą też) w dosyć seksualny sposób napisał mi, cytuję: "Lubię Twoje ciało ale lubiłbym bardziej Cię chudą". I od wczoraj siedzi to w mojej głowie. Nie powiem, bardzo mnie to zmotywowało, ale za razem sprawiło, że straciłam nadzieję, że znowu się zejdziemy, jeśli dalej będę takim jebanym grubasem. Miałam tyle czasu, by schudnąć, przecież zerwaliśmy prawie 3 lata temu. Czemu przez cały ten czas nie mogłam w sobie znaleźć na tyle samokontroli, by schudnąć i nie być ciągle tak samo ulana jak za czasu naszego związku? Nie chce mnie bo jestem tłustą szmatą. I just know it. Muszę to zmienić. Muszę. Dla niego warto.
2 notes
·
View notes
Text
Boże Ciała
Nic z tego bełkotu nie rozumiem, ale na wielki wypadek cytuję, żeby nic nie uronić z przekazu, bo może ktoś z was rozumie i w prostych słowach przy okazji (nie to że specjalnie) mi wytłumaczy o co chodzi. Otóż jak zapewne niektórzy zauważyli, mamy dziś święto, co na swój sposób jest oczywiste i mało zaskakujące, bo tydzień bez jakiegoś święta w Polsce, najlepiej kościelnego, byłby tygodniem…
View On WordPress
2 notes
·
View notes
Text
Głębokie przemyślenia i niespodziewane wyróżnienie!
7 lipca 2024
Do dziś muszę oddać jeszcze 2 prace. I zdać egzamin wieczorem :P.
I to będzie - mam nadzieję - koniec. Zdany rok. Mogę z siebie zrzucić ciśnienie. To ciśnienie i poczucie CZEKANIA na potwierdzenie zaliczenia jest dla mnie najcięższe i nieznośne. Bardzo to frustrujące.
Wczoraj:
Zacznę od tego, że mój przewiany lewy bark/bark wraz z mięśniami szyi do podstawy czaszki, który trochę "odpuścił" po regularnym traktowaniu go maścią końską - nie odzyskałam pełnej sprawności, nadal nie mogę swobodnie ruszać głową - przeszedł wczoraj niespodziewanie w ból zatok za uszami, doszedł ból gardła, paskudny katar. Yey! No i wychodzi na to, że mam pełnoprawną grypę. Przez stres. Kurwa.
Teraz siedzę zasmarkana, pod kocem, na wykładzie na słuchawkach i szykuję się do trzaskania ostatniej pracy zaliczeniowej.
Wczoraj w nocy dokończyłam edycję koszmarnie brzmiącego nagrania podcastowego: zaliczałam przedmiot nagrywając audycję. Masakra. Fakt: nauczyłam się przy tym dużo i fajne to, na przyszłość będę wiedziała co i jak, ALE pierwszy krok to kupno sensownego mikrofonu xD Bo to, jak brzmimy na nagraniu to jednak woła o pomstę do nieba. Nagrywając robiliśmy próby i weryfikowaliśmy w jakiej odległości od mikrofonu należy nagrywać, ale niestety wygląda na to, że różnica kilku centymetrów lub milimetrów była dla tego urządzenia decydująca. Ech. No, ale powinniśmy mieć 5. Jest wszystko co powinno być.
Wczoraj - chora - nie pojechałam na ćwiczenia, które już zdałam (zajęcia znowu trwały 12h pod rząd), pojechałam tylko na zajęcia z Dumbledorem. Ech.
No i tu mam trochę mieszane uczucia.
Okazało się, że pan odchodzi z uczelni. Bo się leczy na śmiertelną chorobę. I chyba ten fakt sprawił, że wyleciała z niego gorycz i przemyślenia o pracy na uczelni, o ludziach, o moralności, o perspektywie przyszłości, o głupocie. Ech. To było trudne do słuchania. Wczoraj, podczas 4h zajęć przeskakiwał od fascynacji światem i historią - którym przez cały semestr nas zarażał - po gorzkie przestrogi, okrutne sądy i pesymistyczne stwierdzenia.
Łatwo by było powiedzieć, że to po prostu stary człowiek u schyłku życia, który widział dość, by pozbyć się złudzeń, być może również nadziei, że ludzkość na świecie ma szanse przetrwać. Być może jego stan zdrowia też obdarł go z nadziei, kazał zdjąć różowe okulary i pogodzić się z niesprawiedliwością świata, systemów, rozgrywanych kart na scenie politycznej.
No nie wiem. To były dziwne zajęcia.
Ale też takie, że zapadają w pamięć.
Powiedział, że ma olbrzymie wątpliwości by wypuszczać z uczelni ludzi, którzy są cytuję "idiotami" i "debilami" - a diagnozował to przykładem: student 3 roku dziennikarstwa poproszony o rozpoznaniu na zdjęciu twarzy polityka nie wie, że patrzy na zdjęcie Zełeńskiego. Albo student 3 roku dziennikarstwa muzycznego poproszony o rozpoznanie na portrecie Beethoven nie miał pojęcia na jaką postać patrzy. A oświecony, że to Beethoven nie potrafi wymienić żadnego jego utworu. Żadnego! Student dziennikarstwa muzycznego!
Ech...
Zatkało mnie to, ale też weszłam z nim w polemikę, że takie etykietki są niesprawiedliwe. Ja mam 30 lat i z łatwością z panem Dumbledorem (ponad 70 lat) dyskutuję, bo mam doświadczenie, mam za sobą wdrożenie w dorosłość. A reszta młodych studentów to typy, którzy przeżyli pandemię i polski system edukacji: NIKT ich nie nauczył dyskusji, jeszcze nie byli też zmuszeni nauki dyskutowania i odwagi by pytać, zwykle pytania były ganione, bo przecież znowu inna grupa, nauczyciele, musieli zrealizować program i kropka. Jestem przekonana, że oni - studenci, nawet z mojej grupy (bo też ich nazwał głąbami, przypomniał, że dał im szansę na początku zajęć by podzielić się tym, co ich jara i nikt oprócz mnie nie chciał o niczym opowiadać, ba! Ofukał ich "idiotyzm", ograniczenie wyrażane poprzez brak szacunku - bo gdy ja mówiłam kilkoro gadało, oczywiście kółeczko adoracji ciacha grupowego) jak uporają się z własnymi ograniczeniami i młodzieńczymi problemami w większości będą chcieli się dzielić zajafkami ze światem. Po prostu... czasami kapitał kulturowy jest ograniczony ze względu na środowisko z jakiego wyrastamy. Czasami nie ma przestrzeni czy siły na robienie czegoś nowego: niektórzy studenci po prostu działają w trybie przetrwania - praca-dom, cały weekend na uczelni i znowu praca. Niektórzy wciąż poszukują drogi dla siebie. Biorąc to pod uwagę uważam, że mówienie przed całą grupą o swoich fascynacjach, narażając się na łatki i odrzucenie społeczne - bo tak wyglądała społeczność w liceach, a to jedyna reakcja grupy rówieśniczej, którą znali. Oni nie mieli okazji dotąd przekonać się, że można inaczej, a to inaczej to też jest dla nich coś tak kosmicznego i dziwnego, że chwilę zajmie zanim się z tym zaznajomią. I jeszcze chwilę zanim się odważą tego "inaczej" używać. O ile będą mieli na to przestrzeń i warunki oczywiście!
Ech.
To była bardzo ciekawy wykład/ćwiczenia, dyskusja.
Bardzo. Rozmawialiśmy o muzeach, o obrazach, o kultowych opowieściach itp.
Miałam też okazję podzielić się fascynującą historią Artemisii Gentileschi, którą miałam okazję oglądać jesienią we Włoszech. Opowiedziałam o tym, jak artystka namalowała swoją interpretację "Zuzanny i starców" - to historia bodaj z Biblii, o dziewczynie, która chciała "dochować cnoty", a którą chcieli wykorzystać seksualnie starcy. Ech. Zamawiał chyba papież, albo inny kleryk, a tu niespodzianka, bo artystka Artemisia namalowała swoje własne uczucia: to jej twarz ma Zuzanna, a jeden z mężczyzn (ciemnowłosy) to jej dawny gwałciciel. "Cnotliwa" Zuzanna miała twarz wykrzywioną gniewem, a w ręce trzymała nóż. Gdy zleceniodawca zobaczył gotowy obraz... kazał Artemisii przemalować obraz tak, aby Zuzanna była faktycznie "cnotliwa". Ech. No i Artemisia przemalowała... ALE dzięki zdjęciom UV można zobaczyć jak wyglądał oryginał, obecnie przykryty warstwą farby...
Zajęcia z Dumbledorem to istna przyjemność, tematy do rozmów mi się z nim nie kończą, wymieniamy się ciekawostkami, fascynacjami itp. Z dygresji, do dygresji. I wszystko ciekawe, fascynujące, dowcipne. Po prostu tak budujące!
I nagle, tak w 3h zajęć, facet zapytał mnie jak i gdzie pracuję. Tak na forum całej grupy. Odpowiedziałam mu. Już drugi raz mnie o to pytał, za pierwszym razem, gdy w maju oddawałam mu pracę zaliczeniową. Nadal mi się to wydaje jakieś takie... przekraczające granice. Bo po prostu ja się tego boję - że ktoś chce o mnie wiedzieć rzeczy ze sfery "prywatnej". Ale tak obiektywnie facet chyba nie ma jakiś złych zamiarów... Anyway: wczoraj ze znacznie mniejszymi oporami, ale wciąż trochę zachowawczo mu odpowiedziałam gdzie pracuję. I jak pracuję. I że szukam pracy. Zapytał czy uczę ludzi - powiedziałam, że nie. Zastanowił się i oznajmił, że podjęłam złą decyzję w sprawie studiów, że powinnam iść na ASP, na kierunek, który... no właśnie. Podał nazwę kierunku, który wiem od jakiś 6 lat, że CHCĘ zrealizować, ale to tylko studia magisterskie! A on w śmiech, że nie wiedział. I że widzi mnie jak najbardziej na ASP, a potem w tej pracy, jaką można mieć po tym kierunku. Jejku, tak się ucieszyłam! OMG, on to z samego rozmawiania ze mną dostrzegł. Byłam wzruszona. A potem Dumbledore zawahał się i przeszedł do anegdoty... Powiedział, że w swojej karierze naukowo-akademickiej uczył setki, jak nie tysiące studentów i tylko jakaś 20-stka to byli ludzie, którzy mieli potencjał, które były nieprzeciętne zdolne, inteligentne i on sobie za taki cel wziął by tym osobą pomóc w karierze. Opowiedział jak pomagał w starcie swoim studentką i studentom wejść na wysokie stanowiska po prostu poręczając ich zdolności, kompetencje itp. Dlatego, cytuję "ma pani numer do mnie. Jeżeli skończy pani studia i będzie chciała Pani pracować w jakimś konkretnym miejscu, a ja jeszcze wtedy będę żył, gdyby potrzebowała pani wtedy rekomendacji, albo pomocy ze znalezieniem bardzo dobrej, odpowiedzialnej pracy - proszę zadzwonić. Pomogę pani. Widzę, że pani daleko zajdzie, widzę, że ma pani niesamowity potencjał, wiedzę i fascynację."
O FUUUUUUCK O.O
A potem pan Dumbledor - nadal przy całej grupie studentów (niezręcznie jak cholera) - powiedział, że wyróżniam się, że jestem niezaprzeczalną liderką w tej grupie, że potrafię mówić o tym, co mnie ciekawi i jara, że na tle mojej grupy jestem jak perła, a cała reszta, która od 2h milczy to ciemna masa i "debile" z wyboru.
O FUUUUUUUUCK!
Jak mi było dziwnie - trochę mnie to podbudowało, a trochę odczułam to jak niedźwiedzią przysługę - bo ta część grupy, która mnie nie lubi teraz znielubi mnie bardziej.
Po zajęciach opowiedziałam o tym mojemu narzeczonemu (który na mnie czekał pod drzwiami, ale o tym zaraz) - szoooook ofc. Byłam cała taka... poruszona! Dużo uczuć czułam (i nadal czuję) i niektóre są sprzeczne. Zaskakująco emocjonalne i wstrząsające były te 4h zajęć. Naprawdę! O fuck! Niesamowity specjalista, erudyta, fascynat kultury powiedział coś tak miłego o mnie! Jednocześnie tak bardzo ubliżył wszystkim innym! I zwiastował nam wojnę! I mówił o doskwierającej samotności! O borze liściasty, jego monolog o odczuwaniu samotności w grupie ludzi to było coś tak poruszającego! Moja koleżanka z ławki szepnęła mi wtedy, że "rel" uczucie, że też czegoś takiego doświadczyła, a ja słuchałam tego ze smutkiem... bo znam też to uczucie, ono jest cholernie trudne i bolesne. A jednak - w przeciwieństwie do pana Dumbledore'a - mam już inne spojrzenie na samotność dzięki terapii: JAKO LUDZIE ZAWSZE JESTEŚMY SAMOTNI. Ta świadomość jest ZAWSZE bolesna. Zawsze... To niesamowicie głeboki temat na rozmowę z terapeutką moim zdaniem. I z samym sobą. Ale słuchając pana Dumbledore'a miałam poczucie, że on nigdy nie miał możliwości, ani przywileju by skorzystać z takiej terapii. Jego terapią był alkohol - o czym mówił nam na zajęciach. A alkohol to przecież depresant... i teraz, kiedy mój wykładowca jest śmiertelnie chory i prawdopodobnie mniej pije, a na pewno nie tak często, jakby chciał by uśmierzyć te trudne myśli, ból istnienia i samotność - TERAZ ta samotność dla niego jest bardziej dotkliwa niż kiedykolwiek. Nie mówiąc o samej walce z własnym organizmem... Czułam, że powinnam go wysłuchać. Po prostu. I to aktywne słuchanie - tak czułam- było wystarczające w relacji studentka-wykładowca. Jednak tak tego człowieka lubię, że mam nadzieję, że będzie mógł porozmawiać z psychologiem, że sobie na to pozwoli... Czułam współczucie, ale też zrozumienie, czułam głęboko, że ten człowiek słowami maluje gamę głębokich uczuć, które też kiedyś były moim udziałem. Ale też czułam jak się szarpał z widmem śmierci, jak buzował w nim gniew, któremu dał upust wyjątkowo podczas tych zajęć. To naprawdę były wyjątkowe 4h...
Ale, gdy wyszłam z sali wciąż też drżałam z ekscytacji: zarazem zostałam WYRÓŻNIONA - nie wiedziałam czy się jarać czy mdleć ze strachu: nigdy nie byłam wyróżniana, jako "najlepsza", szczególnie z polskiego czy literatury, zawsze wiedziałam przecież masę niepotrzebnych rzeczy, a nie zwracałam uwagi na te, które nauczyciele uważali za ważne. A tu nagle: właśnie te moje dziwne ciekawostki zyskały pochwały! To jest dla mnie tak niesamowite! Euforyczne! Ja ciągle wątpię w siebie, wiem, że to uczucie we mnie, ten syndrom oszusta, było budowane latami; że to wynik systemu w zderzeniu z niezdiagnozowanym ADHD, brak kapitału kulturowego i traumatyczne przeżycia, że pomimo terapii nie tak łatwo te wszystkie wewnętrzne przekonania i mechanizmy przestawić. Znam fakty, one pomagają mi powstrzymać gonitwę myśli. Ale "w tle" myśli gonią i tak, jakby odpalone starym mechanizmem: zostałam wyróżniona w grupie ludzi, więc powinnam czuć wstyd, bo pewnie wyróżnia się mnie jako przykład braków, złej interpretacji zadania, olbrzymiej ilości błędów itp. Wiem, że zostałam wyróżniona na forum pozytywnie, a mimo tego w środku tym silnej czuję, że powinnam się zapaść pod ziemię ze wstydu, bo takie wyróżnienie oznacza ostracyzm i wyśmianie, naganę, krzywdę. To silniejsze ode mnie. Taki mechanizm się włącza i trudno go zatrzymać. Z wysiłkiem przypinam swoją uwagę do faktów: do słów, które usłyszałam, a nie do ich mylnej interpretacji. Czuję to zawsze jako ciężką pracę, cały czas myślę, że inni robią coś lepiej niż ja, więc muszę się podwójnie postarać, a potem prowadzić we własnej głowie dialog tej dorosłej-mnie-z-teraz z tym głosikiem spanikowanej-dziewczynki-z-kiedyś, która stara się czasem ponad własne siły, aż do paniki, by być dobrym dzieckiem: muszę jej mówić "Wróć do faktów, zrobiłaś to zadanie poprawnie, najlepiej jak potrafiłaś. Faktycznie, byś może mogłabyś coś zrobić lepiej, ale to okay popełniać błędy. Jesteś wystarczająca, teraz wiesz co jest dla ciebie trudne i na co zwracać uwagę. Jestem z ciebie dumna, ze dałaś radę. Nie bój się, ochronię cię, jestem tą dorosłą osobą, która nie pozwoli cię skrzywdzić."
Uff... nadal trawię to co wczoraj usłyszałam...
Opowiedziałam o tym mojemu partnerowi.
No właśnie!
Bo umówiliśmy się, że mam się kurować, a na zajęcia pójść dopiero na wystawianie ocen u Dumbledore'a (czyli z pominięciem tych pierwszych 5h zajęć, które przespałam w łóżku, nafaszerowana Ferveksem). Obydwoje po tych zajęciach mieliśmy kończyć, więc mieliśmy się spotkać przy samochodzie.
OMG! Przeżywam teraz coś tak dla wielu osób normalnego, a co nie było dotąd moim udziałem! Mój chłopak, z którym chodzę na uni (!), który jest na starszym roczniku (!), czeka na mnie po zajęciach, bo chce, abyśmy razem wrócili do domu. To jest takie... studenckie! I takie... partnerskie! I po prostu takie fajnie! <3 Dbamy o siebie, wspieramy się. Normalnie cudo!
Niemniej mój chłopak skończył wcześniej i czekał na mnie na korytarzu. Słuchając mojej relacji z zajęć rozpłynął się i powiedział, że bardzo mnie kocha i jest ze mnie bardzo dumny.
A potem opowiedział o swoich zajęciach - okazało się, że on też dostał pochwałę u swojego wykładowcy i zaproszenie na taki festiwal, który ten pan organizuje. Mega!
A potem... Ech. Coś mnie podkusiło - chyba ten głosik "spanikowanej-dziewczynki-z-kiedyś, która stara się czasem ponad własne siły, aż do paniki, by być dobrym dzieckiem" - by zadzwonić do mamy. I jej opowiedzieć o tym jak wykładowca mnie wyróżnił i skomplementował. Mama wysłuchała zdziwiona, westchnęła do słuchawki i zapytała czy tego pana nie zanudziłam swoim przydługim gadaniem. Że typ po prostu nie wie ile ja potrafię paplać o wszystkim. Ale to miłe, że mnie wyróżnił.
Było mi przykro. Chyba chciałam, zeby powiedziała mi, że jest ze mnie dumna, że w końcu ma to dziecko, które nie tylko mówi, że się nauczyło, a do domu wraca z 3, ale faktycznie ma to dziecko, które nie dość, że się nauczyło to jeszcze zostało za to docenione i wyróżnione. Ech. chyba tak... Wydawało mi się, że przerobiłam i zamknęłam temat akceptacji ze strony mamy tego, kim jestem, ale teraz sama nie wiem. Może po prostu okoliczności (bycie studentką) cofają moje zachowania i reakcje do tamtego okresu? Nie wiem.
Poprosiłam mamę by zamiast mnie dołować po prostu mi pogratulowała. Mama wtedy serdecznie i z miłością powiedziała "Gratuluję, moja kujonko!" - przy czym "kujonka" w ustach mojej mamy to komplement. Ona całą swoją edukację miała łatkę "fajnej kujonki", która zawsze miała 5, która pomagała koleżanką na egzaminach itp.
I mimo wszystko mam mieszane uczucia.
Ze wszystkim.
Również z tym, że moja siostra walnęła coś takiego 2 dni temu, że miałam już na ten temat z moim narzeczonym z jakieś 3 rozmowy, bardzo poważne. Zachwiało nim to, co wyznała moja siostra. Ech... ale siostrą zajmę się jutro.
Teraz idę trzaskać zaliczenia i szykować się do egzaminu.
5 notes
·
View notes