#brak rodziny
Explore tagged Tumblr posts
dead0inside · 2 years ago
Text
~To ten stan, gdy słowami nie potrafię wyrazić co czuje~
366 notes · View notes
Text
Tumblr media
4 notes · View notes
rozowymotylek321 · 2 years ago
Text
PART 2
Powiedziałam ze widocznie nigdy nie miał takiego problemu i nigdy tego nie zrozumie na co on zajebal jakiś obrzydliwe side eye i nie słuchał tego VO mowie. Prosiłam aby wzięli moj telefon i posłuchali dowodow które przygotowałam. Pokazałam im siniaki które mam po tym co chwile temu zrobił i nic z tym nie zrobili. Wciąż próbowali mi powiedzieć coś w stylu on cię utrzymuje wiec masz się go sluchac. Później przyszła pora aby wysłuchali nas ratownicy medyczni. Oni podobnie nie chcieli mnie wysłuchać automatycznie byli na mnie złe nastawienie mimo tego ze cały czas byłam spokojna i współpracowałam ze wszystkimi nawet jest to w opisie z karetki. Udowodniłam dla lekarza ze biorę leki i ze to co mówi moj tata to kłamstwo. I wciąż mi nie chcieli wierzyć. Było mi tak przykro. Powiedziałam im nawet o tym ze moj tata powiedział ze mnie tak pobije ze będę kaleka do czego się przyznał i nie zrobili z tym nic co za ludzie… prawie 50 letni facet znęca się nad chora bezbronna 18 letnia dziewczyna i to ja jestem zagrożeniem dla niego? Xd porostu śmiech na sali. Po tym wszystkim lekarz zadał mi pytanie czy zgadzam się na hospitalizacje powiedziałam ze nie ze nie uważam ze moj stan jest tak zły żeby mnie kłaść w szpitalu i ze po za tym zaraz mam egzaminy zawodowe i chce skonczyc w spokoju szkole oni cały czas mówili ze szkoła poczeka i powiedzieli ze wystawiają mi skierowanie i mam pójść do szpitala bo inaczej wezwą mnie tam siła nie miałam innego wyboru niż się zgodzić powiedziałam ze sama wybiorę odpowiedni termin. Dostałam zastrzyk na uspokojenie i pojechali. W szpitalu zamierzam zrobić wszystko aby mi uwierzyli i zrobie wszytsko aby otrzymywać od nich do końca życia odszkodowanie bo wiem ze koge coś takiego dostac. Przez nich mam traumy, stany lekowe itd… narazie jedynie siostra w Danii zaproponowała mi wsparcie finansowe i ze mogłabym zamieszkać u jej koleżanki. Odpowiada mi to poszłabym do pracy i miałabym święty spokój. Może będę koedys potrzebować od was pomocy. Narazie see ya martwię się o swoje życie.
Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media
3 notes · View notes
moj-drugi-swiat · 6 months ago
Text
Największym bólem jest brak akceptacji od własnej rodziny.
75 notes · View notes
xangellorex · 8 days ago
Text
Royston Covington
Tumblr media
Royston Covington / 30.06.1987r., NY / chirurg ogólny
kawaler / heteroseksualny / fc: Onur Tuna
Kiedy Royston przyszedł na świat, przywitały go ucieszone głosy krewnych. Od zawsze mógł liczyć na wsparcie i zrozumienie. Przecież był chłopcem, który przekaże dalej nazwisko i przedłuży ród. Kiedy był starszy, poczuł presję i to, że spoczywa na nim odpowiedzialność. I czasem go to przerażało, bo chociaż wyrósł w tradycyjnej rodzinie, nie chciał, by ktoś decydował za niego kim ma być, co ma robić i z kim się spotykać. Najbardziej cenił sobie zawsze rodzeństwo, czując, że ono tylko rozumie jego problemy. Nigdy nie był do nich nastawiony wrogo, wręcz przeciwnie. Starał się być sprawiedliwy i pomocny. I właśnie te cechy mocno się w nim rozwinęły z czasem. Chociaż pchano go w różnych kierunkach, on sam poszukiwał dla siebie własnej drogi życiowej. Uczył się bardzo dobrze, chociaż nie należał do kujonów, którzy spędzają czas wyłącznie na nauce. Nie nosił okularów, nie miał przypałowego sweterka, przeciwnie. Lubił sport, angażował się w życie szkoły i starał się być kimś, kogo doceni jego rodzina. Zawsze był na tym punkcie sfiksowany. Myślał tylko o tym, by nie narobić sobie i innym wstydu. Chciał też być kimś, kto pomoże zmienić świat – choćby ten najbliższy – ale w jakiej dziedzinie mógłby się sprawdzić? Początkowo nic nie wskazywało na to, by na coś takiego się zdecydował i... wybrał sport, bo lubił grać w koszykówkę. Był graczem w szkolnej drużynie i szło mu doskonale. Mimo to nie czuł, że to jego droga życiowa. Odrzucił karierę sportowca, nie widząc się tam. Interesował się za to pomaganiem innym osobom. Angażował się w akcje charytatywne, pomagał w nauce mniej zdolnym dzieciakom, odwiedzał starszych i samotnych. I w tym wydawał się być naprawdę dobry. Nie chciał się włóczyć po swoim miasteczku z głową pełną marzeń o lepszym świecie, tylko zabrać za planowanie przyszłości i wyjazd na dobre studia. Dlaczego wybrał medycynę? Kiedy jego wieloletnia dziewczyna zmarła na stole operacyjnym, gdy próbowano jej pomóc po wypadku samochodowym, był wstrząśnięty i zdruzgotany. Nie potrafił sobie wyobrazić życia bez niej. Winił lekarzy za brak profesjonalizmu, oczywiście niesłusznie. Sprawa była po prostu przegrana na początku. Obrażenia były zbyt poważne, no i tyle. Zły na cały świat obiecał sobie, że zrobi wszystko, by uratować jak najwięcej istnień. Znalazł miejsce pracy w lokalnym szpitalu, jako asystent, dopiero gdy główny chirurg zaczął mieć problemy ze zdrowiem i musiał się wycofać z pracy, młodzieniec wskoczył na jego miejsce. Roy był pilnym uczniem swojego mentora, dlatego postanowiono dać mu szansę i stałe miejsce w lekarskim składzie. Roy jest młody, lubi eksperymenty i nowe metody działania, co stara się pokazywać w pracy. Szuka nowych rozwiązań i metod, by uratować jak najwięcej pacjentów. Bardzo się stara, chce się rozwijać. Wciąż pomaga innym, czy to operując, czy po prostu angażując się w różne charytatywne eventy. Przede wszystkim pragnie służyć innym, dopiero później myśli o sobie. Prywatnie wydaje się być osobą dość samotną. Nie ma dziewczyny, nie umawia się na randki, bo nie ma na nie czasu. Rodzinę to martwi, bo w końcu to panowie przekazują nazwisko kolejnemu pokoleniu. Kochał kogoś lata temu i bardzo przeżył stratę partnerki. Nie związał się dotąd z nikim na poważnie. Udaje, że nie widzi, jak jego podopieczna ze szpitala, stara się zrobić wszystko, żeby ją dostrzegł i odwzajemnił uczucie. Boi się znów pokochać, by nie stracić tej drugiej osoby. Ma serce pełne współczucia i pozytywnych emocji, chociaż czasem wydaje się być arogancki i nieprzystępny. Tak naprawdę ma przyjaciół i cieszy się zaufaniem bliskich. Dba o dobre relacje, nie lubi chować urazów i złości w sobie. Jeśli coś mu nie pasuje, mówi o tym, bo wierzy w siłę rozmowy.
- nie jest uzdolniony kulinarnie, ale coś tam zrobić potrafi - pije dużo kawy, chociaż osobiście woli herbatę - biega i dba o siebie - słucha różnej muzyki, bo chyba każdy gatunek ma do zaoferowania coś ciekawego - nie ogląda telewizji, wiadomości sprawdza w laptopie czy telefonie - jest leworęczny - nie przepada za pełną formą swojego imienia - chociaż nie ma wiele czasu dla siebie, bo głównie odsypia ciężkie dyżury, lubi układać puzzle - nie pije alkoholu - za czasów studenckich lubił karaoke, całkiem nieźle śpiewał, ale teraz usłyszenie go graniczy z cudem - uwielbia zwierzęta - przepada za czytaniem, ale ma na to dość mało czasu
24 notes · View notes
still-living-dead-bitch · 1 month ago
Text
Kiedy ktoś pyta się mnie jaki jest mój największy lęk, ale nie odpowiem że brak poznania czym jest prawdziwa miłość, nie odniesienie sukcesu i bycie największą porażką rodziny już na zawsze. Więc odpowiadam, że ciemności.
23 notes · View notes
pozartaa · 10 months ago
Text
Post specjalny ED w życiu dorosłym i dojrzałym.
Długo już zwlekałam ale obiecałam, więc bez przedłużania! (choć post jest długi)
Post jest głównie oparty na moich osobistych doświadczeniach i paru uwagach, które podsunely mi inne konta #edadult i #ed18+
O 4nor€ks1 mówi się że to choroba nastolatek i oczywiście w większości przypadków wtedy się to wszystko zaczyna. Bl1mi4 i BED częściej dotyczą osób w starszym wieku, choć te dwa ostatnie częściej są wynikiem tej pierwszej i wcześniejszej historii lat restrykcji.
News flash - 3D nie przemija wraz z wiekiem. Jeśli nigdy nie podjeliscie żadnej próby terapii są dwie drogi:
A) jesteście dorosłymi, którzy siedzą na karku swoim rodzicom i nigdy nie rozwijają skrzydeł. Wasze życie składa się z powrotów do szpitala nieudanych terapii. Pewnego dnia stwierdzają, że 3D zabrało wam 10 najlepszych lat życia.
B) z wiekiem i rozwijający i się możliwościami "motylkoV@nie" przechodzi na dalszy plan, ale zawsze jesteście z siebie niezadowoleni, wiecznie jest to temat który was męczy i w wielu przypadkach ogranicza. Ciągle gonicie swoją "4n@ honeymoon phase". Albo jedne obsesję zastępujecie innymi - pracoholizm, sprzątanie, przesadne dbanie o wygląd, nadmierne uprawianie sportu... Do wyboru do koloru.
C) opcja (w której zawieram się ja) - Poszliście na terapię i zrobiliście z tym porządek, ale zostały blizny.
"Nie mogę się doczekać gdy będę dorosłą i wyprowadzę się z domu - będę się wtedy głodzić"
No cóż wedle statystyk dorosłe życie zaczyna się teraz koło 30-stki. Jeśli myślicie, że po ukończeniu 18-nastki. Magicznie stać was na wyprowadzkę i decydowanie o sobie - to gratulacje. Ale większość z was jeszcze długo będzie potrzebowało wsparcia rodziny i zanim się tam na prawdę usamodzielni i znajdzie swoją drogę. Przekonacie się szybko, że nie ma specjalnego traktowania bo dziś masz dzień fasta, a wasz brak sił i niemożność skupienia się na pewno nie pomoże w sprawach finansowych.
Sporo ludzi na szczęście wtedy właśnie zaczyna szukac pomocy, bo świat się przed nimi otwiera, widzą że ludzie dokoła coś robią, wchodzą w związki, planują przyszłość, a ty stoisz w miejscu że swoją tabela ka1oryczną i wag@
"jak osiągnę moje UGW to kończę z tym"
No i jak myślicie tak z doświadczenia wielu osób które rozpoczęły swoją wątpliwa znajomość z 4n4 - kończy się to czy nie kończy? Zaręczam wam, że nigdy już nie spojrzycie na jedzenie tak samo jak wtedy zanim wiedzieliście co to kalor1@. Nawet po latach zostały mi takie przyzwyczajenia które teraz w dojrzałym życiu bywają dla mnie źródłem totalnego krindżu...
Więc tak wygląda życie osoby dorosłej/dojrzałej z 3D (w moim przypadku po przejściach).
- niczego nie słodzę cukrem (noszę że sobą słodzik, kiedy idę na kawę do koleżanki)
- nie używam masła
- nie używam tłuszczu jeśli to tylko mozliwe
-od lat pije mleko 0.5 max 1.5. Nie znoszę kawy bez mleka, ale jeśli nie ma innej opcji biorę czarną
-panierka budzi we mnie niepokój. Chleb też. Prawdopodobnie dyskretnie zdejmę panierkę z kotleta na proszonym obiedzie.
-unikam rzeczy które trudno obliczyć albo które przygotował ktoś inny (wszelkie jedzenie na imprezach - choć oczywiście nie na tyle by kogoś urazić. To znaczy, że się częstuje, ale z umiarem)
-unikam słodyczy i rzeczy które są zbyt smaczne (czekolada, chipsy, lody inne rzeczy "do chrupania", fastfood - to ostatnie akurat nigdy nie było jakoś czeste po prostu nie lubię ani MC ani KFC ani innych takich) Boję się, że mogłabym nie moc przestać ich jeść - wolę nie zaczynać. Chyba że mam to zaplanowane ( Cheat Day)
-nikt mnie niczym nie częstuje bo zawsze odmawiam. Dosłownie - nawet już mi nikt nic nie podsuwa ani nie namawia.
-boję się tycia i utraty kontroli (mam za sobą historie z bul1m1@ więc wiem jak się traci kontrolę na całego).
- w jakimś stopniu nadal towarzyszą mi jedzeniowe rytuały.
-literalnie porównywanie się do dzieci. Wiecie, że nie jesteście już nastolatkami, a wasze body-goals to jakaś nieletnia "modelka" z insta.
- brak żywieniowej spontaniczności. Raczej nie zdarza mi się bym nie wiedziała co zjem w ciągu najbliższych 2-3 dni. Odpadają nagle wypady, niespodziewane obiadki w knajpie. A jeśli już gdzieś idę to na pewno zamówię coś co wyda mi się najbezpieczniejsze (tak, często sprawdzam wcześniej menu danej restauracji żebym nie musiała robić lipy i zastanawiać się godzinę)
- czytanie etykiet na zakupach (a nawet sprawdzanie z Fitatu). Zastanawianie się dłuuuugo czy czegoś chce i czy mogę to chcieć. Zabawa w "do koszyka, a za moment spowrotem na półkę".
- Jeśli nie ma dokładnie tego co chce w danym sklepie potrafię iść na drugi koniec miasta by to znaleźć. Ciężko idzie z nowymi rzeczami do jedzenia.
- prawie zawsze opcja light i "zero"
- jestem na tyle szczupła by ludzie zwracali na to uwagę. Słyszę często "ale pani to jest chudziutka" a jeszcze gorsze są komentarze od ludzi, którzy dawno mnie nie widzieli i pamiętają mnie grubą. Często muszę odpowiadać na różne dziwne pytania - jak schudłam, czy jem, czy nie jestem aby chora. Budzi to u mnie ogromne zażenowania bo mam czasami wrażenie, że zrobiłam coś złego. Nie wspomnę nawet o tym jak uważnie obserwuję mnie własna matka, która pamięta o moim dawnym 3D.
- nie wypowiadam tego na głos, ale miewam fatfobiczne myślenie i zdarza mi się kogoś oceniać pod względem tuszy i stylu życia. Nienawidzę tego w sobie!
- decyzja o tym by nie mieć dzieci. Nigdy nie czułam że jestem na tyle stabilna by dać komuś życie i go dobrze wprowadzić w ten świat. Sama czuje się nie raz jak dziecko. Lęk przed tym, że mogę moje wadliwe geny przekazać lub być "almond mum" (proszę was - to nie jedyny powód i nie przekonujcie mnie, bo decyzja zapadła lata temu. Nigdy nie widziałam siebie w roli matki, a dzieci nie budzą we mnie żadnych emocji. Jestem na półmetku życia i nigdy nie żałowałam)
- odpowiedzialność za dom i druga osobę. Jako dorośli będziecie mieli najprawdopodobniej stałego partnera/partnerkę. Kogoś trochę na innym poziomie niż chłopak czy dziewczyna. Będą wspólne rachunki, a wasze gacie będą razem w koszu na pranie. Zawsze musicie pamiętać, że to związek jest najważniejszy i to, co jest między wami. 3D często pcha się na trzeciego. Wiele rzeczy funkcjonuje u mnie tak jak funkcjonuje bo mam pewne przyzwyczajenia - najprostszy przykład - gotujemy sobie oddzielnie. Samo tak wyszło. Mój S. nie chce jeść "mojej trawy", a ja nie bardzo gustuje w talerzach ociekajacych tłuszczem i porcjach dla górnika. Nikt nikomu nie wytyka sposobu żywienia, choć czasami sobie żartujemy.
- patner/partnerka widzi was na codzień i jeśli macie trochę oleju w głowie nie pozwolicie by 3D niszczyło związek. Mój S. wie o moich dawnych problemach i wie też o tym z czym zmagam się do dziś. Wszystko szanuje i do niczego się nie wtrynia dopóki nie robię sobie krzywdy, a ja wychodzę z założenia, że za bardzo go kocham by sprawiać mu przykrość a przede wszystkim coś ukrywać. To zawsze jest myśl przewodnia i czerwone światło w mojej głowie - kiedy nie daj Bosze pomyślę o jakichś głupotach.
-praca i odpowiedzialność - oczywiście jeden z najważniejszych aspektów tego dorosłego życia. Wspomniałam wcześniej, że nie ma specjalnego traktowania i na prawdę ludzi nie interesuje, że chcesz żyć na 500 kc@l - masz obowiązki i na głodniaka raczej nie będziesz ani użyteczny ani produktywny. Jeśli zrobisz sobie krzywdę - to sam/a poniesiesz ich konsekwencje. Teraz tego nie doceniacie, ale rodzice którzy widzą wasz problem i wysyłają was na terapię, i chcą wam pomoc - to skarb! Korzystajcie póki możecie. Terapia i lekarze - to nie są tanie rzeczy. (Teraz jestem wdzięczna, że moi ofiarowali mi tę dozę "twardej miłości")
- zmarnowany czas. To ostatni aspekt który chciałam poruszyć. Moje 3D i alkoholizm zeżarły mi 10 lat życia! Nic mi tych lat nie zwróci. Czasami mam wrażenie, że wszystko musiałam nadrabiać z dużym opóźnieniem. Odkrywałam radość życia i nowe rzeczy, które moi rówieśnicy rocznikowi mieli już lata temu ogarnięte. I czasami czuje ogromny żal do siebie.
-myśl o własnej śmiertelności. To taki ogólny aspekt zdrowia psychicznego. Cóż, myślałam, że nie ma przede mną przyszłości i po prostu kiedyś ze sobą skończę, więc nie warto się starać (piszę o tym bo, często widuje takie podejście na blogch młodych osób) Cóż za niespodzianka!! Jednak żyje i mam się dobrze, i nadal jestem w szoku, że w sumie to nie chcę umierać. A im dłużej żyję, tym mniej mi się podoba to, że prędzej czy później trzeba będzie odejść 🙁. A zaburzeni@ odżyw1ania niestety często mają taki finał.
Mam nadzieję, że się nie zanudziłiście czytając. Mam też nadzieję, że nie wystraszyłam za bardzo młodzieży... Wiecie, też kiedyś byłam gówniarą i mówię to z sentymentem a nie z pogardą i taki post pominęła bym z wzruszenie ramion - co tam mi stara baba będzie gadać... A teraz jestem stara baba i gadam 😆.
71 notes · View notes
fat-butterflys · 6 months ago
Text
Motylki,gąsieniczki po co my tutaj tak naprawdę jesteśmy ?
Mam wrażenie,że co niektórzy są tu zdecydowanie dla atencji.
Co niektórych tak naprawdę nie wiedzą co to znaczy być motylkiem.
Chyba nie każdy wie z czym to się "je".
Ja tak naprawdę poznałam całe to miejsce gdy byłam już na skraju załamania nerwowego,gdy pewna osoba (moja niby przyjaciółka tak mi się bynajmniej wtedy wydawało ) chciała mnie zrujnować psychicznie i prawie jej się to udało. Doprowadziła mnie do takiego stopnia ,że uwierzyłam jej jak beznadziejna,okropna osoba jestem. Zaczęłam czuć do siebie tylko i wyłącznie nienawiść i tak naprawdę sama nie wiem dlaczego. Myślałam że niezależnie co zrobię to i tak czynię źle.
Kiedyś byłam zwykłą nastolatką. Nie myślałam nad tym jak wyglądam,czy jestem ładna,gruba czy czegoś mi brak.
Niestety czasami w życiu trafiamy na nie odpowiednie osoby i albo potrafimy sobie z tym poradzić albo idziemy na dno.
Ja byłam już w takim stanie,że chciałam odejść.
Czułam ,że nie pasuje do tego świata,że każdy będzie zadowolony gdy mnie po prostu nie będzie.
Ale poznałam to miejsce i wszystko się zmieniło. Czy na lepsze? Czy na gorsze ?
Zdecydowanie na lepsze.
Trumblr jest dla mnie a przynajmniej na początku był dla mnie taka "mała odskocznia" od codzienności. Teraz to zupełnie mnie pochłania w całości. Jednak czy mogę nazwać się motylkiem?
NIE! NIE! NIE!
Pragnę nim być ale wiem ,że przede mną jestem długa,wywoista droga. Wiele wyrzeczeń,napewno też potknięć. Ale wiem dlaczego tu jestem. Jestem tutaj przede wszystkim dla samej siebie,dla tego by w końcu poczuć się piękną dla samej siebie.
Nie potrzebuję atencji innych,czy jakiego kolwiek zainteresowania moja osobą to nic nie zmieni. Chce sama widzieć,że potrafię,że jestem coś warta!!!!
Jeśli myślisz , że nie dasz rady,że się nie nadajesz to wybacz ale będę surowa!
WYNOŚ SIE!
To miejsce nie jest dla mieczaków! Trzeba mieć jaja nie zależnie od wszystkiego! Nikt nie wykona za nas roboty ,to MY musimy się ogarnąć a nie wiecznie szukać wymówek.
Dlatego od dziś biorę się w garść! Skończyło się słuchanie po raz setny innych,dostosowywanie się do innych by im było lepiej. Może to samolubne ale niestety życie nie zawsze jest piękne i kolorowe.
Dlaczego to zawsze ja muszę się na wszystko godzić,być tą potulna,miłą?
Mnie się nikt nie pyta jak ja się czuję tylko jadą po mnie jak po " szm*cie..."
Mam dość chowania głowy w piasek bo wiem,że niezależnie od wszystkiego nikt za mnie nie przeżyje tego zjebanego życia.
Szczerze ???... Nie cierpię go,zwykła codzienność doprowadza mnie do załamania nerwowego. Może mam coś nie po kolei z głową,bo przecież dlaczego jest mi tak źle ? .
Ostatnio tzn wczoraj 🤣🤣 mój partner mówi do mnie że jestem aspołeczna,że nie lubię ludzi,że jestem wredna,podła itd że myślę tylko o sobie. Q ja takie serio? Myślę tylko o sobie ?
Z jednej strony to w CH*j przykre gdy dajemy z siebie wszystko by ta druga osoba miała wszystko a my tak naprawdę mamy swoje dobro w dupie. To tak naprawdę ta druga osoba nie docenia w żaden sposób ciebie.
Skoro i tak każdy uważa że jestem taka czy owaka to to co za różnica czy naprawdę będę egoistką,wredna czy samolubna. Nawet nie zauważa różnicy a może dojdą do wniosku że nie warto cokolwiek robić w moim kierunku...
Moim zdaniem życie jest paskudne. Nie wiem po co się rodziny,po co żyjemy. Dla mnie to nie ma sensu..rodzimy się by później przez większość swojego życia charować a później i tak narzekamy na wszystko. No okej może nie wszyscy ale bądźmy szczerzy sami przed sobą czy podoba się nam swoje życie ? Czy jesteśmy z niego w 100% zadowoleni?
Każdy niby jest kowalem swojego losu ale nie oszukujemy się nie każdy gdy się rodzi ma zajebisty wstęp do czego kolwiek. Niektórzy gdy tylko się urodzą już mają pod górkę.
Mnie np,rodzice nie chcieli,byłam dla nich problemem,którego należało się pozbyć. Zwykłym śmieciem,który trzeba "wynieść" do kosza.
Motylki walczmy,walczmy nie dla innych by coś im udowodnić ale dla siebie samych! Inni jedynie mogą popatrzeć,bo tak naprawdę na każdym kroku będziemy oceniani albo pozytywnie albo negatywnie. Ale to co zrobimy to już nasza sprawa. Nikt nie przeżyje za nas życia. .
Ja już mam dość wiecznego podporządkowywania się innych i udawania że wszystko jest okej! Dlaczego ja ??? .wierzyłam że i nie chcą dla mnie lepiej,chcą mi pomóc ale czy pomogli? Nie! Przez nich przez najbliższych właśnie czuję się jeszcze gorzej!
Moje życie,moja micha. Inni niech się pie*dolą skoro coś im się nie podoba!
A uwierzcie mi ZAWSZE znajdzie się ktoś komu coś będzie nie pasowało!!!
42 notes · View notes
rabarbarzcukrem · 2 years ago
Text
Powody dla których Izabela Łęcka jest aromantyczną lesbijką
Brak zainteresowania romantycznego żadnym z adoratorów.
Łęcka rozważa kandydatów na męża biorąc pod uwagę jedynie względy praktyczne i czynniki społeczne (majątek, klasa). W swoim procesie myślowym nie wydaje się poświęcać ani chwili możliwości szczerego uczucia pomiędzy sobą i przyszłym małżonkiem. Do samego końca ucieka przed małżeństwem. Nie obdarza autentyczną, romantyczną sympatią żadnego mężczyzny, jakiego poznajemy w powieści. Jej domniemaną niezdolność do miłości często interpretowano jako oznakę powierzchowności i oschłości jej charakteru.
Obsesja na punkcie rzeźby Apollina
Jednym z zachowań, jakie mogą być charakterystyczne dla młodych sapphic lub aromatycznych kobiet jest fascynacja jedynie mężczyznami, którzy są dla nich nieosiągalni - poprzez bycie postacią wyimaginowaną, fikcyjną, celebrytą lub nawet członkiem rodziny. Łęcka jest "zakochana" w posągu Apollina, którego kopię posiada w pokoju. Jest on symbolem niemożliwego do uosobienia ideału mężczyzny, którego Łęcka używa, by zracjonalizować to, że odrzuca wszystkich adoratorów - zwyczajnie żaden z nich nigdy nie może zrównać się z wyobrażoną osobą rzeźby. Innym przykładem odległego mężczyzny, który nigdy nie mógłby zostać mężem Izabeli, a stanowi obiekt jej adoracji jest Rossi.
Przymusowy heteroseksualizm (Comphet)
Łęcka dorastała w środowisku arystokratycznym. Wiedziała, że korzystne małżeństwo było głównym celem życiowym kobiety, i nauczyła się traktować zainteresowanie mężczyzn jako wyznacznik własnej wartości. W momencie, gdy grono jej zalotników zaczyna się zmniejszać, Izabelę ogarnia panika mimo tego, że żaden z nich tak naprawdę jej nie interesował. Uwaga, jaką poświęcają jej mężczyźni nadaje jej znaczenia w środowisku arystokratów, co stanowi podstawę jej samooceny.
Gołe baby w pokoju.
Tumblr media
152 notes · View notes
m0rt4l · 2 months ago
Text
Hej, zatrzymaj się na chwilę.
Być może, mało cię to obchodzi, ale dla mnie to ważne.
Czuje się szczęśliwa, że ważne mi osoby wychodzą z anoreksji. Ja nie czuje się chora, zapewne tak jak większość motylków. Chciałabym wyglądać jak żywa śmierć. Chciałabym być wychudzona.
Ale smuci mnie, że rodzice mnie w tym wspierają. Nie zrozumcie mnie źle. Cieszę się, że nie wpierdalają mi się do talerza i nie zwracają uwagi na to, że nie jem. Myślą, że to zdrowe odchudzanie. Aczkolwiek jakaś część mnie, jest z tego powodu zła. Częściowo robię to, żeby pokazać rodzinie, że coś jest nie tak z moim zdrowiem psychicznym. Szkoda tylko, że mój brak jedzenia zauważa babcia. Nie raz skarżyła się rodzicom, że odmawiam jedzenia, że jem zbyt mało, bądź na siłę sporządza mi posiłki i pilnuje, żebym zjadła wszystko. Zdarza się, że nakrzyczy na mnie "Z CZEGO TY SIĘ CHCESZ ODCHUDZAĆ??". Aj babciu, ja widzę obleśne fałdy tłuszczu. Ty nie jesteś skazana na oglądanie mojego nagiego ciała. Nie widzisz tego, co widzę ja. Wracając do skarg babci. Mama nic z tego nie robi. Śmieszkuje tylko, "o to ona coś je?" "Oho, chyba w końcu ktoś zgłodniał". A ja robię wszystko, żeby tylko zobaczyła, jak źle się czuje. Przy okazji gubię kilogramy i ten obleśny tłuszcz.
Kochany motylku. Jeśli czujesz, że rodzina ma cię gdzieś, chcesz odejść od any, ale się boisz, chcesz do niej wrócić, cokolwiek. Motylku, jeśli tylko będziesz miał/a jakikolwiek problem odezwij się do mnie. Nie jestem na tumblr codziennie, ale zawsze wejdę w wiadomości, i postaram się podnieść cię na duchu. Bo wiem jakie to straszne gdy nie możesz nikomu powiedzieć o tym jak głodna jesteś. O tym jak obleśnie się czujesz. Ja cię wysłucham. Bo na to zasługujesz
14 notes · View notes
myslodsiewniav · 2 months ago
Text
Gdzie siebie widzisz za 5 lat?
20-10-2024
Choroba posadziła mnie na dupie i zmusiła do przemyśleń o tym czy ja w ogóle potrafię tak zapieprzać jak zapieprzałam. To znaczy wiem, że to w sobie mam. Ale w tym momencie życia więcej o sobie wiem, więcej uważności kieruję na sygnały od ciała i mam dystans do niektórych aspektów tego, co robię. Wiem, co mi nie służy.
Przez najbliższe 2 lata wiem, że będę robić studia. Ale jeżeli będę mogła je realizować będąc w podróży to to zrobię.
Z konieczności dobrałam sobie "specjalne dodatki" tj. te projekty, które mogą mi zapewnić stypendium, abym mogła faktycznie poświęcić się zdobywaniu wiedzy i zarazem realizować się artystycznie. Coś o czym marzyłam. Może się uda.
I może otworzę własną działalność niebawem. Byłoby super. Ale to też wiąże się ze stresem... z drugiej strony jestem tak pozytywnie nastawiona wizją możliwości zakupu nowego telefonu z lepszym aparatem, nowego komputera z lepszą kartą graficzną, nowego mikrofomu ect. Bardzo mnie to jara i jara mnie fakt, że na studiach, w tym semestrze dowiem się jak nagrywać DOBRZE podcasty. Czyli jak zrobić to o czym marzyłam, by to robić idąc na te studia! :D Bardzo mnie to cieszy, bo moje dotychczasowe próby nagrywek brzmiały tragicznie.
Więc znowu - w szerzej perspektywie uważam, że studia to był dobry krok. Te studia. Ci wykładowcy. Naprawdę fantastyczni ludzie z pasją w 95% przypadków.
To z administracją uniwersytetu i ze sposobem jego działania mam problem. Jeszcze 4 mc temu chciałam sięgać po projekt, który mógłby zrobić mi samej miejsce pracy na uniwerku, a teraz, gdy wiem jak to wygląda, jak toporny jest kontakt z każdym działem z którym kontaktować się muszę to... ech... No szlag by mnie trafił... W dodatku w czwartek się okazało, że pani profesor z którą byliśmy ustawieni na wdrażanie projektu... przestała pracować na uni. Przeniosła się na inny. No po prostu... ręce mi opadły. Najbardziej prostudencka osoba po prostu odeszła do konkurencji i przez to w ogóle muszę przemyśleć na nowo jak to w ogóle ugryźć. Jakby w wszystkie znaki na ziemi mówiły, że pomysł na projekt mam dobry, ale uczelnia nie ta. A może daje zbyt duże znaczenie zwykłym zbiegom okoliczności? Hymmm?
Zastanawiam się też, tak coraz częściej, czy jednak nie przejść całej drogi kariery akademickiej. Nigdy dotąd mnie to nie interesowało, ale też nie miałam zasobów, przestrzeni, fizycznej i psychicznej siły, miałam okropne doświadczenia związane ze studiami - brak uważności, i masę zachowań wynikających z ADHD z którymi nie wiedziałam jak sobie wtedy radzić. A teraz mam wrażenie, że to dobry czas i miejsce: idzie mi dobrze. Bardzo dobrze nawet. To co wiem nie tylko wydaje się być wystarczające, ale nawet bardzo szerokim wyjściem poza program. I to dlatego, że zwyczajnie mnie to interesuje - nie czuję przymusu nauki, czuję ciekawość. Do tego dzieci mieć nie będę raczej, a to się wydaje być jakimś dorobkiem... Jakimś celem do samorealizacji.
A z drugiej strony... jestem ledwie na 2 roku, a już marzę o tym, aby to się SKOŃCZYŁO, bo nie mam przestrzeni na regenerację i zapał do nauki wygasa, bo wciąż czuję presję, że coś muszę zrobić.
Więc gdybym nawet doszła do bycia Panią doktor to ze względu na zachowanie zdrowia psychicznego byłoby to nie wcześniej niż za dekadę, bo będę musiała robić przerwy.
Zresztą - zobaczymy. Gdy zaczynałam licencjat nie planowałam przecież nawet robić magistratury. A teraz czytając o niektórych kierunkach mam ochotę skakać z radości, bo CHCĘ, CHCĘ, CHCĘ! Chcę, ale najpierw 1-2 lata przerwy po licencjacie, bo psychicznie nie wyrobię.
Ciało mi mówi, że nie wyrabiam.
Myślałam o tym w ostatnim tygodniu, gdy szłam spać z poczuciem nieszczęścia i stresu, że tak się staram, a dostaję sygnały zewsząd, że to za mało, albo to źle. Próbowałam sobie przypomnieć kiedy się czułam szczęśliwa i wróciłam do czasu, gdy byłam singielką i mogłam robić co chcę, rodziny było o połowę mniej, nie było studiów... i pomyślałam, że to bullshit, że mój mózg kłamie, bo przecież wtedy byłam tak bardzo samotna i nieszczęśliwa! Tak bardzo! Ale fakt: było spokojniej, było bezpieczniej... Teraz tego nie ma... Teraz wszystko w niedoczasie, na ostatnią chwilę. To mi nie służy. Nie mogę dawać z siebie 200%, gdy przez 4 miesiące byłam olewana, a teraz muszę zasuwać na kilku frontach...
No i do tego brak bezpieczeństwa finansowego... Ech... Myślę o otworzeniu własnej firmy, jak wspominałam. I to niekoniecznie oznacza znalezienie bezpieczeństwa, bo nie wiem czy "zażre", czy się uda. Wiem, że chcę spróbować, a by dostać dofinasowanie potrzebuję przedstawić różnego rodzaju zaświadczenia, certyfikaty, potwierdzenie umiejętności. I dlatego się doszkalam, uczę. Zdobywam wiedzę. I uczestniczę w konferencjach. I szukam możliwości...
Tak się jakoś złożyło, że po tych 4mc poszukiwań i po poznawaniu ludzi kultury, nowe technologię widzę tam miejsce dla siebie... Nie wiem jeszcze w jakim zakresie i gdzie konkretnie, ale to czuję, że to jest coś dla mnie, co mnie jara. Uczestniczę w tym. I chyba podświadomie dążę do tego by tam sobie zrobić miejsce...
To wszystko NA RAZ dzieje się w mojej głowie.
Kolejna rzecz - dosłownie 2 dni temu zapytałam mojego partnera "gdzie się widzisz za 5 lat?". Pytanie chyba z dupy, bo razem jesteśmy ledwo 3 lata. Do tego czasu tak wiele może się zmienić! TAK WIELE!
Powiedział mi, że widzi siebie, gdzieś w podróży, siadającego z ciepłą kawusią przy pracy zdalnej na balkonie lub przed naszym capervanem/kamperem (zobaczymy na co mamy większe szanse), ja siedzę obok, a nasz piesek leży między nami.
Ciepło mi się robi na sercu, gdy z nim jestem. To mój dom.
Zapytałam go o to, bo chyba sama nie byłam pewna, gdzie ja siebie widzę. Nie odważyłam się jeszcze POWIEDZIEĆ komukolwiek na głos o tym, że myślę o magisterce. Ani, że nawet zajarała mnie perspektywa zrobienia doktoratu. Chyba się tego boję - mam przeczucie, że mój partner będzie wspierający, ale uważam, że moja sytuacja finansowa na to nie pozwala.
Totalnie chcę przy tym podróżować i korzystać z szans! Mam jeszcze taką myśl, perspektywę, że przecież mój biznes może dobrze się kręcić, wtedy będę po prostu czuła się bezpiecznie, będę mogła przebierać w pracach zdalnych...
Ech.
Wczoraj odwiedził nas teściu (dziś jeszcze jest). Mój partner zabrał ojca na miasto, a ja zdychałam na grypę (serio, zdychałam, ledwo oddychałam, nie pamiętam czwartku, piątku i ledwo-ledwo początek soboty). Po ich powrocie zapytałam teścia czy syn się pochwalił perspektywą o której dowiedzieliśmy się w zeszłym tygodniu - możliwe, że będziemy się za rok starać o Erasmusa (tj. on jako praktyki po dyplomie magistra, a ja jako semestr nauki za granicą). Teść wyznał, że ledwo dał mu dojść do głosu, więc nie, nie chwalił się. I w ogóle teściu był taki... hymmm... jakby nie ciekawiło go cokolwiek co się wiąże z perspektywą wyjazdów za granicę, co dziwne, biorąc pod uwagę jak rok temu jarał się wyjazdem córki. I jak jara się każdym swoim wyjazdem gdziekolwiek. :D
Wieczorem dowiedziałam się dlaczego... w zasadzie zapowiedział synowi, że chce mu przekazać swoją firmę. Tę firmę, którą założył rok temu i która przynosi dochody, które przerosły jego najśmielsze prognozy, która się rozrasta i która działa prężnie. Trafił w niszę. Poza tym ma gadane, świetnie potrafi sprzedawać, a z poprzedniego miejsca zatrudnienia powziął kontakty do ludzi, którzy potrzebują tych usług i ufają mu bardziej, niż jego byłemu pracodawcy. Rzecz w tym, że on sam wie, że już niewiele do emerytury, że nie wyobraża sobie pracować w tej firmie, gdy jego żona przejdzie na emeryturę - że on chcę razem z żoną spakować walizki i wyjeżdżać na pół roku by zwiedzać świat! (oni nie mieli tego okresu, jaki ja teraz mam - ledwo skończyli studia urodził się im mój narzeczony). Dlatego chce, aby firmę przejął jego syn. Przedstawił mu cały plan, przedstawił mu warunki finansowe, zapewnił, że zawsze będzie obok by mu pomóc. Warunek jest taki, że syn musi wrócić na Śląsk i się przyuczać, musi poznać klientów, być przy negocjacjach, odwiedzać partnerów biznesowych.
Do minimum 5, a maksymalnie 10 lat (w zależności od tego kto szybciej osiągnie wiek emerytalny - mąż czy żona) chce synowi oddać firmę.
Wow.
Totalnie WOW.
Jeszcze bardziej TOTALNIE WOW, bo w sumie ta perspektywa mojego partnera jara: on bardzo lubi (pasjonuje się tym) co jego tata robi zawodowo, więc chociaż jest presja olbrzymia to jest też ekscytacja.
Ale też jest niepewność, bo... musielibyśmy zostawić to życie, które budujemy tutaj i wyprowadzić się do śląskiego. Dwa województwa dalej, niby nie jest to daleko, ale w perspektywie jednak NIE JEST TO WROCŁAW. A ten aspekt dla mnie akurat jest... dziwny? Trochę trudny? Bo tu mam przyjaciół. Z drugiej strony to tylko pareset kilometrów dalej, to nie jest bardzo daleko... ale właśnie wdrażam się w zarządzanie kulturą dolnego śląska i próbuje sobie znaleźć tu miejsce.
Z jeszcze innej strony: to nie jest aż taki problem. Moja szefowa żyła przez lata na dwa miasta (Gdynia i Wrocław), dało się prowadzić firmę na dolnym śląsku i dom na pomorzu. Może to jednak zależy od perspektywy zwyczajnie. Może to będzie coś nowego, może to będzie okazja by przekonać się, czy faktywnie chcemy kupować mieszkanie we Wrocławiu?
To też by była gigantyczne zapewnienie bezpieczeństwa finansowego by w ogóle planować życie.
Tyle, że ta przeprowadzka musiałby potrwać kilka lat... najpewniej. I to dla mnie już jest... hymmm... trudne. Zwyczajnie.
Długo o tym wczoraj rozmawialiśmy z moim partnerem i nadal mam myśli rozbiegane.
Przede wszystkim doceniam, że pomimo jego radości i poczucia fascynacji tematem powiedział ojcu, że "tato, muszę to przemyśleć, bo ta decyzja wpływa nie tylko na mnie, nas jest dwoje, musimy to omówić". OMG to znaczy dla mnie tak dużo. Wiem, że to niby oczywistość, ale w moim życiu to nie oczywistość, a kolosalny wyjątek od normy przy tak wielkiej decyzji jestem brana pod uwagę.
Kocham go.
Wczoraj, gdy O. mi o tym mówił, był pewien, że powiem kategoryczne "nie, Wro moim domem". Był zaskoczony moim podejściem "ej, to wszystko da się jakoś logistycznie ułożyć". Przede wszystkim w ogóle nie pomyślał, że w takiej sytuacji będziemy najmować coś - przecież ma pokój w domu rodzinnym. Nope. Temu kategoryczne nie. Zaproponowałam, aby jednak wynajmować coś w dużym ośrodku miejskim, bo dzięki temu, ja nie uschnę - Kato spoko, zawsze lubiłam Kato, ciekawe jak będzie tam mieszkać. :D Ale Kato jest daleko do firmy jego ojca, więc padło "A może Sosnowiec?" na to ja, że nie, bo nie dość, że to Sosnowiec, to jeszcze dosłownie poprzedniego dnia słyszałam o tamtejszych szczurach xD:
Tumblr media
Ja stawiam na Kato.
A O. zaproponował, że jeżeli już tak to liczymy to w zasadzie dlaczego by nie do Krakowa? Przecież lubię Kraków, będę szczęśliwa. I w sumie... tak, lubię Kraków. :D
A potem nie mogłam zasnąć. Wciąż myślałam o tym, że tu mam przyjaciół. Tych samych, których teraz zaniedbuję bo nie mam na nic czasu przez studia. Że za 5 lat to moi rodzice mogą potrzebować pomocy. A z drugiej strony - za 5 lat mogę przecież doktorat robić w Kato albo w Kraku. A z drugiej strony: czy ja w ogóle mam szansę dotrwać do doktoratu? Najpierw by się przydało zrobić magisterkę, a to przecież W OGOLE jest teraz jeszcze większy stres, bo te kierunki, które CHCĘ, CHCĘ, CHCĘ są we Wro i w Warszawie (chyba coś jeszcze ciekawego widziałam w Gdańsku) - i momentalnie zaczynam liczyć koszta i wyobrażać sobie, że dojeżdżam, że jestem zestresowana i zmęczona, że potem wracam do pracy i nie ma na nic siły.
A potem w głowie pojawia się jeszcze jedna myśl: za 5 lat mieliśmy wrócić do rozmowy o tym jak chcemy rozwijać nasz związek i czy na 100% nie chcemy mieć dzieci. I tak sobie pomyślałam, że gdybym miała być blisko teściów w razie gdyby mi odjebało i zaszła w ciążę to w zasadzie spoko. Ufam im.
A potem znowu inna myśl: a co jak za 5 lat moi rodzice będą potrzebować mojej opieki 24h?
Tyle rzeczy na które nie mam wpływu i na które nie mam odpowiedzi w tej chwilii.
Stanęliśmy na tym, że najpierw kończymy studia czyli przynajmniej jeszcze następne 2 lata mieszkamy we Wro.
A potem się zobaczy.
A jednak cały czas to w mojej głowie się łomocze i wstrząsa mną strach.... I dreszcze gorączki, bo nadal jestem chora (gdy to pisze mój chłopak i teściu są na miescie na obiedzie, a ja leżę pod kołderką).
Brakuje mi ruchu, brakuje mi wyjść do muzeum, brakuje mi spotkań. I brakuje mi na to wszystko czasu.
Coś w moim życiu wymaga gruntownego przemeblowania, bo dochodzi do tego, że choroba posadziła mnie na dupie i bardzo trudno mi zaakceptować, że mam po prostu odpoczywać. Jak siadam do komputera - czuje się winna, że nie sprawdzam możliwości dotacji, stypendiów itp. Czyli pracuję. Sama siebie rzezam, że nie robię grafik, szkoleń, certyfikatów, prezentacji. Myślę o tym cały czas - ta niepewność aż do końca semestru: czy zaliczę czy nie...
Potrzebuje odpoczynku, a nie mam na niego czasu...
Za 5 lat chcę być w miejscu w którym stać mnie na wyjście do fryzjera... wkurza mnie, że nie stać mnie na wyjście do fryzjera!!! A! Nie napisałam o co chodzi. W czwartek byłyśmy na uczelni, organizowałyśmy warsztaty (cześć projektu, który robimy od 4 mc). Czułam się okropnie, nawet nie zrobiłam sobie makijażu, bo wiedziałam, że spłynie z gorączką, a przeszklonych i zaczerwienionych oczu i tak by nic nie ukryło. Ostatnio ubieram się tak bardzo byle jak, że czuję się byle jak... Źle mi z tym, ale nie mam siły na staranie się bardziej. Nie daje mi to przyjemności, po prostu meczy (towarzyszy temu myśl: że w tym czasie mogłabyś napisać kilka maili do uczelni/firm, albo zrobić grafiki, kursy itp). Ale warsztat się odbył. Luz. A po warsztacie omawiałam coś z koleżanką czy przeszła szefowa samorządu studenckiego. Przywitała się i zapytała dlaczego jestem smutna, odparłam, że nie jestem smutna tylko bardzo chora. Ona najpierw zwróciła uwagę na moje ubranie - że się zlewam z otoczeniem (miałam na sobie żółty kombinezon i siedziałam na żółtym fotelu), a potem, że podobnie jak ona mam dziś kręcone włosy (w życiu bym nie powiedziała, że ona ma kręcone, jak byłyśmy na odbieraniu nagród miała gładką, lśniącą nieskazitelnie fryzurkę czarnych włosów jak u Kardashianki, z przedziałkiem i kucykiem. Ale faktycznie w czwartek miała delikatne skręty wyglądające jak zakręcone prostownicą i spuszone deszczem). Zdziwiłam się na głos, bo ja zawsze mam kręcone włosy xD (ewentualnie koczek lub koszyk z warkoczy), a jak wspominałam tej dziewczyny o kręcone włosy nie podejrzewałam, bo widziałam ją wyłącznie z nieskazitelną taflą czarny włosów jak Morticia Addams. Opowiedziała mi, że niestety ma naturalnie kręcone włosy i to jej przekleństwo (feeluję, chociaż obecnie czuję inaczej), a potem zaczęła mi dawać rady co mogę zrobić by kręciły się lepiej i odzyskały blask, bo są takie matowe. Podnosiła moje spuszone (willgotne powietrze) pukle i opuszczała. Dodawała gdzie należy obciąć połamane końcówki. I w jaki szampon zainwestować, a potem w jaką suszarkę.
Ech. I to było trochę jak kopanie leżącego, bo przez gorączkę nawet jej dobrze nie słyszałam, ani nie mogłam zebrać myśli by jej sensownie odpowiedzieć. Nie wiem czy ta seria rad była z jej strony szczera, taka dobroduszna rada, po prostu taki sposób prowadzenia rozmowy (ja tak to czułam w tamtej chwili), bo ją lubię i naprawdę dobre intencje wolę jej przypisywać, czy jak to odebrała moja wspólniczka już po odejściu przewodniczącej dzieląc się ze mną wrażeniem, że w jej odczuciu laska przyszła mi dowalić, wytykając jakieś mankamenty i sugerując obelgę, że jestem brzydka - nie czułam w tamtej chwili tego w ten sposób, ale rozumiem mechanizm, znam go, szczególnie wobec moich włosów byłam na takie zachowania wrażliwe, co nawet teraz, te 3 dni później widać bo o tym piszę. Niemniej jeszcze przy przewodniczącej udało mi się wtrącić, że mam moje włosy moga być przeproteinowane, dlatego są matowe i to może się zgadzać, bo dużo odżywki z proteinami użyłam podczas ostatniego myci. Z tego powodu skręt jest luźny, a efekt podbija fakt, że mieliśmy deszcz, więc przez wilgotne powietrze się suszą. Laska powiedziała, że ona nie wierzy w żadne PEH, że lepiej zainwestować w ten szampon od niej i w suszarkę, która ma ten efekt wygładzenia do gładkiej tafli, ten którego użyła tego dnia, gdy ją widziałam ostatnio podczas odbioru nagród. I nakreśliła wokół mojej głowy rękami okrąg dodając, że ta końcówka suszarki na pewno by wygładziła te połamane, zmechacone końcówki). I poszła sobie. xD
No cóż. Ma prawo mieć inaczej niż ja. Z perspektywy czasu faktycznie widzę, że jej zachowanie było pasywno-agresywne. Szczególnie ta ostatnia uwaga dla mnie jest triggerująca, ale w sumie nic takiego nie powiedziała (dla kontekstu: kiedyś dziewczyny z pracy, gdy przyszłam do biura we włosach zaplecionych w ciasny koszyk wokół głowy, a to i tak nie powstrzymało włosów by wymsknęły się pod wpływem wilgoci i utworzyły puszystą aureolkę wokół mojej głowy, rzuciły mi, że "Przyliż te włosy wodą, bo wyglądasz jak szalony Szopen" i całe biuro buchnęło śmiechem. Bardzo to wtedy było dla mnie przykre. Teraz, kiedy wiem, że czasem nic na to nie poradzę, że włosy się puszą, a czasem mam te niegdyś nieosiągalne gładkie sprężynki i fale to łatwiej mi dbać o włąsne granice zadbać). Ale faktycznie był to komentarz na temat mojego wyglądu, który sama zauważam ostatnio cierpi. A ja i tak powinnam kupić nową suszarkę, bo stara mi się spaliła i teraz używam jakiejś turystycznej. Sęk w tym, że póki co nie mam za co jej kupić... Ech... I poszłabym do fryzjera, ale szkoda mi 220zł.
To są małe rzeczy, ale gdzieś tam tracę godność przez to. I przez to, że nie zależy mi na makijazu, na makeupie, na tych wszystkich rzeczach, które dają po prostu fun i społeczną akceptację. Z drugiej strony - robię inne rzeczy.
Nie kończę tego wpisu ze spokojem.
Jestem nadal niespokojna, a myśli mam niepoukładane. Mocno mi się zmieniają plany na życie.
Perspektywa 5 lat to szmat czasu, przecież od 3 jestem dopiero w zwiazku, a jak się dużo zmieniło!
Nie wiem.
Nadal czuję się źle.... psychicznie i fizycznie. Muszę to przetrawić. Nie wiem czego chcę. Za dużo możliwości i głosów. I tak niewiele ode mnie zalezy...
9 notes · View notes
dead0inside · 2 years ago
Text
~Po zakupie tabletek nasennych, połknięcie całej garści kusi jeszcze bardziej…~
226 notes · View notes
Text
Czy oboje się tak kochamy że nie chcemy tego stracić czy może jednak jesteśmy na tyle głupi że żadno z nas nic nie powie i będziemy do końca życia razem nieszczęśliwi jak nasi rodzice?
5 notes · View notes
black-lipstic · 3 months ago
Text
vent zainspirowany pinterestem część 1 (będzie ich więcej bo kocham pinteresta i mam tam tak dużo depresyjnych pinów i chcę się nimi podzielić)
szybkie wprowadzenie: więc tak, mam swoją ukochaną tablicę na pinterescie. jej nazwa to ,,or maybe i was just a girl interrupted" (tak kocham ten film) jak można wywnioskować po nazwie jest to trochę (bardzo) depresyjna tablica, mam na niej 1389 piny (i będzie więcej) i to chyba pokazuje jaki jest mój stan psychiczny. i w tej serii postów po prostu się nimi podzielę, bo nie mam nikogo poza terapeutka komu ufam na tyle żeby aż tak się uzewnętrzniać, a tu jestem anonimowa więc dlatego to tu będzie
Tumblr media
więc tak w tym vencie będę pisać o moim ojcu bo gdy zobaczyłam tego pina to po prostu musiałam się gdzieś wygadać. no ogólnie to czasami czuje się tak ohydnie z tym że to on sprawił że żyje, nie chce być z nim utożsamiana tym bardziej widziana przez innych jakbyśmy byli rodzina kiedy jesteśmy nią tylko przez krew. jednak chyba najgorsza rzeczą jest to że jestem do niego podobna oczywiście to zależy od sytuacji ale to nie zmienia faktu że jednak tak jest. mam przez niego multum problemów i coraz bardziej czuje ze powiedzenie słowa t4t4 jest dla mnie niemożliwe i nigdy nie będzie nawet je cenzuruje bo tak mnie obrzydza. słowo ojciec jeszcze przeboleje ale i tak mówię mu po ksywce (kiedyś powiedział że nie lubi swojego imienia a mówiąc do niego po ksywce czuje jakbym się jeszcze bardziej od niego dystansowała co naprawdę mi pasuje). jeszcze tak bardzo się boję ze bede taka osobą jak on. nie chce taka być wiem że chodzę na terapię długo bo już 5 lat ale tak bardzo się boję. jeśli skończę taka jak on nigdy sobie tego nie wybaczę. jak jest w tym cytacie zostałam przez niego wychowana a właściwie to właśnie nie, osoba którą teraz jestem, taką jaką mnie stworzył jest okropna, bo on nie jest dobra osobą, nie mówię że ogółem ale jako rodzic nie jest dobry. jego postać będzie mnie prześladować i powtarzać ze zawsze będzie we mnie. jego nieobecność sprawiła że jestem zła osobą już nie aż tak bardzo jak kiedyś ale fragmenty uformowane przez brak ojca będą ze mną na zawsze i nwm jak to po pl powiedzieć ale po ang mówi się blood is thicker then water i niestety się z tym utożsamiam. nie ważne jak bardzo będę wypierać to że ma wpływ na moje życie nigdy nie pozbędę się jego słów. to że wspomnienia które z nim mam do czasu kiedy skoczyłam 11 lat można policzyć na palcach jednej ręki nie zmieni faktu że jednak istnieją. to że teraz stara się naprawić to co niszczył przez dobre 16 lat mojego życia (mam teraz 18) nic nie zmieni. jeszcze kiedy byłam młodsza czyli od 11 do około 13 roku mojego życia chciałam jego uwagi teraz jedyne co czuję kiedy myślę o nim jako rodzinie to obrzydzenie dlatego traktuję go jak znajomego bo to jedyna opcja żeby go nie nienawidzić. chyba rok temu po tym jak mu powiedziałam że mam z nim te 4 wspomnienia wysłał mi zdjęcia z nad morza i powiedział ze miałam 8 lat, nawet widząc te zdjęcia nie mogłam sobie przypomnieć nic z tego co się wtedy działo. nawet wczoraj gadałam o tym z bratem i też zaczął się mnie o to pytać i zaczął mi mówić o jakiś swoich wspomnieniach z nim w których ja też byłam no i powiedziałam mu że tak mam te wspomnienia ale bez ojca. pamiętam różne wyjazdy i wgl pamiętam też jego i mamę ale ojca już nie. jakby po prostu go nie było. i mean nie narzekam bo wolę to niż pamiętanie też tej tęsknoty która na pewno mi w dzieciństwie towarzyszyła. no to chyba wsm wszystko co chciałam tu napisać miłego dnia/nocy kochani<3
8 notes · View notes
presleyowa · 8 months ago
Text
Sobota part 2.....
Co mnie dzisiaj doslownie zagotowalo i oburzylo oraz utwierdzilo w przekonaniu, ze mezczyzni to jednak fajfuski, to sytuacja, jaka miala miejsce w mojej rodzinie.
Moja babcia nie zyje od wielu lat. Dom jest wlasnoscia mojego "ulubionego" wujaszka, ktory od lat mieszka zagranica i wisi mu, co tam sie dzieje. Moi rodzice przez wiele lat jezdzili i dogladali wszystkiego, az w pewnym momencie przestali-powodu nie znam.
Mama pisze mi wczoraj, ze byli na wsi, i moja pierwsza reakcja byla zlosc, ze nie udalo mi sie tam pojechac na urlopie, nie chcialam nikogo prosic, myslalam ze wujek juz wrocil do siebie. Olalam temat, az do dzisiaj.
Okazalo sie, ze jest problem. Kilka razy byly proby wlamania i same wlamania do budynkow gospodarczych, zniknely jakies smieci, nikt do niczego nie przywiazylal wagi, zglaszalo sprawy na policje i byly umarzane. Az do wczoraj.
Mama z wujkiem zajezdzaja i widzi, ze dywaniki na podlodze sa poprzesuwane. Wchodza dalej, a tam puste sciany. Dom zostal okradziony. Do golych scian. Obrazy, dywany, zastawy, sztucce, szkla, krysztaly, pamiatki, vintage rzeczy i przedmioty, niemal wszystko, co nie bylo przyklejone. Bylo tez tam czesc moich rzeczy z dziecinstwa.
Ojciec tam bywal czesto, wiec wiedzial, gdzie co stalo. Ale nie chcialo mu sie jechac, wiec nie mial nawet jak pomoc policji spisac protokol, co zostalo ukradzione. Pierwszy strike.
Reakcja wujka? Bezcenna. Za ubezpieczenie i wszystko inne zaplacisz karta Mastercard.
Ten jedynie sie ucieszyl, ze nie ukradli kosiarki. Jakiejs starej kosiarki. Facepalm totalny. Nie mam slow.
Rozwiazanie? Jak wujek nastepnym razem przyjedzie-a nie wiadomo, kiedy, jakos tak pod koniec lata, to posprzata wszystko. Cos, co trzeba bylo zrobic kilkanascie lat temu.
Mama zalamana. Nic dziwnego, to jej rodzinny dom. Wielokrotnie chciala czesc rzeczy zabrac, ale "to nie moj dom". I tak to tematem zajal sie ktos inny.
Jedyne, na co mam ochote, to wsiasc do samolotu i leciec samej ogarnac to, co jeszcze tam zostalo.
Moja ciocia zmarla kilka lat temu i zostalo po niej mieszkanie. Corki przyjechaly, podzielily sie rzeczami, reszte wystawily i zaprosily rodzine oraz znajomych, kazdy wzial, co chcial, reszte sprzedaly albo oddaly i temat zamkniety. Tak powinno byc.
Jako, ze po raz kolejny trace swoje rzeczy - dokladnie czwarty raz w zyciu, to zabolalo mnie to osobiscie.
Co za rodzina, slow mi brak.
14 notes · View notes
pjb666 · 10 days ago
Text
W mojej rodzinie każdy facet, który jest w twoim otoczeniu to "Zdzisiek" i nie ma żadnego znaczenia. Dużo osób rzeczywiście było takich co można było tak nazwać. Koledzy, krótkie i płytkie relacje, wyjście parę razy i to tyle. Często za mną latali, a ja nauczona, że ich się nie szanuje, bawiłam się tym przez co się nienawidziłam. Zmieniłam to, wypracowałam w sobie. Nie traktuje ludzi jak "Zdziśków", mam męskich przyjaciół, których bardzo szanuję i mi na nich zależy, mogę na nich liczyć a oni na mnie. Najbliższe osoby i tak nazywają ich w ten sposób, czym mnie niesamowicie irytują. Dla nich te "Zdziśki" to takie pieski. Wkurwia mnie to. Mam dużo zalet, a po za tym nie wybiera się do kogo się coś poczuje albo kto nam się spodoba. Przez rodzinę i swój brak uczuć czułam się lepsza, wyżej niż inni. Przestałam traktować tak innych. Traktuję ich na równi z sobą i z dużym szacunkiem. Ale oni nadal mówią o osobach mi bliskich jak o psach. Kiedy powiedzą tak do osoby która jest w danej chwili ze mną, nie odzywam się, bo nie chcę ranić drugiej osoby tym jakie podejście mają do tej osoby. Dla nich to żarty. Dla mnie no kurwa nie. Ale się nie odzywam żeby nie robić zadymy. Po prostu sama wewnętrznie się z tym męczę, ale dzisiejsza sytuacja...
W skrócie o sytuacji i jak to wygląda, żeby reszta była zrozumiana.
Wczoraj była u mnie osoba, z którą jestem bardzo blisko. Jest jak przyjaciel, ale mi się bardzo podoba i oboje czujemy coś więcej niż tylko przyjaźń. Idzie to wszystko w innym kierunku. Jesteśmy blisko nie tylko psychicznie, ale i fizycznie. Wczoraj byliśmy sami w mieszkaniu, bo rodzice wyszli i wyszło jak wyszło. I to nie jest tak że to tylko zabawa, ale to rzeczywiście ma dla mnie znaczenie. Tyle, że mój ojczym nagle wrócił i się domyślił, ale myślałam że przemilczy to bo przecież jestem dorosła. Jestem singielką. I wydawało się że tylko się pośmieje chwilę i tyle. Ale nie...
Dziś już miał wychodzić i do mnie, że powiedział mojej cioci "o pokazywaniu rybek w pokoju". I przy mojej mamie padły słowa "Zdziśków się nie rucha". Czyli przekaz byl taki że nie rucha się z kim popadnie I że najwidoczniej się nie szanuje skoro upadłam tak nisko.
Mówiłam mu o nim zanim go poznał. Gdy się śmiał, że kolejny do moich piesków, to się z nim pokłóciłam, że nie mam żadnych piesków i żeby tak nie mówił o ludziach z którymi się zadaje. I mówiłam mu jak bardzo mi zależy na tej relacji, że mi się podoba, że traktuje to poważnie. Wiedział jak to wygląda, a później zrobił z tego coś takiego. I jeszcze innym którzy nie wiedzieli jak to wygląda nie dość że powiedział, co się wydarzyło to jeszcze w taki sposób, robiąc ze mnie kogoś kto się nie szanuje i puszcza
Milutko. Dzięki, zajebiscie się czuję teraz. A muszę tu być w mieszkaniu bo nie mam nawet jak i gdzie się wyprowadzić xD
Depresja, lęki, anemia i zjebany organizm? Osoby które powinny mnie wspierać i cieszyć się, że znalazłam kogoś przy kimś czuję się dobrze? Oj nie zróbmy sobie z niej kurwe. Tak się właśnie przez to wszystko czuję. Jak mam znieść to wszystko kiedy w domu w którym muszę być mi dopierdalają?
Chuj że zimno na dworze, zahartuję się tym, że będę lazic całymi dniami i nocami po dworze, żeby tylko z nimi nie być. Cytując "Życie jest piękne. Tylko nie moje i nie wasze" xDDDD
4 notes · View notes