#wybory 2024
Explore tagged Tumblr posts
Text
Najbliższa niedziela to nie jest zwykła niedziela. Czym się różni? Continue reading Untitled
View On WordPress
0 notes
Text
#latarnik wyborczy#poland#polblr#wybory do europarlamentu 2024#RUSZYĆ WASZE SZANOWNE NA WYBORY!!!#9 czerwiec 2024
8 notes
·
View notes
Photo
(via "KAMALA HARRIS 2024" Cap for Sale by Gregory-1972)
#tag#tagi#tumbr#artists on tumblr#kamala harris#2024#wybory#demokraci#polityka#niusy#prezydent#biały dom#usa#us
1 note
·
View note
Text
Czy tama wytrzyma?
26 września 2024 r.
Celowo o tamie, być może klikbejtowo, jednak tak to w mojej wyobraźni wygląda. Jak tama przez którą się powoli przelewa. I to zwykle ten moment, że muszę coś wybrać: albo siebie, albo kogoś innego. Kogoś muszę trzymać - siebie, przy tej tamie, albo coś/kogoś innego i "let it go", a wtedy tama pęknie, a potem trzeba będzie dłuuuuugo osuszać to co się rozlało.
Kiedyś wybierałam innych. Latami uczyłam się, że najodpowiedzialniejsza decyzja to zostać przy sobie: bo jestem u kresu tego co mogę w sobie pomieścić i to koniec końców ja będę składać te puzzle w mojej psyche, które miałby się rozlać przez pęknięcie tamy.
Wygodniej by było powiedzieć, że się boję - bo się boję! - i uciec na bok, uniknąć odpowiedzialności za trzymanie swojego shitu i dbanie o swój dobrostan. Ot! Jak dziecko: odskoczyć od wezbranych emocji i wspiąć się na mamę (lub kimkolwiek miała by być ta osoba na którą miałabym zrzucić odpowiedzialność za swoją decyzję, pardon, która musiałaby w idealnym świecie przejąć sprzątanie po rozlanych puzzlach). Ale wiem, że bałagan we własnej głowie posprzątać mogę tylko ja sama. I to jest cieżka praca, więc lepiej uczyć się rozpoznawać znaki i dbać o właściwe poziomy, o to by nie było wahań. Bo wiem, że krucha ze mnie konstrukcja i potrzebuję dbania...
O co chodzi?
W zasadzie o piramidę Maslowa.
Obecnie jeden z podstawowych poziomów w moim życiu jest rozpierdolony: bezpieczeństwo.
Nie mam bezpieczeństwa finansowego - zarabiam mniej niż kosztuje wynajem mojego mieszkania. Gdybym miała się utrzymywać sama znowu musiałabym szukać pokoju w mieszkaniu współdzielonym z innymi ludźmi i do tego przy obecnych cenach najmu nie wiem czy starczałoby mi na jedzenie na cały miesiąc. Gdyby nie mój partner - nie stać by mnie było na dach nad głową. Nie mówiąc o potrzebach takich jak wakacje/odpoczynek, opłata rachunków za telefon, kupno butów, słuchawki wytłumiające dźwięki (objawy ADHD nasilają się z wiekiem) czy abonament Spotify. Drobne rzeczy do których przywykłam od roku są poza moimi indywidualnymi możliwościami finansowymi, chociaż pracuję, chociaż jestem kompetentna.
Nie mam bezpieczeństwa w pracy - generalnie to jest generator stresu od roku, co miesiąc boję się czy dostanę wypłatę, logowanie się do bankowości by sprawdzić czy jest już wypłata powoduje spięcie całego ciała i wejście w tryb walki. Oczywiście, jak zawsze, mój szef ignoruje kontakt ze mną całymi tygodniami, ale od czasu do czasu się ocknie i zaczyna bawić się w nadzorowanie, nigdy nie chwali, zawsze zwraca uwagę tylko na rzeczy które nie działają (nawet gdyby 99% było ok, to nie napisze, że jest ok - tak przecież ma być, odezwie się w sprawie 1% który nie działa i zażąda wyjaśnień) - w chuj to frustrujące i wkurzające, bo tygodniami prosisz typa o odpowiedź na swoje maile, a on do tego się nie odnosi, czasem nie odpowiada, ale domaga się natychmiastowego załatwienia innej sprawy (którą odłożyłam z jakichś bardziej racjonalnych przyczyn na dalszy plan względem tych, które przesłałam do niego). Moje myśli od roku wciąż krążą wokół szukania alternatyw na zarobek: się jak zarobić, jak pozyskać pieniądze, co zrobić by mnie wybrali rekrutrzy, co jest ze mną nie tak, jak uatrakcyjnić swoje CV, co zrobić by wyjść z tego dołka itp.
Na tym cierpi moje ego i poczucie godności, własnej wartości itp.
Nie mam bezpieczeństwa w zdrowiu - to we mnie wzbudza zarówno złość i bezsilny śmiech. Nie stać mnie na wizytę u ginekologa, chociaż mam dwa nowotwory. Wiem, że są niegroźne, ale trzeba je sprawdzać. Tym czasem mam do wybory: albo ginekolog albo bilet na szkolenie podnoszące kompetencje. Wybieram bilet w nadzieii, że to pozwoli mi w niedługim czasie znaleźć pracę w której zarobię tyle by móc sobie pozwolić na wizytę u gina za 500zł z wynikami podstawowych badań. Błędne koło. Jak się coś da załatwić na NFZ to załatwiam - dentysta, może uda się wyciąć ósemki jak się doczekam swojej kolejki. Ale poza tym? Dupa. Od 5 lat mam problemy z anemią: niedobory żelaza i B12. Naprzemiennie - raz to, raz tamto. I to spadki dramatyczne. Leczą mnie doraźnie, nikt nie chce dociekać z czego to wynika. I mam niedobory D3. NA NFZ tych badań nie kontrolnych nie zrobię. B12 i żelazo - owszem, ale rodzinny sugeruje, by jednak prywatnie robić, a D3 cytuję "nie ma w koszyku dostępnych dla mnie badań" - tym czasem od lat, kiedy tylko idę do lekarza z tymi wynikami zrobionymi za własne pieniądze słyszę hur-dur, szok i niedowierzanie, jak to możliwe bym miała tak niskie D3 i że to trzeba leczyć! Ale gdy o tym wspominałam nim wydałam z własnej kieszeni 170zł na badania to mówili, że nie przepiszą nim nie zobaczą moich aktualnych badań, które mam zrobić sama, bo "nie ma ich w koszyku". No kurwa, chcę to leczyć, dlatego proszę o wyniki. JPDL. Czuję się tak bezsilna w takich momentach. Do tego psychiatra - nie stać mnie na wizytę u psychiatry, ale mam dobraną dawkę leku na ADHD. Dzięki temu lekowi mogę się skupić i być wydajniejsza, lepiej pracować. Tyle, że lek nie jest refundowany (tylko dla dzieci do 18 roku życia), więc pomimo później diagnozy 100% ADHD (precyzyjniej 9/9) raz na jakiś czas proszę o wydanie recepty na lek, który kosztuje 300zł za opakowanie (30 tabletek) i który z tego powodu biorę tylko w dni, w które wiem, że czeka mnie wzmożona praca umysłowa (np: nauka nowych rzeczy). Dbanie o zdrowie kosztuje, a nie mam na to pieniędzy. Przeraża mnie to. Wiem, że powinnam, mam do siebie pretensje, że powinnam się częściej badać, szczególnie ze względu na nowotwory. Ten stres mnie tak wykańcza, czuję się tak mało sprawcza...
Jak nie ma pieniędzy to trudno czuć się godnie.
Jeszcze głupiej tłumaczy mi się takie proste, oczywiste sprawy mojemu narzeczonemu - ofc, idź się badać! No wiadomo. Ale muszę z jego pensji się badać. To jakieś takie... zależne. I uwłaczające. Niezależność - w tym finansowa - jest dla mnie turbo ważna. Czuję brak bezpieczeństwa po prostu. Wiem, że mogę się zwrócić z prośbą o pomoc do partnera i jestem za to wdzięczna, ale to jest dalekie od tego co uważam za poczucie bezpieczeństwa.
Ech.
Jeszcze raz: jak nie ma pieniędzy to trudno czuć się godnie.
To nie jest odkrywcze.
Dlatego w czerwcu zdecydowałam, że skorzystam z dofinansowania i otworzę własny biznes. Sprawdzę jak to jest prowadzić własny biznes, zamiast prowadzić biznesy innych osób (co robię od lat, niemal od dekady).
No i plany do tego i przez to wszystko o czym wspomniałam powyżej się po prostu rozjeżdżają i znowu nie mam nad czymś kontroli i znowu muszę "Let it go", bo inaczej mnie samą rozpierdoli z tej frustracji.
Chodzi o to, że po decyzji o założeniu własnego biznesu porzuciłam intensywne rozsyłanie CV i aktywne szukanie pracy, bo miałam już, teraz, w tej chwili, we wrześniu, właściwie rozpoczynać start własnej działalności. Miałam być po kursach, miałam mieć teczkę dyplomów i certyfikatów przedstawić w PUP, miałam być po upierdliwym korygowaniu wniosków. I miałam się cieszyć powolnym osiąganiem stabilności finansowej.
Stres, że za mało zarabiam i frustracja, bo na znalezienie pracy (tj. na wybory rekruterów) nie mam wpływu i często nie wiem dlaczego nie oddzwaniają, co jest ze mną nie tak - to wszystko miało już na etapie września być przeszłością. Miałam być swoją własną szefową, przynajmniej na rok, żeby zobaczyć jak się w tym znajduję.
Do tego miałam zacząć spijać to, co wypracowałam w zeszłym roku: stypendia. Ech. Niby powinnam dostać je. Ale jak będzie - czas pokaże. Jedno stypendium, które powinno już hulać od lipca wciąż jest procesowane (i myślę, że go nie dostanę, a jak dostanę to nie podejmę się, bo nie wyrobię się w 3 miesiące z planem szkoleń na 6 mc jednocześnie studiując i realizując jeszcze jeden grant, który też był zaplanowany na 6 mc i też go robię w 3 miesiące). Inny grant, wygrany w konkursie na uczelni - wciąż nie przelany, wciąż sprzeczne informacje od Uczelni, wciąż nikt nie wie jak mamy pozyskać wsparcie (też miało być od lipca) - miało być wdrożone od lipca, a mamy końcówkę września i nadal DUPA. A ten grant miał w pierwszej kolejności pozwolić na ukończenie kursów i szkoleń, aby móc realizować kolejne cele. Tym czasem "kolejne cele" muszą być realizowane bez tych kursów i szkoleń, bo mamy terminy do wywiązania się wg. umowy.
No i zwykłe stypendia - to Ministra nie wiem czy dostanę, a to Rektora to myślę, że mam w kieszeni, ale dopiero od listopada lub grudnia (dostanę wyrównanie za poprzednie miesiące, ale jednak bez pieniędzy będę musiała sobie radzić)
We wszystkich tych rzeczach nie chodzi mi o jakiś prestiż czy tytuły. Mam ADHD, to dla nas, neuroatowych nie jest szczególnie ważna kwestia. Ważną kwestią jest bezpieczeństwo. W tym przypadku chodziło mi o wsparcie finansowe. O odzyskanie bezpieczeństwa. O pokrycie na bieżąco opłaty za stypendium, niemartwienie się o wizytę u gina czy za co kupię buty.
Trudno mi.
Cieszyłam się wygraną tego szkolenia w którym uczestniczę. Naprawdę bardzo się cieszyłam i widzę masę możliwości do zastosowania tej wiedzy. Gdyby jeszcze było ją łatwo pozyskać. Ech.
Najpierw, nim szkolenie się odbyło mieliśmy falę powodzi. Było... Ech. No ciężko, stresująco. Bałam się o swoje życie, o moją rodzinę. Stres chroniczny przez cały tydzień, do tego czytanie o skutkach powodzi. Najsmutniejsze jest to, że byliśmy z moim partnerem w górach, w Stroniu Śląskim tydzień wcześniej i planowaliśmy tam zabrać przyjaciół na halloween, bo takie to było piękne miejsce. A teraz... Masę ludzi, których znam albo ucierpiało, albo ich bliscy ucierpieli. Nawet mój projekt, ten który realizuję z zespołem, to odczuł: moi współpracownicy musieli w połowie spotkania po prostu wyjść, aby ratować dom babci koleżanki. Całą noc układali worki na wałach. Martwiłam się o nich. Kurde, to tragedie ludzkie i realna klęska żywiołowa, która rozegrała się pod moim progiem - dosłownie i w przenośni. Bardzo to przeżyłam psychicznie...
A potem szkolenie - tylko 2 dni z planowanych 4, bo 2 odwołano ze względu na nieprzejezdne drogi po powodzi.
Dwa dni szkoleniowe w innym mieście wojewówdzkim w zeszły weekend: od wejścia do sali poznajemy miłą babeczkę i faceta. Ona może w moim wieku (lub starsza, miała bardzo jasno określony styl ubioru, fryzury, jest super-słodka i miła, ale też trochę infantylna chociaż inteligentna i kompetentna); drugi nauczyciel to chłopak w wieku max 25-28 lat. Młodziutki typ, czuć, że tuż po studiach, a po sposobie w jaki mówił i co mówił podczas zajęć, mój partner (któremu potem relacjonowałam co się odpierdalało na tym szkoleniu) stwierdził "kolejna osoba skrzywiona przez styl nauczania na polibudzie".
Zaczęli od tego, że przywitali nas, 10-sosobowy zespół osób wybranych do szkolenia dofinansowanego i spisali z nami kontrakt - już tutaj się pojawiły zgrzyty, bo zależało im, aby cała grupa uczestniczyła w burzy mózgów i spisywaniu kontraktu, ale dla wielu uczestniczek być może to było niejasne (powiedzieli, że spisujemy kontrakt, ale nie wyjaśnili co to kontrakt, po co się go spisuje itp. Założyli, że wszyscy na sali wiedzą co to kontrakt i po co się go spisuje... a grupa składała się z osób 18-55 lat i nie wszyscy są zaznajomieni z takim modelem współpracy). Poprosiłam, aby wyjaśnili może i dali jakiś kontekst, bo nie wiemy co nas czeka na szkoleniu i co warto by do kontraktu wpisać. Na to dziewczyna, że "słuszna uwaga" i nie wyjaśnili co nas czeka xD tylko jakie mogą być przykładowe punkty w kontrakcie. Zaprosili do komputerów i kazali się zalogować do przestrzeni do pracy.
No i teraz tak - na moje pyt zadane już na początku, dotyczące tego co nas czeka, jaki jest plan szkolenia, z jakich programów uczyć się będziemy nie dostałam szkolenia poza "o tym powiem zaraz" - nie powiedział. Programów nie podał dopóty do nich nie przeszliśmy w jego scenariuszu pracy. Programu szkolenia nie przedstawił - po prostu zaczął realizować program z prezentacją. Wszystko było na zasadzie "oni wiedzą, a my nie musimy". Tu chodziło o kontrolę. A dla mnie to było trudne, bo nie czuję się kurwa bezpiecznie w życiu. Chciałam wiedzieć co mnie czeka, a byłam zbywana "spokojnie, dojdziemy do tego". No kurwa, spokojna jestem, pytam, bo chcę wiedzieć i przygotować się psychicznie na cały ten dzień!
Potem okazało się, że dziewczyna prowadzi tak 1h w ciągu dnia, a chłopak pozostałe 7h.
I ten chłopak był masakryczny! Przynajmniej dla mnie. Założył, że uczy nas od podstaw, ale też założył, że każdy zna kontekst tych podstaw. Chciał pobudzić nas prowadząc zajęcia w modelu interaktywnym - on zadaje pytanie, a my zgadujemy odpowiedź, ale to on i jego zajebistość była w tym wszystkim ważniejsza niż zdobywanie wiedzy.
Przykład: idziesz na jakiś kurs od podstaw, zakładasz, że jesteś zielona/zielony w temacie i dowiesz się wszystkiego. Temat zajęć: stawianie mostów. I facet zaczyna od omówienia możliwych elementów służących do konstrukcji mostu. Zadajesz pytania - o to czy może wyjaśnić jakie elementy do jakich rodzajów mostów, bo to może mieć znaczenie, czy są zwodzone czy nie, czy może różne mosty można budować z takich samych elementów, ale nauczyciel odpowiada na pytanie "spokojnie, do tego dojdziemy" - nigdy potem nie wraca do omówienia jakie budulec do jakiego elementu mostu się stosuje, ale nie twoje pytanie go irytuje i bawi, bo ON wie, pyszni się tym, że wie i że może tobie nie podpowiedzieć, bo on ma kontrolę. Zamiast tego oznajmia, że w pierwszej kolejności należy sobie odpowiedzieć na ważne pytanie "Co jest między ziemią, a niebem" i odpowiedź na to pytanie powinna dla nas być kluczowa przy projektowaniu mostu. No nie wiem. Dla mnie to wcale nie jest oczywiste, a pytanie jest z dupy, jest tak nieprecyzyjne i odpowiedź na nie ma tyle możliwych kontekstów, że czujesz się potraktowana/potraktowany jak idiotka.
No bo co jest "między ziemią, a niebem"? Czy odpowiedź "pzestrzeń" jest błędna? Jest - według pana, który WIE i którego bawi, że grupa, którą uczy nie wie i zgaduje błędnie, jest błędna. Odpowiedź "stratosfera" też jest błędna, odpowiedź "życie na Ziemi" też, "trasy komunikacji powietrznej" też, odpowiedź "wektor z" też. Facet się jara tym, że zadał nam takie trudne pytanie, że nie możemy odgadnąć. Ale zupełnie jest ślepy na to, że nie dał nam kontekstu! Nie możemy wiedzieć nic o budowaniu mostów, bo jesteśmy wszyscy na szkoleniu dla osób, które deklarowały, że nie wiedzą jak budować mosty. Nie wiemy nawet co jest czynnikiem wpływającym na budulec, który ewentualnie może może wejść w reakcje i wpłynąć na konstrukcje mostów, nie wiemy nic o rodzajach budulców - bo ledwo nam pokazał, że jakieś rodzaje budulców istnieją, ale nie powiedział nic o ich specyfice czy rodzaju. Okazuje się, że chodziło mu w tym pytaniu o "cząsteczki tlenu w powietrzu", nie azot, nie wodór, nie inne związki chemiczne tylko o cząsteczki tlenu.
Nie znamy kontekstu, więc takie pytania nie mają sensu.
Wkurwiał mnie. Serio. Wkurwiał. A moje pytania - bo starałam się aktywnie słuchać i uczestniczyć w szkoleniu, początkowo też w tych jego zgadywankach - zawsze dostawały odpowiedzi typu "spokojnie, dojdziemy do tego" albo "a jak myślisz?". No szlag mnie trafiał, bo byłam ciekawa, szukałam możliwych zastosowań wiedzy, którą pozyskuję, szukałam możliwych słanych punktów, brakowało mi odpowiedzi na pytania, a on na nie nie odpowiadał. Frustrujące na maksa. To było pokazywanie mi, że on ma kontrolę, a ja mam się podporządkować.
Kiedy już drugiego dnia szkolenia sytuacja się powtórzyła, a ja nie wrzałam już z wkurwu, na taką samą sytuację (ja pytam, a on odbija "a jak myślisz?") odpowiedziałam mu "nie wiem, dlatego pytam", a on na to "a jak myślisz?", a ja na to "dlatego pytam i bardzo mnie frustruje, gdy nie chcesz mnie uczyć, nie wiem".
I jeszcze jedna rzecz - typ w ogóle nie ogarniał, że my coś wiemy. Taktował nas jak blank pages, a my, kursantki jesteśmy w dużej mierze całkiem ogarniętymi laskami i naprawdę, na wiele pytań odpowiadałybyśmy inaczej, gdybyśmy nie tyle były uczone procesu, a gdybyśmy zaczęły od podstaw tj. od omówienia materiału i maszyn. Np: uczył nas, tj. pytał nas xD, uczył poprzez zadawanie pytań na które nie mogłybyśmy mieć odpowiedzi, bo nic o tym nie wiedziałyśmy, o to jak się zachowa "most", jeżeli zrobimy o tak i coś tam rysował na tablicy. A ja, niedoszła pani architekt, która obliczała mosty i stropy na studiach, i która wie, że są przepisy, zasady, warunki budulca itp, na to "trudno powiedzieć, bo mamy za mało informacji o budulcu by to przewidzieć", a on na to "a jak sądzisz?", a ja na to "to zależy, szczególnie od tego jak zachowuje się budulec, jakby to była glina to by poleciał, jakby to był żelbet to by stał stabilnie w ten sposób". A on na to, że nie, że odpowiedziałam błędnie, że mam dalej zgadywać! Że mam myśleć o tym materiale, który teraz omawiamy i jak już zgadniemy (błędnie) to on nam powie. Ech, to budzi tyle frustracji... bo nie masz szans wiedzieć jakie są cechy fizyczne materiału na szkoleniu podczas któego miałaś poznać cechy fizyczne materiału. Ręce opadają i wkurzasz się. I tak - ja się odzywałam i brałam udział w tym jego przedstawieniu do czasu, a pozostałe obecne na sali, uwaga, pozostałe 3 architektki i jedna konstruktorka milczały zdegustowane (z konstruktorką jeszcze inaczej, ona nie odzywała się dopóki nie była na 200% pewna i potem wytykała niewiedzę/głupotę innym, w tym mi, brandzlująco swoje ego, ale o tym zaraz). A Pan nauczuciel o tym nie wiedział, że ma na sali architektki, albo lał na to. Wiedział natomiast, że ma dwie dziewczyny zajmujące się ceramiką - do nich się zwracał jak miał nawiązać do czegoś plastycznego w materiale. No luz. Ja się nie pochwaliłam swoimi ceramicznymi umiejętnościami podczas powitalnej prezentacji, ani tymi architektonicznymi. Powiedziałam, że zajmuje się zarządzaniem szkołą i że mam ADHD, dlatego cenię sobie przejrzystą komunikację, częste przerwy i naukę poprzez interakcję - co mi przyniosło problemy, ale o tym zaraz.
No chujek.
Wróciłam po pierwszym dniu tak sfrustrowana tym pajacem, że zastanawiałam się czy rzucić wszystko w pizdu. A! Bo jeszcze typ uczył poprzez grożenie. I to mnie triggerowało, lekko, ale jednak. Im dłużej o tym myślę tym bardziej jestem przekonana, że to muszę zgłosić, bo o ile ja sobie poradziłam z tymi zajęciami, dbałam o własne granice, czasem budząc napięcie po stronie prowadzących, gdy domagałam się odpowiedzi na pytanie, albo gdy odmawiałam uczestniczenia w tych "zgadnij" i odwracałam się do nauczycielki prosząc ją o udzielenie odpowiedzi (a dziewczyna z energią, radośnie odpowiadała i wchodziła w dialog - ona się cieszyła tą nauką i procesem, a mi aż się chciało zadawać jej jeszcze milion pytań, bo czułam bezpieczną przestrzeń w tym stylu nauczania). O tyle myślę, że dla osób, które są w trudnej sytuacji (a tylko takie mogły dostać się na listę dofinansowanego szkolenia dla kobiet) i jeszcze doświadczają przemocy psychicznej lub fizycznej, zachowanie chłopaka, który nas uczył mogło być podwójnie przykre. Jakie teksty leciały? Nie wolno było mówić "plastik" tylko "tworzywo polimerowe", bo inaczej pan odpalał "jak znowu to usłyszę, to nie wiem co ci zrobię!", albo "niech lepiej nie zobaczę, by ktokolwiek używał w mojej obecności tego-narzędzia, bo jak zobaczę, to.... no... życie nich będzie tej osobie miłe" - to niby było żartem, ale mówiąc to chociaż się uśmiechał to sugestywnie wymachiwał podłużnym narzędziem, którego używaliśmy. Zaznaczę: chłopak poza tym wydawał się być sympatyczny - wierzę, że ten chłopak prywatnie jest sympatyczny, że to był jego humor i być może na stopie koleżeńskiej takie żarty są zabawne, ale na zajęciach chciał być przede wszystkim AUTORYTETEM i to uniemożliwiało dialog i poczucie, że wszyscy jesteśmy równi, a jego groźby z pozycji siły były po prostu nie na miejscu, triggerujace. Nie okay.
Dla równowagi - jak sam się zagalopował i powiedział "wkładamy plastik tutaj" to jego koleżanka, pani nauczucielka, poderwała się z miejsca i przypierdoliła mu notatnikiem z całej siły w potylicę śmiejąc się "masz za swoje, sam goroziłeś tym tworzywem polimerowym" - no.... Pewnie ją też wkurzał. I to był trochę inside joke, bo obydwoje się śmiali z tego. Ale dla mnie to było bardzo niekomfortowe oglądać jak jedna osoba w pozycji władzy względem mnie narusza nietykalność cielesną drugiej osoby, która jest w pozycji władzy względem mnie. Dziwny zespół.
A inne problemy - wyszłam pierwszego dnia, po pierwszy bloku nauki, gdy na wszystkie moje pytania poszła odpowiedź "spokojnie, zaraz do tego dojdziemy" i nigdy nie doszliśmy, pomimo, że pytanie powtarzałam i było nadal zbywane. Powiedziałam dziewczyną z którymi byłam w grupie "nie podoba mi się vibe jaki dostałam, wolę wiedzieć jaki jest plan szkolenia, dzięki temu czuję się bezpiecznie", a na to WYSKOCZYŁA do mnie z japą, po prostu kłucąc się, mówiąc podniesionym głosem od wstępu, podchodząc w moją stronę, jedna z dziewczyn, jak się potem okazało - pani konstruktorka. W pani się musiało gotować od momentu prezentacji każdej z nas (ona powiedziała, że robi między innymi rękodzieło i liczy, że nauczy się robić fajne rzeczy dla swojej córki), bo wyskoczyła "Nie możesz oczekiwać specjalnego traktowania, bo masz ADHD! Nie możesz zrzucać odpowiedzialności i używać ADHD jako wymówiki! Musisz sama wziąć odpowiedzialność za swoje ADHD i się dostosowac do życia w społeczeństwie! Nikt nie musi się do ciebie dostosowywać!" No kurwa! WKURWIŁAM SIĘ, ale też zdziwiłam, bo kurde, wchodze do kuchni po średniej jakości szkoleniu, a od wstępu okazuje się, że babka, której nie znam, ma już OPINIĘ na mój temat, bo przy określaniu zasad na które wszyscy mieli się zgodzić powiedziałam, że docenię częste przerwy i możliwość dialogu z prowadzącycmi podczas szkolenia, bo tak mi się lepiej przyswaja wiedzę. I wszyscy się na to zgodzili. WKURZYŁAM się. Warknęłam do niej, też podniesionym głosem - zaczęłyśmy się przekrzykiwać, bo ona wciąż nadawała do mnie, że rolą osób atypowych jest dostosowanie się do społeczeństwa, a nie oczekiwania, że inni dostosują się do nich. A ja jej mówię, że nie zna mnie, nie wie jak dbam o swoje zdrowie psychiczne, a to co słyszała to było zarysowywanie granic, w zdrowy sposób, nie oczekuję, że ktokolwiek weźmie odpowiedzialność za mnie, ADHD to nie "wymówka", ale zbadany FAKT i jak mogę STWORZYĆ SOBIE WYGODNĄ DLA MOJEJ NEUROTYPOWOŚCI PRZESTRZEŃ TO TO ROBIĘ, BEZ SZKODY DLA INNYCH - KAŻDY MOŻE ZADBAĆ O SWOJE GRANICE. A ona do mnie, że to bezczelność i że w ogóle nie powinnam poruszać tematu ADHD, bo każdy z nas ma jakiś stopień atypowości, na to ja "no wiadomo, każdy jest inny, a osób neuroatypowych jest aż 40%", na co ona, że z doswiadczenia z rozmów ze swoimi koleżankami wie, że każdy kto interesuje się sztuką ma jakiś stopień ADHD, więc WSZYSCY, którzy są na tym szkoleniu mają w jakimś stopniu ADHD, więc moje poruszanie na forum tematu ADHD to po prostu robienie sobie wymówek i domaganie się specjalnych zasad. No i tu się roześmiałam (ze stresu, z zewnatrz mogło to wyglądać jakbym była opanowana, ale byłam w chuuuuj zestresowana, bo czułam się atakowana), bo mówię jej, że to zbyt proste, ADHD to genetyka i nie każdy musi mieć w ogóle ADHD - dla przykładu, moja siostra, artystka, nie ma objawów ADHD. Zatkało babeczkę. Jeszcze raz, już spokojnie, bo przestała do mnie trakjkotać na wkurwie wyjaśniłam jej, że to co zrobiłam to w zdrowy sposób zarysowałam granice swoich potrzeb, bo wiem czego potrzebuję by efektywnie się uczyć. I że nie zgadzam się, że diagnoza miałaby spowodować, że tym silniej powinnam maskować swoje ADHD - przeciwnie, tym świadomiej stwarzam dla siebie komfortowe życie bez potrzeby maskowania. I nie wpływa to bynamniej na jej życie - niech robi ze swoim co chce. Też mogła dodać coś od siebie do kontraktu - to jej sprawa, że tego nie zrobiła.
No, a potem już poszło.
Nie które typiary mnie nie lubiły, inne były miłe. Potem jak ten nasz nauczyciel gadał zagadkami (podczas pierwszego dnia, gdy byłam już kłębkiem nerwów) niektóre na mnie patrzyły porozumiewawczo - bo je też wkurzał.
Inna dziewczyna, która siedziała obok mnie na wieść o tym, że mam psa chciała zobaczyć ją. Pokazałam jej zdjęcie, które wysłał mi mój partner (gdy ja miałam szkolenie on robił z pieskiem kilometry po mieście i okolicach, nieźle się zmęczyli) - laska wyśmiała, że "to nazywasz psem". Zdziwiłam się i było mi przykro, bo mówię, że tak, to jest pies. Na co ona, że jej pies jest tak 4 razy większy, to jest PIES. I opowiada mi jak trudno podróżować z dużym psem - na to ja, że kminię, bo to nie jest pierwszy psiaczek w naszych rodzinach. Że celowo wybraliśmy takiego malucha by z nim właśnie wygodnie podróżować. I babka się oburzyła: utwierdziła, że pociągiem można z psem TYLKO w przedziale dla rowerów (może z dużymi tak trzeba, nie wiem, z mojej obserwacji wynika, że bez względu na wielkość psiulki jeżdźą w wagonach bezprzedziałowych, ale może to przy wiekszych pieskach niemożliwe. Nasz piesek może, PKP pozwala), a jak usłyszała, że też pieski do 8-10 kg (z transporterkiem) mogą latać w kabinie pasażerskiej w samolocie to jej pierwszą reakcją było "to niemożliwe, nie wierzę ci!". Ale takie złe, wkurzone, jakby do kłótni się szykowała. Zaskoczona jej reakcją potwierdziłam, ona zaczęła to wyśmiewać, więc zaproponowałam, aby sprawdziła sama w sieci. A ona agresywnie, z wyższością i kpiną "sprawdzę!" I zobaczymy! Jakie linie!?" - wzruszyłam ramionami i mówię, że nie wiem, chyba każde, na pewno LOT. Uśmieszek jej zrzedł jak czytała, że można i tyle miałyśmy kontaktu... Potem tylko "cześć-cześć".
I teraz sama nie wiem czy wszystkie byłyśmy powodzią, a potem stylem prowadzenia zajęć przez tego chłopaka tak zestresowana, że z pierdoły wychodziły spięcia, że grała agresja i ciśnienie bliskie kłótni? Czy to może ze mną i moim nastawieniem jest coś nie tak, że tak dla mnie te szkolenie było przykre... Mam trochę poczucie winy, a trochę jestem zła i rozczarowana.
Sfrustrowana po prostu.
Apropos jeszcze tego o architektkach - typ nam groził, że mamy nauczyć sie skrótów klawiszowych do programów "bo jak nie..." A jako przykład potwierdzający konieczność nauki skrótów podał "widziałem, jak pracują zawodowcy" i zapewniał, że używają tylko klawiszy. Nie wywołało to zachwytu wśród nas, kursantek, a mówił to tak, aby wzbudzić w nas zachwyt i podziw, bo... jak mówiłam, 5 z nas jest po studiach na których się uczyło wykorzystywać skróty klawiszowe w analogicznym programie i 4 z tej piątki aktywnie pracują w tych programach, jako ZAWODOWE PROFESJONAISTKI. A ja, chociaż nie pracuję zawodowo to bez problemu do tego siadam.
Po prostu... ignorancja chłopaka jest trochę drażniąca, a trochę śmieszna... byłaby śmieszna, gdyby nie był takim control freakiem.
Jeszcze były inne przypały, ale nie chce mi się tego spisywać, głównie cieszyłam się, że tamte zajęcia się skończyły, bo pomimo zażycia leków na ADHD czułam się po prostu rozwalona psychicznie, wciąż w wmożynym trybie walki, zamiast komfortowego przyswajania wiedzy. Tym bardziej cieszą mnie moi wykładowcy na Uczelni - jak pytam to dostaję odpowiedzi. Z kulturą i szacunkiem.
Wróciliśmy z tego szkolenia do domu. W ogóle pominę opis dokładny tego jak cudownie spędziliśmy popołudnie i wieczór z soboty na niedzielę. Było pięknie, było blisko. Naprawdę z moim partnerem jest cudownie. Fantastyczny człowiek. Kocham go.
Anyway - wróciliśmy do domu i musiałam w poniedziałek odreagować ten stres szkoleniowy jeszcze mieląc w głowie czy faktycznie problemem byli ONI czy może to JA byłam problemem. Zawsze szukam winy w sobie - podobno normalnie dla ADHDowców. Ale tym razem uważam, że byłam okay, że dobrze się komunikowałam i zrobiłam wszystko na co miałam wpływ. Czuję się niesprawiedliwie potraktowana. I tyle.
A w środę mój chłopak dostał wypowiedzenie z pracy, ma prace do końca października. I co najgorsze - dali mu wypowiedzenie dzień przed jego wyjazdem na urlop z tatem. No zajebisty urlop będzie.
Boi się.
Nie mamy zapewnionej potrzeby bezpieczeństwa. I jestem na to zła. I bezsilna. I czuję się źle traktowana - bo robię wszystko co mogę zrobić, ale nie zmienia to miejsca w którym jestem. Tak, jest perspektywa, ale teraz tonę.
I czuję, że nie udźwignę teraz już więcej.
Jeszcze się trzymam, ale nie mam siły na bycie przyjaciółką dla przyjaciół z ich problemami. Nie mam siły na głupiutkie waśnie rodzinne.
Widzę, że tyję - a jak tyję to oznacza, że jest ze mną psychicznie źle. Wydawało się, że trochę się poprawia. Ale rozwalona jestem... trzymam swoją tamę... Nie mam przestrzeni teraz dla nikogo.
19 notes
·
View notes
Text
9 sierpnia 2024
Muszę jutro w końcu wybrać płytki do kuchni, masakra jak mi to nie idzie, jak nic innego 💩 Już jestem zla sama na siebie, ale nic mi się nie podoba 🤡 Chce żeby było ładnie, bo wiem, że w razie czego będzie mnie to wkurzało, bo będę to ciągle widziała 🤣 Miałam nadzieje, że znajdę jakieś super i od razu wykorzystam je w wiatrołapie, ale widzę,że nie będzie tak łatwo. Bądź mądry i pisz wiersze.
Już przeszukalam internety, choć to akurat jest głupie,bo w necie inaczej, w sklepie inaczej, a jak przyjedzie do domu będzie wyglądać jeszcze inaczej.
Juz nie wspomne,że ludzie na grupach wrzucają swoje wybory, ale kuźwa co z tego jak albo zdjęcie w kiepskim świetle, albo nie wiedzą jaki wybrali model/kolor, albo w ogóle komentują nie na temat 🤡 w czym ma mi to niby pomoc ???
Zazdroszczę tym, którzy mają od początku jakąś wizję i wyobraźnię przestrzenną i potrafią szybko dopasowac wzory do siebie i ma to ręce i nogi, niestety to nie ja 🙈
10 notes
·
View notes
Text
i hope that everyone on here who lives in the eu will vote or has already voted in the eu parliament elections!! these elections are some of the most important in decades, with the rise of far-right parties across europe and new problems that the european union is still trying to tackle. i’m saying this not only as an eu citizen but as someone with a degree in eu law. our community is divided, the far right is gaining more supporters, there's a genocide and a war happening, and the eu green deal is facing more and more backlash at a time when the climate crisis seems almost inevitable. please, go vote and choose your candidate wisely!!!
and to my polish ppl on here: wybory już w niedzielę. europejska polityka i prawo mają naprawdę duży wpływ na nasze życie!!! przy wyborze kandydata kierujcie się tym, ile macie z nim punktów wspólnych i ile faktycznie ta osoba będzie robić w europarlamencie, oprócz zaczęcia wczesnej emerytury w brukseli. jeśli nie wiecie, jaki kandydat jest wam najbliższy, to zachęcam do wypełnienia quizu wyborczego tutaj:
#pls pls pls go vote#if you have already voted - good for you!!!#european union#european politics#european parliament#politics#european elections#eu elections#european parliamanet elections#go vote#please vote#unia europejska#wybory#polska#polski tumblr#polish tumblr#polblr#polish tag#moira speaks
9 notes
·
View notes
Text
Lista oficjalnych artykułów Wieści z Kłykciów Lewych (w kolejności chronologicznej)
Rok 1 (13.05.2023 - 13.05.2024):
18 maja - Dzień bez pieczywa! Prawa miejskie dla Kłykciów Lewych! Dzień bez pieczywa - przypomnienie Kłykcie Lewe destynacją turystyczną? Festyn z okazji Dnia Dziecka + informacja Nabór do Liceum w Kłykciach Lewych Zaginięcie dziecka w Jaskini Licznych Stopni Liczba zaginionych w jaskini wzrasta do czterech Zaginione Sójki odnalezione! Horoskop Wybory na Mistera Kłykciów Lewych Nowa atrakcja turystyczna Wyniki wyborów na Mistera Kłykciów Lewych Horoskop Dożynki 2023 Aktualizacja w sprawie budowy burdelu Program dożynek Horoskop Stadion wiejski w Kłykciach Lewych Drużyna cheerleaderek Kolejna Sójka we wsi? Horoskop UCIECZKA PAPUG Z MANUFAKTURY PASZTETÓW Kryzys zażegnany ALERT LCB Dziady Horoskop Wieczorek poezji śpiewanej Horoskop Kiermasz świąteczny Książki nie istnieją Życzenia świąteczne Sylwester w remizie Horoskop Joga Proces kawki Nowy guślarz we wsi Informacja w sprawie sytuacji z wronami Horoskop Podsumowanie strat po studniówce ALERT LCB Horoskop FBI w Kłykciach Lewych? ALERT LCB Wywiad z agentem FBI Horoskop Sprawa deszczu owoców wyjaśniona Horoskop Koci sezon rozpoczęty Wielki powrót owoców sezonowych Dzień bez pieczywa Nowa obywatelka Kłykciów Lewych
Rok 2 (23.05.2024 - ):
Proces kawki odroczony Horoskop (książkowy) NIE głosujcie na Bernadetę Żmijowiec! Nowa Siedziba Ligii Samozwańczych Stróżów Prawa Kłykcie Środkowe? Horoskop Konkurs Plan Biblioteki Uwaga na kleszcze Horoskop Talon na zmianę imienia Dożynki 2024 Horoskop Hodowla danieli w Kłykciach Lewych Horoskop Burdel w Kłykciach Lewych - znamy datę otwarcia! Dziady Horoskop Podsumowanie dziadów
9 notes
·
View notes
Text
Reniferek (2024) - wchodzi baba do baru, ale nie ma kasy, więc barman z litości stawia jej herbatę. A reszta to efekt domina.
Jak łatwo się domyślić, Martha, bo tak ma na imię owa baba, okazuje się być kompletną wariatką i niemal przylega do barmana Donny’ego, którego pieszczotliwie zaczyna nazywać reniferkiem. Na początku są to tylko codzienne wizyty w barze, a potem wysyła mu kilkaset maili dziennie codziennie i siedzi całą dobę przed jego domem. A wątek stalkingu to nie jedyny przykład społecznej patologii w tym serialu, bo mamy też narkotyki, przemoc seksualną, transfobię i kilka scen przemocy ogólnej. Milutka bajka dla całej rodziny.
Choć bagno, w jakie wpakowuje się Donny jest głębokie i paskudne, trzeba zaznaczyć bez wchodzenia w szczegóły, że najczęściej ładuje się w nie na własne życzenie. Więc to w dużej mierze serial o niemożności wykrywania zagrożeń i radzeniu sobie z nimi. Również przestroga przed zgubnymi skutkami nadmiernej empatii. Zresztą na końcu kilku odcinków wyświetla się komunikat gdzie można szukać pomocy, jeśli ktoś jest w ciężkiej sytuacji życiowej i warto pochwalić za to pomysłodawcę, kimkolwiek jest.
Oprócz ciężkiej tematyki, mamy tu bardzo dobre wybory castingowe w postaci dwójki głównych bohaterów. Richard Gadd nie tylko jest odtwórcą głównej postaci, ale rzekomo jest tą postacią, bo scenariusz miał zostać oparty na jego prywatnych doświadczeniach. Inną sprawą jest to, że Netflix został już oskarżony za zniesławienie przez rzekomy pierwowzór Marthy, ale lepiej tego nie drążyć, niech załatwiają to między sobą. Dla mnie Martha, to Annie Wilkes (Misery, 1990) naszych czasów, a portretująca ją Jessica Gunning to Kathy Bates na sterydach. I niezależnie od tego ile jest tu prawdy, serial jest świetny i ogląda się go na jednym tchu. Niespodziewany hit tego roku, polecam.
0 notes
Text
rok 2024 - Wybory, cele i WIARA
Każda droga prowadzi do celu. Każda droga ma swój kierunek. Kształcę się dalej. Codziennie uczę się nowych rzeczy. Mam wymarzone, co prawda bardzo ciężkie studia i prace. Wiele nauczyłam się przez doświadczenie. Nauka na uczelni plus doświadczenie w pracy tworzą niezłe kombo. Człowiek cały czas się uczy przez całe życie. Wszystko się zmienia i my się zmieniamy. Obecnie jestem w trakcie pisania pracy inżynierskiej. Jest mi bardzo ciężko. Bardzo mnie wspiera i pomaga mi mój chłopak Mati. Jestem bardzo wdzięczna że możemy razem połączyć dobre z pożytecznym, uczyć się i spędzać wolny czas. Jest mnóstwo obowiązków i pracy. Dziękuję mu bardzo za wsparcie i za to że jest ze mną. Pomimo wielu trudności, stresu wiem że wszystko się ułoży. Jestem na trasie pełnej zakrętów ale wiem że zbliża się prosta na horyzoncie i że kiedyś będzie lepiej. Musimy tylko przetrwać ten czas, zawalczyć o siebie i dać z siebie wszystko. Pomimo codziennego stresu i strachu idę pomału do przodu i WIERZĘ - wierze w lepsze jutro. Pamiętajmy żeby zawsze starać się myśleć pozytywnie i wierzyć, bo to wiara powoduje że jesteśmy lepsi, mądrzejsi i silniejsi. Chcę żeby każdy człowiek umiał sobie zebrać tyle siły i wiary i potrafił wyjść z ciężkich sytuacji życiowych. Życie nie zawsze jest usłane różami, ale trzeba widzieć że to od nam zależy życie, bo to my żyjemy, to my mamy je do przeżycia i musimy wykorzystać to najlepiej jak się da tak żeby później niczego nie żałować.
1 note
·
View note
Text
Do Dunedin
23 kwietnia 2024. Droga między Te Anau a Dunedin nie była już szczególnie interesująca. Godne wspomnienia wydają mi się dwie quasi-atrakcje.
Pierwsza z nich to odcinek drogi numer 1 między miasteczkami Gore a Clinton, odległymi o jakieś 40 kilometrów. Być może ich nazwy brzmią znajomo również dla tych, którzy o owych, bądź co bądź, dziurach na końcu świata nigdy nie słyszeli. Być może pamiętają oni pewnego prezydenta, który wprawdzie palił w młodości marihuanę, ale zapewniał, że się nie zaciągał. Być może pamiętają oni również, że ów zeznawał pod przysięgą, że nie miał intymnych kontaktów z pewną asystentką, która nie była jego żoną. Być może też pamiętają, że wkrótce zmienił zdanie (bo jednak miał), twierdząć, że inaczej zrozumiał słowo "mieć" (chodziło mu o to, że nie miał owych stosunków w momencie udzielania odpowiedzi, a nie wcale). Nazwisko owego prezydenta, który przeszedł do historii relatywizacją angielskiej gramatyki i przedefiniowaniem znaczenia czasownika "mieć", brzmi oczywiście: Clinton, Bill, a wiceprezydenta, z którym dwukrotnie wygrał wybory: Gore, Al. Przez czysty przypadek obaj panowie nazywają się tak samo, jak sąsiadujące ze sobą miasteczka. Od lat 90. XX wieku zatem rzeczony fragment krajowej "jedynki" nazywany jest Presidential Highway, co jest nawet potwierdzone na drogowskazach.
Drugim mikrofaktem z podróży owego dnia jest dotknięcie równoleżnika 46° 14' 49" S, co nastąpiło w miejscu upamiętnionym przez powyższą fotografię. Jest to w pobliżu miasta Balclutha nad rzeką Clutha i prócz przydrożnej knajpy nie ma tam zupełnie niczego godnego wspomnienia. Co szczególnego zatem znajduje się na tej szerokości geograficznej? Otóż najdalej wysunięte na południe miejsce, w którym kiedykolwiek byliśmy.
Zmierzchało już, gdy dojeżdżaliśmy do położonego na Półwyspie Otago Portobello, o czym będzie w następnym doniesieniu z Wyspy Południowej.
0 notes
Text
Wybory Samorządowe: Patologia Przemeldowywania się a Realne Potrzeby Miasta
Okres wyborów samorządowych, choć pełen nadziei na pozytywne zmiany i rozwój społeczności lokalnej, niestety często wiąże się z pewnymi patologiami, które mogą wpłynąć na decyzje wyborców i kształtować przyszłość miasta w sposób niekorzystny. Continue reading Wybory Samorządowe: Patologia Przemeldowywania się a Realne Potrzeby Miasta
View On WordPress
0 notes
Text
Fortinet FortiGuard Labs obserwuje aktywność w darknecie ukierunkowaną na wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych w 2024 r.
Wraz ze zbliżającymi się wyborami w USA coraz częściej obserwowane są oszustwa phishingowe wymierzone w wyborców, rejestrowanie złośliwych domen podszywających się pod kandydatów oraz inne zagrożenia mające na celu wykorzystanie niczego nie spodziewających się ofiar. https://linuxiarze.pl/fortinet-fortiguard-labs-obserwuje-aktywnosc-w-darknecie-ukierunkowana-na-wybory-prezydenckie-w-stanach-zjednoczonych-w-2024-r
0 notes
Text
Wybory do Kongresu USA i Izrael
Yoram Ettinger Podczas gdy większość uwagi poświęcanej wyborom w listopadzie 2024 r. koncentruje się na wyścigu prezydenckim, wynik wyborów do Kongresu – 435 miejsc w Izbie Reprezentantów i 34 miejsca w Senacie – będzie miał ogromny wpływ na bezpieczeństwo narodowe i politykę zagraniczną USA, a także na stosunki USA-Izrael i politykę USA wobec irańskich ajatollahów. Zgodnie z Konstytucją Stanów…
0 notes
Text
12-01-2024
Dziś mam ważny dzień.
I oczywiście mam gonitwę spraw... ale zatrzymałam się, przyszła refleksja: jestem wdzięczna z moich bliskich. Wszystkich.
Serio, już w poniedziałek miałam taką myśl - chodzi mi po głowie świadomość, że "here we go again", bo nowy rok, warto zweryfikować co się wydarzyło, jakie wybory zawiodły mnie gdzie i jakie cele warto wyznaczyć sobie na nowy rok. I jak myślę o tej pracy - a to będzie PRACA, diabelnie kosztowna emocjonalnie praca - powrotu wspomnieniami przez cały 2023, by przemyśleć co się wydarzyło i co z perspektywy czasu można by było zrobić lepiej, a co zasługuje na medal najlepszej jakości wręczony przeze mnie-z-teraz dla tej mnie-z-przeszłości. I tak dalej, i tym podobne... no i tak stanęłam w poniedziałek rano z tą myślą to zalała mnie fala haseł i spraw, coś jak to uczucie, gdy spontanicznie i zbyt optymistycznie pomyślisz o posprzątaniu takiej kupce wstydu ze spytanych za łóżko/na fotel w sypialni ciuchów z kilku tygodni. I nagle dociera do ciebie, że nope, zrobię to później, bo na to potrzeba DUŻO czasu, zmiany organizacji szafy, bo dotychczasowa ewidentnie nie jest dla mnie intuicyjna, że przecież muszę być do tego wyspana, że powinnam to zrobić raz a dobrze, żeby temat mieć z głowy, że jak tak uczciwie się o tym pomyśli to w zasadzie robota do podzielenia na etapy, może nawet na cały weekend lub tydzień? Hym? Dlatego to odkładam.
I stałam sparaliżowana w poniedziałek, tak jak paraliż decyzyjny dopadł mnie dziś, w piątek. W pon w ręku miałam butelkę, bidon sportowy w którym rozpuszczały się elektroliy. Jakąś taką ucieczką od podejmowania decyzji od czego zacząć rewizję OBECNEGO miejsca w życiu w poniedziałkowy poranek wydało mi się wypicie łyku napoju. Dobre to jak cokolwiek innego. Wypiłam i NAGLE dotknęła mnie inna refleksja: piję wodę, w poniedziałkowy poranek, po króciutkim, ale jednak wykonanym treningu. Szykuję się do pracy, a mam przywilej pracować zdalnie - w chujowym miejscu, fakt, ale jest z tego jakiś ubogi dochód (a to ważne zanim znajdę pracę) i są plusy, jak możliwość pracy zdalnej. Stoję w mieszkaniu, które wynajmuję tylko z jednym współlokatorem, który w dodatku jest moim partnerem - kiedyś to było nieosiągalne. Stać nas na to mieszkanie. Mam małego, słodkiego pieska, który patrzy na mnie z kanapy wielkimi czarnymi oczkami. Dbam o nią, w końcu czuję, że ona też mnie kocha - w końcu podrosła, uwielbia się przytulać. Nasze początki były trudne, ale oto jesteśmy, prawie rok później - ja z bidonem w legginsach, ona na kanapie w kubraczku po sterylizacji.
Naszła mnie myśl, że ten bidon to przecież prezent od mojej kumpeli - kupiła sobie taki sam, wypróbowała, przetestowała i od razu zaopatrzyła w takie same bidony wszystkie swoje sportowo-zaangażowane koleżanki. Strasznie to urocze, że sportsmenka uważa mnie za równie zajaraną sportem osobę, jak ona sama (i to takiej rangi, jak ona - w sensie, że olbrzymi podziw we mnie wzbudzają osoby, które polegają na swoim ciele, zarabiają na swoim ciele, dbają o swoje ciało w sposób jaki nie był dla mnie osiągalny - sport, właściwie wykonywane ćwiczenia i integralność umysłu i ciała to jest wciąż dla mnie jak nauka nowego, fascynującego języka). Przyznaję, że we własnej głowie wciąż jestem ziemniakiem kanapowym. Wciąż uważam, że nie jestem ani sprawna, ani dość zaznajomiona z możliwościami swojego ciała - poznałam ułamek tego, co może. Trudno mi we własnej głowie połączyć koncepcję mojego "ja" z "osoba aktywna fizcznie", i to nawet TERAZ, po latach bardziej lub mniej regularnych treningów, poszerzania świadomości ciała, a nawet tańca, wyrażania emocji poprzez ruch na scenie w chrzanionym teatrze! Ciągle jestem niezdarnym ziemniakiem - i wciąż marzę o byciu preclem sukcesu! Ale dla mojej kumpeli sam fakt, że jako noob cieszę się sportem i czerpię z niego, jest dostatecznie legit by wciągnąć mnie do grupy osób "sportowo-zaangażowanych" i chociaż wie, że nie mam problemu z piciem wody (w ogóle to jest zaskakująco powszechne - ludzie nie potrafią pić wody, nawadniać organizmu. Ja piję dużo, na tyle dużo, że w pracy zawsze mój zespół zwracał na to uwagę "jak ty to robisz, że pamiętasz o nawadnianiu?" - a ja nie bardzo pamiętam, po prostu chce mi się pić...) to czasem potrafi w godzinach pracy zaczepić mnie pytaniem o to ile już dziś wypiłam (na bidonie jest podziałka godzinowa, więc organizuje takie wzajemne sprawdzenia czy pamiętamy).
Strasznie to miłe. Po prostu - miłe. Dużo w tym troski.
No i elektrolity - dostaliśmy duuuuuużo elektrolitów od teścia, bo czytał artykuł z którego wynikało, że ludzie po 25 roku życia cierpią na olbrzymie niedobory elektrolitów.
To też taka ojcowska miłość, troska.
Rozejrzałam się w poniedziałek po pokoju - wszędzie biało i zielono. Zielono od kwiatów, tych, które nauczyłam się sama pielęgnować i tych, których sadzonki dostałam od mamy, siostry, teściowej, babci O. Na półkach rzeźby mojego przyjaciela i drewniane rzeźby mojego partnera. Na ścianie obraz Pantokreatorki, moje cyjanotypie, dyplomy ukończonych wspólnie z moim chłopakiem wyścigów, kilka zdjęć z zeszłorocznych wypraw. I mała akwarela ze Sieny, którą pokochałam... Skarpetki od mojej przyjaciółki J., ceramika wykonana przeze mnie i ta wykonana przez mamę O., makramy mojej siostry...
Dużo, dużo, dużo... tak dużo wspomnień i tak wiele przedmiotów wykonanych z intencją, tak wiele talentu, troski, radości współdzielenia.
No i się rozkleiłam.
Jestem bardzo wdzięczna za relacje, które pielęgnuję.
Ostatnio brakuje mi czasu i przestrzeni. I sił. Na pielęgnacje taką, jaką lubię, ale to wszystko tak wiele dla mnie znaczy...'
No i dziś - mama zadbała o to, aby pomóc mi zgłosić moją pracę na pewien event.
Jadę dziś tak czy owak zdeponować u mamy pieska na weekend (znowu po 11h wykładów na dzień, w tym egzaminy, nie będziemy mieli przestrzeni i czasu by się nią zajmować) - a przy okazji ma się odbyć ten event. Dla mojej mamy to ważne - to jest coś organizowanego przez tą grupę emerytek i emerytów do której należy. Więc tam zostanę by być z mamą - wrócę do domu o jakiejś nieludzkiej porze, ALE to ważne dla mamy, więc ok.
Nie spodziewałam się, że mama specjalnie z tej okazji zrobi ucztę.
A właśnie mi dała znać bym przyjechała nienajedzona, bo będzie jedzenie.
Nie spodziewałam się również, że moja siostra tak bardzo będzie chciała ze mną i z mamą się spotkać, że stanie na głowie by zdeponować swojego syna mężowi i że uda się najpierw na ucztę, a potem na event razem z nami.
Znowu rośnie we mnie wdzięczność.
I wzruszenie.
Rzeczy się zmieniają, a marzenia się spełniają - nawet jeżeli po drodze jest trudno...
7 notes
·
View notes
Text
Wybory europejskie 2024. Co może europoseł? | Batory w Polityce. Odc. 116
http://dlvr.it/T83bYQ
0 notes
Text
Ostatnie dni na wpisanie się na listę głosujących
Do jutra można dopisać się do listy wyborców w wyborach europejskich Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej zarządził na dzień 9 czerwca 2024 r., wybory posłów do Parlamentu Europejskiego w Rzeczypospolitej Polskiej. Wyborcy przebywający za granicą będą mogli oddać głos w obwodach głosowania, które zgodnie z ustawą z dnia 5 stycznia 2011 r. – Kodeks wyborczy utworzył Minister Spraw…
View On WordPress
0 notes