#nie mam żadnej konkretnej myśli w głowie
Explore tagged Tumblr posts
Text
#nie mam żadnej konkretnej myśli w głowie#oni po prostu jakoś powstali#w dodatku bogdan brzmi źle#to nawet nie to imię#trylogia#potop#potop patodeweloperka au
51 notes
·
View notes
Text
Rozmowa 1
Rozmawiają: X i F. Obie z dużego miasta.
X (1/3 zespołu projektowego), rocznik 1996, skończyła podstawówkę publiczną i publiczne gimnazjum dwujęzyczne, po czym poszła do publicznego liceum dwujęzycznego, z którego, na rok przed maturą, przeniosła się do społecznego liceum demokratycznego. Obecnie studiuje.
F, rocznik 1996, skończyła podstawówkę publiczną, po czym przez 6 lat uczyła się w publicznym plastycznym gimnazjum i liceum. Skończyła szkołę fotografii, zaczęła i rzuciła studia na akademii sztuk pięknych. Obecnie pracuje.
X: Opowiedz mi o szkole, z czym ci się kojarzy szkoła?
F: W podstawówce zawsze byłam… Mm, moi rodzice zaszczepili we mnie ambicję - spędzałam dużo czasu nad tym, żeby mieć dobre oceny i bardzo mnie to cieszyło.
X: To ciekawe, bo dla mnie oceny nigdy nie były czymś ważnym. Mój tata próbował wprowadzić system “piątka równa się pięć złotych”. I to trochę działało, ale… Ja zawsze miałam stajnię - od pierwszej klasy podstawówki jeździłam konno, a w piątej klasie zaczęłam pracować w stajni naprawdę. Prowadziłam jazdy, miałam odpowiedzialność.
F: Tak! W sumie w tej stajni wszystko było bardziej…
X: To było życie. Ja przecież prowadziłam jazdy ludziom, którzy byli dorośli. Mając dwanaście lat. A potem przychodziłam do szkoły i czułam, że nikt mnie nie traktuje poważnie. Miałam cały czas wrażenie, że szkoła to nie jest życie, tylko atrapa. To wynika też z tego, że moi rodzice działali zupełnie inaczej, niż szkoła. W sensie wychowawczym i w sensie perspektyw, które przede mną otwierali. Była taka otwarta narracja na temat życia. Nie, że “chodzisz do szkoły, potem chodzisz do pracy, a potem ewentualnie jest emerytura i to jest ten moment, kiedy możesz się zająć sobą”. Jeśli jeszcze masz siłę i w ogóle żyjesz. Zawsze robiliśmy dużo rzeczy. Były wyjazdy, był sport, była sztuka i była dowolność. Pamiętam, że było dla mnie niesamowitym kosmosem to, że w szkole ktoś decyduje o moim życiu arbitralnie i, że często robią to ludzie, którzy nie mają w moich oczach autorytetu. Rodzice mnie zawsze pytali, co chcę robić i jakoś się do tego odnosili. Wszystko, co dotyczyło mojego życia było ze mną negocjowane. No, były rzeczy w rodzaju “musisz pójść na szczepionkę”, czy “MUSISZ PÓJŚĆ DO SZKOŁY”. I to akurat nie było negocjowane. Szkoda, że nie udało nam się wypracować jakiegoś innego sposobu przejścia przez system edukacji. Nieważne, już nie ma co płakać…
F: Przeżyłaś. [śmiech]
X: Ale wyszłam z PTSD i z codziennymi snami o szkole. Podejrzewam, że one nie skończą się w przyszłym roku, i że dalej będzie mi się śniło, że nie mam pracy domowej z matematyki, dostanę jedynkę, nie zdam i moje życie się skończy.
F: Kurczę, mi to się tak często śni! Jestem w szkole i mam takie “jak ja napiszę tą klasówkę, skoro mnie tu nie było tyle czasu?"
F: Podstawówka mi się dobrze kojarzy mniej więcej do czwartej klasy, bo w piątej i szóstej zaczęłam mieć straszne problemy z tym, jak wyglądam i to mi baaardzo dużo myśli zajęło. Jakoś tak nagle wkroczyło dokuczanie dziewczynom przez chłopaków.
X: Naprawdę? Czemu?
F: Bo rosły im cycki, włosy… Wiesz - ja zawsze jeździłam na te same kolonie - i po czwartej klasie podstawówki wszystkie chłopaki byli tacy “yy, F jest gruba, głupia, nie bawimy się z nią”.
X: Ty byłaś gruba w podstawówce??
F: Byłam przekonana, że jestem.
X: Skąd to się wzięło?
F: U mnie się wzięło właśnie z tego… I pamiętam, że rok później byłam na tych samych koloniach, z mniej więcej takim samym składem ludzi, tylko, że różnica była taka, że urósł mi biust, miałam dłuższe włosy, trochę jakby dojrzałam: wtedy się okazało, że dziewczyny nie są obleśne. Najpierw jednego roku byłam “ble”, a następnego byłam po prostu, wiesz, kurwa, dziesiątką wśród jedenastolatek.
F: Szkoła podstawowa mi się kojarzy z takim dziwnym postrzeganiem dojrzewania przez moich rówieśników. Wszystkie rozmowy były o seksie i oczywiście były mega wulgarne - wiesz, “tylko dziwki uprawiają seks”.
X: O nie. W szkole ten temat jest ignorowany. W sumie nie tylko w szkole, skoro ludzie mają takie wyobrażenie. Miałaś kiedyś edukację seksualną albo wychowanie do życia w rodzinie?
F: Nigdy nie poszłam.
X: Ale było?
F: Raz.
X: Kiedy?
F: W podstawówce, wydaje mi się, że w czwartej, piątej klasie..
X: A jak to się nazywało?
F: Właśnie chyba wychowanie do życia w rodzinie.
X: To jest takie śmieszne… Dlaczego do życia w rodzinie?? Co to znaczy?
F: Co jest rodziną?
X: Prawda! A słyszałaś, co tam robili?
F: Nie pamiętam, czy był podział na płeć, ale myślę, że był, bo była oczywiście rozmowa o tym, że dziewczynom rosną biusty i będą miały okres…
X: Kiedy już pewnie niektóre go miały.
F: Tak, parę miało, pamiętam.
X: I pewnie większość miała biust!
F: Jedna miała i biust, i okres, i właśnie do niej wszystkie przychodziły. “Ej, bo cośtam cośtam”. Wyrocznia kobiecości! A, i pamiętam, że dziewczyny dostały podpaski.
X: Które były pewnie jednej firmy?
F: Pewnie tak. I dali im to w takim dziwnym opakowaniu i powiedzieli, że jak chłopcy będą pytać, to żeby powiedzieć, że to kredki.
X: [śmiech] Nie, błagam!
F: Tak!
X: U mnie też było takie spotkanie. Myślę, że to nie była inicjatywa szkół, tylko inicjatywa firmy.
F: Pewnie tak.
X: U mnie oprócz tego było to szkolne “wychowanie do życia w rodzinie”. Trzy osoby na to poszły, w tym ja.
F: O poszłaś!
X: Poszłam, bo miałam nadzieję, że ktoś mi coś powie o seksie, ale nie dowiedziałam się niczego. Rozmawialiśmy o kotkach, pieskach i o młodszej siostrze naszego kolegi. I o tym, że to taki ciekawy czas, kiedy na świat przychodzi nowe dziecko... Potem przyszła pani z jakiejś firmy produkującej podpaski i opowiadała nam o menstruacji. Nie o antykoncepcji, ani o innych rzeczach, to się wszystko kręciło wokół okresu. I tylko dziewczyny na to poszły, i potem wszystkie miały podpaski i przyklejały je do ziemi. I tyle. Ale to było zewnętrzne, szkoła kogoś wpuściła. A to WDŻWR - zabijanie czasu. Później już w żadnej szkole nie miałam takich zajęć. Raz były zorganizowane w liceum, ale ja nie poszłam. Wydaje mi się, że prowadziła to pani katechetka.
F: U mnie prowadziła katechetka, w klasach cztery-sześć. Katechetka, która… była absolutnie nienormalna.
X: To znaczy?
F: Ja pamiętam, że miałam koleżankę, która była celem dla chłopców - strasznie jej dokuczali. I nie tylko: pamiętam, że któryś jej wsadził rękę pod spódnicę, któryś tam ją macał po biuście i w ogóle. I nasza katechetka powiedziała, że to jest jej wina, bo ona nie powinna się tak ubierać. To było w piątej klasie podstawówki! I pamiętam, że ona siedziała i płakała, na całej lekcji religii, a katechetka nad nią stała i machała palcem. Nawet użyła jakiegoś takiego słowa… Może nie szmata, ale, że jest wyzywająca i … Nie pamiętam, bardzo negatywne określenie - takie, że się zdziwiłam, że w ogóle padło. I to nie była jednorazowa akcja. Nie wiem, co skłoniło dyrekcję mojej szkoły do decyzji, żeby ona prowadziła WDŻWR. Może po prostu głosy krytyczne nie dochodziły - wyobrażam sobie, że jakby mi się przytrafiło coś takiego jak tej mojej koleżance, to bym nie chciała o tym powiedzieć rodzicom - zwłaszcza po usłyszeniu, że to moja wina.
X: Mm, system szkolny działa zazwyczaj tak, że nauczyciel musi mieć rację i ty tego nie negujesz. Bo tak jesteś cały czas wychowywana. I nawet tego nie analizujesz w głowie, tylko jesteś przyzwyczajona, że tak to musi wyglądać. Więc... Ja nie mówiłam, jak spotykały mnie jakieś nieprzyjemne rzeczy, bo miałam poczucie, że to się dzieje słusznie.
F: Ja nie pamiętam żadnej konkretnej sytuacji przemocowej, która by mi się przytrafiła. Były oczywiście jakieś staare sfrustrowane panie, które krzyczały na dzieci...
X: Ciekawe, że to jest takie normalne, że na dzieci ktoś krzyczy i to jest akceptowane. Pamiętam, że jak poszłam do liceum demokratycznego, to mniej więcej wtedy zaczęłam odkrywać, że w ogóle nauczyciel to jest osoba, która może cię traktować na równi i że możesz z tym nauczycielem mieć relacje. Dopiero dzięki temu zaczęłam zauważać, jak potwornie przemocowe były te wszystkie poprzednie lata. Jak w tej nowej szkole stałam przy tablicy i pani od matematyki powiedziała mi, że jestem głupia, to miałam poczucie, że ona nie powinna była tego zrobić. I owszem, było mi niemiło i smutno, ale już miałam poczucie, że mam też prawo do złości. Teraz bym jej coś na pewno powiedziała, ale wtedy dopiero uzyskiwałam świadomość. Kiedy takie rzeczy zdarzały mi się w poprzednich szkołach, to jeszcze w ogóle nie czułam, że to jest przemoc. Nauczyciele coś mówili i ja nic z tym nie mogłam zrobić. Nie miałam narzędzi, żeby się bronić. W pierwszym liceum… Mieliśmy dwa WF-y pod rząd. Na sali gimnastycznej nie było słychać dzwonków, więc gdy lekcja się skończyła, a my dalej mieliśmy ćwiczyć elementy gry, przypomniałam pani, że właściwie to już jest koniec lekcji. I zostałam skrzyczana, że to jest skandal, i że żadnemu innemu nauczycielowi na pewno bym tego nie powiedziała, ale tu jest wf i tutaj to mówię, i że to jest potworne, i żebym się nie ważyła nigdy więcej tego zrobić. To wszystko było naprawdę wykrzyczane. Oczywiście się popłakałam, bo byłam wtedy w takim stanie, że sam WF doprowadzał mnie do płaczu, więc jak jeszcze coś takiego się nagle stało to… Pamiętam, że powiedziałam jej następnego dnia, że wolałabym, żeby na mnie nie krzyczała. Dosłownie tak. I nakrzyczała na mnie znowu, że to jest skandal i brak szacunku. Kiedy drugi raz na mnie nakrzyczała, zaczęłam mieć poczucie, że może rzeczywiście to ona ma rację.
F: Mm, ja z gimnazjum i liceum pamiętam dużo krzyków. Było też normą to, że ktoś słyszy, że jest głupi, bo czegoś tam nie umie. I pamiętam, że moje nauczycielki od polskiego mnie nienawidziły - wszystkie. Miałam cztery nauczycielki polskiego w ciągu tych sześciu lat.
X: W gimnazjum i liceum?
F: Tak. Zaczynała mnie uczyć taka pani, która chyba cztery razy w ciągu tego czasu, kiedy ja byłam w szkole zachodziła w ciążę i jej nie było. Potem była pani na zastępstwo. Ona była nauczycielką angielskiego, tak naprawdę.
X: [śmiech]
F: Ee, potem była pani X, czyli postrach całej szkoły. Ona podobno już nie pracuje. Wcześniej nie było żadnej siły, żeby ją zwolnić, a była okropna. Doprowadzała tylu uczniów na skraj wytrzymałości… bo ona, jak się już do kogoś przyczepiła, to nie odpuszczała mu w żaden sposób i przy każdej okazji mówiła mu, że jest głupi…
X: Literalnie?
F: Tak. Lubiła też wywierać presję. Na przykład pytała cię o coś i potrafiła siedzieć pięć minut i czekać na twoją odpowiedź, patrząc ci prosto w oczy. I ty nic nie mówiłaś. Ona odeszła na jakiś czas i na zastępstwo przysłali nam jakąś kobietę, która była po prostu tak bardzo niekompetentna, że nikt jej nie traktował poważnie.
X: Ale co się działo?
F: Wiesz, pomijając niewiedzę, ona nie potrafiła prowadzić lekcji tak, żeby miały sens. Zaczynaliśmy na przykład jakiś temat od środka... Zawsze kompletnie nieprzygotowana ignorantka. Nam, ludziom, którzy uczyli się historii sztuki od pięciu lat, wmawiała, że źle pamiętamy kolejność epok. Że barok był przed renesansem. Myśleliśmy, że się pomyliła, ale ona po prostu tak uważała. Powtórzyło się to wiele razy. Naprawdę szkoła plastyczna jest wycieńczająca, naprawdę jesteś w niej od rana do nocy, naprawdę oprócz tych wszystkich przedmiotów, które musisz normalnie zaliczyć, masz też te wszystkie twórcze rzeczy, w których chcesz się realizować. Po coś tam przyszłaś. Po to właśnie. Ale nie dało się tego robić, bo było się wycieńczonym wszystkim, co się działo. Ja na polskim spałam i ona mnie przez to strasznie znienawidziła.
X: Na ile masz takie poczucie, że szkoła dominowała twoje życie?
F: Szkoła była moim życiem. Ja po prostu wracałam do domu i spałam, bo nie miałam na nic innego siły. Byłam wtedy z T - on mieszkał 15 minut spacerkiem od szkoły, więc często było tak, że na przykład jak któraś lekcja została odwołana, ale trzeba było wrócić, to myśmy szli do niego, kładliśmy się spać i wracaliśmy na tę lekcję. Byłam wykończona, ale miałam też takie “to tylko szkoła - mam nadzieję, że zdam i się niedługo skończy. Muszę jakoś przeżyć. Muszę dużo spać, dużo jeść, dużo się przytulać, dużo rozmawiać z innymi o tym, jak nam ciężko, żeby jakoś sobie ulżyć przez poczucie wspólnoty, skończyć to i uciec”. Moja szkoła była bardzo źle zorganizowana. Najpierw mówiło się nam jedno, a potem drugie. Na przykład... Na etapie egzaminu wstępnego do gimnazjum trzeba się było określić, jakim rozszerzeniem jesteś bardziej zainteresowana. Nie wiedziałam, że w ogóle padnie takie pytanie. Powiedziałam “mm, tkanina”. Te rozszerzenia weszły w trzeciej gimnazjum. Przez dwa wcześniejsze lata powtarzano nam “ale spokojnie, to, że wy się zadeklarowaliście na egzaminie, to nic nie znaczy, bo to było takie, wiecie, badanie terenu”. Okazało się jednak, że jest to ostateczne. A to było pytanie zadawane trzynastolatkom w strasznym stresie. I potem ta decyzja już z nami była. I jeszcze było podkładanie nóg biednym ludziom, którzy się snują, wszyscy mają depresję, nie mają czasu na nic, przychodzą do domu i śpią. Te ostatnie dwa lata to był letarg.
X: No, jak sobie myślę o tym, czego ode mnie wymagała klasa maturalna - to znaczy ja przez to, że się przeniosłam musiałam ponadrabiać jakieś przedmioty, których nie miałam w ogóle wcześniej. Do matury musiałam się przez rok nauczyć historii sztuki. To znaczy tak wybrałam. Nie chciałabym nigdy więcej być w takim stanie. Ja się często uczyłam dwanaście godzin dziennie. I potem musiałam jeszcze robić inne rzeczy.
Mm, a powiedz mi, bo powiedziałaś, że szkoła rzucała wam kłody pod nogi… Coś było z szatnią u was…
F: Tak. Tylko nie było szatni, wszyscy mieli szafki. One były strasznie małe, a my mieliśmy tam farby, pędzle, kurtki zimą i tak dalej. Mokre buty zimowe zostawialiśmy wszyscy na korytarzu, bo nie chcieliśmy ich wrzucać do szafek, w których były książki. Bo, jeśli trzymałaś cokolwiek w szafce, nie było szansy, żeby buty ci tego nie zalały. Pamiętam, że była wielka akcja czystki butowej. Wszystkie mokre buty z korytarza zostały wrzucone do wielkich worów na śmieci i każdy, kto chciał wyjść, musiał wydłubać swoje z mokrego zabłoconego i śmierdzącego wora.
Pamiętam też, że bardzo długo błagaliśmy o rozszerzenie z filozofii. Dyrektorka powiedziała, że można utworzyć dodatkowe rozszerzenie, jeśli się zbierze sześć chętnych osób z klasy. W mojej klasie było wtedy trzynaście osób i było takie “okej, musimy zebrać prawie połowę klasy”. Zebraliśmy, po czym się okazało, “nie, wiecie co, jednak siedem”. Potem to urosło do ośmiu. Ale w końcu mieliśmy tę filozofię. Prowadził ją pan Y, z którym mieliśmy też etykę. On miał dla nas bardzo dużo wyrozumiałości, a jego obserwacje były wnikliwe. Zawsze widział, że ktoś płacze na korytarzu albo, że ktoś siedzi gdzieś i się chowa. I był taki… “Hej, co się stało?” Albo “hej, czy potrzebujesz pomocy? Nie? Dobrze. To ja pójdę, ale jakby co to…”. Był bardzo…
X: Ludzki?
F: Tak. Widział, że jesteśmy przemęczeni. Przez pierwszy rok albo dwa, po tym jak skończyliśmy szkołę, to się jeszcze czasem z nim spotykaliśmy. Na herbatę albo na kawę. A z innymi nauczycielami tak nie mieliśmy.
X: Mój pan od etyki pokazywał nam teksty, które czyta się raczej na studiach i wierzył, że coś z nich wyciągniemy. I nie mylił się: do tej pory pamiętam, jak nas uczył o utylitaryzmie, o wartościach… Tym bardziej, że my rozmawialiśmy. Z mojego doświadczenia wynika, że rzadko się w szkole rozmawia i rzadko nauczyciele pytają cię o zdanie. Raczej każą ci się nauczyć cudzego. Na przykład czyta się lektury i zapamiętuje interpretacje. To nie ma nic wspólnego z tym, jak się pracuje z literaturą na studiach czy jako literaturoznawca. To uczenie interpretacji, to jest przygotowanie do życia w systemie, gdzie masz być trybikiem…
A jak myślę o rzucaniu kłód pod nogi… W podstawówce, w klasach 1-3, kiedy gdzieś wyjeżdżałam, pani zadawała mi więcej stron w ćwiczeniach, niż rzeczywiście przerabiała z klasą i kiedy wracałam, strasznie się bulwersowała, że zrobiłam za dużo, i mi to kazała wycierać. Rozumiesz? Moja mama mówiła “nie, nie wycieraj!”, a ja wycierałam, bo czułam, że muszę. Moje bycie w szkole było naszpikowane tego typu historiami. Na przykład w gimnazjum mieliśmy zamknięte drzwi, i żeby wyjść ze szkoły, jak mieliśmy zwolnienie od rodziców - bo na przykład szliśmy do lekarza - to musieliśmy dostać karteczkę w sekretariacie, którą podpisywała dyrektorka. Fakt, że my nie byliśmy pełnoletni, rozumiem, że tutaj wchodzi prawo, które rzeczywiście sprawia, że nauczyciele by mogli - nie wiem - pójść do więzienia, gdyby nam się coś stało. Co też jest idiotyczne. No, nie będę tego kwestionowała w tym momencie. Ale naprawdę to był cyrk, żeby wyjść ze szkoły. I był również cyrk, żeby do niej wejść w momencie, kiedy się spóźniłaś. Bo szkoła była przecież zamknięta z każdej strony.
F: U mnie było to samo! Idziesz spóźniona do szkoły i stoisz, bo nie ma pani, która wpuszcza.
X: W liceum też nam zamykali drzwi. A dwie trzecie uczniów to byli pełnoletni ludzie. Pamiętam jak się przeniosłam do tego liceum demokratycznego, gdzie były zawsze otwarte drzwi i była polityka pt. “wszystko jest na waszą odpowiedzialność. Wejdźcie, kiedy chcecie, wyjdźcie, kiedy chcecie. Będziecie z tego rozliczeni, ale wiecie o tym zawczasu”... Rzeczywiście decydowaliśmy o wielu rzeczach, mieliśmy odpowiedzialność i wolność. Musieliśmy spełniać jakieś wymagania, ale to było egzekwowane w dużo lepszych warunkach. I mieliśmy pole do dyskusji. Nie tak jak w tym liceum, w którym byłam wcześniej i w którym nagle poczułam, że nie mogę wytrzymać ani chwili dłużej, bo ani się nie nauczyłam uczyć, ani nie nauczyłam się myśleć krytycznie. 12 lat edukacji i ja nagle konstatuję, że gdyby nauka nie polegała na tym, że chodzi się do szkoły, to bym ją nawet może lubiła. W nowym liceum z tej perspektywy popatrzyłam na poprzednie lata w edukacji i miałam poczucie, że to naprawdę jest takie siedzenie na tyłku i robienie tego, co ci każą. Nie masz realnego wpływu na to, jak wygląda szkoła. A, wiesz, w tym nowym liceum my zwoływaliśmy spotkania, kiedy czuliśmy, że jest taka potrzeba. Siadaliśmy i omawialiśmy jakieś sprawy, i wszyscy mieli głos. Zgłaszaliśmy się po kolei, żeby nie było bałaganu w dyskusji, ale każdy mógł się wypowiedzieć i naprawdę prowadziliśmy bardzo długie rozmowy. To wyglądało jak godzina wychowawcza - coś się wydarzyło - uczniowie na przykład poczuli się potraktowani niesprawiedliwie i prosili nauczycieli, żeby się z tego wytłumaczyli. Raz byłam na spotkaniu, gdzie właśnie była taka sytuacja. Była długa rozmowa, było tłumaczenie swoich racji z obu stron i skończyło się tak, że nauczyciele przeprosili uczniów przy całej szkole. Ja się prawie popłakałam ze wzruszenia, mając jeszcze w głowie te niedawne doświadczenia. To naprawdę była partnerska relacja.
F: No ja nie miałam takiego doświadczenia.. Bardzo ci zazdroszczę.
X: To liceum pozwoliło mi się rozwinąć. Mimo moich lęków i traumy, którą wyniosłam z poprzednich szkół, bardzo dużo skorzystałam dzięki temu innemu podejściu do ucznia. Przede wszystkim dzięki temu, że była wiara w to, że uczeń jest osobą, która jest w stanie przeczytać trudny tekst i coś o nim powiedzieć, co nawet zaskoczy nauczyciela. I że możemy uczyć się w dialogu.
To liceum demokratyczne, to była sprofilowana szkoła. Przyświecała tam myśl, że warto być świadomymi obywatelami tego świata...
F: To też jest super ważne! Ja tego w ogóle nie miałam. To było poruszane tak naprawdę tylko na filozofii i na etyce.
X: Nawet na WOS-ie nie?
F: Ja w ogóle nie pamiętam, że miałam ten przedmiot… Na filozofii, albo na etyce pan Y przynosił teksty z gazet i miał takie “ej, słyszeliście? Nie? To porozmawiajmy o tym”. Ja miałam takie “siedzę tyle czasu w tej szkole i to jest jedyna lekcja, na której dowiaduję się czegoś, co mi się przyda w przyszłości. Teraz wiem, dlaczego dzieje się to, to i to.”
X: W tym liceum demokratycznym znajdował się czas, żeby rozmawiać o aktualnych wydarzeniach i żeby odnosić je też do przeszłości. I przyszłości. Dzięki temu nauka była zakorzeniona w rzeczywistości. Mówiliśmy “to się dzieje teraz, a dwadzieścia lat temu w jakimś kraju działo się dokładnie to samo...”. W poprzednich szkołach zawsze miałam poczucie, że one są wyizolowane z rzeczywistości i, że my naprawdę nie uczymy się o tym, co nas otacza, tylko uczymy się jakiejś wiedzy, która, przez to, że nie jest porównywana z teraźniejszością, traci na wartości. Ile razy była powtarzana starożytność? Trzy? A dwudziesty wiek, ile razy omawialiście? W ogóle był dwudziesty wiek? Czy nie zdążyliście do tego dojść?
F: Nie pamiętam... Na jednej godzinie lekcyjnej w podstawówce przerobiliśmy pierwszą wojnę światową, drugą wojnę światową i powstanie warszawskie.
X: Co proszę?
F: Nie było zagłębiania się w takie rzeczy jak dwudziestolecie międzywojenne i tak dalej… Poza tym te wszystkie rzeczy powinny być jakoś zgrane! Omawiasz coś na polskim, może omów to też na historii…
X: Zawsze mnie dziwiło, że tak nie jest. Zawsze też miałam głód historii dwudziestego wieku, bo moi rodzice o tym rozmawiali, a ja często nie wiedziałam o co chodzi. Owszem, oni mogli mi coś opowiedzieć, ale… ile my mieliśmy czasu, żeby gadać? Przecież ja cały czas byłam w szkole! Raz w liceum przerobiłam jakąś tam część dwudziestego wieku, ale już z PRL-em tak goniliśmy - bo kończył się rok - że w zasadzie nic nie pamiętam.
F: Ja chyba nigdy nie przerabiałam PRL-u.
X: Poza tym mam poczucie, że w szkole uczy się narracji a nie historii z takim poczuciem, że ona z różnych stron daje się opowiedzieć różnie i że warto na to zwrócić uwagę. Uczy się punktu widzenia, który w tym momencie jest wygodny dla państwa i nie ma słowa o tym, że to jest narracja historyczna. Więc na przykład uczysz się o powstaniu warszawskim, że to był wspaniały zryw narodowy, który pomógł potem rzeszom Polaków pamiętać o swojej tożsamości narodowej w komunizmie… I “przecież to była najlepsza decyzja!”. Niezła rzecz. I nie zwraca się też specjalnie uwagi na to, że uczymy się historii i kultury europocentrycznie. Nie ma o tym mowy. Można się zorientować, ale nie każdy będzie miał taką refleksję. A najlepsze jest to, że jak się uczy o koloniach, to się uczy, że to było zajebiste, że Europa miała kolonie. Prawda?
F: Tak!
X: Kolonie były super! A czy uczyliśmy się potem, jak te kraje odzyskiwały niepodległość? Ja się o tym nie uczyłam!
F: Nie, nie!
X: Indochiny? Wietnam? Wojny? A wojna w Wietnamie w ogóle była?
F: Nie. Przynajmniej nie u mnie. Ciężko się dziwić, że na przykład ludzie nie rozumieją, co jest rasistowskie, a co nie. W Polsce. Skąd mają wiedzieć? Jak się nigdy nie zetknęli z takim problemem… A to wszystko jest bardzo proste i bardzo ładnie udokumentowane. Wszystkiego się można dowiedzieć. Ja naprawdę stoczyłam tyle bojów o rasizm... Z moimi przyjaciółmi, których uważam za ludzi inteligentnych. I otwartych! I oni na przykład się ze mną nie zgadzają co do jakiejś kwestii, że to jest rasistowskie. A ja mam takie “wy się nie musicie ze mną zgadzać, bo to nawet nie jest moje zdanie. Bo co ja mogę powiedzieć o rasizmie? Że mnie nie dotknął. Ale można przeczytać sobie, co o tym mówią ludzie, których on dotknął i wtedy ciężko się z tym kłócić”.
X: Tutaj możemy przejść też do seksizmu i tematu płci. W szkole jest obecna jakaś narracja na ten temat. Nawet był taki projekt badawczy “gender w podręcznikach” (http://gender-podreczniki.amu.edu.pl) parę lat temu. Szkoła wtłacza w ciebie taki schemat, że jest rodzina, jest praca, każdy w rodzinie ma swoje płciowo określone role, musisz mieć dzieci... W ogóle nie ma mowy o homoseksualizmie. A jednak… On istnieje. Ja nigdy nic nie słyszałam o tym… A, przepraszam! W gimnazjum pani od biologii zaczęła sobie robić żarty z gejów. Podniosłam wtedy rękę, bo chciałam zwrócić uwagę, że to jest skandal. Ale pani była tak zaaferowana, że nie zauważyła, a potem lekcja się skończyła. Ale nigdy nie słyszałam o tym w szkole w innym kontekście.
F: Ja też nie, absolutnie. Non-binary, interseksualne osoby, transpłciowość, to też są tematy, których nigdzie nie ma. Tematy, które powinny być poruszane na wczesnym etapie edukacji. Oszczędziłoby to wiele bólu i niepotrzebnych nerwów i cierpienia.
X: Mhm, bo jest tak, że odkrywasz takie rzeczy na własną rękę, jeśli dotyczą ciebie bezpośrednio i to jest naprawdę bolesny proces. Słyszałam od wielu osób, że zastanawiały się, co z nimi jest nie tak...
F: Tak. Ci ludzie się dowiadują na własną rękę, a ludzie, których to nie dotyczy, przeważnie nie dowiadują się w ogóle. Więc na tych, których to dotyczy, potem spoczywa brzemię edukowania innych.
X: Brzemię edukowania i brzemię ewentualnego wykluczenia, bo ludzie, jak nie wiedzą jak coś działa albo nie wiedzą, że to istnieje, to lubią to od razu wyrzucić na margines.
F: Tak.
X: Ja miałam z lękami społecznymi taką historię, że nikt nie wiedział, że coś takiego istnieje. Byłam uznawana za osobę nieśmiałą i czasem ktoś w szkole się litował i mnie nie pytał, bo widział, że ja nie jestem w stanie odpowiadać. Ale nikt nie pomyślał, że to może być objaw czegoś... I nikt nie wiedział, że ja się tak boję, że nauczyciel mnie zapyta, że mam ograniczoną percepcję w czasie całej lekcji. Czułam się skrajnie niebezpiecznie, więc nie tworzyły się połączenia neuronalne. Nie byłam w stanie nawet przetworzyć tego, co było mówione na lekcji, a co dopiero to zapamiętać. Bo mój organizm był skupiony na byciu w panicznym strachu. I jest to absolutnie normalne. Teraz wiem, że ludzie tak reagują. Niektórym się to zdarza tylko na egzaminie albo nigdy, a dla mnie całe życie było egzaminem. Do momentu, kiedy ktoś mi powiedział, że to jest normalne i dał mi na to leki. W stajni dobrze się czułam, bo nie było tam takiego oceniania jak w szkole, w której po prostu nie byłam w stanie myśleć. Więc nie byłam też w stanie rozumieć, ani zapamiętywać. Potem przychodziłam do domu i...
F: Nie wiedziałaś, czego się uczyć.
X: Nie miałam ochoty się uczyć, bo tak mi się to źle kojarzyło, że tego nienawidziłam. Przez całe gimnazjum, kiedy te lęki były najsilniejsze, prawie niczego się nie nauczyłam. I to naprawdę jest niesamowite, że nikt nie wpadł na to, że to nie moja wina. Była presja, że jestem winna... Tylko to jest ewidentne, że choruję na lęki. To jakby ktoś nie zdiagnozował u mnie astmy albo nie zauważył, że mam złamaną nogę. Ta presja sprawiała, że czułam, że jestem głupia, mam ograniczoną inteligencję, nie jestem w stanie przyjąć naraz tylu wiadomości co inni... Zdrowie psychiczne, to temat, który w szkole jest kompletnie zaniedbany.
F: Tak!
X: Po pierwsze się o tym nie mówi, a po drugie… Ja nie spotkałam nauczycieli, którzy byliby w stanie zdiagnozować jakieś podstawowe dolegliwości psychiczne i sobie z tym jakoś radzić. Być na przykład wyrozumiałym, wymyślić jakieś inne rozwiązania dla danej osoby, indywidualnie podejść...
F: Tak, nauczyciele powinni być przygotowani.
#szkoła#edukacjaseksualna#zdrowie psychiczne#nauka#relacje#przemoc w szkole#przemoc werbalna#porozmawiajmyoszkole
1 note
·
View note
Text
Go with the flow Bart W #2
A potem… Po prostu się obudziłem. Nie było żadnej dziewczyny, nie było przystanku. Nie było w zasadzie nic. Deszczowy poranek, chwilę przed dziesiątą, w moim domu na przedmieściu. Miejscu do którego wielu chciałoby uciec, by choć jedną krótką chwilę odpocząć od codzienności. Pomimo tego, że sen już minął, a ja coraz bardziej przekonywałem się o tym jak depresyjny będzie to dzień, to moje myślenie w zasadzie się nie zmieniło. Być głosem pokolenia, sprawić by cała masa ludzi rozpoczęła myślenie z tego samego punku i perspektywy co ty. Pisanie zawsze łatwo mi przychodziło i mogłem pisać o wszystkim. Wytworzenie nowej generacji beatników nie powinno zatem być problemem. Wszystko co do tej pory stworzyłem wydawało mi się tak gównianym wytworem, jak gówniany tylko być może. Kontakty ograniczone w zasadzie do minimum, opierające się na chwilę obecną tylko i wyłącznie na snapchacie, były tylko jakimś - jakby to ubrać w ładne słowa – Apapem bijącym się z heroiną o uśmierzenie bólu.
Za oknem wciąż widać było mgłę, powoli znikającą z pól w kierunku lasu. Wszystko zdawało się jakby martwe. W domu byłem sam. Rodzina wyjechała, a ja wykorzystałem ten moment, by wrócić do siebie i ostatecznie zdecydować o tym by rzucić poprzednie życie w pizdu i zacząć wszystko od nowa.
Zacząć od nowa. To łatwo powiedzieć. Te początki zawsze są najtrudniejsze w praktyce i najłatwiejsze teorii. Nie ma nic prostszego niż znaleźć gdzieś literatkę, a potem wypełniać ją raz po raz wódką albo czymś mocniejszym. W moim przypadku był to też absynt, ale nie taki sklepowy, który ma jedynie nazwę i smak. Mówię tu zdecydowanie o tej prawdziwej nalewce Witkiewicza, która powodowała prócz przyjemnego stanu upojenia, również bardziej psychiczne efekty.
Tak jak już wspomniałem, dzień od początku zapowiadał się depresyjnie. Wielu tak ma. Budzisz się i myślisz - Kurwa dlaczego tu jestem? A potem wstajesz, zakładasz kapcie na nogi, lub idziesz zupełnie boso. Możesz iść w piżamie, lub nago, lub po prostu w szlafroku, i podchodzisz bliżej okna, by sprawdzić, czy to rzeczywiście ten świat, w którym udało Ci się zasnąć, czy raczej coś nowego. Śmierć i apokalipsa. Albo sama apokalipsa, bo jednak czasem warto żyć. Warto żyć dla pewnych chwil.
Stoisz tak nago przed oknem, rozglądasz się po okolicy, po pokoju, szukając fajek. Chwilę potem przypominasz sobie, że ciężko Ci brać to świństwo do ust jeśli wcześniej nie napijesz się czarnej i najlepiej gorzkiej, jak życiowe niepowodzenia – kawy.
Ten codzienny rytuał, jaki przez sporą część dotychczasowego życia codziennie odbywałem, teraz zdawał się być jedynie pustym wspomnieniem albo nawet jakimś fragmentem, klatką snu, który jeszcze chwilę temu śniłem. Teraz moim celem było po prostu leżeć. Gapić się w sufit ciemnego pokoju, i leżeć w bezruchu, obmyślając kolejne plany na nadchodzący dzień. Może inaczej – trwający. Ten dzień już się zaczął. Przyszedł nie pytając nawet o zgodę.
Leżąc tak pośrodku wielkiego łóżka, w białej pościeli, będąc nagim przed sobą i światem. Nagim fizycznie i psychicznie, zbierałem myśli, by wykrzyczeć je sobie w twarz, ale nawet do tego brakowało mi odwagi. Skąd tą odwagę czerpać, jeśli dotychczasowe życie, choć w czasie jego trwania niewątpliwie powodujące dumę i wzwód ego, ostatecznie okazywało się marną podróbką i fałszem obleczonym w cudownie połyskujące łaszki.
I nagle w głowie zaczyna grać znajoma muzyka. Pierdolone, zajebiste Radiohead. Melodia ulotna ale tak adekwatna do mojej sytuacji, że bardziej się nie da. You are all I need
Porażka. Pięć słów, które dały mi większego kopa w dupę niż wszystkie moje byłe, poczynając od tej pierwszej, które nie była ponoć gotowa na związek. Dość powiedzie, że gotowość przyszła chwilę po tym kopniaku. Na urodziny dostałem od niej jej nowego fagasa. Nawet nie wiem jak to skomentować, jak do tego podejść. Kolejna myśl do odhaczenia.
Myślę, żę w tym kurewskim dołku nie jestem sam. Bo ile osób na co dzień ubiera uśmiech albo chociaż uśmiechopodobny grymas i idzie do ludzi. W zasadzie to nie jest tak, że uśmiecham się, a w sobie zgniatam pustkę i smutek. Ja zwyczajnie odczuwam wrażenie wyjałowienia z jakichkolwiek emocji, odczuwania tego. Są rzeczy które mnie cieszą i są to rzeczy nawet małe. Sytuacje gdy ktoś udzieli Ci pochwały. To jest sprawa z której można się cieszyć. Ale jednak… jednak te większe uczucia i emocje jakby nagle wyparowały.
I tak leżę w tym łóżku i myślę. Przed oczami przechodzą mi kolejne osoby, które kiedyś, gdzieś, w jakimś czasie spotkałem. I zastanawiam się, jak wiele z nich w środku jest już zniszczona. Jest wewnątrz martwa i tylko pozuje na szczęśliwych. Jesteś wszystkim czego potrzebuję. Ty człowieku który poznajesz moje myśli, bo nieciężko je poznać, jeśli wręcz wypluwam je w twoim kierunku, bez względu na to jak źle i ohydnie to brzmi.
To taki myślowy wylew, bo muszę gdzieś wylać te targające mną emocje. Bo idę ulicą nagi, a przynajmniej taką wizję mam w głowie. Bo chcę być prawdziwy, chcę być sobą. Nie ukrywać się za maską jakichkolwiek fałszerstw.
Ty natomiast myślisz, dlaczego on mówi to wszystko w pierwszej osobie, dlaczego nie ukryje się za kimś nieistniejącym. A no właśnie dlatego. Poza tym, wiem, że też chcesz być tą nagą osobą w tłumie. Nie kryć się za kimś. Nie stawać się kimś kim nie jesteś. Nie pozować na siłę, bo tak trzeba bo jest moda i ogólnie chuj w dupe prawdzie, bo to prawda jest dziś fałszywa i niepopularna.
W życiu każdego człowieka zdarzają się sytuacje, kiedy to nie jest od do końca świadomy sytuacji w jakiej się znalazł. Sytuacje te pomimo swej pierwotnej i mglącej oczy prostoty po kolejnym rzuceniu oka stają się zawiłymi układankami, z których wyjście może okazać się trudne bądź nawet nie wykonalne. Człowiek będąc już przekonany o istocie konkretnej sytuacji odpada z gry, zostając w miejscu lub cofając się, choć oczywiście zdarzają się również tacy, którzy wbrew wszystkiemu prą na przód za nic mając nastawienie innych i swe własne bolączki, które ich poprzednikom krzyżowały plany. Nie istnieje dla nich takie stwierdzenie jak nie mogę, nawet śmierci można uniknąć, jedynie na chwilę, lecz nawet to pozwala rozkwitnąć i pozostawić po sobie więcej niż kupa kości i trochę zmarnowanego czasu grabarzy.
Ale kurwa jak. Jak wyrzucić z pamięci setki pięknych pośladków jakie minąłem na ulicy, jakie pojawiały się w snach, bliżej mnie niż mogłem sobie wyobrażać. Jak wyrzucić z pamięci te wszystkie osoby, które tak bardzo chciałem poznać, wrzucić do mojego życia, ale okazywałem się tak marnym człowiekiem, że zwyczajnie panikowałem, chociaż miałem pełną świadomość tego, że one są takie twarde tylko z zewnątrz, bo w ich wnętrzach rozlewała się delikatność i takie same pragnienie bliskości jak we mnie. Dlaczego ani ja, ani ktokolwiek inny nie potrafił się otworzyć i choć przez chwilę przestać grać na deskach życiowego teatru. Dlaczego nie mogliśmy przenieść naszego internetowego życia do rzeczywistości i naprawdę poczuć to za czym każdy z nas tęskni. Miłości, ciepła, bliskości, wspaniałego seksu właśnie z miłości, a nie z nudów czy upojenia, zwykłej rozmowy i przytulania, albo po prostu milczenia we dwoje czy troje czy nawet dziesięcioro jeśli była by taka ochota. Dlaczego po prostu nie możemy przestać dławić się konwenansami i być ludźmi. Prawdziwymi , w pełnym wymiarze godzin bez zbędnego pierdolenia i życia na lewym rachunku.
0 notes