Text
Kocham noc
Nocą nie widać wad, zepsucia i tego jak cierpisz.
Noc pozwala poczuć spokój jakiego za dnia nie doznasz.
Nocą jesteś tylko Ty i piękno gwiazd.
~Martwy motyl
#cierpienie#jestem beznadziejna#nie mam nikogo#smutne zycie#mam już dość#chce uciec#chce umrzeć#samotnosc#mam dość#nie wiem co robić#tw ed diet#ed bllog#tw ed blog#ed tag#ed#zaburzenia lękowe#zaburzenia osobowości#zaburzenia odżywiania#zaburzenia odzywiania#zaburzenia psychiczne#z pamiętnika zaburzonej#pamiętniczek zaburzonej#kartka z pamiętnika#pamietnik
17 notes
·
View notes
Text
Hej motyle,chyba zamykam bloga....Postanowiłam że teraz będę się w miarę normalnie odrzywiac (limit 1200kcal ale jem do 900) bo i tak chudnę a czuje się po prostu lepiej i mama się nie martwi.... Wrócę do was jak osiągnę ugw
#bede motylkiem#motylki any#bede idealna#bede lekka#bede perfekcyjna#chude jest piękne#chude nogi#chude uda#chudej nocy motylki#nie bede jesc
6 notes
·
View notes
Text
Dlaczego NIE jeść?
1) żeby nie czuć rozczarowania sobą
2) żeby ćwiczyć siłę swojego charakteru
3) żeby zwrócić na siebie uwagę
4) żeby czuć się dobrze sama ze sobą
5) żeby być być piękną i drobniutką jak motyl
6) żeby inni ci zazdrościli
7) żeby móc ubrać wszystko na co masz ochotę
8) żeby poznać kto tak naprawdę się o ciebie martwi
9) żeby poczuć smak satysfakcji
10) THINER is the WINNER
Powodów jest milion. Wklejajcie w komentarzach swoje. Niech będą dla nas motywacją!
#tothebones#chudzinki#motylki#motylkiany#tinybutterfly#tinyisperfect#anagirl#tinyispretty#proana#skinnygirl#skinnyispretty#perfection
5 notes
·
View notes
Text
Motyle
Zaczęło się od motyli w brzuchu. Wirowały jak szalone, chwile ulotne. Mnożyły się i mnożyły. Nagle jednak jeden po drugim zaczął padać martwy, w końcu taka kolej życia motyla. Skończyło się tylko na krwawej wymiocinie z barwnych motylich skrzydeł. Puste oczy, blada skóra, suche, kruche włosy i zmęczona, mizerna postura.
~ Hotoke 15.04.2023
6 notes
·
View notes
Text
Pożegnanie z jeziorem
Kilka wdechów, tyle powinno mi wystarczyć, aby ukoić ten ciążący na mym sercu ból. Biorę, więc kolejny, jednak nawet i dziesięć następnych nie pomaga, wręcz przeciwnie jest coraz gorzej. Mam wrażenie, że wcale nie oddycham, życie ulatuje wraz z parą, którą tworze w to mroźne popołudnie. Trudno rozróżnić chłód powietrza od tego z mojego serca. Ogólnie wszystko mi się miesza, staje zbyt nierealne. Leże na ziemi, przypominam sobie tamto jezioro. Nasze jezioro, to ciepłe, które zawsze ogrzewa słońce, bynajmniej w moich wspomnieniach. Czuję na skórze jego lekkie promienie, mam wrażenie jakbym pod dłonią miała te stare drewniane deski pomostu, wyczuwam zapach lasu, który mnie otacza. W moich myślach to wszystko nadal jest takie piękne, na mojej twarzy pojawia się mimowolnie uśmiech. Nie umiem ukryć szczęścia, które buzuje z mego serca. Zamykam znów oczy, a następnie widzę motyle. Niebieskie, pomarańczowe, wszystkie. Delikatnie muskają skórę swoimi jedwabistymi skrzydłami, odbijają światło, rozświetlają mrok, który mnie otacza. Wszystkie wydostają się ze mnie, na myśl o pięknym jeziorze, jego niebieskiej tafli. Nie odczuwam nic prócz melancholii. To ona miażdży moje serce i psuje wspomnienie wody, wakacji, upału. Powraca do mnie chłód, dłonie mi skostniały, a motyle zamarzły, leżą teraz na podłodze, nie mogą już odlecieć, zbyt smutne obumierają, czekając na choćby najmniejszy promyk słońca. Kiedy w końcu ocieplenie nastąpi może powrócą do życia, znów zaczną latać. Wracając myślami do jeziora, próbuje je wskrzesić, jednak na marne mylić motyle z feniksem. One nie wstają z popiołu, nawet się w niego nie zmieniają. Odgrywają zgubne danse macabre, wokół miłości, nad jeziorem, które wysycha, a rzeka je zasilająca odcięła się jednej chwili i nie umie wrócić. Czuję stres opowiadając o jeziorze, bo ono nie umarło do końca, a jednak trzeba je tak przedstawiać. Powoli trzeba pożegnać martwy zbiornik wody, wyprawić mu pogrzeb, bo czuję, że mogę tam nie wrócić. Nie usiądę na pomoście, nie otuli mnie lekka bryza, nie poczuje na ustach ciepła słońca. Ostatni raz chciałabym spojrzeć w niebieską taflę wody, uśmiechnąć się w tą stronę z iskrami w oczach. Mogą minąć miesiące zanim to do mnie dotrze. W sierpniu była moja ostatnia podróż nad ten malowniczy krajobraz. Zostanie wysłać mi te kilka słów w tamte wspomnienia, aby godnie odejść. O Jezioro kochane, dałeś mi tyle szczęścia, ale i smutku swoim odejściem. Zalałeś moje serce swą falą, pozwalając później na uschnięcie. Wciąż chciałabym cię zobaczyć, lecz to moje pożegnanie. Wysyłam ci kilka tych słów, aby nie odejść milcząc. W końcu zawsze dużo mówiłam, nigdy nie siedziałam cicho. Cisza oznacza u mnie poddanie, a tego nie zrobiłam. Wciąż czekam na powrót do ciebie, nie żartuje, ponieważ zakochałam się w twej niebieskiej tafli wody, w twym lesie, który rzucał przyjemny cień i uprzyjemniał czas swą słodką wonią. O mój ukochany, wakacje przy tobie to był raj, a motyle uwielbiały latać na twym tle. Tak słodko mówiłeś ‘kocham cię’, że aż uwierzyłam, ale teraz zostało mi cicho wypowiadać te dwa słowa dla snu o tobie. Ten ostatni raz chce się pożegnać, nie znajdę nowego, gdyż nasze pożegnanie złamało me serce w pół. Nikt obcy go nie naprawi, tylko ty masz do niego klucz. Kiedy pierwszy raz cię zobaczyłam, nie sądziłam, że aż tak się w tobie zatopie. Był niespodziewany skok w głąb wody, jakbym tam na dnie znalazła swoje miejsce. Teraz się wynurzyłam, otworzyłam w końcu oczy, pełne słonych łez, tak nie pasujące do twej słodyczy. Próbuje dopłynąć na brzeg, lecz z każdą falą znów tonę. Już tak niedaleko mi zostało, aby postawić znów nogę na suchym lądzie. Daje ci jednak podświadomie czas na pokochanie mnie od nowa. Proszę spróbuj mnie zatrzymać, powróćmy do tych sielankowych czasów, gdzie otulał nas ciepły wiatr. Chcę tego, chociaż nie mogłam słuchać twoich tłumaczeń, dlaczego pozwalasz temu uschnąć. Kocham cię, nie zapomnę tych widoków. Leżąc teraz na podłodze tym bardziej jestem tego pewna. Jesteś jedyną pocztówką na tablicy mych myśli. Dziękuje za wszystko czego wysłuchałeś w te letnie dni.
Niestety nastała zima i czas by tamten świat stanął. Motyle zachowam dla siebie, nie przejmuj się nimi, one zawsze krótko żyją, tego nie zmienimy. Kiedyś czas je wskrzesi, a teraz Jezioro najdroższe godzę się z twym odejściem. Wysychaj w spokoju, czekaj na słońce, może kiedyś też i mi pozwolisz powrócić w swe strony i znów się zanurzę w cieple tej wody. Kochane niebieskie odbicie szczęścia mego, jesteś wolny. Pamiętaj jedynie, że jestem tobie wierna i zawsze będę czekać na twą pocztówkę z ponownym zaproszeniem. Może już niedługo ogrzejesz te grudniowe dni oraz noce swą miłością. Kto wie jaki los jest tobie pisany. Jaki los pisany jest nam. Dwóm letnim kochankom, którzy jedynie kiedy się widzą są w stanie wyznać ile naprawdę dla siebie znaczą. Tak jest prawda? Tylko wtedy znów twoje serce zalewa moja woda, jedynie w ten sposób jestem w stanie zwrócić twój wzrok na siebie i stać się twym jeziorem. Ostatnie życzenie jeszcze mam, chociaż pozwól mi powrócić do tych nocy, gdzie unosiliśmy się na wodzie razem. Tylko raz jeszcze chciałabym poczuć znów to wolności uczucie, a potem dać je tobie, byś spełniał kochany marzenia.
7 notes
·
View notes
Text
01.09.2021
Efezjan 2:1-7
(1) I wy umarliście przez upadki i grzechy wasze, (2) w których niegdyś chodziliście według modły tego świata, naśladując władcę, który rządzi w powietrzu, ducha, który teraz działa w synach opornych. (3) Wśród nich i my wszyscy żyliśmy niegdyś w pożądliwościach ciała naszego, ulegając woli ciała i zmysłów, i byliśmy z natury dziećmi gniewu, jak i inni; (4) ale Bóg, który jest bogaty w miłosierdzie, dla wielkiej miłości swojej, którą nas umiłował, (5) i nas, którzy umarliśmy przez upadki, ożywił wraz z Chrystusem - łaską zbawieni jesteście - (6) i wraz z nim wzbudził, i wraz z nim posadził w okręgach niebieskich w Chrystusie Jezusie, (7) aby okazać w przyszłych wiekach nadzwyczajne bogactwo łaski swojej w dobroci wobec nas w Chrystusie Jezusie.
Podsumowawszy wspaniały dobytek, który mamy w Chrystusie, Paweł teraz zwraca swoją uwagę na naszą pozycję w Chrystusie. Rozpoczyna przypominając nam, że zostaliśmy duchowo z martwych wzbudzeni. To jest najbardziej fundamentalny opis zbawienia. Jest to niezbędne, abyśmy zrozumieli podstawowe znaczenie śmierci. Nie chodzi o brak istnienia lub niezdolność do zrobienia czegokolwiek. Śmierć oznacza oddzielenie. Jezus nie przestał istnieć kiedy umarł na krzyżu, ale doświadczył oddzielenia od Ojca. Podobnie, Nie chodzi o to, że byliśmy całkowicie niezdolni żeby usłyszeć i odpowiedzieć w wierze wobec Bożego objawienia. W końcu Adam i Ewa usłyszeli Jego głos po tym jak już byli martwi w grzechu (1 Moj. 3:8-10), i Bóg oczekuje, że zgubieni dostrzegą i odpowiedzą na Jego objawienie (Rz. 1:18-23). Jeśli przesuniemy tę metaforę za daleko, to musielibyśmy dojść do wniosku, że byliśmy kiedyś żywi skoro każdy martwy był kiedyś żywy! W jakim sensie więc jesteśmy martwi? Byliśmy oddzieleni od Boga i całkowicie niezdolni żeby zbawić samych siebie od zepsucia grzesznych pragnień. Dlatego Bóg wkroczył i zrobił dla na coś, czego nigdy sami byśmy nie dokonali. On zjednoczył nas z Chrystusem tak, że kiedy Ten umarł i zmartwychwstał, to my razem z Nim umarliśmy i zmartwychwstaliśmy (Rz. 6:1-7). W wyniku czego, nie jesteśmy już kim byliśmy wcześniej. Nasza tożsamość została zmieniona. Podczas gdy byliśmy grzesznikami z powodu Adama, to teraz jesteśmy świętymi „w Chrystusie”. Stare oddało miejsce nowemu (2 Kor. 5:17) i życie Chrystusa jest teraz naszym życiem (Galacjan 2:20). To jest dopiero pozycja!
Krok Życiowy
Poświęć kilka minut na przeczytanie i zastanowienie się nad Rzymian 6:1-7. Implikacje są fantastyczne. Ponieważ czytamy, że jest to prawdą, to nie ma możliwości utraty zbawienia. Motyl nie stanie się znów gąsiennicą. Jak to zmieni to co będziesz dzisiaj robił?
0 notes
Text
Kurwa, ja to chyba powinienem kopa na mordę dostawać tak profilaktycznie co dwa dni, żeby mi głupoty do głowy nie przychodziły.
Napisałem to zdanie i nie wiem co dalej. Gapię się w pulsującą kreseczkę na monitorze. Jest ładne, ale nie prowadzi do niczego. Nie chcę już pisać pierdolonych obrazków, o tym jak siedzę gdzieś najebany i rozpierdalam rzeczy. Nie chcę już złudnej egzaltacji, którą uskuteczniam na wymarłym od siedmiu lat blogu za każdym razem, gdy moje życie zaczyna się rozpadać, a jedyne za co mogę się chwycić to kutas kolegi. Nie no, brzytwa, wszyscy spodziewali się brzytwy, więc musiałem wrzucić kutasa. Nieważne. Sedno w tym, że ja sam już nie wiem, kim ja, do kurwy nędzy, jestem. Czasem siedzę i zastanawiam się, czy percepcja uczuć u innych ludzi jest podobna do mojej. Czy ta miłość to po prostu chęć zrobienia czegoś miłego dla danej osoby i spędzenia z nią czasu czy to ja nie umiem jej odczuwać? No bo dla mnie to nie były nigdy fajerwerki, motyle w brzuchu. Raczej jakieś podekscytowanie, podniecenie i wracająca myśl, że może tak mogę ją zaskoczyć, może to jej sprawi przyjemność. Ale są ludzie, którzy z chaty nie wychodzą, a na Święta sobie butelkę wina kupują. To co dla nich jest miłością? Ich uczucie jest płytsze czy może właśnie czują coś nieopisywalnego, czego ja poczuć nie jestem w stanie? Kurwa, miałem pierdolić o zupełnie czymś innym. Jebany strumień myśli mi się włączył.
Długo wydawało mi się, że podejmuję decyzje impulsywnie, spontanicznie i emocjonalnie, a to chyba chuja prawda. Siedzę właśnie na tym samym fotelu, na którym siedziałem w tamtej chwili. W chwili jej szczerości, przyznania się do tego, co zrobiła. Idę dolać sobie whisky, inaczej do tego nie wrócę.
Uff, już lepiej. Kurwa, jeszcze „uff” mi się napisało jak na złość, nawet jebane „uff” zostało w moim życiu naznaczone i wykreślone z normalnego użytkowania, ja pierdolę, nieważne.
Pustka. To zaskoczyło mnie w tamtej chwili. Jebana pustka. Nic, nicość, cisza. Trwało to dekadami. Gapienie się w ścianę, martwy wzrok. I gdzie tu moja emocjonalność? Gdzie jebane łzy, gdzie „wypierdalaje”, gdzie rzucanie rzeczami i słowa, które utkwiłyby w najskrytszych miejscach jej duszy i nie pozwoliły już nigdy zasnąć? Gdzie, do kurwy? Zamiast tego logiczne myślenie. Cedzenie każdego słowa. Rozgrywka szachowa. Cholernie boję się samotności, cholernie boję się wpuścić kogoś do życia. Nienawidzę ludzi. Raczej już jej nie kocham, nie wiem czy ją kiedykolwiek kochałem, ale wpuściłem do życia, zaakceptowałem. Dałem wszystko, co mogłem dać. Podwaliny pod mieszkanie, wizję wspólnego biznesu i pokaźnego spadku. Praktycznie samodzielnie wyciągnąłem z głębokiej depresji i lęków paranoidalnych, spędziłem łącznie pewnie tygodnie z szpitalach i drogach do nich, aby unormować jej problemy zdrowotne...
I splunięcie w twarz. Może człowiek za dobry był. Może trzeba było zajebać prostego ostrzegającego raz na jakiś czas, może troszeczkę sterroryzować, pokazać wyższość i zachwiać samoocenę, by bała się opuścić bezpieczne ramiona. A może nie, bo jestem, kurwa, dobry. Niestety. Siedziałem tam i myślałem sobie, że jebał to pies. Nie dochodziło to do mnie. Mówiłem tak, by nie wyszła stamtąd i żeby to nie była nasza ostatnia rozmowa. Sekundy po takich wieściach chciałem wciąż ratować ten związek. Kurwa, jak to teraz piszę, to mam dreszcze. Kopa w ryj powinienem dostać za takie myślenie.
Mijały dni, a mieszanina środków uspokajających i alkoholu zaczynała robić swoje. Nie do końca wiedziałem, co się dzieje wokół, uśmiechałem się jak półdebil, a najprostsze czynności zaczynały przysparzać mi trudności. W końcu po pięciu dniach prób chodzenia do pracy i wstrzymywania łez, które tak naprawdę nie chciały się wylać, poddałem się. Szybkie L4, oddanie się bałaganieniu w mieszkaniu, piciu, ćpaniu tej jebanej hydroksyziny i spaniu. Katharsis. Myślę, że dobrze piszę. Napisałem parę rzeczy, które mi się podobają, parę nawet mądrych. „Dno jest trampoliną” to mój faworyt. Może sobie to kiedyś wytatuuję. Po prostu, ruina jest drogą ku przemianie. Jeśli jesteś blisko dna, wszystko się pierdoli, daj się temu ponieść. Upadnij tak nisko, jak tylko się da. Tam zrozumiesz ten bezsens, złapiesz energię do wspinaczki. Ale to musi być dół, musisz żałować, że żyjesz, musisz żałować, że się urodziłeś. Dopiero to cię wybije. Idę po whisky.
Ok, przyniosłem butelkę, ileż można spacerować.
Co to ja... a no tak, dno jest trampoliną! Siedziałem, piłem, spałem. Postanowiłem zrobić coś dla siebie, co jednocześnie ją zaboli. Założyłem snapchata, tindera, zacząłem przeglądać anonse z różnymi usługami. Kurwy w sensie. Zacząłem przeglądać kurwy na roksie. Dno i kilometr mułu. Ale ja tak nie potrafię. Nie umiem układać sobie dziesięciu relacji naraz, gdzie na każdą mógłbym machnąć ręką. Na pierdolonym tinderze, który jest niemal, kurwa, z definicji portalem do szybkich randek, gdzie jeśli nie spodoba ci się osoba w pierwszych trzech wiadomościach, to ją olewasz, porozmawiałem z jedną dziewczyną! Kurwa, z jedną. Zaczęliśmy pisać i pisaliśmy jakieś trzy dni od rana do wieczora. Ja nawet nie pomyślałem, że mogę dalej szukać na tinderze innych par. Wierny randomowej siksie, no ludzie. Była sympatyczna, zabawna, nawet w miarę inteligentna. Spotkaliśmy się i owe spotkanie było średnie. Nie zaiskrzyło, chociaż rozmowa się w miarę kleiła. Po wszystkim wyjaśniliśmy sobie przez internet, że chyba nie szukamy teraz tego samego, Ja oczywiście tę historię opowiadam zupełnie inaczej, dopowiadam, że była grubsza niż na zdjęciach i pierdoliła pół godziny o tym jak kupowała volkswagena polo. Bo pierdoliła, ale co w tym strasznego? Mając wciąż mało wrażeń, usiadłem do researchu. Szukając osoby chętnej do natychmiastowego romansu znalazłem – oczywiście! - osobę, w której zobaczyłem materiał na przyszłą żonę. Ideał, który sobie wyśniłem. Do cech, które znałem z dalekiej znajomości dorzuciłem całą masę wyimaginowanych, które wydały mi się pasujące i pożądane. Kopniak w mordę? Ktoś, coś?
Dalej to już nie wiem, co się stało. Wiadomość za wiadomością, uśmiechy do telefonu, chęć bliższego poznania. Wszystko szło natychmiastowo, miałem wrażenie, że dopasowaliśmy się jak dwa puzzle, idealnie uzupełniając swoje puste miejsca. Perfekcyjny czas, perfekcyjne miejsce. Po dwóch dniach wiedziałem, że będziemy razem. Od dawna już mówię „miłość” głównie prześmiewczo i nie omieszkałem w tym tonie chwalić się nową znajomością przyjacielowi. Nie omieszkałem też pojechać do ex, by w twarz powiedzieć jej, że ma sobie dać spokój z przeprosinami, że koniec spotkań na przytulasa, za które swoją drogą powinienem dostać kopa w mordę. Czaicie? Spotkania na przytulasa po zdradzie i stwierdzeniu, że nigdy nie zapomniała o byłym, bo nadal ją coś w nim pociąga. Kurwa, jaki ja jestem żenujący.
Myślałem, że jej płacz będzie mi się podobał. Że to będzie mój triumf, że zrozumie, że pociąg już odjechał i ma nową panią konduktor, że ta stara miała świetną lokomotywę, ale sama z niej zrezygnowała. Boże, kolejowe porównanie, serio, kurwa?
Ale ten płacz był straszny, wzruszający, szczery i uderzający w samo serce. Żałuję, że to spotkanie skończyło się na tylnym siedzeniu auta. Nie pomogło to nikomu, a potwierdza jedynie, że mam najebane w bani.
Chcę napisać za dużo, zaczyna wychodzić chaotycznie, gubię się już we własnej historii. Pomoże na to chyba jedynie whisky. Zdrówko!
Decyzja o wyjeździe do Warszawy była jedną z lepszych lub gorszych w moim życiu. Wstałem grubo przed trzecią w nocy, jechałem po jakichś srajach i piłem energole, żeby być w stanie kontrolować własne działania. Zajebałem nawet różę z ogródka babci, bo o takiej nieboskiej godzinie wszystkie kwiaciarnie były zamknięte. Kilka godzin przed wyjazdem w mojej głowie spotkanie miało trwać około godziny. Dopiero później zacząłem liczyć i wyszło mi sześć, może nawet siedem godzin między godziną odbioru a godziną odstawienia na lotnisko – bo to był cel podróży, który jest o tyle istotny, że gdyby nie to spotkanie, to na to „pierwsze” musiałbym czekać kolejne dwa tygodnie. O czym ja będę tak długo rozmawiał? Co będziemy robić? Czy ona w ogóle jest chętna na tak długie spotkanie? Co ja w ogóle odpierdalam? Przy wręczaniu kwiatka i powitalnym przytuleniu zatrzęsły mi się ręce. Poczułem się jak prawiczek na kurwach, okropne. Nie twierdzę, że jestem bardzo pewny siebie, ale nie wiedziałem też, że taka ze mnie cipa.
Ale nieważne. Spotkanie było świetne. Nie zabrakło tematów, opowieści ciągnęły się w nieskończoność. Pierwszy raz poczułem, że może to nostalgiczne dymanko z byłym to wyjdzie mi ostatecznie na dobre. Że tkwiłem w akceptowalności, w przyzwyczajeniu, a życie ułożę sobie z kimś, kto charakterologicznie pasuje do mnie na pewno o wiele bardziej. Miałem wrażenie, że jestem znów nastolatkiem i wracając do domu jarałem się, że pożegnalny przytulas trwał o jedno „missisipi” dłużej niż powitalny.
„To wszystko wygląda i brzmi za dobrze, ale mi się podoba, więc dalej w tym jestem, nawet jeśli będę musiała żałować potem. He he. To było zbędne. Chyba.”
Oszalałem. Chciałem jak najszybciej skończyć udawanie relacji z ex, chciałem, żeby drugie spotkanie nastąpiło już, teraz, chociaż bałem się go kurewsko. Pierwszy raz w życiu czułem się niedowartościowany. Czułem, że to nie jest dziewczyna, którą podbiję moim przekraczaniem granic żartów, klaunowaniem i opowieściami o tym, że w sumie to jestem niepoważny, ale chociaż sprytny i relatywnie inteligentny. Czułem kompleksy, których wcześniej nie czułem. Przechodził mnie dreszcz, gdy myślałem o moim żenującym angielskim, z którym będę musiał ją skonfrontować, smutno było mi, że tę magisterkę to w sumie ledwie zdałem, a ostatnie miesiące, które traktowałem jako pewnego rodzaju przeczekanie, przepracowałem w sklepie. Ale cóż, oferuje się to, co ma się do zaoferowania.
Nigdy nie widziałem, żeby ktoś tak dobrze wyglądał bez makijażu. Będąc z nią, chyba nie pozwoliłbym się jej umalować nawet na najbardziej wystawną uroczystość. To było niesamowite. Spotkanie było świetne, dobrze się gadało, czułem pewien luz. Zacząłem dostrzegać również minusy. Nikt nie jest przecież idealny, ale ja potrafiłem je zaakceptować. Mówiła rzeczy, po których myślałem: „to utrudni nam wspólne życie”, ale miałem to gdzieś. Niech utrudniają. Plusów jest za dużo. Moment, w którym zaczęliśmy oglądać film i stopniowo przybliżać się do siebie był niesamowity. Centymetr po centymetrze, kroczek po kroczku. Najpierw kolana, potem łokcie, dłonie, ramiona, głowy... usta... Kurwa, to było coś. Chciałem ją pocałować na tym spotkaniu, to był mój cel, ale to miał być zwiewny pocałunek, muśnięcie i krótkie spojrzenie. Zamiast tego utonęliśmy w sobie na godziny, które mijały jak minuty. To było, kurwa mać, coś.
No i co? Chujów sto. Idę po piwo.
Nie nadajesz się do związków? Wolisz przyjaźń? Cenisz sobie wolność? Jesteś przekonana, że nic z tego nie wyjdzie? Chuja, kurwa, prawda. Słyszałem Twoje bicie serca, kiedy zbliżaliśmy się do siebie pierwszy raz, słyszałem przyspieszony oddech, widziałem maślany wzrok skierowany nie w moje oczy, lecz w duszę, rozumiałem gesty, przeczenia głową z niedowierzaniem, westchnięcia. Też to poczułaś. Było Ci dobrze i nie chodzi o fizyczność. Było Ci dobrze ze mną. I wiesz, że mogłoby tak być dłużej, może dużo dłużej.
Obawa, strach. Przed czym? Przed szczęściem?
Ależ jestem wkurwiony. W moim idyllicznym świecie nasze puzzelki miały się połączyć na trzecim spotkaniu już oficjalnie. Wspólne zdjątko na instagrama, status „w związku” i tego typu dorosłe sprawy. Chciałem rzucić poważną rozmowę o związkach, jeszcze raz zapewnić, że nigdy bym Cię nie ograniczał, że jeśli wolna dusza ma się z kimś połączyć, to tylko z inna wolną duszą, już widziałem te, kurwa, wspólne podróże i weekendy, które traktowalibyśmy jak święta po całym tygodniu bez siebie. No i jebnij się w łeb, Niko.
Nie wszystko jest idealne, choć w mojej głowie szybko się układa. Ale, kurwa, każdy ma problemy, każdy ma swoje podejście do świata. Ludzie wiążą się ze sobą po kilku spotkaniach, nie wiedząc nawet czym zajmuje się „druga połówka”, a ja poznając wolną, piękną, zabawną i sympatyczną dziewczynę, która pasjonuje się dokładnie tym samym, co ja i ewidentnie jest mną zainteresowana (wszak nie wkładałaby mi języka do gardła, gdyby nie była), w momencie kiedy po siedmiu latach jestem sam i potrzebuję drugiej osoby, kogoś komu mógłbym pisać „dobranoc” i „miłego dnia”, kogoś komu mógłbym popierdolić o wczorajszym meczu i kogo mógłbym wysłuchać o tym, jaki świat jest niesprawiedliwy, bo w pracy znowu średnio, nie mogę wejść w związek, bo nie, kurwa, bo nie. Jebitnie długie zdanie wyszło, materiał do późniejszej analizy sensowności.
Ale mną nosi, ja pierdolę.
I na chuj ja nie jestem pedałem? Czemu kobiety są takie trudne?
To jest, kurwa, niewiarygodne. Moje szanse na sex friends są tutaj wyjebanie duże. Ona chce się przyjaźnić, a jednocześnie nie przeszkadza jej, gdy podczas całowania zdejmuję jej bluzkę. Mógłbym wpadać do stolicy co kilka tygodni, dobrze się bawić, spełniać marzenie każdego faceta. Znaczy pewności nie mam, ale myślę, że by przeszło. I co? I gówno, kurwa, Niko musi się wpierdalać w poważne relacje. Ale jak tu się nie wpierdalać, kiedy ma człowiek przed oczami być może ostatni tak łakomy kąsek w całym tym „tego kwiatu je pół światu”? Naturalnie piękna, perfekcyjnie drobna, z uśmiechem topiącym najgłębsze zmarzliny, szokująco inteligentna, za którą nigdy bym się nie wstydził i dla której byłbym gotów zmieniać się na lepsze.
Po zakończeniu siedmioletniego związku człowiek ma wrażenie, że nie znajdzie sobie nikogo. Cechy, które miała ex przylgnęły do mnie jak pijawki i ciężko mi wyobrazić sobie życie na innych zasadach niż te, do których przywykłem. A tu dostaję szereg cech – lepszych i gorszych i stwierdzam, że, kurwa, to się może udać. Że te minusy przełknę, a plusy są niesamowite. I jednocześnie – że lepszej już nie trafię. Że to jest ideał i jeśli przegapię okazję, zostanę na zawsze sam albo będę musiał przebaczyć i czuć się do końca życia jak gówno. Bo ja kurewsko nienawidzę ludzi i ciężko mi się przekonać do kogokolwiek, szczególnie w świecie próżności i konsumpcjonizmu, o którym ona zdaje się nie mieć pojęcia.
Chyba chciałbym móc po prostu sprawiać uśmiech na Twojej twarzy. Bo jest niesamowity. Chciałbym robić małe gesty, na które może i reagowałabyś wkładając palce do ust i imitując próbę wywołania wymiotów, ale jednocześnie doceniałabyś, że o Tobie myślę, że w ten kiczowaty sposób chcę Ci zaimponować, pokazać, że jesteś dla kogoś ważna, może najważniejsza. Chciałbym spać w jednym łóżku, nawet daleko od siebie, ale żeby rano móc się wtulić i pocałować Cię w czoło. Chciałbym wejść w Twoje problemy, postarać się przejąć choć małą ich część, zdjąć ciężar z Twoich barków i przenieść na swoje. Chciałbym zobaczyć Twoje gorsze chwile, mieć okazję do przetrwania ich wspólnie, próby wyjścia z nich choćby jedną nogą. Chciałbym Cię mieć, po prostu, na własność, oczywiście w dobrym, nieograniczającym tego słowa znaczeniu. Chciałbym być dumnym z tego, co robisz i mówić, że to moja kobieta. Tylko moja. Chciałbym wstawać i widzieć wiadomość od Ciebie, chciałbym, żebyś mówiła, że tęsknisz, a ja wtedy mógłbym wsiadać w auto w środku nocy, żeby obudzić Cię śniadaniem albo po prostu zawracać w Łomiankach i stwierdzać, że jeszcze godzinka u Ciebie nie zaszkodzi...
Ale mi szajs z tego listu wyszedł. Miała być spowiedź, podsumowanie faktów i katharsis, a wyszło tak, że nawet Ci tego nie wyślę. Co Ty byś sobie pomyślała przeczytawszy to? Że po dwóch spotkaniach jestem w Tobie zakochany po uszy i jeśli nasz związek nie wyjdzie, to powieszę się na pasku od spodni? Tak nie jest. Jestem kurewsko silny mentalnie. Jestem w Tobie zauroczony, to na pewno. Chciałbym z Tobą coś zbudować, to na pewno. Jeśli się powieszę, to w wieku dwudziestu siedmiu lat jak prawdziwa gwiazda i to nie będzie Twoja wina nawet w jednym procencie, czy dasz mi kosza teraz, czy później. To na pewno.
Też potrzebuję pomocy. Wciąż utrzymuję kontakt z ex, codziennie wymieniamy minimum kilka wiadomości. Czym jest milej u nas, tym ja jestem bardziej oschły do niej. Chciałbym to zakończyć, powiedzieć, że już więcej nie możemy pisać, ale nie umiem. Uczucia wygasły, wkurwienie wyjebało skalę, nastąpiło zrozumienie faktów, ale uzależnienie pozostaje. Liczyłem, że kiedy będziemy razem, powiesz wprost „ej, chujowo, że piszesz z ex, weź przestań”, na co ja rzucę, że „ok, racja”. Tyle mi wystarczy, Twoje skinienie. Tymczasem sytuacja jest wręcz odwrotna. Powoli wycofuję się z konwersacji z ex, a Ty niedługo zaczniesz się wycofywać z konwersacji ze mną. Będziesz się bała odpowiedzialności, bała ryzyka. Bankowo na naszym spotkaniu powiem dużo, otworzę się, a Ty się przestraszysz. Ja wtedy zostanę w pustce, bez nikogo.
Kurwa, po co ja to piszę? Po takim pierdoleniu sam bym ze sobą nie chciał być. Definitywnie Ci tego nie wyślę.
Chciałbym mieć siłę, by próbować. Jeśli zostawisz mi choć cień nadziei, będę pisał, będę jeździł do Warszawy. Możesz sobie nazywać to przyjaźnią, ja w głowie będę używał słowa „związek”. Fajnie by było jakbyś też kiedyś zaczęła. A gdybyś zaczęła od razu, wiedząc, że możesz z tego zawsze zrezygnować... Boże, to byłby najszczęśliwszy dzień mojego życia. Wracając do sedna – powinienem serio profilaktycznie co dwa dni dostawać kopa w mordę za to, co odpierdalam sobie w swoim życiu.
Całuję, N.
0 notes
Text
Po to żyjemy żeby kochać
Żeby spłatać swoje ciała każdego wieczoru a porankiem budzić się przy ukochanej osobie
Gdyby nie te motyle w brzuchu uczucie ciepła w klatce
Gdyby nie te uczucia bylibyśmy martwi
Dlatego szukajmy choćby całe życie osoby która będzie zawsze obok która będzie rozpalała największe uczucia
Podniecenie to nie jest nic złego
To normalne uczucie ekscytacji i pociągu do drugiej osoby
Bez tego dwa ciała się nie połączą bez szacunku bez tego podniecenia bez miłości bez przyciągania
Jeśli czujesz do kogoś coś to uśmiechaj się przyciągaj tę osobę myślami a wszechświat odbierze ten sygnał i zrobi co trzeba
0 notes
Text
Nie uratowali mnie przyjaciele czy rodzina. To ja sama musiałam walczyć o życie.
~Martwy motyl
#cierpienie#jestem beznadziejna#nie mam nikogo#smutne zycie#mam już dość#chce uciec#chce umrzeć#samotnosc#mam dość#nie wiem co robić#zaburzenia lękowe#zaburzenia osobowości#zaburzenia odżywiania#zaburzenia odzywiania#zaburzenia psychiczne#tw toxic relationship#tw depressing thoughts#tw ed diet#ed bllog#tw ed blog#ed tag#ed
9 notes
·
View notes
Text
"Czemu chcesz mnie teraz kiedy ja już nie chcę"~Nie chce
Właśnie, czemu nagle ci zależy kiedy ja już tego nie chce? Czemu nie zależało Ci gdy tego potrzebowałam....?
~Martwy motyl.
#cierpienie#jestem beznadziejna#nie mam nikogo#smutne zycie#mam już dość#chce uciec#chce umrzeć#samotnosc#mam dość#nie wiem co robić#tw toxic relationship#toxic friends#tw ed diet#ed bllog#tw ed blog#ed tag#ed#kartka z pamiętnika#zaburzenia lękowe#zaburzenia osobowości#zaburzenia odżywiania#złamane serce#zaburzenia odzywiania#zaburzenia psychiczne
4 notes
·
View notes
Text
2019/02/17
Efezjan 2:1-7
1 I wy umarliście przez upadki i grzechy wasze, 2 w których niegdyś chodziliście według modły tego świata, naśladując władcę, który rządzi w powietrzu, ducha, który teraz działa w synach opornych. 3 Wśród nich i my wszyscy żyliśmy niegdyś w pożądliwościach ciała naszego, ulegając woli ciała i zmysłów, i byliśmy z natury dziećmi gniewu, jak i inni; 4 ale Bóg, który jest bogaty w miłosierdzie, dla wielkiej miłości swojej, którą nas umiłował, 5 i nas, którzy umarliśmy przez upadki, ożywił wraz z Chrystusem - łaską zbawieni jesteście - 6 i wraz z nim wzbudził, i wraz z nim posadził w okręgach niebieskich w Chrystusie Jezusie, 7 aby okazać w przyszłych wiekach nadzwyczajne bogactwo łaski swojej w dobroci wobec nas w Chrystusie Jezusie.
Po podsumowaniu błogosławieństw, które mamy w Chrystusie, Paweł zwraca uwagę na naszą pozycję w Chrystusie. Zaczyna od przypomnienia, że zostaliśmy duchowo wzbudzeni z martwych. To jest najbardziej podstawowy opis zbawienia. Ważne jest zrozumieć znaczenie śmierci. To nie jest unicestwienie albo niezdolność do robienia czegoś. Śmierć oznacza oddzielenie. Jezus nie przestał istnieć kiedy umarł na krzyżu, ale doświadczył oddzielenia od Ojca. Naturalnie więc, nie chodzi o to, że byliśmy niezdolni do usłyszenia i do uwierzenia w Boże objawienie. Zauważ, że Adam i Ewa usłyszeli Boży głos kiedy byli już martwi w grzechach (1 Moj. 3:8-10). Bóg oczekuje, że martwi zobaczą i odpowiedzą na Jego objawienie (Rzymian 1:18-23). Jeśli posunelibyśmy się za daleko w metaforze Pawła, musielibyśmy uznać, że byliśmy kiedyś duchowo żywi bo martwy kiedyś musiał być żywy! Więc w jakim sensie byliśmy martwi? Byliśmy oddzieleni od Boga i całkowicie niezdolni do uratowania się od swoich grzesznych pragnień. Dlatego Bóg wkroczył w naszą sytuację i dokonał tego, czego nie bylibyśmy w stanie dokonać sami. Zjednoczył nas z Chrystusem tak, że kiedy On umarł i zmartwychwstał, my też umarliśmy i zmartwychwstaliśmy (Rzymian 6:1-7) Jako rezultat, nie jesteśmy już tacy jak wcześniej. Nasza tożsamość została zmieniona. Kiedyś byliśmy grzesznikami w Adamie, a teraz jesteśmy świętymi ""w Chrystusie"". Stare przeminęło i wszystko stało się nowe (2 Kor. 5:17), i teraz Chrystus jest naszym życiem (Galacjan 2:20). Co za wspaniała pozycja!
Krok Życiowy
Poświęć chwilę na przeczytanie i przemyślenie wersetów z Rzymian 6:1-7. Rezultaty są wspaniałe. Jeśli to co czytamy jest prawdą, stracenie zbawienia jest niemożliwe. Motyl nie może wrócić do bycia gąsienicą. W jaki sposób to może wpłynąć na to co dzisiaj będziesz robił?"
1 note
·
View note