#makaron ryżowy
Explore tagged Tumblr posts
magazynkulinarny · 4 years ago
Text
Makaron ryżowy z wołowiną i bok choy
Tumblr media Tumblr media Tumblr media
Bok choy (in. pak choy) to warzywo wykorzystywane u nas głównie w stirfryach i sałatach, choć Chińczycy bardzo chętnie gotują młode egzemplarze na parze lub duszą i podają jako dodatek do rozmaitych potraw. Po szybkiej obróbce termicznej w woku posypują je białym sezamem i podają z sosem na bazie sojowego lub sauté. Popularna jest też zupa z chińską kapustą.
Każda z tych potraw robiona jest i serwowana w jakimś naczyniu. Każde naczynie ma granice. Patelnia, rondel, garnek, półmisek, talerz głęboki czy płaski...
Kilka dni temu rozmawiałam z Córką o granicach właśnie. Próbowałam jej wyjaśnić dlaczego ich potrzebujemy i dlaczego bez nich trudniej jest funkcjonować. To nie pierwsza taka nasza rozmowa i niewątpliwie nie ostatnia (jestem jedną z tych zaangażowanych, intuicyjnie wychowujących matek), ale gdy ona ma fazę na dyskusję, to chwytam ją jak pelikan ryby, bo gdy się ma 14 lat rodzicielskie przemowy to zwykłe ględzenie.
Gdzie są granice wolności? Czy to wyłącznie system narzuconych przez normy społeczne i religie zniewoleń? Czy to przestarzałe, zmurszałe, opresyjne reguły? Czy bez nich bylibyśmy szczęśliwsi, usuwając kompletnie ze swego życia lub przesuwając bardziej i bardziej?
Jestem głęboko przekonana, że to właśnie one dają nam wolność. To one zapewniają jasną i czytelną rzeczywistość. To one ułatwiają omijanie gąszczy i chwastów życia. To one dają poczucie bezpieczeństwa. One są w końcu źródłem wewnętrznej siły, która wybija bezinteresownym dobrem na zewnątrz. Im granice bardziej rozwarte, tym niższe ciśnienie wypychające miłość ku górze. W końcu źródło może w ogóle uschnąć.
Częściej mówimy o swoich niż cudzych granicach, bo mamy ich większą świadomość. Im więcej wiemy o sobie, z tym większym szacunkiem respektujemy granice innych. Świadomość własnej granicy, a więc tego kim jestem, czym dysponuję i za co biorę odpowiedzialność, jest podstawą wolności. Człowiek nie posiadający granic staje się niewrażliwy na granice innych, wykorzystując ich, a nawet dopuszczając agresji.
Nie znaczy to oczywiście, że nasze ramy mają być martwe, sztywne i nieprzepuszczalne. Przeciwnie! Ich elastyczność gwarantuje bowiem przepływ miłości, czułości, troski... czyli tego, co w nas najpiękniejsze.
Gdy słucham jak moja jedynaczka rozmawia z ludźmi, uderza mnie jej emocjonalna dojrzałość i głęboko zakorzeniona potrzeba pilnowania granic. Wiadomo, że jako nastolatka przesuwa je z premedytacją, patrząc na reakcje ludzi. Zwłaszcza z matką można wojować, ona i tak wszystko zrozumie i wybaczy. Gdy jednak przychodzi jej walczyć z większymi od siebie przeciwnościami okazuje się, że to matczyne mantyczenie pozwala przetrwać różne opresje.
Miejcie piękny weekend, w granicach zdrowego rozsądku! 
Składniki:
3 bok choye 200 g wołowiny (np. antrykotu) 150 g makaronu ryżowego (wstążki) czerwona długa papryczka chili 3-4 ząbki czosnku 3-4 cm kawałek imbiru 1/2 szklanki ciemnego sosu sojowego łyżka oleju sezamowego łyżka octu ryżowego 1/2 łyżeczki białego pieprzu płaska łyżeczka skrobi ziemniaczanej szklanka bulionu (lub wody) 3 gałązki szczypioru 1-2 łyżki białego sezamu
Wykonanie:
Czosnek i imbir obrać. Czosnek maksymalnie rozdrobnić, imbir pokroić w cieniutkie płatki. Chili pokroić pod kątem w cienkie plasterki. Szczypior posiekać pod kątem. Sezam uprażyć na suchej patelni.
Kapusty opłukać, odciąć końcówki, odgiąć liście i bardzo dokładnie wypłukać. Jeśli są duże, przeciąć wzdłuż.
Mięso opłukać i osuszyć papierowymi ręcznikami. Pokroić na cienkie plasterki (jak na zdjęciu). Zamarynować przez 15 minut lub dłużej w sosie sojowym, oleju sezamowym, occie, pieprzu, czosnku, imbirze i chili.
Na dużej patelni rozgrzać chlust oleju z orzechów arachidowych. Chwilę później wrzucić plastry mięsa, bez zalewy. Powinny się obsmażyć na rumiano, najpierw z jednej, a potem z drugiej strony. Wyjąć z patelni i odłożyć na talerz obok.
Na tym samym oleju i sokach z mięsa, na zwiększonym ogniu, podsmażyć bok choye. Przez kilka minut powinny chwycić trochę koloru, potem odwrócić i znów krótko smażyć. Zmniejszyć ogień do średniego.
W trakcie ugotować makaron zgodnie z instrukcją na opakowaniu, przepłukać zimną wodą i odcedzić na sicie.
Na patelnię z kapustami wlać zalewę z czosnkiem, chili i imbirem oraz połowę bulionu. Dodać makaron i wymieszać z gęstniejącym sosem. Jeśli sos będzie zbyt gęsty, dolać bulion. Dorzucić mięso.
Obsypać szczypiorem i prażonym sezamem. Podawać.
56 notes · View notes
ocarolls · 5 years ago
Text
makaron ryżowy (jakby chiński)
makaron ryżowy
tofu mielone: tofu, papryka ostra, sos sojowy, płatki drożdżowe
cukinia
papryka
pomidorki koktajlowe
suszone pomidory
płatki chili, zioła toskańskie, sól, pieprz, płatki drożdżowe, sos sojowy
Piekarnik rozgrzać do 180 stopni.
Przygotować mielone tofu.
Cukinię pokroić w kostkę, paprykę w paski; wrzucić je do miski z pomidorkami koktajlowymi i przyprawić chili, ziołami toskańskimi i solą; dodać trochę oliwy. Włożyć do piekarnika na 15 minut.
Ugotować makaron.
Kiedy wszystko jest gotowe, wrzucić odcedzony makaron na patelnię z tofu, dodać warzywa. Wszystko wymieszać, posypać pieprzem i płatkami drożdżowymi.
0 notes
dorkadreamland · 13 years ago
Link
0 notes
magazynkulinarny · 8 years ago
Text
Makaron ryżowy z krewetkami w czosnku i chili, z mango, ananasem i kolendrą, skropiony sokiem z limonki
Tumblr media Tumblr media
Śnicie czasem o jedzeniu? Bo ja tak. Te sny mają rozmaity charakter: czasem jem (najczęściej nowe i nieznane rzeczy), innym razem kupuję przyprawy lub produkty do potraw, gotuję, albo odwiedzam gwiazdkowe restauracje w Paryżu, Nowym Jorku, czy innym Tokio. W moich snach pojawił się też kiedyś wątek Anthony’ego Bourdaina, ale go przemilczę... Podejrzewam, że ta radosna konsumpcja w objęciach Morfeusza to reminiscencje czytanych przeze mnie bez przerwy tekstów, oglądanych programów i niespełnionych fascynacji.
Kilka dni temu - tuż nad ranem - byłam z kolei w Tajlandii i spacerowałam miedzy straganami pełnymi fantastycznego jedzenia. Zapachy, barwy, formy odurzały, cieszyły i wabiły. Istna orgia zmysłów! Sięgałam po rozmaite rzeczy bez pytania i jadłam z apetytem. Nikt nie zwracał uwagi na moje podkradanie. Miałam wrażenie, że pozwolono mi na przekroczenie granicy cudzej własności. Czułam się rozgrzeszona. I tak chodziłam od stoiska do stoiska i próbowałam wszystkiego. Jadłam i nie miałam dość. Smaki eksplodowały mi w ustach przyprawiając o odlot: ostre, słodkie, kwaśne i słone. Wszystkie te cudowne aksamitne curry, przypieczony na czarno drób, lśniąca wieprzowina na patykach, aromatyczne owoce morza, szkliste makarony, zaskakujące fakturami zupy, kolorowe chrupiące sałatki, słodki lepki ryż, egzotyczne owoce, placki, ciasteczka... Istne szaleństwo! Zastanawiałam się, jak to możliwe, że jestem w stanie tyle w sobie pomieścić, ale skoro wchodziło, to nie przestawałam. 
W prawdziwym życiu nie mam takich refleksji. Jem dużo i bez wyrzutów sumienia. Kilka lat temu, po ślubnorocznicowym posiłku w nieistniejącej już restauracji w Centrum Finansowo-Bankowym nieopodal ronda de Gaulle’a, pan kelner podszedł do mnie i pogratulował możliwości. - Je pani jak mężczyzna - rzekł. To był komplement, choć przez chwilę miałam wątpliwość czy faktycznie. Może za dziko rzucałam się na małże i mięsa? Może za głośno mruczałam z zadowolenia? Może za dużo w siebie wcisnęłam? Pani przy stole obok przez 40 minut elegancko degustowała jedną sałatkę... A ja?! Na szczęście pytania te przemknęły przez moją głowę z prędkością tachionów i w tym samym momencie przestały istnieć, zgodnie z teorią George’a Sudarshana.  
Podobnie jak ja lubi jeść ostatnia, była już niestety, żona wspomnianego już Bourdaina, Ottavia. Na ich pierwszej randce sama pochłonęła sześciofuntowego (2,7 kg) homara, czym rzuciła go na kolana. Na Instagramie Bourdain zamieścił też onegdaj zdjęcie gigantycznego steka, którego przygotował dla swojej filigranowej żony. Nawet ja nie dałabym mu rady!
Wracając do snu. Jadłam i jadłam bez uczucia przejedzenia i przesadzenia. Bawiłam się tym doświadczeniem, jak dzieciak w sklepie z zabawkami. Gdy otworzyłam oczy, czułam jeszcze w nozdrzach zapach cudownego tajskiego jedzenia. Niemożliwe? Pewnie, że możliwe! Może to ktoś z sąsiadów smażył owoce morza z czosnkiem i imbirem, a może mój sen okazał się bardziej rzeczywisty od jawy? W każdym razie pomysł obiad już miałam.
Składniki:
paczka makaronu ryżowego wstążki 5 mm mango 1/2 ananasa ok. 300 g krewetek z ogonkami 2 ząbki czosnku 1-cm kawałek imbiru łyżka sosu sojowego łyżka sosu rybnego łyżka cukru palmowego (lub białego) świeże czerwone chili sok z połowy limonki sól i czarny pieprz do smaku pół pęczka świeżej kolendry
Przygotowanie:
Mango obrać i pokroić w sporą kostkę (zachować sok). Ananasa obrać, wyciąć oczka i pokroić w podobnej wielkości kawałki.
Czosnek obrać, rozgnieść płaską stroną noża i drobniutko posiekać. Imbir obrać i zetrzeć na tarce lub posiekać podobnie, jak czosnek. Chili pokroić w cienkie paseczki.
Na dużej patelni rozgrzać trzy łyżki oleju rzepakowego. Wrzucić czosnek, imbir, chili, a chwilę później krewetki. Smażyć kilka minut, aż stracą szary kolor. Dodać oba sosy, cukier, wymieszać i jeszcze chwilę smażyć.
W międzyczasie czasie ugotować makaron zgodnie z instrukcją na opakowaniu. Odcedzić.
Wszystkie składniki przełożyć do patelni z krewetkami, dosmakować sosem sojowym i solą, delikatnie wymieszać.
Wykładać na talerze, skropić resztą soku z limonki, obsypać grubo mielonym pieprzem i posiekaną kolendrą.
3 notes · View notes