#krępujące pytania
Explore tagged Tumblr posts
Text
Sekta Chojeckiego oczami byłych członków
Przyjrzyjmy się sekcie Pawła Chojeckiego z innej strony a mianowicie oczami jej byłych członków, sympatyków i współpracowników. Zobaczymy jak widzą ją oni z perspektywy osób, które brały udział w ich działalności, oraz z perspektywy czasu już po odejściu z tej toksycznej organizacji. Będzie to więc dość szczegółowe omówienie kilku audycji, które dotyczyły Kościoła Nowego Przymierza, które są nie tylko potwierdzeniem stawianych przeze mnie i wiele innych osób tez, ale także świetnym uzupełnieniem historii działalności sekty.
Większość byłych członków sekty Kościół Nowego Przymierza, po odejściu z niej zajęła się swoim życiem nie powracając już do czasów, gdy tkwili w tej grupie, ani nie wypowiadając się na jej temat. Zdarzało się, że ci, którzy zdecydowali się zabrać głos na ich temat byli przez nich publicznie oczerniani, innych wymazywano całkowicie ze świadomości reszty grupy, tak jakby nigdy ich tam nie było.
Jednym z tych, którzy zdecydowali się powiedzieć coś więcej o panującej wewnątrz organizacji atmosferze jest Michał Szczukiewicz, były prowadzący programy Idź Pod Prąd, który po odejściu założył własny kanał na You Tube i kilka audycji poświęcił właśnie KNP / IPP, zachęcając tym kilka kolejnych osób do wypowiedzenia się na ten temat.
Pierwsze z audycji, które poświęcił swoim byłym "braciom w Chrystusie" były czymś w rodzaju opisu charakterystyki sekt na podstawie, dotyczącej tematu, literatury i odniesienie tych cech w stosunku do KNP. Wyliczając cechy charakterystyczne dla sekt, często wtrącał w nich zapytania kierowane w stronę byłych członków sekty Chojeckiego w stylu: "Mówi wam to coś?" czy "
Opisuje on więc sektę Chojeckiego jako destrukcyjną grupę, izolującą się od świata zewnętrznego posiadającą własny system wartości i zachowań a także opartą na kulcie jednostki. "Niektórym coś już może świta, nie?" - pyta retorycznie po wskazaniu tych cech.
Korzystając z definicji sekty, mówi on o działalności agitacyjnej polegającej na psychomanipulacji, posługiwaniu się podstępem lub zamierzonym oszustwem w celu psychicznego zniewolenia upatrzonej ofiary, co stanowi bezpośrednie zagrożenie dla jej wolności i zdrowia psychicznego. W tym miejscu mówi także o manipulowaniu ludźmi zakompleksionymi, chorobliwie ambitnymi lub idealistami. Przeglądając dziesiątki nagrań z tzw. świadectwami wiary członków sekty Chojeckiego oraz znając z ekranów ekipę IPP, znajdziemy wśród nich osoby reprezentujące każdą z tych grup.
Szczukiewicz mówi, że to właśnie ludzie nie posiadający mocno ugruntowanego systemu wartości najczęściej szukają Jezusa, przez co podatne są na możliwość wciągnięcia ich do sekty, która ich zachwyt, nowo odkrytymi, wartościami chrześcijańskimi może bardzo łatwo ukierunkować, a następnie dodaje, że "tutaj, jak się okazuje, takie rzeczy często mają miejsce".
Idąc dalej mówi on, że w dzisiejszych czasach, ktoś, kto chce wpłynąć na sposób myślenia dużej grupy społecznej nie musi uciekać się do stosowania represji czy przemocy. A wspomnieć tu należy, że u wielu osób postrzeganie sekty wciąż związane jest z wyobrażeniami, nazwijmy je, filmowymi, w której grupa religijnych fanatyków stosuje terror fizyczny uniemożliwiający wątpiącym adeptom odejście od niej. W ten sposób sam Chojecki próbował przekonywać widzów, że jego organizacja nie jest sektą. Szczukiewicz kontynuuje tę myśl, mówiąc, że dziś manipulator może osiągnąć swój cel przy pełnej aprobacie a także wsparciu finansowym osób, które chce zniewolić, a by zakończyć ją znów pytaniem: "Coś wam świta?"
Trzeci raz to samo pytanie zadaje mówiąc o "bezbożnych liderach budujących swoje prywatne królestwa, które mają działać na ich własnych zasadach". W tym miejscu przechodzi do odczytania definicji, która mówi o zdrowych kościołach, w których budowana jest więź zamiast systemu kontroli oraz nietykalnych elit. W sekcie Chojeckiego, o czym wielokrotnie mówili jej członkowie a nawet sam lider, ten drugi czynnik jest szczególnie pielęgnowany. Mamy do czynienia z donosicielstwem, wzajemną kontrolą członków i sympatyków, inwigilacją wpływającą także na intymne sfery życia wyznawców, oraz "elitą" w postaci rodziny Chojeckich i najbliższego kręgu współpracowników, pełniących także role wewnątrzorganizacyjnego "aparatu bezpieczeństwa". Taki charakter sekty Chojeckiego potwierdza Szczukiewicz po raz czwarty zadając, wzmiankowane wyżej, retoryczne pytanie.
Były prezenter IPP, z sugestywnym uśmiechem, odczytał dalszą część przygotowanego materiału:
"Członkowie zdrowych biblijnych społeczności są zachęcani do pogłębiania i wzmacniania więzi z własnymi rodzinami oraz najbliższym otoczeniem. Dla prawdziwych i uczciwych przywódców nie ma trudnych pytań, tacy też spokojnie przyjmują wszystkie napomnienia lub pytania ze strony członków kościoła jak i obcych, nie bojąc się krytyki nie grożąc im za to konsekwencjami".
Jak wygląda to w sekcie Chojeckiego? Gdy pojawiały się pytania od widzów IPP, Chojecki często wybuchał złością wrzeszcząc "To se sprawdź baranie!" lub wyzywając ich od debili, zaś słuchająca go w studiu publiczność nie śmie nawet w najmniejszym stopniu spytać o cokolwiek co zaburzało by ciągłość jego, bardzo często absurdalnych, wywodów. Jeśli chodzi o krytykę i pytania ze strony obserwatorów z zewnątrz to ta duszona jest w zarodku poprzez cenzurę komentarzy a Chojecki lokuje ich automatycznie w grupie "agentury".
Szczukiewicz otwarcie przyznaje, że w wyniku technik manipulacyjnych stosowanych przez Chojeckiego, nawet osoby blisko spokrewnione zaczynają traktować się podejrzliwie. Wprost mówi, że w sekcie lubelskiego "pastora" rozbija się rodziny i małżeństwa.
Po przerywniku w postaci śmiechu, który odnosił się do definicji niezdrowych wspólnot, Szczukiewicz kontynuuje:
"Natomiast despotyczni przywódcy, w przeciwieństwie do mężów bożych, tworzą kult własnej osoby i żądają ślepego poddaństwa oraz lojalności wobec siebie. Dążeniem takich ludzi jest zawsze osiągnięcie władzy absolutnej. Dokonują oni tego poprzez sukcesywne wprowadzenie mało zauważalnych zmian w myśleniu wiernych na tzw. model przebudzeniowy, korporacyjny tudzież. Wdrażanie takich zmian zaczyna się zawsze od wykładów lub proroctw na temat nietykalności i mistycznej roli przywódców oraz od nakreślania, koniecznych do osiągnięcia, celów".
Jako przykład tego, że powyższa definicja odnosi się do Pawła Chojeckiego, Szczukiewicz przywołuje cele, wokół których mobilizowana jest społeczność skupiona wokół lidera lubelskiej sekty czyli np. utworzenie "biblijnego uniwersytetu" (inicjatywa ta była szerzej opisywana wcześniej) czy szerokiej wizji, jaką karmi swoich wyznawców Chojecki, czyli zbudowanie w Polsce "chrześcijańskiej republiki", która miała by nastąpić po przeprowadzonej pod jego przywództwem "drugiej reformacji".
Szczukiewicz mówi także o wpajaniu wyznawcom przekonania, że poddawanie w wątpliwość autorytetu przywódcy jest buntem przeciwko samemu Bogu. To, w wykonaniu Chojeckiego odgrywane było wielokrotnie. Właściwie od początku, gdy telewizja Idź Pod Prąd zaczęła być, poprzez swoją krzykliwość, widoczna w polskim internecie, i coraz bardziej widoczny stawał się jej sekciarski charakter, Chojecki grzmiał, że ci, którzy ich krytykują "walczą z Bogiem" a ten miał nawet zsyłać na nich choroby i nieszczęścia.
Wspomina on także o wywoływaniu poczucia winy i strachu przed odejściem wśród wyznawców, którzy w jakiś sposób sprzeciwili się woli Chojeckiego, mówiąc, że coś o tym wiedzą (wyznawcy KNP).
Dochodzimy do publicznych deklaracji lojalności (lub grzechu nielojalności), których wymagano od wyznawców sekty, donosicielstwa a także tworzenia list profilów osób, które krytykowały choćby część działań lidera. Były one w KNP izolowane od reszty grupy, obłożone ostracyzmem z ich strony, nakazywano im usuwać takie osoby z list znajomych w mediach społecznościowych i blokować je. Pamiętać należy przy tym, że w części były to osoby niestabilne emocjonalnie, po ciężkich przejściach, które nagłe porzucenie ze strony grupy, którą zdążyli uznać już za swoją rodzinę, mogły znieść bardzo źle.
Szczukiewicz opowiada o osobach, które ośmieliły się zadać jakieś niewygodne pytania, mówiąc, że pozostałym nakazywano uważać na nich, gdyż padało na nich podejrzenie o bycie mącicielami, "ruskimi agentami", w najlepszym przypadku pożytecznymi idiotami. Zdążył on zauważyć także, że przedstawiana im przez Chojeckiego, wizja Stanów Zjednoczonych jako "chrześcijańskiej republiki", którą stawia im za wzór, nijak ma się do zdegenerowanej rzeczywistości Ameryki dzisiejszych czasów. Przywołuje on przykłady przerysowywania rzeczywistości, które stosowane są dziś przez polityków, media, rządy oraz przywódców sekt, takich jak Paweł Chojecki. Przypadek tego ostatniego on sam, jak i kolejni, byli członkowie KNP / IPP, którzy zaczęli dzielić się w jego audycjach własnymi doświadczeniami, mogli poznać z bliska.
Zaznacza on, że tego typu praktyki manipulacyjne najlepiej działają w zamkniętych grupach, takich jak KNP. Stwierdza, że służy to Chojeckiemu do osiągnięcia osobistych korzyści m.in. finansowych. Podczas gdy w przypadku wielkiej polityki i prób przeprogramowania społeczeństw w określonym kierunku poglądowym, wykorzystywane są m.in. wielkie, nacechowane ideologicznie, akcje charytatywne to w przypadku sekt odbywa się to najczęściej poprzez organizowanie konferencji, nauczań czy "literatury przebudzeniowej". Ze wszystkich tych środków ochoczo korzysta sekta Chojeckiego.
Mówiąc o Chojeckim, Szczukiewicz uwypukla, poprzez powtórzenie, cechy charakteryzujące KNP czyli: nietykalne przywództwo, demagogiczna kontrola, panowanie nad ludźmi. Dodaje do tego, że był świadkiem stosowania techniki "podgrzewania atmosfery tworzonej na bazie marzeń lub pragnień" wyznawców, do czego można zaliczyć, krępujące, grupowe wyznania na wzór "godziny szczerości", mające wydobyć z adeptów m.in. intymne informacje, o czym wspominają byli członkowie KNP. Według materiału, którym posługuje się Szczukiewicz, i który odnosi do praktyk stosowanych przez Chojeckiego, jest to precyzyjnie zaplanowane, wielopłaszczyznowe oddziaływanie na zmysły i emocje wyznawców w celu zaszczepienia im jakiejś treści lub postawy. W wyniku takich zabiegów, zwłaszcza powtarzanych dość często, wyznawca pobawiony zostaje możliwości refleksji nad tym co próbuje mu się wmówić, jest coraz mniej zdolny do trzeźwej oceny sytuacji.
Ułatwione jest to, gdy manipulujący zna dokładnie pragnienia i życiowe cele uczestników takich sesji. "A zna, bo zna świadectwa, nie?" - przypomina Szczukiewicz. Rzeczywiście, większość członków KNP zaangażowana została w tego typu "otwieranie się" za pomocą nagrywanych i publikowanych świadectw. Dodatkowo takie spektakle odbywają się gdy kamera jest wyłączona, o czym mówili byli członkowie. Do tego dochodzą nieustanne inne sesje, śpiewy i całkowite poświęcenie czasu na pracę związaną z Idź Pod Prąd. Nie pozostaje wiele czasu na ułożenie sobie w głowie natłoku informacji i obowiązków jakimi są bombardowani członkowie a tym bardziej na refleksje nad nimi.
Wśród celów Chojeckiego, jakie opisuje autor nagrania, znalazła się np. posiadłość w Panieńszczyźnie, która pierwotnie miała być, obiecanym im przez lidera, "uniwersytetem biblijnym". Szczukiewicz jest przy tym przekonany, że warta ponad 2 miliony posiadłość została sfinansowana przez widzów IPP, poza comiesięcznymi 100 tysiącami zł na działalność IPP), jednak kilkukrotnie wytykał on liderowi sekty, że budynki przeznaczył on na mieszkania dla swojej rodziny i nowe studio IPP, podczas gdy deklarowane ich przeznaczenie było zupełnie inne. Kpiącym tonem mówi on o obiecanym przez Chojeckiego swoim wyznawcom "darmowym zbawieniu", przy jednoczesnym ciągłym zachęcaniu ich do przekazywania darowizn na, coraz to nowe, cele doczesne. Mówi on także o sugestiach Chojeckiego w stosunku do wyznawców, mówiących o mocnym zaangażowaniu się w doczesne projekty. Ktoś zbyt mało zaangażowany staje się, według niego, bardziej podatny na zbłądzenie i pokusy szatańskie.
Co jakiś czas Chojecki nagrywa zresztą specjalne, poświęcone temu zagadnieniu nauczania, które mają zagrzewać wyznawców do jak największego poświęcenia się "sprawie bożej", której ma być on ziemskim reprezentantem. "Jesteś kibicem czy sportowcem?", "Dlaczego potrzebujesz pastora?", "Portfel chrześcijanina"... to niektóre tylko tytuły nauczania "motywacyjnego" Chojeckiego.
Kolejnym narzędziem jakim posługuje się sekta Chojeckiego jest, według Szczukiewicza i jego materiału, burzenie świadomości jednostki w kwestii krytycznego myślenia, postrzegania rzeczywistości, światopoglądu oraz unieszkodliwienie jej mechanizmów obronnych. Ma to na celu doprowadzenie do reinterpretacji poglądów czy doświadczeń duchowych adepta. W wyniku takich działań jednostka uznać ma za negatywne swoje doświadczenia i poglądy z czasu, zanim dołączyła do grupy i przyjąć nową wersję ich przyczynowości nakreśloną przez aktualnych animatorów. Tę rolę pełni w sekcie Chojeckiego tzw. ugruntowanie, którymi zajmuje się m.in. Radosław Kopeć, także nazywany w grupie "pastorem". Podczas nich adepci są ukierunkowani na odpowiednie przyswajanie przekazu grupy i akceptację nieomylności lidera czyli Pawła Chojeckiego.
Szczukiewicz mówi, że poprzednie poglądy i wyobrażenia świata członków sekty zostają publicznie wykpione jako nie pasujące do nowej rzeczywistości oferowanej im przez KNP. Przywołuje przykład sugerowania członkom iż do tej pory byli pożytecznymi idiotami np. na usługach komunistów. Występujący w audycjach sekty "były ksiądz Jerzy", podający się niekiedy także za "byłego księdza Stefana", przekonywał widzów IPP, że "odnajdując Jezusa" powinni oni zerwać z "tak zwaną wiarą ojców" oraz tradycjami łączącymi ich z dotychczas wyznawaną religią czyli katolicyzmem, co miało by być jednym z elementów owego burzenia fundamentów, na których zostali wychowani.
Szczukiewicz, jako jedną z technik stosowanych w sekcie Chojeckiego opisuje tzw. zniewalającą perswazję, która od zwykłej różni się tym, że nie daje ofierze możliwości samodzielnej interpretacji lub reinterpretacji swojego światopoglądu czy postaw, co prowadzi do wymuszonej uległości oraz skłania ją do szukania usprawiedliwień dla nowych, często nielogicznych zachowań i postaw. Chodzi o nacisk i łamanie wolnej woli. W niektórych przypadkach ofiara nawet nie zauważy, że przewartościowała swoje dotychczasowe poglądy i postrzeganie świata. Dzieje się tak dlatego, że nacisk na zmianę poglądów jest dozowany, rozłożony w czasie a nowe idee przyswajane są stopniowo i niezauważalnie. Sama telewizja Idź Pod Prąd od początku jej codziennego nadawania przeszła długą drogę w podobnym duchu, zanim zradykalizowała się do poziomu jaki obserwujemy dziś. Najbardziej absurdalne czy nienawistne pomysły i przekaz, czy choćby idee, które z pewnością nie przyciągnęły by ludzi czujących się patriotami, były jej widzom aplikowane stopniowo.
Szczukiewicz podkreśla, że w sekcie kładziony jest nacisk na izolację członków oraz budowanie silnego poczucia jedności, przynależności do grupy i wspólnoty poglądów, podsycanego permanentnym stanem zagrożenia ze strony świata zewnętrznego czy niesprecyzowanych siatek agenturalnych a nawet całego aparatu państwowego. Nie jest to nic nowego, gdyż obserwujemy to od początku działalności IPP, chodzi jednak o potwierdzenie tych obserwacji przez członków tej sekty.
Były członek redakcji IPP mówi też o ograniczaniu czasu członków, który mogliby poświęcić na refleksję nad naukami jakimi karmi ich Chojecki, o ciągłe organizowanie im zajęć, wytwarzanie chaotycznej czy nieprzewidywalnej atmosfery, w której racjonalne planowanie i rozumowanie zarezerwowane jest dla przywódców. W tym miejscu Szczukiewicz opisuje swoje własne przeżycia z pracy w redakcji IPP. Mówi o bałaganie organizacyjnym, chaosie pod przykrywką radosnej spontaniczności prowadzącym do dezorganizacji i braku rozeznania wśród członków, co dokładnie jest ich obowiązkiem. Sytuacja taka, według Szczukiewicza, dawała liderowi możliwość wystosowywania wobec członków roszczeń czy pretensji o cokolwiek. Podoobne opisy pojawiają się także we wspomnieniach innych byłych członków sekty.
Szczukiewicz potwierdza także, że w sekcie Chojeckiego praktykowane jest odcinanie jej członków od alternatywnych wobec IPP źródeł informacji oraz ograniczenie kontaktów z naturalnym otoczeniem ofiary. Wszystko to zastępowane jest natłokiem zdarzeń wewnątrz sekty, przydziałem obowiązków, nieustanną "ewangelizacją", zajęciem członków masą najróżniejszych zajęć związanych z działalnością sekty.
Członkowie sekty, jak mówi prowadzący, byli zniechęcani do utrzymywanie kontaktu z rodzinami, które nie były przychylne ich zaangażowaniu się w działalność sekty czy sceptykami spoza grupy w myśl zasady "kto nie z nami ten przeciwko nam". Wydawane im były także oficjalne zakazy kontaktowania się z konkretnymi osobami. Mówiło o tym wielu członków sekty, których skłócono ze sobą, nakazywano im zrywać kontakt i sprawdzano czy nie łamią tych zakazów za plecami Chojeckiego.
Jeden z byłych członków sekty w swoim nagraniu na You Tube opowiedział historię z początku pandemii koronawirusa SARS-Cov2. Paweł Chojecki zachęcał wyznawców do pełnego odizolowania się, straszył koszmarnymi konsekwencjami i wzywał do pozostawania w domach nawet kosztem utraty pracy (!). Jeden z członków sekty skontaktował się z drugim i przekonał go aby po miesiącu wyszedł z domu na świeże powietrze. Ten zdecydował się to uczynić i wyszedł na spacer. Dowiedział się o tym Chojecki i wierchuszka sekty, którzy zarzucili mu spowodowanie zagrożenie epidemiologicznego, nakazali mu wrócić do domu i zerwać kontakt z członkiem sekty, który namówił go do tego czynu, co ten posłusznie uczynił.
Wracając jednak do dalszego opisywania przez Szczukiewicza sekty Pawła Chojeckiego, zwrócić należy uwagę na nie tylko emocjonalne ale i ekonomiczne uzależnienie członków od grupy. Mówi on o studentach zakwaterowanych w ich siedzibie, którzy pozostając skłóceni z własnymi rodzinami, zdani są na łaskę i niełaskę sekty, która w zamian za ich pracę np. przy tworzeniu programów Idź Pod Prąd, wydziela im jakieś skromne pensje. Twierdzi on, że przypadków takich było w sekcie Chojeckiego bardzo dużo. Podkreśla także, że przed nowymi adeptami ukrywa się prawdziwe cele grupy, co jest jednym z podręcznikowych przykładów, dzięki którym rozpoznać można czy dana grupa jest sektą.
Jak mówi, był on także świadkiem tego, że zmanipulowani członkowie grupy zaczęli obwiniać siebie samych o to, że nachodziły ich wątpliwości co do charakteru czy działalności grupy.
W pewnym momencie, przerywając swoją analizę, Szczukiewicz zwraca się do swojego znajomego tymi słowy:
"I teraz prywata i mój pewien apel, wybaczcie. Hej, przyjacielu. Przyjacielu mój drogi, niezmiennie uważam cię za brata, a ten fragment jest zwłaszcza dla ciebie. Naprawdę jesteś w sekcie. Może pora na refleksję i przejrzenie tego materiału. Ty wiesz, że do ciebie mówię i tyle wystarczy. Ten kto ma wiedzieć ten wie".
Kontynuując, Szczukiewicz mówi o fali donosicielstwa, z której liderzy Klubów Idź Pod Prąd oraz tzw. grup biblijnych czy tzw. "starsi" przygotowywali specjalne raporty dla lidera sekty. I, jak mówi, było to robione w dużych ilościach. Ci, którzy podpadli byli przez Chojeckiego opluwani na antenie IPP, czasowo wyłączani z działań organizacji lub całkowicie z niej usuwani. W ramach inwigilacji odbywały się także, przypominające przesłuchania rozmowy, polegające na ciągłym, uporczywym zadawaniu oskarżających pytań i ciągłym tłumaczeniu się "winnego" ze swoich czynów czy słów. Były to przesłuchania publiczne, w obecności innych członków sekty, które Szczukiewicz opisuje jako lincz, oraz te odbywające się indywidualnie. Gdy członek sekty, który podpadł był w danym czasie nieobecny, odbywała się grupowa rozmowa o jego "grzechach". Członkowie sekty byli zachęcani do jej obgadywania i wyciągania brudów na jego / jej temat.
Przy tej okazji dostawało się także tym, którzy o danym przewinieniu innego członka wiedzieli a nie poinformowali "starszych" lub samego przywódcy. To miało wytworzyć w nich poczucie winy z powodu krycia "winnego". Jak widzimy przez cały czas w sekcie mamy do czynienia z bardzo gęstą atmosferą i zaszczuwaniem psychicznym jej członków. Donosicielstwo jest, oczywiście, traktowane jako wyraz lojalności wobec grupy. Ci, którzy wyróżniali się na tym polu byli odpowiednio premiowani, publicznie chwaleni, czy zdobywali punkty potrzebne do awansowania w hierarchii grupy czy przydzielania im ciekawszych zadań.
Szczukiewicz wspomina także opowieści Chojeckiego, które wielokrotnie już pojawiały się tutaj. Chodzi o historie o rzekomych braciach w wierze, którzy dawno temu zdecydowali się na odejście z grupy Chojeckiego, ponieważ "nie chcieli iść za Chrustusem". Ich ówczesne decyzje miały sprawić, że dziś "żyją na duchowym pustkowiu, kompletnie zagubieni". Historiami takimi atakowani są adepci KNP, traktować je mają jako przestrogę.
Jedną z lżejszych, także stosowanych w KNP, metod kontroli, są także obowiązkowe modlitwy na głos. Wielu osobom sprawiało to znaczny dyskomfort, jednak podporządkowywali się woli lidera, choć wtedy ich modlitwy brzmiały niespecjalnie szczerze, tak jakby to z czym zwracają się do Boga miało przede wszystkim zadowolić Pawła Chojeckiego.
Kolejną z technik wykorzystywanych przez Chojeckiego jest utwierdzanie wyznawców, że kierunek działania i doktryna głoszone przez ich lidera i grupę są absolutnie prawdziwe i słuszne, co pozwala także im samym dowartościować się poprzez przynależność do swego rodzaju elity, przy której inni jawią się osobami gorszymi, głupszymi. Zagrywki tego typu są bardzo widoczne w działalności lubelskiego guru i potwierdza to także były członek redakcji IPP.
Dominik i Paulina czyli związek nie akceptowany przez sektę
Po kilku audycjach dotyczących sekty Chojeckiego i zachętach kierowanych do byłych członków, na kanale Michała Szczukiewicza, pojawili się inni, którzy mieli pecha w tym uczestniczyć, odezwało się kilka kolejnych osób, które zdecydowały się podzielić z innymi swoimi historiami i uchylić rąbka tajemnicy na temat tego, jak to wszystko wygląda od wewnątrz.
Dominik zetknął się z Idź Pod Prąd na początku ich nadawania na You Tube. Pracował wtedy w Niemczech a rzeczą, która przyciągnęła go do nich było zainteresowanie kreacjonizmem prezentowanym przez Kenta Hovinda oraz osoba Mariana Kowalskiego, który w tym czasie zaczynał swoją "karierę" jako dobrze opłacany wabik. Jednak dopiero w 2019 roku dojrzał on do tego, by zbliżyć się bardziej do Kościoła Nowego Przymierza w Lublinie. Trafił on na wspomniane już wcześniej "ugruntowania", prowadzone przez "pastora" Kopcia.
Paulina, jak mówi, była korwinistką, podobały jej się "kontrowersyjne poglądy polityczno-gospodarcze". Ona także do IPP trafiła dzięki Marianowi Kowalskiemu, który według niej, "pięknie i kwieciście potrafi wyrażać swoje poglądy". Było to w okolicach 2017 roku. W tym czasie określała siebie jako ateistkę, bardziej niż na pseudoteologicznych wynurzeniach "pastora" Chojeckiego skupiała się więc na pseudopolitycznych bajdurzeniach Kowalskiego.
W końcu jednak dała się przekonać, za radą Chojeckiego zaczęła czytać Biblię i w 2019 roku uznała się za "nawróconą". Jak wspomina, popłakała się z tego powodu, gdyż był to w jej życiu moment przełomowy. Niedługo później, na sierpniowym zjeździe Klubów IPP poznała Dominika. Pozostawiali w kontakcie, głównie telefonicznym, gdyż Dominik pracował jako kierowca jeżdżący po Europie. Tymczasem zbliżał się kolejny, listopadowy zjazd w Lublinie, który miał być ich kolejną szansą na spotkanie się osobiście.
W listopadzie Dominik od razu wyczuł, że oni jako para są obiektem szczególnego zainteresowania osób stanowiących wewnętrzny krąg sekty, co jednak umknęło Paulinie, która, jak mówi była wówczas "w ferworze chrześcijańskiego nawrócenia" i cieszyła się przebywając w gronie ludzi bliskich jej ideowo i duchowo. Cała trójką, łącznie z prowadzącym, zwróciła uwagę na świetną atmosferę, która uderza ludzi trafiających tam po raz pierwszy, a która to zaczyna ustępować uczuciu dziwnej duszności już przy kolejnych okazjach.
Dominik nie skończył "ugruntowania" i, jak mówi, wycofał się w porę, zanim porządnie wdepnął w to środowisko. Coś podpowiadało mu, że coś jest nie tak. Pierwszym sygnałem alarmowym było przymuszenie go do publicznego wygłoszenia osobistej modlitwy. Za pierwszym razem zdołał wytłumaczyć się tremą, kolejnym razem już mu nie odpuścili. Przymuszanie do tego typu modlitwy kłóciło mu się z tym co, za radą "pastora", wyczytał w Biblii. Podobne odczucia co do tej formy modlitwy miała też Paulina.
Ona z kolei zwróciła uwagę na to, że podczas tzw. "ugruntowań" niemile widziane jest zadawanie jakichkolwiek pytań i wyrażanie wątpliwości co do serwowanych uczestnikom "prawd". Jej pytania dotyczyły kwestii związku, od którego, jak podkreślają oboje, wszystko się zaczęło i dlatego się skończyło. Przez wzgląd na swoją relację postanowili oni nie angażować się głębiej w działalność "kościoła" Chojeckiego. Prowadzące owe "ugruntowania" członkinie sekty nie były pewne jakich odpowiedzi udzielić w tym temacie Paulinie, musiały więc skorzystać z rady "starszych" zboru, czyli rodziny Fałków i Machałów.
To samo pytanie skierowane zostało do Radosława Kopcia, który "ugruntowywał" mężczyzn. Para podkreśla, że miała dobre intencje a swój związek postanowili rozpocząć "po chrześcijańsku". Tymczasem członkowie sekty zauważyli na profilach zakochanych na facebooku, że oboje zmienili swoje statusy na "w związku" i wiedzieli już, że mają do czynienia z parą. Kopeć bez ogródek spytał więc Dominika czy spał z Pauliną, co go zbulwersowało. Mimo, że nie padła żadna odpowiedź, "pastor" Kopeć rozpoczął "maglowanie" nowego adepta w temacie jego grzeszności i zaczął przymuszać go do przyznania się do grzechu, co sprowokowało między nimi także spór dotyczący związku w kontekście biblijnym.
Kopeć, będący reprezentantem sekty, która drwi z wszelkich tradycji katolickich, sakramentów takich jak chrzest, bierzmowanie czy małżeństwo, także tych wyrosłych z polskiej kultury, zaleca zerwanie z nimi więzi, w tym przypadku powołał się na tradycję mówiąc, że jednak dopiero małżeństwo ma prawo do tak intymnych relacji. Dodatkowo zalecił im bliższe poznanie się, zanim zaczną określać się mianem pary, a na pytanie co to dokładnie oznacza, odpowiedział regułką, której nie powstydziło by się Bravo Girl, czyli to, że należy "chodzić ze sobą przynajmniej przez rok". Pokazuje nam to jednak, na żywym przykładzie, że od pierwszych chwil sekta chce posiadać o swoich adeptach jak najdokładniejsze informacje, wliczając w to te intymne, które następnie mogą być wykorzystane w sesjach obgadywania ich w większym gronie wyznawców czy ich oczerniania, jak miało to miejsce w wielu przypadkach, opowiadanych nawet przez samego Chojeckiego.
Prowadzący program Michał Szczukiewicz oraz zaproszeni goście dodają także, że w łonie KNP to właśnie owi "starsi" często mieli duży wpływ na to czy dany związek może powstać lub czy jakiś należy zakończyć. Mówią o rozgrywających się w łonie tej społeczności dramatach, rozbijaniu małżeństw, które trafiły do sekty oraz uniemożliwianiu nawiązania relacji osobom, które miały taką chęć. Sekciarski aktyw podjął również próby odizolowania od siebie pary zakochanych. "Ugruntowania" Pauliny prowadziły dwie dziewczyny, jedną z nich była mieszkająca w Kanadzie członkini sekty o imieniu Kasia, znana z programów IPP, niezbyt rozgarnięta i roztrzęsiona emocjonalnie blondynka, która nawet członkom sekty nie powinna wydawać się autorytetem w dziedzinie nauk biblijnych, jest za to otaczana przez rodzinę Chojeckich wielką uwagą, której powodów możemy się jedynie domyślać. Pod koniec owych "ugruntowań" stanowisko sekty w sprawie związku Pauliny z Dominikiem przedstawiła jej Kornelia Chojecka. Kazała jej wybierać: albo sekta albo Dominik.
Dlaczego tak nie pasował im związek dwojga ludzi i postanowili uniemożliwić im jego stworzenie? Możemy tylko snuć teorie. Dla pary tej był to jednak moment decyzji, którą określają dziś mianem najlepszej jaką mogli podjąć w kluczowym momencie, czyli decyzja o nie przystępowaniu do Kościoła Nowego Przymierza. W ostatniej chwili uniknęli wsiąknięcia w toksyczne środowisko destrukcyjnej sekty. Przy okazji tej wspominają jednak ludziach, którzy, z powodu podobnego potraktowania ich przez "biblijnych chrześcijan" z Lublina, wpadli w depresję. Dominik dodaje też, że kontakt z nim sekta nakazała zerwać jego przyjacielowi, z którym wspólnie przyjął ich "chrzest".
Paulina stwierdza, że sekta Chojeckiego szuka ludzi, którzy będą ich utrzymywać i za darmo wykonywać dla nich wskazane prace. Rada Dominika dla tych, którzy w jakiś sposób trafili na to środowisko brzmi następująco: "Moja przestroga dla wszystkich, którzy próbują tam coś robić. Uciekajcie! Wiejcie od nich bo oni wam zniszczą życie. Oni was wykorzystają, wykręcą i na kopach wyrzucą. Po prostu. Nie angażujcie się emocjonalnie, nie angażujcie się w ten projekt bo oni was zmiętolą i wywalą, zniszczą. Oni niszczą ludzi, niszczą małżeństwa (...)".
Dodaje, że wierchuszka sekty bardzo interesuje się psychologią (Kornelia Chojecka jest z wykształcenia psychologiem) a on na własnej skórze, ze strony Radosława Kopcia, poznał jak wygląda psychomanipulacja z ich strony. Paulina zaś mówi, że jej początkowe, entuzjastyczne zaangażowanie w działalność Idź Pod Prąd doprowadziło do kłótni z rodzicami i nie wyklucza, że mogło dojść do tego, że przeprowadziła by się do Lublina aby jak najbardziej zbliżyć się do sekty. Dominik dodaje, że w KNP zaleca się członkom zerwanie kontaktów z rodziną, jeśli jej członkowie nie chcą się "nawrócić".
Historia Martiny czyli aranżacja związków w sekcie
Kolejną osobą, która zdecydowała się opowiedzieć o swojej, jeśli można tak powiedzieć, przygodzie z rodziną Chojeckich i ich „kościołem” jest Martina. Dziewczyna trafiła do sekty w wieku 21 lat a natrafiła na nich w Internecie, gdzie oglądała filmy wspomnianego wyżej Kenta Hovinda. Jej świadectwo, mimo tego, że wypowiada się ona dość nieskładnie i chaotycznie, jest jedną z najciekawszych opowieści dotyczących działania sekty KNP i należy przyznać, że mimo to, iż temat nie jest wesoły to Martina podchodzi do niego z dużym dystansem przez co wzbudza sympatię słuchacza.
Po roku oglądania telewizji Idź Pod Prąd, Martina zdecydowała, że wybierze się na zjazd tej grupy w 2017 roku. Było to dla niej nowe doświadczenie, gdyż jak mówi, nie miała wcześniej styczności z żadnym tego typu „kościołem”. Spodobało jej się na zjeździe, jak mówi, spotkała tam fajnych ludzi z różnych stron Polski. Martina, zarówno w swoim świadectwie nagranym dla sekty jak i w rozmowie ze Szczukiewiczem, mówi, że nie miała zbyt wielu znajomych, stąd też poznanie nowych ludzi o podobnych zainteresowaniach sprawiło, że zaczęła odwiedzać ich częściej, pojechała z nimi także na jeden z ich obozów w Siennej, gdzie także bardzo podobała jej się panująca tam atmosfera.
Po zapoznaniu się z członkami grupy Martina, jak wszyscy inni adepci, poddana została „ugruntowaniu”, które, przez Internet, przeprowadzała z nią Kornelia Chojecka. Wtedy też zaproponowała Martinie aby ta przyjechała do Lublina na dwa tygodnie lub miesiąc, zamieszkała w siedzibie KNP i zżyła się z grupą, na co dziewczyna się zgodziła. Po zjeździe w Siennej Martina pojechała razem z Chojeckimi do Lublina.
Tym co zwróciło jej uwagę od początku było to, że Chojeccy traktowali ją z wielką uwagą, przesadną życzliwością i zainteresowaniem. Jak sama mówi, zastanawiała się czym sobie na to zasłużyła i czy naprawdę jest aż tak wyjątkowa, by być w ten sposób traktowaną. Mamy tu, oczywiście, do czynienia z pierwszą fazą rekrutacji do sekty, czyli tzw. bombardowaniem miłością. Martina mówi o sobie, że jest osobą, nie tyle nieufną, co obserwującą zachowanie innych ludzi względem niej, dlatego, skupiona na niej, przesadna uwaga Chojeckich w jakiś sposób wydawała jej się lekko podejrzana, ale stwierdziła, że skoro są tacy mili to nie jest to w sumie nic złego. Jednocześnie mówi ona, że od początku coś nie podobało jej się w „pastorze” Chojeckim a zwłaszcza jego specyficznym, fałszywym uśmiechu.
Podczas pobytu w Lublinie, gdzie Martina przebywała na ich zaproszenie miało miejsce kilka sytuacji, które ostatecznie sprawiły, że odeszła z sekty. Mieszkając w siedzibie sekty pomagała członkom grupy w codziennych obowiązkach czy np. gotowaniu, mimo to przekonana była, że jest ich gościem a nie pracownikiem. A wówczas zaczęto przydzielać jej przeróżne prace. Po pewnym czasie Martina zaczęła odczuwać pewien dyskomfort związany z ruchami rodziny Chojeckich, które odczytała jako próby swatania ją z Czarkiem czyli Cezarym Kłosowiczem, prowadzącym serwis informacyjny IPP. Ich działania w tym kierunku określiła jako eksperyment polegający na „wrzuceniu dwóch królików do klatki i obserwowaniu co z tego będzie”. Nie miała jednak ochoty na takie coś. Chojeccy zaczęli sondować ją w temacie Czarka, próbując wyciągnąć od niej informacje na temat tego, co ona o nim myśli, czy jej się podoba.
W pewnym momencie zaaranżowano „nauczanie” dla osób, które w tamtej chwili nie były w związkach, którego tematem było to czego członkowie grupy oczekiwali by od swoich życiowych partnerów. Podczas tych zajęć uczestnicy opowiadali o swoich wyobrażeniach swoich partnerów. Martina wyczuła, że to co mówi Czarek to dokładny opis jej cech, jej osoby, którą mieli już okazję poznać i wybadać Chojeccy. Gdy przyszła kolej Martiny ucięła temat nie wylewając z siebie żadnych opisów wymarzonego partnera i stwierdzając, że być może nie zamierza nawet wychodzić za mąż. Jej uwagę zwróciło to, że najbardziej skupione na jej osobie i wyczekujące na to co powie były trzy osoby: Czarek i siostry Chojeckie.
Martina mówi, że w tym czasie Chojeckim zależało by została ona członkiem ich „kościoła”. Jak twierdzi, próbowano ją zachęcić np. ufundowaniem jej drogiego programu do obróbki graficznej, jednak kategorycznie odmówiła ona przyjęcia takiego prezentu, który w jakimś stopniu zobowiązywał by ją do lojalności wobec organizacji, którą i ona otwarcie nazywa sektą. Po jakimś czasie pobytu w Lublinie, Radosław Kopeć kazał Martinie określić się co do przynależności do „kościoła”. Także Chojecki wziął ją na rozmowę, podczas której zasugerował jej, że zbyt słabo angażuje się w codzienne prace na rzecz wspólnoty. Następnie, do zadania rozmówienia się z Martiną i innymi dziewczynami oddelegowana została żona Chojeckiego, która pod pretekstem wspólnego, kobiecego studiowania Biblii, prowadziła z nimi pogadankę na temat „Jak chciałabyś udzielać się w kościele?”.
Te dziwne sytuacje, rozmowy przypominające przesłuchania, Martina nazywa wprost praniem mózgu. Wspomina także o poznanej tam koleżance, która przez rok pracowała na rzecz sekty za darmo. Dopiero po takim czasie zaczęto wypłacać jej jakieś skromne wynagrodzenie.
Martina zdecydowała się wrócić do domu. I już tydzień później, oglądając „nauczanie” Chojeckiego usłyszała historię o dziewczynie, która przyszła do ich „kościoła”, ale oszukała ich. Jej uwagę w tej audycji przykuły częste aluzje Chojeckiego do jej pobytu tam, a także to, że zwracał się ciągle do Czarka, do którego, już po powrocie do domu, napisała Martina, gdy, widząc go w programie wydało jej się, że jest jakiś „niewyraźny”. Napisała więc aby spytać czy coś się stało i podnieść na duchu. Podejrzewa ona, że Czarek poinformował „pastora” o tym fakcie a ten z kolei przekręcił znaczenie jej słów pisanych do Kłosowicza i wmówił mu, że zasugerowała mu ona, że… jest brzydki. Z racji tego, że sytuacja ta miała miejsce podczas programu IPP, Czarek schował się, jak mu się wydawało, poza kadr kamery, gdzie, jak twierdzi Martina, płakał. To, jej zdaniem, jest także dowodem na to, że wewnątrz tej grupy odbywa się rzeczywiste pranie mózgów. Pyta ona retorycznie jak można „tak komuś mieszać w garze, i to na żywo” po czym stwierdza „co za psychiatryk”.
Mimo tego, postanowiła ona jeszcze raz odwiedzić siedzibę sekty z okazji kolejnego zjazdu wyznawców Chojeckiego a powodem tego była chęć spotkania poznanej tam koleżanki, która prosiła ją o ten przyjazd. Martina spytała kobietę, która w sekcie zajmowała się listą uczestników zjazdu czy może wziąć w nim udział. Po otrzymaniu odpowiedzi twierdzącej wpłaciła 350 zł, gdyż tyle właśnie kosztowała możliwość wzięcia udziału w tej imprezie. Jednak niedługo po tym mailowo dostała informację, że nałożony na nią został zakaz wzięcia udziału w wydarzeniu a wpłacone przez nią pieniądze zostaną zwrócone. Tak się jednak nie stało, dlatego postanowiła pojawić się na imprezie za którą zapłaciła i tam osobiście wyjaśniać ewentualne nieporozumienia.
Tak więc zjawiła się danego dnia w siedzibie sekty, wywołując konsternację najbliższych współpracowników Chojeckiego. Wyczuła też od razu, że reszta towarzystwa została już nastawiona przeciwko niej. Dotyczyło to także koleżanki, która prosiła ją o przyjazd. Wściekły Chojecki nie odważył się podejść do Martiny, zamiast tego posłał swojego bulteriera, Radosława Kopcia, który wziął ja na zewnątrz i spytał dlaczego tam przyjechała? W odpowiedzi usłyszał, że zapłaciła za udział w tym wydarzeniu. Usłyszała, że nie jest tam mile widziana, więc, nie chcąc tworzyć niezdrowej atmosfery, zgodziła się by Kopeć odwiózł ją na dworzec PKP, skąd pojechała do domu. Wpłaconych pieniędzy w kwocie 350 zł nie odzyskała.
Powyższe historie, które musiałem opisać jednak dość szczegółowo na podstawie programów Michała Szczukiewicza z udziałem byłych członków sekty, stanowią ważny element całej historii dotyczącej organizacji Pawła Chojeckiego i mogą pomóc nam wyobrazić sobie panującą tam atmosferę oraz mentalność ludzi zarządzających nią. Dotyczy to także zagrożeń wynikających z przynależności do takiej grupy i zaangażowania w jej działanie. Świadectw podobnych było więcej. Niestety także dużo więcej jest tych nieopowiedzianych.
1 note
·
View note
Text
Na naszej grupie na fb tumblr misie powstało tellonym specjalnie dla Was! Możecie tam pisać swoje problemy, krępujące pytania, które później będą udostępniane na grupie i będziemy pomagać! Nie bójcie się! Otwieramy się na Was i zrobimy wszystko żeby znaleźć wspólnie rozwiązanie ❤️ pamiętajcie że jesteście tam ANONIMOWI! https://tellonym.me/tumblrmisie
13 notes
·
View notes
Text
131dzień, 131cud - Tysiąc pytań do...
Kiedy urodził się mój brat, miałam czternaście lat. Pamiętam, że rodzice bali się nawet dawać mi go na ręce. Pragnęłam wtedy, by jak najszybciej urósł i bym mogła wreszcie zajmować się nim sama. Parę miesięcy później, gdy rodzice już inaczej do wszystkiego podchodzili, z większym dystansem zaczął się okres raczkowania. Brzdąc był bardzo ruchliwy i gdy tylko brałam go na kolanka, on od razu uciekał. Wyobrażałam sobie wtedy moment, kiedy będę mieć 16 lat, braciszek będzie mieć 2 latka i będę mogła chodzić z nim na spacery, plac zabaw, będziemy się razem bawić itp. Gdy ten moment nastąpił, zdałam sobie sprawę, że dwa lata temu nie byłam chyba świadoma, czego pragnę. Okres niemowlęcy był najspokojniejszym okresem w życiu mojego brata i szkoda, że tego wtedy nie doceniłam. Dwulatek to czyste zło. Kiedy zaczął chodzić, nie obyło się od ciągłego wchodzenia do mojego pokoju, przeszkadzania. Pamiętam, jak bardzo mnie wkurzał, gdy był u mnie mój chłopak. Nie mieliśmy nawet chwili spokoju i musieliśmy zamykać się na klucz w pokoju.
Teraz mój braciszek ma prawie 4 lata. Nastąpił okres ciągłych pytań. W dodatku maluch wychowuje się z samymi dorosłymi, dlatego też często rozmawiając z nim, odnoszę wrażenie, że postradał wszystkie rozumy. Często szokuje mnie, gdy ze sobą rozmawiamy. Oprócz głupkowatych tekstów, jest on też wszystkiego ciekawy. Przytoczę tu pewną historię, która miała miejsce parę dni temu.
Ostatnio razem z moją mamą plotkowałyśmy w czasie obiadu. Zazwyczaj rozmawiamy podczas posiłku, opowiadamy, jak było w pracy i u mnie w szkole. Nagle podbiega do nas maluch. Miał coś w nosie. Patrzymy uważnie. Był to tampon.
-Julia! To twoje? To jest do nosa jak leci krew? Nie? A do czego to jest? Gdzie się to wkłada?
Byłam tak zszokowana pytaniem, że kazałam mu by zapytać o takie rzeczy mamy. Mama popatrzyła na mnie. Trudno jej było utrzymać powagę. Nagle brat oznajmił nam, że już wie, co to. Zaciekawione zapytałyśmy. Szczerze powiedziawszy, to bałam się jego odpowiedzi.
-To pewnie czopek dla dziewczynek!
Zatkało nas. Nie wiedziałyśmy co powiedzieć. Teraz rozumiecie, czemu warto cieszyć się niemowlęcymi latami dziecko. Z roku na rok będzie tylko gorzej, bo to dopiero początek krępujących pytań.
#dziecko#rodzieństwo#brat#maluch#niemowle#młodszy brat#siostra#brzdąc#tysiąc pytań#ciekawość#śmiech#powaga#krępujące pytania#blog#my blog#blogerka#historia z życia#cud#poszukiwaczka szczęścia#szczesciara#szczeście#radość#roczna terapia
0 notes
Note
czemu tak Cię denerwuje to pytanie o to czy powiększałaś biust? skoro masz naturalny? domyslam sie, ze moze to być irytujące jak dostajesz milion pytan o to samo ale wg mnie powinnaś potraktowac to jako komplement, bo mało, która szczupła dziewczyna ma tak duży naturalny biust jak Ty, a Ty masz i figurkę i biust! mysle, ze te pytania ludzi to trochę własnie z takiego niedowierzania, bo jest to rzadko spotykane :)
dziękuje, ale to jest naprawdę męczące jak co drugie pytanie jest o to i do tego dość krępujące, bo nie lubię o tym mówić. A jeśli kogoś to tak bardzo nurtuje to wystarczy przewinąć trochę palcem do starszych pytań 😗
1 note
·
View note
Text
2. Trup i jego dziewczyna
To był upalny, lipcowy dzień. Ludzie uciekali do chłodu galerii handlowych, szukali chwili oddechu w cieniu nielicznych drzew, a jak musieli korzystać z komunikacji miejskiej, starali się nie koncentrować na zmyśle węchu. Dopiero wczesnym wieczorem nieliczne chmury dały odrobinę wytchnienia od lejącego się żaru. Choć zmiana nie była zasadnicza — ciepło, skumulowane w betonowych płytach chodników, elewacjach domów i masie bitumicznej ulic, oblepiało ciała przechodniów lepkim potem.
Kacper mógł ten dzień zaliczyć do udanych, bo spędzony w chłodnym biurze. Dostał pilne zlecenie i miał dobry pretekst, aby popracować dłużej. Popatrzył przez okno na dachy kilku najbliższych domów. Niektóre pokrywała piękna czerwień dachówek, na innych rdza ułożyła fantastyczne, rude wzory. Wszystko w ciepłych kolorach zachodzącego słońca. Gdzieś na horyzoncie wystawała, ponad poziom przeciętności, wieża starego kościoła.
Dochodziła dwudziesta trzydzieści. Jego dzień pracy nieuchronnie się kończył. Starannie poskładał papiery, poczekał, aż komputer całkowicie się wyłączy, założył swój plecaczek i niespiesznie przechodząc przez pustą już salę, dotarł do windy. Wyciągnął chusteczkę jednorazową, przez nią nacisnął przycisk przywołania. Szybko przyjechała. Był jedynym pasażerem. Na dole pomachał przyjaźnie strażnikowi. Wyszedł na zewnątrz i.… natychmiast tego pożałował. Jakby skoczyć w gęstą zupę fasolową! Prawie cofnął się z powrotem do biurowca. Tam, w środku, był jego mikrokosmos. Tu, na ulicy, był jednym z milionów anonimowych hominidów. Dzisiaj mocno spoconych. Inni już dawno radośnie pozamykali szuflady biurek, powyłączali komputery, powyrzucali do koszy swoje nadgryzione, niesmaczne drugie śniadania, udali się do gderliwych żon i rozwydrzonych dzieci, kupując po drodze do domu ziemniaki i kapustę kiszoną. Kacper wzdrygnął się na samą myśl. Podszedł do przejścia dla pieszych. Niestety, nikt nie czekał. Rozejrzał się jeszcze raz, z nadzieją. Pusto. Westchnął i przez chusteczkę, z obrzydzeniem, nacisnął przycisk. Zaświecił się czerwony napis „czekaj”. Czekał więc, kolejny raz zastanawiając się, czy to nie jest ściema. Czy gdyby nie nacisnął przycisku, to nigdy by nie przeszedł? I za rok, w tym miejscu, stałby jego szkielet? W końcu zapaliło się zielone światło. Kiedy już znalazł się po drugiej stronie, nie rozglądając się, szybkim krokiem przeciął mały placyk. Dyskretnie upuścił zużytą chusteczkę. Przecież nie włoży jej ponownie do kieszeni. A kubły na śmieci zlikwidowano ze względów bezpieczeństwa. Po ostatnim zamachu w Londynie. To było, co prawda, kilka tysięcy kilometrów stąd, ale nigdy nie wiadomo, licho nie śpi. Czy inny terrorysta.
Jak zwykle o tej porze jakiś brudas próbował go zaczepić.
- Proszę pana, proszę pana...
- Nie mam czasu, odwal się.
Ten ktoś splunął i odszedł. Chyba go poznał. Codziennie próbował go zagadywać i codziennie rozmowa wyglądała tak samo. Po drugiej stronie placu, jak zwykle, przystanął przy sklepie zoologicznym. Dzisiaj za szybą stała klatka z królikami. Takimi białymi. Lubił patrzeć na wystawiane tam zwierzęta. Te wyglądały na zadowolone. Zajęte gryzieniem marchewki nie zwróciły na niego uwagi. Ciekawe czy wiedzą, że są na sprzedaż?
Ruszył dalej w kierunku parkingu. Nie mógł wsiąść do swojego auta w podziemiach biurowca. Przez własną głupotę. Kiedyś naraził się dyrektorowi administracyjnemu. I jak tylko nadarzyła się okazja, ten cofnął mu pozwolenie. Teraz musiał korzystać z parkingu publicznego, kilka przecznic od biura. Tam, codziennie rano, zostawiał swoją czarną Corvette rocznik 1973. Ona jedna go nie nigdy nie zawiodła. W przeciwieństwie do kobiet. Chyba nie potrafił ich zrozumieć. Przyspieszył kroku. Poczuł, jak wzbiera się w nim pożądanie. Usiąść w skórzanym fotelu i odpalić silnik. Poczuć wibracje, chłonąć intensywny, męski zapach spalin. Potem wrzucić jedynkę i powoli, z namaszczeniem, wyjechać machając radośnie do kamery przy szlabanie.
Jest. Stoi i czeka. Jak wierna żona i namiętna kochanka w jednym. Podszedł do drzwi, wyciągnął kluczyk. Nie, nie otworzy zanim nie pogłaska karoserii. Delikatnie, zmysłowo. Powoli. Otworzył drzwi, wrzucił na tylne siedzenie swój plecaczek.
- AaaaaaAAAAaaaaa...
Co to za dźwięk? Jakby jęk…? Z drugiej strony jego pięknego auta! Jasny gwint!
Obiegł samochód. Jakiś człowiek leżał oparty o drzwi Corvette’y. Trzymał się za brzuch, ciężko dyszał. Zabrudzona marynarka, opuchnięta i posiniaczona twarz, brudne, tłuste włosy. Pewnie jakiś pobity, bezdomny pijak! Mężczyzna patrzył błagalnym wzrokiem i coś bełkotał. Ta zniekształcona twarz... Kogoś mu przypominała. Wzdrygnął się.
- Panie! Tam obok jest mercedes. Bardzo drogi. Może się pan tam przesunąć? - mówił to bez szczególnego przekonania. Mężczyzna musiał mieć wybitą szczękę, bo z jego opuchniętych ust wydobyły się gwałtowniejsze, głośniejsze, choć nadal niezrozumiałe dźwięki. Czy mu się wydawało, czy faktycznie usłyszał swoje imię? Spojrzał na niego uważniej, jednak w zapadających ciemnościach niewiele to dało. Chciał mu coś powiedzieć? Pewnie prosił o wódkę albo papierosa. Wzruszył ramionami. Nie miał kumpli pijaków. Rozejrzał się dookoła. Nikogo. Trudno mu się było przełamać, jednak w końcu to zrobił … chwycił go za poły brudnej marynarki i spróbował odciągnąć od swojego samochodu. Poszło. Nie było to nawet takie trudne, facet wyraźnie był bardzo słaby. Wyjął chusteczkę antybakteryjną, starannie wytarł ręce. Mógł już teraz wsiąść i odjechać.
Zawahał się. Jeszcze raz spojrzał na jego twarz. Wyciągnął telefon, włączył aplikację latarki, teraz widział lepiej… Gwałtownie się wyprostował… i drżącymi palcami wybrał 112.
Policjant zamknął kajet.
- Może pan już iść do domu.
Kacper z ulgą wysiadł z radiowozu. Natychmiast dopadli go reporterzy. Skąd tu się wzięli? Miał dość. Czuł się zmęczony, jakby ktoś przepuścił jego umysł przez wyżymaczkę. Coś do niego mówili, jednak nie potrafił zrozumieć co.
- Wody! - wykrzyknął i ktoś podał mu napoczętą butelkę. Wyciągnął chusteczkę antybakteryjną, wytarł gwint. Wlał do ust solidną porcję, wypluł. Reporterzy cofnęli się wystraszeni. Powtórzył. Dopiero za trzecim razem zaczął łapczywie pić.
- Uratował pan życie tego człowieka, podobno zrobił mu pan sztuczne oddychanie? - usłyszał i zobaczył mikrofon kilka centymetrów od twarzy. Przypomniał sobie, jak zbliża swoje usta do jego... Widział to tak wyraźnie i było to takie obrzydliwe... Odruch wymiotny. Mikrofon gwałtownie się cofnął, reporterzy odskoczyli.
Oparł się o radiowóz i milcząco, prawie obojętnie, patrzył na grupę dziennikarzy. Nie zamierzał odpowiadać na pytania. Nagle, nowo przybyły kamerzysta oślepił go ostrym światłem. Zaczął nagrywanie.
- Czy wie pan, że ratował pan poszukiwanego listem gończym mordercę? Zabójcę młodej kobiety....
Wchodząc do mieszkania, od razu zdjął ubranie. Trzymając je w wyciągniętych dłoniach, wsadził do pralki. Wsypał podwójną porcję proszku do prania i nastawił na dziewięćdziesiąt stopni. Umył ręce. Jeszcze raz umył ręce. Wypłukał usta płynem dentystycznym, wyszczotkował zęby szczoteczką soniczną, zmienił końcówkę i ponownie umył zęby, wypłukał usta płynem… Dopiero teraz wskoczył pod prysznic. Długo namydlał się mydłem przeciwbakteryjnym. Potem wytarł się ręcznikiem, wyrzucił mokry do kosza, ubrał się w czyste rzeczy. W przedpokoju leżał na podłodze jego plecaczek. Chwilę się wahał. Wyrzucić? Szkoda by było… Czyścić? Podniósł i uważnie obejrzał. W końcu odłożył na półkę na czapki. Poszedł do pokoju, nalał sobie potężną dawkę whisky i już miał zamiar usiąść w fotelu, jak dotarł do niego podejrzany dźwięk z łazienki. Podbiegł, otworzył drzwi… cała podłoga w pianie! Zaklął, wyciągnął z woreczka nową szmatę do podłogi, wytarł do sucha. Na szczęście pranie się skończyło. Wyciągnął podkoszulkę. Popatrzył krytycznie na wyblakłe kolory.
- Szlag by to trafił — zaklął i wyrzucił ją do kosza.
Gdy w końcu skończył, poczuł głód. Zrobił sobie kanapkę z serem, przyniósł whisky do kuchni, bo nigdy nie jadł posiłków w pokoju, wypił zawartość szklanki jednym haustem, zagryzł chlebem. A potem poszedł do pokoju, usiadł w fotelu. Drżał. Doszedł do wniosku, że nie ma szans na sen. Włączył telewizor. Szedł film przyrodniczy. Patrzył obojętnym wzrokiem na polującego tygrysa. I stracił poczucie czasu. Ocknął się nad ranem. Obolały. Spragniony. Poszedł do kuchni, nalał sobie wody mineralnej do kubka, wypił, umył kubek. Spojrzał na szarzejące niebo, na pierwsze promyki słońca. Otworzył szeroko okno, przymknął oczy.
- Coś się skończyło, coś się zaczęło — wyszeptał.
Rozebrał się do naga, chwilę chłonął całym ciałem nocny chłód. Poszedł do sypialni i położył się w pościeli. Ni to spał, ni to czuwał. Kłębiły mu się tysiące myśli. Plątały się, przenikały, straszyły. Wstał, gdy już słońce mocno przygrzewało. Westchnął ciężko, patrząc w lustro w łazience. Czas zacząć dzień.
Świetnie zdawał sobie sprawę, że powrót do biura będzie trudny. Chciał być pierwszy, wtedy nie musiałby przechodzić przez pełną pracowników salę ogólną. Zanim reszta przyszłaby do pracy, siedziałby zamknięty w swoim pokoju. Niestety, na Grodzkiej doszło do jakiegoś wypadku i cały plan runął. Dotarł tuż przed ósmą. Zdecydowana większość pracowników już siedziała przy swoich stanowiskach komputerowych. Jak tylko się pojawił, natychmiast rozległy się oklaski i pohukiwania. To było miłe, choć nieco krępujące. Ewa, jedyna dziewczyna, która mu się poważniej podobała, wychyliła się zza monitora.
- Witaj, bohaterze — powiedziała tym swoim słodkim, kobiecym tonem.
Uśmiechnął się do niej.
- Kacper, opowiedz nam, jak smakują usta mordercy? - usłyszał głos tego pajaca, Roberta. Większość ryknęła śmiechem.
- Było z języczkiem? - wykrzykiwał, gdy już go minął.
Nie dał się sprowokować. Machając do wszystkich, podszedł do swojego boksu.
- Hey, znam świetną melinę z pijakami, jak chcesz popieścić... - usłyszał ponownie głos Roberta.
Odwrócił się tyłem do sali, opuścił spodnie i wypiął zadek odziany w slipki ozdobione pszczółkami, które dostał od kolegów na poprzednie imieniny. Wywołało to kolejną salwę śmiechu. Wszedł do siebie i zamknął drzwi. Zdjął plecaczek, usiadł i przymknął oczy. Przez chwilę uspokajał oddech. Jakoś przedarł się przez to plemię dzikusów. Pierwszy punkt zaliczony.
Gdy tylko włączył komputer, zadzwonił telefon. Odebrał.
- Szef cię wzywa.
Westchnął.
- Już idę – odpowiedział i niechętnie wstał.
Wesoło machając, wyszedł na korytarz, wszedł do windy. Dopiero teraz uśmiech zszedł z jego twarzy. Był zmęczony i niewyspany. Musiał jakoś odegrać swoją rolę. Pajacowanie nie leżało w jego naturze. Wiedział jednak, że jak się wejdzie między wrony… Zanim otworzył drzwi sekretariatu, zmusił się do przybrania radosnej miny. Skoro odgrywał rolę bohatera, powinien się cieszyć. Ponuracy nie latają w lateksowych kombinezonach. Wszedł pewnym krokiem z uśmiechem na twarzy, lecz Marysia nie wykazała zainteresowania jego osobą. Poczuł rozczarowanie.
- Właź! - machnęła ręką, prawie nie odrywając wzroku od komputera.
W środku stał prezes i rozmawiał z kadrowym. Przerwali, jak tylko go zobaczyli.
- Panie… - szef zawahał się, chwilę myślał, marszcząc nos — Kacprze! Gratulacje! - szef szefów wyciągnął do niego ręce.
- Wykazał się pan obywatelską postawą — poklepywał go po plecach. - I nie ważne, że ratował pan życie mordercy. Tego przecież pan nie wiedział. Chciał pan ocalić człowieka. To piękne. Nie ma też znaczenia, że on niedługo potem zmarł. Liczy się pana postawa. Wszyscy powinni z pana brać przykład. Poleciłem szefowi kadr, aby wpisał pochwałę do pana akt i wypłacił panu dodatkową premię. Pięćset złotych.
- Bardzo jestem wdzięczny i...
- Nie ma za co. Teraz żegnam. Mam dużo pracy. Rozumie pan, za tydzień posiedzenie rady nadzorczej - mrugnął do niego porozumiewawczo, choć Kacper nie bardzo wiedział dlaczego.
- Jak pan chce, to sekretarka zrobi panu kawę.
- Nie, już piłem, ale dziękuję bardzo, panie prezesie.
- Nooo, pana strata. Do widzenia.
Wyszedł i zszedł dwa piętra schodami. Nie chciało mu się czekać na windę. Wszyscy już zajęli się swoją pracą, więc teraz spokojnie dotarł do swojej oazy. Wyciągnął z biurka płyn antybakteryjny i starannie wyczyścił ręce. A i tak jeszcze chwilę czuł dotyk spoconej ręki prezesa. Obudził komputer. Wszedł na portal informacyjny. Oczywiście była to jedna z pierwszych wiadomości.
„Artur K. podejrzany o morderstwo Jolanty B. zmarł wczoraj po reanimacji. Był w stanie upojenia alkoholowego, leżał na parkingu, tuż obok zabytkowego Chevroleta …”
Chwilę zastanawiał się. Wyciągnął z teczki termos, nalał kawy do metalowego kubka. Przymknął oczy, delektował się jej smakiem. Czuł chłód klimatyzacji na plecach. Spojrzał na ekran komputera, otworzył folder „Analizy porównawcze”. Wszedł w podfolder „Dane matematyczne”, następnie w "Statystyki". Kliknął plik AK. Na ekranie pojawił się prostokąt: „Plik szyfrowany. Wpisz hasło”. Szybko wklepał ciąg cyfr i liter. Pojawiło się zdjęcie mężczyzny, pod spodem: ” Artur Kalecki, urodzony 15 maja 1983 roku we Wrocławiu...”
Dopisał: „zmarł zamordowany? na parkingu...”. Starał się opisać wszystkie szczegóły, jakie zapamiętał. Wrzucił też zdjęcia, które wczoraj zrobił. Następnie wykasował je z telefonu. Zalogował się poufnym kontem mailowym do chmury Tresonita. Był tam tylko jeden folder. Wszedł. Tak jak się domyślał, zostawiono mu wiadomość tekstową. Niestety. To mogło oznaczać tylko kłopoty. Otworzył.
„Przejmujesz grę. Skontaktuj się w jego dziewczyną. Cele znasz”. Podpisano: XXX.
Odsunął się od komputera i powiedział do siebie głośno:
- Szlag by to trafił! A tak już było dobrze.
Wstał i podszedł do okna. Po drugiej stronie ulicy przedszkolanki prowadziły grupę dzieci trzymających się za ręce.
- Kurwa! - uderzył pięścią w parapet.
Jedno z dzieci podniosło głowę i spojrzało w jego okno. Chłopczyk pomachał mu przyjaźnie ręką. Kacper pokazał mu środkowy palec, wyciągnął język, a potem gwałtownie odwrócił się i usiadł przed komputerem. Miał tyle spraw do załatwienia! Zamierzał umówić się na kontrolę do dentysty, wymienić u mechanika olej w samochodzie, wykupić abonament Netflix’a… To wszystko przestało być ważne.
Starał się nie myśleć o czekającym go zadaniu. Mijały kolejne dni, długo nie było nowych wiadomości. Miał cichą nadzieję, że mu odpuszczą. W końcu chyba dobrze wykonywał swoją pracę. W końcu był analitykiem, a nie pieprzonym Jamesem Bondem. Gdy więc wczoraj zobaczył nową wiadomość, nawet się ucieszył i z nadzieją otworzył.
„Jutro pogrzeb. Masz szansę ja poznać. Nie nawal. XXX”
No i teraz sterczał na cmentarzu. Nienawidził pogrzebów. Zawsze starał się znaleźć pretekst, aby uniknąć udziału w takiej uroczystości. Trumna i leżące w niej zwłoki wywoływały w nim uczucie obrzydzenia. Już tam w środku musiały ucztować miliardy bakterii. Nie miał jednak wyjścia. Z pewnością mieli rację, ona musiała tu przyjść. Wyznaczyli mu nader ambitne zadanie — poderwać dziewczynę denata. Kiedy przyszedł, kondukt właśnie wyruszał. Młody chłopak w komży niósł krzyż, potem szedł ksiądz, w meleksie jechała trumna, za nią szło, tak na oko, dwadzieścia osób. Niewiele. Bo kto chciałby uczestniczyć w pogrzebie podejrzanego o morderstwo? Za to dużo gapiów. Stali wzdłuż trasy konduktu, większość z komórkami w dłoniach. Jakby patrzyli na uliczną paradę karnawałową. Spora grupa dziennikarzy i reporterów. Ci ustawili się strategicznie w sąsiedniej alejce tak, by zrobić dobre ujęcie. Nie miał więc żadnych problemów, by ukryć się w tłumie. Która to Patrycja? Za trumną szła starsza pani podtrzymywana przez młodzieńca w garniturze. Pewnie matka z wnukiem. Potem młoda kobieta z polnymi kwiatami w ręku, w parze ze starszawym, łysiejącym mężczyzną. Następnie jakiś śmiesznie ubrany w kraciasty garnitur facio z dużo młodszą, obciętą na krótko szatynką w ciemnej sukience. Za nimi dwie kobiety w średnim wieku, bardziej zajęte dyskusją niż pogrzebem. Pewnie jakieś kuzynki. Gdy mijały rozbawioną grupę gapiów, jedna z nich pomachała ręką i posłała im całusa. Natychmiast strzeliły migawki aparatów. Ktoś zagwizdał, ktoś inny krzyknął „morderca". Ksiądz zatrzymał się i obejrzał. To wystarczyło, aby tłum się uspokoił. Patrycja musiała być gdzieś w wieku 30 - 35 lat. Czyli albo idąca w drugiej parze kobieta z polnymi kwiatami, albo ta z facetem w kraciastym garniturze. Z kwiatkami chyba ładniejsza. I ma długie, proste włosy. Tak, jak mówił Artur. Choć z kobietami, to nigdy nie wiadomo. Musi zaryzykować. Stanęli przed otwartym grobem. Zaczęła się modlitwa. Przecisnął się więc przez tłumek i zbliżył do grupy żałobników. Starał się tak stanąć, aby nie zostać sfotografowanym przez reporterów. Czekał. W końcu spuszczono trumnę, zasunięto płytę. Uwaga dziennikarzy skupiła się na kilku osobach składających matce kondolencje. Dziewczyna położyła swoje polne kwiaty na niewielkim stosie innych wiązanek, stanęła w kolejce. Gdy przyszła jej pora, starsza pani długo ją ściskała. Tak, to musi być ona. Poprawiła sukienkę, ruszyła alejką w kierunku wyjścia. Podszedł do niej.
- Przepraszam panią, jestem kolegą Artura. Mam pewne istotne informacje. Czy moglibyśmy umówić się na rozmowę?
- Niech pan idzie na policję. Oni prowadzą śledztwo.
- Pani Patrycjo, to ja go znalazłem i ratowałem. Błagał, abym do pani dotarł. Powiedział mi coś, co dotyczy pani osobiście -zniżył głos — chciałbym to pani przekazać, ale nie tu.
Spojrzała na niego z zainteresowaniem.
- Faktycznie, to chyba pan. Widziałam w telewizji. Tak z ciekawości, nie brzydził się pan ratować go metodą usta-usta?
- Dziwne pytanie z ust jego dziewczyny...
- Byłej dziewczyny.
- No tak, byłej...
Popatrzył na zasłonięty nielicznymi wiązankami grób. Polne kwiaty, choć niewielkie, zwracały na siebie uwagę.
- Ładny pomysł z tymi kwiatkami.
- Dziękuję. To taka metafora uschniętej miłości.
- Nie wygląda pani na szczególnie zrozpaczoną.
- Niby dlaczego miałabym być. To wal pan, co Arturek powiedział, zanim odszedł w zaświaty, unikając odpowiedzialności karnej.
- Tu nie powiem. Musimy spokojnie pogadać. Jutro?
- Przecież nawet pana nie znam. Może tworzyliście z nim morderczy duet?
- Ma pani wisielczy humor. Racja, nie przedstawiłem się. Kacper Koleszny.
Roześmiała się.
- A ja Beata Firak.
Zdębiał. Aż go na moment zamurowało.
- Beata? Jaka Beata? Nie Patrycja? Jaja sobie pani robi? - wykrztusił zdenerwowany.
Ona tylko wzruszyła ramionami.
- To pan mnie zaczepił. Jako jego była jestem ciekawa, co ten skurwiel na końcu powiedział. Chyba normalne, nie?
- To, gdzie jest Patrycja? - zaczął się rozpaczliwie rozglądać.
Ta jego determinacja najwyraźniej ją rozbroiła, bo pokazała ręką w stronę oddalającej się grupy osób.
- Widzi pan tę krzywonogą pokrakę? Tę szatynkę w towarzystwie czubka w kraciastej…
Nie słuchał dalej. Popędził w ich kierunku. Musiał przepychać się między gapiami. Gdy była już kilka metrów przed nim, spojrzał na jej nogi. W ciemnych rajstopach wyglądały bosko. Niestety, była w sukience za kolana. Może ma krzywe uda? - pomyślał. Zrównał się z nimi.
- Pani Patrycja?
- Nie udzielam wywiadów, proszę mnie nie niepokoić. Jasne?
- Nie jestem z prasy. To ja ratowałem pani chłopaka.
Cisza. Szła szybkim krokiem, ale taka przygaszona, jakby skulona w sobie. W żaden sposób nie przypominała pokraki. Wysoka, szczupła... Ładnie pachniała. Wyszli na parking przed cmentarzem. Sięgnęła do torebki i podała mu wizytówkę.
- Niech pan kiedyś zadzwoni. Tylko nie w tym tygodniu. Muszę ochłonąć.
0 notes
Photo
Pokolenie młodych rodziców, z pewnością pamięta bajkę „Było sobie życie”. Z zapartym tchem podglądało się, jak może wyglądać nasze ciało od wewnątrz oraz odpowiadało się na krępujące pytania, których nie sposób było zadać rodzicom. Chociaż dzisiaj dzieci posiadają wiele różnych źródeł wiedzy, to... http://blog.conrad24.pl/bylo-sobie-twoje-dziecinstwo-wykorzystaj-posiadana-wiedze-i-edukuj-swoje-dzieci/
1 note
·
View note
Photo
Amber: Jak Wam idzie? Potrzebujecie pomocy? Chris: Nie dzięki, właśnie kończymy. Amber: Ok, gdyby co się działo będę w biurze. Chris wahała się przez chwilę, ale postanowiła wziąć sobie radę Mathew do serca, więc niepewnie zawołała Amber zanim ta odeszła. Chris: Amber zaczekaj... Amber: Tak? To było trochę krępujące, ale uznała, że nie ma wyboru. Miała pewne obawy co do reakcji Amber, ale już podjęła decyzję, więc teraz musiała swoje postanowienie przerodzić w czyn. Chris: Słuchaj mam małą prośbę do Ciebie. Mianowicie... czy mogłabyś... dać mi adres Gavina? Poczuła jeszcze większe skrępowanie, bo tak jak przeczuwała Amber nie była zadowolona z tego co usłyszała. Jej twarz momentalnie stężała, a oczy świdrowały teraz Christine na wylot. To chyba nie był najlepszy pomysł. Nie miała jednak wyboru. Wolała wziąć adres od Amber, niż od Kimberly, która później prawdopodobnie nie dawałaby jej spokoju i wypytywała bez końca o szczegóły oraz przebieg wydarzeń. W każdym razie mimo całej złości Amber w porę się opanowała i nawet próbowała rzucić lekkim tonem: Amber: Jasne... nie ma problemu. A można wiedzieć po co Ci? Tego pytania Chris się nie spodziewała. Miała ochotę odpowiedzieć, że to przecież nie jej sprawa, ale w ten sposób raczej nie poprawiłaby zaistniałej sytuacji. Chris: Ach... no wiesz... muszę mu tylko coś oddać. To niby nic pilnego... ale rzadko go widuję i nie chciałabym zapomnieć... nie chcę mieć wobec niego długu... no wiesz. Nie mogła uwierzyć, że ten pokrętny bełkot wyszedł właśnie z jej ust. Skarciła siebie w duchu. Amber: Zaraz Ci zapiszę na kartce i przyniosę. Chris: Dzięki... nie spiesz się. Jak mówiłam... to nic pilnego. Amber odwróciła się bez słowa i odeszła szybkim krokiem. Christine odetchnęła głęboko. Poczuła niewysłowioną ulgę.
Previous // Next
5 notes
·
View notes
Text
Josh
- No –kiwnął głową, potwierdzając dobór swoich słów, wpatrując się w sufit ponad ramieniem Małego. Czując każdy najmniejszy ruch ich ciał, nie spodziewając, że to będzie aż tak… Intensywne? Dogłębne? Nie wiedział jak to nazwać. Brakowało mu słów. I trochę myśli, bo te przelatywały przez jego głowę, niektóre bardziej absurdalne od innych. Urwane i nieskładne. Potrzebował dobrych paru długich sekund, aby złapać coś sensowniejszego niż tylko zwykle „no”, które nawet często nie pojawiało się w jego ustach. – Wiem. Prawdopodobnie nie – to też nie brzmiało wcale sensownie. Matt powinien być z siebie dumny – udało mu się w końcu go zamknąć. Wytrącić na tyle z równowagi, aby słowa nie były jego przyjaciółmi, chociaż przecież przeważnie nimi były. Przeważnie mógł paplać bez końca, nawet w łóżku (a może szczególnie w nim), mając w sobie więcej niż mógł pomieścić. Więc… Pocałunek był trochę inną formą przekazania jego emocji, a jednocześnie kolejną formą zamknięcia go. Bo to było nieco krępujące. Nie sam seks, nie to co robili, a to, że o tym rozmawiali, jakby wraz z słowami zaczynało się tabu. Jakby same słowa potwierdzały to wszystko. Co… Dobra, może, Josh nie był taki otwarty na to wszystko przez pierwsze chwile, a potem przez pierwsze pchnięcia. Zaciskając pięści, czuł jak jego plecy szurały nieco po pościeli, jak jego twarz robiła się jeszcze bardziej gorąca, a oddech uciekał mu w cichych stęknięciach, które były ciche, ale niespecjalne powinny mieć… Miejsce. Był na widoku – totalne i kompletnie odsłonięty, nawet nie próbując się zasłaniać, akceptując to dziwne mrowienie, kiedy Mały się na niego patrzył, intensywnie i uważnie, prawdopodobnie szukając w jego twarzy „nie”, bo sam Josh był za dużym twardzielem aby tak po prostu się złamać, poddać czy po ludzku zwyczajnie zrezygnować. Na dobrą sprawę, podczas przyglądania mu się, szukania w jego twarzy odpowiedzi na nieme pytania, zrezygnował z tej uwagi i lekkiej nieufności wobec tego co robią. Zaczynając przyjmować w siebie jego pchnięcia, gdzieś na granicy świadomości wiedząc, że jego ciało przyzwyczaiło się po pierwszym szoku. I nie było źle – dalej nieco dziwnie, trochę na granicy bólu, ale bardziej przyjemne. Josh nie nazwałby tego nagłym porażeniem czy obezwładniającą przyjemnością, nie było euforii, która by go wyjęła z siebie. Nie było dopóki Josha biodra nie przesunęły się nieco, a Matt nie pchnął mocniej. Przez przypadek ocierając się o punkt w jego ciele o którym tyle się mówiło, słyszało i generalnie plotło wiele bzdur. Że cudowne, wspaniałe, że przenosiło cię na drugi świat. Że dochodziłeś od samego dotyku, wychodziłeś z siebie albo nagle uzależniałeś od tego seksu. Josh nie czuł się jakby był uzależniony, ale to było dobre. Co zresztą od razu wyrzucił z siebie, wchodząc na nowy tryb w seksie, ten zdecydowanie typowy dla niego, pokazując, że wcześniej nie był zachwycony ich zmianą, ale zaakceptował ją, ale teraz… Teraz zaczynało mu się podobać. - Jeszcze raz. To było dobre – stęknął, opierając pięty o pościel, wbijając łokcie w materac, unosząc swoje ciało, falując nim, wykrzywiając nieco swoje biodra i pomagając mu nabić się w niego. Nie tylko przyjmując to co Matt mu dawał, ale zaczynając wykazywać inicjatywę.
0 notes
Text
ROZMOWY O SPRAWACH INTYMNYCH
Czy wypada rozmawiać o sprawach alkowy oraz tematach im towarzyszących? Jakiś czas temu, będąc na spotkaniu z przyjaciółką, zadałam sobie w myślach to pytanie. Jak brzmi moja odpowiedź?
Filozofia savoir-vivre opiera się na kurtuazji. Zachowania zgodne z wysoką kulturą osobistą oraz bon tonem absolutnie zakazują rozmów na tematy intymne. Sprawa wydaje się więc oczywista.
Będąc jednak na wspomnianym spotkaniu, chciałam zapytać przyjaciółkę o parę kwestii. Nowy związek z mężczyzną o ciekawej przeszłości nasuwał mi do głowy pytania, które chciałam zadać. Nie były to oczywiście dociekania o szczegółów ich życia intymnego lecz ogólnikowe pytania o etap znajomości, postrzeganie bliskości i przeżycia z tym związane. Pytania padły. Sposób, w jaki potoczyła się rozmowa nie krępował ani mnie, ani jej. Dobór słów oraz wyraźne przestrzeganie granic pozwoliły na wyrażenie opinii oraz omówienie zagadnienia bliskości dwóch osób. Myślę, że było możliwe to jednak tylko dlatego, że nasza znajomość jest bardzo zażyła a rozmowę prowadziłyśmy w taktowny sposób.
Uważam, iż poza możliwością rozmowy z osobami bardzo bliskimi, istnieje jeszcze jedna sytuacja, kiedy rozmowy na tematy intymne są wręcz wskazane. Mówię o wszystkich konwersacjach o podłożu edukacyjnym. Nie da się ukryć, że w dzisiejszych czasach granice intymności mocno się przesunęły. Dostępność i powszechność informacji może przytłaczać. Dlatego należy zadbać, aby szczególnie nasze dzieci posiadały odpowiednią wiedzę. Nie od znajomych, nie z internetu lecz taką, którą przekazują rodzice, nauczyciele i lekarze.
Osobiście twierdzę więc, że rozmawiając z bardzo bliską sobie osobą, można poruszyć krępujące tematy. Na pewno nie wypada tego robić w sposób publiczny lub przy nowo poznanej osobie. Popieram rozmowy na tematy intymne z dziećmi (oczywiście w odpowiednim wieku). Patrząc z perspektywy savoir-vivre, jestem pewna, że dama nigdy nie przedstawia szczegółów swojego życia intymnego. Dyskrecja, takt i powściągliwość, to cechy, które powinny przyświecać nam podczas takich rozmów.
Artykuł ROZMOWY O SPRAWACH INTYMNYCH pochodzi z serwisu Blog o savoir-vivre i rodzicielstwie - dyplomatka.eu.
from WordPress http://ift.tt/2wS3f2b via IFTTT
0 notes
Text
Rozdział 13
Sytuacja była bardzo napięta niczym cięciwa z łuku, którego miałam w ręku.
- Jeszcze raz – zażądałam. – Jak ja mam to zrobić?
Dorthea obróciła się na obcasie, robiąc lekki ślad na kasztanowych panelach w salonie.
- Naciągasz cięciwę tak jak teraz. I naturalnie, puszczasz. Celuj w dość bezpieczne miejsce na jego ciele.
- Ramię, noga… - wymieniłam zdenerwowana.
- Tak.
Dorthea wcześniej dała mi kołczan i czarne, skórzane rękawiczki. Kołczan wisiał na moim ramieniu, a w środku było piętnaście strzał wykończonych trzema wizerunkami aniołów. Mogłabym przysiąc, że jednym z nich był Archanioł Rafał. Rzecz jasna, musiałam się przebrać w coś bardziej mniej widocznego, aby móc się bardziej zakamuflować, dlatego postawiłam na czarną bokserkę, czarne jeansy oraz w tym samym kolorze skórzaną kurtkę.
Strzelanie w istoty ludzkie to nowość dla mnie i mojej paczki…lecz tylko ja z naszej trójki zdawałam się tym przejmować, ponieważ Scott wraz z Nathanem byli wyraźnie podekscytowani. Scott trzymał w ręku kuszę, ale mógł jej użyć jako łuku. Celował nią w Nathana i udawał, że do niego strzela krzycząc jakieś imiona i nazwiska bohaterów z gier komputerowych czy filmów. Nathan robiąc to samo, trzymał mały i osobliwy pistolet ze specjalnymi nabojami, wypchanymi ziołowymi prochami z jednego ze słoików, których wcześniej mieliśmy zaszczyt zobaczyć.
Bailey mógł być wszędzie, a do mroku pozostało tylko kilka godzin.
Nathan został wysłany do domu, by zabrać swojego białego Range Rovera. Nie minął kwadrans, a przednie lampy prześwietlały płócienne zasłony w salonie.
- Jedziemy samochodem – podjął się Scott. – Będziemy szukać go dalej, wy szukacie w okolicach domu. Mamo – zwrócił się do niej po raz pierwszy od tamtej kłótni – miej włączoną komórkę. Będziemy się komunikować.
Mama gorączkowo przytaknęła głową, chowając swój telefon głęboko do przedniej kieszeni w spodniach.
- Zmieszczą się jeszcze dwie osoby – powiedziałam głosem dowódcy. – Joej, Verheer, jedziecie z nami.
Chłopcy bez zastanowienia się do nas zbliżyli, zaciągając rękawice.
Dorthea starała się być silna, ale widziałam jak podtrzymywała ją z jednej strony Mirrea, by ta nie upadła. Wiedziałam, że był to dla niej strzał w serce, a dla nas – przestroga przed tym, co nadchodzi. To było bardzo krępujące widzieć tak silną i niezależną kobietę na skraju załamania.
Postanowiłam, że nie mogę ich zostawić. Miałabym ich na sumieniu do końca życia. Nie chcę wiedzieć, że przeze mnie podziemni skończyli tak jak Collin, nie chcę być jak nasza matka – kiedy tylko wyczuje niebezpieczeństwo – ucieka, gdzie pieprz rośnie.
Dorthea, mama i reszta rozproszyła się niedaleko od domu.
Scott obmawiał z nami plan, którego mieliśmy się trzymać. Kiedy skończył, nawiązałam kontakt wzrokowy z Nathanem.
Przeszły mnie dreszcze od jego spojrzenia. Jego czarny podkoszulek podkreślał pięknie zarysowane mięśnie, czarna skóra dodała mu wyglądu gangstera, a uśmiech który błąkał się po jego ustach był piekielnie seksowny.
Wzięłam głęboki oddech, gdy Nathan się zbliżył niebezpiecznie blisko.
- Gołąbeczki z nami nie jadą? – zapytał Scott, trzymając drzwi.
- Jadą. Daj nam chwilę. – odpowiedział.
Scott stuknął palcem o swój złoty zegarek na ręce.
- Oby szybko. Mamy mało czasu. – po tych słowach zostawił nas samych w opustoszałym salonie.
- Misiu, uważaj na siebie – powiedział cicho do mojego ucha.
Zamknęłam bezwiednie oczy i zacieśniłam uścisk na jego szyi. Z trudem złapałam powietrze, gdy przycisnął moje biodra do swoich. Głęboki śmiech zawibrował w jego klatce piersiowej. Był wyraźnie zadowolony reakcją, którą ode mnie uzyskał. Czułam rozkosz rozpływającą się po całym moim ciele. Czułam jak mocno go potrzebuję. Nathan wpił się we mnie ustami z całym żarem, jaki w nim płynął. Całowałam go lekko przygryzając jego dolną wargę, kiedy jego pocałunki były mokre. Muskałam wargi chłopaka niepohamowanie z intrygującą zachłannością. Jego długie palce wkradły się do tylnej kieszeni moich ciemnych jeansów. Dłoń Nathana zastygła tam na dobre. Ścisnął lekko mój pośladek. Cichy jęk wydostał się z moich ust, co spowodowało, że lekko się uśmiechnął, ale następnie podwoił namiętność, którą mnie obdarowywał. Moja ręka powędrowała do jego brązowych włosów i tam została, psując mu fryzurę. Ciemnooki przycisnął mnie do siebie jeszcze mocniej, a ja oplotłam jego pas moimi nogami, zgrabnie na niego skacząc. Nathan znajdował przyjemność w przyciskaniu moich piersi do swojego torsu i zmniejszania dystansu między nami. Delikatnie otarłam wewnętrzną stroną swojego uda o jego krocze, co spowodowało, że tym razem on cicho jęknął. Podniosłam się delikatnie do góry, drugą rękę kierując do jego burzy ciemnych włosów. Mój chłopak przerzucił się na nieco delikatniejsze przyssawanie się do moich warg, delikatnie opuszczając mnie na dół.
- Nigdy bym tego nie skończył, ale czekają nas – jego kąciki ust uniosły się.
Moje palce opuściły kark, na którym spoczywały. Jego seksowny wzrok powędrował na mój dekolt. Czerpał korzyści ze swojego wzrostu, folgował sobie patrząc w dół.
- Obiecująca bluzka – przegryzł wargę.
Odepchnęłam go do siebie, nie umiejąc zapanować szerokiego uśmiechu malującego się na mojej zadowolonej twarzy.
Chwyciłam go za rękę i pociągnęłam za sobą, do samochodu.
Objeżdżaliśmy każdą ulicę, każdy zakamarek. Minęliśmy szkołę, dwa mniejsze kaniony, boisko, centralny park, gdzie zawsze rozgrywały się różne gry i atrakcje. Żółte oczy Verheera były mocno zmrużone, był wychylony przez okno i rejestrował każdy najmniejszy ruch. Po drugiej stronie samochodu, przy drugim oknie, siedziałam ja. Mój organizm był tak zmęczony, że dosłownie wszędzie widziałam ruch i ciemnoblond włosy Bailego. Niestety były to zwidy, ponieważ gdy przytrafiło mi się to pierwszym razem – nikt niczego nie widział, a przy mrugnięciu – i ja nic nie zobaczyłam. Ale jedynym prawdziwym naszym źródłem był Joej siedzący obok mnie.
Okazało się, że chłopak ma dar. Siedział zatopiony w swoich myślach, dłonie trzymając na kolanach. Szeptał słowa po łacinie, a fioletoworóżowe oczy lśniły w ciemności. Jego gęste, rude włosy łaskotały mój policzek.
Wyczuwał pole magnetyczne każdego człowieka i potrafił je rozpoznać. Zatem znał aurę otaczającą Bailego i ostatnimi dniami wyczuł, że się zmieniła i wcale nie jest przyjazna. Obserwował go i zauważył jego niepokojącą zmianę charakteru, która zmieniała się co jakiś czas, pustkę i strach w oczach. Bailey nie mógł spać po nocach, więc wychodził do ogrodu Dorthei, by oglądać całą dekadę księżyca, która dokonała się tamtymi dniami.
Joej ciągle niczego nie wykrył. Prawda była taka, że od czterech godzin jeździliśmy skręcając w różne alejki, lecz bez skutku.
Bailey przepadł na zawsze, ta myśl stawała się coraz głośniejsza.
- STÓJ! – krzyknął nagle Joej. Podskoczyłam z zaskoczenia, a Scott gwałtownie zahamował na środku drogi tak, że głową uderzyłam o przednie siedzenie. A kołczan zsunął się z moich kolan i upadł na ziemię. Moja twarz nabrała czerwonego koloru, kiedy Nathan się zaśmiał. Joej pospiesznie odpiął pas. Wysiadłam pierwsza, by mu ustąpić. Biegł przed siebie w las znajdujący się przy dzikim zejściu na plażę. Wdałam się w pościg. Biegłam po miękkim mchu, a leżące na nim patyki ocierały moje kostki. Joej nagle zatrzymał się i zaczął masować skronie, szepcząc pod nosem. Następnie jego oczy błysnęły złotym kolorem i skręcił o sto osiemdziesiąt stopni, idąc wciąż przed siebie. Poszłam za nim. Znów się zatrzymał i skrył za drzewem. Ruchem ręki nakazał, abym schowała się za nim i przyłożył mi palec do ust uniemożliwiając mi zadanie pytania, które właśnie miałam wypowiedzieć. Na ziemi leżał blady Bailey. Wyglądał na niesamowicie zmasakrowanego. Wokół niego unosił się dym. Gdy mrugnęłam, on zniknął.
- Cholera. – Joej zaklął i odwrócił swoje oczy ku moim. – Bailey walczy z demonem, który się w nim wytwarza.
- Ile mamy czasu? – zapytałam bez zastanowienia.
- Naprawdę niewiele.
Czułam jak każda litera tego zdania na nowo przebija mi serce tworząc niezszywalne dziury. Z trudem powstrzymywałam się od płaczu, aż moja dolna warga zaczęła drżeć. Zagryzłam ją lekko, czując jak ściska mnie w gardle. Joej objął mnie jednym ramieniem i szeptał mi do ucha, że wszystko będzie dobrze, był chudy i wysoki, dlatego musiał lekko zgiąć nogi, ale ja wiedziałam swoje. Nie byłam mu w stanie nawet odpowiedzieć. Zawróciliśmy z powrotem do samochodu, będąc wciąż w objęciach chłopaka. Otworzyłam samodzielnie drzwi i usiadłam na swoim miejscu, zaraz po różowookim. Nathanowi ostudził się uśmiech po zobaczeniu mojej miny. Nastąpiła chwilowa cisza, która była pełna bólu. Widziałam na twarzy Joeja wielkie cierpienie, dlatego położyłam swoją dłoń na jego.
- Co się stało? – zapytał szeptem Scott.
- Musimy się spieszyć – odpowiedział wymijająco Joej.
Scott przytaknął i pociągnął za wsteczny.
Noc nadeszła tak szybko, niczym agawa przeprowadza cały cykl życia. Ciemność padała smugami do środka samochodu, a muzyka szmerem wypełniała pomieszczenie. Droga nie była mi dotąd znana, bo nie byłam jeszcze w tych rejonach Arizony. Nathan miał tajemniczy błysk w oku, który nie świadczył nic dobrego. Ta tajemniczość miała coś z niegrzecznego chłopca i zabójczo przystojnego uwodziciela. Wychwycił moje nurtujące spojrzenie i uśmiechnął się szelmowsko. Słyszałam z dworu ćwierkanie ptaków i szum oceanu, to znaczyło, że zbliżamy się do wody. Scott miał mocno zaciśnięte usta w ostrą linię i skupiony wzrok na drodze.
- Myślę, że musimy wracać. – powiedział Verheer po długiej przerwie.
- A Bailey? – zapytałam.
- Może Pauline go znalazła.
- Nie dzwoniła do mnie – Scott oblizał usta. – Ale mogła zapomnieć. Często to się jej zdarza.
- Tak. Zdarza się, gdy jest na zakupach, Scott. – wcięłam się w jego żałosne zdanie.
- Błagam, taka z niej matka, że zapomniała mnie odebrać z treningu koszykówki, aż trener do niej zadzwonił i przypomniał, że ma syna.
- Na pewno Pauline, by nie zapomniała do nas zadzwonić, skoro całe poszukiwanie dotyczy właśnie jego osoby – ostro podsumował Verheer.
Zamilkłam wraz z moim bratem.
- Masz rację. Wracajmy do domu.
Scott westchnął i skręcił w drogę, która prowadziła do prowincji Darkwoodów. Słyszałam swoje bicie serca, gdy mój brat zaparkował przed domem. Odpięłam pas i pognałam wzdłuż chodnika. Na podwórku było ciemno, a pojedyncze świetliki latały kilka centymetrów nad trawą. Pociągnęłam za klamkę i wbiegłam bardzo niezgrabnie do salonu, zapominając o ściągnięciu butów. Zaraz za mną usłyszałam ciężkie kroki Scotta, Nathana, Joeja i Verheera.
Gwałtownie się zatrzymałam, gdy zastałam płaczącego Dommeneya i resztę wokół niego. Chłopacy wpadli na mnie, co sprawiło, że zrobiłam trzy kroki do przodu. Obejrzałam twarze każdego po kolei, ale nie zobaczyłam wśród nich znajomych miodowych oczu.
Emocje wzięły górę. Łzy ciekły, jakbym odkręciła kran. Nie potrafiłam się powstrzymać, a całe moje ciało zaczęło się trząść. Zakrywając swoje oczy dłońmi, pobiegłam drewnianymi schodami do mojej sypialni. Rzuciłam się na łóżko twarzą ku kołdrze i płakałam. Płakałam, płakałam, płakałam. Co jakiś czas słyszałam otwieranie bądź zamykanie drzwi. Czułam uginanie się łóżka pod ciężarem innej osoby, czyiś dotyk na plecach. A ja tylko płakałam.
Po sporym czasie odwróciłam się twarzą ku sufitowi. Wpatrywałam się w niego i czułam pulsowanie mojej czerwonej skóry. Zatopiłam się w myślach oddając się całą sobą wspomnieniami o Bailim. Przypomniałam sobie, gdy go po raz pierwszy zobaczyłam, gdy obdarzył mnie takim miłym spojrzeniem, gdy jako jedyny wytłumaczył mi moją historię i dużo innych rzeczy.
Zmęczona całym stresem zasnęłam.
Otworzyłam oczy słysząc mały huk obok swojego łóżka. Pierw zerknęłam na zegarek, który wskazywał kwadrans po trzeciej. Następnie na miejsce, w którym usłyszałam hałas. Mój żołądek fiknął kozła, gdy na panelach zobaczyłam Bailego wpatrzonego we mnie do połowy białymi oczami.
- …Zoë….pomóż…mi…oni…chcą mnie na…swojej stronie…
Po tych słowach zamknął oczy, a jego głowa bezwiednie odwróciła się w drugą stronę. Zeskoczyłam z łóżka. Był bardzo blady, a jego podkoszulek lepił się do ciała. Pod jego nosem była smuga zaschniętej krwi, rozmazanej po ustach i po całej długości prawego policzka. Przyłożyłam swoje dwa palce ku jego szyi. Miał ledwo wyczuwalny puls. Kiedy lekko zsunęłam palce poczułam pewien ślad. Skupiłam na tym cały swój roztrzęsiony wzrok. Był to ślad po linie lub drucie, który odbił się po całym obwodzie jego szyi. Zjechałam wzrokiem nieco niżej. Na jego rękach miał ślad krwi, bodajże jego własnej.
- DORTHEA!!! – wrzasnęłam, ile miałam sił w płucach. Mój krzyk rozniósł się po całym domu odbijając się od ścian. Zatkałam uszy.
Drzwi otworzyły się z hukiem i do pokoju wpadła Dorthea w kaszmirowej szarej koszuli nocnej i wysoko spiętym koku. Była wystraszona, dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że to nie był wrzask, ale pisk i to pełen przerażenia.
Zobaczyła Bailego i zachwiała się. Zakryła usta dłonią. Przykucnęła przy nim i przyłożyła mu dłoń do policzka, a łza spłynęła po jej policzku.
- VERHEER! DOMMENEY! JOEJ! TEDDY! MIRREA! CLARISSA! SIMON! PAULINE! SCOTT! NATHAN! – zawołała.
Nie minęło pół sekundy, a wszyscy wbiegli do pokoju.
- Pomóżcie mi go zanieść do mojego gabinetu. – nakazała.
Joej i Dommeney podnieśli go za ramiona, mama i Mirrea trzymały mu nogi, a mały Teddy podtrzymywał jego plecy. Powoli kierowali się do gabinetu Dorthei, uważając na każdy wystający detal korytarza.
- Nie możemy go zawieźć do szpitala? – zapytałam.
- Złotko, takich rzeczy lekarze nigdy na oczy nie widzieli.
Dorthea wysunęła łoże i ustawiła je obok Collina. Położyli delikatnie Bailego na nim. Verheer podszedł do szafki z tymi dziwnymi słojami i zaczął wyciągać z niej różne specyfiki. Położył je obok Dorthei.
Teraz już wiedziałam, czemu podziemni mieli taką osobliwą gablotkę. Osądziłam ich z góry, nawet nie wiedząc, przez jakie piekło muszą przechodzić.
- Cholera. Jest w krytycznym stanie. Simon przestań się mitrężyć i podaj mi z szuflady złoty sztylet. – mówiła naglącym tonem.
Pani Darkwood zaczęła smarować go zieloną papką i szeptała słowa po łacinie. Ręką powędrowała do kolejnego słoika, dotknęła każdego po kolei i nagle zamknęła oczy z świstem wydychając powietrze.
Zaklęła.
- Zoë, Scott jedźcie proszę do apteki. Kupcie piołun, kminek i melisę.
Scott zerknął na Nathana, po czym ciemnooki rzucił mu klucze od samochodu.
Wyszłam za nim. Nigdy nie widziałam go tak spieszącego się. Wsiadłam na miejsce pasażera i ledwo zdążyłam zapiąć pasy, kiedy on już ruszył.
Przez moment panowała całkowita cisza, póki nie rozniósł się dźwięk esemesa do Scotta.
- Sprawdź od kogo – powiedział.
Wzięłam jego telefon do ręki, bardzo rzadko pozwalał mi to robić, ponieważ był chory na punkcie prywatności. Ale ja miałam jeszcze jedną teorię. Jego koleżanki z byłej klasy mogły mu wysyłać nagie fotki.
- Kiedyś byś mi nie pozwolił dotknąć twojego telefonu. Zmieniłeś się – na mojej twarzy ukazał się nostalgiczny uśmiech.
Scott się również uśmiechnął.
- Jeszcze jedno słowo, a wylatujesz z samochodu.
Przewróciłam oczami.
Weszłam w wiadomości i przy imieniu Laili widniała dwójka w czerwonym dymku. Kliknęłam w ich konwersację z zaciekawieniem. Jedyne co rzuciło mi się w oczy był esemes od Laili: „TĘSKNIĘ :’( ‘’.
- Od kogo? –zapytał widząc moje zdziwienie.
- Kręcisz z Shenn? Z moją p r z y j a c i ó ł k ą?
Scott zrobił się lekko czerwony. Pierwszy raz zobaczyłam jak się czerwienieje mówiąc o jakiejś dziewczynie. Zawsze było mu to obojętne, bo oczekiwał tylko seksu.
- A co z Mirreą? – spytałam, gdy on nie odpowiedział.
- Przespałem się z nią i tyle.
- A ta laska z imprezy Finnica Chertona?
- Alexandra czy Olivia?
Wybałuszyłam oczy.
Scott uśmiechnął się szeroko.
- Bo jeśli Olivia to wiedz, że jest zajebista w łóżku. Wciąż pamiętam jak wykrzykiwała moje imię.
- Jesteś obrzydliwy – odpowiedziałam żałując, że zaczęłam temat.
- Zobaczymy co ty za dwa lata będziesz robić z chłopakami – tknął mnie ramieniem w ramię.
- Na pewno nie to, co ty. – ucięłam krótko. Ale również przypomniałam sobie chęci zrobienia tego z Nathanem. Przełknęłam ślinę.
- Szczególnie to co ja. Wyglądasz mi na taką ma��ą dziweczkę, która będzie brała pięć dych za godzinę.
Uderzyłam go w ramię z pięści.
- Ej no siostrzyczko nie obrażaj się, to był taki żart.
- Mało śmieszny – przekrzyżowałam ręce na piersi.
- Ale prawdziwy – powiedział pod nosem, myśląc, że tego nie usłyszę.
Uśmiechnęłam się i pokazałam palcem na ucho.
- Mam wzmocniony słuch, jakbyś zapomniał.
Scott popadł w histeryczny śmiech.
- Z czego się śmiejesz?
- Z…ciebie…miałaś….super…minę… - dyszał przez śmiech.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
- Ha. Ha. Ha. Bardzo śmieszne. A teraz skręcaj w lewo.
Scott skręcił i ukazał się nam mały biały budynek z neonowym napisem: APTEKA 24H. Z dachu spadały czerwone dachówki, a ogród wokół był niezadbany.
Scott wyszedł z samochodu każąc mi w nim zostać.
Wrócił po pięciu minutach z zakupionymi ziołami.
- Myślisz, że Dorthea skapnie się, gdy zabiorę trochę zioła?
- Na co ci one?
- Zrobiłbym skręta z melisy na uspokojenie.
- Jesteś pojebany – odpowiedziałam ze słabym uśmiechem.
Scott się zaśmiał i wsiadł do samochodu. Przekręcił klucz w stacyjce i przednie lampy się zaświeciły.
- Miałem niezły ubaw z aptekarki. Wyobraź sobie jej minę, gdy zobaczyła nastolatka o czwartej rano kupującego ziółka – zachichotał. – Ale ewidentnie na mnie leciała. Mógłbym powiedzieć: „chodź na zaplecze”, a od razu by poleciała.
Postanowiłam tego nie komentować.
Mój brat włączył radio i podgłośnił muzykę. Zajechaliśmy pod dom siedem minut później.
Siedzieliśmy wszyscy w gabinecie, czuwając nad Bailim. O dziwo nikt z nas nie był zmęczony. Każdego trzymała adrenalina.
Bailey leżał na srebrnym lekarskim łożu. Przykryty był do połowy białą kołdrą, a jego skóra była zielona od papki Dorthei. Verheer umył mu twarz, dlatego krew już zniknęła. Co jakiś czas szeptał imię: Deyon.
Wiedziałam kto to i śmiertelnie bałam się go spotkać. Król śmierciowców. Najgroźniejszy z nich wszystkich. Prawdziwy potomek diabła.
Wyszłam na korytarz robiąc miejsce mamie, którą już bolały nogi od stania. Starałam się cicho zamknąć drzwi. Żadne słowa nie mogły wyrazić radości jakiej odczuwałam. Bailey żył i był tu z nami. Oddychał i nie krwawił, a to było najważniejsze.
Gdy się odwróciłam zastałam podpartego o ścianę Nathana. Założył bordową bluzę z numerem i czarne spodnie. Miał ręce przekrzyżowane na piersi i figlarny uśmiech oraz elektryzujące spojrzenie. Poczułam iskierki w dolnych partiach brzucha, a wszystko wokół zdawało się być nieważne. Lubiłam ten stan, w który potrafił mnie wprowadzić.
- Cieszysz się, że Bailey żyje? – jego melodyjny głos zawisł w powietrzu.
- Oczywiście, że tak – uśmiechnęłam się swobodnie. – Wierz lub nie, ale jest dobrym chłopakiem – odparłam zaczepnie, podchodząc do niego bliżej.
Na jego twarz drgnął lekko mięsień.
- Chłopakiem, który zarywa do mojej dziewczyny – chwycił mnie za rękę i pociągnął bliżej tak, że wpadłam mu w ramiona.
- Może z twojej perspektywy to tak wyglądało – powiedziałam z trudem łapiąc powietrze.
- Widziałem jak cię przytulił.
Te słowa na kilka sekund zawisły w powietrzu.
- Był wtedy zdruzgotany, a wcześniej powiedział mi o swoim zawodzie miłosnym. – przełknęłam ślinę.
Nathan parsknął i ukazał się jego śnieżnobiały uśmiech.
- Chłopak ma dobry patent na podryw: szukać litości u dziewczyn i to wykorzystywać.
Uśmiechnęłam się i popatrzyłam na jego czarne oczy.
- Co się tak na mnie patrzysz? – zapytał z lekką frustracją.
- Jesteś zazdrosny? – spytałam wciąż z tym uśmiechem.
- Jaa? – dotknął ręką piersi. – Nigdy w życiu. Coś ty.
- Jesteś słodki. – zmarszczyłam delikatnie nos.
Czasami myślałam, że jego czarne oczy są odzwierciedleniem jego duszy, a niekiedy zaledwie twardą i niezawodną osłoną dla delikatnego i szlachetnego wnętrza.
- Nie jestem słodki. Jestem zły, łamię serca milionom dziewczyn.
- Jesteś bardzo słodki. Za słodki. Czasami mam ochotę się na ciebie rzucić – wyznałam.
- Nie widzę zastrzeżeń.
Znów poczułam iskierki, ale teraz były zdecydowanie mocniejsze. Nie myśląc za dużo, wpiłam się w niego swoimi ustami, ciesząc się tą chwilą. Prawdopodobnie jeszcze kilka miesięcy temu bym tylko marzyła o tym momencie, ciesząc się, że powiedział mi cześć i wymyślając suknie na ślub.
Teraz, cała historia potoczyła się inaczej.
Nathan obiema rękoma trzymał mnie za talię, kiedy ja dotykałam jego miękkiego policzka. Jego usta były subtelne i diabelsko kuszące, dlatego zagryzałam je lekko, wywołując u Nathana śmiech, który wibrował w jego krtani. Ręka czarnookiego w pewnym momencie zsunęła się z mojej talii i powędrowała pod moją krótką bluzkę. Zostawiał za sobą dreszcze i rozpierające mnie uczucie rozkoszy. Wtuliłam się w niego z całych sił, ręce oplatając wokół jego szyi. Chłopak oparł swoją głowę na moim ramieniu i trwaliśmy w tej pozycji bardzo długo.
0 notes
Text
Matt
Nie, skąd. Wcale tak nie myślał. To co było dla Małego najpewniejsze w tym całym szaleństwie to miłość, którą darzył go Josh. Nie było innej możliwości aby z czymś to uczucie pomylić czy go nie zauważyć. Tak, Matt często był ślepy – nie tylko fizycznie – na różnego rodzaju uczucia. Tu jednak nie było możliwości. Gdyby miało chodzić o coś zupełnie innego to wszystko już dawno Josh mógł sobie wziąć i pozostawić bruneta. Nie zrobił tego. Starał się i odpowiadał nawet na te najbardziej krępujące pytania. I co najważniejsze czekał. Musiało mu być ciężko czy trudno, ale robił to. Także spokojnie, nie myślał, że jest kimś na boku, odskocznią czy czymkolwiek innym. Uśmiechnął się, tak wręcz wyczuwalnie. Trudno było powiedzieć czy robił to na słowa, które słyszał czy może chodziło o jego ukochanego czyny. Do niedawna jeszcze takie obwąchiwanie uważał na dziwne i stanowczo by tego Joshowi zabronił, ale od pewnego czasu całkowicie je rozumiał. Sam odkrył, że lubił jeszcze bardziej nosić grafika bluzy z tego powodu, że właśnie nim pachniały. Zdawało mu się, że wyczulił się na ten zapach, który teraz wszędzie by poznał i… uwielbiał go. Naprawdę uwielbiał ten zapach, kojarzył mu się z bezpieczeństwem, ciepłem i miłością. Boże, był na wskroś babski w tych odczuciach i wcale mu źle z tym nie było. - Nie wiem, oj nie wiem. Zastanowię się nad tym, a teraz już lepiej idź. – szturchnął go jeszcze raz tym samym bardziej popędzając aby odkleił się od niego i poszedł czegoś szukać. Przewrócił się na plecy i przymknął oczy. Jedna ręka zwisała mu poza łóżko. Naprawdę był zmęczony. Pytanie tylko czy sylwestrem, niewyspaną nocą, byłym kacem czy też rozmową jaką przed chwilą toczyli. I jak będzie za chwilę? Wrócę do normalności czy będzie jakaś między nimi krępująca cisza? Z rozmyślań wyrwało go pytanie. - Co? – odwrócił się na bok, tym samym wyglądając jakby się na łóżku tak zwanie kokosił. - Nie, przecież nikt do ciebie nie będzie wysyłał do mnie wiadomości, no nie? To skoro nie do mnie to po co mam czytać? – spojrzał naprawdę zdziwiony, ale napotkał tylko plecy swojego chłopaka, więc dał sobie spokój i na powrót przymknął oczy. Przecież Brand dobrze wiedział, że Matt jeżeli nie dostanie pozwolenia to raczej nie zagląda komuś w wiadomości. Zaraz jednak zapomniał o tym dziwnym pytaniu, bo w głębi po raz kolejny się ucieszył. Wszystko było normlane. Rzecz jasna na tyle normalne na ile dwójka dorosłych facetów, przyjaciół od podstawówki, przytulała się w taki sposób do siebie. U nich jednak to było ostatnio normą. Miłą, ciepłą normą jak to sam Evans zaczął zauważać. Odwrócił się więc na bok i zaczął oglądać film, niezbyt interesując się co też Brand pisze. - Hm? Na litość boską, ta góra mięsa, twój współlokator jest naprawdę na tyle leniwy, że nie chce się z drugiego pokoju ruszyć i tutaj przyjść? – odwrócił się na tyle na ile mógł na plecy, głównie opierając się tak o Josha aby widzieć jego twarz i przez to na nim połowicznie leżąc. Tak, było to tak rzucone, że jedyną parą o jaką mógł posądzić, że chciała z nimi iść na randkę był Jeff i Cam. Z głównym naciskiem na Camile, która mogła mieć taki genialny pomysł.
0 notes
Text
Josh
Josh nie mógł trafić na kogoś lepszego. Mógł za to trafić na osobę bardziej podobną do niego, lepiej rozumiejącą go i dopasowującą się do jego żywych uczuć, emocji i energicznego trybu życia. Oczywiście mógłby równie dobrze trafić na osobą do siebie bardzo zbliżaną… Ale nie miał na to żadnego wpływu. Padło na Małego i on jedynie co mógł z tym zrobić, to albo pozwolić mu żyć w niewiedzy i męczyć się z tym, że być może i się kochają nawzajem, ale nie w ten sam sposób, albo próbować to ułożyć tak, aby było dobrze, licząc, że wszystko ułoży się i będą razem żyli długo oraz szczęśliwie. Co nie zmieniało faktu, że pomimo niewielkiej ilości łączących ich rzeczy bardzo dobrze się dopełniali. Bo być może Josh był zbyt szybki i gwałtowny dla Małego, może za szybko gnał przed siebie i czasami zmieniał rzeczy, czy w ogóle funkcjonował w sposób który Evansowi nie odpowiadał ani trochę i w którym ten by się nie odnalazł, ale… Gdyby nie jego charakter, Matt niektórych rzeczy by nie zrobił, ani nie ruszył. Było więc ciężej, ale było… Na swój sposób dobrze. - Co im powiedziałeś? – zapytał, zanim nie zerknął w stronę balkonu, nie siląc się na dyskrecję. W końcu dziewczyny wcale lepsze nie były, bo chociaż nie podsłuchiwały (prawdopodobne tylko dzięki temu, że mówili cicho, a drzwi pozostawały zamknięte) to spoglądały na nich uważnie i ciekawsko, swoimi błyszczącymi, bystrymi oczami. To byłoby krępujące, gdyby nie fakt, że obydwoje z Małym wyłączyli się na nie, a sytuacja pozostawała w jakiś pokręcony sposób intymna. – Bo wiesz, nie wiem czy mi nie wyrwą czegoś jak tylko tutaj wejdą – powiedział z nieznikającym rozbawieniem i uśmiechem, dalej się ciesząc. – A na temat blondi pogadamy później, żebyś nie myślał, że Ci to ujdzie płazem – powiedział, chociaż jego wesoły ton ani trochę nie podkreślał wagi jego słów. Właściwie wydawał się tym wręcz nie przejmować, jakby zostawił to za sobą, a wrócił tylko dlatego, aby kiedyś to nie wyszło na światło dziennie. Bo w sumie nie powiedzenie wszystkiego, nie podchodziło pod kłamstwo, kiedy nie padały pytania. Na dłuższe rozmowy na ten temat jednak nie dostali już czasu, bo do środka wpadła cała brygada, z lekko podchmielonym, odrobinę bełkoczącym Jeffem. Josh mimowolnie się zaśmiał, słysząc go takiego. - Sapać – powtórzył po nim, dokładnie tak samo bełkotliwie i niewyraźnie jak współlokator. – Kto się sapie? – dodał, drażniąc się z nim, ale przyjacielsko. Do tego musiał się odsunąć nieco od Małego (wcześniej rzucając mu tęskne spojrzenie, chociaż stał zaledwie pół metra od niego), aby objąć Jeffa za kark i przytulić do siebie. Całując go soczyście w policzek. – Mógłbyś sympatyczniej powitać swojego chłopaka, nie wiem, na przykład jakimś „stęskniłem się”, a ty od razu się drzesz. Koniec miesiąca miodowego? – wykrzywił smutno wargi, zawieszając się na nim lekko, zanim nie zaśmiał się i wskazał palcem na Małego. – Zajmiecie się nim, dziewczyny? Pewnie strasznie zmarzł, to przed przesłuchaniem dajcie mu się rozgrzać – mrugnął do nich okiem, niespecjalnie odganiając je od swojego prawdziwego chłopaka… Bo czuł, że to właśnie one nim potrząsnęły solidniej niż Josh dotychczas.
0 notes