#gonitwa myśli
Explore tagged Tumblr posts
Text
Waszego umysłu nie da się wsadzić w kaftan, zamknąć w żelaznej skrzyni, a następnie w wielkim sejfie, który zatrzaśnie się w pomieszczeniu bez okien, i wystawiwszy przed nim uzbrojonych strażników, załatwi się sprawę, mówiąc: „Nie dajcie mu wyjść ze skrzyni, a obsypię was złotem”. […] To nie może się udać. Rzecz jasna, to tylko przykład, bo każdy wie, że umysłu nie zamknie się w skrzyni, ale to przykład dobry i piękny. Mówi wam, że nie zdołacie powstrzymać myśli, nie nadacie umysłowi dowolnego kształtu ot tak. Musicie go za to ćwiczyć. Nie próbować wepchnąć do skrzyni, a udzielić lekcji, pouczyć, zapewnić własną przestrzeń do pracowania z sobą. Umysł jest wolny od wszystkiego, nietknięty splamieniami i negatywnościami.
Sangje Njenpa Rinpocze, Zasady ćwiczenia umysłu, s. 94 (—> na poprzedniej i następnej stronie też dużo mądrych rzeczy)
#natłok myśli#zmęczenie#nienawidzę siebie#gonitwa myśli#natrętne myśli#samokontrola#Sangje Njenpa Rinpocze#Zasady ćwiczenia umysłu#praca nad sobą#jak żyć#zagubienie#buddyzm#uważność#autorefleksja
13 notes
·
View notes
Text
Wracasz nad ranem, blady świt odbija się Od szyb i mgieł Gonitwa myśli nie opuści Cię i ja to wiem I znam ten bieg W pośpiechu gubisz własny cień Kolejny rok, kolejny dzień I nie wiem jak to jest.
"Dzień dobry" Kwiat Jabłoni
#stay#alive#again#kwiat jabłoni#dzień dobry#cytat#cytat dnia#cytat na dziś#cytat po polsku#po polsku#polska muzyka#kwiat#jabłoń#myśli#gonitwa#bieg#pośpiech#cień#dzień#rok#mgła#szyba#świt#rano#zadumanie#zagubienie#nie wiem
10 notes
·
View notes
Text
Szczęśliwam i z naładowanymi bateriami
25 kwietnia 2024
Najpierw lista, żeby nie stracić myśli ulotnych:
Cieszę się, że po prostu pojechałam. Po prostu: potrzebowałam odpoczynku, wszystko goniło na łeb, na szyję, nawarstwiało się (i wciąż się nawarstwia, ale teraz we mnie jest spokój, gdy obserwuję jak te moje plany piętrzą się i chwieją od nadmiaru) i po prostu: pojechałam. Trochę to jak ucieczka? Trochę jak bodziec do odłożenia codzienności na bok i pozwolenie sobie na Tu i Teraz, na obserwację, bez myśli o nadchodzących deadlinach. Oddech i wydech. I wdech. I wydech. I ulga. Taka bardzo potrzebna ulga, pozwolenie sobie na odpoczynek, bo urlop i koniec. Ale jak w mojej głowie zrobiło się miejsce to byłam tak sfrustrowana, tak zirytowana, że przed wyjazdem nie przeczytałam nic o historii Turcji, o kontekście kulturowym i historycznym. Mam jakieś pojęcie o tureckiej kulturze i historii, przez osmozę. Ale miałam - i mam nadal - TYLE PYTAŃ i nikogo, kto by mi na nie satysfakcjonująco odpowiedział (tj. jest masę książek i podcastów, ale trafiłam chyba na tylko takie nudne, skupiające się na liczbach, datach, zamiast na wydarzeniach, niuansach kulturowych itp). xD Ciekawi mnie to wszystko bardzo. Bardzo. Czytałam jak tylko miałam dostęp do neta, ale ciekawości wciąż nie zaspokoiłam.
Bardzo dziwnym jest poczucie, gdy jako dorosła kobieta NAGLE w zwykłej sytuacji społecznej tracisz podmiotowość. Ba! Gdy jesteś jawnie uprzedmiotowiana, a lokalsom nie jest ani trochę wstyd za takie traktowanie drugiego człowieka z którym przecież chcą dobić targu. Bardzo to dziwne. Bardzo przykre. Bardzo wprawiające w osłupienie i zaskoczenie, bo zachodziło w tak bardzo zwykłej sytuacji społecznej w jakiej nigdy wcześniej moja płeć nie miała znaczenia na socjokulturowe aspekty (jak chociażby kupno zgrzewki butelkowanej wody mineralnej w lokalnym markecie spożywczym, przy kasie). Najwyraźniej w tych sytuacjach ścierała się przepaść kulturowych kodów, zwyczajów. Z zaskoczenia i osłupienia nie udało mi się nigdy w czas zareagować. A może zareagowałam we właściwym czasie? Może. Po prostu potem następowała zaskakująca przemoc (np: facet mnie złapał za barki i pchnął na krzesło, gdy chciałam wstać wkurzona, że mnie DOTYKA zacisnął dłoń na moim barku mocniej, przytrzymał mnie na tym krześle i a drugą ręką wcisnął w moje dłonie kubek z herbatą - to co mówił stało w sprzeczności z jego zachowaniem, sama nie wiem czy mnie traktował po "swojemu", czy to moja strefa komfortu nie przystaje do tutejszych zwyczajów, czy właśnie - jak twierdził w tamtej chwili - opatrznie interpretował to co w naszej kulturze oznacza być dżentelmenem? Nie wiem...), albo zupełnie ignorowano to co mówię i jakie mam zdanie na różne tematy - jakbym mówiła do ściany. Dziwne to było. Nie było na tyle przykre by bolało, ale na tyle by czuć, że nie jestem szanowana, że jestem traktowana jak rzecz, mniej niż człowiek. Nawet nim do mnie dochodziło, że te sytuacje mnie wkurzyły, nim rozkminiłam jak się z tym czuję i na ile powinnam postawić na zaopiekowanie własnych granic i uczuć, a na ile z szacunkiem i akceptacją podejść do kultury kraju, który odwiedzam, w głowie miałam wtedy mętlik, ale nim ta gonitwa analiz "co-w-tej-chwili-jest-ważniejszym-aspektem-dla-sytuacji" chwilę byłam w stanie oszołomionego "WTF się tu stanęło?". Dziwne. I zwieńczone (już chyba drugiego dnia pobytu, wieczorem?) podczas kolacji, przy prosecco "Wiesz co? Dziwnie jest stracić tak bardzo podmiotowość..." Na co mój chłopak tylko smutno przytaknął. Też to zauważył.
Węże. Są.
To trochę nudne (i irytujące), ale znowu jestem chora. Ech. Dziś już byłam na kompleksowych badaniach - oby to nie był pasożyt. Ech. Nie piłam tamtejszej wody, ale kąpałam się w morzu, basenie i łaźni. Gdzieś coś złapałam. I jedzenie chociaż było pyszne to nie służyło naszym jelitom... Dłuższa sprawa do opisania.
Hamam. Złoto. Muszę opisać cały proces, bo CUDOWNE doświadczenie (omijając organizację i kwestie kulturowe).
Hotel <3
Koty xD To jest temat na cały artykuł!
Bliskość - najadłam się seksu po cebulki włosów. <3
Przestrzeń w głowie - nowe pomysły!
Tęsknię za pieskiem i doniesienia od rodziców martwią - znowu trzeba będzie pracować z behawiorystką.
Koszmary xD można książki o tych snach napisać!
Paraliżujący strach przed targowaniem się - nie tak sobie wyobrażałam to doświadczenie. Ale to też muszę opisać.
Czułam się jak Indiana Jones. I to było suuuper! Byliśmy jak poszukiwacze zaginionej Arki xD Tylko, że bez Arki, a z rzymskimi łazienkami xD.
Targowanie się. OMG. Aż na samo wspomnienie muszę odetchnąć na uspokojenie. Myślałam, że to będzie fajne przeżycie. Że będę się tym bawić, że znajdę w tym fun, jakiś dreszczyk przyjemnych emocji. Że to będzie jakaś taka furtka do spróbowania namacalnego zaznania lokalnej kultury, tego kulturowego IceBerga! Że to coś w kategorii "język" czy "jedzenie". Ale nie. To nie jestem dla mnie coś tak łatwo przyswajalnego i dającego fun. To cholernie trudna sprawa. I stresująca.
Hebata turecka & kawa turecka. Oczekiwania vs rzeczywistość (spoiler: obydwa inne niż myślałam, a każde bardzo mi odpowiadało <3)
Okazało się, że nie na każdym urlopie trzeba jeździć na quadzie, ani skakać na bunjie. Nawet jak się tak planuje. Czasem po prostu wystarczy spontanicznie zrobić coś z moim chłopakiem. I to prowadzi do kolejnej bardzo ważnej - i bardzo złotej- myśli:...
... otóż wczoraj, w autokarze odwożącym nas na lotnisko, około 4 rano, we względnej ciszy (miarowych oddechach śpiących pasażerów) i z oczami utkwionymi w rozjaśniającej się za oknem ciemności naszła mnie refleksja. Przypomniała mi się analogiczna sytuacja: powrót z wczasów na lotnisko, wczesną porą. Oglądanie brzasku przed autokarowe okna, zapamiętywanie jak wyglądają i pachną gaje oliwne... Wtedy też było super i byłam szczęśliwa, wypoczęta. Ale moje długaśne piesze wędrówki po Korfu były samotne. Nie przeszkadzało mi to wtedy, bo bawiłam się świetnie, tak jak lubię. Było cudownie, jak marzyłam! Zwiedzałam, w cieple. Byłam taka spełniona! Ale tak tęskniłam, żeby kiedyś móc z kimś tak zwiedzać świat. Oj, tak bardzo!
I od razu, skojarzeniem przeniosłam się z tego autokaru w Grecji do sobotniego poranka w Holandii, gdy radosna - tak bardzo podekscytowana! Tak bardzo spełniona! We własnej opinii podpalająca pokłady energii i humoru nie tylko swoje, ale też całego swojego otoczenia, swojego partnera, jak mała elektrownia - pakowałam do plecaka przygotowany wcześniej prowiant, upewniałam się czy klucze wzięte, czy pompka do roweru przypięta, czy mapa schowana w schowku przy kierownicy, czy peleryny przeciwdeszczowe są spakowane. I opowiadałam o tym, jak zaplanowałam nam całodniową wycieczkę po fantastycznych holenderskich trasach rowerowych! Że będą po drodze muzea (w tym techniki!), fajne jedzonko (bo oktoberfest był w pełni), że trasa obok endemicznych roślin! I sery! SERY! I te cholerne "belgijskie frytki" też będą (ja nie lubię majonezu, a mój były chłopak uwielbiał te frytki)! Że według internetów nasza trasa prowadziła przez miejsce w którym turyści w 2015 roku najwyżej oceniali lokalne frytki. Specjalnie dla niego te frytki wciągnęłam na listę... A kiedy ja byłam spakowana, i gotowa, i promieniałam radością, że wreszcie zobaczymy coś niderlandzkiego - a nie tylko te jebane kofiszopy, supermarket, miejsce naszej pracy i osiedle zamieszkałe przez innych pracowników naszej fabryki! Tak bardzo chciałam zwiedzać! - on wtedy ledwo się ubrał i nie miał siły wstać z łóżka. Siedział na skraju ze zmierzwionymi włosami, spuchniętymi oczami i obserwował jak się krzątam po pokoju, jak trajkoczę. A im bardziej ja byłam podekscytowana, tym bardziej on był wkurwiony (wkurzało go moje szczęście - wolał jak byłam przygnębiona i zrezygnowana, mniej okazji do konfrontacji, teraz to widzę). Obserwował mnie, napięcie między nami narastało, ja go początkowo nie czułam (bo w końcu mieliśmy spędzić czas tak jak ja lubię!), aż w końcu wyczuwałam napiętą atmosferę, pytalam go czy coś się stało, a wtedy on pytał "Musimy jechać?". Dodawał, że mu się nie chce. Że jest taki zmęczony. Że wolałby odpocząć w domu. Że na to wszystko potrzeba tyle energii. Oskarżał, że jestem samolubna, że myślę tylko o sobie (tj. to dla niego oznaczało, że planowałam wycieczkę od tygodni... ). Rozmawiałam z nim o faktach, przypominałam jakie były fakty, z kalendarzem analizowałam co i którego dnia robiliśmy. Było mi przykro, chciałam go przecież uwzględnić w planach, chciałam z nim przeżywać tę podróż. Jego szczęście też dla mnie było ważne. Przejęte zapewniałam, że przecież gdyby mi powiedział to bym inaczej to zaplanowała, że wzięłabym to pod uwagę. A on ciśgle z oskarżeniami: "Wszystko robimy pod twoje dyktando! Wszystko musi być tak jak chcesz. Nie Vill, ja się na to nie zgadzam!" (hahaha on mi zarzucał to co robił on sam xD, teraz to widzę). Potem, gdy jednak okazało się, że poprzedni weekend spędziliśmy tak, jak on chciał (on jarał, albo jarał z innymi...), że jeszcze poprzedni też, to nagle argumenty zostawały wytrącone, chwilę miczał i w końcu okazywało się, że to jednak rowery jako środek lokomocji są problemem. Bo mu się nie chce, bo dawno nie ćwiczył itp itd. Więc ja rozpromieniona od razu znajdowałam rozwiązanie: "Nie szkodzi! Możemy podjechać pociągiem i przejść się tu, tu i tam!". To go jeszcze bardziej wkurzało.
I nagle się rozpętywała awantura o to, że jestem taka szczęśliwa podejrzanie! Ciekawe dlaczego!? Co przed nim ukrywam!? To mnie wkurzało, ta sama płyta grana z powodu braku argumentów! Gdy proponowałam, że w takim razie, jeżeli nie ma między nami pola na kompromis, to niech on zostanie, a ja pojadę sama - wtedy było jeszcze gorzej. Wyzwiska, podejrzewanie mnie o zdradę, rzucanie mi, że pewnie wszystko zaplanowałam tak, żeby zamiast niego ze mną jechał ten i inny współlokator (który był dla mnie miły po prostu, a o co typ był zazdrosny). Gdy mu wyjaśniałam, że to absurd, że przecież chciałam jechać z nim! To miał być dzień, który spędzamy razem i to tym razem realizując moje potrzeby i marzenia! Że jak jest tak zazdrosny to niech ruszy tyłek i jedzie ze mną, zamiast robić sceny! Że nawet te frytki znalazłam! Dla niego! Żebyśmy obydwoje z tego mieli fun... No i kończyło się, że odwracał kota ogonem tak, zalewał taką falą przemocy, oskarżając mnie o bycie dziwną, niepasującą (nikt z tych lokalnych znajomych od jarania nie jeździł na wycieczki), robiąc przytyki do moich bolesnych miejsc, niepewności, zarzucając mi złe intencje, że go nie kocham i nie chcę naszego szczęścia. Albo grożąc, albo kpiąc, poniżając. Koniec końców to ja siedziałam w pokoju, na łóżku zalewając się łzami, dławiąc się smutkiem, brakiem zrozumienia, próbując ogarnąć co właściwie poszło nie tak, co źle zrobiłam itp, a on wzdychając z rozczarowaniem - bo to on był we własnym mniemaniu ofiarom moich złych intencji - szedł zajarać, zjeść i spać. A ja płakałam, czułam się cała obolała emocjonalnie, opuchnięta od bólu i płaczu... I szukałam pytań i odpowiedzi, jak naprawić tę sytuację by "był jak przedtem". A jak ex wstawał to znowu jarał z kimś... Ech. A ja zostawałam w pokoju, smutna, zrezygnowana, z poczuciem, że jestem niekochana. Te emocje pamiętam wyraźnie, są bardzo we mnie... To było 9 lat temu, a tyle lat mi się wydawało, że po prostu moje potrzeby są tak bardzo dziwne i inne, i niemożliwe do pojednania z cudzymi, że mogę tylko podróżować sama...
Tym czasem wczoraj, w autokarze na lotnisko, zalana tą falą wspomnień zabarwionych tak różną porcją emocji z ostatnich lat ZAUWAŻYŁAM bardzo świadomie, że mój cudowny chłopak - ten obecny - jest osobą, która ma takie same potrzeby podróżnicze jak ja (no dobra, on jednak wolałby jeszcze opcje bardziej hardcorowe np: picie wody z kałuży i spanie w szałasie pod kołderką z liści splecionych palm czy coś xD; ale na razie to nie jest dla mnie i nie wiem czy kiedykolwiek będzie dla mnie, lubię mieć ściany do snu xD. Jednak nie przeszkadza mi wyobrażenie, by na taki wypad wyrwał się z kuzynem czy kumplem - niech się dobrze bawi!).
Co więcej: podróżowanie z nim jest tak ŁATWE. To Asia mi mówiła, że w związku może być łatwo - nie wiedziałam. Teraz już wiem. I to wzrusza. Piękne to.
Dopiero wracając z wakacji ZAUWAŻYŁAM, że odbyliśmy masę podróży (co mój chłopak już po wylądowaniu w Polsce podsumował z przepraszającym uśmieszkiem "Nie potrafimy wysiedzieć na dupie, co nie?" xD - bo mieliśmy SIEDZIEĆ NA DUPIE, odpocząć za te wszystkie miesiące zapierdolu, naczytać się książek, odespać i odpoczywać od stresu zamiast go sobie dodawać. A ostatecznie codziennie byliśmy na jakiejś przygodzie, bliższej lub dalszej xD heheh, ale z masą miejsca na czytanie, spanie i leżenie na plaży oczywiście). Dotarło do mnie, że względem żadnej z nich nie było między nami spięć. Tak łatwo nam się dogadać. Mamy podobne priorytety: jesteś chory? Boli brzuszek? To walić ten zamek na końcu szlaku, wracamy do hotelu i parzymy herbatkę, zagramy w jakąś grę! Czujesz się na zwiedzenie jeszcze czegoś? To chodź na ruinki, te na pustyni, z 4 km od miasta! I to jest tak naturalne. Tak proste. Ech.
Zauważyłam też, że oddałam mu planowanie. Oczywiście nie zupełnie - nadal to lubię robić i często robię. To początkowo było bardzo dla mnie trudne, budziło masę wątpliwości, bo czułam lęk, że "oddając" obowiązek planowania oddaję również odpowiedzialność za siebie i kontrolę (nad sobą - a tego nie pozwolę sobie stracić ponownie: w Holandii lata temu ostatecznie oddałam ją, a potem latami na terapii ją odzyskiwałam). Oddanie komuś innemu steru w obszarze "planowania podróży" w moim przypadku było aktem olbrzymiego zaufania. Ryzyko wielkie, strach wielki. Ciekawym było się przekonać, że oddanie obszaru planowania podróży nie jest tożsame z oddaniem kontroli nade mną. Tym jaskrawiej widzę, jakie skrajne schematy we mnie wyżłobił poprzedni związek - nie wiedziałam, że oddanie planowania podróży to może być to i nic więcej, a na pewno nic z władzy nade mną! Ech. Jak dalekich i jak raniących blizn nabyłam w poprzednim związku... Teraz to widzę, że ten mój wieloletni ból i gojenie trwało tyle, bo te rany były tak straszne i głębokie. Ech.
No, ale teraz, wracając z Turcji fakt oddania mojemu partnerowi planowania był tak naturalny, bezpieczny i w porządku, że świadomie zdałam sobie z niego sprawę dopiero w autokarze o 4 nad ranem w drodze na lotnisko. Ufam mu. Doceniam, że gdy planuje dzieli się tym planem, dzieli się planowanym budżetem, miejscami, pyta o wskazówki i zaznacza, że będą takie czy inne niespodzianki. To jest takie fajne i komfortowe.
I od razu sobie przypomniałam wtedy: oddaję planowanie, ale to ja na miejscu jestem przewodniczką. xD Bo jestem ciekawską factcheckerką i MUSZĘ przed wyjazdem w jakieś miejsce poczytać o nim (jak wspominałam w przypadku tego wyjazdu nie czytałam - tylko to co przez osmozę, a ja jednak dużo wiem przez osmozę :P lubię historię). Zapytałam nawet podczas jednej z pierwszych wypraw mojego chłopaka czy coś przy okazji planowania czytał o tym miejscu - bo nie chciałam mu odtwarzać audio-Wikipedii jeżeli już to wszystko wie. A on się do mnie uśmiechnął z powątpiewaniem i żachnął się "Nie! A po co? Od tego mam ciebie! To co mi opowiesz o tym... em... kamieniu?". No i opowiadam, z dygresjami, wyobrażamy sobie jak to musiało wyglądać w czasach świetności, rysujemy w powietrzu brakujące budynki, sklepienia... Odkrywamy z użyciem wyobraźni. I humoru I się tym JARAMY! Zadajemy sobie wzajemnie masę pytań, hipotez, a potem w hotelu potwierdzamy info w sieci. I masę przy tym śmiechu!
No.
I się spłakałam w tym autobusie o 4 rano, obserwując jak mój partner śpi na miejscu obok mnie słodko pochrapując...
Jak ŁATWO się przyzwyczaja do takiego dobra, które przecież jeszcze tak niedawno wydawało się zupełnie nieosiągalne!?
To wszystko, cały nasz wyjazd, całe nasze przygody, planowanka, kompromisy, przyszły tak naturalnie i tak zgodnie, tak gładko, że łatwo tego nie zauważyć. Nie ma WIELKICH emocji (tj. tez huśtawki - od niesamowitego szczęścia do niesamowitego bólu jak w moim poprzednim związku). Jest po prostu stabilnie i przez to jest miejsce na to by uwagę kierować na inne sprawy WSPÓLNIE oraz sprawy prywatne każdego z nas. Idziemy w tą podróż - tj. w podróż zwaną życiem, że tak oklepanym frazesem polecę - obok siebie, ale razem, pozwalając sobie na odmienność, na realizowanie wspólnych i osobnych potrzeb, i mamy w sobie wsparcie. I kibicujemy sobie wzajemnie!
I chyba bardziej niż kiedykolwiek wtedy, o tej 4 nad ranem, w kołysanym sennym sapaniem autokarze, poczułam, że jestem cholernie zaszczycona jego - mojego partnera - obecnością w moim życiu. Kocham go. I będę jeszcze bardziej zaszczycona, jeżeli zdecyduje się ze mną zawrzeć związek małżeński/partnerski/jaki tam lepszy dla formalności.
I sobie tak chlipałam ze szczęścia głaszcząc go po zarośniętym policzku, nim wzięłam się za czytanie przewodnika po historycznych ruinach tej części Turcji w której byliśmy.
I to chyba najważniejsze wrażenie po tym urlopie. Na dziś tyle. Zrobiłam dziś już 3 prania, podlałam kwiaty, rozesłałam paczki, pracowałam, sprzątałam... dużo zrobiłam i idę spać. :D Jutro rano lecę na siłkę i po psiecko! <3 Tęsknie za cholernicą.
14 notes
·
View notes
Text
Siemka
Kasia znów w trasie #JebęJakBeduin
Sorrka, ze wczoraj nie pisałam. Dzień był jedną wielką nerwówką. Najpierw czekanie za kasą (w kieszeni szumne 100 zł a jeszcze przecież rodziców trzeba było obkupić bo nie mieli nic) a później gonitwa po sklepach.
Nienawidzę nerwówki. Tego takiego „Amerykańskiego poranka” co to wszyscy zabiegani i spóźnieni.
Wstałam o 5 rano, nakarmiłam uszaki, popłakałam trochę (kawa z łzami z rana jak śmietana) i pojechałam do roboty.
Załadunek w deszczu, rozładunek w słońcu.
A później już tylko dwu i pół godzinne czekanie, aby wjechać na załadunek. Jak do 21 wyjadę z załadunku w Pudliszki to zostaje u nich na parkingu. Chociaż w sumie. O której bym nie wyjechała pierdole już nigdzie nie jadę. Po pierwsze Jest Już Ciemno (jak to śpiewał Feel), ale nie wszystko mi jedno. I tak już miejsca nigdzie nie znajdę chyba, że po krzakach - a podejrzewam, że i te będą już zajęte o 23 💀 A tu jest ładny parking firmowy. Fakt faktem zalatuje obornikiem, aleeee…. Na noc i tak okna będą zamknięte bo komary zjedzą mnie żywcem.
Cóż plan nieaktualny. Szef zadzwonił w trakcie pisania i kazał jechać jak najwięcej się da. W końcu to mój problem by znaleźć sobie miejsce parkingowe koło Legnicy.
A wiecie co się stało koło Legnicy? Chłop się zesrał po jajecznicy.
Humor -100% a myślała, że gorzej być nie może
W oczekiwaniu, aż zwolni się dla mnie rampa stwierdziłam, że ten zawód schodzi na psy XDDDD
Życie pisze samo scenariusze. A przez psa po prostu skisłam.
Generalnie poranek był średni jak zawsze. Oliwy do ognia dodał fakt, że trzeba było jechać w trasę. Denerwuje mnie to, że nie potrafię się z tego cieszyć. Kiedyś fakt faktem marudziłam, że trzeba już jechać, we w drodze do pracy humor zaczynał mi się poprawiać z każdym ujechanym kilometrem. A teraz? Jadąc do pracy płakałam jakby mi się jakaś krzywda działa. Po prostu żałosne to bo wiem, że jest dobrze. Robotę mam okej, szefostwo też a wypłata za te 11 dni zeszłego miesiąca była taka na jaką liczyłam. Po prostu depresja zaburza mi to wszystko i sprawa, że czuje się okropnie. Wykracza to daleko poza typową chandrę czy gorszy dzień.
Biorę leki, ostatnio pani doktor zwiększyła mi dawki. Biorę aktualnie najwyższe i cholernie się boje, że przestają działać, że poprawa była jedynie chwilowa. Wracają złe myśli i chęć nie brania niczego w myśl zasady „i tak jest chujowo to po co wydawać miesięcznie 500 zł na leki i wizytę u lekarza”.
W poniedziałek porządnie wyczesałam te dwa słodkie skurczybyki.
Jedzeniowo? Dwie kawy z mlekiem. Żygać mi się na to wszystko chce i nie jestem wstanie nic zjeść bo robi mi się niedobrze…
Załadowali mnie zatem jadę dalej 💀
24 notes
·
View notes
Text
Rzeczy, których w sobie nienawidzę:
Szybko przywiązuje się do ludzi i uzależniam swoje szczęście od drugiej osoby. Zawiodłeś mnie? Dam CI tyle kolejnych szans, dopóki się tym nie zmęczę.
Jestem bardzo wrażliwa. Drobna uwaga potrafi doprowadzić mnie do płaczu.
Potrafię całymi dniami rozmyślać co mogłam zrobić lepiej. Czasami nie ma ze mną kontaktu, bo wszystko analizuję, a gonitwa myśli nie pozwala mi ruszyć do przodu.
Obwiniam się za cudze błędy, aby inni czuli się dobrze.
Odcinam się od osób, które chcą mi pomóc, bo boje się, że ich zranię i na zawsze stracę.
Porównuje się do innych. Nie wiem, czy kiedy w pełni zaakceptuję swój wygląd.
7 notes
·
View notes
Text
Noc
Znowu przyszła, zasłoniła słońce. Wszystkie sprawy dnia codziennego odeszły do lamusa dnia jutrzejszego. Teraz nic nie załatwisz, nie kupi się nawet alkoholu. Wszystko będzie musiało poczekać aż noc przeminie i ustąpi kolejnej jutrzence.
Tymczasem pomimo chwilowego wstrzymania rozpędu życia, z przyczyn niewiadomych myśli spychane "na później" dają o sobie przypomnieć. Wszystko czego nie chciałem rozważać w biegu obowiązków i wszystko to co spychałem do pustej przestrzeni w głowie wychodzi właśnie teraz. Z mroków niechcianej pamięci wypełzają brudne i odrzucone rozterki.
Zwykłe zmęczenie codziennością powoli spycha do łóżka.
Kładę się, zamykam oczy.
Gonitwa, wspomnienia, przyszłość. Chyba nie chcę o tym teraz myśleć. Może zapalimy papierosa?
Nim zdążyłem sobie odpowiedzieć na to pytanie wypuszczam z ust ciepły dym którego objętość powiększa się pod wpływem chłodu i wilgoci. Zimno w palce przypomina zamyślonemu o jego istnieniu i dobitnie przywołuje do bytu.
Gdybym wtedy tego nie powiedział.... A gdybym może powiedział? Jakie to ma znaczenie teraz? Żadne.
Chyba nigdy nie pogodzę się z sobą i tym jaki byłem, a jaki nie jestem. Ciężko jest spoglądać w lustro, najbardziej przerażające spojrzenie to właśnie w to w którym muszę spojrzeć we własne oczy. Ale jest noc, na całe moje szczęście nie muszę na nic patrzeć, na całe moje nieszczęście nie mam co ze sobą zrobić. Czasem natłok spraw przyziemnych jest straszny, ale zaklinam się - jest on wybawieniem. "przed człowiekiem schronić się można jedynie w objęcia innego człowieka." - przed samym sobą zaś ucieczki nie ma. Kolejny papieros, brzdęk zapalniczki. Widzę z balkonu powoli budzące się miasto, ludzi zaczynających gdzieś gnać, pracowników którzy na barkach swojego przepracowania utrzymują moją ucieczkę w codzienność. Może warto odpocząć te parę godzin?
Zdecydowanie. Nie mogę się doczekać już podróży tramwajem gdzie zaspany nie będę myślał o tym jak bardzo nie lubię swojej pracy i jak bardzo sam odczłowieczyłem sam siebie. Ale to chyba inna opowieść.. Dobranoc
8 notes
·
View notes
Text
Marazm
Znowu jestem tam gdzie byłam kilka miesięcy temu. Znowu jestem w tej wąskiej, duszącej wręcz klatce mojego własnego umysłu. Nie jem, nie śpię, a jedyne myśli to te negatywne. Wirują w mej głowie marzenia o pętli. Nie nadaję się do relacji międzyludzkich, bo wszystkim szkodzę. Nie nadaję się do życia, jestem błędem w matrix'ie. Wiecznie coś jest ze mną nie tak. Przeciwko mnie umysł i ciało, które nie wytrzymują już tego piekła. Pękają szwy nałożone kilka miesięcy temu na moje serce i mózg. Wieczny stres, strach, poczucie winy i presji, wieczne zmęczenie i chęć wtopienia się w to łóżko, stać się niczym. Huśtawki w górę i w dół, wieczna gonitwa za nieosiągalnym niebem na ziemi.
~ Hotoke 08.03.2023
#depresja#choroba afektywna dwubiegunowa#choroba psychiczna#choroby psychiczne#strach#stres#samobójstwo#zaburzenia lękowe#lęki#stany lękowe#lęki i fobie#cytaty#ciężkie życie#moje życie#smutna prawda#szczera prawda#brutalna prawda#prawda#zaburzenia odzywiania#zaburzenia psychiczne#moje przemyślenia#z życia#z życia wzięte#życiowe#moje serce#my life#?ycie#mi?o??#brak mi?o?ci#cytaty o mi?o?ci
22 notes
·
View notes
Text
miłość bywa burzliwa
nasza zdecydowanie taka byla
wieczna gonitwa myśli
milion szeptów
I setki niewypowiedzianych słów
mimo tylu sporów i braku rozwiązań
nadal modlę się do Boga
o Twą obecność
9 notes
·
View notes
Text
Chaos - 01.04.2023
Potrzebowałam znaleźć się w miejscu, w którym będę mogła odpocząć. Miejsce w którym moje myśli uwolnią się od tego chaosu który dzieje się w mojej głowie. Wybrałam DOM, miejsce mojego dorastania. Miejsce w którym powinnam czuć bezpieczeństwo i wolność jest nieosiągalne. Każdy powrót do domu jest taki sam, a ja wciąż łudzę się że tym razem będzie inaczej. Napięcie czuć gdy tylko przekroczy się próg. Siedząc przy stole podczas posiłku, każdy mięsień napina się mimowolnie. Każde słowo, każdy grymas twarzy może wywołać lawinę nienawiści i krzyku. Chociaż to nie ja staje się celem w tej potyczce, działa to na mnie znacznie gorzej. Zamiast odpoczynku występuje ciągłe spięcie, gonitwa myśli która kręci się tylko wokół jednego - jaki ma dziś humor i co tym razem nie będzie mu odpowiadać. Czasem kłamie, by nie musieć przyjeżdżać tu zbyt często. Czasem praca sama mi to uniemożliwia. Lecz w chwilach takich jak te, gdy czuje że stoję na samym skraju stromego urwiska chciałabym wrócić do domu - DOMU pełnego miłości i wzajemnego szacunku
2 notes
·
View notes
Text
01.02
Nie wiem co się ze mną dzieje.
Miałam atak paniki, który przyszedł nagle, dosłownie znikąd. Pierwszy od dawna.
Cała się trzęsę, zaczęłam gadać do siebie. Zaczęłam myśleć o sam*okaleczeniu, o wypiciu mnóstwa alkoholu czy po prostu spizganiu się na potęgę.
Nie wiem o co chodzi. Nie przespałam całej nocy, ale wszystko było w porządku do teraz. Zaczęłam czytać książkę, po zakończeniu jednego rozdziału po prostu poszłam zapalić, a potem nadeszła gonitwa myśli.
Zaczęło mi się robić potwornie zimno, zaczęłam się czuć osaczona wszystkim dookoła. Myślę czy do kogoś nie napisać, ale ręce same odmawiają mi posłuszeństwa. Mam tyle osób, ale nie chce nikogo zawieźć czy martwić. Życie w ciągu sekundy odwróciło mi się do góry nogami, a nawet nic się nie wydarzyło. Chyba że po prostu wszystkie moje myśli się z dupy skumulowały, i potem samo wyszło..
Od pewnego czasu ktoś mi się zaczął podobać. Nie jestem w stanie tej osobie o tym powiedzieć. Wszystko przez to, że boje się angażować tak jak poprzednio. Boje się znowu zostać zraniona w taki sposób, boje się zniszczyć życie kolejnej osobie. Podejrzewam, że ona i tak nie widzi we mnie tego co bym chciała żeby zobaczyła. Wystarczy spojrzeć na jej obiekty westchnień i już wiem, że nie mam szans. Uznałam więc że odpuszczę, po co marnować czas mój i jej. Nie warto.
Z nauką jest to samo. Powinno być to moim priorytetem, kiedy ja to omijam szerokim łukiem. Nie radzę sobie z niczym, a to dopiero początek przygody. Wszyscy chcą dla mnie dobrze, ale ja nic z tym nie robię. Chce żyć dobrze, chce być szczęśliwa, ale mam wrażenie, że ja po prostu nie potrafię. Czuję się ograniczona przez samą siebie, ale nie robię nic z tym, żeby się przełamać.
Chciałabym tylko, żeby ktoś mi powiedział co się ze mną dzieje, a nie stawiał tylko diagnozę.
Czuję się opuszczona, mając tyle bliskich mi osób. Czuję się brudna, mimo że dbam o siebie. Czuję, jakbym jednocześnie nie czuła nic.
Może sen to dobra walka ze zmartwieniami, ale przecież nie odgoni ich na zawsze. One w pewnym momencie powrócą, tak jak teraz. Po prostu przyjdą znikąd.
Chyba zaczynam majaczyć. Chyba zaczynam znowu umierać wewnątrz. Gdyby tylko mój anioł stróż w końcu się zjawił, wytrzymał to wszystko razem ze mną, przytulił i powiedział, że jestem jakkolwiek wartościowa, może wtedy coś by się w moim życiu zmieniło.
Ludzie i tak powiedzą, że nie potrzebuje innych, aby przetrwać na tym zgorzkniałym świecie.
Czuję się wyczerpana...
2 notes
·
View notes
Text
Jestem zmęczona.
Fotografka z piątku odwołała sesje na kilka chwil przed moim wyjściem z domu... Bardzo to nieprofesjonalne. I nie wiem czy coś sensownego z tego wypłynie - póki co zaproponowała mi przeniesienie sesji na inny termin i zrobienie jej za pół ceny, a to w obecnej sytuacji bardzo doceniam. Biorę, chociaż mam wątpliwości czy to wyjdzie dobrze.
Z pozytywów: przyjemniej mam czas na rozejrzenie się za tym garniturem.
Kolejna sprawa: dziś się kapnęłam, że wczoraj miał miejsce spektakl na który bilety dostaliśmy pod choinkę. Kurde no, co za popierdolona sytuacja. Wiadomo: zapomnieliśmy. Ciekawe czy w kasie jakoś zgodzą się na wymianę biletów czy jakąś rekompensatę bo cholerna szkoda.
Kolejna sprawa: prawie rozpykałam pracę zaliczeniową z socjologii, mam do zrobienia jeszcze jedną-dwie strony (na tę chwilę mam 33 strony gotowe), ale tak rzygam tematem (zmęczona jestem), że zostawiam to na jutro.
Dziś całe przedpołudnie spędziłam na wykonywaniu zadania rekrutacyjnego do roboty. Zaczęłam ambitnie, a potem przypomniałam sobie, że nikt mi za to nie płaci, więc zrobiłam resztę merytorycznie, ale bez efektu WOW. "Wow" jest jedna strona zadania nr 1 i całe zadanie nr 2. Za free lepszego nie zrobię. Jutro czy tam na dniach się okaże jakie pieniądze za to proponują.
Dziś też dzień babci i do własnej nie mogę się dodzwonić (nie odbiera nikt z krewnych z którymi ona teraz mieszka), a od tej mojego partnera dostałam bardzo dziwny feedback: składamy jej życzenia z okazji dnia babci, a ona nagle wypala, że swojemu wnusiowi dziękuje, a mi zamiast podziękować za pamięć (jak wnukowi - nie wymagam tego, po prostu zwróciła się do mnie) wypaliła informacyjnie, że nie może być moją babcią, bo metrykalnie jej wychodzi, że nie dałaby rady być moją babcią, że powinnam być młodsza od jej wnuczka bym mogła składać jej życzenia z okazji dnia babci. I w pierwszym momencie nie zajarzyłam, że to jakaś po 2-latach NAGLE wyartykułowana na głos pretensja czy obawa. xD W pierwszym momencie zareagowałam śmiechem i próbowałam rozkminić ten fikołek komunikacyjny - że jak to mam nie składać życzeń komuś o kim nie mówimy inaczej niż "babcia imię-babci-mojego-partnera"? No i jako partnerka wiadomo, że NIGDY nie będę mogła być jej dosłowną wnuczką xD - to jest relacja innego rodzaju. Ech, no ja nie kminię, mój partner też nie kminił w tamtej chwili, ale rozkminialiśmy później i jednak to zajechało jakimś takim czymś śmierdzącym. Być może temat poruszę, być może nie...
Posprzątaliśmy odrobinę mieszkanie.
Układaliśmy puzzle.
Zrobiliśmy takie podsumowanie momentu w życiu w którym jesteśmy... i padło pytanie jak się zapatruję na bycie żoną. I pierwszy raz nie idzie z tym pytaniem w parze jakiś lęk, gonitwa myśli, wsysanie powietrza, bezdech, przyspieszenie akcji serca i przekonanie, że to za wcześnie, że pewnie uczucie wygaśnie nim się najem, że pewnie nie będzie na tyle bezpiecznie bym kiedykolwiek na taki krok się zdecydowała. Dziś pierwszy raz to pytanie było naturalne, jak oddech, jak mrugniecie powiek, nie budziło żadnych reakcji w ciele, żadnej niepewności, żadnej lawiny pytań. Był tylko spokój, pytanie, spokój, pocałunek w usta i prosta odpowiedź, a potem dalej spokój i bezpieczeństwo. Wszystko na właściwym miejscu, we właściwym rytmie.
Kocham tego człowieka.
Tak bardzo.
To jeszcze nie te "oficjalne" oświadczyny - one jeszcze będą, to też omówiliśmy. Ale to rozmowa o uczuciach.
Ech... w piątek mój partner zadał mi pytanie z reelsa na IG: "Co było dla ciebie największym zaskoczeniem kiedy poznawałeś swojego obecnego partnera?" (czy jakoś tak).
Musiałam chwilę się zastanowić, ale O. miał już odpowiedź - dla niego zaskoczeniem było to ile mam lat (dawał mi najwyżej 27) i to, że prawdopodobnie jestem jedynym człowiekiem jakiego poznał w życiu, który nie lubi dżemu (bleeee).
Dla mnie zaskoczeniem była jego "boldness" (właśnie po angielsku, bo mam wrażenie, że ani "śmiałość", ani "zuchwałość" do końca nie oddają sensu tego co zawiera się w "boldness") - jak bardzo miał w pompie mierzenie się z przykrymi konsekwencjami, jak bardzo ufał ludziom i jak wielkie marzenia żyje na jawie. A drugim zaskoczeniem było to, że ma tak fajny i piękny kontakt z tatą (i jestem przekonana, że to pierwsze, boldness, jest wynikiem tego drugiego) - jak może o nim mówić jak o wsparciu, powodzie do dumy i modelu do naśladowania.
Ech...
Poza tym z tego co się dzieje: nadal nie zrobiłam kroniki, nie zrobiłam nowego CV, wydałam MASĘ kasy na kupno programu, który może mi się przydać do pracy (i póki co się przydaje), nie byłam na badaniu krwi, nie udało mi się znaleźć apteki w której byłby leki na które mam receptę. W nocy z wtorku na środę wpada nam na chatę teść, a w nocy za tydzień wpada teściowa (nie pasuje mi się, że tak wpadają w środku naszej sesji, w środku tygodnia i to jeszcze na noc... no jakby dorzucają stresu i wrażeń/bodźców do i tak stresującego czasu... ale o ile teściu zaplanował to dawno, ustalał z nami itp, o tyle teściowa tak sobie wymyśliła z dnia na dzień). Nie miałam czasu by uczyć się do egzaminów, które będą za 6 dni (jeszcze), nic nie sprzedałam na Vinted.
I to chyba tyle "wrażeń" na dziś.
Potrzebuję odpocząć... tak bardzo...
10 notes
·
View notes
Text
Otwieram oczy.
Jest dobrze.
Musi być dobrze.
Nieśmiały śpiew ptaków po roztopach, blade słońce wyłaniające się zza horyzontu, arktyczny błękit nieba.
Czerń ustępuje.
Niestety tylko na nieboskłonie.
Gwiazdy znikają przyćmione blaskiem promieni.
Mnie też przyćmiewa ten błysk, chcę zostać w azylu otulona pościelą.
Jest pięknie.
Musi być pięknie.
Poranne rosy niczym ciche łkanie ziemii.
Zwiastun nowego dnia kreuje świat, nowe tchnienie.
Zbyt gwałtowne.
Nie jest dobrze.
Nie może być dobrze.
Codzienna gonitwa znów się rozpoczyna.
Wieczór odchodzi, pozostają łzy poranka, myśli.
Myśli że to nigdy się nie skończy.
Kurwa...
29.01.2024: 952-995=-43
1 note
·
View note
Text
Tęsknie…
Nie tęsknie za Tobą, za Twoim postrzeganiem świata, za Twoim zachowaniem, za Twoimi perfumami, za tym jak Mnie raniłeś i za Moją gonitwa myśli przy Tobie.
Tęsknie za uczuciem, ze nie jestem sama. Ze ktoś koło Mnie leżał jak zasypiałam, ze miałam zjeść z kimś kolacje. Ze miałam z kimś porozmawiać i ze ktoś tu był….
0 notes
Text
Dzisiaj jest mnie mniej, dlatego że w głowie mam więcej.
#Dzisiaj#Mniej#Dlaczego#Głowa#Myśli#Natłok myśli#Wyobraźnia#Przeszłość#Smutek#Smutne#Smutno#Dziś#Dzień dzisiejszy#Depresja#Gonitwa myśli#W głowie#Źle#Jest mi źle#Atak#Przyszłość#Jestem#Ból#mój ból#ból istnienia#Ból psychiczny
39 notes
·
View notes
Text
2 notes
·
View notes
Quote
Nie mogę spać To tylko wytchnienie dla moich stóp Ale moja głowa Zamiast tego przemierza setki mil
Just like yesterday
12 notes
·
View notes