#gnijący
Explore tagged Tumblr posts
Text
Co?
Idę pomostem dziurawym
I widzę jezioro krwawe a w nim kaczęta pożywiające się z truchła rodzicielki
Co jeśli wyjmę ciało i pochowam je na brzegu?
Czy kaczęta umrą z głodu? A może znajdą inne ciało z którego będą wysycać szpik?
A może zaopiekować się jeziorem? Przywrócić mu jego macierzystą barwę?
Lecz po co?
zaraz ktoś znów zabarwi je karmazynem
więc chyba zostanę na pomoście dziurawym
Lecz po co?
Zaraz struchlałe deseczki załamią się i pode mną
I jak oni gnijący na dnie utopie się w tym szkarłacie
I na co?
0 notes
Text
tylko z tobą byłam sobą
dzisiaj jak cię zabrakło
czuję się jak gnijący pies w głębi ziemi
znika cząstka mnie
bo nie ma cie
lecz ty we mnie jesteś
i prędko nie uciekniesz
co robic
żyć?
dla ciebie
mogłabym
lecz boje się
nie mam nikogo
praktycznie jestem na dnie
leże płaczę
czekam aż napiszesz
chociaż wiem że to już się nie wydarzy
grobowa cisza
chce cię pożegnać ale nigdy ciebie nie unikać
ani nie zapominać
dla mnie jesteś a nie byłaś
bo ja jestem twoją a ty moją
w głębi duszy tak jest wierze w to
bardzo chce
kocham cie..
0 notes
Text
Złamane serce nie jest piękne. To pieprzona poezja, nie zasypiam aż do 4 rano, kiedy słucham smutnej piosenki. Załamuje się na środku ruchliwej ulicy, widzi swoją twarz we wszystkich ludziach, których mijasz. Czujesz się dobrze przez tygodnie, a potem nagle czujesz ducha ich paznokci na plecach, a potem zadławisz się wspomnieniami o ich obecności. Budzisz się ze snu o ich powrocie i krzyczysz w środku nocy, ponieważ twoja klatka piersiowa boli jak gnijący ząb. Przestań romantyzować ból. Przestań używać ludzi jak swoich przedmiotów. Serce nie jest papierosem - nie możesz go po prostu zapalić, a potem zgasić, gdy skończysz. Nie zachowuj się tak, jakby ból serca był piękny, bo nie życzyłbym sobie, żeby to uczucie dotykało moich najgorszych wrogów.
177 notes
·
View notes
Photo
Interpretacja tematu: “Obraz w Obrazie” Aga W Konopka, SW 3 Nie zawsze jesteśmy w stanie na samym tylko zdjęciu uchwycić uczucia towarzyszące fotografowi. Budynek choć opuszczony od lat, zniszczony, gnijący, to jednak zdradza swoje przeznaczenia, bez wątpliwości pokazuje do czego służył. I nawet jeśli nigdy nie było się w takim miejscu, od razu wiadomo "co jest czym". Dlatego pusty kontur, nieobecność na zdjęciach jest narzędziem, który ma to uczucie wydobyć. Oglądając zdjęcia nie czujemy temperatury, wilgoci, zapachu tego miejsca, alei tak możemy doświadczyć jak straszny i przygnębiający jest brak. Brak, który sprawia, że budynek zmienia się w kupę cegieł, w widmo, które zawiera w sobie obraz minionych dawno dni.
0 notes
Text
Synod trupi. Makabryczny pomysł papieża Stefana VI
Synod trupi. Makabryczny pomysł papieża Stefana VI
Czy wyobrażacie sobie proces w którym na ławie oskarżonych zasiada gnijący i straszliwie cuchnący nieboszczyk? To nie jest kadr z kiepskiego horroru, tylko autentyczny proces jaki jeden z papieży (Stefan VI) wytoczył drugiemu, nieżyjącemu już Formozusowi.
Jean-Paul Laurens, Papież Formozus i Stefan VI, 1870
Formozus (tłum. piękny) miał dość burzliwe życie – misjonarz, legat papieży we…
View On WordPress
0 notes
Text
Nowości jakie znajdziesz w Days Gone PC
Przechodzenie Days Gone było niczym jazda rollercoasterem – najpierw wagonik długo wspinał się na szczyt, że nawet za długo, ale potem istniałoby już właśnie z górki. Momentami ostro i po bandzie, znajdowały się te świetne krajobrazy czy chwile spokojnej kontemplacji przed kolejnymi dobrymi wrażeniami. Szkoda więc, że nowe etapy trasy zaprezentowały się zbyt bezpiecznie zaprojektowane, a w czasie całej podróży mechanizm kolejki skrzypiał, zacinał się i dymił.
Warto jednak przeboleć pewne problemy nowego „exa” Sony. Koniec końców bowiem Days Gone pozytywnie mnie zaskoczyło – to działa ze dobrze napisanymi dialogami, niemożliwymi do zapomnienia postaciami, niezłą akcją i dobrze przygotowanymi fundamentami „otwartoświatowego” tytułu: mięsistą walką, fajnym strzelaniem, poprawnym skradaniem się czy masą fabularnej zawartości. Gdyby twórcy mieli nic czasu, aby połatać błędy i dodać trochę pobocznych aktywności, i żeby parę scen wywalili czy poprawili, dostalibyśmy grę na poziomie innych „exów” Sony. I właściwie jest, no cóż, „tylko” bardzo dobrze. I że spośród tego warunku narzekać. Ile w skutku wychodzi przygodowych gier akcji z założonym światem? Zupełnie nie tak wiele.
Sony na drugie sposoby kombinowało, jak by tu zaprezentować graczom Days Gone. Były prasowe pokazy, trailery, twórcy mówili o hordach zombie w grze, a nawet zdradzili, ile są wszystkie zamknięte w niej cut-scenki. Mam przecież wrażenie, że ostatecznym efektem tych marketingowych zabiegów był chaos informacyjny – sam długo nie wiedziałem, czym właściwie faktycznie będzie dzieło Bend Studio.
Myślałem nawet przez chwilę, że Sony osiągnęło swojego Mad Maxa, czyli niezbyt ambitnego i powtarzalnego sandboksa. Może powinna była tematyka – trudna do sprzedania w normalnym haśle? I że zgaszona paleta barw budująca kapitalny ponury klimat, jednak niezbyt biorąca w trailerach? Nie rozumiem. Wiem jednak, że mimo masy wiedz o Days Gone w budów warto na wstępu wyjaśnić pewne rzeczy.
youtube
Gdy był przedstawić ten tytuł w mało słowach, powiedziałbym, że stanowi wtedy młodszy i uboższy brat Red Dead Redemption 2 w postapokaliptycznych szatach. Niestety stanowi to w wszystkim razie żadne singlowe DayZ czy State of Decay – kiedy mogło się początkowo wydawać. Dlaczego? Bo niby wszystkie znaczenia w grze są fabularyzowane, postacie widziane w questach pobocznych potrafią wrócić wiele godzin później wraz ze zwrotem akcji, a liczba dialogów czy cut-scenek powala – także swoją jakością. To sztuka, w jakiej opowieść stawia pierwsze skrzypce, a świat, jaki potrafimy swobodnie zwiedzać, prując ołowiem w zombie i bandytów, jest tu tłem – zresztą świetnie zrealizowanym.
Pod względem mechaniki zaś Days Gone stanowi ogromny sandbox, który – choć nastawiony na grę – potrafi przekształcić się w całkiem fajną i znacznie działającą skradankę. To z nas bowiem zależy, czy obóz bandytów wyczyścimy po cichu, za pomocą bełtów i noża, czy te wpadniemy wszyscy na biało z gradem ołowiu i idą prochu pobierzpc.pl/kody-i-trainery/ (co, tak na marginesie, może przyciągnąć dodatkową atrakcję w istocie ciekawskich zombie, którzy chętnie dadzą do walki – mordując i wrogów, a nas). Nie stracono oraz o rozbudowanym systemie rozwoju postaci, masie znajdziek czy fajnym craftingu – do celu gry stale brakuje nam dużo podstawowych surowców – w spokoju to ogromne postapo, natomiast nie jakieś tam wakacje w Grecji.
No także są jeszcze hordy zombie, dzięki którym publikuje się, że świat żyje, gdyż w nocy ciągle się przemieszczają, zaś w dobę śpią w domowych legowiskach. Te liczące dziesiątki i setki umarlaków części do tyłu gry są zresztą duże wyzwanie – dlatego najlepiej zabrać się za usuwanie spośród nich mapy na indywidualny koniec. Jeżeli w zespole nosimy na to ochotę, ponieważ w trakcie kampanii musimy zająć się raptem kilku z kilkudziesięciu.
Takie trochę dużo jest Days Gone – fabularne, sandboksowo mocno klasyczne, jednak także nowoczesne pod kilkoma względami, bo płynna gra z setkami biegających za nami wrogów robi wrażenie, nawet gdy ich wartość bywa pewnie (współ)odpowiedzialna za spadki klatek czy błędy, o których bardzo przeczytacie później.
Motor kontra zombie
Days Gone zabiera nas do Oregonu, lesistego okresu w północno-zachodniej części USA. Akcja tworzy się dwa biega po wybuchu epidemii, która zmieniła większość wszystkich w krwiożerczych świrusów, jak nazywani są w tej grze zombie (jaka to obecnie gra, film czy serial, gdzie na zombie nie poleca się po prostu zombie...?).
Dodajemy się w perspektywę Deacona St. Jonesa, członka klubu motocyklowego Mongrels, lub po polskiemu „Kundli”. Wraz ze prostym „bratem”, jak tłumaczy się ich w języka, wytatuowanym niczym stały bywalec zakładów karnych Boozerem, Deacon krąży pomiędzy trzema pobliskimi obozami, pełniąc rolę okolicznego łowcy nagród czy wręcz wiedźmina (bingo, magiczne słowo padło) – w rezultacie samą z treści, jakie nasz bohater robi, jest gra z potworami (w skórze ludzkiej lub zombie) i ochronę słabszym. Im lepiej przecież go kosztujemy, tym dziwniejszą a bardziej skomplikowaną postacią się okazuje. Oczywiście niezależnie z swoich myśli, gdyż nacisku na wzrost fabuły nie posiadamy żadnego.
Deacon St. Jones przed dwoma laty stracił kontakt ze własną żoną. Sarah została ciężko ranna i odleciała śmigłowcem tajemniczej organizacji rządowej NERO do jednego z obozów uchodźców. Szybko się domyślić, że opanowanie jej dalszych losów (udało się ją tam uratować bądź nie?) stanowi samym z problemów fabuły. Czy jednak głównym? Tego długo nie wiemy, a opowieść została tak poprowadzona, że przez większość etapu nie miałem bladego pojęcia, gdzie to wszystko się skończy. Jasne, pewne wątki chcą w prawie czy bardziej przewidywalnych kierunkach, jednak nawet w części gry że było mi sobie wyobrazić, co też potrafi się zdarzyć. Niektórym się to nie spodoba, ale mnie nie przekonało, ponieważ dzięki temu kilka zwrotów akcji pozytywnie mnie zaskoczyło, i świat gry sprawiał bardziej proste wrażenie. Szkoda więc, że w określonym czasie, jeśli już najważniejsze wątki fabularne zabierają się łączyć i iść ku końcowi (po jakichś 30 godzinach zabawy), to ich finał oddaje się raczej miły i odstaje pod tym sensem od reszty dobrze i ciekawie prowadzonej opowieści. A kropka nad i, choć niezła, to daje z niedosytem. Zresztą sami zobaczycie.
Niewidomy bohater w grze
Days Gone to plejada interesujących postaci – od Tucker, ciepłej dla Deacona, ale brutalnej dla własnych „podwładnych” szefowej obozu pracy (pomieszczenie w trybie: kobiety ci zaufanie i życie, ale haruj od wschodu do końca pod nadzorem uzbrojonych strażników), przez Copelanda, amerykańskiego libertarianina, czyli hejtera rządu w jakiejkolwiek osób, który wszędzie wietrzy spiski, a że robi radio Wolny Oregon, to wciąż słuchamy jego uwag na dalekie tematy, aż po kilkoro ciekawych bohaterów – z Rikki i Stałym Mikiem na czele – z trzeciego obozu, do którego docieramy na indywidualnym końcu.
Cichym bohaterem tej pracy istnieje ponad sam Oregon. Samym z ważniejszych czynników, dla których fajnie mi się dawało w Days Gone, jest dzisiaj pełen detali świat. Masa rozwalonych samochodów, opuszczonych domostw z punktami do spotkania czy po prostu malowniczych lokacji. Od czasu do momentu natrafiamy jeszcze na stanowisko, w jakim można odpalić „wiedźmińskie” smaki i spełnić proste śledztwo – bywało, że liczył z aktualnym temat, bo przyczyniło się tu jakieś wyraziste zwieńczenie dochodzenia. Przykładowo możemy znaleźć martwego rybaka, którego wędka rozpoczęła swoje poszukiwania. Brakowało mi jednak każdej informacji czy komunikatu – ale gra ma racja takie dołączenie do poznawania świata. Nie wciska gry w usta NPC czy głównego bohatera – sami sobie dopowiadamy historie. I ewentualnie nam się to spodoba, bądź nie. Mnie niezbyt to przeszkadzało, bo a faktycznie było mnóstwo wiele lepszych spraw do pracy niż latanie za okazjonalnymi pytajnikami dostępnymi na karcie.
youtube
Że tylko, że Days Gone niezbyt chętnie nagradza szwendanie się po mapie gry w trakcie kampanii – znajdźki są takie sobie, a kończenie pojedynczych zombie jedynie frustruje przez osobę, że tracimy cenne naboje, natomiast w treści nic nie zyskujemy, poza małą liczbą punktów życia. Na szczęście misje fabularne zmuszają do zwiedzania w części ciekawych miejsc, dlatego nie odczułem tegoż jako dodatkowej wady gry.
Days Gone to zasługa, która składa realistyczną wizję postapokalipsy. Nie przedstawia tu mieszkania na przefajnowane ubisoftowe postacie (jak ślepa snajperka z Far Crya: New Dawn) czy różowe szaleństwo w systemie Rage’a 2. Pomyślcie raczej o The Walking Dead, bo też jak w współczesnym serialu największym ryzykiem w świecie Days Gone nie jest całkiem gnijący zombiak, i nowy człowiek. Choć zabijamy w trakcie zabawy tysiące (dosłownie tysiące, nie przesadzam) świrusów, wszystko obraca się wokół ludzi – ich okrucieństwa, zagubienia czy niejednoczących decyzji w obliczu wizji zagłady naszego gatunku. Co wykonywać z mordercami w sprawy niemal całkowitego upadku naszej cywilizacji – należą im się uczciwe sądy czy raczej szybka kula w łeb? Spotykane osoby przechodzą na aktualny przedmiot różne opinie, i gra nie nie próbuje przekonywać, jaka spośród tych dróg jest idealniejsza. Wszystka ma po prostu swoje konsekwencje. Nie gdyby przechodzili na ostatnie wpływ, wtedy nie jest żadne RPG, tylko rozbudowana gra akcji. Ważne jednak, że sprawia więc w nas emocje.
Zombie zombie
Podczas rozgrywki trafiamy do kilku obozów, w których możemy kupić broń, sprzedać trofea w roli uszu zombiaków czy ulepszyć motocykl. Toż one są także motorem napędowym fabuły, bo widzimy w nich właściwości, które prowadzą prowadzoną w grze historię czy zmuszają nam zadania poboczne. Co ciekawe, nie ma tu jednej waluty. W wszystkim obozie robimy na indywidualne imię osobno, zyskując kasę do wydania ale w znacznych sklepikach. Ładnie to współgra z zdrową wizją świata, którą wymyślili sobie twórcy. A jeszcze z faktem, że mieszkańcy tych bezpiecznych oaz nie lubią za sobą nawzajem.
Podobało mi się oraz to, że świat gry robi wrażenia będącego miejsca. „Robi wrażenie” toż doskonałe określenie, bowiem nie trzeba nie dużo, by przebić głową czwartą ścianę (spróbujcie zaciągnąć hordę do drinka z obozów – mnie po prostu wyparowała ...), ale przy odpowiednim funkcjonowaniu klimat jest dużo fajny. Zdarzało mi się zobaczyć walczących ze sobą zombie i zwierzęta czy bandytów. Z momentu do momentu niemilcy jeżdżą po mapie na motorach natomiast jeśli nie zostajemy w krzakach, toż po prostu przejadą sobie gdzieś dalej, nie zwracając na nas uwagi. Takie miłe detale zawsze cieszą mnie w grach.
Poszczególnym elementem, który psuł mi odbiór tego świata, była grupa Wieczystych. To szaleńcy, którzy upodobali sobie... zombie. Widzą w nich dokonanie ludzkich losów, i nawet ich kochają. Do ostatniego brutalnie się okaleczają i mają narkotyki – trochę za dużo kojarzyło mi się więc z trzecim Mad Maxem, zbyt więcej było w współczesnym taniego szaleństwa, jakie nie współgrało mi z opisaną wyżej, ponurą i stonowaną wizją kraju świata. Trudno, potrzeba to jakoś przeżyć, bo ominąć się tegoż nie da. To jedyny z ważnych wątków fabularnych gry.
youtube
Realizm Days Gone pokazuje się jeszcze w obecnym, iż stanowi zatem działa naturalistyczna i brutalna. Nie brakuje tu mocnych scen, w języku podrzynania gardeł czy rozwalania czaszek, realistycznych modeli postaci (kobiety nie mają idiotycznych dekoltów, a niektórzy mężczyźni zrobili się brzuszków), a wśród zombiaków widzimy i zabijamy nastolatków (mniejszych dzieci nie ma, co ponadto jest pewne fabularnie – maluchy po nisku nie przetrwały wirusa). Co dla mnie niezwykle ważne, tą brutalnością nikt nie epatuje. Nie przepadam, jeśli ktoś bada przygotować na mnie wrażenie, szokując, bowiem to popularna i ostatnio nadużywana sztuczka – zaś tego w Days Gone nie ma. Jest dokładnie, są flaki i tryskająca krew, tylko taki jest świat, w którym przypadło nam walczyć o przetrwanie. Nikt nie wykonałem tegoż na wartość.
Motocykl mój
Motocykl, którym unosimy się w grze po mapie, to drink z najcieplejszych pojazdów, z jakich ostatnio stosowałem w sztukach. W przeciwieństwie do koni potrafimy go w możliwość logicznie uzasadniony rozwijać, dodając nie tylko moc, przyczepność czy wytrzymałość jednośladu, ale przede każdym pojemność jego baku. Bo brak paliwa że się okazać w grze – która, jak wielokrotnie już wspominałem, mocno flirtuje z realizmem – jakimś problemem. Możemy to co prawda maszynę wolno popychać, a przed zombiakami w ostatni rób nie uciekniemy. W działalności zarządzenie paliwem do mnie trafiło. W wartości nie mi go nie zabrakło, bo po prostu myślał o tym, żeby prowadząc na pracę, wspomnieć o stację paliw. Dało to zawsze inny element quasi-survivalowy, który uwiarygodniał świat przestawiony.
Wierzcie te czyli nie, ale jeżdżenie motocyklem ujawnia się szalenie satysfakcjonujące – twórcy musieli włożyć mnóstwo wysiłku w dopracowanie detali. Trudno się nim zaciąć, rzadko też obserwuje się nierealistycznie czy łamie prawa fizyki. Do ostatniego słychać i uczuć, jak maszyna zmienia biegi, a pomruki silnika przyciągają wyczulonych na dźwięki zombie. Szkoda tylko, że do ostatnich częstych motocyklowych eskapad nie wybrano lepszej muzyki – jak na grę o harleyowcach bardzo mało pojawia się w Days Gone licencjonowanych kawałków, a soundtrack jest po prostu poprawny. Główny motyw brzmi odpowiednio ponuro i nostalgicznie, ale pozostałych utworów jakoś nie zapamiętałem. W drugiej grze machnąłbym na ostatnie ręką, jednak w niniejszej mało brakowało mi lepszej oprawy muzycznej.
Oczko mu się zepsuło, temu zombiakowi
Realizm Days Gone jest również inne oblicze. Widać, że interpretacja była świetna i twórców z czasu do czasu przerastała. Cały tego dowód są archaiczne rozwiązania zastosowane przy tworzeniu misji. Questy startują o z góry ustalonej porze dnia, a jeśli dotrzemy na tło za późno czy zbyt wcześnie, kamera ucieknie do władze a czas nagle przyspieszy. Jest również tak, iż w dobrych misjach cut-scenki tworzą się w innym celu niż ten, w którym w określonym momencie jesteśmy. Po ich zawarciu nagle jesteśmy tam przeniesieni – czasem dwa metry dalej, i czasem dwadzieścia. Nie przepadam takich podejść, bo psują immersję, tak skrupulatnie budowaną przez wspomniane wcześniej rozwiązania. Czasami drażnią też loadingi owych cut-scenek – zwłaszcza jeśli godzi się ich więcej w toku kilkorgu minut.
Days Gone czasami przerasta nie tylko twórców, tylko także toż PlayStation 4. Z samej części to piękna gra – o kapitalnej oprawie graficznej, ostrych teksturach, świetnych efektach pogodowych (koniecznie wybierzcie się na jazdę w czasie śnieżycy), dalekim zasięgu rysowania czy dopracowanych animacjach. Z kolejnej były już na sprzęcie Sony nie zaprezentowała się tak mało zoptymalizowana i wszystka błędów praca na wyłączność. Testowałem ją na pierwszej wersji konsoli i spadki klatek w trakcie jazdy samochodem były wysoce zauważalne. Nie męczyły mi jakoś szczególnie, a ja w ogóle jestem zły na takie sytuacji (kto wykorzystywał na złym sprzęcie w Obliviona, temu nic nie jest szybko straszne). Niemniej niektórych z Was to zapewne zirytuje.
Sandboksy to gry pełne błędów, ale Days Gone i tu odbiega od średniej. Od kiedy dostaliśmy dojazd do recenzenckiej wersji gry, twórcy wypuścili do niej trzy aktualizacje, w obecnym kilkunastogigabajtową łatkę na premierę, więc powtarza się, że bugów i gliczy jest właśnie mniej niż na starcie. Ostrzegam jednak, że parę razy zawiesiła mi się konsola lub gra, a tekstury regularnie podczas rozgrywki traciły ostrość. Na ten jedyni problem pomagał prosty restart aplikacji, przecież taż teraz odpala się tak długo (kilkoro minut!), że nie istniałoby obecne komfortowe rozwiązanie.
Ostatecznie nie był istotniejszych błędów, bo głównie gliczowały się zombiaki, psuły tekstury czy menusy. Rozumiem jednak, skąd zachowały się negatywne opinie i recenzje Days Gone – wiele zależy właśnie od podejścia danego gracza natomiast jego tolerancji na określone tutaj słabości gry. Prosta sprawa – jeśli jesteście wyczuleni na takie sytuacje, to niewiele daleko będą Wam przeszkadzać.
Chwalona przeze mnie historia czy postacie też są nierówne. Niektóre sceny wydają się kiczowate, inne po prostu słabiej napisane (szczególnie przemowy, jednak a oczywiście ciekawsze są one od drętwej mowy Kleopatry z Assassin’s Creed Origins). Mam poczucie, że świat Bend Studio miał coś za duże ambicje. W niektórych miejscach gra wypada przez to zauważalnie mało niż w realnej większości innych. A tak przeważnie jestem dużo pozytywnie zaskoczony skalą celu i faktem, że nowe i skąd nie takie duże studio wypuściło wielkiego fabularnego sandboksa, ale niestety, że sprawcy nie mieli niewystarczająco dużo czasu lub siły, żeby mocniej dopieścić swoje dzieło.
Gra, jaka nie wykonywa z nas idiotów
Days Gone to zabawa, która nie jest się w ekspozycje. Nie płaci graczowi kawy na ławę, nie umieszcza w usta typowego nauczyciela-z-tutorialu opisu świata. Fabuła podejmuje się gdzieś w samym sposobie, a przed poznamy świat i bohaterów, z jakimi jednak kierowany przez nas motocyklista jest zbyt pan brat (lub nosi z nimi kosę), mija wiele godzin. Takie podejście widać przez wszą grę – nieraz sami musimy zinterpretować sobie słowa przyjaciół czy wrogów, bo nikt nam łopatologicznie nie tłumaczy ich myśli. Łatwo np. przegapić wyjaśnienie samego z ciekawszych questów związanych z Wieczystymi – oglądałem kiedyś Synów Anarchii, więc niektóre zwyczaje amerykańskich bikerów nie były mi obce, ale może sporo osób, które pominą jedno poboczne zadanie, nie pozna kontekstu tej potrzeby. Nie wątpię, że i ja przegapiłem to lub to. A odpowiednio, bo dość mam już tytułów, które opowiadają nas za dłoń i podsuwają pod nos wszystkie wyjaśnienia czy motywy.
Z obecnego warunku Days Gone rozczaruje osoby, które cenią ubisoftowe dołączenie do gier z wysokimi światami. Zawartości jest tu sporo, ale głównie jest ona fabularna. Po ukończeniu kampanii jest nam tylko trochę prostych ćwiczeń pobocznych oraz oczyszczanie mapy z hord zombie. Czy tych 40 lub 50 godzin to dla Was odpowiedni czas, musicie już sobie sami odpowiedzieć. Moim przekonaniem to również tak znacznie mocno.
Jeżeli planujecie wątpliwości, to nic nie występuje na ścianie, by po prostu poczekać na przeceny. Do tego sezonu optymalizacja że jeszcze się poprawi, a część błędów zostanie wyeliminowana.
0 notes
Text
Czarna rozpacz
Umiera wszystko na mych oczach Jestem szczęśliwy bo śmierć mi w smak Wpadłem kiedyś w ziemski potrzask Między Bogiem a diabłem jako ziemski rak Toczę tą planetę jak wszyscy podobni Płaczę, krzyczę, tęsknię do byłej, żyję Nie zliczę wszystkich dokonanych zbrodni Ta tragedia się skończy gdy w ziemi zgniję Skok się nie powiódł lecz z mętnej wody Wyszedłem przemieniony, bez tchnienia Czekający na miłość gnijący pan młody Nikogo się nie lękam, nic nie mam do stracenia.
3 notes
·
View notes
Text
Jałowieję, mimo wszystko staram się być. Blaknę, rozpościeram się, litery z codziennej prasy zaczynają uciekać jak szaleństwo w zakrwawionej nocnej koszuli wprost w stronę rzeki, by zmyć grzech, codzienny chrzest.
0 notes
Text
„Od początku każdego broniłem od narkotyków. Śmiesznie się złożyło, bo to nie oni mają problem, tylko ja. Tak jakbym wiedział że zejdę na tą drogę z każdym ostrzeżeniem coraz mocniej. Mimo tego, jak daleko to zaszło, nikt nie zna prawdy na ten temat. [...] Dlaczego? Bo nikt nigdy nie zapytał, a głupio się narzucać. [...] Sprzedawać zacząłem podczas trzeciej wizyty w klubie. Tylne wejście, dostęp do darmowego alkoholu, loża VIP. Każdego to wszystko zaślepi, szczególnie jak nie dałbyś rady osiągnąć tego wszystkiego samemu. Wszystko szło dobrze od początku, do teraz. Po dwóch wizytach, wszyscy zaczęli mnie rozpoznawać, po ksywce, wyglądzie. Jedyne co wychodziło z ich ust to puste słowa z pytaniem. Na mieście każdy mnie znał, ale nigdy oficjalnie nie podaliśmy sobie ręki. Wie pan nigdy nie przywitaliśmy się publicznie, nikt też nie wymawiał mojej ksywki na ulicach. Jestem znany, lecz anonimowy. Wygody za które nie musiałem płacić w każdym klubie były zarezerwowane dla mnie. Pieniądze które szły na kobiety, narkotyki i wszystko co było pod ręką. Problem w tym że po czasie pieniądze przestawały dawać frajdę, były bezwartościowe. Brak stałej kobiety, tylko na jedną noc, też robił swoje. Nie miałem na co wydawać pieniędzy, bo wszystko miałem. Samochody, dom, klub, jachty, wakacje. To nie miało już wtedy znaczenia, było niepotrzebne, mogłem to wszystko spalić, a i tak by wróciło. Pewnie uczyli was tego, że jak osoba która ma wszystko co potrzebuje i dodatkowe stosy pieniędzy, których nie ma jak wydawać, zaczyna wydawać na narkotyki. Więc brałem więcej narkotyków, pół dla mnie, pół na sprzedaż. Tak wyleczyłem ranę, która bolała każdego dnia, którą zrobiła kobieta. Tak, nie było mi smutno, nie miałem chorób psychicznych. Pomogło. Nie do końca jednak, bo zamiast żalu i smutku który ona zostawiła, pojawiła się agresja i uzależnienie. Wiedziałem że jak staję się agresywny, to muszę wziąć działkę i tak kręciło się kółko, żeby nikogo nie skrzywdzić. Zacząłem żyć w idealnym świecie nie zważając na uzależnienie, nie, ja wtedy wmawiałem sobie że mam kontrolę. Każdy tak mówi, ale nikt jej nigdy nie ma, to siedzi w psychice. Jak starałem się panować nad tym i robić tydzień przerwy od tygodnia imprez, zacząłem zauważać że mój świat jest szary, smutny i było gorzej niż przed tym wszystkim. Uzależniłem się od idealnego świata, pełnego uśmiechu, kobiet, muzyki, oraz wszystkiego co potrzebuję. Dlatego tu jestem. Przyznaje się do zbrodni, aresztujcie mnie. Jestem dilerem, mordercą i ćpunem. Nigdy nie próbujcie tego co ja, nie próbujcie wejść do idealnego świata przez chwile słabości, bo on nie jest idealny, jest podkoloryzowany, żebyśmy do niego wracali, a na prawdę jest gnijący i mroczny, zabija was fizycznie i psychicznie.”
Piętno dilera, przesłuchanie
0 notes
Text
Niektóre ziemskie powiedzonka są bez sensu... np mówi się "szkoda życia", a powinno się mówić "szkoda że jestem żyjącym kawałkiem mięsa zamieniającym się w gnijący ochłap" 😁
0 notes
Text
Czy znajdzie się tutaj jeszcze miejsce na to, by wyrzucić z czeluści mózgu ten cały gnijący śmietnik?
0 notes
Text
O szwedzkim jedzeniu krążą prawdziwe legendy. Śmierdzący śledź, ohydne wyroby wędliniarskie, paskudny chleb itd. Po pięciu latach muszę powiedzieć, że wiele rzeczy mnie zaskoczyło. Jedne pozytywnie inne negatywnie (potwierdziły się zasłyszane opinie). Postanowiłam więc zrobić zestawienie najbardziej znanych szwedzkich (mogłam coś pominąć) potraw/produktów spożywczych. Nie próbowałam jeszcze wszystkiego ale pewnie z czasem tak. Niektórym na pewno poświęcę osobne posty.
Zacznę od słodkości. Prinsesstårta – to ciasto jest obowiązkowym ciastem w każdym sklepie. Na większości szwedzkich imprez jest Prinsesstårta i o nim napiszę osobny post. Powiem jedno – jest boski!
Innym bardzo popularnym szwedzkim ciastem jest Kladdkaka czyli ciasto czekoladowe. Strasznie słodkie i prawdę mówiąc nie jest moim faworytem.
Kojarzycie cukierki Daim? To sztandarowy szwedzki produkt. Daimy w Szwecji są wszędzie! Jest np. ciasto daimowe, są lody daimowe, batony daimowe, czekolady itd. Osobiście za nimi nie przepadam – nie lubię tego twardego środka ale Szwedzi (i nie tylko) uwielbiają je.
Popularnym ciastem w Szwecji jest również Ostkaka czyli po naszemu sernik. Taki sernik wstawia się do piekarnika i zapieka. Podobno Szwedzi uważają jedzenie sernika na zimno za dziwne a zimny sernik jest wg nich niesmaczny. Szwedzki sernik jest….lepszy od polskiego.
Szwedzkie Ostatki to musowo Semla – bułka z migdałowym nadzieniem i kremem z bitej śmietany. O Semli już wszystko napisałam i możecie przeczytać tutaj o Semla .
Innym ciastkiem związanym ze świętowaniem jest Kanelbulle. To taka drożdżówka z szafranem, cynamonem i cukrową posypką. Święto tej drożdżówki przypada na 4 października i kojarzy mi się z poznańskim rogalem św. Marcina. Dosłownie wszędzie są te drożdżówki (bez święta też są wszędzie) i faktycznie wygląda to tak, jakby były urodziny bułeczki. Drożdżówka jest przepyszna bo mało słodka i z mocno wyczuwalnymi przyprawami.
Jak jesteśmy przy świętach to trzeba wspomnieć o szwedzkich waflach czyli gofrach. Tutaj najczęściej mają formę kwiatka. O waflach/gofrach już napisałam posta i tutaj go znajdziecie.
Jeżeli chodzi o zwykłe słodycze to Szwedzi oprócz Daim, uwielbiają lukrecję którą można dostać wszędzie. Bardzo popuarne są cukierki z solonej lukrecji.
Szwecja to kraina słodyczy firmy Marabou. Czekolady tej firmy są w różnych ciekawych smakach np. oreo, daim, słone migdały, polkagris i szwedzkiej podróbki marsa czyli japp. Czekolady są niezłe i zasługują na odrębny post.
Inne popularne szwedzkie słodycze to kulki czekoladowe które kiedyś nazywały się Neger bollar ale ze względu na poprawność polityczną zmieniono im nazwę (tutaj o ciastkach), pierniki i wafel w czekoladzie KEX.
I coś jeszcze��ściana płaczu w każdym dosłownie sklepie. Szwedzi niezależnie od wieku są uzależnieni od słodyczy na wagę.
A jak słodycze na wagę to koniecznie trzeba wspomnieć o polkagris czyli cukierkach z tradycją. O nich na pewno coś jeszcze wspomnę w osobnym poście.
Ze słodkich specjałów muszę jeszcze wymienić słynny, szwedzki dżem z owoców moroszki. Moroszka to malina nordycka – taka mała i pomarańczowa. W Skandynawii robi się z niej wina i dżemy. Wyczytałam, że w Polsce też są niewielkie skupiska tego owocu, ale generalnie jest traktowana jako relikt epoki lodowcowej.
Obok dżemu z moroszki obowiązkowo muszę wspomnieć o czerwonej borówce którą w Szwecji przede wszystkim serwuje się razem z mięsem.
Z owocowych rzeczy które są charakterystyczne dla Szwecji jest Nyponsoppa czyli zupa z róży. Nie piłam ale słyszałam, że bardzo smaczna.
Szwedzi są miłośnikami cydrów które w Szwecji można spotkać w różnych smakach takich jak jabłko, gruszka czy biały bez.
Biały bez to osobna bajka. Szwecja jest skąpana w bzie i ten bez widoczny jest również na półkach sklepowych. Soki, cydry o smaku białego bzu…niebo w gębie.
Jeżeli chodzi o alkohol to polecam mój post o sklepach monopolowych w Szwecji tutaj o alkoholu w Szwecji. W takich “normalnych” sklepach jest piwo o niskiej zawartości alkoholu. Najbardziej znaną, szwedzką marką piwa jest Falcon.
Pieczywo szwedzkie to jedna, wielka legenda. Otóż wcale nie jest takie złe! Pieczywo szwedzkie to nie tylko “podeszwy” WASA i chleb tostowy. To także bardzo dobry tradycyjny chleb. Niestety taki dobry chleb ma odpowiednią cenę. Taki zwykły jest często robiony na słodko. Ja uwielbiam chleb z borówką.
I pieczywo WASA – najchętniej okrągłe.
Z działu nabiał to co jest bardzo szwedzkiego to Messmör. Co to takiego? To serek hmm topiony o smaku waniliowym. Bardzo smaczny i świetnie pasuje do słodkiego chleba z borówką.
Z nabiału również należy wspomnieć o szwedzkich serach które są naprawdę świetne.
I jeszcze serek topiony z krewetkami – to jest dopiero dobre!
No to teraz konkrety. Na pierwszym miejscu muszę wymienić klopsiki mięsne czyli köttbullar które zna każdy bywalec sklepu IKEA.
To co mi tutaj smakuje to coś co można to jeść na zimno jak niemiecką sałatkę kartoflaną ale w Szwecji serwuje się to przedewszystkim na ciepło do mięsa. Potatisgratäng to plasterki ziemniaczane w sosie śmietanowym.
Szwedzką, narodową kiełbasą jest falukorv – z wyglądu przypomina polską mortadelę z tym, że Szwedzi przyrządzają ją na gorąco. Jadłam raz i mam mieszane uczucia.
Szwedzi też lubią kiełbaski typu parówki tzn. to są totalnie inne kiełbaski od tych naszych polskich. Jedną z najbardziej popularnych jest prinskorv.
Z mięsnych przysmaków trzeba jeszcze wymienić leverpastej czyli coś w rodzaju pasztetu. Jadłam i nie powiem żeby mi to smakowało.
Coś czego jeszcze nie próbowałam ale mam zamiar to sylta czyli coś w rodzaju kaszubskiego zylcu (nazwa to nie zbieg okoliczności).
W Szwecji bardzo popularnym daniem jest pytt i panna czyli coś pokrojonego w kostkę na patelni. Najczęściej są to kartofle z mięsem. Całkiem smaczne jest to danie.
Do konkretów musi być sałatka czyli coś co my w Polsce nazywamy sałatką szwedzką i bostongurka czyli pasta z konserwowych ogórków i papryki.
Oczywiście mają też coś dziwnego do jedzenia i tym czymś jest blodpudding czyli pudding z krwi tutaj o blodpudding.
W Szwecji spożywa się również dużo śledzi, a najbardziej popularną firmą produkującą śledzie jest Abba. Śledzie są bardzo dobre aczkolwiek wszystkie robione na słodko.
Nie mogę oczywiście pominąć wszechobecnego łososia.
Oprócz ryb jest tu też całe mnóstwo raków, krabów i małży. Bardzo popularne są mrożone krewetki na wagę.
Bardzo dużo jest też kawioru.
A jak kawior to słynna pasta Kalles.
Nie można też zapomnieć o sałatce krewetkowej – skagenröra której głównym składnikiem jest majonez. Ta sałatka jest bardzo smaczna i przez to bardzo niebezpieczna (można na niej się nieźle utuczyć). Drugim przysmakiem o którym trzeba wspomnieć jest tort kanapkowy który jest genialny – tutaj o torcie kanapkowym.
#gallery-0-40 { margin: auto; } #gallery-0-40 .gallery-item { float: left; margin-top: 10px; text-align: center; width: 33%; } #gallery-0-40 img { border: 2px solid #cfcfcf; } #gallery-0-40 .gallery-caption { margin-left: 0; } /* see gallery_shortcode() in wp-includes/media.php */
Coś specyficznego – pulpeciki rybne, podobno bardzo niesmaczne ale pozwolę sobie sama to ocenić.
A na koniec słynny przysmak szwedzki czyli kiszony śledź. Co to takiego? Kiszony czyli gnijący śledź w puszce. Takie śledzie najlepiej otwierać pod wodą. Dlaczego? bo tak niesamowicie śmierdzą! Podobno po otwarciu takiej puszki smród utrzymuje się przez prawie tydzień. Najlepiej jest to otwierać w rękawiczkach (i na powietrzu) bo potem ręce też śmierdzą przez jakiś czas. Niektóre linie lotnicze zabraniają przewozu tego specjału. Jeszcze tego nie jadłam ale znam kogoś kto to zrobił i to nie jeden raz. To mój Tato i to z nim będę robić degustację tego specyficznego przysmaku.
A jeżeli macie mocne nerwy to polecam ten filmik: https://www.youtube.com/watch?v=xgV2imaOCao
Szwedzkie przysmaki – zestawienie. O szwedzkim jedzeniu krążą prawdziwe legendy. Śmierdzący śledź, ohydne wyroby wędliniarskie, paskudny chleb itd. Po pięciu latach muszę powiedzieć, że wiele rzeczy mnie zaskoczyło.
0 notes
Video
Gnijący Berlin od środka Zobacz co dzieje się blisko naszej granicy. Polityka bezkarności na całego.
0 notes