#brat bratu bratem
Explore tagged Tumblr posts
Text
every Dio's fight with Jonathan be like
#jojo's bizarre adventure#jojo#jjba part 1#jjba#phantom blood#dio brando#jonadio#braci się nie traci#brat bratu bratem
418 notes
·
View notes
Text
Nie chce iść jutro do pracy Mamy kontrolę Stresuje się w ciul Jeśli będą wycieczki to się chyba zas
Najchętniej to bym siedział w domu i rysował cały dzień 😭
Nie miałem czasu dziś bo robiłem obiad, wyrównałem trawnik (dziury były to za latałem ziemią z krestowisk XD) potem z braćmi oglądałem avatara
Lekko się dziś obsrałem Obudziła mnie kłutnia mamy z bratem o 7 rano
Wziol se UW bo tak Nie rozumiem Pierwsze co mi i mamie przyszło namyśl to-ćpał w nocy Pół dnia potem spał
Mam już kurwa dość tego
Potem zaś stary przyjechał przekazać hajs za alimenty całe 250 zł Mama go postraszyła komornikiem Jak przyjechał to się mnie i brata pytał czy pożyczymy mu 1000zł na spłatę czegoś, Kij go wie nie powiedział Jedyne co to to że za pobicie policjanta grozi mu 1/2 roku w kiciu Ma iść jeszcze na badania bo chcą go zamknąć przymusowo na leczenie
Potem dzwonił i mówił bratu żeby mama nie szła do komornika bo sobie i nam zaszkodzi.. Niestety pół domu należy do niego bo dziadek tak zapisał w testamencie
Zajebisty ojciec jak brat się zadłużył to obiecywał mu że pomoże mu wyjść z długów Chuja zrobił a teraz oczekuje, że my mu damy hajs Niech spierdala
#blogi motylkowe#gruba świnia#gruba szmata#grubasek#chce byc lekka jak motylek#blog motylkowy#jestem gruba#chude jest piękne#grubaska#motylki blog
24 notes
·
View notes
Text
To czego nie umiem powiedzieć na głos. Poza nielicznymi osobami, nikt o tym nie wie.
Problemy z autoagresją
To, że dzień w dzień byłem bity różnymi przedmiotami, paskiem, kablem lub kijem do czternastego roku życia przez matkę, do momentu aż się nie postawiłem. Zostawiło to trwałe skazy na mojej psychice. Dla kilkuletniego mnie był to niewyobrażalny ból, gdy kazała mi leżeć na łóżku a ja dostawałem raz za razem. Gdy ja chciałem jedynie odrobiny jej ciepła.
Że brat z którym zamieszkałem ćpał i robił imprezy. Do tej pory pamiętam jak młody ja był na jednej z nich, i młoda dziewczyna w moim domu niemal przedawkowała, zamknęła się w łazience, tak że brat musiał wywazac drzwi, aby się do niej dostać.
To, że ojciec, silniejszy ode mnie, wynosił mnie z domu na siłę, gdy mówiłem, że nie chce do niego jechać. Że przy najmniejszym niepowodzeniu również zdarzało mu się stosować wobec mnie przemoc. Zawsze byłem ten gorszy, bo środkowy, zawsze było coś. Bo dziecko z pierwszego małżeństwa, bo to i tamto.
Że gdy jechałem do niego, noc w noc płakałem, bo tak bardzo nie chciałem tam być.
Że zamykałem się w pokoju, często wpatrując się w sufit i modląc się do Boga, aby mnie zabrał. Lub zamykałem się w świecie książek, które dzięki temu pokochałem. Chce komuś opowiedzieć te wszystkie fajne rzeczy, o książkach które przeczytałem, o ich fabule, historie o wakacjach, o tych przyjemnych momentach. Ale ciężko gdy w mojej głowie jest tyle mroku zakazanych rzeczy i przykrych sytuacji.
Że macocha obrażała mnie, spiskowała przeciwko mnie, obwiniała o wszystko, szczuła mojego własnego ojca na mnie, rzuciła się na mnie z rękoma i dusiła, a gdy ja popchnąłem w samoobronie, twierdziła, że to ja ją zaatakowałem. Że ta sama kobieta goniła mojego brata przyrodniego krzyczac, że go zabije. Że potrafiła osmieszac mnie przy ludziach ze szkoły, że jestem nieudacznikiem.Jednak o dziwo jako jedyna z rodziny przeprosiła mnie za to. I to z nią wbrew pozorom mam teraz bardzo dobry kontakt. I jest mi bliższa niż moja własna matka.
W wieku prawie pełnoletnim uciekłem z domu i już do niego nie wróciłem przez długie lata, bo moja macocha obwiniła mnie za wszystko i kazała wypierdalać. więc tak zrobiłem.
Że ucieklem przez okno swojego domu do kogos kogo kochałem, bo chciałem ją zobaczyć tylko na jakiś czas, pomimo zakazow. Dla miłości jestem gotów do każdego poświęcenia, oddam siebie za ciepło, zrozumienie i troskę.
Że musiałem wyjechac za granicę, aby godnie żyć. Bo gdy matka sprzedała dom rodzinny, zalatwila dach nad głową mojemu bratu i sobie, a ja zostałem bez niczego. Oczywiście nie chciałem się domagac, zawsze wolalem być samodzielny. Więc wyjechałem zaznać dorosłości w innym kraju. I były to ciężkie 4 lata, lata smutkow ale i radości.
Że ta właśnie, która mnie urodziła po 14 latach przemocy zostawiła mnie samego z bratem, który mnie utrzymywał. Wyprowadzila się i nigdy nie wróciła. Po części ja rozumiem, choć na to zrozumienie przyszedł czas później. Przechodziła depresję i załamanie nerwowe po rozwodzie z ojcem. Musiała go bardzo kochać. Gdy ich małżenstwo się skończyło, przesypiala całe dnie. Mimo że była wobec mnie jaka była, to i tak byly dobre momenty. Sam zwykle przychodziłem do niej i kładłem się obok wtulony. Z pewnością mnie kochała, na swój sposób. Skłonności do depresji musze mieć po niej.
Miałem trudności w szkole, gorzej radziłem sobie z nauką, ciężko było mi zawierać nowe przyjaźnie. Nie ufałem. Bujałem się ze zlym towarzystwem, lub siedziałem sam. Głównie byłem sam. W samotności odnajduje swój spokój. Lubię zamknąć się w czterech ścianach bez towarzystwa ludzi, którzy czasem mnie męczą. Mimo, ze tego towarzystwa czasem brakuje.
Wiele zmiennych miało wpływ na mnie i moją osobowość i to jak trudno mi się przed kimś otworzyć. Często zajmuje to długie miesiące nim zaufam, a nawet lata.
W dodatku wiele toksycznych relacji, które często sam zapoczątkowałem, narkotyki i sytuacje, których można było uniknąć. Ci którzy mieli mnie wspierać robili mi testy na narkotyki, zamiast spytac czemu tak robię, co się dzieje, wesprzeć mnie.
Robiłem dużo złych rzeczy, wiele zła wyrządziłem i jak nie wierze w karme tak chyba coś mnie dopadło. Nie wiem jakie będą moje dalsze losy, gdzie zaprowadzi mnie przyszłość, chciałbym aby była swietlana u boku kogoś kto będzie mnie kochał, a ja będę mógł spełniać się dając rodzaj miłości i jej pokłady jakie w sobie mam komuś wyjątkowemu. Choć w gruncie rzeczy nie wiem czy miłość istnieje. Czasem w to nie wierzę, że jest gdzieś ta czystość, piękna naiwność, słońce w dzień i księżyc w nocy.
Są też rzeczy, o których nie jestem gotów mówić, bo są w nie zamieszane inne osoby, a to mogłoby narazić ich na konsekwencje.
I sam nie byłem ideałem, miałem i mam wady i zalety.
Zgrywam chuja, który jest nieczuły, ale w gruncie rzeczy mam empatię, i biorę na siebie problemy innych, chce pomagać, a jak nie mogę to czuję się bezsilny. Jestem problemem, którego należy unikać. Mam w sobie zbyt wiele wrażliwości na świat i widzę za dużo. A to nie zawsze wróży coś dobrego.
Więc owszem jestem straumatyzowanym przez świat chlopcem, zagubionym. Ale staram się, i chce być oparciem, chce dawać komfort, chce dać swoją miłość komuś kto nie będzie patrzył na mnie jak na potwora. Mam swoje cienie i blaski, jak powiedział ktoś bardzo mądry. Tak bardzo chciałbym nic nie psuć, ale moja przeszłość sprawiła, że dużo zepsułem do tej pory. Bo ja potrzebuje czasem się posklejać, potrzebuje trochę więcej czasu.
Jestem silny. Może nie jak Jack Reacher ani jak pseudo Hak Hobie,który uciekł z samolotu ledwo zywy,nie jestem agentem sił specjalnych, ani nie mam wyjątkowych zdolności ratowania z opresji. Ale przetrwałem wiele lat gnojenia mnie, znęcania psychicznego i fizycznego, lata porażek, wzlotów i upadków. I jestem tutaj. Jestem dla kogoś, kto pokocha mnie właśnie takiego o. Z rysami uszkodzonego z kilkoma elementami do naprawienia, z potencjałem.
Chce kogoś kto pojedzie ze mną na comic con, kto ułoży ze mną te cholerne puzzle, kto po prostu będzie, jakich błędów bym nie popełnił, kto mnie nie przekreśli, nie zostawi na pastwę losu, kto da mi pewność.
7 notes
·
View notes
Text
„[TUTAJ]
Brat bratu bratem jak ćma ćmie ćmą
Więc zostań brat
Dla mnie proszę i wesprzyj mnie”
@existentalloss
1 note
·
View note
Text
"Był sobie bardzo piękny chłopiec, który zawsze chciał być brzydki Lubił dziecinne bajki i odór menelskich winkli Był sobie chłopiec, a być może było dwóch ich, jednego kręci życie, drugiego ciągnie do trumny Był sobie chłopiec i jego brzydki brat bliźniak, jego zniszczona twarz mieściła się gdzie potylica Zakrywał ją włosami, nie chciał być dziwadłem w szkole, aż przyszedł moment gdzie pozwolił przejąć kontrolę Miał łeb na karku, a w tym przypadku nawet dwa, jego zły brat obrócił głowę i odsłonił twarz Teraz pod czapką będzie ukrywał się dobry brat, tamten otworzył flachę i zaczął się głośno śmiać Chłopiec poczuł siłę w tym, że zaczął wzbudzać strach, w tym że ukrył emocje i pozwolił bratu grać To nadal jego ciało, lecz kierujе inna twarz, brat budował tożsamość, mały chłopiec poszedł spać Mijały lata zły rósł w siłę i dorastał podczas, tę drugą stronę przez tе lata trzymał sen, wygodna sprawa Oddał swe życie w ręce brata, nie wiedząc jeszcze swym w przyszłości zmierzyć się Tamten zdradzał i pił, odrażający typ, mieszał kokainę z whisky, okłamywał i gnił To był prawdziwy brzydal, w końcu mu się udało, zawsze chciał mieć życie w którym idzie się na całość Któregoś dnia zabiło wspólne serce, dobry otworzył oczy gdy zły walił koks w łazience "Na kogo ona patrzy" - krzyczały myśli w głowie, niby widzi twarz złego, a patrzy na drugą stronę Z przerażeniem młodszy brat spod czapki zerknął na diabła, spał przecież parę lat, a w tym czasie nie dorastał Zły wydarł się na niego żeby wrócił w hibernację, spojrzenie tej kobiety obudziło drugą jaźnię Zły mówi że ogarnie, zaimponuje siłą, a dobry w głębi czuje, że to ich jedyna miłość Nagle jak zapomniany organ zaczyna działać wrażliwość - "Co ty ze mną zrobiłeś? Jak to się wydarzyło? Nie dałeś mi dorastać, a oddałem ci kontrolę, ja jestem jeszcze dzieckiem, jesteś jebanym potworem." - "Ty tego chciałeś, chciałeś być zły i podły, więc wybacz już za późno teraz żeby zostać dobrym." Młodszy przekręcił głowę i nieśmiało zagadał, miała oczy anioła i była tu całkiem sama A jego brat podstępnie w usta mu słowa wkładał, mówiąc by mu zaufał przecież żył za nich przez lata I tak z randki na randkę raz mówił jeden, raz drugi, kłócąc się między sobą nagle zaczęli się gubić Leżeli z nią w hotelu i ściągnęła z nich czapkę i właśnie zobaczyła syjamską abominację Kładzie dłoń na policzku młodszego, słabego brata, mówiąc, że już nie musi dłużej nikogo udawać Zły krzyczał coś w poduszkę, a młodszy chłopak płakał, jąkając się żałośnie zaczął płaczliwie przepraszać - "Pora żebyś dorosnął, od zawsze byłeś dobry, czas porzucić tą maskę, ty musisz się tego pozbyć." Od początku nie rozumiał, przecież zły się jej spodobał, a ona zaprzeczyła mówiąc, że wrażliwa strona Walczył z bratem miesiące, codziennie krzyczał w lustro, musi się tego wyzbyć, za chwilę będzie za późno Aż w końcu znalazł siłę, wziął spirytus i skalpel, ona trzyma go za rękę mówiąc "razem damy radę" Zły wrzeszczał wniebogłosy kiedy chirurgiczne ostrze odcinało w małym chłopcu to co było w nim najgorsze - "Nie dasz rady beze mnie, to ja jestem twą siłą." - nie zdawał sobie sprawy ile rzeczy się zmieniło Kiedy zerwali twarz z potylicy niczym plakat, mały chłopiec spojrzał z obrzydzeniem jeszcze w stronę brata - "Miałeś być moją siłą, miałeś być moim męstwem, a przyniosłeś mi tylko masę wstydu no i cierpień." Złapała go za rękę jak wyrozumiały stróż, struczki łez mówiły więcej niż ten potok słów - "Teraz pora dorosnąć i znaleźć twoją siłę, nigdy nie byłeś zły, ty zawsze byłeś Tymek""
0 notes
Text
zorza
Z losowych pomysłów rzucanych w eter składa się to moje życie, i to będzie ten jeden, który chciałabym, żeby jednak udało się wykonać. Men of Sea mogą się mnie spodziewać, jeśli zdobędę pieczątkę. Jeśli nie, to może też. Nie wiem, różnie może być. Jeśli sięgnę Tromso, jeśli dotknę ciemnego piasku Fuerty, jeśli stanę na granicy, gdzie lewo staje się prawem, a brat bratu znowu bratem, to poczuję się zadowolona z siebie, że byłam gotowa. Wiem, że nie pojawię się tam, póki nie będę gotowa, w każdym tego znaczeniu.
Dumna jestem z siebie, że daję sobie przestrzeń, że pozwalam sobie czerpać z tego falami, że nie zmuszam się do tego w żaden sposób. Cholera, że już nie uciekam. Nie mam potrzeby ucieczki, mam potrzebę zbudowania bazy. Nawet niewypadowej bazy, bazy do wracania. Bazy do ciepełka, spotkań, dzielenia się, tworzenia, kochania. Czułam to prawie dziesięć lat temu, kiedy opisałam dom. Ciepły, przytulny, z miejscem spotkań, z miłością, ze spokojem. Bazę moją. I niewiele się zmieniło od tego czasu.
Te wypady to będzie dodatek, uzupełnienie, ciekawa rzecz możliwa do zrobienia, ale nie cel sam w sobie. Nie mam co do nich wymagań. Nie mam wymagań co do wypadów. Są czasem odkrywania, ale nie odkrywania wymuszonego. Nie niekontrolowanego, ani też nie kontrolowanego w nadmiarze. Są moje. Stały się moje. Nie muszę wypruwać żył, żeby żyć.
0 notes
Text
"Wszyscy ziomale co byli od zawsze dzisiaj mnie miną, już nawet nie patrzę
Wykładam chuja na to, wy wszyscy tacy sztuczni
Jeden drugiemu kłody podkłada, brata się szanuje a nie zostawia przy kłótni"
#chore jazdy#mój post#narkomania#braterstwo#brat bratu bratem#ulica#styl podwórkowy#szacunek za szacunek#pozdrawiam#jebać#fałszywość#fałszywi kumple#pseudo koleżcy#fałszywe twarze#chuj wam w dupę#fejk#samotność#sztuczni#kłody#kłótnie#spojrzenie#honor
22 notes
·
View notes
Text
Hey brother, do you still believe in one another
What if I'm far from home?
Oh brother I will hear you call.
What if I lose it all
Avicii
1 note
·
View note
Text
"To my z ostatniej ławki dobre wariaty Tylko z takimi jak my, mamy wspólne tematy"
- Białas ❤ ❤ ❤
#białas#cytat#cytaty#wariaty#z ostatniej ławki#szkoła#ziomki#ziomy#ziomeczki#rap#hip hop#polski rap#polski hip hop#przyjaciele#dobre wariaty#świry#zdrowo pierdolnięci#braci sie nie traci#brat bratu bratem#kocham
18 notes
·
View notes
Text
Sroda....
Dzisiejszy post bedzie dlugi i z pewnej czesci ciala. Jest zainspirowany dwoma sytuacjami.
Jedna-zaczelam z K. ogladac serial ‘Young Sheldon’ o mlodym bohaterze serialu Teoria Wielkiego Podrywu. Jesli ktos nie wie, co sie dzieje-Sheldon jest geniuszem i ma swoje specyficzne zachowania. Dorasta w Texasie z rodzicami, starszym bratem i siostra blizniaczka.
Druga-czasami zagladam na blogi, ktorych nie znam. Wczoraj weszlam na bloga, gdzie mloda dziewczyna opisuje, jak sie glodzi i inne tego typu motylkowane motywy. Zadna nowosc. Zwrocilam jednak uwage na inne posty.
Tak jak i w serialu, jak i na blogu, pokazany jest urywek/wycinek z tego, jak pewne sytuacje dotykaja nie tylko osoby zainteresowane, ale rowniez ich rodziny. W przypadku Sheldona, jego rodzice i babcia w kolko nad nim skacza i sie martwia, w pewnym stopniu ignorujac dwojke innych dzieci. Na wyzej wymienionym blogu, matka dziewczyny szuka pomocy u specjalistow.
Postanowilam napisac ten post z perspektywy takiej rodziny. Z perspektywy osoby, obok ktorej toczy sie dramat i mimo to, ze nie jestem bezposrednio zaangazowana w sprawe, dotknelo mnie i dotyka to codziennie.
Mowi sie, ze dzieci same sie na swiat nie pchaja, ze nie robimy ich, zeby poprawic sobie sytuacje itp. Kiedy jednak juz sie pojawiaja i cos pojdzie nie tak, rodzice niemal zawsze staja na wysokosci i zadania i robia wszystko, by dziecku pomoc. Byc moze ociera sie to o zazdrosc-rodzice skacza i zamartwiaja sie jednym dzieckiem, a o drugim zapominaja. Nie o tym chce do konca rozmawiac.
Chce porozmawiac/napisac o rodzicach. Takich jak moi rodzice. Zdecydowali sie na posiadanie dwojki dzieci, ja jestem mlodsza. W domu nie bylo problemow. Nie bylo patologii. Bylismy zwyczajna, przecietna rodzica. Do czasu.
Wiele lat temu mojemu bratu, podobnie jak innym osobom na innych blogach, cos odbilo. Nazwijcie to zlym towarzystwem, szkola, wplywem rowiesnikow, faza przejsciowa. I dobrze by bylo, gdyby tak bylo. Po latach moge powiedziec, ze jest to juz faza permanentna. Bylo to grubo przed czasami internetu, podejrzewam, ze gdyby mialo to miejsce dzisiaj, efekt bylby jeszcze gorszy.
Moi rodzice staneli na glowie-psychologowie, nauczyciele, rodzina, znajomi, przyjaciele, kosciol. Poruszyli niebo i ziemie, by pomoc mojemu bratu. W domu zmienilo sie wszystko. Zmienili sie sami rodzice. Wszystko krecilo sie wokol mojego brata i pod to bylo podporzadkowane. Nic nie dawalo oczekiwanego rezultatu.
Z perspektywy czasu, tak jak i zauwazylam na wyzej wymienionym blogu, moj brat mial na to wyjebane. Nie wywalone, nie ignorancja, po prostu wyjebane. I nie dlatego, ze nie rozumial/widzial problemu. Mial dana pomoc i zwyczajnie to olewal. Mojego brata nie obchodzilo, ze niszczy siebie, rodzicow, innych. Mial na to wyjebane. Mial wyjebane na ich wysilki, lzy, zmeczenie, prosby i setki innych sytuacji.
Z perspektywy rodzenstwa, bylo to okropne. Nasza rodzina wycofala sie z zycia rodzinnego i spolecznego. Moj ojciec kompletnie odcial sie od zycia rodzinnego. Moja matka zaangazowala sie w kosciol. Ja sama spedzalam duzo czasu poza domem, byleby tam nie byc. Zachowanie brata spowodowalo, ze z pewnej siebie dziewczyny stalam sie wycofana. Ze wzgledu na rozne sytuacje, ktore mialy wowczas miejsce, ten okres czasu jest w moim zyciu czarna dziura. Wyparlam z siebie wszystkie wspomnienia.
Dostalam wzorzec ojca-ktorego nie ma i brata, ktory robi ci krzywde. Koledzy ze szkoly sie nade mna znecali. Bylam zaniedbana, poniewaz rodzice nie mieli juz sily, aby mi pomoc. Nie chcieli wdawac sie w cos, co i tak bylo wedlug nich walka przegrana. Nauczylam sie, ze pomocy nie ma i nigdy nie przyjdzie.
Moj brat terroryzowal moich rodzicow, ktorzy zrobili dla niego wszystko. Zniszczyl nasza rodzine i nasze relacje. Od najmlodszych lat odcielam sie od niego, bo balam sie, ze pewnego dnia przekroczy granice i zrobi mi krzywde nie do naprawienia. Poniewaz z uplywem czasu wszystko sie nasilalo, a ja wsparcia i pomocy ze strony rodzicow nie mialam (rodzina odciela sie juz dawno), szybko wyprowadzilam sie z domu. Moj brat tam zostal, nie robiac nic. Ani policja, ani sady, ani kuratorzy ani nikt nie byl w stanie nam pomoc.
Pewnego dnia stalo sie to, czego sie spodziewalam od lat. Moi rodzice zostali sami, zdewastowani, pograzeni w depresji, niemocy, niedowierzaniu. Na pomoc przyszla ponownie rodzina, znajomi, rozne instytucje. Po pewnym czasie rodzice staneli na nogi. Ja odchorowalam swoje rocznym epizodem depresji oraz fobiami, od ktorych do dzis nieskutecznie probuje sie uwolnic.
Wszyscy odetchneli z ulga. Moi rodzice znowu odzyli. Mieli czas dla siebie i innych. Wszystko pieknie ladnie.
On wrocil. Znowu do moich rodzicow. Bez slowa przepraszam. Za to z jeszcze wiekszym bagazem problemow. I moi rodzice przyjeli go bez slowa. A mnie otworzyl sie noz w kieszeni.
Kto kiedykolwiek dal komukolwiek prawo do niszczenia bliskich? Dlaczego po tylu latach nikt niczego sie nie nauczyl? Dlaczego on dalej bedzie ich niszczyl? Dlaczego on dalej niszczy nasza rodzine i innych dookola siebie?
Nikt nigdy nie bedzie kochal nas tak, jak nasi rodzice. Nikt inny nie wybaczy nam tyle, co nasi rodzice. Na nikogo innego nie bedziesz mogl liczyc tak, jak na swoich rodzicow. Docen ich wysilki. Zrobili wszystko co mogli i jeszcze troche.
Wiem, co zaraz powiecie-ze moi rodzice to miekkie parowy, ze tak daja soba pomiatac. Pewnie i tak, ze sa slabsi psychicznie to na pewno. Ze byly elementy przemocy fizycznej, na pewno. Ze policja odmowila mi zalozenie niebieskiej karty, tak tez bylo. My juz naprawde nie wiemy, co robic.
Podsumowujac, moi rodzice zostali rodzicami. Okupili to latami stresu, wyrzeczen, nerwow, cierpienia, bolu nie do opisania. Zostali wykluczeni spolecznie. Stracili wiele lat zycia, ktorego juz nie odzyskaja.
W szkole czesto slyszalam ‘jestes taka jak twoj brat’. Bylo mi cholernie przykro. Rodzice wszystkie swoje niespelnione ambicje przelewali na mnie. Ile moze jedna osoba udzwignac jeszcze przy czyms takim?
Moi rodzice nie byli na moim slubie, bo musieli pilnowac mojego brata.
Moja matka nie uznala mojego slubu, bo kosciol, w ktory tak wierzy, jej tego zabrania.
Moi rodzice nie odwiedza mnie w moim domu, bo musza pilnowac mojego brata.
Moi rodzice nie pojada na wakacje, bo musza pilnowac mojego brata.
Nie pojade wiecej do rodzinnego domu, bo tam jest moj brat.
Mimo, ze jest to serial, zupelnie inaczej ogladam go z perspektywy osoby majacej ‘inne’ rodzenstwo. Missy i Georgie tez musieli sluchac niekonczacych sie rozmow, dyskusji, porownan, zapytan co do swojego brata. Widzieli, ze sa traktowani inaczej. Widzieli, ze wplywa to na ich rodzine i krag znajomych.
Mimo, ze jest to czyjs anonimowy blog, moje serce jest blisko przy anonimowej matce, ktora szuka pomocy wsrod specjalistow. Ktora sie nie poddaje. Ktora zrobi wszystko.
Moje zycie rodzinne na pewno ma wplyw na moja decyzje o nieposiadaniu dzieci. Nie mam tyle sily i energii, by przechodzic przez to samo, co moi rodzice. Juz raz to przeszlam. Ktos powie ‘ale to wcale nie musi tak byc, przyloz sie tylko do wychowania i bedzie ok’. Moj brat byl swietnym malym czlowiekiem. Byl super wychowany, byl bardzo kochany. Nie wiem, co poszlo nie tak.
Do osob, ktore sa pograzone w swoich problemach i maja wsparcie od rodzicow-przyjmijcie pomoc i zrobcie wszystko, co tylko mozliwe. Jesli nie chcecie zrobic tego dla samych siebie, zrobcie to dla swoich rodzicow, rodzenstwa, rodziny. To nie jest tylko wasz problem, dotyka on innych osob i wplywa dramatycznie na ich zycie. Wasi rodzice kochaja was zawsze i zrobia dla was wszystko, co udowadniaja dzien po dniu. Przestancie niszczyc wszystko i wszystkich dookola, tylko dlatego, ze cos wam sie ubzdura. Gdy widze, jak ludzi bawi fakt, ze inni sie o nich martwia, robi mi sie slabo. To jest pastwienie sie nad innymi. Brakuje empatii i zrozumienia. Nie musicie doceniac tej pomocy, ale zastanowcie sie, zanim odrzucicie wszystko, ile jeszcze osob pociagniecie za soba. To sie nie konczy. To sie nigdy nie konczy.
24 notes
·
View notes
Text
brat bratu bratem 🤡
#jojo's bizarre adventure#jjba#jojo#jojo part 3#stardust crusaders#dio#dio brando#najdziwniejsi stepujący bracia w historii
328 notes
·
View notes
Text
11.12.2022
Ew. Mateusza 5:17-32
(17) Nie mniemajcie, że przyszedłem rozwiązać zakon albo proroków; nie przyszedłem rozwiązać, lecz wypełnić. (18) Bo zaprawdę powiadam wam: Dopóki nie przeminie niebo i ziemia, ani jedna jota, ani jedna kreska nie przeminie z zakonu, aż wszystko to się stanie. (19) Ktokolwiek by tedy rozwiązał jedno z tych przykazań najmniejszych i nauczałby tak ludzi, najmniejszym będzie nazwany w Królestwie Niebios; a ktokolwiek by czynił i nauczał, ten będzie nazwany wielkim w Królestwie Niebios. (20) Albowiem powiadam wam: Jeśli sprawiedliwość wasza nie będzie obfitsza niż sprawiedliwość uczonych w Piśmie i faryzeuszów, nie wejdziecie do Królestwa Niebios. (21) Słyszeliście, iż powiedziano przodkom: Nie będziesz zabijał, a kto by zabił, pójdzie pod sąd. (22) A Ja wam powiadam, że każdy, kto się gniewa na brata swego, pójdzie pod sąd, a kto by rzekł bratu swemu: Racha, stanie przed Radą Najwyższą, a kto by rzekł: Głupcze, pójdzie w ogień piekielny. (23) Jeślibyś więc składał dar swój na ołtarzu i tam wspomniałbyś, iż brat twój ma coś przeciwko tobie, (24) zostaw tam dar swój na ołtarzu, odejdź i najpierw pojednaj się z bratem swoim, a potem przyszedłszy, złóż dar swój. (25) Pogódź się rychło z przeciwnikiem swoim, póki jesteś z nim w drodze, aby cię przeciwnik nie podał sędziemu, a sędzia słudze, i abyś nie został wtrącony do więzienia. (26) Zaprawdę powiadam ci, nie wyjdziesz stamtąd, aż oddasz ostatni grosz. (27) Słyszeliście, iż powiedziano: Nie będziesz cudzołożył. (28) A Ja wam powiadam, że każdy kto patrzy na niewiastę i pożąda jej, już popełnił z nią cudzołóstwo w sercu swoim. (29) Jeśli tedy prawe oko twoje gorszy cię, wyłup je i odrzuć od siebie, albowiem będzie pożyteczniej dla ciebie, że zginie jeden z członków twoich, niż żeby całe ciało twoje miało pójść do piekła. (30) A jeśli prawa ręka twoja cię gorszy, odetnij ją i odrzuć od siebie, albowiem będzie pożyteczniej dla ciebie, że zginie jeden z członków twoich, niż żeby miało całe ciało twoje znaleźć się w piekle. (31) Powiedziano też: Ktokolwiek by opuścił żonę swoją, niech jej da list rozwodowy. (32) A Ja wam powiadam, że każdy, kto opuszcza żonę swoją, wyjąwszy powód wszeteczeństwa, prowadzi ją do cudzołóstwa, a kto by opuszczoną poślubił, cudzołoży.
Jeśli dorastałeś, lub dorastałaś, znajdując się pod prawem Mojżesza, możesz pokusić się na myśl, że Jezus pozbywał się Prawa. Prawie natychmiast, Jezus rozpoczyna mówiąc o swoim postrzeganiu Prawa. On dokładnie im mówi, że Prawo jest na zawsze. „Ani jedna jota, ani jedna kreska nie przeminie z zakonu” (w. 18). Co On przez to rozumie? Czy On przez to rozumie, że dziś wszyscy są pod prawem? Czy wciąż powinniśmy składać ofiary? Nie, On wciąż tłumaczy im, że Prawo nie zostało ustanowione po to, aby uczynić kogoś sprawiedliwym. Prawdą jest, że nie może się zmienić. Prawo zawsze będzie oznaczało to, co oznaczało w momencie kiedy Mojżesz je napisał. Tylko ponieważ jesteśmy w Erze Kościoła, nie oznacza, że znaczenie Prawa zostało zmienione w jakikolwiek sposób. Oznacza to po prostu, że jesteśmy wolni od konsekwencji Prawa ponieważ Jezus wypełnił Prawo na krzyżu. Jezus stara się bardzo jasno określić ten punkt od samego początku, aby rzucić światło na to co będzie do nich mówił przez następne 2,5 rozdziału. Jego argument jest prosty, choć wciąż trudny do pełnego pojęcia dla wierzących. Prawo nigdy nie miało uczynić kogoś sprawiedliwym. Tak, Prawo jest święte i sprawiedliwe i piękne, ale musi być użyte we właściwy sposób. Piły mechaniczne są świetne do ścinania drzew. Ale nie spełnią się w roli szczoteczki do zębów. W ten sam sposób, Prawo ma jasny cel- doskonałe narzędzie do spełnienia roli z jaką powstało. Jednakże, ludzie, do których głosił Jezus próbowali użyć Prawa dla prawie przeciwnego celu niż dla takiego, dla jakiego było stworzone. Także On następnie pokaże im, że niemożliwym jest utrzymanie tego Prawa; dlaltegoteż, Prawo nie mogło powstać jako narzędzie do czynienia sprawiedliwym. Musiało mieć inny cel. Z punktu widzenia Jezusa, nie ma nic złego w Prawie; jest tylko coś złego w sposobie w jaki ludzie go używają.
Krok Życiowy
Nigdy nie znieważaj Prawa, natomiast odrzuć niewłaściwy sposób korzystania z niego. Znaj swoje narzędzia.
0 notes
Text
Rayllum week Day 7: Ezran
Nerwowo miętosząc skraj czerwonego szalika Callum zastanawiał się, jak poprowadzić rozmowę z bratem. Kochał Ezrana całym sercem, dlatego nie chciał go w żaden sposób zranić. Jako jedyny członek rodziny miał prawo wiedzieć pierwszy o jego planach i wyrazić swoje zdanie, a gdyby nie spodobał się... Zrobi dla niego wszystko, niezależnie od tego, jak krzywdzące będzie to dla niego samego.
Wreszcie, nie potrafiąc dłużej czekać, wszedł do komnaty brata. Ezran siedział na łóżku i pałaszował ciastka persymonowe, oddając oczywiście część Robalowi. Widząc starszego brata, odłożył jedzenie i uśmiechnął się szeroko.
-Hej Cal. Co tam? Wydajesz się zdenerwowany.
-Cześć... Chciałbym poznać twoją opinię, bo widzisz- nie dokończył, gdyż brat wszedł mu w słowo.
-Masz moje błogosławieństwo.
Callum zachłysnął się powietrzem z zaskoczenia. Rozkaszlał się do tego stopnia, że przez kilka minut nie mógł zareagować na słowa brata. Ezran cierpliwie siedział przy nim i pilnował, aby się nie udusił. Kiedy wreszcie mógł znów normalnie oddychać i przestał być siny, zaczął pytać się, skąd on wiedział on jego planach.
-Widziałem twoje zachowanie od dawna. A poza tym należy mi się tytuł ojca chrzestnego waszego związku! Pamiętasz?
-Pamiętam... Ale ty tak na serio???
-Tak, idź i oświadcz się jej zanim znowu się zaczniesz dusić!
Callum podziękował bratu (a dziękował długo i namiętnie) i, nie czekając już dłużej, wybiegł z komnaty. Ezran zaś popatrzył na Robala z miną wyrażającą czystą satysfakcję.
-Mówiłem, że przyjdzie?
-Grrr grrrrrrrr.
-O nie, Robalu. Wygrałem zakład! Ale zgadzam się, ty również zasługujesz na ten tytuł.
#rayllum week 2018#rayllum#ezran is adorable#the broyals must be protected at all cost#and so must be Rayla#and Bait#and Zym#all of them#fanfiction#in Polish#this will be translated#it was published on Ao3#enjoy
2 notes
·
View notes
Photo
Fargo
sezon 4
Opis: 1950 rok. To właśnie wtedy w Kansas City w Missouri miała miejsce wielka bitwa o duszę Ameryki - kraju imigrantów, w którym sami imigranci ciągle muszą walczyć o prawo do bycia równym. Czwarty sezon opowiada o wojnie pomiędzy dwiema przestępczymi rodzinami. Z jednej strony są Włosi pod przywództwem Donatella Faddy i jego synów – ambitnego Josta oraz wybuchowego Gaetana. Z drugiej natomiast Afroamerykanie pod wodzą Loya Cannona – gangstera z rodzaju tych wyjątkowo przedsiębiorczych, którego zapędy są jednak torpedowane przez rasowe nierówności.
Rzecz w tym, że Cannon i jego ludzie nie są bynajmniej jedynymi pokrzywdzonymi, bo w podobnym tonie mogą się wypowiadać również jego przeciwnicy, a także stanowiący wcześniej największą siłę półświatka Irlandczycy i jeszcze wcześniej Żydzi. W takiej sytuacji całkiem słusznym założeniem wydaje się zawarcie pokoju. Względną równowagę zapewnia wymiana – każda z organizacji oddaje drugiej na wychowanie syna swojego przywódcy. Wiadomo jednak, że kwestią czasu jest, kiedy obie grupy rzucą się sobie do gardeł.
A może stać się to szybciej niż każdy się spodziewa. Donatello Fadda zostaje postrzelony i trafia do szpitala. Dla Jasto, jego syna, jest to okazja do objęcia władzy w organizacji. Namawia siostrę Oraetta Mayflower do ulżenia jego ojcu w cierpieniu. Jasto nie wie, że Oraetta jest aniołem śmierci i często pomaga w odejściu pacjentów. Na nieszczęście Jasto do Kansas przybywa z Wloch jego brat Gaetano, który dąży do wojny z gangiem Cannona. W rodzinie Fadda następuje rozłam i niektórzy z członków gangu zaczynają wypełniać rozkazy Gaetano.
Wokół wydarzeń dwóch gangów poznajemy losy rodziny Smutny, afrykańsko-amerykańskiej rodziny prowadzącej dom pogrzebowy. Ethelrida, ich córka jest narratorką tej opowieści. Gdy jej ciotka wraz z dziewczyną uciekają z więzienia ich losy zaczynają się przeplatać z główną osią opowieści. Jako, że biznes idzie coraz gorzej Thurman i Dibrell Smutny zapożyczają się u Cannona. Ciotka Ethelrida postanawia zrabować pieniądze z jego biznesu, aby część łupu oddać swojej siostrze na spłatę zadłużenia. Tropem uciekinier z więzienia podąża szeryf Deafy, który odkrywa, że rodzina Fadda ma w kieszeni lokalnego policjanta Odisa.
Napad na Cannona zbiega się z nieudanym zamachem na życie jego syna zaplanowanym przez Geatano. Tylko dzięki interwencji Rabina, który odkrył, że rozkazów nie wydał Jasto udaje się powstrzymać zamach i nie wywołać wojny między gangami. W odwecie ludzie Cannona napadają na transport broni Faddy i zabierają 300 sztuk karabinów. Geatano dąży do użycia siły, Jasto ma jednak inny plan. Jednocześnie ma dość wyskoków brata. Posyła jednego ze swoich ludzi do dona w Nowym Jorku, aby zgodził się na objęcie tronu po ojcu oraz przysłaniem kilku ludzi, którzy pomogą mu rozwiązać problem. Jasto wykorzystuje Odisa i rozkazuje mu przeprowadzić szereg akcji uderzających w biznes Cannona. Wielu z jego ludzi trafia do więzienia. Jasto pokazuje bratu, że konflikt można wygrać bez rozlewu krwi. Ma nadzieję, że po tych wydarzeniach jego brat wróci z powrotem do domu. Rabin przekonany jest, że zamiast tego Geatano sprowadzi swoich ludzi z Włoch i dzięki nim przejmie władzę nad gangiem.
Do Cannona zgłasza się Smutny, który postanawia spłacić dług pieniędzmi, które otrzymał od siostry jego żony. Nie wiedział jednak, w jaki sposób zostały one zdobyte. Loy odkrywa, że to pieniądze skradzione z jego biznesu. Zastrasza rodzinę Smutny i przejmuje ich biznes. Dostaje także miejsce ukrywania się rabusiów. Zamiast je zabić, postanawia je wykorzystać. Od tej chwili pracują dla niego. A okazja pojawia się szybciej niż się spodziewał. Jego consigliere Doctor Senator jak zwykle miał się spotkać z consigliere rodziny Fadda. Zamiast niego pojawia się jednak Geatano wraz z cynglem rodziny, Calamitą. Rozmowy nie przebiegają zbyt dobrze i Calamita zabija Doctora.
Cannon postanawia działać. Wraz ze swoimi ludźmi udają się do Odisa. Od tej chwili ma zacząć dla niego pracować. Wyjawia im miejsce ukrywania się Geatano. Posyła tam dwie zwerbowane uciekinierki, które pod płaszczykiem prostytutek dostają się do mieszkania Faddy. Zabijają wszystkich i porywają Geatano. Po odkryciu, co się wydarzyło Jasto jednak nie pali się na pomoc bratu, widząc w tym szansę na pozbycie się problemu. Jednak, gdy wraca jego consigliere, dowiaduje się, że Nowy Jork stawia dwa warunki do zatwierdzenia jego władzy. Zajęcie się w terminie dwóch tygodniu gangiem Cannona oraz dogadanie się z bratem.
Jasto ma własny plan. Poleca swojemu człowiekowi zabić syna Cannona, którego wymienił na swojego. Rabin jednak postanawia uratować chłopca. Zabija Włocha i ucieka z młodzieńcem. Jasto posyła za nim Calamitę, a sam wyrusza na spotkanie z Cannonem. Jego consigliere przedstawia warunki pokoju. Wydadzą Geatano, a otrzymają część terenu i szlaków handlowych. W tym momencie Jasto mówi, Loy że Calamita zabił jego syna, gdy dowiedział się o rozmowach, które mają na celu zawarcie ponownego pokoju. W zamian mówi mu, że może wziąć odwet na jego bracie i żeby darował życie jego synowi. Cannon jest załamany, ale Fadda nie przedstawia mu ciała syna. Chce dać sobie czas na przemyślenie propozycji. Dochodzi do wniosku, że Jasto chce go wykorzystać do swoich celów. Uwalnia Geatno i każe mu przekazać, że przejmuje teren i szlaki rodziny Fadda. Gdy Geatano wraca do domu wszyscy spodziewają się jatki. Jednak Geatano jest dumny z brata i jego przebiegłości. Postanawia się z nim pogodzić i szanować go jako głowę gangu.
Plan Cannona nie wypala. Dodatkowo odwiedza go szeryf, który odkrył, że uciekinierki zostały przez niego zabrana i pracowały dla niego. Nie chcąc mieć na głowie policji stanowej Loy wyjawia, że powinny być one na dworcu kolejowy. Deafy wraz z miejscową policją udaje się we wskazane miejsce. Odbywa się strzelanina, w której ginie obstawa szeryfa. Zostaje tylko Odis, który zabija go oraz jedną z zabójczyń. Siostrze rodziny Smutny udaje się uciec. Cammon napuszcza na rodzinę Faddy ludzi z Fargo, którzy są mu winni przysługę za broń, którą im sprzedał z ukradzionego transportu. Jasto odpiera atak, jednak ginie w nim jego matka i siostra.
Tymczasem Rabin wraz ze swoim podopiecznym zatrzymują się w hotelu w drodze do innego miasta. Po drodze Rabin, chce odwiedzić miejsce w którym ukrytą ma gotówkę. Jednak budynek po latach został rozebrany i pieniądze zniknęły. W czasie powrotu Rabin postanawia wstąpić na stację benzynową, aby kupić młodemu coś słodkiego z okazji urodzin. Jednak nie spodziewał się, że zastanie tam Calamitę. Ich strzelaninę przerywa tornado, które oboje ich wciąga. Następnego dnia młody Cannon widząc, że Rabin nie powrócił postanawia sam wyruszyć w drogę.
W Kansas trwa krwawa wojna gangów. Lokalne władze mają dość strzelanin w mieście i postanawiają działać. Odis wraz z innymi policjantami robią nalot na biznes Faddy i zamykają ich członków w więzieniu. Za zdradę Odis jest na celowniku mafii. Dodatkowo Cosa Nostra z Nowego Jorku rozkazuje Jasto jak najszybciej skończyć wojnę, która zwraca uwagę na ich działalność i szkodzi ich interesom. Bracia Fadda mają plan, aby “przekupić” jednego z ludzi Cannona i wybrać go na jego następce. Po śmierci Loya przejmie on jego interes i zawrze układ z Włochami. Bracia postanawiają rozprawić się z Odisem. Geatano po osłoną nocy udaje się go jego domostwa i go zabija. Jednak podczas opuszczania miejsca zbrodni potyka się i przypadkowo strzela sobie w głowę. Geatano ginie na miejscu.
Loy czuje, że jego dni są policzone. Wtedy niespodziewanie pojawia się u niego Ethelrida, która zna sposób na przetrwanie jego biznesu. W zamian za obietnicę uwolnienia jej rodziny z długo przekazuje mu sygnet Donatella Faddy. Wyjawia mu prawdę o siostrze Mayflower, która zabijała swoich pacjentów i trzymała po nich pamiątki. Nawet napisała w tej sprawie list do dyrektora szpitala, który został otruty przez Mayflower. Loy przekazuje sygnet consigliere rodziny Fadda przekazując mu informację o Maylower i Jasto. Dodatkowo oddaje mu syna Jasto, który był u niego na wymianie za jego syna.
Jasto, który wrócił zrozpaczony po utracie brata zostaje postawiony przed oblicze consigliere wraz z Maylower. Jej zeznania powodują, że Jasto przyznaje się do nakłonienia jej do skrócenia cierpienia ojca. Nie wie, że consigliere już rozmawiał z Nowym Jorkiem i został wyznaczony do objęcia biznesu Casa Nostry w Kansas. Jasto wraz z Maylower zostają wywiezieni w ustronne miejsce, gdzie czeka na nich wykopany grób. Zostają zabici i wrzuceni do dziury w ziemi. Consigliere przekazuje Loyowi informację o jego następcy i jego ludzie zabijają go i jego ludzi wyprzedzając ich poczynania. Dodatkowo po powrocie do domu odnajduje swojego syna całego i zdrowego.
Loy udaje się do consigliere na rozmowy dotyczące zawarcia umowy między gangami. Nie spodziewał się jednak, że umowa zostaje tak skonstruowana, że musi oddać pół swojego biznesu i pracować teraz dla włoskiej mafii. Wkurzony Loy wraca do domu. Jednak widok z powrotem całej i szczęśliwej rodziny powoduje, że chce odpuścić i cieszyć się jej obecnością. Jego przemyślenia brutalnie przerywa ocalała siostra Smutny, która zabija go na ganku w zemście za śmierć jej miłości.
1 note
·
View note
Text
Theatre des Vampires - część piąta
Ojcze, Mam nadzieję, że mój list zastanie Cię w nie najgorszym zdrowiu i samopoczuciu, mimo że nie byłeś kontent z mojego wyjazdu do Paryża w poszukiwaniu Samuela. Jak wiesz, jako że od dłuższego czasu nie otrzymywałem od niego listów, których i Tobie skąpił, postanowiłem odszukać go i nakłonić, by porzucił artystyczne mrzonki i wrócił ze mną do domu. Wiadomo, że z malowania nawet najpiękniejszych obrazów trudno wyżyć, a rodzinny interes, mówię o tym legalnym, sam się nie poprowadzi. Tak jak Ty, miałem nadzieję, że Samuel kiedyś wykaże się odpowiedzialnością i z własnej woli przejmie część obowiązków – wciąż mam na myśli kompanię handlową „Winchester i synowie”. Niestety, tak się nie stanie - ani teraz, ani w przyszłości.
Ciężko mi to pisać, ale z prawdziwym smutkiem i sercem cięższym niż kamień przekazuję Ci wieści o śmierci Samuela. Nie zmogła go choroba, nieszczęśliwy wypadek, zbyt namiętna pasja ku malarstwu, czy trudy zwykłego, pełnego chłodu i głodu życia, lecz wróg z rodzaju tych, z którymi walczymy prawie co dnia, a o których on nie wiedział, więc nie potrafił się przed nimi obronić. Zaiste, żałuję, że nigdy nie powiedzieliśmy mu o naszych zmaganiach z dziećmi nocy i nie nauczyliśmy sposobów ich zabijania. Żałuj i Ty, ojcze, bo gdybyś podjął inną decyzję, być może twój młodszy syn, a mój brat nie zginąłby z rąk tutejszych wampirów, idąc na śmierć bezwolnie jak jagnię na rzeź. Przybyłem do Paryża zbyt późno, by go ocalić. Nie sprawia mi pociechy fakt, że pomściłem jego śmierć, z pomocą innych niszcząc lokalne gniazdo wampirów, na tyle bezczelnych, by zapraszać potencjalne ofiary na spektakle do Theatre des Vampires. Jednak wszystko stało się za późno. Nie jest mi lekko na duszy. Śmierć Samuela ciąży mi na sumieniu i ośmielam się rzec, że powinna ciążyć i Tobie. Mam wrażenie, że nigdy nie starałeś się go zrozumieć i nie doceniałeś jego możliwości, a ja ślepo podążałem za twoim przykładem, czyniąc toż samo. Teraz czuję wstyd. I pustkę, której nie uda się wypełnić. Samuel odszedł na zawsze, jak wcześniej moja matka, a twoja żona, którą tak bardzo przypominał. Jeśli uważasz, że piszę zbyt uczuciowo, co wszak nie przystoi prawdziwemu mężczyźnie, wybacz, ale się z Tobą nie zgodzę. Zawiodłem brata, lecz ty zawiodłeś syna. I będziemy musieli z tym dalej żyć. Wracam w najbliższym czasie jednym z naszych statków, prawdopodobnie „Enterprise”, który na dniach będzie odbierał zamówiony towar w Marsylii. Powinienem pojawić się w Luizjanie z początkiem sierpnia. Jednak nie wiem, czy zdołamy się zobaczyć, albowiem obiecałem Singerowi, że tuż po powrocie niezwłocznie zajmę się chupacabrą grasującą na rozlewiskach Nowego Orleanu. Niemniej, wkrótce się zobaczymy. O ile w ogóle będziesz chciał mnie widzieć po przeczytaniu tego listu. Twój, mimo wszystko oddany, a teraz jedyny, syn - Dean. PS. Postanowiłem pochować Samuela pod Paryżem, na Cmentarzu Montmartre, w dzielnicy artystów, tak bliskiej jego sercu. PS. 2. Pomódl się za jego duszę. * Słońce zachodziło za licznymi, skośnymi lub płaskimi - do koloru, do wyboru, dachami Montmartre, barwiąc wnętrze poddasza przy Avenue Napoleon na złoto-różowo. Drobinki kurzu wirowały w snopach przygasającego światła, padających z niewielkich, wciśniętych pod dach okienek. Stojący na komodzie samowar Mikołaja lśnił jak wypucowany, podobnie jak łaziebny dzbanek i miska, ozdobione szlaczkiem z polnych kwiatków. Na sznurze przeciągniętym nad okapem kominka schło pranie – samo spranie rozbryzgów krwi z surduta Deana wymagało niemałego wysiłku. Pachnący groszek w skrzynce pod oknem unosił zmęczone kwiatowe główki w oczekiwaniu na nadchodzący, ożywczy chłód wieczoru, napełniając poddasze miłą, słodką wonią, konkurującą z gorzkawym aromatem bazylii i tymianku. Dean nonszalancko rozpierał się na wąskim łóżku, na którym kiedyś sypiał Samuel, od niechcenia popijając beaujolais i zmrużonymi oczyma wpatrując się w brata siedzącego naprzeciwko przy rozchwierutanym stoliku. Zachodzące słońce opromieniało wysoką i ciut przygarbioną sylwetkę Samuela, lśniąc w jego kasztanowych włosach, zaglądając w oczy – w tym momencie bursztynowo-brązowe i bawiąc się liczeniem pieprzyków na bladej twarzy. W wycięciu czystej, białej jak śnieg koszuli młodzieńca błyszczał amulet z kryształu górskiego – pękł i stracił swoją moc, ale Samuel nie miał najmniejszego zamiaru się z nim rozstawać, podobnie jak z miniaturowym portretem matki leżącym przy nim na blacie. - Pokaż – powiedział Dean tonem nie znoszącym sprzeciwu, nie mając na myśli portretu Mary Winchester, na co Samuel westchnął, z ubolewaniem potrząsając głową, ale posłusznie uśmiechnął się szerzej, pokazując wysuwające się kły. - Już? Napatrzyłeś się? – spytał z rezygnacją. – Ile razy mam je zmuszać do posłuszeństwa? - Nie wiem – odpowiedział zgodnie z prawdą Dean, uśmiechając się kącikiem ust i leniwie poprawiając na posłaniu. Czerwone wino i letni zachód słońca za oknem z lekka go usypiały. Po raz pierwszy od dawna opuścił gardę, rozluźnił się – w sensie dosłownym, bo siedział na łóżku na bosaka, w samych bryczesach i samodziałowej koszuli, i po prostu cieszył się życiem. – Fascynują mnie. - Znajdź sobie coś innego do podziwiania – burknął Samuel, niemal jednocześnie z bratem sięgając po kieliszek z młodym, czerwonym beaujolais i ponownie wzdychając, tym razem z prawdziwym żalem. – Wiesz, co jest najgorsze? W Theatre des Vampires byłem wciąż głodny, a teraz nie mogę niczego zjeść, by się najeść. Żegnaj, zupo cebulowa z grzankami i chrupiące croissanty. Żegnajcie, bouillabaisse i sery z Owernii...
- Pić możesz – przypomniał mu Dean, samemu pociągając solidny łyk z obtłuczonego kieliszka i zagryzając resztą czerstwej bagietki. – To i owo. Sam oblał się rumieńcem, sięgającym wycięcia rozchełstanej koszuli. Kto by pomyślał, że wampiry potrafią się rumienić? Wyraźnie linia rodu Batorych była zadziwiająca pod wieloma względami. - Nie potrzebuję wiele – wymamrotał, patrząc na Deana przepraszająco. – Mariska nauczyła mnie, jak zadowolić się kilkoma kroplami… - Taaa, wiem – mruknął Dean, przewracając oczyma i czując rosnącą irytację, nic nie wnoszącą i irracjonalną, ale doskonale odzwierciedlającą jego nastawienie do wampirzycy, która – w pewien sposób, odbierała mu brata. Choć mu pomogła. – Mariska… - Kto mnie wołał, czego chciał? – spytała wołana, pojawiając się na progu poddasza z dwoma kolejnymi butelkami droższego wina i koszem wyładowanym wiktuałami, w tym świeżym pieczywem, zestawem serów, oliwkami, niemieckimi kiełbaskami, szynką westfalską, pasztetem i lotaryńską quiche z wędzoną słoniną. - O wilku mowa – burknął Dean, nieco ułagodzony zapasami, jakie ze sobą niosła, choć pamiętał, by nie ufać Grekom nawet wtedy, gdy przynoszą dary. – Na co ci tyle jedzenia? - Dla ciebie, głodomorze – odcięła się Mariska, z impetem stawiając piknikowy kosz na małym stoliku, przy którym siedział Samuel – w ostatniej chwili uratował przed przygnieceniem miniaturę Mary Winchester, pieczołowicie odkładając ją na półkę nad kominkiem, skąd spoglądała na swoich synów z nieco smutnym uśmiechem. – Zjesz za nas troje. Ale winem będziesz musiał się podzielić. - Właśnie – westchnął Dean, od niechcenia poprawiając się na posłaniu i odruchowo wyciągając rękę po kawałek quiche – lubił połączenie jajek, śmietany, sera i boczku. – Jakim cudem pijesz wino? Nie wiedziałem, że wampiry… - Bo lubię – zaśmiała się Mariska, siadając na niskim stołeczku z wdziękiem i poszumem szerokiej spódnicy. W ciągu kilku dni zdążyła sprawić sobie nową, chabrową jak letnie niebo suknię z dwutonowego atłasu, z dwuczęściowymi rękawami i głębokim wycięciem, skromnie przesłoniętym modestką z gęsto marszczonym podwójnym kołnierzykiem – zdecydowanie nie uważała, by nadążanie za modą było czymś wstydliwym. - In vino veritas. - Przy tobie mój brat nie dosyć, że zwampirzał, to jeszcze się zapije – poskarżył się z pełnymi ustami Dean, z przyjemnością wgryzając w jeszcze ciepłą tartę. - Acz nie na śmierć – celnie zauważyła Mariska i Dean aż się wzdrygnął, z trudem przełykając pochłaniany kawałek kruchego ciasta. Jak tak dalej pójdzie, to on zginie – nie z powodu nadmiaru trunków, a dławiąc się jedzeniem. Zbyt dobrze pamiętał niedawny deszczowy mrok przed buchającym kłębami dymu Theatre des Vampires, popłakującą Blankę, bezwładne ciało Samuela, z którego życie uciekało szybciej niż piasek przesypujący się w klepsydrze i pochylającą się nad nim wampirzycę. Swój strach. Decyzję brata. Nie, Samuel nie zapije się na śmierć. Odtąd śmierć nie będzie się go imała. Przynajmniej nie zwyczajna. - Nic mi nie będzie – zaprotestował Samuel z oburzeniem. – Nie mam takiego pociągu do wina, co ty. Czy Mariska. - Jeszcze – prychnęła wampirzyca i zaśmiała się w głos. – Poczekaj, aż pojedziemy do Włoch rozkoszować się sztuką. Sepiowe pejzaże, smukłe cyprysy, przykurzone pinie, białe chmurki, lazurowe morze, przystojni Włosi – w twoim przypadku podejrzewam, że raczej Włoszki, i oczywiście, nieodzownie… chianti. - Plus zamieszki i okupacja wojsk napoleońskich – podpowiedział Dean, nieco obeznany z sytuacją, która utrudniała kompanii „Winchester i synowie” handel, skądinąd doskonałym, włoskim winem. - Wspaniałe warunki do zwiedzania Wiecznego Miasta. - Ty to potrafisz zepsuć zabawę – zmarszczyła kształtny nosek Mariska, potrząsając głową, aż związane atłasową wstążką, kasztanowe włosy rozsypały jej się na ramionach, wspaniale kontrastując z bielą przymarszczonego kołnierzyka i błękitem sukni. – Daj się bratu wyszaleć artystycznie, ujrzeć dzieła Michała Anioła, Rafaela, Botticelliego, poterminować w Wenecji u Longhiego, niestety Alessandro, nie Pietro, od którego ja się uczyłam, ale w międzyczasie się biedakowi zmarło. Ale zapewniam, że Alessandro jest równie znakomitym portrecistą. - A Henrietta Lorimier? – zapytał ciut złośliwie Dean, przerywając słowotok wampirzycy i spoglądając znacząco na Samuela. – Nie zapłacze się po tobie, bracie? - Ma nowego ucznia – bąknął młodszy Winchester, nie wiedząc, gdzie podziać oczy. Rzeczywiście, Sebastian wreszcie wkradł się w łaski Henrietty – wszak uratował jej życie w Theatre des Vampires. Szukając odkupienia za porzucenie Samuela, poobijany przez Jean-Luca, ledwo uszedł z życiem, lecz został za to sowicie wynagrodzony. Nawet zabrał ze sobą Blankę, która została drugą pokojówką Madame Lorimier, usilnie starającą się zapomnieć o wszystkim, co przeszła w teatrze, choć do końca długiego życia po nocach miały ją budzić koszmary z kłami w roli głównej. - I tak panna egzaltowana ma nowego ucznia, a ja brata wampira – powiedział melancholijnie Dean, patrząc na Samuela z ukosa i dopijając wino, by ponownie napełnić kieliszek. Przyniesione przez Mariskę porto było znacznie wyższych lotów niż młodziutkie, świeżutkie – za to tanie, beaujolais. - Proszę, nie myśl o mnie źle... – zaczął Samuel i zawahał się, nie wiedząc, co tak naprawdę Dean o nim sądzi. Od chwili, gdy Mariska go przemieniła, brat nie spuszczał z niego oka, ale nie wydawało się, by miał mu cokolwiek za złe, ani nie wyklinał jego decyzji. – Jeśli uważasz, że źle zrobiłem, zawsze możesz uciąć mi głowę. - Nikt nikomu nie będzie niczego ucinać – syknęła Mariska, na pół podnosząc się ze stołka, ale uspokoiła się, widząc raczej rozluźniony, nie zagniewany wyraz twarzy Deana. - Jasne – prychnął leniwie starszy Winchester. – Już lecę ostrzyć maczetę. Głupiś, bracie, jak nie przymierzając, twoja francuska nauczycielka rysunku. Zdecydowanie wolę mieć brata wampira niż brata martwego jak ćwiek w drzwiach. Zwłaszcza, że trafił ci się wyjątkowo zacny wampirzy ród. - Czy ty właśnie powiedziałeś mi komplement? – spytała z zachwytem Mariska, salutując Deanowi świeżo napoczętą butelką wina. – Zacny ród? - Naprawdę? – upewnił się Samuel, któremu wyraźnie ulżyło. Uśmiechnął się nieśmiało, wystawiając twarz do wpadających przez dachowe okienko, ostatnich promieni zachodzącego słońca, które przyjemnie grzały mu skórę – nieco bledszą, gładszą i chłodniejszą niż zwykle, ale z przyjemnością chłonącą ciepło. - Zgadza się, skomplementowałem cię – potwierdził Dean do Mariski, dziwiąc się samemu sobie. Gdyby ojciec wiedział, co jego starszy syn wyczynia, złapałby się za głowę. A później za skórzany pas. Bądź bat. – Jeśli już Samuel miał zostać wampirem, to chwali się, że dzięki twojemu rodowi może chadzać za dnia, nie musi spać w trumnie i nadmierne nie łaknie krwi. Mogło być znacznie gorzej. - Mogło – zgodził się lakonicznie Samuel, rzucając wampirzycy ukradkowe spojrzenie. Wolał nie pamiętać, co działo się z nim w Theatre des Vampires, ale siłą rzeczy – pamiętał. Nie chciałby stać się kimś takim jak Armand i jego kompani. Prędzej wolałby sam sobie uciąć głowę, choćby zakrawało to na wyjątkowo trudne przedsięwzięcie. Może kosa by się nadała. Zwłaszcza w rękach szalonego wampira, szukającego pomsty na pobratymcach z teatru. - Myślisz, że Louis nikogo nie oszczędził? - Armand żyje – powiedziała Mariska dosyć obojętnie, nie zważając na nagłe wzdrygnięcie się młodszego Winchestera, który z trudem przełknął łyk wina, nagle skwaśniałego niczym ocet i stającego mu w gardle. Tak, Armanda pamiętał najlepiej ze wszystkich. Słodkie słówka, manipulacje, prośby i groźby. Uwodziciel i kat w jednym. – On zawsze spada na cztery łapy. - Ten szaleniec go nie znalazł? - zdziwił się Dean, w tym samym momencie dostrzegając, co dzieje się z bratem, dziwnie poruszonym i zawstydzonym, lecz roztropnie postanawiając utrzymać język ze zębami. Gdyby jednak ponownie spotkał Armanda na swej drodze… - Znalazł – mruknęła Mariska, wzruszając ramionami. Po wszystkim, gdy opadły popioły, a Samuel stanął na własnych nogach, nie okazując żądzy mordu i spijania krwi ze wszystkiego, co się wokół niego ruszało, widziała Louisa de Pointe du Lac na zgliszczach Theatre des Vampires. Wychłódł razem z dogasającym pożarem. – Dogadali się i razem wyjechali z Paryża. Nie pytajcie mnie, jakim cudem – wampiry bywają dziwne. - Zaiste – bąknął Dean, zapijając zdumienie winem. – Zatem chwilowo niech sobie żyją… - Chwilowo – zgodził się Samuel, nerwowo mnąc rękaw koszuli. W jednej chwili przyszło mu na myśl, że być może jeszcze kiedyś zobaczy się z Armandem, lecz tym razem nie jako przerażona ofiara, a drapieżnik o podobnej sile i równie ostrych kłach. Kuszące. - Niech – poparła go Mariska, wreszcie rozumiejąc przyczyny niepokoju Samuela i próbując skierować jego myśli na inne tory. – Dean, jesteś łowcą o wyjątkowo dobrym sercu. Mrużąc bursztynowe oczy w wąskie szparki i mierząc spojrzeniem nonszalancko rozpartą na łóżku postać starszego Winchestera, po raz kolejny doszła do wniosku, że obaj bracia są warci grzechu. Może kiedyś z Samuelem namówią Deana, by do nich dołączył? - Ale wciąż łowcą – parsknął Dean, niepomny jej zakusów, choć gdyby był ich pomny, specjalnie by się nie przejął. – Który w obliczu zaistniałych wydarzeń odrobinę żałuje, że nasz ojciec nie zechciał uczyć Samuela fachu. - Teraz to ty mógłbyś mnie uczyć – niepewnie odezwał się Samuel, wciąż rozmyślający o wampirach z teatru i Armandzie – przede wszystkim Armandzie. – Żebym potrafił pomagać innym. By nie spotkało ich to samo, co mnie. - Bycie przekąską wampirów czy stanie się wampirem? – zapytał kąśliwie Dean, choć dobrze wiedział, o co chodziło młodszemu bratu, więc dodał poważniejszym tonem. – Masz rację, mógłbym. Chociaż wampirzy łowca brzmi dosyć absurdalnie. - Ja jestem czymś w rodzaju wampirzego łowcy – wtrąciła Mariska, bawiąc się kawałkiem quicha i – ku zgrozie Deana, drobiąc go na drobne okruchy. – Starszyzna wysyła mnie tam, gdzie coś źle się dzieje, dając mi wolną rękę w… rozwiązywaniu problemów. - Ale znasz się tylko na wampirach – mruknął Dean, z niechętnym podziwem przypominając sobie wampirzycę w akcji i szale zabijania wampirów z teatru. - Łowcy mają znacznie szersze spektrum działania. - Och, jestem pojętną uczennicą – uśmiechnęła się nieładnie Mariska, porzucając smętne okruszki tarty i zmysłowo przeciągając palcem po brzegu kieliszka, co wzbudziłoby żywsze bicie serca Samuela, gdyby to wciąż biło mu w piersi. Dean, z którego sercem wszystko było w porządku i mogło mu zabić mocniej w imieniu brata, nerwowo oblizał wargi, doskonale zdając sobie sprawę, że wampirzyca bawi się z nimi w kotka i myszkę, stosując typowo kobiece czary-mary. - Oboje jesteśmy – zapewnił Samuel i spojrzał na Deana wyczekująco. Starszy z braci Winchesterów pomyślał, że właśnie wziął sobie na barki ciężkie brzemię. Podwójne. Za to będzie miał pretekst, by częściej podróżować do Europy. Rzecz jasna, w interesach kompanii handlowej i z błogosławieństwem niczego nieświadomego ojca. Ciekawe, jakie stworzenia nie z tego świata czają się po zmroku na ulicach małych, uroczych, włoskich miasteczek… * Wstawał leniwy świt, powoli budzący ptaki śpiące wśród pinii, drzewek oliwnych i krzewów bugenwilli, od stóp do głów obsypanych kolorowym kwieciem. Tłuste koty przysypiały po ciepłej nocy, nie mając ochoty na kolejne polowanie. Pobliskie morze szumiało bez względu na porę dnia i nocy. Ludzie jeszcze nie wstali, a ci, którzy otworzyli jedno oko, natychmiast je zamykali i przewracali się na drugi bok, myśląc sobie, że jeśli jakiś kogut ośmieli się zapiać za wcześnie, skończy w garnku. Bowiem świt owszem wstawał, ale jeszcze nie do końca.
Jednak nie wszyscy mieszkańcy miasteczka słodko spali. Z niewielkiego domu stojącego nad samym morzem, na porośniętym gajem oliwnym zboczu, dobiegało miarowe skrzypienie łóżka i jednoznaczne westchnienia, zagłuszające świergot ptaków za oknem. Okiennice były uchylone, więc gdyby ktoś zajrzał do środka, zobaczyłby jak przefiltrowane przez wąskie, listewkowe żaluzje blade światło przedporanka kładzie się na dwóch ciałach, zgodnie poruszających pod cieniutkim prześcieradłem. Może by się nawet zarumienił. Samuel przytrzymywał ręce Mariski wysoko nad jej głową, scałowując każdy skrawek twarzy, szyi i piersi z zuchwale sterczącymi, domagającymi się pieszczot sutkami. Zagłębiał się w nią raz za razem, wydzierając z ust wampirzycy drobne, namiętne westchnienia. Zwalniał i przyspieszał według własnego upodobania, śmiejąc się, kiedy niecierpliwie przyciągała go bliżej, oplatając nogami i unosząc biodra. Wiedział, że najchętniej objęłaby go ciasno, jak najciaśniej, poznaczyła paznokciami szerokie, upstrzone pieprzykami plecy i ramiona, przygryzła płatek ucha, chwyciła zębami pasma kasztanowych włosów, schowała rozpaloną twarz w zagłębieniu jego szyi, ale lubił się z nią droczyć. Narzucać własne tempo. Ujarzmiać. W głębi ducha domyślał się, że po wszystkim, co przeszedł, już nie był w stanie odgrywać w łożu uległego i poddającego się zachciankom innym. Musiał dominować. Nie nadmiernie, dosłownie, okrutnie i myśląc jedynie o własnej rozkoszy, ale… po swojemu. Mariska nie miała nic przeciwko. Przeważnie. A gdy nudziło jej się zbytnie ustępowanie, pieszczotą i namiętną perswazją przekonywała go, że jednak czasem warto się poddać i ulec dominacji. Nie dziś. Dzisiaj poddała się całkowicie, pozwalając, by Samuel unieruchomił ją w słodkim, miłosnym uścisku. By sprawił jej rozkosz, drażniąc językiem nadwrażliwą skórę, szepcząc słowa, od których zarumieniłyby się marmurowe posągi, celnie uderzając w punkt, który rozpalał ją do białości i przeciągając chwilę spełnienia w czasie i przestrzeni. By na koniec podążył za nią w świat iskier rozbłyskujących za zamkniętymi oczyma i błogości rozlewającej się w dole brzucha jak fale przypływu niedalekiego Morza Tyrreńskiego. Kto powiedział, że wampiry nie potrafią odczuwać rozkoszy? * Bracie, Wciąż nie dotarliśmy do Wenecji i portrecisty Alessandro Longhi, bowiem po drodze zahaczyliśmy o Rzym, w którym ma swą siedzibę Starszyzna – to wymaga osobnej opowieści, i zatrzymaliśmy się w Ostia Antiqua, gdzie dni płyną wolniej, a niekiedy zatrzymują się, wspominając czasy starożytnego Rzymu, kiedy miasteczko było nadmorskim kurortem dla patrycjuszy. W każdym razie tak twierdzi jeden ze Starszyzny – Marius, który urodził się za panowania Cezara Augusta. Niedawno w Ostia Antiqua rozpoczęto wykopaliska archeologiczne. W dawnych łaźniach widziałem zagrzebaną pod piaskiem mozaikę z Posejdonem. Posąg Ateny z utrąconą ręką, o który nikt nie dba. Otwory okien wyglądające zza kępy cymbelarii. Zarastające powojem mury z piaskowca i potrzaskane, marmurowe kolumny. Zagłębienia w ziemi, niegdyś kryjące wielkie amfory z winem – tak, jak się domyślasz, wypatrzyła je Mariska. Świetność Rzymu dawno przeminęła, tak jak nie aż tak dawno temu przeminął przepych węgierskiego dworu, na którym brylował ród Batorych. I nasze czasy przeminą, a ja… być może będę żył dalej. To przerażająca myśl. Fascynująca. Okropna i kusząca zarazem. Masz brata potwora, Dean. Coraz bardziej godzącego się ze swoją nową naturą. Niemniej, nie mam zamiaru zejść z drogi cnoty, jeśli o to się martwisz. Być może muszę pić krew, ale to nie czyni mnie złym. Tak jak nie uczyniło złą Mariski. Bycie potworem jest kwestią wyboru, nie przeznaczenia. Przynajmniej tak sobie powtarzam. I chyba sam w to wierzę. Poza tym, nie mogę stać się zły, mając ciebie, bracie. Między innymi dlatego proszę cię o pomoc. Prosimy cię wraz z Mariską. Podróżując z Rzymu do Ostia Antiqua, natknęliśmy się na ślady działalności la maciara, wiedźmy, która „narodziła się jeszcze przed Jezusem Chrystusem” i rzuca uroki śmierci – fattura a morte na tutejsze rodziny z małymi dziećmi, więc potrzeba lo scongiuro, czyli odczynienia uroku, a najpewniej odnalezienia i zabicia czarownicy. Jak widzisz, mój włoski znacznie się poprawił. Niestety, łowieckie umiejętności nieco mniej, dlatego liczymy na ciebie, bracie mój. Przybywaj i wspomóż nas w chwalebnej sprawie. Twój nadal niesforny, lecz trzymający się w ryzach brat Samuel.
2 notes
·
View notes