#Spokojne popołudnie
Explore tagged Tumblr posts
Text
Ślepota
Ostatnio polubiłam się z dłuższymi formami, które mówią nieco więcej, niż zlepki słów, które zazwyczaj prezentuję.
Ale ostatni czas jest dla mnie pełen różnego rodzaju refleksji, na tematy, o które samej siebie nigdy bym nie podejrzewała.
Nie bez powodu uważam, iż jestem huraganem. Robię rzeczy tak nieprzewidywalne, że często sama jestem zaskoczona. Swoimi wyborami, postawą, czy decyzjami, jakie podejmuję. Niestety jestem z tych, którzy w głębi ducha mają zero-jedynkowe myślenie i nawet jeśli wiem o pozostałych możliwościach w danej sytuacji, skutecznie je ignoruję i większość sprowadzam do "tak" albo "nie". Tak, wiem. Zapewne nie jest to najmądrzejsze, bo pomiędzy bielą, a czernią znajduje się cała paleta szarości.
Tylko że ja nie lubię szarości.
Dosyć bolesne podejście w skutkach, zwłaszcza dla ludzi, którzy mnie otaczają. Ale najwidoczniej nie obchodzi mnie nic więcej, niż mój własny nos, z czym jest mi całkiem dobrze.

Ignoruję niewygodne tematy tak długo, jak tylko mogę. Zazwyczaj do momentu, w którym to mnie dogania, a ja stoję pod ceglanym murem o wysokości trzydziestu metrów i nie jestem w stanie dłużej uciekać, ani przeskakiwać przez taki mur. Uczucia? Bruh, niemożliwe, żebym mówiła o nich wprost. Czasami pod wpływem chwili coś mi się wyrwie i potem długo żałuję, iż nie mogłam skontrolować własnej gęby na tyle, by siedzieć cicho. Celowe rozmawianie o tym, co czuję, budzi moją panikę, sprawia, że wiję się jak ryba na piasku. Muszę kogoś naprawdę długo znać i mu ufać, bym się otworzyć — co i tak sprawia mi wiele wysiłku. Chyba wolałabym zdechnąć, niż pokazać komuś swoją prawdziwą twarz. Bo dla mnie pokazywanie jakichkolwiek emocji wiąże się z oddaniem kontroli. To jak zostawić portfel na widoku i czekać, aż złodziejaszek po prostu go sobie weźmie. To jak wystawić swoje własne serce i czekać, aż ktoś je sobie po prostu zdepcze. Lepiej tego unikać, prawda?
Czysto teoretycznie, taka postawa jest dobra. Pozwala nam uniknąć wielu rozczarowań i niepotrzebnego bólu.
Ale taka postawa zamyka nam wiele dróg, powodując, że zaczynamy cierpieć na ślepotę.
Skoro umiem ignorować swoje uczucia na tyle, by udawać, że ich nie widzę — nie widzę wielu innych rzeczy. I to wcale nie tych rozczarowujących.
Myślę, że na przestrzeni ostatnich lat doszłam do perfekcji w oszukiwaniu samej siebie. To z czasem wchodzi w krew. Początkowo jest jak olśniewający mechanizm obronny. Łapiesz się na tym, iż wiele ci ułatwia. Ale po jakimś czasie to pochłania coraz więcej przestrzeni i to takiej, której nie chcesz. Jednak ciężko jest z tym zerwać, bo w jakiś sposób ochrania cię przed bolesnymi kopniakami od życia i od innych ludzi. Kto chciałby rezygnować z takiej zbroi?
Lepiej jest zignorować palące dylematy i nadchodzące/trwające kłopoty. Lepiej powiedzieć "Chuj w to!", niż się z tym zmierzyć, co nie?
Gorzej, gdy na twojej drodze staje ktoś absolutnie wyjątkowy. Ktoś, kogo nie możesz sobie odpuścić. Ktoś, kogo strata będzie bolała cię przez kolejną dekadę. Co najmniej.
Tamto popołudnie było całkiem spokojne. Takie samo, jak każde inne w tamtym miesiącu. Nic nie wskazywało na to, że za kilka krótkich chwil moja nowa rutyna zostanie wywrócona do góry nogami. Czasami myślę sobie, że wolałabym nigdy Cię nie spotkać — przynajmniej nie zostałabym skazana na wieloletnie tortury.
Trochę już żyję na tym świecie. Spotkałam całe mnóstwo ludzi, którzy wkraczali do mojego życia z różnych powodów. Czasami to były ważne sprawki, a czasami zupełnie błahe. Albo totalnie żenujące.
Popatrzyłam w Twoje oczy o sekundę za długo i już wiedziałam, iż nie będziesz ani na liście tych błahych, ani tym bardziej tych żenujących spraw.
Widziałam Twój uśmiech, usłyszałam Twój głos i zobaczyłam Twoje dołeczki w policzkach. Była zima. Mróz i śliskie chodniki, wieczorami tak sypał śnieg, że zastanawiałam się, czy to jeszcze Wrocław, czy może już daleka, północna Szwecja. Szybko pożałowałam grubego swetra, który miałam na sobie tamtego dnia. Wystarczyły dwie minuty w Twoim towarzystwie i zrobiło mi się tak gorąco, że styki w moim mózgu groziły przepaleniem.
"Cześć" - powiedziałeś do mnie.
Odpowiedziałam i uciekłam do innego pomieszczenia. Jak ostatnia frajerka chowałam się za regałem, zastanawiając się — jak ja, u licha, wytrzymam z Tobą kolejne dziewięć godzin w jednej sali.
Myślę, że to była nieoczekiwana przypadłość w moim życiu — i jedna z pierwszych — gdy poczułam w brzuchu przysłowiowe motyle. Potem zdarzało mi się to jeszcze wiele razy, ale tylko, gdy byłeś obok. Brawo, kochaniutki, dokonałeś niemożliwego. Poruszałeś mnie swoją obecnością, a przecież to był wyczyn. Nikt nie był w stanie mnie tak poruszyć i wątpiłam w to, czy komukolwiek jeszcze się to uda.
Każdy, kto choć przez chwilę mnie zna — wie, iż ciężko jest sprawić, bym zaniemówiła. Ja po prostu zawsze mam ripostę, odpowiedź, cokolwiek, co czyni mnie wygadaną. To zawsze była moja tajna broń — zagadać kogoś tak, by uwierzył, iż mam rację.
Ale przy Tobie... Jakby ktoś uczynił mnie niemową. Patrzyłam na Twoją twarz z daleka, ale po niemal godzinie wymownego milczenia, w końcu zdobyłam się na odwagę, by złożyć jakieś logiczne zdanie i popchnąć rozmowę w przyjemnym kierunku. I widziałam Twoją twarz z bliska. Widziałam w Twoich oczach błysk, którego nigdy wcześniej nie dostrzegłam u nikogo, z kim rozmawiałam.
Po kolejnej godzinie już wiedziałam. Myślałam sobie "To ten. Ten jedyny. To ten, który spędzi ze mną życie. Albo to ten, którego za trzydzieści lat będę wspominać z bladym uśmiechem, spędzając życie z kimś totalnie przypadkowym.".
Ja nigdy nie wierzyłam w miłość od pierwszego wejrzenia. Bo dla mnie miłość nigdy nie była tylko uczuciem. To dla mnie o wiele więcej, niż dobry vibe między dwiema osobami. Chociaż wcale nie przeczę — czasami ten vibe jest bardzo ważny. I na pewno nie do podrobienia.
Bił od Ciebie niespotykany spokój. Emanowałeś takim ciepłem, że mogłabym w tym zatonąć. Patrzyłam na Ciebie jak zaczarowana. Już zawsze chciałam widzieć Twoją twarz, ten cholerny uśmiech i błyszczące oczy. Twoje poczucie humoru było jak pieczęć, utwierdzająca mnie w moim podejściu do tego wszystkiego. Byłeś i po prostu jesteś idealny. Taki mój. To Ty mógłbyś złamać mi serce i jeszcze cieszyłabym się, iż to zrobiłeś. A przecież mi takie rzeczy się nie zdarzają. Nigdy.
Dopuściłam do mikrofonu swój cichy głosik, który mówił "Nie chcesz tego. Będziesz cierpiała. Co z tego, że nigdy wcześniej się z kimś takim nie spotkałaś. On nie będzie wart twojego płaczu, trudnych decyzji i poświęceń." - głosik, który próbował zastosować mój stały mechanizm obronny — a mianowicie ignorowanie i uciekanie od tego, co mnie porusza.
Szkoda tylko, iż starym zwyczajem posłuchałam tego głosu. Może gdybym tego nie zrobiła... Nasza bajka trwałaby od dawna.
Bałam się. Naprawdę bałam się, bo wiedziałam, że na pewno, kurwa, nie pozbieram się, jeśli to się nie uda. Miewałam momenty słabości, zwłaszcza że... Nie umiałam ignorować Twoich ciepłych dłoni, które dotykały moich, zupełnie "przez przypadek", albo z celowym zamiarem. Nie umiałam ignorować Twojego łagodnego głosu, który przejawiał Twoje uczucia. Kochałam, gdy tłumaczyłeś mi coś. Nie umiałam puścić w niepamięć Twojego spojrzenia... Ani tych niewidzialnych iskierek, które przecinały powietrze, gdy dyskutowaliśmy o czymś zawzięcie. Nawet nie umiałam zignorować naszej tradycji — palenia fajki po pracy — bo te dodatkowe pięć minut w twoim towarzystwie było takie zbawienne. Tak, jakbym już nigdy nie chciała tracić Cię z zasięgu mojego wzroku. Wszedłeś do mojej głowy tamtego zimowego popołudnia i nie chciałeś z niej wyjść.
I ja nie chciałam, żebyś gdziekolwiek sobie szedł.
Całymi tygodniami tłumaczyłam sobie, iż nie. Nie mogę oddać swojego serca po raz kolejny. Nie mogę oddać kontroli. Przecież nie chciałam cierpieć, a za chwilę jednak chciałam. Pochrzanione to wszystko, co nie? Ale moje serce rwało do Ciebie. Czy tego chciałam, czy nie. Och, do diabła. Jakie ja miałam myśli! Bardzo chciałam wiedzieć, czy te usta, które tak mądrze do mnie mówią, smakują równie dobrze. Chciałam całować Twoje czoło, raz po raz. Chciałam patrzeć w Twoje oczy. Wzdychałam ciężko, udając, iż mnie to nie dotyczy, a wszelkie myśli w tym stylu — po prostu ucinałam.
Czasami nie mogłam wytrzymać. Nie mogłam wytrzymać Twojej obecności. Tego, że stoisz tak blisko, a ja tak naprawdę nie mogę (czy nie chcę?) nic z tym zrobić. Cierpła mi skóra, gdy oblewała mnie nagła potrzeba przytulenia Cię. Mogłabym Cię przytulić, ale wiem, że to by mnie zabiło, a ja przecież chciałam tylko mieć Cię jeszcze bliżej i chciałam móc szeptać w Twoją szyję rzeczy, których nigdy nikomu nie powiedziałam.
Nie wiem, co było gorsze. Świadomość, iż mam Cię na wyciągnięcie ręki, czy fakt, że i tak nic z tym nie zrobię. To znaczy... Robiłam i to całkiem sporo. Ignorowałam to wszystko, trzymając gardę. Przecież jestem w tym mistrzynią.
Poszłam nawet o krok dalej — pakowałam się w jakieś przelotne relacje — myśląc, iż może uda się to z kimś innym. Ale bez końca szukałam w nich Ciebie i okazało się, że nie ma w nich ani jednej, Twojej kropli. Łudziłam się bez końca, iż to niemożliwe. Przecież z kimś to musi się udać. Ale oni wszyscy nie byli Tobą. Nie byli nawet podobni, ani w jednym calu!
Do cholery! Oszukiwałam samą siebie przez tak długi czas.
A potem dobiłam do mojego trzydziestometrowego muru i już wiedziałam — ani tego, kurwa, przeskoczyć, ani zburzyć. Pozostało tylko odwrócić się i skonfrontować z Tobą.
Jesteś takim pięknym człowiekiem. Zagubionym i wycofanym, ale pięknym. Kuszącym. Niepodrabialnym. I owszem, mogę dalej próbować szukać Cię w innych, ale... Już wiem, że nie dam rady. Wstrząsnąłeś moim światem. Wstrząsnąłeś mną. Aż solidne fundamenty popękały. Jeśli mam się rozpaść — to tylko w Twoich ramionach.
Miewałam momenty, w których łudziłam się, iż nareszcie wyrzuciłam Cię z głowy. Wypełniała mnie pustka i witałam się z nią, jak ze starą przyjaciółką. A potem znowu wracałeś. Zawsze wracasz.
I Twój ostatni powrót jest z kategorii tych, których nie umiem zignorować. To dla mnie za dużo. Przekroczyłeś tę granicę, kochaniutki. Po prostu chcę, żeby to mnie pożarło, żebym po tym spłonęła i żeby został ze mnie popiół.
Co zapewne się wydarzy, bo ja już nie chcę dłużej być ślepa. Nie chcę szukać w innych Twojego spojrzenia, Twojego dotyku. Nie chcę słyszeć innego głosu. Nie chcę ignorować tego, co najlepsze, tego, co mam pod ręką i tego, co mam w Tobie.
I naprawdę, niech dzieje się, co chce. Przy Tobie cała reszta nie ma znaczenia.
#zoyaspoetry#zoyastaszewska#cytat#wiersz#zoyaprzezy#blog z cytatami#cytaty#wiersze#poezja#wiersze o miłości#przemyślenia#nocne przemyślenia#moje przemyślenia
7 notes
·
View notes
Text
***
Wiosenne popołudnie chyliło się ku końcowi, kiedy Kasia i Radek wracali do domu po długim spacerze. Powietrze wciąż pachniało wilgotną ziemią i świeżo rozkwitłymi kwiatami. Ptaki ćwierkały radośnie, jakby chciały uczcić ten piękny dzień. Kasia ścisnęła dłoń męża nieco mocniej, czując przypływ ciepła w sercu. Każdy krok u jego boku był dla niej niczym taniec – lekki, pełen wdzięku, harmonii i miłości.
Gdy weszli do mieszkania, od razu poczuli znajome, kojące ciepło domowego ogniska. Kasia, z uśmiechem na twarzy, udała się do kuchni, by przygotować gorącą czekoladę – ich mały rytuał na leniwe, spokojne wieczory. Czekolada bulgotała w rondelku, a jej słodki aromat wypełniał całe mieszkanie. Radek włączył muzykę – cichy, subtelny jazz sączył się z głośników, dodając przestrzeni magicznego klimatu.
Kasia usiadła obok Radka na kanapie, podciągnęła nogi pod siebie i oparła głowę na jego ramieniu. Trzymając w dłoniach ciepły kubek, delektowała się każdym łykiem napoju, a jej myśli zaczęły krążyć wokół tego, jak bardzo jest szczęśliwa. Czuła się błogosławiona, otulona spokojem i miłością. Jej życie wydawało się doskonałe – tak proste, a jednocześnie tak niezwykle piękne.
Przymknęła oczy, wsłuchując się w bicie serca Radka, które brzmiało niczym najpiękniejsza melodia. To była jej bezpieczna przystań, jej dom, jej cały świat. Każdy moment spędzony z nim był cennym skarbem, który kolekcjonowała w pamięci niczym najcenniejsze klejnoty. To on sprawiał, że każdy dzień miał sens, że nawet najzwyklejsze chwile stawały się wyjątkowe.
Kasia zastanawiała się, co właściwie sprawia, że czuje się tak nieopisanie szczęśliwa. Może to była miłość, prawdziwa i bezgraniczna? Może świadomość, że ma u swojego boku człowieka, który rozumie ją bez słów, który jest dla niej wsparciem, przyjacielem i ukochanym jednocześnie? Każda chwila z Radkiem była dla niej niczym promień słońca przebijający się przez poranne mgły – rozświetlający, ciepły, niezbędny do życia.
Otworzyła oczy i spojrzała na niego z czułością. W jego spojrzeniu dostrzegła swoje własne uczucia – ciepło, oddanie, spokój. To właśnie była miłość. Nie wielkie gesty, nie szalone przygody, ale te ciche, intymne momenty, kiedy wszystko było na swoim miejscu. Kiedy wystarczyło tylko być.
Radek pocałował ją lekko w czoło i objął mocniej ramieniem. Nie musieli nic mówić – wszystko było jasne. Ich miłość była prosta, szczera i pełna piękna. Kasia czuła się jak najszczęśliwsza osoba we wszechświecie. Nie potrzebowała niczego więcej, tylko jego obecności. Tylko ich dwoje, muzyki, ciepłej czekolady i tej magicznej chwili, w której świat wydawał się zatrzymany w doskonałej harmonii.
Gdyby ktoś zapytał ją o definicję szczęścia, powiedziałaby właśnie o tym. O tej kanapie, o tej ciepłej dłoni spoczywającej na jej ramieniu, o śmiechu, który co jakiś czas rozbrzmiewał między nimi. O miłości, która sprawiała, że życie nabierało barw. Każdy dzień z Radkiem był jak opowieść pełna światła i harmonii. Była wdzięczna za wszystko – za poranne rozmowy przy kawie, za spacery wśród budzącej się do życia przyrody, za ciche wieczory przy muzyce, za wszystko, co razem tworzyli.
Była zakochana – tak bardzo, tak bezgranicznie, tak szczęśliwie. I wiedziała, że to, co ma, jest najpiękniejszym darem, jaki mogła otrzymać od losu.
#poezja#wiersz#wiersze#poeta#poetka#literatura#artysta#proza poetycka#tomik poezji#poezja nowoczesna#poezja polska#wiersz biały#autor#autorka#pisarz#pisarka#opowiadanie#proza
0 notes
Text
Czarne sandałki na słupku
Carmen Vazquez mieszkała na Calle Gisbert na drugim piętrze. Było słoneczne wiosenne popołudnie, delikatny bryza poruszała liście palm. Wyglądając przez okno, Carmen poczuła chęć wyjścia z domu. Miał niewytłumaczalne pragnienie zasmakowania świata za progiem swojego domu.
Spojrzała na swoje rodbicie w lustrze. Pod wpływem impulsu otworzyła szafe i wyjęłą różową sukienkę z bufiatymi rękawami, o której dawno zapomniała. Carmen włożyła ją i połączyła z czarnymi sandałkami zapinanymi na pasek za kostkę, dodając tym samym kluczowy element swojej popołudniowej kreacji.
Z bijącym sercem Carmen wyszła na ulicę. Ekscytacji nie było końca gdy zobaczyła, że czekają na nią przyjaciele. Razem poszli na spacer, śmiejąc się i rozmawiając, a słońce rzucało złoty blask na ich twarze.
Podczas spaceru Carmen znalazła małe, niepozorne drzwi ukryte w murze porośnietym roslinnością. Były to drzwi, które mijały niezliczoną ilość razy bez zastanawiania się co za niemi się znajduje. Jednak dzisiaj coś ją do nich przyciągnęło, niczym siła magnetyczna.
Kierując się ciekawością, Carmen odeszła od przyjaciół i podeszła do drzwi. Otwierając je z wahaniem, znalazła się w czarującym ogrodzie, tętniącym kolorami i zapachami, których nigdy wcześniej nie doświadczyła. Każdy krok przeniesił ją do innej krainy, z tętniącego życiem miasta.
Zachwycona Carmen nie mogła przestać eksplorawać ogród. Wędrowała przez bujne zielone łąki, tętniące życiem klomby i spokojne stawy. Powietrze wypełniał zapach kwitnących kwiatów, a światło słoneczne przebijało się przez liście palm, tworzyło magiczny taniec cieni.
Ogród zdawał się ciągnąć w nieskończoność, za każdym zakrętem odkrywając nowe niespodzianki. Czas może się zatrzymać w miejscu, gdy Carmen zagubiła się w tym ukrytym raju.
Ale gdy słońce pojawi się nad horyzontem, Carmen zorientowała się, że musi wracać z powrotem do drzwi, którymi musi wrócić do znajomych.
Wróciła na znajomą ulicę Calle Gisbert, Carmen zaczęła tęsknnic za znajomymi. Jej przyjaciele witali ją zdziwionymi spojrzeniami, nieświadomi niezwykłej podróży, jaką przeżyła Carmen .
Dni zmieniały się w tygodnie, tydzień w miesiące, ale sekretny ogród Carmen nawiedzał jej myśli. Tęskniła za koniecznością odnalezienia go, i przeżycia magii i cudowności, które urzekły jej duszę. Stała się zdeterminowana, poprzez ujawnienie sekretnego ogrodu i jego tajemniczego istnienia.
Każdej wolnej chwili Carmen przechodziła przez drzwi do ukrytej oazy. Zagłębiała się w stare księgi, badała zapomniane legendy i przeglądała mapy w desperackiej próbie odnalezienia śladów magicznego ogrodu.
Pewnego dnia, gdy słońce malowało niebo w odcieniach różu i pomarańczy, Carmen natknęła się na wyblakłą fotografię. Przedstawiło grupę ludzi stojących przed drzwiami, które zostały zniszczone. Ich uśmiechy i śmiech były jej własne wspomnienia. To był dowód na to, że ogród był prawdziwy. Nie był tylko wytworem jej wyobraźni.
Historia Carmen Vazquez i jej niezwykła podróż trwa nadal, badacza zastanawiającego się, co kryje się za ukrytymi drzwiami i jakie przygody pojawiają za nimi.
0 notes
Text
Outfit starego
To było spokojne, piątkowe popołudnie. Promienie słońca wpadały przez okno, oświetlając jasne, bawełniane skarpety. Stukot szkła podczas zmywania momentami zagłuszał słuchanego przeze mnie audiobooka, ale piętrząca się w zlewie sterta naczyń wymagała pilnej interwencji.
Uniosłam jedną ze szklanek, aby odłożyć ją na ociekacz zlokalizowany w górnej szafce i letnia woda spłynęła po moim nadgarstku aż do łokcia. Zakasałam mocniej rękawy, ale nieprzyjemna kropla zdążyła już przemieścić się w dół mojego uda aż do kolana. Chwilę wcześniej zdjęłam przyciasne dżinsy i od tamtej chwili nosiłam strój typowego starego. Jasne skarpety, gacie i podwinięte rękawy.
Wnet usłyszałam walenie do drzwi i Moka podniosła szczekliwy alarm. Nie spodziewałam się gości. Właściwie to oczekiwałam jedynie powrotu mojego gościa. Przyjaciel, ale też wcześniejszy współlokator miał zatrzymać się u mnie po Festiwalu Fantastyki. Zirytowałam się. Umówiliśmy się przecież, że przed przyjściem wyśle mi wiadomość, aby upewnić się, że nie wyszłam na spacer z psem. Ekspresowa ocena sytuacji poskutkowała podjęciem decyzji o pozostaniu w outficie starego.
Sięgnęłam po kuchenną ścierkę i niedbale wytarłam dłonie. Przez głowę przemknęła mi myśl, że musiałam przeoczyć powiadomienie, bo pochłonęły mnie domowe porządki.
Pospiesznie uciszyłam kundla i ruszyłam w kierunku drzwi. Pociągnęłam za klamkę pewnym ruchem i ku mojemu zaskoczeniu drugie drzwi zewnętrzne jedynie wisiały na łańcuchowej zasuwce. W wąskiej przestrzeni dostrzegłam postać nie przyjaciela, a sąsiada.
- Otwarte drzwi masz, weź se zamknij! - rzucił szybko, a w trakcie wypowiadania tych słów zmierzył mnie od góry do dołu.
- Okej, dzięki... - burknęłam i zrealizowałam jego prośbę bez wahania.
Pospiesznie oddaliłam się do mieszkania, a ciarki zażenowania na myśl o niezręcznym spotkaniu nawiedzały mnie jeszcze kilka razy w zupełnie losowych momentach.
0 notes
Text




Teresa bardzo potrzebowała wsparcia swojego przyjaciela, Michała, w tych ciężkich dla niej chwilach... W końcu nie codziennie dowiadujesz się o tym, że jesteś w kosmicznej ciąży! Matki wariowały z powodu nowego członka rodziny... A ona chciała zaznać trochę normalności i spokoju.
#Teresa Zalążek#Michał Biedak#Przyjaciele#TYLKO przyjaciele#Naprawdę walczę z chęcią łączenia ich#Kosmiczna ciąża#Spokojne popołudnie#Miłowo#T12#Tura 12#Miłowo: T12#Sims 2#TS2#The Sims 2
6 notes
·
View notes
Text
"Spokojne wiosenne popołudnie,
Ciepło, kropi lekki deszczyk...
Ptaki grają nieustannie swą codzienną melodię miłości wokół mnie.
Las szumi, w oddali pohukuje kukułka...
Uwielbiam te chwilę odprężenia i spokoju,
I tylko... Ciebie mi brak u boku, chciałbym dzielić z Tobą ten spokój i ciszę. Słuchać szumu lasu, i świergotu ptactwa, zastanawiać się jaki kształt przyjmują chmury na niebie...
Tak zwyczajnie..."
Łowca
7 notes
·
View notes
Text
3.
czasami mi się śni amador tak jakby był on i jego liczne predyspozycje dałam mu dwa imiona amodor – to jedno guadalupe – to drugie i śnię że wołam go ze środka polany w słoneczne popołudnie wołam obydwa imiona amador gualdalupe trawa aż drży od mojego głosu
kocham go tak jak się kocha mięso które wychodzi z ciebie z krwawieniem
ale wiem że amadora nie będzie bo proces tworzenia wydaje się być męczarnią jak upalne popołudnie jak ból w krzyżu po wielu godzinach ciężkiej pracy za marne pieniądze
każda myśl o nim to cierpienie o jego wielkich oczach jak czerń nocy z łożyskiem wytatuowanym na tęczówkach boję się o nim myśleć w tej kamiennej pustce na łące która nie istnieje, wśród grzecznych owiec które śpią u moich stóp w bieli pamięci
utrata i tak dalej
chciałbym napisać do niego dziesiątki listów ale nigdy nie napiszę jeszcze pomyślą że jestem szalona
więc tylko plotę wianki z kwiatów plotę warkocz i przypinam wokół głowy ale nie mam rąk i nie mogę nic dobrze przypiąć i to bezcelowe miotanie się w czterech ścianach pukam w okna walę w drzwi domu domu który nie ma drzwi
moje oczy pochłaniają światło ale nie rozróżniają form
amador jakie to przykre że cię nie ma płaczę to takie smutne to puste serce to puste łono. trzymam twoje wyhaftowane imię w pościeli tak jakbyś umarł całun, prześcieradła, serwetki, obrusy i sztućce z motywami kwiatów porysowane naczynia od częstego mycia w poidle gdzie piją krowy myję głębię oczu i usta
ale ty nie wiesz jak wyglądają krowy nigdy nie widziałeś krowy
amoador jakie piękne imię mam dla ciebie i tę skrzynię na nienawiść i tę miłość tak nieznaną i ten gniew że cię nie ma wykrzykuję twoje imię na łące a sąsiedzi podchodzą do drzwi i patrzą ze strachem na stopy pełne ran ale za łąkami jest morze spokojne trawy i wyspy a za trawami i za morzem jesteś ty bolesny amador rozkwitająca macica
~ LARA DOPAZO
2 notes
·
View notes
Photo

Wiele razy widziałam ten kościółek św. Benedykta na zdjęciach, ale jakoś przez 10 lat nie mogłam tam dotrzeć;) w końcu, przy okazji sesji, poszliśmy tam z parą i muszę przyznać, że to bardzo urokliwe miejsce - spokojne, zielone i praktycznie bez ludzi (było ciepłe sobotnie popołudnie); z powodzeniem można przyjść tam z książką i kocykiem i odpocząć pod drzewem 🌱🌼
(via Wiele razy widziałam ten kościółek św. Benedykta na zdjęciach, ale jakoś przez 10 lat nie mogłam tam - @be_forest_soul forest soul)
2 notes
·
View notes
Text
Powolne poranki
Lubię dzień zaczynać powoli. Spacer po ogrodzie, ze szklanką ciepłej wody, spokojne śniadanie z książką i przytulanki z kotem. Powoli popijam herbatę, którą zabiorę potem na górę, do mojego pokoju na strychu. Usiądę przy biurku i będę pisać, a może udawać, że piszę, bo jednak ciągle więcej o tym myślę, niż robię. Mam przed sobą kilka godzin, zanim wsiądę na rower i ruszę spędzić popołudnie w…

View On WordPress
0 notes
Text
***
Sobotnie popołudnie. Powietrze pachnie wiosną, chociaż kalendarz dopiero zapowiada jej nadejście. Idziemy wolnym krokiem uliczkami olsztyńskiej starówki, a kamienice otulają nas swoją ciepłą obecnością. Nie spieszymy się, jakbyśmy chcieli wydłużyć tę chwilę w nieskończoność. Radek trzyma mnie za rękę, a ja czuję, jak przez skórę przenika jego ciepło. W tej prostej, codziennej bliskości kryje się magia, której przez lata mi brakowało.
Patrzę na niego i nie mogę uwierzyć, że jest prawdziwy. Że naprawdę tu jest, obok mnie. Że mogę dotknąć jego twarzy, usłyszeć jego śmiech, poczuć jego oddech na swojej skórze. Kiedyś myślałam, że miłość jest jak miraż na pustyni – piękna, ale nieuchwytna. Nie dla mnie. Przekonana o własnej samotności, dryfowałam przez życie, nie oczekując od niego niczego więcej niż cichego trwania. A jednak, Radek zjawił się jak promień słońca, rozświetlając mrok, który tak długo mnie otaczał.
– Chodź – mówi nagle, uśmiechając się tajemniczo i ciągnie mnie delikatnie za rękę.
Jego oczy błyszczą jak u chłopca, który właśnie wpadł na jakiś wspaniały pomysł. Pozwalam się prowadzić, a on zatrzymuje się przed małą kwiaciarnią. Wchodzimy do środka, a ja natychmiast otaczam się zapachem róż, frezji i bzu. Radek sięga po czerwoną różę i podaje ją sprzedawczyni, która z czułością owija łodygę w ozdobny papier.
– Dla mojej Kasi – mówi dumnie, podając mi kwiat.
Śmieję się, ukrywając wzruszenie. Jest w tym coś bajkowego, coś, co wciąż mnie zaskakuje. Nie chodzi o gest sam w sobie, ale o jego naturalność. O to, że Radek widzi we mnie kogoś wartego miłości, kogoś, komu chce sprawiać drobne radości. Przyjmuję różę i przytulam się do niego. Czuję bicie jego serca. Spokojne, pewne, jak rytm melodii, do której tańczę od dnia, gdy się poznaliśmy.
Czy istniały kiedyś dni, kiedy byłam całkiem sama? Wydaje mi się to nierealne, jakby tamte lata były tylko mglistym snem. A przecież istniały. Długie wieczory wypełnione ciszą. Noce, gdy patrzyłam w sufit, zadając pytania, na które nie było odpowiedzi. Poranki, gdy budziłam się i nie czułam nic poza obojętnością. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że życie może smakować inaczej. Że może być barwne, ciepłe, pełne śmiechu.
Radek odmienił mnie. Nie w sposób gwałtowny, nie nagle. Nie był rewolucją, a raczej cichą przemianą, która przyszła z czasem, warstwa po warstwie. To on nauczył mnie, że świat nie jest wyłącznie miejscem pełnym bólu. Że ludzie nie są wyłącznie cieniami, które przychodzą i odchodzą. Że można ufać, kochać, być dla kogoś ważnym. Dzięki niemu przestałam bać się uczuć, przestałam wątpić w siebie, przestałam zadawać pytanie: „Dlaczego ja?” i zaczęłam mówić: „Dziękuję”.
Patrzymy na fontannę na rynku. Woda delikatnie wiruje, odbijając światło popołudniowego słońca. Kiedyś podobne miejsca budziły we mnie melancholię, przypominały mi o czymś utraconym, o jakiejś pustce, której nie umiałam nazwać. Dziś czuję tylko wdzięczność. Bo oto stoję tutaj – żywa, obecna, kochana.
– O czym myślisz? – pyta Radek, obejmując mnie ramieniem.
Uśmiecham się, tuląc się do niego.
– O tym, jak bardzo cię kocham. I o tym, jak dobrze, że cię mam.
Radek nie odpowiada, ale w jego oczach widzę wszystko. Wszystko, co przez lata wydawało mi się nieosiągalne. I choć świat wciąż jest pełen bólu i cieni, choć życie jest nieprzewidywalne i czasem okrutne – ja wiem, że już nigdy nie będę sama.
Bo mam Radka. Bo mam miłość. Bo mam życie, które smakuje inaczej niż kiedykolwiek wcześniej.
#poezja#wiersz#wiersze#myśli#poeta#poetka#polska#autor#książka#cytat#cytaty#literatura#słowa#wrażliwość#emocje#artysta#olsztyn#poetycko#tomik poezji#proza#proza poetycka
0 notes
Text
🇵🇱,🇵🇱🇵🇱🇵🇱🇵🇱🇵🇱🇵🇱🇵🇱🇵🇱
Blaski i cienie 𝐜𝐢ąży – zwanej również, stanem błogosławionym.
Kiedy planujesz spokojne popołudnie z odrobiną słodyczy i ciekawą lekturą, A twój organizm sam dobrze wie, czego ci potrzeba najbardziej
#ciąża #iloveyou #Dorota
🇬🇧🇬🇧🇬🇧🇬🇧🇬🇧🇬🇧🇬🇧🇬🇧🇬🇧🇬🇧
Lights and shadows of 𝐜𝐢ąży - also known as the blessed state.
When you are planning a quiet afternoon with a bit of sweetness and interesting reading, and your body knows what you need the most
# pregnancy #iloveyou #Dorota

0 notes
Text
25.03.2018
Nowe mieszkania przy szkole na Szczęśliwickiej. Odgrodzone czarnym płotem. Rytm fasady białego prostopadłościanu budowany jest z pozoru nieregularnymi staccatami loggii, które jednak, gdy się baczniej przyjrzeć, rymują się ze sobą co drugie piętro. Rząd wysokich drzew z kulami zielonej jemioły. Tyły hotelu, tyły mojego bloku. Słychać ptaki, od dawna niesłyszane. Oraz nieskończone syreny radiowozów i ambulansów w ich nieskończonych pościgach warszawskimi ulicami. Po fundamencie ogrodzenia spacerują leniwe gołębie.
Druga słoneczna niedziela w tym roku. Ludzie wyszli na rowery, wyprowadzają swoje dzieci, swoje psy. Dziewczyna w białej koszulce biegnie na tle biura sprzedaży mieszkań. Warsaw Spire spokojnie dziś zamyka perspektywę Szczęśliwickiej. Mijam dwie dziewczyny w czarnych kurtkach, obejmują się, jedna płacze, słyszę jak mówi, że nie ma domu, nie wiem, o co chodzi. Rokosowska. Nigdy tu nie byłem. Przepełnione kosze. Rozdeptane trawniki, na których leżą pety. Miejski Dom Kultury jak z Holandii lub Szwecji. Dostojne bryły socrealistycznych bloków. Tu jest basen! Torebka z McDonaldu na udeptanej ziemi. Przy Białobrzeskiej kamienne elewacje. Powojenny i przedwojenny modernizm dobrze ze sobą współgrają. Jest między nimi ciągłość. Chociaż ten powojenny to monument, przedwojnie - skromniejsza skala prywatności. Domy pomalowane na pastelowe kolory lub zostawione w brudzie narosłym od lat - co jest szlachetniejsze, w czym więcej godności? Opływowe kształty stylu oceanicznego lub czyste, proste linie jasnej bryły szkoły. Stara Ochota i subtelna uroda mieszczańskiego modernizmu. Na skrzyżowaniu z Wawelską otwierają się szersze perspektywy: spiętrzenie lat 50., 90. i 2010. nad Halą Kopińską. Polacy lubią traktować swoje domy jak stosy kolorowych szczypów na odpuście. Przebiśniegi przed rzędem pięknych fasad na Radomskiej. Dużo świetnie zachowanych detali. Wawelska z widokiem aż do Ronda Jazdy Polskiej: to miał być skraj dzielnicy Piłsudskiego. Po lewej stronie rzędy zachowanych domów dzielnicy uniwersyteckiej. Gmach wydziału chemii. Brakuje jednak obiektów najważniejszych: ogromnej bryły świątyni opatrzności, wielorybiego cielska sejmu, wstęg urzędów. Monumentalny, prosty gmach wydziału chemii. Po drugiej stronie nowoczesne domy dla pracowników naukowych. Musieli się tu czuć, jakby żyli w przyszłości. Przyszłość jest teraz, mówili sobie. Ciekawe, że to najbardziej nowoczesne części miasta się najlepiej zachowały. Instytut Biologii Doświadczalnej na Pasteura. Tu by się mogła zacząć jedną z wersji Polski Z. Lub tutaj pod ochroną wojska szukano by szczepionki, badano wirusa. Zaplecze wydziału fizyki. Szare budy rozdzielnic, kontenery, rury. Szum industrialowy. Ekspresjonistyczny budynek centrum ciężkich jonów. Pokrywa się brudem estetyka przełomu (90/2000). Wysoki komin, klimat prawie skromnej, futurystycznej Łodzi. Park z perspektywą Akademika. Plac zabaw, małe boisko koszykówki. Wszystko ogrodzone. Znów dzieci i psy. Piasek, asfalt, wyschłe stare liście. Wióry, gałązki, było tu wielkie cięcie drzew. Wawelska 15B, elegancka, asymetryczna bryła pozbawiona ozdób prócz pionowych podziałów fasady. Skąd się to tu wzięło? To jakby odcinek nigdy nie powstałych alei Warszawy monumentalnej, Warszawy przyszłości, Paryża Północy. Niedokończone, makietowe, wciśnięte między kampus UW, a trasę szybkiego ruchu. Bryła Akademika zbliża się nieubłaganie, ominous (złowieszczy), to dobre na nią określenie. Samotna Maria Curie, zafrasowana, pochylona. Pomnik Lotnika i namiastki Paryża urywają się nagle na skraju Mokotowskiego Pola. Zamiast forów, monumentów, rządów, świątyń, pomników - ruiny stadionu Skry, nabierające cech niemalże rzymskości. Schodki, resztki fontann, resztki chodników i ogrodzeń, pokryte mchem i chrustem, zarośnięte trawą - chcieli ruin, to mają, co za ironia losu. Zamiast Świątyni Opatrzności - pozamykane kluby, w tym Iskra, gdzie byłem kiedyś na Coxy z Oleksiejem i Rafałem. Za drucianym ogrodzeniem z resztką drutu kolczastego, porośniętym dzikim winem: krzesełka z napisem Heineken, drewniane palety, białe platformy - konstrukcje typowe dla klubów nadwiślanych. Osuszony basen, popielniczka na ziemi, zmięta paczka winstonów, parę butelek, postrzępione plandeki. Wszędzie poparkowane jakieś autokary, stare przyczepy kempingowe, reklamy firm holowniczych. Podłużne ruiny pawilonu pokryte graffitti, schody, luksfery, balustrady. Trafiłem na aleję spacerową. Za siatką sznurki martwych żarówek, konstrukcje retro eighties, drewniane tarasy. Spokojne postapo z potencjałem przemiany w hipsterskie cuderie. Wózki, rowery, rolki, hulajnogi. Całe miasto wybyło na spacery. Wielka przestrzeń przed wielkim, przedśmiertnym krzykiem modernizmu: Biblioteką Narodową. Nasz własny Regent's Park w słonecznym marcu, mojej ulubionej porze roku. Wielki trawnik z pojedynczą brzózką. Psy zachwycone, rozbawione. Ktoś puszcza mały, biały, brzęczący samolocik. Biała horyzontalna bryła przecięta kamiennym monolitem dla urozmaicenia. Ludzie wołają, cmokają, pokrzykują na psy. Słyszę francuski, j'adore cette bibliotheque. Pogwizdywania, szczekania, płacze dzieci, pokrakiwanie wron. Rzucają frisbee, rozciągają się przed lub po bieganiu. Ktoś podskakuje na elastycznej taśmie rozciągniętej pomiędzy drzewami. Przybrudzony monolit z półksiężycem w tle. Zamiast Świątyni Opatrzności i kolejnych komunikacyjnych ścieków pełnych spalin mamy Bibliotekę Narodową. Oraz wielką starą brzozę. Może tak i lepiej. Trasa spacerowa śródmiejskiej części Pola. Z dala słychać frenetyczne okrzyki po hiszpańsku na temat Boliwii. Idąca za mną w grupce znajomych dziewczyna żali się na temat ojca utrzymywanego przez swoje kobiety (nigdy w życiu nie pracował). Pary wystrojonych, czujnych i wyniosłych gejów w wiosennych płaszczach (młodsi) lub niebieskich kurtkach (starsi). Ubrani na czarno warszawiacy z belgijskimi frytkami, uśmiechnięci zza ciemnych okularów. Docieram do kawiarni Krem. Słodkość słodkość słodkość, te desery - głosem miękkim, leciutko przeciągającym sylaby, kształtowanym z delikatnością, naturalnym szykiem. Czego państwo się napiją? Sok pomarańczowy. Jak się czyta ten drugi? Lapsang. Głosy miękkie, wesołe, uprzejme i czyste, jak rzadko takich słucham, tylko po głosie poznać człowieka. Podłoga z czarno-białych płytek. Dzwoneczek, gdy otwierają się drzwi. Naga kostka wystaje z ciężkiego czarnego buta. Delikatne okrągłe stoliki. Czarna słomka wystaje ze szklanki. Ożywiony gwar rozmów, spełnienie marzeń, Paryż urzeczywistniony, lepszy od starego, oryginalnego Paris, bo świeży, nowy, młody, pełen entuzjazmu i życia wypełnionego po brzegi pracą, zajęciami. Delikatność i uroda głosów zbliża je tonalnie do siebie, czy to głosy heteryckiej pary, czy dwóch przyjaciół gejów, którzy o Maffashion, o Black Mirror, o nowych metodach płatności wspomaganych technologią. Z lewej padają słowa o pracy, o CV, o niechodzeniu na zajęcia, zwierzenia o skandalach w biurze. Obsługa niemożliwie grzeczna, biorą od ciebie płaszcz, prowadzą do stolika, pytają, czy można zamawiać, czy można już zabrać. Słoneczne popołudnie, spokojne miasto bierze oddech, relaks, wszyscy zadowoleni. A miałem być w pracy! Po prawej rozmawiali o projektach, kolekcjach, fakapach, kosztach życia w Polsce i na Ukrainie. Masz jeszcze czas żeby się przejść? Tak. To chodźmy na spacer. I poszli. Ten po drugiej stronie stolika w dresach z trójpasem adidasowej bieli. Nie wiedziałem jak dyskretnie spojrzeć im w twarz. Po lewej: to było takie słowo, nie przypadek (zbieg okoliczności?), nie, ulubione słowo mojego poprzedniego szefa, o, już wiem, precedens! Warszawa.
#dzeikobb#warszawa#warsaw#varsovie#kawiarnia#dziennik#krem#niedziela#opowiadanie#notatka#wpis#2018#diary
0 notes
Text
Godzilla istnieje cz.1/2
Siedzimy pod parasolem ostatniego dnia września i z sentymentem obserwujemy nasz ogródek i wszystkich gości, którzy odwiedzili nas jeszcze dzisiaj, żeby razem z nami pożegnać ten sezon. Rozmawiamy o tym, co nas spotkało i, że koniec końców żal, że już się kończy. Jest piękne, spokojne, słoneczne popołudnie. Nie wieje, nie pada, nie nic. Oczywiście z częścią tych osób zobaczymy się w kawiarni, ale żeby zobaczyć się znowu tutaj, na rynku, między donicami, będzie trzeba jeszcze poczekać.
-Nic mnie już nie zaskoczy - mówi moja mama i wspólniczka w jednej osobie, z miną twardziela, który o życiu wie już wszystko. W tym samym momencie niespodziewanie zachodzi ją od tyłu mężczyzna, którego styl najtrafniej można opisać nowosłowem: LUMPOMAFIOSO. Bez skrupułów klepie ją w ramię i z uśmiechem od ucha do ucha pyta “Jak zdrówko?”. Pytanie zostaje zagłuszone wrzaskiem. Wrzaskiem przerażenia. Oj, w złym momencie wypowiedziała te słowa, bo jednak coś ją jeszcze zaskoczyć potrafi. Wesolutki Pan Zaczepiacz nie daje się zbyć przez kolejne kilka chwil, po czym odchodzi dziarskim krokiem w stronę zachodzącego słońca, a moja mama ciągle jeszcze nie potrafi dojść do siebie. Taki żartowniś!
Szybkie, porozumiewawcze spojrzenie i już obie płaczemy ze śmiechu. Bluźnisz mamo, bluźnisz. MIMO tego, że przetrwałyśmy ten nasz pierwszy sezon, życie zaskakiwać nas nie przestanie.
Ale skąd ta teza, wysnuta w dniu ostatnim, sentymentalnym, wspaniałym? Na obronę, mogę podać kilka przykładów. Bo dziwiłyśmy się wielokrotnie. Za każdym razem przekonane, że już nic tego nie przebije. Za każdym razem życie udowadniało, że przebije, przebije. Gotowi?
1. GROŹBY KARALNE
Wzorowo pracujesz, piwo się nie pieni, współpracuje, pogoda rozpieszcza, muzyka relaksuje. Dookoła gwar radosnych rozmów porannych amatorów chmielowej szyszki w płynie. Na horyzoncie typek. Rosyjska mafia jak ta lala. Sunie wprost na Ciebie. Mord w oczach, zaciśnięte usta, oczywiście odpalony papieros w tych ustach. I czarna skóra, mimo upału. Podchodzi, wyciąga swojego mafijnego palucha, którym celuje w czubek Twojego nosa, patrzy ci w oczy i zachrypłym głosem mówi z akcentem: “Pani będzie pierwszą osobą, którą zabiję w tym mieście”. Odwraca się na pięcie i idzie dalej. Jesteś na jego czarnej liście, a nigdy nie dowiesz się dlaczego. W akcie desperacji informujesz o tym funkcjonariuszy policji, widzisz jak wzruszają ramionami i słyszysz, że takich wariatów jest tutaj pełno..
2. CORRIDA ALBO DYPLOMACJA IMPROWIZOWANA
Pracując na otwartej przestrzeni nigdy nie możesz zapomnieć, jak na świat patrzy kameleon. On potrafi każdym okiem obserwować coś innego. Ty tak samo - jednym kontrolujesz poziom piwa w kuflu (tak, tak, i piany też), a drugim stoliki i gości - kto odszedł, żeby zebrać; kto doszedł, żeby podejść; kto ucieka, żeby zapłacił: kto zaczepia, żeby zareagować. Ponieważ gość ma czuć się bezpiecznie i komfortowo. I nie może czuć się nękany i do tego nieobroniony. Trzeba o niego dbać. Po pierwsze reagować na zaczepnisiów trzeba szybko. Po drugie - spokojnie ale stanowczo. Po trzecie - jak najszybciej odciągnąć ich od punktu zaczepienia, czyli gości. Po czwarte - do końca zachować wewnętrzny spokój i nie stracić wiary, że się uda.
I tak, mając wszystko pod kontrolą widzisz mężczyznę, który zagaduje TWOICH gości. Stałych klientów kawiarni w okresie przed ogródkowym. Ludzi, których bardzo lubisz i bardzo szanujesz. Ale mężczyzna ten z daleka nie wyróżnia się niczym podejrzanym i w twojej głowie pojawia się wahanie, czy to przypadkiem nie jest znajomy tych ludzi. On nie dosiada się do nich, ale oni śmieją się i coś tam z nim gadają. Podejść, grzecznie poprosić o odejście? Jeszcze się okaże, że to na prawdę jakiś znajomy i będzie gafa na całego. Czekasz. Kontrolnie zezujesz. Ciągle stoi, ciągle toczy się dyskusja. Nagle (ja to zwykle - w najmniej odpowiednim momencie) tłok przy barze, szał zamówień, nie wiesz w co wsadzić ręce. Chwilę później, kiedy wszyscy dostają to po co przyszli, a kurz zamieszania opada, zezujesz z powrotem, a tam już jakaś afera. Dwóch stoi i macha, jeden krzyczy, a panie synchronicznie - jedna przywołuje cię spojrzeniem, a druga gestem. Pędzisz z włosem rozwianym. Szlag! Żaden, kurwa, znajomy. Tam już chcą wzywać policję. Pan zaczepiacz bardzo zaczepny. Ty - trzy głębsze wdechy, panika wewnątrz, ostentacyjny profesjonalizm na zewnątrz. Zaczynasz - corrida - przejąć kontrolę nad rozmówcą, odsunąć go od stolika. W Hiszpanii mają do tego prowokacyjnie czerwone kocyki, ty masz tylko elokwencję i nic w ręce. Pan się nie rusza. Wkracza desperacja, czyli raz kozie śmierć. Improwizujesz:
-Przepraszam Pana bardzo, ale.. ile Pan ma lat? - pytasz na chybił trafił. Mężczyzna zbity z tropu odpowiada, że 33 i nie będą go tacy a tacy wyganiać - A zachowuje się Pan jakby Pan miał 13.. - dodajesz. I dochodzi do ciebie co te słowa mogą wywołać we wkurwionym samcu. Samiec analizuje przez ułamek sekundy.
-Aaaa.... - macha ręką zbity z tropu. I odchodzi. Byłby sukces, ale masz poczucie, że jednak porażka. Goście przy stoliku znikają szybciej, niż znika twoje wkurwienie. A przez to, że zniknęli, wkurwienie jeszcze długo pozostaje.
3. ODWAŻNA I NIEPOWAŻNA
Improwizacja i głupota (bo ani odwagi, ani krztyny mądrości w tym nie ma) okazują się świetnym doradcą w walce z niespodziewanymi sytuacjami. I masz: kolejny słoneczny dzień, lekko wstawiony mężczyzna dosiada się do lekko-wstawionej-właśnie-poznanej kobiety i zaczynają ożywioną dyskusję na dwa głosy, gdzie nasila się tempo, częstotliwość podmiany przecinków na kurwy, a grono przypadkowych słuchaczy rośnie i rośnie. I - co najgorsze - po kwadransie pół rynku wysłuchuje kontrowersyjnych, bo własnych, opinii na tematy kontrowersyjne, bo kontrowersyjne. Podczas gdy oni nie reagują na prośby o spokojniejsze wyrażanie się, ty zaczynasz zbierać się w sobie. Nie możesz sprzedać im już alkoholu - wiesz to na pewno. Po każdym kolejnym kuflu będzie tylko gorzej. Trudniej wtedy wyjaśnić cokolwiek, trudniej o komunikację w ogóle.
Mężczyzna podchmielony i podekscytowany rozmową dopija swoje piwsko, z hukiem odkłada kufel, rękawem przeciera pozostałości trunku i śliny ze swoich niewyparzonych ust i rusza w twoją stronę. Jego ruchy, jak w zwolnionym tempie, jak trailer jakiegoś filmu sensacyjnego, zwiastują, że zaraz nastąpi konfrontacja. Mężczyzna:
- Jeszcze jedno dla mnie. - w tym momencie, gdybyś mógł, skuliłbyś się przy ciepłym kaloryferku i przeczekał. Nie możesz. Odważnie i niepoważnie recytujesz jak mantrę patrząc mu prosto w ślepia, tonem ostentacyjnie pewnym, nie podlegającym dyskusji (podczas gdy wewnątrz już cichutko piszczysz):
- Nie sprzedam Panu alkoholu, bo jest Pan głośny i wulgarny - wydech. Pauza.
-O... oczywiście - reaguje typek - Aaaa to przepraszam, do widzenia. - to chyba dlatego, że był w szoku. Ty też ciągle jesteś w szoku. Czekasz na ripostę, na atak, na pożegnalną soczystą kurwę, obelgę albo jakieś złorzeczenie. Mężczyzna się oddala. Wydech. Nie, kurwa, wdech! Po wydechu jest wdech, naprzemiennie! Wydech po wydechu. Bez kurwy. Wdech. Sukces?
4. NIEBEZPIECZNIE BEZPIECZNE
Czwartkowy wieczór, wszystkie stoliki zajęte, wszystkie warunki sprzyjają temu, że posiedzisz dzisiaj dłużej. Jednymi z gości są jacyś Japończycy. Zamawiają gin z tonikiem i w pięciu siadają przy stoliku, który właśnie się zwolnił. Panowie wznoszą toast w swoim języku, a ty zajmujesz się pozostałymi zamówieniami.
Oczy kameleona.
Widzisz jednym z nich, że jakiś bezczelny typ wkroczył na teren ogródka i zagaduje tych sympatycznych Azjatów. Pędzisz. Dwa kroki przed osiągnięciem celu widzisz, że twoja do tej pory 100% skuteczność może zostać poddana ciężkiej próbie. Oddech, mina profesjonalisty, odchrząknięcie, pertraktacje - start!
Mężczyzna nie reaguje, jest w jakieś swojej, równoległej rzeczywistości. Spojrzenie rozmyte - to nie mógł być alkohol. Nie daje się przekonać, nie słyszy co mówisz. Wychwytuje chyba tylko, że panowie i tak nie zrozumieją, bo nie mówią po polsku. Zaczyna więc naśladować Godzillę i nie odstępuje ich na krok. I co? Zacząć wrzeszczeć? Szarpać się? No właśnie, kiedy dochodzi do tego momentu, okazuje się jak bardzo bezsilny jesteś. Goście z pozostałych stolików zaczynają obserwować sytuację. Godzilla nie daje za wygraną. Ty też nie dajesz za wygraną. Po chwili odciąga cię na bok twoja wspólniczka.
- Nic z tego nie będzie, on nie kontaktuje. Nie podchodź do niego, bo może być niebezpieczny. Dzwonię na policję. - próbujesz raz jeszcze, podczas gdy policja jest już wzywana. Facet ewidentnie cię nie zauważa skupiony na obranym wcześniej celu. Porywa krzesło ze stolika obok i dosiada się do nich. Co robić, co robić.. Panów sytuacja przestaje bawić, ciebie nie bawiła od samego początku. Informujesz, że policja jest w drodze. Przepraszasz. Prosisz o chwilkę cierpliwości. Przytakują. Rozumieją chyba, że kobieta, może nie dać rady wynieść agresora na plecach. Zresztą nie wiadomo, czy on nie ma jakiegoś noża w zanadrzu. Zresztą, gdzie wynieść? W końcu komisariat jest dwie, może trzy minuty stąd, idąc pieszo,a ty na samym środku rynku. Czekasz i biernie obserwujesz. Cholera! Jak ty tego nienawidzisz! Bezsilność. Godzilla się rozkręca. Azjaci starają się go ignorować, ale strasznie się narzuca.
Policja nie pojawia się przez 10 minut, kolejny telefon. Azjaci odchodzą. Zostały trzy zajęte stoliki. Godzilla nie rezygnuje, podchodzi do starszego małżeństwa, które siedzi najbliżej. Masz już łzy w oczach. Kurwa! Lekko wyolbrzymiasz przez telefon sytuację, jesteś tylko takim malutkim bajkopisarzem. Dwie minuty później nadjeżdża wyczekiwany radiowóz. Zatrzymuje się tuż przy ogródku na godzinie 2. Jest ich ośmiu, wszyscy w pełnym ekwipunku. I zaczyna się zabawa. Machasz, podchodzą, szybko odciągają Godzillę, spisują go w radiowozie. Spisują też tego, kto ich wezwał. Minutę później okazuje się, że ten człowiek wypił rozpuszczalnik, stąd brak możliwości komunikacji. Panowie dziękują wam za telefon.
- Mam nadzieję, że panie się do niego nie zbliżały i nie próbowały z nim rozmawiać, bo to mogłoby się źle skończyć - “Eeeeeee...” myślisz sobie. Priorytety. Zawsze o sobie i o swoim bezpieczeństwie myślisz na samym końcu. - musimy zaczekać na karetkę, trzeba go zawieść do szpitala - dodaje policjant.
Chwilę później podjeżdża karetka, zatrzymuje się obok radiowozu na godzinie 12. Niezła obstawa. W ogródku znowu pojawiają się goście.
Na godzinie 9 słyszysz nagle krzyki i trzaski, odwracasz się - jakiś facet kopie w tramwaj. Obok drugi. I pies. Drzwi się otwierają słyszysz “Szszszsz” i “Aaaaaaa!!!” - dostał gazem łzawiącym między oczy. Pędzisz do radiowozu i mówisz:
- Panowie, skoro już tutaj jesteście to może.. - skinienie na godzinę 9. Przerywa ci krzyczący motorniczy:
-Policjaaa! Policjaaa! - już biegną w jego stronę, trzy sekundy potem grupa szybkiego reagowania, która przynajmniej raz może szybko zareagować, już ich ma. Panowie są wulgarni i nic nie robią sobie z funkcjonariuszy. Jeden podchodzi do twoich stolików i odpala sobie papierosa od twojej świeczuszki! To chyba jakiś żart. Motorniczy się wścieka, mężczyźni ostentacyjnie olewają funkcjonariuszy, policja robi co może. Tramwaj blokuje całą linię.
Dwadzieścia minut później: stoją już trzy kolejne tramwaje, Godzilla pozbywa się rozpuszczalnika w karetce, mężczyźni tłumaczą się w radiowozie, pies szczeka, żeby dodać wszystkiemu dramaturgii. Myślisz sobie, że to na prawdę zwariowana noc. Okazuje się, że nie można aresztować tych mężczyzn, bo.. co z psem? Pozostaje zaczekać na kogoś ze schroniska. I tak po kolejnych 40 minutach pojawia się ktoś po odbiór psa.
Obrazując: Ogródek w kształcie kwadratu. Lewy bok - teraz już chyba 5 tramwajów, góra - w kolejności od tramwajów - samochód ze schroniska, karetka, radiowóz. Atrakcji tyle, że ogródek pełen po brzegi. Po co ci jakieś płotki, skoro masz obstawę zewsząd? Gapiów pełno. Jakiś kolejny oszołom zaczyna nagrywać policję i wykrzykuje coś o złym traktowaniu zatrzymanych. Szkoda, że nie widział co się działo, że ich zatrzymali. Masakra.
Kiedy kończysz dniówkę i zamykasz ostatnią przeklętą kłódkę trzy godziny później, policja dalej tam jest. Taki sobie, byle czwartek.
Refleksja, która nachodzi cię następnego dnia jest taka, że ŻADEN z mężczyzn, którzy tam wtedy siedzieli nie zareagował. Nie pomógł. Większość szybko się zmyła. Nawet takich dwóch osiłków, którzy zarzekali się, że zostają do samego końca i nie zamierzają skończyć na tym jednym piwie, na którym jednak zakończyli, bo szybko się zmyli.
Świetnie rozumiesz relację przedsiębiorca-klient, ale masz ochotę zaśpiewać słynne “Gdzie ci mężczyźni prawdziwi tacy? Gdzie te chłopy, gdzie?!”
KONIEC CZĘŚCI I
0 notes
Note
spokojne popołudnie w kawiarni czy wyjście na łyżwy
**[ [Make me choose between](http://chvrvse.tumblr.com/post/155490702044/make-me-choose-between) ; _still !_ accepting ; [@soyvbean](https://tmblr.co/mwWBP_IqnjT8mzEgZ-7j7Qg) ]** _Zależy od dnia! Ale dzisiaj wybrałabym pierwszą opcję._ 
0 notes