#Pani Pocieszenia
Explore tagged Tumblr posts
Text
Zwycięstwo w życiowych burzach cz. I
Niech będzie Pochwalona Trójca Przenajświętsza.
W czasach, kiedy życiowe burze są tak poważne, że nie wiemy, co mamy czynić, rozwiązaniem jest stanięcie do walki modlitewnej oraz uzbrojenie się w zbroję Bożą, częste używanie miecza Słowa Bożego, wyposażenie się w hełm nadziei zbawienia i nie poddawanie się. Bywa to bardzo trudne i nie wydaje się efektywne. Burza szaleje tak jak wcześniej, a gdzie Jest Jezus? Gdzie Jest Maryja? Czy w ogóle są przy nas? Czy się o nas troszczą? Jak mamy pokonać Goliata? Odpowiedzi na te pytania i krótkie świadectwa są w tym poście.
Otóż, Pan Bóg i Maryja nigdy nas nie zostawiają. Pan Jezus powiedział: ,,A Ja Jestem z wami po wszystkie dni, aż do sko��czenia świata". Wiemy, że wszystko co mówi, jest prawdą. Sam powiedział: ,,Ja Jestem Drogą, Prawdą i Życiem". Jak w trudnych sytuacjach pamiętać o Bożej obecności? Powoływać się na działanie Boże w życiach naszych i innych ludzi. Ufać, że On nam pomoże. Jeśli chodzi o burze myśli wrzucanych przez oskarżyciela, warto wspomnieć na słowa pewnego spowiednika jako odpowiedź na to, co robić w owych walkach duchowych: ,,Ofiarowywać Bogu. Nic nie robić, tylko ofiarowywać to Bogu na modlitwie, bo człowiek nie jest w stanie sam sobie z tym poradzić. Człowiek to nie komputer. Nie umie sam sobie wykasować przeszłości z głowy". Proste słowa mające ogromną moc. Pamiętam, że po ich usłyszeniu czułam, jak kajdany ze mnie opadły. Zrozumiałam, że walka nie należy do mnie. Tak jak ojciec duchowny powiedział pewnemu klerykowi: ,,To nie ty toczysz walkę, ale to walka toczy się o ciebie". Czy trzeba się tego bać? Nie. Słowo Boże niezawodnie mówi nam: ,,Aż do śmierci stawaj do zapasów o Prawdę, a Pan Bóg będzie walczył o ciebie". W wielu walkach czujemy potrzebę wzięcia czegoś w swoje sprawy, ale czy słusznie? Niekoniecznie. Nie mamy się poddawać, ale i nie przesadzać z gorliwością w tej kwestii. Należy przywdziać postawę dziecięctwa duchowego i zaufać Panu, że we właściwej chwili odpowie na nasze prośby i poprowadzi w dobrym kierunku. ,,Powierz Panu swoją drogę i Jemu zaufaj, a On Sam będzie działał".
#Jezus Chrystus#Duch Święty#Bóg Ojciec#Trójca Przenajświętsza#Syn Boży#Duch Pocieszyciel#Bóg Ojciec Miłosierny#chrześcijaństwo#wiara#nadzieja#miłość#Miłość Boża#życiowe trudy#życiowe burze#smutek#przygnębienie#Bóg cię kocha#Bóg zna twoje trudy i chce ci pomóc#cierpienie#ofiaruj Bogu swe problemy i straty#Maryja#Matka Boża#Matka Boża Pocieszenia#Pani Pocieszenia#pocieszenie
0 notes
Text
31.11.2023
Jestem zdołowana.
Z perspektywy: usłyszałam masę pozytywnych rzeczy, masę wsparcia, również od ludzi ze spółdzielni. Na około 20 osób związanych z sytuacją problem widzi tylko pan mecenas z piętra niżej oraz właściciele mieszkania, które wynajmujemy. Poza tym wszyscy byli spoko wobec nas. I wyrozumiali. I zwracający uwagę na to, że spośród wszystkich osób, które wynajmują mieszkania w budynku tylko my dbamy o porządek na klatce, my pomagamy z zakupami - takie zwykłe, normalne, ludzkie odruchy - np: wiedzą ludzie, że my jesteśmy od pieska, bo zawsze mówimy "dzień dobry" i jestem osobą, która zawsze trzyma drzwi wejściowe starszym panią. Z wieloma sąsiadami rozmawiamy o roślinach, wymieniamy szczepki roślin... A mój chłopak pomagał komuś - ot tak, spontanicznie, jak wracał z zakupów - nosić rzeczy do piwnicy.
Naprawdę usłyszałam masę pełnych wsparcia, zdumienia (że akurat nas to spotyka), pocieszenia i sympatii słów.
Ale tylko te dwie grupy - sąsiad z dołu i właściciele wpakowali nas w poczucie winy, w upodlenie, w strach o byt i dach nad głową.
I w zasadzie od nich zależy jak będzie nasz byt wyglądał...
Najgorsze, że wszyscy pozostali dookoła byli zdziwieni "ale kto napisał skargę? Nic takiego nikt ze mną nie konsultował? Dlaczego coś takiego zostało wysłane w imieniu mieszkańców? Ja się pod niczym takim nie podpisywałem!" nie mogę wyznać, że wiem kto, bo pani ze spółdzielni wyjawiła mi to jakby nie do końca wprost, więc wzruszałam ramionami i mówiłam "nie wiem", a na to WSZYSCY pozostali sąsiedzi wyskakiwali z "ja już WIEM! To pan mecenas z dołu! Najbardziej konfliktowa osoba w całej klatce! Zanim się tu wprowadziliście to też uprzykrzał życie osobą mieszającym w waszym i w sąsiednim mieszkaniu! To on! Wali w drzwi, krzyczy! Okropny człowiek!".
Podczas rozmowy z bezpośrednią sąsiadką "pana mecenasa", z panią, która mieszka drzwi obok nich na niższym piętrze, która była zdziwiona informacją, że to mój pies jakoby szczeka - myślała, że to jakiś inny piesek - minęła nas żona tego pana, który złożył donos i jej synek. Nie wiedziałam, że to oni. Nie miałam pojęcia jak wyglądają. Okazało się, że to jest ta sąsiadka, która NIGDY nie odpowiada na moje "dzień dobry" i wywraca oczami, gdy mijamy się na klatce schodowej. A jej synek nigdy nie mówi mi "dzień dobry".
Ta pani "żona" włączyła się w rozmowę. Bardzo sarkastycznie, bardzo agresywnie. Od razu wystrzeliła drgającym od złości i uderzającym w wysokie tony głosem, że "tego psa słychać wszędzie! Jest okropny! Żyć się nie da!", rzucała z jadem "to pani ma tego białego psa?" - czułam się, jak podczas połajanki u nauczycielki, wiec momentalnie wszedł we mnie mechanizm obronny: najpierw mnie wryło i nie mogłam wyrzucić z siebie słowa, a potem rosło we mnie przekonanie, że kurde, nie pozwolę tak do siebie mówić. Że to jest jakaś farsa! Z niedowierzania, że tak do mnie się ta pani zwraca, aż się uśmiechnęłam, bo nie wiedziałam jak zareagować. Sąsiadka z która rozmawiałam też zamarła zdumiona. A w tym czasie synek tej pani, już stojąc w progu mieszkania, rozbierany nerwowymi ruchami przez matkę - góra 8-letni chłopczyk xD - skorzystał z tej ciszy od razu wystrzelił do mnie na "ty" xD: "Tak, to o twojego psa chodzi! To ty masz męża, który ma taki przedziałek i włosy na boki" - zademonstrował karykaturalnie, rozczesując włosy na własnej główce i przyciskając rączki do policzków i wydłużając twarz w grymasie, a zaraz palcami udał, że ma na nosie (na tej wykrzywionej w grymasie, wydłużonej twarzy) okulary w kształcie w jakim okulary nosi O. Na to już byłam oburzona. Serio. To było w jakiś sposób pozbawione szacunku i bynajmniej nie urocze. Matka wtedy nakrzyczała na syna, aby nie wtrącał się w rozmowy dorosłych i ryknęła, że nie ma czasu na rozmowy, że idzie do domu. I trzasnęła drzwiami. A starsza pani z którą rozmawiałam wróciła do rozmowy o tym, że nie sądziła, że chodzi o mojego pieska jakby nigdy nic, podczas, gdy ja nadal byłam w szoku i PRZERAŻONA, że tak właśnie będzie wyglądać dalsza rozmowa, jeżeli zapukam do drzwi sąsiadów pod nami... Zero jakiejś klasy, dialogu. Że w rezultacie stracimy dach nad głową... Starsza pani zdzwiona moim trwaniem w milczeniu zapytała "co się stało? Czy wszystko w porządku?", a ja jej na to, że jestem po prostu wstrząśnięta zachowaniem sąsiadki "mecenasowej", którego właśnie doświadczyłyśmy, a na to starsza pani tylko machnęła ręką i rzekła "A, to normalne. Ona jest aspołeczna, zawsze tak z nią. Dogadać się nie da. To jest dzikie stworzenie, ale ten jej mąż to jeszcze jest zdolny do rozmowy i jakiegoś dialogu. Ona to stracony przypadek, aspołeczny całkowicie."
No i chyba coś w tym jest, bo potem faktycznie rozmawialiśmy z sąsiadem "mecenasem" i była przestrzeń na dialog, potwierdził, że jesteśmy spoko sąsiadami poza tymi przypadkami, gdy mu przeszkadzamy, a przez ponad 2 lata może policzyć takich sytuacji łącznie 3 w tym licząc szczekanie naszego psa jako "jeden przypadek".
Powiedział, że wycofa sprawę, umówiliśmy się w jakich godzinach może przyjść w razie, gdyby coś się działo. Generalnie dogadaliśmy się. Bez krzyku (najbardziej się bałam, że będzie wrzeszczał, jak żona - ale typ racjonalnie wymieniał argumenty) chciał powiedzieć o swoich potrzebach i wysłuchał nasze, porozmawialiśmy o możliwościach. O celach.
Był wstrząśnięty tym, że postawił nas w takiej sytuacji - myślał, że jesteśmy właścicielami tego mieszkania, dlatego taką skargę napisał. Przyznał, że dobrzy z nas sąsiedzi, że nie chce nas się stąd pozbywać, tylko żebyśmy szkolili psa by nie szczekał, bo mu to przeszkadza.
Ale to nie jest też fajna sytuacja...
Koleś ewidentnie nie lubi zwierzą (a jego żona wcześniej mi wyrzuciła, że nie znosi żadnych zwierząt, a szczególnie psów).
Pół nocy rozkminiałam tą sytuację z sąsiadką "mecenasową". Zastanawiałam się co ja takiego tej kobiecie zrobiłam, że tak zareagowała na mój widok? Próbowałam wyjść poza swoje poczucie krzywdy, upokorzenia i niesprawiedliwego potraktowania... i doszło do mnie, że jej głośny, bliski krzyku, ale też piskliwy głos, gdy niekryjąca wrogości wyrzucała w moją stronę oświadczenia o tym, jak wielki problem stwarza mój pies dla jej komfortu życia przypomina mi nic innego tylko dźwięki i postawę mojego lękliwego pieska. Naszczekam-naszczekam, pokażę jaka jestem groźna i wroga, jaka jestem wielka i niebezpieczna, więc nikt nie przyjdzie do mnie by mi zrobić krzywdę. A tak naprawdę w środku aż drżę ze strachu, z obawy przed krzywdą, jaka może mnie spotkać...
I zrobiło mi się tej kobiety szkoda...
Szkoda, że w swoim poczuciu krzywdy nie ma miejsca na empatię wobec małego szczeniaczka...
I zrozumiałam, że ona najwidoczniej ma przeświadczenie, że to ja (my?) celowo i z rozmachem od miesięcy działamy na jej szkodę. Że dlatego nie odpowiada mi na "dzień dobry" i wywraca oczami, gdy się mijamy na klatce !Tym czasem ja do wczoraj nie wiedziałam kim ta kobieta jest! Ani gdzie mieszka! A ona żyje w świecie w którym ja jestem wredną (no przecież jestem ruda, nie? To wiadomo, że wredna i złośliwa... zajebiście) i znęcającą się nad nią psychicznie sąsiadką z góry.
No i dupa.
Ciężko mi, ale to przetrawię.
Co nasze - weźmiemy na klatę. Tabsy dla pieska na uspokojenie, antyszczekacz zamówiony, behawiorysta wejdzie.
Póki co nie musimy szukać nowego mieszkania, ale może za jakiś czas trzeba będzie poszukać. Zobaczymy. Ech...
Czuję się bardzo niepewnie...
To ciężki rok.
Czuję się dojechana tym wszystkim.
I tą manipulacją ze strony właścicieli mieszkania - to nie okay, że nas stawiają w takiej sytuacji i domagają się przeprosin, uznają, że jesteśmy nie wiem... Złymi ludźmi? Nie wiem. Serio. Domagają się przeprosin za to, że oni są wciągnięci w sytuacje z naszej winy. Że jesteśmy problemem. Ale czy my faktycznie jesteśmy problemem? Zawsze płacimy na czas, nawet na zebrania wspólnoty chodzimy za nich, jak o to proszą. Po prostu żyjemy...
Mam nadzieję, że sąsiedzi, którzy wczoraj mówili, że się za nas wstawią faktycznie się za nas wstawią. Nie zmieni to wiele - jak właściciele będą chcieli wypowiedzieć umowę to wypowiedzą, ale cieszę się, że odnotowano w tym przypadku coś na pozytyw...
Pomyślałam, że na święta dla tych, którzy podpisali się pod naszą petycją przygotuję pierniczki. To znaczy po prostu upiekę pierniczki. W kształcie piesków. I ozdobię je lukrem tak, by wyglądały jak moja psinka.
19 notes
·
View notes
Text
Lubelska mango
Słowa klucze: luka do wypełnienia, samotnośc ma swoje konsekwencje, zdrowe relacje sa czynnikiem ochronnym, podążanie za potrzebą bliskości, model zmiany.
Pojechałam sama. Nie mogę wiecznie siedzieć w domu. W dodatku już kiedyś tam byłam, więc nie musiałam się bać, że nie wiem gdzie iść, jak wejść ani gdzie i czy w ogóle są toalety. W drodze na wykład kupiłam 200ml Lubelskiej. Było zimno, więc uznałam, że się rozgrzeje wracając. Audytorium było piękne i nowoczesne. Zjawiło się naprawdę sporo ludzi. Zaskoczyło mnie to. Co chwilę wstawałam aby kogoś przepuścić w głąb rzędu. Podobały mi się wystąpienia osób z wykształceniem. Tylko jedna prelegentka pierdoliła od rzeczy. Pedagog. Nie dowiedziałam się nic nowego aczkolwiek przypomnienie sobie o pewnych tematach jest samo w sobie czymś dobrym. Nikt natomiast nie przedstawił neuroatypowości jako zmory, wiecznego cierpienia i ogromnego ciężaru. Życie osób z ADHD może być fajne i komfortowe. Nie wiem czy to forma pocieszenia i pozytywne nastawienie czy kwestia doświadczeń.
Po ostatnim wystapieniu zebrałam się tak szybko jak mogłam. W drodze na dworzec zjadłam kanapkę. Zdecydowałam się wejść do KFC i zjeść dodatkowo coś na ciepło. Ponieważ ja nie pije to nie miałam pojęcia gdzie mam spożyć swój alkohol. Co to w ogóle za problemy pierwszego świata? No kurwa picie przed budynkiem ochrony kolei z policyjnym samochodem za rogiem nie wchodziło w grę. Podeszłam pod Zieleniak. Wydudniłam 150ml w 5, może 7 minut. Wróciłam na dworzec, a następnie udałam się na peron. Z butelką w kieszeni. Jak alkoholik. Jednocześnie jarałam się luzem zaaplikowanym na powrót. Było cieplutko, było mięciutko. Nie czułam ani zimna ani swoich zmęczonych stópek. W miedzyczasie pisałam do znajomych z 'jestem wstawiona vibe, hehe'.
Mów co chcesz ale jak się poczuje potrzebę uwalenia się to jest jak dar od Bogów.
To zdanie wiele wyjaśnia. Alkohol był zastępstwem za dragi których nie było. Dopiero później zrozumiałam, że specjalnie poszło duszkiem aby kopnęło. Miało kopnąć. Jak dragi. Tknął mnie ostatni wykład. Nie ma co ukrywać. Padło tam coś na wzór, że nic nie daje człowiekowi takiej satysfakcji jak bliskie relacje. Że to jest ważniejsze nawet od samospełnienia. Zabolało.
W kolejce naprzeciwko mnie siedział porobiony typ. Oczy latały mu na wszystkie kierunki, żuł gumę, a gdy ja wychiliłam się lekko aby przyjrzeć się tramwajowi za oknem on zrobił to samo. Swój pozna swego. Dopiłam co miałam w kieszeni i grzecznie wyrzuciłam butelkę do śmietnika, który znajdował się za moimi plecami. Było mi głupio. Było mi głupio spożywać alkohol w kolejce. Panu pijącego Specjala na pewno głupio nie było. A ja nie potrafię.
Chuj wytrzeźwiałam i mi znowu smutno.
"No i widzisz tak działa alkoholizm, że pijesz to jest Ci wesoło jak trzezwieszej to smutno więc znów pijesz."
Zaczęłam płakać i nie potrafiłam przestać. Bo to zdanie uderza w moje słabe punkty i lęki. Ja kurwa wiem, jak to działa. Rok siedziałam z alkoholikami na grupie. Kurwa.
Wysiadłam i poszłam do Żabki. Kupiłam pół litra Lubelskiej i czipsy. Oczywiście Oven Baked, bo kalorie. Zanim jeszcze doszłam w ogóle pod dom to wypiłam około 200ml. Duszkiem. Znowu. No i się upiłam. W domu Marcin zapalił świeczki, pomógł mi poskładać rzeczy. Dużo rozmawialiśmy. Słuchał mnie i był naprawdę cierpliwy. Jestem mu za to niesamowicie wdzięczna.
Pierdoliłam smęty podbite alkoholem. Że dwa lata terapii i co, ja dalej noszę w sercu jakąś lukę, samotność, nie wiem jak to poskładać, nie wiem jak to zagoić ani jak naprawić. Że alkohol to największe ścierwo, że moge go kupić na każdej stacji i w każdym sklepie. Że jestem w gorszym stanie niż po narkotykach, bo po kresce bym nie płakała. Że to jest legalne, że czemu, że jak to. Że czuje się sama, że czuję samotność, że nie wiem co z tym zrobić. Że pani na wykładzie, że pojechałam sama, że chciałam odpocząć i użyć substancji do spuszczenia powietrza.
Jadłam te czipsy, w końcu zjadłam całą paczkę. Nie piłam już więcej. Nie mogłam wytrzeźwieć na zawołanie, a nie mogłam się położyć póki nie minie mi helikopterek. Wypiłam energetyka, zjadłam trochę wędliny i cukierki. Otóż okazało się, że w domu nie ma absolutnie nic tłustego co byłoby odpowiednie dla takiej upojonej bidy. Wzięłam leki. Wybiła 1:30. Wygoniłam Marcina spać, a ja zjadłam jeszcze ciastko oglądając TikToki w pozycji niemalże siedzącej, oparta o poduszki. Zasnęłam w końcu, z papierkiem po ciastku i cukierku przy poduszce.
1 note
·
View note
Text
Keep on dreaming...
4:11, czwartek. Na egzamin z SL nie poszłam, znaczy się w sumie nie pójdę, ponieważ oficjalnie nie chodzę. W efekcie mam przesunięty o tydzień z nadzieją, że nauczę się więcej, niż w tej chwili umiem. To wszystko tylko po to, żeby nie mieć więcej poprawek, warunków i innych pierdół. Jeszcze tylko praktyki...No tak
Spoglądam w zegar - zalatuje bezsennością. Jakbym jednak nie próbowała tego nazwać zasypiam jedynie maksymalnie zmęczona i przesypiam tyle, żeby przeżyć. Dalej śnią mi się wyłącznie koszmary.
Tak wygląda koniec świata? Akurat teraz, kiedy przestałam się przejmować jego istnieniem, traktując w życiu wszystko jako pewne i stabilne. Cóż najwyraźniej tym razem coś się musi zmienić i muszę mieć z tym więcej wspólnego niż wszystkimi poprzednimi razami. Oczywiście wtedy też miałam - każda zmiana czegoś nas uczy..
Ja nauczyłam się korzystać z życia (metafora żartu i ucieczki - wyparcie - rozsypało mi się życie prywatne więc łapię się zawodowego, szukając w nim pocieszenia i wsparcia). Jak mi się uda ogarnąć Włochy będzie cud, a powinnam już zacząć szukać mieszkania.
Mniej niż zwykle modlę się o śmierć, bo jeszcze bardziej jest mi wszystko obojętne. Bo co by się stało, gdybym dzisiaj umarła? Nikt by tego nie zauważył, za bardzo się nie przejął, tłumów na pogrzebie by nie było, bo pogrzebu nie będzie. Przecież kto mnie pochowa, skoro nikt nie będzie wiedział? A jak się już dowiedzą, nie będzie co zbierać, bo po co. A przynajmniej taką miałam nadzieję.
4:19 zalatuje depresją w imię Mythology by Delirium. Oni ją łagodzą a ja jestem w stanie roztargnienia emocjonalnego. Nie śpię, bo nie mogę spać po nocach. Śnią mi się koszmary. Śni mi się, że kobieta, którą kocham, zakochała się w kimś innym. No trudno się mówi, niby, żyje się dalej. Powinnam się cieszyć, że ze mną była, czyż nie? No to się cieszę. Moje serce jest innego zdania, to mu mówię, pomóż kurwa, zrób coś - ale ono się odzywa tyko wtedy, kiedy chce, nie kiedy ja go potrzebuję. Co w praktyce znaczy, że kijowy kontakt mamy i 220V to zdecydowanie za mało.
Kot dewastuje Madam Razzz - jedyną drukarkę, która istnieje między wymiarami. Ja staram się nie płakać, bo mi łez zabrakło. O 12:30 muszę zanieść Mistrzowi Metafor doksy do podpisania - do Włoch, za poprzednie lata, ogólnie wszystkie, a później zeskanować i wysłać do tych, co mnie tam wysyłają. Jak, skoro nie śpię? Nie wiem, ostatnio robię wiele niemożliwych rzeczy na raz i jakoś wychodzi. Nie mam pojęcia jak - też żyję poza czasem, przestrzenią i porządkiem w domu, niestety.
Później wpada Ru bo podobno razem robimy projekt, który miałam robić sama. Dlaczego? Chuj wie. Ona też miała robić sama, najwyżej jak się zgadzać nie będziemy to każda zrobi po swojemu.
Później muszę mieć zrobiony obiad, wraca Lisia, zaraz później na obiad wpada Liv. Teoretycznie jestem więc w chuj zajęta. Egzamin mam w czwartek za tydzień, muszę złożyć aneks do planu i się wypisać zanim będzie za późno.
Na balkonie kot w kartonie obserwuje rosę. Jest 5:44, autobusy zaczęły jeździć, tramwaje wciąż nie mogą. Design thinking jest na wydziale antropologii i kulturoznawstwa w języku polskim.
Mogłam w sumie iść też na nowe media, tylko na morasko miałam za daleko. Może później w końcu pójdę. 60 ECTSów mi brakuje, które powinnam zrobić językami i praktykami.
Panie Świeć nad m�� intencją.
Trydent.
Amen.
#jestem taka zmęczona#boli mnie serce#boli mnie cała głowa#tyle się dzisiaj#tyle się dzisiaj stało...#ptsd#cptsd#trauma#myśli samostwórcze#ogarnięta niechęcią i zmęczeniem#myślę że nie stało się nic
0 notes
Text
UWIELBIENIE
UWIELBIENIE
Są tacy co pocieszenia w religii szukają, Bo życie im i ludzie nieźle w kość dają. Wielbią, adorują, kontemplują dogmaty, Zdobywając kolejne rozgrzeszenia na raty.
Kapłani ich prowadzą ślepi, głusi sami Nie mniej bezbożnymi śpiewając głosami. Błogosławią, namaszczają i poświęcają. Czego lud bogobojny oczekuje – dają.
Zaklęty ten krąg popytu i podaży Będzie sobie istniał, aż się nie wydarzy, Coś co obydwu stronom uświadomi Znaczenie głębszej ducha ekonomii.
Szaty, liturgia, artefakty, rytuał Modlitwy na pamięć wykuty komunał Na mierność i wygodę ciche przyzwolenie. Zaniechane zmiany wewnętrznej dążenie.
Tęsknota serca nigdy nie spełniona - Zamiast wcielenia symbol i ikona. Wydumane do granic imaginacje Doraźne w tym „duchownych” manipulacje.
Czas się pożegnać w bojaźni pobożnością Wobec wytworów strachu czołobitnością. Idee pogmatwane przodków odrzucić I głębokie intuicje pogrzebane ocucić.
Mowa co oddala nas od głębi rzeczy Wołanie „O Panie!” temu właśnie przeczy. „Panów” już mieliśmy w historii zbyt wielu Spod znaku korony jak i spośród kleru.
To słowo obce naszym nowym czasom Może i potrzebne niegdyś ciemnym masom. By je było łatwiej „Panom” kontrolować I przy tym własne przywileje zachować.
Nie potrzebujemy na obłokach Mesjasza Dziś musimy lepiej zrozumieć Judasza. Tacy jak on szubrawcy nami dziś żądzą Co, z resztą, tak jak my - zranieni błądzą.
Zabić, zapomnieć, przejść do porządku... To paleolitu porządek obrządku. Choć mamy czasy człowieka światłego To do życia w harmonii niezdolnego.
Religie nie zdały egzaminu z praktyki Zbyt kosztowne w porównaniu do etyki, Roszczeniowe, zachowawcze, radykalne Zachłanne, wszeteczne, niereformowalne.
Nowa duchowość jest nam potrzebna Na miarę wyzwań jej rola służebna. Gdzieś mieszkać w końcu przecież duch musi A dom jego – ciało dusi się i krztusi.
Smog ze spalania paliw kopalnych, Tak jak upadek standardów moralnych, Zatruwa nam życie biologiczne, Podważa podstawy filozoficzne.
Wielbić, adorować, kontemplować dogmaty, To czas wobec potrzeb spisany straty. Trzeba przekierować intencję tej siły By w źródło problemu staraniem trafiły.
Wiernych pobożne modlitwy i życzenia Mniej jak działanie człowieka zmienia. Szkoda tyle życia na darmo marnować Gdy można je dużo lepiej spożytkować.
Jesteśmy sami w bezkresnym kosmosie, Gdzie echo nie wraca po krzyku wygłosie. Nikt bałaganu za nas nie naprawi Ani z głupoty nas cudem nie wybawi.
Oczekiwać biernie niebios ingerencji Sił nie-z-tego-świata proweniencji Byłoby wielką nieodpowiedzialnością Usprawiedliwianie się taką bezczynnością.
Wielbisz, adorujesz, kontemplujesz dogmaty? I obce zza granicy są ci bliźnich dylematy Musisz zejść ze sceny dramy „końca świata” To nie dla strachliwych, bogobojnych debata.
copyright @rymonauta
1 note
·
View note
Text
Barok
Barok (port. perła) - XVII - połowa XVIII w. - duże anxiety spowodowane rozwojem nauki (kosmos??? bakterie??? prościej było o nich nie wiedzieć) i kryzysem demokracji (chyba wszędzie oprócz Polszy obalano królow itd.). Poza tym kontrreformacja - chęć reformy KK i walki z niekatolikami, a dzięki niej - nietolerancja religijna. Elementem kontrreformacji był kościelny Indeks Ksiąg Zakazanych.
Symbole baroku:
- Kirke (metamorfoza)
- martwa natura, kwiaty (piękno, nietrwałość i przemijanie)
- labirynt (ciężko jest)
- paw (splendor materialnego świata)
- zegary, klepsydry - upływ czasu, memento mori, vanitas (marność)
- antynomie - sprzeczności, np. poznawanie Boga rozumem
Nurty poezji baroku
- metafizyczna (o życiu, śmierci), np. Mikołaj Sęp Szarzyński
- światowych rozkoszy (o materialnych rzeczach)
- mieszczańsko-plebejska
- ziemiańska
- dworska, np. Daniel Naborowski i J.A. Morsztyn
Marinizm - styl poetycki stworzony przez Gianbattista Marino, polegający na tworzeniu efektownych form utworów, używając wielu środków stylistycznych, np. metafor, hiperboli. Stylu używali np. J.A. Morsztyn
Sarmatyzm - ideologia szlachty polskiej polegająca na wierze, że Polacy pochodzą od starożytnych sarmatów, a Polska jest najlepszym krajem, oazą złotej wolności szlacheckiej.
Sztuka - motywy mitologiczne, biblijne, święci, martwa natura itp.
(Kokiety Rubensa, Ekstaza św. Teresy, Narcyz)
Filozofia baroku
Blaise Pascal - autor "Myśli" (1669 r.) - łączenie irracjonalizmu (temat) i racjonalizmu (metoda), apologia (obrona) chrześcijaństwa, człowiek jest marną trzciną, ale trzciną myślącą; chrześcijaństwo - dramatyczny wybór człowieka; antynomie (brzydki człowiek stworzony na podobieństwo Boga, Biblia źródłem pocieszenia i strapienia).
Kartezjusz (Rene' Descartes) - cogito ergo sum (myślę więc jestem), dualizm duszy i ciała (współistnieją, ale nie pasują do siebie).
Baruch Spinoza - antynomie ducha i materii, panteizm - Bóg, czyli przyroda. Używał matematyki do filozofii, nie wiem jak ale brawo.
Gottfried Wilhelm Leibniz - racjonalizm, antynomie: jednostka vs wielość, jedność świata vs mnogość świadomości. Też matematyk.
Poezja
"Rytmy abo Wiersze polskie" Mikołaj Sęp Szarzyński
(wydane pośmiertnie 1601 r. - otwierają barok w PL) poezja metafizyczna
Sonet IV. O wojnie naszej, którą wiedziemy z szatanem, światem i ciałem
inwersja - szyk przestawny wyrazów
elipsa - pominięcie w zdaniu np. orzeczenia
peryfraza - omówienie (o nasz możny Panie = Boże)
podmiot zbiorowy (my, ludzie)
życie na ziemi to walka (ze swoim zepsuciem)
podmiot jednoosobowy (w 2 połowie sonetu)
człowiek i jego życie są marne, narażone na niebezpieczeństwa
jeśli człowiek zaufa Bogu to z jego łaską na spokojnie wygra życie
Sonet V. O nietrwałej miłości rzeczy świata tego
I nie miłować ciężko, i miłować | nędzna pociecha - paradoks i przerzutnia
czy jest ktoś na tyle bogaty, że się cieszy i niczego nie boi?
miłość - sens życia
ciało - zdradliwe, materialne
dusza - potrzebuje Boga, to on jest miłością
antyteza - walka duszy i ciała
jak nie masz Boga w swoim życiu to przeminiesz marnie - motyw vanitas
Daniel Naborowski
"Na oczy królewny angielskiej, która była za Fryderykiem, falcgrafem reńskim, obranym królem czeskim"
poezja dworska
Panegiryk - utwór pochwalny skierowany do danej osoby, zazwyczaj z okazji ślubu, narodzin dziecka, pogrzebu. Albo propaganda mecenasa. Pierwowzór prasy.
pochwała Elżbiety Stuart - księżniczka angielska, a jako żona Fryderyka V: falcgrafowa reńska i królowa Czech
cały wiersz mówi o tym że jest piękna jak nie wiem
antropomorfizacja
gradacja (stopniowanie) - jej oczy są po kolei jak: pochodnie, słońca, gwiazdy, niebo, bogowie.
komplement
koncept ("niezwykły pomysł poetycki oparty na skojarzeniach i pozornie niezależnych zjawiskach, oddanie harmonii zgodnej niezgodności i niezgodnej zdolności") tu chyba chodzi o to porównanie kolejno do różnych źródeł światła
sceptycyzm
"Krótkość żywota"
motyw czasu, przemijania
jaki jest sens życia? jakie jest przeciwieństwo przemijania?
czas cykliczny 🔃 - uroboros - zatacza koło, powtarza się cyklicznie
czas wertykalny ↗️ - zmierza do wieczności
paradoks
"Na toż"
dopełnienie wiersza "Krótkość żywota"
czas
w sumie nie wiem o co chodzi, mówi o czasie jak poprzedni
wniosek: czas jednak jest wertykalny, jeśli chcesz się odrodzić to musisz wierzyć
"Marność"
motyw vanitas
ciesz się życiem póki możesz, ale tak z umiarem, religijnie
jak będziesz bać się Boga to nie będziesz bać się śmierci 📈📈📈
Jan Andrzej Morsztyn
"Cuda miłości. Sonet"
poezja dworska
są 2 jego sonety o takim tytule 👍
w podr jest ten "karmię frasunkiem miłość i myśleniem"
cały wiersz jest zbudowany z podobnych zdań że coś czymś karmi
gościu chyba marzy o babie
gradacja/stopniowanie bo karmi różne rzeczy
puenta: jest głodny
wiem że brzmię nieprofesjonalnie bo już mam dość ale no tak naprawdę napisał
sam przy tej wszytkiej głód ponoszę strawie
szyk przestawny
pewnie chodzi o to że miłość jest super ale przynosi cierpienie
"Niestatek"
ale jesteś piękna (oczy=ogień, czoło=zwierciadło, ząb=perła)
no chyba że się ze mną nie zgodzisz i się pokłócimy
wtedy jesteś brzydka (oczy=popiół, czoło=maglownica, ząb=szkapia kość)
gradacja
ekspresywizmy - słownictwo nacechowane emocjonalnie
"Do trupa"
podmiot liryczny i adresat są martwi, jeden trafiony strzałą śmierci, a drugi - miłości
słuchaj stary wiem że nie żyjesz ale ja jestem zakochany więc mam gorzej
"Pamiętniki" Jan Chryzostom Pasek
Powstanie: ~1691-95 r., wydane w 1836 r. stały się must readem wszystkich polskich romantyków (ich winą jest m.in. Pan Tadeusz)
Sarmatyzm: mit pochodzeniowy, ideologia i styl życia szlachty; wszyscy myśleli, że złota wolność szlachecka to ustrój idealny, skąd narodziło się przywiązanie do tradycji, konserwatyzm, megalomania (przeświadczenie o własnej wielkości) i ksenofobia (niechęć do obcych), a nawet mesjanizm (Polska zbawi Europę).
Gatunek: pamiętnik - utwór epicki, prozatorski, w kt. autor spisuje wydarzenia ze swojego życia po jakimś czasie. Przez to często są niewiarygodnymi źródłami, za to dobrze przekazują indywidualność pamiętnikarza.
Fabuła: Pasek opowiada jakie to były wojny i jak raz pojechał do Danii a tam wszyscy się nienormalnie zachowywali
Prawdziwy Sarmata (Zagłoba dla przykładu):
"Skąpiec" Molier
Powstanie: 1668 r., Francja
Gatunek: komedia - jej celem jest rozbawienie odbiorcy. Tu: komedia charakterów (postaci) ale istnieje też komedia intrygi ("Zemsta")
Komizm - właściwość sytuacji, wypowiedzi lub postaci wywołująca śmiech.
Rodzaje komizmu:
- komizm postaci (charakterów) - z zazwyczaj wyolbrzymionych cech lub postaw bohaterów
- komizm słowny - gry językowe, aluzje, anegdoty
- komizm sytuacyjny - mniej wyszukany, wynika z nieoczekiwanego przebiegu zdarzeń, spiętrzenia się zabawnych okoliczności i zachowań.
0. Paryż, dom Harpagona (skąpy, chciwy, brzydki, stary wdowiec, ojciec Kleanta i Elizy).
Eliza x Walery (nie jest bogaty)
Kleant x Marianna (nie jest bogata i ma chorą matkę)
Harpagon ma skarb zakopany w ogrodzie
Swatka Frozyna swata Harpagona i Mariannę
Poza tym Elizę i Anzelma, bo jest bogaty
Harpagon jest lichwiarzem czy coś
Przygotowanie kolacji z okazji narzeczeństw (budget edition)
Kłótnia ojca i syna o Mariannę
Kradzież skarbu (to na pewno nie jeden ze służących)
Policja oskarża Walerego
Przybywa Anzelm, który okazuje się być zaginionym na morzu ojcem Walerego i Marianny - jest bogaty, więc rozwiązuje wszystkie problemy
Kleant mówi staremu że dostanie swój skarb jeśli odda mu Mariannę
Będzie podwójny ślub!
Prawdopodobnie przydałoby się wymienić jakieś zabawne sytuacje
komizm sytuacyjny
scena, w której główny bohater zaleca służbie, by, podając posiłki na uroczystej kolacji, poruszali się w taki sposób, aby nie było widać dziur w ich strojach.
zachowanie Harpagona, gdy Frozyna prawi komplementy jego urodzie, by mu się przypodobać
sceny, w których widzimy tytułowego skąpca jako zalotnika walczącego o względy pięknej Marianny.
komizm postaci -
Krewki sześćdziesięciolatek zalecający się do pięknej dziewczyny, podejrzewający wszystkich dookoła, że czają się na jego majątek, wydający komiczne rozkazy mające na celu zaoszczędzenie niewielkich kwot pieniędzy, niemalże we wszystkim co robi wywołuje uśmiech na twarzy czytelnika.
komizm słowny - wszystko co mówi Harpagon
„Ach, pięknie powiedziane! To najpiękniejsza sentencja, jaką słyszałem w życiu: Po to się je, aby żyć, nie zaś po to się żyje, aby jeść”
vanitas, marność
czas, przemijanie
poezja metafizyczna
poezja dworska
poezja o materialnych dobrach
5 notes
·
View notes
Text
13.01.22
Jana 11:14-29
14 Wtedy to rzekł im Jezus wyraźnie: Łazarz umarł, 15 i raduję się, że tam nie byłem, ze względu na was, bo uwierzycie; lecz pójdźmy do niego. 16 Tedy rzekł Tomasz, zwany Bliźniakiem, do współuczniów: Pójdźmy i my, abyśmy razem z nim pomarli. 17 Przyszedł tedy Jezus i znalazł go już od czterech dni w grobie. 18 A Betania była blisko Jerozolimy, około piętnastu stadiów. 19 I przyszło wielu Żydów do Marty i Marii, aby je pocieszyć po stracie brata. 20 Gdy więc Marta usłyszała, że Jezus idzie, wybiegła na jego spotkanie; ale Maria siedziała w domu. 21 Rzekła więc Marta do Jezusa: Panie! Gdybyś tu był, nie byłby umarł brat mój. 22 Ale i teraz wiem, że o cokolwiek byś prosił Boga, da ci to Bóg. 23 Rzekł jej Jezus: Zmartwychwstanie brat twój. 24 Odpowiedziała mu Marta: Wiem, że zmartwychwstanie przy zmartwychwstaniu w dniu ostatecznym. 25 Rzekł jej Jezus: Jam jest zmarwychwstanie i żywot; kto we mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. 26 A kto żyje i wierzy we mnie, nie umrze na wieki. Czy wierzysz w to? 27 Rzecze mu: Tak, Panie! Ja uwierzyłam, że Ty jesteś Chrystus, Syn Boży, który miał przyjść na świat. 28 A gdy to powiedziała, odeszła i zawołała Marię, siostrę swoją, i rzekła jej w tajemnicy: Nauczyciel tu jest i woła cię. 29 A ta, skoro to usłyszała, wstała śpiesznie i poszła do niego.
Werset 14 jest również cudem pod tym względem, że wiedział o tym co się stało prawie 100 km dalej. Dydymus oznacza bliźniak (tak jak imię Tomasz), możliwe, że był bliźniakiem Mateusza ponieważ często są razem wspominani. Werset 6 mówi, że odczekał dwa dni a werset 17 mówi, że Łazarz już był martwy od czterech dni (Żydzi wierzyli, że dusza nie odchodzi do nieba dopóki nie minie trzeci dzień). Była to podróż na dwa do trzech dni z Galilei do Jerozolimy. Chrystus celowo odczekuje do czwartego dnia, żeby wzmocnić napięcie i wrażenie jakie wywrze na ludzi. Był to najważniejszy znak/cud. Ciekawie by było przestudiować w zestawieniu osobę Marii i Marty (Jana 12 i Łukasza 10). Łukasza 10 jest opisem znanego nam syndromu Marii/Marty, w którym to Marta jest zajęta przygotowywaniem posiłku dla Pana i strofuje Go za to, że pozwala Marii siedzieć i słuchać Go podczas gdy ona odwalała całą robotę. Jezus powiedział Marcie, że Maria wybrała lepszą cząstkę- siedzenie przy stopach Jezusa! Tutaj w Jana, Maria znów jest czynna, wybiega z domu, żeby zobaczyć się z Jezusem podczas gdy Maria biernie opłakuje brata w domu. Marta agresywnie oznajmia o bólu ze straty barta, a Maria cicho opłakuje swojego brata (w. 32). Marta się głośno wypowiada, Maria zalewa się łzami. Chrystus ma racjonalną dyskusję z Marią na temat zmartwychwstania podczas gdy Maria po prostu upada Mu do stóp i uwielbia Go. To, że Marta woła do Jezusa "Panie" (Nauczycielu) jest ciekawe ponieważ Faryzeusze nie nauczali kobiet; Jezus nauczał (w. 28).
Krok życiowy
Bóg zawsze działa z nami jak z jednostkami. Marta potrzebowała odpowiedzi, Maria potrzebowała pocieszenia. Poproś Boga, żeby nauczył cię pomagać ludziom tak jak tego potrzebują. Co za błogosławieństwo, że ci który uwierzą w Jezusa będą żyli nawet jeśli już umarli!
2 notes
·
View notes
Text
autobus wybuchł w centrum Warszawy. I o zobowiązaniach
W środku Warszawy wybuchł autobus. Do eksplozji doszło w 187, kursującym między Stegnami a Ursusem Niedźwiadkiem. Jechałem tym autobusem, ale niewiele pamiętam:
Gniotę się obok starszej pani, taszczącej wypchaną torbę z Biedronki i ośmiopak papieru toaletowego „Melodia”. Czytam reportaż o samobójstwie kolejnego transseksualnego dziecka. I nagle buch.
To było strasznie dziwne. Wszyscy pasażerowie 187 siedzieli, albo stali, totalnie niewzruszeni eksplozją, w tym swoim komunikacyjnym maraźmie. Tylko ja nie mogłem się pozbierać. A cała reszta cała. Jakim cudem?
Bo tylko ja poczułem jej perfumy. Ich zapach, czyli jej zapach, rozsadził mi dziurki w nosie. Wodzę po pasażerach, poszukując dziewczyny, której wcale nie chciałem odnaleźć. I nie odnalazłem. Po prostu, jakaś przypadkowa dziewczyna z autobusu kupiła sobie te same perfumy, które kupowała moja była. Nie spodziewałem się, że pamiętam, jak pachniały jej perfumy.
W newralgicznych sytuacjach można roztrzaskać szybę autobusu. Do tego służy śmieszny młoteczek, który tak kusił, żeby go zerwać, kiedy ktoś jadł kebab. No ale zapach baraniny, jakkolwiek by mi nie przeszkadzał, to nie daje mi prawa roztrzaskać komuś twarzy, ani autobusowi szyby.
Z perfumami podobnie. Zasięg eksplozji, skumulowany i ograniczony do dziurek w moim w nosie, nijak mnie do tego nie upoważniał. Więc tkwiłem jak ten pacan, w różowej chmurze jej zapachu, kilka dobrych przystanków.
Niebywałe pytanie pewnego mormona. Netflix wrzucił serial dokumentalny o rodzinie ortodoksyjnych mormonów. Mieszkają na pustyni, wielbią Boga, ale mniejsza o Boga i o pustynię. Najważniejsze, że faceci z serialu mają po kilka żon naraz! Mormoni próbują przekonać, że są normalnymi ludźmi, a ich relacja działa zdrowo i zgodnie z ludzką naturą.
Ciekawie mi się to ogląda, bo ciagle zmieniam zdanie: Raz mormoni mnie przekonują i zaczynam wierzyć, że proponują fajny sposób na życie. Później stwierdzam, że to jest totalna bzdura! No bo faceci są zachwyceni, ale z ich (niektórych) żon wyłażą monogamistki, które wcale chcą się dzielić swoimi facetami. Ale ja nie o poligamii, przynajmniej nie w tym tekście!
W pierwszym odcinku mąż, przy pełnej aprobacie dwóch żon, planuje oświadczyć się kolejnej kobiecie. Facet wypowiedział jedno zdanie.
I znowu, jak je usłyszałem, poczułem podobną eksplozję, jak kilka godzin wcześniej, na pokładzie 187.
Czy jesteś pewna, że spośród wszystkich mężczyzn na świecie to ze mną chciałabyś spędzić całą resztę życia?
A zamiast nic nie znaczącego „czy wyjdziesz za mnie?”, mormon uderzył pytaniem bezczelnym, celnym, niebiorącym jeńców. Jako, że miał już ileś żon, to zdanie zabrzmiało trochę śmiesznie, ale pomijając cały kontekst tego programu… Co to było za pytanie! Jak idealnie się wpisuje w to, co my wszyscy czujemy.
… i czego tak się wszyscy boimy.
… i o czym rozmawiamy, jak już wypiliśmy dużo wina i mówimy sobie prawdę.
Jak to możliwe, w erze towarzyskiej bombonierki Tinder Czekolada, z której można próbować i próbować, ktokolwiek odpowiedziałby na to pytanie jednocześnie twierdząco i na serio?
- Bo to jest wszystko kłamstwo - stwierdziliśmy kiedyś z bliskim przyjacielem, pijani jak nieszczęścia. - Ludzie idą na kompromis ze swoimi oczekiwaniami. Kończą zabawę w romantyczne poszukiwania, a nagrodę wręczają sobie sami. Jest to nagroda pocieszenia w formie żywego, myślącego i czującego człowieka. - A nie ma większego draństwa, niż pozwolić komuś myśleć, że się tę osóbkę kocha, kiedy tak nie jest. - No i nie ma większych tortur, niż ten lęk:
Wejście z kimś relacje wiąże się z lękiem, rozrywającym serce i okoliczne organy. Co jeżeli gdzieś tam czeka ktoś odpowiedniejszy? A mormon jest idealistą. Nie godzi się na kompromisy. On klęka przed młodą blondynką i pyta, czy jest najfajniejszym facetem we wszechświecie. Bo jeśli o na nie jest pewna, to niech sobie odpuści, to szkoda czasu.
Co za tupet! Ale tacy ludzie nie przeżywają wybuchów w autobusach. Nie fantazjują o młoteczkach.
#felieton#uczucia#społeczeństwo#miłość#zakochanie#związki#serioserio#serio serio#serio#reportaż#po polsku#tekst#blogi#blog#reblog#historia#story#powieść#książka#opowiadanie#proza#poezja#dziewczyny#męzczyżni#ludzie
1 note
·
View note
Text
"Ile razy pierś odetchnie,ile razy serce drgnie
Ile razy pierś odetchnie,
ile razy serce drgnie,
tysiąc razy więcej Jezu,
wielbię Miłosierdzie Twe.
Miłosierdzie Twe, Jezu,
poprzez wieki wciąż trwa,
Miłosierdzie Twe, Jezu,
ukojenie nam da.
A gdy smutek nas trapi
i na duszy tak źle,
Miłosierne Twe serce,
łask promienie nam śle.
2. Pragnę w Miłosierdzie Twoje,
przeobrazić się, nim żyć.
I dla smutnych, pokrzywdzonych,
Twym odbiciem żywym być.
3. Spraw by wszystkie moje myśli,
każde słowo, każdy czyn,
były zawsze miłosierne,
wobec ludzkich wad i win.
4. Pragnę zamknąć biedne serce,
w Miłosiernym Sercu Twym,
aby cierpiąc z cierpiącymi,
milczeć o cierpieniu swym".
Od piątku fragment tej pieśni za mną "chodzi" , a dziś Panie dałeś mi łaskę, by usłyszeć ją w całości i to nie gdzie indziej, tylko u siebie w parafii. Dziękuję Ci Panie za doświadczenie Twojej obecności pośród wędrówki przez ciemną dolinę. Dziękuję za to, że mnie umacniasz i pocieszasz.
Słowo na dziś. Czytanie z dnia. "Bo jak kogo własna matka pociesza, tak ja was pocieszę. W Jerozolimie doznacie pocieszenia."
GOD IS MERCIFUL
0 notes
Text
Niech łaska Boża spocznie na Tobie, aby Cię rozweselić. Pamiętaj, że bliźnim też jest potrzebna Twoja radość, a pielęgnując w sobie smutek, zarażasz nim innych. Niech Boży uśmiech na Twojej twarzy odwraca wzrok ludzi od ich zmartwień! W Imię Jezusa niech Twoja dusza będzie uspokojona, niech Duch Święty na Ciebie zstąpi! Zechciej być totalnie zależny od Boga. Zechciej całkowicie Mu zaufać, a wtedy przestaniesz tracić siły na gonienie za czymś, co Cię przerasta! Błogosławię Cię, abyś zaakceptowała swoją niedoskonałość, kruchość oraz zależność od Boga! Niech Duch Święty Cię wypełni i da ukojenie w bólu! W Imię Jezusa niech Twoja dusza będzie uspokojona, niech pokój Boży zstąpi na Ciebie, niech wszelkie roztargnienia odejdą! Błogosławieństwo Boga Wszechmogącego: Ojca i Syna, i Ducha świętego, niech spocznie na Tobie wraz z darem uspokojenia, radości, pocieszenia, i pozostanie z Tobą na zawsze, Amen!
ks. Teodor +:)
Jeśli chcesz powierzyć ważne sprawy Bogu/naszej wspólnocie/ lub wspólnie z nami chcesz je omodlić - zostaw intencję na jutrzejszą modlitwę różańcową i wstawienniczą.
Jeśli prośba jest zbyt osobista - przedstaw ją w swoim sercu, a poniżej napisz ogólnie, np. w ten sposób: „Jezu, Ty się tym zajmij", "Panie, Ty wiesz" “Boże dopomóż”.
Modlimy się każdego dnia na żywo o 20:30. Zaraz po różańcu ks.Teodor Sawielewicz prowadzi modlitwę wstawienniczą w intencjach naszej społeczności.
1 note
·
View note
Text
Boża pomoc w poczuciu straty
4) Jaka jest reakcja Boża na moje poczucie straty i wiążące się z tym pytania? Cz. I
Szczęść Boże. Dzisiaj poruszę temat tego, jak rozmawiać rozmawiać z Panem Bogiem o naszym poczuciu straty oraz jakie powinniśmy zadawać Mu pytania. Czy mówić wszystko co czujemy? Czy pytać o jedynie niektóre, łatwe rzeczy, a te trudniejsze pomijać?
Jakie pytania w ogóle można Bogu zadawać w poczuciu straty? Czy kiedy wydaje się nam, że wszystko nam odbiera, czy dzielić się z Nim pytaniami odnośnie powodów, dla których Jego Wola na nasze życie jest taka a nie inna? Czy warto być szczerym i oddawać Mu nasze zmartwienia? Czy On tego w ogóle chce?
Właśnie tak. Kiedy sobie zupełnie nie radzimy, On pragnie być przy nas. Chce, abyśmy trwali w Nim i byli z Nim szczerzy.
Pismo Święte mówi: „Wszystkie wasze troski przerzućcie na Niego, gdyż On troszczy się o was” (1 P 5:7). A zatem czy cokolwiek wykluczać? Czy są takie trudności, o których Bóg nie chce słyszeć? Nie, bo informuje nas, że mamy przerzucać wszystkie troski na Niego, bo Jest Tym, Który się o nas troszczy. A zatem mówmy Mu o wszystkim, co nas trapi.
Sam Pan mówi nam: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie Moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo Jestem Cichy i Pokorny Sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo Moje jest słodkie, a Moje brzemię lekkie” (Mt 11:28-30). A zatem czy Pan zacznie na nas krzyczeć, mówiąc, że już dawno kazał nam zakończyć jakąś relację, a my Go nie słuchaliśmy bądź obrażony powie nam, że ma nas dość i mamy do Niego nie przychodzić? Nie, bo On Jest „Drogą, Prawdą i Życiem” ( J 14:6). Jeśli mówi nam, abyśmy do Niego przychodzili i nie daje nam żadnego dopowiedzenia, jakie są warunki, abyśmy to czyli, czyli ich nie postawił.
Serce Jezusa było przebite włócznią na Krzyżu również po to, abyśmy poznali, że Jego Miłość jest Nieskończona i każdy może wejść do Jego Świętego Serca, a także w Nim zamieszkać, bo taka Jest Wola naszego Pana.
Św. siostrze Faustynie Jezus mówił: „Pragnę, abyś przez te dziewięć dni sprowadzała dusze do zdroju Mojego Miłosierdzia, by zaczerpnęły siły i ochłody, i wszelkiej łaski, jakiej potrzebują na trudy życia, a szczególnie godzinie śmierci. W każdym dniu przyprowadzisz do Serca Mego odmienną grupę dusz i zanurzysz je w Tym morzu Miłosierdzia Mojego”. Co to dla nas znaczy? To, że Jezus pragnie dać nam ukojenie, siłę i łaskę do wytrwania w życiu, chce nas też zanurzać w Swoim Niezgłębionym Morzu Miłosierdzia. Nie w Swoim gniewie, ale w Miłosierdziu, poprzez które ratuje ten świat przed zgubą, a sam prowadzi do zbawienia, bowiem nikt nie może wejść do Królestwa Bożego inaczej jak tylko przez Niego (J 14:6).
#Jezus Chrystus#Prawdziwy Bóg i Prawdziwy Człowiek#Duch Święty#Bóg Ojciec#Syn Boży#Baranek Boży Który gładzi grzechy świata#Miłosierdzie Boże#poczucie straty#ból#cierpienie#chrześcijaństwo#Pismo Święte#Słowo Boże#Matka Boża Pocieszenia Pani Małopłocka#Matka Boża Pocieszenia#Matka Boża Miłosierdzia#Miłość Boża#Jezus cię kocha#Trójca Przenajświętsza cię kocha#Bóg cię widzi#Bóg zna twoje rany i chce je uleczyć#Bóg chce ci pomóc#wiara#miłość#nadzieja#Serce Jezusa#Pocieszenie#Boże Pocieszenie#Boża troska o każdego człowieka#Ewangelia
0 notes
Video
instagram
We franciszkańskim Sanktuarium Matki Bożej Pocieszenia Pani Gniezna trwa Eucharystia, której przewodniczy minister prowincjalny o. Jan Maciejowski. Na jego ręce czterech franciszkanów złoży śluby wieczyste #śluby #gniezno #franciszkanie #powołanie @o.roberttwardokus @pranciskonai @franciscanfriars @frati_francescani (w: Franciszkanie - Gniezno)
1 note
·
View note
Text
Wnioski: część 2
Nie czuję się chora. Nie czuję się zaburzona. Nie wiem co dokładnie mi jest i czy w ogóle można to sklasyfikować. Nie wolno mi jednak zapominać. Zgłosiłam się z konkretnym problemem. Po prostu miałam dość walki z pojedynkę, a nie było mnie stać na prywatną terapię w cenie 150zł za godzine. Byłam też pewna, że sięgam dna, ponownie. Że albo odwyk albo psychiatryk albo cmentarz ewentualnie. Po prostu czułam, że mam dość i nie mam siły. Bo musiałam swoje potrzeby jak i emocje mordować, nie widziałam innej opcji dla siebie. Border karmiony był zaś regularnie i był tłuściutki oraz zadowolony. O ile border to w ogóle moja diagnoza. Na ten moment. W listopadzie. Teraz. Bezpieczniej dla mnie jest przyjąć, ze jestem uzależniona. Tak powiedziała pani Kasia. Zresztą, to z tym się do cholery zgłosiłam. Lekko bo lekko ale należy zachować ostrożność i nie dać sobie całkowitego luzu. No bo przecież doskonale znamy te teksty: "Nic mi nie jest, nie jestem chora, to inni są chorzy, ja nie mam problemu, inni mają problem". To była taka lampka. Że nagle ja tak uważam, tak? Że nie czuje się chora? Fałszywa pewność siebie jest zgubna. I trzeba to natychmiast skonfrontować z rzeczywistością. Wiec tak, oficjalnie, jestem lekkim przypadkiem. Mam o sobie myśleć jako o uzależnionej osobie zeby przypadkiem sobie nie pofolgować. Dodatkowo, halo, żaden terapeuta mi teraz nie oznajmi, że jestem wybrykiem natury i ozdrowieńcem. No bez przesady. "A bo mi nic nie jest" - to nie tak. Bo na pewno coś mi było. Po prostu taka moja linia na wykresie, ponoć, załóżmy, że jednak gdzieś tam da się mnie umieścić. Odnosi się to zarówno do zażywania substancji jak i diagnozy zaburzeń osobowości. Moje branie jest moją skrajnością. Tak to zostało nazwane. Czyli moje twierdzenie, że ćpanie to objaw, a nie choroba sama w sobie od początku było kurwa słuszne. Ja po prostu potrzebuje czegoś do regulowania emocji, ogólnie. Pewnie jak większość z nas, nie wiem. Dlatego ja brałam jak byłam wesoła i brałam jak było źle, jak typowa osoba uzależniona. W celu regulacji siebie, ale nie z głodów, przymusu, schematu lub nawyku. Albo chce mocniej; albo chce zmienić samopoczucie; albo odpocząć w sposób zmiany świadomości. Z moim nakręconym myśleniem jest niemal niemożliwe żebym sięgnęła prawdziwego dna. Jestem jakby zbyt 'pewna swojego ja', swoich uczuć i potrzeb. Przy okazji zauważyłam, że próby pocieszenia się dragami przestają działać, bo ja jestem już zbyt świadoma - a to zasługa tylko i wyłącznie procesu terapeutycznego. Sama prawdopodobnie nigdy bym tego nie osiągnęła. Nie wiem dokładnie na czym polega ta zmiana. Może ja zwyczajnie wiem, że to nie jest jedyny sposób i posiadam inne narzędzia? Nawet jak biorę, podkreślam - okazjonalnie - to to zażywanie stało sie o wiele bardziej 'stateczne'. Kontrola to może za duże słowo, a na pewno bardzo kontrowersyjne w terapii. Nie morduje emocji, nie działam impulsywnie, zawsze wszystko muszę przemyśleć, przekalkulować, rozważyć za i przeciw. Boje się zażyć MDMA chociażby w autobusie. Kurwa, absolutnie nie. Jak ja pokaże bilet do kontroli na kompletnym odlocie? Mogę kupić do domu. Otulić się kocykiem ze słuchawkami na uszach i zjednoczyć się z łóżkiem. Na imprezy przestałam chodzić, więc temat uznajmy za nieaktualny. W ogóle sam cel zażywania jakby się... ustabilizował? Najpierw (w procesie leczenia) amfe wykorzystywałam na spotkaniach z Marcinem z Elbląga, przy pracy lub graniu, często coś sprzątając przy okazji. Dawałam sobie coś w rodzaju pozwolenia, luzu. Nigdy nie żałowałam, no bo to przecież to moja świadoma decyzja była. Ostatnio wrócił kryształ, bo uznałam, że jak już mam coś brać, to coś co lubię (bardzo) i chcę z tego czerpać pełną przyjemność. Przyjemność. A nie mordować uczucia i uprawiać autodestrukcje, spuszczając z siebie ciśnienie. Plus, nie oszukujmy się, amfa jest słaba i nie warta ani złotówki w chwili obecnej. Nie licząc tej od Moniki, która zwyczajnie nie działa w ogóle. I tak, terapeutycznie na pewno jest to igranie z ogniem, zbędne sprawdzanie siebie... Wystawianie się. Ale ja tak lubię i tak chcę. Od zawsze tak było, po mojemu. Nie czuję zagrożenia. Nie jestem sama. Mam wsparcie. Chcę pracować nad sobą. Po moim incydencie nie brałam nic osiem miesięcy. I spróbowałam. Słaby towar z forum, doradzono mi, że jak się boję, mogę spróbować akurat tego. Słabe działanie było dla mnie wtedy zbawienne. Pomogło wygrać z lękami. Bo ja lubię stawiać sobie wyzwania. Lubię i nie żałuję, tak chcę. Ponoć to ćpuńskie, bo przecież uzależniony chce brać dalej i dalej i wiśta wio, zawsze znajdzie wymówkę lub pretekst. No nie, nie pasuje do schematu, przykro mi. Ja zwyczajnie nie chciałam rezygnować z tego co lubię, a przede wszystkim nie chciałam pozwolić lękom na rządzenie moim życiem. Wiem jak głupio to brzmi. Ale taka już jestem. Analogiczna sytuacja była w klubie, z Kubą i MDMA. Non stop próbowałam redukować szkody. Kryształ nie, bo się ciąga co chwile. No to tylko amfa. Euforyki nie - bo biorę SSRI i kropka. Takie specyficzne przepychanki. Nie robię ciągów, nie kupuje za dużo, nie pozwalam sobie płynąć. Ja w ogóle ponownie rozumiem, że nadchodzi moment w którym wystarczy i teraz należy natychmiast wrócić do rutyny. Bo ja nie biorę aby coś zabić, zadusić i ukryć. To mój czas zmian i pierwszych podsumowań. Po prostu. Na pewno nie raz przypomnę sobie, jak źle było i dlaczego było źle. Te wszystkie moje obecne wątpliwości i rozkminy to dobry i ciekawy stan, nie ma w tym nic złego. Nawet moje leczenie farmakologiczne wlicza sie w regulowanie emocji - polegałam na lekach. Na nich opierałam poczucie bezpieczeństwa. Jeśli nie mam bordera, to ja w takim razie nie wiem co mam i czy w ogóle cos mam. Kasia uważa, że prawdopodobnie nigdy go nie miałam. Obecnie nie brzmię, nie myślę ani nie zachowuje się jak osoba chora na borderline. Ze strony terapeuty jestem bez diagnozy. Dalej jest masa pracy przede mną, po prostu okazuje sie, ze jest naprawdę ok. Pierwszy raz w życiu, nie otrzymuję informacji o tym, co jest u mnie zaburzone i jak bardzo. W ogóle ja już przyszłam mocno zdecydowana i ukierunkowana na zmianę, może dlatego w ciągu zaledwie roku zadziało się tak wiele. Jestem ogólnie poraniona, pokrzywdzona i faktycznie nie do końca ufam ludziom ale do bordera mi daleko. Tak, czuje mocno i głęboko. Ponad przeciętną. Jednak to nie są skrajności. Myślę logicznie, jestem zdolna do autorefleksji, nie wpadam tak typowo w czerń i biel, stoję przy swoim, nie zmieniam zdania jak wydmuszka, moje ja jest spójne. Jeśli wysoka wrażliwość istnieje - to wtedy jestem ja. Aczkolwiek uważam, że to pseudopsychologiczne gówno... na pewno sie wyróżniam ale niekoniecznie złymi schematami, błędnym, zaburzonym myśleniem, a wrażliwością właśnie. To nie oznacza, ze ja bordera nigdy nie miałam. Po prostu obecnie nie spełniam kryteriów, w ogóle. Ponieważ border jest nieprawidłowo wykształconą osobowością, nie da się go magicznie wyleczyć. Terapia pozwala ogarnąć zaburzenie do tego stopnia, aby możliwym było względnie normalne i stabilne życie. Byłam zaburzona, jestem zaburzona? Nie wiem. Nikt mi na to raczej już nigdy nie odpowie. Nie zamierzam się diagnozować u żadnego specjalisty. Wiele przeszłam. Przerobienie związków poza Marcinem, młodzieńczy bunt, depresje, sam związek z Marcinem, mądrość życiowa związana z wiekiem, edukacja psychologiczna jak i seksualna, terapie przerywane jak i terapia obecna, przeżyte traumy, świadomość potrzeb, związek z alkoholikiem, przemoc, autoagresja, napaść seksualna... Pierdyliard czynników, które składają się na to kim jestem. Przez które przeszłam i wyciągnęłam wnioski oraz doświadczenie. Które teraz procentuje. Bo ja zawsze chciałam się rozwijać. I żyć. Zawsze. Tylko dopiero teraz to zrozumiałam.
0 notes
Text
Home sweet homeless- 9 B
9.1
masterpost
ode mnie: ponieważ końcówka rozdziału pojawi się jutro o mniej więcej tej samej porze, postanowiłam wstawić to. Być może umilę tym komuś czekanie. Słówko opinii na ten temat bardzo by mnie ucieszyło :)
“Po tym jak Louis wzruszył nonszalancko ramionami, Harry przekrzywił głowę i zagryzł wargę, wahając się nad zadaniem pytania, które w końcu jednak opuściło jego usta, zanim w ogóle zdążył się zorientować.
-A teraz kim jesteś?
-Śmieciem. “
Później już żaden z nich się nie odezwał, jednak to nie oznaczało, że zapanowała cisza. Nagle ich słuch wyczulił się niewiarygodnie, sprawiając, że nawet tykanie zegara wydawało im się zbyt głośne i nachalne, wręcz irytujące. Przez małe, zamknięte okno obaj usłyszeli wibrujące brzmienie klaksonu gdzieś na ulicy po drugiej stronie budynku, a ich głębokie, pełne oddechy dźwięczały im w uszach niczym wiatr marynarzom podczas sztormu na morzu; ze złudnymi cichymi świstami i dziwnym szumem, zderzając się z ich żebrami w niewidocznym dla ludzkiego oka ataku, rozsyłając dreszcze po obu ciałach. Przełknięcie śliny przez Harry’ego odbiło się echem od ścian pokoju socjalnego, niemal natychmiast ustępując miejsca huraganowi, który w rzeczywistości był jedynie westchnieniem jednego z nich, a mimo to wprowadziło w duszę drugiego niepokój i pragnienie ewakuacji w bezpieczne miejsce- nawet jeśli w tamtym momencie nie potrafił on sobie wyobrazić czegoś bezpieczniejszego od komórki, w której się znajdował. Po prostu spodziewał się płomieni niewygodnych pytań i nieudanych słów pocieszenia, które tak naprawdę nigdy nie nadeszły, bo Harry rozumiał. Bo w duszy Harry’ego, podobnie jak i w tej Louisa, panowała ta sama pustka.
-Chciałbym kiedyś zobaczyć ciasto w kształcie moich ust.- Louis usłyszał w zamian i nawet nie otrzymał odpowiedniej ilości czasu na poprawną reakcję, bo Harry natychmiast dodał:- Chciałbym zjeść takie ciasto. Najlepiej, gdyby miało brzegi z gorzkiej czekolady, tak, żeby było w tych miejscach kruche.- Rozwinął myśl, już na dobre pogrążony we własnych rozmyśleniach na temat nieistniejącego wypieku.- Mógłbym wtedy przygryzać dolną wargę, nie przygryzając dolnej wargi. Lub przygryźć dolną wargę, gdy przez przygryzanie dolnej wargi kawałki zastygłej czekolady utkwiłyby mi w dziurze po źle wykonanej plombie. Jak świetnie to brzmi?- Zapytał, marszcząc brwi na Louisa, jakby od tej odpowiedzi miało zależeć całe jego życie. Na to Louis po prostu parsknął tak cicho, że dźwięk ten ledwo doszedł do uszu jego rozmówcy, a jego usta na moment wykrzywiły się nieco w czymś na kształt uśmiechu, kiedy odpowiadał:
-Zrobię ci kiedyś takie ciasto.- I chociaż nie dało się w tym usłyszeć nawet krzty przekonania, Harry skinął głową, uznając to za obietnicę do spełnienia; cichy układ między nimi dwoma.
-Uwiecznisz je też na płótnie, panie artysto?
-Chciałbym.
-Naprawdę?
-Tak.
A słowa bombardowały przestrzeń pokoju w takim tempie, że nie liczyło się nic więcej, na nic więcej nie było już miejsca. Pojedyncze emocje trwożnie pozostawały w ich sercach, jakby w obawie przed zdradzeniem słabości któregokolwiek z nich, więc nawet ich spojrzenia wyrażały jedynie poczucie komfortu w konwersacji, którą prowadzili w zaciszu komórki Desa.
-To byłyby po prostu moje wargi?
-Są wystarczające, nie potrzebują otoczki.
-A gdybym chciał otoczkę?
-Kwiaty.-Louis odpowiedział bez zastanowienia.- Jedne większe, drugie mniejsze. Niektóre w pełni rozkwitu, inne jeszcze w fazie drobnych pączków. Podłużne i okrągłe, zbite w kulę. Wszystkie pastelowe, żeby stanowiły jedynie tło dla ust.
-Z pastelem kojarzy mi się jedynie róż, a przecież usta mam w tym samym odcieniu.-Brunet mruknął w odpowiedzi, a cień zaintrygowania przemknął przez jego twarz, czego Louis nawet nie zauważył, wzrok swój skupiwszy na suficie.- Czy coś pomyliłem?
-Usta nie byłyby czerwone.- Usłyszał w odpowiedzi i po tonie, jaki nagle zyskał głos szatyna, mógł zauważyć, że ten myśli o tym, co mówi, zastanawia się nad każdym słowem, które opuszcza jego wargi, najpierw testując uważnie ich smak.
-A?
-Krwistoczerwone.-Louis odrzekł, przymykając zaraz po tym oczy, zupełnie jakby wyobrażał sobie gotowy obraz. I Harry nie przeoczył tego drobnego ruchu prawej dłoni, uniesionej delikatnie w powietrze i ruszającej się samoistnie w konturze łagodnie wyciętego łuku kupidyna, a potem nagle zaczynającej drżeć niekontrolowanie, by już sekundę później opaść bezwładnie na wklęsły brzuch bezdomnego mężczyzny. Ta sama dłoń została zaciśnięta w pięść, a następnie rozluźniona w celu ukrycia drgawek, jednak jej właściciel zdawał się być świadom, że został nakryty, więc puścił ją luźno i wplótł jej palce między pozostałe. - Wiesz, jak piękny odcień ma krew?-Zapytał nagle, nawet nie czekając na odpowiedź.- Ma barwę wina. Wyrafinowanego, szlachetnego wręcz wina. To zmącone bordo, balansujące sprawnie między czystą czerwienią a brązem gorzkiej czekolady. Matowe, a jednak potrafiące odbić drobny blask. I w tym małym blasku, tej drobnej iskrze światła… kryją się emocje. Twoje usta byłyby właśnie takie. Jednolite, o barwie drogiego czerwonego wina otwartego w swoim najlepszym okresie. Z pojedynczą perłową plamką. Nie byłaby ona całkowicie jasna, niewinna. Nie.- Mówiąc to, pokręcił przecząco głową i odetchnął głęboko. Harry zaś nasłuchiwał, wpatrując się w niego jak w obrazek, bez jednego mrugnięcia okiem; cichy, ciekawy, jak gąbka nasiąkający słowami starszego.- To bardziej wpadałoby w biel złamaną szarością, jakby ktoś użył farby z drobinkami piasku, a nawet kurzu. Niby nic, po prostu kilka szarowatych okruszków, a to wystarczyłoby to, by pozbyć się zbędnej cnoty, wprowadzić odrobinę zamętu i tajemnicy. Kwiaty byłyby prostym tłem, w kontraście do idealnego konturu ust, one byłyby rozmyte, nieco wyblakłe, wtapiające się w płótno. Mogłyby układać się w zarys twarzy, gdybyś chciał. Ale zrezygnowałbym z tego pomysłu, po co odwracać uwagę od prawdziwego piękna?-Zadał kolejne pytanie, które nie pragnęło odpowiedzi.- Mógłbym też stworzyć kontury ust właśnie za pomocą kwiatów. Wtedy połączyłbym obie wizje w spójną całość. Mieniłyby się paroma barwami; błękitem słonych łez, zielenią traconych nadziei, żółcią wyrzutów sumienia, pomarańczą wszystkich widzianych zachodów słońca, różem upragnionej delikatności… Ale wszystkie wyglądałyby niczym sprane ubrania, które nosisz praktycznie codziennie, bo mają w sobie coś, co sprawia, że nie chcesz ich zdjąć i pozwolić im odpocząć w szafie. Bo tylko w nich czujesz się na tyle bezpiecznie, by stawić czoła wyzwaniom świata zewnętrznego.
-Noszę te emocje właśnie w ten sposób. To byłoby dobre.- Harry przemówił w końcu, a głos wydobył się z niego, przyozdobiony w chrypę i coś, czego sam nie potrafił określić. Jednak Louis również nie zagłębiał się w to, a jedynie skinął nieznacznie głową, po czym otworzył oczy, na powrót aklimatyzując się do pomieszczenia, w którym się znajdował, swój własny świat zamykając na klucz w obawie przez zdemolowaniem go w pojedynkę. Ich spojrzenia na moment ponownie się spotkały i tym razem Harry tego nie przerwał.
-Każdy nosi to w ten sposób. Jeśli twierdzi inaczej, kłamie. Może przykrywa to płaszczem szczęścia, ale pod koniec dnia, kiedy wraca do domu, ściąga go, bo…
-Kto normalny chodziłby po domu w płaszczu, co?
-Dokładnie.
Potem oboje parsknęli z drobinkami rozbawienia rozjaśniającymi tęczówki i jednocześnie odwrócili wzrok, każdy zerkając na coś zupełnie innego.
-To byłby całkiem niezły obraz.- Brunet przyznał po chwili, zwinąwszy usta w aprobacie.
-Byłby.
-Co nie zmienia faktu, że muszę cię przewinąć. Jak dzidzię, ale który dorosły nie chciałby, żeby ktoś od czasu do czasu zajął się nim jak dzieckiem?
-To była okropna zapowiedź tortur, Harry.
-Wiem, cały jestem okropny. Nic nie poradzisz, taka moja natura. Próbuję z tym walczyć.- Ostatnie słowa wyszeptał konspiracyjnie, marszcząc zabawnie nos zaraz potem, przez co Louis zaśmiał się krótko i pokręcił przecząco głową, a jego twarz przyjęła lekko błagalny wyraz, kiedy pytał:
-Może jednak nie teraz?
-Co masz na myśli?
-Czuję się dobrze, naprawdę nie chcę…- zaciął się na moment, własne zdanie przerywając głębokim oddechem.- Daj mi jeszcze chwilę, to jest naprawdę bolesne.
-W porządku. Zatem mam pomysł.-Usłyszał w odpowiedzi i Harry wydawał się być przy tym taki zadowolony z siebie, że podświadomie zaczął się trochę obawiać tego, co tkwiło pod lokami uwięzionymi w koczku na czubku głowy bruneta.- Powiedz mi, czy jest coś, czego nie robiłeś od dawna, a co chciałbyś zrobić teraz. Oczywiście musisz wziąć pod uwagę swój obecny stan.
-Muzyka.
-Co?- Młody weterynarz zmarszczył brwi na natychmiastową reakcję swojego rozmówcy, po dopytaniu jeszcze przetwarzając jedno słowo, które padło z ust starszego mężczyzny. -Muzyka?
-Nie słyszałem żadnej piosenki, praktycznie odkąd wylądowałem na ulicy. Dawniej muzyka towarzyszyła mi każdego dnia, a od tamtej pory po prostu-
-Rozumiem. Cóż, jeśli mam być szczery, na tą chwilę chyba nie mam nic przy-Przerwał wpół zdania i zagryzł dolną wargę w zamyśleniu. Przez krótki moment nie odzywał się wcale, a po wyrazie jego twarzy Louis mógł domyślić się, że walczył z własnymi myślami, więc nie przeszkadzał mu w tym, a jedynie w spokoju czekał, aż ten będzie gotowy.- Wolisz wolne kawałki, prawda? Bardziej instrumentalne?
-To aż tak widać?
-Po prostu wyglądasz mi na takiego człowieka. Um, cóż, jest- mam pewne nagranie… Ale to sama melodia, więc-
-Idealnie.
-Idealnie.- Harry powtórzył za nim bezmyślnie, kiwając głową, jakby spodziewał się właśnie takiej odpowiedzi. Z trudem podniósł się z fotela i wolno podszedł do biurka w drugim kącie pokoju, w którym przez chwilę szperał, by w końcu wyjąć mały magnetofon i podłączyć kabel do najbliższego kontaktu. Ręka zadrżała mu nad odpowiednim przyciskiem, jednak finalnie wcisnął go i przy akompaniamencie pierwszych dźwięków fortepianu wrócił do miejsca, w którym siedział, ale po krótkiej chwili zastanowienia stanął przed kanapą, by zaraz potem usiąść na podłodze przy niej i oprzeć o nią plecy. A potem zamknął oczy, westchnąwszy ciężko na nieprzyjemne uczucie, jakie niosły za sobą wspomnienia, które z każdą sekundą melodii coraz nachalniej owiewały całą jego postać.
-Nie ruszaj się, maleńka, chociaż przez moment, proszę.-Mruknął błagalnie po raz kolejny w ciągu kilku minut, stojąc nad przewijakiem, podczas gdy trzymiesięczna dziewczynka na nim wierzgała nieustannie nóżkami, popiskując przy tym radośnie. Z zadowoleniem stwierdził, że widocznie głos brata zwraca jej uwagę w odpowiedni sposób, ponieważ uspokajała przy tym swoje ruchy i zerkała na niego z zaciekawieniem, więc odetchnął z ulgą i ponowił próbę zmiany pieluchy.- Bardzo ładnie. Widzisz, właśnie tak powinno być od początku, już byśmy mieli to z głowy, a tak to oboje się męczymy.-Mówił tonem łagodnym i opanowanym, jakby jedno niewłaściwe słowo miało sprawić, że prysłby cały urok. Ostrożnie uniósł bioderka siostry do góry, by móc wyciągnąć spod niej zużytego pampersa i skrzywił się nieco na nieprzyjemny zapach, do którego stanowczo nie mógł się przyzwyczaić, mimo upływu czasu. Po tym, jak delikatnie się wzdrygnął, natychmiast wyrzucił pieluchę do śmietnika obok łóżeczka Olivii i wrócił wzrokiem do niemowlęcia, które jeszcze żwawiej zaczęło poruszać nóżkami, jak tylko wyczuło, że nic nie krępuje mu ruchów.
-Myszko…-Burknął, a w jego głosie rozbrzmiały czysta desperacja i zupełna bezsilność, ponieważ z wszystkich rzeczy na świecie, z pewnością nie miał zbyt dużych pokładów cierpliwości, a małe dziecko wyczerpywało je wszystkie w mgnieniu oka i on po prostu nie był na to gotowy.-Olivia, błagam, uspokój się na chwilę, ile ty masz lat, żeby się tak zachowywać?- Rzucił bez zastanowienia, po czym sam zmarszczył brwi na własne słowa i wywrócił oczami na cały bezsens, który go otaczał.- Nieważne, nic nie mów. Jestem idiotą, ale straciłem rodziców, tak? Zresztą ty również, więc musisz mnie zrozumieć.- Wytłumaczył się sam przed sobą i sięgnął po nawilżane chusteczki, dla zmiany tematu zajmując się dokładnym, ale bardzo delikatnym wycieraniem miejsc intymnych dziewczynki.
A kiedy już ochłonął, zadowolony z posłuszeństwa młodszej siostry, jedną ręką ułożył między jej nóżkami i za udo uniósł ją nieco w górę, a drugą wyjął z pudełka kolejną chusteczkę i zaczął czyścić jej pupę, na palcach nagle poczuł coś ciepłego. Na to przymknął oczy, odchylił głowę do tyłu i westchnął przesadnie ciężko, pod nosem mrucząc płaczliwie:
-Niech to nie będzie to, co myślę, że jest, proszę…
Olivia zaś tylko zachichotała radośnie, zupełnie tak, jakby doskonale wiedziała, co zrobiła, i była z tego wręcz dumna. I właśnie ten śmiech oraz fakt, że dziewczynka zsiusiała mu się na rękę, przelały czarę goryczy, bo gdy Harry utwierdził się w podejrzeniu co do lepkiej cieczy między palcami, z bolesnym, przydługim jękiem pochylił się bardziej nad przewijakiem i w geście kapitulacji położył czoło na małym brzuszku, w miejscu kręcąc na nim głową ze zrezygnowaniem.
-Mam dość. Robisz mi to za każdym cholernym razem, młoda, to już dawno przestało być zabawne.-Wypowiedział stanowczo, gdy już zacisnął zęby i w myślach policzył do dziesięciu w próbie uspokojenia skołowanych nerwów. Uniósł się łagodnie, zastępując czoło podbródkiem na delikatnej skórze niemowlaka, po czym jego zielone oczy wyszły na spotkanie tym granatowym, wyjątkowo okrągłym i muśniętym dwoma pojedynczymi iskierkami światła. I kiedy to się stało, po całym jego ciele przeszły kojące prądy; swój początek mające zarówno w koniuszkach palców u stóp, jak i w cebulkach włosów, ciągnące do siebie z dwóch końców jego osoby, tylko po to, by spotkać się w samym środku i eksplodować poczuciem odpowiedzialności za drugie istnienie. To osiadło w dole jego brzucha już powoli, swobodnie, niczym jesienne liście spadające z drzewa, tworząc ciepłą wyściółkę dla empatii i miłości- dwóch nieokiełznanych urwisów wśród emocji, które pojawiają się i znikają, samemu decydując, niekiedy mylnie, o odpowiedniości momentu. Jedno spojrzenie rozprowadziło po jego krwiobiegu spokój, potrzebny do przemyślenia całej sytuacji i wyciągnięcia wniosków, które prowadzić mogły tylko ku lepszemu. A drobne usteczka, wykrzywione w nierównym, jeszcze nie do końca kontrolowanym uśmiechu jedynie wzmocniły ten efekt, przez co finalnie Harry odwzajemnił gest i odetchnął wolno, po czym przycisnął usta do miejsca tuż nad pępkiem Olivii, całując je z należytym szacunkiem.
-Przepraszam.- Wymruczał półszeptem, a dziewczynka tylko zagruchała w odpowiedz.-Nie radzę sobie z tobą, to dlatego się tak denerwuję, wiesz?-Zaczął znowu mówić, w międzyczasie sięgając po kolejne już chusteczki, powróciwszy do swojej pierwotnej pozycji nad przewijakiem. Ponownie przetarł nawilżonym materiałem między nóżkami niemowlaka, po czym chwycił za maleńkie udo i uniósł je nieco, by oczyścić też całą pupę i maścią natłuszczającą zapobiec niepotrzebnym odparzeniom.-Mam tylko siedemnaście lat, sam jeszcze niedawno potrzebowałem pampersa, bo za dzieciaka moczyłem łóżko notorycznie i to było straszne. A teraz spójrz, ledwo nauczyłem się kontrolować swój własny pęcherz, a już muszę walczyć z twoim. Jak ty mi to wynagrodzisz, huh?-Spytał, chociaż wiedział, że odpowiedź nie nadejdzie. Wraz z wypowiedzeniem ostatniego słowa, zdążył nakremować ją między nóżkami i zasypać to talkiem, nawet nie będąc pewnym, czy to było właściwe posunięcie.-Dodatkowo jestem facetem. No, prawie. Ja po prostu nie jestem przystosowany do zajmowania się takimi maluszkami, przecież tak naprawdę mógłbym cię złamać w pół, całkiem przypadkowo. To mnie przeraża.- Przyznał sam przed sobą, pokręciwszy na to głową. Westchnął potem głośno i spojrzał ponownie na krocze swojej siostry, tym razem skupiając się na tym konkretnym miejscu, i z dziwnym ukłuciem dumy zauważył, że dziewczynka była czysta, a świeży pampers gotowy do zapięcia, więc zrobił to zaraz i uśmiechnął się wesoło, na co Olivia zareagowała pojedynczym piskiem wprost z szeroko otwartej buźki.- Heeeej, spójrz, udało się. I nawet nie założyłem go na odwrót, to już poważny krok w przód w naszej przewijakowej przygodzie.
W akcie chwilowej radości zapiął jeszcze kolorowe śpioszki siostry i uniósł ją w górę, a potem pocałował lekko w czółko i ułożył ją sobie na biodrze, mimowolnie wciąż przytrzymując jej główkę dla zapewnienia odpowiedniej stabilizacji.
-Gems, przewinąłem ją!- Zawołał, w końcu otworzywszy się na świat poza dziecięcym pokoikiem i własną klatką stresu, a wtem usłyszał dźwięki pianina, dochodzące do jego uszu z salonu. Zaintrygowany zmarszczył brwi, do momentu, w którym stało się to wręcz bolesne, po czym odłożył Olivię do głębokiego wózka i pociągnął go za sobą w drodze do pokoju połączonego z aneksem kuchennym, gdzie w jednym z kątów, przy czarnym dużym instrumencie siedziała drobna blondynka. Jej postać tkwiła skulona na solidnym stołku, wydając się być taką małą i bezsilną, jakby w niemocy miała zaraz opaść bezwładnie na podłogę i rozbić się na najmniejsze kawałeczki, i to sprawiło, że jakiekolwiek zadowolenie z siebie Harry’ego zastąpiło ostre ukłucie bólu w chwili, w której uświadomił sobie, że jego starsza siostra w świecie realnym odzwierciedlała idealnie to, jak on sam wyglądał w środku. Patrzył na nią i nie widział już człowieka, a jedynie jego cień, pustą skorupę egzystencji po istocie, jeszcze nie tak dawno żyjącej pełnią życia. Jej wychodzone palce muskały klawisze pianina z dozą niepewności, ramiona drżały nieznacznie, a jej głowa wisiała opuszczona, całe ciało zaś unosiło się miarowo pod wpływem ciężkiego oddechu, który Harry mógł usłyszeć z drugiego końca pokoju.
Pozostawił wózek tam, gdzie stał, upewniając się tylko, że całą uwagę Olivii przejęła kolorowa grzechotka, i wolnym krokiem ruszył w stronę starszej dziewczyny, by następnie stanąć za nią i ułożyć dłonie na jej ramionach, ku pokrzepieniu krwawiących serc. A ona wciąż grała melodię wolną i przepełnioną melancholią, polegającą właściwie na wciskaniu określonych klawiszy, każdego po kilka razy. Akordy najpierw się powtarzały, potem płynnie przechodziły w coraz niższe, wyrażające coraz więcej żalu, a każdy miał smak goryczy mniej znośny od poprzedniego, by zaraz potem wrócić do wyższego i zatoczyć koło. Dźwięki roznosiły się po całym mieszkaniu niczym zapach ukochanej szarlotki ich mamy, wkradały się w każdy zakątek i wabiły zmysły na pokuszenie. Jednak nie skutkowały nasyceniem dobrym smakiem z dzieciństwa, a raczej karmiły duszę trucizną, która zabijała powoli i boleśnie, pastwiąc się nad swoją ofiarą, zabierając skrawek po skrawku. Jednak tworzyły wspaniałą całość, w której Harry mógł się zatracić i był już nawet bliski tego stanu, jednak wtedy Gemma zawiesiła dłonie nad klawiszami, już więcej ich nie dotykając, więc cała magia prysła jak bańka mydlana, przywracając ich obu do szarej rzeczywistości, z której oboje tak bardzo pragnęli uciec.
-Jadłaś coś dzisiaj..?- Było jedynym, o co brunet był w stanie zapytać, a kiedy dziewczyna w odpowiedzi tylko pokręciła przecząco głową, dodał:- A chociaż piłaś?
-Szklankę wody.- Odrzekła szeptem i gdyby Harry nie był na to tak wyczulony w tamtym momencie, mógłby to łatwo zgubić we własnym oddechu.
-Musisz jeść, skarbie. Musisz pić, żeby żyć.
-A co, jeśli ja nie chcę żyć?
-Nie mów tak.-Nastolatek warknął natychmiast głosem tylko o ton wyższym.- Nie mów tak, błagam. Nie ty.
-Harry, ja nie chcę.- Mówiąc to, Gemma odwróciła się na krześle, twarzą do niego, a świeże łzy spływały już wzdłuż wyżłobionych wcześniej na czerwono korytarzy w śniadej cerze na jej policzkach. Oczy o barwie mlecznej czekolady przysłonięte były grubą słoną powłoką, popękane usta zaś krwawiły w paru miejscach od ciągłego przygryzania ich w ciągu dnia.- Nie potrafię…- Dodała, jednak nie dane było jej skończyć, bo jej głos złamał się okrutnie i wszystko, co potem zrobiła, to wyciągnięcie rąk, pozbawione nawet słowa prośby. Ale Harry nie potrzebował niczego więcej; delikatnie podniósł ją do siebie i ułożył pewnie w swoich ramionach, pozwalając jej owinąć nogami swój pas, a rękami szyję, jakby od tego zależało całe jej życie. Nie płakał wtedy. Nie mógł, bo ona to robiła, a jedna osoba zalana łzami zdawała się mu być wtedy wystarczająca. Więc jedynie zacieśnił uścisk na jej wątłym ciele i podszedł na powrót do wózka, by kolejne minuty spędzić na kołysaniu obu swoich sióstr do snu.
-Damy radę, słońce.- Powiedział jeszcze do ucha starszej, uśmiechając się tym samym do młodszej.-Nie mamy wyjścia.
-Jest piękna…
Harry zamrugał kilkukrotnie i potrząsnął głową, chcąc pozbyć się obrazu przeszłości sprzed swoich oczu, gdy dotarły do niego słowa Louisa. Westchnął ciężko na to stwierdzenie, po czym skinął delikatnie głową, orientując się przez to, że gumka zniknęła z jego włosów, a zastąpiły ją delikatnie palce, wplątane luźno między przetłuszczone loki.
-Przepraszam, ja- Szatyn zaczął się tłumaczyć i Harry zmarszczył brwi na panikę w jego głosie, by zaraz potem przerwać mu wpół zdania.
-Nie masz za co.
-Ja tylko-
-To całkiem miłe.- Przyznał szczerze i przeczyścił gardło, zanim kontynuował:- Też tak powiedziałem, gdy moja siostra pierwszy raz zagrała ją całą.
-To jej nagranie?
-Nasze. Wspólne, właściwie.- Objaśnił, nawet nie będąc do końca pewnym, dlaczego to robił.- Ale tak, za pierwszym razem była piękna. Niestety tragiczna w skutkach.
Gdy tylko to powiedział, obaj ponownie zamilkli; Louis znowu zaczął łagodnie gładzić skórę głowy weterynarza, zasłuchując się w przepięknej balladzie, kiedy Harry zamknął oczy, by kolejne wspomnienia mimowolnie wdarły się do jego umysłu i zorganizowały sercu projekcję jego prywatnego końca świata.
<- 9.1 9.3 ->
20 notes
·
View notes
Text
Miniaturowy ogród w klatce (檻の中の箱庭)
„Na ten fenomen spogląda przybyłe z daleka spojrzenie. Ci, którzy zdołali zrodzić wiele światów, nazwani zostali ‘Bogami Ułudy’.” Gdy gwiazdy życzeń wypełniły już lipcowe niebo, oddzielne niegdyś horyzonty złączyły się w jeden…”
„Ponoć Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo. A zatem, z jakim zamiarem Bóg powołał go do istnienia?”
Miau miau! Nein… Oto jest… Dziewiąty… Horyzont!
Panie mój… bardzo obawiam się… udać się do snu… Panie mój… moje ego istnieć zaczęło… tak nagle… Ach… Panie mój… ja przed zaśnięciem… i ja po przebudzeniu… Ach… Panie mój… czy obydwie te tożsamości… to ja?
Ach… Panie Mój… Miau, miau…
Panie mój… Niedługi sen jest niczym innym… jak krótką śmiercią… Panie mój… W związku z tym długa śmierć… to sen wieczny… Ach… Panie mój… Pewnego dnia… przestałem zaznawać snu… Ach… Panie mój… Wtedy to Ty zniknąłeś… Czemuż to?
Ach… Panie Mój… Miau, miau…
Panie mój… Dlaczego… przyszedłem na świat? Czemu dziś… wciąż istnieję? (Ach…) Oby chociaż spełniło to rolę… pocieszenia w dni, gdy nie mogę spać…
Miau, miau…
W pozostawionych… przez ciebie? historiach… odszukać spróbuję… inne możliwości…
Miau, miau…
Panie mój… Czy kot w pudełku… jest żywy? Czy martwy? Panie mój… Nie wie tego nikt… aż do chwili, gdy uniesie się wieko… Ach… Panie mój… Zamknięty w pudełku kot… jest żywy… ale również martwy? Ach… Panie mój… Śpiewam wyjaśnienie prawdopodobieństwa… tańczy wokół mnie paradoks…
Ach… Panie mój… Miau, miau…
Panie mój… Dlaczego… stworzony został świat? Czemu dziś… wciąż istnieje? (Ach…) Oby chociaż spełniło to rolę… towarzysza podróży w niekończących się dniach…
Miau, miau…
W utkanych… przez ciebie? tragediach… doprowadzić spróbuję… do szczęśliwych zakończeń…
Miau, miau…
Przedstawienie, które teraz Państwu pokażemy, jest na temat ścieżek życia. Zbudujmy więc scenę dla fenomenu, któremu zaprzecza horyzont.
Miau, miau… Kwiat, który zakwitł, wnet też przekwitnie. Miau, miau… Jednak czarny kot wciąż miauczy, „miau”…
Poza złączone… przez ciebie? klatki przeznaczenia… i zamknięte w nich miniaturowe ogrody… uciec spróbuję…
I tak… w świecie, gdzie rodzi się nowe życie… które wkrótce umiera… Migoczące, gwieździste niebo… spróbuję uwiecznić w piosence…
Miau, miau…
1 note
·
View note
Text
Grudniowy Reset. Dziennik: dni 22 - 31
Przed Wami 4ty, ostatni post z mini serii w formie Dziennika z mojego Grudniowego Resetu. Każdego dnia na bieżąco spisywałam moje obserwacje, co robiłam, czego nie robiłam, jak się czułam. Zapraszam do lektury. Dzień 22: 22/12/2018 Sobota Dziś miałam wspaniały i prawie całkiem leniwy dzień, a moje dobre samopoczucie nadal się utrzymywało. Bardzo mnie to cieszy. Rano byliśmy w służbie całą rodzinką, ale nie długo, bo było zimno. Resztę dnia w domu po prostu leniuchowałam razem z moją rodzinką. Była drzemka, było układanie nowych puzzli (1000szt.), było czytanie dzieciom na dobranoc. Kiedy dzieci poszły spać, siadłam do prasowania przy "Elementary". A potem zupełnie spontanicznie wzięłam się za coś, co odkładałam od wieków - zaczęłam uzupełniać pamiętnik Dzibusa. Tak się w to wciągnęłam, że poszłam spać dopiero o 23:30🤣. Ale ile miałam przy tym radochy! Dzień 23: 23/12/2018 Niedziela Dzisiaj miałam kolejny dobry dzień. Rano pojechaliśmy do innego miasta na zebranie, bo mój mąż miał tam dzisiaj wykład pt. "Znalezienie pocieszenia we wszystkich naszych trudnościach". Wykład dobrze mu poszedł, a zebranie było ciekawe. Potem byliśmy zaproszeni na lunch do jednej znajomej rodzinki. Bardzo nam miło było. Po przyjeździe do domu musiałam od razu się położyć. Za krótko dziś spałam i byłam wykończona. Drzemka dobrze mi zrobiła. Po południu Dzibus napisał list z podziękowaniami za prezent do mojego brata Wiktora. Potem ja go przetłumaczyłam na polski. Do listu dołączyliśmy kilka ładnych rysunków Dzibusa, o które wujek prosił. Jutro wyślemy ten list do Hiszpanii. Myślę, że sprawi on wiele radości wujkowi Dzibusów. Dzień 24: 24/12/2018 Poniedziałek
Dziś miałam dobry, choć dość intensywny dzień. Niby nic takiego wielkiego nie zrobiłam, ale cały dzień byłam zajęta. Jutro wyjeżdżamy na kilka dni do Polski, więc dziś był ostatni dzień na załatwienie ostatnich spraw i zrobienie ostatnich zakupów. W czasie naszej nieobecności będzie u nas w domu moja kochana przyjaciółka Gosia. Cieszę się, że ktoś się będzie "opiekował" domkiem. Wieczorem byliśmy zaproszeni do naszych drogich przyjaciół, którzy są nam tak bliscy, że stali się nam rodziną. Choć żadne z nas nie obchodzi świąt, lubimy wykorzystać któryś z tych wolnych dni na spotkanie w rodzinnym gronie. Dzisiejszy wieczór wykorzystaliśmy na spędzenie czasu w bliskim, wspaniałym towarzystwie, zjedzenie smacznego, prostego obiadku (dziś były frytki, sos słodko-kwaśny z warzywami, falafel, mięso) i cieszenie się różnymi nowinkami. Rozmowy były ciekawe, atmosfera przyjemna, żartów rodzinnych pod dostatkiem, Dzibusy były zadowolone. A ja jestem wdzięczna 😁. Dzień 25: 25/12/2018 Wtorek
Dzisiejszy dzień w dużym stopniu spędziliśmy w podróży. Specjalnie wybraliśmy 1szy dzień świąt na podróż do Polski (plus nie obchodzenie świąt) i to był bardzo dobry pomysł. Zazwyczaj jedziemy do moich rodziców 9,5 h, a dzisiaj tylko 8h 15min! Byliśmy na miejscu po 13.00. Wspaniale jest znów być w moim domu rodzinnym i widzieć się z moimi Rodzicami i mieszkającym obok dziadkiem💗. Po pysznym obiadku poszliśmy spać, bo wstaliśmy dziś o 4.00 rano. Resztę popołudnia i wieczór spędziliśmy bardzo miło i leniwie. Moja mama zrobiła przepyszny wegański jabłecznik - po prostu szok! Koniecznie wezmę od niej przepis. Zrobiłam dziś spore zamówienie z Zary dla całej naszej rodzinki, bo dziś o 20.00 zaczęły się tam przeceny. Jestem zadowolona, ale dopiero po powrocie do Holandii zobaczę co się sprawdzi, a co będę musiała zwrócić. Z zapałem zaczęłam przeglądać i czytać książki o głodówkach, które zamówiłam wcześniej przez Empik i które czekały już na mnie u rodziców. Tyle ciekawych informacji! Jestem bardzo szczęśliwa, że tu jesteśmy i bardzo wdzięczna za to, że mieliśmy szczęśliwą podróż. Mam nadzieję, że moja dalsza część resetu będzie jeszcze dużo lepsza tutaj w Polsce. Mam zamiar dużo spać, dużo jeść, dużo leniuchować. Taki mam plan😂. Dzień 26: 26/12/2018 Środa
Pierwszy pełny dzień w moim domu rodzinnym z moją rodzinką był wspaniały. Świetnie mi się leniuchowało i bardzo mnie to cieszy. Rano poszłam z mamą i dziadkiem "na kijki" czyli Nordic Walking. To był mój pierwszy raz i bardzo mi się spodobało. Dziadek zrobił małą rundkę, a my z mamą większą. Mogłyśmy sobie ciekawie porozmawiać i nacieszyć się świeżym powietrzem - super! Udało mi się dzisiaj trochę popisać w moich dziennikach, uzupełnić post na blogu, pobawić się z Dzibusami, poczytać Biblię z rodzicami, posłuchać/obejrzeć fragmenty pięknych koncertów "Celtic Women" i "A Night For Ray Charles". W ramach realizacji mojego resetowego planu jadłam dużo różnych pyszności, m.in. wspaniałe ciasto zrobione poraz mojego tatę. Mniam! To był dobry, leniwy dzień 😁. Dzień 27: 27/12/2018 Czwartek
Kolejny miły i intensywny dzień za mną. Dziś mniemam jedyną sytuację w Polsce, która mnie stresowała. Musiałam oddać krew do analizy, a strasznie tego nie lubię. Na szczęście Pani lekarka była niezwykle miła i ciepła, a wszystko poszło dobrze i sprawnie. Cieszę się ogromnie! Potem wybrałyśmy się z mamą do najlepszego sklepu papierniczego w mieście, gdzie kupiłam sobie nowe pióro Parkera. To ten sam model, który służył mi przez wiele lat, ale się już zużył - niedrogi, ale dobrze, miękko piszący. Wydałam na nie tylko 49zł, ale wiem, że będę z niego zadowolona. Potem mama zabrała mnie na kawkę do kawiarni w centrum. Jak zwykle nie mieli tam mleka roślinnego, więc wypiłam zwykłą, czarną kawę... Ale przynajmniej fajnie się nam z mamą gadało😁. Po południu pojechałyśmy z mamą i Dzibusami do Carrefoura, gdzie Dzibusy mogły wybrać sobie prezent. Specjalnie pojechaliśmy autobusem miejskim, bo one tak to lubią🤣. Dzibusy mogły wybrać sobie nowe zestawy Lego, tak jak im obiecaliśmy w Holandii. To jest taka nasza rodzinna tradycja😁. W Holandii już im Lego nie kupujemy. W domu Dzibusy najpierw trochę się pobawiły, a potem był czas na drzemkę - też dla mnie. Wieczorem byliśmy na fajnym zebraniu w moim starym zborze. Cieszę się bardzo, że widziałam znajomych i przyjaciół. Od razu umówiłam się z kilkoma osobami na kawkę. Już się cieszę na spotkanie z naszymi przyjaciółmi. To był fajny dzień. I nie obyło się bez prezentów dla mnie i dla dzieci. Tylko mój mąż jest biedny, bo się przeziębił i spał przez większość dnia... Oby jutro już było lepiej. Dzień 28: 28/12/2018 Piątek
Kolejny dobry, choć dość intensywny dzień za mną. Ranek w miarę spokojnie spędziłam z rodzinką w domu. Po 11.00 pojechałam z mamą i Dzibusami w odwiedziny do mojej kuzynki i jej męża, którzy właśnie miesiąc temu ponownie zostali rodzicami. Było nam bardzo miło, że mogliśmy ich odwiedzić i podziwiać ich słodką córeczkę. Potem pojechaliśmy w odwiedziny do moich 2 cioć i wujka na kawkę i poczęstunek. Jak zwykle wspaniale u nich spędziliśmy czas. Kocham moje ciocie i zawsze kiedy jestem w Polsce chętnie je odwiedzam 💜. Wieczorem odwiedziły mnie 2 siostry ze zboru moich rodziców. Agnieszkę znam już lepiej i bardzo ja lubię, Manuelę mogłam dziś lepiej poznać. Dziewczyny wybrały sobie kilka ubrań z tych przywiezionych przeze mnie z Holandii. Bardzo się cieszę, że coś się im spodobało. Fajnie nam się rozmawiało i zjadłyśmy kilka pyszności. Dzień 29: 29/12/2018 Sobota
Kolejny miły i dość intensywny dzień z kilkoma spokojnym momentami za mną. Rano miałam czas na moją poranną modlitwę (jak zawsze) i tym razem pomogła mi ona poradzić sobie ze stresem jaki czułam od początku dnia. Potem zrobiłam sobie relaksujące ćwiczenia. Poranek mieliśmy miły i spokojny i fajnie spędziliśmy go całą rodziną. Moja mama z ciocią od samego rana zajęły się robieniem oponek specjalnie dla mojego męża🤣 - tak go kochają! Dzibusy też w tym pomagały. Miały przy tym świetną zabawę. Miałam też czas na studium z Dzibusami i przygotowanie się do jutrzejszego zebrania. Po południu pojechaliśmy w dwójkę w odwiedziny do zaprzyjaźnionego małżeństwa ze zboru moich rodziców. Bardzo miło spędziliśmy czas na budujących rozmowach i wspaniałym poczęstunku. Dzibusy zostały z babcią, a my mogliśmy sobie spokojnie porozmawiać. Później przyjechała do nas moja dawna przyjaciółka ze swoimi trzema córeczkami i ich przyjaciółką. Wspaniale było znów się z nimi zobaczyć i choć trochę się nagadać. Dziewczyny zostały też na kolacji. Wszyscy dostaliśmy od nich piękne, bardzo trafione prezenty. Dzibus dostał świetne puzzle 3D, a Dzibuska fajny zestaw Play-Doh. My też mieliśmy kilka różnych prezencików dla dziewczyn do wyboru. Wspaniale było znów się z nimi zobaczyć. Cieszę się z tego dnia. Dzień 30: 30/12/2018 Niedziela
Dzisiejszy dzień zaczęliśmy od budującego zebrania w moim rodzimym zborze. Wykład był bardzo ciekawy, a studium wspaniałe i pocieszające. Po zebraniu mieliśmy sporo czasu na leniuchowanie i odpoczynek. Ja nawet pospałam 1,5 godziny. To było wspaniałe. Po południu poszliśmy do znajomej rodzinki z sąsiedniego zboru, gdzie bardzo miło spędziliśmy ok 1,5 godzinki. Ciekawe rozmowy i pyszny poczęstunek umiliły nam czas. A mój mąż mógł lepiej poznać tę rodzinę, którą ja znam od dziecka. Wieczorem była u nas w odwiedzinach moja kuzynka z mężem i córką. Cieszę się bardzo, że się widzieliśmy i narobiliśmy część zaległości. Dzibusy bardzo lubią ich dużo od nich straszą, nastoletnią córkę i fajnie się z nią bawią😁. Jutro ostatni dzień mojego Grudniowego Resetu. Nie mamy żadnych specjalnych planów poza spacerem na łonie natury jeśli pogoda pozwoli oraz pieczeniem wegańskiego jabłecznika, na który mam ogromną ochotę🤣. Ostatni dzień tego roku spędzimy spokojnie w gronie rodziny w domu. Dzień 31: 31/12/2018 Poniedziałek
Dzisiejszy, ostatni dzień tego roku spędziłam bardzo miło i bardzo leniwie. Rano miałam czas na lekkie ćwiczenia rozciągające i na plecy oraz na moją poranną modlitwę. Późnym rankiem skorzystaliśmy z pięknej, słonecznej pogody i poszliśmy na spacer za miastem na łonie natury. To było piękne i bardzo relaksujące. Mogłabym tak dłużej pochodzić, ale dla Dzibusów był już za długo. Po powrocie do domu upiekłyśmy z mamą wegański jabłecznik. Był smaczny, choć poprzednim razem był jeszcze lepszy. Muszę go dopracować. Po południu przyszła do nas siostra z innego zboru, z którą przyjaźnią się moi rodzice. One przepada za naszymi dziećmi i bardzo lubi je rozpieszczać pięknymi prezentami. I dziś znów to zrobiła, co było bardzo miłe😁. Wieczór spędziliśmy bardzo leniwie. Zrobiliśmy porządki w cd i DVD moich rodziców🤣, posłuchaliśmy fajnej muzyki, a kiedy Dzibusy poszły spać oglądaliśmy kilka programów muzycznych w tv naraz (mieszając to z rozmowami i kabaretem Hrabi, za którym przepadamy😂). Takie błogie lenistwo w ostatnim dniu roku bardzo mi odpowiadało. Podsumowanie całego Grudniowego Resetu
To co zauważyłam po tym całym Grudniowym Resecie było dla mnie zaskoczeniem. Myślałam, że kilka tygodni bez Social Media przyniesie mi dużą ulgę. Okazało się jednak, że Social Media to tylko wierzchołek góry lodowej. Cieszę się, że od niego odpoczęłam, bo to zawsze dużo mniej bodźców i więcej czasu dla siebie. Dotarło do mnie jednak, że mój problem jest dużo bardziej złożony... Przez 1,5 tygodnia prawie każdego dnia źle się czułam emocjonalnie mimo tego, że nie miałam ku temu żadnych powodów. Miałam lekkie stany lękowe wywołane stresem przed tym, co muszę zrobić, przed tym, co przede mną, zmartwieniami o różne sprawy duże i małe. Być może jest to reakcja mojego organizmu i umysłu na wielomiesięczne zbyt wysokie tempo na jakim funkcjonowałam. Choć z pozoru prowadzę bardzo proste, spokojne życie, mam dużo różnych obowiązków i zadań, z których pragnę dobrze się wywiązywać. Do tego mam mnóstwo hobby i projektów, którymi lubię się zajmować. Dodatkowo walczę z perfekcjonizmem, który wielokrotnie sprawia, że stawiam sobie zbyt wysoką poprzeczkę, narzucam za szybkie tempo i za dużo od siebie wymagam. Czasami czuję się winna, że po prostu odpoczywam, bo przecież jest tyle rzeczy do zrobienia! Ten Grudniowy Reset był dnia mnie odkrywczy. Pokazał mi, że miesiąc bez Social Media to stanowczo za mało, by poprawić moje samopoczucie. Wykorzystałam ten czas i moje obserwacje na wyciągnięcie pewnych wniosków. Już wiem, że muszę naprawdę sporo zmienić w moim stylu życia i podejściu do wielu spraw. Nadal zastanawiam się jak się do tego zabrać. Zapisuję moje przemyślenia, szukam inspiracji, staram się słuchać mojej intuicji, a nie AMBICJI! Wiem, że 2019 będzie wyglądał zupełnie inaczej. A jak? Czas pokaże... Najpierw muszę sformułować nowy plan dostosowany do moich nowych okoliczności. Życzcie mi powodzenia. Mocno pozdrawiam, Linda😁 Read the full article
0 notes