#zerka
Explore tagged Tumblr posts
Text
Zerka The Ichor
17 notes
·
View notes
Text
Parisian dancer "La Belle Zerka"
French vintage postcard
#historic#photography#postal#ansichtskarte#belle#zerka#photo#sepia#la belle zerka#vintage#dancer#postcard#parisian#briefkaart#postkarte#tarjeta#carte postale#ephemera#postkaart#french
4 notes
·
View notes
Text
Nie mój
Obwieściła raz pietruszka:
– Czas się w końcu pozbyć brzuszka!
Wokół dziwią się warzywa,
chyba się pietruszka zgrywa.
Szczupła talia, brzuch i uda,
ona jest zwyczajnie chuda.
Choć wystają jej żeberka,
to wciąż zerka do lusterka.
– Jeszcze mam za dużo ciała,
a ja chcę być doskonała!
Nic nie jadła cały wtorek.
Już jest chudsza niż szczypiorek.
Dobrze radzą jej maliny:
– Zjedz przynajmniej witaminy.
Nieudana malin próba,
nie chce jeść, bo niby "gruba".
Obraz
Natka sama jej odpadła,
lecz choć zbladła, nic nie zjadła.
Gdy grubości włosa była,
to stwierdziła, że utyła.
– Oj, pietruszko, ty głuptasie,
przecież masz milimetr w pasie!
Chociaż mogła, nic nie tknęła,
i tak chudła, aż… zniknęła.
#motylek blog#będę lekka jak motylek#motylek any#będę motylkiem#chce byc lekka jak motylek#motylki any#chce widziec swoje kosci#chce byc perfekcyjna#chce byc idealna#nie chce być gruba#chce schudnąć
11 notes
·
View notes
Text
La Nuit du 9 au 10 Thermidor An II, Jean-Joseph Weerts, 1897
Nadeszła letnia noc. Cisza. Jak przed burzą Zapalona na stole świeca do twarzy lgnie pożogą, Błyszczą białka oczu. Sekundy, lata się dłużą, Serca biją niemo rytm, który dzwon powtórzy trwogą I wszystko tkwi w bezruchu, zwycięzcy czy skazańcy, Zza okna nie dochodzi żaden dźwięk, plac milczy Przez chwilę, jedną chwilę, na ostrzu noża tańczy Ślepa sprawiedliwość. Historia nienawidzi takich chwil. „Czy Podpiszesz odezwę? Słuchaj! Gwardia już się zbliża, Ale czym jest wobec Konwencji?” „Konwencja ją wysłała” „Ona jest tam, gdzie my, gdzie Komuna Paryża, Gdzie sekcje i gdzie lud” „Na bruku legną ciała, A krew popłynie ściekiem. Ty chcesz domowej wojny, Zamachu pragniesz stanu, by ocalić garstkę wraków I mnie, przegniłe bóstwo. O mnie bądź spokojny, Rozwagi. Przed pierwszą i tak nie przypuszczą ataku” To wszystko – ledwie szeptem, jak przystało zdradzie. Wybucha zgiełk sprzeciwu, nalegań, zaklinania: „Alea iacta est” „Świat zmienia się z dnia na dzień” „Przewrót po raz wtóry” „To nie czas na wahania” Rośnie ściana dźwięku, pierwotna barykada, Z jej szczytu w dół spogląda dekalog nowej ery Las rąk, blade bagnety; przysięgę ten, ów składa, Coś jakby w dali salwa. Aż nagle: „Do cholery! Czyś ślepy, Nieprzekupny? Republika upadnie, Runą fundamenty, to nie jest zmiana warty Zgraja żmij, łajdaków, gdzie każdy lży i kradnie – W kasynie oficerskim przegrają państwo w karty… Hanriot, na kogo liczyć? Czy miasto już się budzi?” Komendant kręci głową. „Stawiło się niewielu, Bez jego błogosławieństw nie zjednasz sobie ludzi, Bez ludzi to bez ludu, bez ludu to – bez celu” Cień kładzie się po ścianie, drży, przejęty lękiem… Błagalnym tonem: „Podpisz!” „Podpisz, do cholery!” Powoli, wciąż niepewny, bierze pióro w rękę Z wzrokiem utkwionym w pustkę stawia dwie litery – I ani jednej więcej. Głęboki wdech. Odkłada Na stół. „Nie zrobię tego” – Teraz słychać huk wystrzału, Już całkiem niedaleko dudni kanonada – Zerka na pistolet, wzdryga się, sięga doń po mału I cień mu odpowiada rdzawym dygotaniem Miast dzwonu takt wybija zimne echo kroków „Idea, ginąc z nami, być może zmartwychwstanie” Mówi, jak wbrew sobie, a w jego mętnym wzroku Nadzieja gaśnie pierwsza. Krzyczy ktoś: „Do broni!” Więc było już za późno… „Wybacz mi, Saint-Juście” Coś stacza się po schodach. Czując stal na skroni, Patrzy znowu w pustkę. Palec drży na spuście
#Output#History#French Revolution#Frev#Do faktycznej rocznicy przełożę to na angielski. Na chwilę obecną: tylko dla wybrańców.#Pomysł na wierszowaną interpretację obrazu zerżnąłem od Kaczmarskiego XD#Jak mi się odwidzi - to pójdzie pod topór. Tyle.
21 notes
·
View notes
Text
oooo okay !!
tagged by @notsosweetlez
> rules: pick a song for each letter of your url and tag that many people
N - NO!NO!NO! by Shihatsu-machi Underground
O - OTONABLUE by ATARASHII GAKKO!
1- 1 of 1 by Shinee
B - Bonamana by Super Junior
U - Unnatural by WJSN
T - Trash Me by Payrin
C - California Girls by Katy Perry
H - High School Sweethearts by Melanie Martinez
L - Lali by Fifi and Young Zerka
O - One Love by Monsta X
V - Ve Maahi by Arijit Singh & Asees Kaur
E - Eleven by Khalid (feat. Summer Walker)
R - Rainberry by ZAYN
tagging: @lesbianp1lled @babydarkstar @bigmeansweatydyke @intothewings @182cmdyke @femalemalice @femgirlfriend @midwestemoboyfriend @mareshida @isleofijbol @tubular-wave-jpg @ayeeyo1 @mrdyketator
10 notes
·
View notes
Text
Spojrzenia.
Dwie dziewczyny wsiadają do autobusu. Mają na oko 18-20 lat. Rozmawiają ze sobą. W pewnym momencie jedna z nich zerka na mnie. Wspólna jazda - dosłownie i w przenośni - trwała około 10-15 minut. Dziewczyna 1 po mojej prawej stronie co jakiś czas patrzy mi w oczy, ja w jej. Rozmawia z koleżanką (Dziewczyna 2). Widzę, że sprawdza, czy na pewno zwracam uwagę na jej ruchy. Tak, odnotowuję, skrupulatnie. Lekko się uśmiecham. Nie drwiąco ani nie "zapraszająco". Dziwny uśmiech mam. I oglądałam ten, nie powiem, urokliwy teatr. Co jakiś czas przerzucałam wzrok za okno bądź na inne osoby. Nie wgapiam się. Dziewczyna 2 zauważa, że coś wisi w powietrzu. Również na mnie spogląda. Ja na nią, po czym przekierowuję oczy na Dziewczynę 1. Daję tym samym znać, iż to właśnie Dziewczyna 1 zawładnęła moim zainteresowaniem. Dziewczyna 1 zaczyna przepuszczać włosy przez palce. Biorę Hallsa i delikatnie muskam go w ustach. Dziewczyna 1 bawi się włosami. W pewnym momencie przesuwa dłońmi po udach Dziewczyny 2. Koleżeńsko. "Przyjacielsko". Nie ma tu miejsca na coś, co wykraczałoby poza sferę dobrego smaku. W busie jest tłok. Ale nie o to chodzi. To jest "czyste". I jakże wciągające. Dziewczyna 2 zdjęła wcześniej kurtkę. W pewnym momencie odchyla nieco bluzkę i dotyka czegoś pod nią. Może to ramiączko koszulki, może biustonosza. Nie wiem. Tak, owszem, "brzmi" jak wstęp do lesbijskiego porno, ale uwierz mi, nie ma w tym nic wulgarnego, nieprzyzwoitego. Dlaczego Dziewczynie 1 zależało na moim zainteresowaniu? Dlaczego Dziewczyna 2 "dołączyła"? Może Dziewczyna 1 pragnęła tego, o czym myślisz. Ekscytująca jazda. Okazało się, że wysiadamy na tym samym przystanku. I nagle zachowywały się, jakby nigdy nic. Ja również.
4 notes
·
View notes
Text
zdziwiłam się, gdy się pojawił. niespodziewanie wszedł sobie do mojego życia, rozłożył koc i po prostu się uśmiechnął. nie chcę go wypuszczać, mimo że czasem tylko na mnie zerka, bez słowa. sprawia to, że moje wewnętrzne dziecko czuje się ważne. mimo, że radzę sobie świetnie sama, on jest tym brakującym elementem, którego - choć nie wiedziałam - potrzebuję.
2 notes
·
View notes
Text
Günaydın Onarılamayan Kalbim..💔
Biraz kalori yakalim...🏃♀️🏃🔥 06;30
2 notes
·
View notes
Text
Helikopter 30.01.2023
Nie wytrzymam tego napięcia.
Cieszę się, że za 2 tygodnie będę miała szczeniaczka i on zajmie moją uwagę.
Masakra.
Mam taki miks emocji!
Cieszę się i to podwójnie, zobaczyłam się z przyjaciółką, jadłam dobre rzeczy (*WYŁĄCZNIE dobre rzeczy, w tym cornetto pistachio i ukraińskiego piroga a’la babcia - rodowy przysmak od święta), rozmawiałam o przyszłości...
DO CHOLERY! MIAŁAM W TEN WEEKEND ODPOCZĄĆ!
A mam taki helikopter, że nie wiem jak się czuję.
Do tego mam okres - leje się ze mnie i tylko bym spała!
Wczoraj w jakimś takim przypływie zagubienia, paniki po prostu się histerycznie popłakałam.
Boję się o moją siostrę! To dopiero 12 tyg, a już dwa razy była w szpitalu z powodu krwawienia! Kurwa no! Chciałabym, aby szybko wycisnęła tego człowieka z siebie i żeby żyła. I żeby była szczęśliwa! Boję się o nią tak bardzo!
Mówiła wczoraj, że jak zajęła się sobą tak od września, jak uznała, że “no trudno”, że tyle lat starań i robienia wszystkiego by zajść w ciążę, a teraz w rezultacie to ona się buja z konsekwencjami tych dawek hormonów, które przyjmowała, że “no trudno”, teraz musi się zająć sobą. Odpuściła - co ma być to będzie. Poszła do dermatologa, zaczęła terapię, ukończyła kurs wspinaczki wysokogórskiej, planowali wybrać się na wspinaczkę w Alpach. I nagle marzenie się spełniło. Ale też dwa razy wylądowała w szpitalu.
Siła umysłu jest fascynująca!
Nasze miękkie, ludzkie, plastyczne ciała są fascynujące!
Ale nasze prawo w tym kraju, to największe zagrożenie dla życia i szczęścia mojej siostry teraz i to mnie WKURWIA! I niepokoi! I przeraża! I stwarza zagrożenie!
Do tego piesek... nie pamiętam czy o tym pisałam - miewam koszmary: że boję się, że nie zadbam o psinkę wystarczająco dobrze. Że kupiłam jej kocyk na podróż. Będzie z nami jechać po odebraniu przez około 5h lub dłużej (zależy ile nam zejdzie na sikupa pauzy), chcę z nią jechać na rękach i chcę by było jej ciepło, więc planuję trzymać ją w kocyku. Tylko, że jest różnica między “ciepło” w wełnie, a “ciepło” w akrylu - w tym drugim nadal odczuwasz chłód, po prostu pocisz się, bo koc nie przepuszcza powietrza. Tak więc kupiłam ten kocyk: w dotyku był cieplutki, jakby miał w środku sporą domieszkę wełny, ale nie było metki, więc za radą przyjaciółki zrobiłam test: wyrwałam parę włókien i podpaliłam. Jeżeli by się szybko paliły i śmierdział dioksynami - to akryl. A jeżeli podpalone włóczna by gasły i czułabym zapach palonej kury - to wełna. Wzięliśmy z O. miseczkę, kilka włókiem i podpaliliśmy. Buchnęło ogniem na kilka lub może nawet kilkanaście centymetrów w górę, po chwili okien zgasł, włókna od razu się skulkowały w czarną grudę i śmierdziały syntetycznie. Kupiłam akrylowy koc. Trudno. W domu będzie do klatki kennelowej, ale na podróż jest potrzebne coś z wełny - dlatego nadal szukam, najwyżej owinę pieska w jeden ze swoich swetrów na czas podróży. Ale tamto doświadczenie sprowokowało sen: śniło mi się kilka dni temu, że wracamy z naszą psinką, że jest chora, że nie wygląda jak ślicznie jak na zdjęciach. Na moich kolanach robi zamieszanie, szarpie i próbuje przegryźć pasy, którymi jestem przypięta. Mój chłopak siedzący za kierownicą, rozanielony, przekonuje mnie, że “to tylko szczeniaczek” (no wiem!) i że damy radę ją nauczyć i opanować by pasów nie tykała. W rezultacie ja próbuję ogarnąć psinkę, która chce się bawić chociaż cała drży (może ze strachu, może z frustracji - bo zabraliśmy ją od mamusi), a O. co chwilę zerka na pieska. I mamy wypadek. I ten kocyk, który mam na kolanach, ten którym próbuję opatulić mojego szczeniaczka, ten, który kupiłam na ciuchu i przetestowałam - zajmuje się ogniem. Płomień wystrzela w górę i W CHWILĘ pożera malutką istotkę na moich kolanach. Pochłania ją tak, że nie widać czy jest zdrowa, chora, czy ma takie oczka jak na zdjęciach z ogłoszenia. Po prostu jest palona żywcem. A ja nic nie mogę zrobić. Ona cierpi. Ja i O. krzyczymy. Masakra.
Śniło mi się to kilka dni temu.
A O. dopiero wczoraj wyznał, że dużo o tym moim śnie myślał. I że dla niego ten sen jest sygnałem i dowodem na to, że traktuję adopcję pieska tak samo poważnie jak on. Właśnie wczoraj, jak pod wpływem emocji po prostu zalałam się łzami i wyznałam, że jestem wszystkim przytłoczona, Jak przegadaliśmy wszystko. Jak wróciliśmy do tematu psinki - wtedy mój chłopak mi wyznał, że dla niego decyzja o adopcji ze mną pieska jest największym “kocham cię” jakie mógłby mi dać, najbardziej okazującym zaufanie i miłość gestem - bo dla niego ta decyzja to bardzo poważne, bardzo znaczące życiowo i ugruntowujące wszem i wobec jego stanowisko względem mojej osoby i przyszłości naszego związku: właśnie zobowiązał się żeby być ze mną przynajmniej na 10-15 lat życia i na wspólną odpowiedzialność za inne stworzenie. Dla niego (i dla mnie też :P) to o wiele ważniejszy krok niż ślub.
Powiedział mi wczoraj, że myślał o moim śnie i go trochę brała troska, a trochę wzruszenie, bo on interpretuje mój sen następująco: moja partnerka boi się, że nie będzie w stanie pokochać tego pieseczka, boi się tego co nazywa się depresją poporodową w przypadku ludzkich dzieci; moja partnerka jest wrażliwą i opiekuńczą osobą, która jest świadoma ogromu odpowiedzialności jaki na siebie bierze. Dla niego mój sen jest uzasadnioną obawą przed możliwymi -racjonalnie i statystycznie- kolejami wypadków, które nas czekają w najbliższej przyszłości. I to go upewnia, że jest w związku z właściwą osobą i zarazem wzrusza go, że nasze stanowisko związane z adopcją pieska jest takie samo: że chcemy być najlepszymi psiorodzicami jakimi być możemy, że rozpatrujemy opiekę nad pieskiem ze wszystkimi jej konsekwencjami i chaosem, jaki wprowadzi w nasze życie. Że to my się dostosujemy do psiaczka, a nie ona do nas.
O. wczoraj mi wyznał ze łzami wzruszenia w oczkach, że nie wiedział, że można tak kochać jak on mnie kocha. Że nie wyobraża sobie by coś było większym sygnałem “dobrze mi w związku z tobą, ufam tobie i czuję się w nim bezpieczny” niż “chcę mieć z tobą psiecko”. No i ja to rozumiem! Totalnie!
Z drugiej strony zostając przy temacie mojego związku i mojego partnera pojawiają się dwie kwestie: to co zauważyła moja przyjaciółka w weekend, to co sugerowała jego babcia w zeszłym tygodniu, to co dostaję od rodziny i to co sama czuję po jego komentarzu o “depresji poporodowej” w korelacji z wiadomością o ciąży mojej siostry.
I chyba od tego ostatniego zacznę: wiem, że jestem w dobrym związku, z dobrą sobą. Że realizuję etap “psinka”, bo dopiero jestem na ten etap gotowa - póki co jestem w NAJDŁUŻSZEJ stałej i bezpiecznej relacji w moim życiu. Wciąż łapię samą siebie na myśli “on zniknie, opuści mnie itp” - bo mam takie doświadczenia. I to ja muszę ogarnąć ten shit: moje doświadczenia mnie ukształtowały, nie mogę zrzucać na jednego faceta odpowiedzialności za udowadnianie, że w zwiazek można wchodzić inaczej, że NIE WSZYSCY mężczyźni nie są warci zaufania, że nie wszyscy opuszczają w sytuacjach kryzysowych lub trudnych po prostu. Że aby pozwolić sobie na bycie w zdrowym związku muszę być przygotowana na to, że on NIE MUSI mnie zapewniać o tym, że ZAWSZE będzie obok (chociaż tego głęboko w środku baaaaardzo bym chciała, to moja potrzeba bezpieczeństwa, trochę kompulsywna) tylko dawać mu przestrzeń na wybór i być wdzięczna za każdym razem, kiedy okazuje się z własnej woli wybiera to, co dla mnie również znaczy MIŁOŚĆ, PARTNERSTWO, ODPOWIEDZIALNOŚĆ. Mam świetnego partnera. Po prostu. Nie wiedziałam, że mogę być z kimś tak... fajnym. Przy kim aż się chce iść w żyćko. Niezależnie, wspierając się wzajemnie.
Jednocześnie mam tu poprawkę na to, co wiedziałam, że prędzej czy później wyskoczy: różnicę wieku. I etapów w życiu. W temacie myślenia o przyszłości obecnie obydwoje widzimy dla siebie wzajemnie szansę na podróżowanie - coś o czym zawsze marzyłam; na chodzenie po górkach; na zdobywanie edukacji, rozwijanie pasji, na myśl o szukaniu mieszkania lub mieszkalnego kampera, na prowadzeniu czegoś “dla siebie”, na pieska itp. Rozmawialiśmy o ewentualnym ślubie, ale zgadzamy się, że to zgoła za wcześnie. Po prostu. I na tę chwilę mamy podobne podejście do tematu rozmnażania ewentualnego. Nie chcemy. Gdy marzymy o przyszłości - nie chcemy. Gdy rozważamy o tym co i kiedy będziemy robić - NIGDY nie ma w tych planach dzieci, chociaż pojawia się dom, samochód, drugi piesek i jeden kotek. Nawet są konkretne plany natury medycznej na wyeliminowanie jakichkolwiek wpadek. Ale mój chłopak odpowiedzialnie wyznaje, że chociaż na ten moment nie widzi się w roli ojca i go brzydzi i odrzuca sama koncepcja nie może mi obiecać, że za 10-20 lat coś mu się nie odwidzi i wtedy nie będzie chciał. I uważam, że to jest uczciwe. Bo nie wiemy. Ja też nie wiem jak będzie za 10 lat. I chcę mieć możliwość decyzję podjąć wtedy, kiedy obydwoje będziemy “on the same page” - a ze względu na różnicę wieku to może wówczas być trudne. Dlatego badanie AMH. Dlatego myśl o zamrożeniu jajeczek. Ech.
Wczoraj w tym temacie zmroził mnie strach i panika. Dopadło mnie FOMO: że moja młodsza siostra JUŻ, a ja nie, że zawiodłam jako starsza siostra, że to ja powinnam była dla niej przecierać szlaki, że teraz ja muszę się śpieszyć, bo jak nie teraz to nigdy; że muszę w tej chwili, DZIŚ, w niedzielę w nocy, pozyskać odpowiednie środki, zacząć działać, bo jak nie teraz to będzie masakra, stanie się coś niewypowiedzianie strasznego! Pikawa latała. Do tego z macicy krwawiłam i bolało, z oczu tryskał płacz. Że jak nie TERAZ to będę matką geriatryczną i wtedy skażę swoje dziecko na taki sam los, jaki czekał mnie w wieku 21 lat - bez oparcia w rodzicu musiałby iść w dorosłość. Potem strach o to co siostra mi opowiadała: jej koleżanka została samotną matką z 2-letnim synkiem, ma generalnie trudno, a ja nie chcę mieć trudno i nie chcę powoływać na świat człowieka, który będzie znal tylko TRUDNO i umęczoną mamę. Że w sumie, jeżeli będę skupiona na przetrwaniu i na wiązaniu końca z końcem, to czy mi starczy uważności i siły na to by być dla tego młodego ludzia, by go wychowywać tak jak na to zasługuje, by przetwarzać, nazywać i pomagać przeżywać te wszystkie emocje, które będzie musiał przeżywać by wzrastać jako osoba i do przeżywania których będzie potrzebował wsparcia oddanego, uważnego rodzica, podczas gdy ja sama nie będę miała przestrzeni na pomieszczenie własnych przeżyć, problemów i emocji? To dla mnie jest OLBRZYMIA decyzja zmieniająca życie. A ja póki co pracuję na śmieciówce i pierwszy raz od lat!!!! pojechałam na wakacje, bo pierwszy raz od lat było mnie na nie stać.
Bezpieczeństwo finansowe zerowe.
Do tego myśl o tym, że nawet gdybym ogarnęła siebie, to nie mogę oczekiwać, że mój partner będzie chciał uczestniczyć w powoływaniu człowieka na świat - chociaż jest cudownym człowiekiem i jeżeli z kimkolwiek miałabym się decydować na taki krok to właśnie z nim, to jednak nie raz mi zaznaczał, że nie chce mieć dzieci. I ja też. Więc gdyby teraz się decydować na dziecko, bo “później nie będzie luksusu podęcia tej dyskusji”, chociaż obydwoje tego nie chcemy i obydwoje nie będziemy w stanie kochać tego człowieka, bo w sumie nie chcemy go to po co ZNÓW taką opcję rozważać i po co w ogóle skazywać się na jakieś tortury wbrew sobie? To jest gwarant na rozwalenie doszczętnie tego co w tej chwilii jest pewne i jest faktem: fajnie nam razem, jesteśmy fajną parą i jesteśmy ze sobą szczęśliwi jak do tej pory z nikim innym.
Czuję się bezsilna. Przytłoczona. Znowu ten krąg beznadziei, ten krąg ograniczeń ze względu na brak zasobów (nie tylko uczucia i gotowość psychiczna, a właśnie praca, mieszkanie, zrealizowana edukacja, dostateczne zarobki - gdyby te wszystkie wariacje były spełnione to uczucia i gotowość psychiczna byłyby zupełnie inaczej ustawione, bardziej jasne, klarowne, bez jakichś “a gdyby” - tym czasem wszystko jest takie niepewne), który nie pozwala na podejmowanie decyzji, na poczucie bezpieczeństwa i zaufania, że będzie lepiej, stabilniej.
Wczoraj rozmawialiśmy o tym. O. zaproponował, że mógłby ze mną przerobić wszystkie “a gdyby” jak ta szczegółowa ankieta do wypełnienia w przypadku adopcji szczeniaczka, którą przegadaliśmy bardzo dogłębnie w zeszłym tygodniu. Tyle, że uczciwie przyznał, że on na tę chwilę nie ma zdania. W żadnym temacie. NA żadne “a gdyby” dotyczące ewentualnego rozmnażania. Bo on jest teraz pewny, że dzieci mieć nie chce. I po prostu nie bierze nic innego pod uwagę, każda opcja inna go w tej chwili odrzuca. Więc “a gdyby” jest dla niego na tym etapie życia wejściem bardziej w rolę słuchacza. Powiedział, że będzie wspierał wszystkie moje decyzje - o badaniach, o zamrożeniu jajeczek, o opłacaniu ich hotelowania się w lodówce kliniki itp. Ale na tę chwilę podtrzymuje, że nie chce być ojcem. I absolutnie nie wie czy kiedykolwiek to się zmieni, ale nie może tego wykluczyć.
Jego stanowisko mnie trochę uspokoiło. Cieszę się, że nie chce mieć dzieci. JA TEŻ NIE CHCĘ. Nie czuję tego. Boję się, że nie będę mogła, gdybym zmieniła zdanie i ich zachciała - nie tego, że nie będę ich miała.
Chcę mieć pieska z moim partnerem.
Boję się, że przed brak możliwości zajścia w ciążę kiedy stracę partnera w O.
:(
A nie chcę - nadal mnie to odrzuca, z czasem jeszcze bardziej: sama myśl o takiej możliwości wywołuje złość i żal - wiązać się z człowiekiem, który/która ma dzieci z innego związku. To mi się jawi jako szarpanie moich ran i dlatego bardzo, ale to bardzo się cieszę, że taką osobą nie jest O. Mam dostateczną ilość traum i problemów z którymi muszę się bujać w życiu, dodatkowych triggerów nie potrzebuję.
Ech.
--
Przyjaciółka mi wyznała, że widzi jak ten związek pozytywnie na mnie wpłynął. Że nawet z mężem rozmawiała o tym, jak to widać, że rozkwitam. Że dodatkowo zmieniają się we mnie pewne jakości w tym poziom mojej odpowiedzialności. To mnie zaskoczyło. Jak to “poziom poczucia odpowiedzialności”? Hym? A przyjaciółka na to, że to jak mówię o piesku - samo to, że decyduję się na jego adopcję i że tak sensownie podeszłam do zbierania pieskowej wyprawki itp., że z jej strony to wygląda tak, że dzięki zwiazkowi wzrósł we mnie poziom “dorosłych” cech. Ciekawe. Bardzo to dla mnie ciekawe, bo w tej chwili w tamtej rozmowie starła się perspektywa na “dorosłość” i interpretację “dorosłości” dwóch osób: jednej, która od 11 lat jest w związku małżeńskim, a od 17 w związku z tym samym partnerem z którym się wspierają i wzrastają, oraz drugiej, która weszła w dorosłość z takim bagażem, że okupiła to depresją, a potem weszła w związek 2-letni, który zakończyła emocjonalnie skatowana, zdewastowana zdrowotnie, finansowo, na polu relacji i przerażona, że od tej pory każda bliska relacja będzie bolesna - potem było 6 lat terapii, odkręcania tych przekonań nabywanych latami poprzez doświadczenia toksyczne i dopiero teraz zdobywam doświadczenie 2 lat fajnego, zdrowego związku z fajnym człowiekiem. Mam wrażenie, że od 21 roku życia nie robię nic innego tylko jestem odpowiedzialną dorosłą osobą, która bują się z konsekwencjami niesienia tej odpowiedzialności i bycia skrajnie samotną w postrzeganiu tego jak wiele odpowiedzialności KAŻDA decyzja ze sobą niesie.
Przypomniałam przyjaciółce, że pieska chcę mieć od kilku ładnych lat. Po prostu nie chcę decydować się na tak odpowiedzialny krok SAMA - że chociaż nie wiem jakbym nie chciała psinki to najbardziej hamowała mnie w realizacji takiego pomysł myśl o tym, że czekałabym na mnie w domu zupełnie zależna ode mnie istota. Że gdybym straciła praca - nie tylko ja nie miałabym na jedzenie, ale też ona by głodowała. Że gdybym zachorowała - to nikt by nie wziął pieska na spacer, cierpiałaby ten kłębuszek. Że szansa na to, aby kogoś poznać drastycznie by zmalała, bo całe moje życie kręciłoby się w rytmie pieskowo-spacerkowej rutyny. Że nie mam dostatecznych środków, by pozwolić sobie na wyjazd na wakacje i odkładanie na czarną godzinę, że sama choruję i koszty mojego leczenia przekraczają często moje możliwości finansowe, a biorąc pod dach pieska byłabym zobowiązana dbać o jego zdrowie - a gdyby zachorował nie byłabym w stanie tego leczenia opłacić, gdybym np: w tym samym miesiącu bujała się z koniecznością “zwykłego” wyjścia do ginekologa, które kosztuje 300zł. To dużo. Do tego warunki mieszkaniowe - nie mam mieszkania (bo mnie absolutnie na żadne nie stać!), wynajmuję (i to od kiedy jestem w związku -mieszkanie, a wcześniej tylko pokój we współdzielonym mieszkaniu, innym lokatorom piesek mógłby przeszkadzać), najmujący nie są szczególnie chętni do podpisywania umów z właścicielami zwierząt. To by mi bardzo uszczupliło możliwości mieszkaniowe. Nie mówiąc o transporcie pieska do dziadków, gdybym potrzebowała wyjechać tak, jak w weekend wyjechałam do przyjaciółki - na cały dzień. W takim wypadku albo jechalibyśmy pociągiem do moich rodziców, albo płaciłabym milion monet za psi-hotel (moja przyjaciółka ma w domu bardzo bojaźliwego kotka po przejściach, nie ma co kici stresować intruzami szczeniaczkowatymi). Dlatego wcześniej nie miałam pieska. Chociaż bardzo za pieskiem teśkniłam. Uważam, że to była odpowiedzialna decyzja - nie mieć pieska w takich okolicznościach.
Przyjaciółka tego wysłuchała i przyznała, że mam rację. Że faktycznie odpowiedzialnie myślę od lat... że po prostu z boku trudno sobie wyobrazić jak to jest być odpowiedzialnym singlem zarabiającym mniej niż 5tys na rękę w Polsce. I to bez dupochronu w postaci rodziców, którzy w razie czego przyjdą z pomocą finansową - a takich, którzy są po wypadkach i którym trzeba pomagać i w razie czego zapewniać dupochron.
Jesteśmy sumą własnych doświadczeń - tyle można powiedzieć w tym temacie.
Nie czułam się przez tą uwagę przyjaciółki oburzona czy zraniona. Ale bardzo zaskoczona jak być może jestem oceniana przez bliższych i dalszych krewnych oraz znajomych, a także zaskoczona tym co i dla kogo oznacza odpowiedzialność... Jakie to powierzchowne w sumie.
Że gdybym miała psa wcześniej to byłabym “odpowiedzialna”? Tak są oceniane te wszystkie osoby, które ledwie wiążą koniec z końcem, mając na karku kredyt i dziecko itp?
Bardzo ciekawe i bardzo dziwne.
Moje doświadczenia z czasu, kiedy miałam 21 lat są takie, że cokolwiek na co się zdecyduję musi być przemyślane i zweryfikowane czy SAMA dam radę to pociągnąć finansowo i emocjonalnie. Jedno złamanie nerwowe i depresja spowodowane tym, że “za długo dawałam radę SAMA” na skalę życia wystarczą mi. Nie potrzebuję więcej. Dlatego nim się zobowiązuję do czegokolwiek analizuje najczarniejsze scenariusze i ważę czy jestem gotowa na radzenie sobie z takim ryzykiem. Sama. Bo nic w życiu nie jest pewne. Boleśnie się o tym przekonałam...
---
No i wreszcie “nic w życiu nie jest pewne”.
Siedzi mi to w głowie od jakiegoś czasu. I nie daje spokoju.
Nie mam podstaw by się obawiać mojego chłopaka. W najbardziej ognistych i żywych kłótniach to co robi najgorszego to okopuje się na swojej pozycji “bo on ma rację bardziej niż ja” - coś czego ja też bywam całkiem winna. A potem, jak emocje schodzą z nas to rozmawiamy, potrafimy - każde z nas! - przyznać się do błędu albo powiedzieć “akceptuje, że ty uważasz inaczej niż ja, tutaj się nie dogadamy” i tyle. Tu jest granica.
Lubię w naszym związku to, że gdy jesteśmy blisko kłótni i już w gardle wzbiera krzyk, pretensje i wkurw: mówię mu “musze wyjść i to przemyśleć, bo nie chcę się z tobą kłócić, a na to czuję, że obecnie mam ochotę!” - i wychodzę na spacer, analizuję i wracam do domu nadal będąc w emocjach, ale bez krzyku, pretensji i tych wszystkich niepotrzebnych, mogących ranić słów i zachowań, które by się odpaliły, gdybym została wcześniej w rozmowie, w domu. I mój chłopak działa tak samo. Raz nawet minęliśmy się w drzwiach xD - ja wracałam z pielgrzymki odwkurwiającej, on wychodził na taką, bo w międzyczasie się rzeczy podziały, które go wkurwiły. xD
Uwielbiam to w naszej dynamice.
Bardzo.
I uwielbiam to, że obydwoje wychodzimy z komunikacją “ja” i reagujemy, gdy drugie w emocjach odpala komunikację “ty” np: kochanie mów teraz o sobie, nie mów o tym co uważasz lub interpretujesz, że ja czuję/mówię/robię, potem wyjaśnię co u mnie, teraz chcę wiedzieć co u ciebie”.
No kocham to!
To są ciężkie rozmowy, wymagające samokontroli, ale przy tym WIEM i CZUJĘ, że nam na sobie wzajemnie zależy nawet pomimo nieporozumień i wielkich emocji, a nawet zranień.
Kocham tego człowieka! To najlepszy człowiek na świecie dla mnie i nie jestem w stanie opisać tego, jak bardzo się cieszę, że poszłam wtedy w 2021 na te tańco-teatry i go poznałam. :D
Niemniej straciłam ten dowód, nie?
I wtedy wydarzyła się rozmowa. Bardzo ciekawa i budząca we mnie zastanowienie rozmowa.
Jego rodzina (ta najbliższą, bo ta dalsza to takie ziomeczki od pomocy, co reagowali jak moi znajomi i przyjaciele: takie rzeczowe ustalenie faktów, skupienie się na tym co można zrobić, a nie na emocjach) dzwoniła do niego i zachowywali się tak, jakby wydarzyło się COŚ STRASZNEGO. Ale jednocześnie delikatnego. Były pytania do mojego chłopaka o jego uczucia. O dobrostan. O plany - o to co planuje. I WSZYSCY poza siostrą wyskakiwali od razu do “ale chyba nie zerwiesz z Villką?” O,o
No okay. Rozumiem, że powody do zerwania mogą być różne, czasami coś przelewa czarę goryczy i wtedy nie no jest źle. Po prostu coś waży o końcu. Nawet pierdoła.
Tyle, że miedzy nami jest super - nie zapeszając, ale no naprawdę, my jesteśmy zgodni, dobrze rozwiązujący konflikty (w sensie, że takie sytuacje jak wyżej opisane, wymagające pielgrzymki odwkurwiającej xD to może w historii naszej relacji miały miejsce 3-4 razy, nie więcej, resztę nawet bolesnych, delikatnych nieporozumień omawiamy wprost i od razu, nie miewamy cichych dni czy coś takiego - taką mamy relację). Nie czuję bynajmniej, że coś “przelało czarę goryczy” tylko “pierwszy raz w historii relacji nasze plany poszły się jebać i straciliśmy w wyniku tego pieniądze”. I faktycznie - mogło się to zdarzyć KAŻDEMU. A zdarzyło się właśnie MI - i to przez lekkomyślne włożenie dokumentu do kieszeni. Fakt. Wybaczam sobie po trochu - bo chciałam dobrze, a po trochu przyznaję się do błędu - MOŻE gdyby dowód był w portfelu, a nie luzem to nie zaginąłby. Ale równie dobrze MÓGŁBY zaginąć nie tylko dowód, ale cały portfel i dopiero bylibyśmy w dupie. Gdybanie. Stało się. Już wyrabiany jest nowy dokument, a Cypr stoi tam gdzie od setek lat stał i poczeka na nas. Szkoda straconych pieniędzy.
Dlatego dziwiło mnie to co mówiła mojemu chłopakowi rodzina - w zasadzie przekonywali go, że jest tak, jak my czuliśmy, że jest tj. że to tylko zgubiony dokument, że szkoda lotów i ciepełka, ale jeszcze zdołamy tam polecieć, oraz, że NIE JEST ta sytuacja powodem do zerwania ze mną. O,O
Ależ mnie to zaskoczyło.
Bo nawet nie pomyślałam, że to mogłoby być powodem!
No chujowo wyszło i to z mojej winy, ale hej, ja tu też jestem ofiarą sytuacji! xD
Pytałam go czy myślał, że to jest powód do zerwania - przyznał, że nie, ale rozumie sposób myślenia swojej rodziny. A ja nie kminię. Dlaczego miałby być?
Mam wrażenie, że tu chodzi o jakiś przekaz niewerbalny. O jakąś mądrość rodziny niewerbalną, coś co jest oczywiste, ale nie wyrażone. Tak jak u mnie w rodzinie jest oczywista i uzasadniona obawa przed depresją poporodową (w sumie chyba powyżej tego nie napisałam - ale zarówno moja babcia i moja mama miały taką depresję; bardzo chciałby być matkami, ale nowe obowiązki i zmiana bezpiecznego rytmu życia ich przytłaczały na początku; poza tym obydwie chorowały na depresję, ja też, siostra - trudno powiedzieć, ale generalnie to jest przekaz podprogowy w rodzinie).
No i na koniec zadzwoniła do wnuczka babcia.
I to właśnie wtedy padł sugestie, które mnie zupełnie zaskoczyły i nie mogę ich wyrzucić z pamięci. Jak jakieś takie... ziarna kiełkującej niepewności. Takie wyłapane ważne fragmenty ostrzegawczych informacji, które z doświadczeń po związku z osobą o narcystycznej osobowości sobie przypięłam na tablicy w myślach pod hasłem “do obserwacji na przyszłość”.
Mój chłopak ma bardzo dobry kontakt ze sobą babcią - babcia nie kryje, że go uwielbia, że to jest jej ukochany wnuczek pośród wnucząt. Jest faworyzowany, ale też łatwo zdiagnozować dlaczego - mają bardzo ciepłą relację. Jednocześnie okazują sobie mase troski w relacji babcia-wnuczek, a zarazem ich przekomarzanie brzmi jak rozmowa “fajnych ziomków” i trochę nosi znamiona “flirtu” - ale nie w sensie jakichś podtekstów seksualnych, tylko takich zaczepek “no co ty babciu sobie pomyślałaś!? Że ja używam kupnych przecierów pomidorowych, a nie tych od ciebie!? No zraniłaś mnie strzałą niewiary prosto w serce, no krwawię! Nie wiem czy się z tego pozbieram! Chyba muszę zrobić bolonese by skleić tę ranę!” itp itd. A babcia mu chichra do słuchawki i w tym samym tonie ciągnie rozmowę. Fajną mają dynamikę :D
I właśnie ta babcia do niego zadzwoniła z troską pytając najpierw o moje samopoczucie w związku ze zgubieniem dowodu i odwołaniem weekendu na Cyprze. Rozmawiali przez chwilę, on znowu zapewniał ją jak wcześniej ojca i mamę, że to nie jest dla niego powód do zerwania ze mną, że to po prostu zdarzenie losowe “tak bywa”, że jest chujowo, smutno, ale przetrwamy to, on wie, że ja stanęłam na rzęsach by te dokumenty pozyskać, że podziwia moje zachowanie i moja postawa w tej sytuacji też dla niego wiele znaczy.
W pewnym momencie oburzony - ale na serio oburzony! - zaczął oponować podniesionym głosem do słuchawki “babciu nawet nie kończ tego zdania! Nawet nie chcę wiedzieć do jakich myśli na mój temat posunął się twój mózg! Nie chcę wiedzieć! I jest mi przykro, że takie coś tobie w ogóle przyszło do głowy”.
Myślałam, że znowu się zgrywa.
Tym bardziej, że potem ewidentnie i on i babcia jeszcze długo “wyjaśniali sobie rzeczy” w takim bardzo nerwowym tonie, aż ze stresu przerwał robić to co robił i wybrał się na pielgrzymkę odwkurwiającą, więc nie słyszałam, bo byłam zajęta swoimi sprawami/
Ale po zakończeniu rozmowy wrócił do mnie (akurat wtedy byliśmy na zakupach w Lidlu) i wstrząśnięty wyznał, że jego babcia sugerowała - tutaj powtórzył słowo w słowo co powiedziała, ale nie pamięta. Generalnie nie zrozumiałam po tej wypowiedzi co powiedziała, ani czemu te słowa tak bardzo go wybiły z równowagi, dlaczego był nimi tak przejęty i dlaczego mówił to do mnie ze skargą, z żalem. Nie kminiłam. Brzmiało to dla mnie neutralnie. Tym czasem on WIEDZIAŁ co babcia sugeruje tą (w moim odbiorze) niewinną wypowiedzią. Sugerowała, że mnie pobił by ukarać mnie za to, że przez moje działania straciliśmy dowód.
To wydało mi się tak absurdalne - mój chłopak i przemoc - że po prostu się roześmiałam, jak mi to wyjaśnił. No niedorzeczne! To tylko dowód i bilety!
Naprawdę wydało mi się to niedorzeczne i przez to nierealne.
Ale mu nie było do śmiechu - był obrażony na babcię, zraniony tym, że ona ma takie mniemanie o nim, chociaż go zna. Podobno wyjaśniła mu podczas tej ich rozmowy, że takie myśli się pojawiły, bo chociaż go zna całe życie i dotychczas nie wykazywał takich skłonności, to jednak on “stał się już dorosłym mężczyzną” i mógłby przez to zachować się jak “dorośli mężczyźni”.
I to mnie zastanowiło...
Bo to jak zachowują się “dorośli mężczyźni” to również opinia wypracowana na podstawie doświadczeń.
Podczas, gdy mój kochany partner przeżywał, że ktoś bliski może mieć tak okropne mniemanie o nim osobiście, ja się zastanawiałam jaki mają przekazaz w rodzinie o tym co mogą robić “dorośli mężczyźni”.
Upewniłam się - czy jego ojciec kiedykolwiek uderzył mamę: NEVER! (burzył się i zmartwił). A czy dziadek babcię - tego nie wie tego... Ech... No i to jest problem... Mój dziadek bił babcię. Nigdy tego nie widziałam, ale mam widziała i podobno powiedziała tacie nawet, że to nie jest najlepszy pomysł by się pobierali po tym jak była świadkiem takiego zachowania. Była wtedy w ciąży.
Inna mentalność.
Inne doświadczenia.
Inne czasy.
Inna świadomość.
Inne normy kulturowe.
Wszystko się zmienia, rozumiem, że niektóre zachowania nie “przechodzą z automatu” na kolejne pokolenia... ale jednocześnie co jakiś czas mysle o tym i wciąż mam tę wiadomość przypiętą do tablicy “do obserwacji”
---
Jestem taka... zmęczona - po prostu eksplodowałam i implodowałam przesyceniem informacji: dobrych i budzących niepokój.
Rodzina się nam powiększa.
A!
Jeszcze coś.
Moja siostra i mój Szwagier pierwszy raz USŁYSZELI. Ech. Wczoraj pomagałam siostrze robić pieroga. Kiedy byłam z nimi sama - pokazali mi zdjęcie z USG. Radość olbrzymi i strach. A potem opowiedzieli co się u nich działo przez ostatnie miesiące, a o czym nie chcieli mówić wcześniej. By nie zapeszać (trzymanie tajemnicy to też stres).
I tak sobie rozmawialiśmy. Opowiedzieli mi o wybranych imionach, o reakcji rodziny Szwagra na wiadomość o ciąży, o tym jakiego pieska będziemy mieć, o tym, jak przygotować pieska, który już z nimi mieszka na nowego członka rodziny pod dachem i nową koleżankę do zabaw u cioci i wujka.
I siostra zauważyła, że widzi po mnie znacznie więcej rozluźnienia i takiego rozwoju od kiedy jestem z O. Powiedziała, że się cieszy, że z nim jestem. Ale znowu dla niej powodem do obaw jest różnica wieku. Przyznałam jej, że nieporównywalnie BEZPIECZNIEJ się żyje z partnerem. Dwie pensje to jest już samo to co ratuje sytuację, co pozwala myśleć o przyszłości w dłuższej perspektywie nić “koniec miesiąca” ech... Że z jednej strony ekonomiczne odciążenie to nie jest i nigdy nie był główny mój cel przy wchodzeniu w związek, ale okazuje się, że to jest czynnik, który nieporównywalnie z niczym innym wpływa na odczuwanie poziomu satysfakcji ze związku i myślenia o jego przyszłości.
I w ten sposób zeszliśmy na temat mojego ex.
Wyznałam jej, że bez terapii - nie ruszyłabym, nie pozostawiłabym tego związku. Że byłam osobą współuzależnioną i terapia pomogła mi nie tylko “w odwyku” od mojej “używki”, ale też w załataniu przyczyn tego dlaczego wchodziłam i miałam predyspozycje do wchodzenia dalej w relacje w których byłabym osobą zależną. I z perspektywy czasu wydaje mi się (i to jest moja najświeższe przemyślenie na temat poczynionej zmiany mojego mindsetu!!!!), że gdybym bardziej niż na uzależnieniu od narkotyków mojego ex-partnera, skupiła się te lata temu na szukaniu informacji o tym co wiedziałam od początku, a co wydawało mi się ingerencją w prywatność, a także w bardzo wciąż delikatną i bolesną strefę życia mojego ówczesnego partnera - przez szacunek do jego prywatności nie wchodziłam w jego diagnozę od psychiatry i psychologa. Skupiałam się na narkotykach “gdyby tylko nie brał, to byłoby jak na początku!” - tym czasem uzależnienie od używek to była konsekwencja jego zaburzenia. Gdybym tylko te 8 lat temu wpisała sobie w googla “OSOBOWOŚĆ narcystyczna”, nie zachowania narcystyczne, nie “narcyzm” tylko to co miał na wypisie ze szpitala, to przez co wariował ze strachu i poruszenia, o czym NIE CHCIAŁ, abym czytała wraz z nim, chociaż nie był w stanie tego opisu przeczytać bez kilku podejść, nerwowego przecierania twarzy, spacerów w kółko po pokoju i czegoś na uspokojenie. :/ Gdybym wtedy nie uszanowała jego prośby i przeczytała... to MOŻE bym zaczęła zauważać pewne rzeczy wcześniej? Może bym ogarnęła, że nawet gdyby nie brał to nie mogłoby być “jak wcześniej”, jego zachowanie nie było dyktowane narkotykami - było tylko PODKRĘCANE narkotykami. Wynikało z tego KIM JEST. Tu żadna terapia nie mogłaby pomóc. Może wtedy odeszłabym wcześniej i nie miała takich wyrzutów sumienia? Nie obwiniałabym się tak bardzo i tak długo bym nie pracowała nad poczuciem winy w ramach swojej terapii? Może wcześniej przestałabym mu pisać usprawiedliwienia?
No nie wiem.
Ale na pewno terapia i zgłębienie tego, jak działa osoba o osobowości narcystycznej, jak jest pozbawiona empatii i jednocześnie jak czarująca się wydaje dla osób z zewnątrz (w kontraście do jej/jego osoby partnerskiej, która wydaje się być kłębkiem nerwów i niszczycielem dobrej zabawy), jak działa fundowana przez narcyza huśtawka, akceptacja i skrajny jej brak itp itp to mi ostatecznie pomogło zrozumieć, że nie ma w jego życia miejsca dla mnie chociaż on słowami deklaruje coś innego, to ze względu na to co robi i jak działa jego psychika - miejsca jakiego potrzebuję by być szczęśliwa tam nie ma. Po prostu. To mi pomogło ruszyć dalej.
Wracając - mówię siostrze, że musiałam przeżyć swoje, żeby poznać O. i być w tym miejscu w życiu w którym obecnie jestem. Mówię jej, że gdybym bardziej się skupiła na tej diagnozie ze szpitala psychiatrycznego, która tak bardzo paraliżowała strachem mojego ex-chłopaka to może szybciej bym była tu, gdzie jestem dziś, ale na pewnie nie z O. Że czasem trzeba czaru odpowiedniego na wszystko.
A na to sis pyta “jaka diagnoza?” - ja to jej mówiłam nie raz. Ale ona i Szwagier twierdzili, że “nic dziwnego, że ex nie chciał ze mną być, bo jestem trudną osobą” - trudną, czyli emocjonalną. Latami mnie to bolało. Kochałam typa tak bardzo, a chociaż to ja zerwałam jednak TEŻ ja się czułam porzucona i odrzucona, niekochana. Cierpiałam bardzo, a moi bliscy mnie zapewniali “nic dziwnego, nikt by z tobą nie wytrzymał” - teraz wiem, że z boku tak to może wyglądać dla bliskich osób partnera/partnerki osoby o osobowości narcystycznej. Miałam o to żal do nich. Byli mi przykro. Wtedy potrzebowała wsparcia, a oni w swoich historiach mi dowalali, że sobie zasłużyłam. Moja siostra do teraz (ostatnio we wrześniu!) potrafi mi walnąć “on nie był uzależniony od narkotyków, to ty sobie wymyśliłaś, żeby zaakceptować, że związek wam się rozpadł!”
To zaprzeczenie faktów BOLI. Ta niewiara w moje słowa. Ale mam za sobą terapię - JA WIEM JAK BYŁO, bo tam byłam, bo się z tym bujałam, bo poznałam na terapii grupowej MASE osób, które przeszły to samo co ja. Te same historie, kłamstwa, ten sam ból i ten sam brak wiary osób bliskich, bo z boku niektóre rzeczy wydają się niewiarygodne. WIEM jak było i te osoby mi wierzą, że tak było, chociaż w niektóre rzeczy TRUDNO UWIERZYĆ, bo “takie rzeczy dzieją się tylko na filmach” - na prawdę. Cieszę się, że znalazłam środowisko, które mnie wsparło. Szkoda, że nie byli to moi krewni.
Dlatego nie chcę dawać wagi tamtemu, że siostra nie akceptuje mojej wersji wydarzeń - to zawsze dotąd bolało, ale JA WIEM jak było. Mam własne przeżycia. Mam potwierdzenia jego psychiatry, że był uzależniony, swojej psycholog, swojej grupy osób współuzależnionych.
Więc jak siostra wczoraj zapytała “ale jakiej diagnozy?” i odpowiedziałam “osobowość narcystyczna” to MOMENTALNIE zareagowali. Szwagier sięgał po kubek do szafki, ale się do mnie odwrócił z wytrzeszczem, wstrzymując dech. Siostra wyprostowała się jak rażona gromem. I walnęła “ale takie osoby zawsze poniżają i łamią psychicznie swoich bliskich! Traktują ich przedmiotowo i znęcają się nad nimi psychicznie! To jest ciągła huśtawka fantastycznie-beznadziejnie, z takimi osobami nie da się żyć! One niszczą zaufanie do samego siebie!”
I patrzy na mnie sarnimi oczami z taaaaakim wstrząsem.
Sama zamarłam z zaskoczenia.
A Szwagier z pustym kubkiem dosiadł się do stołu i bardzo-bardzo delikatnie zaczął “czytam książkę o tym zaburzeniu, taką psychologiczną. To jest bardzo poważne zaburzenie, te osoby są pozbawione empatii. Bardzo trudno postępować z takimi pracownikami na stopie zawodowej, a prywatnie to jest jak pokój tortur...”
I gapią się na mnie... Z taką mieszkanką ostrożności, niepokoju i strachu.
Jakby myśleli, że zaraz trzeba będzie mnie sklejać.
A ja tylko spokojnie pokiwałam głową i przytaknęłam “no tak, zgadza się”.
A na to siostra po otrząśnięciu się powiedziała “O mój borze, a uzależnienia jeszcze tylko bardziej podkręcają zachowania toksyczne...”
Przytaknęłam. Bo tak, racja. Uzależnienie działało tak, że coraz szybciej zachodziły zmiany od “kocham cię” do “nienawidzę cię”, od “jesteś bezpieczna”, do “nie jesteś bezpieczna”, od “przytulę cię” do “zrobię wszystko byś cierpiała”.
Kurde, było tak niezręcznie mi przy tym stole wczoraj w tamtej chwilii.
Oni zachowywali się jakbym im właśnie wyznali, że TERAZ się coś dzieje złego, a ja mówiłam, że teraz jest super i że być może musiało minąć u mnie tyle czasu, zanim będzie mi super w relacji i że z perspektywy czasu być może za dużo uwagi dawałam wierzchołkowi tej góry lodowej “uzależnieniu” podczas, gdy pod powierzchnią była cała wielgachna, tłusta, obszerna konstrukcja “osobowości narcystycznej”.
Jednak na swój sposób fajne to było - w końcu nikt nie podważa mojego prawa do przeżywania tamtych doświadczeń. Nikt nie przeżuca na mnie winy “bo byłam trudna” - przy tym nie uważam, że rozpad związku to tylko jego wina. Swoje kawałki i chujowe zachowania też miałam, dlatego wzięłam odpowiedzialność za swoje zachowanie i wypracowanie zdrowych zachowań i poszłam na terapię.
Po prostu fajnie kiedy się nie-unieważnia moich doświadczeń, kiedy daje się im uwagę i rozumie się ich sens.
Niemniej teraz jak to piszę jestem świadoma, że nie dałam im tych słów, tych przemyśleń. Że w tamtej chwili przy stole byłam sama zaskoczona ich reakcją i niezręcznością tej sytuacji. Tym, że się tym przejęli. A może warto do tego wrócić. :P
6 notes
·
View notes
Note
why zerka dnfing at a wedding
https://twitter.com/zerkaahd/status/1665787282748502027?s=46&t=XdFs-W_lR7aNUY3AlowjbQ
anon i was rly scared opening this i had zero idea what i would see
6 notes
·
View notes
Text
List
Koperta leży przed nią na niewielkim stoliku pod oknem pociągu. Jeszcze jej nie otworzyła, na razie wpatruje się w nią intensywnie i delektuje niewiedzą o tym, co jest w środku. Pokusa jest jednak zbyt wielka, ciekawość zwycięża nad przyjemnością mnożenia potencjalnych scenariuszy. Rozrywa kopertę i drżącymi rękami wyjmuje list od niego. Czyta szybko, chciwie, a potem jeszcze raz, trochę wolniej. Odkłada go i zamyka oczy, gdy za oknem szarość miasta zmienia się w brzydotę przedmieści. Potem czyta list po raz trzeci, po raz czwarty. Podziwia bujnie zbudowane zdania ociekające środkami stylistycznymi i figurami retorycznymi. Analizuje składnię, płynie z rytmem zdań. Inspiracja Sklepami Cynamonowymi jest bezdyskusyjna, czy jednak list nie jest nawet lepszy, napisany tu i teraz, tylko dla niej? O mało nie przejechała stacji.
On patrzy na miasto znikające za szybą tramwaju, ale w głowie ma tylko jej zaróżowione policzki i błysk niedowierzania w oczach, kiedy wręczył jej kopertę. Kurczowo trzyma się poręczy by nie upaść, nie wie czy siedemnastka trzęsie dziś bardziej niż zwykle, czy to podekscytowanie sprawia, że kręci mu się w głowie. Nie zna tego uczucia w żołądku, które każe mu mocno zacisnąć powieki, bo gdyby tego nie zrobił, eksplodowałby tu i teraz, albo zaczął krzyczeć i tańczyć na środku przystanka. Ciekawe czy już przeczytała.
W drodze do domu coraz bardziej zwalnia kroku, ostrożnie stawia stopy, jakby zastanawiając się nad każdym ruchem. Ramiona opadają, głowa pochyla się ku ziemi pod ciężarem coraz bardziej napastliwych myśli, a w gardle rośnie czarna, ciężka kula. Gdzieś zniknęła początkowa ekscytacja. Jak odpisać na taki list? Daleko jej przecież do Schulza. Po powrocie do domu rzuca tylko zdawkowe „cześć” rodzicom i kieruje się prosto do łóżka. Wpisuje w wyszukiwarkę: jak napisać dobry list, ale kiedy tylko wyniki załadowują się, chowa telefon pod poduszką. Co za idiotyzm. Zakrywa się szczelnie kołdrą, udając że jej nie ma. List zostawia w kieszeni płaszcza.
Nie może zasnąć, przewraca się bez końca z boku na bok, pocąc się nadmiernie. Widzi ją, jak czyta jego list, a potem drze na strzępy i wyrzuca do kosza. Lub jak pokazuje go koleżankom, a potem śmieją się, czytają na głos co gorsze zdania i przedrzeźniają jego głos. Albo co najgorsze: ona czyta list, a potem uśmiecha się dobrotliwe i zapomina o całej sprawie. Czy kiedykolwiek mu odpisze? Po raz setny tego wieczoru zerka na telefon, ale What’s app milczy.
List leży na dnie szuflady, jak coś jednocześnie bezcennego i wstydliwego. Im więcej czasu mija od jego otrzymania, tym trudniej napisać odpowiedź. Kiedy ją o to zapytał, zdawkowo odpowiedziała, że list jej się podobał i że pracuje nad odpowiedzią. Śmiech. Za każdym razem kiedy siada do odpowiedzi, jej mózg spowija gęsta mgła. Nie wyszła jeszcze poza początkowe „Kochany…” a i ten skromy początek wylądował w koszu jako zbyt egzaltowany. W akcie desperacji poprosiła o pomoc ChatGPT. Napisz list do chłopaka w stylu Brunona Schulza. Zajęło to 15 sekund. Jako wynik dostała garść żenujących sentymentalnych zdań. Szybko zamknęła przeglądarkę. Zaczyna go unikać, żeby nie musieć odpowiadać na pytania o list. Chowa go jeszcze głębiej.
Przestaje czekać na odpowiedź. Nie potrafi już spojrzeć jej w oczy. Jak mógł pomyśleć, że jego pisanie jest coś warte. I że co, ona pokocha go za jego onomatopeje? Absurd. I kto jeszcze w ogóle pisze listy w czasach emotikonów? Chciałby opisać to uczucie zalegające mu w piersiach, ale nie może znaleźć właściwych słów, tak jakby wyczerpał je wszystkie w liście i nic więcej zostało. Kiedy matka zapytała go, dlaczego ostatnio nie pisze, wykręcił się obowiązkami na studiach.
Ona nie może patrzeć na swój notatnik, z którym do tej pory prawie się nie rozstawała. Beztalencie, uzurpatorka. Nawet jej charakter pisma zaczyna ją odstręczać. Długopis zniechęca, Word wywołuje panikę. Wszystkie wcześniejsze próby pisarskie lądują w kartonie na dnie szafy.
1 note
·
View note
Text
ARS 225 - Top 3 Contemporary Artists
A few examples of contemporary artists I admire!
Nae Zerka
I really like his use of symbolism through the distortion of the subject's face
Use of bright colors that draw the eyes to the focal point of the piece
Softer shading on the body, contrasts with the sharp shading and details on the face
2. Erin Dunn
I really like the spray paint style
Use of cool colors in the background helps the bright colors of the subject pop out.
Non-realistic, simplistic style that draws the viewer's attention
3. Régis Bodinier
Use of textures and temperatures
Themes of life and death through symbolism of flowers and fire
Blending of colors and shades make it seem fantastical
1 note
·
View note
Text
ARS 225 3 examples of contemporary digital artist.
3 contemporary digital artist I like:
CLAIRE MILNER
-I like the way she uses the color and kinda stays in one section of the color wheel.
-how she overlaps the shapes and images she had created.
-the abstract part and detail about it how people can view this art work in many different ways.
Paul Brouns
Things I like about it:
-the way he uses shapes like triangles, squares, and rectangles to create an art work
-the different perspectives in both of these art works
Nae Zerka
Things I like:
-the realism she added to her art work
-the shapes she used to create a composition
-setting a mood or tone for the viewers of this artwork (someone in distress)
1 note
·
View note
Text
youtube
Piosenka dla dzieci Pan Hilary Gdzie są moje okulary.
Piosenka dla dzieci "Pan Hilary" inspiracja wierszem Juliana Tuwima "Okulary". Ta skoczna piosenka jazzowa przeniesie Cię w świat przygód i zabawy! Zapraszamy dzieci i dorosłych do wspólnego śpiewania i tańczenia przy rytmach, które rozświetlą każdy dzień!
Tekst Piosenki :
Krzyczy pan Hilary:
„Gdzie są moje okulary?”
Szuka w spodniach i w surducie,
W prawym bucie, w lewym bucie.
Wszystko w szafach poprzewracał,
Maca szlafrok, palto maca.
„Skandal! – krzyczy - nie do wiary!
Ktoś mi ukradł okulary!”
Pod kanapą, na kanapie,
Wszędzie szuka, parska, sapie!
Szpera w piecu i w kominie,
W mysiej dziurze i w pianinie.
Już podłogę chce odrywać,
Już policję zaczął wzywać.
Nagle - zerknął do lusterka…
Nie chce wierzyć… Znowu zerka.
Znalazł! Są! Okazało się,
Że je ma na własnym nosie.
🤓🤓🤓🤓🤓🤓🤓🤓
Piosenki dla dzieci, piosenka o okularach, muzyka jazz, skoczny jazz, Julian Tuwim, jazz dla dzieci, skoczna piosenka dla dzieci, muzyka dla dzieci, Muzyka dla rodziców, piosenka dla rodziców
#piosenkidladzieci #piosenkaokukary #Tuwim #wiersz
#polskie piosenki#piosenka a dzieci#piosenki dla dzieci#polski jazz#julian tuwim#okulary#pan hilary#jazz music#smooth jazz#art#Youtube
1 note
·
View note
Text
I want to make this clear- MTR wants the red pill community to go farther than it is/has right now. He has hopes of there being red pill tv shows, movies, and other forms of media because guys like MTR view the red pill perspective to be the perspective of the man that’s apparently not heard in the modern world. Even though this content has exploded, I think that MTR probably wishes that there were more shows and such that had a red pill underlying message to it. (Obviously that wouldn’t ever work because there are holes in red pill logic, as well as scenarios and realities that many of the men who believe in this ideology don’t consider- but sure)
What Myron doesn’t fundamentally understand is that guys like MTR will keep their mouths quiet about how foolish guys like Fresh and Fit and Rollo mess up publicly until the mess up is too messy, and they can’t avoid not talking about it. This is the side of the internet he’s on and it would’ve been foolish for MTR to not cover certain topics on this channel. Myron getting upset at a slight criticism from MTR is beyond wild because MTR is actually the more sane and rational one in this case. As much as I don’t personally agree with most of his content, I can’t act as if I could see MTR getting a IG baddie pregnant. When MTR says he wants a nice, “submissive” (that word makes me cringe- Especially when thinking about a woman being submissive to him, he’s such an adult dweeb) girlfriend that he can spend some time with, I believe him. He’s a dork, and isn’t even equipped to be in Miami type spaces. He also probably understands that certain women would only want him for his money.
Fresh however, either is too stupid to notice or genuinely believes that these women like him. That’s the difference.☹️
MTR also sees the bigger picture when it comes to their community, he believes that if prominent figures in the community continue to make FOOLS of themselves like this, then the movement will not go anywhere! Remember when Myron and Fresh wore those klan hoods and made racist jokes. That’s not what the Men’s self improvement space is suooosed to be about. MTR has a more disciplined and professional approach to what he views the community should operate as.
The only issue with MTR’s vision is that he is simply in a community amongst FOOLS! He is in a community where as much as these guys pretend that they’re disciplined and structured, they’re just as over emotional and immature as anyone else. This is why they get themselves caught up! Not to mention that since the RP space is inherently right wing, there’s bound to be some other right wing views that people as spouse and try to push. Hence, Pearl, Myron, and Sneako all hanging out with guys like Nick and Zerka. Those guys talk about race more than dating and men’s role in society, yet Myron for instance will let them onto their show and allow a literal W. S. Share his “interesting” views about race and see no issue with it.
0 notes
Text
Vote Now! Vote Now!
STAR WARS EPISODE I: The Phantom Menace 01:29:11
And here is the most noticeable E.T. cameo. The Senator is named Grebleips (Spielberg backwards) and the name of their planet, Brodo Asogi, comes from the sequel novel to E.T. The Book of the Green Planet. It was based on a story by Steven Spielberg. They were only called "Children of the Green Planet" in the book though, the name Asogian was added into Legends later by Abel G. Peña in his novella SkyeWalkers: A Clone Wars Story.
Other names for E.T.'s planet named in the book were: - Vomestra - Od-Di-Pa 5 - Tum Lux O-ty - Alata Zerka Which all translated to "Green Planet". Personally, I think Brodo Asogi sounds the best, so I'm glad James Luceno chose to go with that when he included them in Cloak of Deception!
#Star Wars#Episode I#The Phantom Menace#Coruscant#Galactic City#Galactic Senate Building#Grand Convocation Chamber#Senate Rotunda#unidentified senator#unidentified Ishi Tib#unidentified Swokes Swokes#unidentified Asogian#Senator Yeb Yeb Adem'thorn#Senator Grebleips#repulsorlift unit#Makem Te Delegation#Brodo Asogi Delegation#entry/exit gate#taxation of trade routes
1 note
·
View note