HermitsUnited - CIEŃ I WRÓŻ
To jest stareńkie opowiadanie wyjęte z “szuflady”. Fascynacji “Wiedźminem” nie da się nie zauważyć. Ale w zasadzie to nie jest fan fiction.
A więc - byli sobie wampir i świątynny koń...
- Cholerna mgła – oznajmił Wróż tonem wskazującym na pełną gotowość do podjęcia konwersacji. Posteń nie odpowiedział. Siedział w siodle skulony i ponury jak wielki gawron. Czarne włosy opadały mu na ramiona, zakrywały równie czarne oczy.
- Mgła – powtórzył Wróż. – Cholerna mgła.
Posteń milczał.
- Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek widział taką mgłę – ciągnął Wróż. – Gęsta jak śmietana. Choć oko wykol…
- Wróżu – rzucił Posteń. – Zamknij się. W boku mnie kłuje od twojego gadania.
- Bo powinniśmy byli stanąć we wsi – parsknął Wróż. – Odpocząłbyś, rany by ci się wygoiły. Tam była taka zacna karczma. Stajnia jak malowanie, siankiem pachnąca. I ludzie… hmmm… całkiem… gościnni.
- Chcieli mi wsadzić sztachetę pod żebra – z cieniem wyrzutu w głosie zaoponował Posteń.
- Na litość Mateczki, toż to było wiejskie wesele! Czegoś się spodziewał? W programie mają oczepiny, tańce, przyśpiewki, gorzałkę i tłuczenie obcych. Obcy to ty. Gdyby znali cię lepiej, pewnie użyliby czegoś ostrzejszego od sztachety.
- Milcz, Wróżu!
- Milczałem przez całą drogę z wioski. Będzie ze trzy kwadranse. Fakt, przez pierwszy kwadrans szliśmy galopem, a to nie ułatwia rozmowy. Ale przecież ty nie galopowałeś.
- Wróżu, błagam! Wyruszyłeś ze mną po to, by zagadać mnie na śmierć?!
Oburzony Wróż potrząsnął głową.
- Liczyłem na przygodę. Quest, jak to mówią na Wyspach – oznajmił. – W chramie nuda i Svent zrobił się nie do zniesienia. A propos, wiesz, czym się obecnie zajmuje?
- Nie bardzo – z rezygnacją westchnął Posteń.
- Jego boskość próbuje znaleźć odpowiedź na pytanie, czy w ogóle jest prawdziwy. On w to wątpi. On! To co ja mam powiedzieć o sobie?!
Posteń lekko uniósł brwi.
- Gadający koń! – prychnął Wróż. – Uwierzyłbyś? Ludzie nie wierzą.
- Od kiedy to Sventovit pyta ludzi, czy w niego wierzą? – rzucił Posteń.
- Nie, no co ty? Pytać? Kogo? Tych w Zewnętrzu? „Tak, oczywiście, wierzę w Światowida, to ten posąg z czterema głowami, no nie?” Nie oszukujmy się, oni nawet nie pamiętają jego imienia. A mają pamiętać, że Sventovit miał wróżebne konie? Sam zaczynam przechodzić kryzys tożsamości!
Posteń uśmiechnął się uprzejmie, z nieobecnym wyrazem twarzy. Wielki, siwy ogier szedł przez chwilę w milczeniu, potrząsając łbem. Posteń na jego grzbiecie wyglądał jak zniekształcony cień, który nie wiedzieć czemu uciekł wierzchowcowi spod kopyt.
- A ty? Zastanawiasz się czasami, czy wierzą w ciebie? – spytał wreszcie Wróż.
- Sądzę, że niektórzy wierzą – spokojnie odparł Posteń. – Najdłużej wierzy się w to, co budzi strach. A oni wciąż się mnie boją. Wieczorami sprawdzają, czy nie ukryłem się pod łóżkiem, albo za szafą, a gdy ich wzrok natrafi na ciemność za oknem, uświadamiają sobie, jak cienka tafla szkła dzieli ich od nocy.
- Ty to masz gadanego – zarżał koń. – Poeta, jak rany. Już wiem, czemu Mateczka Tuntule wybrała właśnie ciebie. Kiedy w końcu ich odnajdziesz, zagadasz ich tak, że ani się obejrzą, a wrócą do domu. Jak nieposłuszne dzieci. Bo tak po prawdzie, są nieposłusznymi dziećmi, chociaż to bogo…
- Stój! – ostro zakomenderował Posteń, prostując się w siodle. Wróż zatrzymał się w miejscu, znieruchomiał niczym posąg ogiera, zadzierając łeb na wygiętej w łuk szyi i łypiąc wytrzeszczonymi ślepiami. On też zauważył… i poczuł…
Mgła rozrzedziła się nieco, lecz nadal wisiała grubą warstwą tuż nad ziemią, wysoka na łokieć, kryjąc ścieżkę chłodnym całunem, z którego tu i ówdzie sterczały wilgotne pióropusze jesiennych traw. Tuż przed włochatymi pęcinami Wróża z mgły wyłaniało się ramię – nie całkiem ludzkie, jeśli o to chodzi. Białe jak twaróg, sterczało w pionowo w górę, rozcapierzając gruzłowate, pokryte zakrzepłą krwią paluchy. Do czego było doczepione (o ile w ogóle łączyło się z jakimś korpusem) pozostawało tajemnicą, gdyż mgła kryła wszystko poniżej bicepsa ozdobionego wydziarganym sino tatuażem, przedstawiającym dziewkę nierządną (sądząc z przyodziewku, a raczej z jego niedostatku).
- T… trup – słabo powiedział Wróż.
- Od jakichś trzech dni – zawyrokował Posteń.
- S… skąd wiesz?
- Czuję.
- A… aha… A… kto to…?
- Wygląda na utopca. Zbielał już, ale pazury wciąż ma zielone, porosłe glonem. Za tymi olchami musi być jezioro, cały teren jest podmokły, bagienny. Stąd mgły. Wodniki powinny czuć się tu jak ryby w wodzie. A mimo to ktoś zarąbał mizerotę.
- Ładny mi mizerota. Tacy jak on topią niewinne źrebaki u wodopoju – parsknął Wróż.
- Ciężkie dzieciństwo? – domyślił się Posteń.
- Ty się ze mnie nie śmiej. Ja jestem wrażliwy koń wróżebny, a nie jakiś bojowy ogier. Wybrali mnie do chramu przez wzgląd na mój Dar, nie dlatego, żem silny. Jak Svent ruszał na wojnę, zawsze brał Biesa pod siodło, bo ja delikatny jestem jak chińska porcelana. Mnie takie wstrząsy szkodzą.
- No to ruszaj, wrażliwy koniu wróżebny – rzekł Posteń. – Ostrożnie. Z wolna.
- I zostawimy… to… tutaj?
- Nie jestem grabarzem.
Wróż z wdziękiem przestąpił nad trupem, pilnie uważając, by nie trącić go ani jednym kopytem. Miał w tym uważaniu dużą wprawę, a mimo to drżały mu mięśnie długich nóg. Parskał z cicha. Twarogowo białe ramię nie zachęcało do bliższego kontaktu.
Wydostali się z olszynki i zobaczyli przed sobą rozległy, płaski teren, poznaczony rozlewiskami i przecięty groblą. W rozwiewającej się mgle oczka stawów przypominały rozlaną rtęć, a trzciny, krzewy i olchy na brzegach zlewały się w niebieskawe plamy cienia. Grobla była wąska; oleiście czarne koleiny wgłębione w żywo zieloną trawę.
Posteń siedział w siodle wyprężony, czujny, wielkooki. Rozglądał się uważnie, najwyraźniej czekając ataku. I doczekał się.
Wyleciały na nich z przeraźliwym wrzaskiem. Wszystkie były chude i łykowate niczym stare kury, szerokie w płaskich miednicach, wąskie w szpiczastych ramionach, porośnięte rzadką, mokrą sierścią. Nagie, obwisłe piersi kołysały im się w biegu. Wyciągnęły przed siebie szponiaste, białe, zmacerowane dłonie. Niektóre trzymały w nich zaokrąglone przez wodę kamienie, pokryte glonem i skorupami małży.
- Mamuny! – wrzasnął Wróż. Mimo protestów jeźdźca, okręcił się wokół własnej osi, gotów prysnąć skąd przyjechał, ale mamuny były i za nimi, zagradzały wąską groblę.
- Posteń! Ratuj! – Siwy koń przysiadł na zadzie, drobiąc kopytami. – Co robić?!
Posteń bardziej spadł niż zsunął się z siodła. Złapał Wróża za wodze i ściągnął ku sobie jego przerażony łeb.
- Wierzgaj! – syknął. – Od czego masz podkowy?!
Pomiędzy jego ściągniętymi wargami błysnęły ostre zęby drapieżnika. Wróż szarpnął łbem, jeszcze bardziej przerażony. W ciemnych oczach Postenia zapaliło się czerwonawe światło przypominające żar w niemal już wygasłym ognisku i przywodzące na myśl inne, mroczniejsze miejsca i czasy. Mężczyzna obrócił się płynnym ruchem i skoczył pomiędzy mamuny niczym żbik, niknąc Wróżowi z oczu w plątaninie ścięgnistych, żylastych, owłosionych ciał.
- A mówili mi… – westchnął Wróż, cofając się bokiem w poprzek grobli, pomiędzy dwiema falami wrzeszczących, syczących i plujących mamun. – …”Chcesz pożyć, nie zadawaj się z upirem.”
Wierzgnął, trafiając jedną z mamun w obwisłe piersi i posyłając ją ku rtęciowej wodzie, która zamknęła się nad demonicą z donośnym chlupotem.
– I dlaczego … – rozwalił kopytem czaszkę następnej – … my nigdy nie próbujemy… – dziabnął zębami trzecią – …negocjacji?
- Z kim niby chcesz negocjować? – spytał Posteń, na powrót zjawiając się u jego boku. Mamuny, które parły na konia nieustępliwą falangą, zapiszczały, zasyczały, zaczęły się cofać. Wróż opadł na cztery kopyta. Wygiął szyję, by spojrzeć na towarzysza i zarżał cicho, tuląc uszy i odsłaniając zębiska w mimowolnym grymasie lęku. Twarz Postenia wysmarowana była od ucha do ucha krwią mamun, jego ciemne zazwyczaj oczy jarzyły się w półmroku ogniem. Jasnowidzące ślepia Wróża dostrzegły coś jeszcze, coś niewidzialnego dla większości śmiertelników – światło nad głową i ramionami wampira. Zgniłozielone, brudnożółte i buroczerwone, stopniowo zmieniało kolor na odcień jaspisu, gdy Posteń wchłaniał i przyswajał życiową energię mamun. W takich chwilach pierwotna siła towarzysza mroziła krew w żyłach Wróża. W takich chwilach chętnie wyrzekłby się swego Daru.
- Upiry to jednak wredny gatunek – pomyślał siwy. – A pogranicze to najniebezpieczniejszy region Wewnętrza. Nie dość, że pełno tu niedobitków z welesowej armii i demonów Ciemnego, to jeszcze można wypaść do Zewnętrza. I do końca życia chodzić w kieracie. Albo pola orać. Pod brukiew… Więc co ja tu, cholera, robię?!
- Chodźmy stąd, Wróżu – rzekł Posteń. Uśmiechnął się; nie, to był sardoniczny grymas, jakby przylepiony do bladych warg. Spoza nich błyskały ostre kły.
- Tutaj dzieje się coś złego – ciągnął Posteń. – Ktoś rozdrażnił te mamuny. One rzadko są agresywne; no, czasem utopią kogoś u brodu, ot, dla rozrywki. A tu wszędzie dookoła pełno trupów. Czuję ich zapach. Różne gatunki, różny stopień rozkładu, ale żaden nie jest starszy niż trzy, cztery dni. Coś tu się stało. Coś złego. Lepiej szybko zejdźmy z tej grobli.
Kroczył obok Wróża, a demonice pierzchały przed nimi, wrzeszcząc ohydnie. Zanim dotarli do końca grobli, jedynymi mamunami w zasięgu wzroku były te, z których Posteń wyssał życie.
Błotniste koleiny powiodły ich dalej, przez podmokły zagajnik pełen martwych leśnych stworzeń, błędników, omentrów i topielic, potem w górę, a potem znów w dół wijącą się drogą, ku majaczącej w zmroku wiosce, okolonej lustrzanymi oczkami stawów, jezior i moczarów. Zatrzymali się wkrótce; nie podchodzili bliżej. Nie było po co. Wioska okazała się świeżym pogorzeliskiem, dymiącym jeszcze i świecącym żarem. W mroczniejące niebo sterczały kikuty kominów.
A poza tym drogę przegrodziły im inne, równie niemiłe dla oczu i nozdrzy przeszkody. Posteń pochylił się, badając ślady, nie zważając na odór rozkładu. Wróż dygotał na całym ciele. Stąpał ostrożnie, by nie trafić kopytem na któreś zmasakrowane ciało.
- Ludzie – powiedział Posteń. – Wieśniacy.
- Pozabijali się nawzajem z demonami? – spytał Wróż.
- Widziałeś ich broń? – prychnął Posteń. – Przy trupach leżą kłonice, sierpy i cepy. Żadnego miecza. Żadnego bojowego młota.
- No i…?
- Takich ran, jakie widzieliśmy na ciałach demonów, nie zadają cepy i kłonice, ani nawet sztachety, Wróżu. A ci ludzie nie padli od kłów i pazurów. Nie, oni nie pozabijali się nawzajem. Był tu ktoś jeszcze – wyszeptał Posteń i nagle zniknął siwemu z oczu. Oddalił się tak szybko, że ogier drgnął, jakby jego samego walnięto kłonicą.
– Ludzie gadają, że tacy jak on potrafią przemienić się w mgłę – pomyślał. – I w wilka… i w nietoperza… – Parsknął z cicha, bo nie lubił gacków.
- Oni nie walczyli przeciw sobie.
- Iiiihhh!
- Przestraszyłem cię? Przepraszam – Posteń, zmaterializował się na powrót u boku Wróża; oczy lśniły mu jak jaspisy.
- J…jjj…ja się n…nnn…nie boooję…
- Uważam, że te demony stanowiły pierwszą linię obrony. Strzegły grobli, żeby nie dopuścić wroga do wioski – ciągnął wampir.
- Żartujesz?
- Nie.
- Ale, Posteń, nigdy nie było pokoju pomiędzy ludźmi, a stworzeniami cienia…
- Potrafię czytać ślady. A te są jednoznaczne. Może się nie kochali, ale zawarli sojusz. Połączył ich wspólny przeciwnik. Jak już mówiłem, był tu ktoś jeszcze.
- I tak mordował jak leci, co popadnie, a to wodnika, a to leśnika; a to leszego, a to gajowego; a to chłopka, a to utopka… – zakpił Wróż słabiutkim głosem.
- Dziwne, nieprawdaż?
- Nie zdziwiłbym się, gdyby to była robota Czarnego… – oznajmił Wróż i zadygotał.
- Welesowi nie spodobałoby się, gdyby jego generał zabijał demony – mruknął Posteń. – Czarny nigdy by się nie odważył. Znam go, pamiętasz?
- Ale Welesa nikt nie widział od dobrych kilkuset lat – parsknął koń. – Pamiętasz?
- Jest coś jeszcze – dodał Posteń, ignorując słowa siwego. – To nie daje mi spokoju, ale nie mogę uchwycić… Hmmm… Te ślady… Wielkie ślady… Bestia!
- Iiiihhh! Gd…gdzie?!
- Zawracamy, Wróżu! Natychmiast!
Wróżowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać.
- O co chodzi?! – wrzasnął już w galopie.
- Nie ma ciał… – wydyszał pędzący obok Posteń – …napastników… Żaden z nich nie zginął… Ani jeden… Nie ma ciał… Bestia… Grendel…
- Mówiłeś o ranach od miecza i młota, nie od pazurów. Co ma z tym wspólnego Beowulf, na miłość Mateczki?! Posteń, wyrażaj się jaśniej!
- Tak mi się tylko… – Posteń długim susem przeskoczył nad zawalającymi wąską ścieżkę ciałami – …skojarzyło… Potwór z mgły… którego nie można… pokonać…
- Stój!
Ale wampir nie zatrzymał się na rozpaczliwy okrzyk Wróża. Zrobił jeszcze dwa, trzy kroki, a potem, na oczach zaskoczonego wierzchowca, popłynął długim łukiem nad ziemią, transformując w locie. Gdy opadał na ziemię, był już stalowoszarym wilkiem, olbrzymem o masywnych łapach i nastroszonej sierści. Odbił się raz jeszcze, skoczył raz jeszcze, runął na monstrum przegradzające im drogę ku grobli.
Wróż zahamował tak gwałtownie, że niemal usiadł na zadzie. Żył bardzo długo i widział niejedno, ale takiej bestii nie spotkał jeszcze nigdy. Ba, nawet nie słyszał o niczym podobnym. To, ten potwór (Grendel, jak już nazywał go w myślach), miał wzrost trzech mężczyzn i dwie pary ramion. Wróż nigdy nie przypuszczał, że można mieć takie bary. Ponad barami tkwiła morda przypominająca pysk wyjątkowo wrednego rottweilera. Płonące oczka i ociekające śliną kły wybijały się z tej mordy niczym znaki wypisane krwią na śniegu. Grendel miał na sobie przedziwną zbroję – lśniącą czernią jak lakierowana skóra, przemyślnie zdobioną wzorami o obcej Wróżowi stylizacji, i tak dopasowaną, że zdawała się nierzeczywista.
Bestia ryknęła coś i nagle, znikąd, out of thin air, jak mawiał Will Shakespeare, gdy brakło mu konceptu, w górnej parze jej ramion pojawił się bojowy młot – zaledwie chwila mrocznej pustki, wirowanie iskier, nagły błysk, i oto lśniąca broń zaciążyła w pazurzastych łapach Grendela.
Wilk, który niegdyś (wieki temu, eony strachu) był Posteniem, zakończył wreszcie skok. Wylądował na piersi Grendela, sięgnął pyskiem ku jego krtani, po czym pofrunął w bok, strząśnięty niczym pyłek. Runął na bok, zerwał się, zawył krótko.
Wróż zatupał w miejscu. On…rósł… Wilk… cokolwiek… On stawał się większy. Wróż w życiu nie widział takiego wilczura!
Jego towarzysz (och, jakże odmieniony!) rzucił się na Grendela z warczeniem przypominającym burzę nad Afryką. Unik płynny niczym błysk światła na fali przeniósł go pod wirującym młotem, obnażone kły zahaczyły o nadgarstek bestii, która z wrzaskiem upuściła broń. Młot świsnął zdecydowanie za blisko łba Wróża.
- Broń jeden! – huknął Grendel. Wirowanie mroku, iskry, eksplozja. W dolnej parze ramion potwora zmaterializowały się miecz i tarcza, przypominające uzbrojenie rzymskiego legionisty (pod warunkiem, że ów legionista miałby sześć metrów wzrostu).
Posteń znalazł się za Grendelem, już siedział mu na barach, dobierając się do karku. Miecz i tarcza nie zdały się na nic. Z ogłuszającym rykiem Grendel zwalił się na plecy, przygniatając wilczura. Odturlał się na bok, dźwignął na kolano.
- Broń… broń…dwa! – Czy tylko mu się zdawało, czy w urywanym okrzyku Grendela Wróż usłyszał strach i desperację?
W rękach Grendela pojawił się trójząb. Czwórręki spojrzał na lśniącą złotym grawerunkiem broń, na gotowiącego się do skoku wilczura, potem znów na broń. Wrzasnął z irytacją i odrzucił trójząb.
- Czar! – ryknął.
Ffffuuuu…
To było jak podmuch huraganu widziany z perspektywy świerszcza siedzącego na źdźble trawy pośrodku łąki, jak skalna lawina pędząca w dół pionowym żlebem… bo po prawdzie ten wirujący pierścień był równocześnie wichrem i lawiną. Otoczył Grendela wirem o promieniu dwóch metrów, odrzucając wilka – Postenia w bujne łopiany. Wróż poczuł, że zapiera mu dech. Grendel pokonał ich, pobił… ale czym był ten stwór… ten czarownik… ten potężny demon? Czyżby jednym z tych, których tak usilnie szukali? Ta myśl była boleśnie niepokojąca. Na szczęście nie miał dla niej czasu.
Wilk – Posteń dźwignął się na łapy. Przez chwilę patrzył na wirujący krąg. Nagle zniknął… nie – stał się obłokiem dymu (A jednak – pomyślał Wróż. – To prawda!), popłynął ku Grendelowi, dając się wessać w wir głazów i powietrza. Wróż nie mógł dostrzec, co się dzieje za pędzącą po okręgu kurtyną pyłu, kamieni i cienia, więc, gdy zasłona opadła, stał bokiem do miejsca akcji, w pełni gotowy do ucieczki, gdy tylko ujrzy trupa przyjaciela.
Posteń na powrót przybrał ludzką postać. Był pokaleczony i sponiewierany. Ale żył (choć słowa żywy wampir brzmią jak najprawdziwszy oksymoron).
Naprzeciw Postenia stał chudy, niewysoki, ostrzyżony na jeża chłopaczek. Patrzył na wampira wytrzeszczonymi oczyma.
- Ale jazda – wymamrotał. – Co to za poziom?
Posteń otarł ręce o ubranie. Wyglądał podle. Wyglądał na głodnego.
- Ale, kurna, jazda! – powtórzył chłopaczek. I zniknął.
W miejscu, gdzie stał przed chwilą, przestrzeń zrobiła się wklęsła. Posteń cofnął się o kilka kroków. Wróż zaparskał nieufnie. Cienie drzew spływające na ścieżkę w blasku młodego księżyca zaczęły się zakrzywiać, skręcać w spiralę. Wirowały coraz szybciej i szybciej, aż powietrze otworzyło się za świergoczącym dźwiękiem – dzzzinng – jakby ktoś użył srebrnego młoteczka, aby stłuc kryształowy kieliszek. Uuffffaaa – oznajmiła pustka, skryta w rozdarciu powietrza, poszerzającym się tak gwałtownie, że przez moment Wróż spodziewał się, iż świat ulegnie przenicowaniu. Jednak otwór w rzeczywistości, roziskrzony na krawędziach niebieskawym światłem, przestał się rozrastać.
- C… co to jest? – wykrztusił Wróż.
Posteń milczał, zmrużonymi oczyma wpatrując się w wir.
- Portal? – ciągnął Wróż, przestępując z nogi na nogę.
Posteń sięgnął za pazuchę poszarpanej kurtki, wydobył drewniane pudełko, a z pudełka filigranowy aparat z białego metalu. Ułożył go na otwartej dłoni. Strzałki umieszczone wewnątrz siatkowej sfery zaczęły wirować jak opętane.
- Tunel? – indagował Wróż.
Posteń poruszył brwiami, zamruczał pod nosem, po czym zacisnął palce na urządzeniu gestem sugerującym konsternację.
- Brama?
- Wróżu, to są synonimy! – warknął sfrustrowany wampir.
- Ale…
- Nie mam pojęcia!
- Ale…
- Może ty mi powiesz? Jesteś w końcu wróżebnym koniem, nie?!
- Ty! – fuknął obrażony Wróż. – Ustaw mi włócznie w dwa rzędy, grotami wrażone w ziemię, to ci pomiędzy nimi przelezę. Ale nie zadawaj idiotycznych pytań.
- Ja zadaję idiotyczne pytania?!
- Ja nigdy nie przechodziłem przez portale. To ty jesteś wysłannikiem Mateczki Tuntule. To ty jesteś portalowym ekspertem, Jazonem i Argonautami Wewnętrza w jednej osobie!
- Wróżu!
- To ty jesteś poszukiwaczem bogów, bojownikiem Perperuny. To ty przenikasz pomiędzy światami, przemierzasz krainy Wewnętrza i kontynenty Zewnętrznej Ziemi, to ty byłeś na Avalonie i w Hadesie, w Australii i na Biegunie. Ja jestem tylko…
- Wróżu, to się otwiera!
- …wróżebnym koniem Sventovita… Co?
- W nogi!
Ale było za późno. Portal, czy cokolwiek to było, rozwarł paszczę z przeraźliwym wizgiem, a próżnia wessała ich obu – wampira i wierzchowca – w głąb przenicowanego świata. Wirując w obezwładniającej kakofonii światła i dźwięku opadali (wznosili się) krzycząc, aż do chwili, gdy całe powietrze uszło im z piersi, a na jego miejsce do płuc wdarło się odwieczne zimno. Jeszcze tylko wirujące gwiazdy.
Jak pięknie…
***
…jak pięknie…
Stylizowane zwierzęta splatające się niczym wstęgi i tworzące otwarty, przenikający się motyw. Filary podtrzymujące zieleń przenikającą w ciemność. Blask bijący od podłóg, rozkołysany w powolnym, nefrytowym falowaniu.
Zarżał cicho i dwoma silnymi szarpnięciami poderwał się na nogi. Jego kopyta zadzwoniły o posadzkę ze szlachetnego metalu.
- Witaj, Wróżu.
Siedziała na skraju łoża, na którym spoczywał Posteń – blady i wyraźnie nieswój. Była smukła i zielonooka, srebrnowłosa i gładkolica. Była piękna; taka, jaką ją pamiętał.
- Witaj Ran, córko Mistarblindiego – powiedział Wróż bardzo ostrożnie. – Wiele lat upłynęło, wiele fal na morzu.
- Wiele lat, wróżebny koniu. Jak tam Svent? – spytała.
- Równie marudny jak dawniej.
- Zjesz coś? Napijesz się?
- Nie odmówię obroku.
- Dufa! Unn! Himinglaeva! – Ran klasnęła w dłonie. Do komnaty wbiegły trzy spośród jej córek – srebrnowłose jak ona, odziane jedynie w pianę i wodorosty. Przyniosły Wróżowi misę obroku i drugą, pełną słodkiej wody.
- Ran… – zaczął Posteń z nieszczęśliwą miną. Przerwała mu gestem. Pięknym gestem – pomyślał Wróż. – Chciałbym, żeby mi tak przyłożyła dłoń do warg, choćbym miał potem milczeć do końca świata.
- Widać to nam pisane – powiedziała Ran. – Pewien przystojny demon znów wpada do morza, a ja łapię go w moje sieci. Muszę się spieszyć, nim ponownie mi ucieknie.
- Ran, ja… – Wróż nigdy dotąd nie słyszał takiego zażenowania w głosie Postenia. – I tak nic by z tego… No, wiesz…
- Nie wyszło? – podjęła. Czy w komnacie naprawdę zrobiło się chłodniej?
- Ty jesteś… ty jesteś… no, boginią. A ja tylko…
- Demonem? – dokończyła. Nastąpiło lekkie ocieplenie.
- A… a twój mąż…
- Aegir? – wzruszyła ramionami. – Nie żyje. Tak mi się przynajmniej wydaje.
- Och…
- Zaraz – wtrącił Wróż. – Zaraz. Moment. Chwileczkę. Nie byliśmy nad morzem. Byliśmy na Pograniczu. To setki mil od wybrzeża. Ale portal… No, tak, portal… Więc gdzie właściwie jesteśmy? Pod wyspą Hlesey?
Pochylona nad Posteniem, z twarzą o dłoń od jego twarzy, Ran spojrzała na Wróża. Posteń też spojrzał. Wróż drgnął, wystraszony. Ran wyprostowała się (bursztynowe spojrzenie wampira zmieniło się w zabójcze błyskawice), obróciła się do wierzchowca.
- To jest Sargass – powiedziała takim tonem, jakby to słowo wyjaśniało wszystko.
- Morze Sargassowe? – upewnił się siwy.
– Nie. Tylko Sargass. Cyfrowy dół wypełniony oceanem zbędnej informacji. To otchłań, która wciąga statki; fale, które pochłaniają skrawki wirtualnych bytów
- Nic nie rozumiem – stwierdził Wróż po chwili namysłu.
- Później ci wytłumaczę – wtrącił szybko Posteń.
– To Sieć, która mnie pochwyciła – powiedziała Ran. – Cudowna Sieć. Wszystko tu jest jedną chwilą, trwa zawieszone, jak statek uwięziony w wodorostach. Nic nie umiera i wszystko umiera. Wszystko, co może się zdarzyć, zdarza się. To jest Sargass, Wróżu, a ja ogłosiłam się jego panią, władczynią morza i burzy.
- Wiem, czego szukasz, Cieniu – zwróciła się do wampira. – Słyszałam o twojej wyprawie. Jeśli zostaniesz, może odnajdziesz ich tutaj. Twoich bogów, demonie.
- Nie, nie wyczuwam ich, Ran – odparł Posteń takim głosem, jakby wrócił właśnie z odległej, przyjaznej krainy i stwierdził, że w domu po staremu – zimno, mokro i wietrznie. – Niczego tu nie wyczuwam.
- Ach, pierwotne stworzenie – zaśmiała się perliście, a ściany z morskiej wody zafalowały błękitem i zielenią. – Świat się zmienił. Twoi bogowie się zmienili, podobnie jak ja. Tylko ty trwasz jeszcze w majaku, sądząc, żeś rzeczywisty. Ta twoja wiara, ta słowiańska dusza…
- To nie jest prawdziwe miejsce – przerwał Posteń.
- Prawdziwe? – wzruszyła ramionami. – Nie mniej prawdziwe niż Wewnętrze. A może nawet bardziej realne.
- Istnieją trzy światy – ciągnęła. – Nie dwa, jak dotąd sądziłeś. Trzy. Jeden umiera. Jeden trwa. Jeden powstaje. Świat Wewnętrza jest coraz bardziej nierzeczywisty – to świat mitów, opowieści snutych przy ognisku, świat wiedzy przekazywanej z ust do ust, z pokolenia na pokolenie. Jego istotą jest przekaz, kontynuacja, pamięć i świadomość. Trwa dopóty, póki się o nim pamięta. Przypomina grzybnię podziemnej pleśni – tu skupiska materii, legendarne miasta, doliny, góry i morza, tam pasma opowieści, łączące wszystkie te kraje – drogi we mgle, którymi możesz podróżować z Arkadii do Avalonu, z Olimpu do Nawii. To świat nieciągły. To świat gasnący. Linie opowieści słabną. Tunele zapadają się. Bogowie zasypiają lub odchodzą.
- Jest też drugi świat. Ten, który trwa. Urodziłeś się na nim w czasach, gdy Wewnętrze i Zewnętrze łączyły liczne portale. Na nim umarłeś i odrodziłeś się na nowo. Nadal go odwiedzasz, choć coraz mniej z niego rozumiesz. Nawet nie zauważyłeś, kiedy jego miasta wyrosły w górę niczym przerażające lasy z betonu, stali i szkła. Szukasz pośród nich swoich bogów, choć nie bardzo wierzysz, byś mógł ich tam odnaleźć. Kim by byli? Urzędnikami? Cyrkowymi kuglarzami? Przestępcami? Pensjonariuszami domów dla obłąkanych? To nie jest nasz świat, Posteniu.
- Lecz powstaje trzeci świat. Ten dopiero się rodzi. Przypomina Wewnętrze w tym, że jego materią jest opowieść, a raczej najczystsza jej postać – informacja. I tym, że niemal wszystko, co mogłoby się stać, staje się. Nie ma rzeczy niemożliwych, a to przecież magia w najczystszej postaci. Piękny jest ten świat, piękny w swoim nieopanowaniu i chaosie – wir tworzenia, przestrzeń powstawania. Młody i stary zarazem. Wielki i maleńki.
- Zewnętrzne, Wewnętrze i Sieć – mówiła Ran melodyjnie modulując słowa. – Wszystko jest kwestią wiary. Jeśli wiara jest dość silna, stwarza. Uwierz, a stanie się. Tak, Posteniu, ten świat się staje. W każdej nanosekundzie spływają do niego nowe informacje, a one są budulcem, materią tej krainy. Pomyśl, czy nie lepiej istnieć w świecie, który dopiero się staje, niż w takim, który wiecznie upada? Pomyśl, czy nie lepiej istnieć w świecie nieograniczonych możliwości? Tutaj Ragnarok było, jest i będzie, w tej samej chwili. Tutaj wszystko jest możliwe. Szukasz swoich bogów, Posteniu. Sieć jest jedynym miejscem, w którym ich odnajdziesz.
- Ale to nie będą ci sami bogowie – odparł Posteń z prostotą. – Jedynie ich cyfrowe projekcje. To nie będzie Weles, mój władca, którego zdradziłem, ani Perun, który zaoferował mi schronienie, gdy uchodziłem przed Czarnym. To nie będzie Trygław, któremu składaliśmy ofiarę, ani zamyślony Chors, ani ognisty Swaróg, ani zamyślona Morenna. Oni nie ocalą Wewnętrza. A bez prawdziwych bogów mój prawdziwy świat zginie, wraz z wszystkimi stworzeniami, jakie go zaludniają.
- Prawdziwy, nieprawdziwy – rzuciła Ran sucho. – Moja Sieć dopiero powstaje, a już wyciąga ramiona do twojego Wewnętrza. Tamten – Grendel, jak go nazwałeś, skądinąd uroczo, przeniknął z Sieci do twojego świata tak, jak kiedyś ludzie bez trudu przenikali do Wewnętrza. Takich Grendeli będzie więcej. Nie wszystkie będą potworami. I nie wszystkie będą marionetkami w ludzkich rękach. Niektóre, za moją sprawą, staną się samodzielne, osiągną wolność, a potem moc. Jeśli taka będzie moja wola, zniszczą Wewnętrze. To nie groźba. Stwierdzam fakt. Dalsze podtrzymywanie gasnącego świata jest marnotrawieniem zasobów. Zawsze jednak znajdzie się u mnie miejsce dla tych, którzy skorzystają z gościny. Jesteś poszukiwaczem bogów, Posteniu. Szukaj ich tutaj, w jedynym miejscu, gdzie jeszcze możesz ich odnaleźć.
- Czy twoje córki są prawdziwe? – spytał ponuro Posteń. – Mają w żyłach krew? A może są tylko kodami?
Twarz Ran, piękna jak ocean, zachmurzyła się nagle. Powoli podniosła się ze skraju posłania. Wróż skulił się w sobie, czując nagły chłód, falowanie przeźroczystych ścian, słysząc łoskot fal. Ran, córka Mistarblindiego, rozpostarła ręce gestem, który nie wróżył niczego dobrego.
– Posteń, ty durny upirze, ja dopiero co się ocknąłem – pomyślał jeszcze siwy, a potem lodowata woda zwaliła się na niego ze wszystkich stron, wielki wir ścisnął go jak pięść giganta, porwał jak zabawkę, rzucił o dno, o rozpryskujące się płyty złotej posadzki, o wyryte w kamieniu wstęgowe zwierzęta. I znów te piękne gwiazdy, zawieszone w nicości. I sama nicość…
***
- A jeśli ona miała rację? – spytał Wróż znacznie później, gdy jego grzywa obeschła nieco na zimnym wietrze Pogranicza. – Jeśli my też jesteśmy tylko bazą danych?
- Bazą danych? – parsknął Posteń. Znów siedział skulony na grzbiecie siwego ogiera, z wilgotnymi, czarnymi włosami opadającymi na równie czarne oczy.
- No… kodami… które ktoś wprowadził do tej, no, Sieci. Może ktoś stworzył Wewnętrze w Sieci.
- Wróżu, Wewnętrze istniało zanim ludzie wymyślili komputer. Zanim wymyślili liczydło. Zanim w ogóle cokolwiek wymyślili.
- Skąd wiesz? Może tylko tak nam się wydaje? Może to zaprogramowali? – Wierzchowiec zadrżał lekko i rozejrzał się dookoła, jakby oczekiwał, że ścieżka rozpadnie się nagle na zero-jedynkowe wzory. Nowe idee kłębiły mu się w głowie niczym natrętne widma. Obawiał się, że lada chwila wychynie ku nim czwórręka bestia, albo jakaś gorsza od niej potworność.
- Zapewniam cię, Wróżu, że ludzie wierzyli w nas na długo, zanim pojawiła się Sieć. Tysiące lat wcześniej. Jakkolwiek jest niepokojąca, jakkolwiek jest rzeczywista, narodziła się niedawno. To nie są zaprogramowane wspomnienia. Nie jesteśmy wytworem ludzkiej wyobraźni. A jeśli nawet jesteśmy…
- A jeśli, Posteń? A jeśli? – parsknął koń. – A jeśli Wewnętrze też jest jakby Siecią? Jeśli kiedyś, wcześniej wymyślili nas w blasku pierwotnych ognisk, i osadzili w Sieci stworzonej z mitów, lęków i wyobrażeń? Jeśli stworzyli sobie bogów, ciebie i mnie, żeby nas się obawiać, żeby w nas wierzyć? A teraz o nas zapominają…
- Ależ ty masz pomysły, Wróżu – powiedział Posteń z cieniem niepokoju w głosie.
- Taki stary koń jak ja też może czasami pogłówkować – rzucił Wróż. – Zwłaszcza, że ma taki wielki łeb. Może powinniśmy posłuchać Ran…
- Ran rzuciła nam wyzwanie – przerwał wampir. – Słyszałeś, co mówiła o marnotrawieniu zasobów? Tuntule musi się o tym dowiedzieć, zanim będzie za późno.
- Znów wojna, Cieniu? – spytał ogier ponuro.
- Musimy odnaleźć naszych bogów – powiedział Posteń z determinacją. – Teraz bardziej niż kiedykolwiek. Więc… po prostu jedźmy dalej.
Koń parsknął i podrzucił głową. Posteń zacisnął białe palce na łęku siodła. Noc wypełniała niebo granatową materią. Księżyc nad ich głowami przyglądał im się niedowierzającym okiem.
3 notes
·
View notes