#wielki powrót bólu kolana
Explore tagged Tumblr posts
Text
najgorsze walentynki w historii dla mnie i think
#wielka nadzieja a potem wielki zawód#chamskie teksty od facetów#miłe teksty ale od jebnietych pijaków#POPSUTY KIBEL PÓŁ DNIA#wielki powrót bólu kolana#i przez popsuty kibel popsuta umywalka i prysznic#jedyny plus to chyba. dobry chleb i dobry likier lol#I PIES SIĘ ZESIKAŁ JESZCZE#i cały dzień nerwowe zimne poty lol myślałam że z moją nerwicą lepiej guess not#anyway i wish i was dead already serioo
1 note
·
View note
Text
To o czym chcę wam powiedzieć ma duże znaczenie w moim życiu,w sumie mogę powiedzieć że opowiem wam moje 19 lat życia. Zaczęło się od tego kiedy urodziłam się dziewczynką. Już od małego mała Daria nie chciała sukienek,wolała spodnie i czekała w domu na kolegów żeby iść pobawić się samochodami czy poskakać na drzewach. Od tego czasu od czasu kiedy zaczynamy chodzić,zaczynamy też mieć wspomnienia. Pierwsze blizny pierwsze siniaki to nam sprawiało wiele radości. Nam dzieciakom. kiedy byłam mała nic się nie liczyło. Tylko ja i zabawa. Zero problemów i zmartwień, nikt nie martwił się o to jakie ma buty hmm ale dzisiaj nie o tym. W tym życiu bez zmartwień pojawiło się coś jeszcze. Dwie bramki i piłka niby nic a jednak coś. z czasem było jej więcej z kolegami którzy codziennie po mnie przychodzili. Rodzice do dziś mówią znajomym no jak była małą to tylko koledzy przychodzili i “idzie Darka grać w piłkę “ i się zaczęło wielu chłopaków i jedna Daria. Bo przecież jak to tak żeby dziewczynki grały w piłę. No i tak to się zaczęło,zwykłe granie na podwórku przerodziło się w coś co zaczęłam kochać- taka odskocznia od rzeczywistości,dzięki piłce mogłam zapomnieć o wszystkim,nawet o bolącym zębie chociaż na chwile heh,podstawówka,gimnazjum i tak zleciało.W gimnazjum jeździliśmy na zawody,po czasie dostawałam telefony z pytaniem czy przyjadę na kadrę. wiecie co to był wielki szok dla mnie. nie wiedziałam co będę robić po gimnazjum więc zrezygnowałam. Ale to nie koniec. właśnie koniec gimnazjum i co teraz ? czas na wybór który popcha moje życie, co chce robić kiedyś. Piłka była odskocznią od wszystkiego ale kiedy już wybrałam szkołę sportową stała się dla mnie pasją, najważniejsza rzecz w moim życiu to piłka. 1 rok w nowej szkole niby trudno, Zagłębie Lubin pierwszy klub, z czasem było lepiej pokazałam się z jak najlepszej strony. Pamiętam swój pierwszy mecz z Luksem. Czułam się cudownie bo wyszłam w pierwszym składzie i strzeliłam 4 bramki. Zaczęło się fajnie,bramki,pierwsza jedenastka cały sezon można powiedzieć idealny. zaczęła się druga klasa,dla mnie sezon zaczął się świetnie wymarzony rok w 3 lidze, później propozycja od trenera grania w ekstralidze pierwsza rozmowa z trenerami z wyższej ligi i co ? duży stres. zaprosili mnie na trening w wakacje to było, pierwszy trening byłam przerażona ale dałam radę,drugi trening w ekstralidze wydawał się już łatwiejszy. Najważniejsze było to co wydarzyło się później po 2 treningu poszłam do szatni się przebrać. po czym przyszedł trener i powiedział że chce mnie widzieć w sobotę na meczu no zdziwiłam się że to tak szybko idzie w dobrym kierunku, 1 mecz weszłam w 82 minucie,przed meczem założyłam się z tatą że mnie nie wpuści w ogóle na boisko ale jednak. weszłam z totalnym spokojem. wcześniej myślałam że fajnie by było jako napastnik w debiucie strzelić bramkę i wiecie co ? niemożliwe staje się możliwe 4 minuty później dostaje piłkę i strzelam bramkę. Totalny szok dla mnie. Ale udało się. w meczach czułam się coraz lepiej ale to co stało się później nie zapomnę do końca życia. Zaczęło się to dwa lata temu, w 91 minucie meczu doznałam kontuzji, skręcenie kolana,zerwanie więzadeł dziurawy mięsień. wszystko co najgorsze. No i się zaczęły problemy po roku wróciłam na boisku wraz ze zmianą klubu niestety po 3 meczach kontuzja powróciła kolejne zerwanie. szpital i noga do gipsu.. kilka dni później operacja..zaczęły się problemy w szkole, lekarz był dobrej myśli po kilku tygodniach w ortezie i o kulach okazało się że potrzebna jest kolejna operacja. przeszłam ją niedługo przed maturą, byłam załamana bo w tym czasie moje życie się sypało,nie było najważniejszej osoby w moim życiu. przeszłam operacje było ciężko,wiele czasu i siły poświęconej na walkę o sprawną nogę o walkę o powrót na boisko. I wiecie co ? Ja dalej walczę pomimo przeciwnością. kocham piłkę i chce wrócić mimo bólu jest nadzieja że za 2 miesiące zacznę biegać. Silna wola i wiara w siebie daje dużo ale też osoby dzięki którym daje rade, w 2016 roku pojawiła się dziewczyna dzięki której ma to wszystko sens,jej dziękuje za to wszystko mimo tego że ją zraniłam dalej jest. kocham ją za to. dzięki tobie jestem i walczę o piłkę bo ty jesteś osobą dzięki której mam siłę.. dzięki tobie jestem. Wiara w siebie samego to już dużo pamiętajcie ale jeżeli macie bliskich którzy szczerze są przy was tak jak ona przy mnie to dojdziecie jeszcze dalej.
0 notes
Text
Chwilo trwaj!
Nadejszla wiekopomna chwila, czekałam na nią prawie trzy lata. Nadeszła i trwa! Chodzę i nie mam w nogach metalu, którego miałam sporo. Łatwiej było powiedzieć czego nie mam zespolonego w nogach, niż w drugą stronę co mam. Wiele się nacierpiałam w tym moim młodym życiu, ale też i przez to dużo zrozumiałam. Takie wspomnienia są ciągle żywe.
Dwa miesiące zabierałam się za ten wpis. Od początku roku tak wiele się u nas wydarzyło. Szpitale, rehabilitacja, przeprowadzka, roczek i ząbkowanie z nocnymi krzykami Martynki. Czuję się usprawiedliwiona ;) Dobrze, że w końcu emocje opadły jak po wielkiej bitwie kurz i udało mi się poskładać kilka myśli. Lubię jak są poskładane.
Powrót do przeszłości... Po pierwszych czterech operacjach ratujących mnie i moje nogi usłyszałam, że dalsze leczenie może potrwać rok, półtora właściwie to ciężko powiedzieć ile. Przymiotnik długo stał się wówczas najwłaściwszy, a ja poczułam jak moje ocalałe w wypadku życie rozsypuje się w drobny mak. Tyle pytań i brak jednoznacznych odpowiedzi. Leczenie, rehabilitacja, kolejne operacje i nie wiadoma ile sprawności uda się odzyskać. Podczas wypisu byłam pacjentem leżącym, dopiero po miesięcznej rehabilitacji w domu udało się zgiąć kolano na tyle, żebym mogła usiąść na wózku. Wtedy też nastąpił przełom, przerażenie zastąpiłam nadzieją. Pierwszy mały wielki sukces dodał mi wiary i był silną motywacją do dalszej walki. To był moment gdy ogarnęła mnie niesamowita wdzięczność…miałam tak dużo szczęścia w tym całym nieszczęściu. Wiedziałam, że wózek w moim życiu jest na czas określony. Dostałam szansę i przytuliłam się do dobrych myśli. Moim celem, który we mnie zapłonął stał się pierwszy krok.
Dwa miesiące przeleżałam, a później na wózku jeździłam osiem miesięcy, był to czas tak niebywale emocjonujący. SzKOŁA życia!!! Porównanie zaczerpnięte od Maji Włoszczowskiej, tylko w moim przypadku o inne koła chodzi ;) Stałam się całkowicie zależna od osób trzecich, zwłaszcza na schodach. Mieszkaliśmy wtedy na czwartym piętrze. Tomek nosił mnie góra, dół jak była potrzeba wyjścia. Moja mama przejęła obowiązki i świetnie wyręczała mnie w roli gospodyni domowej. Dostałam mnóstwo wsparcia i ciepła od najbliższych. Marcinek wówczas trzyletni przedszkolak podawał mi różne rzeczy do których ja nie mogłam sięgnąć. W naszym domu zapanowała niesamowita atmosfera troski gdzie słowa proszę, dziękuję, a także przepraszam ułatwiały każdy dzień. Uczyłam się na nowo wykonywać najprostsze czynności, ciesząc się tym co jest. Gotując obiad śmiałam się, że przynajmniej nie stoję przy garach, a kiedy podczas spaceru Marcinek się męczył brałam go na kolana i jechaliśmy razem wózkiem, który pchał Tomek.
Wtedy też dotarło do mnie z ogromną mocą, że miłość to nie tylko uczucia, które przelewa się na miłe chwile ale przede wszystkim postawa, która ma okazję ujawnić się w trudach codzienności. Tak żyć, dbać o siebie nawzajem i starać się o te miłe wspólne chwile gdy codzienność uwiera to jest miłość.
Mam swoją zasadę kiedy jest Ci źle na przekór wszystkiemu u��miechnij się. Dlatego też w atmosferze żartu łatwiej było mi wszystko znosić i przez to być bardzo znośną dla innych. Czasem spotykałam się ze sporym zdziwieniem zwłaszcza nowo poznanych osób, że taki połamaniec z niepewną przyszłością od rana ma dobry humor. Kiedyś nawet koleżanka zapytała mnie jakie leki biorę, że tak mam. Biorę prozę życia w garść z uśmiechem :)
Pięć miesięcy po wypadku miałam piątą operację. Usunięcie śruby ze stawu skokowego i opracowanie kości piszczelowej która nie chciała się zrastać na skutek początków martwicy kostniny. Wtedy też zaczęłam mówić, że te wszystkie zabiegi to Grand Prix Sprawne Nogi i jeszcze kilka wyścigów przede mną. Łóżko szpitalne nazywałam bolidem, a kroplówki tankowaniem. Takie nastawienie pomagało przegonić mi strach, który jak cień czaił się tuż obok.
W styczniu tego roku odbył się ostatni wyścig o sprawne nogi. Ostatnia operacja było to usunięcie 7 śrub i 25cm płyty, która wspierała kość piszczelową, o której wyżej wspominałam. Pięknie się zrosła. Plan zabiegowy zakładał, że IX Grand Prix będzie ostatnim. Tak się jednak nie stało. Podczas operacji w znieczuleniu podpajęczynówkowym, chirurgom nie udało się usunąć wszystkich śrub ponieważ złamał im się dedykowany śrubokręt. Brzmi niedorzecznie, ale to prawda. Do tego kolejny niefart po znieczuleniu w kręgosłup dostałam tzw. bólu popunkcyjnego. Przeraźliwy ból rozsadzający głowę, światłowstręt i wymioty. Przez trzy dni łóżko było moim całym światem. Jedyne zalecenie nawodnienie i leżenie na wznak. Po tygodniu w szpitalu w miarę wszystko się unormowało i miałam powtórzoną operację która zakończyła się sukcesem. X Grand Prix Sprawne Nogi doprowadziło mnie do nóg, które jak na to co im się przytrafiło są zadziwiająco sprawne. Oczywiście równoległa rehabilitacja również zrobiła swoje ( o niej też napiszę kiedyś).
Koniec leczenia szpitalnego był bardzo ciężki. Podłamało mnie to wszystko. Splot niefortunnych zdarzeń, fatalne samopoczucie i totalna bezradność. Mój pobyt w szpitalu się przedłużał, a to kolejne zawirowanie w domowych planach. W takich chwilach trudno się samemu pozytywnie nastroić. Ja jak zawsze dostałam niesamowite wsparcie od bliskich i znajomych. Żyjemy w bardzo ciekawych czasach. Czasem jestem świadkiem jak fejsbukowe czary mogą wiele zmienić. Leżąc ledwo żywa na moim bolidzie szpitalnym trzy dni po nieudanym zabiegu umieściłam wpis na FB o treści: niewiele mogę zrobić, żeby ten dzień był dobry chociaż Ty zadbaj o swój. Dostałam tyle wsparcia. Komentarze, filmiki, zdjęcia, muzyka wszystko to był ogrom dobrej energii, która zawsze dodaje sił. Do tego serce rośnie, że człowiek człowiekowi człowiekiem w potrzebie :)
Happy End, czyli moje wyjście ze szpitala bez metalu w nogach przyćmiły domowe fakty. Martynka w dniu mojego powrotu rozchorowała się. Dwa dni później diagnoza zapalenie płuc, u takich maluchów leczy się je w szpitalu. Ja o kulach przez najbliższe 9 tygodni, w kiepskiej formie bo nie tylko dokuczała mi noga, ale objawy po niefortunnym znieczuleniu nadal dawały o sobie znać, a do tego dzieciaczek chory. Tomek spędzał z małą noce w szpitalu, babcia była z nią za dnia, ja jeździłam codziennie do Martynki na kilka godzin. Chociaż trochę chciałam z nią pobyć i potrzymać ją na kolanach. Tak się cieszyła kiedy mnie widziała. Wracałam z ogromnym bólem nogi, która była tak opuchnięta, że nie mogłam zdjąć kozaka. Byłam rozżalona, że nie jestem w stanie zająć się swoją córeczką w pełni, a ona teraz tego tak potrzebuje. Wkurzałam się też że wszystko się tak komplikuje, że nie mogę spokojnie wrócić do formy. W takich chwilach, kiedy wszystko się wali, kiedy wszystko nie tak, kiedy brak sił, a pytanie „dlaczego” uporczywie szwenda się po głowie, jest jedno ukojenie. Nadzieja to ona nie pozwala popadać w rozpacz. To dzięki niej można z ufnością przyjąć najtrudniejsze wydarzenia. Przynosi spokój. Mówią, o niej, że jest matką głupich. Ja wiem swoje…na pewno jest przyjaciółką szczęśliwych.
U nas dobrze ja chodzę, Martynka też!!! :)
fot. Agata Tynka
0 notes