#tablica informacyjna
Explore tagged Tumblr posts
Photo
7 notes
·
View notes
Text
Gressholmen
„Raj położony zaledwie 11 minut od Oslo”. Tak Gressholmen Kro, czyli restauracja na wyspie Gressholmen, reklamuje swoją lokalizację. Pomyślałam, że slogan łączy w sobie przesadę z nadmierną precyzją, i postanowiłam sprawdzić, ile w nim prawdy.
Podróż na wyspę z przystani koło ratusza faktycznie zajmuje 11 minut. Choć dla mnie mogłaby trwać dwa razy dłużej, bo uwielbiam siedzieć na pokładzie małej łódki, wdychać zapach morza i pozwalać, by wiatr rujnował mi fryzurę. Przepływamy obok Hovedøyi, gdzie zwykle wysiadam. Z daleka widać jej strukturę: skalne płaty ułożone jeden obok drugiego i nachylone w tę samą stronę – jak wystawiony na talerzu pokrojony dla gości keks.
Gressholmen to tak naprawdę tylko jedna z trzech wysp połączonych cienkimi pasmami lądu. Wszystkie wchodzą w skład rezerwatu przyrody. Już same nazwy brzmią odpowiednio. Gressholmen to oczywiście wysepka trawy, Rambergøya to wyspa kruczej skały a Heggholmen to wysepka czeremchy.
Z nabrzeża do restauracji idzie się 2 minuty, ale ja potrzebowałam około godziny. Ba, pokonanie pierwszych 200 metrów było wyzwaniem, bo w którą stronę bym nie spojrzała, trafiałam na coś interesującego. Zatrzymywałam się więc niemal co krok. Każdy skalisty ustęp prezentował nowy widok, nowe zjawisko. Małże, chrabąszcze i motyle. Leśne ścieżki, skaliste brzegi, otwarte polany. Bodziszek leśny, dzika róża i rozchodnik ostry. Przylaszczka, modrak nadmorski i około 600 innych roślin (jak głosi tablica informacyjna), których nie pamiętam lub nie potrafiłam rozpoznać. Wróciłam do domu oszołomiona tym, jak wiele może się zmieścić na tak małym skrawku lądu.
Dopiero kiedy kolejnego dnia wróciłam na wyspę, byłam w stanie uspokoić oczy i głowę, usiąść na chwilę i odetchnąć. Położyć bose stopy na kamieniu i czekać, aż przykryje je rozbijająca się o brzeg woda. Zobaczyć pamięć morza – szumy i fale, które ciągle trwają, choć łódka, która je spowodowała, dawno już zniknęła z pola widzenia. Posłuchać bzyczenia kruszczycy złotawki i krzyków ostrygojadów brodzących po bagnach. Przejść się ostrymi, wysmaganymi wiatrem skałami nabrzeża i zejść na miękką, leśną ścieżkę usłaną szyszkami i igliwiem. Zażyć słońca na polanie, gdzie każdy mój krok podrywał do lotu morze motyli. Pogłaskać krzaki borówek i korę sosen. I w końcu ze stosownym nabożeństwem pożegnać skały Gressholmen – pasiaste, czarno-białe jak zaorane pole wysypane wapnem.
W rozmowie z przyjacielem staram się potem opisać Gressholmen, choć brakuje mi słów. „Brzmi jak absolutny raj”, słyszę w odpowiedzi.
1 note
·
View note
Text
Komplet tablic informacyjnych w parku kieszonkowym
Komplet tablic informacyjnych w parku kieszonkowym
tablica informacyjna z nadrukiem na stalowym postumencie
Wykonaliśmy komplet tablic informacyjnych do nowego parku kieszonkowego na Wzgórzach Krzesławickich. Realizacja obejmowała wykonanie stalowych, ocynkowanych, malowanych proszkowo postumentów z zamontowanymi tablicami informacyjnymi z przeźroczystego tworzywa z nadrukiem UV od spodu.
tablica informacyjna z nadrukiem na stalowym postumencie
“…
View On WordPress
1 note
·
View note
Text
2020.10.11-12 Tauranga
Wejście na Mt Manganui zajęło nam raptem kwadrans, może 20 minut, choć tablica informacyjna głosiła że będzie to dobra godzina. Prawdą jest iż ścieżka jest wymagającą- wybrałyśmy bardziej stromy z dwóch szlaków- nie raz musiałyśmy przystanąć, aby pozbyć się warstw odzieży (wszędzie indziej było zimno i wiało, jednak wysiłek swoje robi).
Nie był to bardzo słoneczny dzień, raptem kilka chwil słońca, udało nam się więc zrobić nieco zdjęć lepiej ukazujących widoki. I wszechobecny wiatr ;)
W oddali kilka wysp, największa, podłużna to Marakana. Mieszka na niej około 200 osób, trudniących się głównie farmerstwem i leśnictwem. Jest tam też szkoła podstawowa, do której w ostatnich latach należało ok 32 uczniów.
Zeszycik to mój własny prezent urodzinowy, na Boże i nie tylko myśli. Nawet jak zimno, to patrząc na niego robi się cieplej!
I ciekawostka - niemal u szczytu Mt Manganui wisi na drzewie defibrylator. Widział ktoś coś podobnego w Polsce?
0 notes
Photo
Tablica informacyjna na Westerplatte. Widoczne ślady po strzałach. Zdjęcie wykonane po 7 września 1939 r. Zdjęcie ze zbiorów Muzeum II Wojny Światowej.
14 notes
·
View notes
Photo
Tablica informacyjna z mapą @wydawnictwo_compass w Wołkowyi @_dzierwa_fotograficznie_ @ltcfoto @wolkowyja.bieszczady #wołkowyja #wolkowyjainfo #wolkowyja (w: Wołkowyja) https://www.instagram.com/p/B9zKagEH9Vv/?igshid=jgibuz5rt9n3
0 notes
Photo
Fotografia informacyjna
Katowice, 07 styczeń 2019. Postanowienia noworoczne w siłowni SmartGym w Katowicach na osiedlu Tysiąclecia.
Tytuł: Nowy rok nowy ja
Data wykonania zdjęcia: 07.01.2019
Autor: Weronika Turula
Wymiary: 4032 x 3024
f. 1/7, ISO 640, 10 s, Samsung Galaxy S8
Na początku każdego roku wiele osób zakłada sobie jakiś cel na najbliższy rok. Podobno podzielenie się nim z innymi sprawia, że będziemy bardziej zmotywowani. W siłowni SmartGym wisi tablica, na której każdy mógł wypisać swój cel na właśnie rozpoczynający się rok 2019
0 notes
Text
Tablica Znak Durable Tabliczka Informacyjna 210X210 Crystal Sing Cena
Tablica Znak Durable Tabliczka Informacyjna 210X210 Crystal Sing Cena
Tablica Znak Durable Tabliczka Informacyjna 210X210 Crystal Sing Cena
0 notes
Text
Zieleniec - tam spełniają się marzenia.
Minęło już wiele lat gdy pierwszy raz zobaczyłem malowniczą miejscowość w górach Orlickich usytuowaną 10 km od Dusznik Zdroju. Od tego czasu fascynacja tym regionem Polski wciąż trwa.
Zieleniec to nie tylko stacja narciarska
O urokach pobytu w malowniczym Zieleńcu ( 950 mn.p.m) położonego na stokach Serlicha( 1026 m n.p.m.) i Zielonego Grabu (1026 m.n.p.m) pisałem już wielokrotnie w swoich artykułach - jest on jednym z największych ośrodków narciarskich w Sudetach, wyposażonych w supernowoczesną infrastrukturę narciarską np. jak kanapy podgrzewane itp. To nie jest tylko narciarski kurort, ale wręcz idealne miejsce choćby na sobotnio – niedzielny wypoczynek dla całej rodziny.
Wspominałem także o tym jedynym miejscu w Polsce z klimatem przeniesionym wprost z Alp i regenerującym szybko nasz organizm. Wspominałem także, iż pokrywa śniegu zalega tutaj co roku od końca listopada do kwietnia. W samym Zieleńcu funkcjonuje około 30 wyciągów narciarskich częściowo oświetlonych, na których jest możliwa jazda do godziny 22.00.
Wszystkie trasy narciarskie są tak usytuowane by można było na nich przejechać cały Zieleniec bez potrzeby zjazdu w dół do wyciągu. A jeden karnet może obsługiwać wszystkie wyciągi narciarskie w całym Zieleńcu. Wiele punktów gastronomicznych, hoteli i moteli oraz pensjonatów usytuowanych jest obok siebie. Parkingi są tutaj darmowe. Są tutaj bardzo dobrze przygotowane trasy do jazdy na rowerach górskich czy spacerach z widokami zapierającymi dech w piersiach. Nie ma tłumów na szlakach każdy tutaj poczuje się bezpiecznie i posiada tak potrzebny komfort ciszy, którą zmącają śpiewy ptaków i szum drzew.
Zieleniec jest nie tylko rajem dla narciarzy czy snowboardzistów, to także wspaniale przygotowane trasy biegowe i piesze szlaki, łączące się z trasami po czeskiej stronie. Zieleniec w ostatnim okresie czasu, po realizacji wielu inwestycji przedłużających trasy narciarskie, rozbudowie bazy hotelowej np. Hotelu Zieleniec, czy wielu pensjonatów, stał się bardzo dobrą alternatywą i konkurencją dla podobnych stacji narciarskich usytuowanych w Czechach czy Austrii.
Dlaczego warto tutaj przyjechać.
Z kilku istotnych powodów:
Ważnym elementem jest sam dojazd do Zieleńca usytuowanego w Kotlinie Kłodzkiej w rejonie Dusznik Zdroju. Można tam dojechać samochodem, autobusem lub PKP. Planując wyjazd najlepiej na mapie obrać punkt odniesienia Wrocław - Kłodzko. Do Wrocławia dojedziemy niemal z każdego miejsca w kraju autostradami lub drogami szybkiego ruchu, tam dalej wjazd na obwodnicę (3-4 pasy ruchu w jedną stronę), którą objedziemy praktycznie całe miasto Wrocław w niespełna kilkanaście minut. Z Wrocławia do Kłodzka prowadzi droga E 67 (Wrocław - Kudowa Zdrój).
Wyjeżdżamy z obwodnicy Wrocławia i kierujemy się na drogę E-67 - to droga krajowa dość wąska, w zimę często odśnieżana o wielu ostrych zakrętach, uwaga na zaspy śnieżne zimą. Do przejechania do celu pozostało nam około 100 km. Po drodze mijamy malownicze Ząbkowice Śląskie, Kłodzko ze wspaniałą twierdzą, ciekawe Bardo (duże wzniesienia i mocne spadki drogi- uwaga na TIRy, blokują nieraz drogę) oraz Polanicę Zdrój i Duszniki Zdrój.
Za Dusznikami Zdrój jedziemy około 4 km pod górę drogą E-67 na kierunku Kudowa Zdrój po przejechaniu tego odcinka zjeżdżamy na oznaczony skrętem w lewo lewy pas drogi i ostro kierujemy się w lewo pod górę na drogę krajową nr 8 (po lewej stronie drogi stoi tablica informacyjna Zieleniec). Uwaga! Zimą przy dużych opadach śniegu i deszczu występuje oblodzenie i wymagane jest na tym odcinku drogi posiadanie łańcuchów na koła - warto zatem je mieć w bagażniku. Policja zatrzymuje i prosi o ich założenie w przypadku wystąpienia takiego zagrożenia.
Droga do Zieleńca jest niezwykle malownicza, dużo w niej ostrych zakrętów, podjazdów i zjazdów - widoki zapierają dech w piersiach, czujemy się jak w Alpach. Po lewej stronie i przejechaniu odcinka około 6 km zobaczymy oznaczone miejsce widokowe z panoramą na Duszniki Zdrój, warto zatrzymać się na chwilę by podziwiać widoki i zrobić kilka pamiątkowych fotografii. Droga dojazdowa do Zieleńca zimą jest odśnieżana przez firmy prywatne praktycznie co chwila i jest zawsze przejezdna. Jest ona dość wąska i dlatego uwaga z wyprzedzaniem ! jeszcze kilka zakrętów i wjeżdżamy do Zieleńca.
Z dowolnego miejsca w Polsce do Zieleńca nie dojedziemy bezpośrednio PKP, dojeżdżamy do Dusznik Zdroju i z dworca PKP busikami odjeżdżającymi praktycznie co godzinę dojedziemy do samego Zieleńca. Można skorzystać z PKS, ale odchodzi dwa razy dziennie z przystanku obok stacji PKN Orlen. Można pojechać taxi ustalając wcześniej cenę za kurs (należy i warto negocjować ceny).
Baza noclegowa jest dla każdej niemal kieszeni dla studenta czy osoby wymagającej luksusu z basenami. W lecie za 35 zł każdy tutaj może się dobrze wyspać a i zakosztować niebywale smacznej i zdrowej góralskiej kuchni. Takich specjałów nie skosztujecie w żadnym mieście.To tradycyjna kuchnia tego regionu pachnąca górami, ziołami alpejskim powietrzem przyprawiona słońcem ale jest przede wszystkim ZDROWA.
Osobiście wraz z moją rodziną i znajomymi wybieramy jadąc co roku do Zieleńca latem i zimą spośród wielu pensjonatów i hoteli. A dlaczego? Co tutaj dużo na ten temat pisać czujemy się w tym miejscu jak w domu. Ciepło, miło wspaniali uśmiechnięci ludzie, jedzenie pychota wszędzie blisko i stoki obok pensjonatów. Wstajesz i jedziesz lub idziesz Gdy stamtąd wracamy wypoczęci i zadowoleni już planujemy kolejny pobyt oczywiście, że w Zieleńcu.
Zimą, głównie wieczorami, to sama poezja - kolorowe światła migające na stokach odbijające się od płatków śniegu sprawiają wrażenie bajecznej krainy z naszym snów i marzeń. Dzieci są zauroczone i nie chcą wracać do pokoi. W takt muzyki niejednokrotnie z pochodniami można zjeżdżać ze wspaniale przygotowanych stoków na wszystkim co tylko mamy. Wypożyczalnie sprzętu zimowego - a jest ich kilkanaście - oferują sprzęt i wyposażenie do uprawiania sportów zimowych najlepszych marek świata i to za niewielkie pieniądze, oczywiście wraz z serwisem dla posiadających swój własny sprzęt.
Latem wjedziesz wyciągiem wraz z rowerem na same szczyty i jeździsz do woli a jakie widoki – to już czyta poezja. Klimat sprawia,ż e nie czujesz się zmęczony, dopisuje apetyt i jest tak jakoś inaczej bezstresowo. Cudowny wypoczynek i relaks czeka każdego w tych okolicach. Wiem bo sam tego doświadczyłem i doświadczam co roku.
Zabytki Zieleńca.
W centrum Zieleńca zobaczymy kamienny Kościół Świętej Anny ze wspaniałą historią jego powstania od roku 1762 jest on niesamowicie wtopiony w krajobraz i otoczenie gór i pensjonatów. Jest to najwyżej położony kościół w Sudetach. Posiada on bardzo bogate wyposażenie wnętrza: kamienne ołtarze i ambona z 1905 r., chrzcielnica kamienna z 1905 r. ze starszą późnobarokową pokrywą z 1790 r., rzeźby drewniane i kamienne z początku XX w. oraz obrazy olejne z XIX i początku XX w. Przy kościele stoi kamienna kolumna maryjna z figurą Matki Boskiej z 1862 r. i krzyż z 1866 r. Sprawia to niesamowite wrażenie przy grze świateł i promieni słonecznych wewnątrz kościoła. Często w kościele można usłyszeć kapelę góralską – niesamowite przeżycie.
Sam Zieleniec założony został w 1719 r. i znany był jako najwyżej położona osada w Prusach. W tym czasie w Zieleńcu istniały i pracowały cztery młyny wodne, tartak i katolicka szkoła. Turyści opanowali ten region już od 1762 r. W połowie XIX wieku do Zieleńca zaczęli tłumnie przyjeżdżać kuracjusze i turyści z Dusznik zdroju. Bywał tutaj I wypoczywał także Fryderyk Chopin korzystając z zielenieckiego klimatu.
Zieleniec posiada klimat z sercem.
Tak piszą o tym miejscu w turystycznych poradnikach i ja się z tym całkowicie zgadzam. Nie chodzi tutaj bynajmniej tylko o sam niepowtarzalny klimat sprzyjający pracy sera i regeneracji organizu ale o gorące serca samych gospodarzy.
Nikt z tego miejsca, jak ocenia wielu, nie wyjedzie niezadowolony. Uśmiech, radość i jest w Zieleńcu na co dzień i to dosłownie a nie w przenośni „jak u mamy”. Osobiście wraz z moją rodziną doświadczam tego serca gospodarzy zielenieckich od wielu lat przyjeżdżając tutaj co roku nie tylko na narty czy spacery ale w jedyne magiczne święta Bożego Narodzenia. W tę magiczną noc w Zieleńcu spełniają się marzenia. Wiem o tym od wielu osób, które przyjeżdżają do Zieleńca z całej niemal Europy (o czym wspominałem także we wcześniejszych artykułach). Moje marzenia też tutaj się spełniły.
Bywałem i bywam w wielu wspaniałych miejscach górskiego wypoczynku we Francji, Austrii czy Włoszech ale do Zieleńca wracam zawsze.
Rok bez Zieleńca to rok stracony - jak mawiają moje dzieci - a ja się zgadzam z moimi dziećmi. Gdy wjeżdżamy od strony Dusznik Zdroju i pniemy się serpentynami do Zieleńca panuje nagle dziwne ożywienie i radość, gdy mijamy tablicę z napisem ZIELENIEC prawie zawsze powtarzam cichutko - NARESZCIE !
Kto mi nie wierzy niech choć raz przyjedzie to tej krainy magii, piękna, gorących serc i spełnianych marzeń. Warto samemu się przekonać inaczej nigdy się o tym nie dowiecie. A jeżeli w Zieleńcu spełnią się Twoje marzenia ?
Do zobaczenia w Zieleńcu !
0 notes
Text
Dzień- pierwszy wylot z Gdańska
16.01.2019 stawiłyśmy się zgodnie z wymaganiami linii lotniczych Air France o 12:00 na lotnisku im. Lecha Wałęsy w Gdańsku. Już przy pierwszej odprawie bagażu okazało się, że oszczędności nie zawsze przynoszą korzyści. Wprawdzie zmieściłyśmy się w jedną walizkę (na drugą zabrakło nam pieniędzy), ale ważyła ona "tonę" - czyli dokładnie tyle ile operator pozwala: 23 kg. Nie było chętnej do dźwigania jej na taśmę. Potem na kolejnych lotniskach: z taśmy, po schodach, do pociągu, do autobusu itd... Robiłśmy to wspólnie: każda z nas za inne trzymadełko i chyba wyglądało to komicznie. Przyszło nam do głowy skojarzenie z filmem "Dwaj ludzie z szafą". My wygrałybyśmy casting do filmu "Dwie kobiety z walizką". Tak przemierzyłyśmy Europę i wylądowałyśmy "Przed północą w Paryżu" (planowany nowy film). Powiedzenie "koniec języka za przewodnika" nie sprawdziło się w Paryżu. Tablica informacyjna z nazwami stacji nie działała, a nazwa stacji, na której miałyśmy wysiąść - Laplace, wymawia się jakoś inaczej niż my to robiłyśmy. Miałyśmy dużo szczęścia, że ludzie tylko rozkładali ręce, a nie wskazywali błędnego kierunku. W końcu dotarłyśmy na miejsce noclegu do bardzo sympatycznego, klimatycznego domu.
0 notes
Text
WOW
Dzisiejszy dzień to najlepszy dowód na to, że czasem spontan to najlepszy plan jaki można wybrać.
Ossolineum, facet nie miał wydać, kawa, rozwiązanie, rękopisy, 1 sygnatura, reszta w mikrofilmach, ale gdzie indziej, starodruki nic, mało czasu. Na piechotę na akademię, profesor jednak Wałbrzych, biblio otwarta ale rękopisy żyjących, beznadziejny OPAC więc kartkowy tematycznie na szczęście, dużo ale nic. Dobry obiad, chęć na pączki, ale nie, dbp zamknięta, Ossolineum mikrofilmy do 20, ale nie w wakacje, powrót na akademię, kontakt z Ranz, zapro na próbę, jednak nie, jednak tak, Kasprzyk na światłach, czekanie przed NFM, Grzegorz, "kuzyn chórzysty”, król Roger generalna, Klaudia, Malwina, mleczarnia, dobry camembert, rozmowy z Magdą, Klaudią, i innymi, późny powrót.
Jak widzicie wersja totalnie skrótowa tego dnia jest długa. Co dopiero będzie jak to edytuję xD
EDIT: pisałem ten tekst ok. 2 w nocy w autobusie nocnym i w sumie jestem zaskoczony bo nie brzmi tak głupio jak się obawiałem :D
Najpierw znalazłem się w Ossolineum.
Tablica informacyjna Ossolineum
Pan, który obsługiwał rejestrację (zresztą bardzo miły) niestety nie miał żadnych pieniędzy w kasie żeby wydać ze stówy, więc straciłem troszkę czasu na poszukiwania kawiarni, ale dostałem bardzo dobrą kawę i przy okazji rozmieniłem pieniądze, więc problem się rozwiązał. Poszedłem najpierw do czytelni rękopisów. Wcześniej poznałem procedurę - niestety, trzeba najpierw iść do ochrony żeby dostać specjalną, tymczasową przepustkę, i nie jest to ochrona przy samym wejściu, która notabene wpuszcza do zbiorów specjalnych tylko w innym sektorze, tuż przy rejestracji. Dostałem się w końcu do rękopisów. Tam bardzo miły pan poinformował mnie o sposobach udostępniania - otóż wszystko co jest zinwentaryzowane w specjalnym katalogu wydawanym od wielu lat jest udostępniane już wyłącznie w formie mikrofilmów. (Do tomu XIX, istnieje jeszcze XX i z tego co zrozumiałem nie jest w całości zmikrofilmowany, a kolejny jest już w przygotowaniu). Mają zresztą nieskatalogowanych jakieś 6k pozycji, więc jest ciężko ;) Z tomu XX, który jest nadal udostępniany na miejscu w formie papierowej miałem tylko jedną sygnaturę w której były nuty. Niestety, były to tylko notatki muzyczne prawdopodobnie jakiejś uczennicy, bo były tam zadania z harmonii i kontrapunktu. Spisałem przez ten czas wszystkie sygnatury które mnie interesują. Mikrofilmy udostępniane są w Ossolineum w innej klatce, właściwie w innym budynku, jak się potem dowiedziałem za czytelnią główną. Potem postanowiłem odwiedzić starodruki. Już wcześniej co prawda miałem informację o tym, że raczej nic tu nie znajdę, ale nie zaszkodziło spróbować na własnej skórze. Poznałem zresztą właśnie tam panią, która wcześniej pisała do mnie maila z danymi o ich zbiorach, panią notabene bardzo miłą :) Niestety, zgodnie z tym co mówiła w starodrukach nie było nic co mogłoby mnie interesować. Być może i było, ale poza katalogiem alfabetycznym, który miał pewnie koło 100 szuflad (mogę kłamać, ale mogę też mówić prawdę) nie było żadnego systematycznego, tematycznego ani indeksowego. Wyszukałem więc te nazwiska które znam, nie znalazłem nic i po prostu podziękowałem. Poszedłem następnie na Akademię Muzyczną im. K. Lipińskiego.
Wejście do Akademii Muzycznej
Ubzdurałem sobie wcześniej, że mój Profesor ma koncert z orkiestrą akademicką i grają Carminę Buranę. Okazało się że owszem, wykonuje ją z Filharmonią Sudecką (Wałbrzych) i chórem AMuz z Wro. Więc możliwość spotkania się z Nim spadła do zera. Tak czy siak odwiedziłem Bibliotekę Główną. Niemal od razu dowiedziałem się od pani dyrektor, że mają w zbiorach rękopisy, ale raczej kompozytorów żyjących lub zmarłych niedawno. Sprawdziłem katalogii i rzeczywiście. Postanowiłem tak czy siak czegoś poszukać, niestety system OPAC na który ostatnio bardzo narzekam - nie bez powodu - to beznadziejny system biblioteczny, przepraszam programistów. W sumie to nie - pewnie wiedzą że spieprzyli. Mieli katalog kartkowy. Nie aktualizowany co prawda od 2013, ale do tego czasu wydano większość polskiej muzyki symfonicznej z okresu, który mnie interesuje. jutro dokończę bo zasypiam GRUSZKI W POPIELE
EDIT2: Przejrzałem kartki, zeskanowałem te interesujące mnie, zajrzałem do jednego woluminu który znalazł się tam oczywiście przypadkiem - chodziło o nieznany mi dotąd utwór Noskowskiego albo Kurpińskiego na orkiestrę, okazało się że był na chór i orkiestrę, ale nuty były w formie wyciągu. Więc trudno.
Po wizycie w Bibliotece napisałem do znajomej czy w ogóle jest we Wrocławiu i czy nie chciałaby się spotkać. Ona odpisała że za moment ma robotę (śpiewa w chórze NFM) i czy nie chciałbym wpaść na próbę. Po długich pertraktacjach okazało się że zaproszenie jest rzeczywiście możliwe, ale musiałym być kimś z rodziny chóru chłopięcego. Powiedziałem że jednorazowo mogę być i poszedłem w stronę budynku. Po drodze okazało się że stoję na światłach z maestro Kasprzykiem, który niestety z kimś rozmawiał więc nie podszedłem. Posiedziałem trochę czytając książkę i przypadkiem dostrzegłem Grzegorza, u którego nocowałem jeszcze parę dni wcześniej w Krakowie. Uświadomiłem sobie że przecież też śpiewa ten projekt więc bardzo przyjemnie. Wszedłem nie przedstawiając się nikomu zmyśloną historyjką że “mój kuzyn śpiewa a ja jestem jeden dzień we Wrocławiu czy mógłbym posłuchać”, po prostu #bardzo_miła_pani bez pytania pokazała gdzie mam iść. Wysłuchałem CAŁEGO KRÓLA ROGERA. Na próbie generalnej co prawda, ale CAŁEGO KRÓLA ROGERA. Na żywo.
Zdjęcie sprzed rozpoczęcia 2 cz. próby
EDIT3: Po obejrzeniu całej próby znajomi - Agata, Grzegorz, Klaudia i parę innych osób zaprosili mnie na wieczór do bardzo przyjemnej knajpy, jaką jest Mleczarnia. Tam jak to zwykle bywa było dużo rozmów z w/w osobami, wiele konwersacji, sporo dialogów, mnóstwo wymian myśli i miłego dnia :D
0 notes
Text
Gminne tablice ogłoszeń
Ciekawy artykuł o wpływie jaki na wizerunek gminy mają gminne tablice ogłoszeń, ukazał się na łamach portalu wokolzamoscia.pl. Artykuł opisuje sytuację w konkretnej gminie, ale temat jest uniwersalny i przypuszczamy, że dotyczy większości gmin w Polsce.
„Świetnym rozwiązaniem w zakresie komunikacji wśród małych społeczności są gablotyi tablice sołeckie. Tablica informacyjna, oprócz strony…
View On WordPress
0 notes
Photo
Pszczelarium - tablica informacyjna przy miejskiej pasiece [Outdoor]
0 notes
Photo
Kilka uwag odnośnie budowania od fundamentów do tzw. ZERA🙂 Przygotowujemy 2szt rurę fi 110 1mb i 1,5mb i 2 kolanka po 45° na rurę wodną i przewód elektryczny. Kopiemy fundamenty rano zbrojenie stawiamy na bloczkach nie na ziemi a popołudniu przyjeżdżają gruszki zalewać fundament z pompą. 3-4dni musi odstać. Zbrojenie na strzemionach 25x30 co 20cm. Ziemia z fundamentów w jedno miejsce jak jest możliwość + ogłoszenie. Tablica informacyjna zamontować 2m od ogrodzenia Podlewamy fundamenty!!! (13 sty 2020) • Zamawiamy: ✓Paletę cementu 1 (ok 720zl) ✓Folia fundamentowa pod bloczki (szer. ławy fundamentowej) ✓Folia fundamentowa na przedostatnia warstwę bloczka (szer. 30cm aby wchodziła lekko na chudziaka) Folia musi być też na ściany wewnętrzne (bloczki cięte) ✓Folia fundamentowa na ostatni rząd bloczków przed cegłami. (szer. 25cm ✓Plastyfikator i Ludwik do zaprawy zamiast wapna ✓Styropian na ocieplenie pionowe fundamentu(różnica między styropianem fundamentowych a elewacyjnymi max 5cm. ✓Siatka do styropianu ✓Klej uniwersalny do styropianu ✓Folia kubełkowa do wysokości podsypki fundamentów. Obliczyć ile będzie potrzebne piachu z zapasem 1 wywrotka i ustawić razem koparkę do wrzucania. Paletę cementu stawiamy blisko piachu do murowania. (14 sty 2020) • Bloczki murowane ustawiane niwelatorem. Robimy do przedostatniej warstwy, zostawiamy wpusty na kanalizację. Zabezpieczenie 2 warstwy dysperbitu. Na to piach, zageszczany warstwami 20cm. Kierownik budowy sprawdza zageszczenie. Kanalizacja. Folia na całość. Chudziak 10cm (czekamy 3-4 dni w międzyczasie robimy ocieplenie fundamentów: styropian, klej i siatka). Wcięcia na drzwi, przejścia w holu, drzwi balkonowe. Podlewamy chudziaka!!! https://www.instagram.com/p/CIoKfgGB_20/?igshid=3swoxwyc2c3e
0 notes
Text
Jak ktoś chce, to wejdzie wszędzie
Rozmowa z Sylwestrem Szwedą, część 2
AM: Poza tym, kiedy patrzę na łaźnię i jej otoczenie to wydaje mi się, że na tych kilku hektarach mamy wszystko to, co stanowi kwintesencję Murcek- jest kopalnia, las, hałda, z której widać Beskidy. Dla outsidera to Murcki w pigułce.
SSZ: Do tego musisz dodać miejsce, do którego przywieziono murckowskie żubry. Dziś, w odległości 200 metrów od łaźni stoi głaz, który udało nam się tam przetransportować i tablica informacyjna o żubrach. Wokół łaźni, czego teraz nie widać, była też taki mały park, teren zielony, więc otoczenie jest sprzyjające. Gdyby miasto wyraziło taką chęć, mógłby tam właśnie powstać dom kultury. Natomiast zważywszy na ogromne koszty adaptacji i remontu, które będą rosnąć wraz z przedłużaniem się obecnego stanu budynku, może lepszym rozwiązaniem byłoby oddanie budynku w prywatne ręce. Być może ktoś mógłby umówić się z mieszkańcami i miastem i zaoferować tam również jakąś działalność publiczną, kulturalną.
AM: Wracając do Sylwka – skąd wziął się bard właśnie murckowski? Z tego, co zrozumiałem zajmowałeś się muzyką na długo przed sprowadzeniem się do Murcek. To jest dla mnie jakaś absolutnie niecodzienna sytuacja, że małe Murcki mają swojego piewcę. Na świecie są tysiące miast, które czekają na kogoś takiego. Kraków ma, co najmniej kilku, bardów, Warszawa miała Grzesiuka i wielu innych, ale to duże, historyczne miasta. Swojego barda nie mają Katowice, a Murcki tak. Jak zatem Sylwek Szweda z Załęża został bardem z Murcek?
SSZ: Zamieszkał w Murckach…
AM: Wielu ludzi zamieszkało w Murckach, ale nie zaczęli przez to śpiewać…
SSZ: (śmiech) Faktycznie zacząłem w wieku trzynastu lat. Pierwsza piosenka, którą napisałem nazywała się „Mój dom”, druga „Różowe okulary” i potem jakoś to poszło. Po drodze były trzy krakowskie festiwale studenckie, ale miałem pecha, bo na pierwszym trafiłem na Raz Dwa Trzy, na drugim na Renatę Przemyk, a na trzecim Universe Mirka Breguły. Wystąpiłem też na Rawie Blues. Tak więc pisałem cały czas, ale te piosenki na początku były właściwe o niczym. Człowiek nie bardzo wiedział, o czym ma pisać. Potem pojawiły się zbuntowane bluesy o tym, jaki ten świat jest okropny, zły i złodziejski. Śpiewałem wtedy protest songi i piosenki Dylana w tłumaczeniach Piotra Pastora, Cohena oraz piosenkę turystyczną. Byłem bardem znanym wówczas właśnie w kręgu piosenki turystycznej. Grałem na festiwalach studenckich w całej Polsce, a że kultura dopłacała wtedy do występów i podróży to można było wziąć do pociągu nawet dziesięcioosobowy zespół. Były to super wycieczki połączone z super imprezami, a przy okazji trzeba było coś tam zagrać na tych festiwalach. Każdy na czymś brzdęknął brzdęknął i było fajnie. Ale to nie był poziom, z którego byłbym zadowolony. W tak zwany okres dojrzały wchodziłem z swoją twórczością w okolicy połowy lat osiemdziesiątych. Zaczęły się wtedy pojawiać piosenki, które śpiewam do dziś. Pierwszą płytę wydałem w 1992 i to było zaraz przed wprowadzeniem się do Murcek. Później były kolejne piosenki i kolejne płyty, które powstawały już w całości w Murckach. Murcki niejako zeszły się w czasie z moją, że się tak ośmielę powiedzieć, dojrzałością artystyczną.
AM: Ale jak to się stało, że w piosenkach tyle miejsca zacząłeś poświęcać właśnie temu miejscu? Kiedy myślę „muzyka w Murckach”, to automatycznie myślę „Sylwek Szweda” i niesamowite ilości piosenek o tej dzielnicy, w których jest i historia, i lokalne legendy, i Twoje osobiste murckowskie doświadczenia. Gdyby ktoś chciał dowiedzieć się czegoś o Murckach, mógłby spokojnie zacząć od sięgnięcia po jedną z tych płyt. Dlaczego aż tak wszedłeś w tę dzielnicę?
SSZ: W ogóle, tego nie zakładałem. Ja jestem takim wędrowcem, który podróżuje i stara się poznawać miejsca, do których dociera. Sprawdzam, co w nich jest ciekawego, wchodzę nawet tam, gdzie nie wolno. Pamiętam, że w Berlinie było takie muzeum dinozaurów, które było zamknięte, ale i tak, przez piwnicę i kotłownię do niego weszliśmy. Potem nas oczywiście wyprosili, ale zdążyliśmy je sobie obejrzeć (śmiech). Jak ktoś chce, to wejdzie wszędzie. Oczywiście nie niszcząc, nie przestawiając, nie kradnąc, a tylko zachwycając się zgromadzonym pięknem. Murcki były miejscem, które zacząłem powoli poznawać i choć tego nie planowałem, te piosenki zaczęły po prostu powstawać. Robiłem też wtedy tłumaczenia piosenek Boba Dylana i wtedy pojawił się utwór o Murckach. W mojej wersji to „Blues południowej krainy”, a w oryginale „North country blues”, „Blues północnej krainy”. To piosenka o tak zwanych miastach-duchach. Polega to na tym, że kiedy gdzieś kończą się dobra naturalne to ludzie przestają wiedzieć, co mają robić. Przez chwilę jeszcze tam zostają, ale potem stopniowo wszyscy się wynoszą. Zamykane są sklepy, bo nie ma dla kogo ich prowadzić itd. Miasto zamienia się w rodzaj skansenu, widma, ducha. W pewnym sensie Murcki też zaczęły się zamieniać w widmo. Kiedy zamknięto kopalnię, to nikt się o te budynki nie troszczył. Miasto nie interesowało się zabytkami najstarszego górnictwa na Śląsku. Wszystko podupadało, niszczało, rozgrabiano cudowne maszyny parowe, które jeszcze miałem szansę obejrzeć – wszystko szło na złom, nikt tego nie pilnował. To był czas restrukturyzacji, kiedy komuna upadła, a ludzie próbowali jakoś się w tej sytuacji odnaleźć. Wiele obiektów przechodziło w ręce prywatne, ale w Murckach tak się niestety nie stało. Więc „Blues południowe krainy” jest jednym z pierwszych, który opisywał lokalne sprawy, potem przyszły następne.
Powstała piosenka o rezerwacie przyrody LAS MURCKOWSKI pt. STUDNIA, którą odkryłem. Zacząłem baczniej przyglądać się przyrodzie i jego bagactwu. Poznałem też wtedy doktora Jerzego Parusela - dyrektora Centrum Dziedzictwa Przyrody Górnego Śląska, który dał mi materiały o przyrodzie, wiele rzeczy pokazał, udostępnił. Poznawałem ludzi w Murckach, w tym wielu starszych, którzy mi różne ciekawe rzeczy opowiadali. Również pasjonatów historii takich jak Bartek Zatorski. Ciekawa była też historia kościoła wzniesionego w dwudziestoleciu międzywojennym, który poza przebudową szkoły podstawowej był wówczas właściwie jedyną inwestycją budowlaną na tym terenie. W Murckach nie widziano potrzeby dobudowywania czegokolwiek, więc ludzie mieszkali coraz gęściej i gęściej w tych samych mieszkaniach. Dopiero po II Wojnie Światowej, kiedy pojawiły się Tychy okazało się, że potrzeba nowych mieszkań jednak była. W dwudziestoleciu międzywojennym, jeśli chodzi o budownictwo, wszystko tu stanęło w miejscu. Szkoda, że Murcki nie ocalały w pełnym kształcie, tak, jak Nikiszowiec, bo architektonicznie byłaby to dzisiaj perła architektury przemysłowej. Co się tyczy architektury, to styl, który pojawia się w Murckach przywodzi na myśl Sudety. Gdybyśmy pojechali w Karkonosze, np. do Szklarskiej Poręby to zobaczylibyśmy podobną architekturę. Skąd te wpływy? Po prostu takie były widać preferencje księżnej Daisy, którą inspirował m.in. zamek w Książu i postanowiono o przeniesieniu niektórych wzorców do Murcek. Po wojnie, podobnie jak w Giszowcu, próbowano to zniszczyć, bo nie pasowało do ówczesnego systemu. Te osiedla budowali kapitaliści, którzy jaki wiadomo tylko wyzyskiwali i nic nie dawali robotnikom. A przecież budowali dla nich domy, próbowali zatrzymać ich w jednym miejscu. Jasne, że stał też za tym aspekt ekonomiczny, wydajność itd., ale polegało to na tym, żeby ludziom stworzyć warunki, w których żyje im się tak dobrze, że nie mają ochoty na zmianę otoczenia i pracy. Była zatem dbałość o robotnika. Był gasthaus, który kiedy się tu sprowadziłem był już zburzony – piękny obiekt, wnętrza w dębie, wspaniała scena… Dziś byłoby to idealne miejsce na dom kultury.
AM: Odnośnie tego, o czym mówisz – wydaje się, że Murcki nie upadły jednak z nadejściem PRL-u. Komuna właściwie przejęła od książąt funkcję patronacko-opiekuńczą. Upadek Murcek zaczął się po zamknięciu kopalni, kiedy ten system opiekuńczy się definitywnie zakończył.
SSZ: To nie była jednak taka sama sytuacja, bo były to własność Księcia Pszczyńskiego. Natomiast kiedy tą tzw. opiekę przejęła komuna to tak naprawdę przejęło ją państwo. Wszystko szło zgodnie z jedynymi słusznymi wytycznymi Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, które zakładały, że górnictwo, w ogóle przemysł ciężki, jest najważniejszą gałęzią polskiej gospodarki.
AM: Najważniejszą przecież także dla Murcek? Murcki pierwszy raz poczuły się naprawdę opuszczone chyba właśnie po likwidacji górnictwa?
SSZ: Zdecydowanie. Powoli zaczęto odbierać przywileje, a miejsca, w których do tej pory coś się działo zaczęły pustoszeć. Ale dla mnie punktem zwrotnym był rok chyba 1975 – rok zburzenia gasthausu. Zniszczono miejsce, w którym murckowianie się spotykali. Było to miejsce nie związane ani z częścią mieszkalną, ani kopalnianą. Dla mieszkańców Murcek to był najprawdopodobniej szok. Pytali „dlaczego”? Podobno pod budowę drogi, ale droga mogła mieć inny przebieg. Powód był podobny jak na Giszowcu – zniszczyć wszystko, co mogłoby sugerować, że kapitaliści mogli mieć wobec robotników jakiekolwiek dobre intencje.
AM: A jednocześnie zniszczyć małe społeczności, które mają miejsca spotkań związane z innym systemem, które kultywują inną tradycję oraz pamięć o innym stylu życia. Małe społeczności były wbrew ówczesnej definicji społeczeństwa pojmowanego masami i klasami. To mogły być niebezpieczne enklawy.
SSZ: Być może. Nie pamiętam, gdzie zaczęto burzyć najpierw – na Giszowcu, czy w Murckach. Chyba na Giszowcu. Tam zaczęto wpierw wyburzano domy, a potem chcieli zabrać się za gasthausu, czyli dzisiejszej karczmy. Możliwe więc, że w Murckach wyciągnęli już wnioski z Giszowca i doszli do przekonania, że trzeba zacząć od likwidacji miejsc, które służą integracji mieszkańców. Potem ludzie się zaczęli buntować i niszczenie stanęło. Gdyby nie to, to Giszowiec byłby wyburzany dalej, a w Murckach nie zatrzymano by się na gasthausie.
AM: Ale co w takich maleńkich Murckach można było jeszcze burzyć?
SSZ: Przede wszystkim wyburzono by wszystkie czworaki. Później zabrali by się za dzisiejszą ulicę Samsonowicza, dawniej Kolejową, bo prowadziła na dworzec. Dalej zaczęto by burzyć wszystko, co stare i budować wszędzie bloki. Na Rynku mamy już jeden taki blok, który jest dowodem na to, że właśnie wtedy zaczęto niszczyć spójność architektoniczną Murcek. Ten okres mamy już na szczęście za sobą. Dziś musimy ocalić to, co jeszcze zostało. CDN.
youtube
0 notes