#strach przed ludźmi
Explore tagged Tumblr posts
Text
"Nie śmierci się boję, lecz życia. Jak daleko sięgnę pamięcią, zawsze ono wydawało mi się niezgłębione i przerażające. Moja niezdolność do włączenia się w nie. Następnie strach przed ludźmi, jakbym należał do innego gatunku. Zawsze odczucie, że moje interesy w żadnym punkcie nie pokrywają się z ich interesami."
~Emil Cioran
#emocje#cytaty#życie#zycie#rozwalona psychicznie#strach#strach przed ludźmi#przerażenie#niepokój#emil cioran#fobia społeczna
4 notes
·
View notes
Text
Jestem Ruda. Tak, to nie jest to moje prawdziwe imię, ale to tak się do mnie zwracaj – pseudonim od koloru moich włosów, a mojego imienia zamiaru podawać nie mam. Mam osiemnaście lat, rocznikowo dziewiętnaście.
Kiedyś prowadziłam konto na Tumblrze, ale usunęłam je, gdy mój stan zdrowia gwałtownie się pogorszył. Wszystko było związane z ED, który towarzyszył mi przez większość życia. Ostatecznie trafiłam na przymusowe leczenie, by uratować swoje zdrowie – i życie też.
Zaczęło się niewinnie, choć z perspektywy czasu myślę, że pierwsze symptomy pojawiły się, gdy miałam zaledwie dziesięć lat. Nie zdawałam sobie z tego sprawy, że to co robiłam było czymś dziwnym. Byłam raczej szczupłym dzieckiem, choć koło piątego roku życia nabrałam lekko okrąglejszych kształtów – taka „pulchność” typowa dla wieku. Jadłam wtedy głównie danonki, pierogi ruskie, płatki z mlekiem i przedszkolne obiady, choć szczegółów tamtego czasu już nie pamiętam.
Wszystko zmieniło się, gdy poszłam do podstawówki. Do dwunastego roku życia jadłam w miarę regularnie, ale potem zaczęłam pomijać śniadania. Rano nie miałam czasu, a po ośmiu godzinach w szkole – głodna jak wilk – rzucałam się na jedzenie i jadłam „pod korek”. Nigdy nie próbowałam oczyszczania, choć raz podjęłam nieudaną próbę, po której odpuściłam.
Pamiętam dzień, który wszystko zmienił. Stanęłam na wadze, a wynik – BMI 22 – mnie przeraził. Był to koniec pierwszej klasy liceum. Przez całe wakacje obsesyjnie się odchudzałam. Schudłam do BMI 19,5, ale później moja waga stanęła w miejscu. Wtedy wydawało się, że wszystko jest w porządku.
Ale to nie był koniec. Po pół roku zaczęłam czuć, że tracę kontrolę. Moje koleżanki miały przyjaciół, chłopaków – ja nie miałam nikogo. Czułam się gorsza, brzydka, niewystarczająca. Potrzebowałam czegoś, nad czym mogłabym zapanować, coś co mogłoby odbudować moje poczucie wartości.
Najpierw wyeliminowałam tłuszcze i węglowodany, później zaczęłam drastycznie obniżać ilość spożywanych kalorii. Przetrwałam na chudym nabiale, coli zero i energetykach. Po kilku miesiącach zaczęły się problemy zdrowotne. Byłam wyczerpana. Moje nogi były zimne, ciężkie, miałam wrażenie, że tracę nad nimi kontrolę. Pewnego dnia upadłam na schodach kiedy rano wychodziłam z mieszkania – byłam tak słaba, że ledwo mogłam się podnieść.
Stan pogarszał się z każdym tygodniem. W połowie listopada 2023 roku organizm odmówił współpracy. Objadanie się i wymioty stały się codziennością. Schudłam jeszcze bardziej, wypadła mi połowa włosów. Mój stan psychiczny? Dno. Paranoja, lęk, dysocjacja, strach przed ludźmi, przed opinią innych, przed szpitalem. Myślałam żeby przestać istnieć. Będąc na zagranicznych forach o ED, ludzie z niższym BMI ode mnie mogli nawet biegać, więc nie rozumiałam co jest nie tak, co pogłębiało moje załamanie.
Kulminacją był moment, gdy prawie zemdlałam na korytarzu w szkole. Nauczycielki zaprowadziły mnie – a raczej zaniosły trzymając mnie za ramiona, do pielęgniarki, a stamtąd trafiłam do szkolnej psycholog. Rozmowa z nią – i moim ojcem, który został wezwany do szkoły – była punktem zwrotnym. Dostałam kontakt do psychologa, z którym zaczęłam pracować.
Diagnoza była beznadziejna. Moja tkanka tłuszczowa była trochę poniżej normy, a mięśniowa na poziomie osiemdziesięcioletniej kobiety. Byłam wrakiem. Chodziłam na regularne wizyty, aż w pewnym stopniu odzyskiwać kontrolę nad swoim życiem i zaburzeniami. Po pięciu wizytach czułam, że mogę radzić sobie sama. Wróciłam do szkoły i, mimo miesięcy nieobecności (od połowy listopada do marca), zdałam trzecią klasę.
Dziś nadal zdarzają się epizody oczyszczania, choć już nie aż tak. Zwiększyłam ilość kalorii w diecie, jednak wciąż za mało. Jem białka, tłuszcze i węglowodany - zamiast samego białka. Ważę więcej, moje BMI to teraz 16,8 (wcześniej było 16,02), ale to wynik wzrostu masy mięśniowej. Nie mam takiej niedowagi jak kiedyś, ale sylwetka wygląda lepiej. Nie jest skinny-fat jak kiedyś. Nie ważę się, patrzę na wymiary bo są bardziej miarodajne. Mój plan to zostać przy moim limicie i nie zejść poniżej bmi 15. Taka moja historia.
#bede motylkiem#lekkie motylki#motylki blog#jestem motylkiem#bede lekka jak motylek#chudej nocy motylki#będę motylkiem#blogi motylkowe#chce byc lekka jak motylek#motylki any
28 notes
·
View notes
Text
Czy wiesz, że każda emocja ma drugie dno i czegoś nas uczy o nas samych?
Współczucie - umożliwia zrozumienie i wsparcie innych. Uczy nas empatii i lepszego budowania relacji z innymi ludźmi.
Szczęście - uświadamia nam, co sprawia nam przyjemność i satysfakcję. Pomaga w rozróżnieniu, którzy ludzie lub sytuacje nam dobrze służą w życiu, a które nie.
Smutek - pomaga opłakiwać stratę. Pokazuje, jak ważne jest przetwarzanie emocji i szukanie wsparcia, a także docenienie chwil radości. Uczy nas empatii i współczucia. Przez doświadczenie smutku stajemy się bardziej wrażliwi na cierpienie innych, co może prowadzić do głębszych i bardziej autentycznych relacji.
Złość - informuje nas o przekroczeniach naszych granic lub o niesprawiedliwości. Może być motywacją do działania i wprowadzania zmian, ale także zachęca do refleksji nad tym, co nas irytuje.
Strach - uczy nas o zagrożeniach i sytuacjach, które mogą być niebezpieczne. Pomaga w rozwijaniu mechanizmów obronnych oraz w podejmowaniu świadomych decyzji o unikaniu niebezpieczeństw.
Zaskoczenie - informuje o nieoczekiwanych wydarzeniach. Może prowadzić do nowych odkryć i ma za zadanie pomóc nam w zdobywaniu nowych doświadczeń, w tym też i naszym rozwoju.
Wstręt - chroni nas przed szkodliwymi rzeczami, zarówno fizycznymi, jak i emocjonalnymi. Uczy nas, czego należy unikać dla naszego dobra.
Żal - to uczucie często związane jest ze stratą. Żal może nauczyć nas doceniania chwil, które mamy, oraz wartości, jakie nadajemy bliskim i doświadczeniom. Uczy nas również akceptacji i przystosowania się do zmian w życiu.
Wstyd - choć wstyd może być paraliżujący, jest również sygnałem, że nasze działania mogą być niezgodne z naszymi wartościami. Uczy nas refleksji nad sobą i poprawy, w tym także pokazuje nam nad jakimi sferami w sobie lub naszym życiu popracować.
21 notes
·
View notes
Text
Październik nie jest miesiącem dla ludzi słabych duchem i sercem- analiza astrologiczna
| Seria: Eseje z astrologii |
9.10. 23r mieliśmy ciekawe ułożenia planetarne. Są one interesujące nie tylko z uwagi na kontekst nadchodzącego sezonu zaćmień (1-szego w tym roku astrologicznym).
Same przez siebie są to ułożenia ( i aspekty) niezmiernie ważne i mogą mieć znaczący (jak nie decydujący) wpływ nasz rozwój. Kierunek w jakim pójdziemy dalej i to jak wyjdziemy z aktualnego roku kalendarzowego "rozegra się" właśnie w październiku (o czym wspominałam w moim tweetach)
W tym eseju wskażę Wam kilka powodów stojących za takim a nie innym astro-przewidywaniem z mojej strony.
Przed Wami omówienie i interpretacja ważnych aspektów astrologicznych z kosmogramu nieba z dnia 09 października tego roku (godz. 4:00) na Warszawę. Poniżej lista i mini analiza wraz z interpretacją:
(♀) ☌ (⚸) Cazimi* między Wenu & Lilith - oba ułożenia są w 12 sektorze w znaku Panny ♍︎, w zerowym stopniu. Jest to ścisła koniunkcja, podczas której obie planety nachodzą na siebie. Są w dokładnie tym samym miejscu jednocześnie. Stąd bierze się ich mocna zależność od siebie nawzajem.
Wenus (♀) odpowiada za nasze poczucie dobrobytu (romantycznego i materialnego), mówi nie tylko o wiązkach z innymi ale także o tym, jaki poziom tzw. "self-love" mamy. Ile czułości, opieki czy wyrozumiałości dajemy sobie. Na ile z tego dobrego traktowania, rozpieszczania i dążenia do komfortu (również w wyrażaniu emocji) pozwalamy sobie w przysłowiowych 4 ścianach.
Lilith (⚸)- w tym aspekcie będzie nakręcać nasze "jadowate" podejście do tych kwestii. Strach, odrazę, opory przed traktowaniem się dobre lub wchodzeniem w związki. Polem działania tej ścisłej koniunkcji Wenus Lilith będzie wnętrze, emocje, to jak pozwalacie sobie odpuszczenie tego, co nie służy i tylko napędza np. niesprzyjające zachowania.
12 sektor nadaje temu aspektowi charakter "traumatyczny" i podświadomy. Dzięki niemu koniunkcja przechodzi przez tematykę przeżywania głęboko osadzonych emocji, przykrości, traum i wszystkiego co emocjonalne, niekomfortowe i schowane na samo dno pudełka podświadomości. Ten dom jeszcze bardziej podbija płaszczyznę pracy nad emocjami i mierzenie się z "wewnętrznymi demonami"
Koniunkcja (☌) jest aplikująca, co oznacza, że po tym, jak kosmogram przestanie "czasowo" obowiązywać to jej wpływ pozostanie. Dlatego uważajcie, jak się traktujecie co najmniej do momentu "rozjechania" się koniunkcji
♄ ☍ ♀ & ♄ ☍ ⚸ Opozycja (koniunkcji) Wenus i Lilith do Saturna w 6 sektorze w znaku Ryb(♓︎) . I to jeszcze w retrogradacji. Nadaje emocjonalnym sprawom wewnętrznym statusu "do przepracowania - natychmiast!" Zwłaszcza w kontekście opozycji do wyżej opisanego aspektu koniunkcji.
Lilith połączona z Wenus będzie działa troszkę jak wypadkowa Saturna, który ma funkcje "płachty na byka". I będzie ją miał dopóki (jak na moje oko) nie wróci mu ruch prosty (po fazie cienia). Z drugiej strony to Wenus z Lilith może swoim aktywnym wpływem "szturchać Saturna" i zachęcać go do serwowania nam ciężkich d przetrawienia i wymagających wydarzeń. W aspekcie opozycji strona a pobudza stronę b i strona b pobudza stronę a. I tak w kółko dopóki nie nastanie kompromis.
6 sektor to dom dawania innym i naszych zdolności (czy chęci w ogóle) do opieki nad innymi. Może nawet za bardzo. Ten dom, jako część ułożenia Saturna w aspekcie ma wskazać jak zakrzywione są kontakty z ludźmi i jak to wpływa na nasz stan wewnętrzny, a nawet duchowy. Dom Panny (♍︎) ma to do siebie, że często i łatwo przychodzi w nim przegiąć - z oddawaniem swojego życia pod potrzeby innych ludzi i ich dyktando. Dodatkowo tematyka zdrowotna sprawia, że powinniśmy (do końca roku kalendarzowego co najmniej) słuchać naszego ciała. Zwłaszcza ból żołądka, niestrawności oraz nerwobóli organów związanych z układem trawiennym.
Archetyp Ryb ♓︎ jest opozycyjny do panny ♍︎ - skupia się na życiu emocjonalnym na bardzo głębokim (duchowym wręcz) poziomie. Skupia się na przeżywaniu emocji na płaszczyźnie pogranicza między świadomością i podświadomością (lub jawy i snu). Mamy więc znak ryb (♓︎) , który musi poradzić sobie w kostiumie jego oponenta (panna) i nie narazić ani siebie ani tego opozycyjnego znaku na szkody.
Koniunkcja jest aplikująca (Do obu: Wenus i Lilith) więc jest też długofalowa w działaniu. Więc naprawdę- lepiej jest wyjść teraz ze strefy komfortu ni�� potem doświadczać (bardzo)nieprzyjemnych konsekwencji siedzenia w miłej i komfortowej pozycji nieświadomości własnych emocji/ biernej postawie.
Węzeł księżycowy północny (☊) w 8 sektorze w znaku Barana (♈︎) & południowy (☋ ) w sektorze 2 w archetypie znaku Wagi (♎︎)
Węzły księżycowe w dużym skrócie odpowiadają za przyzwyczajenia, stare nawyki, podejścia (w astrologii ewolucyjnej również zachowania z poprzedniego życia, które wciąż z nami są i trzeba je przerobić) oraz za to, co z nimi robimy. W domyślnie idealnej wersji wydarzeń przepracowujemy południowy i staramy się przebić przez jego ścianę, by nasz potencjał i możliwości, symbolizowane przez nieznane rejony północnego węzła, mogły się rozwinąć.
Oś 8 i 2 domu to opozycja między tym co musi odejść, czego się trzymam za mocno, zmiany jako naturalnego obiegu życia (8) & komfortu w funkcjonowaniu życiu z pozycji bardziej materialnej niż duchowej/ wewnętrznej.
Oś archetypów zodiakalnych Baran (♈︎) - Waga (♎︎) to pewien konflikt między działaniem aktywnym a postawą pasywną, ciągłym dążeniem do kompromisów (czyli ciągłego odpuszczania rzeczy ważnych dla naszej strony!) a stawianiem na siebie i swoją rację, swoją postawę, swój sposób i tak dalej,
Zauważcie, że W 8 domu w Baranie (♈︎) znajduje się węzeł północny. Jest to wskazówka, by nie walczyć ze zmianami, bo one i tak się ziszczą. Z waszym oporem czy też nie. Aczkolwiek lepiej od nich nie uciekać i być otwartym. Pamiętajcie, że za zmianami zawsze stoją benefity. Wystarczy przestać demonizować ten proces, by te korzyści zobaczyć i doświadczyć.
8 dom w tym zestawieniu mówi o szczerej (bo dopuszczonej ze świadomością) przemiany wewnętrznej. "Śmierć i odrodzenie" to motyw przewodni No i mogą wystąpić chwilowe problemy z pieniędzmi (2-8 to także finanse)
☋ ☌ ♂ Koniunkcja południowego węzła z Marsem w Wadze (2 sektor, znak Wagi)Mamy tzw. "małego malefika" czyli Marsa (♂) w znaku, w którym mars nie czuje się jak Mars (♂) Jego energia, aktywność, nagłość są ograniczone, a parcie do przodu z np. projektami, poglądami, dominująca pozycją itd. zostaje przytłumione.
Południowy węzeł będzie namawiał osłabionego Marsa (♂) do objęcia "drogi na skróty". Do przyzwolenia na "chwilę słabości" i odpuszczenia sobie. No bo skoro malefik jest osłabiony i w bardzo niekomfortowej dla Marsa Wadze to S Node (☋) czuje "okazję" do przekabacenia go na swoją stronę "starego, dobrego znajomego zachowania, które nie jest ograniczane.
I nie będzie dopóki nie zdecydujecie się na wzięcie sprawy w swoje ręce i nie psotawicie na "podążanie" za północnym węzłem. Bo prawdę mówiąc całkowita swoboda w przypadku południowego węzła jest najgorszą opcją!
Z osłabionym marsem możemy mieć tendencję do skupiania się na zewnątrz. Akurat właśnie wtedy, gdy powinniśmy otworzyć się na siebie i to co w środku!
♂ △ ♄ Mars (2 sektor Waga) w trygonie do Saturna (6 sektor Ryby). Aspekt aplikujący. Trygon normalnie jest aspektem harmonijnym, ale w tym przypadku uczestniczą w nim dwie planety maleficzne. I są w takich ułożeniach, że nasuwa mi się do głowy tylko jedno:
Żeby dostatecznie przepracować się emocjonalnie trzeba przełknąć ego i "poświęcić" komfort i nasze (odgórne) nastawienie do naszego komfortu (patrz: analiza aspektów wyżej).
Mars jest osłabiony - czyli nie działa tak intensywnie, agresywnie i natarczywie. Więc mamy dzięki temu "ułatwienie" w zwróceniu się do Saturna i lepszego zrozumienia naszych emocji, które on reprezentuje i sytuacji, które te emocje wywołują.
☉ ⚹ ☽ Sekstyl Słońca (2 sektor, Waga) do Księżyca (11 sektor Lew). Aspekt aplikujący. Harmonijny aspekt, który pozwala ułożeniom na ładną współpracę bez blokad i zakłóceń.
Dotyczy ona punktów świateł w kosmogramie: Słońca i Księżyca.
Słońce w Wadze musi nauczyć się jak doprowadzać do balansu, czym jest balans, po czym go rozpoznać i gdzie jest środek w skrajnościach.
Księżyc we Lwie (dzięki sekstylowi) będzie w tym pomagał swoim nastawieniem na odczuwanie emocji bardzo personalnie. Wszystko to, co wyjdzie i ujrzy światło dzienne z dawno zakopanych urazów ma Wam pomóc w wyrównaniu napięcia na płaszczyźnie wewnętrzno-emocjonalnej.
Całość wydarzeń księżycowych nie jest taka zła. W ostatecznym podsumowaniu mamy szansę na naprawdę porządne zadbanie o siebie i swoje emocje/ stan mentalny/ energię. Strach może się pojawić w obliczu nieznanego dotychczas dyskomfortu, ale to naturalna "kolej rzeczy", że tak to ujmę. Każdy się czegoś obawia, zwłaszcza, jeśli jest to równoznaczne z brakiem pewności i oczekiwań. Kluczową postawą jest działanie mimo strachu, pozwolenie (a nawet przywitanie) zmiany. Ona i tak przyjdzie. Ale jeśli potraktujecie ją jak wroga, to ona nie spojrzy na Was, jak na przyjaciół.
Jeśli macie pytania dajcie znać w komentarzu pod tym wpisem!
*Cazimi Wenus z Lilith- osobiście uznaję w swoich interpretacjach i analizach każdą koniunkcję w tym samym stopniu za cazimi. Nie tylko planety osobistej do Słońca. Wynika to z moich obserwacji i specyficznego podejścia do tego, co dzieje się na kosmogramach.
11 notes
·
View notes
Text
Życie
Skąd ten stres w tym życiu? Ten ciągły strach przed porażką i byciem niewystarczającym? Nie wiem, ale towarzyszy mi od zawsze. Zawsze się bałam i chyba zawsze będę się bać, że to zostanie ze mną na zawsze. Owszem, jestem wrażliwa i mocno przeżywam różne rzeczy, ale ten strach chwilami jest paraliżujący. Ból brzucha przy czymś nowym. Wieczne przekonanie, że się ośmieszę lub skompromituje, że nie będę wystarczająco dobra czy w ogóle nie będę wystarczająca.
Skąd się wzięło ta niska samoocena? Bo gdyby była nieco wyższa, wierzyłabym się w siebie bardziej. A tak to kryje się przed ludźmi, kryje się przed byciem ocenianą za cokolwiek. Tak bardzo pcham się na przód, pragnę by było lepiej gdy jest ciężko wstać rano i umyć zęby albo twarz. Jest źle, kiedy nie chcę o siebie zadbać w tak małym stopniu, że muszę zmuszać się do jedzenia, bo wiem, że w pracy na głodzie nie wytrwam.
Zmuszam się do robienia kroków, do przodu, mimo mojego stanu zdrowia, przynajmniej psychicznego.
Robię to wszystko tylko po to, by pokazać nawet nie innym, ale sobie, że się do czegoś nadaję, że nie jestem porażką.
Problemem jest też to, że nie umiem się docenić. Nie umiem spojrzeć wstecz w tym momencie i stwierdzić, że przeszłam naprawdę dużo i powinnam odpocząć. Powinnam odpocząć, ale kiedy to robię czuję się winna. Bo nic nie robię. Więc pcham się do przodu. I tak w kółko i w kółko i to się nigdy nie kończy. I co ja mam ze sobą zrobić? Sama nie wiem.
Jak wyjść z tego cholernego koła i jak przestać się bać i jak zdobyć wyższą samoocenę i jak nie wiem, żyć spokojniej nie wymagając od siebie nie wiadomo czego.
Czy jest dla mnie ratunek?
Czy jest dla nas ratunek?
#tekst#polski tekst#polski blog#blog#życie#moje życie#moje myśli#stres#strach#frustracja#depresja#lęk społeczny#niska samoocena
4 notes
·
View notes
Text
I znów siedzę sama, zaszyta w domu od miesięcy.
Nie pamiętam jak to jest mieć kogoś bliskiego, pochłania mnie samotność i coraz większy strach przed ludźmi, jebana samotność. Czy ja kiedykolwiek zapomnę o tym uczuciu? Czy nauczę się żyć sama ze soba?
~28.04.2024
3 notes
·
View notes
Text
Pracujący poniedziałek, w czasie, który mógłby być długim weekendem.
14-08-2023
Wstałam w poniedziałek i zaczęłam poniższe pisać pijąc pierwszą kawę... Bardzo mi dobrze, tak emocjonalnie, chociaż wciąż czuję DUŻO. Doceniam ostatnie 3 dni.
Fajny weekend za nami, w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej.
W ogóle to ciekawe jak to w głowie się układa: dla mojego mózgu jest jasne, tydzień temu byłam w województwie Śląskim, a w tym tygodniu w Jurze. ^^' Chociaż byłam dokładnie w tym samym miejscu :P Pogoda tylko inna. W wyniku szkolnych wycieczek i wspomnień weekendowych wyjazdów "na zwiedzanie" z rodzicami podczas wakacji momentalnie w mojej głowie te krajobrazy okraszone sierpniową szatą łączą się z hasłem "Jura" i poczuciem bezpieczeństwa, frajdy, tej dziecięcej ekscytacji na myśl zarazem o przyjemności przebywania na cieple, odkrywaniu NOWEGO i głodu za legendami. Nostalgia.
Bardzo tego potrzebowałam - zmiany otoczenia i oddetchnięcia. I takich prostych, fajnych aktywności, jak spacer po lesie (takim zarazem soczyście zielonym i pełnym wapiennych skał <3), moczeniem tyłka w basenie, oglądaniem dobrze znanych filmów (comfort-zone), jedzeniem świeżych warzyw i smażeniem kiełbaski nad ogniem w parny wieczór, pod rozgwieżdżonym letnim niebem. <3
Bardzo mi było dobrze. Brakuje mi takich letnich dni. Bez planu i bez pośpiechu.
Po prostu: będąc. I to wystarcza.
I jednocześnie właśnie to - że mogę ten wyjazd opisać jako "pojechałam, jedynie dbałam o zaspokajanie podstawowych funkcji życiowych, czasem rozmawiałam z innymi ludźmi, wróciłam" tym mocniej mi pokazuje, jak w tej chwili dużo się w moim życiu, u moich bliskich dzieje i jak pomimo odległości kilometrów to na mnie oddziałuje - trzęsienie ziemi, za trzęsieniem ziemi. A co by dopiero było, gdybym do tego miała na ten weekend jakieś własne plany, ambicje, cele do zrealizowania, zobowiązania do wywiązania się...? Ech.
Dużo.
Za dużo.
Po prostu przytłaczające to.
Rok wielkich zmian. Po prostu. Szczególnie w zestawieniu do 2021 - który mam wrażenie, że przez stagnację, lock downy i konieczne obostrzenia chociaż trwał rok, to jednak trwał miesiąc. Jak mgnienie oka minął, tak mało się wydarzyło, a teraz w 2023 dzieje się i dzieje.
Ponad to zauważyłam, że mam teraz jeszcze jedną trudność: weszłam z trybu "walcz" do trybu "zastygnij" - zauważyłam, że BOJĘ się cokolwiek robić (w sensie, że podejmowania ważnych działań), że zastygłam i pełna napięcia się rozglądam po swoim życiu, ostrożnie kalkulując gdzie poczynić kolejny krok, żeby nic więcej się nie zjebało. Jakbym stąpała po kruchym lodzie - o ile w czerwcu po prostu sunęłam jak lodołamacz, pewna swojej niezatapialności i siły, o tyle ta para ze mnie uleciała, doszła do głosu kruchość, strach, wątpliwości i teraz przezwyciężam strach przed wzięciem kolejnego oddechu, bo mam wrażenie, że każdy ruch, każde działanie złapie to kruche bezpieczeństwo pode mną i zatonę. Niby WIEM co jest dalej, niby sama - jeszcze w czerwcu, i z początkiem lipca - zaznaczyłam na mapie swojej najbliższej przyszłości bezpieczne miejsca, kry, wyspy, lądy, które pozwolą mi się wydostać z tego lodowiska. WIDZĘ je i WIEM, że jak tam dotrę to będzie lepiej, będę z siebie dumna, podbuduję pewność siebie, że te osiągnięcia pomogą mi uwierzyć w siebie, nabrać bezpiecznie oddechu i rozpędu do dalszych działań do odzyskania poczucia bezpieczeństwa. ALE obecnie tak bardzo trudno mi poczynić te kroki. Zebranie w sobie siły na dotarcie na kolejną wyspę kosztuje mnie tyle energii, emocji, pracy, że wycieńczona potem padam i muszę od nowa: odpocząć, przetrawić co osiągnęłam, zrozumieć jak jeszcze daleka droga przede mną i jak wiele niepewności po drodze, jak wiele nieprzewidzianych rzeczy może się stać, poczuć przytłoczenie tym wszystkim, paraliżujące przytłoczenie, a potem walczyć z samą sobą: czy "ZASTYGNĄĆ" i poczekać, aż lody wokół zespolą się, aż lek zniknie, aż dech nie będzie drżał w piersi, aż lody wokół zamarzną, a ja nauczę się żyć poza strefą komfortu, nie docierając do miejsc/rzeczy, które wiem, ��e mi dobrze zrobią, które będą pozytywnym potwierdzeniem mojej siły, zdolności, możliwości, ale które da złudne (i ulotne) poczucie bezpieczeństwa do podejmowania na nowo decyzji o marszu w stronę kolejnych wyznaczonych miejsc na mapie. Czy właśnie zamiast "ZASTYGANIA" dać sobie chwilę na robujanie, kilka oddechów przed skokiem i zaryzukować kolejny krok do kolejnej wyspy: że może być trochę "mokro", może być zimno, nieprzyjemnie i kolejny krok może oznaczać STRACH olbrzymi, bo lody pod stopami będą pękać, ALE wtedy prędzej przebrnę do kolejnych bezpiecznych wysp na mapie, nie będę się godzić na życie w braku komfortu - tj. odpowiedzialnie zadbam o swojego człowieka, prędzej i bez narastających w głowie potencjalnych scenariuszy sprawdzę co z tego, co sobie założyłam mnie faktycznie kręci i buduje... I prędzej będę na stałym, bezpiecznym lądzie.
Logika mówi, że ten drugi sposób to lepszy sposób. To sposób bohatera filmu przygodowego - tak zrobiłby Indiana Jones, Lara Croft, Wiedźminka Ciri.
A jednak mój atawistyczny mózg, nasycony stresem, lękiem i doświadczeniem, że nie ma nad tak wieloma trudnymi dla mnie sytuacjami kontroli mówi "ZASTYGNIJ i poczekać, aż minie niebezpieczeństwo" :(
Trudno mi z tego powodu.
Czuję, że mam problem obecnie by pozwolić sobie na spontaniczność. Walczą wciąż we mnie te dwie narracje: jedna mówi RÓB, a druga CZEKAJ. A potem czekam, rozglądam się dookoła, widzę MNOGOŚĆ dróg, które sama dla siebie rozstawiłam jak koła ratunkowe i zamiast jakoś wyselekcjonować, które na tę chwilę mi pomogą, które to "małe kroczki" to widząc to WSZYSTKO jestem tak przytłoczona, czuję się tak beznadziejna, że przekonana o własnej niechybnej porażce i związanej z nią bólu ostatecznie nie robię nic... Zastygam.
:(
(za to ostatnie winię ADHD - ale nawet jak wezmę leki wcale nie jest lepiej... Trudno mi w małe kroczki, bo zaraz karcę samą siebie, że to ZA MAŁO! ŻE TRZEBA WIĘCEJ, bo potrafię robić to, to, siamto, owamto itp itd i przytłoczona nie chce robić tego, co zaczęłam... Bo tego wszystkiego jest tak dużo...)
Zastanawiam się czy mam na tyle dołek (zaznaczam: mam dołek w kontekście nastroju, nie czuję się jak wtedy, gdy miałam depresję, chociaż odczuwanie braku sił jest podobne), że powinnam skorzystać z pomocy psychologa...? :/ Nie czuję się jak w depresji. Ale czuję się przybita i zdystansowana. Czuję się natomiast bardzo samotna i zmęczona (chociaż bynajmniej nie jestem samotna i cały czas muszę sobie o tym przypominać). Czuję, że nie mogę się wyspać, odporność mi spadła. Wiem jakie schematy mi nie służą (zastyganie). Zarazem mam narzędzia do tego by działać z tym, by pozytywnie zmieniać swoje zachowanie - po prostu jest to bardzo czasochłonne, bardzo drenujące z energii, zagrzewanie się do wykonania kolejnego kroku wychodzi mi (chociaż trwa tak długo), po prostu jestem tak zmęczona tą aktywnością, tak długo potem muszę odpocząć by zebrać w sobie siłę na kolejny, że nie nazwałabym tego "normalnym" stanem. I nie wiem czy w takim wypadku potrzebny byłoby mi jakieś profesjonalne wsparcie (żeby to wszystko działo się łatwiej i szybciej) czy raczej to jest część procesu w którym jestem obecnie i żaden specjalista/stka nie pomoże tego trudu, bólu i strachu ukoić, ani przyspieszyć.
Nie wiem.
Zaczynam się nad tym zastanawiać.
Bo mam takie huśtawki nastroju, że one same mnie męczą...
---
W temacie mojej siostry - tak bardzo czułam się wdzięczna i winna, że poprosiłam Szwagra o numer do jego siostry. Chciałam wyrazić wdzięczność i zapytać co i jak. Po prostu mnie nosiło z mieszanki "to powinnam być ja jako starsza siostra - to nie mogę być ja, bo się nie znam, do tego panikuję z tego samego powodu xD, ale siostry Szwagra się znają i mają doświadczenie - moja siostra dostała pomoc, której potrzebowała i przewodnictwo, które było jej potrzebne - moja siostra jest szczęśliwa, więc ja jestem szczęśliwa - wzruszam się na myśl o siostrze Szwagra - zostawiam swoje poczucie winy, bo tu nie chodzi o mnie, chodzi o wdzięczność - jednak nie mogę obrać się z tego uczucia, bo nie mogę przestać o tym myśleć, że nie potrafię jakoś pomóc, uczestniczyć w trudnym okresie życia mojej siostrzyczki, ale nie chodzi w tym o mnie tylko o nich, więc może się dowiem co mogę faktycznie zrobić" - strasznie mnie to gniotło. Nic nierobienie i bycie bez info jest dla mnie ciężkie. Mój umysł potrzebuje robić plan, jak dzieje się coś takiego DUŻEGO. Więc jak tylko dostałam numer w sobotni poranek to wyszłam by zadzwonić do siostry Szwagra. Ona oczywiście wiedziała, że będę dzwonić. Ale fajnie było. :)
W sobotę rano wyszłam boso na trawę, z kubeczkiem herbaty w ręku i rozmawiałam z nią o tym co i jak... Mega wdzięczność - trochę ją chyba zaskoczyło jak bardzo poczuwam się w tej sytuacji do pomocy, ale przede wszystkim wyraziła zrozumienie. Dała mi rady względem tego jak mogę pomóc tak faktycznie. Żebym rodzinie mojej siostrzyczki przywiozła jedzenie (ja wiem dziewczyny, że też o tym mi pisałyście, dziękuję, bardzo - po prostu cieszę się, że ona, która TAM BYŁA, widziała, zaobserwowała teraz potwierdza, że ten rodzaj pomocy najbardziej się w tej chwili przyda mojej siostrze, bo typiara i typiarz nie jedzą, ale panikują, bo ich synek też nie je xD, że trzeba im o jedzeniu przypominać wciąż - a ja kocham gotować, więc jak dla mnie cudowna okazja do zrobienia faktycznie czegoś co teraz będzie potrzebne). Opowiedziała mi o tym, że sis się dobrze zrasta, że wpada położna, nauczycielka laktacji, że generalnie ma najlepszą pomoc medyczną i Szwagier nie oszczędza na tym. Opowiedziała, że Lucynka o ile pilnuje małego cały czas i liże go po paluszkach, o tyle, kiedy Pancio (tj. Szwagier) nosi małego na rękach to psiunia jest zazdrosna xD - podobno zachowuje się tak, jakby Szwagier miał na rękach pluszową zabawkę. Próbuje doskoczyć by złapać małego za nóżkę lub rączkę i wyciągnąć malca, aby móc się z Panciem bawić xD
Siostra Szwagra też wyjaśniła, że nie jechała tam z myślą "pomóc przy dziecku", a "pomóc w bratu i bratowej", to przypadkiem wyszło. Zrobiła pranie, ugotowała im obiad, wyparzyła butelki, podała siostrze małego do karmienia itp.
Wyjaśniła mi też, że namówiła moją siostrę by się tak nie zamykali - że wie, że nie chcieli przez pierwszy miesiąc się z nikim widzieć, ale po co? Będzie im ciężko, więc niech się widują! - z głowy zejdzie napięcie, jak odezwą się do dorosłej osoby. Odpowiedź mojej mnie zaskoczyła - otóż obawiała się, że nie będzie mogła w mieszkaniu sprzątać, że będzie bałagan i z tego powodu będzie jej wstyd. Ech...
Po prostu upiekę coś jutro, zawiozę im w środę.
Zapytałam już siostrę - nie pisze ani, że chce, ani że nie chce, ale napisała czego obecnie nie może jeść. Więc biorę to za "przyjmę paszę, siostro". :P
Myślałam o tarcie warzywnej z pomidorowym spodem (żeby jedli tak, by nie musieć odgrzewać), o chlebku bananowym, o jakiejś zielonej sałatce warzywnej z makaronem i szynką, o pierożkach i o ramenie słoikowym (wystarczy zalać wrzątkiem i gotowe). A może zrobię sobę na zimno? We'll see...
----
Druga sprawa to rozmowa z moją szwagierką (z siostrą O.)
Nie czuję, żeby to opisywać dokładniej, bo chociaż wiele rzeczy się podziało na tym "szczegółowym" polu, omówiłyśmy masę spraw, dowiedziałam się ciekawych rzeczy, rozmowa postymulowała mi mózg, mam rozkminki itp. To przede wszystkim chyba chodziło o to, że w czerwcu czułam, że ona ma "coś" do mnie. Że ewidentnie mnie unikała momentami na tym rajdzie samochodowym w czerwcu, a wcześniej podczas spotkań w maju, że coś tam było w powietrzu. Że różnią nas różne rzeczy, doświadczenia, wiek, wartości, potrzeby... I że czuję mur, że czuję się często jak "Pan Maruda, niszczyciel dobrej zabawy, pogromca uśmiechów dzieci".
I przez to też czułam się samotna, tj. nieakceptowana. Że "nie pasuję." Znowu.
I przecież ja to rozkminiałam z moją przyjaciółką, a potem z Programistą, tutaj w literkach odsiewałam te uczucia, aby uchwycić CO sprawia, że czuję się źle i jak sprawić, aby się poczuć lepiej.
Doszłam do wniosku, że... nie mam na to wpłysu.
Że o trudnych dla mnie sytuacjach decydują faktory, na które nie mam wprost wpływu: po 1 - jakieś mechanizmy, przekonania i chęci/ich brak siostry O. do interakcji ze mną; po 2 - mój chłopak i jego decyzja o ignorowaniu siostry, która chce z nim spędzić czas, który on przeznacza albo na jej chłopaka, albo na mnie wywołując świadomie lub nie w swojej siostrze zwykłą zazdrość.
Dlatego tym razem mój chłopak spędził ze swoją siostrą więcej UWAŻNEGO czasu, a my (pozostali) nie wpieprzaliśmy się im w relację.
I dlatego wykorzystałam okazję by się lepiej z jego siostrą poznać, aby zbudować z nią relację, żeby miała okazję mnie poznać, bez napięcia, które kończy się wykluczeniem mnie/jej (zawsze jakaś opcja dotąd była grana) i w rezultacie unikaniem.
Siedziałyśmy przez ponad 2,5h na tarasie, opalając się w pięknym, jasnym słońcu i rozmawiając. W zasadzie... o wszystkim. Było fajnie. Ale sama jestem tak rozdygotana, tak wiele się u mnie wydarza i tak dużo mam w sobie sprzecznych uczuć, że wręcz TĘSKNIŁAM do możliwości wyrzucenia tego z siebie, do otrzymania zwrotów osoby z boku, bo czuję TAK DUŻO! Mam swój shit do ogarnięcia... I go ogarnę, ale jest mi trudno. Zapytałam o kilka rzeczy, z naszych wcześniejszych rozmów, które nie byłam pewna jak interpretować (np: ktoś się czymś irytuje, kminisz, że to dla tej osoby trudne, ale w sumie nie wiesz dlaczego, co jest ważne, a co nie, co powoduje irytację - możliwości interpretacyjnych jest ogrom, ale logiczne wydają się na przykład 2 lub 3 drogi, dlatego by wejść w uważną rozmowę warto zapytać czy chodzi o powód A, B czy C, a może jeszcze inny, bo za słabo znasz tą osobę by zrozumieć w lot źródło irytacji i by zaproponować w związku z tym odpowiednie wsparcie).
Konkluzja była taka, że obydwie przezywamy trudny czas w aspekcie odnajdywania się w swojej grupie społecznej - w podobny sposób, ale w innych obszarach :)
Fajna to była rozmowa.
I przykład tego co mówiła moja psychoterapeutka kiedyś: powiedziała, że moja siostra prawdopodobnie ma "inną rodzinę" dlatego nie może być jej terapeutką, bo za dużo informacji o tej rodzinie ma ode mnie. No. Więc teraz okazało się, że mój chłopak i jego siostra mają zupełnie inne rodziny, każde ze swoich doświadczeń i ze swojej perspektywy. Ciekawe to było wysłuchać jej spojrzenia.
I fajnie było się z nią podzielić moimi wątpliwościami, lękami, słabościami. Potrzebowałam tego.
Dziś rano się troszkę zafrasowałam przypominając sobie, że o ile ja wyrzucam z siebie shit, bo potrzebuje i to dla mnie część oswajania lęku, że wiem, jak sobie dojrzale radzić z emocjami, ale zarazem czuję, że mi jest zwyczajnie trudno.... o tyle ona nie musi o tym wiedzieć. A ja o tym wszystkim jej nie powiedziałam! Nie powiedziałam jej "ej, trudno mi, ale to ogarnę, chcę się po prostu wygadać i zbliżyć do ciebie, bo czasem czuję się tutaj samotna, chcę spróbować się otworzyć przed tobą i zbudować relację opartą na zaufaniu, oferuję tobie to samo." Przejęłam się, że być może młodziutka dziewczyna teraz jest zarzucona moim shitem (stresem, lękiem, masą obaw, poczuciem winy, radością, niepewnością itp) i to przeżywa. Napisałam jej więc, że jestem bardzo wdzięczna, wyjaśniłam, że rozmowa mi pomaga załapać dystans, że nie oczekuję nic więcej - miło było z tym, że wysłuchała i była, że też się dzieliła i że mamy szansę się poznawać. Że trzymam za nią kciuki (w jej problemach - bo też o tym myślałam dziś) i że mam nadzieję, że niebawem się spotkamy.
Zaskoczenie, bo odpisała mi przed chwilą, że wzruszyła się w opór moim smsem. Że w końcu czuje, że ma we mnie starszą siostrę i że też jej było strasznie, strasznie miło podczas tej naszej babskiej rozmowy.
I wysypała się z tym, co prawdopodobnie było tym czymś co w maju, czerwcu itp było tym murem przez który czułam dystans między nami, przez który czułam się jak "Pan Maruda, niszczyciel dobrej zabawy, pogromca uśmiechów dzieci" przy różnych okazjach... TERAZ, po tej wiadomości od niej w końcu to ma sens xD
Nie chodziło o to, że mnie nie lubiła czy nie chciała w gronie swoim.
[Chyba - to jeszcze do przyjrzenia się]
Chodziło o to, że ona czuła dystans przez wzgląd na różnicę wieku. Myślała, że musi udowadniać, że jest bardziej dorosła i dojrzała bym chciała mieć z nią relację [a ja faktycznie miałam w maju taki dysonans: przy mnie zawsze jest szefową wszystkich, a przy swoich rodzicach jest damą w opałach - jej sprawczość i niezależność jest chwiejna i czasem tego nie rozumiem. Przy mnie mówi, że coś ogarnęła, że dopięła na tip-top, że ona załatwia i wszystko to dla niej bułka z masłem, a przy rodzinie nagle leje się tak dobrze mi z autopsji znany słowotok xD i masę niepewności, trudności, pytań, stresu, a jak mówi, że coś dopięła to jest z siebie dumna, pewnie, ale to nie jest bułka z masłem, to jest satysfakcja okupiona ciężką pracą - nie raz o to pytałam mojego partnera zdziwiona jak to jest...]. I jest teraz taka pełna ulgi, że chcę tą relację z nią mieć i traktuję ją jak równą mimo dekady doświadczeń więcej w moim bagażu.
Wow...
WOW!
Okay, ona nie wiedziała i jeszcze nie wie (chyba), że tak naprawdę od pewnego momentu różnica wieku to tylko metryka, czasem więcej know-how, więcej ran i tylko nabijające się lata w drodze do nieuniknionej śmierci.
Pamiętam, jak to jest mieć 21 lat (tj. ona jest strasza, ale to jak życie to moje ostatnie beztroskie latka na studiach)... no i wiem, że mając 23 lata miałam doświadczenia zupełnie inne niż moi rówieśnicy. Zarazem dzięki mojemu kuzynostwu całe szczęście dość prędko odczułam, że od pewnego momentu wiek to tylko wiek: nie gwarantuje nieomylności, braku błędnych decyzji czy bycia lepszym... Wiek też od pewnego momentu nie określa "normy programowej życiowych doświadczeń" ani konieczności osiągania pewnych pułapów (tego dotyczyła nasza rozmowa w sobotę na tarasie i moje wcześniejsze rozmowy na terapii: że nie ma czasu odpowiedniego na ślub, że brak decyzji o ślubie po studiach to nie oznacza kiblowania w klasie, nie jest powodem do wstydu - że to od pewnego momentu trudne by ogarniać czego my, jednostki chcemy i zarazem co jest akceptowane społecznie, ogarnąć co jest dla nas ważniejsze i potrzebniejsze itp).
... a ona się bała, że teraz brat się od niej oddali, bo "dorośnie" do mnie xD i że nie nawiąże ze mną kontaktu, bo będę jej problemy uważa�� za dziecinne, że będę ją traktować z góry, jeżeli pokaże, że ma problemy odpowiednie do swojego wieku.
WOW.
Wzrusz.
Polecam: rozmowa to najlepsza strategia dla relacji. :P Nie odkryłam dokładnie NIC tym oświadczeniem. Ale zyskałam tak wiele...
----
Trzecia sprawa - mój tata dzwoniący w sobotę o świcie do mojego chłopaka.
xD
Jeszcze spałam, a O. zszedł na dół wypuścić psy do ogrodu... bo [dygresja] w ogóle psy szalały tak, że znowu nie było im zimno, głodno, ani zmęczono - tylko by z sobą biegały, skakały, przeciągały się; moja czorcica wczoraj dopiero po powrocie do domu padła, ale tak serio - śpiączka totalna, psa nie ma i nie da się poruszyć, a my jeszcze ją na śpioszka porwaliśmy do łazienki na kąpanie xD hahaha, jesteśmy podli i okropni, wiem, ale musieliśmy niunię wykąpać po tych zabawach, bo zamiast "blue merle tricolor" była bardziej "błotno-szara z czarnymi łatkami" xP, po kąpieli znowu padła xD po prostu walnęła do łóżka i zasnęła mi na łydce wygięta jak paragraf xD. Z jedzeniem nadal mamy problem - mała nie chce jeść. Wiadomo, że jak jest druga gwiazdka rozmerdana obok to mała nie chce, bo "zabawa tajm!", ale ona tak już od tygodnia (jak sądzimy: od kiedy zaczął się jej czas cieczki lub poprzedzający cieczkę). Karmię ją tuńczykiem w sosie własnym - mieszam pół puszki z pomniejszoną dawką jej karmy i wtedy zjada... ale to nie może być wyjście z tej sytuacji. A jest głodna - widać to, zaczyna żebrać przy stole :/ nie podoba mi się to, tym bardziej, że dotąd, przez te 6 miesięcy wspólnego życia nasz psiulek był okazem wylizującym miseczkę do dna... Ech. Inna sytuacja: na mnie zwraca uwagę TYLKO wtedy, kiedy trzeba się poprzytulać przed snem, przy zgaszonym świetle. Wtedy nagle mój 9-cio miesięczny szczeniaczek przypomina sobie "mamo, weź mnie pogłaskaj" i patrzy głęboko "z miłością" w oczy, i obserwuje co robię, jak się kładę, a potem po prostu kładzie się na mojej klatce piersiowej i wzdycha patrząc w oczy. Słodziak. ALE przez cały weekend, w każdej innej sytuacji młoda miała mnie w pompie. I to tak ostentacyjnie: jakbym była dla niej niewidzialna. Po prostu głuchła na moje komendy, prowadzona - przeze mnie - na smyczy ciągnęła do O., wpadała w panikę tylko wtedy, gdy O. traciła z oczu i nic nie było w stanie jej uspokoić - w zasadzie reagowała na mnie tak samo, jak na ludzi, których widziała pierwszy raz w życiu: zero kontaktu wzrokowego, zero uspokojenia, bo jak nie ma Pana to jest rozpacz! Normalnie jakbyśmy się nie znały. Przykre to dla mnie było. Jak chciała nad ranem wyjść do drugiego pieska, to też budziła w tym celu psiojca, a nie mnie (chociaż to ja jestem odpowiedzialna za poranne spacery OD ZAWSZE). Nie wiem o co chodzi... [koniec dygresji].
Więc O. wypuszczał psy do ogrodu, kiedy odebrał telefon - wynikało z tego, że komuś dziękuje za zaproszenie i zarazem kulturalnie odmawia, bo mamy już plany na weekend.
Myślałam, że któryś z jego kolegów, wujków lub znajomych się oderzwał.
A okazało się, że to był mój ojciec xD
Zadzwonił do niego, by zaprosić go na "pępkowe" z okazji narodzin wnuka. xD Tak sobie spontanicznie wpadł na pomysł xD Mieli do niego przyjechać moi dwaj kuzyni (jeden jadąc na mecz, a drugi przyjechał spontanicznie z Niemiec w odwiedziny), więc tata uznał, że w takim razie uczci swoje bycie dziadkiem: zaprosił Szwagra i właśnie zaplanował sobie, że drugi zięć w takim razie też wpadnie. To jest tak bardzo fajne!
Tata super to przekminił. I z tego co mi potem wysłał w mmsach kuzyn to naprawdę spędzili miły wieczór. :D
Natomiast w sobotę wiadomo: O. musiał odmówić teściowi, bo byliśmy na zjeździe jego rodziny. Ale zrobił to uroczo (a tata dziś, w poniedziałek, już zadzwonił by poinformować nas, że wpadnie po mojej pracy w odwiedziny, więc nic straconego :D ).
----
Tatuaż.
Czy wspominałam, że kocham O.?
To jest tak cudowny człowiek... tak fajnie z nim rozmawia się. I tak... hymmm...
Czuję chęć - w związku z tym trudnym czasem, który trwa od czerwca - odsunięcia się od O., by ogarnąć swoje huśtawki nastroju sama, aby nie dostawał rykoszetem. :(
Nie robię mu krzywdy celowo. Ale obydwoje przez moją sytuację zawodową i trudność wynikającą z "ZASTYGANIA" i braku siły do kolejnych kroków odczujemy stres, zachwianie bezpieczeństwa, stany zwątpienia i lęku, zmniejszy się nasz budżet, musimy zrezygnować z wczasów we wrześniu... No i chłopak po prostu widzi moje trudności: najpierw płacz z ulgi przez 2 doby bo moja siostra urodziła, potem rozkminy co zrobić by jej pomóc, potem moje relacje z równymi członkami jego rodziny, załatwianie rzecz w związku ze studiami, masę wątpliwości odnośnie pracy (bo nadal ciągnie mnie na wymioty za każdym razem, jak siadam do tej roboty - teraz też, nie chcę tu być, a z drugiej strony nawet taka praca jest lepsza niż żadna, potrzebny mi dochód, ale nie znoszę mojego pracodawcy), do tego śmierć wujka, rak zdiagnozowany do drugiego wujka, moi przyjaciele i ich problemy (też się dużo dzieje, też rak wszedł i to nie jeden); do tego jazdy ze zdrowiem naszego pieska, jazdy z sąsiadem i policją, jazdy z moimi rodzicami robiącymi spontanicznie głupie rzeczy, moje poczucie winy i bezsilności przy rozmowach kwalifikacyjnych, moje podupadające zdrowie, problemy ze snem, z odwoływaniem zaplanowanych aktywności, radzenie sobie to z odrzuceniem (przy ciągle w większej ilości spływających podziękowaniach za udział w rekrutacji) i zarazem z moimi zrywami siły, które potem odchorowuję brakiem siły na chociażby ugotowanie nam obiadu, a do tego wciąż dobierane są mi leki na ADHD i być może teraz te huśtawki, które przeżywam są oznaką stanu bliskiego depresji itp itd.
Ech... No trudno to nawet opisać: jest mi źle. I trudno. Chcę jego wsparcia. I chcę z nim tak fajnie żyć jak dotąd. Ale nie chcę go wciągnąć w swoje trudności, nie chcę go przeciążyć, nie chcę utopić w swoim smutku, ani zamęczyć swoimi huśtawkami i nie chcę go koniec końców STRACIĆ.
Nie chcę go odstraszyć moimi problemami.
Ech...
Wczoraj rozmawiałam z nim o tym: wykładał mi, że wie, że jest mi ciężko, że nie mam teraz dobrego widoku na naszą sytuację przez te wszystkie trudne emocje i mnogość tych sytuacji, że to jest jego rola - by z poza dołka mi relacjonować najbardziej obiektywną prawdę: WCALE nie jest tak ciężko, że nie uda mi się wygrzebać z tego dołka, WCALE nie jesteśmy w NAJGORSZEJ DUPIE przez którą czeka nas nędza i pustynia emocjonalna, WCALE nie mamy tak nieosiągalnych marzeń. Że bycie dla mnie wsparciem jest jego rolą w związku, bo przecież jest MOIM PARTNEREM. Żebym mu mówiła, gdy czuję się samotna, gdy czuję się wyalienowana, albo gdy potrzebuje przytulenia. Albo gdy się boję. Nawet jeżeli mam taką potrzebę częściej niż zazwyczaj - on jest dla mnie i chce być dla mnie. Że owszem - odczuwa moje huśtawki, irytuje się nimi, czasem bywa zły, ale woli wiedzieć niż żyć w niewiedzy. Że "suprice" (tu rozkłada ręce i wytrzeszcza oczy), że wie, że słowa to tylko słowa, więc pokaże mi to czynami: jest TU i NIGDZIE się nie rusza. I kropka. Że chce być ze mną w związku i że to jak sobie poradzimy z tymi trudnościami to jest wymiernik tego jaki związek budujemy.
Poryczałam się (znowu, on też - potem żartował, że ostatnio strzela mi takie przemowy, że sam się nimi wzrusza :P).
I trafiło mnie - szczególnie przez ten tekst, że "słowa to tylko słowa", że woli mi to pokazać - że WIEM skąd ten dodatkowy stres we mnie.
Co więcej!
Pomyślałam o tym jakoś miesiąc temu, ale zapomniałam!
A teraz to widzę w pełnej krasie.
Kiedy byłam silna, kiedy byłam pewna energii, niezależna, kiedy miałam zapewnione bezpieczeństwo (emocjonalne, finansowe, mieszkaniowe) i ZARAZEM wtedy byłam w związku to moje doświadczenia są pozytywne...
NATOMIAST do tej pory kiedy będąc w związku mój stan psychiczny się pogorszył, kiedy stan bezpieczeństwa się posypał (np: straciłam pracę), kiedy byłam w NAJTRUDNIEJSZYCH momentach w moim dorosłym życiu WSZYSCY dotychczasowi mężczyźni mojego życia, ci który KOCHALI, znikali jak sen złoty... i zostawałam sama, ze wszystkimi problemami, trudami, z koniecznością pracy ponad siły, z masą problemów, w niedostatku/braku bezpieczeństwa na wszelkich polach i cierpiałam z powodu tej dodatkowej rany, odrzucenia jeszcze bardziej. :(
Zawsze jak byłam w trudnej sytuacji w życiu byłam sama. Samotna.
I mój organizm, moja podświadomość, szykuje się, że teraz też to się wydarzy :( Że jest mi trudno, więc nie dość, że muszę zadbać o swój byt, to jeszcze muszę zadbać o to, by mój chłopak nie musiał odczuwać nieprzyjemności (ani by nie był w pełni świadomy jak źle jest w moich emocjach czy w portfelu) związanych ze stanem na który nie do końca mam wpływ (utrata bezpieczeństwa = presja pod wpływem rzeczy do zrobienia + praca, której nie lubię + niskie libido + chory organizm w wyniku stresu i łapania wirusów, to już 2 antybiotyk w ciągu 2 miesięcy + narodziny dziecka mojej siostry + śmierć wujka + układanie relacji w rodzinie + pensja mniejsza o połowę + brak możliwości wyjazdu na wakacje). Po prostu "zastygam" też w tym obszarze, związkowym. Tak, aby nie dać się ponieść złości czy strachowi, który bulgocze pod skórą, bo jeżeli te emocje okażę, to wtedy stanie się coś jeszcze straszniejszego: człowiek, którego kocham odejdzie...
I będzie wtedy jeszcze gorzej...
Tak zrobił tata, tak zrobił wielokrotnie mój ex...
Brak moich problemów to przestrzeń do współdzielenia czasu, radości i przyjemności. Pojawienie się problemów to złość na mnie, że tak "wszystko przeżywam" i odejście z dnia na dzień, "urwanie" relacji nagle, bo mam swoje problemy, które są trudne i przykre dla tej drugiej osoby do obcowania, bo zatruwam problemami przestrzeń, bo moje decyzje powodują, że więcej rzeczy nie mogę zrobić niż mogę (bo mam mniej pieniędzy, przestrzeni, zasobów) - a co za tym idzie nie możemy tych rzeczy robić WSPÓLNIE, bo to przenosiłoby obciążenie (zarówno finansowe jak i emocjonalne) na drugą osobę.
:(
Wiem, że O. to inna osoba... ale nie mam innych doświadczeń. Życie mi nie pokazało empirycznie, że to może działać inaczej. Więc ten strach przed cierpieniem z powodu zakończenia związku z osobą, którą kocham i wewnętrza potrzeba dystansowania się od O., nie mówienia mu o swoich problemach i wątpliwościach, tego zupełnie realnego, ale irracjonalnego strachu przed jego reakcją na wiadomość, że dostałam kolejnego maila z podziękowaniem za udział w rekrutacji przy jednoczesnym poczuciu, że to dla mnie RÓWNIEŻ jest przykra wiadomość i że uczciwym jest mu dać znać na czym stoimy, bo mi kibicuje w poszukiwaniach, a zarazem od tego czy znajdę prace zależy nasz budżet - to wszystko to dla mnie dodatkowa walka w dwoma wilkami, które żyją we mnie.
By w trudnej życiowej sytuacji odważyć się i mu zaufać, że BĘDZIE dla mnie wsparciem nawet jeżeli jest trudno, bo widzi i docenia, że robię co mogę by tę sytuację zmienić...
Ech...
No trudno mi.
Niby straciłam TYLKO PRACĘ, i to taką, której nie lubię. Niby teraz pracuję TYLKO NA PÓŁ ETATU i nie jest wcale tak dramatycznie jakby mogło być. A mimo to czuję tak dużo, tak trudnych emocji związanych z byciem w ZWIĄZKU z mężczyzną. ^^'
Ech...
No i tą drogą idziemy do tatuażu...
Więc w sobotę po obiadku ja zostałam z krewnymi O. oglądając anime (kocham to, jak na luzie tam lecą animce :P w moim domu, ani u moich krewnych to by nie przeszło), a on udał się z własną siostrą na sesję "moczenia dupy w basenie" przy piwku 0% (kolejna rzecz, którą kocham - brakuje teścia i nikt nie chce pić alkoholu :P można się fajnie bawić bez procentów).
Po jakimś czasie wpadł do domu by poprosić mnie o... zaprojektowanie mu tatuażu. Bo właśnie jego siostra zaproponowała, że może mu dziś wieczorem strzelić tatuaż, bo akurat zabrała ze sobą narzędzia tatuatorskie.
Zatkało mnie, bo to jedna z tych rzeczy, które mam na liście do zrobienia, a za która jest cała masa innych moich pomysłów, tych "wysepek i kier", które prowadzą do realizacji legitnego planu na rozwój, a których nie mogę ruszyć (bo w mojej głowie to odpala jak lawina "jeżeli zrobisz teraz projekt, to przełożysz zrobienie TEGO, wtedy musisz zrobić od razu TAMTO, a także SIAMTO, bo to się wydaje ważniejsze niż TAMTO, a jak już zrobisz SIAMTO to trzeba jeszcze zrealizować całą serię OWAMTO, bo miałaś pomyśł na to, żeby to była spójna seria, ale to trzeba robić w akwarelii, czyli długo, czyli trzeba się za to zabrać jak już zrealizujesz sprzątanie tego miejsca do suszenia, jak rozsadzisz sadzonki roślin na balkon, jak kupisz doniczki i ziemie, a potem jak rozsadzisz i sprzedasz rzeczy na Vinted, to możesz robić serię OWAMTO, ale przypominam: żeby sprzedać rzeczy na Vinted to musisz zrobić zdjęcia, ale takie atrakcyjne, więc najpierw zdjęcia, sprzedaż wszystkiego dokumentnie i dopiero będziesz miała przestrzeń na serię OWAMTO, które jest czasochłonne, a jak zrealizujesz wszystko z planu to tak do dwóch tygodni może znajdziesz czas na zrobienie projektu tatuażu o ile zrobisz wcześniej TO, które jest przecież ważniejsze! Dlatego nie możesz teraz tego zrobić itp itd).
Po prostu blokada w mojej głowie przez cały natłok WSZYSTKIEGO... aż nie mam siły, jak myślę o tym wszystkim do zrobienia. Aż mi się odechciewa (to podobno typowa sprawa dla osób z ADHD). :(
A jak wyszłam z szoku, jak sobie przypomniałam, że... No hej... jestem z daleka od domu. Nie zrealizuje tego w tej kolejności w jakiej pojawia mi się w głowie. Nie mam akwareli, ani innych mediów. Ale mam przy sobie szkicownik i pisak kreślarski.
Poszłam na górę po notatnik i wyszłam na taras...
O. przyniósł mi lemoniadę...
Siedziałam w słonku i bazgrałam na spokojnie, w sierpniowym ciepełku, ubrana w zieloną (okropnie leżącą na mnie) sukienkę projekty tatuażu. Jeden za drugim.
... bo tatuaż mojego chłopaka miał symbolizować naszego psiulka. <3
Fajny pomysł. A jednocześnie trudny. Bo miał być nie-szkicownikowy. Szukałam czegoś graficznie-atrakcyjnego. Znaku, ale niebanalnego. Poza narysowaniem symboli, które kojarzą mi się z moim futerkowym maleństwem złapałam dziadówkę i strzeliłam jej portrecik. Ot tak, na szybko. Bazgrolenie na kilkanaście ruchów. Jako szkic referencyjny.
I znowu mnie zaskoczyło, że taki byle-jaki szkic oddał małą tak wiernie.
Zaskakuje mnie, jak dobra jestem.
Jak łatwo mi w rysunek, jak to przyjemne jest, gdy z kilku byle-jakich pociągnięć pędzla/pisaka, intuicyjnie, trochę mechanicznie, bez wysiłku, bez zastanawiania się, bez analizowania udaje mi się oddać całkiem realistycznie inną, żyjącą istotę.
Ja to w sobie mam.
To mój talent.
To moja supermoc.
To jest takie naturalne i przyjemne...
To taki powrót do siebie, takie wyjście poza dopasowywawanie się do ramek - czy to tych skrojonych w ogłoszeniach na pracuj pe el, czy tych społecznych, wszelkich cech osoby pracujących na takim czy owakim stanowisku, cech dobrej siostry, dobrej córki, dobrej partnerki. To jest we mnie. To ja, to nawiązanie kontaktu z sobą, z siłą w środku. To jest fajne...
O. zapytał czy wszystko okay ze mną, zapewnił, że jeżeli prosi o zbyt wiele to nie muszę teraz tego rysować... zdziwił mnie tym i zarazem wyrwał z takiego poczucia dziecięcej frajdy "ale o co chodzi?". Podobno odkąd zapytał czy mu to naszkicuję to miałam minę tak poważną i nieprzeniknioną, jakbym szła na ból - bo szłam! Sama ze sobą, z presją, którą od dawna czuję!
Ale jakoś to małe wyzwanko mnie odblokowało. :D
Było fajnie
Dałam radę - nawiązując do wcześniejszej metafory: skoczyłam na kolejną wysepkę idąc po kruchym lodzie, na bezdechu, przerażona. I po narysowaniu kilkunastu wersji tatuażu opadłam z sił... Jakby ta walka z samą sobą mnie wydrenowała.
Podobały mi się dwa projekty - jeden mogłabym sama sobie walnąć na skórę (nie wiem w którym miejscu - może kiedyś się zdecyduję). A drugi był minimalistyczny, graficzny, bardzo prosty, czytelny. Jednocześnie wyglądał jak runa, ale równie dobrze mógłby być wariantem fontu jakiejś cywilizacji rodem z loru postapo. Jednocześnie jest nawiązaniem do słowiańskich wierzeń, do naszego pieska, do naszej wspólnej historii. I jest bardzo w klimacie mojego chłopaka, jego ulubionych gier czy wytwarzanego rękodzieła.
No i oczywiście to wybrał. :D
<3
Tego wieczoru jego siostra przekalkowała z mojego szkicownika znak (serio, 1:1, wzrusz), naniosła na jego rękę i zaczęła dziaranie.
Wygląda pięknie.
Wzrusz.
Przejęta kładłam się spać (z pieskiem, który mi się tulał do szyi i szczęki, bo nagle sobie przypomniała, że jestem jej psią matką, a nie jakąś obca babą, którą można olać, taaa) tamtego wieczoru obok równie przejętego partnera.
Powiedział mi "mam teraz na ciele coś, co mi zawsze będzie przypominać o tobie".
Poczułam się na to oświadczenie bardzo zła! Ale tak BARDZO.
Że jak to? To przecież symbolizuje naszego pieska. Owszem, rozumiem, że może to być symbolem TEGO, obecnego momentu w naszym życiu. Pewnie. W końcu pieska adoptował ze mną, do spółki :P ALE to nie jest symbol mnie. Tylko pieska.
Podzieliłam się z nim tą uwagą...
A on na to, zapadając w sen, zmęczony, przyznał, że nie wie czy kiedykolwiek zdecyduje się na wydziarania sobie czegoś bardziej symbolizującego mnie, bo przecież związek może kiedyś się skończyć - za 3 lub 20 lat. I wtedy taki symbol będzie dla niego trudny do niesienia na ciele...
Zostawił mnie w stuporze.
Przeraziłam się, że on w ten sposób zapowiada, że JUŻ TERAZ myśli o tym, nasz związek się niebawem skończy...
8 notes
·
View notes
Text
"Mam klaustrofobię, zamknięty od wewnątrz, szukam ucieczki tu
Chcę się otworzyć, a strach przed ludźmi, psuje mi każda z prób
Znam cztery ściany, a każda z nich jest moim towarzyszem
Boję się tego, że tak zostanie, gdy w końcu zrobię reaserch"
8 notes
·
View notes
Text
Przez ostatnie dni jadłam niecałe 1k kalorii, nie miałam praktycznie ochoty na nic. Niestety nie mam też ostatnio ochoty wychodzić gdziekolwiek, a moja waga stoi na tych 84-85kg.
Dostałam dodatkowo okres i o ile ja mam całkowicie bezbolesne okresy, które trwają jakieś 3 dni, to nie lubię już uczucia w podbrzuszu, przez który czuję się ociężała i gruba.
Ostatnio też zaczęłam trochę rozmyślać o swojej psychice i o tym, czy na coś choruję.
Depresję to wiem, że mam od 12ego roku życia, ale wsm to "leczenie" jej wyglądało w ten sposób, że chodziłam do psychologa z babcią i szmacisko nawet nie chciało mnie słuchać, ale to co powiedziała babcia to była świętość. I to było całe leczenie mojej depresji, że to wsm moja wina lol
Potem poszłam do psychiatry, ale dopiero jak stwierdzono u mnie w liceum fobię społeczną, szkolną i uogólnioną, bo przez jednego nauczyciela panicznie zaczęłam się bać wychodzić chociażby po zakupy do biedronki, rzygając ze stresu. Dostałam leki, ale dopiero ukończenie liceum i fotografia sprawiły, że przełamałam strach przed ludźmi do tego stopnia, że nie sprawia mi kłopotu wyjście z domu, czy załatwienie czegokolwiek w urzędzie.
W sumie to, jak o tym pomyślę, to byłam u 4 psychiatrów i 6 psychologów.
Z czego jeden psychiatra powiedział, że mam przestać u niego ryczeć, bo moja matka i tak do żywych nie wróci xD
Mało tego, podejrzewam, że miałam borderline w wieku 13stu lat, ale psychiatra uznał, że nie mam sobie wymyślać chorób, kiedy prosiłam tylko o sprawdzenie tego, żeby być może to wykluczyć.
Teraz podejrzewam u siebie natomiast zaburzenia osobowości typu impulsywnego, także zajebiście, ale nie pójdę do lekarza, bo na prawdę chuja daje jakąkolwiek rozmowa z pseudo specjalistami, którzy tylko wkurwiają się, że u nich ryczę.
Naprawdę kurwa, pomoc psychologiczna/psychiatryczna w tym kraju leży xD
2 notes
·
View notes
Text
21 rzeczy których się nauczyłam w 2022
1. Dyskomfort pozwala nam się rozwijać. On nigdy nie jest wygodny ale przez niego poznajmy samych siebie. Dyskomfort wyrzuca nas z wygodnego miejsca. Może wydawać się niepotrzebny ale to on sprawia że stajemy się bardziej wartościowymi ludźmi
2. Negatywne emocje są nam potrzebne w życiu. One nie sprawiają że mamy bezwartościowy dzień. To że ja odczuwam smutek, strach to komunikat w jakim kierunku potem zmierzamy.
3. Pilates, siłownia czy fitness to nie jedyna forma wartościowego ruchu. Joga jest równie wartościową gdy właśnie to ją danego dnia potrzebujemy. Słuchajmy swojego ciała.
4. Bycie offline to ogromna przyjemność i czerpanie szczęścia z życia na innym poziomie. Telefon zawęża nam spojrzenie na świat. Nie dostrzegamy innych wartych uwagi zjawisk.
5. Odstawienie elektroniki przed snem zmienia jakość snu. Podwyższa się czas głębokiego snu i szybciej zasypiamy. Dopóki Siennie spróbuje to nie zobaczymy różnicy.
6. Zimę da się lubić. Z tą trudną porą roku da się oswoić, można żyć z nią w zgodzie i potrafić w niej funkcjonować bo jednak ona z nami zawsze będzie, nie wyrzucimy jej z pór roku.
7. Nie muszę doświadczać w życiu wszystkiego aby być wartościowym człowiekiem. Nie da się spróbować wszystkiego, a przede wszystkim nie trzeba doświadczać wszystkiego kiedy to nie jest zgodne z tobą. Trzeba z czegoś zrezygnować albo w ogóle ich nie próbować aby żyć w zgodzie z samym sobą.
8. Zrobione włosy to game changer. To jest taka zmiana w samopoczuciu i wyglądzie, czuje się z tym o wiele lepiej i codzienność jest przyjemniejsza.
9. Rutyna ułatwia funkcjonowanie. Czuje się przez to lepiej, moje ciało czuje się bardziej zadowolone. To nie musi być macha, trening, medytacja. Są to czynności przez które czujemy się lepiej, to może być jedną rzecz. Woda z cytryną, kilka stron książki.
10. Zerwanie przyjaźni może boleć tak jak złamane serce. Mamy prawo do tego aby odczuwać takie emocje nie tylko w kontekście relacji miłosnych.
11. O przyjaźń trzeba dbać tak jak o związek. W przyjaźni nie zawsze idzie wszystko bezproblemowo. W naszej kulturze mało mysli się o przyjaźni, bardziej o związkach. przyjaźń to relacja jak każda inna. Też trzeba wkładać w nią wysiłek i mogą być w niej kryzysy i niezgody, zazdrość. I to jest cały czas przyjaźń.
12. Cykl menstruacyjny to siła kobiety a nie przekleństwo. 4 fazy cyklu to zaproszenie do różnych rzeczy. Kiedy nauczymy się funkcjonować w zgodzie z cyklem to będziemy bardziej powerfull
13. Synchronizacja cyklu działa. Można przeżywać okres bez zabójczego bólu. Chodzi tu o podchodzenie odpowiednio do treningów i diety w danych cyklach.
14. Lęk to nie intuicja i to jest konstruktywny. Żyjemy w takich czasach, że nie do końca nasz mózg rozróżnia rzeczy które są potencjalnie dla nas zagrożeniem. Przez to w naszym życiu jest dużo lęku. Często ma on mało wspólnego z rzeczywistością albo w ogóle.
15. Media przedstawiają specjalne informacje by siać panikę gdyż łatwiej w ten sposób przyklejamy się do newsów. A co za to więcej generujemy kliknięć. Może warto przerzucić się na media bardziej neutralne?
16. Rzeczy które najbardziej irytują nas w innych to rzeczy które irytują nas w samych. Warto się sobie przyjrzeć w takich sytuacjach.
17. Wielu ludzi bardzo łatwo przejrzeć. To czego się czepiają, jak się zachowują mówi bardzo dużo o człowieku. To jak ktoś zwróci uwagę na nasz cellulit to prawdopodobnie sam go ma , jeśli komuś nie podoba się twój nos to sam może mieć taki kompleks. Wiele osób w ten sposób się obnaża, pokazanie to co ich najbardziej boli.
18. Regularna aktywność fizyczna wpływa na nasze zdrowie psychiczne.
19. Alkohol szalenie szybko uzależnia. Regulowanie emocji alkoholem to kiepski pomysł.
20. Masaż to luksus ale niekoniecznie fanaberia.
21. Warto w swoim życiu znaleźć czas na nic nie robienie. I takie czas też jest okej. Nic nie robienie jest często dla nas bezużyteczne ale to nie prawda. Głęboki odpoczynek jest dla nas ludzi również ważny.
3 notes
·
View notes
Text
Szósty pierwszy etap część 1
Przed wejściem jak zwykle zapaliłam papierosa i za rogiem ujrzałam Łukasza, który przypinał swój rower.
Dałam mu gumę Turbo. Przywołałam tym gestem miłe wspomnienie z młodości, bo mimo, że jest ode mnie trochę starszy, to doskonale pamięta naklejki, którymi kiedyś wszyscy się wymieniali.
Przez to, że poprzednim razem nieobecne były dwie osoby, a dziś doszła jedna nowa, miałam wrażenie, że sala jest niemal pełna. Kasia po raz ostatni ma zastępstwo za Monikę. Szkoda, bo świetnie prowadzi grupę. Zdążyłam się do niej przyzwyczaić i jest mi z nią o wiele raźniej. Po szybkim przedstawieniu zasad zapytała, kto ma na dziś pracę. Ja! Ja mam! Jestem cholernie mocno nakierowana na przeczytanie tej pracy. Napisałam ją wczoraj wieczorem i wcale nie było to takie łatwe jak mi się z początku wydawało. Niestety oprócz mnie zgłosiły się jeszcze dwie panie i od razu zaczęłam się martwić, że nie starczy nam czasu. Kasia chyba w jakiś magiczny sposób odczytała moje myśli i dopytała, czy jest ktoś, komu wyjątkowo zależy aby swoją pracę przeczytać właśnie dziś. Oczywiście od razu się wyrwałam jako pierwsza. Ja! Jajaja! Chociaż dwie pozostałe panie mi zawtórowały, to byłam pewna, że Kasia doskonale zrozumiała, że domagam się pierwszeństwa. Ogłosiła, że w takim razie musimy się streszczać i zaprosiła do wypowiedzi tych, którzy czują potrzebę opowiedzenia o tym, jak minął im tydzień.
Henryk ciągle walczy i rozpamiętuje. To nie tyle co głody, a dupościsk.
Używki już zawsze będą nas uruchamiać. Jak się nad sobą nie pracuje, nie jest się uważnym i nie dba o siebie to nie ma co się dziwić, że nie ma postępów. Stratę należy przepracować jednak nigdy nie osiągniemy stanu pełnej zgody. Boleć będzie zawsze. Czasem tak samo mocno po roku jak i po dziesięciu latach. Z używkami, zupełnie tak z ludźmi, mamy stworzoną relacje. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć swoich reakcji. Gdy ciągle walczymy stajemy się tą walką zmęczeni, a odpoczywamy tylko po to aby mieć siłę walczyć dalej. Tak nie można. Nie da się wiecznie walczyć. Gdy już całkiem opadniemy z sił i zwyczajnie się poddamy, będzie nam wyjątkowo łatwo zapić. Sama abstynencja to za mało aby polepszyć komfort swojego życia. Dupościsk jest chujowy.
Łukasz wspomniał o czujności ponieważ ktoś w pracy poczęstował go Pawełkiem. Pawełek ma w składzie spirytus. Zjadł pół batonika, zapomniał się. Szybko jednak zareagował po rozpoznaniu smaku alkoholu i pozostałą połowę wyrzucił do śmietnika. Miał do siebie pretensje, że na chwilę stracił czujność. Dla niego to złamanie zasad, którymi się kieruje. Nie zrobił tego specjalnie, po prostu na chwilę, przestał być uważny.
Sabinie chce się pić. Jest zła bo istnieje coś takiego jak picie kontrolowane w terapii o czym dowiedziała się niedawno (redukcja szkód dla tych, którzy nie umieją utrzymać abstynencji). Pomysł przyszedł ze strony jej męża, który rozważa wspomniane rozwiązanie dla siebie. Czuć, że mu zazdrości. Że według niej jest to poniekąd niesprawiedliwe. Kurwa, pili razem, oboje są uzależnieni. Mąż podjął terapie, więc i ona zaczęła się leczyć. Wchodzę w tryb oceniania. Widzę, wiem ale nie mogę się powstrzymać. Na myśl przychodzi mi tylko jedno słowo: dno. Tęskni i odczuwa stratę. Chciałaby urozmaicić swoje życie towarzyskie. Jest w niej sporo lęku. Długo trzymała w sobie chęć napicia się. No, czyli jednak nie jest wcale tak kolorowo. Podejrzewałam to już od jakiegoś czasu. Ktoś tak pogubiony nie może radzić sobie dobrze. Nie rozumie, że proces leczenia to bardzo wyboista droga. Nawet jeśli coś udało się jej wypracować to kompletnie nie przyjmuje do wiadomości, że ma to prawo zwyczajnie runąć w każdej chwili i będzie trzeba budować na nowo. Boi się porażki, boi się wielu rzeczy. Nie do końca rozumiem dlaczego. Nie była nawet bliska śmierci, więc to nie jest strach o własne życie. Nie skleja mi się tęsknota za smakiem alkoholu po dziesięciu latach nie picia. Co ona robiła przez te 10 lat? W sumie wychodzi na to, że nic. Pozorna abstynencja. Strach przed fikcją. Dupościsk, a jak. Na pewnym etapie alkohol przestaje być problemem. To my stajemy się problemem. Właśnie dlatego musimy nad sobą pracować. Nic nie zrobi się samo. Za każdym razem gdy Sabina się wypowiada to rozmawiamy o oczywistościach. Za każdym, kurwa, razem. Moim zdaniem jest tak oporna na jakiekolwiek zmiany, że nawet czołg nie pomoże. Nie widzę dla niej absolutnie żadnej szansy poprawy. Zapewne jestem tak surowa bo jej zwyczajnie nie lubię i działa mi na nerwy. Nawet jej głos i ton mnie irytują. Zabawne, bo sprawia wrażenie ułożonej, dojrzałej kobiety. Jest zawsze dobrze ubrana, tak kobieco i nawet trochę elegancko. Widać, że żyje na poziomie i nie brakuje jej pieniędzy. Ma odchowane, dorosłe dzieci i pracuje w domu... A jednak absolutnie nic sobą nie reprezentuje. Jest pusta, nieciekawa, nierozgarnięta. Jakby jej życie było dosłownie na pokaz. Udawane, bo tak wypada, bo tak należy... Okropieństwo.
Po przerwie Kasia dała mi znać, że mogę zacząć czytać. Sabina (no kurwa oczywiście) zażartowała, żebym czytała jak najdłużej, bo straciła chyba ochotę na dalsze zagłębianie się w swoje problemy. Lekko złośliwie odparłam, że ma uważać, czego sobie życzy. Starałam się mówić głośno i wyraźnie, a ponieważ doskonale znam tekst, który napisałam, zadbałam też o odpowiednią intonacje. Bardzo zależało mi na tym aby wypaść lepiej od innych... Niemożliwie irytuje mnie to, że ludzie nie umieją czytać nawet własnoręcznie napisanych tekstów. No kurwa. Zero respektowania interpunkcji. Już w trakcie czytania czułam satysfakcje z tego jak czytam i co czytam. Niesamowicie przyjemne uczucie.
No to czas na informacje zwrotne. Cisza. Jeden z panów poprosił o powtórzenie tematu mojej pracy. Znowu cisza. Tak jest zawsze, ponieważ ludzie potrzebują chwili aby zebrać myśli i zastanowić się, czy w ogóle mają coś sensownego do powiedzenia. Pierwsza odezwała się Kasia. Ona zawsze daje informacje zwrotne i wypowiada się w bardzo ciepły i przyjazny sposób. Od razu zauważyła, że pięknie pisze. Pochwaliła mnie. Powiedziała, że bardzo się cieszy, że tu jestem, ponieważ jestem niezwykle potrzebna grupie. Była też ciekawa, co mają do powiedzenia i co kryją w sobie takie osoby jak ja. Te myślące niemal bez przerwy, analizujące każdy detal, niezwykle szczegółowe. Podziękowała mi bo dałam im się poznać trochę bliżej dzięki tej pracy. Wspomniała również, że jestem niesamowicie odważna i szczera. Pare osób zgodziło się z nią na głos. Zobaczyła siebie we mnie, mając na myśli zaburzone emocje i mordowanie ich używkami jak leci. Zrobiło mi się bardzo miło. Następnie Sabina zapytała o to jak moja znajomość z Kubą wygląda obecnie ponieważ częściowo moja historia przypomina jej trochę relacje z jej mężem. Odpowiedziałam więc zgodnie z prawdą, że jesteśmy obecnie znajomymi i rozmawiamy ze sobą normalnie, już bez zaburzonych emocji z mojej strony oraz bez używek. Wyjaśniłam, że przyznałam się Kubie po pewnym czasie co się ze mną działo i dlaczego były ze mną takie problemy. Da się... tylko trzeba mieć do czynienia z dojrzałą i równie nadmiernie myślącą osobą jak ja. Znowu odezwała się Kasia pytając o zaburzenia osobowości. Czy ktoś to u mnie zdiagnozował, jak to jest. Odparłam, że taką diagnozę otrzymałam od kilku lekarzy psychiatrów oraz poprzednich terapeutów. Że nie wiem czy te zaburzenia miałam lub mam nadal i że według mojej Kasi nie mam borderline. Ja się nad tym za wiele nie zastanawiam już. Wiem natomiast, że na ten moment nie spełniam kryteriów diagnostycznych. Skoro Kasie wywołałam, to wyjaśniła ona od razu, że chodzi tu o to aby do diagnozy się przesadnie nie przywiązywać. Że ma nie być ani wymówką, ani ograniczeniem. Bez znaczenia czy to ADHD czy borderline. Mimo zaburzeń mogę aktywnie pracować nad sobą i wprowadzać zmiany, a w tym świetle, moja diagnoza zwyczajnie traci na znaczeniu. Cisza. Można było wyczuć, że ludzie absolutnie nie wiedzieli co powiedzieć. Pan, który pojawił się dziś po raz pierwszy stwierdził, że mogłabym czytać dalej. Że pięknie piszę, że świetnie się słucha. Pamiętam, że kilka osób aktywnie przyznało mu rację. Podziękowałam. Ponownie zrobiło mi się mega miło. Iii... znowu cisza. Kasia zauważyła, że ludzie trochę zdębieli i absolutnie nie mają nic więcej do powiedzenia. Zdecydowała się wtedy na krótkie podsumowanie mojej osoby chcąc troszkę wyjaśnić pozostałym jaka jestem. Powiedziała, że jestem wyjątkowo świadomą i uważną osobą, która zazwyczaj niewiele mówi na grupie i głównie słucha oraz notuje, jak wszyscy już zauważyli. Jednak gdy już się odezwę, to na całego. Oznajmiła, że zna mnie dłużej i dokładnie tego się spodziewała ponieważ umiem się doskonale wyrażać poprzez pisanie właśnie. Robię to bardzo dobrze i z duża łatwością. Taka po prostu jestem i tak mam. Dodała na koniec, że wcale ją nie dziwi to, że inni się dziwią. Wiedziała, że tak się stanie. Zostałam doceniona i pochwalona. Pocieszyła mnie tym bo przyznam szczerze, że troszkę się zawiodłam tą ciszą i skromnymi wypowiedziami mimo, że na nic szczególnie nie liczyłam. Pisałam przecież dla siebie. Z drugiej jednak strony pisałam tak aby grupie łatwiej było przekazać mi jakiekolwiek informacje zwrotne... w sumie między innymi po to czytamy te prace na forum.
Wiem, że potrafię fajnie pisać. Poklepanie po pleckach jest naprawdę spoko. Dziwi mnie jedynie ten podziw za szczerość i odwagę. No kurwa, a jaki sens miałoby pisanie pracy na odpierdol? Odwaga... tylko, że ja nie uważam tego za odwagę. Nie mam czego się wstydzić ani czego bać.
3 notes
·
View notes
Text
Omegaverse - Matt
Sam nie wiedział co się z nim działo. Jakby bez celu krążył między ludźmi. Tłum w pewnym sensie go prowadził a on nie walczył z tym. Przepychany w tą i z powrotem trafiając pod bar, na zwykły parkiet, gdzieś w jakiś korytarz. Jakby zupełnie zapomniał, że miał iść do toalety, bo właściwie nie potrzebował tam iść. To czym się martwił to było to co mógłby zobaczyć. Jimin był – niestety – przepiękny i najwidoczniej potrafił wodzić za nos każdego, nawet jego alfę. A może w szczególności jego alfę, która była jeszcze nie tak dawno tamtego alfą. Przecież znał Branda, zbyt dobrze jak na to na co Matt chciałby pozwolić. I on sam sprawił, że tak się… zapoznali.
Nie chciał myśleć o tym wszystkim co głowa mu podpowiadała. Teoretycznie Josh nie dał mu podwalin do myślenia o tym, że ten poszedł za Jiminem aby go zdradzić. Jednak poszedł za nim. Nie został z swoim partnerem – którym był przecież Matt! – tylko polazł za tą obleśnie piękną omegą, z którą już był na każdy możliwy sposób! A te sposoby sprawiały, że okularnik czuł, że zaczynał się tym wszystkim dławić.
Tłum doprowadził go ponownie do baru. Był przekonany, że ktoś dotknął jego tyłka i wcale nie przez przypadek. I gdzie był jego partner w takiej chwili? Woli być – w jakikolwiek sposób – z swoją byłą omegą zamiast tutaj go bronić? Przed nim pojawiły się shoty. Spojrzał na barmana. Ten który postawił przed nim oba nie zwrócił na niego uwagę, nie poprosił o pieniądze, nie powiedział od kogo. W sumie nie musiał, bo obok niego stanął szczupły i ładny Koreańczyk. Coś do niego powiedział podnosząc jeden kieliszek i kusząco stuknął w drugi, dając tym samym znać, że wznoszą toast. Tylko tyle mógł Matt zrozumieć, bo reszta była po koreańsku a on, jak już boleśnie się o tym przekonał, nie znał tego języka. I ponownie wychodziło na to jakby był tym najgłupszym. Z kwaśną miną przyjął alkohol i wypił go od razu z ginącym w głośniej muzyce hukiem odstawiając kieliszek na blat. Nieznajomy zaśmiał się z podziwem i próbował go objąć ręką, ale Evans tego nie chciał. Wykręcił się i odszedł. Nie oglądał się za siebie i nie widział, że tamten próbował go złapać, ale ktoś inny złapał go za rękę i ją odrzucił.
Wiedział, że zachowywał się głupio, ale coś wewnętrznie nim poruszało i reagowało. Sam tego nie rozumiał, miał jakby w głowie sieczkę i jego normalne zdrowe myślenie gdzieś odpłynęło a wypłynął… strach. Spojrzał na siebie w lustrze, bo w końcu dotarł do toalety, i nie poznawał sam siebie. I nie chodziło tylko o ubrania, które jego zdaniem były zbyt ładne jak dla niego, ale…
- Korea jest bezpieczna, ale mimo wszystko nie dobrze jest tak się nie pilnować kiedy jest się omegą.
Evans spojrzał w lustro za siebie, bo był pewien, że słowa były skierowane do niego. W końcu były po angielsku.
0 notes
Note
Myślałam nad tym aby pójść do specjalisty, jednak zawsze odkładałam to bo myślałam że przecież jakoś dam sobie z tym radę, inni mają większe problemy niż moja niechęć do ludzi czy też spędzania z nimi czasu.
Ale tak myśląc nad tym ta niechęć do kontaktu z ludźmi nie wychodzi tylko z nieprzepracowanych sytuacji ale również braku chęci do próby zaufania komuś. Tak naprawdę może i chciałabym zacząć korzystać z życia bardziej i wychodzić do ludzi, ale jednak poswiadomie czuje strach z powodu braku zaufania to tych osób. Nie czuje się "bezpiecznie" przy tych osobach i na tyle swobodnie że mogę im zaufać w 100%. Non stop czuje ze musze mieć oczy dookoła glowy i być czujna, bo nikt tego za mnie nie zrobi.
Rozumiem doskonale odkładanie tego ponieważ sam tak robię, ale podświadomie wiem też, że to nie do końca dobre założenie, z pewnymi rzeczami oczywiście jesteśmy sami w stanie sobie dać radę, ale niektóre rzeczy są poza naszą mocą. Co do porównywania swoich problemów z innymi, nie rób tego. Każdy z nas ma swój mały koniec świata, a większe problemy innych nie są powodem do tego, aby o siebie nie walczyć.
Brak chęci też jest rzeczą nad którą trzeba popracować, ponieważ skoro nie ma chęci, to nic z tego nie wyjdzie nawet jak druga osoba stanie przed Tobą otworem i zaakceptuje Cię tak jakbyś tego chciała to nic z tego, trzeba zacząć tak jak mówiłem wcześniej od siebie, musisz dać coś od siebie, żeby druga osoba również dała coś od siebie, taka wymiana. Bycie przesadnie czujnym to też powód dla którego nie ufasz, nie jesteś w stanie się otworzyć przed kimś komu nie ufasz, a nie zaufasz komuś bo czujesz podświadomy strach przed tą czynnością, to niesamowicie złożona sprawa, z którą uważam, że możesz sama sobie nie poradzić, ponieważ to nie jest czynność która w Twoim przypadku powinna zostać przeprowadzana na żywym organizmie na różnych ludziach, tylko w zaciszu domowym czy w pokoju z psychologiem, krok po kroku to przepracowywać, zaszło to już niesamowicie daleko ale uważam, że zawsze warto o siebie walczyć bo to Tobie ma się żyć lepiej.
1 note
·
View note
Text
Główni hinduscy bogowie: Kim są i co czyni ich wyjątkowymi?
Hinduizm jest jedną z najstarszych i najbardziej rozpowszechnionych religii na świecie. Na przestrzeni wieków religia ta, głęboko zakorzeniona w Indiach, rozprzestrzeniła się w całej Azji i wielu krajach zachodnich w poszukiwaniu duchowości. Hinduizm to coś więcej niż tylko duchowa ścieżka, to kultura i sposób życia mający na celu ustanowienie harmonijnej relacji między ludźmi, wszechświatem i wszystkimi istotami zamieszkującymi ten świat. Będąc religią politeistyczną, hinduizm ma wiele bóstw, które mogą mieć różne nazwy w zależności od różnych gałęzi tej wiary, ale przedstawimy ci główne z nich.
Brahma
Brahma jest Bogiem stwórcą wszechświata i częścią trójcy najważniejszych bóstw w hinduizmie, znanej jako Trimurti. Jest reprezentowany przez cztery twarze, symbolizujące jego potężną wszechobecność, oraz cztery ręce, oznaczające różne elementy składające się na istotę człowieka: świadomość, intelekt, ducha i ego. Według mitologii hinduskiej narodził się z kwiatu lotosu i wyprowadził świat z ciemności, oddzielając dobro od zła i tworząc wszystkie zamieszkujące go stworzenia. Jest bóstwem mądrości, ponieważ to z jego umysłu wyłoniły się cztery Wedy, czyli święte pisma zawierające zasady hinduizmu.
Sziwa
Sziwa, niszczyciel, również należy do Trimurti. Szanowany i budzący strach, Sziwa reprezentuje nie tylko ziemskie zniszczenie świata, ale także wewnętrzną walkę, którą ludzie muszą przejść, aby porzucić ego i odrodzić się jako istoty duchowe. Przedstawiany jest ze skrzyżowanymi nogami w medytacyjnej pozie, z wężem na szyi. Sziwa symbolizuje śmierć, ale nie jako koniec sam w sobie, ale raczej jako początek nowego życia poprzez reinkarnację. Jest to jeden z najbardziej szanowanych i honorowanych bogów w całym hinduizmie. Istnieje odłam hinduizmu, śiwaizm, w którym jest on uważany za głównego boga.
Wisznu
Jest to hinduski bóg ochrony, obrońca, który utrzymuje równowagę między stwórcą Brahmą a niszczycielem Śiwą. Jest trzecią główną postacią Trimurti, świętej trójcy hinduizmu. Wisznu jest również przedstawiany z czterema ramionami i ma 10 awatarów lub reinkarnacji, których używa, aby przybyć na Ziemię, aby walczyć ze złem, gdy trzeba przywrócić harmonię i równowagę. Wisznu jest hinduskim bogiem pokoju, dobroci i miłości między żywymi istotami.
Hanuman
Hanuman jest jednym z hinduskich bóstw, które przyciągają największą uwagę, ponieważ jest przedstawiany jako mężczyzna o białych włosach i głowie małpy. Reprezentuje siłę i odwagę, by iść naprzód w obliczu wszelkich trudności. Tak zwany małpi bóg jest wiernym towarzyszem boga Ramy w jego walce o triumf dobra. To właśnie do tego bóstwa zwracają się hinduiści, gdy ich siły słabną i potrzebna jest boska pomoc.
Ganeśa
Syn Śiwy, Ganeśa jest bogiem rozumu i jest przedstawiany z głową słonia. Obdarza roztropnością, mądrością i szczęściem tych, którzy się do niego zwracają. Czciciele zwracają się do Ganesha, gdy chcą uniknąć problemów. Jest on jednym z najbardziej popularnych bogów, a hinduiści zwykle szukają jego ochrony dla każdego nowego projektu, który pojawia się w ich życiu. Ganesh jest często proszony o błogosławieństwo przed rozpoczęciem ważnych życiowych przedsięwzięć, aby usunąć wszelkie możliwe przeszkody.
Kryszna
W religii hinduistycznej bóstwo to nazywane jest mieszkańcem serc, ponieważ bóg ma moc sprawiania, że ból i zło znikają dzięki jego miłości. Jest jedną z reinkarnacji Wisznu, który walczy i pokonuje grzech, przynosząc radość i pokój. Jako cnotliwy nauczyciel i towarzysz na ścieżce życia, Kryszna jest przyjaznym bogiem, który jest przedstawiany grając na pewnego rodzaju tradycyjnym flecie. Ten obraz daje kolejną wskazówkę co do jego funkcji: jest jednym z bogów związanych ze sztuką, a zwłaszcza z muzyką.
Lakszmi
Lakszmi, małżonka Wisznu, jest boginią piękna, miłości, szczęścia i sukcesu. Jej postać, którą można znaleźć w wielu domach, jest przedstawiona w pozycji siedzącej na kwiecie lotosu z dwoma słoniami wystającymi z jej pleców. Bogato zdobiona złotymi elementami, bogini uśmiecha się, dając swoje dary wszystkim, którzy ją czczą. Jest również czczona jako patronka obfitości, dobrobytu i duchowego dobrobytu.
Kali
Jest to jedno z najpotężniejszych żeńskich bóstw w religii hinduistycznej. Jak pokazują różne jej wizerunki, Kali pojawia się z mieczem w jednej z czterech rąk, a w drugiej niesie odciętą i zakrwawioną głowę jednego ze swoich wrogów. Jest hinduską boginią, której się boją i którą szanują, ponieważ niszczy swoich wrogów bez litości. Kali nosi również długi naszyjnik z małych głów jako biżuterię. Jej postać reprezentuje siłę i niszczycielską moc w obliczu zła.
Rama
W mitologii hinduskiej Rama jest bogiem-bohaterem, który zstąpił na ziemię jako awatar Wisznu, aby walczyć ze złem uosabianym przez króla demonów Rawanę. Rama uosabia wzorową istotę ludzką o cechach takich jak siła, stałość, cnotliwe życie i wartość sprawiedliwości. Ponadto, wraz ze swoją żoną, hinduską boginią Sitą, uosabia obraz miłości i czystości małżeństwa.
Saraswati
Ta hinduska bogini jest małżonką stwórcy Brahmy i jednym z głównych bóstw hinduskich. Siedząc na kwiecie lotosu i ubrana w białe szaty, symbolizuje czystość i mądrość. Saraswati jest również uważana za boginię płodności i inspirację sztuki, zwłaszcza muzyki, ponieważ jest przedstawiana grając na tradycyjnym indyjskim sitarze. Saraswati patronuje wiedzy, nauce i literaturze, inspirując uczonych i studentów do poszukiwania prawdy.
Wnioski
Hinduizm otwiera przed nami świat pełen głębokiej symboliki i filozofii. Każdy bóg, czy to stwórca, niszczyciel czy obrońca, odzwierciedla różne aspekty ludzkiego życia i wszechświata. Wzajemne powiązania tych bóstw podkreślają znaczenie równowagi między początkiem i końcem, tworzeniem i niszczeniem, mądrością i pasją.
0 notes
Text
Lęk przed samotnością i porzuceniem jest rzeczywiście naturalną częścią ludzkiej egzystencji i wynika z naszej ewolucyjnej potrzeby przynależności do grupy, wsparcia społecznego i więzi międzyludzkich. Jako gatunek, ludzie są stworzeniami społecznymi, co oznacza, że relacje i połączenia z innymi ludźmi są kluczowe dla naszego przetrwania i dobrostanu. W kontekście ewolucji bycie częścią grupy zapewniało bezpieczeństwo i pomoc w trudnych momentach, dlatego lęk przed porzuceniem lub odrzuceniem można postrzegać jako naturalny mechanizm obronny.
Jednak stopień, w jakim dana osoba doświadcza tego lęku, może zależeć od różnych czynników, w tym od doświadczeń życiowych, relacji z opiekunami w dzieciństwie, stylu przywiązania oraz ewentualnych traum. Teorie dotyczące „ran porzucenia” i traum są rzeczywiste i opisują głębsze, bardziej skomplikowane przypadki, w których lęk przed porzuceniem jest zintensyfikowany przez wcześniejsze bolesne doświadczenia.
To prawda, że lęk przed samotnością nie zawsze oznacza patologię, i że można nauczyć się nim zarządzać poprzez rozwój emocjonalny, samopoznanie i budowanie zdrowych relacji. Z drugiej strony, w niektórych przypadkach ten lęk może być nasilany przez traumatyczne doświadczenia lub zaburzenia osobowości, które mogą wymagać terapii lub wsparcia specjalisty. I tu ważna uwaga- to właśnie wykwalifikowany specjalista powinien dokonywać ewaluacji. Diagnozowanie wymaga formalnego wykształcenia którego nie dają kursy rozwojowe, o samozwańczych praktykach już nawet nie wspomnę.
My ludzie, jako gatunek najpierw nauczyliśmy się bać, a później dopiero kochać. Strach jest nam potrzebny do przetrwania. Więc zgodzę się, że zamiast go demonizowac - lepiej zrozumieć, że gdyby nie on w poprzednich pokoleniach to nie byłoby nas tu dzisiaj.
Lęk przed samotnością jest naturalny, ale w niektórych przypadkach może być wzmacniany przez traumy lub inne czynniki psychologiczne. Ważne jest, aby rozpoznać swoje uczucia, a jeśli lęk jest zbyt silny lub niezdrowy, warto szukać wsparcia (ALE U SPECJALISTY A NIE SAMOZWANCA!!!), by go lepiej zrozumieć i zarządzać nim w konstruktywny sposób.
Anna Barauskas
0 notes
Text
Myślenie o życiu znowu powoduje uśpione już wcześniej lęki. Znowu boję się życia, boję się miasta w którym będę mieszkać, boję się ludzi, że każdy mnie zostawi, tak samo jak się już działo w przeszłości, boję się że będę zawsze i na zawsze samotny, boję się tego stresu okropnego, tego że nie dam rady, tego ze znowu każdy mnie zostawi.
Nie potrafię rozmawiać z ludźmi. To naprawdę jest mój najgorszy problem jeśli chodzi w ogóle o wszystko. Naprawdę, nawet jeśli się nie boję aż tak, to nie potrafię. Nie jestem nauczony, nigdy za dzieciaka nie miałem przyjaciół, więc nie potrafię zrozumieć jak. Jak rozmawiać z ludźmi? Potrafię opowiadać jakieś żarty, cokolwiek, ale tylko gdy nie myślę, w sensie wcale. Kiedy zaczynam myśleć i analizować, czy mogę to powiedzieć, czy to pytanie nie będzie odebrane źle, czy nie urażę kogoś przez przypadek, niechcący. Wtedy nie potrafię już wcale.
A teraz znowu to myślenie. Ciągle to myślenie, jestem jakimś niewolnikiem tego myślenia. Mój wujek miał rację. Myślący za dużo są nieszczęśliwi, to marnowanie czasu, sami się na to skazują, bo zbyt się zastanawiają. Chciałbym się nie zastanawiać czasami. Chciałbym potrafić rozmawiać.
Na studiach pewnie będzie to samo... znowu. Powoli przestaje mieć nadzieję, nie chce jej mieć. Nadzieja jest dobra tylko kiedy się o niej myśli, a nie kiedy na twoich oczach jest bezczeszczona. W moim przypadku przez samego siebie. Przez fobie społeczną, tak silną, że często myślę, że nie jestem nawet zdolny do życia.
Po ostatnich przeżyciach nie mam pojęcia już jak sobie z nią poradzić. Dlaczego takie trudne jest dla mnie porozmawianie z kimś kogo lubię i z kim mam milion tematów? Dlaczego muszę zawsze się tak bać... nawet nie wiem jak mogę sobie z tym poradzić, co może wymyślić terapeuta. Naprawdę nie wiem i nawet już jestem trochę gotowy na samotne życie i strach przed każdym wyjściem z domu do pracy, czy na zakupy, bo tam są ludzie. Jestem tez już trochę przyzwyczajony do tego, że pewnie znowu będę frajerem, który z nikim nie gada ze swojego roku na studiach. A w pracy też, też będę znowu tym dziwakiem. Czasami myślę, że utrata mowy byłaby dla mnie błogosławieństwem...
0 notes