#piwo w niebie
Explore tagged Tumblr posts
theheylols · 2 months ago
Text
Tumblr media
WE The Hey Lols LOVE piwo!!!!!!!! BUT in Heaven there is NONE!😟 So WE are going to HELL.
37 notes · View notes
koi--diary · 5 years ago
Text
jestem wszystkożercą
wybrednym
nie obchodzi mnie świat,
nie obchodzi mnie czas,
będę żyć póki nie zapcham się.
nie będę mieć dosyć.
jestem wszystkożerczynią okrutną
pragnę twej krwi, pragnę twego płuca
a jednak wybrzydzam.
nie mam smaku do tego, przesyciłam się.
już nie kultura i kino, i z warzywniaka piwo
czy przygodny seks.
żyjemy w świecie permanentnej konsumpcji
zamykamy oczy – nie widzimy nic
oprócz siebie.
a tak bardzo chcielibyśmy żyć
jestem wszystkożercą wybrednym
jak uroboros skrzydlaty,
niecierpliwy bóg bardzo starej daty
rozwijam me usta, rozwijam podwoje
chodź tu malutki, zostańmy we dwoje.
zaczynam się martwić, że nic mi do ciebie
więc muszę cię pożreć – nim znajdziesz się w niebie.
bo jeśli nie ja, ktoś inny cię wchłonie,
a ja na to pozwolić nie mogę.
nie mogę cię stracić.
a przecież nie kocham, ja tylko pożeram
dla smaku, pustoty wewnętrznej
ja ciągle pochłaniam
i wami wypycham swe dziury otrzewne
nie mogę tak trwać – myślę wciąż sobie
a przecież możemy, żyjemy w tym lesie
bezgranicznego dostępu
(czas kwarantanny)
i kocham, i patrzę, słucham, nagrywam
chciałabym dotknąć i z tobą być chciała
a przecież nie mogę, to twoja jest chwała
jak dotknę – znikniesz i już cię nie będzie
prysnęło marzenie, me ciało jest w błędzie
i znowu zagryzam i znowu pochłaniam
tego trupa, twe ciało me mdłości wyzwala
to nie obrzydzenie, to przesyt mój drogi
zawsze będziesz mym księciem,
mym pieskiem u nogi
a ja
będę sama
nie będzie więcej
żadnego ciała
i żadnych spektakli
też już nie będzie
nie odegrasz już żadnej roli kochany
ja
to cię pochłonie
ja
kruk czarny w koronie
ja
me skromne marzenie
ja
marzenia są w cenie
ja
konsumpcja
(03.2020)
4 notes · View notes
darkoperatorpersonarebel · 5 years ago
Text
Świadomość straty bliskiej osoby, co może być gorsze? Otóż żal i tęsknota, które przychodzą zaraz potem i zabijają człowieka, jego duszę. Nie ma nic gorszego niż to, że to nigdy nie wróci. Nie zobaczysz tego człowieka, a rozmowy, które kiedyś miały sens, tracą go bezpowrotnie. Wydają się fałszem, historią, która była skazana na tragiczny koniec tylko dla jednej ze stron. Bo człowiek, który odchodzi, nie powinien czuć się źle, bo zrobił to świadomie, z pełną premedytacją, pozbawia drugiej osoby oddechu, uśmiechu. Zamyka mu horyzonty i myśli. Zabiera klucz do szczęśliwego życia i szyderczo się uśmiechając wyrzuca go gdzieś w dal gdzie go nigdy nie znajdziesz. Czy tacy ludzie mogą kiedykolwiek zaznać szczęścia skoro ranią innych? Czy zasługują na to? Otóż nie, ale Bóg nie karze nam mścić się na takich ludziach. Wierzę w to, że kiedyś dopadnie ich to samo, ktoś zamknie im oczy na świat i będzie kazał iść po cienkiej linii. I życie to zrobi, pokaże swoją najgorszą stronę i wtedy zobaczą szarość i czerń bez słońca na niebie, a każdy dzień będzie przyprawiał ich mdłości, a my zranieni wielokrotnie będziemy oddychać i śmiać się. Pić piwo, palić tanie papierosy i na nowo rozmawiać o tym co będzie. Z ludźmi którzy będą już na zawsze.
8 notes · View notes
xfallen-angel · 5 years ago
Text
To był sen idealny. Chociaż w nim moje marzenie się spełniło. Nasze marzenie. Udało się, trafiła się okazja... Zostałeś u mnie na noc. Tak długo oboje na to czekaliśmy. Wróciłeś z pracy. Pojechałeś do domu nakarmić kota i po rzeczy na zmianę. Przyjechałeś do mnie, już dawno nie widziałam cię tak szczęśliwego. Ja również cieszyłam się jak dziecko. Jak tylko przekroczyłeś próg, zaczęliśmy się całować. Aż nam tchu zabrakło. Dałam ci piwo, wzięłam swoje i poszliśmy na balkon. Tradycyjnie zapalić. Uwielbiam to. Cały czas mnie obejmowałeś, całowałeś po twarzy, szyi, plecach i gdzie tylko się dało. Cały wieczór spędziliśmy na kanapie. Leżałam przytulona do twojego boku, a ty obejmowałeś mnie tak mocno jakbyś się bał, że zaraz zniknę. Nigdzie się nie wybieram, kochanie. Oglądaliśmy telewizję, co chwilę się całując. W końcu zaproponowałam coś, na co czekałeś bardzo długo. Wspólna kąpiel. Ciepła woda, dużo piany. Wreszcie mogłeś mi umyć plecy. Opierałam się o twój tors, a twoje silne ramiona oplotły moje nagie ciało. Czułam się jak w niebie. Ty zapewne też. Było już późno. Poszliśmy do mojego pokoju. Przez chwilę leżeliśmy przytuleni, ale wiedziałam, że dojdzie między nami do czegoś więcej. To było niesamowite. Ty jesteś niesamowitym człowiekiem. Kocham cię całym sercem, duszą i ciałem. Zobaczenie twojej twarzy zaraz po przebudzeniu... Wyjątkowe uczucie. Nigdy się tak nie czułam. Wyglądasz tak słodko jak śpisz, lekko przy tym pochrapując. Patrzyłam na ciebie lekko z góry. Twoja głowa spoczywała na moich piersiach, mocno obejmowałeś mnie w pasie. Całą noc czułam jak wzmacniałeś ucisk przy każdym, nawet najmniejszym moim ruchu. Gdy tylko otworzyłeś oczy, na twojej twarzy od razu pojawił się uśmiech. Miałam wrażenie, że chyba nigdy nie byłeś tak bardzo szczęśliwy jak w tym momencie. Twoje oczy błyszczały, była w nich miłość i uwielbienie. Pocałowałam cię na dzień dobry, a ty po raz kolejny tylko mocno mnie przytuliłeś. Ja naprawdę nigdzie się nie wybieram. Nie martw się. Nie zostawię cię, bo bez ciebie jestem niczym. Umarłabym z tęsknoty. Każda chwila spędzona z tobą jest na wagę złota. Dziękuję i przepraszam. 
Twoja na zawsze <3
1 note · View note
fredowezycie · 3 years ago
Text
the palm
 Wiesz, nie jestem pedantem. Akceptuję pewne wartości brudu dookoła, pewną ilość.... chaosu, że tak powiem. Dość dobrze go znoszę, dość sprawnie się do niego dostosowuję.  Gorzej, jak ten chaos zaczyna coraz bardziej i bardziej rosnąć z tygodnia na tydzień, a okres ten trwa aż 2 miesiące. I tak oto moje mieszkanie stawało się zaniedbaną norą, a ja nie miałem sumienia poświęcać czasu, żeby je doprowadzać do stanu użytkowego w czasie sesji. Na szczęście ten czas się już skończył. Już mam chyba sesję za sobą. Już idziemy w semestr letni, już czujemy powiew wiosennego powietrza. Już na niebie pojawiają się przebłyski błękitu, a pojedyncze chmury kuszą wizją idealnego zdjęcia (kiedyś dym z komina będzie oficjalnie fabryką chmur, przysięgam). I już jest jakoś lepiej. Bo już mi odbijała przysłowiowa palma (fajna roślina swoją drogą, częściej muszę je widywać) od tego bałaganu, chaosu. I co zrobiłem? I całą sobotę po masakrycznie trudnym okresie naukowym poświęciłem na sprzątanie. Jak jakiś stary, dorosły dziad. Dwudziesta trzydzieści? Ja na kolanach czyszczę kabinę prysznicową, a moi znajomi zapewne kończą wesoło pić kolejne piwo. Nie wiem do końca, jak się z tym czuć. Niby to potrzebne i niby fajnie w końcu mieć ten chaos ogarnięty, ale czy nie lepiej byłoby ten dzień spędzić ze znajomymi?  Marzy mi się teraz jedna rzecz. Biorę koc albo krzesła wędkarskie, biorę jakąś dobrą duszę albo dobre dusze ze sobą, idziemy wieczorem na plażę i siadamy. Jest ciepło, tak w moim ulubionym stylu- że mam na sobie koszulkę i na nią narzuconą rozpiętą kurtkę. W plecaku mam jeszcze zimne piwo IPA, bo jego smak kojarzy mi się z latem, siadam na tej plaży i w dobrym towarzystwie witam ostatni prawdziwy semestr letni na tych studiach. Bo za rok to nie będzie to samo. Za rok to będzie miła formalność, a w tym roku mamy chyba w sumie ostatnie poważne wyzwanie na tym kierunku. Ale jakoś to będzie. Jeszcze dużo czasu, żeby z kimś wyskoczyć na plażę, usiąść i popatrzeć na fale rozbijające się o brzeg oraz na gwiazdy rozświetlające niebo nad głowami. Marzy mi się to, kurde bela. A ja marzenia spełniam, więc w sumie... potrzebuję tylko doborowego towarzystwa i mamy to jak w garści.
1 note · View note
dzeikobb · 4 years ago
Text
1.09.2020
Chodziłem w Łazienkach sam w czarnym i brązowym zmierzchu
Kupiłem sobie kawę w okienku u młodej dziewczyny
Nie nosiliśmy wtedy jeszcze masek
Ludzie zza granicy też kupowali kawę, albo gofra
Łazienki były idealnie utrzymane, biel ławek idealnie malowana, trawnik idealnie przystrzyżony
Liście idealnie ułożone wokół drzew
W zapadającej ciemności młode pary fotografowały się przed pałacem, przechodzili rodzice z dziećmi, pary na randkach, znajome na spacerach
Chodziłem po Parku Ujazdowskim z D. i H. po deszczu, w dzień
Musiałem przepraszać je za to, że poprowadziłem je po mokrym piasku ścieżek z kałużami i ich drobne białe buty mogły się zabrudzić
Ale to wszystko dlatego że dziewczyny nigdy w tym parku nie były i chciałem, żeby go poznały
To było wtedy kiedy mieliśmy iść na wystawę Żarty Żartami w Zamku Ujazdowskim i pocałowaliśmy klamkę, bo źle zapamiętałem datę i przyszliśmy tydzień przed otwarciem
a D. przestraszyła się w holu wejściowym czarnoskórego artysty, o którym potem dowiedziałem się, że wystawia swoje prace w ramach wystawy, i zaczęła się śmiać histerycznie, a on śmiał się z tego, że ona się śmiała
a w niedzielę trzydziestego sierpnia pocałowałem P. w podzięce za prywatny koncert na pianinie, jakiego mi udzielił w holu kasowym Teatru Studio, za zamkniętymi drzwiami, w trakcie spektaklu na górze
nie słyszałem ani dźwięków burzy, ani odgłosów z baru, kiedy grał mi fragmenty koncertu Rachmaninowa, arie Bacha, fugi Beethovena
wychodziliśmy na portyk, żeby P. mógł zapalić i zapatrywałem się w deszcz i błyski na niebie, stwierdził, że mnie szybko wzięło piwo, a ja byłem tylko zmęczony i pragnąłem milczeć
gdy wyszliśmy, zebrał się na odwagę i sam długo mnie całował przed rozświetlonym wejściem do Pałacu
to było zaledwie dzień po tym, kiedy spałem u innego, nowopoznanego P. na Gocławiu
codziennie rano piszę do Ł. i wymieniam z nim memy i artykuły z gazet
nie zliczę ile razy spotykałem się ostatnio z ludźmi
ogarnia mnie wielki lęk, kiedy nie mam planów na wieczór i nikogo nie spotykam
bardzo nie chcę siedzieć sam w domu i nie wiedzieć, co robić
szedłem za dnia przez pandemiczne bulwary, ludzie zachowywali się tak, jak zawsze, słyszałem też język angielski za plecami, grała muzyka, szedłem spięty, choć starałem się wyglądać naturalnie
niektóre lokale były zamknięte. Tete a tete zniknęło.
Gdy potem czekałem na tramwaj na Moście Gdańskim, napisała do mnie D. Przeraża mnie to, jak ona potrafi wyczuć, kiedy jest się samemu albo nie ma się co robić i natychmiast zarzuca sieci, oplata mackami, żeby się tylko spotkać
więc wypiłem z nią wieczór przed Pałacem Kultury
bolała mnie prawa ręka gdy próbowałem zasnąć w mieszkaniu P. na Krypskiej. Może od tego, że ścierpła, a może to od wilgoci i deszczu.
S. nie wydaje się być mną zainteresowany, ja straciłem zainteresowanie M. (uświadomiłem sobie nierealność całego założenia), z D. już chyba nigdy nie pójdę na imprezę.
próbuję być miły dla wszystkich, ale nie ulegać, nie dawać się zbytnio naciskom ich woli, nie inwestować czasu tam, gdzie nie powinienem
G. zamilkł, chodzi na spacery z D.
Kebab King przy metrze Nowy Świat nie przetrwał. Czupito zniknęło. Nowy chodnik na Mazowieckiej, jakieś nowe kluby. W Zachęcie wystawa Moniki Sosnowskiej. Pomalowane na zielono, poskręcane fragmenty straganów Jarmarku Europa wiszą na stalowych linach kilkanaście centymetrów od podłogi. W centrach medycznych trzeba wypełnić ankiety i zgody, lekarze pokryci cali ochronnymi płachtami, w czepkach, jak do operacji. Deszcz złapał nas, mnie i P., gdy szliśmy Grochowską wieczorem, stare domy, stare bramy, małe sklepy, złapałem klimat, który myślałem, że już nie istnieje.
"Queering is just a marketing mechanism to articulate more discourse to protect the capitalist political order. It doesn't challenge the dominant social order; it streamlines it.
Unless you can reveal living truths of LGBT+ lives under capitalism that:
- break out of its countercultural association with capitalism
- and become their own separate logic, counter to capitalism,
then you're just helping in the process of reforming capitalism. Queer discourse is still discourse, and discourse will always be gobbled up by the market at every turn.
I understand that there is an imperative need for LGBT+ people to express themselves, but don't forget that you are part of a historical mechanism that seeks to gobble you up, that seeks to incorporate you into capitalism, so that the ruling class can feel like it is beyond criticism, and like it doesn't have to capitulate to workers, the colonized, women, LGBT+ people, disabled people, and psychiatric misfits.
Postmodern relativity is killing us, and capitalism is living off our blood like a fucking zombie. Is that not proof enough of absolute truth, aka, our common circumstance? We are being eaten. All of us."
Where there is oppression, there is resistance. 
"It's funny how philosophy is implicitly, often unconsciously taken up by societies throughout history. The rejection of Hegel and the upholding of Kant and Heidegger in the last century couldn't be a more interesting mirror to the decisions that liberals and fascists embarked upon against the communist world.
With some exceptions, Hegel remains an adversary, an object of banal skepticism, while Kant remains the liberal norm; just as well, we can see the almost conscious, Heideggerianism of fascists throughout the world, and their thirst for war and cultural mythology as the only means to change the political landscape, albeit in the victor's favor.
It should come as no surprise that with liberals' obsession with the law and with capitalism, they should come to the same conclusions as the fascists, in the midst of war, political deadlocks, and cynical pessimism - that they must find an excuse to mythologize their own need to justify violence through both the law, and the capitalist state in the bourgeois democratic form.
The major capitalist states know that they must enforce bourgeois democracy and capitalism throughout the world. In order to turn all myths and all laws into commodities, they know full well that capitalism demands they serve the symbolic deadlock - making dead bodies dance and all languages sing the tune of the market, without ever peeking behind the curtain to see the truth of their undoing. Liberals make the whole, proletarian, colonized world live for the curtain, always with the threat of hitting the cast. This is to say that the truth of Liberalism is that its Kantian project has turned a shade of Heideggerian.
We are made to believe that there is nothing but our own death outside our cultural purview, and that our only hope for change is through colonialism, including our sham, colonial democracy, whose very existence is a living threat to the Black and Indigenous peoples within the borders of the US and Europe. Either we uphold the law, which leaves us prey to those who transgress it, or we use imperialism as our perpetual justification for transgression, always in the name of democracy. This reality is the shadow of the postmodern worldview that we aren't allowed to question - this notion that there are no universal narratives.
What does this tell us about the unconsciously held philosophy of Liberalism today? It tells us that its Kantian project of law-bound individualism, abstract humanism, and "perpetual peace" is eroding, to reveal what amounts to a realpolitik, an appeasement of everything conservative and fascist - literally, the hopeless, nostalgic conservation of national ideals sublimated through war with the third world, and the binding of chemically-preserved, processed lumber of cultural legacies whose wood grain is burning at both ends. The life of the world is swallowed up in a Protestant, apocalyptic myth against its will. Being unto death indeed, living proletarian life as dead labor, or rather undead labor, with neither rupture from the order, redemption, nor recompense.
Hegel remains an adversary because capitalism will not die. The hypocrisy of the Heideggerian degradation of Kant is that its raison d'être is never to live out its declared "authenticity" through its decomposition, but for the subjects of its statehood to die in its place - Being unto death for democracy. Being unto death for the law. Being unto death for individual authenticity and agency - none of which can be individual, legal, or democratic, except, conveniently, through the market, through the military and prison industrial complexes. The colonial subject, the gendered subject, the sexual subject, the disabled subject, and the psychical subject find, not war, but a common cause, a common fidelity to the truth of capitalism, which it must overcome as the proletarian subject.
For Hegel, our lived difference is sublimated into an open unity of pure thought, a decision against the bourgeois imperative and the fascist state of exception. To celebrate his work is to celebrate two and a half centuries of philosophers from all walks of life, who were tossed by the wayside, criticized, martyred, murdered, and sometimes forgotten, for criticizing everything that existed about the political order. They are remembered only for their hysteria, disavowed, because they questioned the senseless, violent, and spineless dogmas of their day.
In Hegel's philosophical lineage, we find revolutionary thinkers, who, themselves, might have not been revolutionaries in the way that we usually conceive of them, but whose bodies of work could only ever be taken to revolutionary ends, or otherwise falsified. To celebrate Hegel is to celebrate Karl Marx, Vladimir Lenin, Mao Zedong, Kwame Nkrumah, Kim il-Sung, Evald Ilyenkov, Sigmund Freud, Jacques Lacan, Frantz Fanon, Georges Bataille, Max Stirner, György Lukács, Anuradha Ghandy, Lise Vogel, Theodor Adorno, Herbert Marcuse, Alain Badiou, Joan Copjec..."
"Ale rzeczywistość jest taka, że nawet gdyby taka Margot i całe Stop Bzdurom posłuchały się rad internetowych wujaszków i ugrzeczniły swój przekaz, to zawsze znajdzie się kolejna osoba, która „skompromituje” LGBT, tym razem na inny sposób" - a nawet jeśli nie... to ją wymyślą. Patrz: małpa na balkonie z baldachimem z IKEA udającym tęczową flagę. Rzekomo profanująca marsz patriotów, w którym - i to już nie fejk - od ładnych paru lat z podniesionym czołem maszeruje faszystowska międzynarodówka. Małpa na balkonie to fejk i prowokacja praktycznie nie do wymazania i nie do sprostowania w czasach zalewu fejków i błyskawicznego obiegu informacji i DEZinformacji. I nawet jeśli obalasz to w dyskusji, to usłyszysz i prędko się zorientujesz, że homofobicznej stronie jest dokładnie wszystko jedno, czy to faktycznie była osoba "ze środowiska LGBT". Chodzę po szczujniach wyborców pisu i tam jest wszystko. Zdjęcia fetyszystów. Zdjęcia gołych heteryków z jakiegoś eventu nudystów. Zdjęcia specyficznych praktyk seksualnych. Robotnikom homofobicznej szczujni jest dokładnie wszystko jedno - nawet gdyby osoby LGBT+ były grzeczniutkie co do jednej, i tak jak nie znajdą, to zmyślą.
A propos wujków i cioć dobra rada - ciągle trafiam na takie wypowiedzi. Że "ja nie mam nic przeciwko, nikomu nie zaglądam, nie wtrącam się, ale po co oni... ... ...?" I jak tak poskrobać, to szybko się okaże, pod jakim warunkiem jest ta tolerancja. Ano proste: nie róbcie marszów, nie obnoście się, nie pokazujcie się, nie afiszujcie się. Krótko mówiąc - bądźcie hetero. Wpisujcie się w nasz obrazek. Baby na lewo, chłopy na prawo. Co inne, od Złego pochodzi.
Nie jest to żadna akceptacja, ale to nie jest nawet tolerancja. To jest wpychanie kolanem do szafy upiora, którego nie chce się oglądać i nawet myśleć o jego istnieniu. Bo nie pasuje do obrazka.
I może jeszcze powinno się dziękować, że jak się w tej szafie zamkniesz, to cię nie pobiją...
Albo po rękach całować, że tylko tak tłamszą, bo przecież "gdyby tu byli muzułmanie, to dopiero by wam dali popalić".
Wszystko to zusammen do kupy jest po prostu przemocowe. Czasem wprost, pięścią w twarz, czasem w białych rękawiczkach. Ale chodzi dokładnie o to samo. Żebyśmy nie istnieli. Żeby o tym naszym istnieniu nawet nie trzeba było myśleć. 100 lat za równymi prawami dla wszystkich obywateli i 100 lat za godnym, bezpiecznym, otwartym życiem."
0 notes
dawidbzdega · 4 years ago
Text
Patryk Swayze vs Van Damme.
Tumblr media
- Patryk Swayze to miał, ale ciałko – westchnęła rozmarzona Dorota. - Zobacz jak on się rusza. Te muskuły. To spojrzenie. Ta uwodzicielska aura. Od samego patrzenia robię się mokra.
- Dla mnie to on się rusza jak zwykła kurwa na rurze – odparł znudzony Antek. W ręce trzymał pilot i tylko czekał aż Dorota go bardziej wkurwi. Wtedy albo ją trzepnie pilotem, albo przełączy na inny kanał.
- Mówisz tak bo zwyczajnie jesteś zazdrosny. Popatrz na siebie. Co ty osiągnąłeś w życiu? Masz trzydzieści jeden lat i jesteś chuja wart.
- Znowu zaczynasz?
- Jedyne w czym jesteś dobry, to w przełączaniu kanałów w telewizorze.
- Jeszcze słowo i do ciebie podejdę.
- I co mi zrobisz?
Antek wstał. Podszedł do Doroty. Siedziała na fotelu i patrzyła na niego z dołu.
- No i co?! - wrzasnęła.
Antek bez słowa wydarł jej butelkę żubra i wyrzucił przez zamknięte balkonowe okno.
- Jeszcze słowo i skończysz jak ta butelka – rzekł szorstko.
Jego oczy płonęły. Nie żartował. Wolny krokiem przeciął środek pokoju. Otrzepał spodnie i z gracją usiadł na fotelu. W telewizji grali Dirty Dancing. Wziął pilot. Zaczął skakać po kanałach. Zatrzymał się na „Krwawym sporcie”.
- Z deszczu pod rynnę – rzekła Dorota. Najwyraźniej zaczepianie Antka sprawiało jej radość. - Van Damme jest całkiem niezły, ale czy lepszy od Patryka? Nie wydaje mi się. Za bardzo umięśniony.
- Chyba coś ci powiedziałem – odparł wpatrując się w ekran telewizora.
- I co mi zrobisz? Wyrzucisz mnie przez okno?
- Nie zmuszaj mnie do tego – odparł jakby zmęczony, ale gotów to zrobić jeśli zostanie do tego zmuszony.
- Po prostu sobie mówię. Nie mogę mówić?
- Głupot słuchać nie będę.
- Zwyczajnie jesteś zazdrosny. Wziąłbyś się za siebie. Tylko siedzisz i oglądasz telewizor.
- Po ciężkim dniu pracy należy się odpoczynek. Zresztą, w życiu trzeba być dobrym w jednej rzeczy. Od nadmiaru, człowiekowi mózg się przegrzewa.
- Nie wydaje mi się żeby skakanie po kanałach było jakimś wielkim wyczynem. Tak swoją drogą, co ty niby takiego ciężkiego w tej pracy robisz co? No powiedz mi co? Co robisz? - Dorota pochyliła się na fotelu. Oparła łokciem o podłokietnik i wpatrywała się wyzywająco w Antka.
- Przymknij się. Proszę cię – powiedział nie patrząc na nią. Ciągle spokojny. Ale w gotowości.
Dorota wstała. Poszła do lodówki. Wyciągnęła zimnego żubra. Wróciła i zatrzymała się w progu. Włożyła szyjkę butelki do ust i zębami otworzyła kapsel. Po czym wypluła go na stół. Antek rzucił jej pogardliwe spojrzenie.
- Zaraz to posprzątasz.
- Bo co?
Dorota usiadła na fotelu. Jedną nogę włożyła pod pośladki, a drugą miała na podłodze. Piła piwo i spoglądała na Antka.
- A tobie jaka się podoba aktorka co? Powiedz mi. Pękam z ciekawości. No mów. Śmiało Antoś. Nic nie powiesz? A może tobie się podoba jakaś dupa z instagrama? Że ja na to wcześniej nie wpadłam. Przecież ty jesteś dobry w dwóch rzeczach. Wiesz w jakich? W oglądaniu tv i skrolowaniu instagrama – zaśmiała się. - Przepraszam cię Antoś. Zapomniałam o tym. No to powiedz mi proszę. Jaka dziwka z instagrama tobie się podoba? Co? Głuchy jesteś?
Antek wolnym ruchem okręcił głowę. Znudzonymi oczami spojrzał na Dorotę.
- Przymknij się – warknął groźnie.
- Przymknij się! I przymknij się! Siedzisz nieporuszony i aby mnie wkurwiasz. Chcę cię zobaczyć wkurwionego. No pokaż mi. Pokaż jakim jesteś kurwa agresywnym skurwysynem.
- Zaraz wyrzucę cię przez to okno jak butelkę.
- Zaraz to ty będziesz zapierdalał do szklarza wprawić nową szybę. Nie mam zamiaru w nocy spać przy wybitym oknie. Chcesz żeby sobie odmroziła nogi jebańcu?
Antek spojrzał na zegarek. Wskazówka pokazywała dwudziestą. Na dwudziestą drugą musiał być w pracy. Więc wstał i poszedł do łazienki. Rozebrał się i wszedł spod prysznic. Namydlił całe ciało. A potem spłukał porządnie. Wyszedł spod prysznica, włożył szlafrok. Otworzył łazienkę. W progu stanęła Dorota.
- Wyłaź muszę się wysrać.
- Tylko po sobie posprzątaj.
- A ty po sobie sprzątasz?! - darła się siedząc już na sedesie.
Wyciągnął z górnej szafki żytni chleb. Posmarował jedną kanapkę. Zjadł. Posmarował kolejną. Tym razem z masłem i żółtym serem. Kiedy nadgryzał w kuchni pojawiła się Dorota. Palec miała od gówna i przejechała nim niespodziewanie pod nosem Antka. Zaczęła uciekać śmiejąc się jak wariatka. Antek gwałtownie rzucił kanapkę na podłogę i ruszył w jej stronę. Gonili się wokół fotelów i ławy.
- Zabiję cię! – wrzeszczał Antek ujebany od gówna. - Naprawdę cię kurwa zabiję!
Dorota tylko się śmiała. Kiedy niesfornie zahaczyła o nogę od ławy upadła na podłogę. Antek rzucił   się na nią całym ciałem. Oboje leżeli. Antek silniejszy od niej, podniósł ją do góry i zaczął iść w stronę okna przez które przed chwilą wyrzucił butelkę żubra.
- Chyba tego kurwa nie zrobisz?! – wrzeszczała Dorota.
- Właśnie, że to kurwa zrobię!
Położył ją na podłogę i przytrzymał za włosy jak psa na smyczy. Dorota próbowała się uwolnić, ale Antek trzymał ją tak mocno, że musiałaby wyrwać sobie wszystkie włosy aby się uwolnić. Starannie otworzył okno. Przyciągnął ją bliżej siebie. Zaczął ją wkładać na parapet.
- Ty jebany świrze! – krzyczała.
- Nikt mnie nie będzie wkurwiał! A już na pewno nie taka mumia jak ty!
Z trudem umieścił ją na parapecie. Zaczął wypychać ją na zewnątrz. W końcu zawisła po drugiej stronie. Nieudolnie trzymała się obiema rękami za parapet. Antek nie mając zamiaru się z nią więcej szarpać. Podszedł do dwumetrowej rozsuwanej szafy i wyciągnął z niej prostokątną drewnianą skrzynkę. Wyciągnął mały młotek i wrócił do Doroty. Doroty już nie było. Wyjrzał za okno znajdujące się na drugim piętrze. Dorota leżała na parkingu. Chyba nie żyła. Zamknął okno. Schował młotek. Z komody stojącej przy łóżku wyciągnął zeszyt i długopis. Wydarł kartkę papieru. Z kartką papieru i długopisem usiadł przy kuchennym stole. Napisał wielkimi literami: NIKT MNIE NIE BĘDZIE WKURWIAŁ.
Podszedł do dwumetrowej rozsuwanej szafy i wyciągnął sznur średniej grubości. Sznur zawiązał na klamce od drzwi i się powiesił.
Antek zbudził się w szpitalu. Pierwsza myśl jaka pojawiła się w jego głowie brzmiała: co jest do licha? Jestem w niebie, czy w piekle. Był w szpitalu. Na łóżku obok leżała Dorota. Patrzyła na niego. Wyszczerzyła zęby i powiedziała głośno i stanowczo:
- JESTM KURWA NIEZNISZCZALNA!
0 notes
businesssecrete-blog · 5 years ago
Text
1001 brand story | ZHU GE
淘宝衣族朱鸽:我可以,你也可以!“衣服”改变命运!
Tumblr media
文 周君君
编辑 向虹锦
 淘宝衣族有二十多家分公司,有二十多个大型仓库,门店超过上百家,十几个联营厂,日营业额超百万,年营业额数亿,成为中国最大的服装供应链之一。她曾被誉为“地摊女王”,带领着整个村的兄弟姐妹街坊邻里,从一无所有的农民发展为今天身家数百万的生意人……她的传奇故事成为当地教育孩子的范例,而今她仍穿着售价仅8块的套装……她叫朱鸽。
Taobao Yizu ma ponad 20 oddziałów, ponad 20 dużych magazynów, ponad 100 sklepów, kilkanaście fabryk powiązanych, dzienny obrót ponad milion, roczny obrót setki milionów, stając się największą podażą odzieży w Chinach Jeden z łańcuchów. Została kiedyś okrzyknięta „Królową ulicy” i poprowadziła sąsiedztwo rodzeństwa całej wioski od chłopa, który nie ma majątku, do biznesmena, który jest dziś wart miliony… Jej legendarna historia stała się lokalnym przykładem edukacji dzieci. Ubrana w garnitur, który kosztuje tylko 8 juanów ... nazywa się Zhu Ge.
 贫穷真的不可怕,朱鸽认为只要一家人在一起,再苦依然心存希望,懂事的她八九岁就经常出去捡废品贴补家用,村里打河堤时,她都会端着一个方便面纸箱里面装着香烟,在干活的人群附近叫卖。
父亲打工途中遭遇匪徒头部受到重创,对“重男轻女”封建思想有着让人无法理解的执念他却见妻子接连生下四个女儿,加之生活的重担,父亲开始变得“偏执”,“抑郁”,“暴躁”,“怀疑”。每天都努力只为孩子们能够吃上一顿饱饭的母亲,并没有意识到,也没有能力意识到丈夫的异常。那一年,腊月二十四,天气出奇的好,太阳高照,让寒冬中的人们身上有了一些暖意。没有人会想到,就在这一天,村里会发生那样近乎让人“匪夷所思”的悲剧。
Bieda nie jest tak naprawdę straszna. Zhu Ge uważa, że ​​dopóki rodzina jest razem, wciąż ma nadzieję. Bez względu na to, jak ciężka jest, gdy ma 8 lub 9 lat, często wychodzi, aby zbierać resztki i nadrobić zaległości dla swojej rodziny. Zapakowany papierosami, sprzedający się wokół pracującego tłumu.
Kiedy jego ojciec został uderzony głową gangstera podczas pracy, miał niezrozumiałą obsesję na punkcie feudalnej idei „stawiania mężczyzn na pierwszym miejscu”, ale zobaczył, że jego żona urodziła cztery kolejne córki, a z powodu ciężaru życia jego ojciec zaczął się „paranoikiem”. „Depresja”, „Zrzędliwy”, „Wątpliwość”. Matka, która codziennie ciężko pracuje, aby dzieci zjadły pełny posiłek, jest nieświadoma i nie zdaje sobie sprawy z nienormalności męża. W tym roku, 24 dnia dwunastego miesiąca księżycowego, pogoda była zaskakująco dobra, a słońce świeciło jasno, dając ludziom w mroźną zimę ciepło. Nikt nie pomyślałby, że tego dnia w wiosce wydarzy się tragedia, która byłaby prawie niewiarygodna.
 朱鸽父亲忽然发病拿着刚磨好的刀,将母亲砍死在家中。母亲去世时,腹中的胎儿已经五个月。在村头自杀未遂的父亲因杀人罪被捕。就因为这样一件近乎匪夷所思的“人祸”,让年少的朱鸽姐妹“被迫”成了孤儿。那一年作为大姐的朱鸽仅仅才十三岁。这样“灾祸”的突然降临,无论对那个家庭都是不可承受之重,对少年的朱鸽而言几乎“天都要塌下来”。记得那一天朱鸽蹒跚走到门口抬头望去,天居然是黑压压一片,朱鸽疑惑道:“大白天的,咱天都是黑的?”三岁的小妹妹拉着她的衣角说:“姐,天不黑呀,太阳好大,刺眼睛。”那一刻,朱鸽才知道,原来只有她眼里看到的天,是黑的。
Nagle ojciec Zhu Ge wziął świeżo naostrzony nóż i posiekał matkę na śmierć w domu. Kiedy matka zmarła, nienarodzone dziecko miało pięć miesięcy. Ojciec, który próbował popełnić samobójstwo we wsi, został aresztowany za morderstwo. Z powodu tak niewiarygodnej „katastrofy ludzkiej” młode siostry Zhuge zostały „zmuszone” do zostania sierotami. Zhu Ge, starsza siostra tego roku, miała zaledwie 13 lat. Ta nagła „katastrofa” jest nie do zniesienia dla rodziny, a dla młodego Zhuge „niebo spadnie”. Pamiętam ten dzień, kiedy Zhu Zhu potknęła się do drzwi i spojrzała w górę, niebo faktycznie było czarne, Zhu Zhu zastanawiał się: „W ciągu dnia nasze niebo jest ciemne?” Trzyletnia siostra pociągnęła za róg ubrania i powiedziała: „Siostro, nie jest ciemno, słońce jest tak duże, że boli cię oczy.” W tym momencie Zhu Ge wiedziała, że ​​tylko niebo, które widziała, było ciemne.
 看着熟睡的弟妹,她蹲坐在门旁瑟瑟发抖,眼泪无声无息的流着,四妹翻了个身被子掉下来,朱鸽连忙起身要去把被子给她盖上,忽然发现自己站不��来,跌坐在地上。她忽然给自己扇了两个巴掌,让自己清醒。对自己说,我不能倒下,我倒下了妹妹们怎么办?我就算在这里哭死也没有用,该面对的始终要面对,我该想想接下来我们该怎么办?她“霍”地站起来将棉被给妹妹们盖好。走到门口,望着天上那轮孤月,朱鸽用衣袖擦干眼泪,从今天起,她必须放弃读书,她该去想办法做些事情赚钱,妹妹们大的才7岁,小的才三岁,如果她不赚钱,她们都有可能读不起书。靠着亲人邻居周济过活,能够吃的上饭已要感恩。
没有人会知道,曾经有多么漫长的一段日子,她每天出门都看不见天空的真正颜色,每天看到的天空都是黑的……
Patrząc na śpiącą młodszą siostrę, przykucnęła przy drzwiach i zadrżała, łzy płynęły w ciszy. Cztery młodsze siostry przetoczyły się przez kołdrę, a Zhu Ge szybko wstała, by ją okryć, i nagle znalazła się Nie mogę wstać, upadł na ziemię. Nagle uderzyła się dwoma policzkami, żeby się obudzić. Powiedz sobie, że nie mogę upaść, co mam zrobić, jeśli upadną moje siostry? Nawet jeśli płaczę tutaj i umrę, to jest bezużyteczne. Powinienem zawsze stawić temu czoła. Co powinniśmy zrobić dalej? Wstała „huo” i przykryła kołdrę siostrami. Podchodząc do drzwi i patrząc na samotny księżyc na niebie, Zhu Ge otarła łzy rękawem. Od dziś musi przestać czytać. Powinna znaleźć sposób na zarobienie pieniędzy. Młodsze siostry mają zaledwie 7 lat i są małe Tylko trzy lata, jeśli ona nie zarabia pieniędzy, mogą nie być w stanie czytać książek. Dzięki sąsiadowi Zhou Ji, który mieszka ze swoją rodziną, jest wdzięczny za to, co może zjeść.
Nikt nie będzie wiedział, jak długo to trwało, nie widziała prawdziwego koloru nieba każdego dnia, gdy wychodziła, a niebo, które widziała każdego dnia, było czarne ...
 人生,很多时候我们要感恩苦难,感恩不公,它会让我们更加清晰地认识自己,我们拥有什么,我们能做什么,我们该如何去做。当我们碰到哪怕一丁点儿机会,我们就会全力以赴用生命去做到极致,因为在那个时候,我们别无选择。百米赛跑,怎么跑,尽力跑,用生命去跑,结果当然是不一样的。
她开始拖着沉重的拖车,家家户户推销啤酒,每件就赚一块钱。只有她每天早上五点就起床出门推销,每天晚上十��点几乎看不清路,只能靠头上绑着的一个电筒微弱的光照亮前方的路。她每赚一块钱都会珍惜的放在铁的饼干盒里,她告诉自己,装满这一盒就可以为大妹存一年的学费了。
W życiu wiele razy musimy być wdzięczni za nasze cierpienia i niesprawiedliwość, dzięki czemu będziemy mogli lepiej poznać siebie, co mamy, co możemy zrobić i jak to zrobić. Kiedy napotkamy choćby małą okazję, zrobimy wszystko, aby osiągnąć ostateczne życie, ponieważ w tym czasie nie mamy wyboru. Stumetrowy wyścig, jak biegać, próbować biegać, biegać z życiem, wynik jest oczywiście inny.
Zaczęła holować ciężkie przyczepy, sprzedawać piwo każdemu domowi, zarabiać dolara za każde. Tylko ona wstaje o 5 rano i wychodzi na sprzedaż. O 23 prawie nie widzi drogi. Może polegać jedynie na słabym świetle latarki przymocowanej do jej głowy, aby oświetlić drogę przed sobą. Za każdym razem, gdy zarabia dolara, pielęgnuje go w żelaznym pudełku na herbatniki. Mówi sobie, że wypełniając to pudełko, może zaoszczędzić czesne za siostrę.
 然而这些依然是不足够养活妹妹们的。她把卖啤酒赚的钱都交给爷爷奶奶,带着两百块只身去郑州。她白天就是郑州服装市场打工,晚上就去街上摆地摊。这个单瘦到几乎“弱不经风”的女孩,努力到无能为力,自己连饭都不舍得吃饱,每天就给自己两个馒头,她总想着如果自己吃饱了,妹妹们可能就不够了,妹妹们也是长身体的时候。
当一个人眼里没有自己的时候,你会觉得你遇到的每个人都是友善可亲;你会觉得你没遇到的一件事都是命运善意的安排;你会淡然的面对一切坎坷苦痛;你会漠视自己身上一切伤痕……你会有着最纯粹的笑容;你会有着最清澈的眼神;你会有着容纳万物的胸襟;你会有着最真挚的感恩,感恩一切的遇见……
Jednak te wciąż nie wystarczą, aby nakarmić siostry. Wszystkie pieniądze, które zarobiła na sprzedaży piwa, przekazała dziadkom, a sama Zhengzhou zabrała dwieście dolarów. W ciągu dnia pracowała na rynku odzieżowym w Zhengzhou, a wieczorem ustawiała stragany na ulicy. Ta dziewczyna, która była tak chuda, że ​​była prawie „słaba”, próbowała tak bezradnie, że nawet nie chciała jeść wystarczająco dużo, dawała sobie dwa bułeczki każdego dnia, zawsze myślała, że ​​jeśli będzie pełna, jej siostry mogą nie wystarczyć Nawiasem mówiąc, moje siostry również dorastają.
Gdy nikogo nie ma w twoich oczach, poczujesz, że wszyscy, których spotkasz, są przyjaźni i przyjaźni; poczujesz, że jedyną rzeczą, której nie spotkałeś, jest układ przyjazny dla losu; będziesz stawiał czoła wszystkim obojętnie Wzloty i upadki; zignorujesz wszystkie blizny na ciele ... będziesz miał najczystszy uśmiech; będziesz miał najczystsze oczy; będziesz miał umysł trzymać wszystko; będziesz miał najszczerszą wdzięczność, dziękuję za wszystkie spotkania ...
 摆地摊时,朱鸽总会仔细观察穿梭的行人们的衣装,布料。她对耐心为每一位顾客用心的挑选,直至顾客挑选到自己最满意的。她会拿着一个本子默默记下每一个客户购买的价位和选择惯性。老顾客光顾她都会赠送一件衣服,让每个客户都能欢欢喜喜满载而归。她每天都会根据这些去优选一些款式。她不怕苦,也不怕累,她永远都是搬的货最多的,也是款式最多的。在她的用心经营下,她的小摊成了街上生意最火爆的小摊,经常有顾客介绍朋友过来,甚至还有其他街上的人莫名而来,朱鸽这个单瘦的女孩成了远近闻名的“地摊女王”。
Zhu Ge zawsze będzie uważnie obserwował ubrania i tkaniny przechodzących pieszych podczas ustawiania straganów. Jest cierpliwa w starannym wyborze każdego klienta, dopóki klient nie wybierze tego, z którego jest najbardziej zadowolony. Będzie trzymać notatnik i po cichu rejestrować bezwładność ceny i wyboru każdego klienta. Starzy klienci, którzy ją opiekują, rozdadzą odzież, aby każdy klient mógł wrócić do domu z radością. Na podstawie tych wybiera codziennie. Nie boi się trudności i zmęczenia, zawsze będzie nosić najwięcej dóbr i najwięcej stylów. Pod jej starannym kierownictwem jej stoisko stało się najpopularniejszym stoiskiem na ulicy, klienci często przedstawiali przyjaciół, a nawet inni ludzie na ulicy przychodzili w niewytłumaczalny sposób. Zhu Ge, chuda dziewczyna, stała się Słynna „Królowa kramów”.
 朱鸽被称为“地摊女王”有两个原因,第一,她的服装小摊是生意最火爆的小摊。第二,她也是整条街上人缘最好的,很受大家喜爱,甚至很多隔壁摊的摊主看见她经常赶出摊忘了吃饭还会给她带个馒头大饼之类。而第二个原因能够把“竞争对手”处成这样“互帮互助”的朋友,在“地摊圈”确实是极其难能可贵。问其临摊才知道,在这条街上朱鸽永远是第一个出摊的,有时候经常看到隔壁出摊还会帮他们照看小孩,挂货,搭展架。人客不多时还经常会跟大家交流怎样把衣服卖的更好的一些想法。卖的好的爆款还会给隔壁摊带带货,给他们的价格比他们进货的价格还低。
Zhuge znana jest jako „Królowa ziemi” z dwóch powodów: po pierwsze, jej stoisko z ubraniami jest najpopularniejszym stoiskiem w branży. Po drugie, jest również najbardziej popularna na całej ulicy, bardzo popularna wśród wszystkich, a nawet wielu właścicieli straganów z sąsiedztwa zauważyło, że często wybiegała ze straganu i zapomniała zjeść i przyniosła jej bułkę lub coś takiego. Drugim powodem jest umiejętność traktowania „konkurentów” jak przyjaciół, którzy „pomagają sobie nawzajem”. Kiedy zapytałem go o stoisko, wiedziałem, że Zhuge zawsze był pierwszy na tej ulicy, czasami często widziałem stoisko obok i pomagałem im dbać o dzieci, wieszać towary i ustawiać stoiska wystawowe. Gdy nie ma wielu gości, często wymieniam się z tobą pomysłami, jak lepiej sprzedawać ubrania. Dobre pieniądze na sprzedaż przyniosą również towary do stoiska obok, cena za nie jest niższa niż cena, którą kupują.
 逐渐,大家发现朱鸽给他们带的货无论款式,材质,性价比都是非常受客户的青睐。就这样,她从一个小摊摊主,成了整条街摊主们的“供货商”。甚至还有很多其他街的摊主也莫名而来找她进货。“地摊圈”开始流行一句话:走,咱一起去朱鸽那里“淘宝”去。
随着找她拿货的人越来越多,她为了让客户更方便找到她。她在乔家门租了个小小的店面,那就是她开的第一家店,她取名“淘宝衣族”。朱鸽的小店,因价格便宜,品质过硬,款式繁多。除了“地摊圈”,还吸引了众多服装连锁,卖场,电商掌柜争相过来进货。不忙时,新店主朱鸽还会毫不保留的跟她分享一些经营的方法和心得,因此朱鸽的小店总是从开门起就人客络绎不绝,热闹非常……
Stopniowo stwierdziliśmy, że towary dostarczane przez Zhuge bez względu na styl, materiał i opłacalność są bardzo popularne wśród klientów. W ten sposób stała się „dostawcą” właścicieli stoisk z małego stoiska. Było nawet wielu innych sprzedawców ulicznych, którzy przybyli jej w niewytłumaczalny sposób. Słowo „stragany lądowe” stało się popularne: chodźmy razem do Zhuge „Taobao”.
Coraz więcej osób szukało jej towarów, dzięki czemu klienci mogli ją łatwiej znaleźć. Wynajęła mały sklep w domu Qiao, który jest pierwszym sklepem, który otworzyła, nazwała go „Taobao Yizu”. Mały sklep Zhuge, ze względu na niską cenę, doskonałą jakość i różnorodność stylów. Oprócz „straganów” przyciągnęło także wiele sieci odzieżowych, sklepów i sprzedawców e-commerce walczących o zakupy. Gdy nie jest zajęta, nowa właścicielka Zhuge podzieli się z nią pewnymi metodami zarządzania i doświadczeniem bez zastrzeżeń, więc mały sklep Zhuge jest zawsze pełen ludzi od samego początku drzwi, a emocje są bardzo ...
 每次拿着钱给妹妹们的时候,看着妹妹们逐渐长大,品学兼优,朱鸽由衷的欣慰。四妹莉莉,曾经3岁的孩童,而今已经出落成十六岁的美少女。妹妹每次都会懂事地抚摸着姐姐手上的老茧和旧伤疤望着姐姐说:“姐姐,很苦吧。”朱鸽总会笑着抚摸着妹妹的头说:“不苦,一点儿也不苦,姐过的挺好的,你们要好好读书。”每次听着姐姐的话,看着姐姐的微笑,莉莉都会心如刀割,眼泪不住往下淌,她心里知道,姐姐牺牲了自己的学业,牺牲了自己的青春,姐姐最美好的时光甚至连饭都舍不得吃饱,只为了她们这几个妹妹能够吃饱穿暖,能够读上书,姐姐是世界上最好的姐姐……
Za każdym razem, gdy dawał pieniądze swoim siostrom, Zhu Ge był zachwycony widząc, że siostry dorastały i miały dobrą akademicką i akademicką doskonałość. Cztery siostry Lily, niegdyś 3-letnie dziecko, stały się 16-letnią piękną dziewczyną. Za każdym razem, gdy młodsza siostra pieściła modzele i blizny na dłoni siostry, spoglądała na siostrę i mówiła: „Siostro, to bardzo gorzkie.” Zhu Ge zawsze uśmiechał się i gładził głowę młodszej siostry i mówił: „Nie gorzkie, wcale nie”. To trudne, życie mojej siostry jest bardzo dobre, musisz ciężko się uczyć. ”Za każdym razem, gdy słuchałem słów mojej siostry i patrzyłem na uśmiech mojej siostry, Lily czuła się jak nóż, a jej łzy nie mogły przestać spadać. W sercu wiedziała, że ​​jej siostra się poświęciła Moje kształcenie poświęciło moją młodość. Najlepszy czas mojej siostry jest nawet niechętny do jedzenia, tylko ze względu na te młodsze siostry, które mogą jeść i nosić ciepłe, czytać książki, siostra jest najlepszą siostrą na świecie ......
 今天的“淘宝衣族”已经发展成有二十多家分公司,有二十多个大型仓库,门店超过上百家,十几个联营厂,日营业额超百万,年营业额数亿,成为中国行内著名的服装供应链之一。在互联网和移动互联网,电商和社交电商的对市场的洗礼下,朱鸽能够把一项“传统”生意做成行业翘楚,还能稳步发展,在同行眼里已是神话……今天,朱鸽的妹妹们都已经成家立业,买房买车,生儿育女,过着幸福的生活。今天的朱鸽,仍然穿着8块一件的套装,依然是爽朗的笑容,经常会到一些贫困村去给孩子们捐钱捐物,去跟她们讲自己的故事,告诉她们:“我都可以做成功,你们也一定可以!”
Dzisiejsze „Taobao Yizu” rozwinęło się w ponad 20 oddziałów, ponad 20 dużych magazynów, ponad 100 sklepów, kilkanaście fabryk powiązanych, dzienny obrót ponad milion, roczny obrót setki milionów , Stając się jednym ze słynnych łańcuchów dostaw odzieży w Chinach. Pod chrztem internetowym i mobilnym, e-commerce i e-commerce społecznościowym, Zhu Ge może przekształcić „tradycyjny” biznes w lidera branży i może się stale rozwijać. To mit w oczach rówieśników ... Dzisiaj, Siostry Zhu Ge założyły rodzinę, kupiły dom i samochód, urodziły dzieci i żyły szczęśliwym życiem. Dzisiaj Zhu Zhu ma na sobie 8-częściowy garnitur i wciąż ma serdeczny uśmiech. Często jeździ do ubogich wiosek, aby przekazywać dzieciom pieniądze i materiały, opowiadać im ich historie i opowiadać: „Mogę Jeśli ci się powiedzie, na pewno będziesz w stanie! ”
 朱鸽说:“浮华喧嚣的时代,人们总容易在匆忙和浮躁中错失自己寻找等待已久的机会。很多人问我‘淘宝衣族’为什么可以活的这样踏实,成长的这么灿烂。默然回首看着在路上的这么多年,我感到我很幸运,我从来就明白一个道理,即使是一件再小的事情,再小的生意,只要我能够感恩的去对待它,用心的去经营它,全力以赴去成就它,它终有一天也会成就我。我觉得我并不是个很聪明的人,也没什么过人之处,所以我没太多复杂的想法,我只想着做了一件事,我就竭尽全力,费尽心思去把它做到最好,哪怕就在街上摆个地摊……”
Zhu Ge powiedział: „W czasach hałaśliwych i hałaśliwych ludzie zawsze łatwo tracą swoje długo oczekiwane okazje w pośpiechu i porywczości. Wiele osób pytało mnie, dlaczego„ Taobao Yizu ”może żyć tak stabilnie i rosnąć tak wspaniale. Patrząc w milczeniu Patrząc na te lata w drodze, czuję, że mam wielkie szczęście. Zawsze rozumiałem prawdę. Nawet mały biznes, o ile jest to mały biznes, o ile mogę go traktować z wdzięcznością i zarządzać nim sercem, Dołóż wszelkich starań, aby to osiągnąć, a w końcu mnie to osiągnie. Nie sądzę, że jestem bardzo mądrym człowiekiem, i nie mam nic nadzwyczajnego, więc nie mam zbyt wielu skomplikowanych pomysłów, po prostu chcę to zrobić Postaram się jak najlepiej, nawet jeśli postawię stragan na ulicy ... ”
0 notes
kivanne · 7 years ago
Text
hidden beauty: rzeczywistość
Pieniądze wystarczyły na tani nocleg w motelu, trochę nawet zostało. Harry wszedł po schodach na pierwsze piętro i pchnął drzwi do pokoju z numerem siedem. Zmarszczył nos, gdy poczuł smród stęchlizny. Nie było to wymarzone miejsce do spędzania nocy, ale w ostateczności było ono lepsze niż ławka na dworcu. Usiadł nieufnie na łóżku i westchnął, ściskając lekko nos. Musiał coś wymyślić.
*
Praca na budowie nie była taka zła; owszem, może nie był pracownikiem miesiąca ani kumplem, którego chcianoby zabrać na piwo po ciężkim dniu, ale radził sobie. Pieniędzy wystarczało na (wciąż ten sam) obskurny pokój w hotelu i najpotrzebniejsze rzeczy, takie jak środki czystości. Jego dłonie były obdarte, a on sam nie był przyzwyczajony do tak wielkiego wysiłku fizycznego; w Niebie nie musiał nic dźwigać ani przenosić. Na budowie dawał jednak z siebie wszystko. Nie chciał znowu być rozczarowaniem. Separacja od domu wywoływała w nim coraz czarniejsze myśli. Był na Ziemi już dwa miesiące i nie otrzymał żadnego sygnału, że ktokolwiek go szuka. Z jednej strony było to pocieszające, bo skoro anioły go nie szukały, to demonom pewnie też było ciężko. Z drugiej strony miał nadzieję, że ktoś po niego wróci. Był gotów na każdą karę, jaką miałby otrzymać od aniołów. Jednej doświadczył już wcześniej i nie mogła ona równać się z tęsknotą i bólem, który czuł w Londynie. - Styles, weź się wreszcie do roboty! - krzyknął ktoś za nim i Harry otrząsnął się, wracając do pracy. Uniósł ciężki wór z cementem i zapakował go na taczkę, idąc z nim kilkadziesiąt metrów dalej. Gdy dotarł do celu mógł wreszcie otrzeć pot z czoła. Ten dzień był wyjątkowo ciepły i parny, niemal nie było czym oddychać. Właściwie cała jego koszula w kratę była przepocona, ale nie miał jej nawet na co przebrać. Postanowił rozpiąć ją do połowy i wrócić do pracy. Przez ten cały czas nie wiedział, że pozostawał pod czujną obserwacją. Na ławce nieopodal siedział już drugie popołudnie szatyn ze szkicownikiem i próbował przelać na papier każdy detal ciała Harry'ego. Louis zauważył go całkiem przypadkowo, kiedy wybierał się do Tesco na zakupy. Niemal podskoczył ze szczęścia, bo nareszcie się na niego natknął; przez wiele tygodni nie słyszał od Harry'ego żadnej wieści. Miał głupią nadzieję, że może, może, pewnego dnia magicznie zjawi się na jego progu, ale tak niestety się nie stało. Na początku czuł zawód, że chłopak nie chciał ani razu go odwiedzić, ale uznał, że musiał mieć dużo pracy. Właśnie dlatego siedział teraz na ławce i rysował go, chcąc zatrzymać jego wspomnienie na dłużej. Wiernie odwzorował chustkę w jego włosach i krople potu błyszczące na ramionach. Spodnie brudne od kurzu i zmęczone spojrzenie. Harry zdecydowanie nie był ideałem, ale Louis nie bał się tego. Chciał namalować go jeszcze raz, właśnie takiego, brudnego i przyziemnego. O szesnastej Harry kończył zmianę. Zostawił taczkę na boku i skierował się do kranu, by obmyć choć twarz. Cieszył się, że ich prowizoryczna toaleta nie ma zamontowanego lustra, bo zdecydownie nie wyglądał teraz pięknie. Wyplątał bandankę z włosów i zmoczył ją lodowatą wodą, przytykając ją do czoła. Ciche westchnienie opuściło jego popękane usta. Harry jednak spiął się w sobie i opuścił plac budowy, żegnając się ze wszystkimi po cichu. Dzisiaj chciał pójść inną drogą, dłuższą, ale taką, na której mniej osób by go zauważyło. Właśnie kiedy obierał tamten kierunek, spostrzegł Louisa siedzącego na ławce. Zatrzymał się w pół kroku i zarumienił, orientując się, że wciąż jest w swoich roboczych ubraniach. Zaczął nerwowo przestępować z nogi na nogę, bo Louis obserwował go, był uparty i nachalny. Harry otworzył usta by coś powiedzieć, lecz szybko zrezygnował z tego pomysłu i ruszył do przodu, chcąc go jedynie wyminąć. Louis jednak nie poddał się tak łatwo. - Harry! - zawołał i podbiegł do niego, dorównując mu kroku. - Gdzie byłeś przez ten cały czas? - zapytał i spojrzał na niego w górę. Harry odwrócił wzrok i przyspieszył kroku. - Nie mam czasu, przepraszam. - Hej! - sprzeciwił się Louis i stanął przed mężczyzną. Położył ręce na jego klatce piersiowej, by zatrzymać go choć na chwilę. - Nie zbywaj mnie w ten sposób. Nie przyszedłeś ani razu. Dobrze wiesz, że byłeś mile widziany. - Nie chciałem przychodzić - syknął Harry i odtrącił jego dłonie, idąc przed siebie jeszcze żwawszym krokiem. Louis westchnął tylko z frustracją i zatrzymał się w miejscu, obserwując oddalające się plecy Harry'ego. - Kłamca! - krzyknął i przeklął pod nosem, kręcąc głową na tego niedorzecznego faceta. - Jesteś samotny, Harry, wiem to! Harry tylko zagryzł mocno wargę i udał, że tego nie słyszy, znikając za rogiem. Nie jestem samotny, nie jestem samotny, nie jestem samotny, myślał, próbując odciąć się od słów Louisa. Wrócą po mnie...
3 notes · View notes
chojraczek · 7 years ago
Text
Autumn Leaves - Rozdział Drugi
Przez następne kilka dni, Harry wynudził się po wszystkie czasy. Nie robił nic produktywnego, czasami tylko pomógł babci w kuchni, gdy go o to poprosiła, lub dziadkowi wnieść zakupy z samochodu do kuchni, ale po wszystkim i tak wracał na górę do swojego pokoju, gdzie z ciężkim westchnieniem opadał na materac i pogrążał się we własnych myślach. Pozostały mu tylko one, ponieważ jego telefon naprawdę rzadko łapał zasięg internetu z jego pokoju, przez co był pozbawiony kontaktu ze światem i przyjaciółmi przez najbliższe dwa miesiące, a szkoda było wydawać mu ostatnie pieniądze na sms-y. Czasami tylko wysyłał pojedyncze wiadomości do swoich przyjaciół, aby dać im znać, że żyje.
Odkąd tylko przyjechał, miał wrażenie, że cały świat nastawił się przeciw niemu i robił mu na złość. Przede wszystkim na złość zrobili mu rodzice, na których ponownie się rozgniewał i postanowił, że nie odezwie się do nich nawet wtedy, gdy sami zadzwonią do niego bądź do dziadków. Był zbyt dumny, aby po tym wszystkim tak po prostu z nimi porozmawiać, nieważne, jak bardzo chciał poprosić ich, aby przywieźli mu chociaż jego laptopa. Był w stanie znieść tutaj nawet małą Chloe, która deptałaby mu po piętach na każdym kroku, ale tak długo, jak byłby zajęty niańczeniem jej, miałby jakiekolwiek zajęcie.
Pewnego wtorkowego popołudnia, czyli dokładnie pięć dni po przyjeździe Harry'ego, babcia zawołała go z niespotykanie radosnym humorem. Zszedł posłusznie na dół, przybierając na twarz najbardziej przekonujący uśmiech, na jaki było go stać i stanął w progu kuchni, spoglądając na swoją babcię.
- Poszedłbyś do sklepu niedaleko? - zapytała, wycierając swoje dłonie o fartuszek. - Chciałam upiec ciasto, wyciągnęłam mąkę, wsypałam, ale zapomniałam, że skończyły się jajka i mleko, a dziadek wróci dopiero wczesnym wieczorem. Poza tym przewietrzysz się, bo ciągle siedzisz tylko w swoim pokoju.
- Oczywiście - odparł bez wahania. - Gdzie tu jest najbliższy sklep?
- Niedaleko stajni, kochanie, z całą pewnością pamiętasz.
Starał się powrócić myślami do dzieciństwa, aby przypomnieć sobie jakikolwiek sklep spożywczy w pobliżu, ale niestety niczego nie pamiętał. Pamiętał jedynie bar mleczny, do którego chodził z dziadkiem i Alice oraz większy market nieco dalej, ale wspomnienia te były zbyt odległe, aby pamiętał wszystko wyraźnie.
- Ten dom obok naszego, to właśnie tam - wyjaśniła. - Pamiętasz, gdzie znajduje się stajnia?
- Coś tam pamiętam, ale chyba trafię - posłał jej mały uśmiech, gdy otrzymał banknot.
- Kup sobie coś za resztę.
Skinął głową i już z większym entuzjazmem ruszył do drzwi wyjściowych. Po założeniu butów opuścił dom i podążył ścieżką, która następnie zaprowadziła go w prawo. Rozejrzał się po okolicy, ale w pobliżu dostrzegł tylko wysokie źdźbła trawy, kołysane przez wiatr, uprawy rolne, złote promienie, jakie odbijały łuski zboża, lasy gdzieś dalej i kilka budynków w oddali, ale niestety nie rzuciło mu się w oczy nic, co mogłoby przykuć jego uwagę. Był uwięziony tutaj na całe dwa miesiące bez jakichkolwiek atrakcji i nie był pewien, czy potrafił to przeżyć.
Spojrzał na najbliższy, drewniany budynek, który mógł przypominać stajnię, więc stwierdził, że obok musiał znajdować się wspomniany przez babcię sklep. Dostrzegł go, gdy podszedł bliżej, ale w jego mniemaniu wyglądał jak publiczna toaleta, aniżeli sklep. Gdyby babcia nie powiadomiła go o tym, co powinien tu zastać, wszedłby do środka tylko za potrzebą fizjologiczną. Budynek skryty był za wysokimi krzewami, wśród których przewijały się jakieś dzikie kwiaty, a wprost do szeroko otwartych drzwi prowadziła wąska, kamienna ścieżka.
Wszedł do środka przez szeroko otwarte drzwi, ściskając banknot w dłoni i niemal zachłysnął się powietrzem, gdy zobaczył, że w środku znajdowały się lodówki ze schłodzonymi napojami i alkoholem.
- Cywilizacja - odetchnął głęboko, obserwując to z szeroko otwartymi oczami. Jeszcze raz spojrzał na banknot, po czym bez wahania wyjął piwo w szklanej butelce z lodówki i podszedł do lady, stawiając na niej butelkę.
Ku jego zdziwieniu, po sprzedawcy nie było nawet śladu, więc po chwili oczekiwania zniecierpliwiony wcisnął dzwoneczek. Gdy nikt nie zaszczycił go swoją obecnością, zaczął naciskać go jak opętany.
- Nie za dobrze się bawisz?
Kiedy zza pleców dotarł do niego nieznajomy głos, serce niemal podskoczyło mu do gardła. Zaczerwienił się mocno i obejrzał za siebie, a jego oczom ukazał się stojący w drzwiach chłopak z rozbawionym uśmiechem. Wszedł do środka, wyminął Harry'ego i stanął za ladą.
Co dziwne, Harry miał dziwne przeczucie, że kiedyś go już widział, ale nie mógł sobie przypomnieć gdzie i kiedy.
Chłopak był młody i mniej więcej tego samego wzrostu, co Harry. Włosy miał dosyć jasne i roztrzepane na wszystkie strony, policzek umazany czerwoną farbą, a jego błękitne oczy skryte były przez długie i gęste rzęsy, gdy spojrzał na moment na ladę. Oprócz tego miał bardzo dużo pieprzyków na twarzy i szyi, które dostrzegalne były na pierwszy rzut oka, oraz kolczyk w lewym uchu.
- Przepraszam, nikt nie przychodził - bąknął Harry, czując się jak największy idiota na tej planecie. - Chciałbym jeszcze mleko i jajka.
- Moje?
- Słucham?
Prawie zakrztusił się własną śliną, gdy słowa wypadły z ust chłopaka.
- Pytam, czy moje mleko i jajka. Moi rodzice dbają o nasze gospodarstwo najlepiej, jak potrafią, polecam, abyś zakupił właśnie te. - rzekł z uśmiechem chłopak, niewzruszony zakłopotaniem Harry'ego. Wzrokiem podążył do butelki piwa i uniósł brwi. - Poproszę dowód.
- Mogą być jakiekolwiek... Dowód? Po co ci mój dowód?
- Cóż, nie wyglądasz na osiemnaście lat. Przykro mi, inaczej nie mogę ci tego sprzedać.
Postawił na ladzie butelkę mleka i karton jajek, nabijając je na kasie. Harry wpatrywał się w niego z szeroko otwartymi oczami i odprowadził wzrokiem butelkę piwa, którą sprzedawca chwycił i schował za ladą, jednak bez słowa podał mu banknot. Wiedział niemal od razu, że nie polubi tego chłopaka i poczuł napływającą złość, gdy dostrzegł jego zadowolony uśmiech. Gdy wydał mu resztę, Harry bez słowa zabrał swoje zakupy i opuścił sklep, ze smutkiem myśląc o swojej butelce piwa, której nie wypije. Było to zbyt piękne, aby było prawdziwe.
Jakby tego było mało, pogoda postanowiła sobie z niego zakpić. Będąc w połowie swojej drogi, nagle zebrały się nad nim ciemne chmury i już po chwili zaczął padać obfity deszcz, który zmoczył go do suchej nitki. Wrócił do środka mokry i przemarznięty, po czym podał babci wszystkie, potrzebne produkty i resztę pieniędzy.
- Dlaczego jesteś takie mokry? Jest przecież piękna pogoda. - zdziwiła się kobieta, wyglądając za okno.
Harry również wyjrzał za okno i ze złości poczerwieniał aż po cebulki włosów, gdy chmury z powrotem ustąpiły miejsca słońcu.
- Było chwilowe oberwanie chmury. Zabawne. - wymusił uśmiech. - Będę na górze, odświeżę się.
Gdy znalazł się w końcu w swoim pokoju, rozebrał się do bielizny ze swoich ciuchów i postanowił, że nie wyjdzie ze swojego pokoju już do końca dnia. Tak więc uczynił. Zagospodarował sobie kolejne, kilka godzin, porządkując każdą rzecz w środku, począwszy od przemeblowania i przestawienia wszystkich figurek i książek, a na poskładaniu ubrań zakończywszy. Wcześniej był na to za leniwy, ale teraz potrzebował znaleźć sobie zajęcie, które choć w małym stopniu pomoże mu zapomnieć o wiszącą nad nim chmurą nieszczęść.
Wieczorem zasiadł do stołu razem z dziadkami, gdy słońce na niebie powoli zachodziło, a oni mogli rozkoszować się tym widokiem na ganku, zajadając się kolacją i ciastem, które upiekła babcia.
- Czy tutaj wszyscy są tacy... no wiecie, sztywni? - zaczął rozmowę, grzebiąc widelcem w swoim talerzu.
- Co masz na myśli? - Judith posłała mu spojrzenie znad grubych oprawek okularów. - George, myślisz, że jestem sztywna?
- Nie, nie o ciebie chodzi, babciu - dodał szybko Harry. - Byłem w tym sklepie i taki chłopak był bardzo irytujący. Nic dziwnego, to wieśniak.
- Mówisz o małym Adamie? - zainteresował się dziadek. - Nie przejmuj się, jest bardzo wyniosły.
- Nie, na pewno nie mówi o Adamie. Adam nie zajmuje się sprzedażą w sklepie, pomaga rodzicom przy gospodarstwie, jest zbyt młody.
- A takim razie mówisz o jego starszym bracie, Louisie?
- Zapewne mówi o Louisie. Ale Louis nie jest złym chłopakiem, jest bardzo uprzejmy i dobrze wychowany.
Harry patrzył to na babcię, to na dziadka, którzy rozmawiali ze sobą, jakby nagle go tutaj nie było.
- Nie obchodzi mnie jego imię - odezwał się w końcu. - Był wkurzający i tyle. Potraktowa�� mnie jak dziecko, a nie jest pewnie dużo starszy ode mnie.
- Tylko dwa lata, ma osiemnaście - oznajmił George, śmiejąc się cicho. - Zaprzyjaźnij się z nim, Harry, może nie przesiedzisz całego lata w swoim pokoju i zaczerpniesz świeżego powietrza.
- Nigdy w życiu - wymamrotał chłopak, dokańczając swoją kolację.
Po wepchnięciu w usta ostatniego kawałka ciasta, podziękował cicho i udał się na górę, przepełniony emocjami dzisiejszego dnia. To, co się dzisiaj wydarzyło było chyba jego jedyną atrakcją, jaka spotkała go od pięciu dni. Miał jednak nadzieję, że babcia już nigdy więcej nie wyśle go do sklepu po jakąkolwiek rzecz, ponieważ nie miał ochoty konfrontować się z irytującym chłopakiem już nigdy więcej.
***
Nazajutrz z samego rana, postanowił w końcu odebrać telefon od mamy. Nie mylił się, przeczuwając, że będzie miała do niego pretensje, dlatego gdy tylko zaczęła wypytywać go o każdą, najmniej istotną rzecz, której się po nim spodziewała, zdołał wywrócić swoimi oczami tyle razy, że aż rozbolała go głowa.
- Mam nadzieję, że zachowujesz się się odpowiednio w stosunku do babci i dziadka. Nie psocisz tam za bardzo?
- Jak mam psocić w takiej wiosce? - westchnął cicho, palcami ściskając grzbiet nosa. - Mamo, tu jest okropnie. Wczoraj babcia mnie wysłała do sklepu i do jedyna, emocjonująca rzecz, jaka mnie tutaj spotkała. Dlaczego nie mogę wrócić?
- Ponieważ zachowujesz się okropnie, powinieneś przemyśleć swoje zachowanie u dziadków. Przy okazji spędzisz z nimi czas, oni nie są już pierwszej młodości.
- No i co z tego? - zdenerwował się. - Mogę spędzić z nimi tydzień, dwa, ale nie całe wakacje! To, że wysłaliście mnie tutaj na dwa miesiące nie sprawi, że będzie lepiej. Znienawidzę was za to jeszcze bardziej.
Zdenerwowany rozłączył się najszybciej, jak się dało i cisnął telefonem o materac, starając się nad sobą zapanować. Zignorował przychodzące połączenie od jego mamy, ponieważ nie miał ochoty na wysłuchiwanie jej upomnień i żali, jak bardzo złym synem był. Wiedział, że przesadził, wypowiadając te słowa, ale nie potrafił znieść faktu, że potraktowali go jak przeszkodę, którą można tak po prostu usunąć. Harry zdawał sobie sprawę, że był trudnym nastolatkiem, ale również posiadał uczucia i jedyne, czego w tym momencie potrzebował, była miłość jego rodziców i wsparcie, a zamiast tego otrzymywał jedynie narzekania i pouczanie go na każdym kroku.
Myślał, że już gorzej być nie mogło, ale znów - jakby ktoś tam u góry uparł się na niego, aby przeżył najgorszy z możliwych koszmarów właśnie tutaj, na farmie dziadków - deszcz zaczął padać tego ranka akurat wtedy, gdy chciał udać się na zewnątrz, aby usiąść na wygodnej huśtawce z dzieciństwa, która kusiła go od kilku dni. Miał w planach odwiedzić również swój domek na drzewie nieco dalej, który zbudował razem z Alice, gdy byli mali. Był zatem zmuszony do spędzenia popołudnia z dziadkami, którzy nie robili nic nadzwyczajnego, siedząc w salonie i grając w szachy.
Usiadł w fotelu obok i obserwował ich grę, która nie była zwykłą grą. Harry na początku myślał, że było to nudne, ale z czasem zaczął dostrzegać, że była to rzecz, która ich do siebie zbliżała. Podczas gry rozmawiali i przekomarzali się jak stare, dobre małżeństwo, żartowali i strącali swoje figury z planszy, jakby byli nastolatkami, a Harry nie potrafił wyjść z podziwu, jak po tylu latach wspólnego życia wciąż darzyli siebie tak silnym uczuciem. I chociaż nie wierzył w prawdziwą miłość, taką, która wiązała dwoje ludzi naprawdę mocno i silnie, to w głębi duszy pragnął, aby pewnego dnia mógł zakochać się z wzajemnością właśnie w ten sposób, aby kochać i być kochanym do końca swoich dni.
3 notes · View notes
werterziom · 8 years ago
Text
róża bez kolców
Nie wiem czy to ja się oddalam od Chrystusa, czy na odwrót. Odkąd straciłem majątek, rodzinę i przyjaciół diametralnie się zmieniłem. Życie - o ile tak to można nazwać - zadrwiło ze mnie. Wiara stała u mego boku do do czasu... Moja firma, nad której rozwojem pracowałem przez dziesięć lat i następną dekadę dbałem o jej renomę po prostu upadła, a ja wraz z nią. Na wstępie musicie mi wybaczyć, ale postaram się zachować anonimowość. Żyłem jak w bajce. Swoją żonę poznałem na wakacjach w Kołobrzegu - to była miłość od pierwszego wejrzenia. Była piękna. Jej pełne zmysłów, a zarazem tak jednolicie ubarwione oczy udekorowane cudowną figurą od razu przyciągnęły moją uwagę. Poznaliśmy się bliżej. Spotykaliśmy się niespełna dwa lata. Nasze miasta były oddalone od siebie o 30km. Później zdecydowaliśmy na wspólne mieszkanie. Od zawsze marzyła mi się stolica. Mieliśmy z początku skromne cztery ściany schowane w bloku. Kiedy dowiedziałem się, że zwieńczeniem mojego szczęścia będzie syn w drodze, to w mojej głowie narodził się pomysł na biznes. Wszystko było idealne. Z perspektywy przesiąkniętych wódką refleksji wyglądało to cukier. Po prostu cukier, nieruszany i słodki. Niestety ktoś musiał wylać na niego wodę. Po długim okresie świetności konkurencja dała o sobie znać, a z nią wspaniałomyślny rząd, który wprowadził multum podatków; akurat same podatki nie były największym zmartwieniem. Klienci zaczęli znikać, co za tym idzie? Pieniędzy było coraz mniej. Wtedy poczułem zastój. Dosłownie zastygłem myślami, użalając się nad sobą. W grze pojawił się alkohol. Póki miałem za co, piłem ten najdroższy. Zaniedbałem rodzinę, w szczególności syna. Przez serię niefortunnych zdarzeń straciłem wszystko. By uciec przed komornikami zaryglowałem się w obskurnej kawalerce, gdzieś w jednej z najgorszych dzielnic Warszawy. Tam piłem dzień w dzień, zatracając się w stanie upojenia, choć wolałbym inny stan... Nie wiem - Teksas byłby przyjemną odmianą. Jeden dzień. Jeden, pełen nadziei, a zarazem jadu dzień, który bez wahania mogę nazwać niespodzianką. Siedziałem na łóżku, sącząc piwo. Do pokoju wszedł jakiś dziwak. Miał brodę, czarny kapelusz i płaszcz. Stanął naprzeciw mnie. Ja głupi niezbyt się tym przejąłem. Pamiętam, że nakrzyczałem na niego, bo swoją posturą zasłonił mi ekran telewizora. On grzecznie przeprosił i usiadł obok mnie. Wtedy zaczęliśmy rozmowę. Z tego co pamiętam, wyglądała mniej więcej tak:
- Dobrze się pan czuje? - zapytał z troską. 
- Czuje się jak w niebie. - odpowiedziałem z ironią. 
- A chciałby Pan to zmienić?
Ze zdziwieniem spojrzałem na jego twarz. Z bliska był przerażający, choć strach siedział we mnie głęboko. Nie miałem potrzeby krzyczeć, w końcu towarzyszył mi wirujący obraz. Nie odpowiedziałem na jego pytanie. Zamiast tego uraczyłem się łykiem piwa. 
- Nazywam się Fulercy. Specjalizuję się w spełnianiu ludzkich pragnień i oczekiwań. Moi ludzie od dłuższego czasu pana obserwują. Wiemy jak pan je, co pan pije, gdzie pan chodzi i z kim pan rozmawia. Proszę się nie bać, nie jesteśmy ze skarbówki. - na jego twarzy pojawił się uśmiech. 
- Boże... - postawiłem butelkę na podłodze. 
- Chyba o panu zapomniał. - sięgnął do kieszeni płaszcza, skąd wyjął szarą teczkę - Nie mam pojęcia czy pan uwierzy, czy nie, ale mogę zdziałać cuda. 
- Przepraszam bardzo! - powiedziałem z ledwością wchodząc mu w słowo - Ja nie rozumiem. Jesteś czarodziejem? 
- Proszę mnie nie obrażać! - zaśmiał się - Jestem pańskim przyjacielem. Wystarczy, że powie mi Pan czego pragnie. 
Te słowa nieco mnie zdezorientowały. Poczułem się zamroczony i zabrakło mi języka w gębie. Pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy to że jest ze mną bardzo źle. Nigdy nie miałem halucynacji, ale skoro już je mam i jestem tego świadom, to muszę się pobawić - byłem głupi, mogłem go wygonić. 
- Chcesz wiedzieć czego chcę? Chcę tego co było i żeby się nie skończyło. Chcę znowu mojej rodziny, fir-my i piniędzy. - podkreśliłem to wszystko uniesionym w górę palcem wskazującym.
- Nie ma problemu. - podał mi pióro i jakąś kartkę, wskazując na jej dolny kawałek - Niech pan podpisze. 
Zrobiłem to bez chwili namysłu. On tylko wstał, zabrał umowę i wyszedł. Momentalnie zrobiło mi się słabo - zasnąłem. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie ta durna sytuacja. Stworzyłem sobie małe schronienie przed problemami z zewnątrz. Izolowałem się od ludzi ludzi korzystając tylko ze swojego towarzystwa, jednak On... To nie był człowiek. 
Tumblr media
Obudziłem się w swoim starym domu. Obok mnie słodko spała moja żona. Przez chwilę w głowie miałem wyobrażenie, że to co miało miejsce było koszmarem. Choć na drugi dzień ta sama postać która mnie tu sprowadziła szybko wybiła mi tę myśl z głowy. Spotkałem go w drodze do pracy. Wsiadł do mojego auta i zaczęliśmy rozmawiać. 
- I jak tam, królewiczu? 
- Nie mam pojęcia jak Ci dziękować! Czuję się jak nowo narodzony. 
- I tak trzymaj, ja zapłatę już otrzymałem, a Ty... Twoje zadanie jest proste; żyj!
Po tych słowach zniknął. Nawet mnie to nie zdziwiło, skoro potrafił zmajstrować coś takiego, to durne zniknięcie jest bułką z masłem. W drodze do pracy zatrzymał mnie korek. Spóźniłem się kwadrans, może dwa. W budynku firmy przywitała mnie stara dobra gwardia. Niezachwiana harmonia trwała miesiąc. Kiedy to pewnego razu siedziałem w biurze zadzwonił telefon - była to siostra mojej żony. Wydało mi się to dziwne, bo zwykle widuję ją od święta. 
- Jacek! Jestem w ciąży. - w słuchawce odezwał się zmieszany głos kobiety.
- Super! - odpowiedziałem z ekscytacją - A kto będzie ojcem?
- Nie żartuj sobie. 
- Pytam poważnie. Nie chcesz nie mów, najwyżej Kasia mi powie. 
- Jak dziecko się urodzi dostaniesz list od adwokata. 
- Nie rozumiem...
- Zachowujesz się jak gówniarz. Nastaw się na trzy tysiące z groszami. 
Rozmowa przerwana. Ledwo zorientowałem się co miała na myśli, a już zacząłem się śmiać. Dziwne, bo siostra mojej żony ma kiepskie poczucie humoru. Powiedziałem o wszystkim Kasi, mojej żonie. Była zaskoczona, ale kręciła nosem. Myślałem, że powody do zmartwień nie leżą w moim interesie. Akurat tu się przeliczyłem. Nie wiem skąd, nie wiem jak - Kasia pokazała mi zdjęcie, na którym jestem ja i jej siostra w dość intymnej sytuacji. Próbowałem wytężyć swój umysł; pustka. To się nie stało, wiem o tym. Tego naprawdę nie było, ale ona o tym nie wiedziała. Rozwiedliśmy się - usilnie próbowałem ją przekonać, że to jakiś żart - na nic się to zdało. Dzięki Bogu miałem jeszcze kontakt z synem. Wykorzystywałem każdą wolną chwilę, by spędzać z nim czas. Zabierałem go na wycieczki. Dostawał ode co chciał. Rozmawialiśmy o głupotach, tak czy siak mnie to cieszyło. Po roku od rozwodu Kamila, siostra Kasi wysłała mi pozew o alimenty. W trakcie trwania postępowania zrobiliśmy test na ojcostwo. Wyszedł pozytywnie. Byłem w szoku i nie wiedziałem co myśleć. Zmusiłem ją, by powtórzyć to - wynik ten sam. Nie wiem jakim cudem. Nigdy mnie nie pociągała - żyliśmy w relacji oddalonej. Nie był to związek, romans, ani nic z tych rzeczy. Ona była po prostu siostrą mojej żony. Wpadłem w szał, ale skoro wyniki są jakie są, zgodziłem się na wszystko, choć momentami wpadałem w paranoje. Nie pamiętam żadnego seksu, chociażby buziaka... Cóż - opadłem z sił, by szybko je zyskać dla pierworodnego. Zabrałem go kolacje. Wszystko było super, fajnie - powiedział, że zostawił w samochodzie swój telefon i spytał, czy może po niego pójść. Zgodziłem się i zostałem przy stole. Potrącił go samochód - przez to stracił władzę w nogach. Moja była małżonka obwiniała mnie o całe zajście. Sam wówczas zacząłem egzystować z poczuciem winy. Dokładałem po wszystkim multum starań, by Oskarowi nic nie brakowało. Miał najlepszego lekarza i rehabilitanta, bo towarzyszyła nam iskierka nadziei - mógł zyskać władzę w nogach, choć byłby to proces żmudny. Czując narastający ból wróciłem do picia, o ile można to nazwać powrotem - wcześniej, zanim firma upadła piłem tylko okazyjnie. Teraz... Nie wiem gdzie jestem - niebo, piekło, inna rzeczywistość, czy sen - po prostu piję. Piję na umór. Siedzę pijany w pracy, domu, u znajomych. Wbrew pozorom firma prosperowała dobrze. Nic nie wskazywało na jej upadek. Jednakże czułem się nieszczęśliwy. Niby to co chciałem, ale nie do końca... To miała być jakaś nauczka? Uważaj czego pragniesz? Jakaś zabawa - ja tu jestem wielki, a Ty zawsze będziesz na równi z gównem? Skąd mam wiedzieć. Poczułem znowu zastój - ta głupia żmija trzymała ma za ręce i zabroniła mi iść dalej. Moje życie ograniczało się do pracy. 
Tumblr media
Postanowiłem się przejść - spacer jest zdrowy, nawet w mieście, gdzie trzeba udawać, że się oddycha. Biłem się z myślami. Naprzeciw mnie stanął ON. Zatrzymałem się. Zaczęło się we mnie gotować, lecz po chwili spostrzegłem, że poza nami nikogo tu nie ma. 
- I jak się żyje? 
- Jesteś chory! Nie wiem kim... Nie wiem CZYM jesteś, ale...
- W tym miejscu nie rzucamy imienia BOGA nadaremno. - uśmiechnął się szyderczo. 
- Chociaż mi odpowiedz czym ty do cholery jesteś? Może Cię nie zabiję... 
- Ty? Mnie? - wybuchł śmiechem - A to dobre... Wy ludzie jesteście durni, tak samo durni jak na początku. Kierujecie się emocjami. Macie te nic nie warte pragnienia, potrzeby... Strasznie płytkie. Całe życie jesteście naiwni.... Nie jesteś nawet w stanie pojąć jak ja was nienawidzę. Jesteście wstrętni!  Chlubicie się najwyższą godnością wśród zwierząt, będąc pokracznym podobieństwem kpiarza... Tak, mam na myśli Boga. 
Nagle ogień zapłonął. W powietrzu pojawiły się literki, tworząc napis “FULERCY”. Zrobiłem krok do tyłu, gdy ogień zaczął szaleć. Litery zmieniły swą kolejność, tworząc słowo: “LUCYFER”. 
- Mam Cię na wyłączność... 
[...]
Do pokoju wszedł doktor w towarzystwie trzech dużych pielęgniarzy. Na łóżku zaraz obok okna zdobionego stalowymi kratami leży przywiązany mężczyzna. 
- Jak się dziś czujemy, panie Jacku? - zapytał doktor, spoglądając na “pacjenta” 
- Wiara... To ona Cię przezwycięży! - wykrzyczał z emocjami - OJCZE NASZ, KTÓRYŚ JEST W NIEBIE! 
- Hmm... Dalej ma halucynacje, to pewne. Non stop się rozgląda. Zastrzyk i tabletki, o których wcześniej wam wspominałem. 
Doktor rzekł bez ekscytacji, obracając się na pięcie. Wyszedł z pokoju, zapisując coś w notatniku. Pielęgniarze szybko zastosowali się do polecenia. W kakofonii pana Jacka zrobili zastrzyk, podając mu potem tabletki. Pacjent zamilkł.
0 notes
ssnne · 5 years ago
Text
No właśnie. Odwieczny problem każdej społecznej jednostki, która w jakikolwiek sposob egzystuje w naszym społeczeństwie, bądź to w społeczności faunystycznej bądź florystycznej. Zwierzęta - po co egzystują. Jedne są konsumowane przez drugie. Ale w jakim celu? Dlaczego? Może po to by upiększyć walory naszej matki ziemi. A może po to by... człowiek nie umarł z głodu. Jaki sens w swoim bycie tu na ziemi mają roślinki. Owszem niektóre posiadają walory estetyczne. Ale i one w swoim życiu mają zadanie, cel - przetrwać i żyć. Poza tym lubimy zjeść sobie jakieś jabłko, śliwkę, wiśnię, ogórka czy pomidora. To też rośliny, od małego chowane by służyć człowiekowi. Tak. Prawie bym zapomniał. Człowiek - homo sapiens. Po co on właściwie żyje. Upiększać ziemię? Chyba nie. Chociaż są i taki osobniki tego gatunku. Hmm. To może istnieje po to by oglądać telewizję, chodzić do pracy, na zakupy albo do kościoła czy do pubu na piwo bądź sok. Nie wydaje mi się. Aczkolwiek i od tej reguły znajdziemy wyjątek. W takim razie - bez obrazy - po jaką cholerę ten człowiek zajmuje miejsce na naszej planecie? Wiem. Żyje po to by utrudniać drugiemu człowiekowi życie. Tak, chyba trafiłem w samo sedno. O ileż świat byłby piękniejszy gdyby nie... no właśnie. Gdyby nie: polityka, brak miejsc pracy, odwieczny brak pieniędzy itp, itd. A tak na poważnie to wszystkie gatunki są ustosunkowane na egzystencję przetrwania. A zatem, moje myślenie idzie w takim kierunku: fizycznie człowiek żyje po to by podtrzymać gatunek ludzki na tej planecie. I wtedy ziemia i ludzie stają się jednością. Natomiast jeśli chodzi o sprawy duchowe czy wewnętrzne potrzeby to każdy będąc jednostką zindywidualizowaną posiada swoje, ktore musi zaspokoić, a nieraz o nie walczyć. Zatem człowiek jak wszystko na tej planecie żyje po to, by stawiać sobie cele, dążyć do tych celów i to co najważniejsze osiągać te zamierzone życiowe cele. Przecież caly czlowiek składa się z uczuć. One są motorem naszego życia. Zatem by móc się dobrze czuć, potrzeby te musi zaspokoić. A nie zaspokoi ich kiedy nie wyznaczy trasy, którą będzie podążał by osiągnąć zamierzony cel, ktore nieraz są dalej niż gwiazdy na niebie.
0 notes
butowskijakbuty · 6 years ago
Text
Andrzej Gołota i Matka Boska
Słońce tkwiło samiuteńkie na niebie jak pokryte bielmem oko ślepca. W Popielniku dopiero co zaczęło się bezczasowe popołudnie – zegar na wieży kościoła wybił godzinę dwunastą. O drugiej, w najgorszy skwar, kiedy cały świat jest jak garnek z ziemniakami na ogniu, Włókniarz Popielnik miał podjąć Leśnika z sąsiedniej miejscowości. Atmosfera była nerwowa z kilku powodów.
Po pierwsze zawodnicy i kibice Leśnika zjeżdżali, jak to się mówi, „wkurwieni”, po tym, co ostatnio na boisku wyczyniał grający na obronie Włókniarza mój brat cioteczny P., którego nazywano „Przecinakiem”. P. zawsze grał ostro. Kartki żółte i czerwone zbierał tak, jak inni zbierali podstawki pod piwo, a w poprzednim meczu z Leśnikiem, to jest miesiąc wcześniej, faulował tak jadowicie, że napastnik Leśnika, syn właściciela masarni, która dostarczała do GS-owskiego sklepu w Popielniku wędliny, musiał nie tylko zapomnieć o grze w napadzie, ale i w ogóle o chodzeniu – pytanie, czy do końca życia, pozostawało otwarte. (Na wypadek gdyby ktoś chciał oponować, że po otrzymaniu kartki zawodnik musi pauzować kilka meczów, spieszę poinformować, że nie tak to wygląda w klasach okręgowych, a przynajmniej nie tak to wyglądało wtedy i tam – w klasie okręgowej K. na Pomorzu Środkowym, w środku niczego.) „W Popielniku koszą nogi” – tak mówiono o moim bracie ciotecznym P., a Leśnik zamierzał położyć kres tej sławie, zdobytej, między innymi, ich kosztem.
Po drugie mecz pierwotnie miał się odbyć o bardziej ludzkiej godzinie piątej po południu, ale rano do Popielnika dotarła wieść, że L-ski, pierwszy sędzia, nie dotrze z powodu konfliktu z policją na tle prowadzenia pojazdu mechanicznego w stanie wskazującym. L-ski miał wracać rano z myśliwskiego ogniska, podczas którego faktycznie zdrowo sobie popili, ale nie wątpię, że takie sytuacje jakoś się wtedy załatwiało. Lecz tym razem L-skiego jakby coś użarło i się z tym policjantem pokłócił – a może ja czegoś nie wiem. Grunt, że sędzia pierwszy nie dojechał, na gwałt sprowadzono więc sędziego drugiego, byłego wuefistę z popielnickiej szkoły, który zgodził się sędziować na meczu, o ile cała zabawa skończy się do czwartej po południu, później bowiem udawał się na wesele córki szwagra, W-skiej (ale nazwisko to miała przecież właśnie zmienić). W. była ode mnie starsza o jakieś pięć lat i, cóż, chyba każdy chłopiec w pewnym momencie czuje coś do jakiejś starszej dziewczyny, czego po latach zupełnie nie może zrozumieć. No bo nie powiedziałbym, że była ładna, raczej… Dobrze, ta dygresja jest niepotrzebna. W każdym razie w związku ze zmianą godziny meczu trzeba było zebrać chłopaków na stadionie trzy godziny wcześniej. Ku zaskoczeniu wszystkich w Popielniku, ekipa z Leśnika zajechała na ulicę Sportową (oczywiście) w pełnym składzie dobrej półtorej godziny przed przełożoną godziną meczu! Widać tacy byli zdeterminowani, żeby Włókniarzowi wpierdolić.
Z zawodnikami Włókniarza nie było tak łatwo, ale jakoś odnajdowano ich jednego po drugim, korzystających z uroków soboty, i transportowano na stadion. W końcu udało się zgromadzić wszystkich: mistrza kiwki Dżonego, Cysia Zapierdalacza, Rudego, bramkarza Bonanzę i innych. Brakowało tylko P., mojego brata ciotecznego, sprawcy tragedii syna właściciela masarni – „Przecinaka”. Jakoś tak wyszło, że na stadionie byłem wtedy za to ja. I zauważył mnie Cysiu Zapierdalacz i spytał, gdzie może być „Przecinak”. Na to pytanie powiedziałem, co wiedziałem, czyli że rano zabrał z szuflady w biurku okulary przeciwsłoneczne i zapalniczkę, a z półki, na której miał przypięte obrazki z Andrzejem Gołotą i Matką Boską, zabrał jeszcze zegarek na srebrnej bransolecie i wyszedł. Na to Cysiu Zapierdalacz powiedział:
— No to co ty tu jeszcze, kurwa, robisz?! Zapierdalaj po P. i lepiej, żeby był na boisku za pół godziny, bo jak nie… — Cysiu Zapierdalacz dokończył groźbę w tak fantazyjnie wulgarny sposób, że do dziś muszę w duchu pochylić głowę z uznaniem, i do dziś wstyd mi ją tu powtórzyć, wszak chodziło o mojego brata ciotecznego, a więc rodzinę, a więc, tak jakby, i o mnie. W każdym razie odczułem gwałtownie przymus znalezienia go. Miałem na to trzydzieści minut, bo jak nie…
 Na szczęście Popielnik nie jest duży. Zdrowy dorosły człowiek spacerem przejdzie z jednego krańca na drugi w dwadzieścia, może dwadzieścia pięć minut. O ile więcej mógł więc przebyć w tym czasie zdolny młody chłopak, który planował za trzy, najwyżej pięć lat wejście na boisko z Włókniarzem na pomocy (ja) – rozumiecie. Mimo wszystko musiałem zdecydować, dokąd pobiec najpierw, bo Bóg Wszechmogący może być w wielu miejscach naraz, ale człowiek – nie.
Wpierw postanowiłem spytać w sklepie spożywczym na osiedlu, gdzie mieszkał P. Latem kupowałem tam lody i byłem ze sprzedawczynią, którą nazywaliśmy Jaszczurą, chyba przez jakąś jej torebkę niby z krokodyla, w dobrych stosunkach. Teraz wydaje mi się, że wielu młodych chłopców zagadywała i chyba sprawiało jej to jakąś szczególną przyjemność, jakby chciała być naszą złą anty-matką, która pokazywała nam sprośne obrazki i sprzedawała papierosy. Papierosy – tak, chodzi o to, że wiedziałem, że P. zabrał zapalniczkę i pomyślałem, że mógł tam zajść właśnie po papierosy. Albo po cokolwiek innego. Oczywiście nie spodziewałem się, że Jaszczura będzie wiedziała, dokąd dokładnie poszedł, ale sklep położony był na skrzyżowaniu. Wystarczyłoby mi, gdyby zapamiętała, którą drogą odszedł.
Bo tak: Jedna droga prowadziła do dworca kolejowego. Druga – do kościoła i na rynek. Trzecia – do parku i pod szkołę. Czwarta – na cmentarz. Cokolwiek mi powie, że widziała, będzie to dla mnie wskazówką. W zasadzie – myślałem sobie, biegnąc (bieg daje doskonałą okazję do myślenia) – P. mógł odejść każdą z nich. W lesie za dworcem chłopaki mieli wykopaną w ziemi kryjówkę, gdzie mogli spędzać czas z dala od wszelkich opiekuńczych oczu. Co do kościoła – przy całej swojej wojowniczości, „Przecinak” nie stronił od niego (w prowincjonalnym miasteczku, jakim jest Popielnik, niełatwo o to) – przeciwnie, na swój sposób wierzył gorliwie. Obrał drogę religijności wojowniczej i podejrzewam, że z równą pasją co na boisku, mógłby „zasadzać kosy” niewiernym, gdyby urodził się pięćset lat wcześniej. Ale mimo wszystko w sobotę nie bardzo jest czego szukać między murami naszego gotyckiego kościółka, którego przybrane kwiatami wnętrze niedawno przemalowano na kołyskowo niebieski kolor. Rynek to co innego – tam przecinały się różne biznesy i tam szło się, żeby spotkać kogoś, z kim nie zdążyło się umówić w konkretnym miejscu i czasie. Mój brat cioteczny P., który chodził swoimi drogami, zawsze zbywał pytania o wyjścia „na miasto”: „Idę załatwiać sprawy” – mówił. Innymi słowy mógł mieć nie mniej niż trzy i pół tysiąca powodów, żeby udać się na rynek (tak się bowiem składa, że liczba mieszkańców Popielnika wynosiła owego lata w przybliżeniu właśnie trzy i pół tysiąca). Co do trzeciej drogi, to prowadziła ona do szkoły, gdzie oczywiście nikt normalny nie zaglądałby w sobotę, lecz za nią zaczynał się park, który ciągnął się aż do rzeki. Pokolenia Popielniczan spędzały tam w lecie czas, znajdując pod drzewami cień, a w razie potrzeby i odrobinę prywatności. Słyszałem kiedyś, że park zbudowało przed wojną niemieckie towarzystwo strzelnicze, a że jeszcze wcześniej znajdowało się tam słowiańskie grodziszcze. Może tak, może nie. Widziałem też kiedyś starą, niemiecką pocztówkę przedstawiającą dwie dziewczynki na parkowej alejce. Trzymały się za ręce, obie były ubrane w sukieneczki i mrużyły oczy przed słońcem, które fotograf musiał mieć za plecami. Jedna, wyższa o głowę od drugiej, miała kapelusz, a druga, ta niższa – iksowate nogi. Czwarta droga prowadziła na cmentarz i, o ile wiem, P. miał dla cmentarza specyficzne zastosowanie, które jednak przemilczę – trochę ze wstydu, trochę zaś dlatego, że nie ma to akurat znaczenia dla rozwoju wypadków.
W cztery minuty dobiegłem do sklepiku Jaszczury, a przez kolejną (miałem lekką zadyszkę po biegu) tłumaczyłem jej, czego od niej chcę (i, niestety, czego również od niej nie chcę). W końcu usłyszałem, że istotnie rano „Przecinak” zaszedł do niej, uciął sobie z nią pogawędkę, którą określiła mianem „radośnie nieprzyzwoitej”, kupił grzebień, Camele i najbardziej miętową gumę do żucia (w burzowo granatowym papierku), a następnie odszedł w kierunku szkoły, czyli do parku.
Ucieszony, że sprawy rozwijały się tak, jak to sobie wyobraziłem, pobiegłem tam i dwie minuty później stanąłem przy nadkruszonym kamieniu w środku parku. Jako dzieci uważaliśmy, że oznaczał on grobowiec. Teraz myślę, że tak nie było, ale skąd się tam wziął i po co, nadal nie wiem. Po środku parku było wzniesienie, z którego można było obejrzeć okolicę. Z jednej strony widać było rynek Popielnika, z drugiej plac, na którym podobno kiedyś odbywały się targi bydła. Z trzeciej strony widać było kolejne wzgórze. Stał na nim żelazny krzyż, ale dawniej stawiano tam szubienice i dokonywano egzekucji. Choć w Popielniku nie zdarzało się to często. O ile wiem, w majestacie prawa stracono tu kiedyś czarownicę oraz czeladnika murarskiego, gwałciciela, mordercę i, tak się składa, imiennika P. Oczywiście stojąc na górce, można było też rzucić okiem na dużą część parku, co zrobiłem, nie dostrzegłem jednak nigdzie „Przecinaka” z Włókniarza. Tu i tam biegały dzieci zajęte zabawami, które trudno zrozumieć, patrząc przez sekundę czy dwie z zewnątrz. Kilkoro dorosłych spacerowało alejkami. Intuicja podpowiadała mi, żeby przejść park i zejść do rzeki. Nie miałem czasu, żeby zastanawiać się, czy to dobry pomysł, czy nie – choćbym się mylił, szybciej bym tam po prostu pobiegł i wrócił, więc rzuciłem się biegiem ku rzece.
Nasza mała rzeczka C., ledwie wydostanie się na powierzchnię wśród pagórków za miastem, już musi zbierać śmieci i oglądać bezeceństwa, bo osłonięte chwastami przybrzeżne tereny to miejsce, gdzie kolejne pokolenia dorastających Popielniczan zapuszczają się, ślepi jak młode koty, na nowe ścieżki grzechu. Ścieżka z parku prowadzi wprost do mostku, a po drugiej stronie droga znów lekko wspina się. Dookoła niej w ciągu ostatnich dwudziestu lat wyrosły domy nowego osiedla. Wybudowali się tam popielniccy dorobkiewicze, ludzie chodzący na pasku ambicji swojej lub swoich żon – dam, które do kościoła zakładają granatowe kapelusze z szerokimi rondami. Zamiast biec do nowego osiedla, postanowiłem skręcić ścieżką przed mostkiem i dobiec do stawu. Byłem tam trzy minuty później.
Nasz staw popielnicki przedstawia dosyć żałosny widok. Zarósł cały wodorostami, a otaczającej go barierki nie malowano od wielu lat – wyblakła żółć przypominała o dawno minionych czasach lepiej niż najbardziej wymyślna lekcja historii. W Popielniku nikt nie poganiał czasu tak jak w miastach. Można wręcz rzec, że co rano po drodze do szkoły mówiliśmy „dzień dobry” duchom przeszłości – choć nie wiedzieliśmy, z kim mamy do czynienia. Nad stawem w Popielniku nie ma kaczek, które można by z nudów pooglądać lub pokarmić. Za to z jakiejś przyczyny klony i jesiony rosnące przy brzegu upodobało sobie popielnickie stadko wron i założyło tam gniazda. W związku z tym te kilka ławek, które kiedyś ustawiono pod drzewami, było tak obsrane, że choćby ktoś chciał spędzić trochę czasu wpatrując się w to mętne, nieruchome oczko, nie bardzo miał jak to zrobić. A jednak „Przecinak” lubił tamtędy przechodzić, dlatego tam pobiegłem.
Na miejscu zastałem jedyną osobę w całym Popielniku, której ptasie gówno na ławkach w niczym nie przeszkadzało. Dziadek Tyczka był starym, wulgarnym, sparaliżowanym pijakiem, który poruszał się na wózku inwalidzkim i nigdy nie przepuścił okazji, by zaczepić przechodzące dziewczęta. Nie klął tylko wtedy, kiedy to robił, jednak gdy omijały go łukiem, a on na wózku nie mógł się nawet za nimi obrócić, odbijał sobie tę chwilową wstrzemięźliwość z nawiązką. Rozmowa z takim typem to nic miłego. Ale ja nie miałem czasu, żeby się krygować, więc wypaliłem prosto z mostu:
— Nie widział pan może P.?!
Dziad sklął mnie wpierw bezinteresownie. Zajęło to całą minutę, a jego przekleństwa były jak te białe gówna – upakowane we frazy bez żadnego ładu, bez tej lekkości, która sprawia, że tylko wyczekuje się okazji, bo gdzieś zasłyszaną wiązankę powtórzyć – po rozmowie z dziadkiem Tyczką człowiek miał ochotę się umyć. Ale w końcu odpowiedział mi (kolejne trzy minuty), że od kiedy rano odstawiła go tu jego wnuczka – dziewczyna o twarzy pełnej jak księżyc, złotych włosach i – uważałem – równie złotym sercu (wytrzymać z nim!), którą on jednak przy tej okazji nazwał „suką w rujce, rzekomo moją wnuczką” – przechodził tędy tylko Pleśniak.
Wtedy mnie olśniło – „Przecinak” wyszedł do parku, ale nie dotarł do stawu. Jeśli nie poszedł na nowe osiedle, co jednak uznałem za mało prawdopodobne, musiał skręcić w „skrót”. „Skrótem” nazywaliśmy pewną ścieżkę zaczynającą się w parku, a prowadzącą do dawnej niemieckiej kaplicy, z której zostały tylko dwie ceglane ściany i kawałek spiczastego dachu. Po prawdzie nie istniała żadna normalna, dłuższa droga do tego miejsca, wobec której ta mogłaby być skrótem. Ale tak przyzwyczailiśmy się ją wszyscy nazywać i już. W kaplicy – wiedziałem – „Przecinak” lubił spędzać czas w samotności, kiedy miał o coś pretensję do świata. Niechętnie się tym miejscem dzielił – przeganiał mnie, gdy tam przychodziłem. Uważał, że to jego wyłączna własność. Choć podobno dawniej, „za komuny” (mówiliśmy w pierwszych latach życia, niezbyt rozumnie) organizowano w tych okolicach jakieś gry terenowe podczas festynów GS-u. Możliwe, że „Przecinak” czasem jednak kogoś tam zabierał, bo tajemnica, o której nie wie absolutnie nikt, to nie tajemnica – to po prostu nieistnienie. Faktem jest, że owego „skrótu” nie było łatwo znaleźć, o ile ktoś nie wiedział, gdzie szukać. W parku trzeba było przeskoczyć suchy rów po betonowych kolumnach, które tkwiły tam szare jak kości pozostawione w krzakach po pikniku. Za krzakami po drugiej stronie zaczynała się zupełnie wygodna ścieżka, która prowadziła wzdłuż starorzecza naszej rzeczki, koło dawnego niemieckiego młyna, gdzie stodołę miał niejaki Leśniak, stary złodziej powszechnie przezywany „Pleśniakiem”. Gdy komuś w miasteczku ginął jakiś sprzęt, wszyscy wpierw udawali się do Pleśniaka i często ich zguby odnajdowały się. Pleśniak oczywiście mówił, że „rozejrzy się i popyta” i kto wie, czy sam kradł, czy tylko znał tych, co to robili – naprawdę nie wiadomo, ile gospodarskich sprzętów widziało wnętrze pleśniakowej stodoły. Ale właściwie Pleśniak nie ma tu nic do rzeczy – tyle że to kolejna postać w osobliwej popielnickiej galerii. Minąłem jego stodołę i biegłem dalej.
Za jakiś czas droga prowadząca wzdłuż starorzecza krzyżowała się z torem kolejowym. Torem wciąż jeździły wtedy dwa pociągi dziennie, jeden tam, drugi – z powrotem. Od zawsze w tych samych godzinach, które dobrze sobie zapamiętałem, kiedy jako dziecko bawiłem się, zanosząc na tory różne rzeczy, aby pociąg je rozjechał. Najbardziej lubiłem tam podkładać monety, z których po przejechaniu znikały oznaczenia – stawały się gładkie jak żetony i, cóż, bezwartościowe. Patrząc na zegarek, stwierdziłem, że muszę się pospieszyć, aby zdążyć przed przejazdem kolejki.
Przez Popielnik kursowały zazwyczaj łączone składy pasażersko-towarowe. W jednym osobowym wagonie siedziało tych samych kilkoro staruszków – nawet nie wiem, czy kiedykolwiek z niego wysiadali, czy jeździli w tą i z powrotem, jak figury na karuzeli w wesołym miasteczku. Przedsiębiorstwo kolejowe swoją nędzną egzystencję zawdzięczało jeszcze przewozom towarowym, szczególnie wywózce urobku z pobliskich kopalń odkrywkowych lub drew z lasu. Rząd takich wagonów, zwanych przez znawców „brudasami”, przewalał się przez Popielnik mozolnie, niczym fala powodziowa, i mogło to zająć nawet kilkanaście minut. Na takie opóźnienie nie mogłem sobie pozwolić, to znaczy gdybym nie zdążył przebiec na drugą stronę torów przed pociągiem, równie dobrze mógłbym wsiąść na wagon (jak wspomniałem pociągi jeździły bardzo wolno – na tyle, że podobno maszynistom zdarzało się wyskakiwać na chwilę za potrzebą i łapać swoją lokomotywę za zakrętem) i dać się zawieźć przerobić na deski lub asfalt.
No więc właśnie miałem puścić się biegiem ku torom, kiedy nagle dał o sobie znać mój pęcherz. Wbrew znanemu powiedzeniu dorosłym nieczęsto zdarza się biegać z pełnym pęcherzem – dlatego proszę sobie przypomnieć odpowiednie wspomnienie z dzieciństwa: Otóż na dłuższą metę nie da się tej sztuki uprawiać. Zrobiłem szybko w myślach rachunek, aby upewnić się, że nawet jeśli zatrzymam się na chwilę, to zdążę odrobić straty „sprintując”, i stanąłem przy rosłym świerku – jedynym drzewie rosnącym przy wysuszonej w tym miejscu polnej dróżce. Zmrużyłem oczy z rozkoszy, kiedy moje ciało pozbywało się nagromadzonych w bursztynowym płynie toksyn. Gdy na powrót je otworzyłem, dostrzegłem obok stadko wróbelków zażywających kąpieli w piasku. Spłoszyły się, kiedy zerwałem się do biegu.
Siedem minut później zobaczyłem nasyp kolejowy. Po jakiejś sekundzie ujrzałem też, jak po lewej stronie przesuwa się sterczący spomiędzy polnych wzgórków czarny słup dymu – niczym jakiś dziecinny bożek, który naśladując „tatę” postanowił wyprowadzić swój ludek z Popielnika do ziemi obiecanej w K., naszym powiatowym mieście. Na skrzyżowaniu drogi z torami stał „Przecinak”. Mimo upału miał na sobie dżinsową kurtkę. Oczywiście natychmiast zrozumiałem, że w przeciwieństwie do mnie on wyczekuje przejazdu pociągu.
— P.!!! — zawołałem go z daleka, ale nie doczekałem się żadnej reakcji. Po chwili dobiegłem do niego zziajany jak parowóz.
— Czego tutaj szukasz? — spytał obojętnie.
Wtedy wyjaśniłem mu jak najszybciej całą sytuację z meczem, z sędzią i zmianą godziny. Podkreśliłem, że czeka na niego cała drużyna. Dodałem pół żartem coś o groźbach ze strony Leśnika.
Ku mojemu zdumieniu odpowiedział:
— Jaki, kurwa, mecz? O czym ty mówisz?
Nie zrozumiałem. Powtórzyłem wszystko jak najszybciej (wciąż uważałem, że goni nas czas, minęły już ze dwie minuty tego spotkania, co pozostawiało nam sześć minut na powrót na stadion – rzecz trudna, lecz nie niewykonalna). Ale P. nie wykazał cienia zainteresowania. Jak grom spadło na mnie wtedy przypuszczenie, że stchórzył i chce po prostu uciec.
— Jak to, ty, kosynier z Włókniarza, chcesz uciec? — spytałem, zdawało mi się, wyzywająco, choć pewnie zabrzmiało to raczej żałośnie.
— Ano — odpowiedział.
— Co, kurwa? — powtórzyłem, nie wierząc własnym uszom (a nie miałem w zwyczaju kląć!) — Chcesz spierdolić przed Leśnikiem?
— Co? — spytał z tym samym niezrozumieniem, a po chwili dodał: — Nie, przed Popielnikiem.
I wyjaśnił mi. Mówił długo (przed oczami toczyły się nam wyładowane świeżą, pachnącą sośniną wagony towarowe), lecz spójnie, jak ktoś, kto odbył ze sobą tę rozmowę wcześniej wiele razy. Najpierw wytłumaczył mi, że nie zapomniał o meczu. W ogóle nigdy nie przyjął do wiadomości, że ma jeszcze zagrać, nie wiedział, że do Popielnika zjeżdża Leśnik pałający żądzą zemsty. Zdziwił się, że po niego posłali, bo nie chodził już na żadne treningi. Spierdalał (delektował się tym słowem, a ja, ma się rozumieć, cytuję) nie od Leśnika, a od Popielnika.
Od Jaszczury, która naganiała mu panny, a potem wypytywała go: „I jak było? Powiedz, jak było”, żeby choć w ten sposób uszczknąć sobie coś z jego młodzieńczego wigoru. Od szkoły, w której „najbardziej zakłamana zgraja nieudaczników, jaką widział Popielnik, pracowała zawzięcie na zduszeniem wszelkich przejawów zdrowego, niewypaczonego życia” i której sekrety znał nie tylko od strony uczniowskiej, ale i nauczycielskiej, przy czym ta druga była dalece bardziej wstrętna i występna i – zaznaczył twardo – wiedział, o czym mówi, bo osobiście zerżnął nauczycielkę, która potem rozwalona w pościeli z koronkami opowiedziała mu o wszystkich intrygach i pułapkach, między którymi lawirują na co dzień pracownicy szkoły; zrozumiał wtedy, że żaden człowiek o zdrowym kręgosłupie nie mógłby nigdy wykonać połowy tych wszystkich wygibasów, i straciłby resztki szacunku dla zinstytucjonalizowanej edukacji, gdyby jakieś jeszcze miał. Od rynku i kościoła, których ścieżki i nawy znajdowały się pod ciągłą obserwacją hipokryzyjnego gremium lokalnych „patrycjuszy”, ludzi „z wyższych sfer” i po prostu „przyzwoitych”, którzy nie mrugnęli okiem, kiedy D., właściciel tuczni ryb, „dobroczyńca” ratusza, kościoła i koła myśliwskiego wypierdolił do jeziora trzy cysterny odpadów, ale kręcili głowami jakby sam pan Bóg miał ich doświadczyć paraliżem, kiedy dwudziestosześciolatka M. uciekła od męża, który jej głową wypierdolił dziurę w ścianie (po prawdzie świadczy to również o kiepskiej jakości popielnickiego budownictwa). Od tego „biednego zboczeńca i paralityka Tyczki”, którego wnuczka wywozi codziennie nad staw, żeby go wrony obsrywały, kiedy ona przyjmuje jednego za drugim, tak że łóżko jej nie stygnie. Od złodzieja Pleśniaka, który zabrnął już w to miejsce, gdzie literalnie jedna małpka przyprawia go o wymioty i konwulsje i które oznajmił mu kiedyś ni z tego ni z owego, kiedy spotkali się w parku, że owszem, chce się zachlać, bo nie ma po co żyć, od kiedy jego syn zafundował sobie złoty strzał, zresztą w „przecinakowej” poniemieckiej kaplicy, w której zresztą P. przestał bywać, kiedy zorientował się, że sprowadziły mu się tam ćpuny chyba z całego powiatu.
— Od ciebie — oznajmił wreszcie — który cały czas za mną łazisz, nie odstępujesz na krok, ubierasz się, jak ja, czeszesz, jak ja, jesz to, co ja, i odlewasz się pod tymi drzewami, co ja.
I chuj — zakończył — pociąg odjechał.
I tak właśnie było.
— To… To… przecież możemy go dogonić.
I to również była prawda. Przy spacerowym tempie jazdy pociągu mogliśmy go dogonić za kilka minut, po drodze spalając jeszcze po papierosie. Ale P. odrzucił mój pomysł.
— Za późno — stwierdził.
I został w Popielniku.
Z kolei kilka lat później ja wykorzystałem swoją szansę, żeby zwiać. Też był upalny dzień. Żegnany przez rodziców odjechałem z dworca PKS autobusem. Wpierw do K., naszego miasta powiatowego. Lecz nie zagrzałem tam długo miejsca. Gdy obcy zaczęli do mnie mówić na „pan”, mieszkałem już w stolicy województwa. Ale wciąż coś gnało mnie dalej – do stolicy kraju, i do stolic świata… Za każdym razem gdy pakowałem swoje rzeczy i udawałem się na dworzec czy lotnisko, czułem, że gonił mnie żal mojego brata ciotecznego, „Przecinaka”. Jakbym tamtego dnia, zatrzymując go przy torach, ukradł los pisany jemu.
Spotkaliśmy się wiele lat później, kiedy z okazji jakiejś rodzinnej uroczystości (był to pogrzeb), przyjechałem do Popielnika. „Przecinak” miał na sobie sztywny garnitur, tak że na początku nie zauważyłem, jak bardzo schudł. Dopiero potem, kiedy przebrał się, zobaczyłem jego pałąkowate ręce z wystającymi żyłami, guzkami i plamkami. Jego twarz znaczyły głębokie bruzdy, na brodzie kładł się cień, jakby nie mógł go do końca zgolić. Oczy wciąż miał bystre, ale kiedy mówił, dużo słów mu się plątało, jąkał się, jakby sobie wypił. Ale był trzeźwy jak dziecko. Piliśmy kawę.
— Ale cmentarz to Popielnik ma piękny — powiedziałem.
— Tak — zgodził się.
0 notes
dzeikobb · 4 years ago
Text
14.01.2021
Nie mogę się doczekać kiedy mój model behawioralny utworzony przez monitoring aktywności w social media przejmie konto bankowe w celu optymalizacji wydatków konsumpcyjnych.
Nie da się pisać fikcji. Nie będę udawać, że piszę o kimś innym; stać mnie jedynie na radykalną szczerość i radykalnie szczery będę zawsze nawet w swoich najoczywistszych kłamstwach. Bo tylko radykalna szczerość może nas uratować; tylko w niej możemy znaleźć wyjście z więzienia, jakie sami sobie zbudowaliśmy.
Nadprodukcja artystów; nadmierność istnienia (nadistnienie jak nadciśnienie, naciska, potrzebuje uwolnienia), wszechobecna i nieustająca obecność.
That is, consciousness distinguishes something from itself while at the same time it relates itself to it. Or, as it is expressed: This something is something for consciousness, and the determinate aspect of this relating,orofthe being of something for a consciousness,isknowing. However, we distinguish this being-for-another from being-in-itself. That which is related to knowing is just as much distinguished from knowing and is posited as being also external to this relation. The aspect of this in-itself is called truth. (Hegel)
Dyskutowaliśmy w towarzystwie o tym, kto ma jakie najwcześniejsza wspomnienia i z jakiego okresu życia one pochodzą. Nie pamiętam, czy to było z Chrisem, Eugenią i kochankiem Chrisa, czy z A. R. i technotowarzystwem. Okazało się, że ze wszystkich to ja sięgam pamięcią najdalej, do momentów, w których musiałem mieć około dwóch i pół roku, z czym kłócił się ktoś, kto znał się na psychologii, mówiąc, że wspomnienia zaczynają się około czwartego-piątego roku życia. Wyciągnąłem z tego wniosek, że bardzo wcześnie uzyskałem świadomość, że byłem świadomy, samoświadomy już na bardzo wczesnym etapie. To dzięki temu już w piątej klasie wymyślałem (nie wiedząc jeszcze dokładnie, co to jest) postmodernistyczne budynki, a refleksję o postmodernizmie rozwijałem już w gimnazjum, w okresie czytania Imienia Róży.
Odkryłem dziś miasto Ragusa na wysokim wzgórzu, jaskinie w Syrakuzach, ruiny Cyreny, muzeum Kawafisa i dworzec w Aleksandrii, gigantyczne stacje-widma na obrzeżach chińskich miast, wybebeszone, idealnie zorientowane według kierunków świata Datong na północny zachód od Pekinu, Berlinische Galerie, slumsy za obwodnicą Madrytu.
Eksodus z Whatsappa na Telegrama i Signala. "Największa cyfrowa migracja w historii ludzkości". Kwestia zabezpieczeń, udostępniania informacji, przekazywanie facebookowi lokalizacji i numeru telefonu. Whatsapp chce kapitalizować posiadane dane. Nieodczytane wiadomości. Brudne mozaiki Fangora. Nie będzie rozbudowy Warszawy Śródmieścia z przystanku na stację. Nie będzie przygotowania wykopu średnicy pod zabudowę. Nie będzie komercyjnej zabudowy średnicy. Nie ma prawa własności warstwowej ani prac nad nim. Postępująca faszyzacja: entropia jako wiecznie powracająca wszechfaszyzacja wszelkich rzeczywistości.
Poczułem dzisiaj, że muszę się wyprowadzić do Berlina; poczucie to spłynęło na mnie, gdy zobaczyłem zdjęcie P. T. ze stacji Berlin Wannsee, ośmiobocznej, zielonej, z lat dwudziestych. Chwilę później instagram wyświetlił mi zdjęcia z zimowego Prenzlauer Bergu: śnieg, siność, ciemność, kamienice, żółte tramwaje, zielony znak stacji S-Bahn. Pragnę mieć romans z P. T., subtelnie serduszkuję jego zdjęcia po treningu, kiedy jest muskularny w różowych koszulkach i entuzjastycznie oblajkowuję wszystkie jego posty na facebooku, jak również nowe odcinki Podkastu Amerykańskiego. Pływałem bezmyślnie po niebie nad Berlinem, nad Kreuzbergiem, Moabitem, Wedding. Trzej najwięksi filozofowie nowożytni - Kant, Hegel i Marks - byli Niemcami, pisali po niemiecku. Chcieć ich studiować i czytać w oryginale - to byłby dobry pretekst do zmiany miejsca zamieszkania. Polska filozofia jest biedna i nie ma nic do zaproponowania - prócz Tarskiego, Kotarbińskiego i Abramowskiego, i oczywiście Dukaja. Postkolonialne i lacanowskie ulokalnienia Sowy, Pacewicza czy Leszczyńskiego to tylko odbicia tego, co już dawno zrobiono na Zachodzie. Choć może przydałoby się na Zachodzie więcej mądrej, świadomej empatii w typie Olgi Tokarczuk. W każdym razie będąc w Berlinie i tak pisałbym po polsku i angielsku. Podobno berlińczycy bardzo lubią angielszczyznę. Po polsku dla poezji, rytmu i myśli subtelnych, po angielsku pisałbym dla czystości, zasięgów i prostoty. Tylko jak ja miałbym znaleźć mieszkanie w Berlinie, zwłaszcza wewnątrz Ringu, jak zalecał ten śmieszny techno Wiking z Radical Living? Miałbym powiedzieć, że mam na imię Jakob (na nazwisko Gottner), jestem z Warschau (wymawiane Waschauu, żeby sprawić wrażenie, że to jakaś wioska w Brandenburgii), i że jestem biednym pisarzem, niespełnionym artystą, zbuntowanym filozofem, który przybył do Berlina zgłębiać niemieckich mistrzów, a wieczorami zabawiać się ze skórzakami i popijać piwo w fetyszowych knajpach? Brzmi pięknie, ale nie zrealizuję tego planu bez sieci znajomości. Nie mogę tam być sam.
Wiedząc to, co już wiem, mam podstawy do tego, żeby przypuszczać, że Berlin jest jednym z tych miast dla dorosłych, że tam nie będzie mi tak łatwo i wygodnie jak mam tu, w Warszawie. Ostatecznie czy każde miasto poza Warszawą nie byłoby dla mnie miastem dla dorosłych, czy w każdym mieście nie musiałbym się uczyć życia zupełnie na nowo? W Londynie prawie się udało, ale miałem tam farta, albo jak zwykle miałem tam pasy i poduszkę bezpieczeństwa, zabezpieczenia zbudowane z innych ludzi, którzy wykazali wobec mnie troskę (a ja, jak zwykle, niczym się im nie odwdzięczyłem).
Hjelmslev
Georges Cuvier
Étienne Geoffroy Saint-Hilaire
La Maison de rendez-vous - Book by Alain Robbe-Grillet
Topology of a Phantom City (Topologie d'une cité fantôme) Book by Alain Robbe-Grillet
Piranesi
Italo Calvino, The Count of Monte Cristo
The Third Policeman Novel by Brian O'Nolan
Ratner's Star Novel by Don DeLillo
Dans le Labyrinthe Book by Alain Robbe-Grillet
Projet pour une Revolution a New York Novel by Alain Robbe-Grillet
Invisible Cities Novel by Italo Calvino
Interzone Book by William S. Burroughs
Cities of the Red Night By William S. Burroughs
Charles Jencks American landscaper
Constructing Postmodernism By Brian McHale
Le Corbusier, Bauhaus, Mies van der Rohe
contrasted with Peter Eisenman, Charles Moore, Piazza d'Italia, Frank Gehry
Fredric Jameson American literary critic
John C. Portman Jr. American architect - bonaventure hotel
frank gehry santa monica house
aesthetic and anaesthetic, synaesthetic
The root meaning of aesthetic has to do with perception through the senses. An anaesthetic is a non-aesthetic, that is, something that causes you not to have sensual perception.
mise-en-abyme
Walter Benjamin: Modernity edited by Peter Osborne
topology postmodernism
Pynchon Gravity's Rainbow, apocalypse
displacement and deterritorialization
from postmodernism to the physical reality of 21st century (displaced nations, migration, war, poverty)
A Canticle for Leibowitz is a post-apocalyptic science fiction novel by American writer Walter M. Miller Jr., first published in 1959. Set in a Catholic monastery in the desert of the southwestern United States after a devastating nuclear war, the book spans thousands of years as civilization rebuilds itself.
The Ties That Bind Novel by Walter M. Miller Jr.
Riddley Walker Novel by Russell Hoban
a centro, a book of remnants, made up of fragments, quotations, unfinished sentences
Is The Name of the Rose modernist or late-modernist rather than postmodernist? 
epistemological quest typical of modernist fiction
"cognitive heroes"
the world-building task of Adso of Melk
at the same time: transworld identity, Chinese-box nesting, mise-en-abyme
it calls into question the entire opposition modernist-postmodernist
just like my life in the early 21st century and the modernisation-postmodernisation of Poland
Joyce and stages of modernism: Portrait - pre-modernist, Dubliners - modernist, Finnegans Wake - postmodernist, Ulysses - on the border
I identify with Joyce because his name was James and because he was an ambitious narcissist who came from a peripheral country and I identify with Proust because he was gay, he came from the middle class, he had social aspirations, he was fascinated by the life of social constellations of Paris, he was an aesthete, he was a snob, and that he was into bdsm
I strive to achieve a skewed, imperfect, failed, broken synthesis of them in me and my writing to reflect the skewed, imperfect, failed, broken ambitions of my age and generation
Name of the Rose reminds us that period terms such as Renaissance or Romanticism are after all only constructs, convenient counters, figments generated by the discourses (just like everything else and all language)
1 note · View note
polish-horizon · 7 years ago
Text
Karczma Czarnej Gospodyni (黒き女将の宿)
Chciwość
„Jest zmierzch, na wietrze kołysze się wesoła, czarna bujaczka.”
Buju. Buju. Wiatr wieje, ona się buja. Tańczy czarna bujaczka…
„Co popchnęło cię do przekroczenia tej granicy? …Dalej, zaśpiewaj mi o tym.”
Ja siem urodziła w bidnej wsi i zawsze mioła pusto na żołondku. Jakby była taka chatka ze słodycy, to tak bym się ciesyła.
„Ludzie może ocalić jedynie wiara,”
rzekł mi kiedyś mundry kapłan. Podobno w ksiunszkach tak pisali. Gdyby Pan Bóg sie nade mno zlitował, mógłabym jeść do woli.
Łojcowie nasi wyszli z kosami. Niebo tamtego dnia było straszlywie czerwóne…
„To za naszą wieś!” „Robimy to dla rodzin, chodźmy!” „Wrócę do was na pewno!” „Nie martwcie się o mnie!” „Kiedyś trzeba się rozstać.” „Tarapaty! Są już blisko!” „Że co?! Chodźcie wszyscy!” „Za generałem Geffenbauerem!”
Gdy ryczą armaty… „Mimo że nie mają skrzydeł” Ludzie lecą po niebie… „Wysoko, lekko” Wojna to nic, jak tylko rzeź pod inną nazwą.
Ach, ich bronią narzędzia rolnicze… „To wielka szkoda” Daleko nie sięgną… „To rzecz okrutna” Wojna to nic, jak tylko rzeź pod inną nazwą.
Większość chlebodawców wsi już nie wróciła…
„A mnie sprzedali… do miasta gdzieś daliko.”
Wiek i płeć nieznane. Spotkanie z nią oznacza pech. Doprawdy pokarana przez życie. Właścicielka podejrzanej gospody, „Karczmy pod Czarnym Lisem!”
Moja młodość minęła dawno, teraz jestem jedna sama stara baba. Wiedzenie życia tak bezwstydnego, jak moje… to sztuka!
Wszyscy mężczyźni, których kochałam, pomarli. Może mam pecha, a może to takie czasy…?
Ach, Muntzer był szlachetny, Hutten bajeczny, a Sickingen, ach! taki ostry!!
„Dobry, wchodzę.” „Dobry, nie dobry.” „Że co?!”
„Pani gospodyni, pani gospodyni! Ej, stara babo!” „Cooo taaam?” „Przysedł klyent.” „Hm… hm?!” „Ach, weź siedź cicho! Doszłam do najlepszego momentu!” „Wie pani co…”
„Przypomnij mi („Co?!”) kto przygarnął ciebie, („Coo?”) typową wieśniarę? Uważaj lepiej… co mówisz!” „Dobra, dobra, jus kumam.”
„Proszę, proszę pana! Co powie pan na ciepłe piwo?” „No. Ojojojoj!” „Jest pyszne.” Przygotujemy dla pana naszą dumę, nasz specjał: potrawkę z wątróbki! „Pozwoli pan na chwilkę! (złamane serce)” „Dobra.” „Ej!” „No dobra, niech będzie!” (Nie rozumiem)
Klyent wbył gniewny wzrok w gospodyniem, która wzbiła się ku zmierzchowi, a ja żem przeprasała. „Ej no!” „Babucha…” „Ej, ej, co to ma znaczyć?! Myślałem, że to bar?!” „Co pan plecie, tu jest karczma. Przeprasamy.”
――I po niemal godzinie…
Gospodyni wrócyła, jak gdyby nigdy nic, w dłoni dzierżunc świże składniki na przeprosiny. „Panie i panowie! Przepraszam za spóźnienie! ♪” „O, jest! Gdzieś ty była?!” „Wątróbka prosto od dawcy! Ohohoho!” „No, nieźle!” „O, serio?!” Gdy tylko skostował dania, oślepionemu gniewem klyentowi wrócył nastrój. Gdy jego zadowolenie dostsegła gospodyni, wróciła do swojego szaleństwa… „No nie, to było przepyszne! Doprawdy wspaniałe! „Racja, racja.” „Kto by pomyślał, że w takiej wiosze zjem coś tak pysznego, hahaha!” „Wybacy pan, że taka to wiocha.” „Ooohohoho!
Jak nie mamy ciała, to trzeba po prostu załatwić nowe, prawda? Ja mam już dość życia biedą… i głodem… Nie chcę już tak nędznie żyyyyyyć!”
„Żyłam, jak tylko mógłam, ale no i co z tego? Na cym poliga to całe życie…? Nic z tego nie rozumiom…”
„A więc to tak… Tak doszło do tego, że cię powieszono. Czy to prawda, czy fikcja, rzeczy skradzione da się odzyskać. No, to zaczynajmy naszą tragedię o zemście!”
Puk-puk… puk-puk… puk-puk w drzwi… Puk-puk… puk-puk… puk-puk w drzwi… Puk-puk… puk-puk… puk-puk w drzwi… 
Tańczy czarna…
„Oddaj mi mojo wuntrobę…”
Bujaczka…
„Guaaaaaaaaaa!”
„Gdy człowiek próbuje się wzbogacić lekkim kosztem, nic dobrego z tego nie wychodzi.” „Dziwne byłoby prędzej, gdyby taki kulawy plan poskutkował. Ehehehe!” _____________________________________ Przypisy tłumacza: Dziewczynka w tej piosence mówi bliżej nieokreślonym dialektem, w każdym razem mówi trochę niewyraźnie.
0 notes
jejluminescencja · 8 years ago
Text
"-Wiem Granger, że to co stało się między nami tamtej nocy nie powinno mieć miejsca.... że powinnaś być mi obojętna, że powinienem cię nienawidzić... ale nie potrafię. Zmieniłaś mnie w sposób, którego nawet nie rozumiem. Tyle lat chodziłem po świecie szukając sensu by zrozumieć, że wszystko to czego szukałem przez cały ten czas było w twoich oczach. Wszystko co było dla mnie ważne było obok mnie. Teraz już wiem, że wszystkie drogi, które przeszedłem w życiu pokonałem po to by spotkać na nich ciebie. Skłamałbym gdybym powiedział, że byłaś dla mnie jak gwiazda na niebie, byłaś całym moim wszechświatem. Odkryłem to wszystko dopiero kiedy odszedłem. Nie potrafiłem o tobie zapomnieć... Dalej nie potrafię i nie chce. Cholera Granger! Tak bardzo lubiłem gdy byłaś obok mnie. Nawet sobie nie wyobrażasz jakie moje życie zrobiło się puste bez ciebie. Przez te wszystkie lata jeździłem po całym świecie próbując w najróżniejszych językach świata odnaleźć słowa, którymi mógłbym określić to co do ciebie czuje i co ci powiedzieć gdy ponownie się spotkamy. Nie znalazłem żadnych, wiem tylko tyle, że bez ciebie czuje się jak kundel porzucony w środku lasu. Straciłem tyle lat… Każdy rok był pusty bez ciebie. Minuty mijały mi jak lata, godziny trwały całe epoki, a dni zdawały się być wiecznością. Zapomniałem jak się żyje. Zapomniałem co to życie. Nie wiem ile lat mi zostało, ale wiem, że chce je wykorzystać. Jesteśmy jeszcze młodzi, jeszcze możemy wszystko naprawić, ja mogę to naprawić.... Nie chce już więcej zmarnować żadnego dnia Granger. Nie była w stanie zapanować nad łzami, które tak uparcie pojawiały jej się przed powiekami. Podszedł do niej odrobinę bliżej, jednak wciąż nie wykonał żadnego pewniejszego gestu. Zupełnie jakby bał się, że dziewczyna zaraz ucieknie, a przecież nie mógł jej stracić. Nie teraz. Drugi raz by tego nie przeżył. - Mógłbym oddać dusze diabłu gdyby tylko obiecał, że będziesz znów moja. Mogę zacząć wyznawać każdą religię, modlić się do wszystkich bogów, mógłbym zabić samego siebie za jeden twój pocałunek. Zrobię wszystko by cię odzyskać. Jeśli tylko chcesz tego samego co ja, przyrzekam ci Granger, że zrobię wszystko byś była przy mnie szczęśliwa. Będę obdarowywał cię najwspanialszymi prezentami chociaż, błagam wybacz mi, nawet nie wiem kiedy są twoje urodziny. Będę spełniał każde twoje marzenia i zachcianki, nawet jeśli w środku nocy każesz mi pójść po piwo kremowe i lody. Nauczę się gotować i sprzątać. Mogę codziennie chodzić z tobą na zakupy i kupować ci setki par butów pasujących do twoich torebek, albo odwrotnie. Obiecuje, że przestane palić, pić i przeklinać. Nigdy nie będę komentował twojej kuchni, chociaż wiem, że okropnie gotujesz. Bedę jadł wszystko co zrobisz, nawet jeśli miałbym po tym umrzeć. Nauczę się słów typu dziękuję i przepraszam. Zacznę jeździć zgodnie z przepisami i nigdy nie przekroczę prędkości. Nigdy nie wyjdę z kolegami do knajpy na ognistą. Będę codziennie do ciebie dzwonić z pracy, a kiedy wyjadę służbowo codziennie będę wysyłać ci bukiety kwiatów i czekoladki. Zamienie dom w schronisko dla zwierząt jeśli chcesz. Zacznę czytać książki i oglądać z tobą komedie romantyczne, a nawet dramaty. Będę pilnować zupy na gazie kiedy wyjdziesz z Ginny na babskie spotkanie. Każdego dnia będę prawił ci komplementy. Zawsze będę zmywał po obiedzie. Twoi rodzice będą mogli odwiedzać nas codziennie, a gdy się zestarzeją będę mogli mieszkać z nami. Nie będę krytykował Weasley'a za rude włosy, a Pottera za nazwisko. Jeśli zechcesz przefarbuje się na czarno i zapuszczę wąsy. Mogę dla ciebie zmienić nazwisko jeśli to ci się nie podoba. Codziennie będę cię masować i napuszczał wody do wanny. Będę całować całe twoje ciało o każdej porze dnia i nocy. Bedę cię nosić na rękach zawsze kiedy poczujesz się zmęczona. Przyrzekam że poświecę ci całe moje życie i oddam całego siebie. Wiem, że jeśli znów cię stracę coś we mnie umrze i już nigdy więcej niezmartwychwstanie. Stał tuż przed nią w bezruchu patrząc w jej iskrzące bursztynowe oczy, czekając na jakikolwiek znak, gest czy choćby krótkie słowo. Dziewczyna jednak zawzięcie milczała nie dając mu jakiejkolwiek nadziei na odpowiedź. - Błagam powiedz coś Granger, chyba właśnie oświadczyłem ci się na milion sposobów. Powiedz mi coś. Cokolwiek. Patrzył jej głęboko w oczy jak nigdy bojąc się najbliższych minut, a ona wciąż stała w tym samym miejscu zalewając się nowymi łzami. - 19 września. - Co? - Moje urodziny są 19 września." ~ Icamna "Lubię gdy jesteś obok"
0 notes