#nie idę z Tobą do łóżka
Explore tagged Tumblr posts
Text
Do chuja z tym thermomixem.
259 notes
·
View notes
Text
"Niepisana umowa erotycznej przyjaźni zakładała, że Tomasz wykluczy ze swego życia miłość. Gdyby naruszył ten warunek, reszta jego kochanek znalazłaby się na drugim planie i mogłaby się zbuntować. Dlatego wynajął dla Teresy pokój, do którego musiała zabrać swą ciężką walizę. Chciał czuwać nad nią, cieszyć się jej obecnością, ochraniać ją, ale nie odczuwał żadnej potrzeby, by zmieniać swój tryb życia. Dlatego nie chciał, żeby wiedziano, że Teresa u niego sypia. Wspólny sen stanowił bowiem corpus delicti miłości. Z innymi kobietami nigdy nie dzielił snu. Kiedy był z wizytą u nich, sprawa była prosta - mógł odejść, gdy chciał. Trudniej bywało, kiedy one przychodziły do niego i musiał im wyjaśniać, że po północy odwiezie je do domu, ponieważ cierpi na bezsenność i nie jest w stanie usnąć w bezpośredniej bliskości innego człowieka. Nie było to dalekie od prawdy, ale główny powód był gorszy i nie miał odwagi nikomu się z niego zwierzyć: po stosunku miłosnym odczuwał nieprzezwyciężalne pragnienie samotności; nie znosił budzić się w środku nocy przy boku obcej istoty; czuł wstręt do wspólnego wstawania rano; nie życzył sobie, by ktoś słyszał, jak myje zęby w łazience; nie pociągała go intymność śniadania we dwoje. Dlatego tak go zaskoczyło, kiedy się przebudził, a Teresa mocno ściskała jego rękę. Przyglądał się jej i nie mógł zrozumieć, co się właściwie stało. Przypominał sobie minione godziny i wydawało mu się, że płynie od nich zapach jakiegoś nieznanego szczęścia. Od tego czasu oboje z radością oczekiwali wspólnego snu. Można by prawie powiedzieć, że celem ich kochania się nie była rozkosz, ale sen, który po niej przychodził. Szczególnie ona nie mogła spać bez niego. Kiedy zostawała czasem sama w swym wynajętym pokoju (który stawał się coraz bardziej czystym alibi), nie mogła usnąć przez całą noc. W jego objęciach usypiała natychmiast, nawet gdy była bardzo zdenerwowana. Opowiadał jej szeptem bajki, które dla niej wymyślał, jakieś nonsensy, powtarzał kojące lub zabawne słowa. Te słowa przemieniały się w niej w mgliste wizje, które prowadziły ją w pierwszy sen. Panował całkowicie nad jej snem; usypiała dokładnie w tej sekundzie, którą wybrał. Kiedy spali, trzymała go jak pierwszej nocy: mocno ściskała jego przegub, jego palec. (...) Pewnego razu, kiedy już prawie ją uśpił - znajdowała się w pierwszym przedsionku snu, tak że była jeszcze w stanie odpowiadać na jego pytania - powiedział do niej: - Tak. A teraz odejdę. - Dokąd? - spytała. - Daleko. - odpowiedział surowym tonem. - Idę z tobą! - krzyknęła i podniosła się na łóżku. - Nie. Nie możesz. Odchodzę na zawsze - powiedział i wyszedł do przedpokoju. Wstała z przymkniętymi oczyma i szła za nim. Miała na sobie krótką koszulkę, pod którą była naga. Jej twarz była nieruchoma, bez wyrazu, ale ruchy energiczne. Wyszedł z przedpokoju na klatkę schodową i zamknął przed Teresą drzwi. Otworzyła je gwałtownie i szła za nim, przekonana we śnie, że chce od niej odejść na zawsze i że musi go zatrzymać. Zszedł po schodach na półpiętro i tam na nią czekał. Zeszła do niego, chwyciła go za rękę i zaprowadziła z powrotem do łóżka. Tomasz powiedział sobie: kochać się z kobietą i spać z nią to dwie namiętności nie tylko różne, ale prawie przeciwstawne. Miłość nie wyraża się w pragnieniu spółkowania (to pragnienie dotyczy przecież niezliczonych kobiet), ale w pragnieniu wspólnego snu (to pragnienie dotyczy tylko jednej jedynej kobiety)".
1 note
·
View note
Photo
- Nie czytasz? Nie idę z Tobą do łóżka
13 notes
·
View notes
Photo
It's one of those annoying book fetishists who think a newspaper stand crime novel has a more intellectual value than a well research video essay just because it got printed on paper.Polski tytuł: Nie czytasz nie idę z tobą do łóżka
15 notes
·
View notes
Text
3/11
Słyszę jakiś dźwięk, otwieram oczy i dociera do mnie, że to mój budzik. Kolejny dzień czas zacząć, więc wychodzę z łóżka. Idę do kuchni , włączam czajnik, do kubka wsypuję kawę i otwieram okno. Czas zacząć dzień jak należy a bez papierosa nie zaczęłam jeszcze żadnego dnia. Pierwsza fajka nie zawsze tak gładko wchodzi ale palę do końca. Woda zdążyła się zagotować. Teraz druga rzecz bez której dnia nie umiem zacząć, czyli kawa. Zalewam zostawiając miejsce na mleko. Wychodzę z kuchni idę do lazienki. Ubieram się i czeszę włosy w kucyk. Patrzę na zegarek 5:10. Pośpiesznym krokiem wracam do kuchni. Biorę łyk kawy i zastanawiam się czy robić jakieś szybkie śniadanie. Po namyśle dochodzę do wniosku, że kawa na pusty żołądek to nie jest dobra opcja zaczęcia dnia. Wyciągam z szafki pieczywo, w lodowce szukam wędlin, gdy w końcu udaje mi się je odnaleźć zaczynam robić kanapki. Słyszę dźwięk powiadomienia.
"Dzień dobry kochanie😘
Miłego dnia"
Ciepło rozchodzi mi się po wnętrzu a na twarzy pojawia się uśmiech. To wiadomość od Kuby, mojego chłopaka. Jesteśmy razem prawie 2,5 roku. Dziś piątek a co za tym idzie dziś się zobaczymy. Te 5 dniowe rozłąki są trudne do zamienienia w samotności. Żadne rozmowy czy smsy nie zastąpią obecności drugiej osoby. Kończę śniadanie w zdecydowanie lepszy nastroju. Znów spoglądam na zegarek - 5:38 - Oo matko jak późno! Szybko wkładam naczynia do zlewu, idę po torebkę pakuję się " Czemu czas tak szybko w pracy nie leci? " Ubieram buty, kurtkę i wychodzę. Szukam kluczy, oczywiście zajmie mi to parę minut.
Znalazłam, szybko zakluczam drzwi i wychodzę z bloku. Odpalam kolejnego papierosa i idę w kierunku mojego auta na osiedlowy parking. Mam prawo jazdy od roku i już zdążyłam się przyzwyczaić do wygody jazdy samochodem do pracy mimo, że na pieszo droga zajęła, by mi może 10 min.
Wyrzucam niedopałek do studzienki kanalizacyjnej. Wsiadam do samochodu. Nie jest może najlepszy i najnowszy, ale bardzo lubię ten samochód. I jest tak samo kapryśny jak ja, no ale o tym może innym razem. Wyjeżdżam z osiedla. Mieszkam w małej miejscowości, więc nie dziwi mnie brak ruchu na ulicy a wręcz się cieszę, że nie muszę codziennie stać w korkach. Kto ma na takie poranki ochotę?
Jestem już na parkingu swojej firmy. Wysiadam i odpalam ostatniego papierosa przed pracą myśląc jednocześnie jak bardzo nie znoszę wstawania tak wcześnie. " Poranne wstawanie o tej porze powinno być karalne! "
Widzę swoje koleżanki z pracy, muszą na mnie poczekać bo to ja mam klucze. Dostrzegam, że każdy myślami jest jeszcze pod kołdrą i nie ma co się dziwić jest 5:55. Szybko się przebieram i zaczynam odliczać 8 h pracy.
Na szczęście czas dziś działał na moją korzyść i czuje się jakbym pracowała 3 h a nie 8. Może to dlatego że bujałam głową w chmurach? Pół dnia pocieszałam się że jeszcze parę godzin i zobacze się z ukochanym a drugie pół dnia rozmyślałam nad tym co ubiorę. Nawet po 2 latach mam ochotę go zaskoczyć.
Umówiliśmy się na 17:30 przyjechał z delikatnym opóźnieniem. Dla mnie to czas na kolejnego papierosa zanim przyjedzie i będzie krzyczał na mnie, że palę.
Jedzie, nie muszę patrzeć w stronę wyjazdu a wiem, że nadjeżdża. Odwracam głowę i widzę, że intuicja mnie nie zawiodła i tym razem. To on!
Wsiadam do auta.
" Cześć Misiu " Mówię dając mu buziaka
" Hej kochanie. Tylko jeden buziak? " Mówi to z uśmiechem na twarzy i iskierkami w oczkach. Ulegam i daje mu drugiego całusa.
Jedziemy do parku gdzie pierwszy raz się widzieliśmy. Zawsze wspominamy ten dzień, gdy tu jesteśmy. Idziemy na spacer deptakiem trzymając się za ręce. Czuję ciepło bijące z jego ciała i odprężam sie cała. On mnie tak uspokaja jak nikt i nic na świecie.
Siada na ławce a mnie sadza sobie na kolanach.
" Tęskniłem za tobą " Mówi i mnie mocno przytula a dla mnie przestaje istnieć cały świat. Liczy się tylko on. To ciepło. Ten dotyk. Jego zapach.
" Ja też bardzo za tobą tęskniłam " Odpowiadam po czym zbliżam swoje usta do jego ust. Zatracamy się w długim, namiętnym pocałunku. Dla takich chwil warto czekać tydzień.
" Przeprowadź się do mnie... Proszę " Zaczyna uciążliwy dla mnie temat.
" Znasz moje zdanie na ten temat "
" Nie przekonam cię? "
Milczę. Nie wiem co mam odpowiedzieć. Chciała bym bardzo z nim zamieszkać, ale w obecnej sytuacji nie jestem przekonana co to tej propozycji.
Całuje mnie w czoło. " Wiem. " Mówi
Przytulam się do niego jeszcze bardziej.
Rozmawiamy o tym jak minął tam tydzień. Jak bardzo nam obojgu brakowało bliskości. Śmiejemy się, żartujemy.
Niestety jest godzina 22:15 czas wracać.
" Czas z tobą mija mi zdecydowanie za szybko " Mówię z żalem.
" Wiem, mi też. Jutro się zobaczymy znowu i będziemy mieć jeszcze niedzielę. " Odpowiada mi i widzę, że też nie chce się rozstawać.
Odprowadza mnie pod drzwi.
" Kocham cię księżniczko "
" Ja też cię kocham... "
Żegnamy się i każde wraca do swojej codzienności. Dobrze, że mamy w weekendy trochę czasu dla siebie bo bym zwariowała.
Ale i ten czas przemija zdecydowanie za szybko. Jutro zobaczymy się albo po południu albo dopiero wieczorem zależy o której skończę pracę, potem jest niedziela jedyny cały dzień dla nas. A po niedzieli poniedziałek i ja nastajewracam do pracy a on jedzie w trasę. Wiem, że oboje tęsknimy i odczuwamy rozłąkę, ale gdy się kogoś kocha chce się tej długiej osoby coraz więcej i więcej. Lecz nawet mimo to nie chciała, bym zakończyć tego związku. Daje mi on tyle siły. A w moim ukochanym odnajduje drugą część mnie. A może to on odkrywa moją lepszą wersję? W każdym bądź razie jest mój i nikomu mu go nie oddam! Będę chociaż raz w życiu egoistką i nie podzielę się nim z nikim.
18 notes
·
View notes
Text
Big White Lie- rozdział 67
Tytuł i link do oryginału: Big White Lie
Autor: acrayonsmile
Zgoda: jest
Pairing: Niall Horan/Zayn Malik/Liam Payne/Harry Styles
Niall Horan/Zayn Malik/Liam Payne/Harry Styles/Louis Tomlinson
Banner oraz Korekta: Kaja :D
Spis rozdziałów: (x)
They Don't Know About the Things We Do
Liam przypomniał sobie, że napisał maila do dr Rossi, pytając czy mogą ustalić jej kolejne wizyty. Oryginalnie, zamierzali zaczekać aż wrócą do domu po tej części trasy, ale koszmary Louisa wróciły z zemstą. Obie noce, od kiedy ona wyjechała, budził się płacząc albo hiperwentylując.
Na szczęście, starsza omega nie budziła się w środku nocy, głównie wcześnie rano, mniej więcej godzinę wcześniej niż musieli wstawać. Ale, Liam nie lubił niepokoju w pokoju, kiedy się budził.
Louis usiadł z sapnięciem, trzęsąc się i łapiąc za alfą.
- Hej, hej mam cię kochanie. - Harry przyciągnął go.
- Zrobię herbaty. - Niall potknął się wychodząc z łóżka.
- Co się stało - Zayn potarł dół jego brzucha; to było teraz przyzwyczajeniem, aby sięgnąć tego miejsca.
Oddech Louisa został urywany przez dobre piętnaście minut. Dopóki Niall nie wrócił z butelką wody i kubkiem idealnie zrobionej herbaty, którą Louis zaczął ochładzać.
- Hej, jutro jeśli to się stanie, ty zostaniesz z nim, a ja pójdę zrobić herbaty, dobra? - Liam pocałował młodszą omegę w głowę.
- Niall robi lepszą. - Louis pociągnął nosem, przyciskając się do omegi.
Aby rozświetlić humor, blondyn wydmuchał malinkę w stronę Alfy. Z uśmiechem, Liam uszczypnął pośladek w odwecie.
- Będzie w porządku Louis. Cokolwiek to jest, będzie dobrze. - Zayn miał delikatną rękę pomiędzy omegami, bezmyślnie pocierając oba brzuchy; Niall mruczał cicho.
- Pamiętasz go dzisiaj? Twój sen?
- Po prostu...myślę, że to była moja mama...
- Dzwoniła? Twoja mama? - Liam próbował nie wypluć matczynej frazy, na którą nie zasługiwała ta kobieta.
-...nie. Nie, od kiedy jeden z was pró....-e, zablokował jej numer na moim telefonie.
- Nie, nie, wracaj tam kolego. - Alfa wyłapał jak poprawił się Louis. - Czy jej numer jest zablokowany czy nie? - Przyznał też to. Oczywiście. Tak, zablokował numer tej suki, ale jeśli nie mógł naprawić rozczarowania, które czuł Louis, był pewny jak cholera, że zrobi co może, aby Louis więcej tego nie czuł.
-...nie. - Wymruczał w obojczyk Nialla; rozczarowanie alf wcięło się głęboko w niego; westchnął upuszczając złość, którą czuł skierowaną w jego stronę. - Nie wiem, który z was zablokował jej numer, ale zadzwoniła z innego telefonu i odblokowałem go, dobra? - Pchnął swój nos w gardło Nialla. Wąchanie jego omegi było tak efektywne jak wąchanie jednej z jego alf; kochał watę cukrową mimo wszystko. - Właściwie to nie odebrałem. Ona po prostu zostawiła wiadomość.
Chłopcy westchnęli. - Co powiedziała?
Cóż, pierwsze połączenie to była podróż winy:
- Dlaczego nie odbierasz telefonu od własnej matki? Co jeśli byłam ranna? Co jeśli bym umarła? Potrzebuję cię Louis, potrzebuję twojej pomocy. Dlaczego to robisz? Dlaczego mnie tak odcinasz?
A potem nadeszła złość:
- Ty nic niewarty kawałku gówna, nigdy nie powinnam była cię mieć! Jak śmiesz to robić swojej własnej matce!
Potem przyszły groźby:
- Więc dopomóż mi boże, lepiej żebyś oddzwonił albo przyjdę po ciebie. Sprzedam twoje wszystkie sekrety Louisie Tomlinson, a potem przyjdę po ciebie. Nie myśli, że tego nie zrobię!
- Była zdenerwowana. - Dźgał opuszkami jego palców w plecy Nialla, aby powstrzymać się od drapania własnej skóry. Nie myślał o drapaniu od miesięcy, ale im więcej wspominali jego mamę, jego paznokcie zaczynały swędzieć. - Przepraszam! Ja po prosty...martwię się...
- Rozumiem to. - Liam przerwał sprzeciw jego alfom, że nie powinien. - Masz niesamowicie duże serce. Jest tak duże, że nie wiem jak mieści się w tobie...
- Zmieściłem ciebie we mnie. - Wyszczerzył się Louis w skórę Nialla.
Szerząc się, Alfa kontynuował. - Więc rozumiem. Martwisz się i troszczysz. Ale, musisz też coś zrozumieć: jeśli ona zamierza być częścią twojego życia, to musi to robić na naszych warunkach, nie tylko jej. Jesteśmy teraz stadem Louis, tak to działa. Nie zamierzamy pozwolić jej znowu cię wykorzystywać. I na pewno nie zamierzamy pozwolić cię traktować w sposób, w jaki ona to robiła.
- Tak, Alfo.
Właśnie wtedy, ciężkie kroki Paula rozbrzmiały na schodach. - Chłopcy, jesteście tam?
- Tak, jesteśmy na górze!
- Mamy w planie wyjść za trzydzieści minut.
- Dziękuję Paul. - Powiedział za nich wszystkich Liam.
- Widzimy się na zewnątrz za pół godziny.
- Dalej. - Alfa wycisnął pocałunek na głowie Louisa. - Porozmawiamy więcej w drodze.
- Oh, dobrze. - Louis wydmuchał własną malinkę; Zayn uszczypnął jego pupę. - Eep! Idźcie się ubierać! - Przekręcił jego i Nialla pod miękkie koce.
- Dziękuję. - Wypowiedziała młodsza omega.
Tak samo cicho, odpowiedział Louis. - Proszę bardzo.
- Wasza dwójka też musi się ubrać!
- Nie ufam Zaynowi, że pozwoli mi ściągnąć ubrania bez zniszczenia mnie! Spałem obok ciebie, Z, nie myśl, że tego nie czułem.
Harry zaśmiał się. - Zadbam o niego, Lou, tylko idź się ubrać.
- Naprawdę? Mamy pół godziny.
- To więcej niż wystarczająco czasu, Alfo. - Zayn przewrócił Harry`ego na prycz.
Z przewróceniem oczami, Liam zaśmiał się. - Idę zrobić kawę.
Niall zakrztusił się na samą myśl. Louis przekręcił go bliżej, kładąc się przy jego plecach i pocierając jego brzuch.
- Musimy im powiedzieć. - Wyszeptał prosto do ucha Nialla.
- Ja...wiem, powinni się teraz martwić o ciebie. Twoją mamę? Nie powiedziałeś nic na temat twojej mamy.
- To nieważne. - Louis po prostu się uśmiechnął. - Mam dużo ważniejsze rzeczy, o które muszę się teraz martwic.
- Ty to zrób - Nial zabrał rękę z powrotem i odleciał na drugi koniec małej łazienki. - Ty to zrób. Ja nie mogę.
Louis poklepał go i skinął. Przewracając test, poczuł ciężkie znaczenie tego gestu, naciskało na jego przeponę. Z ciężkim oddechem Louis przekręcił go. Z długim wydechem, odwrócił się do Nialla i powiedział. - Negatywny.
- Oh... - Blondyn nie oczekiwał tego poziomu rozczarowania. - Oh. Cóż. Dobra. Świetnie. To dobra rzecz, ja...tak zgaduję. Ja. Ty. Musimy mieć czas, aby osiąść jako stado. Iść na więcej randek. Przeprowadzić cię do domu. To jest...lepiej, że tak będzie. - Nie zdawał sobie sprawy, że płacze, dopóki Louis nie przytulił go mocno. - Naprawdę myślałem, że byłem. - Pociągnął nosem. - Naprawdę chciałem, aby to było tym razem.
- Cóż, dobrze. - Louis potarł jego plecy. - Ponieważ jesteś.
Niall prawie go wypchnął przez drzwi w pośpiechy aby się odsunąć. - CO?! - Phoebe miała rację, to niebezpieczna gra. - Louis oczyścił siebie. Nasłuchiwał alf, ale szybko zasnęli. - Phoebe z Przyjaciół, oczywiście. Nie Phoebe, moja siostra. A może, nie. Rachel, powiedziała to, prawda?
- Co?
- Jesteś w ciąży, Ni. Będziesz mamą. - Wyszczerzył się.
- Co? - Tym razem wyszło to jak oddech niedowierzania. Louis podał mu. Mały znak plus, na który uśmiechnął się Niall.
- To jest..ja...oh mój boże. - Musiał usiąść. - Jestem...jestem...
Szczerząc się od ucha do ucha, Louis ukląkł przy nim. - Jesteś w ciąży.
- Jesteśmy na tabletkach antykoncepcyjnych. - Powiedział zdenerwowany, cicho. Na zewnątrz, jęk alf i tak się wzmógł na jakikolwiek zapach unoszącej się kofeiny w busie. - Jak się to stało?
Louis pocałował jego głowę. Niall był wszędzie z jego reakcję przez ostatnich kilka dni. Podskakiwał od radości do zmartwienia, do nie do wierzenia tak często, że potrzebował, aby Louis trzymał alfy z dala od jego tyłka. Stąd alfy budziły telefonie i przypadkowe ataki fałszywej furii. Z Liamem, Zaynem i Harrym rozproszonymi, Niall mógł poskładać swoje emocje razem - i radzić sobie z porannymi mdłościami.
Prawdę mówiąc Louis nawet nie martwił się o swoja matkę. Nie miał tej części w jego życiu, już nie. I stąd przy tym co właśnie powiedział; miał dużo ważniejsze rzeczy do martwienia teraz. Niall był pierwszy. - Zapytamy dr Blacka kiedy przyjedzie. Będzie tutaj za kilka dni.
Ich regularne wizyty u dobrego lekarza nie były niczym niezwykłym. Mieli ustalone, te bezużyteczne najwyraźniej zastrzyki antykoncepcyjne przed kolejną rują...
Niall sapnął, kiedy wyskoczyło to w jego głowie. - Nie miałeś z nimi jeszcze rui! Jeśli jestem w ciąży... - Westchnął, zakopując swoją winną twarz w poduszce. - Mieliśmy....mieliśmy... - Zapominając fakt, że on nie był na to gotowy. Oni nie byli na to gotowi! Dla Louisa, powinni mieć więcej czasu, aby osiąść w byciu piątą osobą, stadem z dwójką omeg!
- Cześć kochany. - Zayn dyszał z jego pryczy w dole korytarza. - Wszystko w porządku?
- Wy macie swoją zabawę, my mamy naszą! - Krzyknął Louis. - I nie, to nie jest zaproszenie!
- Dob...ahh. - Rozczarowanie Harry`ego zmieniło się w jęk, kiedy Zayn pchnął w niego ponownie.
- Będę mieć z nimi ruję. Może lepiej w ten sposób mam na myśli, nadal nie mogę upaść...
- Przeszliśmy przez to kochany. Nie upadasz podczas rui.
- Nie, wiem, pamiętam, ale…ja nie...ja nie czułem...silny przez jakiś czas. Muszę się zająć tobą ponownie. Może powinienem popracować nad dbaniem o mnie i o ciebie, nim będę musiał dbać o nich w ten sposób. - Uśmiechnął się.
- Ale, ty...ty zasługujesz na czas, aby osiąść w byciu omegą, w posiadaniu stada. Nie jest niesprawiedliwe dla ciebie!
- Niallu Horan, nie waż się. Po raz pierwszy i na zawsze...
- Czy cytujesz tekst z Krainy Lody?
Uśmiechając się na bezczelność jego omeg, Louis kontynuował. - Czuję się jako ja. Robię się trochę psotny, trochę tajemniczy i trzymam sekret. Z wyjątkiem, że to dobry sekret. To taki z którego będziemy się cieszyć.
- A jak myślisz, kto był nieszczęśliwy... - Niall przerwał, aby posłuchać jęku Harry`ego 'alfo proszę, jestem tak blisko’; dla Zayna przez pół minuty nim kontynuował. - był nieszczęśliwy, kiedy dowiedział się, że jesteś omegą.
Louis wzruszył ramionami. - Nasi fani, bety.
- Nie. - Uśmiechnął się blondyn. - Spróbuj ponownie.
- Moja matka, najwyraźniej.
- Ona się nie liczy. Spróbuj ponownie.
- Mark?
- Mark cię kocha i jeśli był nieszczęśliwy, to dlatego, że nie wiedział wcześniej. Ponownie.
- ....Jones?
- Jones to drań. Jeśli twoja matka się nie liczy, on zdecydowanie nie. Spróbuj ponownie.
- Uh..
- Widzisz? Nikt nie był nieszczęśliwy. No może z wyjątkiem ciebie.
- Ja nie byłem nieszczęśliwy. Byłem po prostu wystraszony.
- Có��, znowu to.
- Tu nie o to chodzi. Próbowałem żebyś poczuł się lepiej.
- Ty zawsze sprawiasz, że czuję się lepiej. Zawsze to robiłeś.
Louis pocałował go delikatnie. - Zawsze chciałem. - Czy właśnie to zamierzasz zrobić dla naszego dziecka...
- Jagger.
- Co?
- Harry chce nazwać jego syna Jagger.
- Tak, nie. - Niall pokręcił głową. - I Mick też się nie stanie, to jest granica obraźliwości, patrząc na to, że jestem Irlandczykiem.
Omegi nie usłyszały jak drzwi busa się otwierają ponad chichotem Louisa i płaczem Harry`ego. - Zaknotuj mnie, tak tak!
Ale w małej kuchni, Liam słyszał. Odwrócił się w tym kierunku, powitał ich managerkę z uśmiechem. - Dzień dobry, Greace.
- Dzień dobry, Liam.
Po spojrzeniu na jej twarzy, Liam wziął głęboki oddech. - Nie wyglądasz na szczęśliwą.
- Możemy usiąść? - Wskazała na lożę.
- Oczywiście. Chcesz kawy?
- Nie, dziękuję.
Liam wsunął się do loży, przygotowując siebie. - Złe wieści?
- Tak. - Skinęła. - Dostałam słowo od przyjaciółki w Londynie. Jest prokuratorem. Zespół Jonesa zamierza wystąpić z wnioskiem o przybliżenie daty rozprawy. Jeśli im się uda, to zacznie się w przyszłym tygodniu.
Liam wziął oddech, aby powstrzymać swoją złość i trzymać ją z dala od jego omegi, bo gdyby omegi wiedziały, że alfa wiedział, i sprawy by narastały. Nie, musiał być Alfą i zaprezentować im to ostrożnie. Ponieważ wiedział co nadchodzi. Nadal, zapytał. - I?
- Powołując się na moją przyjaciółkę, obrona będzie taka, że wezwą Louisa, z zamiarem postawienia go przed sądem. Byłam prawnikiem, Liam to przerażająca taktyka. Przesunięcie daty, czekanie do ostatniej minuty, aby powiadomić. To gra na nerwach.
- Cóż, nie zamierzam na to pozwolić.
- Musi się pojawić...
- Tak, ale nie musi być ślepy. Jak powiedziałaś, byłaś prawnikiem. Przygotuj go cholera. Przygotuj nas wszystkich. Powiedz nam w co wchodzimy. - Ponieważ Liam mógł zobaczyć jak jego alfy zerwały się w momencie kiedy zobaczyli ich managerkę. - Powiemy mu od razu- zamierzamy, tak przy okazji. Wszyscy, zamierzamy, więc przełóż jeśli możesz, odwołaj koncerty jeśli musisz, ale nie możemy występować w następnym tygodniu. To się nie wydarzy, nie kiedy nasza omega nas potrzebuje.
- Już współpracuję ze stadionami, aby znaleźć inne daty i coś wymyślić. - Zapewniła go. - On będzie musiał tam być tylko na jeden dzień, to będzie tylko lot dla ciebie jeśli będziemy kontynuować trasę.
- Musimy. Dla Louisa, nie możemy odwołać reszty części. Wina będzie zbyt duża dla niego. - Skinął Liam, zastanawiając się jak zamierzał to powiedzieć jego stadu.
Jakby czytała w jego myślach, Greace powiedziała. - Ja bym zerwała plastry, będąc szczera. To tylko kwestia czasu, kiedy gazety wyjdą z ta historią. Mogę wymazać ten temat z wywiadów, ale to tylko przykryje pytania na ekranie. Dziennikarze mogą coś wspomnieć na poczekaniu wcześniej i cóż...
- On musi dowiedzieć się ode mnie. Możesz przełożyć poranne wywiady?
- Już je przełożyłam na popołudnie więc możemy wymyślić również oświadczenie, które wypuścimy. Daj mi znać gdyby Louis potrzebował więcej czasu. - Skinęła Greace.
- Dziękuję. - Liam zwalczył potrzebę połamania czegoś; chciał głowy Gordie alfy na kiju, ale to się nie równało z wściekłością do ich managera, za trzymanie jego omegi z dala od niego. Nie było słów na to jak słuszną nienawiść miał dla tego potwora.
Biorąc głęboki oddech, wszedł schodami. Nie mógł się skupić na jego własnym gniewie teraz. Miał plastry do zerwania.
Zapukał do pryczy Zayna i pchnął na bok zasłonę. - Wasza dwójka skończyła?
Alfy zgubiły całą figlarność, kiedy zobaczyli spojrzenie na twarzy ich przywódcy stada. - Tak. - Spojrzeli na siebie i pośpiesznie poszli się umyć.
- Hej. - Zapukał do drzwi sypialni nim wszedł.
- Właśnie mieliśmy się przygotowywać. - Louis usiadł; obie omegi rozpoznały zmianę w ich alfie. Był zmartwiony, kiedy wychodził, ale ta determinacja była nieoczekiwana.
- Zmiana planów. - Wczołgał się na łóżko i podniósł Nialla z kolan Louis.
- Li? - Louis zmarszczył brwi w zmieszaniu.
- Co się dzieje? - Niall wypowiedział myśl, którą mógł zobaczyć na twarzy jego omegi. Obaj rozpoznali dotyk niepokoju na końcu tej determinacji.
- Chłopcy? - Liam odwrócił się do tyłu i zawołał ich.
- Jesteśmy tutaj. - Wpadli Zayn i Harry, naciągając ich koszule, rozporki zostawili otwarte w pośpiechu.
- Co jest Alfo? - Młodszy z ich dwójki zapytał, jego ton wyraźnie mniej uległy niż wcześniej.
- Mam trochę niefortunnych wiadomości. - Liam wziął rękę Louisa, kiedy poczuł jak dół opada z jego brzucha przez ich więź. - Dostaniesz wezwanie z sądu, aby zeznawać przeciwko Jonesowi. - Rozczarowanie przebiegło przez ich połączenia rozpalając zebraną złość stada. Ale teraz nie było czasu na to. Będą musieli poradzić sobie z ty innym razem.
- Zamierzamy jechać z tobą. Rozpracowujemy to, tak żebyśmy mogli przesunąć koncerty. Będziemy mieć datę powrotu do Londynu razem, jako stado.
- Nie, ty...
- Nie ma innej opcji, Louis. - Liam wziął jego rękę. - Zamierzamy wszyscy wrócić z tobą, bo jesteśmy stadem i to jest to co robimy.
- Ale.
Liam prawie się zaśmiał. - Nie.
-....fani...
- Byliby wściekli gdyby odkryli, że ubiegaliśmy się o ciebie, a potem kazaliśmy ci jechać samemu. Ale, będąc szczerym, jeśli oni nie będą, nas to nie obchodzi. Mam na myśli, tak to ssie dla nich, ale oni nie są naszym priorytetem w tej sytuacji. Nie było nas dla ciebie, kiedy Jones sam ciebie ukrywał, kiedy szantażował i ranił cię. Nie było nas, kiedy to się działo, ale jesteśmy pewni jak cholera, że będziemy, kiedy to się skończy. Już nie jesteś sam, Louisie Tomlinson. - Liam przejechał kciukiem przez trzy znaki; generalnie dał znakom jego alf bardziej dryf, ale to było właściwe, jako przywódca stada. Nawet jeśli nie było, Zayn i Harry zrozumieli. Jeśli Louis potrzebował przypomnienia, to było czymś, co któryś z nich by również zrobił. - Jesteś nasz, Louis.
Louis przyczepił się do Nialla mógł poczuć siłę stada przepływając do jego połączeń i trzymając go mentalnie i emocjonalnie stabilnym.
Nie mogł nawet pojąć jak bardzo tego potrzebował.
1Day w Sądzie Nowe odkrycie pojawiło się po długim oczekiwaniu Simona Jonesa, byłego kierownika zespołu muzycznego. Postępowanie przygotowawcze i rozprawa mają rozpocząć się dwa tygodnie wcześniej niż oczekiwano, pomyślnym wniosku obrony.
Jones został aresztowany trzy miesiące temu po zarzutach o szantażowanie, dystrybucję supresatnów i wykorzystywanie omegi w pierwszym, w stosunku do najstarszego członka One Direction. Louis Tomlinson, uwięziony jako beta, jak również jak była asystentka zespołu Megan Lucas mają dostarczyć dowody przeciwko Jonesowi. Lucas przyznała się do dystrybucji supresantów w zamian za niższy wyrok.
Nie ma żadnej informacji od One Direction jak to wpłynie na ich już kłopotliwą trasę. Finałowe koncerty ich Brytyjskiej i Irlandzkie części zostały przełożone przez hospitalizację Tomlinsona i datę rozprawy, licząc czas na podróż, to pokryję się z co najmniej dwoma finałowymi koncertami w Stanach Zjednoczonych. Wracając do rzeczy, jak to wpłynie na już kruchy stan umysłu omegi? Kto stanie przy nim, kiedy jego matka nadal ucieka? Plotki mówią, że stado D zrobi dodatek, ale podczas gdy znak został zauważony na szyi omegi, stado nadal niczego nie potwierdziło publicznie. Czy Louis będzie miał wsparcie jego zespołu w następnym tygodniu? Albo czy będzie mieć wsparcie jego stada?
19 notes
·
View notes
Text
9. 'It is the only thing that makes us feel alive...' (9)
Minnie położyła się po długiej próbie zaśnięcia. Kiedy przykryła się dokładnie kołdrą, zaczęła płakać. Bała się. Bała się tego, że jak zaśnie, to znowu będzie miała ten sam sen. Że znowu będzie czuła się sama. Pół godziny później lekko się uspokoiła i wpatrywała się w ciemną postać chłopaka leżącego na rozłożonej kanapie. Czuła się tak blisko a tak daleko od niego. Chciała pójść do niego, przytulić się, poczuć bezpiecznie, ale wiedziała, że to i tak nie wyjdzie. Nawet jeśli poszłaby do niego podstępem. Wierciła się następne kilka minut. Spojrzała się na cyfrowy zegarek na szafce nocnej. Godzina trzecia czterdzieści cztery. Zaraz jej mama będzie wstawać. Bała się, że zauważy, że Minnie nie śpi. A najgorsze, że chodzi o to, że nie może spać.
Loki otworzył oczy, przekręcił się przodem do łóżka Minnie i drzwi do łazienki. Leżała skulona w kłębek i było słychać ciche łkanie w poduszkę. Wstał. Dziewczyna nie usłyszała żadnego dźwięku. Tylko poczuła ręce oplatające ją w talii, ten ciepły dotyk drugiej osoby. Odwróciła się do niego przodem, wtulając od razu w ciepłe ciało.
Właśnie tego potrzebowała. Już się nie bała. Była szczęśliwa. Cieszyła się, że w końcu ktoś ją przytulił mocno. Mogła iść spać.
~~
- Minnie, wstawaj. - usłyszała cichy szept nad uchem. - Już południe.
- Niee... - przewróciła się na lewy bok, tyłem do niego. - Jeszcze pięć minut.
- Wstawaj. - powiedział normalnie. - Chciałbym ci coś pokazać.
Momentalnie otworzyła oczy.
- Co chcesz mi takiego pokazać nad ranem? - wyglądała na zaspaną. Spojrzała na zegarek za lewym ramieniem chłopaka. - Okej. Idę się ogarnąć i przyjdę.
- Nie. Ładnie wyglądasz bez makijażu, w piżamie. Taka mała jesteś.
- Co...? Nieważne. To co chciałeś mi pokazać?
- To. - podwinął rękaw koszuli.
'Kto normalny śpi w koszuli?!' - krzyknęła sobie w myślach Minnie.
- No bo nie widziałem stołu i walnąłem. I boli. I krwawiło trochę. I skórka się zdarła.
- Oj ludki. - zaśmiała się pod nosem. - Za jakieś pół godziny zejdę na dół. - A w ogóle jak się tu znalazłeś? - położyła głowę na barku Lokiego.
- Bo... w nocy nie mogłaś spać i... i właśnie przyszedłem... i płakałaś.
Minnie zamknęła oczy, żeby nie zobaczył bólu w nich. A oczy są odzwierciedleniem uczuć, duszy i tego, co czujemy.
- Tylko... Tylko przytul... - zdobyła się na odwagę, żeby wypowiedzieć drugie słowo. Loki od razu ją przytulił, bardzo tego chciała.
W tym samym czasie do pokoju weszła Jane. Szybko jednak zamknęła drzwi.
I ta, właśnie ta, chwila trwała w nieskończoność.
- Dobra, trzeba wstać. - powiedziała po dziesięciu minutach przytulania. - Muszę się ogarnąć i wpaść do Starbucksa, mam spotkanie. A raczej najpierw do niego zadzwonię.
- Z kim? - w jego głosie było słychać zawód. - Z kim? Mogę iść z tobą?
- Z aktorem, przyjacielem mojego ojca, muszę mu dać odpowiedź, co do mojego udziału w produkcji filmowej. A, jego imię to Brad Pitt.
- Słyszałem coś o nim kiedyś.
- Na pewno, przecież w roku 2013 mieszkałeś gdzieś na Ziemi przecież. Nowy Jork podejrzewałabym najbardziej, bo cię widziałam wiele tysięcy razy. Więc to dlatego cię poznałam wtedy, kiedy Thor mnie magicznie przeniósł do Asgardu.
- Możliwe. Idę z tobą.
- Okej. To załóż coś eleganckiego. Ja też coś zarzucę.
- Ty pierwsza, czy ja? - wskazał palcem drzwi do łazienki. - Bo jak chce... - Minnie mu przerwała:
- Jak chcesz to możesz pierwszy, szybciej ci zejdzie. - zmarszczyła zabawnie nos i zeskoczyła z łóżka.
Podeszła do szafy i wybierała, znowu, sukienkę.
'Czy ja się kiedykolwiek uwolnię od kiecek?' - jej myśli wrzały na temat eleganckiego stroju, za który jej mama uważała właśnie sukienki. Chwilę jeszcze pomyślała i postała przed otwartą garderobą. Doszła do wniosku, że zakłada jeansy i bluzkę galową, ale nie taką jak Loki. Na to założyła narzutkę w kolorze beżowym.
- Gotowa? - wyszedł ubrany, uczesany i przystosowany do oficjalnego spotkania.
- Jak widzisz jestem cała potargana, bez makijażu i jeszcze nawet nie użyłam dezodorantu. Więc nie. - podbiegła do szafki z perfumami. Użyła dezodorantu i swoich ulubionych perfum. - Idę zrobić jakiś makijaż. Jezu, jak mi się nie chce. - do ręki wzięła bronzer, pędzel do zaaplikowania kosmetyku, maskarę i swoje ulubione trzy pierścionki. Malowanie się zajęło jej dosłownie dwie minuty. Jeszcze raz użyła perfum i wrzuciła je do torebki, razem z telefonem i iPodem.
- Już? - narzekał cały czas, odkąd mu tylko powiedziała, że ma spotkanie. Na szczęście Loki się jakoś ogarnął. - Bo czeeekaaam! - zaczęło mu się nudzić.
- Już. - wyszła z łazienki. - Ręce myłam, człowieku.
- Ekhem, nie jestem człowiekiem. Może nie pamiętasz, ale ci to mówiłem i opowiadałem tę historię dosyć dokładnie.
- Może, może. przepraszam, nie myślę aż tak bardzo logicznie kiedy wiem, że muszę gdzieś być za kilka minut i się spieszę. Więc, mam nadzieję, że wybaczysz mi tą jakże niemiłą pomyłkę. - przy ostatnim zdaniu zmieniła ton głosu na taki bardziej oficjalny.
- Och, wow, jaki ton. Pewnie, że... tak. - zawahała się nagle. - Idziemy? W końcu to twoje spotkanie...
- Jasne, chodź. - zbiegli po schodach. - Mamo! Wychodzę! Ach, no tak, wyszła. Tato! Wychodzę! - poprawiła. - Nie wiem o której wrócę!
Wyszli z domu. Byłoby kolorowo, gdyby po prostu poszli na przystanek autobusowy, bo przecież Minnie nie ma jeszcze prawa jazdy, a tu nagle z drzwi wypada Thor.
- Gdzie ty już lecisz?! - krzyczy, bo przecież nie może zejść po schodach i zapytać się łagodnie, dokończyła myśl Minnie. - A śniadanie?
- Zjemy na mieście! - odkrzyknęła blondynka. - Muszę lecieć już!
Wyglądała pięknie, jak na osobę, która ma więcej w mózgu niż w portfelu. A i tak jej rodzice to bogaci ludzie. Wyjęła z tylnej kieszeni spodni kilka dolarów. Po chwili autobus, jeden z wielu, w końcu przyjechał. Wsiedli, jednak Loki wiedział jak się zachować. Pod restaurację, gdzie miała mieć to 'spotkanie' z Bradem w sprawie filmu, dojechali na czas.
0 notes
Text
Sensitive- Prolog
Fabuła: “-Jesteś delikatny jak kwiat..jak róża..- rumienie się słysząc te słowa z jego ust.- Nie rozumiem dlaczego on ci to robi? Powinieneś być traktowany jak roślina, którą jesteś…z czcią i godnością, a nie pięściami.”
Pairing: Larry
Szumienie wiatru za oknem, ćwierkanie ptaków i wschodzące słońce wybudziło mnie ze snu. Przetarłem zaspane oczy przeciągając się delikatnie i ziewnąłem siadając na łóżku. Zanim zdążyłem otworzyć oczy poczułem męskie ramiona które przyciągnęły mnie do siebie zamykając w ciasnym uścisku, dla mnie zbyt ciasnym. -Mmmm...gdzie się wybierałeś?- słysze jego zachrypnięty głos i drże.- Chce żebyś został w łóżku. Ze mną. -Jasper nie, dobrze wiesz, że dzisiaj powinienem pojawić się na balu charytatywnym... Musze wstać i jechać do mojej stylistki... Ty zresztą też powinieneś sie zbierać, bo jeśli dobrze pamiętam obiecałeś być tam ze mną. - mamrotam jeszcze troche sennie i próbuje sie od niego wyrwać lecz to jedynie powoduje wzmocnienie przez niego uścisku.- Prosze puść mnie, to mnie boli... -Oh tak, zapomniałem, że mój chłopak to mała dziwka, która sprzedaje swoje ciało.- prycha a ja zaciskam powieki.- Co? Nie mam racji? -Nie jestem dziwką Jasper...ile razy moge ci to powtarzać? Bycie modelem to nie to samo...- wzdycham i patrze na jego twarz. -Dla mnie zawsze nią będziesz... moja mała, delikatna i puszczalska dziwka...- wyrywam mu się i schodzę z łóżka idąc prosto do łazienki starając się nie zwracać uwagi na jego śmiech. Stanąłem przed lustrem i spojrzałem na swoje odbicie. Może Jasper miał racje? Może każdy kto miał ze mną styczność myślał o mnie tak samo? "Mała, delikatna i puszczalska dziwka.." Zacisnąłem powieki w których pojawiły się łzy. Wiedziałem że Jasper ma o mnie takie zdanie, powiedział mi to samo już pierwszy raz, gdy przyszedłem mu zakomunikować, że udało się i zostałem pierwszym, męskim aniołkiem w agencji Victoria's Secret. Jasper nie podzielał mojego szczęścia, mówił żebym nie był dziwką i nie ustawiał się przed aparatem jedynie w bieliźnie, bo to obrzydliwe. Pochyliłem się i opłukałem twarz zimną wodą, wiedziałem że moja stylistka znowu dzisiaj sie na mnie zdenerwuje za ciemne worki pod oczami, ale nic nie mogłem na to poradzić. Ściągnąłem swoją piżamę i odkręciłem wodę pod prysznicem, zanim jednak wszedłem do kabiny spojrzałem na swoje drobne uda i jęknąłem. -Nie jęcz, zasłużyłeś na nie- odwróciłem się i spojrzałem na swojego chłopaka, który jak gdyby nigdy nic opierał się o framuge drzwi i obserowawał mnie. Przełknąłem ciężko śline wracając wzrokiem na duże siniaki na moich udach. -Gdybyś był grzecznym chłopcem nie miałbyś ich dzisiaj.- prycha.- Nawet dobrze ujeżdżać nie umiesz, nie wiem dlaczego w ogóle z tobą jestem. -Może zrobiłbym to lepiej, gdybyś mnie nie związał i nie szarpał...- szepcze jakby sam do siebie, ale oczywiście Jasper także to słyszy i podchodzi bliżej łapiąc w pięść moje włosy i odchylając moją głowe tak, żebym spojrzał w góre na jego twarz, w jego oczy. -Zamknij się, chyba że chcesz powtórkę z wczoraj?- zadrżałem spanikowany i pokręciłem od razu głową.- Tak myślałem..- chłopak pochylił swoją twarz i złączył nasze wargi w mocnym pocałunku jednocześnie wolną ręką sciągając swoje bokserki i wpychając mnie i siebie pod prysznic. Odwzajemniłem pocałunek stając na palcach i pozwalając by gorąca woda spływała po moim ciele.- Dobrze kochanie, na kolana. Robie to co mi mówi i po chwili klęcze mając jego penisa w ustach obciągając mu, pozwalając szarpać się za włosy i pieprzyć swoje gardło. Nikt w tym momencie nie musi wiedzieć, że moje serce jest tak mocno złamane i spragnione czułego dotyku, a krople spływające po mojej twarzy to nie woda lecąca ze słuchawki prysznica. ** Wieczorem podjeżdżamy razem pod budynek gdzie odbywa się już bal, wchodzimy razem trzymając się za ręce. Rozdzielamy się w momencie gdy idę zapozować na ściance. Uśmiecham się szeroko do aparatów i pozwalam by zrobiono mi mnóstwo zdjęć. Gdy wszyscy są zadowoleni wracam na sale, biorę od kelnera kieliszek szampana i popijam go wolno chodząc pośród ludzi, zagadując niektórych. Po dobrej godzinie zacząłem rozglądać się za Jasperem, przedzierając się przez tłum wychodzę na ogromny taras. Patrzę w górę na mnóstwo lampek porozwieszanych, które wyglądają jak gwiazdy i idę przed siebie nagle na kogoś wpadając. -Boże przepraszam..- czerwienie się i patrze na mężczyzne przed sobą.- Naprwde nie chciałem, zamyśliłem się.. -Hej, spokojnie, nic się nie stało...- jego uśmiech mnie onieśmiela.- Harry Styles.- podaje mi dłoń a ją ujmuje. -Wiem..to znaczy..wiem kim jesteś..boże jestem takim idiotą..przepraszam..- chichocze nerwowo zamykając oczy.- Louis Tomlinson. -Miło mi cię poznać.- patrze jak uśmiech Harrego się powiększa.- Oj nie denerwuj się już tak, jest w porządku. Przyszedłeś tu sam? -Ja...- zaczynam, lecz nie kończe czując jak ktoś przytula się do moich pleców, mocno obejmując mnie rękoma w pasie, czuje zapach perfum Jaspera i już wiem że będę miał kłopoty. -Wszędzie cię szukałem skarbie.- mówi mi do ucha a ja zagryzam warge wiedząc że kłamie.- Cóż, jesteś na tyle sławny, że możesz rozmawiać z Harrym Stylesem? Zasysam głośno powietrze i odruchowo spinam się zerkając na twarz Harrego, który marszczy mocno brwi i wpatruje sie w osobę za mną zdziwiony. -Jest, a pan to kto?- zagryzam wargę mocniej słysząc słowa Harrego. -Chłopakiem osoby z którą rozmawiasz panie Styles i pana wielkim fanem.- Jasper odzywa się spokojnie pewny siebie.- Pana hat trick podczas meczu z FC Barceloną był fenomenalny, Manchester United zawsze był według mnie dobry, ale z tobą jest najlepszy. -Dziękuje, miło mi to słyszeć.- Harry prostuje się i patrzy na niego z powagą. -Zostawię was na chwile...pójdę do łazienki...- odsuwam się od swojego chłopaka nie patrząc na jego twarz. Będąc już w toalecie, pochylam się zaciskając palce na umywalce i oddycham głęboko. Wiedziałem już, że Jasper jest na mnie wściekły. Zawsze był strasznie zazdrosny, a w dodatku byłem sam na sam z Harrym Stylesem, jego ulubionym piłkarzem, musiałem go tym wkurzyć. Gdy trochę się uspokoiłem, poprawiłem swoje włosy i wyciągnąłem błyszczyk z mojej małej torby i pomalowałem nim usta. Wiedziałem, że Jasper nie cierpi gdy sie maluje, bo uważa, że to jest dla dziewczyn- nie dla facetów, ale czułem się z takimi ustami ładniej. W momencie gdy miałem już wychodzić, drzwi od łazienki się otworzyły i znowu zobaczyłem Harrego. -Jasper już mnie szuka?- mamrotam zmieszany, nie wiedziałem dlaczego czuje się przy nim tak zastydzony. Przy nikim innym się tak nie zachowywałem. -Nie, skończyłem z nim rozmawiać przed momentem..- zamyka drzwi i opiera sie biodrem o umywalke patrząc na mnie.- Słuchaj Louis..wszystko w porządku? Marszcze mocno brwi i czuje ucisk w sercu.- Tak, jak najbardziej, ale muszę już wracać na sale, powinienem być ze swoim chłopakiem.- uśmiecham się fałszywie, bo oczywiście, wolałbym być jak najdalej od niego. -Dobrze...- kiwa głową, a ja uśmiecham sie ostatni raz otwierając sobie drzwi i już mam wychodzić, gdy słyszę znowu jego głos.- Pasuje ci ten błyszczyk. Rumienie się naprawde mocno zamykając za sobą drzwi, nie patrzę już na piłkarza wiedząc, że zobaczy w moich oczach łzy, bo pierwszy raz od długiego czasu słyszę tak prosty komplement, który powoduje u mnie miłe trzepotanie w brzuchu. I nikt nie musi wiedzieć, że późnym wieczorem gdy wróciliśmy z Jasperem do domu, zostałem obdarowany przez niego siniakami które mu wybaczyłem, bo przecież wybacza się małe błędy osobie, którą się kocha.
19 notes
·
View notes
Link
0 notes
Photo
Jestem pijana i próbuję z Tobą dyskutować. O 5 nad ranem. W wieczorowej sukience. Niedawno wróciłam do domu i piję już trzeciego drinka w przeciągu piętnastu minut. Klęczę z nim pod twoim łóżkiem i błagam o odrobinę uwagi, a ty mówisz coś, co powinno mnie zaboleć. Ale ilość wypitego alkoholu znacznie mnie znieczula. Chyba na siebie krzyczymy. Chyba to nawet nie jestem świadoma co się dzieje. Wstajesz z łóżka i wybijasz mi szklankę z dłoni. I dopiero ten hałas, rozlana ciesz na mojej sukience, szkło na podłodze, twoje gniewne spojrzenie. Śmieję się Tobie w twarz, choć w oczach mam łzy. I ty tylko kiwasz głową. I ty po prostu kładziesz się z powrotem do łóżka. A ja nie mam ochoty już walczyć. Posprzątam ten bałagan jutro, idę płakać na kanapę. I tam udaje mi się też i zasnąć. *Mówcie mi Pani Bałagan, wrzesień 2019r.
0 notes
Photo
Powoli odzyskiwała świadomość. Ból głowy rozsadzał jej czaszkę. Niesmak w ustach napawał obrzydzeniem i potwornie chciało jej się pić. Ruszyła się niemrawo, żeby rozruszać zdrętwiałą rękę. Wszystko dookoła wirowało, więc odruchowo złapała się za głowę, przy okazji trącając jakieś obce ciało. Zamarła na chwilę kiedy uświadomiła sobie, że nie jest sama. Przeklęła soczyście w duchu. Znowu przespała się z kimś po pijaku! Otworzyła nieśmiało oczy w obawie przed rażącym światłem. Miała mgliste pojęcie o tym co zaszło wieczorem, więc chciała jak najszybciej dowiedzieć się kto obok niej leży. Kiedy zobaczyła twarz Hiro zlał ją zimny pot i niemal momentalnie otrzeźwiała. Nie! Kurwa! To nie możliwe! Usiadła szybko na łóżku, co tylko spotęgowało ból głowy.
Nagły ruch go obudził, więc odwrócił się do niej leniwie i jeszcze z zamkniętymi oczami zapytał:
Hiro: Która godzina?
Chris: Nie wiem…
Hiro: Cześć tak w ogóle.
Chris: Cześć….
Nie mogła wykrztusić więcej ani słowa. Poczuła ucisk w klatce. Znowu wszystko spierdoliła. Przespała się z Hiro. Najlepszym kumplem Gavina. Nie mogła w to uwierzyć.
Hiro: Jak się czujesz?
Chris: C-co?
Hiro: Musisz mieć niezłego kaca. Wczoraj dałaś ostro czadu.
Chris: Tak?
Przeciągnął się i spojrzała na nią badawczo.
Hiro: Nic nie pamiętasz?
Pokręciła przecząco głową.
Chris: Pamiętam, że tańczyliśmy, później piliśmy whisky… a później… nic. Hiro?
Hiro: Mmm?
Mruknął.
Chris: Czy my… no wiesz?
Hiro: Chris, byłaś tak nawalona, że byłbym ostatnim chujem gdybym się z Tobą przespał.
Chris: Sorry… musiałam zapytać…. więc… jak to się stało że…
Hiro: Na pewno chcesz to usłyszeć?
Przytaknęła tylko głową.
Hiro: Od czego by tu zacząć… sporo wypiliśmy, trochę tańczyliśmy, a później zaczęłaś rzygać… niestety na moją koszulkę. Odprowadziłem Ciebie do sypialni, a że nie chciałaś mnie stąd wypuścić, to zostałem z Tobą na trochę i wychodzi na to, że sam zasnąłem.
Chris: Zjebałam Ci wieczór.
Hiro: No co Ty… nie sądziłem że dostanę noworocznego hafta, ale oprócz tego bawiłem się świetnie.
Pragnienie znowu dało o sobie znać, więc postanowiła zwlec się z łóżka. Kiedy tylko spuściła nogi na podłogę bardzo pożałowała tej decyzji. Świat ponownie zawirował. Jęknęła pod nosem i znowu złapała się za głowę. Spojrzał na nią z przejęciem.
Hiro: Tak bardzo boli?
Chris: No… i tak bardzo mi głupio!
Hiro: Daj spokój… byłem tak samo nawalony.
Chris: Hiro?
Hiro: Co?
Chris: Dzięki.
Hiro: Spoko. Idę spenetrować lodówkę, chcesz coś?
Chris: I tak nie wiesz gdzie leżą prochy przeciwbólowe, więc pójdę z Tobą…  Previous // Next
7 notes
·
View notes
Text
Rozdział ósmy. Część 2- Mars
Sprawiliśmy, że nasze rodziny były dumne, ale przestraszone w tym samym czasie. Obiecaliśmy, że będziemy bezpiecznie, kolejne kłamstwo z linii ognia.
Nasze pytania odskoczyły, jak zniszczone satelity. Jak nasze ciała, urodzone by się leczyć, stały się tak podatne na śmierć?*
Czterdzieści miesięcy później – listopad
Nie miał pojęcia jak to się stało, ale wydawało mu się, że może znalazł nowego przyjaciela, albo chociaż kogoś kto stanie się kimś takim w przyszłości. Znał go dopiero miesiąc, ale dawno nie rozmawiało mu się z kimś tak dobrze, jak z Tonym. W zasadzie tylko z Louisem potrafił mówić tak dużo.
Na początku krępował się i obawiał odezwać, w końcu Anthony był lekarzem, ba kierownikiem całego odziały. W dodatku był starszy od niego, Lou też był straszy, ale tylko o trzy lata, za to Tony był trzydziesto trzy latkiem, dojrzałym facetem, który znał się na tylu sprawach. Podczas wspólnych spotkań dowiedział się więcej niż przez całe swoje studia razem wzięte, mężczyzna był skarbnicą wiedzy i Harry to uwielbiał.
Na początku spędzali ze sobą czas tylko w pracy, ale później okazało się, że Tony jest nowy w mieście i nie wie, gdzie mógłby wyjść w weekendowy wieczór. Harry może nie był specjalistą i najlepszym doradcą, ponieważ swoje wolne wieczory spędzał w domu z książką lub pisząc listy do Louisa, który i tak nigdy mu nie odpowiedział, ewentualnie odwiedzając Jay i dziewczyny. Mimo to podjął się zadania i zaproponował wyjście do tego klubu na wybrzeżu, gdzie był kiedyś z Lou, siostrą i Niallem.
Nieoczekiwanie Niall oświadczył się Gemmie, to chyba zaskoczyło wszystkich, chociaż na jedynego zdziwionego wyglądał właśnie Harry, więc może przeoczył, jakieś oczywiste znaki. Para stwierdziła, że z chęcią wyjdzie świętować w sobotni wieczór, więc wprosili się na ich wyjście. Harry nie miał nic przeciwko, to było tylko wyjście dwóch znajomych, a teraz mieli dołączyć do nich świeżo zaręczeni Gemma i Niall. Zastanawiał się, czy to coś zmieni, pierścionek na palcu Gemmy nie robił na nim żadnego wrażenia, nigdy nie był miłośnikiem biżuterii. Z drugiej strony oni i tak mieszkali razem od tak długiego czasu, więc pod tym względem również nic nie ulegnie zmianie. Para wyraźnie oznajmiła wszystkim, że biorą ślub za równe dziesięć miesięcy, a jedyne o czym mógł wtedy myśleć Harry było to, że Louisa jeszcze wtedy nie będzie, że Niall nie weźmie na świadka swojego najlepszego przyjaciela, ponieważ ten będzie jeszcze na Marsie.
To było egoistyczne myślenie, dobrze o tym wiedział, ale nawet nie starał się tego zmienić. Tak właśnie czuł, może to było złe, może dziecinne, ale nie obchodziło go to wszystko, przecież to nie będzie jego ślub tylko Gemmy. Tak naprawdę w jego życiu nic się nie zmieni, nie rozumiał tej ekscytacji obcych ludzi, tych gratulacji, które składali jego siostrze i Niallowi, wszyscy mówili tylko o tym. Nawet w szpitalu pielęgniarki gratulowały Anny, ściskały ją i szczebiotały radośnie o ceremonii, weselu i sukni ślubnej. To było męczące i od ciągłego gadania o ślubie zaczynała boleć go głowa.
Był ciekaw, co powiedziałby Louis gdyby był świadkiem tego całego ślubnego zamieszania. Oczywiście napisał mu o tym w krótkiej wiadomości, ale nie mógł przecież poznać jego reakcji, a to ciekawiło go najbardziej. Humor jego mamy zdecydowanie się poprawił, Anne cała promieniała, uśmiechała się przez cały czas i to cieszyło Harry’ego, bo nie był potworem, nie chciał mieć nieszczęśliwej mamy, ale coś głęboko w środku mówiło mu, że to nie fair, że wszyscy zaczynają być szczęśliwi, a on cały czas tkwi w tym samym miejscu, zupełnie sam. Zayn miał Liama, i chociaż Harry nie przepadał za nim, to nie okazywał tego w żaden sposób, był po prostu obojętny, taki jak zawsze. Niall i Gemma planowali ślub i mieli być ze sobą już zawsze, chociaż Harry doskonale zdawał sobie sprawę co oznacza to zawsze i jak szybko mogło się zakończyć w sądzie z podpisanymi papierami rozwodowymi. I teraz jeszcze jego mama była niepokojąco radosna, wszyscy się zmieniali i dobierali w pary, a on pozostawał sam, on jeden przeciwko światu, lubił tak o sobie myśleć, kiedy brakowało mu sił nawet na wstanie z łóżka o piątej rano, na krótką przebieżkę brzegiem plaży.
***
Siedział naprzeciwko Tony’ego i przysłuchiwał się rozmowie jaką prowadził mężczyzna z Niallem. Nie za bardzo interesowało go to o czym dyskutowali, dlatego mógł usłyszeć szept swojej siostry.
- Przystojniak z niego.
- Słucham? – zerknął na nią, nie bardzo rozumiejąc o czym mówi.
- Anthony jest bardzo przystojnym facetem.
- Nie wiem, jest? – odparł wzruszając ramionami, naprawdę nie znał się na tym wszystkim i nie bardzo chciało mu się zastanawiać, czy lekarz jest przystojny, czy też nie. To nie było ważne, nie obchodziło go, więc nie skupiał się na tym.
- Jezu Harry, przecież nie jesteś ślepy, masz oczy, więc widzisz, jakie cudo siedzi przed tobą – kontynuowała szeptem dziewczyna, szturchając go palcem w bok.
- Mówisz o Niallu? – zażartował złośliwie, chcąc zmienić temat na mniej kłopotliwy.
- Nie kretynie, mówię o seksownym doktorku – odpowiedziała równie złośliwie, sprawiając, że loczek zarumienił się mocno.
- Naprawdę nie wiem o czym mówisz.
- O tym, że siedzący tutaj facet jest wysoki, silny, ma szare oczy, które czasami wprost przeszywają cię, a zarost nigdy nie był tak pociągający dopóki nie zobaczyłam właśnie jego – mówiła mu prosto do ucha, drażniąc go coraz mocniej – jest wyższy od ciebie Harry, korzystaj póki możesz.
- Jak tak ci się podoba to się z nim umów – warknął w jej stronę i szybko poderwał się z miejsca, przeciskając się obok zdezorientowanej siostry.
- Co się stało? – zapytał zmieszany Anthony, parząc na wściekłego Harry’ego.
- Nic takiego, idę do łazienki, zaraz wracam – rzucił pierwsze lepsze wytłumaczenie i biegiem skierował się w stronę łazienek.
Wszedł do środka i zamknął się w jednej z kabin, kuląc się na podłodze. Miał gdzieś to, czy pobrudzi swoje spodnie, nie miał już siły na użeranie się z Gemmą, na odpychanie jej, walkę słowną za każdym razem, kiedy się widzą. Nie rozumiał, dlaczego nawet dziś musiała go zaatakować, dlaczego musiała mówić to wszystko o kimś, kto stawał się jego najbliższą osobą tutaj. Ona wszystko utrudniała, sprawiała, że coś zwyczajnego stawało się niezręczne i mało przyjemne. Teraz nie miał nawet ochoty wracać tam i spędzać z nimi tego wieczoru. To były właśnie te momenty, te pojedyncze chwile, kiedy chciał mieć Louisa obok siebie, szatyn nie pozwoliłby Gemmie na wygadywanie takich głupot, przerwałby jej od razu, albo wyszliby stąd i zostawili ich za sobą bez słowa. Taki właśnie był Louis i Harry radził sobie bez niego, ale czasami po prostu nie miał sił się starać, nie chciał się starać i walczyć, ponieważ łatwiej byłoby się poddać.
Oddychał powoli, starając się uspokoić, zebrać myśli i ogarnąć się na tyle, by wrócić do stolika. Nie chciał zostawiać nowego znajomego z zakochaną parą, po za tym obawiał się, co takiego może powiedzieć Gemma podczas jego nieobecności. Odetchnął mocno po raz ostatni i wyszedł z kabiny, wymył dłonie, wysuszył je szybko i opuścił łazienkę, która świeciła pustkami, ponieważ większość gości bawiła się na parkiecie. Szedł w stronę stolika, ostrożnie lawirując między tańczącymi parami i gdy nareszcie dotarł do wyznaczonego miejsca, dostrzegł, że Tony siedzi zupełnie sam.
- Gdzie Gemma i Niall? – zapytał, siadając na swoim miejscu.
- O jesteś już – uśmiechnął się starszy mężczyzna – zaczynałem się martwić, że coś ci się stało, już chciałem wysyłać po ciebie grupę poszukiwawczą.
- Bez obaw, nic się nie stało – odwzajemnił uśmiech, rozglądając się dookoła.
- Poszli zatańczyć, twoja siostra i jej narzeczony, są tam – wskazał na róg sali, gdzie para bujała się do spokojnej melodii płynącej z głośników.
- Och dobrze – mruknął i oparł policzek na dłoni, przyglądając się tańczącym ludziom.
- Będziesz miał miłego szwagra – powiedział spokojnie Anthony, przyglądając się Harry’emu.
- Tak, Niall jest w porządku niestety mam mniej miłą siostrę – stwierdził żartobliwie i uśmiechnął się, nie chcąc żeby towarzysz brał go zbyt poważnie.
- Cóż nie można mieć wszystkiego prawda?
- Prawa, prawda – zgodził się z nim zielonooki, kreśląc palcem, jakieś dziwne wzory na stole – a ty masz rodzeństwo? – zainteresował się nagle, ponieważ nigdy o to nie zapytał.
- Nie, jestem jedynakiem. Nie znam tego trudu, czy też tej przyjemności, posiadania rodzeństwa, jakkolwiek chcesz to nazwać.
- Trudu, zdecydowanie trudu – zaśmiał się młodszy, obserwując twarz mężczyzny i zmarszczki, jakie pojawiły się wokół jego oczu, kiedy uśmiechał się tak szczerze – Nie jesteś z Daytona, więc skąd? Nie wspominałeś o tym wcześniej.
- Jestem z Miami.
- Och to wyjaśniałoby skąd ta opalenizna.
- Serio? – zaśmiał się Tony, przysuwając się bliżej – ale to nie wyjaśnia, dlaczego twoja karnacja jest tak jasna, masz prawie mlecznobiałą skórę.
- Cóż, nie lubię słońca? – powiedział, a w zasadzie zapytał z iskierkami rozbawienia w oczach.
- Powiedział chłopak mieszkający w Daytona Beach na Florydzie – dopowiedział brunet.
- Hej, nie zapytałeś się czy jestem stąd – wtrącił urażony, słabo udając obrażonego.
- Wybacz mi tą zniewagę, skąd jesteś mój drogi?
- Z Wielkiej Brytanii – wytknął dziecinnie język, obserwując reakcje Tony’ego.
- Mówisz poważnie? – zapytał wyraźnie zaciekawiony i zdziwiony – co tutaj robisz w takim razie?
- To długa historia – powiedział wymijająco, nie chcą zdradzać swojej historii, cokolwiek nie pomyślałby o tym mężczyźnie, on nie był Louisem, nie chciał otwierać się przed nim i mówić o wszystkim. Obawiał się tylko, że ten może poczuć się urażony i nie będzie chciał więcej z nim rozmawiać, w końcu tak właśnie było w przeszłości.
- Cóż głupio mi, że nie zorientowałem się wcześniej, teraz wyraźnie słyszę, że mówisz trochę inaczej niż wszyscy tutaj – wyznał lekarz, uśmiechając się przez cały czas.
- Nie mam już akcentu, mogłeś nie wiedzieć – powiedział i odwrócił wzrok w stronę tańczących par.
Piosenka zmieniła się teraz i była dziwnie znajoma, tak jakby już kiedyś ją słyszał i nie pomylił się. Pamiętał ten wieczór, kiedy byli tutaj razem z Louisem i ten wręcz siłą wyciągnął go na parkiet. Nie potrafił ukryć uśmiechu myśląc o tym, jak Lou przyciągnął go do siebie i zmusił do powolnego bujania się do dźwięków starej melodii. To było dla niego niezrozumiałe, ale mimo swojego wzrostu, będąc w ramionach Louisa czuł się mniejszy, był niczym drobna istota, która chciała ukryć się i przylgnąć do mężczyzny tak blisko, jak to tylko było możliwe. Przy Louisie czuł się bezpiecznie, wiedział że przy nim może okazywać swoje słabości, nie musi ukrywać lęków i obaw, mógł być prawdziwym sobą, bez żadnej maski i gry. Dla kogoś to mogło wydawać się zwyczajne i oczywiste, ale Harry przez większą część swojego życia musiał pokazywać jak obojętny i silny jest, jak za nic ma swojego ojca, niechęć rówieśników i samotność, którą postanowił się otaczać, którą wziął sobie za najlepszego przyjaciela. Lou pokazał mu, że może czuć, że może chcieć płakać, że odczuwanie złości, żalu i cierpienia jest normalne i że nawet najwięksi samotnicy czasami potrzebują obecności drugiego człowieka, nawet po to by pomilczeć razem.
Szatyn zmienił go tak bardzo, Harry nawet nie wiedział, jak mógłby podziękować kiedykolwiek Louisowi za to co dla niego zrobił, za to wszystko co mu dał, nie biorąc od niego zupełnie nic poza tą miłością, którą Harry sam chciał mu ofiarować. I nie miał tutaj na myśli tego, że zaczął biegać i nie potrafił już spać tak długo, jak dawniej, ale o to, że wpuścił do swojego świata ludzi, może nie było ich wielu, ale jednak. Zaczął studiować to o czym zawsze marzył, niedługo zacznie pracę, którą będzie kochał całym sobą i wydawało mu się, że jest szczęśliwy. Nie w taki sposób, który sprawiał, że uśmiechał się przez cały czas i chciał dzielić się swoim szczęściem z innymi, ponieważ do tego brakowało mu Louisa obok, ale był wdzięczny za to co posiadał i cieszył się, że jego życie wygląda w ten sposób.
Musiał zakryć usta, by powstrzymać mały chichot cisnący mu się na usta, gdy przypomniał sobie, jak Lou chciał obrócić go i zrobić jakąś dziwną figurę w ich marnym układzie tanecznym, co sprawiło, że nieomal przewrócili się i wylądowali na ziemi, uratowała ich chyba tylko koordynacja i zwinność Louisa. Czasami wydawało mu się dziwne, że uśmiecha się do ich wspólnych wspomnień zamiast płakać, ale później przypominał sobie, że przecież to jest ich wspólna historia, którą mogli razem dzielić i to nie jest jeszcze koniec, Louis wróci do niego i będzie tak jak dawniej, z małymi zmianami, ale jednak jak dawniej.
Najbardziej nie mógł znieść tego, że nie ma z kim porozmawiać o Lou, martwił się o niego każdego dnia. Zasypiał i budził się z myślą o szatynie i nie miał komu opowiedzieć o swoim strachu. Poczuł, jak jego oczy wilgotnieją i nie chciał płakać, przecież nie było mu smutno, ale tęsknił za Louisem i nie potrafił sobie z tym poradzić. Usłyszał, jak ktoś odchrząkuje, odwracając jego uwagę od wspomnień.
- Przepraszam Harry, odpłynąłeś trochę i wyglądałeś na naprawdę przygnębionego – powiedział Tony, przyglądając mu się z troską wymalowaną na twarzy.
- Och… ja – przerwał, nie wiedząc co powiedzieć, bo przecież nie mógł od tak wyznać, myślałem o miłości mojego życia, o mężczyźnie którego nie opisują słowa, które przed chwilą powiedziałem, ponieważ on jest kimś więcej – tak… zamyśliłem się, przepraszam.
- Nic się nie stało, ale dobrze się czujesz? Może chciałbyś już stąd pójść, i tak zrobiło się już późno, a tych dwoje chyba chciałoby świętować sam na sam – zauważył wskazując na Nialla i Gemme. Faktycznie para obściskiwała się na środku parkietu, raczej nie zwracając uwagi na ludzi dookoła.
- Tak, możemy wracać, chyba że chciałbyś jeszcze zostać – naprawdę nie chciał być dłużej w tym miejscu, zbyt dużo myśli bolało go w tym momencie.
- Nie, oczywiście możemy już iść, pozwoliłem sobie za nas zapłacić, więc jeżeli jesteś gotowy, możemy wychodzić – brunet podniósł się elegancko, kiedy Harry tylko drgnął. Wyszli przed budynek, gdzie grupki osób śmiały się głośno podziwiając nadmorski widok – co powiedziałbyś na krótki spacer plażą? – zapytał mężczyzna, zerkając kątem oka na loczka, który skrzywił się nieznacznie słysząc tą propozycję.
- Przepraszam Tony, ale chyba nie czuję się najlepiej, wolałbym wrócić już do domu – skłamał trochę, chociaż naprawdę nie czuł się dobrze, chciał tylko ubrać ulubioną bluzę Louisa i zwinąć się w kłębek pod kocem na swoim łóżku.
Obawiał się reakcji mężczyzny, ale ten przytaknął tylko i postanowił odprowadzić go pod sam dom. W ten właśnie sposób wylądowali w tym miejscu, stojąc przed drzwiami wejściowymi. Harry czuł się co najmniej niezręcznie, nie wiedział, co zrobić, chciał jak najszybciej zniknąć we wnętrzu domu i ukryć się przed ciepłym spojrzeniem Anthony’ego. Zobaczył, że mężczyzna otwiera usta chcąc coś powiedzieć i odetchnął w duchu, ponieważ najwyraźniej ten krępujący moment miał zaraz minąć.
- Dobrze, jesteś już w domu, więc będę mógł spokojnie spać w nocy, nie martwiąc się, że coś ci się stało – stwierdził nadal uśmiechając się w ten łagodny sposób, który sprawiał, że Harry’emu robiło się cieplej na duszy – dobranoc Harry, zobaczymy się w szpitalu – pochylił się i musnął ustami policzek chłopaka nim ten zdążył się odsunąć.
Oczy Harry’ego otworzyły się szerzej i oparł się plecami o drzwi, desperacko łapiąc za klamkę. Patrzył na Tony’ego, nie wiedząc co powiedzieć, ale wiedział, że musi coś zrobić, nie mógł tego tak zostawić. Może nie znał się na ludziach i relacjach międzyludzkich, ale nie chciał niedopowiedzeń.
- Nie rób tego więcej – powiedział i może nie zabrzmiało to tak miło, jak wyobrażał to sobie w swojej głowie, ale przekaz był ten sam.
- Przepraszam, to nie tak Harry, naprawdę – głos mężczyzny brzmiał zbyt mocno, zbyt wyraźnie w tej ciszy, która nieoczekiwanie ogarnęła całą okolice, ale zbyt cicho dla Harry’ego, który słyszał wszystkie myśli przelatujące mu przez głowę.
- Nic się nie stało, ale nie rób czegoś takiego dobrze?
- Oczywiście, przepraszam – brunet kajał się przed nim zupełnie nie potrzebnie, Harry nie chciał tego, nie potrzebował przeprosin.
- Nie przepraszaj i dobranoc, do zobaczenia – posłał mu mały uśmiech, nim zniknął za drzwiami.
Wszedł powoli do swojego pokoju i rzucił się na łóżku, wtulając twarz w poduszkę. Ten wieczór był wyczerpujący, zaczął zastanawiać, czy tak właśnie wygląda życie, jeżeli człowiek otwiera się na innych, jeżeli ma dookoła siebie ludzi, jeżeli jest z kimś tylko w swoim sercu.
***
Czterdzieści trzy miesięcy później – marzec
Harry śmiał się głośno obserwując surfującego Tony’ego, albo raczej jego nieudolne próby surfowania. Może to było niegrzeczne, ale hej kto powiedział, że należał do najmilszych osób na świecie, na pewno nie on.
- Jesteś z Miami! – krzyknął w stronę bruneta, który po raz kolejny spadł z deski prosto w fale. Odczekał chwilę nim mężczyzna wynurzył się z wody i kontynuował – Facecie z Miami, czy wy tam nie macie czasem wody? Nie uczycie się surfować?!
- Odezwał się chłopak z Florydy siedzący na kocu w cieniu! – okrzyknął w jego stronę Tony i podjął kolejną próbę walki z falą.
- Wypraszam sobie, jestem z Londynu, my tam nie mamy słońca i piasku i już na pewno takich fal! – uśmiechał się widząc co wyczynia ten facet, naprawdę on sam zrezygnowałby już dawno. Takie ciągłe wpadanie pod wodę nie mogło być przyjemne i relaksujące.
Za to siedzenie w cieniu z książką było naprawdę miłe, lubił spędzać czas właśnie w ten sposób, to nie zmieniło się mimo upływu lat. Poczuł krople wody spadające prosto na niego i książkę, więc zamknął ją szybko i podniósł swój wzrok oczywiście na bruneta, który odłożył na bok deskę i teraz mościł się wygodnie na jego kocu.
- Hej – jęknął głośno, pełnym niezadowolenia głosem – to moja strefa ciszy i spokoju.
- I? – Tony złośliwe uniósł jedną brew, nadal siedząc obok.
- I tutaj nie powinno być wody – wyjaśnił z wszystkowiedzącą miną.
- Jasne, cokolwiek powiesz – zgodził się z nim szybko lekarz, ale przysunął się jeszcze bliżej, ocierając się mokrym ciałem o ubrania i skórę Stylesa.
- Naprawdę jesteś niereformowalny – prychnął młodszy i starał się odsunąć, jednak mężczyzna był coraz bliżej – ejjj – prychnął, gdy mokre włosy przyjaciela połaskotały go w policzek – masz pięć sekund żeby zniknąć – ostrzegł śmiejąc się cicho.
- Wcale tego nie chcesz – odparł pewnym siebie tonem Anthony.
- Dobra, dobra po prostu nie zniszcz książki – westchnął pokonanym głosem, kładąc się ponownie na kocu.
Chwilę później brunet leżał obok niego i rozmarzonym wyrazem twarzy wpatrywał się w błękitne niebo. Harry zerknął na niego z uśmiechem i przewrócił oczami, widząc jak Tony ziewa po czym przymyka powieki z sennym wyrazem twarzy. Nie miał zamiaru mu przeszkadzać, ale obiecał sobie, że dopilnuje, by nie spiekł się na słońcu, chociaż perspektywa piszczącego z bólu lekarza była całkiem kusząca.
Westchnął po raz kolejny i wrócił do czytania, niektórzy mogli sobie spać, ale on miał egzaminy do zdania. A dziś miał w planach jeszcze spotkanie z Jay, tak dawno nie widział kobiety, która stała się dla niego drugą mamą.
***
Czterdzieści cztery miesiące później – kwiecień
Nie wiedział, co popchnęło go do zrobienia czegoś takiego. Ten list nie był skierowany do niego, nie powinien go otwierać, ale wiedział, że nie ma na co czekać, ponieważ nigdy nie pojawi się adresat tej wiadomości. Miał pewność, że w jego życiu nie pojawi się osoba, która mogłaby otworzyć ten list, więc równie dobrze, to on mógł to zrobić.
Z drugiej strony domyślał się, co popchnęło go do tego. To była jedyna wiadomość od Louisa, jaką mógł uzyskać. Tylko w tych kopertach miał jakąś cząstkę Lou, więc dlaczego nie miałby skorzystać. I tak był wytrwały, dawkował sobie te wiadomości w odstępach czasu, tak by mieć na co czekać, ale teraz nadszedł już ten moment, gdy chciał otworzyć kopertę na której pochylonym pismem Louisa widniały słowa Do nowej miłości…
Cześć,
Nie mam pojęcia kim jesteś, jasne domyślam się, że facetem, ale nie znam cię i nigdy nie myślałem, że będę pisał list do jakiegoś nieznajomego. To trudniejsze niż wydawać by się mogło na początku, ale dam sobie radę, wychodziłem już nie z takich opresji.
Nie znam cię, ale musisz być wyjątkowym facetem, ponieważ Harry cię wybrał. Nie obchodzi mnie to jak wyglądasz, ile masz lat, czym się zajmujesz dopóki sprawiasz, że on jest szczęśliwy. Jeżeli wpatrujesz się w niego z miłością, jeżeli myślisz o nim jak o najważniejszej osobie na świecie, jeżeli twoim celem jest uszczęśliwianie go, jestem pewien, że będziesz dla niego dobry.
Nie polubię cię, nie jestem w stanie myśleć o tobie z sympatią, jak mógłbym lubić kogoś kto jest z osobą, którą kocham, z osobą z którą chciałem spędzić resztę mojego życia, ale łączy nas jedna, najbardziej istotna rzecz, oboje chcemy szczęścia Harry’ego.
Nie wiem, czy mogę cię o coś prosić, ale myślę, że nie będziesz miał mi tego za złe. Bądź przy nim każdego dnia, nieważne co się dzieje, nieważne co będzie mówił, nie opuszczaj go. Nie proś go o rzeczy, których nie jest wstanie ci dać, nie wymuszaj na nim niczego, nie zamykaj go w klatce stworzonej ze swoich pragnień, wymagań czy oczekiwań. Pozwól mu być sobą, takim jakim jest kiedy nikt nie patrzy, nie obserwuje. Bądź zawsze dla niego tak jak on będzie dla ciebie i najważniejsze… kochaj go szczerze, prawdziwie i mocno. To takie banalne słowa prawda? Śmieszne, że o tym piszę, ale najbardziej boję się tego, że jesteś kimś kto będzie chciał go wykorzystać, kimś kto zabawi się nim i porzuci, kto będzie dobry tylko z pozoru.
Czytasz ten list, więc wierzę, że Harry dobrze cię zna, że nie wpuścił do swojego serca byle kogo, że postarałeś się i zdobyłeś jego serce powoli i czule.
Kochaj go tak jak ja nie mogę, bądź przy nim, tak jak ja nigdy nie będę i nie zrań, tak jak ja to zrobiłem.
Louis Tomlinson
Wpatrywał się w list nic niewidzącym wzrokiem. Tak jak myślał, nigdy nie pojawiłaby się osoba, której mógłby dać ten list. Zastanawiał się, jak Louis mógł myśleć, że Harry tak po prostu kogoś pokocha, że wpuści do swojego życia jakiegoś obcego mężczyznę, że od tak postanowi, że Lou jest przeszłością i czas na kogoś nowego. Jedyne co w tym liście było ważne, to miłość Louisa, która pobrzmiewała w każdym napisanym słowie. To dawało mu nadzieję na to, że kiedy Louis wróci i spojrzy na Harry’ego, będzie wiedział, że ten czekał i kocha go nadal tak mocno, jak w ten dzień, kiedy wyznał mu swoje uczucia po raz pierwszy.
***
Czterdzieści sześć miesięcy później – czerwiec
Louis czuł się jak rybka zamknięta w akwarium. Chociaż to nie było chyba wystarczająco dobre określenie. Nic nie było takie, jak miało być, cała ta rzeczywistość, którą nakreślali przed nimi specjaliści okazała się przerysowana. Zdawał sobie sprawę z tego ile czasu musieli tutaj spędzić, przeraźliwie dużo czasu i to go przerażało. Czasami czuł, że nie może oddychać, że dusi się, pozbawiony powietrza, że umiera właśnie tutaj z dala od bliskich.
Misja trwała w najlepsze, ale powoli zaczynał czuć, że mu odbija. Był rozdrażniony, warczał na swoich współtowarzyszy. A w jego głowie ciągle pobrzmiewało tylko jedno imię Harry, Harry, Harry i to było jak obsesja, coś okropnego, nie mógł przez to funkcjonować, jego głowa mogła wybuchnąć w każdej chwili.
Najgorsza była świadomość tego, że musi się trzymać, że on tutaj dowodzi i jeżeli rozpadnie się, to wszystko na co pracował przez tyle lat, na co pracowali wszyscy w NASA będzie niczym. Nie mógł zawieść tylu ludzi, którzy obserwowali ich poczynania z ziemi. Musiał trzymać się i udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
Choroba kosmiczna nie była problemem, chociaż przez kilka pierwszych dni, chciał po prostu umrzeć. Zaczął zastanawiać się, czy wszystkie te testy, które przeszedł idealnie na Ziemi miały jakikolwiek sens, ponieważ w przestrzeni kosmicznej wszystko wyglądało zupełnie inaczej. George jeden z pilotów wymiotował non stop przez pięć dni stwierdzenie, że to był koszmar byłoby lekkim niedopowiedzeniem. Stan nieważkości okazał się problematyczny tylko na początku, kiedy Louis przypadkiem kopnął w głowę Emily. To zdarzyło się jeszcze wiele razy i mogli tylko wzdychać, przyglądać się kolejnym siniakom powstającym na ich ciałach.
Żałował wszystkich lat, które spędził poświęcając się misji, był głupim małym kretynem, który sądził, że warto poświęcać życia dla dziecięcego marzenia. Zrobiłby wszystko żeby tylko cofnąć czas, żeby nie znaleźć się w tym okropnym miejscu, żeby móc popatrzeć na Ziemię, chociażby z daleka. Na początku, kiedy wylądowali czuli się jak zdobywcy, osiągnęli coś czego nie zrobili astronauci przed nimi, ale z czasem wszystko stało się uciążliwe, a oglądanie w kółko tych samych twarzy było męczarnią.
- Lou – rozmyślania przerwał mu Mark, który pojawił się obok zupełnie znikąd – musimy zabezpieczyć elementy powierzchniowe, które badaliśmy, radary pokazują, że niedługo rozpocznie się burza piaskowa, nic wielkiego jak ostatnio, ale może nam trochę nabałaganić.
- Jasne, już idę – powiedział, nawet na niego nie patrząc.
- Musisz uspokoić Victora całkowicie mu odbija, ciągle gada tylko o wyładowaniach elektrycznych podczas burzy i o szkodach, jakie możemy ponieść.
- Niepotrzebnie szerzy panikę, chociaż nie, poczekaj, kto miałby panikować skoro jesteśmy tutaj tylko w piątkę – powiedział ironicznie ze złośliwością o jaką nawet się nie podejrzewał.
- Cóż tak, ale pogadaj z nim, wydaje się, że tylko ciebie słucha.
- Tak, w końcu jestem dowódcą, musi się mnie słuchać – mruknął i skierował się w stronę Habitatu, rozglądając się dookoła, nie widział niczego niepokojącego, ale najwyraźniej specjalistyczny sprzęt wyraźnie wskazywał na zagrożenie.
Może to było głupie z jego strony, ale cieszył się z wszystkich zagrożeń jakie napotykali na swojej drodze. Dzięki temu musiał skupić się na czymś innym, zaczynał angażować się w prace, musiał działać, a to przecież było to co uwielbiał, bycie w ciągłym ruchu, niezastanawianie się, niezatrzymywanie, po prostu ciągłe podejmowanie decyzji. Tak było też teraz, odepchnął na bok swoje rozdrażnienie i skupił się na pracy i ogarnięciu swojej załogi, Harry i wszystko co działo się na tej pieprzonej Ziemi mogło poczekać.
***
Czterdzieści osiem miesięcy później – sierpień
Nie wiedział, dlaczego dał się na to namówić, chociaż nie, jego rodzina i przyjaciele nawet nie dali mu możliwości wyboru, po prostu musiał się zgodzić na ich szalony pomysł i teraz świętował swój pierwszy dzień w pracy w ogrodzie za domem Tony’ego.
- Gratulacje kochanie!– przez taras do ogrodu weszła zarumieniona Jay, podchodząc do niego szybko i biorąc go w swoje ramiona – jesteśmy z ciebie tacy dumni, zawsze wierzyliśmy, że ci się uda i że będziesz robił to czego tylko zapragniesz – mówiła, przytulając go czule.
- Dziękuję Jay – powiedział zawstydzony, nikt nie miał w niego takiej wiary jak właśnie ta kobieta stojąca przed nim i czuł się dziwnie, ponieważ w jej uścisku odnajdował się bardziej niż w ramionach swojej mamy. Tak nie powinno być, ale dziwnym trafem właśnie tak się stało i nie wiedział, co mógłby zrobić, żeby to zmienić – gdzie dziewczyny? – rozejrzał się i po chwili zobaczył Lottie stojącą przy stoliku z jedzeniem i napojami.
- Tam masz Lottie, a Fizzy rozmawiała z kimś w środku, więc zaraz powinna do nas przyjść – Jay przyglądała mu się z niegasnącym uśmiechem, który peszył go, ale też uszczęśliwiał, bo tak bardzo przypominał mu o Louisie.
- Cieszę się, że przyszłyście – wyznał szczerze, siadając na huśtawce, przesuwając się, robiący tym samym miejsce dla kobiety, która od razu usiadła obok – to wszystko nie było moim pomysłem, to nie jest w moim stylu, sama pewnie dobrze o tym wiesz, ale nie chciałem im odmawiać.
- To miłe, że zrobili coś takiego, w końcu jest co świętować prawda? – szturchnęła go lekko w bok – uśmiechnij się Harry, to twój wielki dzień i jesteśmy wszyscy z tobą, więc promieniej.
- Nie wszyscy – wydusił zduszonym głosem nim zdążył ugryźć się w język i nie mówić tego. Miał wrażenie, że użala się nad sobą, że dramatyzuje zupełnie nie potrzebnie.
- To nieprawda, dobrze o tym wiesz. Louis zawsze był tym, który wspierał cię i popychał do robienia nowych rzeczy – mówiła spokojnym głosem, pełnym ciepła i Harry zastanawiał się, czy kiedy wspominała o nim, jej głos czasami choć w małym stopniu przypominał właśnie ten, który słyszał właśnie teraz – Lou na pewno o tobie myśli i cieszyłby się, gdybyś uśmiechał się trochę częściej.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale przyniosłem wam coś do picia i zaraz znikam – przerwał im uśmiechnięty jak zawsze Tony – drink dla uroczej pani i sok dla uroczego pana – podał im napoje, ukłonił się i zniknął tak szybko, jak obiecywał.
Jay odprowadziła go wzrokiem, po czym uniosła brew i obróciła się prosto do Harry’ego, obserwując go ostrożnie.
- Kim jest ten przemiły mężczyzna? – zapytała niecierpliwie, nie mogąc doczekać się odpowiedzi.
- To tylko Tony, jest lekarzem w szpitalu w którym pracuję – wyjaśnił monotonnym głosem chłopak, uśmiechając się do Lottie, która pomachała mu radośnie.
- Och wydaje się bardzo miły – zauważyła, przyglądając się loczkowi, który oczywiście nie usłyszał wyraźnej insynuacji w jej głosie.
- Tak, jest w porządku – stwierdził, biorąc duży łyk soku ze szklanki, którą trzymał w dłoni.
- I bardzo przystojny – dodała i zaskoczona zobaczyła, jak Harry opluł się wodą, którą przed chwilą miał w ustach.
- O czym ty mówisz Jay? – zapytał troszkę histerycznie, a jego oczy stały się komicznie duże.
- Harry, powiedziałam tylko, że twój nowy przyjaciel jest przystojnym, miłym mężczyzną, który najwyraźniej bardzo cię lubi, ponieważ patrzy się cały czas w naszą stronę i teraz znajdujemy się w jego ogrodzie prawda? A to chyba znaczy, że troszczy się i myśli o tobie, to urocze.
- Jesteś ostatnią osobą po której się tego spodziewałem – wydusił nadal zszokowany Harry – jak możesz wygadywać takie rzeczy, ty jako mama Louisa? Dlaczego wszyscy musicie to robić? Ciągle gadacie tylko o tym kto jest przystojny, kto jest gejem, albo który z waszych znajomych mnie lubi. Dlaczego nie potraficie zrozumieć jednej prostej sprawy, ja czekam na Louisa, kocham go i nie interesuje mnie żaden inny facet jasne? Naprawdę chciałbym móc przeżyć chociaż jeden dzień bez zastanawiania się z kim będziecie chcieli mnie wyswatać – mówił podenerwowany, podnosząc nieświadomie głos – w końcu znalazłem sobie jakiegoś znajomego, kogoś kto mnie lubi z kim mogę spędzać czas, a wy psujecie wszystko mówiąc mi, że Tony jest przystojny i mnie lubi. Mam to gdzieś, mam gdzieś wszystkich facetów, którzy są według was dobrą partią dla mnie, nie szukam nikogo, jestem w związku i to powinno dotrzeć do was wszystkich, więc możesz przekazać już zawczasu Lottie i Fizzy, że nie chcę umawiać się z żadnym z ich kolegów.
- Harry – głos Jay drżał, gdy wymówiła jego imię – przepraszam, po prostu pomyślałam, że może Tony jest dla ciebie kimś więcej, że zakochałeś się i chcesz dać mu szanse. Nie chciałam żebyś myślał, że miałabym coś przeciwko temu, ponieważ nie miałabym zapewniam cię – chwyciła jego dłoń, zamykając ją w mocnym uścisku – Louis jest szczęściarzem, nawet nie wie jak wielkim, a ja mogę tylko czuć wdzięczność za to, że mam cię tak blisko. Przepraszam, że cię zdenerwowałam, kocham cię jak syna i martwię się o ciebie.
- Nie musisz się mną przejmować, jestem szczęśliwy Jay – popatrzył na nią wyraźnie spokojniejszy – naprawdę nie rozumiem, dlaczego wszyscy przejmują się mną, kiedy Louis jest właśnie na Marsie – powiedział i roześmiał się ze swoich słów, a po chwili dołączyła do niego Jay i ich śmiech zwracał uwagę, ponieważ Gemma, Anne i kilka innych osób wyraźnie się im przyglądało – tęskniłem za tym – wyznał, ale widząc niezrozumienie wymalowane na twarzy kobiety wyjaśnił – za takim śmiechem ze spraw, których inni nie rozumieją. Dla innych to takie nic, ale dopiero będąc przy Louisie zrozumiałem, jak ważne jest posiadanie obok siebie kogoś kto rozumie moje głupoty, dziwne lęki i nastroje i śmieje się z tego samego co ja.
- Pamiętam, kiedy byłam z ojcem Louisa byłam naprawdę szczęśliwa, ale nigdy nie czułam tego o czym mówisz i chyba właśnie dlatego nam nie wyszło. Nie rozumieliśmy się do końca, zbyt wiele nas dzieliło i powoli ta przepaść między nami stawała się większa i większa, by na koniec rozdzielić nas zupełnie.
- Cóż zawsze mogę przedstawić cię Tony’emu, mówiłaś, że jest przystojny, miły i w ogóle – powiedział żartobliwie i poczuł na sobie oburzone i pełne niedowierzania spojrzenie Jay.
- Ty paskudny, uroczy złośliwcu – wytknęła mu ze śmiechem kobieta – nie będziesz mnie tu swatał dzieciaku.
- Dobrze, dobrze tak tylko zaproponowałem, bo tak się nim zachwycałaś.
- On i tak jest gejem i chcesz, czy nie, ale jest tobą wyraźnie zainteresowany – stwierdziła z wszystkowiedzącą miną – i pozwól, że sama znajdę sobie jakiegoś mężczyznę.
- A masz kogoś na oku? – podpytał ciekawsko, zarabiając tym lekkie trzepnięcie w głowę.
- Zrobiłeś się bezczelny, czas najwyższy żeby Lou już wrócił, bo stajesz się nieznośny – powiedziała z matczynym uśmiechem – a teraz zostawię cię samego i pójdę przypomnieć tym dwóm pannom, że cały czas mam je na oku – Wskazała na Lottie i Fizzy, które dyskutowały o czymś z jednym z kumpli Nialla – a ty baw się dobrze i uśmiechaj, bo to twój wielki dzień.
Przyglądał się kobiecie, kiedy szła w stronę córek, zaśmiał się cicho widząc rumieńce na twarzach sióstr Louisa, kiedy ich matka zawstydzała je przed nowopoznanym znajomym. Jego matka siedziała na tarasie z kieliszkiem w dłoni, rozmawiając z Tonym, który faktycznie spoglądał na niego przez cały czas, uśmiechając się przy tym w ten uroczy sposób, który podobał się Harry’emu. To był jego dzień i naprawdę było bardzo miło, wszyscy gratulowali mu, cieszyli jego szczęściem i spełnionym marzeniem, ale wydawało mu się, że co drugie słowo, które usłyszał nie było szczere, że ludzie byli tylko mili i starali się mówić to co chciałby usłyszeć. Byli w błędzie, ostatnie na co miał ochotę to wysłuchiwanie steku nic niewartych kłamstw. Nie był aż takim desperatom, by napychać sobie duszę tymi fałszywymi słowami. Był wart o wiele więcej niż kilka nieszczerych komplementów od osób, których i tak w większości nie lubił. Zdawał sobie sprawę, że ludzie nie cieszą się czyimś szczęściem, bo niby czemu mieliby to robić.
Podniósł się z huśtawki i ruszył powoli w stronę domu, wiedział że będzie musiał minąć swoją matkę, ale teraz chciał tylko znaleźć jakieś ciche miejsce, by móc zrobić to o czym myślał przez cały dzień. Wbiegł po schodkach i uśmiechnął się do Tony’ego, który podniósł się na jego widok.
- Jesteś dziś otoczony ludźmi, nie podoba mi się to – powiedział z wyrzutem mężczyzna, ale jego spojrzenie było figlarne i rozbawione – nie mogę nawet z tobą porozmawiać.
- Przykro mi, ale jeżeli cię to pocieszy, to wszyscy i tak uważają ciebie za najprzystojniejszego mężczyznę w tym ogrodzie – zażartował i chciał wejść do domu, gdy zatrzymał go głos matki.
- Gdzie się wybierasz? Nie pozwól by biedny Anthony spędził cały wieczór z taką starą kobietą jak ja – jej ton pozornie był swobodny i można by pomyśleć, że kobieta żartuję, jednak Harry doskonale wiedział o co jej chodzi, dlatego nie miał zamiaru zatrzymywać się i wdawać z nią w potyczkę słowną. To nie był dobry moment.
- Idę do łazienki, zaraz wracam – rzucił tylko szybką wymówkę i zniknął jak najszybciej, uciekając spod jej wszystkowiedzącego wzroku.
Dość szybko znalazł drzwi prowadzące do toalety. Już nie raz był w domu Tony’ego, czasami spędzał u niego całe wieczory, dyskutując o małych pacjentach, obgadując wścibskie pielęgniarki, czy też po prostu oglądając kolejne nudne filmy, nadawane na mało ambitnych stacjach telewizyjnych. Wszedł do pomieszczenia i zamknął za sobą drzwi, przekręcił klucz, nie chcąc by ktoś przeszkodził mu i wtargnął tu nieproszony. Rozejrzał się i odnalazł wzrokiem fotel ustawiony w kącie. Uśmiechnął się z zadowoleniem po raz kolejny doceniając poczucie stylu Tony’ego. Sam nigdy nie pomyślałby o wstawieniu fotela do łazienki, był pewien, że Lou raczej też nie wpadłby na coś takiego, ponieważ dla szatyna prysznic trwał dokładnie pięć minut i ani sekundy dłużej. Teraz rozsiadł się wygodnie, uprzednio wysuwając z tylniej kieszeni spodni, zgiętą na pół kopertę. Rozprostował ją i powoli otworzył, wyciągnął białą kartkę, zapisaną tak dobrze znanym pismem i zaczął czytać z głośnym westchnięciem. Tak dawno nie słyszał głosu Louisa i jego słów, a teraz cała treść listu rozbrzmiewała wyraźnie w jego uszach.
***
Kochany Harry,
Nie wiem, czy mogę jeszcze zwracać się do ciebie tymi słowami, ale zaryzykuję. Nie mam pojęcia co teraz robisz, czym się zajmujesz. Chciałbym napisać, że wiem, bo przecież znam cię doskonale, jednak pisząc ten list, zdaję sobie sprawę, że jesteś dla mnie zagadką. Znam twoje marzenia i pragnienia, ale nie wiem, kim staniesz się za kilka lat, a domyślam się, że czytasz ten list właśnie teraz, więc minęło już trochę czasu. Mam nadzieję, że nie za dużo, ponieważ wtedy zapewne patrzyłbyś na ten stek bzdur, które tu napisałem i zastanawiał się, kim do cholery jest ten Louis i czego ode mnie chce.
Zastanawiałem się, gdzie zaprowadzą cię twoje marzenia, mam nadzieję, że w jakieś cudowne miejsce w którym będziesz się spełniał, będziesz mógł powiedzieć, że jesteś szczęśliwym człowiekiem. Nie wiem jak to jest pracować w miejscu, którego się nienawidzi, ale domyślam się, że to musi być jedno z najgorszych uczuć na świecie. Robienie tego, czego się nie kocha, codzienny obowiązek stający się męczarnią, potworna rutyna, która dopada człowieka niespodziewanie i pozostaje już na zawsze. Mam nadzieję, że to wszystko ominie cię i będziesz uśmiechał się w ten cudowny sposób. Kiedy widziałem ten uśmiech na twojej twarzy, zawsze chciałem mówić ci tylko, że jesteś śliczny, ale tak, tak wiem jak bardzo nie lubiłeś tego określenia.
Jeśli miałbym obstawiać czym się zajmiesz powiedziałbym, że pracą w szpitalu, widziałem jak wpatrywałeś się w te malutkie dzieci, byłeś nimi tak zachwycony, w twoich oczach było czyste uwielbienie, więc myślę, że byłbyś szczęśliwy w takim miejscu. Ciekawe, czy trafiłem i miałem rację, ale to nie jest ważne. Dziś jest twój pierwszy dzień pracy, domyślam się, że to był cudowny dzień, pełen wrażeń, nowych wyzwań i uśmiechów. Mam nadzieję, że jesteś z siebie dumny, zacząłeś nową przygodę, która jest zupełnie i całkowicie twoja. Teraz możesz zrobić ze swoim życiem wszystko, co tylko będziesz chciał. Ciekawe o czym teraz marzysz, mam tylko nadzieję, że nie zapakowałeś swoich marzeń do walizki i nie schowałeś ich gdzieś tam na strychu zapominając o nich.
Nie chcę zajmować ci więcej czasu, pewnie jesteś zajęty świętowaniem (mam taką nadzieję, bo nie wyobrażam sobie byś spędził ten dzień w samotności). Chciałbym tylko poprosić cię o coś. Teraz kiedy masz już pracę swoich marzeń, zacznij być szczęśliwym człowiekiem. Przestań smucić się i rozmyślać o złych rzeczach, nie doszukuj się wszędzie złośliwości i fałszu. Doceniaj to co masz, nie pragnij więcej, ale nadal miej marzenia. Odczuwaj życie całym sobą, ciesz się z porannego biegu (jeśli nadal trenujesz), z filiżanki aromatycznej herbaty, z ulubionej piosenki, która szczęśliwym trafem właśnie płynie z głośników. Uśmiechaj się do ludzi i odbieraj od nich uśmiechy, uwierz w swoją wyjątkowość i piękno. Nie spieraj się z mamą, ona kocha cię, chociaż czasami wydaje się, że chce tylko poukładać twoje życie. Sam bądź dla siebie drogowskazem i szczęściem, a wtedy każdego dnia będziesz czuł taką radość, ekscytację i dreszcz niepewności, jak tego pierwszego dnia nowej pracy.
Kibicuję Ci i myślę o Tobie każdego dnia.
Twój Louis.
***
Siedział na tym samym fotelu przyciskając list do serca. Nawet nie zorientował się, że zaczął płakać. Łzy toczyły sobie powolną ścieżkę w dół po jego twarzy, nie przejmując się tym, że są niezauważone. Oddychał powoli, ściskając w dłoniach kartkę papieru, która mogła zniszczyć się w każdym momencie, mogła zniknąć i przestać istnieć, ale każde słowo napisane przez Louisa wryło się już mocno w umysł Harry’ego. Pamiętał wszystko co napisał szatyn i to nie były łzy smutku. Po prostu odczuwanie obecności Louisa obok było czymś oczyszczającym, dawało mu siłę i dopiero teraz mógł poczuć, że jest szczęśliwy, że ten dzień był wyjątkowy i tylko jego. I dla innych to mogło być głupie i dziecinne, ale dla niego motorem napędzającym był Lou i każde jego słowo dawało mu przysłowiowego kopa do działania. Nie obchodziło go nawet to, że nie miał z kim podzielić się swoim szczęściem, tym co napisał mu Lou, to nie było ważne.
Wstał i otarł twarz, chcąc pozbyć się łez. Nikt nie musiał wiedzieć, że płakał. Ostrożnie złożył kartkę i schował ją wraz z kopertą do kieszeni. Odblokował zamek i wyszedł z łazienki, zostawiając za sobą ten chwilowy obszar bezpiecznej strefy i wygodnego fotela. Wyszedł na taras, gdzie jego mama nadal rozmawiała z Tonym. Czuł na sobie jej oceniające spojrzenie i nie trwało długo, gdy ta postanowiła się odezwać.
- Znów przez niego płakałeś Harry? – zapytała z naganą w głosie, nie pesząc się nawet obecnością mężczyzny.
- To dzięki niemu mamo, to zawsze jest dzięki niemu – powiedział twardo i zbiegł o schodkach idąc w stronę Fizzy, która siedziała na trawniku i wpatrywała się w ciemniejące niebo. Przy rodzinie Louisa czuł się lepiej niż wśród swoich bliskich, to powinno go niepokoić, ale nieoczekiwanie pokrzepiało jego serce.
* *Sleeping At Last- Mars
18 notes
·
View notes
Photo
Pożyczone od "Nie czytasz? Nie idę z Tobą do łóżka".
1 note
·
View note
Text
Oda
ROZDZIAŁ 2
Obudziłem się gdy za oknem było już ciemno.A może to ja tak słabo widziałem ?
Wszystko bolało mnie nieziemsko...całe wnętrze pulsowało i piekło...na dodatek czułem się taki brudny.Telepało mną jak jeszcze nigdy dotąd.
Chciałem umrzeć...chciałem żeby to wszystko się skończyło...żeby cały ten ból zniknął...żeby zostawił mnie w spokoju.Dotychczasowe poczucie humoru i gatka szmatka która przez cały ten czas towarzyszyła mojej osobie była teraz na poziomie zerowym.Nie potrafiłbym w tym momencie nawet kiwnąć palcem...tak bardzo bałem się konsekwencji.
Nikt nawet nie pofatygował się zobaczyć co ze mną...wszyscy mieli to gdzieś...ważne że przeżyłem..dalej radz sobie sam.
Gdy tak sobie leżałem pojękując co chwile z bólu drzwi do pokoju uchyliły się a w nich stanął nie kto inny jak Seisi.
Patrzył na mnie chwilę w osłupieniu co wywołało na mojej osobie nie ukrywam nutkę szoku.To wyglądało jakby zrobiło mu się mnie żal...nieee że on ? nigdy w to nie uwierzę.
Trwało to tylko pare sekund zanim zauważył że na niego spoglądam.Szybko się otrząsnął i podszedł bliżej po czym kucnął i spokojnym tonem oznajmił
- wstawaj...pójdziesz się umyć i wrócić z powrotem...masz kolejnego klienta-ludzie ! ja rozumiem że jestem bardzo pociągającym słodziutkim chłopcem ale to już chyba jest przesada ! ja tu ledwo sapię po tym starym pedofilu który jakieś 3 godziny temu opuścił to pomieszczenie i teraz mam przyjąć kolejnego starego zboka ?! o nie ! po moim trupie ! aż mi się normalnie odwidziało i sobie jednak troche popyskuje.
- popierdoliło cię ?! widzisz jak ja wyglądam ?! nie ma mowy !-rzekłem dość spokojnym tonem iż na grozniejszy siły nie miałem
- chyba ci się zapomniało z kim rozmawiasz ! po pysku chcesz ?!-w tym momencie już nawet nie obchodziło mnie to czy mi wrąbie czy nie...nie chciałem przechodzić przez to drugi raz.Nawet jeśli klient byłby łagodniejszy to po takich torturach byłaby to dla mnie istna żeznia.Zacząłem płakać i błagać o to żeby to odwołali i zaproponowali mu kogoś innego.Już naprawdę puściły mi wszelkie hamulce
- błagam ! dajcie mu kogoś innego ! ja nie dam rady ! tak bardzo mnie boli !-nic mi to nie dało iż mocnym ruchem podciągnął mnie za ramiona do góry...wywołało to u mnie ryk bólu
Teraz już nie miałem wyjścia...ciągnął mnie za sobą a ja tylko ochraniałem ciało przed jakimikolwiek przeszkodami...nie miałem siły iść za nim sam.
Kiedy już dociągnął mnie na miejsce,bez żadnych zahamowań wrzucił brutalnie do wanny...pustej wanny.Na tej gest ponownie zawyłem...
Odkręcił korek...zaczęła lecieć woda...była zimna...nie nie zimna...lodowata.
Zacząłem trząść się teraz już nie tylko z bólu ale i z zimna...nawet nie miałem siły zapytać dlaczego mi to robi...wykańczałem się coraz bardziej.
- jak skończysz wiesz co masz robić...za 15 minut widzę cię z powrotem w pokoju...no chyba że chcesz żebym po ciebie przyszedł
Po czym wyszedł i zamknął za sobą drzwi...chociaż tyle dobrego.
Leżałem tak w bez ruchu przez bodajże 8 minut zastanawiając się nad tym co mnie teraz czeka.Kończyny przyzwyczaiły się pewnie do wody...bo teraz już nie czułem praktycznie nic...czułem się jakbym miał tylko głowę...a może jemu właśnie o to chodziło ? może chciał mi pomóc ?...żeby przestało boleć...niee nie on.
Minęły kolejne 3 minuty...zostawało mi coraz mniej czasu.
Postanowiłem nie drażnić już dla swojego dobra Seisi’ego.
Nie teraz kiedy nie byłem w stanie wydać z siebie ani jednego słowa.
Powoli podniosłem się z wanny i próbowałem wyjść.Nie udało mi się to jak planowałem.
Poślizgnąłem się przez wode która skapała mi ze stóp na podłogę i zaliczyłem piękną glebę.Dlaczego piękną ? bo ból wrócił...i to z podwojona siłą.
Cholerny farciarz ze mnie muszę to przyznać...nie jedna osoba by mi pozazdrościła.
Oczywiście nie było tu żadnych ubrań więc żeby nie świecić gołą dupą przy każdym przechodniu skorzystałem z białego ręczniczka którym się wycierałem.Był co prawda troszkę mokry ale lepsze to niż nic.
I tak świeżutki i pachnący ledwo co ale jakoś powędrowałem do mojego pokoju w którym za pewno czekał już Seisi z moim kolejnym klientem albo sam klient.
Drzwi były już otwarte więc nie musiałem się kłopotać z otworzeniem.
Kiedy już przekroczyłem próg ku mojemu zdziwieniu ale to bardzo dużemu zdziwieniu na łóżku nie siedział ani nie leżał obleśny stary dziad.W pokoju nie śmierdziało ani nie było czuć żadnych takich dziwnych wilgoci w powietrzu związanych oczywiście z potem czy...tego typu rzeczami.Tam nawet pachniało ! Takimi ładnymi mocnymi męskimi perfumami.Aż hipnotyzowały.
I to...to nawet nie był dziad...i nie był stary.
Przede mną siedział a nawet opierał się lekko o łóżko wysoki dobrze zbudowany mężczyzna.
Nie wiem ile mógł mieć ale na moje oko wyglądał na 20 pare lat
co bardzo mnie zdziwiło.
Miał czarne rozczochrane włosy.Nie były ani długie ani krótkie.
Twarzy nie mogłem określić ponieważ w pokoju było dość ciemno a ten jeszcze nie patrzył na mnie tylko jak na złość w podłogę.Jak potrzeba to nie patrzą a jak nie trzeba to patrzą kurna !
Na sobie miał czarną lekko opięta koszulę która idealnie podkreślała jego zarąbistą budowę-kurna co ty pieprzysz Oda ! wez sie w garść przecież to facet ! zaraz cie zgwałci jak inni i zmienisz zdanie !.
I jakieś tam zwykłe spodnie !
Zapatrzyłem się na niego tak że nawet nie zdążyłem się zorientować że ręcznik który pokrywał moje nagie ciałko leżał już teraz na podłodze.Poinformował mnie o tym Seisi który tylko złapał się za czoło i wyszedł jak zwykle bez słowa oczywiście przed tym zdążył się jeszcze ukłonić facetowi który opierał się o ramę mojego łóżka.
Zawstydziłem się troche.Zaczęły mnie mieć policzki...noi bonusowo coś tam na dole po poprzednich zabawach z klientem.Na myśl że zaraz spotka mnie powtórka z rozrywki powróciłem do żywych i postanowiłem już więcej ręczniczka nie upuścić.
Minęło może z 6 minut a my staliśmy tak nie odzywając się ani słowem.Nie chciałem prowokować losu.Jest młodszy i lepiej zbudowany na bank ma więcej siły.Z nim mogło by być jeszcze gorzej.Tak sobie myślałem.I czekałem aż sam zacznie coś mówić.
Po 12 minutach zaczynało mnie to lekko irytować. Co to jakaś nie mowa jest czy co ?! no ile można tak stać i nic nie robić.Ja wiem że narzekałem ale wolałbym żeby to już się skończyło a nie nie potrzebie przedłużało.
Nie wytrzymałem.
- a...pan to coś chce robić w końcu czy mogę sobie iść ?-powiedziałem z lekko drżącym od bólu głosem
Na odpowiedz czekałem 2 minuty po czym mój klient w końcu się odezwał
- a co chciałbyś robić ?-no nie...ja pierdacze po raz pierwszy ktoś mnie pyta o wybór musze to jakoś dobrze wykorzystam póki mam szanse.
Zanim zdążyłem się odezwać usłyszałem to
- podejdz-ten już nie brzmiał tak ohydnie jak głosy tych wszystkich dziadów.To wyglądało na taką zwykłą konwersację.I nawet przestałem myśleć o tym co mnie czeka.Ten facet jakoś mnie nie odpychał.I miałem wrażenie że nawet gwałt w jego wykonaniu byłby samą przyjemnością.No pięknie jeszcze się we mnie masochista zacznie udzielać psia krew !
Podszedłem grzecznie nie mówiąc przy tym nic tylko posykując co drugi krok.
- Widze że boli-nie kuzwa, łaskocze.No przecież widać chyba że ledwo idę ! co za kretyn.A już zaczynałem pałać do niego cholernie dziwną sympatią.
Postanowiłem jednak się opamiętać i odpowiedziałem potulnie lekko sie przy tym uśmiechając.
- tak trochę
- przyszedłem tu po konkrety ale postaram się żebyś ucierpiał jak najmniej.-no kurwa trzymajcie mnie ! to ja tu próbuje być miłym a ten z takimi tekstami wyjeżdża ?! teraz to mnie wkurzył
Nie przemyślałem tego co w tamtym momencie zrobiłem i teraz bardzo tego żałuję.Gdybym wiedział co się stanie nie odważyłbym się na to.
Podniosłem rękę i chciałem mu przywalić.Niestety koleś miał dobry refleks a raczej normalny bo z moją prędkością w tym stanie to nawet dziecko by nie oberwało,złapał ją i lekko wykręcił przekręcając mnie tak że stałem teraz przylegając do niego tyłem a on trzymając moją dłoń schylił się do ucha i szeptem powiedział
- uważaj na to co robisz...mam niezłą cierpliwość ale lepiej dla ciebie jej nie nadwyrężać.-w trakcie kiedy to mówił przyciskał co prawda lekko moją dłoń...niestety mnie bolało to bardzo i posykiwałem z bólu.
W końcu odpuścił i odsunął się uwalniając mnie z zatrzasku.
Postanowiłem zobaczyć co stanie się gdy przeproszę...nie mam pojęcia z jakich powodów i przyczyn ale zacząłem się podniecać.
- przepraszam...
- słucham ?-ja nie mogę czy on nie dosłyszy ?
- powiedziałem...że przepraszam...
- mhm...i co ja mam teraz z tobą zrobić ?
- nie wiem...ja tu nie ma nic do gadania
- jesteś pewny ?-co on knuje ? przeczuwam kłopoty
- no tak
- jakoś to do nie nie przemawia...
W tym momencie nie wiem naprawdę co mi odbiło...ale miałem na to ochotę...facet był zadbany i pachnący wiec chyba nie jestem jakiś dziwny no nie ?
Podszedłem bliżej i kucnąłem.Teraz twarzą byłem idealnie na wysokości męskości mojego klienta.Po czym powoli zadarłem główkę do góry patrząc na niego z lekkim uśmiechem.Naprawdę nie wiem co we mnie wstąpiło niech mnie ktoś obudzi ! to jakiś sen w którym nie jestem sobą.
Ten na mój gest również się uśmiechnął i zaczął głaskać mnie po głowie.Tak przyjemnie że aż przymknąłem oczy...bałem się że zasnę.Jeszcze nigdy nikt się tak ze mną nie obchodził.
Postanowiłem że w nagrodę zrobię mu dobrze...ale również i sobie...ponieważ sam nie mogłem się tego doczekać.
Wykonałem pare drobnych gestów po czym zsunąłem spodnie z nóg mojego klienta po czym zdjąłem mu majtki na co on uśmiechnął się jeszcze bardziej.
Troche się przeraziłem jak ja to zmieszcze w ustach.To nie było to samo co u tych dziadów.Było o wiele wiele większe i w ogóle no nie wiem czy można to określić ładniejszym ale dobra.Na ten widok zrobiło mi się twardziej pod ręczniczkiem.
Bez wahania wziąłem go do ust na co mój gość zareagował cichym ledwo słyszalnym sapnięciem.Zrobiło mi się miło więc zabrałem się do dalszego działania.
Wciąż głaskał delikatnie moje włosy pozwalając na swobodne ruchy.
Nie szarpał mną ani nie przyśpieszał.Mogłem robić to jak chciałem.
Zaczynałem wolno i dokładnie.Po jakimś czasie przyśpieszyłem i ruchy mimo tego iż nie były już głębokie, po minie mojego klienta można było wywnioskować że mu się podoba.I tak... cały czas robiąc to patrzyłem się na niego ukradkiem co podniecało mnie jeszcze bardziej.
W końcu po pare nastu długich minutach znowu poczułem to uczucie wypełniania od środka.Jednak nie miałem zamiaru się tego pozbyć w taki sposób jak z tamtym dziadem.
Poczekałem aż chłopak wyjdzie mi z ust i ze słodkim wyrazem twarzyczki spojrzałem na niego.
Ten na mój gest również zaczął patrzyć w moja stronę i lekko się uśmiechał
Policzki miałem pełne jak od nabrania powietrza.
Lecz nie trwało to długo.Połknąłem wszystko za jednym razem..no...może dwoma...bo było tego dość sporo.Oczywiście wciąż patrząc na mojego przystojnego klienta.
Nie wiem co we mnie wstąpiło ale byłem z siebie zadowolony.
Ten podszedł do mnie i zaczął gładzić po policzku po czym powiedział
- Jestem Nao...a ty jak masz na imię ?-zatkało mnie...jaki on jest dla mnie miły !
-O-Oda...-ledwo co z siebie wydukałem
- mhm...wykuruj się do naszego następnego spotkania...wtedy już nie będę taki miły.- po tych słowach zrobiło mi się gorąco a Nao wstał wciągnął bieliznę i spodnie po czym cmoknął mnie w policzek i wyszedł .
Siedziałem tak na podłodze w osłupieniu przez jakąś dłuższą chwilę po czym nabrałem jako tako siły i głośno palnąłem
że takich klientów to ja mogę przyjmować !.
1 note
·
View note
Photo
Maria Dahvana Headley Dziedziczka jeziora Przełożyła Dorota Dziewońska
Dla anonimowej autorki, za wszystkie opowiedziane historie
Z boleścią śpiewam tę pieśń o sobie, o ja nieszczęsna o mej tułaczce, o tego świata strasznych udrękach o mych zgryzotach niegdysiejszych i świeżych ranach nie znam nic więcej, oprócz mroków mego zesłania
Mężczyzna wygnał mnie w dzikie knieje W cieniu dębu stary kurhan dał schronienie Całam tęsknotą i pragnieniem Lament żony (ok. 960–99 r. n.e.), autor nieznany
Prolog
Powiedz to. Początek i koniec jednocześnie. Leżę na brzuchu, bliska śmierci na pace pickupa. Chciałabym się modlić, ale nigdy nie umiałam prosić o pomoc. Może więc śpiew? Nie ma żadnych pieśni na taką okazję. Jedyne, co przychodzi mi na myśl, to cytat z jakiejś książki: „Wszystko będzie dobre. Wszystko wyjdzie na dobre”[1].
Na głowie mam worek, a mimo to widzę twarze martwych żołnierzy. Oglądam wojnę w zwolnionym tempie i oto mam przed oczami szereg towarzyszy, linię krwi, wytrzeszczone oczy… Porzucono nas. Wysłano nas do niewłaściwego kraju i wszyscy oprócz mnie nie żyją. Teraz myślę, że każdy kraj byłby niewłaściwy i że jestem tutaj, o dwie minuty od śmierci.
Moi chłopcy są już duchami, dziewczyny też. Moja przyjaciółka Renee zginęła tydzień temu. Poślizgnęła się i w zamieszaniu, które wywołała gwałtownymi ruchami, dosięgły ją kule, szybkie jak osy. Trzymałam ją w ramionach, kiedy umierała. Trzy dni temu jechałam z Lynnem Gravenem z portu i dowiedziałam się od niego, że rzeka Missisipi tworzy sobie własne koryta, jak jej się podoba, zmienia bieg, pochłaniając te połacie lądu, które pragnie odzyskać. Lynn twierdził, że na tej pustyni także jest taka rzeka – powinniśmy się w niej zanurzyć i zobaczyć, czy nas pochłonie. Wyskoczył z ciężarówki, którą jechaliśmy z prędkością stu trzydziestu kilometrów na godzinę, przekonany, że wpadnie do wody. Raul Honrez wychowywał się w Idaho, jego rodzice żyli ze zbierania owoców. Był w połowie studiów medycznych, kiedy samoloty wleciały w wieże, i wtedy wstąpił do wojska. Patrzyłam, jak jego ciało jest rozrywane na strzępy, a chwilę później ktoś mnie złapał i wrzucił na tę ciężarówkę.
Dwa miesiące temu byłam na urlopie, z dala od tego wszystkiego.
– Słuchaj! – dobiegł mnie głos z dołu i poczułam dłoń na kostce. Siedziała na chodniku. Miała na sobie tablicę z napisem „Tak. Porzucono mnie. Przyjmę każdą pomoc”. Przybyła z tej samej wojny co ja. Przed nią leżała blaszana puszka na drobne.
– Słuchaj. Powiem ci, co cię czeka – zawołała. – Za pięć dolców.
– Weź wszystko – odparłam, wysypując zawartość portfela do jej puszki.
– W takim razie powiem ci wszystko, co wiem – oświadczyła.
– Nie, dzięki. – Odwróciłam się.
– Będziesz żyła wiecznie! – krzyknęła za mną. – Jesteś tą, która uchodzi cało! Ale i tak coś stracisz, więc lepiej uważaj.
– Nie mam nic do stracenia – odpowiedziałam hardo, nie wiedzieć czemu.
Ruszasz na wojnę, wiedząc, że coś stracisz. Ujście z życiem to zwykły fart, a nie coś wyjątkowego. Nie masz w sobie żadnej magii, po prostu sprzyja ci szczęście.
Uznałam, że wiem, co mnie czeka. Bywałam już w walkach. Zaciągnęłam się zaraz po tym, jak zabrakło ochotników, w trakcie wojny, która ciągnęła się bez końca. Wierzyłam, że chodzi o coś wielkiego, o bohaterstwo. Tak ci to przedstawiają, kiedy masz siedemnaście lat. Myślisz, że będziesz ratować głodujących, cierpiących z powodu wojen, dzieci, kobiety. Tymczasem grzęźniesz w błocie, ślizgasz się po zboczach, zamykasz oczy i strzelasz. Jesteśmy wygłodzeni na skąpych racjach żywnościowych, przerażeni, bliscy obłędu. Strzelamy na oślep, bez namysłu, widząc obcy mundur, inny kolor skóry albo punkty w noktowizorach pokazujące ciepłe ciała. Jasne punkty na mapie, bijące serca.
Uznałam, że do tej pory miałam farta. Uznałam, że jeśli zginę, to zginę.
Wsiadłam do samolotu i wróciłam na pustynię.
Teraz trzęsę się na wybojach i nie mam przed sobą żadnego celu. Skoro mnie wiozą, to jadę do niewoli albo do szpitala. W mózgu kołaczą mi się najróżniejsze myśli, wspomnienia tych chwil, na które powinnam była zwracać uwagę.
– Słuchaj! – zagadała do mnie stara kobieta dziesięć lat temu w autobusie dalekobieżnym. – Opowiem ci historię!
Nie bardzo mogłam się odsunąć, więc słuchałam. Za oknami przesuwały się krajobrazy. Noc i droga, zielone i czerwone światła, ludzie w samochodach zmierzający ku swoim celom, a obok mnie ta kobieta opowiada mi swoją wersję dziejów świata, wszystko, co się działo od zarania czasu, i co będzie się działo aż do końca. Trzydzieści godzin.
– Z historią jest tak – powiedziała. – Ludzie kłamią o tym, co przegapili. Mówią, że wiedzą, co się działo, świat eksplodował i oni to widzieli, ale w rzeczywistości tylko słyszeli dźwięk tak głośny, że aż wstrząsnął ziemią. Nie da się zrozumieć całej historii, jeśli nie przeżyje się jej do końca. Kto jest ostatni na placu boju, ten śpiewa pieśni na wszystkich pogrzebach. Przynajmniej ma szansę o tym opowiedzieć. Opowiada nam wszystkim o tamtych zdarzeniach.
Patrzyłam na tę siedzącą obok mnie kobietę, na jej drżące dłonie i skromny kapelusz. Wyglądała na tak starą, że mogła się urodzić na początku wieku.
Myślałam, że wiem wszystko.
Myślałam, że wiem, co kryje w sobie ziemia. Myślałam, że wiem, co mnie czeka. Teraz wiem, że czekało mnie to wszystko: ta pustynia, ten worek, to potrząsanie, gdy ściągają mnie z paki samochodu.
Słyszę odgłos ostrzenia noża.
Nie wiem, kim oni są, kto mnie złapał, ale jestem dla nich jedną z „tamtych”, tak jak oni dla mnie. Jesteśmy koszmarami dla siebie nawzajem. Rzucają mnie na piach na kolana. Pokazują mi tekst i czytam go, a oni to nagrywają.
– Nazywam się Dana Mills – mówię. – Ameryko, to twoje dzieło.
Czuję świst ostrza za głową i nagle jestem w tysiącu miejsc jednocześnie, wszystko będzie dobre, i w tysiącu krajów, i na statku przemierzającym ocean, i wszystko będzie dobre, jestem starą kobietą umierającą w głębi góry, ostatnią z rodziny, ostatnią z mojego rodu, i wszystko wyjdzie na dobre, i wokół jest ciemność, a w tej ciemności świeci jasna gwiazda, która robi się większa, coraz większa…
– Słuchaj – ktoś szepcze mi do ucha. – Słuchaj uważnie.
Czy jestem martwa?
– Słuchaj – szepcze ten głos. – W niektórych krajach zabija się potwora zaraz po narodzinach. W innych miejscach zabija się go dopiero wtedy, kiedy on kogoś zabije. W jeszcze innych puszcza się go wolno do lasu albo do morza, gdzie dożywa swych dni, wzywając pobratymców. Słuchaj mnie, woła. Może jest tylko jeden.
Budzę się, łapię powietrze, zagrzebana w piachu. Ziarenka piasku oblepiają mi palce. Wokół twarzy jest trochę przestrzeni, ale nigdzie więcej. Czuję jednak bicie serca, a to o czymś świadczy.
Piach jest ciężki i rozgrzany. Przez powieki przedziera się blask słońca. Poruszam palcami, potem całym ciałem, aż udaje mi się wydobyć z piasku dłoń. Wygrzebuję się, wstaję na chwiejnych nogach. Czuję nieznajomy ciężar i spoglądam na swój brzuch.
Jestem namiotem pośrodku pustyni, który skrywa kogoś w swym wnętrzu, kogoś, kto nie mówi i nie maszeruje, tylko śpi. Omal nie wybucham śmiechem. Omal nie wybucham płaczem. Nie wiem, kto jest ojcem.
Jestem matką.
W taki sposób wracam z zaświatów. W szóstym miesiącu ciąży. Tyle mam. Tyle mojego.
Patrzę w dal ponad pustynią i dostrzegam jakiś ruch, drganie gorącego powietrza, chybotliwe ludzkie sylwetki. Ruszam przed siebie.
Po kilku godzinach coś wybucha dwa metry ode mnie. Odłamek w moim oku, krew na policzku, tyle. Owijam głowę koszulą i idę dalej.
Wreszcie docieram do Amerykanów. Wyglądam tak strasznie, że nikt nie wie, po której stronie konfliktu jestem. Boją się do mnie zbliżyć. Czytają moje naszywki.
Cholera, to Dana Mills. Sprowadźcie tu kogoś!
Budzę się później, lampa świeci mi w oczy, jestem ogolona na całym ciele: nie mam włosów na głowie, włosów łonowych, na nogach, pod pachami, jakby za chwilę mieli mnie upiec na rożnie. W oknach są kraty. Na oku mam przepaskę, jestem czymś odurzona.
– Pech! – mówi dziewczyna na łóżku obok. Nie ma nóg. – Teraz już chyba za późno. Dla nas wszystkich.
– Chyba tak.
– Wyrwałam się stamtąd, skąd pochodzę, i już nigdy nie wrócę – stwierdza. – Nie mam nikogo na całym świecie.
– Ja też – wtrącam. – Moja matka nie żyje. Jestem sama.
Obie patrzymy na mój brzuch.
– Nie jesteś sama – zauważa dziewczyna. – Masz tego kogoś. Ktokolwiek to jest.
Patrzę na jej piegi i zadarty nos, krzywe usta pomalowane czarną szminką, jakby się wybierała do klubu, żeby szaleć do upadłego. Może mieć z siedemnaście lat, tyle co ja, gdy się zaciągnęłam. Jej paznokcie są dłuższe, niż zezwala regulamin, i gładko wypolerowane. Nie pytam, co zrobiła. Ona też mnie o to nie pyta.
– A więc jesteś wariatką? – rzuca bez zapowiedzi. – Bo ja tak. Widzę różne rzeczy. Głównie swoje nogi. Zresztą, po co jeszcze żyję? Pewnie tak myślisz. Ja tak myślę.
Już mam zamiar odpowiedzieć, kiedy widzę, że coś lśni pośrodku jej klatki piersiowej. Jakiś błysk. Płomień?
– Co tam jest? – pytam, ale jej już nie ma.
Na jej miejscu jest pięciu mężczyzn. Czują się swobodnie, opierają stopy o ramę łóżka, jeden czy dwóch pochyla się nade mną i ogląda moje wykresy. Dają mi do zrozumienia, że jestem w tej sali jedyną osobą, która nie może uciec. Bose stopy, kiedy było się już na wojnie, są przerażające.
– Co się z tobą działo, żołnierzu? Kto cię porwał?
– Nie wiem – mówię. Rozglądam się za dziewczyną, ale nigdzie jej nie ma.
Jeden z nich kuca przede mną i patrzy na mnie z taką dawką szczerości w oczach, żebym nie miała wątpliwości, że jest dobrym człowiekiem.
– Widzieliśmy cię w telewizji – mówi. – Miałaś szczęście. Nawet po tym wszystkim nadawałaś się do pokazania na ekranie. Reszta twojego oddziału zginęła.
Myślę o szczęściu.
– Widzieliśmy twoją śmierć. To było przekonujące.
– Ja żyję – mówię. Czuję dreszcz na całym ciele.
– Egzekucja sfingowana. – Wskazuje na mój brzuch. – Czyje to dziecko?
– Moje – odpowiadam szybciej, niżbym chciała.
– Gwałt czy obopólna zgoda?
Jedno znaczy, że jestem ofiarą, a drugie, że jestem kolaborantką, a ja nie znam odpowiedzi, więc milczę. Słyszę, jak jeden z nich mówi coś o teście DNA. Mój mózg zacina się jak zdarta płyta. Hipnotyzują mnie, namawiają, żebym wszystko opowiedziała. Nie ma nic do opowiadania, poza tym że wróciłam z miejsca, w którym byłam, że żyję i że jestem w ciąży.
Pozostaję w tym szpitalu, który nie jest szpitalem, przez sześć tygodni, a potem czuję, jak dziecko pod moim sercem mocno kopie.
W więzieniu pracują inni żołnierze. Spotykam faceta, który stacjonował tam, gdzie ja. Wyprowadza mnie w środku nocy. Znajduję klucz w jedzeniu, mapę pod talerzem, i uciekam. Kiedy nie mogę znaleźć pociągu, ukrywam się w przyczepach przewożących konie. Chowam się pod plandeką pickupa. Budzę się na parkingu, gdzie ktoś się we mnie wpatruje, uderzam go w głowę i uciekam w ciemność.
Znowu spotykam dziewczynę ze szpitala, tym razem w łazience na parkingu dla ciężarówek. Nie używając nóg, wychodzi z kabiny i mówi „Cześć”, a ja jej odpowiadam „Cześć”, jakbym się nie martwiła o stan mojego umysłu. Jej palce to sama skóra i kości. Pali papierosa.
Pośrodku klatki piersiowej ma otwartą ranę, przez którą widzę jej żebra, płuca, zapaloną świeczkę na jej splocie słonecznym, otoczoną złoceniami.
– Bóg już do ciebie dotarł? Prosił o coś? – pyta.
– Nie wiem – mówię. – Coś mi się przytrafiło. Nie wiem co. Nie wiem też, co teraz się ze mną dzieje.
– Mnie też się coś przytrafiło. Zaczęłam pluć ogniem, a potem zamarzłam i roztopiłam się, i wszyscy wokół twierdzili, że jestem męczennicą. Malowali mnie wszyscy malarze. Widywałaś mnie na ścianach i na świeczkach. Weź sobie jedną, jeśli chcesz. – Wskazuje wotum w swojej piersi. – Może ci pomóc.
Dziewczyna zaciąga się papierosem i jej policzki zapadają się tak głęboko, że widzę kształt jej czaszki.
– Ciągle boli – mówi. – Nie chcesz iść tą drogą, nawet jeśli prowadzi do sławy. Twoja twarz pojawia się na grzankach i zawsze masz wrażenie, że nie możesz odetchnąć pełną piersią. Ale to i tak lepsze niż druga możliwość.
– Jaka jest druga możliwość? – pytam.
– Oj, wiesz przecież. Wieczny ogień.
Wychodzi z łazienki, bez nóg, pozostawiając za sobą ślady stóp w postaci ogników, które zaraz gasną. Stoję tam jeszcze przez chwilę z dłonią owiniętą w papier.
Dziecko mnie kopie, samochody wjeżdżają na parking i wyjeżdżają, ciężarówki wydają ten rozpaczliwy jęk świadczący o zbyt wielkim ciężarze i o zużytych hamulcach. Widzę, jak grupa tych wielkich aut zjeżdża z autostrady i jak sunie z trudem pod górę, bo dla olbrzyma jedyną przeszkodę stanowi grawitacja.
Idę dalej. Czemu właściwie idę do domu? Nagle dociera do mnie, że dowiedzą się, skąd pochodzę, i będą tam na mnie czekać. Ale nie czekają. Nikogo tu nie ma.
Chyba dlatego, że moje miejsce rodzinne zniknęło.
Czuję skurcze na tyle silne, że zaczynam się bać. W miejscu, gdzie kiedyś mieszkałam, pozostało jedynie jaskrawe białe światło, ogrodzenie wokół nowych budynków i góra.
Każde życie zaczyna się tak samo i tak samo się kończy. Reszta to opowieść, nawet jeżeli jej nie rozumiesz, nawet jeżeli nie jesteś pewna, co jest prawdą, a co podejmowaną przez umysł próbą wydobycia sensu z mgły. Dorastałam w domu z widokiem na tę górę. Opuściłam to miejsce na zawsze, ale owo „na zawsze” już minęło. Teraz wracam do domu.
Wspinam się, potykam na stromym zboczu, przedzieram się między drzewami w kierunku jaskini.
Słuchaj, mówię w myślach. Słuchaj.
Część 1
Góra
Budynek majaczył w dali zwieńczony złotymi wieżami niczym rogami; aż się prosił o spalenie, ale to się nie stało.
Wiesz, jak to jest: Każdy zamek czeka na atak, A każda rodzina ma wrogów w niej zrodzonych. Stare urazy wzbierają.
Słuchaj
1
Słuchaj. Długo po terminie spodziewanego końca wszystkiego, długo po dniach zapowiadanych apokalips obliczanych przez różne kulty i wyznaczanych w komputerowych kalendarzach, długo po tym, jak świat przestał wierzyć w cuda, wewnątrz pewnej góry przyszło na świat dziecko.
Ziemia jest terenem rozkradanym. Wszystko, co żyje, potrzebuje miejsca.
Jest wycie, potem gwizd, a następnie ryk. Wiatr zawodzi w koronach drzew, słońce roztapia lód na szczytach gór. Nawet gwiazda śpiewa. Kamienie toczą się w dół, śnieg kłębi się w zamieci, lód jęczy.
Nikt nie musi nas widzieć, byśmy istnieli. Nikt nie musi nas kochać, byśmy istnieli. Słońce pełne jest światła.
Świat pełen jest cudów.
Jesteśmy dzikością, ukrytą rzeką i kamiennymi jaskiniami. Jesteśmy wężami, ptakami, ulewą, jasnością pod najciemniejszymi wodami. Jesteśmy starym bytem stworzonym z wszystkiego i czekamy tutaj od dawien dawna.
Powstaliśmy z kontynentalnego morza i teraz, częściowo pod górą, częściowo poza nią, istnieje ostatnia część tego morza, jezioro. W naszej glebie są skamieniałe drzewa, pozostałości lasu z czasów, gdy świat był zielony. Kiedyś tworzyły zielony dach, teraz wyciągają kamienne palce pod ziemią. Głęboko pod górą jest jaskinia pełna starych kości. Niegdyś leżał tu olbrzymi szkielet, klatka piersiowa wyginała ściany, ogon wił się po ziemi.
Później jaskinię poszerzono i powiększono, położono płytki i szyny, dodano oświetlenie, by mieściła się tu stacja kolejowa. Kości zostały wydobyte i zabrane do muzeum, a tam ułożono z nich całość i zawieszono pod sufitem.
Na początku stacja była wzorcowa. Pociąg kursował do miasta i z powrotem, miał przedziały barowe, skórzane siedzenia. Teraz ściany jaskini się kruszą, kafelki są popękane, ale stacja wciąż istnieje: kasa biletowa, drewniane ławki, stojaki na gazety, lada do sprzedawania kawy, kubki, witrażowe okienka, za którymi pełzają dżdżownice, kryształowe żyrandole otulone pajęczynami. Są też ujęcia wody pitnej ze źródła zasilającego górę i fontanna życzeń pokryta kurzem.
Od prawie stu lat przez nasze terytorium nie przejechał żaden pociąg. Tunel z obu stron jest zamknięty metalowymi drzwiami i zasypany ziemią, ale komora stoi jak stała, chociaż tory są zalane wodą. W rzece powstałej między szynami pływają ryby, a po ceramicznych mozaikach i tablicach informacyjnych skaczą różne stworzenia.
Czekamy i oto pewnego dnia nasze czekanie dobiega końca.
Panel w suficie się przesuwa i z otworu wyłania się kobieta, która powoli się opuszcza i w końcu, ciężko dysząc, zeskakuje na podłogę.
Jest bardzo chuda, tylko brzuch jej wystaje. Wlecze się niezdarnie, opiera się o naszą ścianę i podnosi wzrok na nasz sufit, oddychając ciężko.
Przez stary świetlik, portal na świat zewnętrzny, wpada mglista smuga światła. Świat wewnątrz to tylko ta kobieta, ubrana w poplamiony mundur, podkoszulek na ramiączkach, przewiązane sznurkiem bojówki i wojskowe buty, z przepaską na jednym oku, z włosami związanymi z tyłu głowy. Na jej twarzy widnieje nierówna blizna. Na plecach ma dwa karabiny i plecak z prowiantem.
Osuwa się po ścianie na płytki podłogi. Krzyczy, wzywa jakiegoś boga, wszystkich bogów.
Wzywa nas.
Przez ceramiczne płytki na suficie przebijają się korzenie drzew. Wędrowny ptak wlatuje z zewnątrz, przelatuje pod łukiem i siada w ukrytym gnieździe, w którym połyskują obręcze kolczyków z mosiądzu, papierki po cukierkach, kawałki wstążek.
Kobieta krzyczy, jej głos niesie się przez całą stację, ale żaden pociąg nie nadjeżdża, pomoc nie nadchodzi. Nie ma tu nikogo oprócz nas i tej kobiety, samotnej pod ziemią. Zaciska zęby i prze.
Obserwujemy. Czekamy.
Poród trwa dzień i noc. Słońce przesuwa się po firmamencie i przez świetlik wpada blask księżyca.
Dziecko wczepia się palcami w żebra kobiety, wbija stopy w jej miednicę i napiera plecami na coś, co nie chce ustąpić, aż w końcu ustępuje.
Kobieta wydaje kolejny krzyk i wtedy jej syn się rodzi, wilgotny, mały, zakrwawiony. Wciąga pierwszy haust powietrza. Krztusi się, rozczapierza palce.
W oczach matki płonie ogień, jej dłonie świecą, jakby gdzieś w oddali eksplodowała bomba, nie na zewnątrz, lecz w środku.
Kobieta oddycha. Zaciska pięści i wydobywa z plecaka nóż. Odcina pępowinę i opatruje kikut kawałkiem bawełny oderwanym z koszuli. Patrzy na swoje dziecko, unosząc je do wąskiej smugi światła.
Dziecko otwiera oczy, złote oczy, a zaraz potem usta. Widać w nich zęby. Matka patrzy na chłopca, na jej twarzy maluje się niepewność. Trzyma go ostrożnie w drżących rękach.
Cuda już się rodziły. Czasami były czczone. Zawsze były to nowe, nieznane dotąd stworzenia. Niektóre z nich spadały z jękiem na ziemię, inne nauczyły się latać.
Nie przeszkadza im samotność na Ziemi. To przyjdzie później.
Kobieta dotyka twarzy dziecka. Obmywa je w naszej wodzie, zawija w koszulę i przywiązuje mocno do siebie.
– Gren – szepcze.
W naszej historii, w historii tej góry, tej ziemi, która wyłoniła się z ciemności na dnie morza, to jest tylko krótka chwila, po której znowu zapadnie ciemność.
– Słuchaj – kobieta szepcze do dziecka.
Wszystkie inne stworzenia, które się tutaj narodziły, wyłaniają się w milczeniu z wody jeziora, żeby słuchać wraz z nim – uzbrojone w zęby, pazury, każdy z lśniącym grzebieniem na grzbiecie.
Mieszkańcy góry przez chwilę przyglądają się noworodkowi i słuchają jego matki, a potem wracają w głębiny.
Narodził się.
[1] Cytat z książki Objawienia Bożej miłości Julianny z Norwich.
0 notes