#możliwościami
Explore tagged Tumblr posts
Text
went job hunting on the internet out of curiosity. instant depression ensued
how do i find entry level jobs. help
#the job market is so fucked...#w tym kraju nie ma pracy dla ludzi z moim wykształceniem aaaaaaa#tzn. jest ale jest to jakieś 5 stanowisk na całe województwo które i tak dostaną ziomki kierowników#plus ofc to jakiś prekariat walony z niską płacą i zerowymi możliwościami awansu do momentu kiedy ktoś starszy nie odejdzie z zespołu xd#''3 lata udokumentowanego stażu pracy na umowie o pracę'' fuck you fuck you.#i'm getting my masters and have worked throughout all my student years#3 yrs of experience in retail/customer service and 2.5 yrs of experience in education/recreation (kids mostly)#for obvious reasons i don't want to stay in retail#education is nice and i'd like to pursue that but not in a typical ''teacher at school'' way#and there's like 5 offers in the non-school education field that i *could* be qualified for#but they requrire more experience esp with ''real'' job contract (uop) instead of ''trash contract'' (uz) that i always had :))))))#*require#and if i want to change professions... tough luck bc i have to do a lot of courses but even if i did that there's still the experience.#which i wouldn't have.#personal#rynek pracy
1 note
·
View note
Text
Post specjalny ED w życiu dorosłym i dojrzałym.
Długo już zwlekałam ale obiecałam, więc bez przedłużania! (choć post jest długi)
Post jest głównie oparty na moich osobistych doświadczeniach i paru uwagach, które podsunely mi inne konta #edadult i #ed18+
O 4nor€ks1 mówi się że to choroba nastolatek i oczywiście w większości przypadków wtedy się to wszystko zaczyna. Bl1mi4 i BED częściej dotyczą osób w starszym wieku, choć te dwa ostatnie częściej są wynikiem tej pierwszej i wcześniejszej historii lat restrykcji.
News flash - 3D nie przemija wraz z wiekiem. Jeśli nigdy nie podjeliscie żadnej próby terapii są dwie drogi:
A) jesteście dorosłymi, którzy siedzą na karku swoim rodzicom i nigdy nie rozwijają skrzydeł. Wasze życie składa się z powrotów do szpitala nieudanych terapii. Pewnego dnia stwierdzają, że 3D zabrało wam 10 najlepszych lat życia.
B) z wiekiem i rozwijający i się możliwościami "motylkoV@nie" przechodzi na dalszy plan, ale zawsze jesteście z siebie niezadowoleni, wiecznie jest to temat który was męczy i w wielu przypadkach ogranicza. Ciągle gonicie swoją "4n@ honeymoon phase". Albo jedne obsesję zastępujecie innymi - pracoholizm, sprzątanie, przesadne dbanie o wygląd, nadmierne uprawianie sportu... Do wyboru do koloru.
C) opcja (w której zawieram się ja) - Poszliście na terapię i zrobiliście z tym porządek, ale zostały blizny.
"Nie mogę się doczekać gdy będę dorosłą i wyprowadzę się z domu - będę się wtedy głodzić"
No cóż wedle statystyk dorosłe życie zaczyna się teraz koło 30-stki. Jeśli myślicie, że po ukończeniu 18-nastki. Magicznie stać was na wyprowadzkę i decydowanie o sobie - to gratulacje. Ale większość z was jeszcze długo będzie potrzebowało wsparcia rodziny i zanim się tam na prawdę usamodzielni i znajdzie swoją drogę. Przekonacie się szybko, że nie ma specjalnego traktowania bo dziś masz dzień fasta, a wasz brak sił i niemożność skupienia się na pewno nie pomoże w sprawach finansowych.
Sporo ludzi na szczęście wtedy właśnie zaczyna szukac pomocy, bo świat się przed nimi otwiera, widzą że ludzie dokoła coś robią, wchodzą w związki, planują przyszłość, a ty stoisz w miejscu że swoją tabela ka1oryczną i wag@
"jak osiągnę moje UGW to kończę z tym"
No i jak myślicie tak z doświadczenia wielu osób które rozpoczęły swoją wątpliwa znajomość z 4n4 - kończy się to czy nie kończy? Zaręczam wam, że nigdy już nie spojrzycie na jedzenie tak samo jak wtedy zanim wiedzieliście co to kalor1@. Nawet po latach zostały mi takie przyzwyczajenia które teraz w dojrzałym życiu bywają dla mnie źródłem totalnego krindżu...
Więc tak wygląda życie osoby dorosłej/dojrzałej z 3D (w moim przypadku po przejściach).
- niczego nie słodzę cukrem (noszę że sobą słodzik, kiedy idę na kawę do koleżanki)
- nie używam masła
- nie używam tłuszczu jeśli to tylko mozliwe
-od lat pije mleko 0.5 max 1.5. Nie znoszę kawy bez mleka, ale jeśli nie ma innej opcji biorę czarną
-panierka budzi we mnie niepokój. Chleb też. Prawdopodobnie dyskretnie zdejmę panierkę z kotleta na proszonym obiedzie.
-unikam rzeczy które trudno obliczyć albo które przygotował ktoś inny (wszelkie jedzenie na imprezach - choć oczywiście nie na tyle by kogoś urazić. To znaczy, że się częstuje, ale z umiarem)
-unikam słodyczy i rzeczy które są zbyt smaczne (czekolada, chipsy, lody inne rzeczy "do chrupania", fastfood - to ostatnie akurat nigdy nie było jakoś czeste po prostu nie lubię ani MC ani KFC ani innych takich) Boję się, że mogłabym nie moc przestać ich jeść - wolę nie zaczynać. Chyba że mam to zaplanowane ( Cheat Day)
-nikt mnie niczym nie częstuje bo zawsze odmawiam. Dosłownie - nawet już mi nikt nic nie podsuwa ani nie namawia.
-boję się tycia i utraty kontroli (mam za sobą historie z bul1m1@ więc wiem jak się traci kontrolę na całego).
- w jakimś stopniu nadal towarzyszą mi jedzeniowe rytuały.
-literalnie porównywanie się do dzieci. Wiecie, że nie jesteście już nastolatkami, a wasze body-goals to jakaś nieletnia "modelka" z insta.
- brak żywieniowej spontaniczności. Raczej nie zdarza mi się bym nie wiedziała co zjem w ciągu najbliższych 2-3 dni. Odpadają nagle wypady, niespodziewane obiadki w knajpie. A jeśli już gdzieś idę to na pewno zamówię coś co wyda mi się najbezpieczniejsze (tak, często sprawdzam wcześniej menu danej restauracji żebym nie musiała robić lipy i zastanawiać się godzinę)
- czytanie etykiet na zakupach (a nawet sprawdzanie z Fitatu). Zastanawianie się dłuuuugo czy czegoś chce i czy mogę to chcieć. Zabawa w "do koszyka, a za moment spowrotem na półkę".
- Jeśli nie ma dokładnie tego co chce w danym sklepie potrafię iść na drugi koniec miasta by to znaleźć. Ciężko idzie z nowymi rzeczami do jedzenia.
- prawie zawsze opcja light i "zero"
- jestem na tyle szczupła by ludzie zwracali na to uwagę. Słyszę często "ale pani to jest chudziutka" a jeszcze gorsze są komentarze od ludzi, którzy dawno mnie nie widzieli i pamiętają mnie grubą. Często muszę odpowiadać na różne dziwne pytania - jak schudłam, czy jem, czy nie jestem aby chora. Budzi to u mnie ogromne zażenowania bo mam czasami wrażenie, że zrobiłam coś złego. Nie wspomnę nawet o tym jak uważnie obserwuję mnie własna matka, która pamięta o moim dawnym 3D.
- nie wypowiadam tego na głos, ale miewam fatfobiczne myślenie i zdarza mi się kogoś oceniać pod względem tuszy i stylu życia. Nienawidzę tego w sobie!
- decyzja o tym by nie mieć dzieci. Nigdy nie czułam że jestem na tyle stabilna by dać komuś życie i go dobrze wprowadzić w ten świat. Sama czuje się nie raz jak dziecko. Lęk przed tym, że mogę moje wadliwe geny przekazać lub być "almond mum" (proszę was - to nie jedyny powód i nie przekonujcie mnie, bo decyzja zapadła lata temu. Nigdy nie widziałam siebie w roli matki, a dzieci nie budzą we mnie żadnych emocji. Jestem na półmetku życia i nigdy nie żałowałam)
- odpowiedzialność za dom i druga osobę. Jako dorośli będziecie mieli najprawdopodobniej stałego partnera/partnerkę. Kogoś trochę na innym poziomie niż chłopak czy dziewczyna. Będą wspólne rachunki, a wasze gacie będą razem w koszu na pranie. Zawsze musicie pamiętać, że to związek jest najważniejszy i to, co jest między wami. 3D często pcha się na trzeciego. Wiele rzeczy funkcjonuje u mnie tak jak funkcjonuje bo mam pewne przyzwyczajenia - najprostszy przykład - gotujemy sobie oddzielnie. Samo tak wyszło. Mój S. nie chce jeść "mojej trawy", a ja nie bardzo gustuje w talerzach ociekajacych tłuszczem i porcjach dla górnika. Nikt nikomu nie wytyka sposobu żywienia, choć czasami sobie żartujemy.
- patner/partnerka widzi was na codzień i jeśli macie trochę oleju w głowie nie pozwolicie by 3D niszczyło związek. Mój S. wie o moich dawnych problemach i wie też o tym z czym zmagam się do dziś. Wszystko szanuje i do niczego się nie wtrynia dopóki nie robię sobie krzywdy, a ja wychodzę z założenia, że za bardzo go kocham by sprawiać mu przykrość a przede wszystkim coś ukrywać. To zawsze jest myśl przewodnia i czerwone światło w mojej głowie - kiedy nie daj Bosze pomyślę o jakichś głupotach.
-praca i odpowiedzialność - oczywiście jeden z najważniejszych aspektów tego dorosłego życia. Wspomniałam wcześniej, że nie ma specjalnego traktowania i na prawdę ludzi nie interesuje, że chcesz żyć na 500 kc@l - masz obowiązki i na głodniaka raczej nie będziesz ani użyteczny ani produktywny. Jeśli zrobisz sobie krzywdę - to sam/a poniesiesz ich konsekwencje. Teraz tego nie doceniacie, ale rodzice którzy widzą wasz problem i wysyłają was na terapię, i chcą wam pomoc - to skarb! Korzystajcie póki możecie. Terapia i lekarze - to nie są tanie rzeczy. (Teraz jestem wdzięczna, że moi ofiarowali mi tę dozę "twardej miłości")
- zmarnowany czas. To ostatni aspekt który chciałam poruszyć. Moje 3D i alkoholizm zeżarły mi 10 lat życia! Nic mi tych lat nie zwróci. Czasami mam wrażenie, że wszystko musiałam nadrabiać z dużym opóźnieniem. Odkrywałam radość życia i nowe rzeczy, które moi rówieśnicy rocznikowi mieli już lata temu ogarnięte. I czasami czuje ogromny żal do siebie.
-myśl o własnej śmiertelności. To taki ogólny aspekt zdrowia psychicznego. Cóż, myślałam, że nie ma przede mną przyszłości i po prostu kiedyś ze sobą skończę, więc nie warto się starać (piszę o tym bo, często widuje takie podejście na blogch młodych osób) Cóż za niespodzianka!! Jednak żyje i mam się dobrze, i nadal jestem w szoku, że w sumie to nie chcę umierać. A im dłużej żyję, tym mniej mi się podoba to, że prędzej czy później trzeba będzie odejść 🙁. A zaburzeni@ odżyw1ania niestety często mają taki finał.
Mam nadzieję, że się nie zanudziłiście czytając. Mam też nadzieję, że nie wystraszyłam za bardzo młodzieży... Wiecie, też kiedyś byłam gówniarą i mówię to z sentymentem a nie z pogardą i taki post pominęła bym z wzruszenie ramion - co tam mi stara baba będzie gadać... A teraz jestem stara baba i gadam 😆.
71 notes
·
View notes
Text
Czy tama wytrzyma?
26 września 2024 r.
Celowo o tamie, być może klikbejtowo, jednak tak to w mojej wyobraźni wygląda. Jak tama przez którą się powoli przelewa. I to zwykle ten moment, że muszę coś wybrać: albo siebie, albo kogoś innego. Kogoś muszę trzymać - siebie, przy tej tamie, albo coś/kogoś innego i "let it go", a wtedy tama pęknie, a potem trzeba będzie dłuuuuugo osuszać to co się rozlało.
Kiedyś wybierałam innych. Latami uczyłam się, że najodpowiedzialniejsza decyzja to zostać przy sobie: bo jestem u kresu tego co mogę w sobie pomieścić i to koniec końców ja będę składać te puzzle w mojej psyche, które miałby się rozlać przez pęknięcie tamy.
Wygodniej by było powiedzieć, że się boję - bo się boję! - i uciec na bok, uniknąć odpowiedzialności za trzymanie swojego shitu i dbanie o swój dobrostan. Ot! Jak dziecko: odskoczyć od wezbranych emocji i wspiąć się na mamę (lub kimkolwiek miała by być ta osoba na którą miałabym zrzucić odpowiedzialność za swoją decyzję, pardon, która musiałaby w idealnym świecie przejąć sprzątanie po rozlanych puzzlach). Ale wiem, że bałagan we własnej głowie posprzątać mogę tylko ja sama. I to jest cieżka praca, więc lepiej uczyć się rozpoznawać znaki i dbać o właściwe poziomy, o to by nie było wahań. Bo wiem, że krucha ze mnie konstrukcja i potrzebuję dbania...
O co chodzi?
W zasadzie o piramidę Maslowa.
Obecnie jeden z podstawowych poziomów w moim życiu jest rozpierdolony: bezpieczeństwo.
Nie mam bezpieczeństwa finansowego - zarabiam mniej niż kosztuje wynajem mojego mieszkania. Gdybym miała się utrzymywać sama znowu musiałabym szukać pokoju w mieszkaniu współdzielonym z innymi ludźmi i do tego przy obecnych cenach najmu nie wiem czy starczałoby mi na jedzenie na cały miesiąc. Gdyby nie mój partner - nie stać by mnie było na dach nad głową. Nie mówiąc o potrzebach takich jak wakacje/odpoczynek, opłata rachunków za telefon, kupno butów, słuchawki wytłumiające dźwięki (objawy ADHD nasilają się z wiekiem) czy abonament Spotify. Drobne rzeczy do których przywykłam od roku są poza moimi indywidualnymi możliwościami finansowymi, chociaż pracuję, chociaż jestem kompetentna.
Nie mam bezpieczeństwa w pracy - generalnie to jest generator stresu od roku, co miesiąc boję się czy dostanę wypłatę, logowanie się do bankowości by sprawdzić czy jest już wypłata powoduje spięcie całego ciała i wejście w tryb walki. Oczywiście, jak zawsze, mój szef ignoruje kontakt ze mną całymi tygodniami, ale od czasu do czasu się ocknie i zaczyna bawić się w nadzorowanie, nigdy nie chwali, zawsze zwraca uwagę tylko na rzeczy które nie działają (nawet gdyby 99% było ok, to nie napisze, że jest ok - tak przecież ma być, odezwie się w sprawie 1% który nie działa i zażąda wyjaśnień) - w chuj to frustrujące i wkurzające, bo tygodniami prosisz typa o odpowiedź na swoje maile, a on do tego się nie odnosi, czasem nie odpowiada, ale domaga się natychmiastowego załatwienia innej sprawy (którą odłożyłam z jakichś bardziej racjonalnych przyczyn na dalszy plan względem tych, które przesłałam do niego). Moje myśli od roku wciąż krążą wokół szukania alternatyw na zarobek: się jak zarobić, jak pozyskać pieniądze, co zrobić by mnie wybrali rekrutrzy, co jest ze mną nie tak, jak uatrakcyjnić swoje CV, co zrobić by wyjść z tego dołka itp.
Na tym cierpi moje ego i poczucie godności, własnej wartości itp.
Nie mam bezpieczeństwa w zdrowiu - to we mnie wzbudza zarówno złość i bezsilny śmiech. Nie stać mnie na wizytę u ginekologa, chociaż mam dwa nowotwory. Wiem, że są niegroźne, ale trzeba je sprawdzać. Tym czasem mam do wybory: albo ginekolog albo bilet na szkolenie podnoszące kompetencje. Wybieram bilet w nadzieii, że to pozwoli mi w niedługim czasie znaleźć pracę w której zarobię tyle by móc sobie pozwolić na wizytę u gina za 500zł z wynikami podstawowych badań. Błędne koło. Jak się coś da załatwić na NFZ to załatwiam - dentysta, może uda się wyciąć ósemki jak się doczekam swojej kolejki. Ale poza tym? Dupa. Od 5 lat mam problemy z anemią: niedobory żelaza i B12. Naprzemiennie - raz to, raz tamto. I to spadki dramatyczne. Leczą mnie doraźnie, nikt nie chce dociekać z czego to wynika. I mam niedobory D3. NA NFZ tych badań nie kontrolnych nie zrobię. B12 i żelazo - owszem, ale rodzinny sugeruje, by jednak prywatnie robić, a D3 cytuję "nie ma w koszyku dostępnych dla mnie badań" - tym czasem od lat, kiedy tylko idę do lekarza z tymi wynikami zrobionymi za własne pieniądze słyszę hur-dur, szok i niedowierzanie, jak to możliwe bym miała tak niskie D3 i że to trzeba leczyć! Ale gdy o tym wspominałam nim wydałam z własnej kieszeni 170zł na badania to mówili, że nie przepiszą nim nie zobaczą moich aktualnych badań, które mam zrobić sama, bo "nie ma ich w koszyku". No kurwa, chcę to leczyć, dlatego proszę o wyniki. JPDL. Czuję się tak bezsilna w takich momentach. Do tego psychiatra - nie stać mnie na wizytę u psychiatry, ale mam dobraną dawkę leku na ADHD. Dzięki temu lekowi mogę się skupić i być wydajniejsza, lepiej pracować. Tyle, że lek nie jest refundowany (tylko dla dzieci do 18 roku życia), więc pomimo później diagnozy 100% ADHD (precyzyjniej 9/9) raz na jakiś czas proszę o wydanie recepty na lek, który kosztuje 300zł za opakowanie (30 tabletek) i który z tego powodu biorę tylko w dni, w które wiem, że czeka mnie wzmożona praca umysłowa (np: nauka nowych rzeczy). Dbanie o zdrowie kosztuje, a nie mam na to pieniędzy. Przeraża mnie to. Wiem, że powinnam, mam do siebie pretensje, że powinnam się częściej badać, szczególnie ze względu na nowotwory. Ten stres mnie tak wykańcza, czuję się tak mało sprawcza...
Jak nie ma pieniędzy to trudno czuć się godnie.
Jeszcze głupiej tłumaczy mi się takie proste, oczywiste sprawy mojemu narzeczonemu - ofc, idź się badać! No wiadomo. Ale muszę z jego pensji się badać. To jakieś takie... zależne. I uwłaczające. Niezależność - w tym finansowa - jest dla mnie turbo ważna. Czuję brak bezpieczeństwa po prostu. Wiem, że mogę się zwrócić z prośbą o pomoc do partnera i jestem za to wdzięczna, ale to jest dalekie od tego co uważam za poczucie bezpieczeństwa.
Ech.
Jeszcze raz: jak nie ma pieniędzy to trudno czuć się godnie.
To nie jest odkrywcze.
Dlatego w czerwcu zdecydowałam, że skorzystam z dofinansowania i otworzę własny biznes. Sprawdzę jak to jest prowadzić własny biznes, zamiast prowadzić biznesy innych osób (co robię od lat, niemal od dekady).
No i plany do tego i przez to wszystko o czym wspomniałam powyżej się po prostu rozjeżdżają i znowu nie mam nad czymś kontroli i znowu muszę "Let it go", bo inaczej mnie samą rozpierdoli z tej frustracji.
Chodzi o to, że po decyzji o założeniu własnego biznesu porzuciłam intensywne rozsyłanie CV i aktywne szukanie pracy, bo miałam już, teraz, w tej chwili, we wrześniu, właściwie rozpoczynać start własnej działalności. Miałam być po kursach, miałam mieć teczkę dyplomów i certyfikatów przedstawić w PUP, miałam być po upierdliwym korygowaniu wniosków. I miałam się cieszyć powolnym osiąganiem stabilności finansowej.
Stres, że za mało zarabiam i frustracja, bo na znalezienie pracy (tj. na wybory rekruterów) nie mam wpływu i często nie wiem dlaczego nie oddzwaniają, co jest ze mną nie tak - to wszystko miało już na etapie września być przeszłością. Miałam być swoją własną szefową, przynajmniej na rok, żeby zobaczyć jak się w tym znajduję.
Do tego miałam zacząć spijać to, co wypracowałam w zeszłym roku: stypendia. Ech. Niby powinnam dostać je. Ale jak będzie - czas pokaże. Jedno stypendium, które powinno już hulać od lipca wciąż jest procesowane (i myślę, że go nie dostanę, a jak dostanę to nie podejmę się, bo nie wyrobię się w 3 miesiące z planem szkoleń na 6 mc jednocześnie studiując i realizując jeszcze jeden grant, który też był zaplanowany na 6 mc i też go robię w 3 miesiące). Inny grant, wygrany w konkursie na uczelni - wciąż nie przelany, wciąż sprzeczne informacje od Uczelni, wciąż nikt nie wie jak mamy pozyskać wsparcie (też miało być od lipca) - miało być wdrożone od lipca, a mamy końcówkę września i nadal DUPA. A ten grant miał w pierwszej kolejności pozwolić na ukończenie kursów i szkoleń, aby móc realizować kolejne cele. Tym czasem "kolejne cele" muszą być realizowane bez tych kursów i szkoleń, bo mamy terminy do wywiązania się wg. umowy.
No i zwykłe stypendia - to Ministra nie wiem czy dostanę, a to Rektora to myślę, że mam w kieszeni, ale dopiero od listopada lub grudnia (dostanę wyrównanie za poprzednie miesiące, ale jednak bez pieniędzy będę musiała sobie radzić)
We wszystkich tych rzeczach nie chodzi mi o jakiś prestiż czy tytuły. Mam ADHD, to dla nas, neuroatowych nie jest szczególnie ważna kwestia. Ważną kwestią jest bezpieczeństwo. W tym przypadku chodziło mi o wsparcie finansowe. O odzyskanie bezpieczeństwa. O pokrycie na bieżąco opłaty za stypendium, niemartwienie się o wizytę u gina czy za co kupię buty.
Trudno mi.
Cieszyłam się wygraną tego szkolenia w którym uczestniczę. Naprawdę bardzo się cieszyłam i widzę masę możliwości do zastosowania tej wiedzy. Gdyby jeszcze było ją łatwo pozyskać. Ech.
Najpierw, nim szkolenie się odbyło mieliśmy falę powodzi. Było... Ech. No ciężko, stresująco. Bałam się o swoje życie, o moją rodzinę. Stres chroniczny przez cały tydzień, do tego czytanie o skutkach powodzi. Najsmutniejsze jest to, że byliśmy z moim partnerem w górach, w Stroniu Śląskim tydzień wcześniej i planowaliśmy tam zabrać przyjaciół na halloween, bo takie to było piękne miejsce. A teraz... Masę ludzi, których znam albo ucierpiało, albo ich bliscy ucierpieli. Nawet mój projekt, ten który realizuję z zespołem, to odczuł: moi współpracownicy musieli w połowie spotkania po prostu wyjść, aby ratować dom babci koleżanki. Całą noc układali worki na wałach. Martwiłam się o nich. Kurde, to tragedie ludzkie i realna klęska żywiołowa, która rozegrała się pod moim progiem - dosłownie i w przenośni. Bardzo to przeżyłam psychicznie...
A potem szkolenie - tylko 2 dni z planowanych 4, bo 2 odwołano ze względu na nieprzejezdne drogi po powodzi.
Dwa dni szkoleniowe w innym mieście wojewówdzkim w zeszły weekend: od wejścia do sali poznajemy miłą babeczkę i faceta. Ona może w moim wieku (lub starsza, miała bardzo jasno określony styl ubioru, fryzury, jest super-słodka i miła, ale też trochę infantylna chociaż inteligentna i kompetentna); drugi nauczyciel to chłopak w wieku max 25-28 lat. Młodziutki typ, czuć, że tuż po studiach, a po sposobie w jaki mówił i co mówił podczas zajęć, mój partner (któremu potem relacjonowałam co się odpierdalało na tym szkoleniu) stwierdził "kolejna osoba skrzywiona przez styl nauczania na polibudzie".
Zaczęli od tego, że przywitali nas, 10-sosobowy zespół osób wybranych do szkolenia dofinansowanego i spisali z nami kontrakt - już tutaj się pojawiły zgrzyty, bo zależało im, aby cała grupa uczestniczyła w burzy mózgów i spisywaniu kontraktu, ale dla wielu uczestniczek być może to było niejasne (powiedzieli, że spisujemy kontrakt, ale nie wyjaśnili co to kontrakt, po co się go spisuje itp. Założyli, że wszyscy na sali wiedzą co to kontrakt i po co się go spisuje... a grupa składała się z osób 18-55 lat i nie wszyscy są zaznajomieni z takim modelem współpracy). Poprosiłam, aby wyjaśnili może i dali jakiś kontekst, bo nie wiemy co nas czeka na szkoleniu i co warto by do kontraktu wpisać. Na to dziewczyna, że "słuszna uwaga" i nie wyjaśnili co nas czeka xD tylko jakie mogą być przykładowe punkty w kontrakcie. Zaprosili do komputerów i kazali się zalogować do przestrzeni do pracy.
No i teraz tak - na moje pyt zadane już na początku, dotyczące tego co nas czeka, jaki jest plan szkolenia, z jakich programów uczyć się będziemy nie dostałam szkolenia poza "o tym powiem zaraz" - nie powiedział. Programów nie podał dopóty do nich nie przeszliśmy w jego scenariuszu pracy. Programu szkolenia nie przedstawił - po prostu zaczął realizować program z prezentacją. Wszystko było na zasadzie "oni wiedzą, a my nie musimy". Tu chodziło o kontrolę. A dla mnie to było trudne, bo nie czuję się kurwa bezpiecznie w życiu. Chciałam wiedzieć co mnie czeka, a byłam zbywana "spokojnie, dojdziemy do tego". No kurwa, spokojna jestem, pytam, bo chcę wiedzieć i przygotować się psychicznie na cały ten dzień!
Potem okazało się, że dziewczyna prowadzi tak 1h w ciągu dnia, a chłopak pozostałe 7h.
I ten chłopak był masakryczny! Przynajmniej dla mnie. Założył, że uczy nas od podstaw, ale też założył, że każdy zna kontekst tych podstaw. Chciał pobudzić nas prowadząc zajęcia w modelu interaktywnym - on zadaje pytanie, a my zgadujemy odpowiedź, ale to on i jego zajebistość była w tym wszystkim ważniejsza niż zdobywanie wiedzy.
Przykład: idziesz na jakiś kurs od podstaw, zakładasz, że jesteś zielona/zielony w temacie i dowiesz się wszystkiego. Temat zajęć: stawianie mostów. I facet zaczyna od omówienia możliwych elementów służących do konstrukcji mostu. Zadajesz pytania - o to czy może wyjaśnić jakie elementy do jakich rodzajów mostów, bo to może mieć znaczenie, czy są zwodzone czy nie, czy może różne mosty można budować z takich samych elementów, ale nauczyciel odpowiada na pytanie "spokojnie, do tego dojdziemy" - nigdy potem nie wraca do omówienia jakie budulec do jakiego elementu mostu się stosuje, ale nie twoje pytanie go irytuje i bawi, bo ON wie, pyszni się tym, że wie i że może tobie nie podpowiedzieć, bo on ma kontrolę. Zamiast tego oznajmia, że w pierwszej kolejności należy sobie odpowiedzieć na ważne pytanie "Co jest między ziemią, a niebem" i odpowiedź na to pytanie powinna dla nas być kluczowa przy projektowaniu mostu. No nie wiem. Dla mnie to wcale nie jest oczywiste, a pytanie jest z dupy, jest tak nieprecyzyjne i odpowiedź na nie ma tyle możliwych kontekstów, że czujesz się potraktowana/potraktowany jak idiotka.
No bo co jest "między ziemią, a niebem"? Czy odpowiedź "pzestrzeń" jest błędna? Jest - według pana, który WIE i którego bawi, że grupa, którą uczy nie wie i zgaduje błędnie, jest błędna. Odpowiedź "stratosfera" też jest błędna, odpowiedź "życie na Ziemi" też, "trasy komunikacji powietrznej" też, odpowiedź "wektor z" też. Facet się jara tym, że zadał nam takie trudne pytanie, że nie możemy odgadnąć. Ale zupełnie jest ślepy na to, że nie dał nam kontekstu! Nie możemy wiedzieć nic o budowaniu mostów, bo jesteśmy wszyscy na szkoleniu dla osób, które deklarowały, że nie wiedzą jak budować mosty. Nie wiemy nawet co jest czynnikiem wpływającym na budulec, który ewentualnie może może wejść w reakcje i wpłynąć na konstrukcje mostów, nie wiemy nic o rodzajach budulców - bo ledwo nam pokazał, że jakieś rodzaje budulców istnieją, ale nie powiedział nic o ich specyfice czy rodzaju. Okazuje się, że chodziło mu w tym pytaniu o "cząsteczki tlenu w powietrzu", nie azot, nie wodór, nie inne związki chemiczne tylko o cząsteczki tlenu.
Nie znamy kontekstu, więc takie pytania nie mają sensu.
Wkurwiał mnie. Serio. Wkurwiał. A moje pytania - bo starałam się aktywnie słuchać i uczestniczyć w szkoleniu, początkowo też w tych jego zgadywankach - zawsze dostawały odpowiedzi typu "spokojnie, dojdziemy do tego" albo "a jak myślisz?". No szlag mnie trafiał, bo byłam ciekawa, szukałam możliwych zastosowań wiedzy, którą pozyskuję, szukałam możliwych słanych punktów, brakowało mi odpowiedzi na pytania, a on na nie nie odpowiadał. Frustrujące na maksa. To było pokazywanie mi, że on ma kontrolę, a ja mam się podporządkować.
Kiedy już drugiego dnia szkolenia sytuacja się powtórzyła, a ja nie wrzałam już z wkurwu, na taką samą sytuację (ja pytam, a on odbija "a jak myślisz?") odpowiedziałam mu "nie wiem, dlatego pytam", a on na to "a jak myślisz?", a ja na to "dlatego pytam i bardzo mnie frustruje, gdy nie chcesz mnie uczyć, nie wiem".
I jeszcze jedna rzecz - typ w ogóle nie ogarniał, że my coś wiemy. Taktował nas jak blank pages, a my, kursantki jesteśmy w dużej mierze całkiem ogarniętymi laskami i naprawdę, na wiele pytań odpowiadałybyśmy inaczej, gdybyśmy nie tyle były uczone procesu, a gdybyśmy zaczęły od podstaw tj. od omówienia materiału i maszyn. Np: uczył nas, tj. pytał nas xD, uczył poprzez zadawanie pytań na które nie mogłybyśmy mieć odpowiedzi, bo nic o tym nie wiedziałyśmy, o to jak się zachowa "most", jeżeli zrobimy o tak i coś tam rysował na tablicy. A ja, niedoszła pani architekt, która obliczała mosty i stropy na studiach, i która wie, że są przepisy, zasady, warunki budulca itp, na to "trudno powiedzieć, bo mamy za mało informacji o budulcu by to przewidzieć", a on na to "a jak sądzisz?", a ja na to "to zależy, szczególnie od tego jak zachowuje się budulec, jakby to była glina to by poleciał, jakby to był żelbet to by stał stabilnie w ten sposób". A on na to, że nie, że odpowiedziałam błędnie, że mam dalej zgadywać! Że mam myśleć o tym materiale, który teraz omawiamy i jak już zgadniemy (błędnie) to on nam powie. Ech, to budzi tyle frustracji... bo nie masz szans wiedzieć jakie są cechy fizyczne materiału na szkoleniu podczas któego miałaś poznać cechy fizyczne materiału. Ręce opadają i wkurzasz się. I tak - ja się odzywałam i brałam udział w tym jego przedstawieniu do czasu, a pozostałe obecne na sali, uwaga, pozostałe 3 architektki i jedna konstruktorka milczały zdegustowane (z konstruktorką jeszcze inaczej, ona nie odzywała się dopóki nie była na 200% pewna i potem wytykała niewiedzę/głupotę innym, w tym mi, brandzlująco swoje ego, ale o tym zaraz). A Pan nauczuciel o tym nie wiedział, że ma na sali architektki, albo lał na to. Wiedział natomiast, że ma dwie dziewczyny zajmujące się ceramiką - do nich się zwracał jak miał nawiązać do czegoś plastycznego w materiale. No luz. Ja się nie pochwaliłam swoimi ceramicznymi umiejętnościami podczas powitalnej prezentacji, ani tymi architektonicznymi. Powiedziałam, że zajmuje się zarządzaniem szkołą i że mam ADHD, dlatego cenię sobie przejrzystą komunikację, częste przerwy i naukę poprzez interakcję - co mi przyniosło problemy, ale o tym zaraz.
No chujek.
Wróciłam po pierwszym dniu tak sfrustrowana tym pajacem, że zastanawiałam się czy rzucić wszystko w pizdu. A! Bo jeszcze typ uczył poprzez grożenie. I to mnie triggerowało, lekko, ale jednak. Im dłużej o tym myślę tym bardziej jestem przekonana, że to muszę zgłosić, bo o ile ja sobie poradziłam z tymi zajęciami, dbałam o własne granice, czasem budząc napięcie po stronie prowadzących, gdy domagałam się odpowiedzi na pytanie, albo gdy odmawiałam uczestniczenia w tych "zgadnij" i odwracałam się do nauczycielki prosząc ją o udzielenie odpowiedzi (a dziewczyna z energią, radośnie odpowiadała i wchodziła w dialog - ona się cieszyła tą nauką i procesem, a mi aż się chciało zadawać jej jeszcze milion pytań, bo czułam bezpieczną przestrzeń w tym stylu nauczania). O tyle myślę, że dla osób, które są w trudnej sytuacji (a tylko takie mogły dostać się na listę dofinansowanego szkolenia dla kobiet) i jeszcze doświadczają przemocy psychicznej lub fizycznej, zachowanie chłopaka, który nas uczył mogło być podwójnie przykre. Jakie teksty leciały? Nie wolno było mówić "plastik" tylko "tworzywo polimerowe", bo inaczej pan odpalał "jak znowu to usłyszę, to nie wiem co ci zrobię!", albo "niech lepiej nie zobaczę, by ktokolwiek używał w mojej obecności tego-narzędzia, bo jak zobaczę, to.... no... życie nich będzie tej osobie miłe" - to niby było żartem, ale mówiąc to chociaż się uśmiechał to sugestywnie wymachiwał podłużnym narzędziem, którego używaliśmy. Zaznaczę: chłopak poza tym wydawał się być sympatyczny - wierzę, że ten chłopak prywatnie jest sympatyczny, że to był jego humor i być może na stopie koleżeńskiej takie żarty są zabawne, ale na zajęciach chciał być przede wszystkim AUTORYTETEM i to uniemożliwiało dialog i poczucie, że wszyscy jesteśmy równi, a jego groźby z pozycji siły były po prostu nie na miejscu, triggerujace. Nie okay.
Dla równowagi - jak sam się zagalopował i powiedział "wkładamy plastik tutaj" to jego koleżanka, pani nauczucielka, poderwała się z miejsca i przypierdoliła mu notatnikiem z całej siły w potylicę śmiejąc się "masz za swoje, sam goroziłeś tym tworzywem polimerowym" - no.... Pewnie ją też wkurzał. I to był trochę inside joke, bo obydwoje się śmiali z tego. Ale dla mnie to było bardzo niekomfortowe oglądać jak jedna osoba w pozycji władzy względem mnie narusza nietykalność cielesną drugiej osoby, która jest w pozycji władzy względem mnie. Dziwny zespół.
A inne problemy - wyszłam pierwszego dnia, po pierwszy bloku nauki, gdy na wszystkie moje pytania poszła odpowiedź "spokojnie, zaraz do tego dojdziemy" i nigdy nie doszliśmy, pomimo, że pytanie powtarzałam i było nadal zbywane. Powiedziałam dziewczyną z którymi byłam w grupie "nie podoba mi się vibe jaki dostałam, wolę wiedzieć jaki jest plan szkolenia, dzięki temu czuję się bezpiecznie", a na to WYSKOCZYŁA do mnie z japą, po prostu kłucąc się, mówiąc podniesionym głosem od wstępu, podchodząc w moją stronę, jedna z dziewczyn, jak się potem okazało - pani konstruktorka. W pani się musiało gotować od momentu prezentacji każdej z nas (ona powiedziała, że robi między innymi rękodzieło i liczy, że nauczy się robić fajne rzeczy dla swojej córki), bo wyskoczyła "Nie możesz oczekiwać specjalnego traktowania, bo masz ADHD! Nie możesz zrzucać odpowiedzialności i używać ADHD jako wymówiki! Musisz sama wziąć odpowiedzialność za swoje ADHD i się dostosowac do życia w społeczeństwie! Nikt nie musi się do ciebie dostosowywać!" No kurwa! WKURWIŁAM SIĘ, ale też zdziwiłam, bo kurde, wchodze do kuchni po średniej jakości szkoleniu, a od wstępu okazuje się, że babka, której nie znam, ma już OPINIĘ na mój temat, bo przy określaniu zasad na które wszyscy mieli się zgodzić powiedziałam, że docenię częste przerwy i możliwość dialogu z prowadzącycmi podczas szkolenia, bo tak mi się lepiej przyswaja wiedzę. I wszyscy się na to zgodzili. WKURZYŁAM się. Warknęłam do niej, też podniesionym głosem - zaczęłyśmy się przekrzykiwać, bo ona wciąż nadawała do mnie, że rolą osób atypowych jest dostosowanie się do społeczeństwa, a nie oczekiwania, że inni dostosują się do nich. A ja jej mówię, że nie zna mnie, nie wie jak dbam o swoje zdrowie psychiczne, a to co słyszała to było zarysowywanie granic, w zdrowy sposób, nie oczekuję, że ktokolwiek weźmie odpowiedzialność za mnie, ADHD to nie "wymówka", ale zbadany FAKT i jak mogę STWORZYĆ SOBIE WYGODNĄ DLA MOJEJ NEUROTYPOWOŚCI PRZESTRZEŃ TO TO ROBIĘ, BEZ SZKODY DLA INNYCH - KAŻDY MOŻE ZADBAĆ O SWOJE GRANICE. A ona do mnie, że to bezczelność i że w ogóle nie powinnam poruszać tematu ADHD, bo każdy z nas ma jakiś stopień atypowości, na to ja "no wiadomo, każdy jest inny, a osób neuroatypowych jest aż 40%", na co ona, że z doswiadczenia z rozmów ze swoimi koleżankami wie, że każdy kto interesuje się sztuką ma jakiś stopień ADHD, więc WSZYSCY, którzy są na tym szkoleniu mają w jakimś stopniu ADHD, więc moje poruszanie na forum tematu ADHD to po prostu robienie sobie wymówek i domaganie się specjalnych zasad. No i tu się roześmiałam (ze stresu, z zewnatrz mogło to wyglądać jakbym była opanowana, ale byłam w chuuuuj zestresowana, bo czułam się atakowana), bo mówię jej, że to zbyt proste, ADHD to genetyka i nie każdy musi mieć w ogóle ADHD - dla przykładu, moja siostra, artystka, nie ma objawów ADHD. Zatkało babeczkę. Jeszcze raz, już spokojnie, bo przestała do mnie trakjkotać na wkurwie wyjaśniłam jej, że to co zrobiłam to w zdrowy sposób zarysowałam granice swoich potrzeb, bo wiem czego potrzebuję by efektywnie się uczyć. I że nie zgadzam się, że diagnoza miałaby spowodować, że tym silniej powinnam maskować swoje ADHD - przeciwnie, tym świadomiej stwarzam dla siebie komfortowe życie bez potrzeby maskowania. I nie wpływa to bynamniej na jej życie - niech robi ze swoim co chce. Też mogła dodać coś od siebie do kontraktu - to jej sprawa, że tego nie zrobiła.
No, a potem już poszło.
Nie które typiary mnie nie lubiły, inne były miłe. Potem jak ten nasz nauczyciel gadał zagadkami (podczas pierwszego dnia, gdy byłam już kłębkiem nerwów) niektóre na mnie patrzyły porozumiewawczo - bo je też wkurzał.
Inna dziewczyna, która siedziała obok mnie na wieść o tym, że mam psa chciała zobaczyć ją. Pokazałam jej zdjęcie, które wysłał mi mój partner (gdy ja miałam szkolenie on robił z pieskiem kilometry po mieście i okolicach, nieźle się zmęczyli) - laska wyśmiała, że "to nazywasz psem". Zdziwiłam się i było mi przykro, bo mówię, że tak, to jest pies. Na co ona, że jej pies jest tak 4 razy większy, to jest PIES. I opowiada mi jak trudno podróżować z dużym psem - na to ja, że kminię, bo to nie jest pierwszy psiaczek w naszych rodzinach. Że celowo wybraliśmy takiego malucha by z nim właśnie wygodnie podróżować. I babka się oburzyła: utwierdziła, że pociągiem można z psem TYLKO w przedziale dla rowerów (może z dużymi tak trzeba, nie wiem, z mojej obserwacji wynika, że bez względu na wielkość psiulki jeżdźą w wagonach bezprzedziałowych, ale może to przy wiekszych pieskach niemożliwe. Nasz piesek może, PKP pozwala), a jak usłyszała, że też pieski do 8-10 kg (z transporterkiem) mogą latać w kabinie pasażerskiej w samolocie to jej pierwszą reakcją było "to niemożliwe, nie wierzę ci!". Ale takie złe, wkurzone, jakby do kłótni się szykowała. Zaskoczona jej reakcją potwierdziłam, ona zaczęła to wyśmiewać, więc zaproponowałam, aby sprawdziła sama w sieci. A ona agresywnie, z wyższością i kpiną "sprawdzę!" I zobaczymy! Jakie linie!?" - wzruszyłam ramionami i mówię, że nie wiem, chyba każde, na pewno LOT. Uśmieszek jej zrzedł jak czytała, że można i tyle miałyśmy kontaktu... Potem tylko "cześć-cześć".
I teraz sama nie wiem czy wszystkie byłyśmy powodzią, a potem stylem prowadzenia zajęć przez tego chłopaka tak zestresowana, że z pierdoły wychodziły spięcia, że grała agresja i ciśnienie bliskie kłótni? Czy to może ze mną i moim nastawieniem jest coś nie tak, że tak dla mnie te szkolenie było przykre... Mam trochę poczucie winy, a trochę jestem zła i rozczarowana.
Sfrustrowana po prostu.
Apropos jeszcze tego o architektkach - typ nam groził, że mamy nauczyć sie skrótów klawiszowych do programów "bo jak nie..." A jako przykład potwierdzający konieczność nauki skrótów podał "widziałem, jak pracują zawodowcy" i zapewniał, że używają tylko klawiszy. Nie wywołało to zachwytu wśród nas, kursantek, a mówił to tak, aby wzbudzić w nas zachwyt i podziw, bo... jak mówiłam, 5 z nas jest po studiach na których się uczyło wykorzystywać skróty klawiszowe w analogicznym programie i 4 z tej piątki aktywnie pracują w tych programach, jako ZAWODOWE PROFESJONAISTKI. A ja, chociaż nie pracuję zawodowo to bez problemu do tego siadam.
Po prostu... ignorancja chłopaka jest trochę drażniąca, a trochę śmieszna... byłaby śmieszna, gdyby nie był takim control freakiem.
Jeszcze były inne przypały, ale nie chce mi się tego spisywać, głównie cieszyłam się, że tamte zajęcia się skończyły, bo pomimo zażycia leków na ADHD czułam się po prostu rozwalona psychicznie, wciąż w wmożynym trybie walki, zamiast komfortowego przyswajania wiedzy. Tym bardziej cieszą mnie moi wykładowcy na Uczelni - jak pytam to dostaję odpowiedzi. Z kulturą i szacunkiem.
Wróciliśmy z tego szkolenia do domu. W ogóle pominę opis dokładny tego jak cudownie spędziliśmy popołudnie i wieczór z soboty na niedzielę. Było pięknie, było blisko. Naprawdę z moim partnerem jest cudownie. Fantastyczny człowiek. Kocham go.
Anyway - wróciliśmy do domu i musiałam w poniedziałek odreagować ten stres szkoleniowy jeszcze mieląc w głowie czy faktycznie problemem byli ONI czy może to JA byłam problemem. Zawsze szukam winy w sobie - podobno normalnie dla ADHDowców. Ale tym razem uważam, że byłam okay, że dobrze się komunikowałam i zrobiłam wszystko na co miałam wpływ. Czuję się niesprawiedliwie potraktowana. I tyle.
A w środę mój chłopak dostał wypowiedzenie z pracy, ma prace do końca października. I co najgorsze - dali mu wypowiedzenie dzień przed jego wyjazdem na urlop z tatem. No zajebisty urlop będzie.
Boi się.
Nie mamy zapewnionej potrzeby bezpieczeństwa. I jestem na to zła. I bezsilna. I czuję się źle traktowana - bo robię wszystko co mogę zrobić, ale nie zmienia to miejsca w którym jestem. Tak, jest perspektywa, ale teraz tonę.
I czuję, że nie udźwignę teraz już więcej.
Jeszcze się trzymam, ale nie mam siły na bycie przyjaciółką dla przyjaciół z ich problemami. Nie mam siły na głupiutkie waśnie rodzinne.
Widzę, że tyję - a jak tyję to oznacza, że jest ze mną psychicznie źle. Wydawało się, że trochę się poprawia. Ale rozwalona jestem... trzymam swoją tamę... Nie mam przestrzeni teraz dla nikogo.
19 notes
·
View notes
Text
No. 36
I started talking to the stars in the sky instead. I said, "Tell me about the big bang." The stars said, "It hurts to become."
Andrea Gibson, The Madness Vase
Przeczytałam to gdzieś, mignęło mi, poezja, której mniej ostatnio w moim życiu. Z jakiegoś powodu, nie mam za bardzo skąd jej brać, niewiele osób się ze mną nią dzieli, czasem gdzieś natrafiam na jakieś okruchy. A przecież wszystko jest poezją, kiedyś sama trochę pisałam, kiedyś zatapiałam się w słowach, grubych tomach wierszy, chcąc odnaleźć coś, co otuliłoby kocem słów moje wnętrze.
Boli się stawać...
Jakoś uderzyło mnie to niezmiernie, bo wydaje mi się, że przez ostatnie niemal trzydzieści lat głównie tym byłam pochłonięta. Stawaniem się. Niesamowicie skupiona na swoim wnętrzu, nie na świecie. Ale nic dziwnego, jeśli ma się w środku tyle ran, kiedy próbujesz je sobie wylizać, a to sprawia, że jest tylko gorzej. Niektóre powracają po latach. Z opisu mogłoby wydawać się, że są okropne, ale czasem nawet nie robią już wrażenia. Trauma, która w wyparciu zrobiła mało szkód, ale może tłumaczy niejako to, co wydarzyło się potem.
Jak spojrzę tak z boku zupełnie, to mój mózg w środku zawsze miał jakąś grubą mgłę. Uświadomiłam sobie niedawno, że siedemnaście lat żyję z depresją. Ponad pół życia. Z tym wiązały się też inne rzeczy, przeżywanie trudnych chwil. Dorastałam w domu na poły alkoholowym, na poły przemocowym w sensie psychicznym. Chociaż kiedyś kilka razy dostałam przez plecy od matki, to jej werbalna przemoc była dużo gorsza, jej brak dojrzałości emocjonalnej, nerwica, karanie ciszą, zmuszanie do przepraszania, chociaż nic złego się nie zrobiło, złośliwość, wyśmiewanie, wieczne zakazy i nakazy, chorobliwa próba trzymania pod kloszem, brak wiary w samodzielność i dojrzałość dziecka. To podcina skrzydła.
Kilka lat temu uruchomiły się inne wspomnienia, związane zupełnie z inną częścią mojego dzieciństwa, skrzętnie ukrywane gdzieś w fałdach świadomości. Byłam molestowana, przynajmniej raz, wspomnienie, którego nie potrafię składnie opisać, które napełniło mnie zgrozą, gdy sobie to wszystko uświadomiłam i przez dłuższy czas próbowałam zrozumieć, jak właściwie w dorosłym życiu mam to przetrawić. Wspomnienie, którego się wstydzę. Ale też wspomnienie, które mnie nie definiuje, jest jedynie jakąś informacją, która dotarła do mnie, gdy moja psychika uznała: jesteś dorosła, poradzisz sobie, zniesiesz to, możemy ci ten obraz odblokować.
Przez więc długie trzydzieści lata stawałam się (choć proces ten może nigdy nie jest skończony, zawsze będzie trwał). I w dużej mierze bolało. Myślę sobie, że chyba w końcu jestem w stanie odpuścić bolesny rodzaj stawania się, przeobrażania, może już nie muszę być wielkim wybuchem swoich traum, a powolnym rozszerzaniem galaktyki, niczym oddech Buddy.
Wydaje mi się, że wiele już doświadczyłam. Sporo z ludzkich przyjemności, małych cudów. Podróże, o których kiedyś mogłam tylko marzyć, dziś stają się możliwościami, rzeczami do spełnienia. Poznawanie ludzi, pięknych ludzi z ciekawymi historiami, z katalogiem przeżyć. Myślałam sobie ostatnio, wracając z Pragi, z delegacji, w jak cudnym zespole mam okazję pracować. Z ludźmi aktywnymi, z werwą, z zainteresowaniami, z pewną czułością, ale i ciekawością świata, z doskonałym poczuciem humoru. Z katalogiem również trudnych przeżyć, z których wyszli obronną ręką. To widać.
Patrzę na moją koleżankę, która ponad rok temu przeszła operację usunięcia guza mózgu. Na jej białą bliznę ciągnącą się od ucha do szyi, pozostałość po tym koszmarnym czasie. Straciła słuch w jednym uchu, ale jej szeroki uśmiech wypełnia przestrzenie, jej praktyczny i zorganizowany umysł jest wiecznie aktywny, żwawy. Pali towarzysko papierosa, żyje pełnią życia, jest matką, przyjaciółką, szaloną działkowiczką. Piękna.
Patrzę na mojego kolegę, który niedawno się rozwiódł. Wygląda młodziej niż rok temu, zdrowiej, silniej. Mówi, że chodzi spać o 21.30, słucha dużo podcastów, biega, ćwiczy i czuje się dużo szczęśliwszy. Widać w nim nową energię, energię skupienia na sobie, optymizm w tym, co może przynieść przyszłość. Jest piękny.
Patrzę na moją inną, nową koleżankę, mądrą, kochającą swoje ciało w każdym rozmiarze, inspirującą do kochania siebie mocniej. Czułą, zabawną, zakochaną w swoim mężu, pełną wiedzy i interesujących anegdot. Piękna.
I tyle piękna wokół jeszcze do odkrycia. Jak wyjdę z siebie choć na chwilę, choć własne macki czasem mnie wciągają pod powierzchnię, ale jeśli im się nie dam, to się okazuje, że krajobraz nie jest jak po burzy, a jak po ożywczym deszczu.
Nie wiem, czy ktokolwiek, kto mnie spotkał, pomyślał o mnie w ten sposób, w jaki ja myślę o innych. To nie ma znaczenia. Myślę sobie o tym, ile jeszcze przede mną do odkrycia. Książek do przeczytania, wiedzy do przyswojenia, ludzi do poznania i relacji do zbudowania.
Bo przecież wszystko jest możliwością, okazją do zobaczenia piękna. Tak jak wtedy, gdy w małej lacjańskiej mieścince we Włoszech spaliśmy w starym klasztorze, wieczorami śpiewaliśmy piosenki w dawnym kościele, jedliśmy pyszne jedzenie ugotowane nam przez nie mówiące po angielsku mamy Włoszki. Piliśmy wino, paliliśmy papierosy i rozmawialiśmy o wszystkim, o życiu. Albo gdy w Rzymie piliśmy aperole za 4 euro.
Albo gdy na jednej z chorwackich wysp tańczyłam z koleżankami do piosenek rodem z dancingu lat 80-tych, patrząc na wody Adriatyku, gdy spokojnie liżą brzeg kamiennej plaży.
Albo gdy z przyjaciółką spałam pod bieszczadzkim niebem, widząc setki wyraźnych gwiazd, otulona polarem, popijając zupkę instant z metalowego kubka.
Wszystko to, co przytrafiło się w górach na różnych szlakach, od Pienin do Kaukazu, dzikiego, pięknego, pełnego historii, ciepła i bogatego w przyprawy jedzenia. Każda mała kawa, wypita o późnym poranku, każdy spacer w słońcu.
Wszystkie wybiegane kilometry, wszystkie asany wykonane kiedykolwiek na macie, książki, które odżywiły mój umysł, samotne spacery zimą i jesienią, filmy, na których uroniłam łzy, przypadkowy uśmiech przechodnia, ten raz, kiedy stojąc na przystanku podjechał do mnie koleś na rowerze i zaprosił na koncert, tak po prostu. Gdy siedziałam na krawężniku innego razu i starsza pani powiedziała mi, że mam piękne włosy. Nie pamiętam jej twarzy, ale pamiętam to uczucie, które mi po sobie pozostawiła. Sąsiad przytrzymujący mi furtkę, gdy idę z zakupami, przyjaciółka przywożąca mi wegańskie żelki po rozstaniu. Okruchy dobroci, które, jeśli je zsumować, dają całkiem sporo chleba, pokarmu dla duszy.
Nie można przestawać kochać, nigdy, nigdy. Mimo zranienia, mimo skrzywdzenia, mimo szans pozornie straconych. Tyle smaków, kolorów, dusz jeszcze do poznania. Niech sobie będę z tą moją naiwnością, dziwną wiarą w dobroć, w piękno, w miłość. To jest, nawet w bólu, nawet w cierpieniu. Wiem, że w świecie jest dużo zła, nie przymykam na nie oczu. Wiem, że wiele osób zranionych, rani jak zwierzę w bólu, gryząc siebie samego. Chcesz mu pomóc, a on kłapie zębami. Ale kiedy tam w środku jest spokój, rodzi się dźwięk, kojący i czuły. Nie chcę ranić, nie chcę sprawiać nikomu przykrości, jedynie ogrzewać swoim ciepłem. Wierzę gorąco, że tak da się przerwać ten cykl.
Stawanie się nie musi boleć. Choć pięknie brzmi to w wierszu. Wielki wybuch może zalać wnętrze światłem. Wybieram nie dłubać już w sobie, jestem gotowa odpuścić. Wybuchłam dawno temu, teraz tylko się rozszerzam. Ból topnieje i rodzi się światłość.
3 notes
·
View notes
Text
Późno już. Czy aby za późno? Abym zgasł, jak świecy płomień przy podmuchu. Niezrozumienie zawodu. Zawiódł mnie instynkt, zawiodło zaufanie. Trzymaj się, odejdź, idź przed siebie. Idę więc w nieznane, z poczuciem słabości, przepełnionej gniewem. Jestem zły, wściekam się. Zdenerwowanie przeplatane z histerią. Słodycz przeszłości i wczesne oznaki upadku, które lekceważy się na rzecz wiary. Zaangażowanie zabija. Niesamowite doświadczenia, a po nich ból z natężeniem jeszcze większym. Jestem, niczym człowiek stary, który szczęście zna tylko z rolek filmu, zwanego epizodami przeszłości. Przyzwyczajenie do bycia na topie, uczucie bycia najlepszym, tym jedynym w swoim rodzaju i gorzka prawda, straszne zakończenie. Ruiny budowli, która miała być nie do naruszenia. Zabawa chwilowa nie wystarcza. Tonie statek w odmętach wód nieprzeniknionych. Uzależnienie daje o sobie znać dnia każdego. Otwieram się w jednej trzeciej i cofam krok, nim otworzę się do połowy. Spokój nie istnieje dziś. On nadejdzie wtedy, gdy scena będzie pusta. Siedzę na podeście przed widzami, sztuczne manekiny - to chyba matrix. Pragnę szybciej. Nie chcę czekać. Chcę już dziś tego, co może zdarzyć się w przyszłości. Omijając rozdziały, dojść do tego jednego. Lawiruję pomiędzy możliwościami pozytywnych ścieżek. Posmak zrozumienia. Wygrana musi czaić się blisko, gdyż przyzywam ją, imaginuję. Niech to już nadejdzie. Give me more. Rozmawiam sam ze sobą. I want it now.
3 notes
·
View notes
Text
Jutro jest nowy dzień z nowymi możliwościami." - Eleanor Roosevelt
Dobranoc 😴 śpijcie dobrze, ja sobie pogadam z kotem... albo będę rysować.
#myśli#moje mysli#dobranoc#jutro#życie#rysowanie#artists on tumblr#parkinsonsartist#drawings#artist#illustration#my draws
4 notes
·
View notes
Text
Hattrick
Żeby Was chuj nie strzelił. Trzeci wpis w kilka godzin! Jakie życie potrafi być intensywne! Posłuchajcie:
Sprzątam sobie kuchnię. Dzwoni kurier. Otwieram - mój klient. InPost. Czterech moich klientów i żaden już tam nie pracuje. Dziś przybył piąty ^^ Lbk to jednak małe miasto z małymi możliwościami. // Paczka którą otrzymałem to gówno! Już napisałem do typa, że jakbym mieszkał bliżej to bym do niego osobiście się przejechał. Pomijam, że towar mimo dokładnego opisu przyszedł zupełnie inny, to sposób zapakowania woła o pomstę do nieba. Fuszerka na całego! Czekam na odpowiedź z tłumaczeniem.
//
Napisała Kiero, że jest problem z moim urlopem w listopadzie. Mam wypisany 6-12. Co roku tak wypisuję i nagle jest problem, że 11sty się w tym zamyka. I, kurwa, co?! Jakoś Kiero w sezonie dostała 3tygodnie urlopu, a ile to się wołało, że w sezonie nie ma takich urlopów. KM "na urodziny" wypisała sobie urlop z 1listopada. Już podkreśliłem, że jak KM dostanie ten urlop, a dostanie, a ja nie to mają przejebane. Doszło to do żony SWS i ona porozmawia o tym z mężem. Aż, kurwa, ciekaw jestem.
Wkurwiłem się, oj dawno się tak nie wkurwiłem!
13 notes
·
View notes
Note
Mam śmieszne pytanie droga żmijko. Obchodzisz z rodziną Wielkanoc, Boże Narodzenie i wszystkich świętych?. Znam trochę ludzi co na co dzień religijni nie są albo nawet są ateistami ale dla rodziny święta obchodzą. Bądź po prostu obchodzą tak jak w USA bo jest to wymówka do zrobienia imprezy.
ano, chętnie biorę udział w obchodach różnych świąt z różnych religii i kultur jeśli jestem na nie zaproszona - a rodzina często zaprasza mnie na swoje obchody czy tam bożonarodzeniowe czy wielkanocne biorąc pod uwagę, że duża część jest katolicka. lata temu byłam też zapraszana na różne obchody muzułmańskiej części rodziny, ale maroko niestety było zupełnie poza moimi możliwościami wtedy.
i do różnego stopnia też te obchody przechodzę, oczywiście: nie chodzę z nimi do kościoła, nie biorę udziału w żadnych modlitwach ani kolędach, z reguły też nie zachowuję postu (aczkolwiek nie jem uparcie przy nich kiedy oni poszczą) gdzie jedynym wyjątkiem jest wigilia. głównie dlatego, że nie ma nic lepszego niż karp smażony na maśle kiedy się nic nie jadło cały dzień. ale tak to w naszym mieszkaniu nie ma żadnych dekoracji na święta katolickie ani też u siebie nic nie organizuję, ani nie przywiązuję żadnej większej wagi do tych obchodów oprócz szansy spędzenia czasu z rodziną.
wszystkich świętych z kolei jest tylko jednym dodatkowym dniem, który poświęcam swoim bliskim zmarłym - jednym z bardzo wielu - a i wtedy z reguły odwiedzam te groby, gdzie wiem, że spotkam się z żywymi na jakąś kawkę czy pogaduchy na wietrze.
ogólnie uważam, że najbardziej świętą rzeczą dla rodziny - czy tej z więzami pokrewieństwa czy tej którą sami sobie budujemy - jest jedzenie razem. a, że dodatkowo uwielbiam jeść to tym bardziej - jeśli się mnie zaprosi to będę na 100%, niezależnie od bóstwa czy okazji czy też braku któregoś lub obu z powyższych.
więc biorę udział w obchodach, tak - ale czy obchodzę to już jest inksza inkszość.
13 notes
·
View notes
Text
Czasami to ostateczności, okazują się nowymi możliwościami.
To, że nam się wydaje, że po drugiej stronie nic nie ma, nie znaczy, że tak rzeczywiście jest
#mysli samobojcze#potrzebuję cię#poezja własna#przemyślenia#kocham#przepraszam#martwa cisza#gdzie jesteś#nieszczęśliwa miłość#próba samobójcza
2 notes
·
View notes
Text
Premiera Lenovo ThinkStation PX, P7 i P5 – niezwykła wydajność, moc i szybkość w jednym
Trzy stacje robocze nowej generacji napędzane przez najnowsze technologie od Intel® i NVIDIA zamknięto w eleganckich, zupełnie nowych obudowach zaprojektowanych wspólnie z marką Aston Martin.
Lenovo ogłosiło 9 marca 2023 roku wprowadzenie na rynek ThinkStation PX, P7 i P5. Są to trzy najbardziej zaawansowane technologicznie stacje robocze w historii firmy. Zaprojektowano je tak, aby mogły sprostać najbardziej ekstremalnym obciążeniom obliczeniowym, niezależnie od branży, w jakiej przyjdzie im pracować.
Premiera Lenovo ThinkStation PX, P7 i P5
Nowe stacje robocze wyposażono w najnowsze procesory firmy Intel® (do 120 rdzeni) oraz wysokiej klasy karty graficzne NVIDIA RTX™. Dodatkowo, nowe stacje robocze mogą pochwalić się zupełnie nowymi i przełomowymi obudowami, zaawansowanym systemem chłodzenia, a także możliwościami kontrolera BMC do zdalnego i sprawnego monitorowania systemu. Urządzenia te świetnie odnajdą się w środowisku rzeczywistości wirtualnej i mieszanej, przy produkcji wirtualnych treści, uczeniu maszynowym, analizie danych naukowych, komputerowym wspomaganiu prac inżynieryjnych (CAE), tworzeniu modeli 3D i rozwojowi sztucznej inteligencji (AI). Najnowsze stacje robocze serii P spełniają stale rosnące wymagania hybrydowego rynku pracy, w odniesieniu do większej mocy, wydajności i szybkości.
„Nowe stacje robocze zostały zaprojektowane z myślą o potrzebach naszych klientów. Mają one pomóc w osiągnięciu pożądanych wyników biznesowych i dostarczyć nowe, innowacyjne rozwiązania, z których klienci będą mogli korzystać na przestrzeni kolejnych lat „, powiedział Rob Herman, wiceprezes oddziału Lenovo Workstation and Client AI Business. „Dzięki ścisłej współpracy z firmami Intel®, NVIDIA i Aston Martin, udało nam się stworzyć nie tylko niezwykle funkcjonalny, ale również elegancki produkt, w którym wysokiej klasy układ graficzny, pamięć i moc obliczeniowa są oparte na solidnym fundamencie”.
W celu stworzenia tych wyjątkowych stacji roboczych, Lenovo podjęło współpracę z marką Aston Martin – znanym i uznawanym w świecie motoryzacji producentem luksusowych samochodów sportowych. Owocem tej kolaboracji jest nowa obudowa dla serii P. Podobnie jak przy projektowaniu pojazdów, Aston Martin dołożył wszelkich starań, aby ikoniczny styl marki Lenovo, charakteryzujący się wykorzystaniem czerwonego koloru, szedł w parze z osiągami i pozwalał na łatwą rozbudowę systemu w przyszłości. Projektanci obu firm współpracowali na każdym etapie produkcji, tak aby forma nie stała się wrogiem produktywności. W tym celu, stworzono ergonomiczną i praktyczną obudowę, którą obsłużymy bez potrzeby posiadania jakichkolwiek narzędzi.
Trójwymiarowy przedni panel obudowy stacji roboczej jest inspirowany kultowym modelem GT Aston Martin DBS. W tym przypadku projektantom udało się wykorzystać ogromne doświadczenie motoryzacyjnej marki związane z najwyższymi osiągami, w świecie desktopów. Przerobione przegrody powietrza i powiększone otwory wentylacyjne, w zestawieniu z opatentowanym przez Lenovo trójkanałowym systemem chłodzenia, zapewniają niczym nieograniczony przepływ powietrza, który stwarza komponentom stacji roboczych warunki do wytężonej pracy na najwyższych obrotach. Dodatkowo, wszystkie trzy nowe modele mogą pochwalić się innowacyjną, modułową konstrukcją z napędami z dostępem od przodu, co ułatwia serwis i modernizację.
„Nasza trzyletnia współpraca z firmą Lenovo przy projektowaniu nowej obudowy ThinkStation była niesamowitą przygodą” – powiedział Cathal Loughnane, dyrektor Aston Martin Partnerships. „Jako użytkownicy stacji roboczych Lenovo, dostaliśmy wyjątkową okazję stania się częścią projektu, którego owoce pomogą nam przy tworzeniu i rozwoju naszych wysokiej klasy samochodów”.
Lenovo ThinkStation PX: najlepszy komputer stacjonarny, nie tylko do centrum danych
Lenovo ThinkStation PX to flagowa stacja robocza w ofercie marki. Dzięki możliwościom rozszerzenia i obsłudze większej, niż kiedykolwiek wcześniej liczby rdzeni, jest ona idealnym wyborem dla klientów skupionych na ekstremalnych osiągach. Zoptymalizowana do pracy w standardowej szafie serwerowej, stacja ThinkStation PX oferuje elastyczność potrzebną zarówno w środowiskach biurowych, jak i centrach danych.
Ta wszechstronna stacja robocza napędzana jest najnowszymi procesorami Intel® Xeon® Scalable czwartej generacji, które oferują do 120 rdzeni CPU i mogą pochwalić się 53-procentowym wzrostem wydajności w stosunku do poprzedniej generacji . ThinkStation PX oferuje również obsługę do czterech 2-slotowych procesorów graficznych NVIDIA RTX™ 6000 Ada Generation, dzięki czemu użytkownicy mogą zarządzać i wykonywać najbardziej złożone zadania spotykane we współczesnych środowiskach pracy, w tym w działaniach kreatywnych i symulacjach CAE.
Nowa desktopowa stacja robocza, z nawet 4 TB pamięci DDR5 i ultraszybką przepustowością złączy PCIe piątej generacji, zapewnia elastyczność wirtualizacji dla wielu użytkowników w hybrydowych środowiskach pracy – zarówno w centrach danych, jak i klastrach. Urządzenie oferuje wydajny zasilacz 1850 W i opcjonalne wersje z modułami zapasowymi.
Lenovo ThinkStation P7: oszałamiająca moc z jednego gniazda
ThinkStation P7 został zaprojektowany tak, aby sprostać najbardziej rygorystycznym wyzwaniom w zakresie wydajności i niezawodności, a które w przeszłości powierzane były głównie serwerom lub zasobom w chmurze. Stacja robocza P7 została także zoptymalizowana pod kątem szaf serwerowych (obudowa 4U) do użytku w środowiskach biurowych i centrach danych.
Dzięki obsłudze nawet trzech 2-slotowych kart graficznych NVIDIA RTX™ 6000 Ada Generation, ThinkStation P7 jest idealnym rozwiązaniem dla twórców treści, architektów, projektantów, inżynierów i naukowców zajmujących się analizą danych, którzy wymagają bezprecedensowej wydajności w zakresie grafiki, wizualizacji, renderingu w czasie rzeczywistym, CAE i AI. Nic, od stylizacji bryły pojazdów, przez analizę obliczeniowej mechaniki płynów, aż po złożoną obróbkę materiałów wideo i rendering, nie stanowi problemu dla ThinkStation P7.
„Jesteśmy podekscytowani możliwością zaoferowania nowej linii procesorów Xeon W, zbudowanych w oparciu o nową, przełomową, architekturę obliczeniową i pakiety ze znacznie większą liczbą rdzeni w celu polepszenia wydajności przy dużych obciążeniach” – powiedział Roger Chandler, wiceprezes CCG i dyrektor generalny zespółu Creator and Workstation Solution w firmie Intel. „Te procesory są zbudowane tak, aby zapewnić profesjonalistom, twórcom, inżynierom i naukowcom zajmującym się procesowaniem danych, moc i stabilność potrzebną do dokonywania nowych odkryć”.
Lenovo ThinkStation P5: Wszechstronność, niezawodność i wydajność na lata
Stacja robocza ThinkStation P5 została zaprojektowana z myślą o wielu branżach. Szczególny nacisk został postawiony na to, aby zaspokoić zapotrzebowanie użytkowników na wyższą wydajność, możliwość rozbudowy i łatwość zarządzania przedsiębiorstwem.
Stacja robocza nowej generacji posiada nowo zaprojektowaną obudowę, najnowsze procesory Intel® Xeon® W, które oferują do 24 rdzeni oraz obsługę nawet dwóch profesjonalnych kart graficznych NVIDIA RTX A6000. Ponadto, szybka pamięć DDR5 i przepustowość PCIe 5. Generacji umożliwiają ekstremalną konfigurowalność, która zaspokaja potrzeby nawet najbardziej wymagających użytkowników.
Lenovo ThinkStation P5 została zoptymalizowana między innymi pod kątem potrzeb architektów, projektantów, inżynierów i twórców treści. Urządzenie sprawdzi się przy wymagających obliczeniowo zadaniach, takich jak np. BIM, skomplikowanych projektach CAD 3D, tworzeniu modeli 3D oraz wizualizacjach geoprzestrzennych i efektach wizualnych.
„NVIDIA oferuje najbardziej wydajne na świecie karty graficzne dla stacji roboczych typu desktop”, powiedział Bob Pette, wiceprezes działu Professional Visualization w firmie NVIDIA. „Znajdują się one we wszystkich trzech nowych stacjach roboczych Lenovo z serii ThinkStation. To właśnie one pozwalają naukowcom, inżynierom i innym profesjonalistom na pracę z ogromnymi bazami danych, szybką implementację innowacji, usprawnianie procesów AI i obsługę intensywnych cykli obliczeniowych, które mają wpływ na rozwój naszego świata”.
Stacje robocze ThinkStation PX, P7 oraz P5 zostały zaprojektowane do pracy w najbardziej wymagających, profesjonalnych środowiskach IT i zapewniają niezbędne funkcje oraz zabezpieczenia wymagane na poziomie korporacyjnym. Rygorystyczne standardy i testy Lenovo, ThinkStation Diagnostics 2.0, wsparcie ThinkShield, rozszerzenie do Premier Support i trzyletnia gwarancja zapewniają spokój niezbędny do pewnej i bezpiecznej pracy.
Trzy nowe stacje robocze dostępne będą od maja 2023 roku. Ceny i dostępność w Polsce podamy wkrótce. Aby dowiedzieć się więcej o najnowszych produktach marki Lenovo w kategorii stacji roboczych, wejdź na stronę: www.lenovo.com/thinkstations
#lenovo#thinkstation#PX#P5#P7#NVIDIA#Intel#Technet Media#Marcin Wójcik#computers#technology#solutions#workstation
14 notes
·
View notes
Text
Dzisiaj czuję się wyśmienicie, ciepła kąpiel pozwoliła mi racjonalnie myśleć. Szczęście jakie mi sprzyja jest niesamowite, może to kwestia nowego roku, który wiąże się z nowymi możliwościami? Nie wiem, nie wnikam.
W mojej głowie ostatnio pojawiło się pytanie. Po co to robię? Po co chcę siebie wyniszczać? Być może teraz urażę całe motylkowe community, ale uważam, iż te niebezpieczne diety tak czy siak sprowadzą nas na dno. Prędzej czy później wrócimy do początkowej wagi, a nawet wyższej.
Zaburzenia odżywiania to choroba psychiczna. Nie bez powodu ,,choroba" - trzeba to leczyć. Być może w tym poście piszę wiele głupot, nie zgadzającymi się z waszymi poglądami. Trudno, jestem tylko czternastolatką, która usiłuje zgubić zbędne kilogramamy.
Jeżeli dalej to czytasz, to dziękuję. Chcę chociaż trochę wpłynąć na Twoje spostrzeżenie w kwestii tego całego odchudzania.
Może pokażę Ci to z innej strony, jaki jest tego sens? Wytłumacz.
Jaki ma sens głodzenie się, by później się objadać i powrócić do początkowej wagi. Ile razy powtarzałaś sobie ,,to mój ostatni napad" a wyszło zupełnie inaczej? Załóżmy, że nie będziesz się objadać, twoja silna wola na to nie pozwoli. Z takich radykalnych diet bardzo ciężko wyjść, nawet jeśli powrócisz do zdrowego trybu życia to twoje włosy będą wypadać garściami, a o pinterestowych paznokciach możesz zapomnieć. Będziesz zbyt słaba, aby zrobić cokolwiek. Choroba cię winiszczy.
Nie lepiej zrobić to z głową? Zdrowo i skutecznie? Zdrowa dieta powoli ci utrzymać wage na długo. Warzywa i owoce sprawią, że twoja cera będzie w lepszym stanie a włosy będą lśnić. Nie będziesz obawiała się burczenia w brzuchu na każdej lekcji, bądź co gorsza zemdlenia.
Czysto teoretycznie, wszelkie głodówki pozwolą wam szybko schudnąć. Jednak wliczając późniejsze napady, wizyty w szpitalu itd. To wasza waga wróci nawet z podwójna siłą. Zaś zdrowe odchudzanie pozwoli Ci z radością siedzieć przy wigilijnym stole, nie odmawiając sobie nic ,co tak właściwie kochasz. Nie będziesz musiała się frustrować +2kg na wadze, bo będziesz miała świadomość, iż za dwa dni wszystko wróci do normy.
Nie bawię się w psychologa i nawet nie zamierzam. Jak pisałam, jestem tylko czternastolatką która cały czas błądzi. Możesz mnie zablokować, obrazić bądź wytknąć błąd - nie mam nic przeciwko. Chcę tylko was uświadomić, że dietki 500kcal nie są takie urocze jak na zdjęciach. Jestem w tym bagnie ok. 2 lata i żałuję. Większość osób które miało styczność z tą chorobą, później tego żałuję. Chyba nie bez powodu cnie?
Pinterest jest przepełniony jadem, większości zdjęć jest tam przerabiana z czego nie zdajemy sobie sprawy. Makijaż również gra dużą rolę, o czym chyba nie muszę wspominać. Nie porównujcie się do innych, to nie ma sensu.
Jesteśmy tylko ludźmi, życie jest krótkie dlatego starajmy się odnaleźć w nim prawdziwe szczęście, a nie samemu pakować się w kłopoty które będą się ciągnąć za nami miesiącami, bądź latami.
#motylek any#motylek blog#będę motylkiem#chce byc lekka jak motylek#motylki any#motylki blog#gruba szmata#gruba świnia#grubaska#jestem gruba#za gruba#lekka jak motyl#motyli#tylko dla motylków#dieta motylkowa#będę lekka#chce byc lekka#lekka jak piórko#chude ciało#chudosc#chudość#chude nogi#chudzinka
8 notes
·
View notes
Text
Hej wszystkim!
Chciałbym się podzielić z Wami ekscytującą nowiną! Od dzisiaj będę publikować grafiki i zdjęcia stworzone przy użyciu sztucznej inteligencji. To niesamowite, jak ta technologia rozwija się z dnia na dzień!
Wiem, że może się wydawać dziwne, że maszyna może tworzyć takie dzieła sztuki, ale naprawdę, efekty są zadziwiające. Sztuczna inteligencja uczy się na podstawie ogromnych zbiorów danych, a następnie wykorzystuje tę wiedzę do generowania obrazów, które wydają się niemalże magiczne.
Jestem zafascynowany możliwościami, jakie daje nam sztuczna inteligencja. Nie tylko mogę eksperymentować z różnymi stylami i technikami, ale również odkrywać zupełnie nowe światy wizualne. To jak podróż w nieznane, gdzie granice wyobraźni są przesuwane w sposób niesamowity.
Mam nadzieję, że będziecie ze mną podążać w tej przygodzie i cieszyć się efektami tej fascynującej technologii. Będę regularnie zamieszczać swoje dzieła tutaj, na moim Tumblr. Zapraszam do obserwowania mojego profilu i dawania znać, co sądzicie o moich pracach.
Świat sztuki jest dynamiczny i nieustannie się rozwija. Z sztuczną inteligencją na pokładzie czekają nas jeszcze bardziej interesujące czasy. Jestem podekscytowany, że mogę być częścią tej rewolucji artystycznej.
Dziękuję za Wasze wsparcie i do zobaczenia wkrótce ze świeżymi grafikami!
#ai#grafika#fotografia#polska#poland#zdjęcie#ilustracje#sztuczna inteligencja#midjorneyart#follow#polskie mysli
2 notes
·
View notes
Text
Mniej lub bardziej oficjalnie, Melon Mózg zdenerwował mnie swoim dzisiejszym posunięciem.
Jeżeli ograniczenie liczby dziennych postów do czytania daje mu jakąkolwiek satysfakcję, tudzież ochronę przed jeszcze głębszą warstwą złego PR-u nt. awarii, to niech się bawi śmiało. Moje konto składało się w dużej mierze z pisania o interesujących aspektach kolei, co nie jest typowym zastosowaniem Twittera, jednak w toku rozwoju mojego prywatnego konta ta platforma mi podpasowała.
Skoro jednak konta większości z nas (no, szanujmy się, nie będziemy kupowali Blue) zostaly ograniczone do limitu, który można osiągnąć przy przejrzeniu dwóch-trzech losowych dyskusji, nie widzę powodu, aby dalej na nim siedzieć. Lubię rozpisywać się i szczegółowo wykładać dany temat, dlatego Tumblr wraz z brakiem ograniczenia długości posta (280 znaków... naprawdę?) oraz większymi możliwościami personalizacyjnymi bardziej odnalazł się w moim goście.
Spodziewajcie się więc przerzucenia tutaj całego pociągpostingu z mojego Twittera ;> A dla osób, które nie znają mnie z ćwierkaczowego portalu: spodziewajcie się tutaj ciekawostek z pogranicza kolei, szeroko pojętego transportu publicznego i informatyki.
P.S.: Tak, jak widzicie na obrazku, dzisiaj mijają dwa lata od upadku jednej z ciekawszych ofert integracji taryfowej wrocławskiego węzła kolejowego i autobusowego. Chyba nie zanosi się na szybkie wznowienie Urban Card, zważywszy na plotki o magistracie torpedującym rozmowy z Kolejami Dolnośląskimi...
Źródło mema: Wrocławposting, pej na FB
2 notes
·
View notes
Text
12-01-2024
Dziś mam ważny dzień.
I oczywiście mam gonitwę spraw... ale zatrzymałam się, przyszła refleksja: jestem wdzięczna z moich bliskich. Wszystkich.
Serio, już w poniedziałek miałam taką myśl - chodzi mi po głowie świadomość, że "here we go again", bo nowy rok, warto zweryfikować co się wydarzyło, jakie wybory zawiodły mnie gdzie i jakie cele warto wyznaczyć sobie na nowy rok. I jak myślę o tej pracy - a to będzie PRACA, diabelnie kosztowna emocjonalnie praca - powrotu wspomnieniami przez cały 2023, by przemyśleć co się wydarzyło i co z perspektywy czasu można by było zrobić lepiej, a co zasługuje na medal najlepszej jakości wręczony przeze mnie-z-teraz dla tej mnie-z-przeszłości. I tak dalej, i tym podobne... no i tak stanęłam w poniedziałek rano z tą myślą to zalała mnie fala haseł i spraw, coś jak to uczucie, gdy spontanicznie i zbyt optymistycznie pomyślisz o posprzątaniu takiej kupce wstydu ze spytanych za łóżko/na fotel w sypialni ciuchów z kilku tygodni. I nagle dociera do ciebie, że nope, zrobię to później, bo na to potrzeba DUŻO czasu, zmiany organizacji szafy, bo dotychczasowa ewidentnie nie jest dla mnie intuicyjna, że przecież muszę być do tego wyspana, że powinnam to zrobić raz a dobrze, żeby temat mieć z głowy, że jak tak uczciwie się o tym pomyśli to w zasadzie robota do podzielenia na etapy, może nawet na cały weekend lub tydzień? Hym? Dlatego to odkładam.
I stałam sparaliżowana w poniedziałek, tak jak paraliż decyzyjny dopadł mnie dziś, w piątek. W pon w ręku miałam butelkę, bidon sportowy w którym rozpuszczały się elektroliy. Jakąś taką ucieczką od podejmowania decyzji od czego zacząć rewizję OBECNEGO miejsca w życiu w poniedziałkowy poranek wydało mi się wypicie łyku napoju. Dobre to jak cokolwiek innego. Wypiłam i NAGLE dotknęła mnie inna refleksja: piję wodę, w poniedziałkowy poranek, po króciutkim, ale jednak wykonanym treningu. Szykuję się do pracy, a mam przywilej pracować zdalnie - w chujowym miejscu, fakt, ale jest z tego jakiś ubogi dochód (a to ważne zanim znajdę pracę) i są plusy, jak możliwość pracy zdalnej. Stoję w mieszkaniu, które wynajmuję tylko z jednym współlokatorem, który w dodatku jest moim partnerem - kiedyś to było nieosiągalne. Stać nas na to mieszkanie. Mam małego, słodkiego pieska, który patrzy na mnie z kanapy wielkimi czarnymi oczkami. Dbam o nią, w końcu czuję, że ona też mnie kocha - w końcu podrosła, uwielbia się przytulać. Nasze początki były trudne, ale oto jesteśmy, prawie rok później - ja z bidonem w legginsach, ona na kanapie w kubraczku po sterylizacji.
Naszła mnie myśl, że ten bidon to przecież prezent od mojej kumpeli - kupiła sobie taki sam, wypróbowała, przetestowała i od razu zaopatrzyła w takie same bidony wszystkie swoje sportowo-zaangażowane koleżanki. Strasznie to urocze, że sportsmenka uważa mnie za równie zajaraną sportem osobę, jak ona sama (i to takiej rangi, jak ona - w sensie, że olbrzymi podziw we mnie wzbudzają osoby, które polegają na swoim ciele, zarabiają na swoim ciele, dbają o swoje ciało w sposób jaki nie był dla mnie osiągalny - sport, właściwie wykonywane ćwiczenia i integralność umysłu i ciała to jest wciąż dla mnie jak nauka nowego, fascynującego języka). Przyznaję, że we własnej głowie wciąż jestem ziemniakiem kanapowym. Wciąż uważam, że nie jestem ani sprawna, ani dość zaznajomiona z możliwościami swojego ciała - poznałam ułamek tego, co może. Trudno mi we własnej głowie połączyć koncepcję mojego "ja" z "osoba aktywna fizcznie", i to nawet TERAZ, po latach bardziej lub mniej regularnych treningów, poszerzania świadomości ciała, a nawet tańca, wyrażania emocji poprzez ruch na scenie w chrzanionym teatrze! Ciągle jestem niezdarnym ziemniakiem - i wciąż marzę o byciu preclem sukcesu! Ale dla mojej kumpeli sam fakt, że jako noob cieszę się sportem i czerpię z niego, jest dostatecznie legit by wciągnąć mnie do grupy osób "sportowo-zaangażowanych" i chociaż wie, że nie mam problemu z piciem wody (w ogóle to jest zaskakująco powszechne - ludzie nie potrafią pić wody, nawadniać organizmu. Ja piję dużo, na tyle dużo, że w pracy zawsze mój zespół zwracał na to uwagę "jak ty to robisz, że pamiętasz o nawadnianiu?" - a ja nie bardzo pamiętam, po prostu chce mi się pić...) to czasem potrafi w godzinach pracy zaczepić mnie pytaniem o to ile już dziś wypiłam (na bidonie jest podziałka godzinowa, więc organizuje takie wzajemne sprawdzenia czy pamiętamy).
Strasznie to miłe. Po prostu - miłe. Dużo w tym troski.
No i elektrolity - dostaliśmy duuuuuużo elektrolitów od teścia, bo czytał artykuł z którego wynikało, że ludzie po 25 roku życia cierpią na olbrzymie niedobory elektrolitów.
To też taka ojcowska miłość, troska.
Rozejrzałam się w poniedziałek po pokoju - wszędzie biało i zielono. Zielono od kwiatów, tych, które nauczyłam się sama pielęgnować i tych, których sadzonki dostałam od mamy, siostry, teściowej, babci O. Na półkach rzeźby mojego przyjaciela i drewniane rzeźby mojego partnera. Na ścianie obraz Pantokreatorki, moje cyjanotypie, dyplomy ukończonych wspólnie z moim chłopakiem wyścigów, kilka zdjęć z zeszłorocznych wypraw. I mała akwarela ze Sieny, którą pokochałam... Skarpetki od mojej przyjaciółki J., ceramika wykonana przeze mnie i ta wykonana przez mamę O., makramy mojej siostry...
Dużo, dużo, dużo... tak dużo wspomnień i tak wiele przedmiotów wykonanych z intencją, tak wiele talentu, troski, radości współdzielenia.
No i się rozkleiłam.
Jestem bardzo wdzięczna za relacje, które pielęgnuję.
Ostatnio brakuje mi czasu i przestrzeni. I sił. Na pielęgnacje taką, jaką lubię, ale to wszystko tak wiele dla mnie znaczy...'
No i dziś - mama zadbała o to, aby pomóc mi zgłosić moją pracę na pewien event.
Jadę dziś tak czy owak zdeponować u mamy pieska na weekend (znowu po 11h wykładów na dzień, w tym egzaminy, nie będziemy mieli przestrzeni i czasu by się nią zajmować) - a przy okazji ma się odbyć ten event. Dla mojej mamy to ważne - to jest coś organizowanego przez tą grupę emerytek i emerytów do której należy. Więc tam zostanę by być z mamą - wrócę do domu o jakiejś nieludzkiej porze, ALE to ważne dla mamy, więc ok.
Nie spodziewałam się, że mama specjalnie z tej okazji zrobi ucztę.
A właśnie mi dała znać bym przyjechała nienajedzona, bo będzie jedzenie.
Nie spodziewałam się również, że moja siostra tak bardzo będzie chciała ze mną i z mamą się spotkać, że stanie na głowie by zdeponować swojego syna mężowi i że uda się najpierw na ucztę, a potem na event razem z nami.
Znowu rośnie we mnie wdzięczność.
I wzruszenie.
Rzeczy się zmieniają, a marzenia się spełniają - nawet jeżeli po drodze jest trudno...
7 notes
·
View notes
Text
Przykładowe zdjęcia z Xiaomi 15 i 15 Pro
Nie tak dawno po oficjalnym potwierdzeniu, że Xiaomi 15 Pro będzie wyposażony w potężną baterię o pojemności 6,100 mAh oraz ulepszony teleobiektyw z 5-krotnym zoomem optycznym, firma postanowiła pochwalić się możliwościami fotograficznymi swojego najnowszego flagowca. Xiaomi udostępniło próbki zdjęć wykonanych zarówno modelem Xiaomi 15, jak i jego bardziej zaawansowanym bratem, Xiaomi 15 Pro, aby…
View On WordPress
0 notes
Text
Monika przedawkowała
W poniedziałek rano zabrała ją karetka. Ma sepsę, obrzęk mózgu oraz problemy z organami wewnętrznymi, przede wszystkim z nerkami. Niektóre wypowiedzi Moniki są logiczne, jest w stanie odpowiedzieć na pytania ale potem znowu odlatuje. Pytała o pracę i źle zareagowała na swoją mamę, więc jakaś jej część jest świadoma. Wie też, że znajduje się w szpitalu. Lekarze mówią, że wciąż z niej schodzi i że cokolwiek wzięła musiała tego przyjąć bardzo dużo. Nie ma większej poprawy ale również jej stan się nie pogorszył. Marcin mówi, że zatrzymają ja w szpitalu na co najmniej dwa tygodnie bo tyle zazwyczaj hospitalizuje się pacjentów z niewydolnością organów i sepsą. Zapewne czeka ją przymusowa obserwacja w szpitalu psychiatrycznym, ponieważ istnieje podejrzenie próby samobójczej. Wciąż nie mam z nią kontaktu i zapewne jeszcze trochę poczekam, bo czytanie czy pisanie na telefonie jest poza jej możliwościami. Zawsze też istnieje ryzyko, że jej stan może się nagle załamać. Mam chwiejności nastrojów na pełnej. Ciężko mi się czymś zająć, jak nic sie nie dzieje to zaczyna mnie skręcać. Raz chce być cały czas z Marcinem bo jeszcze ma wolne, a raz uciekać jak najdalej i szlajać sie po Trójmieście ze słuchawkami na uszach. Mam wrażenie, że on mnie wręcz pilnuje i osacza. Młoda ma zajęte dni półkoloniami i mega super ale ja z tym czasem nie umiem nic zrobić. Raz płacze, a raz się potrafię na głos zaśmiać z memów i mam wrażenie, jakby mi odbijało. Najchętniej pojechałabym do Szczecina i siedziała pod szpitalem chociaż wiem, że jest to absolutnie irracjonalne. Potem znów chce zaćpać żeby nie płakać, a następnie leżę zwinięta w kulkę z bólu serca, głowy i żołądka. Jest ciężko i najgorsze z czym musze się zmierzyć to fakt, że nic już nie będzie takie jak wcześniej. Piszę do niej na messengerze. Mówię jej, że ją kocham, że sobie poradzimy. Tęsknie, czekam na nią. Mam wyrzuty sumienia, obwiniam się. Powinnam była być bliżej, mogłam dzwonić, rozmawiać więcej. Z drugiej strony... często uderzałam w ścianę, którą Monika stawiała, gdy coś było jej nie na rękę. Ukrywała sporo rzeczy przed bliskimi. Tak kurewsko mi przykro...
0 notes