#biurko stojące
Explore tagged Tumblr posts
Text
New Post has been published on Budowa i remont
New Post has been published on https://remont.biz.pl/biurko/biurko-stojace-z-regulacja-wysokosci-nowy-wymiar-codziennej-pracy-biurowej/
Biurko stojące z regulacją wysokości - nowy wymiar codziennej pracy biurowej.
Biurko stojące z regulacją wysokości – nowy wymiar codziennej pracy biurowej.
Biurko z elektryczną regulacją wysokości to rozwiązanie, po które sięga coraz większa grupa pracodawców zdeterminowanych, by swoim pracownikom zapewnić maksymalnie komfortowe warunki pracy. Biurka stojące z regulacją wysokości pozwalają dopasowywać przestrzeń pracy do potrzeb konkretnego użytkownika, a także umożliwiają zmianę pozycji.
#biurko stojące#ergonomia#innowacje w biurze#komfort pracy#meble biurowe#personalizacja miejsca pracy#praca zdalna#produktywność#regulacja wysokości#zdrowie w pracy
0 notes
Text
Preludium deszczowe część I. Samotne dzieci
Tytuł: Preludium deszczowe
Autorka: Bumblledi
Parring: Larry Stylinson
Banner: smallworldinsideofme
Data publikacji: luty/marzec
Fabuła: Harry i Louis nigdy nie mieli się spotkać, ale los lubi płatać figle. Za sprawą jednego, niechcianego, biletu ich życie odmienia się.
Od Autorki: W końcu ruszam z tym opowiadaniem. Przez chwilę myślałam, że już nigdy nie uda mi się go napisać, ale jest. Mam nadzieję, że się Wam spodoba. :) Kolejny rozdział powinien pojawić się jakoś za dwa tygodnie. Byłabym wdzięczna za kilka słów po przeczytaniu, a teraz nie przedłużając, zapraszam Was do czytania! :)
~~~
Pożegnał ostatniego pacjenta stojąc w drzwiach i patrząc, jak mały chłopiec w ramionach swojej mamy opuszcza przychodnię. Delikatny uśmiech widniał na jego twarzy, gdy patrzył na roześmianą twarz dziecka.
- Ostatni na dzisiaj? – zapytał Niall, zamykając teczkę z dokumentacja i oddając ja z powrotem recepcjonistce.
- Tak – odpowiedział, posyłając przyjacielowi uśmiech i wchodząc do gabinetu. – W końcu będę mógł wrócić do domu. Jestem wykończony.
Niall zaśmiał się, kręcąc głową.
- Jakieś plany? – zapytał, zajmując miejsce na wolnym krześle.
- Nie. – Harry pokręcił przecząco głową, porządkując biurko i pakując swoją torbę – Mam zamiar obejrzeć jakiś film, a później iść spać. Muszę odespać ten tydzień.
Blondyn pokręcił głową.
- Powiedziałbym coś na ten temat, ale tym razem odpuszczę bo tak się składa, że mam coś dla ciebie.
Harry zaprzestał swoich czynności i spojrzał na chłopaka z pytaniem wymalowanym na twarzy.
- O czym mówisz? – zapytał.
Horan uśmiechnął się tylko i wstał z krzesła, wycofując się z pokoju.
- Poczekaj chwilę, zaraz wrócę.
Zielonooki patrzył się przez chwilę w miejsce, w którym zniknął jego przyjaciel, a później pokręcił głową z lekkim uśmiechem i wrócił do uprzątania biurka. Nialla poznał na studiach. Był ciepłą i towarzyską osobą, w przeciwieństwie do Harry`ego, który był raczej samotnikiem, spędzającym swój wolny czas z książką w ręku i kubkiem herbaty. Wszystko to jednak zmieniło się, gdy tylko się poznali. Niall bezproblemowo wkradł się w jego życie i choć może nie odmienił go znacząco to zdecydowanie je urozmaicił. Dzięki niemu Harry stał się bardziej towarzyski i otwarty, poznał więcej osób i w końcu zaczął żyć. Był mu bardzo wdzięczny za wszystko, co ten dla niego zrobił i choć Niall czasami bywał zbyt głośny, wygadany i bardzo bezpośredni, to Harry nie zamieniłby swojego przyjaciela za nic na świecie.
- Jestem. – powiedział Niall, wchodząc do gabinetu i ponownie zajmując miejsce na krześle – Proszę.
Wyciągnął ku niemu dłoń, w której trzymał białą kopertę.
- Co to jest? – zapytał Harry, biorąc papier w swoje dłonie i patrząc niepewnie na przyjaciela.
- Otwórz. – zachęcił go blondyn, uśmiechając się przy tym radośnie.
Harry obrócił kilka razy w dłoni kopertę, po czym spoglądając ostatni raz na przyjaciela otworzył ją i wyciągnął jej zawartość.
- Bilet? – zapytał, marszcząc brwi i spoglądając na Nialla - Czemu mi go dajesz? Przecież wiesz, że nie lubię muzyki klasycznej.
- Wiem. – odparł prosto Niall z uśmiechem na ustach – Ale tak się składa, że my z Zaynem nie możemy pójść, więc pomyślałem o tobie.
- Niall. - westchnął, zajmując miejsce za biurkiem – Dzięki, że o mnie pomyślałeś, ale nie mogę go przyjąć. Nie lubię muzyki fortepianowej i nie chcę tam iść, więc daj to komuś innemu.
Włożył bilet z powrotem do koperty i wyciągnął go ku Niallowi. Ten jednak pokręcił głową i odepchnął dłoń przyjaciela.
- Jest dla ciebie. – powiedział – Jeśli ty z niego nie skorzystasz, nikt tego nie zrobi.
- Niall…
- Nie. – przerwał jego wypowiedź – Nie możesz ciągle siedzieć w domu, Harry. Musisz wyjść, poznać kogoś. Marnujesz się.
Spojrzał na Harry’ego łagodnym wzrokiem, ale Harry nie dał się nabrać. Za dobrze znał to spojrzenie i za dobrze znał Nialla, by nie wiedzieć do czego ten zmierza.
- Nie zamierzam nigdzie iść. – powiedział, kręcąc przy tym głową.
- Harry… - zaczął Niall, ale chłopak nie pozwolił mu skończyć.
- Nie. – powtórzył – Wiem, co chcesz zrobić i doceniam to, że się o mnie martwisz, ale nie. Nie chcę tam iść. To nie jest dla mnie.
Blondyn westchnął.
- Skoro tak. – powiedział i wziął bilet, podnosząc się z krzesła – W takim razie wyrzucę go.
- Niall. – Harry podniósł się ze swojego miejsca i podszedł do przyjaciela – Dlaczego to robisz? Oddaj go komuś albo sprzedaj. Na pewno znajdzie się ktoś, kto będzie chciał iść.
- Jest dla ciebie. – powiedział chłopak, wrzucają kopertę do kosza – I jeśli ty nie pójdziesz, to nikt tego nie zrobi. A szkoda, bo podobno to bardzo dobry koncert.
- Niall… - Harry westchnął zrezygnowany.
- Musze lecieć. – powiedział i klepnął Harry’ego po ramieniu, nim skierował się do drzwi – Mam jeszcze jednego pacjenta. Nie wszyscy mogą wyjść dziś wcześniej. – Puścił oczko do chłopaka i opuścił jego gabinet.
Harry westchnął, wpatrując się jeszcze przez kilka minut w miejsce, w którym zniknął jego przyjaciel. Bił się w głowie z myślami, a wyrzuty sumienia powoli osiadały w jego wnętrzu. Zawiedziony wyraz twarzy utkwił w jego głowie, a to ostatnie czego chciał. Niall robił dla niego tak wiele i Harry nie chciał go zawieść.
Nie chciał iść na ten koncert, ale wyrzuty sumienia powoli dawały znać o sobie coraz bardziej i chłopak przeklną w duchu, gdy zdał sobie sprawę, że Niall osiągnął dokładnie to, co zamierzał, nie robiąc przy tym nic.
- Niech cię, Niall. – szepnął pod nosem, wyciągając z kosza bilet.
***
Sala była pełna.
Wszyscy wokół ubrani byli elegancko i wydawali się być szczerze podekscytowani nadchodzącym koncertem – co chwila zerkając na scenę z wyczekiwaniem i przeglądając broszury z harmonogramem wieczoru. Na scenie pojawić się miało trzech artystów, z tego co Harry zdążył przeczytać z broszury, którą również otrzymał wchodząc na salę, a każdy z nich miał zagrać po pięć utworów i chłopak aż jęknął w duchu, gdy zobaczył, że miał tutaj siedzieć blisko dwie godziny.
Odetchnął, wciąż nie potrafiąc uwierzyć w to, że tak łatwo dał się podejść przyjacielowi. Cóż… po dzisiejszym wieczorze wszystko może się zmienić, ale nawet w te myśli Harry nie potrafi uwierzyć. Za bardzo kocha tego swojego irlandzkiego przyjaciela i zbyt wiele mu zawdzięcza, by móc się chociaż na niego gniewać. Ale zawsze może poudawać, że choć trochę jest na niego zły za ten wieczór. Może, ale nawet i to nie jest pewne, bo Harry jest po prostu zbyt szczerym i uczciwym człowiekiem, by umieć bawić się w takie rzeczy. Zawsze był marnym aktorem.
Poprawił się na siedzeniu i ponownie rozejrzał dookoła. Koncert miał się zacząć za dwie minuty i wszyscy zdawali się podzielać ekscytacje i napięcie związane z nadchodzącym koncertem zupełnie tak, jakby miało to być coś naprawdę wielkiego i ważnego. I tylko Harry zdawał się tego nie dostrzegać.
Zupełnie nie rozumiał reakcji tych ludzie. Nie wiedział, co takiego szczególnego widzą w słuchaniu grania przypadkowych osób nawet, jeśli rzeczywiście mieli wielki talent. Nigdy nie był zbyt dobry w rozpoznawaniu muzyki i dzieleniu jej na tą dobrą i mniej dobrą, a muzyka klasyczna była zupełnie poza jego zasięgiem. To nie tak, że nie słuchał żadnych piosenek. Słuchał i miał kilka swoich ulubionych zespołów, których wiernie się trzymał, ale to było zupełnie coś innego. Mógł rozmawiać o tamtej muzyce, bo się na niej znał, ale o komponowaniu nie wiedział nic i nawet jeśli te utwory będą ładne i będą mu się podobały, to skąd miał wiedzieć, czy są dobre?
Koncert się zaczął i sala zamilkła.
Wszyscy w skupieniu wpatrywali się w pierwszego artystę, grającego swój pierwszy utwór. I Harry musiał przyznać, że to było naprawdę coś. Z każdym dźwiękiem coraz bardziej rozumiał ekscytację tych wszystkich ludzi, bo to słyszał to było naprawdę coś.
Muzyka była niesamowita i chłopak całkowicie się w niej zatracił, zupełnie nie zwracając na nic uwagi. Z podziwem patrzył, jak smukłe palce chłopaka suną po klawiaturze fortepianu wydając co i rusz nowe dźwięki, które w sposób niezwykły się przeplatały tworząc jedną całość. Nigdy nie rozumiał, co ludzie widzą w patrzeniu na muzykę i w słuchaniu jej w tak oficjalny sposób, ale teraz zdawał się to powoli rozumieć.
Magia. Tylko to słowo przychodziło mu do głowy, gdy myślał o tym wszystkim. Muzyka przenikała go całego, docierając swymi dźwiękami do wszystkich komórek ciała pobudzając je i sprawiając, że czuł, jakby to było coś wyjątkowego. Był tak zaabsorbowany tym wszystkim, że nawet nie potrafił się ruszyć. I dopiero, gdy na scenę wyszedł ostatni kompozytor, Harry poprawił się na krześle i mrugnął oczami.
Chłopak siedzący przy fortepianie był piękny. Jego karmelowa grzywka zaczesana była delikatnie na bok, zgrabne palce powoli śledziły klawisze, jakby chciały zbadać ich powierzchnię, nim zacznie grać, a mały uśmiech błąkał mu się na wargach. I nim Harry zdążył przyjrzeć mu się bardziej, wszystkie emocje z jego twarzy zniknęły, a pierwsze nuty rozbrzmiały po sali. Grał pięknie, a Harry śledził oczami każdy ruch jego dłoni.
Jego muzyka była inna od pozostałych. Tamte utwory było mocne, bardzo upodabniające się do tych ze starszych epok, z nutami strachu i grozy. Te utwory były inne – bardziej delikatne i ciepłe, ale z nutami smutku na końcu. Zupełnie tak, jakby słońce nagle przyćmiły ciemne chmury. Wyzwalały w Harrym dziwne poczucie straty i smutek, którego nie potrafił wytłumaczyć. Jego serce biło dwa razy szybciej, gdy słuchał kolejnych nut, a uczucie strachu narastało z każda chwilą. Zupełnie tak, jakby miało się za chwilę coś wydarzyć. Ale tak się nie stało i już pochwali nuty znów zrobiły się lżejsze, zwiastując nadchodzącą radość i ciepło osiadło w dole brzucha chłopaka. Zupełnie tak, jakby zakochał się po raz pierwszy.
Będąc tak bardzo zapatrzonym w grającego chłopaka, nawet nie zwrócił uwagi na to, że koncert dobiegł końca, a sam chłopak podnosi i robi ukłon, by następnie zniknąć za kulisami. Wszyscy zbierają się do wyjścia i Harry nie ma wyboru – podąża za nimi. Nim opuszcza całkowicie salę ostatni raz ogląda się za siebie, posyłając scenie ostatnie spojrzenie z nadzieją, że zobaczy tam pięknego chłopaka. I o dziwno, jego nadzieje spełniają się, a chłopka, który grał jako ostatni stoi przy fortepianie, zbierając swoje nuty. Nie patrzy na niego, ale Harry`emu to nie przeszkadza, bo sam widok chłopaka jest wystarczający. Nie znał jego imienia, ale odniósł wrażenie, że przez te kilka utworów poznał go wystarczająco. Uśmiechnął się delikatnie, a potem opuścił budynek Teatru Wielkiego, by udać się do domu.
I pierwszy raz nie miał ochoty wracać do pustego mieszkania. Do samotności.
~~~
Wszedł do mieszkania, zamykając za sobą drzwi i odkładając klucze do misy przy wejściu. Cisza spowijająca cały dom sprawiła, że poczuł się obco – jakby nie był u siebie. Tak było niezmiennie od trzech lat, odkąd został zupełnie sam na świecie, nie mając nikogo.
Westchnął, a potem udał się do salonu po drodze patrząc na zdjęcia, które ukazywały jego wspomnienia. Zatrzymał się przy jednej, szczególnej dla niego fotografii ukazującej jego oraz jego mamę tuż po wygraniu przez niego konkursu Chopinowskiego. Była z niego wtedy bardzo dumna i on doskonale o tym wiedział. Widział to w jej czynach, a przede wszystkim w jej oczach, które zawsze tak bardzo lśniły, gdy patrzyła na jego grę. Była jego największym fanem i powodem, dla którego w ogóle grał.
Uśmiechnął się delikatnie, ścierając łzę, która spłynęła po jego policzku, gdy patrzył na jej uśmiech. Kiedyś myślał, że zapomni, że jej uśmiechnięta twarz wyblaknie w jego wspomnieniach, ale tak się nie stało. Wciąż pamiętał jej ciepły uśmiech i roześmiane oczy i choć zdarzały się chwile, gdy zapominał, a jego serce zaczynało bić szybciej ze strachu, że wspomnienia nie wrócą, to one zawsze wracały. Szczególnie wtedy, gdy siadał do fortepianu i zaczynał grać.
Dlatego właśnie podszedł do instrumentu, odsłonił klawiaturę i usiadł przy nim. Przez kilka chwil po prostu sunął palcami po klawiszach, zanim zdecydował się zagrać pierwszy dźwięk. Uśmiechnął się na tak dobrze znaną mu melodię i znów poczuł, jakby nie był tu sam. Jakby znów z nim była, siedząc obok i podziwiając jego grę, a przede wszystkim uśmiechając się w ten ukochany przez niego sposób.
Skomentuj :)
3 notes
·
View notes
Text
Biurko z regulowaną wysokością sprawdzające się podczas pracowania w domu
Firma Fly-desk.com proponuje biurko z regulowaną wysokością które sprawdzi się w pracy w domu. Taki typ zwykle używany jest w pomieszczeniach biurowych, lecz w w gabinetach prywatnych także się świetnie sprawdzi, gwarantując lepsze warunki pracownicze. Pracując w mieszkaniu sporo osób na początku nie zwróci względu na to, jaką przyjmuje pozycję przy biurku. Po pewnym czasie można natomiast odczuwać większy dyskomfort, a także bóle pleców. Dlatego tak istotne jest to, żeby zadbać o swoje ciało a także o to, w jakich warunkach się wykonuje pracę zawodową. Biurko z regulacją wysokości i biurko regulowane to najlepsza reakcja na to, czego obecnie potrzebują osoby które wykonują swoje obowiązki w domu. Dzięki tak unowocześnionemu modelowi da się nie tylko przyjmować świetną pozycję w trakcie siedzenia, ale także wykonywać obowiązki w pozycji stojącej. Biurko to da się dostosować do wzrostu oraz pozycji swojego ciała, co jest dużym udogodnieniem. Pracownik ma możliwość przyjmować pozę, w jakiej monitor będzie znajdować się na wysokości oczu, a ręce będą ułożone w sposób swobodny. Tak zdrowa pozycja znacząco odciąży kręgosłup. Praca będzie wygodna, zdrowsza i bezpieczna. Biurko można będzie dostosować do swojego wzrostu i właśnie to jest jego największym walorem. To, że można pracować zmiennie, raz siedząc, a czasami stojąc, też jest nie bez znaczenia. Kręgosłup nie jest albowiem przygotowany do tego, by przez dużo godzin utrzymywać jedną postawę.
Odpowiedź na bieżące potrzeby pracownicze
Wykonanywanie pracy zdalnie wiąże się z wieloma zaletami, ale też ograniczeniami. Przebywając w domu, mniej się przemieszczamy. Z tego względu nad wyraz istotne jest to, by wyszukać optymalny typ biurka, który pozwala odczuwać niewielkie przemęczenie oraz zapewni utrzymanie zdrowszej postawy ciała. Ergonomiczność ma obecnie znacznie większe znaczenie, a to, iż coraz więcej ludzi pracuje zdalnie też przełożyło się na większą konieczność posiadania praktycznych mebli, ułatwiających ich standardową pracę. Z propozycji zaprezentowanej firmy opłaca się także wybierać akcesoria z wykorzystaniem jakich usprawni się codzienną pracę. Nowocześnie wykonane biurko z regulowaną wysokością powstało, gdyż jego autorzy bardzo dobrze mają pojęcie o tym, jak ważna jest wygoda podczas długich godzin spędzonych w biurze w pozycji siedzącej. Biurko jest zrobione w zgodzie z zasadami ergonomii, co przyczynia się do lepszego stanu zdrowotnego.
0 notes
Photo
Modna lampa do salonu - gdzie ją kupić i na jakie modele zwrócić uwagę?
Jeśli chcemy odpowiednio doświetlić pomieszczenia w naszym domu, pamiętajmy, że w sypialni, pokoju dziecięcym, łazience czy też salonie powinniśmy zadbać i o oświetlenie głowne, czyli sufitowe i o ewentualne dodatkowe źródła sztucznego światła jak lampki stojące, nocne czy też na biurko. Dzięki zastosowaniu kilku lamp w danej przestrzeni, mamy możliwość lepszego dopasowania stumienia światła do naszych potrzeb. Gdzie kupować modne lampy do salonu i nie tylko? Szukając odpowiednich modeli, dzięki którym salon czy jadalnia będą pomieszczeniami funkcjonalnymi po zmroku. Nasz typ to lampa wisząca pająk czarna. Dlaczego?
Lampa wisząca pająk czarna w Leddo
Uniwersalna lampa sufitowa, którą w łatwy sposób możesz wkomponować w aranżację salonu, jadalni, sypialni a nawet biura to bez wątpienia lampa wisząca pająk czarna, która dostępna jest w sklepie online Leddo. To miejsce w sieci, w którm znajdziemy oświetlenie nowoczesne oraz tradycyjne. Sprawdź katalog sklepu i wybierz model dla siebie, który zamówisz z wygodną dostawą pod wskazany przez Ciebie adres.
0 notes
Text
New Post has been published on Budowa i remont
New Post has been published on https://remont.biz.pl/biurko/biurka-stojace-gwarancja-komfortowej-pracy/
Biurka stojące gwarancją komfortowej pracy.
Biurka stojące gwarancją komfortowej pracy.
Zmiana biurka może wydawać się drobną rzeczą, ale jej wpływ na codzienne życie jest ogromny. Biurka z Fly-Desk.com to nie tylko elegancki design, ale i inteligentne rozwiązanie dla Twojego zdrowia i komfortu. Dzięki nim każdy dzień w pracy może stać się przyjemniejszy i mniej obciążający dla ciała. Nie zwlekaj, odkryj różnorodność oferty na Fly-Desk.com i zobacz, jak bardzo może się zmienić Twoja przestrzeń pracy.
#biurka elektryczne#ergonomia pracy#funkcjonalność#innowacyjne meble biurowe#komfort pracy#nowoczesny design#produktywność#regulacja wysokości#zapobieganie bólom pleców#zdrowy kręgosłup
0 notes
Text
Rozdział VII: Pokruszone szkło
– Do 16 mam coś do załatwienia, więc możemy spotkać się na Palmer Square, mam po drodze - powiedziałam do telefonu. Było około 13, a na 14 mam wizytę u psychologa. I akurat musiał do mnie zadzwonić Charlie, wyrażając chęć spotkania się dziś.
– Okej, pasuje mi. Będę na ciebie czekał, do zobaczenia - powiedział po czym od razu się rozłączył. Dobrze, że nie pytał o nic więcej. Niedługo później wychodziłam już z domu, gdzie pod budynkiem czekała już na mnie taksówka. Mogłabym w końcu zacząć jeździć własnym autem. W ogóle mieć to auto. Punktualnie o 14 weszłam do gabinetu, którego wystroju zdecydowanie nie lubiłam. Bardzo jasne ściany, taka brudna biel, ogromny porządek, biurko, przy którym stoją po przeciwległych stronach fotele; jeden dla terapeutki w czarnym kolorze, a drugi dla “pacjenta”, który jest niezbyt wygodny. Wydaje się mi, że ten na którym siedzi około pięćdziesięcioletnia pani jest milion razy wygodniejszy.
Cholerna terapia w cholernie nużącym pokoju. Zwykle rozmawiam na niej o tym jak się po prostu czuje. Źle, dobrze, tak sobie, nie czuje w ogóle. Pracujemy nad tym, bym potrafiła sobie poradzić ze swoimi problemami samodzielnie, naprawdę rzadko zdarza się, że rozmawiamy o jakiejś konkretnej sytuacji, która wpłynęła na mnie. Chyba, że chodzi o śmierć Simona, bo to od niej zaczęły się moje największe problemy. Dzisiaj świat mnie nienawidzi. Przywitałam się z panią Danielle, odwiesiłam torebkę i beżowy płaszcz na, stojący w kącie przy drzwiach, wieszak i usiadłam na tym strasznym meblu, od którego tyłek będzie bolał, oj tak.
– Sophie, porozmawiajmy dzisiaj o relacji z twoim tatą. Jakie masz z nim stosunki? - zapytała kobieta w blond włosach z ciekawskim spojrzeniem.
– Powiedziałabym, że nie mam z nim żadnych stosunków. Jednak być może trochę bym przesadziła. Moje stosunki z nim nie są najlepsze. Pałam do niego nienawiścią i obojętnością jednocześnie - odpowiedziałam oschłym tonem, aczkolwiek szczerze. To za jego sprawą było ciężko nawiązywać mi przyjaźnie, przez niego nie potrafiłam się zżyć z resztą rodziny. Przez niego ciężko mi kochać.
– Dlaczego? Jaki jest twój tata?
– Dlaczego? - zmarszczyłam brwi i delikatnie zmrużyłam oczy, parskając pod nosem, bo dla mnie to kabaret, na co terapeutka posłała mi pytające spojrzenie - Poznałam wielu paskudnych ludzi, a ten przebija wszystkich. Wszystkich razem wziętych. Jest najgorszą osobą jaką znam. Impulsywny. Nerwowy i agresywny. Nie znosi sprzeciwu. Jak byłam mała kazał chodzić nam spać o godzinie dziewiętnastej nawet latem, kiedy za oknem było jeszcze jasno. Nie chciało nam się spać. A kiedy ziewaliśmy, on przychodził do nas krzycząc ma nas, krzyczał, że jak zleje nas po dupsku to od razu zaśniemy.
– To twoje najgorsze wspomnienie związane z nim? - dopytywała. Oj, nawet nie wiesz kobieto jak bardzo się mylisz. Właśnie weszłaś na ruchome piaski.
– Nie. Najgorszymi wspomnieniami są te kiedy moja mama wychodziła z koleżankami na imprezy - mruknęłam.
– Co się wtedy działo?
– Odbijało mu wtedy. Brat spał w swoim pokoju, a ja nie mogłam. Miałam złe przeczucia. Za każdym razem, kiedy jej nie było, miałam złe przeczucia. Od mojego pokoju do sypialni rodziców niedługa droga, także słyszałam jego szloch pomieszany z sygnałem nieodbierania telefonu. Dzwonił do mamy, a ta albo nie odbierała, albo wyłączała specjalnie telefon. Mnie też to denerwowało, ale miała prawo wyjść z koleżankami. A on nie miał prawa jej tak kontrolować - ucięłam, żeby przełknąć ślinę – Później robiło się dziwnie cicho, ale wiedziałam, że nie szedł spać. Wychodziłam wtedy z pokoju i szlam w kierunku łazienki, w której paliło się światło. Zaglądałam tam i to co widziałam…
– Co tam widziałaś, Sophie? - zapytała, kiedy urwałam i spojrzałam w okno. Ręce trzęsły mi się jak przy delirce. Scena, którą miałam przed oczami była jak wyjęta z jakiegoś gore horroru, i choć próbowałam od tego uciec, cóż, nie dało się uciec od własnych myśli. Od wspomnień. Aż szkoda, że nie mam tak dobrej pamięci do tych dobrych... - Możesz kontynuować?
– Tak. W porządku. - pokiwałam głową, którą uprzednio odwróciłam w jej stronę.
– Znajdowałam tam mojego ojca. Siedział na podłodze oparty o wannę, a z jego nadgarstków, nie, z całych przedramion ciekły strumienie krwi. Był nieprzytomny. Raz nawet wyciął sobie na rękach list do mojej matki. Wtedy ja szłam szybko do pokoju w którym stał komputer, włączyłam go i wysłałam przez bramkę SMS wiadomość do mojej babci, że tacie stało się coś złego i nie wiem co zrobić. Kiedy przychodziła tamowala krew ścierkami kuchennymi. Uratowałam mu życie kilka razy, a on nigdy nawet nie podziękował. Nikt nigdy o tym nie wspomniał.
– Czy twój tata próbował kiedykolwiek jeszcze odebrać sobie życie w inny sposób?
– Tak. Raz chciał powiesić się na sznurkach do prania, ale zerwały się pod jego ciężarem. Innym razem na moich oczach stał na parapecie przy otwartym oknie i donośnie zapowiadał, że skoczy. Chciał też utopić się w stawie i połknął też pokruszone szkło. Przynajmniej co do tych dwóch ostatnich nie mam pewności, ale tak mówiła mi mama. Nie miała oporów, by w złości na niego o tym nam powiedzieć, ale na drugi dzień było tak, jakby nic takiego nie miało miejsca. Jakby to był tylko zły sen. Niedługo przed śmiercią Simona też chciał się zabić.
– W jaki sposób?
– Połknął swoje tabletki, które brał na ból i na krzepliwość krwi po zawale i zatorze płucnym. Przez te straszne dolegliwości był w stanie krytycznym, mógł umrzeć, ale jak widać wcale mu to nie przeszkadzało, skoro po rekonwalescencji sam chciał do tego doprowadzić - powiedziałam głośno wzdychając. Psycholożka wywiercała we mnie dziurę, uważnie mnie wysłuchując. A ja już powoli traciłam oddech.
– Również ty temu zapobiegłaś? By nic się mu nie stało?
– Nie. Mój tata wtedy przyszedł się ze mną pożegnać. Mama oczywiście była na imprezie i od niego nie odbierała. Wiedziałam co chce zrobić, ale nie ruszyłam się z łóżka. Jak zwykle nie płakałam. Nigdy nie płakałam, nawet za pierwszym czy drugim razem, kiedy miałam te osiem, dziewięć lat. Na początku chciałam pójść i mu na to nie pozwolić, ale po chwili stwierdziłam, że... może tak będzie lepiej. Jeśli stanie się to czego tak bardzo pragnął. Lepiej dla niego i dla nas. Ale moja matka miała niezłe wyczucie czasu i jak zobaczyła co zrobił kazała mu to zwymiotować. Od tamtej pory chyba już nie próbował nic sobie zrobić, ale pomiędzy tym ostatnim razem a przedostatnim minęło sporo czasu, parę lat. Także nie zdziwie się jak wywinie znowu taki numer.
– Czy na rękach twojego taty są widoczne blizny?
– Tak. To przez nie nadal pamiętam to wszystko. Dosadnie nie dają mi tego z siebie wyprzeć jak innych, niektórych przykrych sytuacji z mojego życia - odparłam z wyrzutem.
– Sophie, próby samobójcze twojego taty odbiły się na twojej psychice bardzo mocno. A jednak ty również się takiej podjęłaś niedługo po śmierci brata - kobieta zaczęła dalej drążyć, wchodząc na minę. - Wiedząc jaki sprawia to innym ból, dlaczego chciałaś to zrobić?
– Ojciec miał możliwości nauczyć mnie naprawdę wielu rzeczy, a nauczył mnie tylko tego co negatywne. Tego co utrudnia życie. Nie zrobił nic, dzięki czemu mogłabym go pokochać. Zraziłam się do ludzi, nie miałam nikogo na dłużej. Nikogo oprócz brata. Więc kiedy go zabrakło, kiedy skumulowało się we mnie wszystko to co zabijało mnie od środka… Impuls pociągnął za zawleczkę każdego granatu, który się we mnie znajdował. - oparłam łokcie o kolana, nachylając się do przodu i opierając głowę na dłoniach, których trzęsienie przekroczyło dwanaście stopni w skali Mercallego. Miałam już dość. Na szczęście do końca sesji nie zostało wiele czasu, więc posłuchałam kilku rad dotyczących między innymi radzenia sobie z okrutnymi wspomnieniami, aż wybiła godzina szesnasta. Pożegnałam się z blondwłosą, biorąc od niej karteczkę z terminem następnej wizyty, po czym ubrałam płaszcz, zabrałam torebkę i wyszłam. Stojąc na pustym korytarzu, który nie był za dobrze oświetlony głośno odetchnęłam z ulgą, że na dziś wysiliłam się wystarczająco. Nadeszła więc pora na odrobinę jakichś miłych wrażeń i nawet to, że po wyjściu z centrum medycznego okazało się, że pogoda nie dopisuje i przydałby się parasol, wcale mnie nie zniechęciło.
Zaczęłam kierować się chodnikiem w stronę parku, mijając innych przechodniów, którzy pewnie wracają do domu, idą dopiero do pracy lub do sklepu. Krople deszczu odbijają się o parapety, daszki i powstałe już kałuże w uspokajający sposób, czego zdecydowanie potrzebuję. I chociaż wolę, kiedy pada i jest jednocześnie ciepłe powietrze, tak tym razem opady jakoś szczególnie mi nie przeszkadzają. Gdzieś niedaleko słychać, jak samochód wjeżdża w bajorko tuż przy krawędzi ulicy, rozbryzgując niezbyt czystą ciecz wprost na starszą panią, spacerującą z małym pieskiem. Pani babcia jest dość mocno niezadowolona i macha wskazującym palcem w kierunku auta, które jedzie dalej, aż znika za zakrętem ulicy. Jak byłam dzieckiem wraz z rodziną pojechaliśmy na jakąś weekendową wycieczkę. Ostatni odcinek do celu pokonywaliśmy polną drogą, było świeżo po deszczu, z tego też powodu szosa była pełna błotnistych dołów, wypełnionych wodą. Kiedy przejeżdżaliśmy przez chyba największy z nich tuż obok, poboczem przechodziły dwie kobiety w średnim wieku. I nie zdziwiłabym się, jeśli od ilości wody jaka na nich poleciała jak tsunami - przewróciły się na ziemie. Szkoda ludzi, ale w sumie co kierowcy mogą zrobić? Z premedytacją nie chcą utopić pieszych brudną deszczówką. No chyba, że kierującym, który ochlapał babcie był jej wnuk, który pomyślał, że jak jego babka się rozchoruje, to w niedługim czasie w jego ręce wpadnie jakiś pokaźny spadek. Jasne, trochę odrywam się od rzeczywistości, ale nigdy nie mów nigdy. Nie jeden kombinator z ogromnie złymi zamiarami chodzi po tym świecie.
W trakcie tych rozmyślań minęłam kilka ulic centrum, które za wiele się od siebie nie różnią. Kilka różnego rodzaju sklepów, biur, prywatnych gabinetów, domów… Typowe śródmieście. Bardzo szybko dotarłam do parku, w którym mam spotkać się z Charlesem, chociaż szłam spacerkiem. Wyciągnęłam z torebki komórkę, żeby zadzwonić do chłopaka, bo nigdzie nie potrafiłam go dostrzec, kiedy nagle zobaczyłam jak gna prawie truchtem w moją stronę, trzymając w ręku czarny parasol, od którego wciąż odbijały się krople deszczu. Uśmiechnęłam się pod nosem automatycznie, kiedy zobaczyłam jak jego włosy, sięgające praktycznie do ucha, zakręciły się delikatnie od wilgoci unoszącej się w powietrzu. Jeśli mam być szczera to wygląda w ten sposób uroczo. Po paru sekundach nad moją głową pojawiło się zbawienie w postaci parasolki.
– Pogoda zaskoczyła? – zaśmiał się dźwięcznie Charlie, widząc jak zmoknięta jestem.
– Niestety… Nie sprawdziłam przed wyjściem prognozy i tak wyszło, że wychodząc do ciebie nie miałam innego wyjścia, niż…
– Niż wyglądać jak zmokła kura? – dokończył śmiejąc się ze mnie kolega.
– Pocieszyłeś. Gdzie idziemy? Skoro taka pogoda to może usiądziemy w Marshmallow? Kocham ich desery! - zasugerowałam uradowana. Serio, Marshmallow to moja ulubiona kawiarnia w całym Princeton. Nie żebym odwiedziła każdą, ale to tu najczęściej przychodziłam ze znajomymi za czasów szkoły i znając ich smaki zwyczajnie nie chciałam poznawać innych, sądząc, że się tylko zawiodę.
– Jeśli mam być szczery to u Marshallów się trochę popsuła jakość, już nie jest tak jak dawniej - powiedział zaznaczając nazwisko właścicieli, od którego zainspirowani wpadli na nazwę swojego lokalu - Znam za to lepsze miejsce. Niedaleko mam auto, podjedziemy tam kawałek.
– Dobra, niech będzie. Ale jeśli nie będzie tam chociaż w połowie tak smacznie jak w Marshmallow to się obrażę – powiedziałam idąc razem z szatynem pod parasolem w stronę małego parkingu.
– Sophie, tam może być nawet lepiej, uwierz – powiedział po czym odchrząknął i otworzył samochód, wpuszczając mnie do środka na miejsce pasażera. Nie jechaliśmy długo, przeszło jedną dzielnice dalej, dookoła jednak zgęstniało jednak zielonych obszarów i jakby ptaki głośniej, radośniej śpiewały. Albo tak mi się zdawało. Zaparkowaliśmy po jednej stronie ulicy i już stamtąd zobaczyłam dość wyraźny szyld z napisem CAKE ME UP, udekorowany delikatną grafiką z muffinkami. Słodko. Oby tak samo słodko było w środku. Przeszliśmy na drugą stronę ulicy i od razu weszliśmy do środka lokalu. Na wejściu przywitała nas młoda kobieta z wielkim uśmiechem.
– Stolik dla dwojga, Charlie? – zapytała patrząc radosnym wzrokiem to na niego, a to na mnie. I miałam wrażenie, że ta kobieta wcale nie udaje miłej dla gości a po prostu taka jest. Albo to z powodu tego, że skądś zna Charlesa, skoro zna jego imię, musi być tu stałym bywalcem.
– Dokładnie, Adriana. Tam gdzie zawsze jest wolne?
– Jasne, idźcie usiąść, zaraz przyniosę karty – jak powiedziała, tak zrobiliśmy. Poszliśmy w głąb lokalu i okazało się, że w kawiarni mieści się druga salka na piętrze, z ogromnym oknem skierowanym na ogród i drzewa. Skierowaliśmy się tam pod samo okno do białego okrągłego stolika z dwoma tego samego koloru krzesełkami. Wnętrze było przytulne. Nie było tu takiego słodkiego wystroju jak w Marshmallow. Było po prostu przyjemnie. Powiesiłam płaszcz i torebkę na oparciu krzesła, a tuż po tym jak wygodnie usadowiłam się na nim wróciła kelnerka, którą mój towarzysz nazwał Adrianą, wraz z dwiema kartami menu.
– Proszę bardzo, wołajcie jak będziecie zdecydowani – uśmiechnęła się do nas z tańczącymi iskierkami w oczach i odeszła. Wzięłam kartę w ręce, spoglądając w stronę Charliego, który pewnie nie pierwszy raz widział pozycje tam wypisane, ale jednak oblizywał usta w skupieniu. Spojrzałam więc tak jak on w menu i zaczęłam szukać, czegoś na co miałabym ochotę najbardziej. Dużo smacznych, deserowych pozycji. To znaczy - mam nadzieje, że smacznych.
– Już wiesz co chcesz? – usłyszałam delikatnie zachrypnięty głos z naprzeciwka.
– Mam faworytów, ale nie wiem co wybrać spośród nich – odłożyłam kartę delikatnie na stolik, po czym oparłam o niego również łokcie, za to dłońmi przytrzymałam swoją głowę. Spojrzałam na Charliego jak zbity pies – Przekonuje mnie suflet czekoladowy, szarlotka na ciepło z lodami waniliowymi i sernik z sosem mango, z dodatkiem sorbetu malinowego… – zagryzłam wargę, nadal zastanawiając się co będzie lepszym wyborem.
– A co lubisz najbardziej?
– To wcale nie pomoże. Uwielbiam szarlotke tak samo bardzo jak suflet czekoladowy! W serniku najbardziej przekonuje mnie ten sorbet, więc tu bym się przestała zastanawiać i zjem to kiedy indziej. Ale nadal…
– Wolisz coś mega słodkiego czy bardziej stonowanego i owocowego?
– W sumie to mam okropną ochotę na coś strasznie słodkiego – odparłam stanowczo.
– To masz odpowiedź - powiedział zdecydowanie Charles, a ja zmrużyłam oczy, nie do końca rozumiejąc co ma na myśli. Może jestem głupia, nie wiem – Suflet, jest serio bardzo słodki. I przepyszny – dobra, jestem głupia. A on podał mi odpowiedź na talerzu.
– Okej, niech będzie suflet. Jak będzie taki dobry - przyjdziemy tu kiedy indziej i zjem coś innego. To czas złożyć zamówienie – zagoniłam patrzącego na mnie z ogormną uciechą chłopaka, a ten wstał i poszedł zawołać kelnerkę, która po chwili przyszła z małym notesikiem i długopisem.
– W takim razie mogę przyjąć zamówienie?
– Poproszę raz czekoladowy suflet, szarlotke na ciepło z waniliowymi lodami, sok z pomarańczy… A ty co chcesz do picia, Sophie? – usłyszałam.
– Oh, lemoniada lawendowo-malinowa niech będzie – odpowiedziałam bez zastanowienia. Ta opcja wydawała mi się od samego początku najlepsza. Już nie raz piłam taki smak, więc musiałam liczyć na to, że CAKE ME UP mnie nie zawiedzie.
– Nasza specjalność! Zabieram karty, a zamówienie będzie za około 20 minut – uśmiechnęła się znowu szeroko Adriana, na co nie potrafiłam nie zareagować, więc również się uśmiechnęłam. Chociaż nie tak pokaźnie jak ona. Zniknęła zaraz na schodach, a na nas spadło już tylko oczekiwanie na najlepsze i rozmowy.
– No, panno Griffin, jak wrażenia póki co? Wcale nie gorzej niż w dawnym Marshmallow - zwrócił się do mnie chłopak, na co pokiwałam mu głową, nie mogąc się z nim nie zgodzić.
– Pierwsze wrażenie naprawdę dobre. Jest przytulnie, jak na to, że co drugi stolik siedzą ludzie jest też cicho, spokojnie. Żyć, nie umierać! – powiedziałam szczerze patrząc mu w oczy.
– W takim razie nie żałuje, że cię tu zabrałem. Zwykle przesiaduje tu zupełnie sam. Czasem ze znajomymi, nigdy z dziewczyną sam na sam.
– Jest tego jakiś głębszy powód? - zapytałam z ciekawością. W końcu Charlie jest naprawdę przystojny. Byłam pewna, że dziewczyny się za nim uganiają i zrobiłyby wszystko dla niego. Mógłby mieć każdą.
– Nic głębokiego. Przeprowadziłem się tu jakieś trzy czy cztery lata temu, nie miałem okazji poznać tu jeszcze żadnej dziewczyny, która by mnie jakoś bardziej zainteresowała, tyle – wzruszył ramionami. Jasne, dlatego właśnie ze mną tu jest.
– Dlatego jesteś tu ze mną – czy ja powiedziałam to na głos? Skoro szatyn się zaśmiał tak perliście, to chyba tak.
– Jestem tu z tobą, bo mnie jakoś bardziej zainteresowałaś – i naprawdę spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego, że on powie coś takiego. Sądziłam, że powie coś w stylu „stwierdziłem, że zrobię wyjątek dla nowej znajomej” albo coś, nie wiem. Ale to mnie zamurowało do tego stopnia, że nawet nie zauważyłam, kiedy przyszła kelnerka przynosząc nasze desery oraz napoje.
– Dziękujemy – powiedziałam szybko, kiedy dziewczyna już odchodziła powolnym krokiem. A brązowooki nadal patrzył na mnie dość poważnym wzrokiem. Za to ja nie wiedziałam co to znaczy, odwróciłam wzrok i skupiłam się na wcinaniu deseru.
– Sophie – spojrzałam na niego, czego chyba oczekiwał mówiąc moje imię – Mówię szczerze.
– Charlie, ja…
– Nic nie musisz mówić. Nie chcę byś cokolwiek mówiła. Po prostu chciałem, żebyś wiedziała. Nie jesteś mi obojętna. Nie znamy się długo, ale to prawda – uśmiechnął się blado, kontynuując jedzenie swojej szarlotki, co zrobiłam i ja. Reszta czasu minęła nam odrobine niezręcznie, ale staraliśmy się mimo wszystko spędzić ze sobą dobrze czas. Rozmawiać, żartować. W końcu postanowiliśmy zapłacić rachunek i wrócić do domu.
– O, czekaj!
– Co? – zatrzymałam się i odwróciłam w stronę stojącego za mną znajomego. Wskazywał na coś palcem. Kartka przy drzwiach wejściowych, na której widniała informacja o poszukiwaniu pracownika – I co?
– Jak to co? Twoja szansa. Mogłabyś chyba pracować jako kelnerka na pół etatu, zawsze coś.
– Hm, no nie wiem...– podrapałam się po głowie czując nagły stres. Naprawdę nie jestem pewna, czy to odpowiedni czas, ale może to moja szansa na stabilizację? – Okej! – powiedziałam głośno i wróciłam do lokalu, kierując się do lady.
– Cześć, w czym mogę pomóc? – odezwała się Adriana, obsługująca nas kelnerka o jasnych włosach zawiniętych w kok
– Hej, widziałam kartkę o poszukiwanym pracowniku na pół etatu, aktualne? – powiedziałam wolno i niepewnie.
– Jasne, masz może ze sobą jakieś CV? – zapytała dziewczyna, na co ja pokręciłam głową - No dobra, przyjdź jutro na 12, ale wtedy już weź ze sobą ten papier. I możesz wziąć od razu świadectwa szkoły, i pracy, jeśli już pracowałaś.
– Super, dzięki! – powiedziałam z ulgą, na co dziewczyna posłała mi krzepliwy uśmiech, co starałam się odwzajemnić. Pomachałyśmy sobie delikatnie, po czym ja wróciłam do Charliego, który stał już przy samochodzie.
– I jak?
– Jutro mam przyjść na rozmowę o pracę – założyłam ręce na klatkę piersiową i spojrzałam w bok, będąc nadal zestresowaną. Nie tylko potencjalną pracą, ale również wyznaniem stojącego naprzeciw mnie chłopaka. Oraz oczywiście w głowie miałam nadal dzisiejszą terapie.
– Co jest, Sophie? Coś się stało?
– Zanim się spotkaliśmy byłam na terapii. Babka zaczęła dziś temat mojego ojca. To było ciężkie. Później to co powiedziałeś i jeszcze teraz stres na myśl o czymś nowym. O pracy. To ciężkie, Charlie – wytchnęłam z siebie rozkładając ręce i spoglądając na niego z grymasem.
– Przepraszam, za bardzo naciskam – powiedział zbity z tropu.
– Nie, to nie twoja wina. To wina tego, że ja jestem pokruszona jak to jebane szkło, które trudno będzie kiedykolwiek sprzątnąć w kupę, nie mówiąc już o poskładaniu z powrotem… – głos mi się już załamał, jednak nie wiem czemu, ale miałam ochotę się przed nim otworzyć. Chciałam mówić dalej, ale wyższy ode mnie chłopak nachylił się tak, że nasze twarze były tuż naprzeciw siebie, tak blisko, że ledwo by można włożyć pomiędzy nie szpilkę. Spojrzenie, którym na mnie patrzył, zatkało mnie, sprawiając, że mój oddech stał się cięższy. A gdy zamknął oczy i złączył swoje usta z moimi, oddechu mogłoby mi zabraknąć całkowicie. Ale to nic. Obiecał mi, że zabierze mnie do nieba, a ja się na to zgodziłam. Nie ma nic czego tak bardzo, bym pragnęła i nawet deszcz, który znów zaczął lać jak z cebra, i nawet wiatr, który otulał nieprzyjemnie nasze zwarte w pocałunku sylwetki, nie mogły tego zmienić.
.
1 note
·
View note
Text
to był sen
Jasnowłosa sylwetka kobiety kroczy po leśnej ścieżce. Dookoła drzewa. Akompaniuje im szum niesiony przez lekki wiatr. Nad ich koronami niebo coraz bardziej ciemnieje, przez co promienie nikłego światła zanikają, a jeszcze godzinę temu pchały się do lasu niczym ludzie w szale zakupów. Kobieta, choć zgrabna i urodziwa, nie ma pojęcia dokąd idzie. Jej niecodzienny strój tylko podkreśla przypadkową obecność. Wyszła z domu, pod pretekstem kł��tni ze swoim ukochanym. Ubrana w czarną suknię, rodem z dawnych lat. Po drodze nakarmiła płuca siwym dymem, zostawiając za sobą szare niedopałki. Dziwnym trafem odbiła z trasy gubiąc się w myślach. Gdy jednak zwróciła uwagę na kierunek podróży, zdała sobie sprawę, że zgubiła się także w lesie. Jednak szła dalej, napotykając na swej drodze starą, porośniętą mchem bramę z ostrymi zakończeniami na samym szczycie. Dziwnym trafem, jak na ironię przystało - była otwarta. Za jej plecami lęk bił się chorą ciekawością. Niestety, albo i stety - ciekawość znokautowała strach z gracją Tyson’a. Ruszyła w głąb nieznanej posesji. Pośród gęstych zarośli ciągnęła się kamienna dróżka, która kończyła się u stóp starej chaty. W tym świetle, a może i jego braku wyglądała niesamowicie mrocznie. Ciemne drewno, okna przez które nie widać nic a nic, jakby ktoś zasłonił je od środka, albo wstawił lustra weneckie. Bliżej niezidentyfikowana roślinność zdobiła podwórze. Budynek wyglądał na opuszczony. W głowie podróżniczki roiły się różne wizje. Począwszy od scen rodem z niskobudżetowych horrorów, aż po kłębiące się myśli o skarbie ukrytym wewnątrz. Dystans spotęgowany doświadczeniami z życia poprowadził ją jednak dalej. Droga była dosyć długa. Samo przejście od bramy do samej chaty mogło potrwać w tym tempie góra pięć minut. Będąc niecałe pięć, może sześć metrów przed gankiem krzaki po jej prawej stronie zaczęły dźwięcznie hałasować. Nieco się wzdrygnęła - stanęła jak wryta wlepiając swe oczy. Nasłuchiwała czując paraliż. Nagle do szelestu doszło szczekanie. Nienaturalne szczekanie, wręcz wycie. Brzmienie przybrało groźny ton. Zrobiła krok do tyłu. Z trzęsącymi się dłońmi spoglądała stale na krzaki cofając się powoli; o dziwo stała plecami do celu, więc jej kroki stawiały ją coraz bliżej domu do którego chciała się dostać.
Zza krzaków wyskoczyła postać. Dwumetrowy, potężny i owłosiony typ. Warczał groźnie stojąc na dwóch łapach. Mierzył kobietę pustym spojrzeniem. Miał pysk podobny do wilka, a ślina lecąca z niego kapała mu pod nogi, a raczej łapy. Wtem ona zaczęła biec. On tuż za nią. W czasie pogoni za reprezentantką płci pięknej szczekał. Okropnie szczekał. Jasnowłosa kobieta nie miała nawet czasu krzyczeć. Biegła, bijąc przy tym wszystkie rekordy świata. Wnet dobiegła do drzwi napierając na nie całym ciałem. Niestety były zamknięte. W akcie desperacji zaczęła walić w nie pięściami krzycząc. Waliła jak najęta, choć pięć minut temu była święcie przekonana, że nikogo tam nie zastanie.
- Błagam! Pomocy! Niech mnie ktoś wpuści! - przerażenie zdławiło w niej racjonalne spojrzenie na świat.
Wilkołak, bo nie da się go nazwać stał przed gankiem warcząc. Kobieta bała się na niego spojrzeć. Życie przelatywało jej przed oczami. Aż tu nagle drzwi otworzyły się, a ona upadła na podłogę przekraczając ich próg. Lądowanie było miękkie, o dziwo. Upadła na fioletowy dywan, który samoistnie przeciągnął ją wzdłuż ciemnego jak jej sukienka pokoju, który spełniał rolę korytarza. Drzwi chwilę po tym zatrzasnęły się z hukiem. Dywan zahamował na rozstaju dróg, ukazując tym samym siatkę drzwi. Oddzielały je pochodnie. Ta irracjonalna sytuacja wprawiła ją w osłupienie. Nie wiedziała co zrobić. Otworzyła losowo wybrane drzwi. Jakimś cudem wybrała te na wprost niej. Po przekroczeniu ich progu znalazła się w biurze, przynajmniej tak to wyglądało. Przodem do niej stało biurko, na nim zaś komputer, kilka kieliszków z czerwonymi smugami, a przed ekranem komputera siedział elegancko ubrany mężczyzna.
- Spokojnie, Rookie nie gryzie. Podczas pełni dostaje zastrzyku energii. Wtedy wywalam go na dwór, bo nie chce mi się z nim bawić. - rzekł mężczyzna nie odrywając wzroku od komputera.
Zszokowana stała jak słup soli.
- Rookie to mój lokaj, jest też wilkołakiem, co podnosi mój prestiż. - zaśmiał się stukając dynamicznie w klawiaturę - A Ty? Zabłądziłaś? Jesteś listonoszem? Gdzie twoja czapka, albo torba? Rookie na ogół gania za listonoszami, zwłaszcza w czasie pełni. - ponownie się zaśmiał zerkając na na nią.
- Ja... - użyła funkcji fatycznej przeciągając swoją kwestię - Wyszłam się przejść, po prostu.
- Może kawy? Herbaty? Krwi? - zapytał uprzejmie.
- Krwi?
- Ach, gdzie moje maniery; Lord Tommy Vespucci! - rzekł z dumą wstając, ukłonił się grzecznie, odszedł od biurka i stanął w mgnieniu oka przed kobietą, łapiąc ją za rękę, musnął jej dłoń z gracją dżentelmena - Hodowca pegazów, potentat na rynku produkcji paszy dla wyimaginowanych stworzeń i od niedawna vice-mistrz świata w jedzeniu czosnku na czas. - zaśmiał się - Z tym czosnkiem, to żart. Może jestem wampirem, ale rzeczywiście nie przepadam za czosnkiem.
- Wampirem? - zapytała niepewnie.
- Spokojnie! Nigdy nie wierz w magię kina. Wampir nie znaczy krwiopijca, niektórzy ludzie są gorsi. Chociaż to nie definiuje zła. Na moje wampiry to też ludzie.
- Boże... - burknęła z niedowierzaniem.
- Zależy jak na to spojrzysz, on też jest człowiekiem. - uśmiechnął się - Nawiasem mówiąc, krew jest świetnym spalaczem tłuszczu, w dodatku wpływa na cerę, w tym pozytywnym sensie, rzecz jasna.
- No to... Jestem Matylda, pracuję na kasie w pobliskim markecie i rzadko chodzę do lasu. - przedstawiła się z zażenowaniem.
Policzki kobiety nabrały rumieńców. Niecodzienna sytuacja wprawiła ją w zakłopotanie. Gospodarz wyczuł to na starcie, lecz korzystając z sytuacji zaczął wędrować po pokoju odstawiając sprawy służbowe na bok. Lustruje jej sylwetkę. Światło w pomieszczeniu dają wcześniej spotkane pochodnie, takie same jak na rozstaju dróg.
- Ach, nie wierzę w przypadki. Na pewno jakaś siła wyższa Cię tu przywiodła!
- Nie, ja... - zlękła się uciekając wzrokiem.
- Spokojnie, nie gryzę. - zaśmiał się ponownie ukazując tym samym swoje kły.
- Pokłóciłam się z kimś i chciałam odetchnąć, tak po prostu.
- Wiesz co? Mnie zawsze odprężała jazda na pegazie. Uwierz mi, mam ich mnóstwo. Całą stajnię, a nawet fermę, ale to w innej części lasu.
- Naprawdę? Pegaz? Em... Przepraszam, ale nie jestem na czasie.
- Nie wiesz co to jest? O boże, to ja jestem “na ty” z waszymi nowinkami technicznymi.
- Wybacz, nie wiedziałam, że wampiry, wilkołaki... Albo, dobra. - zrezygnowała, bojąc się, że urazi tym gospodarza.
- Nie wiedziałaś, że istniejemy? - zapytał sarkastycznie, lecz w jego głosie można było usłyszeć miły ton, pozbawiony osądów.
- Trochę... Wybacz, chyba rzadko miewasz gości takich jak ja.
- Macie to do siebie, że kiepsko u was z wiarą. Najlepiej chyba idzie to dzieciom, do pewnego czasu. Mam przyjaciółkę, ale w innej części globu. Madame Foster.
- Madame Foster? A czym się zajmuje?
- Wiekowa kobieta. Prowadzi przytułek dla niechcianych zmyślonych przyjaciół. Zapewne też takiego miałaś. Mogę się założyć, że teraz tam mogłabyś go znaleźć. - uśmiechnął się podchodząc do drzwi.
- Gdzie idziesz?
- Próbuję zwrócić na siebie uwagę. - otworzył drzwi - Chodź!
Zaprowadził ją do salonu, gdzie na ścianach można było dostrzec mnóstwo obrazów. Większość z nich to portrety Tomm’yego, niektóre przedstawiały też inne osoby. Na jednym z nich była niewysoka staruszka, z siwym kokiem na głowie i olbrzymimi okularami na nosie. Portret ten wisiał nad kominkiem. Salon wystrojony niecodziennie. Minimalizm spierał się z przepychem. Fotele z pozłacanymi bokami. Stolik wyglądający jak z kryształu. Olbrzymia plazma stojąca nieopodal.
Mężczyzna podszedł do okna. Były to lustra weneckie, dobrze uszczelnione - w domu było miło i przyjemnie. Wampir przywołał kobietę gestem prawej dłoni, pokazując zaś lewą na kroczącego po podwórzu konia. Konia ze skrzydłami. Rumaka, który był majestatyczny i miał skrzydła, jak jakiś anioł.
- To jest mój ulubieniec. Pegaz z rodowodem! Nazywa się Richard.
Matylda bez słowa podziwiała majestatyczne piękno zwierzęcia. Nie mogła się nadziwić, że stworzenie takie jak “pegaz” kroczy po tej ziemi.
- Patrzysz, jakbyś widziała ducha... - roześmiał się znowu kręcąc głową na boki.
- A masz tu duchy? - oderwała wzrok od skrzydlatego konia.
- Kiedyś miałem, ale zamówiłem pogromców duchów i jakoś tak od pięciu lat nie widziałem żadnej, lewitującej ektoplazmy w tym domu.
Tommy spojrzał na niebo widziane z okna, między koronami drzew. Kolejno zerknął na zegarek. Znowu przerzucił wzrok na Richard’a trwając w milczeniu. Do salonu wparował wilkołak. Kobieta odruchowo krzyknęła. Stwór zaczął się kurczyć, przybierając bardziej ludzkie kształty. Wokół niego pojawiła się drobna smuga dymu. Zamiast groźnie wyglądającego monstrum naprzeciw nich stał średniego wzrostu Azjata w szlafroku. Patrzył pod nogi Lorda.
- Panie Tommy, przepraszam, że niepokoję, ale jakaś panienka... - przerwał dostrzegając sylwetkę kobiety - Przepraszam najmocniej, pewnie panią wystraszyłem... Roookie, bardzo mi miło! Może zechce się Panienka czegoś napić?
Kobieta pokręciła przecząco głową. Na jej ustach pojawił się grzeczny uśmiech.
- Rookie, skocz do spiżarni i przynieś coś dobrego. Nasz gość pewnie zgłodniał, od tych wrażeń... Zafundowałeś jej niezłą przebieżkę po naszej dróżce.
Lokaj posłusznie przytaknął głową i z szybkością światła pobiegł znikając w ciemnościach korytarza.
Powieki leniwie uniosły się. Niechęć do dalszej egzystencji przywitała ją mocnym bólem głowy. Widok wszechobecnej bieli zraził jej oczy - zamknęła je chowając twarz w poduszce. Przewróciła się na drugi bok dając sobie jeszcze chwilę na odpoczynek, lecz głowę miała pustą. Z pamięci uleciał jej sen. Wiedziała, że coś widziała, ale za żadne skarby świata nie była w stanie tego odtworzyć.
youtube
7 notes
·
View notes
Text
Dom
Dom. Bardzo lubię to słowo i równie mocno się go boję. Unikam żeby nie nadużyć. Jednocześnie wierzę, że można mieć wiele domów, że tam dom, gdzie Twoje stopy, serce albo ukochani, jak tylko chcesz. Mam kilka. Teraz nowy. Może najpotężniejszy ze wszystkich. Przeczytałam o Dietla 44 trzy lata temu i pomyślałam sobie „chcę”. Poznałam paru ludzi i parę mieszkań, chciałam jeszcze bardziej, wzdychałam za każdym razem stojąc na skrzyżowaniu i marzyłam żeby leżeć tam sobie na podłodze, albo kiedyś się obudzić ze świadomością, że jestem tu, bardzo mi się to wydawało niewykonalne. Rok temu kupiłam stary, piękny rower i wyobrażałam sobie, że przypinam go na tej magicznej klatce schodowej, idę rano na zakupy, wracam późno do domu, piję herbatę, żyję po prostu. Ale Jagoda, przecież to niemożliwe, żeby tam mieszkać. Mieszkam. To mój nowy dom.
Z zewnątrz wygląda nowo i czysto. W środku mniej.
To klatka schodowa obok, ta, którą znałam wcześniej. Ma więcej przestrzeni i widok na opuszczone przedszkole. Wchodzę do niej często, bo mamy tu skrzynkę na listy, no i te stojaki na rower. Wciąż czekam aż dostaniemy do niej swoje klucze, więc na razie przypinam go u siebie na dole.
To mój rower i moja klatka schodowa. Widok na górze za każdym razem odbiera mi oddech w pierwszej chwili, a potem daje pełny i głęboki. Można też zaglądać na pustostany przez dziury w drzwiach, co robię za każdym razem.
To Martyna i Paweł, z którymi mieszkam, w chwili, w której wyszliśmy na górę słuchać hejnału. Bardzo lubię to, że wszyscy mamy całkowicie inaczej urządzone pokoje.
To mój pokój. Nic nigdy chyba nie było tak bardzo moje. Pomalowałam mu ściany, wbiłam trochę gwoździ, przykleiłam Maryjkę na ścianę, przesuwałam meble przez dwa dni, kupiłam lampkę na Hali Targowej, dzisiaj pojechałam na Kleparz po rośliny, zapaliłam wiele kadzidełek żeby pachniało, powiesiłam zasłony, postawiłam pod oknem zdjęcia widoku z okna i kamienicy obok, poukładałam książki na regale, obkleiłam szafę i piec kaflowy zdjęciami rodzinnymi i starymi wycinkami z gazet, porozciągałam się parę razy rano patrząc na Wawel, otworzyłam oczy przed ósmą kiedy było ciemno i padał deszcz i poczułam się bardzo jak w domu. Już.
To nasza kuchnia. Włożyliśmy w nią masę pracy, myliśmy wszystko, znieśliśmy pełno naczyń i wszystkiego. Już lubię siedzieć tu wieczorem i czekać godzinami na herbatę w starym czajniku z gwizdkiem, opanowałam odpalanie gazu zapałką, czego zawsze się bałam.
Bardzo jestem dumna z tego miejsca. Bardzo je kocham. Dużo osób kojarzy tę kamienicę, wszyscy mówią o tych szalonych imprezach kiedyś, niektórzy wspominają ten patetyczny artykuł, w którym było na przykład zdanie: „Mieszkańcy stworzyli sobie enklawę, studia i pracę odkładając na boczny tor. Liczyło się tylko tu i teraz.” Prawda jest taka, że żyje się tu całkiem normalnie. Niedługo wracam na studia, mam już duże biurko do nauki, chodzę do pracy parę razy w tygodniu i nie imprezuję szalenie. Zwykłość w niezwykłym miejscu to chyba szalona magia.
A to ja. Piję jaśminową herbatę z widokiem na Wawel. Wygląda jakbym była smutna, ale chyba to tylko senność.
1 note
·
View note
Text
Josh
Uśmiechnął się lekko, widząc entuzjazm swojego chłopaka. Matt prawie nie zrobił sobie krzywdy podczas tego energicznego machania głową, jakby rozebrany Josh mógł złamać mu serce. Może mógł. Może pozbycie się ubrań po tylu godzinach droczenia go, byłoby ciosem poniżej pasa. On by się dąsał, gdyby Matt ściągnął obrożę. Umowa to umowa.
I jeśli ceną było spocenie się i zgrzanie, to był w stanie ją zapłacić.
Wszystkie ubrania i tak pójdą do prania, więc nie miał skrupułów, stojąc w eleganckich ciuchach, nie zdejmując nawet butów. Dobierając się do swojego chłopaka, zrzucając z niego ubrania, znacząc jego ciało ustami i palcami. Przenosząc na biurko, sadzając i w międzyczasie zrzucając jego koszulę i skarpetki. Łapiąc lubrykant i prezerwatywy, schodząc ustami nisko i niżej, pomagając mu się szybko rozluźnić.
- Któregoś razu, obiecuję ci, wsadzę w Ciebie buttpluga i zamienię go na swojego penisa – poruszał palcami, drugą ręką rozpinając pasek swoich spodni, guzik, zamek. – Przelecę cię przy pierwszej lepszej powierzchni, bez tracenia czasu. W tym cholernym mundurze, bo wiem co on z Tobą robi – wytarł rękę o spodnie, zakładając prezerwatywę. – Lubisz jak jestem wtedy oschły, co? Powinniśmy zawrzeć umowę. Obroża za mundur. Oboje byśmy pieprzyli się bez końca.
Chociaż… Racjonalnie, lepiej było aby jedna ze stron pozostała trzeźwa. Może dlatego brał Małego, taki pozornie brutalny, silny i męski. Matt mógł mu się oddać, bo z jednej strony prezentował sobą czystą moc, a z drugiej, ufał mu. Temu, ze kiedy sam da się ponieść, Josh będzie trzymał rękę na pulsie. Nie da się bezmyślnie podnieść, wbijając w niego za wcześnie, albo poruszając zbyt mocno.
To była ta cicha pewność, której nie dawała obroża.
Ale przecież po to mieli słowo. Jaśmin. To było zabezpieczenie, nawet jeśli Josh chodziłby po ścianach. Niczym przekucie balonika, uziemiając go. Tej władzy grafik nie mógł nigdy Małemu odebrać.
Tak samo jak prawa do snu, kiedy Matt praktycznie przelewał mu się przez ręce, nie mając nawet siły zwlec się ze stołu. Dlatego Josh przeniósł go do łózka, jedynie wycierając chusteczkami.
- Jutro się umyjesz – powiedział, bo i tak rano uprawiali seks w tej pościeli, a zostanie zmieniona dopiero po ich wyjeździe. To nie był ten ekskluzywny hotel z ich wakacji, i Josh jakoś musiał to przełknąć.
0 notes
Text
Lost
140919
Punkty łączą się ze sobą tylko pozornie. Chociaż może trafniejszym byłoby powiedzenie, że łączą się ze sobą rzeczywiście, materialnie, ale tylko tak. Łączą je czerwone i niebieskie nitki, zawiązane wokół małych szpilek z kolorowymi łebkami i tworzą chaotyczną sieć połączeń. Jest utkana ciasno i na tyle bogato, że prześledzenie wzrokiem drogi konkretnych nitek jest bardzo utrudnione. Dlatego, stojąc przy tablicy, używam w tym celu palców. Powoli przesuwam opuszkiem jednego z nich od niebieskiej szpilki, wbitej w zdjęcie stangreta pani Gallows aż do drugiej szpilki, tkwiącej w mapie Londynu, w samym środku centralnej bramy Hyde Parku.
Kręcę głową, odsuwając się od tablicy, aż napotykam za sobą twardą przeszkodę w postaci biurka. Nie odwracając wzroku od chaotycznej sieci szpilek i nici, zaczynam na oślep szukać za sobą teczki z zeznaniami stangreta. Na blacie panuje bałagan. Przesuwając dłonią po stosach papierów, natrafiam nią na przepełnioną popielnicę i krzywię się, zdając sobie sprawę, że nikt jeszcze nie posprzątał po wizycie sierżanta Bowlby’ego. Zapach tytoniu, który mój mózg do tej pory ignorował, nagle staje się wyraźny i nieprzyjemny.
– Pani Gray! – wołam z całej siły, nie chcąc odrywać się od pracy.
Dom nie jest na tyle duży, by nie mogła mnie usłyszeć, jednakże przez dłuższą chwilę nic się nie dzieje. Odnajduję w końcu teczkę i zaczynam przeglądać jej zawartość, nerwowo stukając butem o poszarpaną krawędź perskiego dywanu, który pokrywa podłogę gabinetu. Nic się ze sobą nie łączy. Według zeznań stangreta, odebrał Dorotheę Leeds spod Hyde Parku o godzinie piątej po południu. Podobnie zeznały towarzyszące jej wówczas koleżanki i pokojówka, która jechała z nią aż pod West Point, gdzie wysiadła, żeby odwiedzić zatrzymującego się w hotelu kuzyna. Jednakże w tym samym czasie, bo o godzinie piątej piętnaście ten sam stangret widziany był w Whitechapel przy szkole medycznej. Z doniesień świadka wynika, iż stangret prowadził wóz należący do Leedsów, ale wewnątrz nie było nikogo. To niemożliwe, by w piętnaście minut odwiózł gdzieś dziewczynę, zatrzymał się pod West Point, a następnie dostał się na drugi koniec miasta. To niemożliwe nawet gdyby jechał sam i nie musiał zatrzymywać się pod hotelem, żeby wypuścić pokojówkę.
Wzdycham, przesuwam palcami po oczach. To musieli być dwaj różni mężczyźni. Jednakże wszyscy świadkowie zarzekają się, że widzieli tego konkretnego stangreta. Ktoś z nich na pewno kłamie. Tylko kto?
Zaciskam zęby i z trzaskiem odkładam teczkę na biurko, a potem podbiegam do drzwi i otwieram je zamaszyście. Wychylam głowę na korytarz, wciąż pozostając w gabinecie.
– Pani Gray! – wołam głośniej i od razu słyszę pospieszne kroki gosposi na schodach.
– Już biegnę, panie Ashdown, coś się stało? – wskakuje na ostatni schody, trzymając w dłoniach kretonową spódnicę podkasaną tak wysoko, że widzę jej brązowe pończochy.
– Jak dawno wyszedł stąd sierżant? – pytam, cofając się w drzwiach gabinetu, żeby zrobić jej przejście.
Kobieta szturmem bierze mój gabinet. Jej fartuch furgocze złowrogo, kiedy mija mnie w progu i zaczyna zbierać na metalową tacę puste filiżanki i popielnicę.
– Boże Miłosierny, jak tu duszno – stęka, kręcąc głową. – Dlaczego pan nigdy nie wietrzy? Proszę natychmiast otworzyć okno.
– Nie będę otwierał okien, mam tu za dużo papieru. Przeciąg mógłby mi zrobić bałagan – odpowiadam, wracając na swoje miejsce przy biurku.
– To mógłby pan tu czasem posprzątać. Ja nawet nie zamierzam przedzierać się przez te góry dokumentów. Pewnie wszystko bym tu panu powyrzucała na śmietnik – mówi szybko i energicznie, a przy każdym jej ruchu siwe loki, wystające spod czepka, podskakują jak sprężynki.
Wzdycham tylko i patrzę na nią, gdy mimo swoich słów zaczyna wkładać do teczek porozrzucane kartki i układać je w stosiki. Zasuwa krzesła, poprawia zasłony, z niesmakiem dotyka zwiędłych kwiatów, suszących się już w wazonie na stoliku. Przez otwarte drzwi do pomieszczenia wtacza się Brutus, bokser angielski i staje przy wejściu, śledząc wzrokiem energiczne ruchy gospodyni.
– Zrobi mi pani kawy? – pytam ją spokojniej, zaplatając ramiona na torsie.
– Kawy? O tej porze? – podnosi na mnie wzrok z przestrachem wymalowanym na twarzy. – Przecież pan musi spać w nocy, a nie chodzić w kółko i budzić innych.
– To mój dom, mam prawo chodzić w kółko ile chcę… – mrukam jak obrażone dziecko, kiedy tak gani mnie swoim tonem i spojrzeniem. – Po prostu potrzebuję trochę więcej energii, jeśli mam dalej nad tym pracować.
Pani Gray bierze w dłonie tacę z serwisem do herbaty i spogląda na moją tablicę. Przez chwilę przygląda się wywieszonym tam fotografiom, a potem potrząsa znów głową i odwraca wzrok. Nad tą sprawą głowię się już od kilku tygodni, a tylko przybywa mi ofiar, przekonanych o swojej prawdzie naocznych świadków, których zeznania wzajemnie się wykluczają oraz ponagleń od komisarza i zrozpaczonych rodziców. Nic się nie łączy, nic się nie wyklucza, a ja czuję się jakbym błądził po tej tablicy i coraz bardziej plątał w niebieskie i czerwone nitki, z których już sam nic nie rozumiem.
– To zrobi mi pani kawy? Bardzo proszę. Obiecuję, że nie będę chodził…
Gospodyni wzdycha. Widzę, że pokonałem ją spojrzeniem zmęczonego, zapracowanego syna, któremu matka chce dopomóc mimo braku większych możliwości. Bez słowa rusza do drzwi, wołając tylko za sobą psa, który jednak niezbyt zainteresowany opuszczaniem gabinetu, układa się plackiem na poduszce pod kominkiem. Drzwi zatrzaskują się za panią Gray. Patrzę na psa i dopalający się ogień. Nie mam pojęcia, co zrobić. Nie mam pomysłów. Nie mam nowych tropów. Jedyne, co mogę zrobić to czekać na następną ofiarę z nadzieją, ze może dostarczy mi nieco więcej dowodów i poszlak. Istnieje jednak duże prawdopodobieństwo, że wpadnę tylko głębiej w swój labirynt sznurków i szpilek.
0 notes
Text
(YAOI Assassin’s Creed) Tydzień - dzień 4 cz.3
Ten tekst urywa się w połowie, ponieważ tumblr służy mi tylko za reklamę. Jeżeli was zainteresowałam, dokończenie możecie znaleźć na moim blogu:
yaoi-my-revolution.blogspot.com
***
– Idź to wyrzucić, byle szybko! Dostałem pilną wiadomość, że wieczorem może wpaść do nas Rauf. Chcę, żeby było tu czysto zanim się zjawi – poinformował Malik, z lekkim obrzydzeniem odkrywając, że ponad połowa blatu jego biurka została brutalnie upaćkana nieznaną, lepką substancją, będącą najprawdopodobniej sokiem z jakiegoś owocu… a przynajmniej taką zarządca miał zarządca nadzieję.
– Rauf? Szermierka mu się znudziła, czy może aż tak się za mną stęsknił? – zaśmiał się nowicjusz, próbując jakoś przetransportować ogromny wór ze szczątkami po porannej niespodziance, na dach biura. Niestety, wyskoczenie z takim balastem przez świetlik graniczyło z cudem. – Swoją drogą, powiedział mi kiedyś, że seksownie wyglądam bez górnej części szaty, tylko w samych pasach i kapturze… co myślisz, Malik? – zapytał, stojąc pod wyjściem z budynku i zastanawiając się pod jakim kątem musiałby rzucić, żeby te wszystkie śmieci trafiły bezpiecznie na górę, a nie spadły i ochlapały całą podłogę. Ostatecznie uznał to za słaby pomysł, nawet mając obie ręce byłoby to trudnym do wykonania planem.
– … Serio ci tak powiedział? – Al-Sayf zmarszczył brwi i zerknął w kierunku kochanka. – Altaïr, czy on cię przypadkiem nie podrywał?
– Owszem. Kilka razy – przyznał zdegradowany mistrz, wzruszając przy tym ramieniem. – Ej, możesz mi z tym pomóc? – poprosił.
– Jak to kilka razy? I co z tym faktem zrobiłeś? – obruszył się zarządca, zostawiając w spokoju biurko i podchodząc do swojego partnera.
– Nic. Dobra, to tak: ja wejdę na górę, a ty mi to podasz – zadecydował asasyn i zręcznie wspiął się na dach.
– Nic?! No ale cholera… To Rauf! Po każdym bym się tego spodziewał, ale nie po nim! Powinieneś mu jakoś grzecznie odmówić, w końcu to nasz stary przyjaciel, nie może żyć w nieświadomości i robić sobie nadzieje! – Do podniesionego głosu Malik dołączył żywą gestykulację. Jakoś nie mieściło mu się w głowie, że instruktor szermierki mógł z zalotnym uśmieszkiem podrywać jego nowicjusza na takie teksty.
– Ty mu jakoś grzecznie nie odmówiłeś, to czemu ja bym miał? – Altaïr pochylił się w dół i wyciągnął rękę, dając partnerowi tym samym znać, że czeka na worek.
– Słuchaj ty i ja to nie to… zaraz. Co? – Malik chwycił ciężki ładunek i już miał go podać kochankowi, gdy wtem dotarły do niego słowa nowicjusza, a z nieogarnięcia zamiast wyciągnąć rękę w górę i szybko przekazać mu te śmieci, odłożył je z powrotem na kamienną posadzkę. – Co ty mówisz? Przecież on do mnie nic nie miał.
– No nie zgrywaj się, że nie pamiętasz. I daj, kurde, ten worek! Zaraz mi ręka odpadnie! – ponaglił go.
– Nie zgrywam się, serio nie wiem o co ci chodzi. Poza tobą w życiu nie podrywał mnie żaden facet! – stwierdził stanowczo szef biura, pewien swoich racji. Nie wliczał tamtego zboczeńca z więzienia, bo strażnik posuwał zapewne wszystko, co było z mięsa i nawinęło mu się pod rękę. A przynajmniej takie sprawiał wrażenie.
0 notes
Text
#strategia kosze na zadania
Stanowisko pracy ucznia z autyzmem powinno ograniczać stymulację bodźców. To specjalnie wydzielona strefa w klasie (boks) lub po prostu biurko stojące przodem do ściany
(more…)
View On WordPress
0 notes
Text
- Niech opowie mi Pan o tych barierach - poprosiła smukła dama siedząca naprzeciwko niego. Wydawała się teraz pełna władzy i wiedzy, a jednak zaciekawiona i zainteresowana w jakiś sposób jego osobą.
Spojrzał na nią, zastanawiając się chwilę nad tą sytuacją. Byli w jej gabinecie, skromnie urządzonym, a jednak czuł się tutaj jak gdyby był w odpowiednim miejscu. Właściwie jedyny wystrój, nie licząc foteli, biurka i jakiejś szafy, to były dwa czarno białe obrazy z jednym wyróżnionym kolorem - czerwonym. Pierwszy przedstawiał różę, której kolor kwiatu bardzo wyróżniał się na pozbawionym barw tle. Drugi, bardzo podobny, przedstawiał kwiaty maku.
Jedną z pierwszych rzeczy, którą zauważył po wejściu tutaj był czerwony kolor. Wszystko poza nim stanowiło stonowane tło. Łagodne kolory ścian, niczym niewyróżniająca się podłoga i zwyczajny, biały sufit. I w tym wszystkim te obrazy, oraz obite czerwoną tapicerką fotele. No i ona, jego przewodniczka, siedząca tu, również ubrana w czerwony kolor. Była jedynie po to, aby doradzać, mówić mu co ma robić w sytuacjach, z którymi nie umiał sobie poradzić.
- Musi mi Pani najpierw całkowicie zaufać - odpowiedział. - Spróbować nie bać się mnie I nie przerywać, gdy będę mówił - dodał po chwili.
- Dobrze - zgodziła się, rzucając mu oczyma wyzwanie do walki.
- Pierwsza granica - nie dał się tak łatwo zbić z tropu - to zwykłe “Proszę Pana, proszę Pani”. Ustalone gdzieś już wcześniej, stworzone, aby trzymać dystans od drugiego człowieka. Dopiero, gdy kogoś poznamy, i niejednokrotnie polubimy - dopiero wtedy pozwalamy sobie bardziej spoufalać. To jest i musi być pierwsza granica którą przełamię. Dobrze, Magdo?
Otworzyła usta, aby coś powiedzieć, po czym szybko zamknęła je i ciągle utrzymując z nim kontakt wzrokowy, przytaknęła głową.
- To dobrze. Bo widzisz, często nie tak łatwo jest pozwolić drugiej osobie na swobodne używanie bardziej bezpośrednich form. Szczególnie w sytuacji, gdy wyraźnie jest pokazane, kto jest ważniejszy. Teraz mamy sytuację typu pacjent-lekarz. To oczywiste, że jesteś ważniejsza, a ja muszę się Ciebie słuchać. Przekroczenie tej niby niepozornej granicy, stawia mnie bardzo blisko Ciebie. Chociaż jest jeszcze jedna granica bardzo wyraźnie pokazująca, kto tutaj jest ważniejszy - dokończył wstając. Rozglądnął po pomieszczeniu ogarniając wzrokiem stojące przed nim biurko, jakieś pojedyncze dokumenty, oraz monitor, wszystko zwrócone w kierunku jego psycholożki.
- Druga granica jest bardzo fizyczna. Ty siedzisz tam, a ja tu - powiedział pokazując palcem na ich fotele. Co jest w tych dokumentach, które leżą przed Tobą? Co wyświetla się na ekranie monitora? Muszę się raczej domyślać, a Ty to wiesz, to daje Ci przewagę - dokończył zdanie zaczynając obchodzić stojący między nimi mebel.
- Musze ją przekroczyć - zaczął mówić, stając przed jej fotelem. - Zbyt wyraźne określenie w sposób podprogowy tej naszej drobnej hierarchii jest ostatnią rzeczą, która nam przeszkadza być na tym samym poziomie. Z tego samego powodu musisz też wstać - rozkazał tonem głosu nieznoszącym sprzeciwu. Posłuchała go. Stali teraz w odległości zaledwie kilkunastu centymetrów od siebie. W końcu mógł zobaczyć ją dokładnie, z bliska. Krótkie blond włosy opadały lekko odgarnięte za okulary. Cera trzydziestopięcioletniej kobiety nie była jeszcze zniszczona, jednak było już widać sporo zmarszczek, szczególnie w okolicach oczu. Poza tym sprawiała wrażenie raczej ładnej.
Podniósł ręce i dotknął jej okularów.
- Musze je zdjąć - powiedział, podnosząc je lekko i powoli z jej nosa. - Fizycznie odgradzają moje oczy od Twoich.
Ponownie otwarła usta, żeby coś powiedzieć, jakby chciała lekko zaprotestować, jednak tym razem położył palec na jej ustach i nie czekając na reakcję spojrzał prosto w oczy i od razu powiedział
- Trzecia bariera jest społeczną barierą dotyku. Ewolucja nauczyła nas, aby nieznajomych trzymać na dystans, nie pozwalać podejść im zbyt blisko, w końcu tak jest bezpieczniej. Natomiast nigdy nie wiesz, jaki człowiek ma wobec Ciebie zamiar dopóki nie położy ręki na Twoim gardle - mówiąc to szybko przełożył rękę z jej ust na szyję, podnosząc ją lekko w górę i ściskając. Jęknęła pod tym dotykiem i spróbowała się wyrwać, przerwał jej tę próbę słowami - Popatrz mi w oczy - natychmiast posłuchała, chociaż ręka chłopaka stojącego naprzeciwko wciąż ściskała jej gardło. Popatrzyła w głębie jego oczu i od razu zrozumiała, czego pragnie, czego oboje pragną. - Musisz mi ufać - powiedział. - Tylko w ten sposób przełamiemy wszystkie bariery.
Zwolnił uścisk a ona natychmiast zaczęła gwałtownie nabierać powietrza. Jednak jego ręka została na jej szyi, tylko przesunęła się na jej tył, poczuła palce przebiegające szybko po kręgach szyjnych i gwałtownie łapiące za jej krótkie, blond włosy. Pociągnął ją, lekko, lecz stanowczo odciągając głowę do tyłu, przybliżył się na odległość ledwo kilku centymetrów, i patrząc prosto w oczy rzekł
- Ostatnia bariera, bariera pożądania. Zbyt rzadko robimy to, na co mamy ochotę.
Przyciągnął ją do siebie, i pocałował.
0 notes
Text
Wrzesień, 2015.
Mam słuchawki w uszach, więc wszystko wokół mnie porusza się bezgłośnie. Siedząc na podłodze, widzę wszystko z przyziemnej perspektywy - kolana i uda ludzi, którzy krążą przed moim nosem w grupkach, rojach. Zawsze tak jest, zawsze chodzą w rojach, a bardzo rzadko zdarzają się tacy, którzy nie mają roju i siedzą na podłodze, obserwując wszystko z perspektywy przyziemnej. Czasami są to stada ośmioosobowe, a czasami dwuosobowe, czasami po prostu się ze sobą przyjaźnią, czasem grają razem w jakiejś drużynie, a czasem idą za rękę. Nie słyszę ich, jedynie czuję lekkie dudnienie posadzki pod sobą, zgrane z rytmem ich kroków. Jest tłoczno. O wiele tłoczniej niż przed przeniesieniem, chociaż powoli robi się pusto. Duży zegar na ścianie wskazuje czternastą, więc duża część kończy już zajęcia i tylko nieliczne klasy wciąż jeszcze czekają na nauczycieli.
Ja sam jestem już po zajęciach, czekam tylko na nauczycielkę, u której muszę zaliczyć zaległą kartkówkę. Zawsze robię sobie zaległości - czasami po prostu postanawiam nie przyjść do szkoły. Mój ojciec nigdy nie protestuje. Nigdy nawet nie pokazuje po sobie, jakby mu to przeszkadzało. Nie wiem, czy to lubię.
Przed moimi oczami pustoszeje korytarz, aż zostaję na nim tylko ja. Mam ochotę zapalić papierosa, ale rano wypaliłem ostatniego i nie sądzę, że stać mnie na kolejną paczkę. Będę musiał wytrzymać do końca miesiąca.
Dostrzegam grupkę chłopaków, którzy idą korytarzem. Nie słyszę, o czym rozmawiają, ale widzę na ich twarzach rozbawione uśmiechy, są głośno, bo ich głosy przebijają nawet przez basy dudniące w moich słuchawkach i chociaż nie umiem rozpoznać słów, to wiem z pewnością, że są podekscytowani. Nie widziałem ich wcześniej. Pewnie uczyli się tutaj już wcześniej. Na to zresztą wskazywałyby ich ubrania.
Jeden z nich podciąga się na wysokim parapecie i otwiera okno. Dopiero teraz widzę, dlaczego byli tak podekscytowani. Mają ze sobą torbę na książki - nieparzystą, nienależącą do żadnego z nich, pozbawioną właściciela. Chłopak, który ją trzyma, wychyla się i kładzie ją, jak zgaduję, na gzymsie, który znajduje się pod oknem. Trochę ciężko do niego dosięgnąć - trzeba by porządnie się wychylić.
Jak widać gówniarze z dobrych domów mają tak samo idiotyczne pomysły na dowcipy jak gówniarze z kiepskich domów i poprawczaków. Może trochę mniej brutalne. Wzdycham. Oby to tylko nie była jakaś dziewczyna...
Przesuwam dłonią po włosach, obserwując, jak odchodzą. Chwilę potem dostrzegam na końcu korytarza czerwone szpilki nauczycielki, więc powoli podźwiguję się z podłogi i otrzepuję znoszone, czarne spodnie. Czekam na nią, niecierpliwie pocierając dłonią nadgarstek...
– Panie Houle, zapraszam. – Wskazuje mi drzwi do klasy, więc wchodzę, trzymając na opuszczonym ramieniu stary, zielony plecak.
Kątem oka dostrzegam, jak do owego okna zbliża się jakiś chłopak, ale drzwi za mną zamykają się i widok przesłania mi gruszkowata sylwetka nauczycielki w kwiecie wieku. Sam nie wiem, czemu tak bardzo mnie to zainteresowało, ale przez chwilę nie mogę oderwać wzroku od drzwi - od miejsca, w którym przed chwilą go widziałem. To głupie.
Potrząsam głową i podchodzę do jednej z ławek. Dość niedelikatnie odsuwam krzesło, które drapie nóżką po podłodze. Spoglądam przepraszająco na kobietę, która opiera się pośladkami o biurko i czeka, aż będę gotów, a potem dyktuje mi kilka krótkich pytań, na które mam udzielić odpowiedzi na nieco niechluje wyrwanej z zeszytu kartce. Nie zajmuje mi to długo. Wyliczam sobie, ile odpowiedzi muszę udzielić, żeby zaliczyć, a potem po prostu oddaję jej pracę, nie kłopocząc się czytaniem kolejnych. Nie mam czasu, muszę jeszcze dzisiaj iść do pracy.
Żegnam się z nią, zarzucając plecak na ramię. Jego ramiączko jest podarte, zszyte w kilku miejscach. Wychodzę, sięgając do kieszeni po porzucone słuchawki, kiedy dostrzegam... jego. Nadal tam stoi, usilnie wychylając się przez okno. Przyglądam mu się. Byłem u nauczycielki przynajmniej piętnaście minut, to wystarczy, żeby zabrać torbę z gzymsu za oknem, zwłaszcza, że on wydaje mi się przynajmniej mojego wzrostu. Nie musiałby się nawet aż tak bardzo wychylać...
Przyglądam mu się jeszcze przez chwilę, a potem odwracam wzrok, żeby nie wyjść na wścibskiego cwaniaczka i ruszam w swoją stronę.
Kątem oka dostrzegam jego twarz.
Drgam.
Ma zaciśnięte oczy i drży mu ręka, kiedy podpiera się o parapet i próbuje się wychylić. To ostatnie piętro, jest dość wysoko.
Zagryzam wargę, stojąc jeszcze chwilę... A potem podchodzę do niego, podciągam się na parapet i opierając dłoń o jego plecy, sięgam po jego torbę. Cały tors wychylam przez okno, kolanami zapierając się o marmurową powierzchnię i zaciskam palce na pasku torby. A potem spoglądam na niego...
– Trzymaj...
0 notes
Text
okej musze spisac ten sen bo był naprawde jednym z tych moich snów które zapamiętuję z najdokładniejszymi szczegółami. jechałam z bratem i rodzicami i przemkiem do chorwacji jak zwyjle ta sama trasa, ciepło gorąco, w pewnym momencie byliśmy na autostradzie przy zupełnie pustym nizinnym suchym terenie na ktorym stał jeden malutki hotelik i nazywał się on ironicznie chyba “nienormalny” czy jakoś “non-normal”. był mniejszy niż przeciętny pensjonat zatem zdziwiłam się dlaczego tutaj się zatrzymujemy. zjazd do recepcji wyglądał tak że samochód miał zjechać po stronych ciasnych schodach w dół. okej, zatrzymaliśmy się, wysiadamy. było gorąco, przez niektóre szczeliny dostawało się słońce ale recepcja wyglądała legitnie jak na hotel przystało a że znajdowała się pod ziemią to było tam zdecydowanie chłodniej niż na zewnątrz. mama z ojcem zaczęli wypełniać jakieś papiery fioletową kredką świecową a ja nagle zauważyłam naszego wspolnego znajomego a przyjaciela przemka, kubę. mój brat i przemek wypakowywali walizki z auta a ja podeszłam do kuby spytać jak się tu niby znalazł bo to zupełnie niemożliwe że przez przypadek jest w tym samym hotelu na środku pustkowia co my. niestety, nie odpowiedział mi wcale, był troche spocony, troche jakby w amoku. szybko zawołałam przemka i pokazałam mu kube, był cholernie zdziwiony ale strasznie się ucieszył na jego widok. wtem rodzice zawołali mnie, mojego brata i przemka żeby podpisać jakieś dokumenty. pytam mamy - a czy tu własciwie jest dostep do morza? ona na to że tak, za budynkiem... pomijając fakt że znajdował się on na środku pustkowia. pytam - a ceny? jest tu tanio? mama pod nosem wyburknęła tylko że o wiele taniej niż w pensjonacie w ktorym zatrzymywaliśmy się przez 4 lata i wręczyła nam kredki świecowe abyśmy podpisali te ważne dokumenty.
tata i mama jeszcze przez chwile stali w recepcji i powiedzieli nam żebyśmy poszli na piętro zobaczyć pokoje i że nasz to ten z białymi drzwiami i żółtymi ścianami. schody łączące recepcje a pierwsze i w zasadzie jedyne piętro były bardzo ciasne a klimat piętra zdawał się bardziej przypominać kiczowaty cyrkowy styl niż hotel na poziomie. ściany oklejone ciemno turkusową połyskliwą farbą w jakieś pojedyncze wzorki, wąskie wysokie drzwi z jasnego drewna, drzwi które w większości przypadków prowadziły bardziej do jakiejś szafy lub skrytki a nie rzeczywistego pokoju... przemek z moim bratem gdzieś się podziali, natomiast ja z kubą weszliśmy do pokoju o którym nasi rodzice powiedzieli że tam zostajemy. na pierwszy rzut oka wyglądał normalnie. jedno podwójne łóżko, dwa pojedyncze, biurko, lampka, lustro, nasze walizki i rzeczy. zauważyłam że jest też balkon, natychmiast zawołałam kubę żeby przyszedł zobaczyć co na nim jest po tym co zobaczyłam. widok z balkonu do przesady przypominał ten sam widok który mam w łodzi, bloki ale szaro różowe, skąpane w gorącym chorwackim słońcu, niektóre porośnięte w winorośli, dużo bujnych drzew, za nimi to pustkowie na którym teoretycznie się znajdowaliśmy. wydawało mi się to dziwne, ale dziwniejsze było antyczne biurko wraz z krzeslem stojące na środku balkonu. bardzo stare, polerowane ciemne drewno, piękne wykończenia nóg biurka i duży pulpit na którym... na ktorym wyrysowane były, lub wyryte, nie wiem jaką techniką to robiono - sceny bitew polskiej husarii. piękne, prawdziwie matejkowska szkoła malunku. były już oczywiście przetarte i troche wypłowiałe ale czerwień biła mocno z tego co zobaczyliśmy. byłam w szoku i wyrażałam to werbalnie rzucając co chwila przekleństwo z wrażenia a kuba odwdzięczał się tym samym. sprawdziłam szuflady, w szufladach były stare stylizowane nożyki i złote zegarki, wykrakałam że to pewnie biurko jakiegoś cygana... wyszliśmy z pokoju by zobaczyć jak wyglądają inne i przede wszystkim poszukać przemka bo strasznie niepokoiło mnie to że nie ma go z nami. drzwi za drzwiami, pokój za pokojem... pokój na końcu korytarzu naprzeciwko naszego otwierał się. miał wysoki sufit i wiktoriańskie tapety w kwiaty, wąski korytarz w środku i puste fotele, wydawał mi się bardzo nieprzyjemny więc szybko zamkęłam drzwi. kuba otwierał pozostałe ale za każdym razem zamiast pokoju natrafiał na szafę. chwyciłam w końcu za klamkę środkowego, chyba największego pokoju na piętrze i to co zobaczyłam jednocześnie wzbudziło we mnie podziw i grozę. burgundowo ciemne ściany, wysoki sufit, prawie jak cyrk tyle że w pokojowej formie, gęsta atmosfera i żadnego okna... na środku sufitu jedna żarówka migocąca co chwile ze starości, a na podłodze streta starych poprutych materacy. spojrzywszy w gore ujrzałam mgłę a wokół niej pozawieszane na suficie marionetki. na materacu nagle pojawił się klaun ubrany w białe falbaniaste ubranie i niebiesko czerwony makijaż. spojrzał się na mnie jednym okiem i natychmiast wiedziałam że to pora opuścić pokój bo zaczynał wstawać z materaców. zawołałam kubę żeby szybko szedł ze mną na dół do recepcji i się schował. po drodze zgarnęłam swojego brata i przemka, weszliśmy do skrytki pod schodami, nasi rodzice wciąż stali w recepcji jakby unieruchomieni i zaklęci w czasie podczas gdy śmiech i tupot klauna było słychać już na pierwszych stopniach schodów. wołamy ich szybko i sprawnie, ale nie wiedzą przed czym się tak naprawde chowamy i w tym momencie klaun zjada moich rodziców a sen się urywa.
0 notes
Text
Oświetlić dom to wspaniałe miejsce relaksu
Każde wnętrze, niezależnie od funkcj jaką pełni wymaga oświetlenia. Są w domu miejsca, gdzie podstawowym kryterium doboru jest funkcjonalność oświetlenia. Są też takie, gdzie najważniejsza jest estetyka.
Do oświetlenia piwnicy, garażu czy strychu nie potrzeba wyszukanych wzorów lamp czy kryształowych abażurów. Wystarczą właściwie dobrane świetlówki. Ważne tylko, aby były odpowiednie do warunków panujących w pomieszczeniu – na przykład dostosowane do pracy w nieogrzewanej piwnicy.
Estetyczne i dyskretne oświetlenie – ozdobne oprawy oświetleniowe do każdego wnętrza W kuchni, oprócz lampy sufitowej oświetlającej całe pomieszczeniu, dobrze jest doświetlić blat roboczy – wygodniej wówczas przy nim pracować. Najczęściej wykorzystuje się do tego lampki halogenowe lub świetlówki – oba rodzaje montuje się pod szafkami.
Inaczej wygląda oświetlenie pokoju dziennego, gabinetu czy sypialni. Tu sprawdzają się różne typy oświetlenia, które dobiera się głównie pod kątem wystroju wnętrza. Oczywiście są takie pomieszczenia, w których określony rodzaj oświetlenia jest wręcz niezbędny. Na przykład, w gabinecie nie powinno zabraknąć lampy na biurko, zaś w sypialni lampek nocnych. W pokoju dziennym czy jadalni oprócz oświetlenia górnego, często stosuje się też oświetlenie dodatkowe. Mogą to być kinkiety, lampy stołowe lub lampy stojące – dają one łagodniejsze i bardziej nastrojowe światło.
Możliwości jest wiele. Najważniejsze jednak jest to, aby rodzaj i sposób oświetlenia pomieszczeń odpowiadał wszystkim mieszkańcom.
Źródło artykułu: Oświetlić dom to wspaniałe miejsce relaksu
youtube
0 notes