#Bezpieczny dom
Explore tagged Tumblr posts
glodnaa · 2 months ago
Text
21 wrzesnia
dzisiaj znowu spotkalam sie z k. i znowu w nocy. wyszlam z domu o 0010, a o 0015 juz sie zobaczylismy. zrobilam dla niego kartke z piosenka „anioly” janka rapowanie. znowu kazal mi zalozyc swoja kurtke („ale mi jest cieplo”, „ale mi jest za goraco” XDD). poszlismy do miasta, gdzie zostawil samochod. znowu mial ze soba blacki i czekolade, tym razem o smaku oreo dla mnie. pojechalismy 6 kilometrow za miasto. stanelismy na parkingu i poszlismy na tyly auta, gdzie glownie calowalismy sie i tulilismy. niczego ode mnie nie oczekiwal i nie naciskal. calowalismy sie z dobre 2 godziny na tym parkingu (z przerwami, bo musialam zebrac wlosy, zdjac kolczyki, kurtke, on bluze). romawialismy tez troche o przyszlosci, bo za tydzien wyjezdza na studia. opowiedzial mi troche o sobie, a ja jemu. dal mi tez swoj telefon, bym zrobila face id (on ma u mnie). byla jakas 2 w nocy, gdy zaproponowalam, zebysmy przeszli sie na pobliskie jeziorko. niestety, brama okazala sie zamknieta, wiec cofnelismy sie do auta i zdecydowalismy pojechac na te plaze, na ktorej bylismy 2 wrzesnia. (to bylo jakies 18 kilometrow od miejca, w ktorym sie zatrzymalismy). jechalismy szybko, z glosna muzyka. trzymal dlon na mojej, zmieniajac biegi. zaproponowal tez, ze moze mnie nauczyc jezdzic autem, jesli nie bede sie bala. jechal jakies 130/150 (nie patrzylam na licznik). mimo ze bylo szybko, czulam sie z nim bezpiecznie, bo kiedy trzeba bylo, zabieral dlon z mojej i kladl ja na kierownicy. w miedzyczasie wypilismy blacka. robilam snapy jego telefonem, uzywalam flesza, co oczywiscie zauwazyl i powiedzial, ze moge sobie swiatelka powlaczac. w koncu trafilismy na te plaze (przed wjazdem minelismy policje, na co on powiedzial do mnie: „gdyby pytali, jestes moja siostra i wracamy do domu” XDD)(rodzice nie wiedzieli, ze wyszlam)
na plazy bylo chlodno, poszlismy na cos w rodzaju pomostu. ochlapalam go zartobliwie woda, na co on chwycil mnie za uda i zaczal calowac, jakby nie widzial mnie z rok (widzielismy sie 9 godzin wczesniej). po tym jak spedzilismy pol godziny na plazy, wrocilismy do auta. bylo grubo po 3:00, a na 4 planowalam byc w domu XD
przyznal mi, ze zajebiscie caluje (wiem)(kazdy chlopak mi to mowil)(od niego to najlepszy komplement)
tak w skrocie to potem znowu rozmawialismy, robilismy sobie fotki i te rozne dziwne rzeczy ktore robia zakochaji ludzie. wracajac, zapierdalalismy z otwartymi oknami i muzyka na caly regulator. odprowadzil mnie praktycznie pod sam dom. poczekal az wejde, by upewnic sie, ze nie bede miala problemow. wrocilam do domu przed 5, zasnelam o 525 a wstalam o 655. bylo warto
tutaj lapcie jakas fotke
Tumblr media
45 notes · View notes
please-become-my-love · 9 months ago
Text
Jedni mają dom za granicą inni w pracy a jeszcze inni w kimś. Ja zawsze uważałem że mój dom jest w tych momentach gdy leżałem do niej przytulony na udach które kochałem i zasypiałem tak bo czułem się bezpiecznie
25 notes · View notes
myslodsiewniav · 1 month ago
Text
Zmęczenie
30.09.2024
Jestem w opór zmęczona. Ostatnie dni to fokus/skupienie na maksa + stres. A podświadomie, gdzieś tam "z tyłu" wciąż procesowałam ten wieloaspektowy brak bezpieczeństwa w moim życiu. Na moje emocje przez ostatnie 5 dni miało wpływ też to, że byłam sama. Nie samotna. Sama. I naprawdę chociaż z jednej strony to było SUPER, bardzo mi się podobało, ba! Potrzebowałam tego! Pobyć sama, bez mojego chłopaka, bez mojego pieska.
Pierwszy raz od 1,5 roku od kiedy mamy psiaczka byłam w takiej sytuacji: byłam na więcej niż dobę bez towarzystwa obydwu członków mojej małej rodziny - zwykle mój psiaczek towarzyszy mi wszędzie, czasem jedzie z moim partnerem, czasem z rodzicami, ale zwykle wtedy albo ja i mój O. jedziemy gdzieś razem, albo on wyjeżdża, a ja zostaję z piulkiem.
Fajnie było pobyć po prostu sama ze sobą, wsłuchać się w siebie, sprawdzić co się u mnie zmieniło przez te 1,5 roku, kim jestem.
To było super i jestem wdzięczna za to, że teściowa wzięła moją sunię na 5 dni. Dzięki temu mogłam codziennie jeździć na saunę (póki mam dostęp do karty multisport to korzystam, skończy się w listopadzie, razem ze stosunkiem pracy mojego partnera) - nie byłam tam codziennie xD bo w weekend miałam znowu 13h zajęć w sobotę i 9h w niedzielę.
Byłam w odwiedzinach u siostrzeńca, spotkałam się u siostry w domu nie tylko z siostrą, ale też z mamą <3. To było bardzo miłe tym bardziej, że z jakiegoś powodu moja mama NAGLE uznała, że sytuacja w której nie ma mojego narzeczonego przy mnie to jest właśnie ten moment gdy trzeba do mnie dzwonić by upewnić się czy żyję (jak była powódź to przecież miała to gdzieś) - być może te nasze rozmowy z zeszłego tygodnia, kiedy perswadowaliśmy mamie, że warto się odezwać kurde, jednak coś dały, jakąś zmianę przyniosły. Zobaczymy.
A! Bo chyba nie miałam przestrzeni by pisać o imbie rozpętanej przez ciocię. xD Jak była powódź pisałam do cioci, do kuzyna. Generalnie pisałam do wszystkich krewnych, którzy mieszkają na zagrożonych zalaniem terenach. Ciocia i jej syn byli w podróży, więc to mnie bardziej martwiło: czy zdążą przejechać przez most i czy zdążą zabezpieczyć dom. No i wszystko ok. Ciocia - to chyba pisałam - w przeciwieństwie do mojej mamy codziennie dawała mi znać jak wysoki jest poziom wody, jak wygląda sytuacja w mieście, uspokajała, że jest zabezpieczona i prosiła, abym ja też się odzywała. No i ok. Doceniałam to. Kuzyn mnie początkowo ignorował, bo pracował na wałach, jego partnerka odpisywała mi raz dziennie i krótko "wszystko ok, jesteśmy bezpieczni" - i to mi wystarczało, chciałabym wiedzieć więcej (np: czy ogród jest cały, czy ich wieś zalało itp), owszem, ale ona nie miała albo czasu, albo potrzeby o tym pisać i to okay. Pytałam czy potrzebują pomocy - ani ciocia, ani kuzyn&jego partnerka pomocy nie potrzebowali. I luz. Jak fala docierała do Wro to kuzyn (i inny kuzyn też, niezależnie od siebie) wysłali mi te teorie spiskowe o "zawracaniu fali na opolskie", ech. W odpowiedzi przesłałam im screeny komunikacji władz mojego miasta - nie komentowali tylko przekonywali, że te ich teorie mają więcej sensu. A kiedy fala kulminacyjna dotarła do Wrocławia oczywiście dawałam znać tak, jak ciocia przez poprzednie dni, czyli "dzień dobry ciociu, smacznej kawusi xD żyjemy, jesteśmy bezpieczni, mamy bieżącą wodę, jedzenie, nie wylało w mieście, mamy przesiąki w jednej dzielnicy, ale poza tym sucho." i dodawałam screeny poziomów wody i innych faktów podawanych w mediach. Dodawałam też zdjęcia z miasta - wszystko obłożone workami, relację z pracy wolontariackiej przy ładowaniu piachu do worków. To samo wysłałam do rodziców, do kuzynów, do siostry. Czasem dostawałam tylko okejkę, a czasem rozmawialiśmy sobie z rodziną o emocjach i zniszczeniach w ich okolicy. Anyway TEN kuzyn (syn siostry mojej mamy) odpowiedział na moje poranne wiadomości krótkim "ale są minusy mieszkania w dużym mieście". Eeeee... No i trochę mnie to zaskoczyło, bo na moje "jesteśmy cali, udało się, nie zalało nas" dostałam "ale są też minusy!". No... Było mi dziwnie. Zdecydowanie to była jedna z najdziwniejszych wiadomości jaką dostałam, to była nieudana komunikacja - wysłałam komunikat na jeden temat, a po drodze nastąpił szum informacyjny, bo mój kuzyn ewidentnie odpowiedział na coś innego. Ja założyłam pisząc wiadomość, że on się o mnie martwi tak, jak ja martwiłam się o niego, a on ewidentnie wszedł w tryb obronny, interpretując moją wiadomość jako info do porównania sytuacji jego i mojej "u mnie jest lepiej niż u ciebie". Ech. Nie miałam siły na wyjaśnianie tego i swoich intencji, tylko napisałam "przecież nigdy nie mówiłam, że płyną z tego same plusy <emota zakłopotanej buzi> daję po prostu znać, że z nami wszystko ok, żebyś się nie martwił".
I tyle było komunikacji z kuzynem.
A po tym jak woda zeszła, ciocia zadzwoniła do swojej siostry tj. mamy by powiedzieć jej, że jest jej w opór przykro, bo mama nie dzwoniła do niej, nie matrwiła się o jej dobrostan, nie okazała troski, ani wobec siostry, ani wobec kuzyna. Że dawała znać (moja mama swojej siostrze), że tata i Szwagier pojechali do brata taty umacniać wały, a do jej syna NIKT nie przyjechał pomóc, ani nie zadzwonił. Ciocia powiedziała, że jest im przykro i czują, że są dla nas nieważni. OFC dodała, że tylko ja się kontaktowałam i tylko ja okazałam zainteresowanie rodziną.
Na to moja mama zareagowała tak samo, jak na mój telefon w środę 18.09.2024 kiedy przeszła wysoka fala. Z totalnym zaskoczeniem, bez jakiejś takiej empatii w tej sytuacji oznajmiła, że przecież ani dom cioci nigdy nie był zalany, ani tereny na których dom ma jej siostrzeniec nigdy dotąd nie był zalany, więc o co miała się bać? Albo troszczyć? Przecież było wiadomo, że każde z nich jest dorosłe, odpowiedzialne i bezpieczne? Moja mama się w ogóle nie bała o swoje bezpieczeństwo, ani bezpieczeństwo dzieci, wnuka, więc niby dlaczego miałaby bać się o siostrę lub siostrzeńca? xD
Ciocia widziała to inaczej, zakrzyczała mamę pretensjami, żalem, swoim poczuciem krzywdy. Ech. A potem, roztrzęsiona mama zadzwoniła do mojej siostry (bo w narracji cioci ja byłam tą "dobrą", a mama i sis tymi "złymi") opowiedzieć o sytuacji. Siostra się wkurzyła bardziej, że ciocia kręci imbę i nakrzyczała na mamę niż racjonalnością argumentów cioci. Więc zadzwoniła do cioci wkurzona na wyżywanie się na mamie, ale z całkiem spokojnym, racjonalnym skonfrontowaniem faktów. Wyjaśniła cioci, że telefon działa w dwie strony: brat taty zadzwonił prosząc o pomoc przy układaniu wałów, WIĘC tata i Szwagier pojechali układać wały (a potem jeździli nieproszeni na kawę xD ech, jakby to był normalny dzień po prostu). Była informacja to była reakcja. Kuzyn nie dzwonił, więc skąd mogli wiedzieć? Na to ciocia, ze mogliśmy zadzwonić. xD Na to siostra, że ciocia też mogła zadzwonić i przypomniała jej, całkiem racjonalnie, że z całej rodziny o której mowa, spośród wszystkich członków, wliczając w to kuzyna, ciocię, kuzynów ze strony taty to właśnie ona, moja siostra mieszka NAJBLIŻEJ rzeki i była de facto najbardziej zagrożona, bo ma do brzegu Odry jakieś 400 metrów i to zawyżając. Czy kuzyn albo ciocia do niej dzwonili zapytać czy potrzeba pomocy? No nie. I akurat się dobrze złożyło, bo nie trzeba było pomagać, wszystko było umocnione. Ale sami przenieśli rzeczy z garażu i ogrodu do mieszkania, też się przygotowywali na powódź.
Ech.
A potem siostra do mnie zadzwoniła opowiadając to wszystko i pytając czy miałam od cioci jakiś pełen-żalu-vibe skoro byłam z nią w kontakcie przez czas, gdy przepływała fala. Bo ciocia też siostrze wytknęła, że ja zapytałam, a nikt inny nie. Przyznałam siostrze, że miałam miły kontakt z ciocią, szczególnie przy porównaniu tego jak bardzo fatalny i frustrujący był dla kontakt z mamą i tatem xD (przypominam: nie odbierali telefonów godzinami, a jak odbierali to byli zdziwieni dlaczego jestem zestresowana i zaniepokojona, bagatelizowali to, że mieliśmy klęskę żywiołową w najbliższym sąsiedztwie), a tak właściwie to kuzyn mi odpisał dziwnie na moją wiadomość na temat mojego bezpieczeństwa, ale nie mam o to bólu dupy, raczej mnie zaskoczyło, że tak dziwnie zinterpretował moją wiadomość. :/
Siostra moja, jak to moja siostra, wyjaśniła mi, że całą sytuacja jest dla niej absurdalna, że faktycznie nie pomyślała by zadzwonić do cioci i kuzyna, bo przecież oni mieszkają daleko od rzeki, na terenach, które nigdy nie były zalane, że do mnie też nie potrzebowała dzwonić, albo się o mnie martwić, upewniać się czy jestem bezpieczna, bo cytuję "ty to sama z siebie piszesz, codziennie jakieś wiadomości wysyłałaś o stanach wody, ty to zawsze wszystko zbyt przeżywasz pierdoły większe i mniejsze". Eeeee...? Ech.
No, jesteśmy różnymi ludźmi, z różną emocjonalnością. I fakt, moja siostra dopiero jak fala zeszła z ich obszaru zadzwoniła do mnie NAGLE ogarniając, że ominęło ich olbrzymie niebezpieczeństwo, które bagatelizowała za pewnik uznając, że są bezpieczni, bo w 97 byli. Wtedy przeżywała nagłą świadomość, że przecież naprawdę mogło ich zalać. A już tydzień później, relacjonując rozmowę z naszą ciocią, nie pamięta o tym, jak była wstrząśnięta własną ignorancją wobec faktycznego niebezpieczeństwa.
Anyway - nie dałam się wciągnąć w imbę rodzinną. Nie mam do nikogo o nic żalu. Nie mam na to przestrzeni. Cieszę się, że wszyscy są cali.
Ech.
Wracając do ostatnich dni: SIOSTRZENIEC! <3
Kocham typa, a on uwielbia mnie. xD Mega chłopczyk. Nie czuję bynajmniej instynktu czy czego tam się wmawia, że kobietą niby się włącza przy dzieciach. Cieszę się, że to cudze, nie moje, ale zarazem CZUJĘ tak bardzo, że to moje stado, moja krew. No... Cudowny malec. Obecnie więksość rodziny malca - od strony ojca i od strony matki - zgadzają się, że chłopiec to skóra zdarta z dziadka (mojego taty). To strasznie wkurza siostrę, bo ona jest do ojca podobna i całe życie słuchała, że to ona jest skórą zdartą z taty. xD Młody jest blondynkiem, jak sis, jak nasza babcia. I ma loczki - jak mój pradziadek (ojciec babci), jak babcia, jak tata, jak ja i siostra. <3 I niebieskie oczy. Wiem, że to jeszcze nie jest coś przesądzonego, że barwy mogą się zmienić (ojciec chłopca jako dziecko był popielatym blondynem, a teraz Szwagier jest czorny jak węgiel :P ), ale nie mogę nie widzieć podobieństwa z moją rodziną. Jest zbyt oczywiste (dla równowagi - chociaż kształt buzi dziecka, kolory, uśmiech są kropka-w-kropkę jak u mojej sis, to kształt oczu i brwi to copy-paste Szwagra, tylko w innych barwach :P). Młody nakarmił mnie plackiem ziemniaczanym (a ja jego swoim plackiem), potem kazał sobie czytać książeczkę o BOBRACH (xD zdechłam xD nieświadomie wstrzelił się w najbardziej memiczny trend), tańczyliśmy, myliśmy warzywka. No i jeszcze zrobiliśmy jedną rzecz: z siostrą i mamą, w harmonii, zaczęłyśmy śpiewać piosenki dla dzieci. Siostra właśnie na to się skrażyła: że tylko ona dziecku śpiewa, że nasz tata jeździ z gitarą robiąc prywatne koncerty dziecku kuzynki (młody jest totalnie muzykalny), a do wnuczka nie zabiera gitary, bo woli się z nim bawić, gadać, biegać z nim. A szkoda, bo może by młody też zajarał się gitarą? Może też jest muzykalny? Stwierdziłam "sprawdźmy" i zaczęłam śpiewać. Mama i sis dołączyły. A młody siedział na dywanie i gapił się na nas z otwartą buzią. Nie mam pojęcia co z tego wynika (czy muzykalny jest czy nie), ale chyba mu się podobało. :D
W ogóle to brakuje mi śpiewania. I słuchania gitary taty w niedzielę rano...
Byłam też na spotkaniu z kumplem - było świetnie.
Odpoczęłam na saunie. Duuuużo milczałam.
Byłam zaskakująco bardzo zmęczona. Chyba nadal jestem.
Z pozytywnych rzeczy: napisałam do tych ludzi od kursu, że chcę go realizować, ALE wolałabym, aby te odrabiane, odwołane zajęcia przez powódź odbyły się w tygodniu niż w weekend, bo w weekendy mam zjazdy na studiach, że mam zamiar w najbliższy weekend (ten, który skończył się wczoraj) wykorzystać jedyną dostępną nieobecność na studiach, więc na kolejną nie mogę sobie już pozwolić. I zaskoczyła mnie odpowiedź.
TOTALNIE.
Nauczyciele tej organizacji moim zdaniem nie są dostatecznie kompetentni, ale Pani koordynująca pracą organizacji jest FANTASTYCZNA! Po pierwsze napisała, że mega się cieszy, że nie chcę rezygnować z kursu w mojej sytuacji. Po drugie zaproponowała mi 3 rozwiązania. 3!!!! 3 możliwości mojego uczestniczenia w szkoleniach tak, abym zdobyła wiedzę, zyskała certyfikat i kwalifikację, a przy tym nie musiała robić sobie nieobecności na studiach! Normalnie nich babeczkę ktoś ozłoci! Cudowne! I nagle się okazało, że nie muszę robić sobie nieobecności. Nagle okazuje się, że mogę sobie pozwolić na spokojne uczestniczenie w rozciągniętym w czasie kursie przez kilka następnych tygodni kursach popołudniowych, kilkugodzinnych (jeżeli znowu trafi mi się ten pan nauczyciel co ostatnio to nie zdąży mnie tak zmęczyć i wkurwić) i to w moim mieście zamieszkania. Nie musze dojeżdżać. MEGA SIĘ CIESZĘ!
W ten sposób okazało się, że mogłam w weekend uczestniczyć w całym pierwszym zjeździe na studiach (do piątkowego wieczoru myślałam, że będę na pierwszych zajęciach, potem zrobię sobie 8h przerwy na ten kurs, a po kursie znowu włączę się w jeszcze 3h ćwiczeń - całe szczęście zjazd był zdalny, więc planowałam tak spędzić cały weekend, żonglując między studiami i kursem), a do tego mam więcej czasu na realizację zadania domowego na kurs :D
ULGA!
No i studia... ech... nie odpoczęłam. I czuję się znowu przytłoczona ilością rzeczy. To znaczy zaliczenia. Wiem, że mam czas na wykonanie tych zaliczeń do końca semestru, ale w głowie mam po prostu maaaaasę deadlinów, masę presji, a presja i przytłoczenie ilością rzeczy, jakie mam zrobić jest dla mnie po prostu taka... męcząca. Zmęczyłam się samym spisywaniem zadań/warunków zaliczeniowych na najbliższe 5mc. Niby wiem, że mam 5mc na wykonanie wszystkiego, ale w głowie czuję presję, czuję, że to za dużo, że nie zdążę i nie dam rady. Jestem zmęczona.
I znam to uczucie.
To jest uczucie które towarzyszyło mi podczas poprzednich studiów.
Że tak dużo rzeczy i tak mało odpoczynku między nimi, że mam ochotę się wycofać, bo sobie nie dam rady. I tak myślę, że MOŻE gdyby między kolejnymi rokami studiów była roczna przerwa na jakieś takie ustatkowanie, stabilizację, na odnalezieniu się w nowej sytuacji, na uspokojeniu się po biegu przez poprzedni rok, to może by to dla mnie był wskazany tryb nauki? Bo jestem zmęczona.
ALE.
Jest też fajnie. Jedna Pani, z którą miałam wczoraj 5h wykładu i które mówi w sposób elektryzujący, fajny, pełen energii okazała się być... moją koleżanką ze szkolenia/grupy entuzjastów w którym wraz z O. brałam udział jakieś 2 lata temu. :D Ba! Gdy zapytała na forum grupy "czy ktoś wie co to znaczy XXXX?" (tu nazwa tej profesji w której się szkoliłam), a ja jej odpowiedziałam tylko "tak, mam pojęcie, byłam na szkoleniu u Marcina*"(imię zmienione) i nawet nie dodałam nazwiska naszego nauczyciela i mentora xD, a ona podskoczyła, krzyknęła z radości "JUŻ CIĘ LUBIĘ!!" i zaczęła dopytywać kiedy xD. Fajnie, że nie powiedziała na forum całego roku tego, co tym pytaniem ustaliła - że na tym samym szkoleniu byłyśmy i że prawdopodobnie się znamy xD. Zamiast tego od razu, gawędziarsko i sympatycznie oznajmiła na wykładzie, że TOTALNIE szkoda, że tak późno mamy ten wykład, bo Marcin dopiero co u niej nocował xD, bo jechał na występy, ale już rano wyjechał, gdyby wykład był wcześniej to by go zawołała do komputera, żeby powiedział mi "cześć!" xD xD xD
No CUDOWNIE!
A jak zaczaiła, że nie rozmawia tylko ze mną, ale że mówi do całego roku, niemal 200 osób to wyjaśniła kim jest Marcin i dlaczego w kręgach tej profesji to taki celebryta, że wystarczy imię, aby wiedzieć o kim mowa. xD
Też jestem podekscytowana, bardzo się jaram tymi zajęciami z tą dziewczyną. Będziemy troszkę bardziej, głębiej analizować to, co mnie baaardzo interesuje, a jednym z zadań zaliczeniowych jest wykonanie tego, do czego się szkoliłam już 2 lata temu. :D
Taki kolejny aspekt, jaki z tych trwających 5h zajęć wyciągnęłam to ZNOWU przekonanie, że jestem na właściwych studiach. Że to nie był ślepy strzał, że jestem na kierunku, który łączy aspekty, które mnie żywo interesują.
Kolejna rzecz - język angielski. Nie wiem co w sumie z tym zrobić, walczą we mnie dwa wilki: z jednej strony mam zajęcia za które płacę z doświadczoną i naprawdę fajną lektorką, do tego mam dostęp do aplikacji z fajnym całkiem e-learningu z angielskiego. A w zwiazku z tym, że angielski się przydaje, a czuję, że mój jest zaśniedziały bo go nie używam tak czesto jakbym chciała, nie mam ku temu okazji, a te zajęcia to de facto okazja.
A drugi wilk to ten, który jest sfrustrowany koniecznością zostawania na ćwiczeniach trwających 2h po całym dniu wykładów (11h) z przerwami 15 minutowymi. I to ćwiczeniach na których uczymy się angola na poziomie A2.... ugh... I muszę przeznaczyć dużo wolnego czasu by przeklikać ten e-learning (który wydaje się mega fajny, ale też zjada po 15-45 minut czasu by wykonać lekcję), który też jest na poziomie A1/A2. Ech...
Z drugiej strony pani lektorka kazała nam wykonać test, aby sprawdzić poziom grupy - wyszło mi B1+, więc to naprawdę dobry wynik, jak na osobę, która bez wcześniejszego przygotowania podeszła do testu (a testy w moim przypadku są jedną z tych form, które nie pokazują mojego stanu wiedzy - kolejna rzecz o której WIEM dzięki diagnozie ADHD, gdybym zaznaczała to co mi się wydaje w pierwszym momencie dobrą odpowiedzią, to bym miała wyższy wynik, a z uwagi na to, że mega sobie samej nie ufam i zawsze zakładam, że gramatykę i tak poplączę to zaznaczałam inne rozwiązanie - wciąż z tym walczę, ale to wciąż jest trudne, szczególnie jak robię 1h test składający się 150 pytań). Większość grupy ma poziom B1+ więc jest ok ze mną xP. Pani lektorka powiedziała, że weźmie to pod uwagę, ALE mamy wg. planu zrealizować w tym semestrze A1/A2, w kolejnym B1, a na piątym semestrze B2. Myślę, że gdybym się spięła (jeżeli znajdę siłę i czas) i przypomniała sobie niektóre rzeczy, to spokojnie mogłabym uczyć się już teraz B2, a wolałabym robić kurs C1 i C2. Ale tego na tym poziomie studiów nie ma... Jedynymi wyjściami z sytuacji jest po pierwsze przepisanie oceny z poprzednich studiów - ale nie mam ukończonego lektoratu ang (miałam depresję, nie podeszłam do egzaminu, nie mam oceny), więc tak czy owak będę musiała wejść w 5 semestrze na zajęcia; a drugie rozwiązanie to wykonać certyfikat językowy. No i... Hymmm nigdy nie było mnie na to stać. Po prostu to było dla mnie za drogie. Teraz podobno mogę jako studentka skorzystać z jakiejś zniżki na taki egzamin by pozyskać certyfikat, fajnie wiedzieć, chętnie skorzystam (widziałam, że te certyfikaty w tym momencie są w cenach 700-1400 zł), ALE boje się, bo jak wspominałam testy to nie jest najbardziej wymierny sposób sprawdzania mojej wiedzy, a po drugie - na ten moment na pewno nie mogę podejść do certyfikacji na poziomie B2. Bo po prostu nie czuję, że mój angielski jest tak dobry, jak wiem, że może być, jeżeli go trochę poćwiczę.
No. Dwa wilki. Jeden się cieszy, że się może komfortowo i fajnie uczuć, potrenować i utrwalić wiedzę, a drugi jest zmęczony po 11h zajęć i poszedłby spać, doceniłby ten certyfikat bo mógłby mieć trochę więcej czasu na regenerację... a potem by żałował, że nie ma możliwości poćwiczyć swojego angielskiego, bo nie ma na to czasu i przestrzeni.
Will see.
W tym semstrze na pewno nie zrobię certyfikacji z języka, bo nie mam na to kasy. Ot tak. Wrócę do tematu w marcu.
Odnośnie pozostałych wrażeń i pozostałych wykładowców: WIEM, że będę miała zajęcia z tą panią, która mi rok temu zaimponowała. MEGA się cieszę i nie mogę się doczekać kolejnego zjazdu. <3
Dowiem się też od specjalisty jak dobrze nagrać podcast w tym semestrze. To też mnie jara i cieszy (i znowu: to są studia dla mnie! Totalnie dla mnie!).
Mam też do napisania biznesplan i to mnie trochę irytuje... bo chcę zrobić tak czy owak biznesplan swojego biznesu, tego, który w idealnym świecie miałby już teraz hulać w PUP czekając na dotację, a który muszę odłożyć w czasie z przyczyn niezależnych ode mnie. Więc fajnie, mam wyzwanie, które będzie bardzo pożyteczne i będę mogła skorzystać z wglądu osób, które zajmują się zawodowo pisaniem biznesplanów. Naprawdę się ucieszyłam. ALE wtedy pani doktor walnęła, że mamy robić to zadanie w grupach 4-5 osobowych. No i szlag! To znaczy spoko. Jako zadanie zaliczeniowe spoko. Łatwiej podzielić się na części i złożyć w całość do oceny, ale nie chcę robić projektu swojego biznesu z grupą 4 innych osób. No i w ten sposób robi mi się nagle więcej roboty - jakiś-tam biznesplan z grupą i równolegle biznesplan mojego biznesu. Ble. Napiszę do prowadzącej z pyt czy mogę to zrobić solo, bo i tak potrzebuję to zrobić... Może się zgodzi.
Wróciły też wykłady z panią od historii sztuki <3
Moge jej słuchać i słuchać. A na zaliczenie mam opracować temat, który mnie niekłamanie jara. MEGA się cieszę i czuję ekscytację na robienie tego. Strasznie się cieszę. Mam też już fajny zespół - jedna dziewczyna z którą robiłam już prace zaliczeniowe i jest ZAJEBISTA, a także jedna dziewczyna z mojej dawnej grupy, którą całkiem lubię (chociaż słabo ją znam). :D Nasze zadanie jest też ciekawe: bo chociaż mamy do opracowania temat w grupie, to każda z grup/tematów ma swoją grupę analizującą temat antagonistyczny lub z dokładnie przeciwnego nurtu. Czyli to takie komplementarne podejście do tematu, ale skupiając się na innych aspektach, więc w trakcie realizacji mamy nasze projekty też konsultować w tych parach, aby w wyznaczonym terminie zaprezentować reszcie grupy podobny przykład, ale z innej strony. Bardzo mi się to podoba. :D Nie mogę się doczekać realizacji.
No i właśnie: mam nową grupę! :D
Wybrałam specjalność i mam nową grupę i póki co jestem podekscytowana! Mam w grupie takiego fajnego chłopaka (tylko 2 facetów mam w grupie) - z jednej strony pierwszy inicjator każdej imprezy i niezobowiązującego piwka w parku, pierwszy (oprócz mnie xD) który na wykładzie z sali odezwie do wykładowcy stojącego na katerze, nie zgodzi się z nim, podyskutuje, nie boi się mylić. A zarazem - jak się dowiedziałam dopiero w trakcie ostatniej sesji egzaminacyjnej - typ, który pomaga wszystkim studenciakom w kontakcie z milczącymi wykładowcami, z brakiem info w indeksie itp. Dużo osób, które tak jak ja miały przypały z tą jedną panią wykładowczynią w zeszłym semestrze pisało potem do mnie z info, że dziękują za moją chęć pomocy, ale już im pomógł właśnie ten chłopak. A teraz mam go w grupie i naprawdę wydaje się być okay.
W grupie teraz tez mam te dwie dziewczyny, które siedziały za mną na audytorium podczas pierwszego zjazdu ever. To były typiary, które z wyższością mówiły o reszcie grupy, podkreślały swoje doświadczenie w studiowaniu i zasług, doświadczenia z pracą zawodową itp. I wyśmiewały osoby, które nie miały przy sobie iPadów, a już największą krytykę dostawały osoby, które miały tablety rysunkowe innej firmy (bo wiadomo, gorsze niż te ich). Ech.
I zarazem są to te laski z którymi w zeszłym semestrze byłam w grupie zaliczeniowej - te, które mnie zaprosiły do realizacji zadania, które miałam robić indywidualnie, a które potem o tym zapomniały i robiły mi o to problemy, a zakończyły "trzeba było tak od razu mówić" - a ja mówiłam im, na wstępie jak tworzyły zespół, jakieś 3 mc wcześniej, w tej samej konwersacji, wystarczyło przescrollować. No... ech.
Może to są spoko osoby - staram się nie nastawiać. Może to było po prostu nieporozumienie i po prostu każdemu może się przydarzyć, że robi gównoburzę z czegoś co wystarczyło omówić? Może to jak je poznałam na pierwszym wykładzie to był ich system obronny, może czuły się zagubione w grupie i w ten sposób próbowały głupio się odnaleźć? Nie wiem. Ale mam dystans do nich, obserwuję co się dzieje na linii naszych interakcji. Obserwuję uważnie.
A! I one bardzo są zainteresowane podkreślaniem tego, że mają super średnia i chcą dostać stypendium. Gdy podczas zajęć organizacyjnych z opiekunką roku ktoś jeszcze zapytał o stypendium to jedna z tych lasek się odezwała przypominając tonem reprymendy wobec drugiej studentki, że tylko 10% studentów dostanie stypendium naukowe rektora za wyniki w nauce. xD Jakby tak na wszelki wypadek zaznaczała, że stypendium jest jej, a reszta nie ma sensu składać podań. xD LOL. To mnie triggeruje, bo kiedyś takie zachowanie by mnie rzeczywiście "ustawiło" w szeregu w moim "właściwym" miejscu z punktu widzenia tej osoby, która tak mówi (albo precyzyjniej: z mojej interpretacji tego, co ta osoba ma na myśli mówiąc cos w ten sposób, tym tonem) - z moim chujowym poczuciem wartości, szczególnie w konteksicie systemu edukacji i przekonaniem, że na pewno ja się mylę (to typowe dla ADHD - tak często maskujemy się, próbując się dostosować do systemu edukacji neurotypowego, ze nawet te rzeczy lub te pola w ramach których nie ma między nami znaczących różnic i tak odbieram jako "a, no tak, ja na pewno będę w tym gorsza, nie mam siły się o to starać" yeah... NAPRAWDĘ diagnoza tak zmieniła moje życie i swiadomość).
No... musze obserwować tą relację, bo ona mnie silnie uruchamia.
Warto się temu przyjrzeć.
Co jeszcze... zostałam zaproszona do odebrania tej nagrody "zniżki na czesne" na oficjalnej konferencji, z Rektorem. xD Mega fajnie. I mega beka xD
A wieczorem wczoraj odebrałam z dworca mojego chłopaka - odpoczął jednak podczas urlopu, mimo wypowiedzenia, a także mojego psiunia - OMG jak ja za nią tęskniłam. Obydwie piszczałyśmy z radości. :D
Mój chłopak wrócił z perspektywami do domu. Ma kilka pomysłów, jego tata ma pomysły na współpracę z synem.
Też mój chłopak poczuł się bardzo... wolny (?) gdy przyswoił to wypowiedzenie i teraz snuje plany, które ja snułam pół roku temu, a które go wkurzały, bo wymagałby by zmienił pracę. A teraz radosny w jakiejś 15 minutcie po przywitaniu się ze mną wypalił "wiesz, pomyślałem, że moglibyśmy sprobować emigracji, ale potem przypomniałem sobie o tym, ze mamy studia, więc na razie to odpada". No... Eeeee... No szok.
Bo ja mam jasno poukładane jakie kroki i jaki moment w życiu musiałabym osiągnąć by wyjechać za granicę ZNOWU i tam budować życie. Nie jestem na "nie", ale też nie jestem na "tak" w tej chwili życia.
Gdyby wybuchła wojna - spoko. Ne ma o czym nawet mówić.
Ale TERAZ, ogarnianie jednocześnie studiów zaocznie, nowej pracy, przeprowadzki i jeszcze asymilowania się w zupełnie nowym społeczeństwie? NOPE. Za dużo. Pierdolnę mentalnie. Same studia i sytuacja zawodowa mnie obecnie rozwalają tak, ze marzę o przerwie trwającej rok między każdym rokiem xD. Nie chcę teraz wyjeżdżać. ALE gdybyśmy pracowali obydwoje zdalnie i mogli pozwolić sobie na wyjazd na 1-2mc w nowe miejsce, zrobić takie workation. To TAK. Tego bardzo chcę, szczególnie zimą. Gdybyśmy zamieszkali np: w Chorwacji na 2 mc na listopad-grudzień to byłoby cudownie! Pracowałabym sobie zdalnie, on też... Wtedy studia też ogarniemy - zdalnie dołączymy. Ale wyprowadzka z domu to coś konkretnie innego i BARDZO BIG DEAL dla mnie. Na to nie jestem teraz w góle gotowa chyba, żeby chodziło ratowanie życia.
Ja etap emigracji już mam doświadczony i wiem, że to większe i bardziej złożone doświadczenie niż na etapie idei się wydaje.
Zobaczymy jak będzie.
Mam nadzieję, że mój narzeczony znajdzie pracę zdalną, bo... fajnie jest go w domu. :D
A! Jeszcze jedno! xD
O. podczas dyskusji szukał rozwiązań na zniwelowanie siły moich argumentów na "nie" tj. jak to co uważam w emigracji za trudne uczynić łatwiejszym: zaproponował, że jakbyśmy mieli emigrować to do jakiejś kultury, która jest podobna do naszej. Na to ja, już z jakiejś takiej szufladki w mózgu wyciągnęłam, że według jakichś badań, które kiedyś czytałam nasza grupa podobna kulturowo to Ukraińcy i Czesi. No i jakoś ekonomicznie w żadnej z tych grup obecnie nie jest lepiej niż w Polsce. xD I tu sie wywiązała dyskusja - o ile Czesi to bezdyskusyjnie podobna nacja, o tyle Ukraińcy? I zaznaczam, że nie chodzi o jakiś hejt czy znielubienie. Po prostu kulturowo jesteśmy w wyraźny sposób inni - o wiele wyraźniej niż z Czechami. Pismo, wiara, święta, język, model rodziny itp itd. I ja się z tym zgadzam i dziwiłam się też jak czytałam tamte badania o grupach podobnych kulturowo. Na to mój narzeczony, że myślał o Niemcach. Zatkało mnie. Tj. czy ja wiem, czy są podobni? Moi "Niemncy" są, bo to emigranci. xD Ale czy TERAZ kraj Republiki Federalnej Niemiec jest wyjątkowo chetnie nastawiony wobec imigrantów z Polski, eeeee, nie wiem, ale w ogóle do napływowych jest nastawiony nu-nu, bardzo skrajna prawica doszła do władzy...
Trzeba by było zrobić research...
Ale to później, nie na teraz, na po-studiach. teraz realizacja grantu, walka o stypendium, przyjęcie nagrody i MASĘ roboty z wykonaniem prac zaliczeniowych.
Lecę do pracy
10 notes · View notes
bewitched-tinea · 7 months ago
Text
𝕯𝖔𝖒𝖞 𝖜 𝖆𝖘𝖙𝖗𝖔𝖑𝖔𝖌𝖎𝖎 𝖜𝖘𝖕𝖔ł𝖈𝖟𝖊𝖘𝖓𝖊𝖏 | 𝖈𝖟.𝕴𝕴
Sektor 2. Znany współcześnie jako dom byka. Jednak jest to jedynie wspolczesny koncept- wiązanie tematyce (a nie po funkcji!!) znaków zodiaku z domami w astrologii. Więc taka drogą interpretacyjna w kosmogramie powinna dotyczyć jedynie nurtów w astrologii współczesnej. A nie tradycyjnej. Musicie o tym pamiętać
2 dom mieści w sobie tematy związane ze wszystkim, czego potrzebuje człowiek, by móc realizować swoją egzystencję w sposób bezpieczny oraz zgodny z nim samym.
Bezpieczeństwo to przede wszystkim dach nad głową i dostęp do odpowiedniej ilości pieniędzy. Po to, by bez stresu i poczucia zagrożenia (o przetrwanie) móc kontynuować swoją codzienność. To na jakim poziomie osiągniemy swoje finanse i jaki będzie nasz dom czy mieszkanie zależy od kolejnej tematyki domu 2, ktora są zarobki i praca. (Więcej o tym niżej)
Zgodność z nim samym to wartości. Czy to co robię jest zgodne z moimi ideami i wyobrażeniem o życiu, które najbardziej mi pasuje? Niezgodność między wartościami wyznawanymi przez człowieka a jego decyzjami i zachowaniem może przyczynić się nawet do kryzysu psychicznego moi drodzy! Ludzie jako gatunek mają to do siebie, że lubią być idealistami. Człowiek musi mieć jakieś wartości. A dysonans poznawczy, czy kryzys identyfikacji, którego możemy doświadczyć, gdy nie możemy ich realizować jest bardzo niebezpieczny dla naszego życia, jego jakości. Dlatego sektor 2 mówi także o tym.
Zawartość domu 2 będzie opisywać poziom luksusu w życiu człowieka. Przy czym pojęcie to nie oznacza, że 2 dom gwarantuje Wam luksusowe życie, pełne pieniędzy i wygody w fakcie posiadania. Nie. Luksus za istniejący jest uzywany tylko wtedy, gdy w kosmogramie mamy przesłanki do jego możliwego wystąpienia. Że osoba ten stan posiadania może osiągnąć. Jeśli nie no to tego luksusu nie bedzie.
Na luksus składa się kilka czynników. Poza 2 sektorem mówi o tym ustawienie Jowisza, dominaty planetarne osoby, jej aspekty, ulozenie sektora 10, punkcu Medium Coeli (MC), Wenus w kosmogramie (i inne...)
Luksus rozumiany jako jedna z głównych płaszczyzn tematycznych 2 domu astrologicznego to:
- Praca i zarobki: zawod wykonywany dla pieniedzy. Czy zawód jest dobry? Przynosi ci ładna wypłatę? Albo czy jest to typowa praca za najniższą krajową?
- Otoczenie: W jakim miejscu masz dom, w jakiej dzielnicy? (są dzielnice złe, biedne, niebezpieczne ale są też ich opozycyjne odpowiedniki). Również w jakim domu się wychowałeś? Jeśli w rodzinie z długami to mindset rodziców i ich sposób radzenia sobie z sytuacją finansową przejdzie na Ciebie w sposób "naturalny". Chcąc nie chcąc człowiek uczy się i przejmuje od środowiska nawyki myślowe, wartości i mindset. (Oczywiście da się tych nawyków "po rodzicach" oduczyć a mindset zmienić. Poruszam tu jednak kwestie 2 domu, jako naturalną konsekwencje domu 1. Dom 1 "ja jestem", dom 2 "ja potrzebuję... by być")
- Umiejętność dysponowania swoimi finansami. Jak wydajesz pieniądze? Czy oszczędzasz albo inwestujesz? To także pieniądze, które straciłeś, upadek finansowy, bankructwo, długi i kredyty, chwilówki i inne zapożyczenia o charakterze finansowym (które mają wpływ na Twój stan majątkowy i status posiadania)
- Własności majatkowe. Ich posiadanie i utrata. Dom, ziemia, samochód, oszczędności. To co tworzy twój ogólny "stan dobrobytu" jako jednostki.
Poza stricte materialnym (finansowym) charakterem sektor 2 związany jest z wartościami, które dana jednostka posiada, uznaje za swoje. Łączą się one, współtworząc z tymi materialnymi sprawami, całokształt życiowego komfortu jednostki. Jeśli postępujemy wbrew naszym zasadom, wartościom i tym, co uznajemy za ważne, wówczas towarzyszy nam poczucie dyskomfortu na wyższym poziomie wewnętrznym. Tak, jakby nasze pscho-emocjonalne "Ja" wprawiało nas w celowe nieprzyjemności. By pokazać powinność powrotu do szczerej postawy naszego zachowania do naszych idei.
Nie mylmy jednak pojęcia "idei" (jako synonimu do 2-domowych wartości i zasad życiowych) z ideami typowymi dla 11 sektora. One są typowo idealostyczne, wizjonerskie. A te wartości z 2 sektora tworzą swego rodzaju komfort funkcjonowania, życia.
Komfort życia przekłada się na samopoczucie i sposób, w jaki wartościujemy samych siebie. Jeśli nie mamy pracy, ciężko nam ja zdobyć- myślimy o sobie źle. Nasze poczucie wartości jest niskie. Wiążemy zarobki (nawet najniższe) z umiejętnościami przetrwania. Nie mamy ich- spada nam wartość we własnych oczach.
Gdy mamy pracę. Albo jeszcze lepiej- mamy rzeczy (posiadanie w ogóle) to czujemy się ze sobą bardzo dobrze.
Na tym polega trzeci filar tematyczny- łączy w sobie dwa pierwsze i stanowi ich konsekwencję.
Jeśli nasuwają Wam się pytania po przeczytaniu wpisu o tematyce 2 domu: zadajcie mi je na, klikając w przycisk "Zapytaj Wyroczni" na górze profilu
3 notes · View notes
czarna-herbata · 8 months ago
Text
piszesz sms wiem, że kłamiesz znowu mnie
ty jedziesz do niej nie bój się od dawna wiem
jest taka krucha, delikatna jak wiosenny deszcz
ja byłam mokrym snem tylko mokrym snem
i życzę dobrze jej i tobie też bo
czujesz bezpiecznie się i własny masz dom
2 notes · View notes
jazumst · 2 years ago
Text
Kolejny rok RAZEM
Dobry wieczór. Miał być wpis "Jazu zakupowy", ale na mailu dostałem taką wiadomość... Posłuchajcie:
Tumblr media
Moje drogie Czytelniczki, Siostry i Cioteczki, Minął rok od definitywnej śmierci Pingera. Rok od chwili kiedy opuściliśmy bezpieczny dom i szukaliśmy nowego miejsca dla siebie. Rok od momentu kiedy każdy rozbiegł się w inną stronę, ale i rok od chwili kiedy zebraliśmy się tu razem. To rok wspólnych opowieści! Wspólnych radości, trosk, spraw. Chciałbym w tym miejscu powiedzieć ze łzami w oczach, że cholernie się cieszę, że jesteśmy tu RAZEM! Wszystkiego najlepszego na kolejny rok naszych historii.
Dobry wieczór ;]
A w ramach prezentu..
youtube
30 notes · View notes
thiss-onee · 2 years ago
Photo
Tumblr media
Granice Rozsądku - (Nie) bezpieczny dom - 2   Książka nawiązuje do życia, zawiera wiele drastycznych przeżyć, odczuć
10 notes · View notes
s0ullessboy13 · 2 years ago
Note
A jak Tobie minął pierwszy miesiąc nowego roku? Co u Ciebie tak ogólnie?
Pierwszy miesiąc przepłynął mi przez palce. Wstaje, praca, siłownia, dom i tak na okrągło. W weekendy oglądam netflixa lub wyjdę gdzieś z kumplem. Wszystkie dni ogólnie się zlewają. Czuję się pusty, a zarazem tak bezpieczny jak nigdy dotąd. Mam chwilami chujowsze dni. Dni kiedy sam nie wiem dlaczego na twarzy mam wymalowaną twarz zombi, jakąś obojętność i wszystko wkurwia. Mam wrażenie, że mimo iż sobie "idealnie" radzę to już dawno umarłem.
2 notes · View notes
the-art-of-necessities · 9 days ago
Text
Czasem chciałabym wrócić do Domu.
Dom był jasny i bezpieczny, a każdy w nim miał przed sobą przyszłość tak samo jasną i bezpieczną. To był Dom, w którym każdy błąd można było naprawić, a błędy nie pozostawiały blizn - jedynie nauczkę na przyszłość. To był Dom, w którym każdą krzywdę można było opisać, odłożyć na półkę jak bibelot i czasem tylko, jakby przypadkiem, wspomnieć, przechodząc obok ("Ale to było!"), a potem dalej, dalej budować ściany, które zamykają się wokół jak ramiona w uścisku.
Dziwna dziewczyno, zabierz swoje głupie serce, swoje zdarte kolana, oczy wpatrzone w przeszłość - tutaj nie ma miejsca dla twoich pogruchotanych resztek.
Zabierz te kości i buduj, buduj, buduj sobie miejsce, gdzie
utulisz zmęczone tkanki.
My tu, w Domu, będziemy
tańczyć.
0 notes
myslodsiewniav · 2 years ago
Text
Dziwne sny
  JAK.ZIMNO.
W nocy budziłam się dwa razy - z zimna, żeby doubierać się. Pomimo kołdry. Jestem zmarzluchem olbrzymim.
Troszkę też się denerwuję - dziś mam proktologa umówionego. 
Przed snem, trochę z powodu kotłujących się myśli, a trochę z powodu stresu i analizowanych wiadomości i swoich decyzji użyłam maści amanitowej. Trochę w ramach brania leku - wg. ulotki załączonej do opakowania maść ma działanie przeciwbólowe, wystarczy posmarować skronie. A trochę w ramach tej innej narracji dodanej do opakowania z maścią, tej bardziej ezo: wsmarowanie niewielkiej ilości maści w miejsce zbiegu brwi przed snem i skoncentrowanie się na tym, aby uzyskać wgląd w siebie.
Miałam kilka wyrazistych snów tej nowy, nawet ten nad ranem był baaaaardzo wyrazisty, chociaż te moje pobudki w nocy też były takie... granica między jawą a snem zdawała się zacierać, ale przez to, że po prostu marzłam, zakładałam kolejną parę skarpet i ponownie zasypiałam nic już nie pamiętam. Zresztą ten ostatni sen też jest nieco zatarty i mam wrażenie, że zaczął się zacierać w momencie, kiedy jeszcze trwał: był żywy, głośny, barwny, pełen emocji.
Co pamiętam: wynajmowałam przepiękny dom w jakimś przyjaznym mi klimacie. Oczywiście wespół z moim partnerem. Było rozkosznie ciepło, panoszyła się wszędzie wiosna! Byliśmy podekscytowani i szczęśliwi widząc bujną, zieloną, roślinność za oknami. No właśnie. Źle to chyba ujmuję: nie do końca “okna” nas urzekały co BRAK jednej elewacji, jednej fasady, granic między domem, a życiem poza domem. Wyobraź sobie kilkupiętrowy budynek, taki wielki wielki sześcian, na każdym piętrze po dwa-trzy pokoje, klatka schodowa niczym stelaż w centrum z rzeźbionymi, starymi, zaniedbanymi poręczami, spiżarnia, balkon i wszystko widoczne, obnażone: jak w domku dla lalek, takim otwieranym domku, gdzie po prostu nie ma jednej ściany by do wnętrza zajrzeć. By się w nim bawić. Czasami oglądałam ten sen własnymi oczami, a czasem byłam bezcielesnym narratorem, który widział pomieszczenia w których nikogo nie ma, osoby, których poczynań nie powinnam widzieć. Jak w filmie. I nie do końca ja-ze-snu zdawałam sobie sprawę z dziwności tego designu domu. Nie pamiętam na co wychodził widok z naszego domu - mam wrażenie, że na wąską uliczkę między ciasną zabudową małego miasteczka, częściowo zakrytą przez oddzielającą nas od tego widoku kwitnącą roślinność, stary, wysoki mur i siatkę. Gdzieś dalej, nad dachami mam wrażenie, że majaczyła tarasowa zabudowa miasta opadająca coraz niżej i niżej, aż do plaży.  Najbardziej pamiętam to właśnie, że był mur i siatka, a piwniczka łączyła się z domem gdzieś w przyziemiu tylko fundamentami, ale nie była z nim bezpośrednio pod domem. Że mogłam piwniczkę obserwować jako ja i jako narrator, że prowadziła do niej wąziutka, kamienna dróżka - wewnątrz murów i za murem. Nie czułam się przez to zagrożona niewiadomym - a w tej piwniczce się coś stało, to wiedziałam - w ogóle dzięki tym trzem barierą ogradzających nasz dom czułam się bezpiecznie, intymnie: były bujne, wysokie drzewa, za nimi mur, a nad i za murem siatka. Dobre granice. Dobre zapewnienie. Ale w murze była furtka... I ja-narrator wiedziałam, że ktoś przez nią wchodzi i coś złego dzieje się w piwniczce. Ale ja-osoba-mieszkająca-w-domu nie miała na to dowodów, nie wiedziała w zasadzie co się dzieje i gdzie się dzieje - miała tylko poczucie, że coś jest nie tak, że coś powoduje naruszenie granic bezpieczeństwa w domu. Słyszałam kroki, skrzypienie, głosy, miałam wrażenie, że ktoś lub coś jest blisko... Mój O. logicznie udowadniał mi w równych sytuacjach, dzień po dniu, że nie ma nic w domu, że nie ma namacalnych dowodów, że coś jest nie tak, że coś jest nieszczelne. I na chwilę rzeczywiście oddawałam się zupełnie takim czynnością jak tapetowanie pokoi, jak pisanie, jak wspólne gotowanie... takie dolce vita! Ale potem znowu nadchodziła noc, a z nocą uczucie niepokoju. 
W końcu zaczęliśmy eksplorować dom czyniąc z siebie zachwyconych odkrywców - jakbyśmy rzeczywiście byli na tropie ducha czy coś. Takie bawienie się w Scooby Doo - totalnie nie na poważnie, totalnie obśmiewając ten mój dojmujący momentami i niewytłumaczalny lęk. Naprawialiśmy pęknięcia w tynku, znajdowaliśmy szuflady, których nie da się otworzyć, cudowną spiżarnie pełną kiszonych ogórków. Chodziliśmy w poplamionych farbą ogrodniczkach, zachwycaliśmy się nad meblami i obrazami z lat ‘70 wiszącymi na ścianach. Opowiadaliśmy sobie o nich sklecone na prędce baśnie... Byliśmy zachwyceni tym domem z tajemniczą historią, który TERAZ jest NASZ! 
A jednak wciąż czułam niepokój...
Z jednej strony dwoje ludzi żyjących spełnianiem swoich marzeń, a z drugiej jakaś makiawelistyczna katastrofa czyhająca w fabule tego filmu, której marzyciele nie są świadomi.
Równolegle w tym śnie ja-narrator obserwowałam jakieś osoby przemykające nocą przez furtkę w murze, ścieżką przed podwórze do piwniczki, jakieś nocne życie w wąskich uliczkach miasta itp. I nie pamiętam tej części snu, a WIEM, że coś tam widziałam, coś w tej piwnicy się wydarzyło i JA TAM BYŁAM (nie wiem która ja - czy ja-narratorka czy ja-ze-snu) ale już na etapie snu przestałam to pamiętać. Strasznie mnie to frustrowało. Wątpiłam w siebie. Miałam wrażenie, że mam w pamięci jakąś lukę, ale nie potrafiłam zrozumieć dlaczego i czego ona dotyczyła.
W końcu, po wielu dniach mojego zaalarmowania przez dziwne podpowiedzi intuicji  próbowaliśmy się połączyć z właścicielem domu od którego wynajmowaliśmy ten lokal - wiedziałam, że to starszy, brodaty Pan... trochę jak Święty Mikołaj, ale ubrany w hawajską koszulę i był nieprzeciętnie wysokim człowiekiem. Nie odbierał, a jak odbierał to bagatelizował, nie dowierzał. A my chcieliśmy poznać prawdę o tym domu. Okazało się, że właścicielką domu jest jego żona, a on zajmuje się sprawami administracyjno-naprawczymi. Umówił się, że do nas przyjedzie i razem wszystko sprawdzimy. 
I tu też ciekawa sprawa pojawiła się w śnie (jak teraz o tym myślę) - bo cały parter naszego domu zajmował sklepik z baaaaaaardzo drogą ceramiką i wyrobami rękodzielniczymi - z masy perłowej, z kamieni. Dzieła sztuki i to takie wysokiej klasy. Owszem, mieliśmy do dyspozycji wejście na piętro i chyba z trzy całe kondygnacje domu tylko dla siebie, każde z nas miało swoją pracownie itp ALE na dole była skarbiec właścicielki domu - nikt w tym sklepie nie pracował, to była bardziej nasza prywatna galeria, bo jak reszta domu: nie miał jednej elewacji - był po prostu piękny i zupełnie otwarty na podwórze, na klomby z kaktusami i agawami, na mur, furtkę i piwniczkę... Właścicielka podobno wpadała raz na jakiś czas, w przerwach od swojej pracy w szpitalu (była lekarką) by tworzyć te piękne, glazurowane i bór-wie-jak-jeszcze wykonywane cuda, a sprzedawała je sporadycznie, podczas wystaw w galeriach. Nie potrzebowała sklepiku, reklamy. Wszystko sprzedawało się samo, marką było jej nazwisko. Te prace kosztowały majątek, tysiące euro, były piękne i użytkowe, a ja uwielbiałam sycić nimi oczy i rósł we mnie zachwyt, że TAK MOŻNA żyć, że ktoś się utrzymuje ze sztuki... Że może i ja powinnam się odważyć. A potem rosła bezradność: że ja nie mam zasobów na to by rzucić pracę i oddać się pasji, że nie wiadomo czy moje prace też się spodobają osobą, które są gotowe kupować rzeczy za więcej pieniędzy, płacić za sztukę godziwie, traktować zakup jak inwestycję (i dopóki nie spróbuję to się nie przekonam czy mi się uda czy nie). A POZA TYM, że nie mam zasobów finansowych by sobie na to pozwolić, to nie wiem jak tworzyć tak piękne prace - brakuje mi wiedzy i doświadczenia warsztatowego, brakuje mi możliwości na próbowanie, na naukę najróżniejszych technik, które dają TYLE CUDOWNYCH MOŻLIWOŚCI, że całą sobą się do tego rwę, by spróbować, a nie mam po prostu za co opłacić kursów... Więc czasem - w tym śnie - gdy za bardzo odpływałam w lęk przez tymi dziwnym przeczuciem, że coś jest nie tak wchodziłam do tego sklepiku na parterze i WDYCHAŁAM tą uspokajającą atmosferę tworzenia. To piękne światło na miękkich krawędziach kubeczków i misek, ziemistą chropowatość ceramicznego przybornika toaletowego, gładkość glazury nieregularnej palety do akwareli (jaką chcę zrobić naprawdę w styczniu na warsztatach - śniła mi się wykonana cudzymi rękami paleta malarska, którą sobie obmyśliłam i wymarzyłam na żywo, która sobie wegetowała w mojej podświadomości, czekając cierpliwie, aż mnie będzie stać na uczestniczenie w warsztatach). Siedząc w kąciku tej jasnej przestrzeni z wyeksponowanymi cudeńkami kotłowały się we mnie dwa uczucia: zachwytu i spokoju związanego z przebywanie pośród sztuki, czegoś co jest nieidealnie-idealne i aż czasem trudno uwierzyć, że wyszło spod ludzkich palców; oraz uczucie smutku, bezsilności - bo ja tak żyć nie mogę, bo ja tego nigdy nie doścignę, ja muszę ciężko pracować i może za XXX lat będę miała za co spróbować swoich sił w tej branży...  I też wtedy będę miała kiedy, bo “czas to pieniądz”, a wyrabianie sztuki jest czasochłonne. Obecnie czasem po pracy po prostu nie mam siły się zajmować pracą artystyczną, nawet jeżeli rano wstałam z super pomysłem i werwą. Po prostu - jestem wydajna w pracy i potrzebuję po pracy odpoczynku, a nie drugiej pracy... Ech. A poza tym muszę mieć czas na regenerację, na porządki czy pomoc w remoncie, który robimy po godzinach... I trochę żal, że marzenia się tak ciągle i ciągle przesuwają w czasie... I rośnie do tego moja wątpliwość w siebie, w swoje siły. Czasem mój O. nakrywając mnie na tej medytacji pośród sztuki i widząc moją tęsknotę (dokładnie tak jak w rzeczywistości) pociesza mnie, że KIEDYŚ, żebym nie przestawała marzyć. A ja mu wymieniam jak drogi jest to sprzęt i jak drogie byłoby kursy by się tego nauczyć... a on zagrzewa mnie tak, jak nikt od czasu wylewu mamy nie zagrzewał i czuję wzruszenie i wdzięczność: tak w tym śnie, jak i na jawie. Kocham go.
Niemniej w śnie czekaliśmy na pojawienie się dozorcy, męża zapracowanej i nieosiągalnej (również telefonicznie) właścicielki mieszkania. W tym śnie nie raz się z nami mijał, twierdził, że był, że sprawdził dom, ale wszystko w nim jest ok. Przekazywał nam jakieś wytyczne - jakieś zakazy w kwestii remontu, coś co w kontekście mojej i tak dużej podejrzliwości budziło dodatkowy niepokój. Coś typ przed nami ukrywa? Coś manipuluje? Jak mógł tu wejść, kiedy nas nie było? Co więcej: jak mógł tu wejść kiedy byliśmy w domu, ale go nie zauważyliśmy? Nawet mój optymistyczny zwykle chłopak zaczął być podejrzliwy, nieufny w stosunku do typa.
Aż w końcu typ przyjechał - i z głębi naszego domu krzyknął, że JEST JUŻ, że możemy się napić herbaty i porozmawiać. Że zaprasza nas. 
I tu twist.
Bo okazało się, że w ścianie przeciwległej do tej, której niebyło, na jednym z pięter są schowane drzwi...
A tymi drzwiami przechodzi się do drugiej części domu, w której również nie ma jednej elewacji, jak w domku dla lalek. Owszem - jest ściana wewnętrzna i boczne, ale obydwie elewacje po obydwu stronach wewnętrznej ściany nie istnieją. Co więcej: wydawało się nam, że żyjemy w wielkim domu, większym niż tego potrzebujemy, a jak się okazało... cały budynek ma kształt litery L, i to ta krótsza kreseczka jest częścią, którą wynajmujemy wraz z partnerem od Pana Św Mikołaja i nieobecnej ciałem Pani doktor. O.O
Okazało się, że po drugiej stronie domu najemcami są moi przyjaciele. A ich bezścianie nie wychodzi na kamienne podwórko i dachy tylko na taras w stylu japońskim, z papierowymi ekranami, a potem na wilgotną od rosy trawę i wielki ogród, tak duży, że chociaż wiem, że na pewno jest tam gdzieś mur, a za murem ogrodzenie z siatki to go nie widzę przez girlandy liści wierzb i brzóz. Tutaj było masę przestrzeni, taka idealna CISZA i SPOKÓJ, coś fascunującego...
Wow.
Wyjaśniamy Panu dozorcy - czując się jak idioci, że słyszeliśmy głosy, kroki, skrzypienie i przy tym czujemy się jak idioci, bo teraz wszystko ma sens. Ale kiedy idziemy wszyscy do kuchni moja przyjaciółka dzieli się ze mną nakazami i zakazami jakie przekazał jej właściciel. Są dziwne i niepokojące. Miała mi ich nie mówić, tak jej powiedział, ale ufa bardziej mi niż jemu. Ja się z nią dzielę zakazami i nakazami, które dozorca przekazał nam - niektóre z tych zakazów są sprzeczne, jakbyśmy miały wzajemnie w sobie budzić paranoję. Na przykład nie wolno jej nikogo zaprosić na taras. Jakieś takie ograniczenie. Ale korzystam z tego, że WIEM i że on nie wie, że ja wiem i chociaż wszyscy mieliśmy siedzieć w kuchni i pić herbatę, a mój chłopak negocjował z dozorcą potrącenie od naszego czynszu wymienionych desek podłogowych po prostu stwierdziłam, że muszę odetchnąć i wyszłam. Zobaczyłam z tarasu, że budynek ma kształt litery “L” oraz, że na tej innej stronie, tej, która nie sąsiadowała z moim domem, tym dłuższym ramieniem litery “L” jest urządzona w pełni wyposażona pracownia plastyczna - jest koło garncarskie, prasa drukarska, sztalugi, wanna z szlauchem, ciemnia, są kołki i suszarnia wielkoformatowa. OCZY mi się zaświeciły. Borze szumiący! Gdybym mogła z tego skorzystać, gdybym mogła to miejsce podnająć! Taki wybuch serotoniny i radości mnie zalał, ale zaraz dołączył do mnie Św Mikołaj w hawajskiej koszuli i tak stanął by zasłonić mi widok dokładnie na to miejsce. Wyjaśnił, że to pracownia jego żony i że ona wprawdzie rzadko tu przyjeżdża to nie życzy sobie by ktokolwiek tam wchodził. Od koleżanki się dowiedziałam, że ona sama poznała właścielkę i że nawet dostała zaproszenie do korzystania z pracowni, ale tak bardzo uważa parę właścicieli za osoby podejrzane, że WOLI tam się nie zbliżać. Gdy jej opowiedziałam co widziałam w swojej części domu, że tam jest galeria, do której nie dostałam żadnych wytycznych, zakazów i nakazów, że mogę tam wchodzić i to mnie uspokaja - przyjaciółka wyjaśniła, że ona nie jest nawet ciekawa obejrzenia sztuki spod rąk tej okropnej najemczyni. Że ma o niej wyłącznie złe zdanie przez te nakazy i zakazy, jakby ktoś chciał kontrolować jej życie, więc ona woli nie dawać tym osobą okazji do kontroli... 
Właściciel mówił nam jeszcze jakieś dziwne, niepokojące rzeczy o tej pracowni i domu - a ja procesowałam frustrację i bezsilność z powodu pracowni: miałam przed oczami, w zasięgu rąk coś czego bardzo chcę, narzędzie pozwalające mi przybliżyć się o krok do spróbowania, do wykorzystania swojego potencjału... i mi tę drogę zagrodzono. Dlaczego tą, która nie chce się zaprasza do korzystania z pracowni, a tej która chce - odmawia się tego dostępu. Czułam, że to jest głęboko niesprawiedliwe. Tym bardziej, że gotowa byłam zapłacić za użytkowanie pracowni! 
W śnie ja procesowałam ten żal, rozczarowanie i poczucie niesprawiedliwości, kiedy mój chłopak i przyjaciółka wymieniali rzeczy, które ich niepokoją w związku z tym domem, a które dozorca lekceważył. Bardzo byłam poruszona tym, że przyjaciółka narzekała na dźwięk kogoś grającego na gitarze. Pozornie głupie, ale wtedy mi się przypomniało, że w trakcie tego snu widziałam jako ja-narrator osobę NOCĄ grającą na gitarze pod naszą stroną muru, przy furtce, która widziała lub wiedziała o jakimś przestępstwie - o morderstwie. Zawiązanym z piwniczką. Przeraziłam się. Bo grał mój przyjaciel, a partner mojej kumpeli - to było dziwne, że grał na gitarze, bo... po pierwsze on nie gra na żadnym instrumencie, a po drugie on marzył zawsze o nauczeniu się gry na saksofonie. Gitara nigdy nie była jego instrumentem wyboru. To mi w tym śnie tak bardzo nie pasowało... Zresztą ja nie mogłam tego powiedzieć, bo po prostu ja-pijąca-herbatę nie byłam ja-narratorką. Patrzyłam tylko na mojego przyjaciela, który w spokojnym milczeniu pił herbatę, nie rozwiewał wątpliwości swojej partnerki, nie wyjaśniał, że to on grał... To było tak krypne i niepokojące! Pikawka mi skakała ze strachu....
W dodatku fakt, że okazało się, że żyjemy czymś co jest niczym w gigantyczny domek dla lalek i właściciele nami manipulują niczym lalkami. Przynajmniej próbują. Na pewno czegoś nam nie mówią. I nie mogę ufać mojemu kumplowi...
I w pewnym momencie, w jakimś takim przypływie asertywności razem z O. oszukaliśmy dozorce mówiąc, że musimy już iść i zając się dalszym remontem. I chwyciłam worek, wielki plastikowy worek, który trzymaliśmy pod schodami i oddaliłam się do piwniczki, a O. za mną. Ja się bałam - bo chwyciłam worek gołymi rękami. “Zostawię odciski palców” - myślałam gorączkowo, ale nie ważne, ważne by szybko TO zrobić i się stąd zmyć, bo coś jest nie tak. Nie byliśmy tu bezpieczni. Trzeba było zadbać jak najprędzej o swoje bezpieczeństwo... Nie chciałam zdradzać jak bardzo przerażona jestem tym co robię, nie chciałam się oglądać za siebie, ale miałam nadzieję, że worek nie przecieka i nie ciągnę za sobą śladu krwi na oczach dozorcy O.O Myślałam tylko o tym, że powinnam była to lepiej UKRYĆ, że lepiej zataić. Zaraz przyłącza się do mnie O. - szeptem wyjaśnia, że wszystko jest ok i zaraz, w piwnicznce, TO przełożymi do drugiego worka, bo martwi się tym, że zostawiam ślady - on już wziął rękawiczki, pokazuje mi je... Wchodzimy do piwniczki, takie długiej, na wino, z pierwszych wieków naszej ery. Goły kamień, wilgoć, zacieki na scianach. Z napięcia i strachu trzęsą mi się ręce. Z przerażeniem odkrywam, że nie pomyślałam o gumce do włosów, że pewnie zostawię JAKIEŚ ślady biologiczne... I w końcu, kiedy napięcie sięga zenitu udaje mi się rozsupłać ten wielki, gruby, plastikowy, czarny worek, a w nim jest inny worek. Oczami wyobraźni widzę zarys ludzkiej sylwetki w worku, boję się, bo nie wiem czemu czuję się winna, chociaż przecież to nie ja zrobiłam tej osobie krzywdę. Nie mogłabym. To nie ja. Ale czuje się winna i przerażona. Boje się, że będzie na mnie. Ale mój partner mnie pospiesza. Sprawdzamy czy ten drugi worek przeciekł, czy widać krew - nie widać. Pełna strachu obmacuję worek - a tam jakby był tylko płyn, żadnych ludzkich szczątek, nic twardego, tylko jakiś płyn. Co to w ogóle jest!? Czemu czuję się winna!? Co tu sie stało do cholery? Wiem, że widziałam jako ja-narrator co się w piwniczce nocą działo, ale nie pamiętam tego!? To strasznie frustrujące! Mój chłopak pospiesza mnie, podsuwa w rękawiczkach kolejny gruby, czarny worek. Zawiązuje go i zalewamy dno piwniczki cementem. Jest spokojny, podjął decyzję, że nie zostaniemy tu, że to jedna ze spraw, które trzeba dopełnić nim się spakujemy i wyprowadzimy, skoro właściciele nie są z nami fair. W poczuciu strachu, że to co teraz robimy to jest TAJEMNICA, brzydka i brudna tajemnica, ale jednocześnie w poczuciu, że postepujemy właściciwie. Chociaż nie wiem dlaczego.
Kurtyna. 
I się zerwałam z bijącym z emocji sercem ze snu.
I mam baaaaaaaaaardzo duże przekonanie, że mój mózg coś podświadomie przeprocesował. Coś mi bardzo żywo pokazał. A ja nie rozumiem CO. 
Co się stało?
O co chodzi?
Ten domek dla lalek, to sterowanie?
Myślałam, że brak ścian może być związany z moim tatem i jego remontem. 
Ale jednak remonet w śnie nie wzbudzał frustracji tylko zachwyt z odkrywania nowych możliwości.
Było dużo o drodze artystycznej.
Nie wiem jakiego i czego symbolicznego trupa pochowaliśmy, a BARDZO chciałabym wiedzieć.
Nie rozumiem gitary - gitara budzi we mnie skojarzenie z domem, z tatem, z dzieciństwem, z bezpieczeństwem, a tutaj gitara znaczyła coś innego, jakiś rodzaj niedomówienia, o co chodzi. O tatę?
Jakieś pomysły na interpretację, bo nie mam na ten moment dystansu do tematu...
3 notes · View notes
pamietnikslonca · 15 days ago
Text
Dziś kolejny raz dałam sobie sprawę, że nie mam domu, że mimo pobytu w domu rodzinny to nie jest mój dom. Jest mi to bardzo mocno przypominane. Boje się, że nigdy nie będę czuła się bezpiecznie.
0 notes
mawitsds · 3 months ago
Text
domy szkieletowe
Mawit - Profesjonalne Budownictwo Domów Szkieletowych z Drewna
Mawit to firma specjalizująca się w budowie domów szkieletowych z drewna oraz domów kanadyjskich. Nasza działalność rozpoczęła się w 2000 roku, i od tego czasu zdobyliśmy renomę jako rzetelny i profesjonalny wykonawca w branży budowlanej. Z pasją realizujemy marzenia naszych klientów, tworząc solidne, energooszczędne i estetyczne domy z drewna, które spełniają najwyższe standardy jakości.
Dlaczego warto wybrać domy drewniane od Mawit?
Doświadczenie i Profesjonalizm: Z ponad 20-letnim doświadczeniem w branży budowlanej, Mawit gwarantuje najwyższą jakość usług. Nasz zespół składa się z wykwalifikowanych specjalistów, którzy dbają o każdy detal na etapie projektowania i budowy domów szkieletowych.
Energooszczędność: Domy szkieletowe z drewna charakteryzują się doskonałymi właściwościami izolacyjnymi, co przekłada się na niższe koszty ogrzewania i chłodzenia. Dzięki temu, nasze domy są przyjazne dla środowiska i ekonomiczne w eksploatacji.
Szybkość Realizacji: Technologia szkieletowa pozwala na szybką budowę domu. W przeciwieństwie do tradycyjnych metod, budowa domu z drewna może zostać zakończona w ciągu kilku miesięcy, co pozwala na szybsze wprowadzenie się do nowego mieszkania.
Trwałość i Solidność: Drewno to materiał trwały i wytrzymały. Nasze domy szkieletowe są projektowane i budowane z myślą o długowieczności, co daje naszym klientom pewność, że ich inwestycja jest bezpieczna i solidna.
Domy Szkieletowe - Innowacyjne Rozwiązania dla Twojego Komfortu
Mawit oferuje szeroką gamę projektów domów szkieletowych, które można dostosować do indywidualnych potrzeb i preferencji. Każdy projekt jest starannie opracowany, aby zapewnić maksymalny komfort i funkcjonalność. Współpracujemy z najlepszymi architektami, aby stworzyć domy, które nie tylko wyglądają pięknie, ale także są praktyczne i wygodne w codziennym użytkowaniu.
Domy Kanadyjskie - Tradycja i Nowoczesność
Domy kanadyjskie, które również budujemy, to synonim trwałości i nowoczesności. Ta technologia, popularna w Ameryce Północnej, zyskuje coraz większą popularność w Polsce. Domy kanadyjskie cechują się solidną konstrukcją, energooszczędnością oraz estetycznym wyglądem. W Mawit łączymy tradycję z nowoczesnymi rozwiązaniami, aby dostarczyć naszym klientom najlepsze możliwe produkty.
Proces Budowy z Mawit
Konsultacja i Projektowanie: Każdy projekt zaczynamy od konsultacji z klientem, aby zrozumieć jego potrzeby i oczekiwania. Następnie, opracowujemy indywidualny projekt domu, uwzględniając wszystkie sugestie i wymagania.
Wybór Materiałów: Stosujemy tylko najwyższej jakości materiały, które gwarantują trwałość i bezpieczeństwo naszych konstrukcji. Drewno, którego używamy, jest starannie wyselekcjonowane i certyfikowane.
Budowa: Proces budowy jest prowadzony przez doświadczonych fachowców, którzy dbają o każdy detal. Nasze domy szkieletowe powstają zgodnie z najnowszymi standardami budowlanymi i technologicznymi.
Wykończenie: Oferujemy kompleksowe usługi wykończeniowe, aby zapewnić pełną satysfakcję naszych klientów. Od elewacji po wnętrza, każdy element jest starannie wykonany, aby dom był gotowy do zamieszkania.
Zaufaj Mawit - Twój Partner w Budowie Domów z Drewna
W Mawit wierzymy, że dom to nie tylko budynek, ale miejsce, gdzie tworzą się wspomnienia i budują relacje. Dlatego każdy projekt traktujemy indywidualnie i z pełnym zaangażowaniem. Jeśli marzysz o własnym, drewnianym domu, skontaktuj się z nami. Razem stworzymy przestrzeń, w której będziesz czuł się komfortowo i bezpiecznie.
Odwiedź naszą stronę mawit.com.pl i dowiedz się więcej o naszych usługach oraz zrealizowanych projektach. Czekamy na Ciebie!
For more information, visit: https://mawit.com.pl/
0 notes
rytualymilosne · 7 months ago
Link
0 notes
monitoruje · 7 months ago
Text
Czy warto inwestować w zaawansowane systemy alarmowe? Analiza kosztów i korzyści
Tumblr media
Bezpieczeństwo jest jednym z najważniejszych aspektów naszego życia. W związku z tym coraz więcej osób decyduje się na inwestycję w zaawansowane systemy alarmowe. Ale czy warto? Czy korzyści wynikające z posiadania takiego systemu przewyższają koszty? W tym artykule postaramy się odpowiedzieć na te pytania.
Rozważania kosztów
Koszty związane z zaawansowanymi systemami alarmowymi można podzielić na dwa główne typy: koszty inicjalne i koszty bieżące. Koszty inicjalne obejmują zakup samego systemu oraz jego instalację. Koszty bieżące to przede wszystkim opłaty za monitorowanie oraz konserwację systemu.
Koszty inicjalne: od kilkuset do kilku tysięcy złotych, w zależności od skomplikowania systemu.
Koszty bieżące: od kilkudziesięciu do kilkuset złotych rocznie.
Korzyści z posiadania zaawansowanego systemu alarmowego
Zaawansowane systemy alarmowe oferują wiele korzyści, które mogą przekroczyć koszty ich posiadania. Oto kilka z nich:
Bezpieczeństwo: Systemy alarmowe mogą skutecznie odstraszyć potencjalnych włamywaczy, co zwiększa bezpieczeństwo domu i jego mieszkańców.
Spokój ducha: Wiedza, że Twój dom jest chroniony, może dać Ci spokój ducha, niezależnie od tego, czy jesteś w domu, czy nie.
Oszczędność: W przypadku włamania, koszty związane ze stratami mogą być znacznie wyższe niż koszty utrzymania systemu alarmowego.
Wartość nieruchomości: System alarmowy może zwiększyć wartość nieruchomości, co jest korzystne w przypadku planowanej sprzedaży.
Podsumowanie
Analizując koszty i korzyści, można dojść do wniosku, że inwestycja w zaawansowany system alarmowy jest opłacalna. Nie tylko zwiększa bezpieczeństwo i spokój ducha, ale także może przynieść oszczędności w długim terminie. Jednak ostateczna decyzja zawsze zależy od indywidualnych potrzeb i okoliczności.
Zalecamy skonsultowanie się z ekspertem ds. bezpieczeństwa, który pomoże Ci dokonać najlepszego wyboru dla Twojego domu i Twojej rodziny.
Sprawdź: https://gdansk.dlawas.info/technologie/bezpieczny-dom-spokojny-umysl-znaczenie-systemow-monitoringu-i-alarmowych/cid,18181,a
1 note · View note
webearmery · 9 months ago
Text
Przyciski Wyjścia IP65: Dlaczego Są Cool i Dlaczego Warto Się Nimi Zainteresować?
Wiem, wiem, na pierwszy rzut oka przyciski wyjścia mogą wydawać się takie... no, nudne? Ale zaczekajcie, mam dla Was coś, co całkowicie zmieni Wasze zdanie – przyciski wyjścia IP65! 🌊☀️
Tumblr media
Co To Jest To Całe IP65?
Zacznijmy od podstaw – IP65 to oznaczenie, które mówi nam, że dany przycisk wyjścia jest wodoodporny i pyłoszczelny. Czyli tak, możecie umieścić go na zewnątrz i nie martwić się, że deszcz czy kurz zepsują Wasze urządzenie. Wyobraźcie sobie wszystkie możliwości!
Dlaczego To Jest Takie Fajne?
Po pierwsze, przyciski wyjścia IP65 z Satie to małe bohaterowie naszego codziennego życia. Dzięki nim, dostęp do naszych domów, garaży, czy nawet sekretnych ogrodowych altanek staje się super łatwy i bezpieczny. A kto nie chciałby mieć w domu tajnego przejścia albo schowka, który otwiera się magicznym przyciskiem?
Zainteresowanie Wzrasta...
I wiecie co jest najlepsze? Te przyciski wyjścia są tak proste w montażu, że nawet ja, z moimi dwiema lewymi rękami do majsterkowania, mogłam sobie poradzić. A fakt, że są odporne na warunki atmosferyczne, oznacza, że nie muszę biegać z parasolem, żeby wejść do domu, gdy nagle zacznie padać. 🌧️🏡
Podsumowując:
Drogie duszyczki, przyciski wyjścia IP65 to małe cudeńka technologii, które mogą uczynić nasze życie łatwiejszym i bezpieczniejszym. A jeśli kiedykolwiek marzyliście o stworzeniu własnej, tajnej kryjówki albo po prostu chcecie, żeby Wasz dom był bardziej 'smart', to zdecydowanie warto się nimi zainteresować. Kto wie, może przyciski wyjścia staną się Waszym nowym hobby?
Buziaki i do następnego posta! 💖
0 notes
archonplus · 10 months ago
Text
Wesołych Świąt! 🎄 Wymarzony Projekt Domu z extra Kodem Rabatowym: SWIETA300 🎄 czeka właśnie na Ciebie! Zamów już dziś, zaplanuj budowę i skorzystaj z dofinansowania w ramach programu „Bezpieczny Kredyt 2%” ☀ Kod rabatowy jest ważny do czwartku 28 grudnia 2023 r., do godz. 8:00 🎄 Na grafice znajduje się projekt Dom w kosaćcach 9 (N) .
https://www.pinterest.com/pin/564357397071284019/?utm_source=dlvr.it&utm_medium=tumblr
0 notes