Jak pozbyć się szpiega (Pingwiny z Madagaskaru)
English translation
Gdy w ZOO w Central Parku pojawia się znany już pingwinom wróg, nie pozostaje im nic innego, jak wysłać Szeregowego, aby pozbył się go raz na zawsze. Bez pairingów.
DeviantArt
Dzień zapowiadał się po prostu świetnie. Na bezchmurnym niebie świeciło słońce, wiał lekki wiatr, a rok szkolny zbliżał się ku końcowi, więc zwierzęta z ZOO w Central Parku mogły mieć pewność, że zjawi się mnóstwo zwiedzających. Niestety, nie wszystko poszło tak, jak powinno. Przynajmniej według znajdujących się na wybiegu pingwinów.
- Kowalski – zapytał Skipper, patrząc przez lornetkę. - Czy wy widzicie to, co ja widzę?
- Zależy, co szef ma na myśli – odpowiedział Kowalski. - W zasadzie patrzymy na tę samą grupę dzieci w wieku wczesnoszkolnym, ale domyślam się, że chodzi o konkretną osobę, której z tej odległości nie jestem w stanie rozpoznać.
Skipper zreflektował się i podał lornetkę młodszemu rangą koledze. Kowalski spojrzał przez nią i zareagował zgodnie z oczekiwaniami przywódcy oddziału.
- Oż ty w dzioba! - zakrzyknął. - To znowu ten dzieciak!
- Jaki dzieciak? - zapytał Szeregowy, wychylając się z włazu.
Kowalski w milczeniu przekazał mu lornetkę. Szeregowy szybko wychwycił spośród kilkudziesięciu dzieci znajomą postać – tego ciekawskiego, wszędobylskiego spojrzenia i nieustannie trzymanego w dłoniach notesu oraz ołówka nie dało się z nikim pomylić.
- Szefie, przecież to znowu ten chłopak, który nas szpiegował!
Skipper chciał odpowiedzieć, że zdążył to zauważyć, ale powstrzymał się, woląc nie ranić uczuć Szeregowego. Młody pingwin potrzebował zaufania do dowództwa.
- No cóż, musimy wymyślić jakiś plan, aby pozbyć się go raz na zawsze. Kowalski, jakieś sugestie?
Kowalski już otworzył dziób, ale zanim zdążył się odezwać, na wybieg wskoczyła trójka lemurów.
- Czołem, śmieszne pingwiny! - zawołał król Julian.
- Ogoniasty! - warknął Skipper. - Mieliśmy właśnie opracowywać plan wyjątkowo ważnej misji!
- To nie potrwa długo – zabrał głos Maurice. - Chodzi o to, że przyszło dziś dużo odwiedzających...
- Dziękuję, Maurice, król umie mówić sam za siebie – przerwał mu Julian. - Chodzi o to, że jak człowieki zaczną rzucać wam te ryby... To macie je szybko zeżreć, żeby nie śmierdziało!!! A jak nie, to poszczuję was Mortem!!!
Wspomniany lemur spróbował przybrać groźną minę, ale przy jego niewielkich rozmiarach wypadło to dosyć blado.
- I to wszystko? Takich rzeczy nie trzeba nam przypominać! - rzucił Szeregowy.
- Skoro powiedzieliście wszystko, co mieliście powiedzieć, idźcie sobie, tu się odbywa ważna narada. - Skipper pchnął lemury w stronę ich wybiegu. - Sprawa dotyczy również was, więc bądźcie łaskawi nie przeszkadzać.
- Miałem wam jeszcze powiedzieć, żebyście nie dali się zabrać z ZOO! - paplał dalej Julian. - Bo ostatnio jakiś mały człowiek zabrał tego oto Morta, i teraz nie może przychodzić do naszego ZOO! Jak tak dalej pójdzie, zostaniemy bez jedzonka od człowieków. - Załamał ręce.
Skipper natychmiast przestał wyganiać lemury.
- Masz mi zaraz opowiedzieć wszystko w szczegółach!
- Nie będziesz mi tu rozkazywał królowi! Mort, Maurice, idziemy!
I już ich nie było.
- No nic, musimy sami zdobyć niezbędne informacje. - Skipper westchnął. - Szeregowy, zawołajcie Rico. Idziemy sprawdzić, w jaki sposób Mort został porwany, i dlaczego nikt nam tego nie powiedział. Mam już jakieś zarysy planu.
Kowalski posmutniał. Wprawdzie nie miał żadnego pomysłu, jak pozbyć się szpiega, ale głęboko zraniło go, że Skipper nawet nie dał mu dojść do słowa. Nie miał jednak zamiaru dyskutować z przełożonym.
*
Na początku pingwiny skierowały się na wybieg Marlenki. Zastały ją cicho pobrzękujacą na gitarze.
- Witam, koleżanko, widzę, że relaksujesz się przed ciężką pracą przy zabawianiu człowieków? - zaczął Skipper.
Marlenka ze złością odłożyła gitarę.
- Chyba już nie nauczę was szanowania cudzej prywatności, co nie? Miejmy to już za sobą. Co was do mnie sprowadza? - zapytała
- Poszukujemy informacji na temat porwania niejakiego lemura Morta – odpowiedział Kowalski.
- Co, znowu? Ja w każdym razie nic o tym nie wiem!
- Spokojnie, Marlenko, mamy na myśli wydarzenie z przeszłości - uspokoił ją Skipper.
- A, to trzeba było tak od razu! Chociaż ja niewiele widziałam, powinniście raczej zapytać, no wiecie, lemury.
- Z przyczyn od nas niezależnych – zełgał gładko Skipper – nie możemy podjąć z nimi współpracy.
- Dlaczego mam dziwne wrażenie, że przyczyny były jak najbardziej od was zależne – wymamrotała Marlenka. - No dobra, powiem wam wszystko, co wiem, ale zaznaczam, nie ma tego dużo.
Wydra zaczęła właściwie nie tyle opowieść, co raczej krótkie sprawozdanie.
- Przedwczoraj przyjechała wycieczka szkolna. Was akurat nie było, ruszyliście na jakąś tam „tajną misję”, no nie? Dzieciaki były niepocieszone. Większość poszła dalej, ale parę się ociągało. Nie wiem, może myśleli, że gdzieś tam się jednak chowacie. Nagle Julian wykopał Morta tuż koło waszego wybiegu. No to jeden z tych spóźnialskich wcisnął go do torby. Jakoś tak mu się to udało, że zauważyli to dopiero w autobusie. To wszystko, co wiem.
- I tyle nam wystarczy – powiedział Skipper. - Bywaj, Marlenko, dziękujemy za współpracę.
Po tych słowach cały oddział pingwinów zniknął równie szybko, jak się pojawił.
Marlenka jeszcze przez chwilę zastanawiała się, co te pingwiny mogły planować. W końcu doszła do wniosku, że prawdopodobnie i tak kiedyś się dowie, po czym wróciła do grania na gitarze.
*
- Sami słyszeliście, Kowalski, musimy umieścić Szeregowego...
- Dlaczego akurat mnie? - zapytał Szeregowy.
- … w torbie - dokończył Skipper, niezrażony. - Kowalski, jakie mamy opcje?
- Sugeruję wykorzystanie mojego najnowszego wynalazku – pingwino-katapulty z systemem naprowadzania. Istnieje pięćdziesiąt procent szans, że uda nam się trafić.
- Niech zgadnę – i pięćdziesiąt procent szans, że katapulta wybuchnie, zamieniając wystrzeliwanego w kupkę popiołu?
- Skąd szef wiedział? - zapytał Kowalski.
- Dobry przywódca potrafi przewidzieć czynniki mogące utrudnić wykonanie misji.
- A może ja po prostu zakradnę się i wskoczę do torby chłopca? – zapytała potencjalna ofiara urządzenia, co poskutkowało plaskaczem w dziób.
- Szeregowy, nie kwestionujcie rozkazów dowództwa!
Szeregowy chciał powiedzieć, że żaden rozkaz nie został jeszcze wydany, ale wolał milczeć, bojąc się kolejnego ciosu.
- Kowalski, wykorzystamy twój diabelski wynalazek – zadecydował Skipper.
*
Przetransportowanie urządzenia z bazy do parku – z dużą zasługą Rico - zajęło zadziwiająco mało czasu, nawet pomimo konieczności uprzedniego rozłożenia go na części i złożenia na miejscu. Kowalski wstukiwał coś w konsolę, raz po raz spoglądając do swoich notatek.
- A czy my w ten sposób nie zwracamy na siebie jeszcze większej uwagi? - zapytał Szeregowy, nadal mający nadzieję na przemówienie oddziałowi do rozsądku.
- Znowu kwestionujecie moje rozkazy? - warknął Skipper.
- Z moich obliczeń wynika, że w tym miejscu mamy najmniejsze szanse na przyłapanie – rzucił Kowalski, nie przerywając klikania.
- Słuchajcie, Szeregowy – powiedział Skipper dużo ciszej. - Od waszego poświęcenia zależy zachowanie tajemnicy naszego oddziału. To bardzo zaszczytne zadanie, i na waszym miejscu byłbym dumny z powierzenia mi go.
- Kalibracja ukończona! – zakrzyknął Kowalski.
Szeregowy zadrżał na te słowa.
- To był wielki zaszczyt mieć was w oddziale – powiedział Skipper.
- Pragnę tylko przypomnieć, ze istnieje pięćdziesiąt procent szans, że Szeregowy przeżyje wystrzał – zaznaczył Kowalski, którego dumę uraziły wątpliwości Skippera.
- Ach, no tak. W takim razie powodzenia, żołnierzu – zwrócił się do Szeregowego. - Obyście trafili na właściwe pięćdziesiąt procent.
Szeregowy niepewnie wgramolił się na łyżkę katapulty i, poinstruowany przez Kowalskiego, przybrał jak najbardziej aerodynamiczną pozycję. Pozostało jedynie naciśnięcie guzika startu, co Kowalski zrobił z przyjemnością towarzyszącą testowaniu każdego z jego wynalazków. Wszystko zdawało się iść zgodnie z planem – Szeregowy wystrzelił w powietrze jak rakieta.
- O, i widzicie, nawet sprzęt jest nadal w jednym kawałku – zauważył Kowalski. - Według moich obliczeń, Szeregowy powinien wpaść do torby za dziesięć sek...
W tym momencie katapulta wybuchła w kłębach dymu. Eksplozja przyciągnęła uwagę zwiedzających ZOO, w tym wścibskiego chłopaka, który odwrócił się, szukając źródła hałasu. Wraz z nim poruszyła się torba, stanowiąca cel lotu Szeregowego. Pingwin padł plackiem na wyłożoną betonowymi kostkami alejkę.
W tym czasie pozostałe pingwiny wygrzebywały się spod rozrzuconych części, kilka sekund wcześniej stanowiących całość w formie katapulty.
- Kowalski, analiza sytuacji – wyrzęził Skipper, bez siły na nadanie swojemu głosowi wyrazu złości.
- Nie przewidziałem, że katapulta może wybuchnąć dopiero po wystrzale, he he... - pingwin zaśmiał się nerwowo, czym zarobił sobie na strzał ze skrzydła. W powietrze wzbił się obłoczek sadzy.
Zdyscyplinowawszy naukowca, Skipper zajął się dalszym przebiegiem misji.
- Lornetka! - zakrzyknął do Rico.
Niestety, rzeczony pingwin nawdychał się sadzy, przez co dostał ataku kaszlu. Kowalski chciał wykonać na nim rękoczyn Heimlicha, ale przez swoje gwałtowne ruchy wzbił jeszcze więcej pyłu. Rico zaczął kaszleć na tyle mocno, że odkrztusił kolejno: gumową kaczkę, ukulele, oraz coś, co trochę przypominało mikser, a trochę skarbonkę świnkę. Na szczęście, po chwili dołączyła do nich lornetka.
- Już go namierzam, szefie – powiedział Kowalski, bacznie obserwując teren. - Zaraz... chyba go mam... tak, Szeregowy na trzeciej! Wylądował zgodnie z moimi obliczeniami... A raczej wylądowałby, gdyby ten dzieciak się nie przesunął..
- Czy jest przytomny? - zapytał Skipper.
- Szczerze wątpię, leży i się nie rusza.
- A więc w drogę, panowie, mamy rannego.
Trzy pingwiny ruszyły ślizgiem na pomoc czwartemu członkowi oddziału.
*
W tym samym czasie Ronald próbował wyjaśnić swojej nauczycielce, w jaki sposób nieprzytomny pingwin znalazł się tuż koło niego.
- Mówię pani, że przyleciał tutaj prosto z parku! Dokładnie stamtąd! – Wskazał ręką kierunek.
- Pingwiny nie latają – odpowiedziała pani Trevor.
- Właściwie to bardziej wyglądało, jakby ktoś go tutaj rzucił albo wystrzelił – ciągnął chłopiec.
Kobieta miała niejasne wrażenie, że już kiedyś przerabiała podobną sytuację, ale zrzuciła winę na efekt deja vu
- W każdym razie lepiej to zgłosić któremuś z pracowników – zaproponowała. - Chyba kogoś widzę! Zaczekaj tu na mnie! - Ruszyła dziarskim krokiem w stronę pierwszej osoby w mundurze pracownika ZOO, jaką zobaczyła – w tym przypadku prowadzącej wózek golfowy Alice. Nauczycielka próbowała zwrócić na siebie uwagę krzykiem, ale strażniczka miała na uszach słuchawki. Wózek oddalał się coraz bardziej, zmuszając biedną panią Trevor do biegu. Kilkoro uczniów zaśmiało się, widząc tę scenę.
W tym samym czasie pingwiny zbliżały się już do celu.
*
Usłyszawszy po raz kolejny lekceważące jego historię o pingwinach słowa pani Trevor, Ronald westchnął rozpaczliwie. Chłopiec nie miał pojęcia, w jaki sposób udowodnić prawdziwość swoich podejrzeń co do tej grupki ptaków, a z całą pewnością nie chciał skończyć jak pewien powszechnie uznany za wariata pan X, o którym czasem opowiadali w wiadomościach. Chociaż, z drugiej strony, drugi świr o tej samej obsesji mógł skierować uwagę opinii publicznej na właściwe tory.
Nagle kątem oka zauważył sunące w jego kierunku pingwiny, co oznaczało ryzyko zabrania nieprzytomnego ptaka przez jego pobratymców. Ronald nie chciał, aby do tego doszło pod nieobecność nauczycielki. W przypływie geniuszu wpakował nielota do czeluści swojej szkolnej torby.
Ku zdumieniu chłopca, spowodowało to nagły odwrót pozostałych pingwinów na wybieg. Spodziewał się, że ptaki ruszą na pomoc towarzyszowi bez względu na wszystko, ale najwyraźniej były na to zbyt samolubne... albo miały jakiś inny plan. Ronald powoli zaczynał rozumieć pana Xa.
*
Po chwili zza rogu wyłoniły się pani Trevor i strażniczka Alice. Pierwsza z kobiet tłumaczyła drugiej okoliczności zdarzenia.
- O, właśnie tutaj zobaczyliśmy tego pingwina, prawda, Ronaldzie? - Nauczycielka wskazała dłonią pod stopy chłopca.
Ten przytaknął głową, starając się wyglądać naturalnie.
Alice otaksowała wybieg spojrzeniem, po czym przeniosła wzrok na chłopca.
- A ty, mam nadzieję, nie miałeś z tym nic wspólnego? - zapytała podejrzliwie.
- Nie no, skądże znowu! - Spróbował powstrzymać nerwowy uśmiech.
- W takim razie, dokąd poszedł? - Alice zadała kolejne pytanie.
- I dlaczego go nie powstrzymałeś? - dodała pani Trevor
Chłopiec zamyślił się na chwilę.
- Poszedł... o tam! - Wskazał dłonią na park. - A nie zatrzymałem go, bo się go trochę bałem. To znaczy, o niego się bałem, mogłem mu zrobić krzywdę, i co wtedy?
- Miałbyś przegwizdane – mruknęła Alice. - No dobra, idę zająć się tą sprawą. - Z tymi słowami odwróciła się i odeszła.
- Idę zobaczyć, co robi reszta klasy. Nie rób niczego głupiego! - powiedziała nauczycielka, która również zostawiła Ronalda samemu sobie.
Gdy tylko obie kobiety oddaliły się, do chłopca dotarło, co właściwie zrobił. Pingwiny najwyraźniej odpuściły sobie wszelkie próby ratowania kolegi, co oznaczało, że cały plan ujawnienia ich tajemnic spalił na panewce. Pozostawało jedno – niepostrzeżone pozbycie się dowodu i udawanie, że nic się nie stało. Ronald upewnił się, ze schowane w torbie zwierzę nadal żyje, a następnie skierował się do parku.
*
Szeregowy we wnętrzu torby odzyskał przytomność – i natychmiast tego pożałował. Było ciemno, duszno, a do tego w ciało wbijały się krawędzie okładek książek i zeszytów. Poprzysiągł sobie, że już nigdy więcej nie pozwoli na wkręcenie go w taką misję.
Jakby brakowało mu problemów, jedynym sposobem na rozeznanie się w otoczeniu były odgłosy z zewnątrz oraz ruchy torby. Z powoli przycichających odgłosów tłumu i zastępującego je szumu drzew pingwin domyślał się, że chłopiec oddala się od ZOO.
Szeregowy próbował wydostać się na zewnątrz zanim było za późno, ale rzep trzymał mocno, a podręczniki nie dawały oparcia. Ciągłe podskakiwanie torby również nie ułatwiało sprawy. Pozostawało jedynie czekać na cud.
Tym cudem okazała się Alice.
*
Strażniczka przeszukiwała przylegająca do ZOO część Central Parku, wypytując tu i ówdzie napotkanych ludzi o pingwina. W najlepszych przypadkach napotykała na uprzejme zaprzeczenia, w najgorszych – śmiech i niemiłe komentarze. Mimo to nie poddawała się, głównie przez wizję ucięcia pensji lub, co gorsza, utraty posady, chociaż troska o podopiecznego również nie dawała jej spokoju.
- Nie mógł przecież uciec zbyt daleko – mruknęła. - Chociaż z tymi tutaj nigdy nic nie wiadomo...
Zajrzała pod któryś już z kolei krzaczek, znów bez większego rezultatu. Zrezygnowana wstała, odwróciła się... I niemal podskoczyła, widząc przed sobą chłopca, który poinformował ją o zniknięciu pingwina.
- To znowu ty! - powiedziała, podirytowana. - No jak tam, widziałeś coś? - zapytała nieco grzeczniej.
Chłopiec pokręcił głową, starając się ukryć podenerwowanie i torbę, w której wyczuł lekki ruch. Na jego szczęście, wszystko to uszło uwadze Alice.
- No nic. – Wzruszyła ramionami. - Jakbyś coś zauważył, to daj mi znać - powiedziała, i poszła szukać dalej.
*
Ronald tylko czekał, aż Alice zostawi go samego. Rozpiął torbę i położył pingwina na ziemi. Miał już się oddalić, gdy nagle strażniczka wróciła.
- Chyba zgubiłam tu... - Zarejestrowała rozgrywającą się przed nią scenę. - ...długopis.
Ronald rozpaczliwie próbował znaleźć jakieś wiarygodne wytłumaczenie, ale zanim cokolwiek przyszło mu do głowy, poczuł, jak jego nadgarstek znajduje się w żelaznym uścisku Alice.
W jednej dłoni dzierżąc odnalezionego pingwina, zaś drugą ciągnąc winowajcę jego zaginięcia, strażniczka wkroczyła tryumfalnie do ZOO. Oboje czerwoni na twarzach – choć z zupełnie innych powodów – stanęli przed obliczem nauczycielki, która akurat stała w pobliżu bramy.
- Pani uczeń – Alice powiedziała zimno jak lód – naraził życie jednego z naszych pingwinów.
- Ale jak to...? - zapytała pani Trevor, patrząc na chłopca, który siłą woli próbował stać się niewidzialny.
- Wsadziłem go sobie do torby i uciekłem z nim do parku. - wybuchnął Ronald. - Ale widzi pani, te pingwiny mnie kiedyś śledziły...
- Rozumie pani, że nie mogę pozwolić na powtórzenie takiej sytuacji – weszła mu w słowo Alice. - Skoro nie umie pani upilnować swoich uczniów, jestem zmuszona do zabronienia całej klasie wstępu do tego ZOO.
- Ale...
- Ma pani dziesięć minut zabranie dzieci i opuszczenie ogrodu. Żegnam panią.
Alice odwróciła się wymownie, aby odnieś mocno już sponiewieranego nielota na jego wybieg.
*
W tym czasie pozostałe pingwiny obserwowały sytuację z ukrycia, leniwie podgryzając popcorn. Gdy tylko strażniczka zaczęła maszerować w stronę ich wybiegu, rzucili przekąski w krzaki i ślizgiem wrócili na miejsce, zanim zauważyła ich nieobecność.
- No, Szeregowy – powiedział Skipper. - Poradziliście sobie lepiej, niż się spodziewałem.
- Dziękuję, szefie – odpowiedział Szeregowy. - Ale to bardziej zbieg okoliczności...
- Nie bądźcie tacy skromni, zasłużyliście sobie na nagrodę.
Skipper rozejrzał się wokół. Widząc, że większość ludzi już sobie poszła, odsłonił właz do bazy i wskoczył do środka. Reszta oddziału podążyła za nim.
Inspirowane pewnym postem
4 notes
·
View notes