#wiersze rozproszone
Explore tagged Tumblr posts
Text
Noc (Madonno moja, grzechu pełna...)
Basi
Madonno moja, grzechu pełna, w sen jak w zwierciadło pęknięte wprawiona. Duszna noc, kamień gwiazd na ramionach i ta trwoga, jak ty - nieśmiertelna.
Madonno moja w grzechu poczęta, to nie są winy, którym łez brak. Noc jak zwierzę zatulone w strach, noc, która zawsze pamięta.
Usta są gorzkie i suche, do łodyg spalonych tak młodo podobne, oczy ogniem niepłodne - złoty orzech.
Czym łuskać z zamyślenia? Wiarę uczynić po zgonie? Jestem jak blask twój, co tonie w morzach powrotnych jak ziemia.
Madonno, czym mnie wybawisz od nocy? Czy dziecko przywrócisz wygięciem warg na dół? Snom kolistym, kwiatom, wodospadom dasz się przeze mnie toczyć?
Uczyń ruch nieomylny, daj nazwanie wiatrom chłodnym, które z dzbanów leją płyn, co jak płomień jest. Dziś noc i budzę się, zanim dojrzeję w lusterkach twoich łez.
28 III 1942, Stawisko.
#krzysztof kamil baczyński#krzysztof kamil baczynski#poland#polish#polish poet#polish poets#polish poetry#polish literature#polish language#wiersze datowane#1942#k: 39/42#wiersze rozproszone
5 notes
·
View notes
Text

Zbigniew Herbert
37 notes
·
View notes
Text
Małgorzata Lebda - Mer de Glace
Z poezją Małgorzaty Lebdy spotkałem się niedawno, a to za sprawą zbioru jej wierszy Sprawy ziemi. Znalazły się w tej książce wiersze z wcześniejszych trzech tomów poetyckich. Szwy tej konstrukcji wydawniczej nie zostały zatarte, ale czytając Sprawy ziemi miałem wrażenie, że to wyjątkowo spójna kompozycja, że poetka snuje przed oczami naszej wyobraźni (i przed uszami, ale o tym za moment) mit, czyli opowieść znaczącą, poświęconą sprawom najważniejszym - życiu rozumianemu jako zamieszkanie, życiu rozumianemu jako szukanie, budowanie, ocalanie domu. Opowieść ta, bardzo dramatyczna, zbudowana została z drobin jej małej ojczyzny, wsi zagubionej gdzieś na Sądecczyźnie. Zagubionej dla postronnych - odnalezionej szczęśliwie w poetyckim słowie.
Chyba z powodu (powiem szczerze) zauroczenia tą rozpisaną na wiele wierszy, ale spójną opowieścią ze Spraw ziemi, sięgnąłem po wydany w tym roku nowy tomik autorki - Mer de Glace. Sięgnąłem, przeczytałem i nie zawiodłem się. Rozpoznaję w tym tomie wiele tropów, które łączą tę książeczkę z wcześniejszymi pracami poetyckimi Lebdy. Ale widzę też tu pewne nowe akcenty.
Tym, co mnie szczególnie w tym nowym zbiorku poruszyło, jest uważność. Lebda w swoich wierszach bardzo często pisze, że przechodzi, przebiega świat. Ale nie przeszkadza jej to zauważyć człowieka i powiedzieć o tym, co zobaczyła, z pełnym współczucia dystansem. Jak w tym wierszu
Fuksja
Dom zamykający wieś wydaje jasne. Kobieta rozkłada
naczynia, uchyla okno, siada na parapecie, odpala papierosa
podnosi wzrok, zauważa kontur mojego ciała (musi być mocny
na tle lśniącej drogi), unosi dłoń, odpowiadam tym samym
Wchodząc w las, myślę o tym, kogo we mnie rozpoznała.
Odgłosy zwierząt wyostrza noc. Grab się chyli, chyli.
W drodze powrotnej zauważam, że światła są wyżej
przeniosła je z parteru na poddasze.
Wiem o niej sporo: paląc, odchyla głowę i opiera ją
o framugę, dba też o rozproszone światło dla fuksji,
stąd wybrała dla niej wschodnie stanowisko.
Potrafi rozpoznawać. Jada sama.
Jest w wierszach Lebdy specyficzny rytm. To zresztą bardzo dobrze zrobione wiersze, napisane przez kogoś o wyjątkowym słuchu poetyckim. W pozornie zupełnie swobodnej formie jej wiersza (jak w przeczytanej przeze mnie fuksji) z łatwością można odkryć to specyficzne frazowanie: krótkie, wyrzucane jak oddech długodystansowca zdania; kolejne takie segmenty dodawane jeden do drugiego, jak błyski światła na leśnej drodze - na przemian odkrywające przed nami świat i zakrywające go cieniem. W takich kolejnych rozbłyskach ujawnia poetka naszą samotność, bezradność, zagubienie, ale też naszą godność, jakby na przekór naszej nędznej kondycji.
Na koniec nie sposób nie wspomnieć o tej książce jako o przedmiocie. Rzecz została przygotowana nad wyraz starannie przez Wrocławski Dom Literatury i Wydawnictwo Warstwy, a za projekt odpowiada Joanna Skrzypiec-Żuchowska. Warstwy to dom wydawniczy o niezbyt długich tradycjach, ale jego zasługi dla wspólnoty książkofili są już olbrzymie. Wszystko: od wyboru materiałów drukarskich, przez projekt typograficzny, po wykonanie drukarskie - wszystko tu gra, pięknie uzupełnia słowo poetki, a jednocześnie samo w sobie daje tę szczególną satysfakcję, która bierze się z obcowania z pięknym przedmiotem.
Piękne wiersze, śliczna książeczka - do polecenia każdemu, kto nie boi się najnowszej poezji.
0 notes
Quote
Chory Z wyjętymi wnętrznościami Z wyjętym sercem Z wyjętym mózgiem Gnijący szkielet Gnijące mięso Gnijący grób Zmurszały krzyż
Kazimierz Ratoń, Wiersze rozproszone
#Kazimierz Ratoń#poeta cierpienia prawdziwego#Wiersze rozproszone#poeta wyklęty#poeta przeklęty#polski poeta#poeta#poezja#polska poezja#śmierść#choroba#żywy trup#grób#przewlekła choroba#walka z cierpieniem#szkielet#gnijący#cierpienie#mistrz#gruźlica#obłęd#rozpadająca się padlina#robactwo#choroba psychiczna#F 63.9.
4 notes
·
View notes
Text
Święto umarłych
Smutek jakże ogromny. Zmierzch duszny dławi. Drzewa i dymy rosną, ziemia się łączy z przestrzenią; zachodzą w sobie jak włosy deszczu białymi kwiatami, to znów jak sięgnąć światło porasta brunatną ziemią.
Ludzie i zioła jesienne zmieszani, splątani drżą, wiatr nimi targa i dzwoni, nie wiedzieć: w serca czy w liście, a oni coraz to bledsi, a drzewa rumienią się, gną, jakby po kropli z nich piły, syciły swój kolor ich krwią.
Jak ciężkie statki spływają na dno milczenia domy. W tym kraju ludzie żywi po jednym schodzą do ziemi, mieszkają w głębi ciemności coraz to niżej i niżej, a rude niebo z wolna zaludnia szelest cieni; nie wiedzieć, czy glina tak miękka, że stopy pochłania, gdy liże, czy taka przestrzeń już gęsta, że wchodzą powoli w śmierć po szarych stopniach powietrza. O co uderza pierś, kiedy w strumieniu cmentarza spotyka łodyg ruch? umarli to są, czy żywi tak przemieniają się w puch?
I widać matki skośnie schodzące po murze jak cień; ich usta otworzą się, zamkną, lecz nie uchodzi krzyk. Nie wiedzą, czy to się zaczął ciężki jak kamień dzień, czy to jak sznur szary dusząc wloką się jeszcze sny, w których wydarto im dzieci, a może po prostu wzrok, bo już nie widzą i ślepe powietrze trzepotem tną jak ptaki, aż wreszcie spadają, dymy i szum je oddala.
*
Powietrze porusza skrzydłem, napędza ciemności jak fala, a z niej dziewczyna wyrasta pianą, szumi i świeci, nabrzmiewa kształtem, szeleści, ręce jak gałąź kwitnącą wyrzuca, jak woda opada, wiruje w liści zamieci, szuka, dłonie obraca, zaklina powietrze i ziemię, ale się cień nie zjawia, a cisza jeszcze jest głębsza, więc znowu wiruje jak strumień, zamienia się w wielką łzę. I spada milcząc boleśnie, To wszystko, co jeszcze umie. I tylko po niej cisza jak kwiatów pęk.
*
Znów deszczu szare różyczki pryskają, zmywają ślad, aż się z nich chmura wyłania ciężka, a może to z dołu pieni się obraz jak morze pochmurny, huczy jak koło. Oni ciągną powoli jak czarnej kurzawy bór. ciemnością dmie, czaszki trzeszczą, hełm uderza o kość. To się tak wieki zsuwają jak czarne warstwy gór i spada ciężar w morza, topi się, parska jak wosk.
I idzie pomruk lwi zarytych w ziemię dział, a oni ślepi suną, żywi i martwi razem, dłoń potrąca o piszczel, serce o żeber chrzęst, idą omackiem, ciemność macają dłońmi jak mur. Ciężki toczy się poszum coraz to głośniej, już głazem, aż świśnie, grzmotem się zwali i pęknie pieśń jak sznur. -
"Nocy - śpiewają - nocy, straszliwa duszna powłoko, lepisz się gliną do stóp, a skuwasz pewniej niż stal. Tak się wypiętrzać jak morza powałą, aż ku obłokom i runąć znowu. i runąć. Cóż pozostaje? - żal? Żal tylko - chyba za mało - na pragnień lawinę, huczącą. Żal tylko - chyba śpiewnie - na śmierci oddech ogromny. Nocy straszliwa, nocy, gdzie ty się kończysz - tam rosną jak drzewa szumiące miasta błękitne i domy. Nocy, gdzie ty się kończysz? Bo nawet u grobu bram płaszcz twój do rzeki podobny wieje - to rzeka stracenia. Ziemio - odpowiedz!" - śpiewali. Milczała gorzka ziemia.
I jeszcze szereg, i jeszcze, sztandarów trzepotał liść. Aż się zwaliły stulecia, cisza zapadła bez przemian, jak toń spokojna i obca, nawet nie marszczył jej wiatr. I tylko serce słychać, jak dudni, jak głuchym gra krokom, gaśnie, podrywa się, tłucze: dokąd to? dokąd to? dokąd?
16 V 1944
#krzysztof kamil baczynski#krzysztof kamil baczyński#poland#polska#polish#polish poets#polish poet#polish poetry#polish literature#polish language#k: 42/44#k: 43/44#wiersze rozproszone#wiersze datowane#1944
0 notes
Text
Czart
Melancholijne damy o rękach z żółtego wosku, kukły z oczami z fałszywych obłoków, pobladłe wargi zanurzają w spokój jak w białe futro troski. Łuki wygięte trąby i skrzypiec zerwane struny wiszą na ścianach, na ukos na stłuczonych oknach. Widma zmierzchliwe biorą znużenie w słomiane palce i jak soczewkę pomniejszającą wznoszą do oka. A sale puste; ktoś echo rozlał i zmroził. Rozlane wino, czy krew rozlana, czy światło? Tylko postaci, co już odeszły, wklejone ciągle jeszcze w zwierciadło. I ptak zabity ciągle śmiertelnie jęczy w ogrodzie. Już ta kareta nigdy nie wróci, a słychać tętent. Tylko te stoły poprzewracane, rzucone karty. Twarze przy świecach, twarze z zwierciadeł, twarze przeklęte, czy nie widzicie? ta zgasła świeca jest czartem. II 1941
#krzysztof kamil baczyński#krzysztof kamil baczynski#poland#polish#polish poet#polish poets#polish poetry#polish literature#polish language#wiersze datowane#1941#k: 39/42#wiersze rozproszone
0 notes
Photo

Zbigniew Herbert
16 notes
·
View notes