#teorie spiskowe
Explore tagged Tumblr posts
Text
Święty Graal i Zaginiona Cywilizacja Atlantydy: Największa Tajemnica Ludzkości
Święty Graal i Zaginiona Cywilizacja Atlantydy: Największa Tajemnica Ludzkości"
Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się, co łączy legendę Świętego Graala z zaginioną cywilizacją Atlantydy? 🌊🔍 W naszym najnowszym artykule odkrywamy tajemnice, które mogą zmienić nasze zrozumienie historii. Przenieś się z nami do świata pełnego fascynujących odkryć i niesamowitych teorii. 🏺✨
Co znajdziesz w artykule:
Historia i legenda Świętego Graala 🏰
Mity i fakty o Atlantydzie 🌊
Teorie łączące Święty Graal z Atlantydą 📜
Najnowsze odkrycia archeologiczne 🏺
Ciekawostki i spekulacje 🧩
Podziel się swoją opinią:
Czy wierzysz w teorie łączące Święty Graal i Atlantydę? Co myślisz o naszych odkryciach? Podziel się swoją opinią w komentarzach! 🗨️👇
Linki: 🔗 https://ormus-online.pl 🔗 https://ormus-online.pl/artykuly/elementor-16934/
🌟 Kliknij ❤️, jeśli podoba Ci się ten post! 🌟 Śledź nasz blog, aby być na bieżąco z naszymi najnowszymi odkryciami i artykułami! 🌟 Podziel się tym postem ze znajomymi, którzy interesują się historią i tajemnicami przeszłości!
#Ormus Online#Święty Graal#Atlantyda#nauka#archeologia#Zaginiony świat#Atlantyda i Graal#Ciekawostki#Teorie spiskowe#Czym jest Graal#Historia#Tajemnice historii#Odkrycia
2 notes
·
View notes
Text
UFO- mój pogląd
#cywilizacje kosmiczne#disccosure#dziwne zjawiska#kimberly goguen#kosmici#kosmos#kręgi zbożowe#nexus#nieznane napędy#obcy (et)#paleoastronautyka#prawdziwa historia#secret space program#steven geer#tajne projekty#teorie spiskowe#ufo#ufolodzy#ujawnienie
1 note
·
View note
Text
Podolskie korzenie panienek: część 2 rozprawy
Ustaliliśmy już, że rodzinne strony Basi i Krzysi do spokojnych rejonów nie należały. Myślę jednak, że to dość spory eufemizm, zważywszy na niby to niepozorne, okraszone wesołymi historyjkami o basinej guldynce, komentarze stolnikowej na temat realiów życia w latyczowskiem:
“Tu pani Makowiecka poczęła się znów trząść i chychotać nad przygodą Tatarzyna, po czym dodała:
— I co prawda, ocaliła nas wszystkich, bo cały czambulik szedł; ale że wróciwszy narobiła alarmu, więc mieliśmy czas z czeladzią w lasy uskoczyć! U nas tak ciągle!…”
czy też
“To rzekłszy pani stolnikowa rozstawiła już znowu palce lewej ręki i przyładowała wskazujący prawej, lecz Zagłoba spytał co prędzej:
— I cóż się z nimi stało?
— Wszyscy trzej na wojnie dali gardła, dlatego też to i Baśkę zowiemy wdową.
— Hm! A ona jakże to przeniosła?
— Widzi waćpan, to u nas codzienna rzecz i rzadko kto, późnego wieku doszedłszy, własną śmiercią schodzi. Mówią nawet u nas, że i nie wypada inaczej szlachcicowi jak w polu.”
Do codzienności dziewczyn należały więc tak urokliwe czynności jak uciekanie do lasu przed Tatarami czy opłakiwanie kolejnych zalotników, którzy ginęli masowo na bitewnych polach. I może w ustach trajkotliwej stolnikowej takie stwierdzenia nie brzmią zbyt poważnie czy groźnie, jednak gdy zastanowimy się nad tym dłużej zaczynają nabierać swego rzeczywistego znaczenia. Kobiety-cywilki podczas działań wojennych, zdane na łaskę wrogich oddziałów, kończą praktycznie zawsze w jeden i ten sam sposób. Nie mogę się niestety powstrzymać od wnioskowania, iż właśnie taki los spotkał panią Jeziorkowską i panią Drohojowską; w zasadzie to nawet całe żeńskie linie rodzin Basi i Krzysi. Bo niby dlaczego obie dziewczyny dostały się pod opiekę państwa stolników? Nie chce mi się wierzyć, że ich rodzice nie mieli rodzeństwa, albo jakichkolwiek dalszych krewnych, którym możnaby było po ich śmierci powierzyć losy panien. To jest statystycznie niemożliwe. Jedynym tropem w tej sytuacji, i to w dodatku tylko w przypadku Krzysi, jest pojedynczy komentarz narratora opisującego wspólną scenę panienki Drohojowskiej i Michała Wołodyjowskiego:
“Ale że pan Michał był bratem stolnikowej, a panienka krewną jej męża, więc nikogo to nie dziwiło.”
Krzysia była zatem spokrewniona ze Stanisławem Makowieckim. Nie był to jej najbliższy stryj (wiadomo, konflikt nazwisk), mógł za to być jej wujem, gdyż w powieści nie pada panieńskie nazwisko jej matki. Jeśli założymy, że stolnik Makowiecki był bratem matki Krzysi, wówczas kwestia opieki wyjaśnia się sama. Myślę jednak, że tak bezpośrednie pokrewieństwo byłoby przywołane przez stolnikową, która genealogię większości rodów szlacheckich z latyczowskiego ma w małym paluszku. Nie zrobiła tego, więc Krzysię i stolnika Makowieckiego łączą raczej dalsze stosunki.
Okej, o samej Krzysi informacji jest mało (co za niespodzianka…), za to w formie skróconej przedstawione nam jest drzewo genealogiczne Basi. Wiemy m.in. że jej matka miała na imię Anna (z domu Smiotanko), ponadto Anna miała aż trzy starsze siostry (i zmarłych braci w liczbie mnogiej). Zatem Basia posiadała trzy ciotki, a każda z tych ciotek mogła mieć własną rodzinę, męża, dzieci itd. Czy to możliwe, że wszystkie one umarły zanim panna została sierotą? Oczywiście, istnieje taka możliwość, zwłaszcza jeśli wszystkie z nich osiadły na rodzinnym Podolu.
Luźniejsze więzy pokrewieństwa łączyły zatem pana Drohojowskiego oraz stolnika Makowieckiego. Nie dziwi nas już zatem, że Krzysia trafiła pod jego opiekę po śmierci ojca. Jednak jak to było z Jeziorkowskim? Moja teoria prezentuje się następująco: wszyscy trzej panowie dobrze się znali, byli przyjaciółmi i towarzyszami broni (idąc o krok dalej mogli być nawet i sąsiadami). Mogło nawet zdarzyć się tak, że zawarli oni pakt, ze względu na niestałą, bardzo niespodziewaną naturę ich żywota. A jako że w całej książce nie ma ani jednego słowa o dzieciach państwa stolników, zakładam, że takowe po prostu nie istnieją; pan Drohojowski wraz z panem Jeziorkowskim mogli poprosić Makowieckiego o to, aby gdy przyjdzie co do czego wziął pod swoje skrzydła ich córki (a padło na niego właśnie przez jego brak własnego potomstwa). Gdyby panowie żyli na przyjacielskiej stopie, stolnik zapewne zgodziłby się na przyjęcie takiego zobowiązania.
Od momentu urodzenia do momentu wyjazdu z Podola w 1668 roku Basia i Krzysia przeżyły więc trzy “oficjalne” konflikty zbrojne oraz nieustanne nękanie ze strony Tatarów. Nie dziwi już zatem fakt, że Basię tak mocno ciągnęło do wojaczki i do broni – możliwe, że częściowo motywowała nią chęć do samodzielnej obrony przed najróżniejszymi napastnikami. Trochę w taki analogiczny sposób możnaby potraktować wstręt Krzysi do wszelkiego rodzaju broni i przemocy – mogły wpłynąć na to traumatyczne wydarzenia, widoki, których była świadkiem przez praktycznie całe swoje życie w Latyczowie. Moja wyobraźnia podsuwa mi najczarniejsze scenariusze na temat tego co moje kochane panienki widziały, co musiały przecierpieć i przetrwać, żeby dotrzeć do tego naszego warszawskiego Mokotowa w 1668 roku.
A ojcowie panienek? Tutaj również mogę zaoferować głównie spekulacje (cóż za niespodzianka! dzięki Heniek). Śmierć pana Jeziorkowskiego możemy umiejscowić w latach 1650 – 1666; najwcześniej mógł on umrzeć jeszcze przed narodzinami Basi, chociaż osobiście jakoś mi ta opcja nie pasuje, ale nie jestem w stanie dokładnie uzasadnić dlaczego (intuicja ig). Najpóźniejszą datą jest 1666 rok, gdyż na początku akcji powieści panna Jeziorkowska nie nosi żadnej żałoby, w przeciwieństwie do swojej towarzyszki. A wedle tradycji żałoba po rodzicu trwać powinna okrągły rok (nie wykluczam, że w XVII wieku mogły obowiązywać inne, najpewniej dłuższe okresy żałobne, jednak nie dotarłam do żadnych informacji na ten temat). Tym sposobem przechodzimy do śmierci pana Drohojowskiego. Najwcześniej nastąpić ona mogła w grudniu 1667 roku, gdyż na początku fabuły Pana Wołodyjowskiego Krzysia nosi żałobę po ojcu (najbardziej konkretna informacja na jej temat no cap!!!). Mogły to także być wcześniejsze miesiące 1668 roku (od stycznia do, w zasadzie, samego października), gdyż narrator zaznacza wyraźnie opisując postać panienki Drohojowskiej, że “była w żałobie, bo niedawno ojca straciła”. A jak panowie zginęli? Cóż, miejmy nadzieję, że honorowo, jak na podolskich obywateli przystało: na polu bitwy, z szablą w ręku. Nie mamy w tej materii żadnych informacji, ale spokojnie, fanfiki już się piszą.
Jak więc widać na załączonym obrazku postacie Basi Jeziorkowskiej i Krzysi Drohojowskiej są o wiele głębsze niż z początku mogłoby się czytelnikowi wydawać. Czy było to intencjonalne ze strony Sienkiewicza – nie nie wiadomo. W tej sytuacji myślę, że napisał obie panny jako sieroty, aby “ułatwić sobie” sprawy związane z ich zamążpójściem (brak rodziców = brak przeszkód, bo przecież jeśli stolnikowa była przychylna Michałowi i Ketlingowi, to stolnik zapewne również, dzięki wpływowi swojej małżonki). Wydaje mi się jednak, że Sienkiewicz nie przemyślał dokładnie tego, iż tworząc bohaterki rodem z Podola i biorąc pod uwagę czasy, w jakich osadził Pana Wołodyjowskiego, narzuci im tak mroczną i ciężką przeszłość. Albo inaczej: mógł mieć świadomość z czym podolskie korzenie będą się w XVII-wiecznej rzeczywistości wiązać, ale nie przywiązywał do tego większej wagi, bo ani Basia, ani tym bardziej Krzysia nie były głównymi bohaterkami książki (co do Basi można się kłócić, zwłaszcza po jej ślubie z Michałem, ale no nie oszukujmy się, to on był tutaj najjaśniejszą gwiazdką Henia). Sienkiewicz ot, naskrobał dziewczynom jakieś tło, tak o, żeby nie wzięły się kompletnie z powietrza, nie przewidział jednak, że ktoś (hihi) będzie w tym aż po łokcie grzebać.
#pan wołodyjowski#trylogia#krzysia drohojowska#basia jeziorkowska#henryk sienkiewicz#historia#Podole#teorie nie calkiem spiskowe#gdybanie
30 notes
·
View notes
Text
16 maja 2023, Wtorek
Zjedzone: 420 kcal
Spalone: 510 kcal
Bilans: -90 kcal
Przespane: 7 h
Wczoraj nie było posta, bo... No nie było i tyle. Nie nadrabiam, bo mi się nie chce :P
Otrzymałam wiadomość na librusie od pani dyrektor... Do chłopaków xD
Ok, może miałam parę odpałów, ale to nie moja sprawka! Jakbym wchodziła do męskiej to by zauważyli >.< Ale że dyrekcja się tym zainteresowała jestem oburzona! O mnie nigdy nie pisali na librusie xD
Dzisiaj się dowiedziałam, że wszystkie trzecie klasy będą pisać próbną maturę pierwszego czerwca... No fajny dzień dziecka nam zrobili. Tylko że tego dnia mam akurat psychiatrę i jestem fazie testowania leku, a przełożyć da się pewnie na kilka tygodni później... A ja nie mogę tyle czekać. Nie wiem, będę musiała coś wykombinować albo po prostu nie pójdę.
W ogóle rozważam kupno roweru. Używany, za 300 zł, więc (podejrzanie) tanio, ale ładny jest.
Mogłabym jeździć do szkoły i omijać korki, bo to 5 km a autobusem czasami trwa 40 minut w godzinach szczytu więc no. Nauczyłabym się jeździć w końcu xD. Bo nie umiem. Rodzice nigdy nie pozwolili mi się nauczyć. Nie wiem czy to śmieszne czy smutne.
Z innej beczki, miałam nieprzyjemną sytuację dzisiaj. Jak wiadomo z posta sprzed paru dni (miałam swój nieneuronormatywny coming out, ludzie. Szykuje się następny ale nie wiem czy jestem na to gotowa psychicznie xD), mam ADHD. Zdiagnozowali mnie stosunkowo późno, bo kilka miesięcy temu, a nie wydarzyło się to wcześniej tylko dlatego, że rodzice nie pozwalali na diagnozę. No bo jak to tak, ich córeczka? Nie no, ADHD to mają ci nabuzowani chłopcy łażący po ścianach. W każdym razie teraz już mam diagnozę i od niedawna leki. I jest spoko. A moja mama dzisiaj wyjechała mi z tekstem, że to całe ADHD dostałam razem z telefonem (czyli około 3,5 roku temu), a w ogóle wszystkiemu winne jest 5G. (btw nie, nie jesteśmy z Podlasia. Ani ze wsi). Że kiedyś byłam całkiem normalna a teraz coś wymyślam. Nie powiem przykro mi się zrobiło. Bo od zawsze trudno mi się było na czymkolwiek skoncentrować, popadałam w hiperfiksacje, stimmowałam, nosiło mnie (i wiele, wiele innych, których nie chce mi się wymieniać...), a ta mi robi wykład z teorii spisowych i pierdzieli coś o wymysłach XXI wieku i że za jej czasów inaczej by się ze mną obeszli...
4 notes
·
View notes
Text
wtorek 16/07
୨ৎ podsumowanie
zjedzone ~ 980 kcal
wstałam dzisiaj rano i nie mogłam sobie znale��ć miejsca ani zajęcia przez pierwszą godzinę po wstaniu. zdecydowałam się na pożywne śniadanie szlug + kawa które już w połowie konsumpcji zaoowocowało truchtem w kierunku toalety. miałam nie jeść śniadania, zrobić sobie dzień na mniejszym limicie zjeść tak 500-700 ale zaliczyłam małe obżarstwo na jakiś czekoladowych cukierkach xD zjadłam bodajże 5 (nie chce mi się w fitatu sprawdzać ale tam dokładnie wpisałam) a takie cholerstwo ma od chuja kalorii więc po zjedzeniu owsianki wyszło mi 700 kalorii a była 10 rano 🤡 w planach miałam posprzątanie pokoju ale nagle pies zacząć szczekać i jakieś auto wjechało na podjazd, zdziwiłam się bardzo, okazało się że przyjechała moja siostra. wiedziałam że ma przyjechać we wtorek ale myślałam że w nocy.
pojechałyśmy odebrać moją mamę która coś załatwiała, potem z nią byłam na zakupach spożywczych, a po powrocie do domu zjadłam owsiankę z tubki zalegającą w lodówce i uznałam, że mogę już nic nie jeść do końca dnia. decyzję te zmieniałam jeszcze ze trzy razy, łapiąc za coś do jedzenia, zatrzymując się i odkładając. wtedy był to delikatny głód, ale potem wzrósł na tyle że uznałam że to 250 kalorii nie sprawi magicznie że schudnę, a pewnie i tak nadrobię to następnego dnia rzucając się na coś XD
kalorie dziś szacowane mocniej niż zwykle bo podjadałam baby carrots z samochodu siostry, wzięłam gryza jabłka które okazało się obrzydliwe, więc odkroiłam nadgryzioną część i odłożyłam. wszystkie jabłka na które ostatnio trafiam są takie obrzydliwe... z wierzchu okej w środku mają lekko brązowy kolor i dziwną teksturę, same są miękkie. mam ogromną ochotę na takie twarde i kwaśne, niedługo będą rosły na naszym ogródku więc pewnie takiego zasmakuję. wracając, zjadłam też kilka takich małych ogórków również z ogródka. poszłam tam popracować na godzinkę bo chciałam podcastu posłuchać a ja muszę coś robić aby się skupić :> pieliłam pietruszkę ale to co jest na zdjęciu to marchewka bo te dwa warzywa zawsze mi się pierdolą ze sobą.
na koniec krótki update książkowy — jestem za połową virgins suicides i DOPIERO zaczyna mi się to podobać, jutro dokończę. krótko czytałam też ebooka funny story (szukałam czegoś w miarę prostego po angielsku) którego nazwałam dennym w którymś z poprzednim wpisów, ale dziś czytało mi się przyjemniej niż ostatnio, tak bezwysiłkowo, nie musiałam sprawdzać żadnych słów. zastanawia mnie, czy to dlatego, że wcześniej przez kilka godzin czytałam teorie spiskowe o zamachu na trumpa po angielsku i oglądałam jego debaty polityczne z bidenem, byłam przez to "rozgrzana" w angielskim. btw te debaty to jest lepsza "funny story" nie ubawiłam się tak na żadnym stand upie.
#chce byc idealna#chude jest piękne#chudosc#odchudzanie#nie chce jesc#podsumowamie#kartka z pamietnika
28 notes
·
View notes
Text
19.09.2024
Nie kminię dlaczego w tym kraju jedyną opcją pomocy w obliczu kataklizmu są pożyczki. To jest błędne koło wpadania w długi, i w długi, i w długi jeszcze większe. Kurde.
Za granicą po prostu ma się budżet na pomoc. I tyle. Bez napędzania klientów bankowi jako jedyne dostępne podejście. Co jest z tym krajem!?
Druga sprawa: teorie spiskowe. Kuzyni z Opolskiego przesłali mi screeny z grupek na fejsie (grupki ich miejscowości) i sami są przychylni tym wyjaśnieniom. I ręce mi opadły...
Otóż od zeszłego tygodnia mądre głowy z Wrocławia informują, że po '97 mamy więcej rozwiązań, różne scenariusze działania i generalnie wiemy jak sobie radzić z powodziami jakby co. Ja to słyszę od tygodnia - że chociaż nic nie można obiecać na 100%, to miasto jest przygotowane na wypadek powodzi (dla udowodnienia - jeszcze do poniedziałku mówiono, że nic się nie stanie, tłumaczono jak fala powodziowa zostanie rozciągnięta i rozpłaszczona, wysoka woda będzie płynąć przez miasto dłużej, bo kilka dni, ale w ten sposób nie wedrze się do miasta; podawano po kolei jak to osiągną. Przynajmniej ja to czytałam, do takich artykułów dotarłam z łatwością. A od pon lub wt, nie pamiętam, kiedy było już wiadomo, że wody będzie więcej zaczęto mówić o konieczności działa wg. scenariusz nr 6 w razie powodzi - mnie to uspokaja, mają różne scenariusze, wiedzą co robią na ile wiedzieć mogą). Tym czasem mieszkańcy miast w Opolskim policzyli wysokość wody u nich pon-śr i nie zgadza im się, że u nich poziom wody jest ledwie o 20 cm niższy niż w 1997 roku, a we Wrocławiu o kilka metrów niższy. I nie dociera do nich (do moich kuzynów), że fala do Wrocławia jeszcze nie dotarła, że kulminacja była dziś w nocy i przewidywana jest do piątku/soboty. Teorie spiskowe głoszą, że Wrocław pozamykał jazy, aby potopić opolskie kosztem ratowania miasta Wrocław. Że to co się dzieje w opolskim to jest cofnięcie fali z powrotem do opolskiego. I nawet zamieszczają mapki z poziomem wody godzina po godzinie i ze strzałkami.
No kurcze, woda jako ciecz działa tak jak działa,, a u nich nie wylało na zabudowania mieszkalne (tj. u żadnego z moich kuzynów, tych którzy przesyłają wiadomości). Ludzie są wciąż bezpieczni. Nie wiem jak się wydłuża fale powodziowe, ale za całkiem prawdopodobne uważam przetrzymanie i zwolnienie strumienia - wtedy woda może faktycznie odbić się od progu, zahuśtać w amplitudzie, ale przecież nigdzie nie wylewa... Poza jednym miejscu we Wrocławiu...
Anyway - metodą zdartej płyty powtarzałam, że fali we Wro się spodziewamy dziś w nocy (tj wczoraj w nocy), że nikt nie bagatelizuje sytuacji, że układamy wały przeciwpowodziowe, że Wrocław nie ma wcale pewności, że wyjdzie suchy z tego co nadciąga. Wysłałam im zdjęcia miejsc odległych o kilkadziesiąt metrów od mojego domu. Wejścia do budynków zastawione workami z piaskiem, foliami itp. A! Bo jeszcze ich uruchomiło, że sama nie zabezpieczam się ucieczką na wyższe kondygnacje. Jeszcze poprzedniego dnia ich uspokajało, że jestem daleko od wody i bezpieczna, a teraz uważali to za podejrzane, bo przecież w 97 cały Wrocław pływał, a ja twierdzę, że jestem bezpieczna. Pokazałam im jak wyglądał Wro w 97 (na zdjęciach w sieci, na mapach), gdzie ja mieszkałam i że nie cały Wrocław pływał... Ech.
A kuzyn - i jeden i drugi - uważają, że jeszcze się okaże czy Wrocław nie poświęci opolszczyzny... Podesłałam im te artykuły, które czytałam w pon i które mnie uspokajały. Ale jakoś ich nie przekonało to co wyjaśniali hydrolodzy, dla nich to wciąż podejrzane, bo jednak śledczy z grupek miejskich/wiejskich operują strzałkami i cyferkami...
Ech.
Być może mi jest bezpieczniej, bo Wrocław (władze miasta, specjaliści) jednak dał znać o wiele wcześniej, że na wypadek różnych wydarzeń ma opracowany plan, różne scenariusze. Że były prowadzone konkretne badania, ulepszenia - wiadomo, coś może nie wytrzymać. Wiadomo. Ale byli świadomi jakie spustoszenia miały miejsce w 1997 i w 2010. I wiele mądrych głów latami pracowało jak zabezpieczyć miasto by to się nie powtórzyło. A walka z żywiołem to nierówna walka.
Jestem pod wrażeniem organizacji i sprawności z jaką miasto informuje mieszkańców o dynamicznie zmieniającej się sytuacji.
A z tego co wiem takiego zaopiekowania, takiej przekminy, takiej komunikacji, takich konkretów, również w sferze zarządzania nie było ani w moim rodzinnym mieście, ani w innych gminach. Nie wspominając nawet Nysy - tam było dramatycznie.
Więc z jednej strony rozumiem, że moi krewni na podstawie swoich doświadczeń z kontaktem z władzami miasta (czyli uspokajania lub jak w Nysie - bagatelizowania i wyśmiewania słusznych obaw ludzi o swoje życia) mogą uważać, że Wrocław kłamie. Oni nie śledzą komunikacji mojego miasta przecież. I oczywiście, że politycy kłamią, ale to nie tylko politycy, ale również hydrolodzy i inni specjaliści wypowiadają się w mediach, prosto z wałów, z brzegów rzeczy itp. Oni są tam, gdzie się dzieje akcja.
Ech.
Dziś i jutro fala, jest już na ten moment wysoko. Po pracy skoczę z pieskiem na spacer. Nie nad rzekę. Nie byłam w okolicach rzeki od tygodnia - kazali się nie kręcić, to się nie kręcę. Mój narzeczony jadąc do pracy przejeżdża przez kilka mostów - relacjonuje mi codziennie jak jest. Wczoraj mówił, że miejsce w którym byliśmy niedawno na spacerze jest pod wodą. Zobaczymy...
12 notes
·
View notes
Text
Nie pchaj się tam, gdzie Cię nie chcą. Między wódkę a zakąskę.
Gdzie krzywo się patrzą, drwią i pokazują paluchami.
Gdzie szepczą za plecami.
Niestworzone historie. Spiskowe teorie. Skrzydła podcinają. Sztylety w plecy wbijają.
Nie pchaj się tam, gdzie jad leje się strumieniami. Fałsz wypływa uszami.
Gdzie drzwi na trzy spusty.
Skoble, łańcuchy. Zero winy, zero skruchy.
Nie pchaj się tam, gdzie dużo fałszu, obłudy, kłamstwa, zawiści. Jak jesienią martwych liści.
Jeden prosty rachunek:
Miej godność, honor, szacunek.
~ Elżbieta Bancerz, Dusza zaklęta w słowa
26 notes
·
View notes
Note
Propaganda dla Bony: tak bardzo iconic że po czytaniu w podstawówce w jakimś przewodniku po polskich zamkach teorie spiskowe o tym że truła swoich przeciwników politycznych przez 5 lat miałam o niej koszmary. HALLOWEEN QUEEN
.
#z ikonicznością bony ciężko się nie zgodzić#ale kondolencje dla waszmości z powodu koszmarów#propaganda#bona
23 notes
·
View notes
Text
🎀 18.12
500 kcal, 10.000 kroków, 30 minut ćwiczeń
wyrzuty sumienia u mnie objawiają się problemami ze snem, ja po prostu nie chcę się kłaść bo wiem, jakie dopadną mnie myśli. przeczytałam więc ponad 100 stron ballady, zrobiłam pilates, przesłuchałam podkast i przed ponad godzinę czytałam teorie spiskowe, ostatecznie zasnęłam ok. 2/3.
cały dzień niesamowicie bolał mnie żołądek, przelewało się w tym brzuchu. z moimi jelitami jeszcze tydzień tak pewnie będzie. na obiad zjadłam pierś z kurczaka, kaszę, warzywa, a potem dopadły mnie takie wyrzuty sumienia... najadłam się tym bardzo, miałam więc myśli, że to z pewnością miało więcej kalorii, wyszłam poza limit. a to dopiero początek. prawie mnie rozjebały własne myśli po tym jak wypiłam barszcz, 40 kcal pragnę przypomnieć. byłam już na skraju kurwicy, kiedy przypomniałam sobie, jak minął mi poprzedni tydzień. prawie codziennie udawało trzymać się ustaleń, do niedzieli szło cudnie. a jakie miałam podejście? obojętne. pamiętam, że w zeszły poniedziałek planowałam zrobić omad, ale wieczorem zjadłam kanapkę z pomidorem, wliczyłam ją i świat się nie skończył. głowa mi nie szalała.
po powrocie ze szkoły (uciekłam z lekcji z wychowawczynią która darła się dziś na mnie 5 minut za spóźnienie więc boję się iść tam jutro xdd)
obejrzałam świąteczny odcinek niebezpiecznego henryka. powoli już mi się kończą 😵 ale do wigilii powinno starczyć.
ustaliłam sobie zasady na ten cały okres świąteczny, ale są one racjonalne. w tamtym roku planowałam chyba 1000??? nie dziwię się, że się nie powiodło szczerze mówiąc xd obliczyłam sobie zapotrzebowanie kaloryczne biorąc pod uwagę praktycznie zerową aktywność i zamierzam się tego trzymać, coś tam ustaliłam jeszcze odnośnie wielkości posiłków, ale to opiszę może w osobnym poście.
dzień 18 — Thirty facts about myself.
ILE??
nie wiem czy tyle wymyślę xd oszukam i skrócę do 15
1. noszę okulary (z jakiś powodów wydało mi się to najważniejsze)
2. uwielbiam historie true crime, podkasty z tym związane i książki
3. nazywam się zuzanna i sądzę że to piękne imię 🤸♀️
4. na widok pająków mi odpierdala, całkowita panika i płacz
5. do pewnego wieku w ogóle nie miałam pieprzyków (teraz mam bardzo bało)
6. moim ulubionym daniem są od zawsze pierogi ruskie, rozpaczam, że nie je się ich u mnie na wigilii.
7. zawsze chciałam kotka ale moja mama ich nie lubi xd
8. jestem w klasie językowej
9. zawsze muszę podawać dwa razy swoje nazwisko, obcokrajowiec połamałby język.
10. bardzo lubię gwiazdy
11. jesyem uzależniona od drożdżówek
12. robię paznokcie hybrydowe ale tylko sobie xd i niezbyt mi to wychodzi choć czasem ktoś pochwali
13. piszę sporo opowiadań książek, choć rzadko które doprowadzam do końca.
14. jestem trochę językowym świrem (nie robię błędów gramatycznych ani interpunkcyjnych, chociaż nigdy nie uczyłam się żadnych zasad, po prostu wypracowałam to pisaniem) i dostaję gorączki od używania bynajmniej jako synonimu przynajmniej
15. lubię wciskać guziki (wszystkie)
7 notes
·
View notes
Text
Youtuber AU headcanons
Masterlist headcanonów z serii Nad Teyvatem w języku polskim można znaleźć tu.
For English version of the same work check my Masterlist here.
Chongyun
✧ Ten chłopak gra we wszystkie (absolutnie wszystkie) gry związane ze zjawiskami paranormalnymi. Horrory też nie są mu obce jako, że jedno z drugim często idzie w parze. Z tego powodu trafił do bardzo wielu widzów, wbijając się w trendy.
✧ Zaczął nagrywać dzięki tobie i swojemu przyjacielowi — Xingqiu. Wierzy, że w ten sposób odezwie się do niego ktoś, kto naprawdę spotkał duchy. Do tej pory miał kilka zgłoszeń, ale choć dokładnie je zbadał, wyszło na to, że były fałszywe. Jego marzeniem jest zobaczyć chociaż jednego w swoim życiu.
✧ Lubi teorie spiskowe. Ma na koncie parę filmików je komentujących. Wierzy w naprawdę sporo dziwnych rzeczy.
✧ Fani pokochali go głównie za osobowość. Jest bardzo otwarty względem nich i nie krytykuje. Z tego też powodu dosyć szybko znalazło się paru hejterów, mówiących że tak naprawdę udaje, bo nikt nie może być cały czas taki miły. Chongyun stwierdził, że mu to nie przeszkadza, ale postanowiłaś zainterweniować, bo tak być nie powinno.
✧ Jednym z jego znaków rozpoznawczych są lody. Bardzo szybko się przegrzewa i zawsze trzyma zapasik w zamrażarce. Jadł je przy widzach do tego stopnia, że marka mrożonych słodkości zaproponowała mu współpracę. Zgodził się i teraz można ujrzeć całą jego linię w sklepach. W zamian dostał potężny zapas, więc jest zadowolony.
Yun Jin
✧ Swoją karierę zaczęła od pracy w operze. Dzięki niej oraz edukacji poświęconej śpiewowi, oddała się tej dziedzinie na całe życie.
✧ Kiedy już zaczęła regularnie pracować, zdała sobie sprawę z tego jak niewiele ludzie wiedzą o zakulisowej pracy w takim miejscu. Zaczęła więc od kilku filmików z ciekawostkami na temat opery. Bardzo zależało jej na szerzeniu kultury i starszych tradycji w nowoczesnym wydaniu. Potem przeszła do coverów różnego rodzaju piosenek i tak zostało przez długi czas. Jej barwa głosu idealnie nadaje się do spokojniejszych tytułów, ale kilka razy dała się namówić na kolaborację z Xinyan i jej rockowymi kawałkami.
✧ Widzowie są zaskoczeni jej relacją z ojcem. Uważają za urocze to jak przekazał jej swoją pasję. Nagrała filmik z nim i mamą, gdzie opowiadali o jej początkach w karierze. Także o tanecznej stronie, którą rzadziej się dzieli.
✧ Nie streamuje. Jej zaangażowanie z widzami przejawia się w odpowiadaniu na komentarze. Robi to w wolnych chwilach, których nie ma zbyt wiele. Za to wiele razy zdarzało się, że fani jej internetowej twórczości przychodzili na występy. Często był to ich pierwszy raz w operze z czego, jak ci się zwierzyła, cieszy się najbardziej.
✧ Przygotowuje się do wystawienia wielkiego przedstawienia operowego. Po raz pierwszy w roli osoby koordynującej całość. Pomagasz jej zdobywać inspiracje. Bywa przemęczona, ale codziennie prosi być opowiedział jej dokładnie wszystkie ciekawe rzeczy jakie cię spotkały. Liczy na to, że dostanie olśnienia. Jej marzeniem jest stworzyć największą sztukę jaką widział kraj.
Yanfei
✧ Pani prawnik, której kanał jest niewielki. Głównie dlatego, że Yanfei gra rzadko i w dość niszowe tytuły. Z tego też powodu nie inwestuje w sprzęt i miewa z nim problemy. Tylko i wyłącznie streamuje, bo ceni sobie interakcje w czasie rzeczywistym z widzami.
✧ Trochę większy rozgłos przyniosła jej seria z Ace Attorney. Przygody głównego bohatera, który wykonuje ten zawód co ona, sprawiły że mogła się doskonale odnosić do wydarzeń na ekranie. Tłumaczyła w przystępny sposób jakie różnice są między grą a tym jak prawo działa w rzeczywistości.
✧ Kiedy ktoś zostawia donejty na nowy sprzęt, ustawiła by mógł wybrać przepis prawny a ona recytuje go z pamięci. Jeszcze nigdy się nie pomyliła. Chciałeś kupić Yanfei lepszą kamerkę na urodziny, ale oznajmiła, że się nie zgadza. Na hobby chce dorobić sama.
✧ Uważa za nieetyczne by zajmować się sprawami swoich widzów. Jeśli ktoś przedstawi się tak w kancelarii, przekaże sprawę komuś innemu. Natomiast jeśli są to ogólne pytania, pojawiające się na streamach, od razu na nie odpowie i to dość obszernie.
✧ Jej babcia — Ping czasami pojawia się w polu widzenia. Zwykle przynosi herbatkę albo ciasteczka. Macha widzom, ale nie zgodziła się wystąpić publicznie poza tymi okazyjnymi spotkaniami. Ty też trzymasz się z daleka od youtuberstwa twojej ukochanej.
7 notes
·
View notes
Text
Tajemnice Biblioteki Aleksandryjskiej: Co Zostało Stracone na Zawsze?
Biblioteka Aleksandryjska, jedno z największych centrów wiedzy starożytnego świata, wciąż fascynuje i intryguje. Czy przechowywała zaginioną wiedzę starożytnych cywilizacji, tajemne manuskrypty ezoteryczne, a może nawet dowody na istnienie innych światów? Odkryj legendy i teorie otaczające tę tajemniczą skarbnicę wiedzy! 🌌”
Link do artykułu: https://ormus-online.pl/artykuly/biblioteka-aleksandryjska/
Więcej informacji ciekawych znajdziesz na naszej stronie w dziale artykuły: https://ormus-online.pl
#Biblioteka Aleksandryjska#Historia#Tajemnice#Starożytność#Teorie spiskowe#Ezoteryka#Nauka#Zaginiona Wiedza#Manuskrypty#Mitologią#Ormus Online#Ciekawostki#Intrygujące
0 notes
Text
Podolskie korzenie panienek: część 1 rozprawy
Musimy porozmawiać o przeszłości Basi Jeziorkowskiej i Krzysi Drohojowskiej z Pana Wołodyjowskiego (czytaj: nie musimy, ale mnie się za bardzo nudzi w życiu żebym mogła zostawić w spokoju ten temat).
Zastanawialiście się nad losami Basi i Krzysi przed rokiem 1668? Jasne, że nie, tak samo zresztą jak ich autor. O rodzinach dziewczyn dowiadujemy się z materiału źródłowego tyle, że nie żyją. Najwyraźniej co do ostatniego członka, ponieważ opiekę nad dwiema pannami na wydaniu sprawuje para zupełnie niespokrewnionych (czyżby…?) z nimi ludzi. Ale po kolei.
Basia i Krzysia na początku fabuły książki mają po około 18 lat, są gotowe do zamążpójścia, o rękę Basi starali się już nawet trzej kandydaci (a przynajmniej o tylu wiemy). Jeżeli założymy, że dziewczyny są rówieśniczkami, to urodzić by się mogły w 1649 lub 1650 roku. Aby ułatwić sobie dalsze kalkulacje przyjmę, że obie są z 1650 roku, bo to bardziej okrągła data. A zatem panny przyszły na świat w połowie XVII wieku.
Dalej dowiadujemy się, iż pochodzą z Rusi. Ruś to mało konkretne słowo opisujące spory obszar, jednak z pomocą przychodzi pewne określenie, które pada kilka razy w początkowych rozdziałach powieści: latyczowskie (czy też latyczowskiem). Pada ono m.in. z ust samego pana Zagłoby:
“Dla Boga! Chyba same amazonki w Latyczowskiem mieszkają”. Narrator określa również tym mianem postać stolnikowej: “Zagłoba z rozpromienionym obliczem przysiadł się znów do pani stolnikowej latyczowskiej.”
Czymże jest owo latyczowskie? Pewności nie mam, gdyż swoje śledztwo oparłam na źródłach internetowych. Jednak jeśli pójdziemy najpewniejszym i najbardziej oczywistym tropem, natrafimy na Latyczów – małe miasteczko, obecnie na terenie Ukrainy, mieszczące się w obwodzie chmielnickim, które od XV wieku było ważnym dla Rzeczpospolitej miejscem. Jak podaje Wikipedia: “[Latyczów] był miejscem, drugim w województwie po Kamieńcu Podolskim, w którym odbywały się szlacheckie sądy grodzkie i sądy ziemskie.”. Położone było w granicach naszego kraju w województwie podolskim. Na tym etapie można spokojnie założyć, że właśnie o to miejsce chodzi Sienkiewiczowi. Dziewczyny pochodziły zatem z Podola.
Podole w XVII wieku było obszarem, przez który przetaczały się i ścierały najróżniejsze wojska. W kontekście Latyczowa za czasów młodości dziewczyn, zacząć należy od powstania Chmielnickiego, które wybuchło w 1648 roku, czyli przed ich domniemanymi narodzinami. Wikipedia mówi nam, iż podczas powstania Chmielnickiego Kozacy zajęli i złupili miasto. Patrząc szerzej, właściwie całemu Podolu mocno się wówczas oberwało:
“[powstanie Chmielnickiego] Doprowadziło do wyludnienia Podola, o czym świadczy lustracja dóbr królewskich z 1662 roku, która wykazała, że na 159 osad aż 109 było niezamieszkanych (68%).”
Później nałożyło się na siebie kilka konfliktów zbrojnych, m.in. wojna z Rosją (początek: 1654 r.), potop szwedzki (początek: 1657 r.) czy walki z Jerzym II Rakoczym. W 1657 roku na terenie Podola miała miejsce bitwa pod Czarnym Ostrowem. Zapytacie “a co to ma wspólnego z tematem?”. Cóż, Czarny Ostrów jest oddalony od Latyczowa o 75 km, co nie jest bardzo małą, ale również nie bardzo dużą odległością. Bardzo możliwe, że pan Jeziorkowski, pan Drohojowski, a nawet stolnik Makowiecki walczyli w tej bitwie (zwłaszcza, iż ojciec Basi był, jak to ujęła stolnikowa “komisarzem do rozgraniczenia Podola, któren był potem, jeśli się nie mylę, i miecznikiem podolskim.”). W zależności od naszej fantazji i widzimisię pan Jeziorkowski mógł nawet w owej bitwie zginąć, gdyż jego córka była już wtedy na świecie, ba, miała nawet 7 lat. Ale do wątku umierających ojców jeszcze wrócimy.
Po wszystkich tych ekscesach wojskowych Latyczów był w ruinie. Jak podaje Wikipedia:
“Wg opisu z lustracji z 1658 roku „Starostwo z miastem teraz całe spustoszone i zdezelowane, a dlatego, że na samym szlaku zostawa, którym gościńcem każden nieprzyjaciel chodzi.“
Ponadto miasto położone było na tzw. czarnym szlaku – był to jeden z trzech głównych szlaków, którymi Tatarzy najeżdżali polskie ziemie. Z tego powodu miasto było wielokrotnie przez nich palone. Wspomnijmy teraz stan Podola po czterech latach, czyli w 1662 roku: na 159 osad aż 109 było osadami widmo. Co to oznacza w praktyce? Dziewczyny miały niewielu sąsiadów. A tak na poważnie: Podole przypominało nasze Podlasie – majątki były od siebie znacznie oddalone, co za tym idzie odsłonięte, wrażliwe na potencjalne ataki kozacko-tatarskie (bo wiadomo, że w kupie siła).
#pan wołodyjowski#trylogia#krzysia drohojowska#basia jeziorkowska#henryk sienkiewicz#historia#podole#teorie nie calkiem spiskowe#gdybanie
24 notes
·
View notes
Text
Jak Star Trek Picard zrujnował Star Treka
Popularyzatorka nauki i youtuberka Angela Collier wypuściła kilka dni temu wideoesej o tym właśnie tytule: https://www.youtube.com/watch?v=MdLHKdn0JTY
Jej film trwa prawie 4h i składa się z wielu części, podczas których omawia z osobna fabułę oraz kolejne sezony Star Trek Picard, zahaczając przy okazji o inne seriale takie jak Disco czy filmy JJ Abramsa (także się nie spodobały).
To co szczególnie mnie zaciekawiło, to że nie jest to zwyczajny wściekły rant z komentarzami typu "gówno gówno", tylko wnikliwa analiza, która pokazuje różnego rodzaju błędy scenariuszowe i produkcyjne.
Dodam, że nie zawsze zgadzam się z opiniami recenzentki oraz nie rozumiem jej awersji do Wila Wheatona, ale jednak w przeważającej części jest to materiał wartościowy. W chwili pisania tego tekstu video miało już ponad 300 tysięcy obejrzeń.
Jeżeli ktoś ma czas i cierpliwość, to zapraszam do zapoznania, a poniżej kilka punktów, które mnie najbardziej zainteresowały.
1. Finał trzeciego sezonu Picard zepsuł Star Treka. Cały serial Picard pośrednio jest o tym jak ciężko żyje się po asymilacji przez Borga. Wybrzmiewa to zwłaszcza w scenach Siedem oraz Picarda. Tymczasem w kulminacyjnym punkcie trzeciego sezonu wszyscy młodzi oficerowie Gwiezdnej Floty (poniżej 25 lat) zostali tymczasowo asymilowani i zmuszeni do mordowania swoich starszych kolegów, towarzyszy czy cywilów. Niezaadresowaną w serialu konsekwencją jest całe pokolenie osób posiadających traumę związaną z mordowaniem istot lub próbą takiego mordowania. Gdyby potraktować to poważnie, to każdą kolejną załogę w tych realiach czeka zmaganie się z silnym PTSD.
2. Sezony drugi i trzeci były kręcone równolegle, dlatego nie mają na siebie zbyt dużego wpływu. Wygląda na to, że Patrick Stewart miał dużą kontrolę kreatywną nad wątkiem drugiego sezonu (przemoc domowa, poszukiwanie miłości, pojednanie się z Q) i w zamian zgodził się na to, by trzeci sezon był zlotem starej załogi z TNG. W swoich wstępnych warunkach dla serialu Picard miał jasno powiedziane, że nie będzie spędu starej załogi (pisał o nich w książce), natomiast najwyraźniej dał się przekonać do zmiany. Jednocześnie produkcja serialu trafiła na szczyt pandemii, co spowodowało kolejne opóźnienia i przesunięcia.
3. Kilka ślepych lub nierozwiązanych motywów: 🔥 syn Raffi i jego dziecko, z którymi chciała się pogodzić (syn miał za złe, że Raffi pogrążyła się w teorie spiskowe, a przecież serial pokazał, że te teorie o infiltracji Gwiezdnej Floty były prawdziwe!) 🔥 androidyczne ciało Picarda - w pierwszym sezonie Picard umiera na nieuleczalną chorobę, a potem jest przywrócony do życia jako śmiertelny android – fakt, który poza kilkoma dialogami nie ma żadnych prawdziwych konsekwencji w fabule 🔥 Siedem w pierwszym sezonie boi się aktywować sześcian Borg, bo ją to pochłonie. Zrobiła to i wszystko było w porządku bez większych konsekwencji. 🔥 Riker oraz Troi tracą syna z powodu braku lekarstwa. Thaddeus Riker mógł być uratowany, gdyby znaleźli jakiegoś działającego androida, ale najwyraźniej nie dali sobie z tym rady. Nie pasuje to w ogóle do charakteru Rikera, który poruszyłby niebo i ziemię, aby znaleźć jakieś rozwiązanie. 🔥 W kilku momentach serialu odgrywana jest triumfalna muzyka w sytuacji, która jest tragiczna lub niejednoznaczna. Jedną z tych scen jest gdy przygnębiona Raffi wykorzystuje swoje ostatnie przysługi w Gwiezdnej Flocie, aby załatwić Picardowi dyplomatyczny immunitet. Gdy się jej udaje, jest załamana i idzie z butelką whisky się zapić w kajucie, a Picard bije jej brawo (i w tle leci pompatyczna fanfara, zupełnie nieadekwatna do nastroju). 🔥 Kolejna sytuacja to Picard i Beverly Crusher rozmawiają z Vadic i poznają jej tragiczną przeszłość - tortury w laboratoriach sekcji 31. To był dosłowny moment "are we the baddies?". 🔥 Cały wątek matki Picarda, potencjalnej przemocy domowej, choroby psychicznej i tego, jakby dział się w XIX wieku a nie w erze lotów międzygwiezdnych. Angela zasugerowała, że jeśli motyw przemocy domowej był dla Patricka Stewarta istotny, to lepiej byłoby go wpleść w historię Renée Picard i dać jej np. przemocowego partnera, który odwodzi ją od misji kosmicznej. Swoją drogą pozwoliłoby to uniknąć żenującego wątku Q jako terapeuty. 🔥 W drugim sezonie Picard wspomniał do Jurati, że nie zna rachunku różniczkowego i całkowego. Jest to totalne zaprzeczenie postaci, która hobbystycznie interesowała się matematyką w TNG.
4. Sekcja 31 – najwyraźniej Alex Kurtzman, człowiek odpowiedzialny za rozwój całej franczyzy obecnie, jest wielkim fanem i stara się wszędzie wpleść ten motyw. Organizacja tego rodzaju traktowana na poważnie jest wg autorki (z czym zgadzam się w 100%) zupełnym zaprzeczeniem idei Star Treka oraz Federacji, a racjonalizowanie i oswajanie jej jest szkodliwe. Sekcja 31 jest dobra jako teoria spiskowa i przeciwnik dla optymistycznej i idealistycznej załogi okrętu gwiezdnego. W innym przypadku robi z wszystkich oficerów Gwiezdnej Floty hipokrytów lub ignorantów, żadna z tych opcji nie brzmi fajnie.
5. Zbyt dużo ekspozycji – w serialu Picard jest zbyt dużo dialogów, w czasie których bohaterowie omawiają fabułę. Tak jakby twórcy uważali, że historia jest na tyle zagmatwana, że należy ją dokładnie wyłuszczyć i powtarzać.
6. Nadmierna brutalność – obcinanie głów, wydłubywanie oczu, rozstrzeliwanie przeciwników, liczne motywy samobójcze. Autorka zwróciła uwagę, że klasyczne treki można oglądać z dzieciakami (nawet jeśli te nie zrozumieją wszystkiego co się dzieje na ekranie), natomiast tych nowych - absolutnie nie. Nikt nie będzie miał wspomnień, że oglądał Picarda czy Discovery z rodzicami, jeśli są tam sceny dosłownej przemocy czy krojenia ludzi (Ash Tyler z Disco).
7. Twórcy Star Treka wielokrotnie wykorzystywali kwestię różnorodności jako tarczę, którą bronili się przed uzasadnioną krytyką. Oczywiście istnieją osoby, które atakują seriale z powodu reprezentacji LGBT+, ale stanowią one raczej margines całej dyskusji. Siedem i Raffi nie potrzebują specjalnego scenariuszowego uzasadnienia, aby być parą romantyczną. Ale potrzebują dobrych dialogów do grania, aby się to przyjemnie oglądało.
8. Cała 4-godzinna analiza, poparta licznymi cytatami i odniesieniami do fanowskich dyskusji jest wielkim apelem o poprawienie jakości scenariuszy. Autorka zwraca uwagę na dobrą pracę aktorów, scenografów czy ekipy filmowej, natomiast widzi problem na samej górze – u osób, które decydują co ma się dziać dalej, co będzie wyprodukowane i w którym kierunku pójdzie scenariusz.
Link do filmu: https://www.youtube.com/watch?v=MdLHKdn0JTY
1 note
·
View note
Text
Zmęczenie
30.09.2024
Jestem w opór zmęczona. Ostatnie dni to fokus/skupienie na maksa + stres. A podświadomie, gdzieś tam "z tyłu" wciąż procesowałam ten wieloaspektowy brak bezpieczeństwa w moim życiu. Na moje emocje przez ostatnie 5 dni miało wpływ też to, że byłam sama. Nie samotna. Sama. I naprawdę chociaż z jednej strony to było SUPER, bardzo mi się podobało, ba! Potrzebowałam tego! Pobyć sama, bez mojego chłopaka, bez mojego pieska.
Pierwszy raz od 1,5 roku od kiedy mamy psiaczka byłam w takiej sytuacji: byłam na więcej niż dobę bez towarzystwa obydwu członków mojej małej rodziny - zwykle mój psiaczek towarzyszy mi wszędzie, czasem jedzie z moim partnerem, czasem z rodzicami, ale zwykle wtedy albo ja i mój O. jedziemy gdzieś razem, albo on wyjeżdża, a ja zostaję z piulkiem.
Fajnie było pobyć po prostu sama ze sobą, wsłuchać się w siebie, sprawdzić co się u mnie zmieniło przez te 1,5 roku, kim jestem.
To było super i jestem wdzięczna za to, że teściowa wzięła moją sunię na 5 dni. Dzięki temu mogłam codziennie jeździć na saunę (póki mam dostęp do karty multisport to korzystam, skończy się w listopadzie, razem ze stosunkiem pracy mojego partnera) - nie byłam tam codziennie xD bo w weekend miałam znowu 13h zajęć w sobotę i 9h w niedzielę.
Byłam w odwiedzinach u siostrzeńca, spotkałam się u siostry w domu nie tylko z siostrą, ale też z mamą <3. To było bardzo miłe tym bardziej, że z jakiegoś powodu moja mama NAGLE uznała, że sytuacja w której nie ma mojego narzeczonego przy mnie to jest właśnie ten moment gdy trzeba do mnie dzwonić by upewnić się czy żyję (jak była powódź to przecież miała to gdzieś) - być może te nasze rozmowy z zeszłego tygodnia, kiedy perswadowaliśmy mamie, że warto się odezwać kurde, jednak coś dały, jakąś zmianę przyniosły. Zobaczymy.
A! Bo chyba nie miałam przestrzeni by pisać o imbie rozpętanej przez ciocię. xD Jak była powódź pisałam do cioci, do kuzyna. Generalnie pisałam do wszystkich krewnych, którzy mieszkają na zagrożonych zalaniem terenach. Ciocia i jej syn byli w podróży, więc to mnie bardziej martwiło: czy zdążą przejechać przez most i czy zdążą zabezpieczyć dom. No i wszystko ok. Ciocia - to chyba pisałam - w przeciwieństwie do mojej mamy codziennie dawała mi znać jak wysoki jest poziom wody, jak wygląda sytuacja w mieście, uspokajała, że jest zabezpieczona i prosiła, abym ja też się odzywała. No i ok. Doceniałam to. Kuzyn mnie początkowo ignorował, bo pracował na wałach, jego partnerka odpisywała mi raz dziennie i krótko "wszystko ok, jesteśmy bezpieczni" - i to mi wystarczało, chciałabym wiedzieć więcej (np: czy ogród jest cały, czy ich wieś zalało itp), owszem, ale ona nie miała albo czasu, albo potrzeby o tym pisać i to okay. Pytałam czy potrzebują pomocy - ani ciocia, ani kuzyn&jego partnerka pomocy nie potrzebowali. I luz. Jak fala docierała do Wro to kuzyn (i inny kuzyn też, niezależnie od siebie) wysłali mi te teorie spiskowe o "zawracaniu fali na opolskie", ech. W odpowiedzi przesłałam im screeny komunikacji władz mojego miasta - nie komentowali tylko przekonywali, że te ich teorie mają więcej sensu. A kiedy fala kulminacyjna dotarła do Wrocławia oczywiście dawałam znać tak, jak ciocia przez poprzednie dni, czyli "dzień dobry ciociu, smacznej kawusi xD żyjemy, jesteśmy bezpieczni, mamy bieżącą wodę, jedzenie, nie wylało w mieście, mamy przesiąki w jednej dzielnicy, ale poza tym sucho." i dodawałam screeny poziomów wody i innych faktów podawanych w mediach. Dodawałam też zdjęcia z miasta - wszystko obłożone workami, relację z pracy wolontariackiej przy ładowaniu piachu do worków. To samo wysłałam do rodziców, do kuzynów, do siostry. Czasem dostawałam tylko okejkę, a czasem rozmawialiśmy sobie z rodziną o emocjach i zniszczeniach w ich okolicy. Anyway TEN kuzyn (syn siostry mojej mamy) odpowiedział na moje poranne wiadomości krótkim "ale są minusy mieszkania w dużym mieście". Eeeee... No i trochę mnie to zaskoczyło, bo na moje "jesteśmy cali, udało się, nie zalało nas" dostałam "ale są też minusy!". No... Było mi dziwnie. Zdecydowanie to była jedna z najdziwniejszych wiadomości jaką dostałam, to była nieudana komunikacja - wysłałam komunikat na jeden temat, a po drodze nastąpił szum informacyjny, bo mój kuzyn ewidentnie odpowiedział na coś innego. Ja założyłam pisząc wiadomość, że on się o mnie martwi tak, jak ja martwiłam się o niego, a on ewidentnie wszedł w tryb obronny, interpretując moją wiadomość jako info do porównania sytuacji jego i mojej "u mnie jest lepiej niż u ciebie". Ech. Nie miałam siły na wyjaśnianie tego i swoich intencji, tylko napisałam "przecież nigdy nie mówiłam, że płyną z tego same plusy <emota zakłopotanej buzi> daję po prostu znać, że z nami wszystko ok, żebyś się nie martwił".
I tyle było komunikacji z kuzynem.
A po tym jak woda zeszła, ciocia zadzwoniła do swojej siostry tj. mamy by powiedzieć jej, że jest jej w opór przykro, bo mama nie dzwoniła do niej, nie matrwiła się o jej dobrostan, nie okazała troski, ani wobec siostry, ani wobec kuzyna. Że dawała znać (moja mama swojej siostrze), że tata i Szwagier pojechali do brata taty umacniać wały, a do jej syna NIKT nie przyjechał pomóc, ani nie zadzwonił. Ciocia powiedziała, że jest im przykro i czują, że są dla nas nieważni. OFC dodała, że tylko ja się kontaktowałam i tylko ja okazałam zainteresowanie rodziną.
Na to moja mama zareagowała tak samo, jak na mój telefon w środę 18.09.2024 kiedy przeszła wysoka fala. Z totalnym zaskoczeniem, bez jakiejś takiej empatii w tej sytuacji oznajmiła, że przecież ani dom cioci nigdy nie był zalany, ani tereny na których dom ma jej siostrzeniec nigdy dotąd nie był zalany, więc o co miała się bać? Albo troszczyć? Przecież było wiadomo, że każde z nich jest dorosłe, odpowiedzialne i bezpieczne? Moja mama się w ogóle nie bała o swoje bezpieczeństwo, ani bezpieczeństwo dzieci, wnuka, więc niby dlaczego miałaby bać się o siostrę lub siostrzeńca? xD
Ciocia widziała to inaczej, zakrzyczała mamę pretensjami, żalem, swoim poczuciem krzywdy. Ech. A potem, roztrzęsiona mama zadzwoniła do mojej siostry (bo w narracji cioci ja byłam tą "dobrą", a mama i sis tymi "złymi") opowiedzieć o sytuacji. Siostra się wkurzyła bardziej, że ciocia kręci imbę i nakrzyczała na mamę niż racjonalnością argumentów cioci. Więc zadzwoniła do cioci wkurzona na wyżywanie się na mamie, ale z całkiem spokojnym, racjonalnym skonfrontowaniem faktów. Wyjaśniła cioci, że telefon działa w dwie strony: brat taty zadzwonił prosząc o pomoc przy układaniu wałów, WIĘC tata i Szwagier pojechali układać wały (a potem jeździli nieproszeni na kawę xD ech, jakby to był normalny dzień po prostu). Była informacja to była reakcja. Kuzyn nie dzwonił, więc skąd mogli wiedzieć? Na to ciocia, ze mogliśmy zadzwonić. xD Na to siostra, że ciocia też mogła zadzwonić i przypomniała jej, całkiem racjonalnie, że z całej rodziny o której mowa, spośród wszystkich członków, wliczając w to kuzyna, ciocię, kuzynów ze strony taty to właśnie ona, moja siostra mieszka NAJBLIŻEJ rzeki i była de facto najbardziej zagrożona, bo ma do brzegu Odry jakieś 400 metrów i to zawyżając. Czy kuzyn albo ciocia do niej dzwonili zapytać czy potrzeba pomocy? No nie. I akurat się dobrze złożyło, bo nie trzeba było pomagać, wszystko było umocnione. Ale sami przenieśli rzeczy z garażu i ogrodu do mieszkania, też się przygotowywali na powódź.
Ech.
A potem siostra do mnie zadzwoniła opowiadając to wszystko i pytając czy miałam od cioci jakiś pełen-żalu-vibe skoro byłam z nią w kontakcie przez czas, gdy przepływała fala. Bo ciocia też siostrze wytknęła, że ja zapytałam, a nikt inny nie. Przyznałam siostrze, że miałam miły kontakt z ciocią, szczególnie przy porównaniu tego jak bardzo fatalny i frustrujący był dla kontakt z mamą i tatem xD (przypominam: nie odbierali telefonów godzinami, a jak odbierali to byli zdziwieni dlaczego jestem zestresowana i zaniepokojona, bagatelizowali to, że mieliśmy klęskę żywiołową w najbliższym sąsiedztwie), a tak właściwie to kuzyn mi odpisał dziwnie na moją wiadomość na temat mojego bezpieczeństwa, ale nie mam o to bólu dupy, raczej mnie zaskoczyło, że tak dziwnie zinterpretował moją wiadomość. :/
Siostra moja, jak to moja siostra, wyjaśniła mi, że całą sytuacja jest dla niej absurdalna, że faktycznie nie pomyślała by zadzwonić do cioci i kuzyna, bo przecież oni mieszkają daleko od rzeki, na terenach, które nigdy nie były zalane, że do mnie też nie potrzebowała dzwonić, albo się o mnie martwić, upewniać się czy jestem bezpieczna, bo cytuję "ty to sama z siebie piszesz, codziennie jakieś wiadomości wysyłałaś o stanach wody, ty to zawsze wszystko zbyt przeżywasz pierdoły większe i mniejsze". Eeeee...? Ech.
No, jesteśmy różnymi ludźmi, z różną emocjonalnością. I fakt, moja siostra dopiero jak fala zeszła z ich obszaru zadzwoniła do mnie NAGLE ogarniając, że ominęło ich olbrzymie niebezpieczeństwo, które bagatelizowała za pewnik uznając, że są bezpieczni, bo w 97 byli. Wtedy przeżywała nagłą świadomość, że przecież naprawdę mogło ich zalać. A już tydzień później, relacjonując rozmowę z naszą ciocią, nie pamięta o tym, jak była wstrząśnięta własną ignorancją wobec faktycznego niebezpieczeństwa.
Anyway - nie dałam się wciągnąć w imbę rodzinną. Nie mam do nikogo o nic żalu. Nie mam na to przestrzeni. Cieszę się, że wszyscy są cali.
Ech.
Wracając do ostatnich dni: SIOSTRZENIEC! <3
Kocham typa, a on uwielbia mnie. xD Mega chłopczyk. Nie czuję bynajmniej instynktu czy czego tam się wmawia, że kobietą niby się włącza przy dzieciach. Cieszę się, że to cudze, nie moje, ale zarazem CZUJĘ tak bardzo, że to moje stado, moja krew. No... Cudowny malec. Obecnie więksość rodziny malca - od strony ojca i od strony matki - zgadzają się, że chłopiec to skóra zdarta z dziadka (mojego taty). To strasznie wkurza siostrę, bo ona jest do ojca podobna i całe życie słuchała, że to ona jest skórą zdartą z taty. xD Młody jest blondynkiem, jak sis, jak nasza babcia. I ma loczki - jak mój pradziadek (ojciec babci), jak babcia, jak tata, jak ja i siostra. <3 I niebieskie oczy. Wiem, że to jeszcze nie jest coś przesądzonego, że barwy mogą się zmienić (ojciec chłopca jako dziecko był popielatym blondynem, a teraz Szwagier jest czorny jak węgiel :P ), ale nie mogę nie widzieć podobieństwa z moją rodziną. Jest zbyt oczywiste (dla równowagi - chociaż kształt buzi dziecka, kolory, uśmiech są kropka-w-kropkę jak u mojej sis, to kształt oczu i brwi to copy-paste Szwagra, tylko w innych barwach :P). Młody nakarmił mnie plackiem ziemniaczanym (a ja jego swoim plackiem), potem kazał sobie czytać książeczkę o BOBRACH (xD zdechłam xD nieświadomie wstrzelił się w najbardziej memiczny trend), tańczyliśmy, myliśmy warzywka. No i jeszcze zrobiliśmy jedną rzecz: z siostrą i mamą, w harmonii, zaczęłyśmy śpiewać piosenki dla dzieci. Siostra właśnie na to się skrażyła: że tylko ona dziecku śpiewa, że nasz tata jeździ z gitarą robiąc prywatne koncerty dziecku kuzynki (młody jest totalnie muzykalny), a do wnuczka nie zabiera gitary, bo woli się z nim bawić, gadać, biegać z nim. A szkoda, bo może by młody też zajarał się gitarą? Może też jest muzykalny? Stwierdziłam "sprawdźmy" i zaczęłam śpiewać. Mama i sis dołączyły. A młody siedział na dywanie i gapił się na nas z otwartą buzią. Nie mam pojęcia co z tego wynika (czy muzykalny jest czy nie), ale chyba mu się podobało. :D
W ogóle to brakuje mi śpiewania. I słuchania gitary taty w niedzielę rano...
Byłam też na spotkaniu z kumplem - było świetnie.
Odpoczęłam na saunie. Duuuużo milczałam.
Byłam zaskakująco bardzo zmęczona. Chyba nadal jestem.
Z pozytywnych rzeczy: napisałam do tych ludzi od kursu, że chcę go realizować, ALE wolałabym, aby te odrabiane, odwołane zajęcia przez powódź odbyły się w tygodniu niż w weekend, bo w weekendy mam zjazdy na studiach, że mam zamiar w najbliższy weekend (ten, który skończył się wczoraj) wykorzystać jedyną dostępną nieobecność na studiach, więc na kolejną nie mogę sobie już pozwolić. I zaskoczyła mnie odpowiedź.
TOTALNIE.
Nauczyciele tej organizacji moim zdaniem nie są dostatecznie kompetentni, ale Pani koordynująca pracą organizacji jest FANTASTYCZNA! Po pierwsze napisała, że mega się cieszy, że nie chcę rezygnować z kursu w mojej sytuacji. Po drugie zaproponowała mi 3 rozwiązania. 3!!!! 3 możliwości mojego uczestniczenia w szkoleniach tak, abym zdobyła wiedzę, zyskała certyfikat i kwalifikację, a przy tym nie musiała robić sobie nieobecności na studiach! Normalnie nich babeczkę ktoś ozłoci! Cudowne! I nagle się okazało, że nie muszę robić sobie nieobecności. Nagle okazuje się, że mogę sobie pozwolić na spokojne uczestniczenie w rozciągniętym w czasie kursie przez kilka następnych tygodni kursach popołudniowych, kilkugodzinnych (jeżeli znowu trafi mi się ten pan nauczyciel co ostatnio to nie zdąży mnie tak zmęczyć i wkurwić) i to w moim mieście zamieszkania. Nie musze dojeżdżać. MEGA SIĘ CIESZĘ!
W ten sposób okazało się, że mogłam w weekend uczestniczyć w całym pierwszym zjeździe na studiach (do piątkowego wieczoru myślałam, że będę na pierwszych zajęciach, potem zrobię sobie 8h przerwy na ten kurs, a po kursie znowu włączę się w jeszcze 3h ćwiczeń - całe szczęście zjazd był zdalny, więc planowałam tak spędzić cały weekend, żonglując między studiami i kursem), a do tego mam więcej czasu na realizację zadania domowego na kurs :D
ULGA!
No i studia... ech... nie odpoczęłam. I czuję się znowu przytłoczona ilością rzeczy. To znaczy zaliczenia. Wiem, że mam czas na wykonanie tych zaliczeń do końca semestru, ale w głowie mam po prostu maaaaasę deadlinów, masę presji, a presja i przytłoczenie ilością rzeczy, jakie mam zrobić jest dla mnie po prostu taka... męcząca. Zmęczyłam się samym spisywaniem zadań/warunków zaliczeniowych na najbliższe 5mc. Niby wiem, że mam 5mc na wykonanie wszystkiego, ale w głowie czuję presję, czuję, że to za dużo, że nie zdążę i nie dam rady. Jestem zmęczona.
I znam to uczucie.
To jest uczucie które towarzyszyło mi podczas poprzednich studiów.
Że tak dużo rzeczy i tak mało odpoczynku między nimi, że mam ochotę się wycofać, bo sobie nie dam rady. I tak myślę, że MOŻE gdyby między kolejnymi rokami studiów była roczna przerwa na jakieś takie ustatkowanie, stabilizację, na odnalezieniu się w nowej sytuacji, na uspokojeniu się po biegu przez poprzedni rok, to może by to dla mnie był wskazany tryb nauki? Bo jestem zmęczona.
ALE.
Jest też fajnie. Jedna Pani, z którą miałam wczoraj 5h wykładu i które mówi w sposób elektryzujący, fajny, pełen energii okazała się być... moją koleżanką ze szkolenia/grupy entuzjastów w którym wraz z O. brałam udział jakieś 2 lata temu. :D Ba! Gdy zapytała na forum grupy "czy ktoś wie co to znaczy XXXX?" (tu nazwa tej profesji w której się szkoliłam), a ja jej odpowiedziałam tylko "tak, mam pojęcie, byłam na szkoleniu u Marcina*"(imię zmienione) i nawet nie dodałam nazwiska naszego nauczyciela i mentora xD, a ona podskoczyła, krzyknęła z radości "JUŻ CIĘ LUBIĘ!!" i zaczęła dopytywać kiedy xD. Fajnie, że nie powiedziała na forum całego roku tego, co tym pytaniem ustaliła - że na tym samym szkoleniu byłyśmy i że prawdopodobnie się znamy xD. Zamiast tego od razu, gawędziarsko i sympatycznie oznajmiła na wykładzie, że TOTALNIE szkoda, że tak późno mamy ten wykład, bo Marcin dopiero co u niej nocował xD, bo jechał na występy, ale już rano wyjechał, gdyby wykład był wcześniej to by go zawołała do komputera, żeby powiedział mi "cześć!" xD xD xD
No CUDOWNIE!
A jak zaczaiła, że nie rozmawia tylko ze mną, ale że mówi do całego roku, niemal 200 osób to wyjaśniła kim jest Marcin i dlaczego w kręgach tej profesji to taki celebryta, że wystarczy imię, aby wiedzieć o kim mowa. xD
Też jestem podekscytowana, bardzo się jaram tymi zajęciami z tą dziewczyną. Będziemy troszkę bardziej, głębiej analizować to, co mnie baaardzo interesuje, a jednym z zadań zaliczeniowych jest wykonanie tego, do czego się szkoliłam już 2 lata temu. :D
Taki kolejny aspekt, jaki z tych trwających 5h zajęć wyciągnęłam to ZNOWU przekonanie, że jestem na właściwych studiach. Że to nie był ślepy strzał, że jestem na kierunku, który łączy aspekty, które mnie żywo interesują.
Kolejna rzecz - język angielski. Nie wiem co w sumie z tym zrobić, walczą we mnie dwa wilki: z jednej strony mam zajęcia za które płacę z doświadczoną i naprawdę fajną lektorką, do tego mam dostęp do aplikacji z fajnym całkiem e-learningu z angielskiego. A w zwiazku z tym, że angielski się przydaje, a czuję, że mój jest zaśniedziały bo go nie używam tak czesto jakbym chciała, nie mam ku temu okazji, a te zajęcia to de facto okazja.
A drugi wilk to ten, który jest sfrustrowany koniecznością zostawania na ćwiczeniach trwających 2h po całym dniu wykładów (11h) z przerwami 15 minutowymi. I to ćwiczeniach na których uczymy się angola na poziomie A2.... ugh... I muszę przeznaczyć dużo wolnego czasu by przeklikać ten e-learning (który wydaje się mega fajny, ale też zjada po 15-45 minut czasu by wykonać lekcję), który też jest na poziomie A1/A2. Ech...
Z drugiej strony pani lektorka kazała nam wykonać test, aby sprawdzić poziom grupy - wyszło mi B1+, więc to naprawdę dobry wynik, jak na osobę, która bez wcześniejszego przygotowania podeszła do testu (a testy w moim przypadku są jedną z tych form, które nie pokazują mojego stanu wiedzy - kolejna rzecz o której WIEM dzięki diagnozie ADHD, gdybym zaznaczała to co mi się wydaje w pierwszym momencie dobrą odpowiedzią, to bym miała wyższy wynik, a z uwagi na to, że mega sobie samej nie ufam i zawsze zakładam, że gramatykę i tak poplączę to zaznaczałam inne rozwiązanie - wciąż z tym walczę, ale to wciąż jest trudne, szczególnie jak robię 1h test składający się 150 pytań). Większość grupy ma poziom B1+ więc jest ok ze mną xP. Pani lektorka powiedziała, że weźmie to pod uwagę, ALE mamy wg. planu zrealizować w tym semestrze A1/A2, w kolejnym B1, a na piątym semestrze B2. Myślę, że gdybym się spięła (jeżeli znajdę siłę i czas) i przypomniała sobie niektóre rzeczy, to spokojnie mogłabym uczyć się już teraz B2, a wolałabym robić kurs C1 i C2. Ale tego na tym poziomie studiów nie ma... Jedynymi wyjściami z sytuacji jest po pierwsze przepisanie oceny z poprzednich studiów - ale nie mam ukończonego lektoratu ang (miałam depresję, nie podeszłam do egzaminu, nie mam oceny), więc tak czy owak będę musiała wejść w 5 semestrze na zajęcia; a drugie rozwiązanie to wykonać certyfikat językowy. No i... Hymmm nigdy nie było mnie na to stać. Po prostu to było dla mnie za drogie. Teraz podobno mogę jako studentka skorzystać z jakiejś zniżki na taki egzamin by pozyskać certyfikat, fajnie wiedzieć, chętnie skorzystam (widziałam, że te certyfikaty w tym momencie są w cenach 700-1400 zł), ALE boje się, bo jak wspominałam testy to nie jest najbardziej wymierny sposób sprawdzania mojej wiedzy, a po drugie - na ten moment na pewno nie mogę podejść do certyfikacji na poziomie B2. Bo po prostu nie czuję, że mój angielski jest tak dobry, jak wiem, że może być, jeżeli go trochę poćwiczę.
No. Dwa wilki. Jeden się cieszy, że się może komfortowo i fajnie uczuć, potrenować i utrwalić wiedzę, a drugi jest zmęczony po 11h zajęć i poszedłby spać, doceniłby ten certyfikat bo mógłby mieć trochę więcej czasu na regenerację... a potem by żałował, że nie ma możliwości poćwiczyć swojego angielskiego, bo nie ma na to czasu i przestrzeni.
Will see.
W tym semstrze na pewno nie zrobię certyfikacji z języka, bo nie mam na to kasy. Ot tak. Wrócę do tematu w marcu.
Odnośnie pozostałych wrażeń i pozostałych wykładowców: WIEM, że będę miała zajęcia z tą panią, która mi rok temu zaimponowała. MEGA się cieszę i nie mogę się doczekać kolejnego zjazdu. <3
Dowiem się też od specjalisty jak dobrze nagrać podcast w tym semestrze. To też mnie jara i cieszy (i znowu: to są studia dla mnie! Totalnie dla mnie!).
Mam też do napisania biznesplan i to mnie trochę irytuje... bo chcę zrobić tak czy owak biznesplan swojego biznesu, tego, który w idealnym świecie miałby już teraz hulać w PUP czekając na dotację, a który muszę odłożyć w czasie z przyczyn niezależnych ode mnie. Więc fajnie, mam wyzwanie, które będzie bardzo pożyteczne i będę mogła skorzystać z wglądu osób, które zajmują się zawodowo pisaniem biznesplanów. Naprawdę się ucieszyłam. ALE wtedy pani doktor walnęła, że mamy robić to zadanie w grupach 4-5 osobowych. No i szlag! To znaczy spoko. Jako zadanie zaliczeniowe spoko. Łatwiej podzielić się na części i złożyć w całość do oceny, ale nie chcę robić projektu swojego biznesu z grupą 4 innych osób. No i w ten sposób robi mi się nagle więcej roboty - jakiś-tam biznesplan z grupą i równolegle biznesplan mojego biznesu. Ble. Napiszę do prowadzącej z pyt czy mogę to zrobić solo, bo i tak potrzebuję to zrobić... Może się zgodzi.
Wróciły też wykłady z panią od historii sztuki <3
Moge jej słuchać i słuchać. A na zaliczenie mam opracować temat, który mnie niekłamanie jara. MEGA się cieszę i czuję ekscytację na robienie tego. Strasznie się cieszę. Mam też już fajny zespół - jedna dziewczyna z którą robiłam już prace zaliczeniowe i jest ZAJEBISTA, a także jedna dziewczyna z mojej dawnej grupy, którą całkiem lubię (chociaż słabo ją znam). :D Nasze zadanie jest też ciekawe: bo chociaż mamy do opracowania temat w grupie, to każda z grup/tematów ma swoją grupę analizującą temat antagonistyczny lub z dokładnie przeciwnego nurtu. Czyli to takie komplementarne podejście do tematu, ale skupiając się na innych aspektach, więc w trakcie realizacji mamy nasze projekty też konsultować w tych parach, aby w wyznaczonym terminie zaprezentować reszcie grupy podobny przykład, ale z innej strony. Bardzo mi się to podoba. :D Nie mogę się doczekać realizacji.
No i właśnie: mam nową grupę! :D
Wybrałam specjalność i mam nową grupę i póki co jestem podekscytowana! Mam w grupie takiego fajnego chłopaka (tylko 2 facetów mam w grupie) - z jednej strony pierwszy inicjator każdej imprezy i niezobowiązującego piwka w parku, pierwszy (oprócz mnie xD) który na wykładzie z sali odezwie do wykładowcy stojącego na katerze, nie zgodzi się z nim, podyskutuje, nie boi się mylić. A zarazem - jak się dowiedziałam dopiero w trakcie ostatniej sesji egzaminacyjnej - typ, który pomaga wszystkim studenciakom w kontakcie z milczącymi wykładowcami, z brakiem info w indeksie itp. Dużo osób, które tak jak ja miały przypały z tą jedną panią wykładowczynią w zeszłym semestrze pisało potem do mnie z info, że dziękują za moją chęć pomocy, ale już im pomógł właśnie ten chłopak. A teraz mam go w grupie i naprawdę wydaje się być okay.
W grupie teraz tez mam te dwie dziewczyny, które siedziały za mną na audytorium podczas pierwszego zjazdu ever. To były typiary, które z wyższością mówiły o reszcie grupy, podkreślały swoje doświadczenie w studiowaniu i zasług, doświadczenia z pracą zawodową itp. I wyśmiewały osoby, które nie miały przy sobie iPadów, a już największą krytykę dostawały osoby, które miały tablety rysunkowe innej firmy (bo wiadomo, gorsze niż te ich). Ech.
I zarazem są to te laski z którymi w zeszłym semestrze byłam w grupie zaliczeniowej - te, które mnie zaprosiły do realizacji zadania, które miałam robić indywidualnie, a które potem o tym zapomniały i robiły mi o to problemy, a zakończyły "trzeba było tak od razu mówić" - a ja mówiłam im, na wstępie jak tworzyły zespół, jakieś 3 mc wcześniej, w tej samej konwersacji, wystarczyło przescrollować. No... ech.
Może to są spoko osoby - staram się nie nastawiać. Może to było po prostu nieporozumienie i po prostu każdemu może się przydarzyć, że robi gównoburzę z czegoś co wystarczyło omówić? Może to jak je poznałam na pierwszym wykładzie to był ich system obronny, może czuły się zagubione w grupie i w ten sposób próbowały głupio się odnaleźć? Nie wiem. Ale mam dystans do nich, obserwuję co się dzieje na linii naszych interakcji. Obserwuję uważnie.
A! I one bardzo są zainteresowane podkreślaniem tego, że mają super średnia i chcą dostać stypendium. Gdy podczas zajęć organizacyjnych z opiekunką roku ktoś jeszcze zapytał o stypendium to jedna z tych lasek się odezwała przypominając tonem reprymendy wobec drugiej studentki, że tylko 10% studentów dostanie stypendium naukowe rektora za wyniki w nauce. xD Jakby tak na wszelki wypadek zaznaczała, że stypendium jest jej, a reszta nie ma sensu składać podań. xD LOL. To mnie triggeruje, bo kiedyś takie zachowanie by mnie rzeczywiście "ustawiło" w szeregu w moim "właściwym" miejscu z punktu widzenia tej osoby, która tak mówi (albo precyzyjniej: z mojej interpretacji tego, co ta osoba ma na myśli mówiąc cos w ten sposób, tym tonem) - z moim chujowym poczuciem wartości, szczególnie w konteksicie systemu edukacji i przekonaniem, że na pewno ja się mylę (to typowe dla ADHD - tak często maskujemy się, próbując się dostosować do systemu edukacji neurotypowego, ze nawet te rzeczy lub te pola w ramach których nie ma między nami znaczących różnic i tak odbieram jako "a, no tak, ja na pewno będę w tym gorsza, nie mam siły się o to starać" yeah... NAPRAWDĘ diagnoza tak zmieniła moje życie i swiadomość).
No... musze obserwować tą relację, bo ona mnie silnie uruchamia.
Warto się temu przyjrzeć.
Co jeszcze... zostałam zaproszona do odebrania tej nagrody "zniżki na czesne" na oficjalnej konferencji, z Rektorem. xD Mega fajnie. I mega beka xD
A wieczorem wczoraj odebrałam z dworca mojego chłopaka - odpoczął jednak podczas urlopu, mimo wypowiedzenia, a także mojego psiunia - OMG jak ja za nią tęskniłam. Obydwie piszczałyśmy z radości. :D
Mój chłopak wrócił z perspektywami do domu. Ma kilka pomysłów, jego tata ma pomysły na współpracę z synem.
Też mój chłopak poczuł się bardzo... wolny (?) gdy przyswoił to wypowiedzenie i teraz snuje plany, które ja snułam pół roku temu, a które go wkurzały, bo wymagałby by zmienił pracę. A teraz radosny w jakiejś 15 minutcie po przywitaniu się ze mną wypalił "wiesz, pomyślałem, że moglibyśmy sprobować emigracji, ale potem przypomniałem sobie o tym, ze mamy studia, więc na razie to odpada". No... Eeeee... No szok.
Bo ja mam jasno poukładane jakie kroki i jaki moment w życiu musiałabym osiągnąć by wyjechać za granicę ZNOWU i tam budować życie. Nie jestem na "nie", ale też nie jestem na "tak" w tej chwili życia.
Gdyby wybuchła wojna - spoko. Ne ma o czym nawet mówić.
Ale TERAZ, ogarnianie jednocześnie studiów zaocznie, nowej pracy, przeprowadzki i jeszcze asymilowania się w zupełnie nowym społeczeństwie? NOPE. Za dużo. Pierdolnę mentalnie. Same studia i sytuacja zawodowa mnie obecnie rozwalają tak, ze marzę o przerwie trwającej rok między każdym rokiem xD. Nie chcę teraz wyjeżdżać. ALE gdybyśmy pracowali obydwoje zdalnie i mogli pozwolić sobie na wyjazd na 1-2mc w nowe miejsce, zrobić takie workation. To TAK. Tego bardzo chcę, szczególnie zimą. Gdybyśmy zamieszkali np: w Chorwacji na 2 mc na listopad-grudzień to byłoby cudownie! Pracowałabym sobie zdalnie, on też... Wtedy studia też ogarniemy - zdalnie dołączymy. Ale wyprowadzka z domu to coś konkretnie innego i BARDZO BIG DEAL dla mnie. Na to nie jestem teraz w góle gotowa chyba, żeby chodziło ratowanie życia.
Ja etap emigracji już mam doświadczony i wiem, że to większe i bardziej złożone doświadczenie niż na etapie idei się wydaje.
Zobaczymy jak będzie.
Mam nadzieję, że mój narzeczony znajdzie pracę zdalną, bo... fajnie jest go w domu. :D
A! Jeszcze jedno! xD
O. podczas dyskusji szukał rozwiązań na zniwelowanie siły moich argumentów na "nie" tj. jak to co uważam w emigracji za trudne uczynić łatwiejszym: zaproponował, że jakbyśmy mieli emigrować to do jakiejś kultury, która jest podobna do naszej. Na to ja, już z jakiejś takiej szufladki w mózgu wyciągnęłam, że według jakichś badań, które kiedyś czytałam nasza grupa podobna kulturowo to Ukraińcy i Czesi. No i jakoś ekonomicznie w żadnej z tych grup obecnie nie jest lepiej niż w Polsce. xD I tu sie wywiązała dyskusja - o ile Czesi to bezdyskusyjnie podobna nacja, o tyle Ukraińcy? I zaznaczam, że nie chodzi o jakiś hejt czy znielubienie. Po prostu kulturowo jesteśmy w wyraźny sposób inni - o wiele wyraźniej niż z Czechami. Pismo, wiara, święta, język, model rodziny itp itd. I ja się z tym zgadzam i dziwiłam się też jak czytałam tamte badania o grupach podobnych kulturowo. Na to mój narzeczony, że myślał o Niemcach. Zatkało mnie. Tj. czy ja wiem, czy są podobni? Moi "Niemncy" są, bo to emigranci. xD Ale czy TERAZ kraj Republiki Federalnej Niemiec jest wyjątkowo chetnie nastawiony wobec imigrantów z Polski, eeeee, nie wiem, ale w ogóle do napływowych jest nastawiony nu-nu, bardzo skrajna prawica doszła do władzy...
Trzeba by było zrobić research...
Ale to później, nie na teraz, na po-studiach. teraz realizacja grantu, walka o stypendium, przyjęcie nagrody i MASĘ roboty z wykonaniem prac zaliczeniowych.
Lecę do pracy
11 notes
·
View notes