#tadeusz dąbrowski
Explore tagged Tumblr posts
loosejournal · 24 days ago
Text
Orpheus and Eurydicus by Tadeusz Dąbrowski
for Sergiusz
Every day I send you an e-mail, in it I write my news, every time I end with a request: if you're there and you're well, don't write back.
1 note · View note
organisationskoval · 2 years ago
Photo
Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media
578) Stronnictwo Narodowe, SN, National Party – polska partia polityczna, utworzona w październiku 1928 w wyniku przekształcenia Związku Ludowo-Narodowego, której zadaniem było prowadzenie bieżącej działalności politycznej obozu narodowego (Narodowa Demokracja). Roman Dmowski od początku lat 20. krytycznie spoglądał na działalność Związku Ludowo-Narodowego. Przewrót majowy przeprowadzony przez Józefa Piłsudskiego w 1926 osłabił endecję. Jednym z etapów przekształceń na prawicy było powołanie w Poznaniu (z inicjatywy Dmowskiego) 4 grudnia 1926 Obozu Wielkiej Polski. Klęska w wyborach w 1928 przyspieszyła zmiany. Rada Naczelna ZLN 10 czerwca 1928 podjęła decyzję o reorganizacji ugrupowania w Stronnictwo Narodowe. W drugiej połowie roku rozpoczęto przekształcanie struktur ZLN w SN. W ramach nowego ugrupowania miały się mieścić różne nurty ruchu narodowego począwszy od OWP do organizacji o charakterze społecznym i zawodowym. Obok przekształceń formalnych doszło również do zmian personalnych. We władzach nowej partii zabrakło czołowych działaczy ZLN: Jana Załuski i Stanisława Grabskiego. W kierowniczych gremiach pozostali jednak tacy działacze starszego pokolenia, jak Roman Rybarski, Bohdan Wasiutyński, Karol Wierczak, Marian Seyda. Stefan Dąbrowski, Stanisław Stroński i Adam Żółtowski opowiadali się za tym, by w nazwie nowego ugrupowania pojawiło się słowo „katolickie” (partia nazywałaby się wtedy Stronnictwo Katolicko-Narodowe), ale pod wpływem Dmowskiego do tego nie doszło. Głównym celem programowym stronnictwa była budowa katolickiego państwa narodu polskiego. Ponadto partia opowiadała się za hierarchiczną organizacją społeczeństwa oraz przekształceniem ustroju politycznego, zwiększając rolę elity narodowej w państwie. SN organizował liczne wiece i manifestacje protestacyjne przeciwko dyktatorskiej polityce obozu piłsudczyków (sanacji). Na początku lat 30. doszło wewnątrz SN do sporów, między grupą „starych” (Stanisław Stroński, Marian Seyda, Roman Rybarski), postulującą zachowanie ustroju parlamentarnego z ograniczeniem zakresu demokracji, a grupą „młodych” (Tadeusz Bielecki, Jędrzej Giertych, Stefan Sacha), którzy związani z Obozem Wielkiej Polski, głosili poglądy o kryzysie liberalnej demokracji oraz dążyli do zespolenia zasad katolicyzmu z nacjonalizmem. Były członek zarządu okręgowego SN Wacław Kozielski w 1933 roku założył Narodowo-Socjalistyczną Partię Robotniczą. Konflikty doprowadziły do rozłamów; w 1933 wyodrębnił się Związek Młodych Narodowców, w 1934 Obóz Narodowo-Radykalny, a w 1935 Związek Ruchu Narodowego. W 1935 władzę w SN przejęli „młodzi” z nową linią polityczną będącą kontynuacją OWP. Wkrótce doszło do podziału „młodych” na ekstremistyczną frakcję Jędrzeja Giertycha i grupę Tadeusza Bieleckiego, bardziej skłonną do kompromisu z sanacją. W tym okresie SN reprezentowało zdecydowaną postawę antysemicką. Największe wpływy stronnictwo posiadało w Zachodniej i Centralnej Polsce oraz w Wilnie i Lwowie. Było największą partią polityczną w Polsce. W 1938 liczyło ponad 200 tys. członków. Organami prasowymi stronnictwa były: „Gazeta Warszawska” (od 1935 „Warszawski Dziennik Narodowy”), „Myśl Narodowa”, „Kurier Poznański”, „Dziennik Wileński” i wiele innych. Prezesami SN byli kolejno: Joachim Bartoszewicz, Kazimierz Kowalski oraz Tadeusz Bielecki. Pod wpływem SN pozostawały liczne organizacje zawodowe (Zjednoczenie Zawodowe „Praca Polska”), młodzieżowe (Związek Akademicki Młodzież Wszechpolska), sportowe (Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół”), oświatowe i inne. 3 grudnia 1937 Sąd Okręgowy w Zamościu skazał działaczy SN, w tym Kazimierza Rzewuskiego, na kary pozbawienia wolności w zawieszeniu za nielegalne posiadanie broni i materiałów (pierwotnie akt oskarżenia wymieniał stworzenie organizacji zbrojnej wymierzonej przeciw komunistom). W okresie II wojny światowej, SN było jednym z 4 głównych konspiracyjnych stronnictw politycznych które działało pod kryptonimem „Kwadrat”. Było reprezentowane, do czerwca 1941 w rządzie RP na uchodźstwie przez – Władysława Folkierskiego i Zygmunta Berezowskiego oraz w Delegaturze Rządu RP na Kraj i w Politycznym Komitecie Porozumiewawczym. Kwadrat postulował model Polski narodowej i bezklasowej. Opowiadał się za walką z Niemcami, wyparciem z Polski obcego kapitału, uspołecznieniem własności przez udział robotników w przedsiębiorstwach, przebudową ustroju rolnego oraz za znacznym przesunięciem zachodniej granicy. Zwalczał wpływy komunistyczne w Polsce. W październiku 1939 na konspiracyjnym posiedzeniu, zarząd główny SN powołał Narodową Organizację Wojskową. W 1942 część kierownictwa politycznego Kwadratu wystąpiła z inicjatywą podporządkowania NOW dowództwu AK, co spowodowało rozłam w SN i NOW. Działacze opozycyjni wraz z Organizacją Wojskową Związek Jaszczurczy utworzyli we wrześniu 1942 Narodowe Siły Zbrojne. W listopadzie 1942 doszło do scalenia NOW z AK. Od lipca 1944 władze Stronnictwa prowadziły rozmowy polityczne z Niemcami, w celu zapobieżenia przewidywanej masakrze młodzieży polskiej w Warszawie w związku planowanym powstaniem. Adam Ronikier przedstawił w toczących się rozmowach ideę, by Armia Krajowa przejęła Warszawę bez morderczego boju z Niemcami, na co skłonni byli przystać niektórzy politycy i wojskowi niemieccy (vide casus Paryża w sierpniu 1944). Ideę tę popierał m.in. Józef Mackiewicz. Wojna nie przerwała ciągłości życia politycznego i istnienia organizacji politycznych, ale po jej zakończeniu Stronnictwo Narodowe przetrwało w szczątkowej postaci. Największe straty Stronnictwo Narodowe poniosło w Wielkopolsce, w Okręgu Lwowskim SN oraz w Warszawie. W listopadzie 1944 kierownictwo SN utworzyło Narodowe Zjednoczenie Wojskowe, wojskową organizację mającą przeciwstawić się powstającym w Polsce władzom komunistycznym. W 1945 po nieudanej próbie przejścia do działalności legalnej, Stronnictwo Narodowe jako całość pozostawało w podziemiu. Władze komunistyczne wzmagały nieustanne akcje przeciw narodowemu podziemiu. W jego zwalczaniu brały udział formacje MO, KBW, UB, jednostki wojskowe, w tym również NKWD i Armia Czerwona. W głośnym Procesie 16 w Moskwie, który rozpoczął się 18 czerwca 1945 sądzeni byli, obok innych, również działacze Stronnictwa Narodowego: Stanisław Jasiukowicz, Aleksander Zwierzyński, Kazimierz Kobylański i Zbigniew Stypułkowski. Przybyły z emigracji w grudniu 1945 przedstawiciel prezesa Zarządu Głównego SN – Tadeusza Bieleckiego, Edward Sojka powołał nowe Prezydium SN. Przewodniczącym został Leon Dziubecki, a członkami: ks. Władysław Matus, Lech Hajdukiewicz, Marian Podymiak. Wydział Terenowy objął Tadeusz Maciński a Propagandy – Bronisław Ekiert. W grudniu 1946 MBP aresztowało całe Prezydium. Pozostałe struktury próbował aktywizować następny przybyły z Londynu w grudniu 1946 emisariusz Adam Doboszyński, jednak w lipcu 1947 on także został aresztowany. UB rozbiło wtedy także szereg pozostałych oddziałów NSZ w całej Polsce. W dniach 7–22 maja 1948 r. Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie w składzie ppłk dr Romuald Klimowiecki, por. Henryk Szczepański, mjr Mieczysław Iwanicki skazał na dożywotnie więzienia szereg przywódców SN. 24 czerwca 1948 r. zmarł w więzieniu mokotowskim w niewyjaśnionych okolicznościach skazany wcześniej na dożywocie Leon Dziubecki. Rok 1950 to apogeum stalinizmu. Wówczas w więzieniach siedzieli czołowi narodowcy tacy jak: Leon Mirecki, Kazimierz Kobylański, ks. Piotr Stępień i wielu innych. Stronnictwo Narodowe doszczętnie rozbite kontynuowało działalność na emigracji. Do najbardziej znanych działaczy z tego okresu należeli: dr Tadeusz Bielecki, Jędrzej Giertych oraz Władysław Folkierski. Organem prasowym emigracyjnego SN była wydawana od 1941 „Myśl Polska”, która ukazywała się w Londynie. Po 1989 w Polsce powstało kilka ugrupowań i partii politycznych nawiązujących do SN.
0 notes
fastrygajezyka · 2 years ago
Text
Tumblr media
Tadeusz Dąbrowski (,,Czarny kwadrat”)
5 notes · View notes
elizabethanism · 4 years ago
Text
This perfect not-break up poem by Tadeusz Dąbrowski:
Tumblr media
2 notes · View notes
seekingstars · 5 years ago
Photo
Tumblr media
Redshift - Tadeusz Dąbrowski (trans. Antonia Lloyd-Jones)
31 notes · View notes
therisingfog · 5 years ago
Text
Tumblr media
Tadeusz Dąbrowski trans. Antonia Lloyd-Jones 
7 notes · View notes
poezjaiherezja · 5 years ago
Quote
Dzisiaj z twojego aktu wybrałem sobie oko i powiększałem je aż do granic ekranu, do granic rozdzielczości (a ta jest na tyle wysoka, że można już w ciebie uwierzyć). Powiększałem twoje prawe oko, chcąc za ostatnim kliknięciem przeskoczyć na drugą stronę, obejrzeć duszę albo przynajmniej siebie rozklikanego. W pobliżu czterdziestego czwartego powiększenia zobaczyłem swoją niewyraźną sylwetkę, przy sześćdziesiątym szóstym zarys aparatu fotograficznego, czytelny tylko dla mnie. A dalej już nic więcej nad szare prostokąty poukładane ściśle jak cegły w murze, jak kamienie w ścianie płaczu, przed którą staję w dzień i w nocy, aby wytrwale rozsadzać spojenia karteczkami z moimi wierszami.
Tadeusz Dąbrowski, 
Rozdzielczość
25 notes · View notes
giftfox · 7 years ago
Text
Redshift
The universe keeps expanding and we’re further and further
apart, it costs more and more for us to travel by means of urban transport and to talk on the phone. Our bodies keep expanding in their needs, monotonous as the motion of planets and blood.
Sometimes, when I don’t see you for ages, it feels like it’s me that’s the universe, and you are everything it has not yet reached.
- Tadeusz Dąbrowski
3 notes · View notes
unsubconscious · 3 years ago
Photo
Tumblr media
From Tadeusz Dąbrowski’s “Hilltop”, The Paris Review, Winter 2021 issue. Translated by Antonia Lloyd-Jones.
123 notes · View notes
chicago-geniza · 2 years ago
Text
Howling with laughter at the mental image of a movie theater in 1928, Ordyński's Pan Tadeusz premiere, and every time Dąbrowski comes on screen the whole audience turns around to look at Piłsudski in the VIP booth like 👀👀👀 "It's A Metaphor" 👀👀👀 akdjfjhf
Interwar Poland was so Extra
5 notes · View notes
mylittlebeet · 7 years ago
Video
youtube
I decided to make a short video about Kościuszko Uprising. I hope you’ll like it!
16 notes · View notes
greatworldwar2 · 4 years ago
Text
Tumblr media
• Warsaw Uprising
The Warsaw Uprising was a major World War II operation, in 1944, by the Polish underground resistance, led by the Polish resistance Home Army (Polish: Armia Krajowa), to liberate Warsaw from German occupation. The Uprising was fought for 63 days with little outside support. It was the single largest military effort taken by any European resistance movement during World War II.
In 1944, Poland had been occupied by Nazi Germany for almost five years. The Polish Home Army planned some form of rebellion against German forces. Germany was fighting a coalition of Allied powers, led by the Soviet Union, the United Kingdom and the United States. The initial plan of the Home Army was to link up with the invading forces of the Western Allies as they liberated Europe from the Nazis. However, when the Soviet Army began its offensive in 1943, it became clear that Poland would be liberated by it instead of the Western Allies. The Soviets and the Poles had a common enemy in Germany but were working towards different post-war goals: the Home Army desired a pro-Western, capitalist Poland, but the Soviet leader Stalin intended to establish a pro-Soviet, socialist Poland. It became obvious that the advancing Soviet Red Army might not come to Poland as an ally but rather only as "the ally of an ally". The Soviets and the Poles distrusted each other and Soviet partisans in Poland often clashed with a Polish resistance increasingly united under the Home Army's front. On October 20th, the Polish government-in-exile issued instructions to the effect that, if diplomatic relations with the Soviet Union were not resumed before the Soviet entry into Poland, Home Army forces were to remain underground pending further decisions. However, the Home Army commander, Tadeusz Bór-Komorowski, took a different approach, and on November 20th, he outlined his own plan, which became known as Operation Tempest. On the approach of the Eastern Front, local units of the Home Army were to harass the German Wehrmacht in the rear and co-operate with incoming Soviet units as much as possible. Although doubts existed about the military necessity of a major uprising, planning continued. General Bór-Komorowski and his civilian advisor were authorised by the government in exile to proclaim a general uprising whenever they saw fit.
The situation came to a head on July 13th, 1944 as the Soviet offensive crossed the old Polish border. At this point the Poles had to make a decision: either initiate the uprising in the current difficult political situation and risk a lack of Soviet support, or fail to rebel and face Soviet propaganda describing the Home Army as impotent or worse, Nazi collaborators. The urgency for a final decision on strategy increased as it became clear that, after successful Polish-Soviet co-operation in the liberation of Polish territory, Soviet security forces behind the frontline shot or arrested Polish officers and forcibly conscripted lower ranks into the Soviet-controlled forces. On July 21st, the High Command of the Home Army decided that the time to launch Operation Tempest in Warsaw was imminent. The plan was intended both as a political manifestation of Polish sovereignty and as a direct operation against the German occupiers. On July 25th, the Polish government-in-exile (without the knowledge and against the wishes of Polish Commander-in-Chief General Kazimierz Sosnkowski) approved the plan for an uprising in Warsaw with the timing to be decided locally. In the early summer of 1944, German plans required Warsaw to serve as the defensive centre of the area and to be held at all costs. The Germans had fortifications constructed and built up their forces in the area. This process slowed after the failed July 20th plot to assassinate the Nazi leader Adolf Hitler, and around that time, the Germans in Warsaw were weak and visibly demoralized. However, by the end of July, German forces in the area were reinforced.
On July 27th, the Governor of the Warsaw District, Ludwig Fischer, called for 100,000 Polish men and women to report for work as part of a plan which envisaged the Poles constructing fortifications around the city. The inhabitants of Warsaw ignored his demand, and the Home Army command became worried about possible reprisals or mass round-ups, which would disable their ability to mobilize. The Soviet forces were approaching Warsaw, and Soviet-controlled radio stations called for the Polish people to rise in arms. On July 29th, the first Soviet armoured units reached the outskirts of Warsaw, where they were counter-attacked by two German Panzer Corps. Believing that the time for action had arrived, on July 31st, the Polish commanders General Bór-Komorowski and Colonel Antoni Chruściel ordered full mobilization of the forces the following day. The Home Army forces of the Warsaw District numbered between 20,000, and 49,000 soldiers. Other underground formations also contributed; estimates range from 2,000 in total, to about 3,500 men including those from the National Armed Forces and the communist People's Army. Most of them had trained for several years in partisan and urban guerrilla warfare, but lacked experience in prolonged daylight fighting. The forces lacked equipment, because the Home Army had shuttled weapons to the east of the country before the decision to include Warsaw in Operation Tempest. Other partisan groups subordinated themselves to Home Army command, and many volunteers joined during the fighting, including Jews freed from the Gęsiówka concentration camp in the ruins of the Warsaw Ghetto.
Colonel Antoni Chruściel (codename "Monter") who commanded the Polish underground forces in Warsaw, divided his units into eight areas. On September 20th, the sub-districts were reorganized to align with the three areas of the city held by the Polish units. The entire force, renamed the Warsaw Home Army Corps (Polish: Warszawski Korpus Armii Krajowej) and commanded by General Antoni Chruściel – who was promoted from Colonel on September 14th, formed three infantry divisions (Śródmieście, Żoliborz and Mokotów). The exact number of the foreign fighters who fought in Warsaw for Poland's independence, is difficult to determine. It is estimated that they numbered several hundred and represented at least 15 countries – Slovakia, Hungary, Great Britain, Australia, France, Belgium, the Netherlands, Greece, Italy, the United States of America, the Soviet Union, South Africa, Romania and even Germany and Nigeria. They wore the underground's red-white armband (the colors of the Polish national flag) and adopted the Polish traditional independence fighters’ slogan ‘Za naszą i waszą wolność’. Some of the ‘obcokrajowcy’ showed outstanding bravery in fighting the enemy and were awarded the highest decorations of the AK and the Polish government in exile. During the fighting, the Poles obtained additional supplies through airdrops and by capture from the enemy, including several armoured vehicles, notably two Panther tanks and two Sd.Kfz. 251 APC vehicles. Also, resistance workshops produced weapons throughout the fighting, including submachine guns, K pattern flamethrowers, grenades, and mortars.
In late July 1944 the German units stationed in and around Warsaw were divided into three categories. The first and the most numerous was the garrison of Warsaw. As of July 31st, it numbered some 11,000 troops under General Rainer Stahel. These well-equipped German forces prepared for the defence of the city's key positions for many months. Several hundred concrete bunkers and barbed wire lines protected the buildings and areas occupied by the Germans. The second category was formed by police and SS under Col. Paul Otto Geibel, numbering initially 5,710 men, including Schutzpolizei and Waffen-SS. The third category was formed by various auxiliary units, including detachments of the Bahnschutz (rail guard), Werkschutz (factory guard) and the Polish Volksdeutsche (ethnic Germans in Poland) and Soviet former POW of the Sonderdienst and Sonderabteilungen paramilitary units. During the uprising the German side received reinforcements on a daily basis. Stahel was replaced as overall commander by SS-General Erich von dem Bach in early August. The Nazi forces included about 5,000 regular troops; 4,000 Luftwaffe personnel (1,000 at Okęcie airport, 700 at Bielany, 1,000 in Boernerowo, 300 at Służewiec and 1,000 in anti-air artillery posts throughout the city); as well as about 2,000 men of the Sentry Regiment Warsaw (Wachtregiment Warschau).
After days of hesitation, at on July 31st, the Polish headquarters scheduled "W-hour" (from the Polish wybuch, "explosion"), the moment of the start of the uprising. The decision was a strategic miscalculation because the under-equipped resistance forces were prepared and trained for a series of coordinated surprise dawn attacks. In addition, although many units were already mobilized and waiting at assembly points throughout the city, the mobilization of thousands of young men and women was hard to conceal. Fighting started in advance of "W-hour", notably in Żoliborz, and around Napoleon Square and Dąbrowski Square. The Germans had anticipated the possibility of an uprising, though they had not realized its size or strength. That evening the resistance captured a major German arsenal, the main post office and power station and the Prudential building. However, Castle Square, the police district, and the airport remained in German hands. The first days were crucial in establishing the battlefield for the rest of the fight. The resistance fighters were most successful in the City Centre, Old Town, and Wola districts. However, several major German strongholds remained, and in some areas of Wola the Poles sustained heavy losses that forced an early retreat. In other areas such as Mokotów, the attackers almost completely failed to secure any objectives and controlled only the residential areas. In Praga, on the east bank of the Vistula, the Poles were sent back into hiding by a high concentration of German forces. Most crucially, the fighters in different areas failed to link up with each other and with areas outside Warsaw, leaving each sector isolated from the others. After the first hours of fighting, many units adopted a more defensive strategy, while civilians began erecting barricades. Despite all the problems, by August 4th, the majority of the city was in Polish hands, although some key strategic points remained untaken.
The uprising was intended to last a few days until Soviet forces arrived; however, this never happened, and the Polish forces had to fight with little outside assistance. Among the most notable primary targets that were not taken during the opening stages of the uprising were the airfields of Okęcie and Mokotów Field, as well as the PAST skyscraper overlooking the city centre and the Gdańsk railway station guarding the passage between the centre and the northern borough of Żoliborz. The leaders of the uprising counted only on the rapid entry of the Red Army in Warsaw (`on the second or third or, at the latest, by the seventh day of the fighting`) and were more prepared for a confrontation with the Russians. At this time, the head of the government in exile Mikolajczyk met with Stalin on August 3rd, 1944 in Moscow and raised the questions of his imminent arrival in Warsaw, the return to power of his government in Poland, Stalin refused. Thus, the Warsaw uprising was actively used to achieve political goals. The question of assistance to the insurrection was not raised by Mikolajczyk, apparently for reasons that it might weaken the position in the negotiations. The question of helping the "Home Army" with weapons was only raised, but Stalin refused to discuss this question until the formation of a new government was decided. The Uprising reached its apogee on August 4th, when the Home Army soldiers managed to establish front lines in the westernmost boroughs of Wola and Ochota. However, it was also the moment at which the German army stopped its retreat westwards and began receiving reinforcements. German counter-attacks aimed to link up with the remaining German pockets and then cut off the Uprising from the Vistula river. Estimates of civilians killed in Wola and Ochota range from 20,000 to 50,000, 40,000 by August 8th in Wola alone, or as high as 100,000. The main perpetrators were Oskar Dirlewanger and Bronislav Kaminski, whose forces committed the cruelest atrocities. The policy was designed to crush the Poles' will to fight and put the uprising to an end without having to commit to heavy city fighting. With time, the Germans realized that atrocities only stiffened resistance and that some political solution should be found, as the thousands of men at the disposal of the German commander were unable to effectively counter the resistance in an urban guerrilla setting.
Despite the loss of Wola, the Polish resistance strengthened. Zośka and Wacek battalions managed to capture the ruins of the Warsaw Ghetto and liberate the Gęsiówka concentration camp, freeing about 350 Jews. The area became one of the main communication links between the resistance fighting in Wola and those defending the Old Town. On August 7th German forces were strengthened by the arrival of tanks using civilians as human shields. After two days of heavy fighting they managed to bisect Wola and reach Bankowy Square. However, by then the net of barricades, street fortifications, and tank obstacles were already well-prepared; both sides reached a stalemate, with heavy house-to-house fighting. Between the 9th and 18th of August pitched battles raged around the Old Town and nearby Bankowy Square, with successful attacks by the Germans and counter-attacks from the Poles. German tactics hinged on bombardment through the use of heavy artillery and tactical bombers, against which the Poles were unable to effectively defend, as they lacked anti-aircraft artillery weapons. Even clearly marked hospitals were dive-bombed by Stukas. The Poles held the Old Town until a decision to withdraw was made at the end of August. On successive nights until September 2nd, the defenders of the Old Town withdrew through the sewers, which were a major means of communication between different parts of the Uprising. Thousands of people were evacuated in this way. Those that remained were either shot or transported to concentration camps like Mauthausen and Sachsenhausen once the Germans regained control. Soviet attacks on the 4th SS Panzer Corps east of Warsaw were renewed on August 26th, and the Germans were forced to retreat into Praga. The Soviet army under the command of Konstantin Rokossovsky captured Praga and arrived on the east bank of the Vistula in mid-September. In the Praga area, Polish units under the command of General Zygmunt Berling fought on the Soviet side. The Germans intensified their attacks on the Home Army positions near the river to prevent any further landings, but were not able to make any significant advances for several days while Polish forces held those vital positions in preparation for a new expected wave of Soviet landings. Polish units from the eastern shore attempted several more landings, and from the 15th to 23rd of September sustained heavy losses (including the destruction of all their landing boats and most of their other river crossing equipment). Red Army support was inadequate. Plans for a river crossing were suspended "for at least 4 months", since operations against the 9th Army's five panzer divisions were problematic at that point, and the commander of the 1st Polish Army, General Berling was relieved of his duties by his Soviet superiors.
By the first week of September both German and Polish commanders realized that the Soviet army was unlikely to act to break the stalemate. The Germans reasoned that a prolonged Uprising would damage their ability to hold Warsaw as the frontline; the Poles were concerned that continued resistance would result in further massive casualties. On September 7th, General Rohr proposed negotiations, which Bór-Komorowski agreed to pursue the following day. Over the next 3 days about 20,000 civilians were evacuated by agreement of both sides, and Rohr recognized the right of Home Army soldiers to be treated as military combatants. The Poles suspended talks on the 11th, as they received news that the Soviets were advancing slowly through Praga. A few days later, the arrival of the 1st Polish army breathed new life into the resistance and the talks collapsed. However, by the morning of September 27th, the Germans had retaken Mokotów. Talks restarted on the 28th. The Poles were being pushed back into fewer and fewer streets, and their situation was ever more desperate. On the 30th, Hitler decorated von dem Bach, Dirlewanger and Reinefarth, while in London General Sosnkowski was dismissed as Polish commander-in-chief. Bór-Komorowski was promoted in his place, even though he was trapped in Warsaw. The capitulation order of the remaining Polish forces was finally signed on October 2nd. All fighting ceased that evening. According to the agreement, the Wehrmacht promised to treat Home Army soldiers in accordance with the Geneva Convention, and to treat the civilian population humanely. The next day the Germans began to disarm the Home Army soldiers. They later sent 15,000 of them to POW camps in various parts of Germany. Between 5,000 and 6,000 resistance fighters decided to blend into the civilian population hoping to continue the fight later. The entire civilian population of Warsaw was expelled from the city and sent to a transit camp Durchgangslager 121 in Pruszków. Out of 350,000–550,000 civilians who passed through the camp, 90,000 were sent to labour camps in the Third Reich, 60,000 were shipped to death and concentration camps (including Ravensbrück, Auschwitz, and Mauthausen, among others), while the rest were transported to various locations in the General Government and released.
The Eastern Front remained static in the Vistula sector, with the Soviets making no attempt to push forward, until the Vistula–Oder Offensive began on January 12th, 1945. Almost entirely destroyed, Warsaw was liberated from the Germans on January 17th, 1945 by the Red Army and the First Polish Army. By January 1945, 85% of the buildings in Warsaw were destroyed: 25% as a result of the Uprising, 35% as a result of systematic German actions after the uprising, and the rest as a result of the earlier Warsaw Ghetto Uprising, and the September 1939 campaign. In 2004, President of Warsaw Lech Kaczyński, later President of Poland, established a historical commission to estimate material losses that were inflicted upon the city by German authorities. The commission estimated the losses as at least US$31.5 billion at 2004 values. Estimates of German casualties differ widely. Though the figure of 9,000 German WIA is generally accepted and generates no controversy.
Most soldiers of the Home Army (including those who took part in the Warsaw Uprising) were persecuted after the war; captured by the NKVD or UB political police. They were interrogated and imprisoned on various charges, such as that of fascism. Between 1944 and 1956, all of the former members of Battalion Zośka were incarcerated in Soviet prisons. In March 1945, a staged trial of 16 leaders of the Polish Underground State held by the Soviet Union took place in Moscow. Many resistance fighters, captured by the Germans and sent to POW camps in Germany, were later liberated by British, American and Polish forces and remained in the West. Among those were the leaders of the uprising Tadeusz Bór-Komorowski and Antoni Chruściel. The facts of the Warsaw Uprising were inconvenient to Stalin, and were twisted by propaganda of the People's Republic of Poland, which stressed the failings of the Home Army and the Polish government-in-exile, and forbade all criticism of the Red Army or the political goals of Soviet strategy. In the immediate post-war period, the very name of the Home Army was censored, and most films and novels covering the 1944 Uprising were either banned or modified so that the name of the Home Army did not appear. From the 1950s on, Polish propaganda depicted the soldiers of the Uprising as brave, but the officers as treacherous, reactionary and characterized by disregard of the losses. The first publications on the topic taken seriously in the West were not issued until the late 1980s. In Warsaw no monument to the Home Army was built until 1989. Instead, efforts of the Soviet-backed People's Army were glorified and exaggerated. By contrast, in the West the story of the Polish fight for Warsaw was told as a tale of valiant heroes fighting against a cruel and ruthless enemy. The belief that the Uprising failed because of deliberate procrastination by the Soviet Union contributed to anti-Soviet sentiment in Poland. Memories of the Uprising helped to inspire the Polish labour movement Solidarity, which led a peaceful opposition movement against the Communist government during the 1980s. In Poland, August 1st is now a celebrated anniversary. On August 1st, 1994, Poland held a ceremony commemorating the 50th anniversary of the Uprising to which both the German and Russian presidents were invited.
60 notes · View notes
blognews · 3 years ago
Text
WYKAZ NAZWISK I FUNKCJI!! Sprawdź, czy nie sądzi cię neosędzia!!
Tumblr media
04/07/2019r/Dodano 10/10/2021r
Niedługo Trybunał Sprawiedliwości UE wyda wyrok w odpowiedzi na pytanie prejudycjalne Sądu Najwyższego, zmierzające do stwierdzenia legalności działania neoKRS i uchwalanych przez nią sędziowskich nominacji. Jeśli uzna – jak zrobił to tydzień temu rzecznik generalny TSUE – że te nominacje są nieważne, ważność wyroków wydanych z udziałem neosędziów z podanej niżej listy stanie pod znakiem zapytania. Można będzie te wyroki kwestionować.
Do tej pory neoKRS nominowała do powołania lub awansu 545 neosędziów. Zapewne zdążyli już wydać wiele orzeczeń. I zasiadają w składach, które teraz sądzą sprawy.
Na wszelki wypadek warto sprawdzić, kto sądzi/sądził naszą sprawę: Adamaszek Mariusz Daniel SO w Poznaniu Adamiak Krzysztof SA w Białymstoku Adamowicz Ewa Małgorzata SO w Radomiu Adamowicz Magdalena SR Gdańsk-Południe w Gdańsku Adamska Dominika SR w Oleśnicy Adaszewska Eliza SR dla Warszawy-Żoliborza w Warszawie Adaszkiewicz Kamila SR dla Warszawy-Śródmieścia w Warszawie Bakuła-Steinborn Monika SO w Gdańsku Banach Paweł SO w Świdnicy Banaś Tomasz SO w Szczecinie Barańska Karolina SO w Tarnobrzegu Barański Ziemowit Jerzy SO we Wrocławiu Barcicka Katarzyna SR w Pruszkowie Barczyk Tomasz SR w Gliwicach Bartosiak Aleksandra Maria SO w Płocku Bartoszek Mateusz Maciej SO w Poznaniu Barwicka-Zając Anna SO w Radomiu Basińska Mariola Irena SO w Częstochowie Bądkowska-Gabryk Monika SR w Słupsku Bednarek Anna Justyna SR dla Warszawy-Śródmieścia w Warszawie Bednarek Małgorzata SN Izba Dyscyplinarna Bednarska Małgorzata SO w Gdańsku Bednarski Dominik Jan SR w Grudziądzu Bihuń Beata SR w Kętrzynie Bilewicz Bogumiła Krystyna SO w Kaliszu Bilińska-Czyżyk Anna Krystyna SO w Szczecinie Binczak Nina SR Gdańsk-Południe w Gdańsku Birut Edyta SO w Lublinie Biskup Tomasz SO w Zielonej Górze Bizior Lidia SO w Zamościu Błaziak Jarosław Jerzy SO w Lublinie Błesiński Jakub SR w Piszu Bojanowska Agnieszka SO w Legnicy Bojańczyk Antoni Tadeusz SN Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Borkowski Piotr SO w Nowym Sączu Borowicz Adam Jakub SO w Łodzi Bosek Leszek SN Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Brancewicz Krzysztof Antoni SA w Gdańsku Brzeziński Krystian SR w Gdyni Brzozowska-Kępa Katarzyna SR dla Warszawy-Żoliborza w Warszawie Bujak Iwona Zofia SO w Krakowie Bujar Dominika Kinga SR w Przemyślu Bury Piotr Adam SR w Myśliborzu Butkiewicz-Pasińska Joanna SR w Grajewie Bysiak Joanna Halina SO w Kielcach Bystrowska Małgorzata SR dla Warszawy-Woli w Warszawie Całbecki Jarosław Sebastian SO w Bydgoszczy Caruk-Niewęgłowska Oliwia Aleksandra SO w Lublinie Cechowski Marek Władysław SO w Ostrołęce Celińska Justyna Maria SO w Koszalinie Chapiński Karol Jakub SR w Koninie Chmielewska Katarzyna SO w Szczecinie Chmielewski Zbigniew Antoni SO w Olsztynie Chodkiewicz Tomasz SO w Łodzi Chojnacka-Kucharska Beata SO w Jeleniej Górze Chrapoński Dariusz Piotr SA w Katowicach Chruścielewska Dominika Maria SO w Łodzi Chybicka Dorota SO w Gdańsku Ciechanowicz Zbigniew SA w Szczecinie Ciepiela Marcin Andrzej SA w Katowicach Cieślicki Mateusz SR w Dąbrowie Górniczej Cieślik Witold Andrzej SO w Legnicy Ciszewska Dominika Maria SR dla Warszawy-Pragi Północ w Warszawie Czajka Katarzyna Anna SO we Wrocławiu Czajkowska Tatiana Łucja SO we Włocławku Czajkowski Dariusz SN Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Czapiewska Maria Ewa SO w Elblągu Czapka Sylwia Ewa SR Poznań-Stare Miasto w Poznaniu Czapski Marcin Piotr SR w Działdowie Czerkawski Piotr Marek SO w Płocku Czerwińska-Szkudlarek Anna Maria SR w Drawsku Pomorskim Czerwiński Adam Leszek SA w Lublinie Czubik Paweł SN Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Daniluk Jerzy Piotr SA w Lublinie Daniszewski Piotr Arkadiusz SA w Gdańsku Darmoń Krystyna Maria SO w Krakowie Dawidowska Małgorzata Elżbieta SR w Wejherowie Dawidowska-Myszka Ewa Maria SO w Gdańsku Dawidziuk Aneta Małgorzata SO w Olsztynie Dąbrowska-Żegalska Joanna Danuta SO w Olsztynie Dąbrowski Eryk Ryszard SO w Łodzi Demendecki Tomasz SN Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Deorowicz Monika Aurelia SR w Dąbrowie Górniczej Derela Michał SO w Kielcach Dębowski Michał SR w Opocznie Ditmer Magdalena SR w Tychach Dobrowolski Marek Zbigniew SN Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Drab Dorota SO w Łodzi Drabik Marcin Przemysław SO w Świdnicy Drabko Iwona Anna SR w Białej Podlaskiej Drotkiewicz Bartłomiej Zygmunt SO w Radomiu Drożdźejko Zygmunt SO w Krakowie Dróźdź Robert Grzegorz SO w Kielcach Dubiał Aleksandra SR w Rawiczu Dubowiecka Agnieszka Elżbieta SR we Włodawie Dubowska-Kuźnia Anna Monika SR Gdańsk-Południe w Gdańsku Duda Monika SR w Bolesławcu Dudziak Sławomir SR w Międzyrzeczu Duś Jarosław Jerzy SN Izba
Dyscyplinarna Dutkiewicz Agnieszka SO w Bydgoszczy Dziedzic Paweł SR w Rzeszowie Dziergawka Anna SO w Bydgoszczy Dziewięcka Anna SR w Busku-Zdroju Fedorowicz Paweł SR w Olsztynie Feliniak Eliza Maria SO w Łodzi Felińczak Ewa SO we Włocławku Felińska-Żukowska Danuta SO w Poznaniu Fiejdasz Bartłomiej Adam SO w Rzeszowie Fortuna Magdalena Anna SO w Gdańsku Franckiewicz Łukasz SO we Wrocławiu Fraszewska Ewa SR w Świeciu Furmanek-Śnitko Joanna Justyna SO w Siedlcach Furmankiewicz Grzegorz Marcin SO w Krośnie Gadecki Bartłomiej SO w Olsztynie Gajewsa Edyta Maria SO w Jeleniej Górze Gajewska Aneta SO w Lublinie Gałęzowska Alina Iwona SO we Wrocławiu Garbuliński Łukasz Paweł SR w Jastrzębiu-Zdroju Gawroński Maciej Jan SR w Rzeszowie Gąsior-Majchrowska Anna Wanda SO w Piotrkowie Trybunalskim Gierszewski Przemysław Jan SR w Rypinie Girek Agata SR w Dąbrowie Górniczej Głowacka-Damaszko Izabela Elżbieta SA we Wrocławiu Gnatowska Beata SO w Białymstoku Goldbeck-Malesińska Małgorzata Barbara SA w Poznaniu Golmont Jacek Bogusław SO w Łodzi Gołyski Łukasz Przemysław SR w Ostrowcu Świętokrzyskim Gorazdowska Maja SR Poznań-Nowe Miasto i Wilda w Poznaniu Gotthardt Dominika Bożena SO w Jeleniej Górze Gradkowska-Ferenc Brygida SO w Rzeszowie Grela Jacek Piotr SN Izba Cywilna Grodzicka Anna Karina SO w Lublinie Grygiel-Stelina Beata Elżbieta SO w Gdańsku Grzelak Danuta Iwona SR w Krośnie Odrzańskim Grzelska Małgorzata Janina SO w Bydgoszczy Grzenkowska Ewa SO w Gdańsku Grześkowiak Michał SO w Poznaniu Grzywaczewska Magdalena Stanisława SR w Grójcu Haczyk Anetta SO w Katowicach Hajduga Beata Lucyna SO w Bielsku-Białej Haliński Andrzej Edward SO w Gdańsku Hartman Łukasz Marcin SR w Zgorzelcu Horodnicka-Stelmaszczuk Gabriela Agnieszka SA w Szczecinie Idzikowski Dariusz SR w Lidzbarku Warmińskim Idzikowski Tomasz SR w Bartoszycach Ignaczak Marta Katarzyna SR w Słupsku Jabłońska Zuzanna SR w Olecku Jagodzińska-Bajkowska Anna Luiza SR dla m.st. Warszawy w Warszawie Jakimko Witold Zdzisław SR dla Wrocławia-Krzyków we Wrocławiu Jakubiszyn-Turkiewicz Agnieszka Dorota SO w Legnicy Jamróz Grzegorz Piotr SO w Katowicach Janicka Dorota Ewa SA w Lublinie Janiszewska Beata Maria SN Izba Cywilna Janiszewska Edyta Agnieszka SO w Kaliszu Jank Michał SO w Gdańsku Jankowska Monika Katarzyna SR we Włocławku Janoszczyk Agata SR Lublin-Wschód w Lublinie z siedzibą w Świdniku Jarka Justyna SO w Poznaniu Jaroczyński Adam SO w Olsztynie Jasińska Agnieszka SR w Lesznie Jasiński Artur SR w Gliwicach Jasion Mariusz Andrzej SO w Szczecinie Jerzyło Daria SR w Ostrołęce Jóźwiak Magdalena SR dla Łodzi-Widzewa w Łodzi Jurkiewicz Daniel SO w Poznaniu Jurkiewicz Joanna Ewa SO w Poznaniu Jurkiewicz Paweł SR w Sokołowie Podlaskim Jurkowska-Chocyk Agnieszka Maria SA w Lublinie Kaczanowicz-Such Anna Maria SR w Ostrowi Mazowieckiej Kaczmarczyk-Kłak Katarzyna SA w Rzeszowie Kaflak-Januszko Hanna Teresa SO w Słupsku Kalemba Małgorzata Krystyna SO w Opolu Kalinowska Natalia Maria SR dla Warszawy-Woli w Warszawie Kalinowska Renata Agnieszka SO w Katowicach Kamieniak Bartosz Andrzej SO w Lublinie Kamiński Piotr SR dla m.st. Warszawy w Warszawie Kapuścińska Agnieszka Joanna SO w Poznaniu Karłowicz Agnieszka SO w Siedlcach Karwacka Maria Teresa SR w Wejherowie Kasprzak Barbara SR w Tucholi Kawa-Jerka Agata Magdalena SO w Legnicy Kawecka Agnieszka Wanda SR w Myszkowie Kawęcki Ireneusz SO w Kaliszu Kirczuk-Antończak Paulina SO we Wrocławiu Klaja Katarzyna Kazimiera SO w Katowicach Klimek Anna SR w Przemyślu Klin Zbigniew SO w Jeleniej Górze Kluczyńska Agnieszka SO w Suwałkach Kluska Michał SR dla Łodzi-Śródmieścia w Łodzi Kłosowski Jan SO w Łodzi Kmiecik Janusz SO w Krośnie Kogut Anna SR dla Krakowa-Krowodrzy w Krakowie Kokosza-Wąsik Katarzyna SO w Katowicach Kolasa-Barczyńska Sylwia Elżbieta SO w Legnicy Kolenda Jarosław SR w Bytomiu Konieczna Arleta SO w Kaliszu Konopka Iwona Joanna SO w Łodzi Kontrym Małgorzata Anna SO we Wrocławiu Koperek Paweł SR dla Warszawy-Woli w Warszawie Kornacka Beata Ewa SR w Kaliszu Korusiewicz Aleksandra Helena SO w Częstochowie Korzeniewski Krzysztof SO
w Elblągu Kosakowski Tomasz Adam SO w Olsztynie Kosikowska-Kosmala Karolina Anna SO we Wrocławiu Kotas Janusz SA w Gdańsku Kotyński Karol Antoni SA w Łodzi Kowalski Przemysław SR w Toruniu Kozanecka Joanna Ewa SR w Płocku Kozłowski Piotr SO w Białymstoku Krajewska Aleksandra SR w Kamiennej Górze Krajewski Marcin Krzysztof SN Izba Cywilna Krakowczyk Anna Maria SR w Głogowie Krakowiak Damian Paweł SO w Łodzi Krawczuk Piotr SO w Legnicy Krekora Ewa Agnieszka SR w Słupsku Kruczkowska-Balcerzak Magdalena SO w Bydgoszczy Kruszewski Marek SA w Łodzi Krysiewicz-Migoń Monika Barbara SO w Katowicach Ksepko Katarzyna Beata SR w Wałczu Ksiądz Beata Jowita SR w Pile Księżak Paweł Sławomir SN Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Kucharczyk Marzanna Alina SO w Szczecinie Kudelski Dariusz Eugeniusz SO we Włocławku Kula Piotr Tomasz SO w Katowicach Kulawik-Rudzińska Ewa SO w Gdańsku Kulik Małgorzata SO w Zielonej Górze Kupiec Beata Bożena SO w Kielcach Kurek-Pachla Joanna SO w Katowicach Kurosz Krzysztof Paweł SO w Łodzi Kurpik Emilia SR w Wałczu Kurzeja Aleksandra Maria SO w Katowicach Kusiak Michał Juliusz SR dla Warszawy-Mokotowa w Warszawie Kuźma Tomasz SR w Przemyślu Kwaśniewska Elżbieta Sylwia SO w Kaliszu Kwiecień Barbara SR w Słubicach Kwoczek-Wadecka Anna Honorata SR w Braniewie Kyzioł Aleksandra Ewa SO w Katowicach Lachowska Barbara SR w Hrubieszowie Lasota Michał SO w Elblągu Leleniewska Aleksandra SR dla Warszawy-Pragi Południe w Warszawie Lemańczyk-Lis Magdalena Barbara SO w Gdańsku Lemańska Joanna Bożena SN Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Leszczyna Agnieszka Irena SR w Lubinie Leszkiewicz Dariusz Henryk SO w Słupsku Leśniewicz Małgorzata Katarzyna SO w Gdańsku Lewandowski Piotr SR w Sierpcu Lipiński Michał Adam SR w Tucholi Losoń-Manowska Anna Maria SO w Katowicach Łabno Beata Krystyna SO w Katowicach Łabuz Sławomir SO w Gliwicach Łatanik Tomasz Michał SR w Jastrzębiu-Zdroju Ławnicki Witold Kazimierz SO w Łodzi Łazarski Jarosław SO w Szczecinie Łobodzińska Marta Anna SO w Radomiu Łochowski Marcin SN Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Łyszczarz-Witecka Iwona Małgorzata SO w Częstochowie Maciaszek Katarzyna Ewa SO w Kaliszu Majchrowski Jan SN Izba Dyscyplinarna Majewska-Lewandowska Maryla Justyna SO w Gliwicach Makarska Małgorzata SO w Siedlcach Makarzec Katarzyna Joanna SO w Lublinie Maksym Karina Barbara SA w Katowicach Makuła Przemysław SR Gdańsk-Północ w Gdańsku Malik Jolanta SO we Wrocławiu Malmuk-Cieplak Anetta Antonina SO w Katowicach Manowska Małgorzata SN Izba Cywilna Marciniak Małgorzata SO w Opolu Markowicz Andrzej SR Poznań-Grunwald i Jeżyce w Poznaniu Markowska Barbara Karina SO w Lublinie Matysiak Paulina SR Poznań-Stare Miasto w Poznaniu Matysiak Wiktor Paweł SO w Łodzi Mazurek Dorota Ewa SO w Lublinie Miąsko Aleksandra SR w Tucholi Michalak Wojciech SO w Siedlcach Michalska-Kania Magdalena SR w Gliwicach Michalska-Marciniak Monika SA w Łodzi Michalski Grzegorz SR w Nidzicy Michałek Aneta SO w Lublinie Michałowicz Andrzej SO w Słupsku Michniewicz-Broda Ewa Bogumiła SO w Łodzi Michór Andrzej SO we Wrocławiu Miecznikowska Beata SO w Płocku Migoń-Karwowska Maria SO w Jeleniej Górze Miklaszewska Karolina SR w Wadowicach Mikołajczak Anna SO w Poznaniu Mikołajczak Marta SR Poznań-Stare Miasto w Poznaniu Milewska-Czaja Elżbieta Ewa SA w Gdańsku Miroszewski Leon SA w Szczecinie Misina Grzegorz SA w Katowicach Mistrzak Agata SO w Łodzi Miszczuk-Rzeźniczak Małgorzata SR w Żarach Misztal-Konecka Joanna Teresa SN Izba Cywilna Miś Marcin SR Gdańsk-Północ w Gdańsku Morys-Magiera Lucyna Ewa SA w Katowicach Nawacki Maciej SO w Olsztynie Nawrot Oktawian Dariusz SN Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Niczyporuk Janusz Dariusz SN Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Niczyporuk-Król Anna SR w Łukowie Niedzielak Piotr Sławomir SN Izba Dyscyplinarna Niezgoda Krzysztof Marek SA w Lublinie Nowak Iwona SO w Olsztynie Nowicki Dominik SR w Toruniu Nowocień-Pluta Donata Weronika SO w Świdnicy Nowopolski Leszek Wojciech SO w Gdańsku Nycz-Łucjan Magdalena SO
w Lublinie Oczkowska-Kochańska Agnieszka Izabela SO w Gdańsku Ogrodnik Aleksandra SR w Świdnicy Ohanowicz-Wójcik Marta Anna SR w Opolu Olejnik Anna Kinga SR w Opocznie Oleszek Piotr SR w Żarach Olma Bogna SO w Poznaniu Olszanowski Jan Michał SR Poznań-Grunwald i Jeżyce w Poznaniu Olszewska Ewa SR w Myśliborzu Orlikowski Mariusz Jacek SO w Gdańsku Orłowska Wioletta Ewa SR w Mławie Orwat Marta SR dla Krakowa-Śródmieścia w Krakowie Orzeł Katarzyna Zuzanna SR w Chodzieży Osowy Piotr Wojciech SO w Rzeszowie Ostrihansky Maciej SR w Grodzisku Mazowieckim Ostrowski Mariusz SR w Żaganiu Oziębło Paweł Jan SO w Radomiu Pabin Rober Leonard SO w Sieradzu Palińska Monika Anna SR w Ostrołęce Palka Przemysław Adam SR w Szczytnie Paluch Wojciech Jerzy SA w Katowicach Paluszek Dariusz Andrzej SR w Zgorzelcu Palutek Karolina SR w Częstochowie Papka Jan Krzysztof SO w Opolu Parzychowski Ziemowit Jakub SO w Szczecinie Paw Jarosław SO w Kielcach Pawlak Mikołaj Paweł SR w Skierniewicach Pawłowska Agnieszka Klaudia SA w Lublinie Pawłowska-Ślebocka Dagmara SR w Płocku Pawłowski Józef SA w Rzeszowie Pędracka Agata SO w Gliwicach Piątek Jolanta SO w Gdańsku Pieczara Monika SO w Świdnicy Pietruszka Marek Zenon SO w Łodzi Pietrzak Patryk Andrzej SO w Kaliszu Pilitowski Szymon Jakub SO w Szczecinie Piotrowska Agnieszka Zofia SO w Gdańsku Piotrowska Marta SR w Myślenicach Pisarek Agnieszka Paulina SR w Choszcznie Piwowarczyk-Pawlak Joanna Maria SR dla Łodzi-Widzewa w Łodzi Pliś Grzegorz SO w Rzeszowie Płońska Marta Grażyna SR w Nidzicy Podsiadły-Bugaj Aneta SO w Katowicach Polak Filip SO w Poznaniu Pomianowski Paweł SO we Wrocławiu Popiołek Marcin Jerzy SO w Katowicach Potejko Patrycja SO w Katowicach Przemyłska-Rybarczyk Żaneta SO w Płocku Przesławski Tomasz Robert SN Izba Dyscyplinarna Przybylska Anna Katarzyna SO w Łodzi Przykucka Małgorzata Alicja SO w Koszalinie Ptak Paweł SO w Częstochowie Pulka Tomasz SR w Bolesławcu Pyrć Katarzyna SR w Wołominie Rabiega Monika SO w Szczecinie Radkiewicz Tomasz SO w Szczecinie Ratajczak Rafał Daniel SO w Opolu Redzik Adam Janusz SN Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Regulska Agata SA we Wrocławiu Roch Adam Grzegorz SN Izba Dyscyplinarna Rodatus Łukasz Maciej SO w Przemyślu Rogiński Rafał Wojciech SR w Ostrołęce Rosłan Marcin Adam SR dla Warszawy-Pragi Południe w Warszawie Roszkowski Łukasz Paweł SR w Częstochowie Rozmus Marcin Ryszard SR w Rybniku Rozpędowski Maciej SA w Poznaniu Ruszkowska Anna Maria SO w Szczecinie Rybczyńska-Sidełko Dominika Anna SO w Katowicach Rybska-Kolenda Maria SR w Rudzie Śląskiej Ryś Rafał Sławomir SA w Gdańsku Rzepa Justyna Elżbieta SO w Zamościu Sachanowicz-Dusińska Magdalena SR w Grójcu Sadowski Mirosław SN Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sawicki Rafał SR dla m.st. Warszawy w Warszawie Sawicz Maja Małgorzata SO w Świdnicy Segit Dariusz SR Lublin-Wschód w Lublinie z siedzibą w Świdniku Semeniuk Arkadiusz SO w Płocku Serwin-Bajan Anna Bronisława SO w Nowym Sączu Seweryn-Gąska Barbara SO w Kielcach Sieklucki Jerzy Antoni SA w Lublinie Siuchnińska-Gumańska Sonia SR w Bydgoszczy Siwek Małgorzata SO w Krakowie Siwek Marek Marian SN Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Siwek Paweł SO we Wrocławiu Skiera-Bilska Agnieszka Justyna SR w Kole Skoczeń-Szmagała Agnieszka SR w Złotowie Skowron Andrzej SO w Rzeszowie Skowyra Mirosław SR w Bartoszycach Skowyra Sylwester SR w Iławie Skórzewska Justyna Ewa SO w Gdańsku Skrzypczak-Woźny Dorota SO we Wrocławiu Skrzypek-Siudyka Michalina SR Katowice-Zachód w Katowicach Skwira Radosław SR dla Warszawy-Mokotowa w Warszawie Słomczyński Łukasz Jan SR w Trzciance Smołkowicz Aleksandra SO w Łodzi Snela-Daleszyńska Sabrina Alicja SR Szczecin-Centrum w Szczecinie Sobas-Rogowska Monika Eliza SO w Katowicach Sobczak-Chrzanowska Magdalena Dorota SO we Wrocławiu Sobiecki Robert SR Poznań-Nowe Miasto i Wilda w Poznaniu Sobieraj Tomasz SA w Szczecinie Sobocińska Barbara Teresa SO w Częstochowie Sobusiak Jaromierz Maciej SO w Tarnowie Socha Rafał Marcin SO w Radomiu Soja Marcin SO we Wrocławiu Sokólska Katarzyna Maria SO
w Poznaniu Solecki Łukasz Stanisław SO we Wrocławiu Sporek Filip SO w Gdańsku Spychała Ewa Anna SO w Bydgoszczy Sroka Lucyna SR w Rzeszowie Staniszewska-Perenc Agnieszka SA w Rzeszowie Stefańska Ewa Leokadia SN Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Stelmach Piotr Sebastian SR w Nowym Sączu Stelmaszczuk-Taracha Wiesława Teresa SO w Lublinie Stencel Łukasz SO w Kielcach Stępień Paweł SO w Kielcach Stępkowski Aleksander Bogusław SN Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Strzebinczyk-Stembalska Anna Irena SO we Wrocławiu Sudnik-Hryniewicz Barbara Magdalena SO we Wrocławiu Sudoł Jolanta Elżbieta SO w Poznaniu Sumiński Marcin Michał SO w Łodzi Suska-Obidowska Sylwia Ewa SO w Bydgoszczy Sych Wojciech Aleksander SN Izba Karna Syroka-Zaremba Iwona Wiktoria SO w Płocku Szafraniec Tomasz Tadeusz SR w Żarach Szanciło Tomasz SN Izba Cywilna Szarek Piotr Paweł SO w Szczecinie Szczepaniec Maria Agnieszka SN Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Szczupak Maciej Bogusław SR w Dębicy Szkolarski Adam SO w Opolu Szlendak-Karwowska Zofia SO w Gdańsku Szmidt Paweł Piotr SO w Poznaniu Szmydka Iwona SR w Głogowie Sznura Michał Krzysztof SO w Gdańsku Szopińska Izabela Ewa SO w Katowicach Szpinda Renata Katarzyna SR w Hrubieszowie Sztymelska Katarzyna Anna SO w Gliwicach Szurka Rafał Jarosław SA w Gdańsku Szykowny-Poliśkiewicz Agata Marta SR w Jarosławiu Szymanowska-Chwirot Agnieszka SO w Poznaniu Szymański Andrzej Jacek SO w Płocku Szyszko Marek Piotr SO w Poznaniu Śledziewska Dorota SR w Grajewie Śliwińska-Buśkiewicz Kinga Barbara SO w Koninie Świdzińska-Kozieł Aneta Katarzyna SO w Lublinie Świerczyński Jacek SA w Łodzi Święch Małgorzata Maria SO w Krakowie Świniarska Aneta Maria SO w Sieradzu Taborowska Joanna SR w Zgierzu Tabor-Wytrykowska Joanna Maria SO w Legnicy Tandek Grażyna Sławomira SR w Starogardzie Telenga Edyta Barbara SO w Lublinie Telusiewicz Piotr SO w Lublinie Terlecki Rafał Krzysztof SA w Gdańsku Terpiłowska Agnieszka Marta SA we Wrocławiu Tomanek Artur Jerzy SA we Wrocławiu Tomczak-Wiśniewska Adrianna Teresa SO w Poznaniu Tomczewska Agnieszka SR dla m.st. Warszawy w Warszawie Tomczyński Adam Rafał SN Izba Dyscyplinarna Torbus Beata Maria SA w Katowicach Trochanowska-Wojtycka Anna SO w Bydgoszczy Trokowska-Stempnik Barbara SR w Toruniu Tront-Grzesiak Agata Natalia SR w Żaganiu Trzepiński Cezary SR dla Łodzi-Śródmieścia w Łodzi Trześniewska Marta SR dla Wrocławia-Fabrycznej we Wrocławiu Turczyński Krzysztof Jan SO w Opolu Tworek Alicja SR w Rzeszowie Ulka Michał Tomasz SR w Krotoszynie Ułaszonek-Kubacka Małgorzata Anna SN Izba Dyscyplinarna Urbaniak Paweł Mieczysław SA w Łodzi Walasik Marcin Wacław SO w Poznaniu Wasiewicz Robert Zbigniew SO w Lublinie Wasilewska Monika Anna SO w Gdańsku Wawruszak Łukasz SR Lublin-Wschód w Lublinie z siedzibą w Świdniku Wądołowska-Graczyk Joanna SR dla m.st. Warszawy w Warszawie Wcisło-Szczygieł Magdalena Maria SO w Gdańsku Weiert Tomasz SO w Elblągu Wesołowska-Szydłowska Marta SR dla Krakowa-Podgórza w Krakowie Wiak Krzysztof Andrzej SN Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Widło Jacek SN Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Wieliczuk Joachim Zbigniew SO w Gorzowie Wielkopolskim Wierzchowiec Tomasz SO w Opolu Więcek Anna SR dla Krakowa-Śródmiescia w Krakowie Wiliczkiewicz Ireneusz Leszek SO w Gliwicach Wilińska Ewa SO w Ostrołęce Wiliński Jakub Zygmunt SO w Szczecinie Willma Angelika Magdalena SO w Gdańsku Winiarczyk Michał SO w Kielcach Winnicka-Kaliszewska Anna Iwona SO w Szczecinie Witczak-Słoczyńska Agnieszka Maria SA w Gdańsku Witkowski Mariusz Wojciech SO w Katowicach Witkowski Ryszard Jacek SN Izba Dyscyplinarna Włoch-Tutak Ewa SR w Otwocku Włodarczyk Piotr SR dla m.st. Warszawy w Warszawie Włosowicz Grażyna SA w Białymstoku Wojas Karol SR w Mysłowicach Wojciechowska Dominika Anna SR w Jarocinie Wojnicka-Blicharz Joanna SO w Gdańsku Wojtaszko Andrzej SO w Gdańsku Wojtycki Jacek Maciej SO w Bydgoszczy Wołoszyk Joanna SO w Bydgoszczy Wójcik Marek SO we Wrocławiu Wójcik-Wojnowska Aleksandra SO w Szczecinie Wróbel Agnieszka SR
w Bochni Wróblewski Jacek SR w Oświęcimiu Wygoda Jacek Stanisław SN Izba Dyscyplinarna Wyrwas Radosław Marcin SO w Słupsku Wyrzykowski Paweł Tomasz SO w Jeleniej Górze Wysmulska Monika Anna SO w Lublinie Wysocka Iwona Małgorzata SO we Wrocławiu Wytrykowski Konrad Kamil SN Izba Dyscyplinarna Zabrzeńska-Kostorz Marta SR dla Krakowa-Krowodrzy w Krakowie Zachariasz-Kawaler Agnieszka Józefa SO w Katowicach Zadora Katarzyna Aleksandra SO w Katowicach Zambrowska Joanna SR dla m.st. Warszawy w Warszawie Zaradkiewicz Kamil Michał SN Izba Cywilna Zaśko Żaneta SR dla Krakowa-Podgórza w Krakowie Zawiślak Arkadiusz SR w Chełmie Zawora Wioletta Marta SO w Rzeszowie Zdych Robert Piotr SA we Wrocławiu Ziemba-Kulak Jolanta Grażyna SO w Katowicach Ziemiński Andrzej SR w Mławie Zięba Anna Agnieszka SR w Rzeszowie Ziębiński Andrzej Marek SA w Katowicach Zimak Marcin SO w Rzeszowie Zioła Łukasz Dominik SO w Gdańsku Zubert Paweł Antoni SN Izba Dyscyplinarna Zwolak Paweł Krystian SO w Zamościu Żak Magdalena SR w Wołominie Żmij Grzegorz Marian SN Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Żmijewska Małgorzata SR dla m.st. Warszawy w Warszawie Żuławski Mariusz Grzegorz SO w Lublinie Żuradzka-Stuglik Agata SO w Gliwicach Żurek Izabela SO w Gdańsku Żymełka Katarzyna Jadwiga SA w Katowicach
Nie będzie wyroku w sprawie Kajetana P. – Sąd Okręgowy w Warszawie ponownie otworzył przewód sądowy i – jak poinformowało biuro prasowe sądu – będzie nadal prowadzone postępowanie dowodowe. O co chodzi? Nie wiadomo, bo rozprawa toczy się z wyłączeniem jawności. Ale można przypuszczać.
A pierwsze przypuszczenie, które się nasuwa, jest związane z tym, że Kajetan P. jest chory psychicznie. Przebywa na oddziale psychiatrycznym w areszcie śledczym w Łodzi. I był chory w momencie popełniania czynu. Najprawdopodobniej zabił właśnie z powodu choroby. Przypomnijmy: oświadczył, że zabójstwo przypadkowej osoby miało być dla niego kolejnym etapem samodoskonalenia się, wyzwalania z mentalnych i prawnych więzów, jakie nakłada na jednostkę społeczeństwo. Temu też miało służyć zjedzenie kawałka swojej ofiary (czego w końcu, spanikowawszy, nie zrobił). Po zabójstwie zamierzał dalej doskonalić się na pustyni, w Tunezji.
Biegli spierają się, czy w momencie zabójstwa nauczycielki włoskiego miał całkowicie, czy częściowo zniesioną poczytalność. Jeśli całkowicie – sąd nie może go uznać winnym. W takim wypadku orzeka bezterminowe umieszczenie w szpitalu psychiatrycznym. Jeśli świadomość miał zniesioną częściowo, sąd może go uznać winnym i orzec karę, którą może – choć nie musi – nadzwyczajnie złagodzić. Np. zamiast dożywocia dostałby 15 albo 25 lat.
Dziennikarze piszą w takich przypadkach, że uznany za niepoczytalnego „może uniknąć kary”. „Uniknąć” znaczy „wymigać się”. Inaczej mówiąc: zbrodnia może mu ujść na sucho. I tak myśli większość opinii publicznej. Zwykle oczekuje ona od prokuratury oskarżenia, a od sądu – skazania. A więc domaga się uznania, że sprawca był częściowo lub całkowicie poczytalny. Bez względu na fakty, bo „zbrodnia domaga się kary”.
I sądy, bywa, ulegają. Albo nie ulegają, tylko sędziowie sami uważają, że kara się należy bez względu na poczytalność. Więc sprawcy idą do więzienia, gdzie nie są leczeni, bo brak miejsca na oddziałach terapeutycznych. I wychodzą. I potem tworzy się ośrodki „na bestie”, gdzie umieszcza się takie osoby. Dzieje się tak wbrew zasadzie, że osoba, która nie może pokierować swoim postępowaniem, nie ponosi za nie winy. Zasada nie jest uniwersalna, bo w niektórych stanach USA wykonuje się wyroki śmierci na osobach niepoczytalnych lub poważnie upośledzonych umysłowo. A do 2005 r. także na 16-latkach. Ale w większości krajów demokracji zachodniej osoby niepoczytalne się leczy, a nie karze.
Wracając do Kajetana P.: można przypuszczać, że przyczyną otwarcia na nowo przewodu sądowego jest właśnie zasadnicza wątpliwość, czy był w stanie pokierować własnym postępowaniem. Z tego, co wiemy, po zatrzymaniu przez jakiś czas był nieracjonalnie agresywny: rzucił się na policjantów, a potem próbował dusić psycholożkę. Teraz nie ma z nim żadnych problemów. Być może dlatego, że dobrze dobrano mu leki. Nie można wykluczyć, że zostanie wyleczony trwale albo będzie dobrze funkcjonował na lekach, nie stanowiąc zagrożenia.
W lipcu 2014 r. na sopocki deptak wjechała sportowa Honda i rozjeżdżała spacerowiczów. 32-letni Michał L. celowo wjeżdżał w ludzi. Potrącił 23 osoby. Podobno wydawało mu się, że jest w grze komputerowej. Kiedy zatrzymał się na słupie, ludzie chcieli go zlinczować. Życie uratowali mu policjanci. Kilka miesięcy później prokuratura umorzyła sprawę, przekazując Michała L. sądowi z wnioskiem o umieszczenie w szpitalu psychiatrycznym z powodu niepoczytalności spowodowanej chorobą psychiczną. Dziennikarze pisali, że „uniknie kary”.
Trafił na internację do szpitala psychiatrycznego. Po blisko trzech latach starał się o zwolnienie. Biegli musieli ocenić, czy nadal stanowi zagrożenie. Nie jest prosto wziąć na sumienie decyzję o wypuszczeniu sprawcy tak medialnie nagłośnionej sprawy. Zaryzykowali, bo Michał P. przyjmował leki, czuł się winny tego, co zrobił, i nie chciał, by coś podobnego jeszcze się kiedyś zdarzyło. Miał rodzinę i znajomych, którzy deklarowali wsparcie. Od dwóch i pół roku jest na wolności, nic się nie zdarzyło.
Nie ma dobrych metod prognozowania, czy ktoś – chory czy zdrowy psychicznie – może być niebezpieczny, a tym bardziej – czy popełni przestępstwo. Orzeczenie, że ryzyko istnieje, kosztuje co najwyżej wyrzuty sumienia. Orzeczenie, że nie stanowi zagrożenia, może biegłego narazić na obarczenie winą, jeśli jednak coś się stanie. Wymaga odwagi. Dlatego np. przez sześć lat istnienia ośrodka dla „niebezpiecznych” w Gostyninie (zwanego ośrodkiem dla „bestii”) wyszła z niego zaledwie jedna osoba na 67 tam umieszczonych.
I dlatego ciągle ich tam przybywa. Dlatego też rzecznik praw obywatelskich interweniuje w szpitalach psychiatrycznych, gdzie latami przetrzymuje się osoby, powtarzając, na zasadzie „wytnij-wklej”, przy każdym możliwym co pół roku wniosku o zwolnienie tę samą opinię: że nie kwalifikuje się do wyjścia. Nie wiemy, czy to właśnie sprawa stopnia niepoczytalności Kajetana P. będzie przedmiotem dalszego postępowania w jego wznowionej sprawie, ale miejmy nadzieję, że zasada, iż można uznać winnym tylko kogoś, kto mógł w sposób świadomy pokierować swoim postępowaniem, zostanie uszanowana.
Zastępca rzecznika prasowego i członek neo-KRS sędzia Jarosław Dudzicz jest aktywnym użytkownikiem Twittera. Wypowiada się tam na tematy różne, m.in. związane ze swoją działalnością w KRS. Wczoraj, w odpowiedzi na tweeta przewidującego, że Trybunał Sprawiedliwości UE niedługo orzeknie nielegalność powołania i działania neo-KRS, napisał: „Równie dobrze może sobie orzec, że ziemia jest płaska, marchewka to owoc, ślimak to ryba, a banan jest prosty”.
Tumblr media
Blog konserwatywny EWY SIEDLECKIEJ
Tumblr media
Gdyby Jarosław Dudzicz nie pełnił funkcji publicznych: sędziego i członka konstytucyjnego organu czuwającego nad niezależnością sądów i niezawisłością sędziów, można by oceniać jego wypowiedź w kategoriach lekkości i świeżości dowcipu. Ale ponieważ jest sędzią i członkiem neo-KRS, jego wypowiedź nie jest prywatna. Oto sędzia, który:
w myśl Traktatu o Unii Europejskiej jest sędzią europejskim
orzeka w sprawach związanych z prawem Unii
związany jest tym prawem, a więc także orzeczeniami TSUE
współdecyduje o sędziowskich nominacjach i awansach
ma władzę współdecydowania o wykładni zasad etyki sędziowskiej, a więc też o odpowiedzialności dyscyplinarnej sędziów.
Otóż ta osoba publicznie oświadcza, że wyroki sądu, w tym przypadku Trybunału Sprawiedliwości UE, są warte tyle co oświadczenie o płaskości ziemi. Czyli są dziwactwem nieopartym na faktach i rozsądku, nie mówiąc o prawie. Są niewarte respektowania. Że można z nich publicznie kpić.
W tej chwili rzecznik dyscyplinarny dla sędziów prowadzi kilka spraw o publiczne wypowiedzi sędziów, w których krytykują reformy, jakie władza polityczna przeprowadza w sądach: sprawy Olimpii Barańskiej-Małuszek, sędzi Sądu Rejonowego w Gorzowie Wielkopolskim i prezeski Gorzowskiego Oddziału Stowarzyszenia Sędziów Polskich Iustitia, Marka Celeja, Piotra Gąciarka i Igora Tulei, sędziów Sądu Okręgowego w Warszawie. Dwoje sędziów – Małgorzata Kluziak, sędzia Sądu Okręgowego w Warszawie, i Rafał Maciejewski, sędzia z Sądu Okręgowego w Łodzi – ma postępowanie dyscyplinarne o publiczną krytykę sposobu zarządzania sądami, w których pracują. Były prezes Trybunału Konstytucyjnego Jerzy Stępień ma postępowanie dyscyplinarne za wypowiedź podczas publicznego zgromadzenia.
Zatem widać, że główny rzecznik dyscyplinarny dla sędziów Piotr Schab jest niezwykle wyczulony na granice wolności słowa sędziego. Podobnie jak dwaj jego zastępcy: Przemysław Radzik i Michał Lasota. Skoro tak, to zapewne z równym zaangażowaniem zechcą pochylić się nad wypowiedzią sędziego i rzecznika neo-KRS Jarosława Dudzicza porównującą orzeczenia TSUE do dywagacji o płaskości ziemi i przynależności ślimaków do gromady ryb.
Zatem tą drogą zgłaszam im wypowiedź sędziego Dudzicza jako naruszającą następujące przepisy uchwalonego przez KRS Zbioru Zasad Etyki Zawodowej Sędziów i Asesorów Sądowych:
4. „Sędzia powinien dbać o autorytet swojego urzędu, o dobro sądu, w którym pracuje, a także o dobro wymiaru sprawiedliwości i ustrojową pozycję władzy sądowniczej”.
Swoim wpisem sędzia Dudzicz naraził te dobra w ten sposób, że kpiąc z Trybunału Sprawiedliwości UE, podważył zaufanie do prawa UE, które jest częścią porządku prawnego w Polsce i jedną z podstaw orzekania polskich sądów. A także naruszył autorytet sędziego jako osoby, która ma prawo stosować.
5. „Sędzia powinien unikać zachowań, które mogłyby przynieść ujmę godności sędziego lub osłabić zaufanie do jego bezstronności”.
Kpina z prawa przynosi ujmę tym wartościom.
16. „Sędzia nie może żadnym swoim zachowaniem stwarzać nawet pozorów nierespektowania porządku prawnego”.
Sędzia Dudzicz w swoim wpisie wprost kpi z prawa i sugeruje nierespektowanie wyroku sądu.
23. „Sędzia powinien powściągliwie korzystać z mediów społecznościowych”.
Poprzednia argumentacja uzasadnia zarzut, że sędzia Dudzicz nie skorzystał ze swojego prawa do wypowiedzi w sposób „powściągliwy”.
Mam nadzieję na reakcję rzeczników dyscyplinarnych. A także przewodniczącego neo-KRS sędziego Leszka Mazura i całej neo-KRS.
Przypuszczam, iż wpis sędziego Dudzicza na Twitterze nie pozostanie niezauważony przez organy UE, w szczególności przez Trybunał Sprawiedliwości. Brak reakcji rzeczników dyscyplinarnych i KRS może być odczytany jako przyzwolenie, jeśli nie akceptacja tego rodzaju poglądów.
To nie koniec słynnej sprawy drukarza o klauzulę sumienia w usługach. Dwa tygodnie temu Trybunał Konstytucyjny usunął z kodeksu wykroczeń przepis, który pozwalał ukarać grzywną usługodawcę „bez uzasadnionej przyczyny” odmawiającego wykonania usługi. Przepis zaskarżył prokurator generalny Zbigniew Ziobro, bo na jego podstawie winnym wykroczenia (choć nie ukaranym) został łódzki drukarz, który odmówił wydrukowania logo organizacji LGBT Biznes Forum. Ziobro właśnie złożył wniosek o wznowienie sprawy i uniewinnienie drukarza na podstawie wyroku TK.
Sprawę rozsądzi Sąd Apelacyjny w Łodzi. Na stronie internetowej Sedziowielodzcy.pl ukazał się artykuł sędziego Sądu Okręgowego w Łodzi Tomasza Krawczyka, który zauważa, że sprawa może przyjąć obrót nieoczekiwany dla Ziobry, władzy i organizacji zaangażowanych w walkę o jak najszersze wprowadzenie klauzuli sumienia, dla której sprawa drukarza jest narzędziem.
Wyrok TK jest nieważny, skoro w składzie sądzącym zasiadał dubler sędziego, a więc osoba nieuprawniona. Sąd Apelacyjny może zatem umorzyć wniosek prokuratora generalnego o wznowienie postępowania, uznając, że nie ma podstaw prawnych, bo nie ma wyroku TK. Albo może zadać w sprawie ważności wyroku TK pytanie prawne Sądowi Najwyższemu lub pytanie prejudycjalne Trybunałowi Sprawiedliwości. Wtedy możemy liczyć na formalne rozstrzygnięcie trwającego czwarty rok sporu o to, czy trzej dublerzy wprowadzeni przez PiS do TK są sędziami.
Ale sprawa drukarza mogłaby też – za sprawą polskiego sądu – zmienić prawo Unii Europejskiej. Sąd Apelacyjny w Łodzi może bowiem zadać TSUE inne pytanie prejudycjalne: czy brak w polskim prawie jakiegokolwiek przepisu chroniącego przed dyskryminacją w usługach ze względu na orientację seksualną i tożsamość płciową, a także wiek, niepełnosprawność, pochodzenie społeczne czy jakąkolwiek inną cechę oprócz płci, narodowości czy rasy – jest zgodny z Kartą Praw Podstawowych UE, a konkretnie z artykułem 21: „Zakazana jest wszelka dyskryminacja, w szczególności ze względu na płeć, rasę, kolor skóry, pochodzenie etniczne lub społeczne, cechy genetyczne, język, religię lub przekonania, poglądy polityczne lub wszelkie inne poglądy, przynależność do mniejszości narodowej, majątek, urodzenie, niepełnosprawność, wiek lub orientację seksualną”.
Do tej pory sama Unia Europejska nie zrealizowała w pełni tego zapisu Karty. Uchwaliła pięć dyrektyw antydyskryminacyjnych, które dotyczą zatrudnienia, wykonywania zawodu, pracy na własny rachunek i dostępu do dóbr i usług. Największym problemem tych dyrektyw jest to, że chronią wybiórczo. Pełną ochronę ze względu na wszystkie cechy daje tylko dyrektywa o zatrudnieniu i szkoleniu zawodowym. A jedynymi cechami, które uwzględniono w dyrektywie antydyskryminacyjnej o dostępie do towarów i usług, jest pochodzenie narodowe, etniczne i rasowe oraz płeć.
Od kilkunastu już lat trwają w Unii prace nad tzw. dyrektywą horyzontalną, która ma chronić przed dyskryminacją we wszystkich dziedzinach i ze względu na religię lub światopogląd, niepełnosprawność, wiek lub orientację seksualną (pochodzenie narodowe lub etniczne, rasa i płeć – już są w pełni chronione). Projekt dyrektywy – z 2008 r. – już jest, ale m.in. ze względu na opór Polski, która sprzeciwia się zakazowi dyskryminacji ze względu na orientację seksualną, nie widać finału tych prac. Polska stawia opór konsekwentnie, także za rządów PO-PSL.
A więc jeśli łódzki sąd w ramach sprawy drukarza zadałby TSUE pytanie prejudycjalne, czy brak ochrony antydyskryminacyjnej ze względu na religię lub światopogląd, niepełnosprawność, wiek lub orientację seksualną jest zgodny z art. 21 Karty Praw Podstawowych, a Trybunał odpowiedziałby, że łamie zasadę niedyskryminacji, byłoby to zobowiązaniem dla Unii do przyjęcia dyrektywy horyzontalnej lub innego prawa zakazującego dyskryminacji we wszystkich dziedzinach życia społecznego. Oczywiście nie oznacza to automatycznego przyjęcia takich przepisów, ale dałoby Parlamentowi Europejskiemu i Radzie Europejskiej dodatkowy impuls dla przełamania impasu.
Natomiast znacznie bardziej problematyczne jest, co oznaczałaby w sprawie drukarza. Odpowiedź na pytanie prejudycjalne kierowana jest bowiem do sądu orzekającego. W tej sytuacji mógłby on co najwyżej umorzyć sprawę, odmawiając uniewinnienia drukarza. Nie może jednak wymusić na władzy uchwalenia przepisów chroniących przed dyskryminacją w usługach ze względu na jakąkolwiek cechę. Zatem następny usługodawca – np. hotelarz, który odmówiłby pokoju parze jednopłciowej – mógłby to zrobić bez konsekwencji prawnych. Nie licząc kosztownego dla ofiar dyskryminacji i długotrwałego procesu o ochronę dóbr osobistych.
„Gazeta Polska” musi wycofać z dystrybucji naklejki „strefa wolna od LGBT” 25 LIPCA 2019 EWA SIEDLECKA
Tak orzekł Sąd Okręgowy w Warszawie. Orzeczenie zapadło w ramach tzw. zabezpieczenia powództwa. Jest prawomocne od chwili wydania, czyli natychmiast. To bardzo ważny precedens. Sprawa może przeciąć dyskusję, czy Empik i koncern BP miały prawo odmówić dystrybucji naklejek dołączonych do „GP”, powołując się na względy współżycia społecznego, czy może to, co zrobiły, należy potraktować jak rodzaj cenzury i uznać za nielegalne.„Niedopuszczalnym jest doprowadzenie do sytuacji, gdy pewna część społeczeństwa z uwagi na jej przynależność do grup społecznych identyfikujących się jako LGBT padnie ofiarą represji w postaci niechęci, agresji czy pozbawienia jej praw do swobodnego korzystania z przestrzeni publicznej, w sytuacji gdy Konstytucja RP w art. 32 stanowi nakaz równego traktowania i odpowiadający mu zakaz jakiejkolwiek dyskryminacji, m.in. ze względu na orientację seksualną” – napisała w uzasadnieniu sędzia Agnieszka Derejczyk.Z wnioskiem o zabezpieczenie powództwa zwrócił się do sądu działacz LGBT i organizator Marszu Równości w Lublinie Bart Staszewski. Jego pełnomocnikami są adwokaci Sylwia Grzegorczyk-Abram i Michał Wawrykiewicz. Przygotowują pozew o ochronę dóbr osobistych: godności, poczucia bezpieczeństwa, poczucia akceptacji społecznej osoby przynależnej do mniejszości, poczucie braku zagrożenia i dyskryminacji ze względu na orientację seksualną oraz prawo do udziału w życiu społecznym. Tymczasowe wstrzymanie dystrybucji nalepki ma zapobiec „rozprzestrzenianiu w przestrzeni publicznej treści nawołujących do segregowania społeczeństwa oraz promujących nienawiść wobec ściśle wskazanych grup społecznych zidentyfikowanych jako LGBT”.Zabezpieczenie jest natychmiast wykonalne, to znaczy, że nie trzeba czekać na wynik odwołania się od tego postanowienia przez „Gazetę Polską”.W praktyce wydawca „GP” musi załatwić – w dowolny sposób – żeby sklepy sprzedawały wydanie bez naklejek. Ale wyrok sprzedawcy mogą wykonać też, usuwając naklejki bez uprzedniego kontaktu z wydawcą „GP”.Bart Staszewski ma w ciągu dwóch tygodni złożyć pozew. Jeśli tego nie zrobi – zabezpieczenie wygaśnie.Sprawa będzie precedensowa. Z jednej strony mamy wolność słowa i zakaz cenzury prewencyjnej. Z drugiej – działanie na rzecz wywoływania podziałów i nienawiści w społeczeństwie, które przecież nie jest rolą prasy – ani tą opisaną w prawie prasowym, ani w konstytucji. Art. 6. Prawa prasowego mówi, że „prasa jest zobowiązana do prawdziwego przedstawiania omawianych zjawisk”, a art. 10 – że „zadaniem dziennikarza jest służba społeczeństwu i państwu. Dziennikarz ma obowiązek działania zgodnie z etyką zawodową i zasadami współżycia społecznego, w granicach określonych przepisami prawa”.Odmowa dystrybucji jakiegoś tytułu prasowego może być niebezpiecznym precedensem, dlatego ważne jest, aby sąd ocenił, czy są jakieś granice obowiązku dystrybutora. Orzeczenie o zabezpieczeniu powództwa wskazuje, że sąd ma wątpliwości co do bezwzględnego nakazu dystrybucji każdego zarejestrowanego tytułu prasowego, niezależnie od jego zawartości. Nalepki „GP” nie są zresztą materiałem prasowym. Służą do rozpropagowania pewnej idei przez rozklejanie. W tym sensie podobne są raczej do plakatu. Tyle że mają znacznie większą siłę rażenia, bo nie trzeba na nie wykupywać powierzchni reklamowej. A do tego zawierają nienawistne treści.Miejmy nadzieję, że proces nie będzie się toczył latami, bo problem „stref wolnych od LGBT” staje się coraz bardziej palący. LGBT to 7 do 10 proc. obywateli Polski.
Rozkręca się spirala przemocy 26 LIPCA 2019 EWA SIEDLECKA
Było do przewidzenia, że agresja pojawi się po obu stronach. Akcja wywołuje reakcję. Po sobotnich zamieszkach przeciwko Marszowi Równości w Białymstoku, podczas których bito, poniżano i obrzucano kamieniami uczestników Marszu i przypadkowych ludzi, mamy dwa nowe ataki. Jeden, na kioskarza z poznańskich Jeżyc, który wystawił w witrynie „Gazetę Polską”, eksponując naklejkę „Strefa wolna od LGBT”. Oblała go niezidentyfikowaną brązową substancją kobieta ubrana w koszulkę z tęczowym orłem. Wcześniej spytała, „czy ma coś do osób LGBT”. Kiosk na Jeżycach wskazała przedtem na swojej facebookowej stronie grupa działaczy LGBT „Stonewall”, komentując, żeby to miejsce „omijać szerokim łukiem”.Drugi atak był na wrocławskiego publicystę współpracującego m.in. z OKO.press Przemysława Witkowskiego. Skomentował krytycznie napis pod mostem: „Stop pedofilom z LGBT”. Mężczyzna, który to usłyszał, podszedł i zapytał, co mu się nie podoba. Po czym poważnie go pobił – dziennikarz trafił do szpitala m.in. ze załamanym nosem.Oczywiście, że pobicie to nie to samo co oblanie substancją, która nie wywołuje obrażeń. Jednak obie sytuacje, które wydarzyły się w tym samym czasie, są podobnie motywowane: złością i strachem. Władza polityczna i Kościół zrobiły z osób nieheteroseksualnych zagrożenie. I to bynajmniej nie światopoglądowe. Przedstawiciele władzy świeckiej i kościelnej malują obraz fizycznego zagrożenia narodu, rodzin i dzieci. Osoby LGBT mają zniszczyć polską kulturę, tradycję i wiarę. Zagrażają rozpadem rodzin, demoralizacją i gwałceniem dzieci. Godzą w życie narodu, bo chcą przerobić wszystkich na homoseksualistów i naród przestanie się rozmnażać. Nie dziw, że ludzie się tego boją.Z kolei osoby LGBT są przerażone powszechnym szczuciem i realnie zagrożone – co było widać choćby na białostockim marszu. Absurdy i kłamstwa opowiadane o rzekomej „ideologii LGBT” i samych osobach nieheteroseksualnych korzystają z wolności słowa. Próby sprostowywania nie przebijają się do agresorów i zastraszonych, bo ci żyją w swojej „bańce informacyjnej” państwowej telewizji i radia, i swojej części internetu.„Życie osób LGBT w Polsce jest zagrożone. Dzisiaj, gdy wszystkie granice zostały już przekroczone, nie ma wymówki dla bierności. Czas wspólnie stawić czoła nienawiści!” – napisało kilka dni temu w oświadczeniu kilkadziesiąt organizacji równościowych i broniących praw człowieka. Niektórzy mogą to traktować jako wezwanie do odwetu. Tym bardziej że oddaje prawdę: życie i zdrowie osób nieheteroseksualnych w Polsce naprawę są dziś zagrożone. W mediach społecznościowych coraz silniej brzmią głosy osób, które mają już dość roli ofiary i wiecznego lęku.Ten motyw: chęć rozbrojenia strachu i uzyskanie społecznej podmiotowości, leży nie tylko u podstaw marszów równości, ale też tak krytykowanych parodii obrzędów katolickich, jak „procesja Bożego Ciała” podczas marszu w Gdańsku czy udział przedstawiciela Kościoła Latającego Potwora Spaghetti (z durszlakiem na głowie) w mszy odprawionej podczas warszawskiej Parady Równości przez byłego pastora Kościoła Ekumenicznego Szymona Niemca. To była prowokacja, ale też terapia: obśmianie oprawcy pozwala radzić sobie z lękiem i poniżeniem. Odzyskać poczucie godności.Obym była złym prorokiem, ale obawiam się, że to dopiero początek. Agresja prowokuje agresję, nienawiść budzi nienawiść. To uczucia, które nie mają orientacji seksualnej.Winna tym zjawiskom jest władza polityczna i kościelna. Judzą, sieją nienawiść, nie biorąc odpowiedzialności za skutki. A potem, za pomocą aparatu propagandy, jaką są rządowe media i media sympatyzujące z władzą, a także kościelne ambony i oficjalne dokumenty episkopatu, całą winą obarczą „aktywistów LGBT”. I będą mogli – niestety – wskazać konkretne przykłady.
Arcybiskup nie jest świętą krową, czyli: pozwać biskupa! 4 SIERPNIA 2019 EWA SIEDLECKA
„Czerwona zaraza już nie chodzi po naszej ziemi, ale pojawiła się nowa, neomarksistowska, chcąca opanować nasze dusze, serca i umysły. Nie czerwona, ale tęczowa” – mówił metropolita krakowski abp Marek Jędraszewski podczas homilii z okazji 75. rocznicy powstania warszawskiego. Odczłowieczanie ludzi po to, aby wykluczyć ich spod ochrony prawa i odebrać przyrodzoną godność, nie jest wynalazkiem abp. Jędraszewskiego. Współcześnie mieliśmy z tym do czynienia np. przed ludobójstwem w Rwandzie, gdzie związane z Hutu radio (notabene z udziałem księży) nazywało Tutsich „karaluchami”.Czy to, co powiedział arcybiskup, nie jest aby bluźnierstwem? Określając osoby nieheteronormatywne „zarazą”, abp Jędraszewski nie przemawiał w swoim imieniu. Przemawiał jako osoba funkcyjna, wysoki hierarcha Kościoła katolickiego. Zastanawiam się, czy członkom tego Kościoła nie przeszkadza, że arcybiskup z ambony zaprzecza przykazaniu miłości bliźniego? Że odbiera człowieczeństwo grupie społecznej, którą – jak chyba wierzy? – stworzył takimi właśnie sam Bóg? Czy nie obraża uczuć religijnych członków Kościoła?Bo jeśli uczucia religijne wiernych jednak obraża, to może warto się o nie upomnieć? Obraza uczuć religijnych to przestępstwo (słusznie czy nie, ale istnieje w kodeksie karnym). Można więc składać doniesienia do prokuratury. Mogą je składać pojedyncze osoby, ale też organizacje, np. Wiara i Tęcza zrzeszająca nieheteronormatywnych katolików.Oczywiście nie spodziewam się, że prokuratura wniesie oskarżenie przeciwko abp. Jędraszewskiemu, bo nie pozwoli jej na to sojusz tronu z ołtarzem, który stał się elementem ustroju politycznego w Polsce. Ale jeśli prokuratura odmówi postępowania – będzie można iść z własnym aktem oskarżenia do sądu.Ale jest też droga z pominięciem prokuratury: pozew cywilny o ochronę dóbr osobistych. Uczucia religijne z całą pewnością się w nich mieszczą.Także organizacje mające w statucie ochronę praw osób nieheteronormatywnych mogą wystąpić z pozwami o ochronę dóbr osobistych w imieniu swoich członków i wszystkich ludzi, których dotyczyły słowa abp. Jędraszewskiego o „tęczowej zarazie”. Dehumanizacja jest niewątpliwie naruszeniem dóbr osobistych.Władza polityczna od kilku miesięcy szczuje na osoby LGBT (ten skrót też może odhumanizowywać, używam go niechętnie). Władza kościelna w Polsce wyklucza je i piętnuje od lat. Teraz poszła krok dalej: odczłowiecza i wzywa do walki przeciw nim. Nie ma wątpliwości: osoby nieheteronormatywne są w Polsce prześladowane przez władzę kościelną i państwową.Obrona przez apele i protesty, przez wezwanie do solidarności – to jedno. Ale warto sięgnąć po prawo. Niezależne sądy i niezawiśli sędziowie to klasyczna broń obywatela przeciwko opresyjnej władzy. A sędziowie w Polsce – póki co – obronili swoją niezawisłość.Książęta Kościoła nie są poza prawem. Arcybiskup Jędraszewski nie jest świętą krową. Władza nie traktuje obywateli równo. Ale obywatele powinni równo potraktować władzę.
Za dobro nie karzemy 21 SIERPNIA 2019 EWA SIEDLECKA
W aferze farmy trolli w Ministerstwie Sprawiedliwości po raz kolejny widać, że w państwie PiS woluntaryzm zastąpił prawo. Jak w PRL: o tym, jak zareagują organy – kontrolne, ścigania, wymiaru sprawiedliwości – decyduje kierownictwo rządzącej partii, czyli wola polityczna. Symbolem działania woluntaryzmu jest zdanie wypowiedziane przez byłego wiceministra sprawiedliwości Łukasza Piebiaka do hejterki „Emilii”: „za dobro nie karzemy”. Tyle że należałoby do niego dodać: „chyba że nam się to opłaci”.Po publikacji Onetu szambo wybiło i Piebiak dostał polecenie podania się do dymisji, co posłusznie wykonał. Wydał przy tym oświadczenie, że poświęca się dla sprawy (dobra reformy wymiaru sprawiedliwości), padł ofiarą hejtu i rozliczy się z potwarcami w sądzie. Premier Morawiecki stwierdził, że to „kończy sprawę”.Można to odczytać jako sygnał dla partyjnego kolegi Jana Nowaka postawionego na czele Urzędu Ochrony Danych Osobowych (UODO), że ma się nie przejmować zarzutem ujawniania przez Piebiaka danych osobowych sędziów. I dla prokuratury – że prowadzonego „postępowania wyjaśniającego” w sprawie wycieku danych z Ministerstwa Sprawiedliwości ma nie traktować poważnie.Prokuratura Zbigniewa Ziobry to potrafi, co pokazała trwającym ponad pół roku „postępowaniem wyjaśniającym” w sprawie doniesienia austriackiego dewelopera Gerarda Birgfellnera o oszustwie, jakiego miał na jego szkodę dokonać Jarosław Kaczyński. I nie interesując się z urzędu wyznaniami Marka Falenty, że współdziałał z PiS przy nagrywaniu polityków w restauracjach (notabene przypomina to współpracę „Emilii” z resortem sprawiedliwości przy hejtowaniu sędziów). I że ma działać w tej sprawie podobnie niespiesznie jak w sprawie afery KNF, w której Marek Chrzanowski, nominat PiS w KNF, szantażował, możliwe, że w porozumieniu z innymi funkcjonariuszami PiS, bankiera Leszka Czarneckiego przejęciem jego banku „za złotówkę”.Dymisja Piebiaka „kończy sprawę” na razie. Bo jeśli okaże się, że zrobiła ona wrażenie na opinii publicznej i dla dobra partii należy Piebiaka rozliczyć – UODO i prokuratura dostaną polecenie działania. „Państwo zareaguje z całą surowością” i Piebiak dostanie zarzuty nadużycia władzy przez ujawnienie danych osobowych sędziów i podżeganie do stalkingu.Podobne zarzuty dostanie sędzia Jakub Iwaniec, który na razie został odwołany z delegacji do Ministerstwa Sprawiedliwości po ujawnieniu jego korespondencji z „Emilią”. W tej korespondencji podżegał ją też do stalkingu i podawał prywatne dane partnerki prezesa Iustitii Krystiana Markiewicza, jego rzekomej kochanki, jej męża oraz informacje o kilkuletnim synu Markiewicza.Jeśli trzeba będzie, poleci i minister Ziobro – za nieudolność w nadzorowaniu swoich podwładnych, bo póki co nie ma dowodu, że o wszystkim wiedział. Poleci, jak poleciał (nomen omen za latanie) marszałek Kuchciński. Też – jak Kuchciński i Piebiak – złoży oświadczenie, że to dla dobra sprawy. I wyjdzie na ofiarę całopalną dla dobra „dobrej zmiany”.W państwie PiS jest „oczywistą oczywistością”, że o tym, co się z kim stanie, nie decyduje prawo, tylko wola rządzących. Prawo – w drugiej kolejności, jeśli rządzący konkretną sprawą się nie interesują.Prawo, które powinno chronić ludzi przed nadużyciami władzy, służy władzy, nie ludziom. Powstało państwo kastowe – jednym z rozdawanych przez władzę przywilejów jest ochrona przed prawem.
Autokontrola, czyli kasta sprawdza kastę 22 SIERPNIA 2019 EWA SIEDLECKA
Mamy już 11 nazwisk sędziów-trolli związanych z władzą PiS, którzy pod wodzą byłego wiceministra sprawiedliwości Łukasza Piebiaka uczestniczyli w stalkingu sędziów przeciwnych pisowskim „reformom” sądownictwa. Tymczasem prokuratura (przypadek? nie sądzę) zablokowała sobie możliwość zabezpieczenia dowodów. Jak w aferze KNF Marek Chrzanowski, tak samo uczestnicy „farmy trolli” mają czas, by uzgodnić zeznania i wyczyścić wszystkie urządzenia, przez które się komunikowali. Prokuratura wszczęła bowiem „postępowanie wyjaśniające”, czyli nie można wykonać żadnej czynności prócz przesłuchania osoby składającej zawiadomienie. Takie postępowanie według prawa może trwać 30 dni – w sprawie doniesienie Gerarda Birgfellnera przeciwko Jarosławowi Kaczyńskiemu trwa bezkarnie już ponad pół roku.Minister sprawiedliwości i prokurator generalny Zbigniew Ziobro w TV Trwam zapowiedział: „Kiedy w przyszłości dojdzie do mnie informacja, że którykolwiek z sędziów – z jakiejkolwiek byłby strony – mógł uczestniczyć w tego rodzaju procederze, zawsze będę działał tak samo stanowczo. Będę odwoływał z Ministerstwa Sprawiedliwości, wszczynał postępowania dyscyplinarne i jeśli będą ku temu przesłanki, będę wszczynał postępowania karne”.To o wszczynaniu postępowań karnych to nie przejęzyczenie. Rzeczywiście jako prokurator generalny Ziobro własną ustawą przyznał sobie prawo do wszczynania i prowadzenia śledztw. W tym przypadku – do śledztwa we własnej sprawie, bo zaniedbania w resorcie, w szczególności jeśli chodzi o wyciek dokumentów, spadną na jego głowę.Z problemem zareagowania na skandal związany z „farmą trolli” mierzy się też polityk PiS obsadzony w roli prezesa Urzędu Ochrony Danych Osobowych (UODO) Jan Nowak. Jego biuro poinformowało, że „w związku z podejrzeniem zaistnienia nieprawidłowości w procesie przetwarzania danych osobowych” prezes zbada, czy „Ministerstwo Sprawiedliwościowi, jak i KRS mogły gromadzić i przetwarzać dane osobowe bliżej nieokreślonej grupy sędziów, a także ich rodzin i bliskich, i udostępnić je osobom trzecim”.Takie sformułowanie zadania pokazuje, że żadnych nieprawidłowości się nie ustali. Dane osobowe resort może mieć i przetwarzać – to w pełni legalne. A dane „o rodzinach”, które były przekazywane hejterce Emi, nie pochodzą z akt, tylko z plotek. W tej sprawie nie ma roli dla UODO, przekazywanie danych przez urzędników resortu, podobnie jak działalność całej grupy „Kasta” i „KastaWatch”, powinna zbadać prokuratura. UODO może co najwyżej być ekspertem i pomóc ustalić, czy przekazane dane to dane osobowe.Z opinii UODO zapewne wyniknie, że resort nie przetwarzał żadnych danych, do których przetwarzania nie miałby prawa. Ta opinia jest potrzebna do tego, by TVP mogła stwierdzić: „Nie potwierdziły się doniesienia niektórych mainstreamowych mediów, jakoby…”.Dzisiaj pryncypialną postawę zajęło prezydium neo-KRS – członkowie i pracownicy neo-KRS też mieli działać w „farmie trolli”: Dariusz Drajewicz, Jarosław Dudzicz i Maciej Nawacki, a także sędzia Tomasz Szmydt, pracownik biura KRS.Prezydium KRS (którego członkiem jest Drajewicz) zebrało się na nadzwyczajnym posiedzeniu i wydało uchwałę, w której pisze, że taka „akcja insynuacji i oskarżeń pod adresem innych sędziów zasługuje na najwyższe potępienie i uchybia godności urzędu sędziego, uzasadniając wątpliwości co do nieskazitelności charakteru zaangażowanych w nią osób – cechy, którą każdy sędzia powinien się charakteryzować”.Dalej wzywa do zajęcia się sprawą rzeczników dyscyplinarnych, a samych sędziów wymienianych jako uczestników akcji defamacyjnej – do złożenia wyjaśnień na piśmie.Zobaczymy, co z tego wyniknie. Rzecznik dyscyplinarny podlega Ziobrze. A jego dwaj zastępcy – Przemysław Radzik i Michał Lasota – prężnie działający na niwie ścigania sędziów np. za lekcje o konstytucji czy wypowiedzi krytyczne wobec zmian w ramach sądowej „reformy”, są członkami grupy „Kasta” i „KastaWatch”. Dziś rzecznik Piotr Schab poinformował, że wszczął postępowanie wyjaśniające pod kątem nieoględnego korzystania przez sędziów z mediów społecznościowych (padały wyrazy uznane za
niecenzuralne).Tymczasem w sprawie pojawia się nowy wątek. Okazało się, że szef stowarzyszenia prokuratorów Lex Super Omnia w listopadzie 2017 r. słyszał z wiarygodnego źródła w ministerstwie, że „młodzież” tam pracująca dostała nieformalne polecenie hejtowania konkretnych sędziów w internecie i – jako wyprawkę dla dyskretnej komunikacji – dostała telefony prepaidowe zarejestrowane na resort. To wtedy miało tu powstać sformułowanie „farma trolli”.Sytuacja jest rozwojowa i zapewne będą wyciekać nowe informacje. Nie ma niezależnego organu, który może je bezstronnie zbadać. Prawdopodobnie sprawa pozostanie na etapie dziennikarskich doniesień i dwóch głów, które poleciały: odwołanego z delegacji do ministerstwa sędziego Jakuba Iwańca i zdymisjonowanego sędziego Łukasza Piebiaka, nazywanego „Hersztem”. Tyle że Piebiak nadal pracuje w resorcie i ma szansę oczyścić pole z dowodów i instruować pracowników.
Sędzia znika, czyli dzieje się w EmiGate 28 SIERPNIA 2019 EWA SIEDLECKA
Dzieje się w EmiGate. I jest coraz mniej śmiesznie. „Gazeta Wyborcza” informuje, że sędzia Arkadiusz Cichocki, ten, który sponsorował „Emi” i został jej kochankiem, trafił na OIOM „z przyczyn kardiologicznych”, skąd skontaktował się z redakcją, przesyłając korespondencję z „Emi” i zapowiedź, że ma dużo więcej materiałów i chce mówić. Po czym… zniknął ze szpitala i zamilkł po wizycie policji. Jego ojciec mówi, że boi się o jego życie. Stało się to w tym samym czasie, gdy inni bohaterowie EmiGate zapowiedzieli 21 prywatnych aktów oskarżenia i 25 pozwów cywilnych o ochronę dóbr osobistych – przeciw redakcjom, dziennikarzom i wszystkim, którzy łączą ich z „farmą trolli” w Ministerstwie Sprawiedliwości. Suma żądanych zadośćuczynień to 10 mln zł – na cel społeczny (wzruszenie ściska krtań – pewnie pójdzie na Ordo Iuris i walkę z „seksualizacją naszych dzieci”).Sędziowie mają komfort, bo prokuratura do poniedziałku nie zabezpieczyła ich komputerów i telefonów. Jeśli były na nich jakieś dowody przestępstwa, to już raczej nie ma. Ich pełnomocnicy mówią, że dane ściągnięte z nośników „Emi” to celowa prowokacja: ktoś wykreował fałszywe konta i fałszywe konwersacje. W tej sytuacji sędzia, który chce sypać, jest realnym zagrożeniem. Ale zamilkł…„EmiGate” zaczyna przypominać dwie inne afery. Tę, która wywróciła pierwszy rząd PiS: prowokację wobec posłanki PO Beaty Sawickiej, którą do korupcji nakłonił agent Tomek, zadaniowany przez CBA. Sama postać Sawickiej była niespecjalnie sympatyczna, ale uwieść, oszukać i porzucić, a następnie oskarżyć – to jednak nie tylko bezprawne, ale po prostu moralnie obrzydliwe. Teraz mamy „Emi”, wykorzystaną przez dobrozmianowych sędziów pod wodzą wiceministra sprawiedliwości, porzuconą przez kochanka i męża, zdradzoną przez „kastę”, wyrzuconą z domu. No i jeszcze cel. Tam – zdyskredytować konkurencyjną partię, tu – „konkurencyjną” władzę: sądowniczą.I druga afera, ta, która wywróciła PO w 2015 r., czyli podsłuchy z restauracji, dosadny język, cynizm i ośmiorniczki. Tam byli politycy, tu – sędziowie, czyli osoby, od których wymaga się znacznie więcej kultury i oględności. Tymczasem wyrażają się jak kibole: „doje…ć”, „wyp…j” (pod adresem pierwszej prezes SN) – to jednak robi wrażenie.I to może być za dużo dla niefanatycznych zwolenników PiS, którzy oglądają nie tylko TVP i mogą nie pójść do wyborów, i dla tych, którzy może nie poszliby do wyborów, ale skoro dzieją się takie obrzydliwości – to pójdą, zniesmaczeni.A to dopiero początek kompromitacji. Bo oto dzisiaj, o godzinie 12:30, w Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym w Warszawie za stołem sędziowskim zasiądzie Tomasz Szmydt. Ten sam, który zamieścił na Twitterze zdjęcie pierwszej prezes SN i podpisał: „Radzę się spakować, pożegnać i wypier…ć!!!”. Sędzia według ustawy powinien się charakteryzować „nieskazitelnym charakterem”.Do orzekania wrócił też – odwołany w związku z EmiGate z delegacji do resortu sprawiedliwości – sędzia Jakub Iwaniec. Ten, który miał prowadzić „Emi” i akceptować jej kolejne ataki na sędziów. I wspierać prywatnymi danymi sędziów i ich rodzin. Czyli łamać ustawę o ochronie danych osobowych i w ten sposób popełniać przestępstwo nadużycia władzy. Też ma „nieskazitelny charakter, konieczny do orzekania. Będzie orzekał w imieniu Rzeczpospolitej w… wydziale karnym Sądu Rejonowego dla Warszawy-Mokotowa.Kryminał za pomocą posłusznej prokuratury da się zamieść pod dywan. Moralnej kompromitacji – nie.
Sędziowskie „non possumus” 30 SIERPNIA 2019 EWA SIEDLECKA
Sędziowie nie chcą orzekać z bohaterami afery farmy trolli w Ministerstwie Sprawiedliwości. Jest takie powiedzenie, że co cię nie zabije, to cię wzmocni. Wydaje się, że właśnie sprawdza się w przypadku polskich sędziów. Im silniejsza jest opresja ze strony władzy politycznej, tym bardziej otwarcie stawiają opór. I tym silniej utrwala się w środowisku postawa godnościowa i przywiązanie do sędziowskiego etosu.Dzisiaj podczas rozprawy w X Wydziale Karnym Sądu Okręgowego w Warszawie zdarzyła się rzecz bez precedensu: sędzia Anna Bator-Ciesielska odmówiła orzekania z sędzią i rzecznikiem dyscyplinarnym Przemysławem Radzikiem. Rzecz dotyczyła odwołania od wyroku w sprawie karnej. Sędzia Bator-Ciesielska jako przewodnicząca składu orzekającego, w którym oprócz niej i sędziego Radzika zasiadł sędzia Grzegorz Miśkiewicz, odroczyła rozprawę z powodu niemożności ustalenia miejsca pobytu oskarżonego.Drugim powodem odroczenia są jej wątpliwości co do możliwości wypełniania obowiązków sędziowskich przez Radzika, jednego z bohaterów afery zorganizowanego hejtu, wspieranego dokumentami z akt w resorcie sprawiedliwości i w biurze rzecznika dyscyplinarnego przy ministrze. Niezbędnym przymiotem sędziego jest bowiem nieskazitelność charakteru, bezstronność i niezawisłość.Sędzia powołała się na: – art. 6 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka gwarantujący każdemu prawo do rzetelnego procesu przed niezawisłym sądem – art. 7 konstytucji: „Organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa”, art. 32 (prawo do równego traktowania) i art. 45 (prawo do rzetelnego procesu przed niezawisłym sądem) – art. 66 ustawy o ustroju sądów powszechnych zawierającego rotę ślubowania sędziowskiego: „Ślubuję (…) stać na straży prawa, obowiązki sędziego wypełniać sumiennie, sprawiedliwość wymierzać zgodnie z przepisami prawa, bezstronnie według mego sumienia, dochować tajemnicy prawnie chronionej, a w postępowaniu kierować się zasadami godności i uczciwości”.Zaznaczyła, że czuje się związana tym przyrzeczeniem, które składała najpierw przed prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim, a potem przed prezydentem Lechem Kaczyńskim, „gdy obejmowałam urząd sędziego Sądu Okręgowego w Warszawie, gdzie mam zaszczyć – jeszcze – pełnić służbę” – powiedziała.To nie koniec. Zarządziła przekazanie akt sprawy z jej zarządzeniem przewodniczącej wydziału Moniki Jankowskiej w celu przedstawienia innym sędziom pod rozwagę, czy Przemysław Radzik i Michał Lasota (kolejny bohater afery hejterskiej) powinni dalej orzekać w tym wydziale. W razie gdyby sędziowie uznali, że nie powinni – sędzia Bator-Ciesielska rekomenduje rozważenie zwrócenia się do „ministra sprawiedliwości, szanownego pana Zbigniewa Ziobry” o odwołanie z delegacji sędziów Lasoty i Radzika. Obaj zostali delegowani z sądów rejonowych.Sędzia Anna Bator-Ciesielska zapowiedziała też, że 2 września poinformuje, czy w związku ze sprawą skieruje do Trybunału Sprawiedliwości UE pytanie prejudycjalne. Można się domyślać, że chodzi o możliwość odmowy – w obronie prawa podsądnego do bezstronnego sądu – orzekania z sędzią, który sprzeniewierzył się zasadzie bezstronności i niezawisłości.To, co zrobiła sędzia Bator-Ciesielska, to pierwszy publicznie znany przypadek, gdy sędzia formalnie odmówił sądzenia z człowiekiem, co do którego nieskazitelności ma wątpliwości.Sędziowie Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie także nie chcą orzekać z bohaterem afery hejterskiej: Tomaszem Szmydtem. Najpierw prezes NSA Marek Zirc-Sadowski odwołał go z delegacji do biura neo-KRS, a teraz Wojciech Mazur, prezes WSA, gdzie „dobra zmiana” obsadziła Szmydta, odsunął go od orzekania „do czasu wydania przez sąd dyscyplinarny uchwały w przedmiocie zawieszenia sędziego w czynnościach służbowych, nie dłużej niż do dnia 28 września 2019 r.”.W uzasadnieniu napisano, że wymaga tego „powaga sądu i istotne interesy służbowe”. W poniedziałek rzecznik dyscyplinarny NSA poinformował, że podjął czynności wyjaśniające w sprawie sędziego Szmydta i sędziego NSA Rafała Stasikowskiego, także wymienianego w kontekście afery hejterskiej.Do orzekania mają
za to wrócić „Herszt” – jak go nazywali członkowie hejterskiej grupy – czyli zdymisjonowany wiceminister sprawiedliwości Łukasz Piebiak, oraz jego najbliższy współpracownik w ministerstwie, sędzia Jakub Iwaniec.Piebiak prawdopodobnie wróci do swojego macierzystego sądu: Rejonowego dla m.st. Warszawy, natomiast Iwaniec do Sądu Rejonowego dla Warszawy-Mokotowa. Nie od razu, bo musi im zostać wyznaczony przez prezesa – po zaopiniowaniu przez Kolegium Sadu – zakres obowiązków. Pytanie, czy ich także nie spotka front odmowy? Wszystkich sędziów – bohaterów afery – jest dwunastu.Wreszcie na aferę zareagowała nawet neo-KRS. Najpierw jej prezydium, a potem przewodniczący Leszek Mazur wydali pryncypialne oświadczenia, stwierdzając, że jeśli doniesienia o aferze „potwierdzą się”, to sędziowie, którzy w takim zorganizowanym hejcie brali udział, nie mogą być uważani za osoby mające przymiot nieskazitelnego charakteru, powinni złożyć urząd w KRS i zostać wydalonymi z zawodu.Wczoraj zaś KRS zawiesiła przesłuchania kandydatów na sędziów do Sądu Najwyższego. Wśród oceniających jest trzech bohaterów hejterskiej afery: sędziowie Dariusz Drajewicz, Jarosław Dudzicz i Maciej Nawacki. W dodatku Drajewicz zgłosił swoją kandydaturę do SN.Kilka dni wcześniej – co jest zaskoczeniem – prezydium neo-KRS wezwało jego i innego członka neo-KRS, sędziego Rafała Puchalskiego, do wycofania kandydatur: „Prezydium Krajowej Rady Sądownictwa negatywnie ocenia fakt zgłoszenia się członków KRS: Pana Dariusza Drajewicza i Pana Rafała Puchalskiego – sędziów sądów rejonowych, na stanowiska sędziów Sądu Najwyższego, dokonane z pominięciem dwóch szczebli sądownictwa powszechnego. Prezydium oczekuje, że wskazani sędziowie wycofają zgłoszenia na stanowiska sędziów SN albo niezwłocznie zrzekną się mandatów członków KRS”.To, że sędziowie z prezydium neo-KRS stali się wrażliwi na kwestie etyki sędziowskiej, jest zaskakujące, zważywszy na dotychczasową działalność neo-KRS i sposób jej powołania. Ale może to być też sygnał, że władza polityczna naprawdę przesadziła. Że ugodziła w jakiś fundament sędziowskiej godności. Albo że sędziowie z neo-KRS czują wiatr politycznej zmiany.Lada tydzień spodziewany jest wyrok Trybunału Sprawiedliwości UE – ma się odnieść do legalności powołania neo-KRS i tego, czy jej działalność może być uznana za działanie na rzecz niezawisłości sędziów i niezależności sądów. A także w sprawie zgodności z tymi zasadami działalności Izby Dyscyplinarnej SN. Jeden z jej członków, Konrad Wytrykowski, też jest bohaterem afery hejterskiej.Wszyscy wymieniani w kontekście afery zaprzeczają, że brali w niej udział.
Emilia zostawiona przez prezesa 4 WRZEŚNIA 2019 EWA SIEDLECKA
„Gazeta Wyborcza” opublikowała list prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego do Emilii Szmydt, bohaterki afery hejterskiej sterowanej z Ministerstwa Sprawiedliwości. To odpowiedź na jej mail z prośbą o pomoc. Kaczyński deklaruje, że może udzielić pomocy w ramach swoich poselskich uprawnień: „Jeśli będzie Pani oczekiwała ode mnie wsparcia, którego mógłbym udzielić, działając w ramach uprawnień przysługujących parlamentarzystom, proszę o informację o zajętym stanowisku i sprecyzowanie problemu”.List nie świadczy ani o znajomości Kaczyńskiego z Emilią, ani nawet o tym, że wiedział, że do niego pisała. To typowy list-gotowiec, jaki rozmaite urzędy, w tym biura poselskie, wysyłają w odpowiedzi na skargi ludzi. Dopisuje się w nich fakty dotyczące danej osoby. List jest podpisany przez Kaczyńskiego, ale to nie znaczy, że go czytał. Ani nawet że go podpisał. Możliwe, że pracownicy biura poselskiego dysponują stemplem podpisu.Ale list świadczy też o tym, że Kaczyński wcale nie panuje nad wszystkim, co się dzieje. Jego pracownicy prawdopodobnie przeoczyli niebezpieczeństwo, mimo że – jak wynika z tekstu „Gazety Wyborczej” – jest groźba jej ujawnienia, bo koordynatorka hejtu czuje się skrzywdzona i może ją ujawnić. Emilia kilkakrotnie pisała do Kaczyńskiego o tym, co dzieje się w Ministerstwie Sprawiedliwości. Być może uznali ją za osobę niezrównoważoną, która wymyśla rozmaite historie, żeby zwrócić na siebie uwagę.Można by sądzić, że prezes odpisał dla niepoznaki w tonie formalnym, ale podjął realne działania. Ale wiemy, że nie podjął, skoro afera wybuchła.Można też snuć teorię spiskową: że prezes wiedział, że szykuje się afera, ale nie uprzedził ministra Ziobry i nie ratował sytuacji, bo na reputacji Ziobry mu – oględnie mówiąc – nie zależy. I nie byłby zmartwiony, gdyby poparcie dla niego i jego szczątkowego ugrupowania jeszcze bardziej spadło. Ale ta teoria nie jest prawdopodobna. Oznaczałaby bowiem, że prezes jest tak pewny wyborczego sukcesu PiS, że pozwala na wybuch afery kompromitującej metody partii tuż przed wyborami.Czy prezes o sprawie wiedział, czy nie – nie ma to zasadniczego znaczenia. Afera hejterska w resorcie sprawiedliwości pokazuje mechanizmy sprawowania władzy przez ludzi PiS. A stosują je, bo jest dla nich przyzwolenie, żeby nie powiedzieć: zachęta partii. „Za czynienie dobra nie wsadzamy” – mówił do Emilii były wiceminister Piebiak. Wsadzić – nie wsadzili. Ale, jak widać, w potrzebie opuszczają, ratując własny tyłek.
PiS się nawraca 9 WRZEŚNIA 2019 EWA SIEDLECKA
Ministerstwo Sprawiedliwości ma rację: trzeba kontynuować wielomiesięczne odczytywanie ścianom i krzesłom sentencji wyroku w sprawie Amber Gold. Procedury są święte, bo bez nich nie ma uczciwego procesu. Gdybyż ministerstwo było tak pryncypialne w innych sprawach! Sądząca sprawę Amber Gold sędzia Lidia Jedynak z Sądu Okręgowego w Gdańsku od maja odczytuje na pustej sali wyrok w tej sprawie. Kosztem sądzenia innych spraw. Bo wyrok trzeba odczytać, nawet gdy nikt nie przyszedł tego posłuchać. I nawet jeśli czytanie ścianom uchybia powadze sądu.Wyrok składa się z sentencji i uzasadnienia. W sentencji m.in. jest opis czynu, często polegającego na wielu czynach cząstkowych. A także wszyscy pokrzywdzeni. Nie liczba pokrzywdzonych, ale ich imiona i nazwiska. A w przypadku Amber Gold tych pokrzywdzonych jest ponad 18 tys. Każdemu przyporządkowany jest konkretny czyn na jego szkodę.Przez lata nikt nie pomyślał o tym, żeby zmienić przepisy w sprawach, w których jest wielu pokrzywdzonych. By np. ogłosić, że lista pokrzywdzonych będzie w wyroku pisemnym i do wglądu dla zainteresowanych w sekretariacie sądu. Albo by przynajmniej strony mogły wyrazić zgodę na pominięcie konieczności odczytywania wszystkich oskarżonych.Ten sam problem pojawiał się, gdy np. z powodu zmiany składu sądu w sprawie karnej proces trzeba było zacząć od nowa. I albo na nowo przesłuchiwać wszystkich świadków, albo odczytać ich trwające nieraz wiele godzin zeznania. Jednak wprowadzono przepis, że za zgodą stron można je włączyć do akt, uznając za odczytane.Jan Kanthak, rzecznik Ministerstwa Sprawiedliwości, komentując absurd czytania wyroku ścianom, słusznie zauważył, że to archaizm z czasów, gdy wielu ludzi nie umiało czytać i jedynym sposobem, by zapoznali się z wyrokiem w swojej sprawie, było jego odczytanie przez sąd. Więc zmieniono przepis o ogłaszaniu – teraz można pominąć wyliczankę, jeśli jest bardzo długa, ale uprzednio poinformowawszy o tym strony:Art. 418: § 1b. Jeżeli ze względu na obszerność wyroku jego ogłoszenie wymagałoby zarządzenia przerwy lub odroczenia rozprawy, przewodniczący, ogłaszając wyrok, może poprzestać na zwięzłym przedstawieniu rozstrzygnięcia sądu oraz zastosowanych przepisów ustawy karnej. Przed ogłoszeniem wyroku przewodniczący uprzedza obecnych o takim sposobie ogłoszenia wyroku i o jego przyczynie oraz poucza o możliwości zapoznania się z pełną treścią wyroku po jego ogłoszeniu w sekretariacie sądu.Przepis wszedł w życie w zeszły czwartek. Sąd poinformował, że dziś ogłosi wyrok w sensie potocznym, czyli: jaką karę dostaną twórcy Amber Gold. Uznano, że dalszych nazwisk pokrzywdzonych odczytywać już nie trzeba. I tu wkroczył odpowiedzialny za legislację wiceminister sprawiedliwości Marcin Warchoł: „Jeżeli już doszło do odczytywania wyroku i jest ono w trakcie, to niestety nie można zastosować tego przepisu, bo nie można stosować przepisów w połowie”.Święte słowa! Sąd odwołał zakończenie ogłoszenia wyroku. Rzecznik, sędzia Tomasz Adamski, poinformował, że wszelkie decyzje należą do sędzi Jedynak. To prawda. Tyle że sędzia nie może pomijać prawa. A minister ma rację. Skoro przepis mówi, że „przed ogłoszeniem wyroku przewodniczący uprzedza obecnych o takim [skróconym] sposobie ogłoszenia wyroku”, to znaczy, że nie może tego zrobić w trakcie ogłaszania.„Przed” znaczy przed. Gdyby sędzia Jedynak chciała prawo zinterpretować tak, jak jej wygodniej (a przy okazji lepiej dla wymiaru sprawiedliwości i powagi sądu), to oskarżeni mogliby wyrok skutecznie podważyć jako wydany niezgodnie z prawem. I proces w pierwszej instancji trzeba by powtórzyć.Procedury służą sprawiedliwemu osądzeniu. Są tym, co wiąże w jednakowy sposób strony i sąd. Są gwarancją – dzięki nim wiemy, czego możemy się spodziewać i czego wymagać. Czasem bywają niepotrzebne czy archaiczne, ale wtedy trzeba je zmienić, a nie łamać czy pomijać.I tylko można żałować, że funkcjonariusze PiS nie byli równie pryncypialni, gdy Sejm uchwalał – bez żadnej podstawy prawnej – nieważność uchwał poprzedniego Sejmu o powołaniu sędziów do Trybunału Konstytucyjnego. Gdy obsadzał
w Trybunale dublerów. Gdy prezydent uznał wybranych ze złamaniem pisowskich przepisów prezesa i wiceprezesa TK. Gdy przerywał kadencje sędziów w Krajowej Radzie Sądownictwa, kadencje pierwszej prezes Sądu Najwyższego, a sędziów SN przenosił na przymusową emeryturę. A ostatnio – gdy uznał, że decyzja urzędnika ochrony danych osobowych (wydana bez podstawy prawnej) stoi ponad prawomocnym wyrokiem sądu o ujawnieniu list poparcia dla kandydatów do neo-KRS.Ale to już było. Ważna jest przyszłość. Cudowne nawrócenie PiS na poszanowanie procedur jest godne pochwały i oby trwało. Tym bardziej że lada dzień Trybunał Sprawiedliwości UE ogłosi wyrok w sprawie legalności powołania neo-KRS, a co za tym idzie – legalności nominacji sędziowskich dokonanych z jej udziałem. W grę wchodzą 543 nominacje, w tym blisko 300 sędziów już orzeka. Na czele z całą Izbą Kontroli Nadzwyczajnej i Izbą Dyscyplinarną Sądu Najwyższego.Sędzia powołany z naruszeniem procedur – czyli z udziałem niewłaściwie obsadzonego organu – nie jest sędzią. Wydane z jego udziałem orzeczenia nie są w myśl prawa orzeczeniami i nie mają mocy prawnej. Jeśli więc TSUE uzna, że neo-KRS była powołana wadliwie – to nawrócony, szanujący procedury PiS będzie musiał wycofać ich z orzekania. I przywrócić starą KRS. Dura lex sed lex.
Miecz Damoklesa, czyli władza nad władzą 17 WRZEŚNIA 2019 EWA SIEDLECKA
Sędzia Jarosław Dudzicz został zmuszony do zawieszenia się w funkcji zastępcy rzecznika prasowego neo-KRS w związku ze sprawą antysemickiego wpisu z 2015 r. Prokuratura zidentyfikowała go jako autora tego wpisu. On sam się nie przyznaje. Jego postawę można określić jako „nie potwierdzam i nie zaprzeczam”. W oświadczeniu pisze, że zawiesza się „w związku z doniesieniami prasowymi”, pisze o swoim „rzekomym udziale w internetowych wypowiedziach, które – jak zostało przedstawione – mogą nosić cechy antysemityzmu”. I wyraża „z tego powodu [jakiego? doniesień prasowych?] stanowczy sprzeciw i ubolewanie”. Zapowiada też pozwy o naruszenie dóbr osobistych. KRS zapowiedziała, że zajmie się wyjaśnieniem sprawy wpisów. W komisji ds. etyki sędziów i asesorów sądowych, która będzie to oceniać, są m.in. znana z powściągliwych wypowiedzi oralnych i internetowych posłanka Krystyna Pawłowicz, sędzia Dagmara Pawełczyk-Woicka, zwana „koleżanką Ziobry”, prezeska Sądu Okręgowego w Krakowie, która wsławiła się m.in. konsultowaniem się z ministrem Ziobrą podczas głosowania nad kandydaturami sędziów do Sądu Najwyższego, sędzia Dariusz Drajewicz, identyfikowany jako jeden z członków hejterskiej grupy „Kasta”, i sędzia Rafał Puchalski (wiceprzewodniczący komisji), którego etyczną wrażliwość można ocenić po tym, że jako członek oceniającej sędziowskie kandydatury do awansów neo-KRS dwukrotnie zgłaszał swoją kandydaturę: najpierw do Sądu Najwyższego, potem do sądu apelacyjnego.Co może zrobić komisja ds. etyki? Prokuratura wprawdzie zidentyfikowała sędziego Dudzicza jako autora antysemickiego wpisu ukrywającego się pod nickiem „jorry123” (notabene na forum sędziowskim Sędziowie.net podpisywał się jako „jaro123”), ale od pięciu lat nic z tym nie robi. W szczególności nie wystąpiła o uchylenie sędziemu immunitetu.Teraz sytuacja wygląda tak: komisja ds. etyki w neo-KRS nie może sędziego Dudzicza ukarać. Może co najwyżej zlecić rzecznikowi dyscyplinarnemu dla sędziów postępowanie dyscyplinarne. Ale rzecznik Piotr Schab już ogłosił wszczęcie postępowania wyjaśniającego. Z jego komunikatu wynika, że przyjął, iż to sędzia Dudzicz jest autorem wpisu pod nickiem „jorry123”. Postępowanie dotyczy bowiem nie tego, czy zrobił taki wpis, ale „czy zachowanie sędziego stanowiło o wyczerpaniu znamion przewinienia dyscyplinarnego z art. 107 § 1 Prawa o ustroju sądów powszechnych, polegającego na uchybieniu godności urzędu o znamionach występku z art. 257 kk [znieważenie grupy narodowościowej]”.Ustalenie przez rzecznika autorstwa wpisu o „parszywym narodzie” żydowskim jest banalne – skoro prokuratura ustaliła, z czyjego urządzenia wysłano wpis, to rzecznik w ramach swoich uprawnień z ustawy o ustroju sądów powszechnych (art. 115c) ma prawo zażądać dowodów ze śledztwa.Może postawić sędziego przed sądem dyscyplinarnym w Izbie Dyscyplinarnej SN. Obrońca Dudzicza będzie zapewne żądał zawieszenia postępowania, argumentując, że nie można przesądzać o winie, skoro trwa prokuratorskie śledztwo. I że fakt, że coś wysłano z urządzenia sędziego, nie dowodzi jeszcze, że to on wysyłał. Sąd nie musi się do tego przychylić, bo ten wpis nie był jedynym antysemickim i obraźliwym z konta „jorry123”. Nie musi, ale może. Wreszcie – w razie uznania winy – sąd dyscyplinarny wymierzy wybraną przez siebie karę: od nagany po wydalenie z zawodu. Tylko ta ostatnia oznacza utratę mandatu w neo-KRS.Co będzie? Kluczem odpowiedzi jest wola polityczna.A wola polityczna może być taka, żeby trzymać nad nim miecz Damoklesa. Dopóki sprawa nie jest przesądzona, dopóty sędzia jest zależny od władzy politycznej, której posłuszne są prokuratura i Izba Dyscyplinarna. Korumpować można bowiem za pomocą marchewki (awanse sędziego Dudzicza), ale też kija. Sędzia Dudzicz ma władzę – jest członkiem neo-KRS, która nominuje sędziów, opiniuje akty prawne, daje wykładnie przepisów dyscyplinarnych. Wieszając nad nim miecz Damoklesa, można mieć władzę nad jego władzą.W neo-KRS więcej jest osób, które mają miecz Damoklesa nad głową. Wiceprzewodniczący neo-KRS Dariusz Drajewicz i Maciej Nawacki obok Dudzicza są
wymieniani jako członkowie grupy „Kasta”, a więc możliwe byłoby postawienie im zarzutu o stalking i wynoszenie dokumentów służbowych na użytek publikacji na twitterowym koncie KastaWatch. Przewodniczący KRS Leszek Mazur w ciągu trzech lat (2015-18) 112 razy spóźnił się z pisaniem uzasadnień wyroków. W marcu po nagłośnieniu tej sprawy rzecznik dyscyplinarny Piotr Schab wszczął postępowanie wyjaśniające w tej sprawie i kwerendę w referacie sędziego.Kolejny miecz Damoklesa – wszyscy sędziowie-członkowie neo-KRS mają problem z listami poparcia ich kandydatur, których władza polityczna nie chce ujawnić mimo prawomocnego wyroku NSA. Miecz Damoklesa mają nad głową też zastępcy rzecznika dyscyplinarnego Przemysław Radzik i Michał Lasota, których wymienia się jako członków hejterskiej grupy „Kasta”.PiS wytworzył sploty interesów i uzależnień – nie tylko zresztą w KRS czy sądownictwie – które gwarantują mu posłuszeństwo. Bo wszystkie nitki, za które można pociągać, skupiają się w jednym ręku. Łącznie z organami kontrolnymi.
Co ma wspólnego afera „Kasty” z oskarżeniem sędziego Łączewskiego? 19 WRZEŚNIA 2019 EWA SIEDLECKA
PiS nie odpuszcza w sprawie sędziego Wojciecha Łączewskiego. Chce, żeby został postawiony w stan oskarżenia za fałszywe zawiadomienie o przestępstwie podszycia się pod niego na Twitterze. Chodzi o rzekome spiskowanie Łączewskiego z fejkowym kontem Tomasza Lisa na temat obalenia PiS, opisane przez „Warszawską Gazetę”. Dowodem są screeny z urządzeń. Zdaniem biegłego powołanego przez prokuraturę nie ma dowodów, że zostały wysłane z urządzeń sędziego. Zbadano dwa komputery i jeden telefon i „nie stwierdzono, by tego typu dane były przesyłane”. Podobnie ze zdjęciem sędziego, które rzekomo wysłał, żeby się uwiarygodnić. Twitter odmówił udostępnienia danych – mimo to prokuratura twierdzi, że sędzia złożył fałszywe zawiadomienie o przestępstwie.Sąd dyscyplinarny w Krakowie odmówił uchylenia sędziemu immunitetu na razie z przyczyn formalnych. Prokurator prowadził tę sprawę z doniesienia Łączewskiego, a więc był konflikt interesów. Od tej decyzji odwołał się prokurator i rzecznik dyscyplinarny Piotr Schab, a wniosek ten rozpatrzy sprawdzona Izba Dyscyplinarna złożona z – jak podała „Gazeta Wyborcza” – dwóch byłych prokuratorów i ławnika. Wynik łatwy do przewidzenia.Ale prócz konsekwencji PiS w prześladowaniu sędziego, który m.in. skazał Mariusza Kamińskiego, sprawa ma drugi ważny aspekt – przypomina przypadek „Kasty”.W obu sprawach dowodem są screeny. Tyle że w wypadku „Kasty” osoby wymieniane jako jej członkowie – prócz koordynatorki hejterskiej akcji Emilii – nie udostępniły prokuraturze swoich urządzeń. A nawet nie zdecydowały się – jak Łączewski – zawiadomić prokuratury o podszywaniu się pod nie. Zapowiedzieli tylko prywatne akty oskarżenia, a to wielka różnica, bo w takich sprawach karnych prokuratura nie występuje (chyba że się przyłączy, jak do sprawy rodziny Ziobrów przeciw krakowskim lekarzom).Dlaczego wybrali te drogę? Drogę, która – w odróżnieniu od prokuratorskiego śledztwa – będzie ich kosztować, bo trzeba wynająć adwokata? Która daje mniejsze możliwości dowodowe? Nie chcą się narazić na zarzut fałszywego zawiadomienia? Chcą ominąć konieczność przebadania swoich urządzeń?I druga sprawa: prokuratura chce oskarżyć sędziego Łączewskiego, mimo że – jak ocenił biegły – nie ma dowodów. A więc zamierza odrzucić opinię eksperta, że same screeny nie są dowodem, i stwierdzić, że są. Skoro tak, to powinna uznać za wystarczające do postawienia zarzutów domniemanym członkom „Kasty” screeny z urządzeń Emilii i dane z serwera Twittera dotyczące jej konta. Tym bardziej że ma jej urządzenia. I tym bardziej, że chodzi o znacznie poważniejsze przestępstwa: stalking, wynoszenie poufnych dokumentów, czyli nadużycie władzy i złamanie ochrony danych osobowych. A wszystko to w ramach zorganizowanej grupy przestępczej.Na razie śledztwo toczy się „w sprawie”, a jako gorący kartofel przerzucono je do prokuratury w Lublinie. Jeśli żylibyśmy w państwie prawa, prokuratura powinna niezwłocznie wystąpić o uchylenie immunitetów domniemanym członkom „Kasty”, tak jak zrobiła to z sędzią Łączewskim. Wszak według ogłoszonego kilka dni temu programu PiS równość – w tym równość wobec prawa – jest jedną z podstawowych wartości dla tej partii.
Idą wybory, wraca sprawa tłumaczki Tuska 24 WRZEŚNIA 2019 EWA SIEDLECKA
W toczącym się czwarty rok bez efektu śledztwie w sprawie rzekomej zdrady dyplomatycznej Donalda Tuska mamy ożywienie – w środę Sąd Okręgowy w Warszawie po raz drugi rozpatrzy odwołanie Magdaleny Fitas-Dukaczewskiej, tłumaczki rozmowy premierów Tuska i Putina na miejscu katastrofy smoleńskiej. Tłumaczka odwołała się od decyzji prokuratury zdejmującej z niej tajemnicę zawodową. Nie chodzi tylko o Tuska. Śledztwo smoleńskie nie dało żadnych rezultatów. Mimo wykonania 83 ekshumacji, w wielu przypadkach wbrew woli rodzin, co Trybunał w Strasburgu uznał za naruszenie prawa do życia prywatnego i rodzinnego. Mimo że na ekshumacje te i na zagraniczne ekspertyzy przeznaczono 9,2 mln zł.PiS potrzebuje jakiegoś sukcesu. Choćby wykreowanego medialnie. Prokuratura, przesłuchawszy Fitas-Dukaczewską, mogłaby np. ustami prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobry ogłosić, że zeznania zawierają „porażające” szczegóły, których ze względu na dobro śledztwa ujawnić teraz nie może.Sam pomysł przesłuchiwania tłumacza ws. treści rozmów dyplomatycznych to ewenement na skalę światową. W zeszłym roku amerykańscy demokraci żądali przesłuchania w Kongresie tłumaczki rozmów Trumpa i Putina na szczycie w Helsinkach w 2018 r., bo podejrzewali, że Trump „sprzedał” Putinowi Ukraińców, obiecując poparcie dla referendum w Donbasie za przynależnością do Rosji. Odstąpili od pomysłu, uznając, że naruszenie tajemnicy tłumaczenia rozmów dyplomatycznych przyniosłoby niepowetowane szkody.Nie chodzi tylko o przełamanie tajemnicy dyplomatycznej (notabene taka w Polsce prawnie nie istnieje, konkretne informacje mogą być objęte klauzulą niejawności). Wskutek jej uchylenia dyplomacje państw trzecich mogłyby się nie godzić, aby przy rozmowach obecni byli polscy tłumacze. Bo skoro można ich przesłuchać na okoliczność takich rozmów, to przestają być poufne.Tłumacze przekładają rozmowy dyplomatyczne, ale i biznesowe. To też przypadek Magdaleny Fitas-Dukaczewskiej, która jako freelancerka wynajmowana jest też przez firmy. Informacje z takich rozmów mogłyby chcieć wykorzystać władze spółek skarbu państwa czy polityczne. Prokuratura może wszcząć sprawę o podejrzenie oszustw podatkowych, np. wyłudzenia VAT na kwotę „wielkiej wartości”, które jest zbrodnią karaną 25 latami więzienia.W Polsce tajemnica tłumacza istnieje tylko w Kodeksie Tłumacza Przysięgłego. I jest chroniona znacznie słabiej niż tajemnica obrończa czy dziennikarska – uchyla ją nie sąd, a prokurator. Nie ma żadnych dodatkowych obostrzeń poza tym, że trzeba uzasadnić uchylenie dobrem wymiaru sprawiedliwości.W grudniu zeszłego roku prokurator uchylił tajemnicę wobec Magdaleny Fitas-Dukaczewskiej, wynajmowanej przez polską dyplomację od kilkunastu lat do tłumaczenia rozmów m.in. siedmiu byłych prezydentów i premierów. Odmówiła i odwołała się do sądu. Ten w marcu uznał odwołanie za słuszne, bo prokuratura nie wykazała, że uchylenie tajemnicy jest w tym przypadku niezbędne dla dobra wymiaru sprawiedliwości. W lipcu prokuratura ponownie wydała postanowienie o zwolnieniu z tajemnicy. I Magdalena Fitas-Dukaczewska ponownie się odwołała.Zobaczymy, co zrobi sąd. Jeśli tym razem zgodzi się z prokuraturą, i tak nie oznacza to automatycznego złożenia zeznań przez Fitas-Dukaczewską. Już wcześniej bowiem jej obrońcy – adwokaci Mikołaj Pietrzak i Jacek Dubois – wspominali, że prócz tajemnicy tłumacza Fitas-Dukaczewską może wiązać tajemnica dotycząca informacji niejawnych, która musiałaby być uchylona w stosunku do każdej informacji z osobna. Trudno sobie wyobrazić, jak miałoby do tego dojść bez wcześniejszego ujawnienia treści tej informacji… Mamy więc kwadraturę koła.No i sprawa całkowicie banalna – od rozmowy upłynęło ponad dziewięć lat, a tłumaczka przetłumaczyła tysiące innych rozmów. Trudno sobie wyobrazić, żeby pamiętała szczegóły. Tym bardziej że Kodeks Tłumacza Przysięgłego nakazuje niszczyć notatki. I nie koncentrować się na zapamiętywaniu.
Parodia państwa 27 WRZEŚNIA 2019 EWA SIEDLECKA
Sędzia Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie i mąż hejterki Emilii, który – według jej słów i screenów z WhatsAppa – uczestniczył w stalkingu wobec sędziów, został w środę przywrócony do orzekania przez NSA. Powód: nie zostało wobec niego wszczęte postępowanie dyscyplinarne, a więc nie ma podstawy do podtrzymania zarządzenia prezesa WSA Wojciecha Mazura o odsunięciu go od obowiązków. Sędzia Jerzy Chromicki, rzecznik dyscyplinarny przy NSA, wszczął pod koniec sierpnia postępowanie wyjaśniające wobec Szmydta, ale nie przekształciło się ono do tej pory w postępowanie przeciw niemu. Mimo że NSA, który w takich przypadkach działa jako sąd dyscyplinarny, musi się zająć decyzją prezesa WSA w ciągu miesiąca od jej wydania.W tej sytuacji sędzia, który publicznie opowiadał o problemach psychicznych swojej żony, żeby ją zdyskredytować, który z powodu podejrzeń o uczestnictwo w hejterskiej grupie został usunięty z biura KRS, wróci do orzekania i będzie wydawał wyroki w imieniu Rzeczpospolitej Polskiej.Sędzia Szmydt zaprzecza swojemu udziałowi w hejterskiej grupie. Twierdzi, że nie ma na to żadnych dowodów prócz sfałszowanych screenów i słów jego żony, z którą się rozwodzi. Dokładnie to samo twierdzą pozostali sędziowie powiązani z „Kastą”: wszyscy są niewinni, nie ma dowodów.I całkiem możliwe, że postawią na swoim. Bo prokuratura nie kiwnęła palcem, by zabezpieczyć dowody z ich nośników elektronicznych, milczy też na temat zawartości telefonu Emilii Szmydt, który to telefon zatrzymała w czerwcu w innej sprawie. Policja nie kiwnęła palcem, żeby zabezpieczyć urządzenia osób, których jako prześladujących wskazał w doniesieniu z lutego sędzia Waldemar Żurek.Nie ma dowodów – nie ma sprawy Szmydta, nie ma sprawy „Kasty”.Nie ma też sprawy szefa NIK Mariana Banasia o wynajmowanie kamienicy sutenerom i ukrywanie dochodów. CBA sprawdza jego oświadczenia majątkowe. A sprawdzi, kiedy sprawdzi. Zaś Komisja Etyki Poselskiej się Banasiem nie zajmie, bo Sejm jest zawieszony (ale Komisja Kontroli Państwowej jakoś się zebrała, żeby podjąć kuriozalną decyzję o odwołaniu zastępców Banasia i powołania jako p.o. Małgorzaty Motylow, prawniczki, członkini Kolegium Mik i bliskiej znajomej Marty Kaczyńskiej)Całość przypomina mi nowelkę filmową, amerykańską chyba, o tym, jak żona wraca do domu i zastaje męża z kochanką w łóżku. Jest tak zdumiona i zdruzgotana, że nie może wykrztusić słowa. Stoi w drzwiach oniemiała, a w tym czasie kochanka szybko wyskakuje z łóżka, ubiera się i wychodzi. A mąż ścieli łóżko. Gdy żona odzyskuje głos i krzyczy: co to ma być? Kim jest ta kobieta? Mąż spokojnie pyta: jaka kobieta, kochanie?Tylko że w sprawie „Kasty” czy Banasia chodzi o parodię państwa. I to wcale nie jest śmieszne.
Apel o ograniczenie wyboru 2 PAŹDZIERNIKA 2019 EWA SIEDLECKA
Trzech prezydentów – Wałęsa, Kwaśniewski i Komorowski – oraz 11 autorytetów życia publicznego apeluje do kandydatów opozycji konkurujących z kandydatami Koalicji Obywatelskiej do Senatu o wycofanie się w imię wyższego celu, jakim jest odsunięcie PiS od władzy. Piszą, że powinni zrezygnować ze swojego biernego prawa wyborczego. Fundamentalnie się z tym nie zgadzam. Tu nie chodzi o czyjekolwiek prawo do kandydowania. Tu chodzi o nasze, obywateli, prawo wyboru.Zwracamy się zatem z apelem do przedstawicieli demokratycznej opozycji kandydujących do Senatu spoza wspólnej listy trzech opozycyjnych ugrupowań. Znamy i rozumiemy motywy, którymi się kierujecie. Szanujemy Wasze prawo do przedstawienia wyborcom Waszych poglądów, pomysłów i osobistej gotowości ich realizacji w organach przedstawicielskich. I jednocześnie bardzo Was prosimy, byście w tych wyborach z tego prawa nie skorzystali. (…) W 1989 roku, również dzięki jedności opozycji, mimo że wszystkie instrumenty państwa były w ręku rządzących, wygraliśmy wybory i wybraliśmy wolność. Dziś ta jedność jest potrzebna jak nigdy od tamtej pory. I to jest powód, dla którego prosimy Was, byście wsparli tę opozycję w jej obecnym kształcie. Byście w tym roku potrafili wznieść się ponad Wasze słuszne zamierzenia, możliwe do zrealizowania dopiero w warunkach pełnej demokracji.Autorzy w istocie apelują o ograniczenie nam prawa wyboru. O postawienie nas w sytuacji bez alternatywy. O wymuszenie głosowania na jedną opcję. To niedemokratyczne. I nierozsądne, bo właśnie alternatywa może wiele osób zachęcić do pójścia do głosowania.Rozumowanie autorów apelu przypomina mi rozumowanie zwolenników całkowitego zakazu aborcji: postawić w sytuacji bez alternatywy. Przeciwnicy, i słusznie, odpowiadają: a któż wam zabrania żyć w zgodzie z własnymi przekonaniami i nie dokonywać aborcji? Dlaczego chcecie wszystkich zmuszać, by żyli zgodnie z waszymi przekonaniami?Gdyby autorzy apelu wezwali do oddania głosów wyłącznie na kandydatów KO – wszystko byłoby w porządku. Moglibyśmy posłuchać ich argumentów i ewentualnie dać się przekonać. Albo nie dać – i oddać głos na kandydatów niezależnych. Jednak oni zdecydowali się wywrzeć presję moralną na kandydatów niezależnych, by odebrać nam wybór.Apel podpisali: Lech Wałęsa, Aleksander Kwaśniewski, Bronisław Komorowski,Krystyna Janda, Maja Komorowska, Juliusz Machulski, Radosław Markowski, Adam Daniel Rotfeld, Wojciech Sadurski, Łukasz Turski, Adam Zagajewski, Ludwika Wujec, Henryk Wujec, Wanda Traczyk-Stawska
Polski dżihad 6 PAŹDZIERNIKA 2019 EWA SIEDLECKA
Na Marszu Równości w Lublinie tydzień temu zatrzymano małżeństwo z domowej roboty ładunkiem wybuchowym. Miał zostać użyty przeciwko uczestnikom manifestacji. Czyżby głoszenie z ambon o „tęczowej zarazie” wywołało efekt „samotnych wilków” prowadzących prywatny dżihad po tym, czego nasłuchali się od radykalnych imamów w meczetach Londynu czy Paryża? W Polsce indoktrynacja jest silniejsza, bo jesteśmy wzięci w dwa ognie: ambony politycznej i kościelnej. I z obu płynie ten sam przekaz: osoby nieheteroseksualne, nazywane „ideologią LGBT”, są zagrożeniem dla naszej cywilizacji, kultury, wiary i narodu.Nie byłoby więc w tym nic dziwnego, gdyby ta indoktrynacja wywoła ten sam efekt co wezwania radykalnych imamów. Motywy są te same: ludzie w poczuciu zagrożenia i moralnej powinności wyruszają bronić wiary, tradycji i rodziny.Sytuacja z Lublina jest symptomatyczna: jeśli wierzyć zatrzymanym, to mężczyzna skonstruował ładunek wybuchowy i wsadził go – w tajemnicy – do plecaka żony. A więc użył jej jako narzędzia i naraził jej życie dla „wyższego” celu. Tu można przypomnieć inną sytuację: z Marszu Równości w Białymstoku, gdy mężczyzna taranował jego uczestników wózkiem, w którym siedziało jego dziecko.RPO Adam Bodnar czuje rosnące zagrożenie homofobicznym terroryzmem. Zaraz po zatrzymaniu małżeństwa z Lublina wydał oświadczenie „STOP homofobicznej i transfobicznej przemocy!”:Wzywam do zaprzestania działań, które prowadzą do realnego zagrożenia osób LGBT. (…) Nie możemy nadal tolerować wykluczania ze wspólnoty tworzonej przez wszystkich mieszkańców naszego kraju całej grupy społecznej. Pamiętajmy też, że nieprzekraczalną granicą wolności słowa jest godność drugiego człowieka. (…) Z wielkim niepokojem obserwuję narastanie uprzedzeń, nienawiści, a także słownej i fizycznej agresji wobec osób LGBT. Moje obawy i stanowczy sprzeciw tym bardziej wzbudza fakt, że te niebezpieczne napięcia społeczne nie tylko nie są postrzegane jako wymagające reakcji i eliminacji zagrożenia, ale zdają się być podsycane i potęgowane w toku debaty publicznej – w tym również przez osoby pełniące wysokie funkcje publiczne. (…) Przyzwolenie na język pogardy i wykluczenia zawsze stwarza zagrożenie dla bezpieczeństwa i fundamentalnych praw człowieka. Prowadzi do eskalacji nienawiści, agresji fizycznej i społecznej zgody na zachowania bezsprzecznie nieakceptowalne i przekraczające przyjęte normy.Adam Bodnar przypomina zamieszki wywołane przez katolickich nacjonalistów w Białymstoku:Niestety, wydarzenia związane z II Marszem Równości w Lublinie pokazały, że zagrożenie dla bezpieczeństwa i podstawowych praw człowieka wzrasta, zamiast maleć. Zabezpieczone przez Policję ładunki wybuchowe mogły bowiem pozbawić życia lub zdrowia osoby uczestniczące w zgromadzeniu. Zdarzenie to powinno skłonić nas wszystkich do głębokiej refleksji i pozytywnej reakcji.RPO dziękuje policji za udaremnienie zamachu i ochronę uczestników marszu. I trzeba przyznać, że po doświadczeniach z Białegostoku policja wywiązuje się ze swoich obowiązków wzorowo.Adam Bodnar swoje oświadczenie sformułował w sposób wyważony, językiem praw człowieka i dialogu. Tak jak powinien, bo jest rzecznikiem praw wszystkich, także tych wsłuchanych w słowa abp. Jędrzejewskiego i Jarosława Kaczyńskiego. I rolę bycia rzecznikiem wszystkich obywateli traktuje poważnie.Ale niepokojąca analogia z dżihadem samotnych wilków sama się nasuwa. Do tej pory mieliśmy pojedyncze akty agresji: wyzwiska i ataki fizyczne na osoby rozpoznawalne, jak Robert Biedroń, na dwóch mężczyzn trzymających się za ręce, dewastacje pomieszczeń Kampanii Przeciw Homofobii czy Lambdy, hejt i groźby karalne (zgwałcenia, zamordowania) wobec poszczególnych działaczy ruchu LGBT.Teraz mamy typowy zamach terrorystyczny przeciwko nieokreślonej liczbie przypadkowych osób. Na szczęście udaremniony, ale następny może się powieść. Osoby nieheteroseksualne nie tylko są ustawianie w roli wrogów narodu, rodziny i wiary. Są też odczłowieczane – by przypomnieć pomysł ks. Tomasza Kancelarczyka „odkażania” miejsc, po których miał przejść Marsz Równości w Szczecinie.
Wtedy Kościół zorientował się, że taka dehumanizacja to krok za daleko i nakazał księdzu wycofać się z akcji. Odbyło się jednak „sprzątanie” po marszu polegające na szorowaniu chodnika.Czy abp Jędraszewski i Kościół katolicki w Polsce czy Jarosław Kaczyński i jego partia zdają sobie sprawę, że idą drogą radykalnych imamów?Prokuratura w Londynie czy Paryżu stawia takim imamom zarzuty. Sprawy trafiają przed sąd i niektórzy imamowie mają zakaz publicznych wystąpień. W Polsce prokuratura jest pod kontrolą partii rządzącej. A hierarchowie Kościoła utworzyli coś w rodzaju partii sojuszniczej. Telewizja rządowa zaś ma, w dużym stopniu, monopol informacyjny.Nie ma więc mechanizmów powściągających. W tej sytuacji przywódcy Kościoła i partii powinni – w imię odpowiedzialności – zastosować autokontrolę, bo ich przekaz ma nieporównanie większą siłę rażenia niż radykalnych imamów w Londynie czy Paryżu.
Czekają nas procesy kiblowe? 10 PAŹDZIERNIKA 2019 EWA SIEDLECKA
Olga Tokarczuk dostała literackiego Nobla. Za „narracyjną wyobraźnię, która z encyklopedyczną pasją ujawnia przekraczanie granic jako formę życia”. Jarosław Kaczyński też uczynił z przekraczania granic nową formę bytu. Ta forma bytu, która się z jego wyobraźni wyłania, nie jest, niestety, literacką fikcją.Polityczna wyobraźnia Jarosława Kaczyńskiego jest szeroka, nieposkromiona i bezkompromisowa. Kilka dni temu wypowiedział się o przyszłym losie sądownictwa. W wywiadzie dla Polsat News przyznał, że reforma się nie powiodła:My, jeżeli tylko społeczeństwo nam zaufa, do tego wrócimy. Mamy mocną podstawę. Artykuł 180, ustęp 5 konstytucji daje pełne prawo do przeprowadzenia takiej reformy. I my do tego artykułu będziemy nawiązywać, będziemy to prowadzić. Bez głębokiej reformy sądów w ogóle naprawienie państwa jest bardzo trudne, bo to jest taka jakby ostatnia barykada, ostatni szczebel decyzyjny w bardzo wielu sprawach.Przepis konstytucji, do którego prezes się odnosi, brzmi tak: „W razie zmiany ustroju sądów lub zmiany granic okręgów sądowych wolno sędziego przenosić do innego sądu lub w stan spoczynku z pozostawieniem mu pełnego uposażenia”. Czyli jest to konstytucyjny wyjątek od zasady nieprzenaszalności i nieusuwalności sędziów.PiS niedługo po zwycięstwie w 2015 r. ogłosił plan reformy sądownictwa, który ma polegać na zniesieniu sądów rejonowych i mianowaniu wszystkich sędziów nie jako sędziów konkretnego sądu, ale „sędziów powszechnych”. To by oznaczało, że wszyscy będą mianowani od nowa. Albo posłani w stan spoczynku. Sytuacja wyglądałaby więc jak w prokuraturze, której „reformę” Zbigniew Ziobro zaczął tuż po objęciu urzędu ministra sprawiedliwości – prokuratorzy z najwyższych szczebli zostali zesłani do prokuratur szczebla najniższego. Lub, jeśli mogli, odeszli w stan spoczynku.W przypadku sędziów ci „komunistyczni”, czyli tacy, którzy zaczęli orzekanie przed 1990 r., zapewne zostaną odesłani w stan spoczynku. To jakaś jedna piąta dziś orzekających. Podobnie stałoby się z działaczami sędziowskich stowarzyszeń, a także sędziami, którzy wydali wyrok źle oceniony przez partię rządzącą. W ten sposób ze stanu sędziowskiego może ubyć jedna czwarta sędziów. Czyli jakieś 2,5 tys.Kim PiS zamierza ich zastąpić? Bo nowych spraw do osądzenia rocznie jest ok. 15,5 mln i ta liczba raczej będzie rosła. Jeśli PiS pozbędzie się jednej czwartej sędziów, na jednego sędziego rocznie będzie przypadać ok. 2 tys. spraw. W Warszawie, Krakowie czy Wrocławiu – pewnie 3 tys. Nie da się tak uprościć procedury, żeby zdołali je osądzić w terminie zbliżonym do dzisiejszego. No chyba, że zrezygnuje się z rozpraw – jak zrobiono to w Trybunale Konstytucyjnym Julii Przyłębskiej. I maksymalnie ograniczy prawo do odwołania. Tylko czy ludzie będą mieli wtedy poczucie, że ich sprawa została należycie osądzona?Można wprowadzić sędziów ludowych, wybieranych przez społeczność lokalną, i znacznie poszerzyć zakres spraw, które mają sądzić. Na przykład na wszystkie, które dziś należą do właściwości sądów rejonowych. Manewr dałby efekt podobny jak np. wprowadzenie do służby zdrowia sanitariuszy w miejsce brakujących lekarzy. I trzeba by się liczyć z niezadowoleniem osób, których sprawy będą sądzone przez takich sędziów ludowych. Ale wtedy władza PiS powie, że „co złego – to nie my”. Sami sobie takich sędziów wybraliście. Następnym razem wybierzcie lepiej.Można też łowić szeroko sędziów wśród młodych lub nieodnoszących sukcesów adwokatów, radców, notariuszy. Wiadomo, że od czasu otwarcia tych zawodów konkurencja na rynku zrobiła się taka, że coraz trudniej się utrzymać.Kolejna droga: reaktywowanie pomysłu ze szkołą Duracza (oczywiście trzeba by było zmienić nazwisko, np. na szkołę Piebiaka czy innego sędziego patriotę).I wreszcie – jeśli już sięgać do sprawdzonych wzorców – można reaktywować „procesy kiblowe”. Tam rozprawa ograniczała się do podpisania przez sędziego przygotowanego dla niego wyroku. Było naprawdę bardzo sprawnie.Stowarzyszenia Iustitia i Themis, zainspirowane wizją reformy sądownictwa, właśnie wyprodukowały trzy krótkie filmiki o tym, jak może
wyglądać nowy, sprawniejszy wymiar sprawiedliwości: ta sama osoba na rozprawie raz występuje w roli prokuratora, raz sędziego. Który oczywiście zgadza się z samym sobą w roli prokuratora. Taki proces kiblowy na wesoło.
blob:https://www.facebook.com/b4684213-abeb-4d9d-988b-61ad26c58df2
blob:https://www.facebook.com/417a2e59-899b-40f1-8a09-cd25491bd641
blob:https://www.facebook.com/3cadaa5e-8dcc-4994-92af-26d95931e7fa
W tym samym wywiadzie dla Polsatu Kaczyński zapewnia, że reforma nie byłaby sprzeczna z prawem Unii: „My nie chcemy oczywiście żadnych konfliktów z Unią Europejską, ale w traktatach europejskich nie ma nic o tym, że Unia może nam zabraniać reformowania sądownictwa – to są wszystko rzeczy wymyślone”.
Literalnie to prawda – nie ma w traktacie o UE nic o zakazie reformowania sądownictwa. Ale jakoś Trybunał Sprawiedliwości uznał się właściwym ocenić „reformę” Sądu Najwyższego polegającą na odesłaniu w stan spoczynku jednej czwartej sędziów tego sądu i przerwanie kadencji pierwszej prezes SN Małgorzaty Gersdorf. A także sposób powołania neo-KRS, mimo że traktat o UE nic nie mówi o istnieniu KRS. A Komisja Europejska znalazła podstawę, żeby zaskarżyć zmianę wieku spoczynku sędziów czy przepisy dyscyplinarne dla sędziów.
Kraje członkowskie UE mogą sobie reformować system wymiaru sprawiedliwości, ale pod warunkiem że ten nowy ład gwarantować będzie prawo do bezstronnego sądu. Czy weryfikacja sędziów przez władzę polityczną daje sędziom gwarancję niezawisłości?
Mało prawdopodobne, by sędziowie Trybunału Sprawiedliwości UE byli skłonni uznać, że tak.
Raczej powtórzyłaby się sprawa z wyrokiem TSUE w sprawie Sądu Najwyższego, gdy władza PiS musiała wszystko odkręcać. Tyle że tam chodziło o 27 sędziów w niespełna 80-osobowym sądzie. Tu zaś mówimy o całym wymiarze sprawiedliwości. Poziom chaosu, jaki pojawiłby się przy próbie odwrócenia reformy po wyroku TSUE, jest niewyobrażalny. Za jego spowodowanie należałoby postawić twórców „reformy” przed Trybunałem Stanu. Jarosław Kaczyński może się jednak czuć bezpiecznie – przywódca partii rządzącej przed Trybunałem nie odpowiada.
Kandydaci o prawach zwierząt 11 PAŹDZIERNIKA 2019 EWA SIEDLECKA
Najbardziej prozwierzęco deklarują się kandydaci Lewicy, a wśród nich Wiosny. Kandydaci PiS, Konfederacji i PSL w większości nie widzą potrzeby poprawy losu zwierząt. Portal MamPrawoWiedziec.pl rozesłał do kandydatów ankietę. Jej część dotyczyła praw zwierząt, a konkretnie postulatów, jak polepszyć ich traktowanie przez człowieka. Portal wybrał cztery postulaty. Kandydatki i kandydaci mieli zadeklarować, czy należy: – zakazać wykorzystywania zwierząt w cyrkach – hodowli klatkowej – hodowli zwierząt futerkowych – ograniczyć rozwój ferm przemysłowych: zmniejszyć ich wielkość i zakazać budowania ich w pobliżu budynków mieszkalnych.Można było też dopisywać własne pomysły i zadeklarować, dlaczego jest się za lub przeciw poprawie losu zwierząt.LEWICA Najbardziej prozwierzęcy okazali się kandydaci SLD/Razem/Wiosny: na 74, którzy wypełnili ankietę, tylko ośmioro (10,8 proc.) na niektóre pytania odpowiedziało „nie”. W tym Paweł Wekwert (Wiosna) – na wszystkie. W uwagach nie wyjaśnił, dlaczego. Wojciech Kłos (SLD), Andrzej Pawelczyk (SLD), Martyna Urbańczyk (Razem), Sebastian Bednarski (SLD), Wioleta Pawlik-Nowacka (SLD ) – nie chcą ograniczyć ferm przemysłowych. A Radosław Krukar (Wiosna) – ferm i hodowli zwierząt futerkowych.Tomasz Wolak (Wiosna) dopisał: „W kwestii ochrony praw zwierząt jestem ekstremalnie radykalny – bezwzględne więzienie bez możliwości wcześniejszego zwolnienia za jakiekolwiek znęcanie się”. Iwona Ochocka (Wiosna): „Należy wprowadzić bezwzględny nakaz humanitarnego sposobu pozbawiania życia zwierząt hodowlanych”. Jakub Bocheński (Wiosna) chce powołania Rzecznika Praw Zwierząt. Joanna Hańderek (bezpartyjna) też chce powołania Rzecznika. Dopisała: „Patrząc na fermy wielopołaciowe i przemysł mięsny, trzeba pamiętać, że jest on jednym z większych zagrożeń dla środowiska naturalnego”. Julia Zimmermann (Razem) dopisała: „Polska powinna natychmiast skończyć z okrucieństwem wobec zwierząt w majestacie prawa – w cyrkach, w hodowli klatkowej czy hodowli na futra. Ponadto wszelka hodowla powinna być organizowana tak, żeby nie niszczyła życia okolicznych mieszkańców, a takie są konsekwencje zmienionych niedawno przepisów, umożliwiających stawianie np. ferm norek przy zabudowie mieszkaniowej”. Leszek Poniewierka (Wiosna): „Walka z pseudohodowlami psów i kotów, powszechne czipowanie”.
KOALICJA OBYWATELSKA Na 30 kandydatów troje (13 proc.) odpowiedziało „nie”. Arkadiusz Dzierżyński (Inicjatywa Polska) nie chce likwidacji ferm futrzarskich i ferm wielkoprzemysłowych, Juliusz Młodecki (bezpartyjny) do tego nie chce likwidacji hodowli klatkowej. Iwona Krawczyk (PO) w ogóle nie widzi potrzeby poprawy losu zwierząt, a Ryszard Milej nie chce zakazu hodowli klatkowej i ograniczenia ferm przemysłowych. Ewa Lieder (Nowoczesna) przedstawiła cała listę zmian, pod którymi podpisała się w Sejmie mijającej kadencji, w tym zakaz trzymania zwierząt domowych na uwięzi, wprowadzenie kontroli wydatkowania przez jednostki samorządu terytorialnego środków przeznaczonych na opiekę nad bezdomnymi zwierzętami. Podobnie Daniel Ryjewski (Zieloni) – dorzuca do tego postulat powołania Rzecznika Praw Zwierząt. Rzecznika chce powołać także Małgorzata Tracz (Zieloni). A Tomasz Wojciechowski (Zieloni) chce całkowitego zakazu uboju zwierząt.
PRAWO I SPRAWIEDLIWOŚĆ Odpowiedziało sześcioro kandydatów. 100 proc. było przeciw większości zmian. Marek Kawa, Bogdan Tomaszek, Maria Gmyz są przeciwni wszystkim zmianom, Jan Duda chce ograniczenia chowu klatkowego, Klaudiusz Balcerzak – chowu klatkowego, chowu zwierząt futerkowych i farm wielkoprzemysłowych, Ewa Danioł tylko zakazu występów zwierząt w cyrkach.
KOALICJA POLSKA Na ankietę odpowiedziały trzy kandydatki, wszystkie z PSL. Urszula Pasławska i Elżbieta Gumińska-Wasiak nie chcą zniesienia chowu klatkowego i ferm futrzarskich, Joanna Staniszkis jest za wszystkimi ograniczeniami.
KONFEDERACJA WOLNOŚĆ I NIEPODLEGŁOŚĆ Odpowiedziało ośmioro kandydatów. Anna Bryłka, Marek Szewczyk, Andrzej Zapałowski, Michał Markiewka, Dobromir Sośnierz i Marcin Bajer nie chcą żadnego polepszenia losu zwierząt. Sebastian Dziębowski i Andrzej Skupień chcą zakazu występów zwierząt w cyrkach. Sośnierz dopisał: „Prawa przysługują tylko ludziom. Ochrona zwierząt to nie to samo co prawa zwierząt. Michał marchewka: „Jedyne, co poprę, to ochrona zwierząt przed brutalnym traktowaniem”. Oraz: „W Polsce działa zbyt wiele zagranicznych organizacji prozwierzęcych finansowanych przez obce kapitały mające na celu przejęcie polskiego rynku produkcji. Jednocześnie te same organizacje w swoich krajach macierzystych nie robią akcji podobnych do tych w Polsce mimo znacznie gorszych warunków hodowlanych w tychże krajach”.PiS z szumnych zapowiedzi o poprawie losu zwierząt (m.in. zakazu hodowli zwierząt na futra, zakazu występów cyrkowych i uboju rytualnego) w mijającej kadencji zrealizował tylko podniesienie kar za znęcanie się nad zwierzętami. Okazało się – co wynika z ankiety – że szeregowi działacze PiS nie są wrażliwi na los zwierząt.Teraz PiS w programie zapowiada dofinansowywanie hodowli proekologicznych („zielonego rolnictwa) i większą troskę o lepsze warunki dla zwierząt. Jeśliby to rzeczywiście zrealizował – byłaby szansa na poprawę losu zwierząt gospodarskich. Charakterystyczne, że PiS nie chce ograniczać – choćby za pomocą norm emisji trujących substancji do środowiska – działalności ferm wielkoprzemysłowych. Wtedy bowiem musiałby się narazić m.in. Amerykanom, bo firma Smithfield, jeden z największych na świecie koncernów hodujących w odhumanizowanych, półautomatycznych warunkach, zainwestowała w wielkoprzemysłowe hodowle w Polsce.KO zobowiązuje się zakazać hodowli zwierząt na futra i występów zwierząt w cyrkach. O poprawie losu zwierząt gospodarskich – ani słowa.Lewica do obietnic KO dodaje zakaz chowu klatkowego kur i bezpłatną sterylizację zwierząt domowych, żeby zlikwidować problem ich bezdomności. I powołanie Rzecznika Ochrony Zwierząt. Nie wiadomo, czy miałby jakąś realną władzę.Rozczarowuje, że nikt z Zielonych czy Wiosny nie postulował w ankiecie, by wprowadzić do konstytucji przepis o prawach „podmiotów nieosobowych”. To dyskutowana od kilku lat koncepcja, której inicjatorem są członkowie Polskiego Towarzystwa Etycznego: prawnik prof. Tomasz Pietrzykowski i zoolog prof. Andrzej Elżanowski. Chodzi o wprowadzenie praw zwierząt do konstytucji. Na podstawowym poziomie – wolności od cierpienia.Przy okazji rozpatrywania sprawy zakazu uboju rytualnego przed Trybunałem Konstytucyjnym okazało się, że jedynym przepisem, na jaki można się powoływać w obronie zwierząt, jest poszanowanie środowiska naturalnego. Zwierzęta jako istoty zdolne do szczęścia i cierpienia nie zostały w konstytucji zauważone.
Dubler wzywa Przyłębską do dymisji 17 PAŹDZIERNIKA 2019 EWA SIEDLECKA
Jarosław Wyrembak wzywa Julię Przyłębską do dymisji z funkcji prezesa Trybunału Konstytucyjnego – doniósł portal Onet.pl. Wyrembak zarzuca jej „rażące naruszanie elementarnych reguł praworządności”. Brzmi to dość śmiesznie, zważywszy że sam Wyrembak znalazł się w TK w wyniku rażącego naruszania elementarnych reguł praworządności – jest dublerem sędziego. I bierze udział w orzekaniu, nie martwiąc się wcale, że orzeczenia te mogą być podważone, skoro są wydawane z udziałem niesędziego. Nie wiemy dokładnie, co Wyrembak uważa za „rażące naruszanie elementarnych reguł praworządności” w wykonaniu Julii Przyłębskiej. Raczej nie manipulowanie składami sędziowskimi (o czym oficjalnie doniósł inny dubler Mariusz Muszyński), bo o tym wiemy od ponad roku, a Wyrembak do tej pory się nie oburzał.Onet podaje, że „zaatakował” Julię Przyłębską 17 września podczas Zgromadzenia Ogólnego sędziów TK w ten sposób, że złożył pisemne oświadczenie o „podejmowaniu [przez Przyłębską] działań, dla których nie znajduje żadnej legitymacji prawnej”. A także że unika dyskusji o sytuacji w TK, ignorując jego pisemny wniosek w tej sprawie, czym ogranicza swobodę wypowiedzi. Więc on, Wyrembak, „wyraża swoją dezaprobatę wobec sposobu sprawowania przez Panią Julię Przyłębską funkcji Prezesa Trybunału Konstytucyjnego” i „zwraca się z apelem o pilne zrzeczenie się z tejże funkcji”.Tyle Onet.pl. Oczywiście do sposobu sprawowania funkcji przez Przyłębską można mieć tysiące zarzutów. Od manipulacji składami do tego, że TK pod jej rządami wykonuje jedną trzecią pracy, którą wykonywał Trybunał przed „dobrą zmianą (w 2018 r. rozpoznał 188 spraw, w zeszłym – 74, na dwa i pół miesiąca przed końcem 2018 r. – 45).Z naszych – nieoficjalnych – informacji wynika, że poszło jednak o jakieś pretensje Wyrembaka do pracy trybunalskiej administracji, których Julia Przyłębska nie podzieliła.Ale o co by nie poszło, cała sytuacja pokazuje, że morale wśród mianowanych przez PiS sędziów i dublerów spada. Już nie są biało-czerwoną drużyną. Do tej pory sekowali „starych” sędziów. Wyjątkiem był Piotr Pszczółkowski, który się zbiesił – m.in. uznał za nielegalny wybór Przyłębskiej na prezesa. Potem pojawiły się problemy z jednomyślnością przy orzekaniu. Likwidacji tych problemów ma zapewne służyć manipulowanie składami sądzącymi, nazywane przez Mariusza Muszyńskiego „usprawnianiem orzekania”. A ich objawem jest dość częste jak na doświadczenie z 30-lecia pracy TK odwoływanie terminów rozpraw i ogłoszenia wyroków.Pojawił się konflikt pomiędzy, wydawałoby się nierozerwalnym, tandemem Przyłębska–Muszyński. Mówi się, że powodem jest wybicie się do tej pory posłusznej Przyłębskiej na niepodległość dzięki faworom czynionym jej przez Jarosława Kaczyńskiego. Znowu: cokolwiek byłoby przyczyną, rozłam w „biało-czerwonej drużynie” trybunalskiej jest faktem.Czy może to oznaczać, że sędziowie zaczną orzekać według prawa i sumienia, a Trybunał wróci do swojej konstytucyjnej roli? Wątpliwe. Raczej stanie się jeszcze bardziej niewydolny. Tym bardziej że zabraknie „starych” sędziów. W grudniu i styczniu kończy kadencje czworo, w lipcu 2021 r. ostatni, piąty. Neo-Trybunał będzie się więc kisił we własnym sosie. I może nawet nie bardzo mieć co sądzić poza ustawami podsyłanymi przez PiS do podżyrowania, bo wpływ spraw spada proporcjonalnie do prestiżu i wiarygodności TK Julii Przyłębskiej.
Dwie wieże, czyli postsprawiedliwość PiS 21 PAŹDZIERNIKA 2019 EWA SIEDLECKA
Prokuratura odmówiła wszczęcia śledztwa w sprawie oszustwa Jarosława Kaczyńskiego na szkodę austriackiego dewelopera Gerarda Birgfellnera. Uzasadnienie prokuratury obraża inteligencję przeciętnego konsumenta mediów niepisowskich. Prokuratura twierdzi, że „Gerald Birgfellner nie przedstawił żadnych dokumentów potwierdzających poniesione przez niego koszty”, podczas gdy „Gazeta Wyborcza” drukowała kopię faktury na 1,5 mln zł. A na nagraniach przedłożonych w prokuraturze Kaczyński potwierdza, że zlecał Birgfellnerowi prace dotyczące projektu „bliźniaczych wież”, i przyznawał, że za nie nie zapłacił.„Postępowanie wyjaśniające” w sprawie oszustwa na szkodę Birgfellnera trwało osiem miesięcy. To rekord świata, bo według prawa może trwać najwyżej 30 dni. Ale Zbigniew Ziobro wprowadził przepis, zgodnie z którym prokurator nie popełnia przewinienia dyscyplinarnego, jeśli „działanie lub zaniechanie prokuratora podjęte [było] wyłącznie w interesie społecznym”. Dobro prezesa PiS oczywiście leży w „interesie publicznym”. A „za dobro nie wsadzamy” – jak powiedział domniemany szef farmy trolli, były wiceminister sprawiedliwości i sędzia Łukasz Piebiak.Wszystko jest na czas. Odmowa śledztwa w sprawie oszustwa Kaczyńskiego pojawiła się po wyborach, żeby nie psuć przedwyborczej atmosfery oskarżeniami, że „ręka rękę myje” itp. Podobnie jak sprawa ustawy o ujawnieniu majątków małżonków wysokich funkcjonariuszy państwa. Przed wyborami PiS ją uchwalił – demonstrując, że „prawdziwa cnota krytyk się nie boi”, by po wyborach ją zablokować rękami prezydenta, który posłał ustawę do TK.PiS uczynił też wirtualną możliwość złożenia przeciw Kaczyńskiemu tzw. subsydiarnego aktu oskarżenia przez pokrzywdzonego – jeszcze bardziej wydłużył prawną drogę do niego. Po wpłynięciu do prokuratury zawiadomienia Birgfellnera zmieniono kodeks postępowania karnego. Do tej pory pokrzywdzony mógł się żalić do sądu na odmowę wszczęcia postępowania lub jego umorzenie, a gdy po raz drugi prokuratora odmówiła lub umorzyła – mógł iść do sądu. Teraz dołożono kolejny stopień – prokuratura de facto musi odmówić trzy razy. Ma więc trzykrotnie większą możliwość przewlekania sprawy miesiącami i latami. Niektórzy prawnicy interpretują ten przepis jeszcze bardziej restrykcyjnie: muszą być trzy umorzenia z rzędu. Jeśli ten łańcuch umorzeń przerwie decyzja prokuratora nadrzędnego nakazująca prowadzić postępowanie i ono znowu zostaje umorzone, to zabawa zaczyna się od nowa i może skończyć się przedawnieniem karalności czynu, bez możliwości wniesienia subsydiarnego aktu oskarżenia i osądzenia merytorycznego sprawy przez sąd.Tak to, nie mogąc ujarzmić sędziów, PiS po prostu ogranicza prawo do sądu, by nie dopuścić sędziów do orzekania w sprawach niewygodnych dla PiS. No i zawsze w odwodzie jest prezydent, który może każdego ułaskawić już na etapie postępowania przygotowawczego w prokuraturze dzięki orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej. Jeśliby więc jakimś cudem doszło do skierowania do sądu aktu oskarżenia przeciwko prezesowi PiS – prezydent Duda po prostu go ułaskawi, nie dopuszczając do procesu.Pięknie się wszystko zazębia i uzupełnia w tej pisowskiej postsprawiedliwości.
Pobić homofobiczną władzę jej bronią 26 PAŹDZIERNIKA 2019 EWA SIEDLECKA
PiS głosi, że „wszystkie dzieci są nasze”. Ale „nasze” nie są najwyraźniej dzieci nieheteronormatywne. Władzy udało się zastraszyć wiele szkół, by nie organizowały Tęczowego Piątku, czyli dnia solidarności i szacunku dla osób LGBT, zainicjowanego przez Kampanię Przeciw Homofobii. Zamiast tego ogłosiła dzień grobowy „Szkoła pamięta”, który miał polegać na porządkowaniu grobów. Inicjatywa Tęczowych Piątków wynikła z badań prowadzonych przez organizacje działające na rzecz osób LGBT, z których wynika, że 30 proc. ataków na tle homofobicznym zdarza się w szkole. I że szkoły zupełnie sobie z tym nie radzą. Najczęściej ignorują takie przypadki i apelują do ofiar, żeby zmieniły sposób ubierania i zachowania, to unikną szykan.W 2017 r. Jakub Lendzion wygrał proces sądowy przeciwko szkole Zespołowi Szkół Gastronomiczno-Hotelarskich w Warszawie o odszkodowanie za to, że placówka, wiedząc o prześladowaniu go przez uczniów z powodu orientacji seksualnej, nie udzieliła mu pomocy.Tęczowy Piątek ma uwrażliwiać nauczycieli, uczniów i rodziców na problem prześladowania osób nieheteronormatywnych, uczyć szacunku i zrozumienia dla odmienności. Ale tu włączyły się instytucje państwa. Okazało się, że uczniowie nieheteronormatywni nie są objęci troską rzecznika praw dziecka Mikołaja Pawlaka. Pytany w Polsat News o Tęczowy Piątek, powiedział, że „szacunek nie może być wymuszony”, a „tolerancja to znoszenie, a niekoniecznie afirmowanie”. Czyli: nie bij, ignoruj. I nie daj sobie wmówić, że pedały zasługują na szacunek.W obronę akcję i nieheteronormatywnych uczniów wziął rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar. Na szczęście powołując instytucję Rzecznika Praw Dziecka, nie odebrano RPO prawa do obrony obywateli, którzy nie ukończyli 18 lat.Słynna małopolska kurator oświaty Barbara Nowak nazwała Tęczowy Piątek „deprawowaniem uczniów” i zapowiedziała kontrole. Dyrektorzy szkół zależą od kuratoriów, więc szkoły – nie wszystkie – się wystraszyły. Mimo że wszędzie, gdzie „Tęczowy Piątek” był organizowany, odbywało się to w porozumieniu z nauczycielami, rodzicami i uczniami, a więc z pewnością nie naruszała prawa oświatowego.Tam, gdzie szkoły Piątku nie organizowały, uczniowie zorganizowali go oddolnie, nosząc tęczowe przypinki, skarpetki, muszki czy sznurówki. Z tą „tęczową zarazą” walczyło np. kuratorium łódzkie, wysyłając do szkoły lustratorów, którzy mieli sprawdzić, czy uczniowie nie są „dziwnie ubrani”. Bo jeśli są – to dyrekcja odpowiada za to, że do tego dopuściła.Przypomniały mi się lata 70., kiedy dyrektorzy szkół rozliczani byli z tego, czy uczniowie nie noszą za długich włosów. Takich uczniów karano naganą lub obniżoną oceną z zachowania. W niektórych szkołach organizowano nawet przymusowe postrzyżyny: odławiano ucznia z za długimi włosami, zaciągano do gabinetu dyrektora, gdzie wystrzygano mu część włosów tak, by był pośmiewiskiem. Potem sam szedł do fryzjera, żeby to jakoś wyrównać. Tak walczono z zarazą hippisowską, niosącą liberalno-burżuazyjne idee wolności jednostki.Teraz walczy się z „tęczową zarazą”. Jak w latach 70. akcje prześladowania za długie włosy czy kolorowy wygląd tylko umacniały młodzież w kontestacji władzy, która usiłowała odebrać jej kreatywność, indywidualizm i wolność, tak podobny efekt da akcja władzy przeciw młodzieży LGBT: afirmacja nieheteronormatywności, podobnie jak ochrona klimatu, stanie się atrybutem młodzieżowego buntu.Walcząc z edukacją seksualną i tolerancją dla osób LGBT władza powołuje się na konstytucyjne prawo rodziców do wychowywania dzieci zgodnie z przekonaniami. Dokładnie to samo prawo mają ci, którzy życzą sobie, by szkoła nauczała tolerancji i edukowała o antykoncepcji i seksualności człowieka. Rodzice mają prawo sprzeciwiać się wkładaniu dzieciom do głów nietolerancji i lęku przed seksem. Mają prawo zażądać od władz szkoły organizacji edukacji seksualnej i zajęć z tolerancji. A w razie odmowy – wnieść pozew sądowy o naruszenie dóbr osobistych w postaci prawa do wychowania dzieci według własnych przekonań.Szczególnie jeśli w szkole w ramach lekcji o wychowaniu do życia w rodzinie przekazywane są
treści homofobiczne, treści o rzekomo jedynie właściwych rolach kobiety i mężczyzny czy jedynie słusznych metodach zapobiegania ciąży.Mocny argument za tym dała właśnie mazowiecka kurator oświaty Aurelia Michałowska. Wystosowała list do nauczycieli i rodziców, w którym – zapewne z okazji Tęczowego Piątku – pisze:Jeżeli rodzice wiedzą o tym, że dziecko w szkole uczestniczy w wydarzeniu niezgodnym z ich wartościami, mają prawo wyrazić swój stanowczy sprzeciw. (…) Nauczyciel w realizacji programu nauczania ma prawo do swobody stosowania takich metod nauczania i wychowania, jakie uważa za najwłaściwsze spośród uznanych przez współczesne nauki pedagogiczne. (…) Proszę pamiętać, iż szkoła jest miejscem wspomagania wychowawczej roli rodziny.A więc: stop indoktrynacji naszych dzieci!
Syndrom ketmana? 29 PAŹDZIERNIKA 2019 EWA SIEDLECKA
Pierwszy protest wyborczy PiS oddalony. Sędziowie Izby Kontroli Nadzwyczajnej Krzysztof Wiak, Jacek Widło i Grzegorz Żmij ocenili, że nie ma podstaw prawnych, i pozostawili go bez rozpoznania. Sprawę osądzili – wbrew żądaniu autorów protestu – na posiedzeniu niejawnym, a nie na rozprawie. Orzeczenie z prawnego punktu widzenia jest dość oczywiste. Kodeks wyborczy wymaga, by w proteście przedstawić dowody i argumenty na rzecz tezy, że popełniono przestępstwo lub naruszono procedurę, i że miało to wpływ na wynik wyborów. Autorzy protestu z PiS ograniczyli się do stwierdzenia, że głosów nieważnych jest więcej, niż wynosi różnica między kandydatami, i że mogło dojść do dostawiania znaków „x”, żeby unieważnić głosy.Z politycznego punktu widzenia orzeczenie może budzić zdziwienie, bo wbrew PiS orzekli sędziowie nominowani przez neo-KRS, a więc tacy, którzy awans do Sądu Najwyższego zawdzięczają PiS. Zaskoczenie może też budzić reakcja PiS, którą można określić jako wzruszenie ramionami. Marszałek Terlecki powiedział po prostu, że podporządkują się wyrokowi. Żadnych gróźb o postępowaniu dyscyplinarnym wobec sędziów, żadnego „sąd antypolski” czy choćby zdziwienia.I rodzi się podejrzenie, że – jak mówił swego czasu prezes Kaczyński – inni szatani mogą być tu czynni.Może wobec nadchodzącego terminu wyroku Trybunału Sprawiedliwości UE, w którym może on ocenić legalność sędziowskich nominacji przez neo-KRS, władza używa Izby Kontroli Nadzwyczajnej zgodnie z islamską regułą ketmana, czyli warunkowego zwolnienia z okazywania wiary, gdy chodzi o przetrwanie w skrajnych warunkach?Więcej na ten temat w najnowszej „Polityce”.
Oskarżenie za uchylenie 6 LISTOPADA 2019 EWA SIEDLECKA
Kolejny przykład ścigania sędziów za orzeczenia. Tym razem za uchylenie wyroku. Ściga rzecznik dyscyplinarny, który ma na koncie 100 proc. uchyleń wyroków. Sędzia Włodzimierz Brazewicz z sądu Apelacyjnego w Gdańsku i dwaj inni dostali właśnie wezwania od zastępcy rzecznika dyscyplinarnego Michała Lasoty. Wzywa ich do złożenia wyjaśnień w sprawie możliwego przewinienia dyscyplinarnego: „oczywistą i rażącą obrazę przepisów prawa polegającą na uchyleniu wyroku”.Uchylanie wyroków to jedna z kompetencji sądów odwoławczych. Mogą uchylić wyrok, jeśli uznają, że konieczne jest przeprowadzenie przewodu sądowego od początku. W tym wypadku chodziło o – wadliwe i zawyżone zdaniem sądu odwoławczego – wyliczenie strat w sprawie karnej gospodarczej. Od ich wysokości zależy kwalifikacja czynu. Według Brazewicza sąd pierwszej instancji mógł zwrócić sprawę prokuraturze, żeby uzupełniła dowody o rzetelne oszacowanie strat. Albo sam powołać biegłych i zarządzić przedstawienie odpowiednich dokumentów. Trzeba by się o nie zwrócić do amerykańskiej firmy.Uchylanie wyroków przez sądy odwoławcze przedłuża postępowanie, więc ograniczono możliwość uchylania i dano sądom odwoławczym szerszą możliwość prowadzenia postępowania dowodowego. Jednak ocena, czy w danej sprawie należy prowadzić proces od nowa, czy wystarczy uzupełnić materiał dowodowy, należy do sądu odwoławczego. I nikt poza sądem nie może jej oceniać. Na tym polega wymiar sprawiedliwości, że w proces orzekania nikt nie może ingerować.Partia rządząca jednak ingeruje. Na trzy sposoby. Stworzyła Izbę Kontroli Nadzwyczajnej, która może zmienić każdy prawomocny wyrok zapadły w ciągu ostatnich 20 lat – a więc ma kontrolę nad orzecznictwem wszystkich sądów w Polsce. Drugi sposób: przez zastraszanie za pomocą groźby postępowań dyscyplinarnych, co ma zniechęcić do wydawania orzeczeń, które mogą się partii nie spodobać. I trzeci sposób: zastraszanie za pomocą prokuratury, która też szykuje się do stawiania sędziom zarzutów za orzekanie. W przypadku sędziego Igora Tulei pretekstem jest rzekome ujawnienie informacji ze śledztwa w uzasadnieniu wyroku. Kuriozalne, bo to sędzia decyduje, które informacje ze sprawy ujawnić, ale postępowanie „w sprawie” się toczy.W sprawie sądzonej przez Brazewicza prokuratura odwołała się od wyroku o uchyleniu do Sądu Najwyższego. I wygrała: SN nakazał wydanie wyroku przez sąd odwoławczy. Sąd ocenił sąd, więc system zadziałał. Ale orzeczenie SN stało się powodem podjęcia czynności dyscyplinarnych przez rzecznika Michała Lasotę.Mamy zatem takie oto rozumowanie: sąd, który wydał uchylony wyrok, popełnił delikt dyscyplinarny oczywistego i rażącego naruszenia prawa. Proste i nieskomplikowane. Tylko że sam Lasota jako sędzia miał w 2017 r. 100 proc. uchyleń swoich wyroków. I oczywiście nie ma postępowania dyscyplinarnego. Co jednak wolno wojewodzie, to nie zwykłemu sędziemu.Decyzja sądu odwoławczego o uchyleniu czy zmianie wyroku staje się potencjalnym aktem oskarżenia przeciw sędziom. Stosowanym zresztą selektywnie, bo dziwnym trafem rzecznicy dyscyplinarni interesują się tylko uchyleniami w sprawach, które są ważne dla władzy – jak w przypadku sędziego Dominika Czeszkiewicza, który uniewinnił działaczy KOD. Albo w sprawach prowadzonych przez sędziów broniących niezależności sądów i niezawisłości sędziów. Tak jest w przypadku Brazewicza, który prowadził spotkanie z sędzią Igorem Tuleyą w Europejskim Centrum Solidarności w Gdańsku w 2018 r. Wtedy Michał Lasota wezwał go do złożenia wyjaśnień. I wykorzystał to jako pretekst do kontroli jego orzecznictwa. Obecne wezwanie do złożenia wyjaśnień może być jej wynikiem.– Sąd wypowiedział się w uzasadnieniu. Nie wiemy więc, o jakie dodatkowe wyjaśnienia chodzi panu rzecznikowi. Ja nie mam nic ponadto do powiedzenia. Obowiązuje mnie tajemnica sali narad. Jej naruszenie byłoby deliktem dyscyplinarnym – mówi sędzia Brazewicz. I zwraca uwagę, że karanie za orzeczenia godzi w niezawisłość sędziowską, a więc w prawo do bezstronnego sądu gwarantowane tak w unijnej Karcie Praw Podstawowych, jak w Europejskiej Konwencji praw Człowieka. I,
oczywiście, w konstytucji.Za tydzień, 19 listopada, unijny Trybunał Sprawiedliwości wypowie się m.in. w sprawie ewentualnego zagrożenia dla niezawisłości sędziowskiej ze strony Izby Dyscyplinarnej SN. Ściganie sędziów przez rzeczników dyscyplinarnych za orzeczenia może być dowodem takiego zagrożenia.
Kto odpowiada za tygrysy 9 LISTOPADA 2019 EWA SIEDLECKA
Jeśli rosyjski przewoźnik jest tymczasowo aresztowany pod zarzutem znęcania się nad tygrysami, to co z odpowiedzialnością Granicznego Lekarza Weterynarii, który transport zwierząt przepuścił? Inspekcji Weterynaryjnej, która trzymała tygrysy na granicy siedem dni? Tygrysy transportowane z Włoch do Dagestanu, które utknęły na polsko-białoruskiej granicy, zdrowieją. Dziewięć przeżyło, jeden nie. Kibicowała im cała Polska. Rosyjski organizator transportu – w areszcie. Teraz warto się zastanowić nad odpowiedzialnością polskich służb granicznych i weterynaryjnych.O 10 tygrysach usłyszeliśmy 29 października. Mówiono o złych białoruskich pogranicznikach, którzy nie puszczają ich w dalszą drogę, przez co zwierzęta męczą się w klatkach. Wtedy nikogo nie zastanowiło, dlaczego polskie służby graniczne przepuściły transport zwierząt niemających kompletu dokumentów. Oczywiście może być tak, że białoruskie przepisy są ostrzejsze niż polskie, ale było to jednak dziwne.Dziwne było też to, że tygrysy tkwiły w ciasnych klatkach i skrzyniach, brudne, apatyczne i całe w odchodach, jeden zmarł, a Inspekcja Weterynaryjna – konkretnie Graniczny Lekarz Weterynarii – przepuściła transport, nie zauważając tego. Tymczasem stan zwierząt i samochodu świadczył o tym, że warunki, w jakich trzymane są zwierzęta, łamią polską ustawę o ochronie zwierząt.Obowiązkiem inspekcji było zareagować zatrzymaniem transportu, zawiadomieniem policji i wnioskowaniem o tymczasowe odebranie zwierząt właścicielowi. Ale zamiast tego przepuściła transport. A stanem zwierząt zajęła się dopiero, kiedy zawrócili je Białorusini. I to też nie od razu, bo zwierzęta odebrano właścicielowi dopiero 30 października decyzją Wójta Gminy Terespol. I to w sytuacji, gdy nadal tkwiły w ciężarówce, i nie do wszystkich był dostęp umożliwiający napojenie.W samochodzie transportowym spędziły 10 dni, w tym siedem na polskiej granicy. Dziś Inspekcja twierdzi, że kiedy przepuszczała je przez przejście graniczne, były w stanie nadającym się do transportu. I że w ogóle były w dobrym stanie. A nie zarządziła wyładunku, chociaż unijne przepisy wymagają, aby zwierzęta odpoczywały wypuszczone z samochodu bądź do 12 godzin (i 12 godzin odpoczynku), bądź co 24 godziny.Nie było warunków, by wypuścić tygrysy z klatek, ale trzeba było je chociaż rozładować, obejrzeć, nakarmić i napoić. Inspekcja tłumaczy jednak w komunikacie: „Tygrysy należą do jednego z najniebezpieczniejszych gatunków zwierząt, więc postępowanie z nimi wymaga niezwykłej ostrożności. Priorytetem jest bezpieczeństwo ludzi”. Podkreśla, że szukała dla nich miejsca, ale kolejne ogrody zoologiczne odmawiały. Może to prawda, ale szukać miejsca zaczęła dopiero po kilku dniach. A trzeba było to robić od 25 października, gdy zamiast przepchnąć transport na Białoruś, należało go zatrzymać.Inspekcja zarzuca dziś kłamstwo pracownikom poznańskiego zoo, do którego trafiła większość zwierząt. Twierdzi, że zwierzęta dotarły do zoo w dobrym stanie, chociaż każdy mógł ten stan zobaczyć, bo kamery towarzyszyły wyładunkowi.Wygląda na to, że Inspekcja Weterynaryjna nie dopełniła obowiązków, a teraz się asekuruje. Bo jeśli rosyjski przewoźnik jest dziś tymczasowo aresztowany pod zarzutem znęcania się nad zwierzętami przez stworzenie im warunków powodujących cierpienie i zagrożenie życia i zdrowia, to jakim cudem można uwolnić od winy Granicznego Lekarza Weterynarii, który transport przepuścił? Inspekcji, która trzymała go na granicy, pogarszając stan zwierząt?Osobną sprawą jest odpowiedzialność pograniczników. Dziś coraz częściej mówi się, że nie był to transport zwierząt podarowanych przez włoski cyrk zoo w Dagestanie, tylko przemyt zwierząt objętych ochroną, którymi nie wolno handlować. Tygrysy, żywe czy martwe, kosztowały fortunę. Żywe miały wartość rynkową ponad 120 tys. dol. każdy, a gdyby dojechały do celu martwe, jeszcze większą wartość miałyby ich skóry, zęby, pazury, penisy i inne części ciała i narządy wewnętrzne, używane do ozdoby lub jako surowiec do wyrobu „leków”, m.in. na potencję.Dokumenty przewozowe i weterynaryjne były sfałszowane, o czym
najlepiej świadczy fakt, że nie zgadzała się płeć zwierząt. Oczywiście pogranicznicy nie mieli szansy jej zbadać, ale powinni się nad dokumentacją takiego dziwnego transportu zdecydowanie staranniej pochylić. Pochylili się dopiero Białorusini.Po aferze z tygrysami mówi się o konieczności stworzenia azylów dla dzikich zwierząt, do których mogłyby trafiać m.in. z granicy. Słusznie. Ale nie mniej ważne jest egzekwowanie odpowiedzialności od służb, których zaniedbania powodują cierpienie i śmierć zwierząt.W 2004 r. opisałam sfilmowane przez Animalsów w rzeźni w Żelistrzewie oparzanie świni żywcem. Okazało się, że była źle ogłuszona i źle wykrwawiona. Kontrolę nad ubojem każdego pojedynczego zwierzęcia ma pracujący dla inspekcji weterynaryjnej lekarz. Kontroluje też zdrowie zabijanych zwierząt i sprawność urządzeń technicznych. Płacone ma od „sztuki”. Aparat do ogłuszania w rzeźni w Żelistrzewie był niesprawny. Lekarz nie wywiązał się z obowiązków. Ale karnie odpowiedzieli tylko rzeźnicy.Lekarz wziął pieniądze za torturowaną świnię i włos mu z głowy nie spadł. Murem za nim stanęła Inspekcja Weterynaryjna. Nie było odpowiedzialności – nic się nie zmieniło. Tyle że nie wiemy, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami rzeźni.Tzw. dobrostanem zwierząt nie powinno się zajmować Ministerstwo Rolnictwa, pod które podpada Państwowa Inspekcja Weterynaryjna. Ministerstwa nie interesują zwierzęta, ale zdrowotność produktów odzwierzęcych i interes hodowców. Broniąc tego interesu, minister poparł eksterminację dzików, zamiast egzekwować – za pomocą Inspekcji Weterynaryjnej – właściwe warunki sanitarne w hodowlach świń zabezpieczające przed ASF. Nic dziwnego, że nie ma też serca do tygrysów. Ma je za to do obrony zaniedbań swoich inspektorów weterynarii.
W odpowiedzi na „opcję atomową” mec. Giertycha 15 LISTOPADA 2019 EWA SIEDLECKA
Roman Giertych wymyślił „opcję atomową”, czyli scenariusz, w którym zdominowany przez opozycję Senat może blokować sejmowe ustawy. Wystarczy, żeby marszałek Senatu nie przekazywał do Sejmu uchwał Senatu dotyczących sejmowych ustaw. Myślenie typowo pisowskie, stosowane np. przy niepublikowaniu przez premier Szydło wyroków Trybunału Konstytucyjnego w przekonaniu, że wyrok nieopublikowany nie obowiązuje.Prawo (konstytucja i regulamin Senatu) nic nie mówią o tym, że dla ważności uchwały Senatu konieczne jest, by marszałek Senatu przesłał ją do Sejmu. Uchwała Senatu istnieje i jest ważna od momentu jej przegłosowania. Skoro tak, to Sejm może nad nią głosować – po uprzednim uzyskaniu opinii właściwej komisji sejmowej. I nie musi czekać na jej przesłanie przez marszałka. Treść uchwały Senatu nie może być tajna – byłoby to nie tylko absurdem, ale też złamaniem zasady jawności obrad.Jeśli by – jak sugeruje mec. Giertych – opozycja zmieniła regulamin Senatu, wprowadzając tam jakieś skomplikowane czynności, które marszałek Senatu miałby wykonywać, zanim odeśle senacką uchwałę Sejmowi, to taki regulamin byłby sprzeczny z konstytucją. Art. 121 konstytucji, na który powołuje się Roman Giertych, służy bowiem uniemożliwieniu obstrukcji Senatu: daje Senatowi 30 dni na podjęcie uchwały w sprawie sejmowej ustawy, a jeśli Senat uchwały nie przyjmie uznaje się, że nie wniósł poprawek i ustawa wędruje prosto do prezydenta. Skoro więc konstytucja przewiduje uniemożliwienie senackiej obstrukcji, to Senat nie może przyjąć przepisów regulaminu umożliwiających tę obstrukcję. Gdyby zaś przyjął PiS zaskarży regulamin Senatu do Trybunału Konstytucyjnego, a ten – z czystym sumieniem, bez prawniczego kuglowania – uzna przepis za sprzeczny z konstytucją i usunie z regulaminu.Tyle, jeśli chodzi o prawo.Pozostaje kwestia moralności. Pod wpisem Romana Giertycha pojawiły się dziesiątki, jeśli nie setki entuzjastycznych głosów. To znaczy, że wyborcy nie-PiS-u afirmują łamanie konstytucji i w ogóle praworządności.O co więc mają do PiS pretensje? O osobę Jarosława Kaczyńskiego?
Sędzia ma być zawieszona za krytykę ministra. Nie będzie mogła sądzić 26 LISTOPADA 2019 EWA SIEDLECKA
To pierwszy taki przypadek próby zawieszenia sędziego w obowiązkach z powodu krytyki, czyli – de facto – z przyczyn politycznych. Wniosek rozpatrzy Izba Dyscyplinarna złożona z sędziów, o których TSUE w zeszłotygodniowym wyroku orzekł, że są powody, by wątpić w ich niezależność od politycznych wpływów. Sprawa jest więc wyjątkowo drastyczna.Rzecznik Dyscyplinarny Przemysław Radzik postawił sędzi Olimpii Barańskiej-Małuszek z Gorzowa Wielkopolskiego zarzut naruszenia etyki sędziowskiej polegający na pomówieniu ministra Ziobry i jednego z prokuratorów. I wystąpił do Izby Dyscyplinarnej o zawieszenie sędzi w obowiązkach i obniżenie jej wynagrodzenia. Sprawa może potrwać nawet osiem lat, bo Sąd Dyscyplinarny nie ma żadnego terminu, w jakim musi osądzić. W praktyce zawieszenie może więc trwać do przedawnienia się zarzutu dyscyplinarnego, czyli właśnie lat osiem.Wypowiedzi, za które Przemysław Radzik ściga sędzię Barańską-Małuszek, dotyczą twitterowych wpisów z sierpnia tego roku, które pojawiły się po ujawnieniu afery hejterskiej. O ministrze Ziobrze sędzia napisała, że jest ministrem, który „wyprodukował aferę” hejterską, a także, że jest „odpowiedzialny za stworzenie systemu korupcyjnego w sądach i prokuraturze uzależniającego wymiar sprawiedliwości od woli politycznej”. Zaś o prokuratorze kandydującym do SN, że „nie ma stażu i łamał prawa człowieka���.„Oczywistym jest, że obwiniona sędzia Olimpia B.-M., bez narażenia na szwank dobra wymiaru sprawiedliwości, nie może w wiarygodny sposób wykonywać obowiązków służbowych” – napisał rzecznik Radzik w komunikacie o zawieszeniu. Nie wytłumaczył, dlaczego jest „oczywiste”, że sędzia, który skrytykował działania czy zaniechania ministra, nie może „w wiarygodny sposób wykonywać swoich obowiązków”.Podobnej „oczywistości” rzecznicy dyscyplinarni nie dopatrzyli się w przypadku ujawnienia antysemickich wypowiedzi sędziego, członka neo-KRS Jarosława Dudzicza na twitterze w 2015 r. ( m.in. „Podły, parszywy naród, nic im się nie należy…”). Nie wpadło im do głowy odsuwać go od orzekania.Wniosek o zawieszenie sędzi Olimpii Barańskiej-Małuszek rzecznik Radzik sporządził kilka dni po wyroku TSUE w sprawie legalności neo-KRS i Izby Dyscyplinarnej SN, gdy sądy zaczynają odmawiać współpracy z neo-KRS i podważać prawo sędziów mianowanych przez neo-KRS do orzekania. Wniosek o zawieszenie sędzi Barańskiej-Małuszek, jednej z najbardziej znanych działaczek Stowarzyszenia Iustitia, często i krytycznie wypowiadającej się w mediach na temat PiS-owskiej „reformy” sądownictwa, może być próbą zastraszenia środowiska. Takie przedłużające się zawieszenie, oprócz ukarania wydaleniem z zawodu, jest chyba najgorszym, co sędziego może spotkać. A wielu sędziów – jak sędzia Barańska-Małuszek – publicznie krytykuje ministra i sędziowskie nominacje neo-KRS-u.Sam Przemysław Radzik potrafi się wypowiedzieć w bulwersujący sposób. Dziennikarzom TVN-u, którzy robili program o aferze hejterskiej, której był jednym z medialnych bohaterów, zapowiedział do kamery: „Tego wam nigdy nie zapomnę. Nigdy. Jako człowiek i jako sędzia. Nigdy”.Słowa, że nie zapomni „jako sędzia”, można potraktować jako groźbę karalną – i tak też były komentowane. Być może dlatego po wyemitowaniu materiału przez TVN sędzia Radzik odwołał swoje słowa, przyznając, że się zagalopował.Teraz dąży do odsunięcia sędzi od orzekania za krytykę ministra.
Wieszanie portretów europosłów jest skandaliczne, ale słusznie umorzone 26 LISTOPADA 2019 EWA SIEDLECKA
Prokuratura nie dopatrzyła się w symbolicznym wieszaniu portretów europosłów PO na szubienicach przez członków Ruchu Narodowego i ONR przestępstwa kierowania gróźb karalnych wobec europosłów. Moim zdaniem – słusznie.To, co zrobili narodowcy, było skandaliczne i niemoralne, ale nie przestępcze. Podobnie jak symboliczne podrzynanie gardła przez drag queen Mariolkę Rebell kukle abp. Jędraszewskiego po jego wypowiedzi o „tęczowej zarazie”. I podobnie jak palenie kukły Lecha Wałęsy na demonstracjach w latach 90., w których brali też udział bracia Kaczyńscy.To drastyczne, symboliczne gesty. Ale po pierwsze, dzieją się w ramach debaty publicznej, po drugie, dotyczą polityków (arcybiskup z jego politycznymi wypowiedziami też może być tak potraktowany), którzy, jak mówi Trybunał w Strasburgu, powinni mieć „grubszą skórę”, bo świadomie narażają się na krytykę. A po trzecie, te happeningi nie spełniają kryteriów wymienionych w art. 190 kk, który mówi o groźbie karalnej: „Kto grozi innej osobie popełnieniem przestępstwa na jej szkodę lub szkodę osoby najbliższej, jeżeli groźba wzbudza w zagrożonym uzasadnioną obawę, że będzie spełniona”.Wprawdzie pokrzywdzeni europosłowie złożyli zawiadomienie o przestępstwie, a tym samym uznali, że narodowcy mogą im zrobić fizyczną krzywdę, ale tu należałoby raczej zastosować test, jaki stosuje się przy obrazie uczuć religijnych: czy przeciętnie wrażliwy człowiek rzeczywiście uznałby, że to groźba, która może zostać spełniona. Szczególnie w sytuacji, gdy narodowcy słownie nie wzywali do powieszenia europosłów czy zrobienia im w inny sposób krzywdy.Oczywiście, happening można potraktować jako wzywanie do nienawiści ze względu na poglądy polityczne, ale kodeks karny takiej ewentualności nie przewiduje. Jest tylko mowa o wyznaniu lub jego braku, a to nie to samo co polityczne poglądy.Reasumując: ten happening powinien zostać zgodnie potępiony przez wszystkie siły polityczne i organizacje zajmujące się wolnością słowa. Ale nie kryminalizowany.
Rząd powoła anty-Bodnara? 27 LISTOPADA 2019 EWA SIEDLECKA
Na stronie Rządowego Centrum Legislacji pojawił się projekt rozporządzenia o powołaniu pełnomocnika Rządu ds. Praw Człowieka.To projekt przygotowany w Ministerstwie Sprawiedliwości. Pełnomocnik miałby działać właśnie w tym resorcie. Co miałby robić? Z opisu wynika, że przede wszystkim wypowiadać się w kwestiach dotyczących polskiego prawa i praktyki jego stosowania, jeśli zostaną ocenione przez Trybunał Praw Człowieka, Trybunał Sprawiedliwości UE czy Komisję Praw Człowieka ONZ. Albo np. Komisje Europejską. I w ogóle „analizowaniem spraw dotyczących zarzutów naruszenia praw człowieka przez polski wymiar sprawiedliwości oraz inne organy władzy publicznej”.Czyli jeśli pojawi się jakiś wyrok czy opinia międzynarodowego organu, wyrok polskiego sądu albo opinia Rzecznika Praw Obywatelskich, w których stwierdza się naruszenie przez władzę praw człowieka, rzecznik rządu da temu zdecydowany odpór. I będzie miał do tego prawną legitymację.Inna jego kompetencja to „koordynowanie działań związanych z przygotowywaniem sprawozdań i komentarzy Rządu Rzeczypospolitej Polskiej dotyczących realizacji umów międzynarodowych z zakresu ochrony praw człowieka”. Zatem obok raportów składanych do międzynarodowych organów praw człowieka przez RPO będzie szedł na ten sam temat raport „pełnomocnika rządu ds. praw człowieka”.Wreszcie ów pełnomocnik będzie przedstawicielem rządu do „współpracy z Europejską Komisją na Rzecz Demokracji przez Prawo (Komisją Wenecką) w zakresie zapewnienia sprawnego funkcjonowania instytucji ochrony praw człowieka”.Skąd pomysł pełnomocnika, skoro Ministerstwo Sprawiedliwości i Ministerstwo Spraw Zagranicznych i tak zajmują stanowiska wobec zagranicznych organów?Pierwszym powodem może być walka w łonie rządu o wpływy między „partiami sojuszniczymi”. Pełnomocnik działałby przy Ministerstwie Sprawiedliwości Ziobry, a zatem odebrałby wpływy szefowi MSZ.Drugi powód – działanie propagandowe rządu. Miałby anty-Bodnara, który wypowiadałby się w sprawach przestrzegania przez PiS praw obywatelskich. A dla części obywateli byłoby trudne do rozpoznania, czy wypowiada się rzecznik, czy pełnomocnik i jaka jest między nimi różnica.Wreszcie trzeci powód: przygotowanie do przeforsowania kandydatury RPO na miejsce Adama Bodnara, który kończy kadencję we wrześniu 2020 r. A być może przygotowanie się do tego, że nowego rzecznika nie da się wybrać, bo Senat nie zaakceptuje „naturalnych” kandydatów PiS, i w związku z niewybraniem jego następcy Bodnar będzie pełnił urząd nadal.Projekt rozporządzenia mówi, kto miałby być tym pełnomocnikiem: „podsekretarz stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości”. Jedynym podsekretarzem, który pracował już w Biurze RPO, jest Marcin Warchoł. Zaczął pracę w 2009 r. jako asystent Janusza Kochanowskiego, a pracował do listopada 2015, gdy przeszedł do Ministerstwa Sprawiedliwości.Warchoł z byłym wiceministrem Piebiakiem jest autorem „reformy” wymiaru sprawiedliwości. A wcześniej „naprawy” Trybunału Konstytucyjnego. A więc pasuje jak ulał do „zajmowania stanowiska” rządu w sprawie krytyki tych reform.
Relaks w Izbie Dyscyplinarnej, czyli gdzie szukać „nadzwyczajnej kasty” 4 GRUDNIA 2019 EWA SIEDLECKA
W najbliższym czasie Sąd Najwyższy na podstawie wyroku Trybunału Sprawiedliwości UE zdecyduje, czy Izba Dyscyplinarna, a co za tym idzie, powołana w całości przez neo-KRS Izba Kontroli Nadzwyczajnej w tym sądzie, zostały właściwie powołane, a ich orzeczenia mają moc prawną.Izba Dyscyplinarna to najdroższa izba w Sądzie Najwyższym, bo jej sędziowie zarabiają o 40 proc. więcej niż pozostali sędziowie SN. Jaka jest wydajność tej izby?Zajmuje się nie tylko sprawami dyscyplinarnymi, ale też – choć nie ma w tym logiki – sprawami ze stosunku pracy sędziów. Dawniej zajmowała się nimi Izba Pracy, ale tam PiS nie ma żadnego sędziego. A chodzi o to, żeby przenoszeni w ramach represji do innych wydziałów sędziowie, a także ci, którzy odwołują się od przegranych konkursów na sędziów, byli sądzeni przez ludzi wskazanych przez partię rządzącą.W Izbie Dyscyplinarnej pracuje dziesięciu sędziów. Słowo „pracuje” jest nieco na wyrost, bo w tym roku – do października włącznie – załatwili 230 spraw, co daje 23 sprawy na sędziego przez 10 miesięcy, czyli 2,3 sprawy miesięcznie. Oczywiście w uproszczeniu, bo oprócz własnych spraw sędziowie sądzą sprawy jako członkowie składu. Ale zważywszy że w sprawach dyscyplinarnych jest zawsze ławnik – nie wychodzi wiele więcej. Warto przypomnieć, że w sądach powszechnych sędziowie mają nawet ponad tysiąc spraw rocznie w referatach.Zresztą spraw do Izby Dyscyplinarnej nie wpływa tak wiele: w 2019 r. 231, a z poprzedniego roku zostało 101 nieosądzonych. Gdyby tak pracował sędzia sądu powszechnego, zapewne doczekałby się sprawy dyscyplinarnej.Druga nowa izba: Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, której przekazano część kompetencji Izby Pracy i (dawniej) Spraw Publicznych, takich jak wybory i „sprawy publiczne” właśnie, też się nie zaharowuje. Do października wpłynęło tam 1620 spraw, w tym w październiku, po wyborach, ponad 300. Izba załatwiła 596. Sędziów ma 20, więc wypada 29 na sędziego przez 10 miesięcy – 2,9 miesięcznie.A jak to wygląda w innych izbach SN?Izba Cywilna SN ma 28 sędziów. Do września 2019 r. wpłynęło 3850, załatwiono 3798. Nie ma danych za październik, ale dla uproszczenia rachunku przyjmijmy, że skoro średnio miesięcznie sądzi 477 spraw, to do października załatwiła 4275. Wypadają 152 sprawy na sędziego przez 10 miesięcy, czyli ponad 15 miesięcznie. Przypomnijmy: sędzia Izby Dyscyplinarnej, zarabiający o 40 proc. więcej, sądzi 23 sprawy w ciągu 10 miesięcy, czyli 2,3 sprawy miesięcznie. Ponadsześciokrotnie mniej.Izba Karna liczy 26 sędziów. Przez 10 miesięcy wpłynęło 2040 spraw. Załatwiono 2802, czyli 107 spraw na sędziego, prawie 11 miesięcznie.I wreszcie Izba Pracy, której zabrano część kompetencji na rzecz Izby Kontroli Nadzwyczajnej. Tu dane są niepełne: od kwietnia do września. Ale wyliczając średnią miesięczną w tej Izbie, można przyjąć, że załatwiła przez 10 miesięcy 1798 spraw, co przy 17 sędziach daje 105,8 sprawy na sędziego, czyli ponad 10 spraw miesięcznie.Tak się jakoś dziwnie składa, że organy przejęte przez PiS, przynajmniej w sądownictwie, cechują się relaksacyjnym tempem działania. Trybunał Konstytucyjny sądzi o dwie trzecie mniej spraw niż przed przejęciem go przez Julię Przyłębską, sędziowie Izby Dyscyplinarnej SN – po dwie sprawy miesięcznie. Przed „dobrą zmianą” funkcje sądu dyscyplinarnego pełnili losowani do tego inni sędziowie SN obok normalnych obowiązków. I nikt im ekstra nie płacił.Ale kto bogatemu zabroni wyrzucać pieniądze?Właśnie usłyszałam w „Wiadomościach” TVP, w ramach komentarza do wystąpień sędziów w obronie niezawisłości, że 80 bodaj procent społeczeństwa domaga się reformy wymiaru sprawiedliwości. Bardzo wierzę. Tej „dobrej zmiany” nie wytrzymują już nie tylko sędziowie.
Pożegnanie z Trybunałem 4 GRUDNIA 2019 EWA SIEDLECKA Dziś kadencję skończyli sędziowie Trybunału Konstytucyjnego Piotr Tuleja, Marek Zubik i Stanisław Rymar. Starali się w instytucji, która przestała być godna swojej nazwy, robić swoje, czyli niezawiśle, zgodnie z głęboką wiedzą prawniczą i poczuciem sprawiedliwości sądzić sprawy, które dostawali. Przetrwali w warunkach naruszających ich godność, ratując szczątki autorytetu Trybunału i dając ludziom, którzy skarżyli się do TK, nadzieję, że ich sprawa zostanie uczciwie osądzona.Zastąpią ich Krystyna Pawłowicz, Stanisław Piotrowicz i Jakub Stelina. Zamiana symboliczna dla „dobrej zmiany”. I znak czasów.Sędziowie Tuleja i Zubik wydali pożegnalne oświadczenie. W niezwykle spokojnym, merytorycznym tonie, który w dzisiejszych czasach rzadko się w debacie publicznej spotyka. Przypominają, że Trybunał to dobro wspólne, choć dziś o TK naprawdę trudno powiedzieć „dobro”, a jeśli już, to partyjne. I podsumowują patologie w instytucji: wybór dublerów, niepublikowanie wyroków przez władzę, odsunięcie od obowiązków wiceprezesa Stanisława Biernata, czystkę wśród prawników trybunalskich, gdzie wysoko wykwalifikowanych fachowców z habilitacjami zastąpiono „swoimi”, jak w stadninie koni w Janowie, wreszcie – całkowitą utratę wiarygodności polskiego TK za granicą.W lecie odejdzie ostatni sędzia niewybrany do Trybunału przez PiS. A wśród tych wybranych przez PiS już toczy się walka pod dywanem. Trybunał, który teraz sądzi jedną trzecią część spraw, jakie sądził w 2015 r., i praktycznie przestał je rozpatrywać jawnie, pogrąży się w swoim bagnie. PiS przeprowadził tu do końca swoją „dobrą zmianę”.Oświadczenie sędziów Piotra Tulei i Marka Zubika: Oswiadczenie_PT_MZ-1Download Trybunał Stanu nie dla Banasia 9 GRUDNIA 2019 EWA SIEDLECKA
Marian Banaś zaczyna pełnienie urzędu od prezentacji raportu przygotowanego przez jego poprzednika: o nieprawidłowościach w programie „Praca dla więźniów” resortu Zbigniewa Ziobry. Atakuje więc osobę, od której zależy jego los. Ziobro zdecyduje, czy prokuratura postawi mu zarzuty, jakie one będą, kiedy zostaną postawione i kiedy zostanie wniesiony akt oskarżenia. A nawet o wniosku o tymczasowe aresztowanie po uchyleniu immunitetu przez Sejm. Dlaczego Banaś prezentuje raport? Prawdopodobnie wie, że PiS i Ziobro niczego mu nie zrobią. Bo w interesie PiS jest raczej pozostawienie Banasia na stanowisku niż wojna. Dlaczego?Bo i tak bez zgody Senatu nie powoła nowego szefa NIK. A zaatakowany Banaś może partii zaszkodzić jak nikt. Raport o wydatkowaniu pieniędzy przez Ziobrę to tylko przygrywka.„Dziennik Gazeta Prawna” przypomina, że spływają do niego inne wyniki kontroli zleconych przez Krzysztofa Kwiatkowskiego, przez lata polityka PO. I że jeszcze w tym roku opublikuje wyniki kontroli, która pokaże, czy działania instytucji państwowych – PiS – wobec GetBack były legalne, rzetelne i skuteczne. Warto przypomnieć, że straty inwestorów szacuje się na ponad 2,5 mld zł. Przy tym afera Amber Gold, z jej 850 mln strat, to pikuś.Bardzo ciekawe byłoby, gdyby Banaś zlecił kontrolę publicznych funduszy (jeśli takie były), jakimi dysponowały spółka Srebrna i Instytut Lecha Kaczyńskiego. Ciekawy byłby też wątek obiecanego 1,3-miliardowego kredytu na budowę „bliźniaczych wież” przez prezesa Pekao SA Michała Krupińskiego (udziały w Pekao SA ma PZU, w którym z kolei 34 proc. udziałów ma skarb państwa). Jeśli ktokolwiek wie, z której strony ugryźć Srebrną pod kątem przepływów finansowych między nią a partią PiS, to na pewno Banaś.Te kontrole to może być polisa ubezpieczeniowa Banasia. Polisa na to, że nie zostaną mu postawione zarzuty karne i że CBA, ABW i inne służby nie będą grzebać w jego majątku i życiu. Stawiam na to, że tak właśnie ostatecznie ułożą się stosunki między „pancernym Marianem” a partią, która wyniosła go do władzy.Ale mimo że Banaś może się przyczynić do poszerzenia wiedzy o faktycznych metodach i skutkach sprawowania władzy przez PiS, nie powinien być szefem NIK. Bo w tym urzędzie nie chodzi o prowadzenie wendetty czy gier strategicznych z władzą, tylko o interes państwa. Nie mówiąc już o tym, że szef instytucji powinien być „nieskazitelnego charakteru”.Ale mleko się rozlało i Banaś stoi na czele konstytucyjnego ciała kontrolnego. I nie zamierza ustąpić. Może zostać usunięty, gdy nie będzie zdolny do pełnienia funkcji z powodu choroby, za kłamstwo lustracyjne, skazanie prawomocnym wyrokiem i gdy Trybunał Stanu ukarze go zakazem sprawowania funkcji publicznych. Można oczywiście dopisać do ustawy jeszcze powód w rodzaju: „Sejm stwierdzi, że nie ma kwalifikacji moralnych do pełnienia funkcji”, ale to byłoby de facto zniesienie gwarancji nieusuwalności. Opozycja zapowiedziała, że nie zgodzi się na tego typu zmiany w prawie. I słusznie. Kłamstwo lustracyjne (gdyby było coś na rzeczy, a nic o tym nie wiadomo) lub skazanie prawomocnym wyrokiem odpadają, bo procesy potrwałyby parę lat.Więc Lewica zbiera podpisy pod wnioskiem o Trybunał Stanu. To ma być wunderwaffe przeciwko Banasiowi, bo Trybunał Stanu, choć normalnie pracuje latami, a w dorobku ma jeden wyrok na 30 lat, to na polecenie PiS orzekłby zapewne jak Trybunał Konstytucyjny, we wskazanym czasie. Tyle że to byłoby nadużycie prawa. PiS robi to piąty rok, ale opozycji nie wypada.Ustawa o Trybunale Stanu jasno stanowi, że wymienieni w niej najwyżsi funkcjonariusze państwa, w tym szef NIK, mogą przed nim odpowiadać za złamanie konstytucji lub ustawy „w związku z zajmowanym stanowiskiem” (art. 1 ust. 1). Art. 3 precyzuje: „Odpowiedzialność konstytucyjna obejmuje czyny, którymi osoby wymienione w art. 1 ust. 1, w związku z zajmowanym stanowiskiem lub w zakresie swojego urzędowania, chociażby nieumyślnie, naruszyły konstytucję lub ustawę”.Zatem ustawa o Trybunale Stanu nie pozwala stawiać przed nim kogoś, kto popełni przestępstwo, np. ukradnie coś ze sklepu, ale nie jest to
przestępstwo związane z piastowanym przez niego wysokim urzędem. Banasiowi trzeba by udowodnić, że nie płacił podatków w ramach pełnionych funkcji. Tymczasem wynajmował kamienicę całkiem prywatnie, jako osoba fizyczna, bez związku z funkcją ministra, którą zresztą pełnił dopiero od czerwca 2019 r. Albo przynajmniej trzeba mu udowodnić, że jako minister finansów nakazywał urzędnikom skarbowym zamykać oczy na to, że zaniża płacone podatki. Na razie nikt o niczym takim nie słyszał.Wniosek o postawienie Mariana Banasia przed Trybunałem Stanu musiałby wskazywać, w jaki sposób wykorzystał stanowisko do popełnienia przestępstwa. Jeśli tego udowodnić się nie da – należy mu się normalny proces karny.Tak więc postawienie Banasia przed Trybunałem Stanu byłoby takim samym nadużyciem jak zmiana ustawy, żeby go odwołać. Opozycja nie powinna się w nic takiego angażować.
Zaczęło się stosowanie wyroku TSUE. Ruszy lawina? 11 GRUDNIA 2019 EWA SIEDLECKA
Sędziowie nie dali się zastraszyć postępowaniami dyscyplinarnymi i zawieszaniem w obowiązkach. Dziś Sąd Apelacyjny w Katowicach, a konkretnie sędziowie Aleksandra Janas (przewodniczący) i Irena Piotrowska zawiesiły sprawę i zwróciły się do Sądu Najwyższego o rozwiązanie zagadnienia prawnego: czy rozstrzygnięcia z udziałem nominatów neo-KRS są wyrokami?To prawdopodobnie pierwszy taki wniosek od wyroku Izby Pracy Sądu Najwyższego – tego, w którym Izba orzekła na podstawie wyroku Trybunału Sprawiedliwości UE, że neo-KRS nie jest organem niezależnym, więc powoływani z jej rekomendacji sędziowie powołani są wadliwie.Katowickie sędze pytają, czy fakt powołania przez neo-KRS stanowi „samoistną i wystarczającą przesłankę do uznania, że skład sądu jest sprzeczny z przepisami prawa w rozumieniu art. 379 pkt. 4 kpc”. W tym przepisie mowa o tym, że postępowanie jest nieważne, gdy „skład sądu orzekającego był sprzeczny z przepisami prawa”.W tym przypadku chodzi o sprawozdawce w tej sprawie, sedziego i Grzegorza Misinę, którego neoKRS rekomandowała prezydentowi do Sadu Apelacyjnego. On sam złożył zdanie odrębne i nie przyłączył się do wniosku do SN.Sędzie Aleksandra Janas i Irena Piotrowska złożyły w środę wnioski we w sumie pięciu sprawach: trzech gospodarczych i jednej rozwodowej.Jeśli zbierze się więcej takich wniosków od sądów, pierwsza prezes SN będzie miała podstawę skierować to zagadnienie prawne do rozstrzygnięcia pełnemu składowi Sądu Najwyższego, w którym zdecydowaną przewagę mają sędziowie przedpisowscy (70:37). W ten sposób Sąd Najwyższy da wszystkim sędziom w Polsce mocną podstawę prawną do nieuznawania rozstrzygnięć z udziałem neosędziów i odmawiania zasiadania z nimi w składach sądzących (piszę o tym w najnowszej „Polityce”).Sprawy, na tle których katowickie sędzie wnioskują o rozstrzygnięcie zagadnienia prawnego są bardzo istotne dla osób, których dotyczą. W takich sprawach ważność wyroku jest sprawą kluczową, bo decyduje o dużych pieniądzach (sprawy gospodarcze) i o istnieniu lub nieistnieniu małżeństwa, a także o dalszym losie dzieci. Jeśli rzecznik dyscyplinarny zechce – jak w sprawie sędziego Piotra Juszczyszyna (po wyroku TSUE zwrócił się o listy poparcia dla kandydatów do KRS, by ocenić, czy została prawidłowo powołana) – postawić za zawieszenie tej sprawy zarzuty dyscyplinarne, warto, żeby ustosunkował się także do tego, że strony postępowania mają prawo być pewne swojej sytuacji prawnej. I że działanie w celu wyjaśnienia wątpliwości jest działaniem na rzecz tego prawa, a nie przeciwko.Bo wyroki TSUE, a potem Izby Pracy SN – są faktami prawnymi, a nie „opiniami”, jak nazywa je władza PiS.
PiS ogłasza stan wojenny 12 GRUDNIA 2019 EWA SIEDLECKA
Projekt, który posłowie PiS wnieśli w czwartek wieczorem do Sejmu, jest ogłoszeniem stanu wojennego wobec sędziów. Wprowadza prawo, które stanowi, co wolno, a czego nie wolno sędziemu orzec.I tak ciężkim deliktem dyscyplinarnym, za który grozi wydalenie z zawodu, ma się stać stosowanie się przez sędziów do art. 379 pkt 4 kodeksu postępowania cywilnego, który nakazuje każdemu sądowi z urzędu badać prawidłowość obsadzenia sądu w sprawie, którą sądzi.Sytuację można porównać do tej, w jakiej znaleźli się sędziowie po wprowadzeniu przez Komitet Obrony Narodowej (zwany WRONĄ) dekretu o stanie wojennym. Dekret zmuszał sędziów do orzekania wbrew prawu, np. do karania za działalność związkową. I odbierał prawo do odwołania od wyroku.PiS zresztą już ściga za działalność związkową: Krystian Markiewicz, szef Iustitii, dostał 55 zarzutów dyscyplinarnych właśnie za działalność w imieniu stowarzyszenia, zgodną z zarejestrowanym w sądzie statutem.Sędziom zakazuje się pod groźbą kary badania, czy nominaci neo-KRS są prawidłowo powołanymi sędziami. Zakazuje się im odwoływać do wyroku TSUE i wyroku Izby Pracy Sądu Najwyższego dotyczących legalności powołania neo-KRS i Izby Dyscyplinarnej, a co za tym idzie, legalności powołania wszystkich sędziów z nominacją neo-KRS. Projekt PiS stanowi, że „oczywistą i rażącą obrazą przepisów prawa”, czyli ciężkim przewinieniem dyscyplinarnym, będzie odmowa stosowania przepisu ustawy, jeżeli jego niezgodności z konstytucją lub umową międzynarodową nie stwierdził Trybunał Konstytucyjny. To by znaczyło, że sędziom odbiera się konstytucyjne prawo stosowania wprost konstytucji i ratyfikowanych umów międzynarodowych.Ciężkim deliktem dyscyplinarnym mają być też „działania lub zaniechania mogące uniemożliwić lub istotnie utrudnić funkcjonowanie wymiaru sprawiedliwości”. Prawdopodobnie chodzi o zawieszanie spraw w celu ustalenia, czy zasiadający w składzie sędzia-nominat neo-KRS jest sędzią, ale przepis jest tak gumowy, że można pod niego podciągnąć np. wzięcie zwolnienia chorobowego.Wprost badania prawomocności powołania neosędziów dotyczy inny przepis – że ciężkim deliktem są „działania kwestionujące istnienie stosunku służbowego sędziego lub skuteczność jego powołania”. Czyli np. kierowanie do Sądu Najwyższego wniosku o rozstrzygnięcie zagadnienia prawnego dotyczącego legalności działania neo-KRS i jej sędziowskich nominacji.Deliktem mają być też niesprecyzowane „działania o charakterze politycznym”. Za to wszystko grozić ma wydalenie z zawodu. Wprowadza się też nowe kary: pieniężną i przeniesienie na inne miejsce służbowe. To drugie jest wprost niezgodne z art. 180 konstytucji, który gwarantuje sędziemu nieprzenaszalność (chyba że w przypadku zmiany struktury sądownictwa). To pierwsze – to praktyka żywcem przeniesiona z PRL.Wszystkie te punkty podaję za portalem RMF FM, bo PiS publicznie tekstu projektu nie ujawnił. A na wieczornej konferencji prasowej posłowie Jan Kanthak, Sebastian Kaleta i Jacek Ozdoba mówili jedynie o założeniach. Twierdząc jednak, że projekt jest złożony. Powodem może być to, że w PiS trwają jeszcze dyskusje, czy może coś przeformułować, ująć czy dodać. Przypomina się akcja legislacyjna cztery lata temu, gdy na pierwszym posiedzeniu Sejmu PiS składał, a potem podmieniał projekty dotyczące „reformy” Trybunału Konstytucyjnego.Po co PiS wnosi tak skandaliczny i niemieszczący się w cywilizowanych ramach projekt? Najwyraźniej zorientował się, że sędziowie nie przestraszyli się nasilonych po wyroku TSUE represji, i chce podkręcić śrubę.Drugim celem może być próba postawienia Sądu Najwyższego w sytuacji, gdy orzekanie o statusie neo-sędziów – np. w odpowiedzi na pytania prawne sądów – będzie według nowego prawa nielegalne.Trzecim celem może być wyścig z TSUE. Jeśli trybunał orzeknie o Izbie Dyscyplinarnej lub – jak apeluje o to kilkadziesiąt organizacji z całego świata – zawiesi jej działanie do czasu wydania orzeczenia, PiS powoła sobie drugą izbę, która będzie orzekać na mocy nowego prawa. Zanim Komisja Europejska je zaskarży, a TSUE osądzi, minie wiele miesięcy. PiS już kilka razy bawił się
w uchylanie przepisów, które były zaskarżone do TSUE, żeby uniemożliwić Trybunałowi ich ocenę. Nieskutecznie, ale niczego go to nie nauczyło.Cokolwiek planuje PiS i cokolwiek zrobi – w starciu z sędziami skazany jest na porażkę. Sędziowie mogą – tak jak powiedział Trybunał Sprawiedliwości w wyroku z 19 listopada – pominąć przepisy krajowe i orzec w zgodzie z unijnymi, jeśli ocenią prawo krajowe jako sprzeczne z prawem UE. Represje PiS osiągnęły takie natężenie, że w tej chwili dawanie świadectwa niezawisłości i oparcie się presji stało się kwestią godności zawodu sędziego i osobistej godności sędziów.Jest różnica między stanem wojennym w PRL a stanem wojennym wprowadzonym wobec sędziów przez PiS. W peerelowskim stanie wojennym sędziowie obchodzili dekret cichcem, a dziś działają nie tylko z otwartą przyłbicą, ale też dokumentują i nagłaśniają swoje działania – także na całą Europę. I to im daje dodatkową siłę.
Wolność Jana Śpiewaka 16 GRUDNIA 2019 EWA SIEDLECKA
Pokrzywdzony w swojej wolności słowa Jan Śpiewak stał się dla PiS symbolem nieprawości polskich sądów. Zastąpił sędziego-złodzieja części do wiertarki. Los, czy raczej sąd, zesłał go PiS-owi w chwili, gdy ten – 13 grudnia – ogłosił swój projekt karania sędziów wydaleniem z zawodu za stosowanie wyroku TSUE, prawa unijnego i polskiej konstytucji.Sam Jan Śpiewak, do tej pory znany z bezkompromisowej działalności społecznej przeciw tzw. dzikiej reprywatyzacji, ogłosił w rządowej TVP Info, że chociaż do tej pory bronił sądów, to teraz już nie będzie, bo widzi, że nic się nie zmieniło, a wymiar sprawiedliwości wymaga daleko idących reform, „to są ludzie wyjęci spod jakiejkolwiek kontroli demokratycznej”.Wcześniej, po wyjściu z sali sądowej po przegranym procesie o zniesławienie, mówił, że to „wyrok polityczny”, „przemoc sądowa, wręcz przestępstwo sądowe”, że „to symboliczne, że wyrok zapada 13 grudnia i przypomina wyroki z tamtego okresu, z okresu stanu wojennego”.Śpiewaka wykorzystały zaraz „Wiadomości” TVP jako nawróconego grzesznika. Pochwalił premier Morawiecki na Facebooku: „Temida, symbol bezstronności, ma opaskę na oczach. Przyjaciół i nieprzyjaciół należy sądzić jedną miarą. Temu, kto tak odważnie jak Jan Śpiewak walczy o sprawiedliwość, należy się szacunek, pochwała i medal. Uznanie go winnym i zasądzenie wobec niego kary stoi w jaskrawej sprzeczności ze społecznym poczuciem sprawiedliwości i przekonaniem, kto działał w interesie społecznym, dla dobra wspólnego, a kto na rzecz wątpliwych interesów wąskiej grupy. Wyrok zapadł w 38. rocznicę stanu wojennego. Warto ten wyrok zapamiętać. Jestem sercem i umysłem z Janem Śpiewakiem”.A w niedzielę wieczorem przyjął go sam prezydent Duda – zapewne w odpowiedzi na rzuconą przez Śpiewaka myśl, że liczy na ułaskawienie (byłby w dobrym towarzystwie).Jedna sprawa to polityczne alianse Jana Śpiewaka. Szczególnie tak widowiskowe i to wtedy, gdy idzie o jego własny interes (ułaskawienie). Ale jest wolnym człowiekiem, ma prawo do własnych wyborów. Ważniejsze jednak, czy ma rację, tak oceniając wyrok sądu.Sądy dwóch instancji wydały taki sam wyrok: uznały go winnym pomówienia adw. Bogumiły Górnikowskiej o to, że świadomie przyczyniła się do przestępczej reprywatyzacji warszawskiej kamienicy przy ul Joteyki 13, występując jako kuratorka nieżyjącego właściciela.Wypowiadał się tak w różnych miejscach, a za podstawę procesu o pomówienie posłużył wpis na Twitterze: „Boom. Córka ministra Ćwiąkalskiego przejęła w 2010 r. metodą na 118-letniego kuratora kamienicę na Ochocie”. Mec. Górnikowska jest bowiem córką byłego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ćwiąkalskiego, ale nie używa nazwiska rodowego.Po pierwsze, oburzenie budzi, że sprawa – w obu instancjach – toczyła się z wyłączeniem jawności. Uzasadnienie wyroków było niejawne. Nie wiemy więc, jakie argumenty posłużyły sądowi do uznania winy Jana Śpiewaka.Dlaczego sądy wyłączyły jawność? Bo musiały. Według art. 359 kodeksu postępowania karnego z mocy prawa niejawnie toczy się rozprawa o pomówienie lub znieważenie. Może być jawna na wniosek pokrzywdzonego. W tym przypadku mec. Górnikowskiej. Dlaczego nie chciała jawności? To jej sprawa. Ale na pewno nie wina sądu.Tyle co do jawności.A dlaczego sąd uznał, że Śpiewak pomówił Górnikowską, skoro kamienica rzeczywiście została oddana w prywatne ręce, a jeden ze spadkobierców, kuratorem którego ustanowiono mec. Górnikowską, rzeczywiście miałby w tamtym czasie 118 lat, więc w zasadzie było pewne, że nie żyje?Jeśli mec. Górnikowska nie sprawdziła daty urodzin człowieka, którego miała reprezentować, to jest to niedopełnienie obowiązków. A w tym przypadku działała jako funkcjonariusz publiczny. Dlaczego więc sąd uznał Śpiewaka winnym?Żadna ze stron nie może informować o tym, co działo się na rozprawie z wyłączeniem jawności. Ale światło na całą sprawę rzuca artykuł w stołecznym wydaniu „Gazety Wyborczej” z 19 października 2017 r. Wtedy to Jan Śpiewak i Stowarzyszenie Wolne Miasto Warszawa ogłosili publicznie aferę przy prywatyzacji kamienicy przy Joteyki 13. Mec. Bogumiła Górnikowska mówiła wtedy
„Gazecie Stołecznej”, że decyzja sądu o przekazaniu kamienicy prywatnym właścicielom zapadła, zanim udało się jej – z pomocą archiwisty – ustalić, który z setki Aleksandrów Piekarskich mieszkających przed wojną w Warszawie to ten Piekarski.Udało się to ustalić, dopiero badając warszawskie dokumenty powojenne dotyczące śmierci. Gdy ustaliła, że Piekarski nie żyje, natychmiast przekazała informację sądowi. Tam sprawa toczyła się dalej (toczy się do dziś), ale mec. Górnikowska nie była już kuratorką, bo w związku ze śmiercią Piekarskiego sąd cofnął jej pełnomocnictwo. Dziś sytuacja jest taka, że o kamienicę nadal toczy się spór między miastem a żyjącymi spadkobiercami, bo Samorządowe Kolegium Odwoławcze skasowało własną decyzję unieważniającą nacjonalizację kamienicy.Tak więc – według wersji mec. Górnikowskiej, którą, jak należy przypuszczać, sprawdziły w dokumentach sądy obu instancji – najwyraźniej nie jest prawdą, że mec. Górnikowska, jak napisał Jan Śpiewak na Twitterze, „przejęła w 2010 r. metodą na 118-letniego kuratora kamienicę na Ochocie”.Jest jeszcze jeden element tej sprawy: przedstawianie w kontekście „dzikiej reprywatyzacji” mec. Górnikowskiej jako córki byłego ministra Ćwiąkalskiego. Mimo że nie przedstawia się ona tym nazwiskiem i nie ma dowodów, aby została kuratorką spadkobiercy kamienicy z powodu swoich powiązań rodzinnych. Uparcie mówiąc o niej w ten sposób, Śpiewak wplątuje Zbigniewa Ćwiąkalskiego w całą sprawę, czyniąc ją polityczną. Po co? I czy to uczciwe? Nie mówiąc już o tym, czy eleganckie?Art. 112 kk powinien być zniesiony. Ale to nie znaczy, że każde skazanie na jego mocy jest nieuczciwe. Dopóki istnieje – sądy będą go stosować. Inna sprawa, że Jan Śpiewak sprawia wrażenie, jakby w imię wolności słowa odmawiał kontrolowania własnego języka. Ma kilkanaście procesów – głównie cywilnych, ale też karnych – co może wskazywać na to, że po prostu nie liczy się z prawnymi skutkami tego, co mówi. Wierząc, że ma rację i działa w interesie publicznym, daje sobie prawo do bycia ponad prawem. Więc ponosi konsekwencje. Teraz, kiedy ma za sobą partię rządzącą, premiera i prezydenta, może rzeczywiście być ponad prawem.
Długie milczenie prezesa NSA 4 STYCZNIA 2020 EWA SIEDLECKA
Za tydzień w Warszawie „Marsz Tysiąca Tóg” w proteście przeciwko pisowskiej ustawie „kagańcowej”, która odbiera sędziom prawo oceniania prawidłowości powołania sędziów i wprowadza za to kary dyscyplinarne. Ustawy, która de facto zakazuje sędziom wykonywania wyroku Trybunału Sprawiedliwości UE z 19 listopada – TSUE nakazał badać prawidłowość powołania neo-KRS i powołanej z jej udziałem Izby Dyscyplinarnej SN.Pisowska ustawa wywołała oburzenie europejskich organizacji sędziowskich – na marsz wybiera się delegacja Europejskiego Stowarzyszenia Sędziów z jej przewodniczącym Jose Igreja Matosem. Wiceszefowa Komisji Europejskiej jeszcze w trakcie prac w Sejmie apelowała o ich przerwanie i zwrócenie się o opinię do Komisji Weneckiej. Dramatycznie krytyczne opinie o projekcie złożyli Rzecznik Praw Obywatelskich, Sąd Najwyższy, stowarzyszenia sędziowskie. Zaprotestowali dziekani wydziałów prawa, uchwały protestacyjne przyjęły zgromadzenia sądów i niektóre okręgowe rady adwokackie. Projekt fundamentalnie skrytykowała pierwsza prezes SN Małgorzata Gersdorf.Tymczasem Marek Zirk-Sadowski, prezes drugiego najwyższego sądu w Polsce – Naczelnego Sądu Administracyjnego – milczy jak zaklęty. NSA nie przygotował opinii dla Sejmu, mimo że w ustawie jest spory fragment dotyczący właśnie sądownictwa administracyjnego. Między innymi prezydent, a nie Zgromadzenie Ogólne Sędziów NSA, ma ustanawiać regulamin NSA. Ma być też specjalny rzecznik dyscyplinarny powoływany przez ministra – wzorem tego dla sędziów sądów powszechnych. A więc nowy bat na sędziów administracyjnych, którym też zdarza się wydawać wyroki nie po myśli władzy. I którzy częściej niż inni sędziowie mają do czynienia z władzą jako stroną postępowania.Zapytałam Biuro Prasowe NSA, czy zostanie przygotowana opinia o ustawie dla Senatu – ale nie dostałam odpowiedzi*. Na stronie internetowej wisi tylko przetłumaczone na polski oświadczenie prezesa Stowarzyszenia Rad Stanu i Najwyższych Sądów Administracyjnych Unii Europejskiej (ACA-Europe). Pisowski projekt uznaje on za zagrożenie dla niezawisłości sędziowskiej i kończy słowami: „Stowarzyszenie ACA-Europe wzywa tych, którzy ponoszą odpowiedzialność w Polsce, do powstrzymania się od działań przeciwko niezależności sądów oraz od nadużywania procedur dyscyplinarnych wobec sędziów w celu tłumienia niepożądanych opinii”.A zaraz pod tym oświadczeniem wisi komunikat o orzeczeniu NSA w sprawie uznania za nieważne postanowienia wydanego przez sędziego nominowanego przez neo-KRS. NSA (konkretnie sędzia Zygmunt Zgierski) uznał tu, że skoro sędziego powołał prezydent, to nie można twierdzić, że sędzia był nienależycie umocowany. Czyli: wytnij-wklej „narracja” PiS po wyroku TSUE z 19 listopada: prezydencka nominacja naprawia ewentualne błędy.Na stronie NSA nie wiszą natomiast uchwały Zgromadzenia Ogólnego Sędziów Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Łodzi ani sędziów WSA w Lublinie protestujące przeciwko ustawie „kagańcowej”.Prezes NSA prof. Marek Zirk-Sadowski niczego nie komentuje. Być może zgoda na powieszenie oświadczenia prezesa ACA-Europe była z jego strony najwyższym aktem odwagi, na jaki się zdobył. A być może podziela opinię wyrażaną przez PiS: że prezydent nominacjami naprawił procedurę powołania przez neo-KRS. Ciekawe, że TSUE tej oczywistej oczywistości nie zauważył.Prezes NSA w ogóle nie zareagował ani na wyrok TSUE, ani na wyrok Izby pracy SN, gdy SN uznał, że powołania sędziowskie dokonane z udziałem neo-KRS są wadliwe. Prezes Izby Cywilnej SN Dariusz Zawistowski ogłosił, że do czasu wyjaśnienia sprawy ważności sędziowskich powołań neosędziom w jego Izbie nie będą przydzielane sprawy. Już kilkadziesiąt zgromadzeń i kolegiów sądów podjęło uchwały, że nie będą opiniować kandydatów na sędziów na użytek neo-KRS. A prezes Zirk-Sadowski nie zawiesił przydzielania spraw. Może uznał, że obowiązuje go nie wyrok TSUE, ale postanowienie jednego sędziego jego sądu?Prezes Zirk-Sadowski gościł – mówi, że przypadkiem – na przyjęciu w Sejmie z okazji wotum zaufania dla rządu Morawieckiego w grudniu 2017 r. Ktoś mu przypadkiem włożył kieliszek
w rękę i przypadkiem znalazł się z tym kieliszkiem (zapewnia, że nie było w nim szampana) obok Jarosława Kaczyńskiego, z którym zamienił, jak zapewnia, parę kurtuazyjnych zdań. A było to w czasie, gdy Sejm dobijał starą KRS i uchwalał, że nową wybiorą politycy.Wtedy też uchwalano nowy wiek emerytalny dla sędziów SN. Pół roku później prezydent zgodził się, żeby prezes Zirk-Sadowski dalej pełnił funkcję mimo ukończenia 65 lat. Udało się. Potem znowu się udało, bo ustawa wprowadzająca nowe zasady odpowiedzialności dyscyplinarnej nie objęła sędziów administracyjnych. Ale szczęście nie trwa wiecznie: teraz zostali nimi objęci dzięki ustawie „kagańcowej”.Ale nawet gdyby nie zostali nią objęci, to wydawałoby się, że powinnością osób stojących na czele najwyższych organów sądowych w Polsce jest obrona prawa sędziów do orzekania zgodnie z konstytucją i ratyfikowanymi traktatami międzynarodowymi. To, że milczy w tej sprawie szefowa TK Julia Przyłębska, „towarzyskie odkrycie” prezesa partii rządzącej, nie zaskakuje, choć jest żałosne. To, że milczy Krajowa Rada Sądownictwa – organ konstytucyjnie powołany do stania na straży niezależności sądów i niezawisłości sędziów – podobnie. To, że milczy prezes Naczelnego Sądu Administracyjnego, jest jednak pewnym zaskoczeniem.PS Po ukazaniu się tego tekstu dostałam od prezesa Zirk-Sadowskiego link do opinii NSA na stronach Senatu. Pan prezes tę opinię podpisał, ale przedtem ręcznie dopisał: „sporządzone w Biurze Orzecznictwa NSA”. Odciął się od tego stanowiska?W tym samym czasie link do opinii dostał przewodniczący senackiej komisji spraw zagranicznych i Unii Europejskiej Bogdan Klich (KO), która 7 stycznia obradować będzie nad ustawą „kagańcową”. Jak na razie ani prezes NSA, ani przedstawiciel NSA nie potwierdzili obecności. Zrobili to natomiast m.in. pierwsza prezes SN Małgorzata Gersdorf i RPO Adam Bodnar.
Pożegnanie 16 STYCZNIA 2020 EWA SIEDLECKA
Tumblr media
Krzyśka Leskiego poznałam w połowie lat 80., kiedy mieliśmy po dwadzieścia parę lat. Konspirował od rana do nocy, zawsze w biegu, niedospany, głodny. Z wąsami à la Lech Wałęsa. Jednocześnie zaaferowany do nieprzytomności i krytyczny wobec przedmiotu tego zaaferowania.Chyba czuł intelektualny i moralny przymus obiektywizacji. Ideał dziennikarza. Ale wtedy raczej typ bohatera romantycznie poświęconego słusznej, acz straconej sprawie. Był zaangażowany w prasę podziemną: najpierw studencką, potem „Tygodnik Mazowsze”. Po stanie wojennym, wbrew pielęgnowanym dziś legendom, zainteresowanie społeczeństwa oporem wobec władzy było znikome. Nikt nie wierzył, że w najbliższym czasie coś się odwróci, „karnawał Solidarności” pokazał, że wszystko, na co nas stać, to chwilowe zrywy. A władza i tak zrobi swoje.Któregoś dnia, jedząc moje ciasto z truskawkami i zakalcem („byle było słodkie”), powiedział smutno, że czuje się, jakby był razem z całą konspirą zamknięty w rezerwacie. „Drukujemy sobie gazetki i sami je czytamy, polemizując między sobą” – mówił. Ludzi na zewnątrz nic to wszystko już nie obchodzi. A on ma 26 lat i jest zawodowym rewolucjonistą (z dzisiejszej perspektywy: déjà vu…). Ale powiedziawszy, co powiedział, pozostał przy straconej sprawie. Bo tak się godziło, bo tego wymagała słuszność.Kiedy ktoś mówi czy pisze o Krzyśku, to najczęściej znajdzie się tam na poczesnym miejscu passus, że był „synem Kazimierza Leskiego”, postaci „legendarnej”, żołnierza AK, powstańca warszawskiego, polskiego Jamesa Bonda. A Krzysiek wystarczająco wiele zrobił dla polskiej demokracji, wystarczająco wiele osiągnął zawodowo i był wystarczająco znaczącą postacią, żeby mówić i pisać o nim po prostu: Krzysztof Leski, wybitny dziennikarz, działacz demokratycznego podziemia, prawy człowiek.Ojciec w żaden sposób nie przyczynił się do jego osiągnięć. Wybitny, ścisły umysł i podziwianą przez innych dziennikarzy szybkość i precyzję myślenia (i pisania) odziedziczył po mamie, profesorce informatyki o światowej renomie. Ojciec był drzazgą w jego duszy: człowiek, który nigdy się nim nie interesował, ale do którego zawsze go porównywano. I któremu – jak sądził – nie dorównuje. I nawet nie próbował. W jednym z wywiadów mówił, że jego ojciec ryzykował życie, a on – co najwyżej paroma latami więzienia. Zresztą do więzienia trafił: w ramach internowania. I swoim zwyczajem ocenił krytycznie, że żadne to bohaterstwo, bo warunki i jedzenie – znośne.Po mamie – działaczce społecznej – odziedziczył też potrzebę pomagania. Koniec końców to przyczyniło się do jego śmierci: dał dach nad głową kilku mężczyznom, którzy nie mieli gdzie się podziać. Pewnie swojego zabójcę próbowałby usprawiedliwiać: chorował psychicznie, a Krzysiek był człowiekiem głęboko sprawiedliwym, więc nie mógłby tego faktu pominąć i skupić się na własnej krzywdzie.Niewątpliwie nazbyt wierzył w ludzką dobroć, czy raczej brak złych intencji. Podejście iście buddyjskie: bardziej niż czyny liczą się intencje właśnie.Jego wybory zawsze miały element moralny: postępował jak należy, a nie jak wygodnie. Oczywiście było to jego „jak należy”, nie motywowane prywatnym interesem, a przekonaniem. A w tych przekonaniach był niesłychanie uparty. I to komplikowało mu życie.Admirator kotów, które miał za równe ludziom, tylko prostsze w obsłudze. Człowiek pracy i idei, a nie zabawy. Nie prowadził bogatego życia towarzyskiego, kontaktował się na poziomie konkretów, zadań, idei, nie „small toku”. Tym łatwiej wycofał się ze świata dotykalnego na rzecz jego przedstawień: faktów, opinii, obrazów na komputerowym ekranie. I tak jak dawniej, gdy był aktywnym dziennikarzem: analizował, komentował, dokumentował. Miał wiernych czytelników i rozmówców na blogu, na Twitterze, na Facebooku. W takich kontaktach łatwiej ukryć depresję. Odsunął się od fizycznego świata, a świat zostawił go w spokoju. Może za bardzo. A może to było nieuchronne? Gdyby nie jego pobyt w szpitalu, a potem tragiczna śmierć, pewnie nikt by tego jego pogrążania się w wirtualu nie uznał za coś szczególnie niepokojącego. W końcu wyrosło dziś pokolenie, które
bardziej żyje w komputerze niż w realu.Może mogło być inaczej. Może dożyłby starości, może zostałby „nestorem polskiego dziennikarstwa”, dostałby jeszcze jakieś odznaczenia. Na pewno na to zasługiwał – prawością upartego charakteru, talentem i pracowitością.A może, jak wielu, popadłby w zapomnienie i umarł niezauważony.Na razie – pamiętamy.Pogrzeb Krzyśka w piątek 17 stycznia na wojskowych Powązkach o 15. Wcześniej, o 13:30, msza w Kościele św. Brata Alberta i św. Andrzeja Apostoła na pl. Teatralnym w Warszawie.
„Kasta” – niewybuch 21 STYCZNIA 2020 EWA SIEDLECKA
Pierwszy odcinek reklamowanego od tygodnia w „Wiadomościach” TVP programu „Kasta” raczej nie spowodował, że widzom kapcie pospadały. Program według zwiastuna ma przedstawiać „historie ludzi pokrzywdzonych przez wymiar sprawiedliwości i kontrowersyjne wyroki sądów”. Kapcie nie pospadały widzom nie dlatego, że nieszczęście, które dotknęło ludzi przedstawionych w reportażu, było za małe lub za mało widowiskowe. Po prostu reporterzy przedstawili sprawę nieudolnie, tak że nie można się było zorientować, jaki był naprawdę przebieg wypadków. Już nie mówiąc o tym, że nie potrafili zrobić materiału po prostu atrakcyjnego dla widza.Albo sami nie rozumieli sprawy, która opowiadali, albo zaciemnili świadomie, żeby nie można było ocenić, czy sądy w tej sprawie zawiniły. A żeby przekonać widzów, że to, co zobaczyli, było „szokujące”, „skandaliczne” i świadczy przeciw „kaście”, zaproszono na koniec do studia komentatorów. I oni powtarzali, że to „szok i niedowierzanie”. Znowu: ogólnie, nie wnosząc nic do wiedzy widzów na temat faktów.A faktów jest tyle, że przedstawiono nam historię dziewięcioosobowej rodziny państwa Szypulskich z Olsztyna (rodzice i siedmioro dzieci), która w 1998 r. dostała nakaz eksmisji za niepłacenie czynszu za mieszkanie w Spółdzielni Pojezierze. Małżonkowie przyznają, że nie płacili, bo nie mieli z czego. Spółdzielnia skierowała sprawę do sądu o eksmisję. Z reportażu nie dowiadujemy się, czy państwo Szypulscy próbowali się dogadać ze spółdzielnią przed wyrokiem. Nie dowiadujemy się, czy przyszli na rozprawę w sprawie eksmisji, czy przedstawili swoją sytuację. Nie wiemy, czy odwołali się od wyroku. Można podejrzewać, że nie, bo nie mieli prawnika, a pani Szypulska podkreślała, że nie zna się na prawie ani na sądach.Spółdzielnia wygrała i sprawa o eksmisję poszła do komornika. W tym czasie państwo Szypulscy pożyczyli pieniądze i chcieli spłacić dług, ale prezes spółdzielni powiedział, że jest za późno, bo jest już nakaz komorniczy.Komornik eksmisję przeprowadził, gdy bohaterka reportażu była w zaawansowanej ciąży. Rodzina przeniosła się do teściów na wieś, a komornik zawiózł tam ich meble. Po jakimś czasie państwo Szypulscy dowiedzieli się, że w mieszkaniu po nich zamieszkała córka głównej księgowej spółdzielni. Czyli sprawa wyglądała na celowe pozbawienie ich mieszkania, by móc w nim umieścić kogoś innego.Po wielu latach procesów (nie wiemy, kto je wszczynał, w ilu sprawach, ile było wyroków, jakich, ile razy uchylanych) i po interwencji senator Lidii Staroń Sąd Okręgowy w Elblągu skazał główną księgową Spółdzielni Pojezierze (nie poinformowano widzów, za jakie przestępstwo) na rok więzienia w zawieszeniu i zwrot państwu Szypulskim wkładu budowlanego za mieszkanie: 22,9 tys. zł. A Sąd Okręgowy w Olsztynie wydał nieprawomocne orzeczenie, zasądzając na ich rzecz 80 tys. zł – nie wiemy, od kogo. Mieszkanie dziś jest warte ok. 250 tys., a więc autorzy reportażu zakładają, że takie powinno być odszkodowanie. Tyle że po pierwsze, ponad 20 lat temu mieszkanie było warte dużo mniej, a po drugie, do odszkodowania nie wlicza się hipotetycznych zysków, np. z tego, że po latach mogli mieszkanie sprzedać z zyskiem. Nawet utracone korzyści trzeba precyzyjnie udowodnić: że na pewno by były i ile by wynosiły.Państwa Szypulskich niewątpliwie dotknęło nieszczęście. Tylko jaka w tym wina sądów?Winę sądów autorzy reportażu wyjaśnili dziwnie: że prezes Spółdzielni Pojezierze, wobec którego przez siedem lat prowadzono śledztwo, a potem je umorzono, dostał 2 mln odszkodowania za niesłuszny pobyt w areszcie (osiem miesięcy). Natomiast rodzinie Szypulskich zasądzono w sumie nieco ponad 100 tys. odszkodowania, i to większość nieprawomocnie. Tylko gdzie tu związek? Przypomina się abstrakcyjny dowcip: „jeden facet miał samochód, a drugi – szkarlatynę. I gdzie jest sprawiedliwość?”.Z jednym można się zgodzić: 2 mln odszkodowania za osiem miesięcy aresztu to w polskich realiach naprawdę wysoka kwota. Zdarza się, ale przeciętne odszkodowanie za oczywiście niezasadny areszt to 50 tys. Ale nawet nie wiemy, czy te 2 mln utrzymały się
w apelacji.Na koniec programu prowadzący zapowiedział, że w kolejnych odcinkach będzie o przekrętach w Spółdzielni Pojezierze i o nieprawościach jej prezesa. I znowu: co tu winni sędziowie?Autorzy programu „Kasta” nie wzięli sobie do serca zasady Hitchcocka, że dobry thriller powinien się zaczynać od trzęsienia ziemi, a potem napięcie ma rosnąć. Ich historia była opowiedziana nieciekawie, nierzetelnie i nieprzekonująco.Ale wszystko przed nami. Telewizja podaje specjalny adres mailowy, pod który mogą się zgłaszać „pokrzywdzeni przez wymiar sprawiedliwości”. Wyraźnie dziennikarzom nie chciało się poszukać samodzielnie. Pierwszą historię wzięli od senator Staroń, następne mają być od widzów – jak w programie „Sprawa dla reportera”.Tyle że zrobienie dobrego, rzetelnego materiału na podstawie relacji jednej strony nie jest możliwe. A żeby samemu tę sprawę rozwikłać – trzeba mieć warsztat dziennikarski o wiele lepszy niż ten zaprezentowany w pierwszym odcinku programu „Kasta”.Jakoś mi się wydaje, że autorzy programu sami rozbroili bombę, której odpaleniem straszyli.
Spór niekompetencyjny 22 STYCZNIA 2020 EWA SIEDLECKA
Wczoraj mogliśmy obserwować spektakl pt. „chronimy dane osobowe przed sędziami”. Dziś w teatrze bitwy o neo-KRS PiS przegrupował wojska. Zastosował raz już sprawdzoną strategię „na spór kompetencyjny” z użyciem armii sojuszniczej: Trybunału Konstytucyjnego pod wodzą wypróbowanej Julii Przyłębskiej. W ogóle w tej bitwie dowodzą kobiety: Julia Przyłębska, marszałkini Sejmu Elżbieta Witek i pierwsza prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Gersdorf.Jutro trzy izby Sądu Najwyższego – Cywilna, Karna i Pracy – odpowiedzą na pytanie prawne prof. Gersdorf zmierzające do ustalenia, czy neo-KRS powołano zgodnie z prawem i gwarancjami niezależności od władzy politycznej. I czy w związku z tym mianowania sędziowskie dokonane z jej udziałem są ważne.Ustawa „kagańcowa”, która zakazuje sądom wypowiadania się w tych sprawach, wejdzie w życie najwcześniej za kilka dni, więc władza usiłuje zablokować orzeczenie SN. Bo jeśli zapadnie, to nie będzie go można wyrzucić z obiegu prawnego.PiS zastosował sposób, który sprawdził się w sprawie legalności ułaskawienia Mariusza Kamińskiego przez prezydenta Dudę. Izba Karna SN już miała rozpatrzeć kasację pokrzywdzonych przez szefa służb od postanowienia sądu (wydanego przez sędziego Piotra Schaba) o umorzeniu sprawy z powodu ułaskawienia, gdy z TK przyszło pismo Julii Przyłębskiej z żądaniem zawieszenia sprawy – w związku z zawisłym przed TK sporem kompetencyjnym. Kto się z kim spierał? Ano zdaniem prezydenta spierał się on z Sądem Najwyższym – o to, kto ma prawo ułaskawiać. Brzmi kuriozalnie, bo przecież SN nie twierdził, że jest w jego mocy ułaskawiać. Badał jedynie, czy ułaskawienie przed skazaniem mieści się w polskim porządku prawnym: kodeksie postępowania karnego i konstytucji.Rzekomy „spór kompetencyjny” był hucpą wymyśloną dla doraźnej potrzeby zablokowania orzeczenia SN. A żądanie Julii Przyłębskiej nadawało się tylko do załatwienia odmownie. Ale sędziowie sądzący tę sprawę woleli chyba zejść PiS-owi z linii strzału, bo przyjęli, że „spór kompetencyjny” jest realny, i sprawę zawiesili. TK oczywiście sprawą się do dziś nie zajął – bo po co? W międzyczasie wydał zresztą dwa inne wyroki „przyklepujące” ułaskawienie Kamińskiego i dające prezydentowi prawo do stosowania aktu łaski nawet na etapie postępowania prokuratorskiego.Teraz mamy powtórkę z rozrywki: „spór kompetencyjny”, tym razem między Sądem Najwyższym a Sejmem. Marszałek Elżbieta Witek stwierdziła, że SN godzi w prawo Sejmu do stanowienia prawa. Witek kwestionuje zatem prawo sądów do interpretacji prawa i stosowania go w zgodzie z konstytucją i umowami międzynarodowymi. W tym z prawem Unii.Jest oczywiste, że żadnego sporu kompetencyjnego nie ma. Sejm uchwala prawo, a sądy je interpretują. Nie istnieje przepis, który nie wymagałby interpretacji. Sądy na całym świecie mają wpływ na kształt prawa, bo ono działa tak, jak jest zastosowane. To element systemu checks and balances.W tej konkretnej sprawie jest jeszcze jedna oczywista oczywistość: Sąd Najwyższy ma w odpowiedzi na pytanie prawne pierwszej prezes SN (zadane w związku z pytaniami sądów powszechnych) wykonać wyrok Trybunału Sprawiedliwości UE z 19 listopada. Przypomnijmy: TSUE wyznaczył standard powoływania sędziów przez niezależny organ i nakazał sędziom badać, czy w stosunku do sędziów mianowanych z udziałem neo-KRS został on zachowany. Swoim wnioskiem o rzekomym sporze kompetencyjnym Witek usiłuje udaremnić wykonanie wyroku TSUE.Co dalej? Trudno sobie wyobrazić, żeby i tym razem sędziowie SN uznali realność zgłoszonego do TK sporu kompetencyjnego i zawiesili sprawę. Orzekną, a jeśli wyrok nie spodoba się władzy, to ogłosi, że było to „posiedzenie przy kawie i ciasteczkach”. I stanie się pretekstem do nieuznania wyroku. Oraz innych opieranych na nim, a uznających mianowańców neo-KRS za niewłaściwie powołanych.Marszałek Witek po złożeniu w TK wniosku o rozstrzygnięcie sporu kompetencyjnego ogłosiła, że działa „w poczuciu odpowiedzialności za państwo”.
Wyrostek robaczkowy nie powołał rzecznika Schaba 27 STYCZNIA 2020 EWA SIEDLECKA
Rzecznik dyscyplinarny dla sędziów Piotr Schab razem ze swoimi dwoma zastępcami prowadzi zapewne około setki postępowań przeciwko sędziom. Wiele z nich – za krytykę władzy. Niektóre skończyły się nawet skazaniem, jak sprawa sędzi Aliny Czubieniak, ukaranej naganą za to, że uchyliła areszt nałożony wbrew prawu na upośledzonego umysłowo mężczyznę. Otóż okazuje się, że rzecznik Schab nie został powołany na swój urząd. To tak jakby prokurator prowadził śledztwo czy oskarżał, nie mając tytułu prokuratora.Jak odkrył właśnie Rzecznik Praw Obywatelskich, rzecznika Schaba powołano bez uchwały Krajowej Rady Sądownictwa. Ustawa o KRS (art. 3 ust. 2 pkt. 4) wśród zadań wymienia „wybór rzecznika dyscyplinarnego sędziów sądów powszechnych”. Potem takiego rzecznika powołuje minister sprawiedliwościt. RPO dostał właśnie z neo-KRS informację, że Rada nie przyjęła uchwały o wyborze rzecznika. Mimo to minister go mianował.„Jeśli rzecznicy dyscyplinarni podejmują czynności bez właściwego powołania, to należy uznać, iż działają z przekroczeniem uprawnień, a podejmowane przez nich działania stanowią nadużycie władzy. (…) Budzi to poważny niepokój RPO z uwagi na ochronę praw obywatelskich i poszanowanie podstawowych reguł demokratycznego państwa prawa” – czytamy w komunikacie.A więc sędziowie nie muszą się też stawiać przed niewłaściwie powołanym rzecznikiem dyscyplinarnym. Tak jak przed Izbą Dyscyplinarną Sądu Najwyższego, związaną uchwałą SN stwierdzającą, że Izba ta nie jest sądem, a jej sędziowie są wadliwie powołani.Oczywiście PiS uzna, że uchwała neo-KRS do niczego nie była prezydentowi potrzebna, bo na urząd rzecznika mianował, kogo chciał. To samo rozumowanie lansuje już od wyroku TSUE z 19 listopada – w sprawie wadliwego powołania sędziów z powodu udziału w tym neo-KRS. PiS argumentuje, że wady powołania przez neo-KRS „uzdrowił” prezydent swoją nominacją. I nawet do ustawy „kagańcowej” wprowadził definicję sędziego: sędzia to ten, kogo na urząd powoła prezydent.KRS, konstytucyjny bądź co bądź organ, w państwie PiS stał się wyrostkiem robaczkowym. Organem zbędnym, pozostałością po przeżuwaczach, który co najwyżej może ulegać stanom zapalnym. Ten wyrostek robaczkowy właśnie znowu zajął się czynnością bez prawnego znaczenia, czyli kolejnym konkursem na sędziów, w tym do Izby Cywilnej Sądu Najwyższego. Będzie to zapewne posiedzenie przy kawie i ciasteczkach.
Spór kompetencyjny, czyli każdy ma swój rozum 30 STYCZNIA 2020 EWA SIEDLECKA
Prezydent Andrzej Duda – ludzki pan – w rozmowie z Polsat News zapowiedział, że do czasu rozstrzygnięcia sporu kompetencyjnego przez Trybunał Konstytucyjny wstrzyma się z nominacjami sędziowskimi. Długo nie poczeka, bo raptem niecały miesiąc, ale nie wybrzydzajmy.Ale i nie cieszmy się, że wzruszyły go apele społeczności międzynarodowej czy polskich obywateli zaniepokojonych pogłębianiem tymi nominacjami już istniejącego chaosu. Pan prezydent, zawieszając nominacje, usiłuje udowodnić, że wierzy w spór kompetencyjny między nim a Sądem Najwyższym: podobno SN przypisuje sobie prawo do decydowania o sędziowskich nominacjach. Dowodem owego sporu kompetencyjnego jest uchwała sprzed tygodnia, w której SN wypowiedział się na temat interpretacji dwóch przepisów z procedury cywilnej i karnej o badaniu prawidłowości składu sądu.Marszałek Sejmu Elżbieta Witek, która wniosła do Trybunału Julii Przyłębskiej wniosek o rzekomym sporze konstytucyjnym (podobno Sąd Najwyższy uzurpuje sobie kompetencje do uchwalania prawa), najwyraźniej nie wierzyła w ów spór, bo nie zawiesiła – jak wymaga konstytucja w takich sytuacjach – obrad Sejmu do czasu rozstrzygnięcia sprawy.W czwartek z szeregów wierzących w spór kompetencyjny wyłamała się Izba Dyscyplinarna SN. Procedowała w najlepsze, choć jako część Sądu Najwyższego jest stroną sporu kompetencyjnego i powinna się zawiesić.Nie tylko procedowała. Sędzia Ryszard Witkowski tak wyjaśniał podczas rozprawy zebranej publiczności, dlaczego orzeka mimo uchwały Sądu Najwyższego i mimo wyroku Trybunału Sprawiedliwości UE: „Sędzia jest funkcjonariuszem. I żołnierz jest funkcjonariuszem. I teraz: co ma myśleć żołnierz, który ma bronić suwerenności, też jest żołnierzem europejskim, ale chyba nie będzie miał wątpliwości, jeżeli – nie wskazując żadnego sąsiada – chciał tutaj przyjść, to nie będzie patrzył na to, że jest żołnierzem europejskim, bo jest żołnierzem polskim. Ten porządek konstytucyjny, który jest – on ma obowiązek go bronić. I, proszę państwa, do czego my dochodzimy? Każdy ma swój rozum i każdy może ocenić działalność, a przede wszystkim intencje poszczególnych organów. Rzecznik Sądu Najwyższego ocenia pana prezydenta, mówi, które orzeczenia obowiązują, że nie ma Trybunału Konstytucyjnego, nie ma… Teraz mi się nasunęło porównanie, że jest taki youtuber Kononowicz, który swego czasu rzucił takie hasło, żeby niczego nie było. Kto jest tym autorytetem, który rozstrzygnie ten problem, który jest teraz w Polsce? I pozostawiając państwa z takim problemem, który mam nadzieję niedługo zostanie rozwiązany, życzę tego sobie i państwu – i na tym kończymy dzisiejszą rozprawę”.Każdy ma swój rozum – miejmy nadzieję.
To nie koniec sprawy Juszczyszyna: są nowe, prawne możliwości działania 5 LUTEGO 2020 EWA SIEDLECKA
Sędzia Paweł Juszczyszyn musiał wiedzieć, co się stanie, gdy zażąda od Kancelarii Sejmu list poparcia dla kandydatów do neo-KRS. Wojna z sędziami trwa piąty rok i nie po to władza uchwaliła i wybrała Izbę Dyscyplinarną, żeby nie stosować jej do ścigania nieposłusznych sędziów.Sędzia Juszczyszyn podjął decyzję świadomy, że najprawdopodobniej zostanie nie tylko ukarany, ale też odsunięty od sądzenia. Musiał się liczyć z tym, że prezes jego macierzystego sądu (Rejonowego w Olsztynie) Maciej Nawacki (awansowany przez „dobrą zmianę” członek neo-KRS z kwestionowanym poparciem) wykona postanowienie zawieszonej Izby Dyscyplinarnej, odbierze mu sprawy i 40 proc. uposażenia.Dlatego mało prawdopodobne, żeby razem ze swoimi pełnomocnikami – sędzią Dariuszem Mazurem i adwokatami Mikołajem Pietrzakiem i Michałem Wawrykiewiczem – nie planował dalszych kroków prawnych.Dzień po postanowieniu o zawieszeniu przyszedł do Sądu Okręgowego w Olsztynie, gdzie kończy sądzić sprawy, które zaczął, zanim minister Ziobro odwołał go z delegacji. Oświadczył wobec zgromadzonych i mediów, że nie uznaje prawomocności postanowienia zawieszonej Izby i jest gotów do orzekania. Prezes SO w Olsztynie go nie zawiesił, mimo że uchwała Izby Dyscyplinarnej dotarła do sądu.Zastosowano grę na czas: sprawę, którą miał sądzić tego dnia, zdjęto z wokandy, bo nagle zachorował sędzia, który był z nim w składzie. Rzecznik sądu sędzia Olgierd Dąbrowski-Żegalski powiedział, że o tym, co będzie ze sprawami sędziego Juszczyszyna, zadecyduje kolegium sądu – najprawdopodobniej 10 lutego. I że weźmie przy tym pod uwagę m.in. uchwały Izby Dyscyplinarnej, połączonych izb Sądu Najwyższego i decyzję Trybunału Konstytucyjnego (o „zawieszeniu” stosowania uchwały SN).„Mamy do czynienia z pewnego rodzaju chaosem prawnym, z sytuacją, która wymaga od nas nadzwyczajnych działań i musimy podczas kolegium podejmować stosowne decyzje” – powiedział rzecznik.Kolegium odda sprawyA więc może być tak, że kolegium nie przydzieli innym sędziom spraw sędziego Juszczyszyna, a uchwała o jego zawieszeniu nie zostanie przez kolegium uznana za prawomocną. Wprawdzie ustawa „kagańcowa” rozwiązuje dotychczasowe kolegia sądów i powołuje w ich miejsce kolegia złożone z prezesów i wiceprezesów sądów (w przypadku sądu okręgowego – z tego sądu i sądów rejonowych należących do okręgu sądowego), a więc w większości osoby posłuszne ministrowi Ziobrze, ale do 10 lutego nie wejdzie jeszcze w życie.Potem nowe kolegium może podjąć inną decyzję, ale to chwilę potrwa. Tymczasem sędzia Juszczyszyn będzie mógł sądzić. W tym sprawę, w której zażądał list poparcia do neo-KRS. Na razie zdążył wydać postanowienie o ponownym żądaniu od szefowej Kancelarii Sejmu wydania sądowi list poparcia.Sąd przywróci do pracyTo działania krótkofalowe. Na dłuższą metę możliwa jest próba sądowego stwierdzenia nieważności uchwały zawieszającej Juszczyszyna. Sędzia może bowiem zwrócić się do sądu pracy o ustalenie swojego prawa do świadczenia pracy. Sąd zbadałby wtedy legalność uchwały Izby Dyscyplinarnej.W międzyczasie spodziewamy się zawieszenia Izby Dyscyplinarnej postanowieniem zabezpieczającym przez Trybunał Sprawiedliwości UE. Wtedy kolejni sędziowie będą mieli znacznie łatwiejszą drogę do kwestionowania przed sądami pracy zawieszenia ich w obowiązkach przez Izbę Dyscyplinarną.Od wyroków stwierdzających nieważność orzeczeń Izby Dyscyplinarnej prezesi sądów będą się mogli odwoływać do Izby Pracy SN, w której nie ma neosędziów i która uczestniczyła w wydaniu niedawnej uchwały SN, m.in. zawieszającej Izbę Dyscyplinarną. Tych spraw przed sądami pracy nie dosięgnie ustawa „kagańcowa”, bo dotyczy tylko kwestionowania prawidłowości powołania sędziego.Być może PiS uchwali ustawę, która zakaże badania statusu Izby Dyscyplinarnej. I dziesiątki innych ustaw zakazujących sądom tego czy tamtego, bo końca tego szaleństwa nie widać. Za to samo szaleństwo widać coraz bardziej.
Neo-KRS, owoc gwałtu na prawie 6 LUTEGO 2020 EWA SIEDLECKA
Podpisy dla kandydatów do nowej Krajowej Rady Sądownictwa – organu mającego stać na straży niezawisłości – mieli organizować prokuratorzy. Czy mogły zostać sfałszowane?Neo-KRS to nie tylko organ z nieprawego łoża. To owoc gwałtu na prawie i zaufaniu obywateli.„Gazeta Wyborcza” opublikowała tekst o listach poparcia dla sędziów z neo-KRS i ujawniła jedną z nich – dla Teresy Kurcyusz-Furmanik wspartej przez ponad 2 tys. obywateli (czytelników „Gazety Polskiej”) oraz 32 sędziów. W tekście „Krajowa Rada Swoich” wypowiadają się anonimowo osoby, które zbierały te podpisy. Z tego, co mówią, wynikają dwie ważne rzeczy. Po pierwsze, w zbiórkę podpisów zaangażowani byli zaufani Zbigniewa Ziobry: szef Prokuratury Krajowej Bogdan Święczkowski i szef Prokuratury Regionalnej w Katowicach Tomasz Janeczek. I po drugie, podpisy dla jednych mogły być „pożyczane” bez ich wiedzy dla poparcia innych, którym ich brakowało.Jak wynika z opublikowanej kilka dni temu przez Kancelarię Sejmu informacji, listy poparło łącznie 364 sędziów, w tym 89 udzieliło poparcia więcej niż jednej kandydaturze.„Wyborcza” przeanalizowała podpisy pod kandydaturą Kurcyusz-Furmanik. Wynika z tego, że część sędziów awansowała, a zatem „zaciągnęli dług” u ministra. To m.in. prezes S��du Rejonowego w Tarnowskich Górach Marcin Kulikowski, prezes Sądu Rejonowego w Rudzie Śląskiej Ewa Żarkiewicz-Marek, prezes Sądu Rejonowego w Żorach Lidia Pazera-Lepich, prezes Sądu Rejonowego w Rybniku Ewa Majwald-Lasota, a także Remigiusz Guz, były prezes Sądu Rejonowego w Wodzisławiu Śląskim po delegacji w resorcie sprawiedliwości, i Paweł Stępień, który też podpisał listę, a jest prezesem SR w tym samym mieście. A także wiceprezesi: wiceprezes Sądu Rejonowego w Rudzie Śląskiej Adrian Klank, wiceprezeska Sądu Rejonowego w Rybniku Ewa Janik, dwie wiceprezeski z Sądu Rejonowego w Gliwicach: Barbara Klepacz i Joanna Zachorowska, oraz troje wiceprezesów Sądu Okręgowego w Gliwicach: była wiceprezes Leokadia Krośniak-Cebulska, Żak i Wiliczkiewicz.Dziennik wymienia ich z imienia i nazwiska. Na tej samej liście są podpisy sędziów, którzy brali udział w aferze hejterskiej: były prezes Sądu Okręgowego w Gliwicach Arkadiusz Cichocki, Rafał Stasikowski i Ireneusz Wiliczkiewicz.Większość tego, co pisze „Wyborcza”, krąży w domenie publicznej od dawna – że poparcia udzielali prezesi i wiceprezesi już wtedy nominowani przez Ziobrę lub tacy, którzy potem awansowali. A także sędziowie, którzy dostali awans lub awans dostali ich bliscy. Że wśród popierających są delegowani do Ministerstwa Sprawiedliwości, dla których złożenie podpisu mogło być swego rodzaju poleceniem służbowym. Mówiło się także, że niektóre podpisy mogły się znaleźć pod kandydaturami bez wiedzy rzekomo popierających. Choć nie padła wersja, że zostały „pożyczone”.Gdyby do takiego pożyczenia doszło, byłoby to fałszerstwo dokumentu, czyli przestępstwo. Ktoś musiałby albo naśladować podpis z innej listy, albo go z pomocą środków technicznych skopiować. Gdyby listy zostały ujawnione, niektóre osoby mogłyby takie ewentualne „pożyczenie” zauważyć i powiedzieć o nim głośno, a wtedy sprawa trafiłaby do prokuratury. Oczywiście do prokuratury Ziobry, która – jak wynika z tekstu „GW” – brała udział w zbieraniu podpisów. I skończyłoby się jak ze śledztwem w sprawie głosowania „kolumnowego” w Sejmie czy niepublikowaniem wyroków TK przez premier Szydło.Ale nie chodzi o pociągnięcie do odpowiedzialności, tylko o prawną ważność powołania neo-KRS. To tak jakby zostać właścicielem domu na podstawie sfałszowanego aktu notarialnego. Jest się tym właścicielem w świetle prawa czy nie?Do tego dochodzi tocząca się od powołania neo-KRS, a wzmożona po wyroku Trybunału Sprawiedliwości UE debata o jej niezależności politycznej (a właściwie jej braku) i bezstronności powołanych przez nią sędziów. Na początku grudnia 2019 r. OKO.press opublikował artykuł współpracownika FOR Patryka Wachowiaka, w którym poddał on analizie dostępne dane – także te zebrane przez stowarzyszenie Iustitia – o powiązaniach sędziów wybranych do neo-KRS z Ziobrą. Widać, że mają dług
wdzięczności. A utraciwszy łaskę Ziobry, ryzykują karierę. Podobnie jak osoby, które zgłaszały ich kandydatury. Oto zestawienie:1. Leszek Mazur, przewodniczący neo-KRS – sędzia Sądu Okręgowego (SO) w Częstochowie, przewodniczący KRS. Zgłosił go brat Witold Mazur, powołany przez Ziobrę prezes Sądu Apelacyjnego w Katowicach. W najnowszej publikacji „GW” tak o zbieraniu podpisów dla Mazura mówi informator:Do „naszych” sędziów rozesłałem zaproszenie do poparcia kandydatury Leszka Mazura. Na spotkanie przyjechali beneficjenci „dobrej zmiany” oraz tacy, którzy dopiero dostali obietnicę awansu. Tak było np. w Rybniku, gdzie zebrano dwa podpisy od małżeństwa sędziów, którym obiecano awans, ale potem nic nie dostali. Reszta to nowo mianowani prezesi i wiceprezesi z Częstochowy, Gliwic itd. Ostatecznie pod kandydaturą Mazura zebrano aż 40 podpisów. Chodziło o to, by podpisów było więcej na wypadek wycofania się któregoś z popierających.2. Dariusz Drajewicz – sędzia Sądu Rejonowego (SR) dla Warszawy-Mokotowa, wiceprzewodniczący KRS. Zgłoszony przez powołanego przez Ziobrę Łukasza Kluskę, prezesa SR w Pruszkowie, delegowanego do SO w Warszawie i rekomendowanego przez KRS na stanowisko sędziego SO w Warszawie. Drajewicz to z kolei powołany przez Ziobrę wiceprezes SO w Warszawie. Delegowany przez niego do pełnienia obowiązków w Sądzie Apelacyjnym w Warszawie. Przedstawiciel ministra w komisjach do przeprowadzenia egzaminu radcowskiego w latach 2016-19. Członek komisji egzaminacyjnej ds. aplikacji radcowskiej 2017-19. Członek komisji egzaminacyjnej ds. odwołań od wyniku egzaminu radcowskiego 2018. Wymieniany przez media jako uczestnik tzw. afery hejterskiej. Obecnie czeka na nominację prezydenta do Izby Dyscyplinarnej SN, wybrała go neo-KRS.3. Jarosław Dudzicz – sędzia SR w Słubicach, zgłoszony przez powołaną przez Ziobrę Annę Kuśnierz-Milczarek, prezes SR w Gorzowie Wielkopolskim. Dudzicz to – znów, powołany przez Ziobrę – prezes SO w Gorzowie Wielkopolskim. Delegowany przez ministra do pełnienia obowiązków w SO w tym mieście. Przedstawiciel Ziobry w komisji egzaminacyjnej do przeprowadzenia egzaminu adwokackiego 2020. Były członek zespołu ds. czynności ministra podejmowanych w postępowaniach dyscyplinarnych sędziów i asesorów sądowych. Wymieniany przez media jako uczestnik tzw. afery hejterskiej.4. Grzegorz Furmankiewicz – sędzia SO w Krośnie, zgłoszony przez Marcina Romanowskiego, podsekretarza stanu w resorcie sprawiedliwości, kandydata PiS w wyborach do Sejmu 2019. Wiceprezes SO w Krośnie, powołany przez Ziobrę. Członek komisji egzaminacyjnej ministerstwa ds. aplikacji adwokackiej 2019. Delegowany przez Ziobrę do pełnienia obowiązków sędziego w SO w Krośnie. Rekomendowany przez KRS na stanowisko sędziego w tym sądzie.5. Marek Jaskulski – sędzia SR Poznań-Stare Miasto w Poznaniu (brak informacji o powiązaniach).6. Joanna Kołodziej-Michałowicz – sędzia SR w Słupsku, zgłoszona przez męża Andrzeja Michałowicza, prezesa SO w Słupsku, powołanego przez Ziobrę. Rekomendowana przez KRS na stanowisko sędziego SO w Słupsku.7. Jędrzej Kondek – sędzia SR dla m. st. Warszawy. Zgłoszony przez Marcina Romanowskiego, podsekretarza stanu w resorcie sprawiedliwości, kandydata PiS w wyborach do Sejmu 2019. Były członek zespołu ds. ochrony praw pracowniczych w Ministerstwie Sprawiedliwości.8. Teresa Kurcyusz-Furmanik – sędzia WSA w Gliwicach (brak informacji o powiązaniach).9. Ewa Łąpińska – sędzia SR w Jaworznie (brak informacji o powiązaniach).10. Zbigniew Łupina – sędzia SR w Biłgoraju, prezes SR w Biłgoraju, powołany przez Ziobrę.11. Maciej Mitera – sędzia SR dla Warszawy-Śródmieścia, zgłoszony przez sędziego Dariusza Drajewicza, członka KRS. Prezes SR dla Warszawy-Śródmieścia, powołany przez Ziobrę. Przedstawiciel ministra w komisji egzaminacyjnej do przeprowadzenia egzaminu radcowskiego 2018. Członek komisji egzaminacyjnej ministerstwa ds. aplikacji radcowskiej 2018. Były sędzia delegowany do resortu sprawiedliwości. Były członek zespołów do opracowania systemu mierzenia obciążenia pracą sędziów (ważenia spraw) i ds. zapobiegania przestępstwom
wynikającym z nienawiści religijnej i rasowej w Ministerstwie Sprawiedliwości.12. Maciej Nawacki – sędzia SR w Olsztynie zgłoszony przez sędziego Michała Lasotę, obecnie zastępcę rzecznika dyscyplinarnego Sędziów Sądów Powszechnych, prezesa SR w Nowym Mieście Lubawskim, powołanego przez Ziobrę. Nawackiego też powołał Ziobro. Jest przedstawicielem resortu w komisji egzaminacyjnej do przeprowadzenia egzaminu radcowskiego 2018. Wymieniany przez media jako uczestnik afery hejterskiej.13. Dagmara Pawełczyk-Woicka – sędzia SR dla Krakowa-Podgórza zgłoszona przez partnera i sędziego Dariusza Pawłyszcze, rekomendowanego przez KRS na stanowisko sędziego Sądu Najwyższego, delegowanego do pełnienia czynności w resorcie sprawiedliwości. Pawełczyk-Woicką powołał Ziobro. Delegowana przez niego do pełnienia obowiązków w SO w Krakowie. Członkini Rady Programowej Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury. Była członkini zespołów do opracowania systemu mierzenia obciążenia pracą sędziów (ważenia spraw) i do opracowania rozwiązania informatycznego wspomagającego realizację przydziału spraw w sądach powszechnych, oba – w resorcie sprawiedliwości.14. Rafał Puchalski – sędzia SO w Rzeszowie, zgłoszony przez sędziego Michała Bukiewicza, rekomendowanego przez KRS na stanowisko sędziego SO Warszawa-Praga, prezesa SR dla Warszawy Pragi-Południe, powołanego przez Ziobrę. Puchalski jest prezesem, powołał go Ziobro. Do tego: członek komisji egzaminacyjnej resortu sprawiedliwości ds. aplikacji radcowskiej 2017-19. Były sędzia delegowany do Ministerstwa Sprawiedliwości. Przedstawiciel ministra do przeprowadzenia egzaminu radcowskiego. Czeka na nominację prezydenta do Izby Dyscyplinarnej SN, wybrała go neo-KRS.15. Paweł Styrna – sędzia SR w Wieliczce, wiceprezes SO w Krakowie, powołany przez Ziobrę. Były sędzia delegowany do resortu sprawiedliwości. Członek komisji konkursowej ministerstwa do przeprowadzenia egzaminu na aplikację sędziowską i aplikację prokuratorską 2019. Członek zespołu nadzorującego przebieg testu w konkursie na aplikację sędziowską i aplikację prokuratorską 2018-19.Rekordziści z listy – Dagmara Pawełczyk-Woicka i Jarosław Dudzisz – mają po sześć powiązań ze Zbigniewem Ziobrą.Walka o ujawnienie list poparcia do neo-KRS trwa. Nie jest to już walka o wiedzę, tylko o twarde dowody – możliwe, że przestępstwa. Żeby tych dowodów nie upublicznić, władza polityczna wyprodukowała bezprawny zakaz wykonania wyroku NSA o ujawnieniu list wydany przez funkcjonariusza PiS i szefa Urzędu Ochrony danych Osobowych Jana Nowaka, równie bezprawnie pozbawiła możliwości sądzenia Pawła Juszczyszyna, który wydał szefowej Kancelarii Sejmu polecenie przekazania list, a wreszcie uchwaliła ustawę „kagańcową”, w której zabrania badania prawomocności powołania sędziów przez neo-KRS pod groźbą wydalenia z zawodu.Ciekawe, do czego jeszcze skłonna jest się posunąć?
Kto sądzi 8 LUTEGO 2020 EWA SIEDLECKA
Dużo dyskutujemy o niezawisłości sędziów w kontekście nacisków władzy politycznej. Ale równie ważna jest niezawisłość od nacisku opinii publicznej. Władza potrafi zresztą nim sterować.„To było morderstwo” – zawyrokował minister-prokurator Zbigniew Ziobro i zapowiedział kasację do Sądu Najwyższego od wyroku Sądu Apelacyjnego w Łodzi, który kilka dni temu obniżył z 25 do 15 lat karę Steve’owi V. za śmiertelne pobicie trzyletniego chłopca, którego wcześniej zgwałcił.Od kilku dni politycy PiS i telewizja rządowa nakręcają emocje wobec sędziego Krzysztofa Eichstaedta z Sądu Apelacyjnego w Łodzi, który ogłosił ten wyrok. Wyrok ma być „niezrozumiały” i „skandaliczny”. „Wiadomości” TVP mówią o „zgwałceniu i zamordowaniu” dziecka. Przytaczają fragment uzasadnienia wyroku, w którym sędzia mówi, że można sobie wyobrazić bardziej brutalny czyn. I w ulicznej sondzie pytają ludzi o ocenę. Wszyscy są, oczywiście, oburzeni na sąd. Narasta atmosfera linczu.Jak wyglądała sytuacja?Steve V. to konkubent matki dziecka, z którą mieszkał od kilku miesięcy. Zostawiała syna pod jego opieką. Raz zauważyła siniaki na ciele chłopca, ale powiedział, że nabił je sobie podczas zabawy. Nie przestała zostawiać go u konkubenta. We wrześniu 2017 r. mężczyzna zawiadomił ją, że dziecko uderzyło się w głowę, trzeba je ratować. Wezwali pogotowie. Telewizja publiczna i politycy PiS mówią o „zabójstwie” czy „morderstwie”. Tymczasem dziecko zmarło w szpitalu na skutek krwiaka powstałego po urazie głowy. Było to jednorazowe uderzenie. Stwierdzono też, że zostało zgwałcone.Sprawa była głośna, wzbudzała wielkie emocje, wyrok transmitowały media. Sąd orzekał więc pod presją wymierzenia jak najsurowszej kary. W pierwszej instancji mężczyzna dostał karę 25 lat za pobicie ze skutkiem śmiertelnym. Prokuratura i skazany odwołali się. Prokuratura chciała dożywocia i uznania czynu za zabójstwo z zamiarem ewentualnym.Teraz Sąd Apelacyjny, w składzie pięciu sędziów, jednogłośnie zmniejszył karę do 15 lat, nie godząc się na uznanie czynu za zabójstwo. Sędzia Krzysztof Eichstaedt, uzasadniając wyrok, powiedział, że w świetle faktów nie można przyjąć, że mężczyzna działał z zamiarem ewentualnym zabójstwa. Zamiar ewentualny byłby wtedy, gdyby zadał cios, licząc się z tym, że może być śmiertelny. Zmniejszenie kary sędzia uzasadnił zaś tym, że można sobie wyobrazić czyn bardziej okrutny, a wtedy zabraknie skali surowości kary.Można, oczywiście, dyskutować, czy kara 15 lat za takie skrzywdzenie i śmierć dziecka to kara odpowiednio surowa w ludzkim, niekodeksowym rozumieniu. Ziobro komentuje, że „nawet gdyby tylko zgwałcił, nie powinien nigdy wyjść na wolność”. Zarówno on, jak i spora część opinii publicznej uważa, że przestępcy przeciwko zdrowiu, życiu i wolności seksualnej w ogóle nie powinni odzyskać wolności. I żałują, że nie ma kary śmierci.Kary trzeba miarkować. Oprócz okoliczności czynu trzeba brać pod uwagę praktykę wymierzania kar, czyli to, jak takie przestępstwo jest zazwyczaj karane. I karać tak, żeby rozróżniać czyny mniej i bardziej okrutne. Jaka jest ta praktyka karania? Oto wynik pobieżnego przeszukania internetu.W czerwcu zeszłego roku Sąd Okręgowy w Łodzi skazał na 12 lat więzienia 27-letniego Arkadiusza B. za usiłowanie zabójstwa dwumiesięcznego syna. W listopadzie 2018 r. Sąd Rejonowy dla Krakowa Krowodrzy skazał na cztery lata Milenę W. za znęcanie się nad dwumiesięcznym synem. U niemowlęcia stwierdzono krwawienie do mózgu oraz liczne zastarzałe złamania, w tym żeber, obojczyków, kości udowej, kości podudzia, kości przedramienia. Tym razem krwawienie do mózgu nie skończyło się śmiercią.W marcu zeszłego roku Sąd Okręgowy w Suwałkach skazał na 25 lat Damiana P. za zabójstwo i znęcanie się nad dwumiesięcznym synem. Dziecko trafiło do szpitala, nie udało się go uratować. Sekcja zwłok wykazała u chłopca pęknięcie czaszki, uszkodzenie mózgu i pękniętą piszczel. Niemowlę miało połamanych 10 żeber i stłuczone płuco.Osiem lat więzienia dostali Aleksandra K. i Adam J. za znęcanie się nad czteromiesięcznym synem. Chłopiec miał 28 złamań na całym ciele, w tym uszkodzone
żebra. Był systematycznie katowany. Wyrok wydał w Sąd Koronny w Hove w Wielkiej Brytanii.Polski kodeks karny jest bodaj najsurowszy w Unii. Mimo że polscy przestępcy nie są okrutniejsi od brytyjskich, niemieckich czy francuskich. Mamy czwarte miejsce w Europie po Litwie, Czechach i Estonii w liczbie więźniów na 100 tys. mieszkańców. Z kolei na 40 krajów Rady Europy zajmujemy ósme, m.in. po Rosji, Gruzji i Azerbejdżanie. Tak więc sądy też mamy surowe. Co nie znaczy, że wysokość kar spełnia oczekiwania społeczne.Od początku swojego istnienia PiS lansuje element zemsty jako kluczowy przy wymierzaniu kary. Kiedyś manipulował też strachem przed „rosnącą falą brutalnej przestępczości”, ale dzisiaj ten argument odpadł w obliczu systematycznego jej spadku. Spowodowanego zresztą nie surowością kar, tylko kryzysem demograficznym, w wyniku którego zmalała liczba mężczyzn w wieku 17-30 lat, którzy najczęściej popełniają przestępstwa.Surowość kar nie odstrasza. A co do tego, co to jest sprawiedliwa odpłata, inne są odczucia społeczne w różnych krajach, a nawet w różnych grupach społecznych.Wracając do nakręcania nastrojów społecznych przeciwko sędziemu Eichstaedtowi: to element politycznej nagonki władzy na sędziów – tym razem nie jako złodziei spodni czy wiertarek, ale jako ludzi pozbawionych sumienia i wrażliwości. Nie bez powodu tę historię umieszczono także w codziennym programie TVP Info „Kasta” – nowej odsłonie akcji defamacyjnej wobec sędziów.Skutkiem nakręcania społecznego potępienia dla rzekomo zbyt łagodnych (według jakich standardów?) wyroków jest presja opinii publicznej na sędziów, żeby bali się orzekać poniżej górnych zagrożeń karą. Ćwiczyliśmy to już pod koniec lat 90. i na początku dwutysięcznych. PiS wypłynął z politycznego niebytu, w który popadł w latach 90. jako Porozumienie Centrum, na fali zaostrzania kar jako warunku uczynienia wymiaru sprawiedliwości sprawiedliwszym. Na salach sądowych i pod sądami bywały tłumy skandujące „kara śmierci”, skazywano medialnie przed wyrokiem. Pod takim naciskiem sąd skazał Tomasza Komendę na 25 lat więzienia za gwałt i zabójstwo. Niewinnie przesiedział ponad 18 lat. Czy wyroki powinny zapadać metodą plebiscytu? Kciuk w górę lub w dół?Sędzia Eichstaedt jest doświadczony, ma opinię rozsądnego i skrupulatnego. Wraz z czterema innymi zawodowymi sędziami wydał wyrok w oparciu o wiedzę, doświadczenie i sumienie. Czy dziennikarze i politycy PiS, którzy uznają ten wyrok za „skandaliczny”, mają porównywalną wiedzę i doświadczenie? Czy ich sumienie jest lepsze od sumienia sędziów orzekających w tej sprawie? I czy w razie czego wolelibyśmy być sądzeni przez polityków i opinią publiczną, czy jednak przez niezawisłych sędziów?
Nawacki – wzór sędziego „dobrej zmiany” 10 LUTEGO 2020 EWA SIEDLECKA
Prezydent, premier, minister sprawiedliwości i szeregowi politycy PiS powtarzają, że trzeba „oczyścić” wymiar sprawiedliwości z sędziów „komunistycznych”, czyli niepopierających „dobrej zmiany”. W tym szlachetnym celu można łamać konstytucję i prawo Unii, można płacić miliony euro kar – żadne poświęcenie nie jest za wielkie. Cel uświęci wszystkie środki.Jak zatem wygląda ideał sędziego „dobrej zmiany”?Maciej Nawacki, członek neo-Krajowej Rady Sądownictwa, który na podstawie faksu z Sądu Dyscyplinarnego zawiesił sędziego Juszczyszyna w orzekaniu i podarł demonstracyjnie projekt uchwał przygotowanych przez sędziów Sądu Rejonowego w Olsztynie, stał się – obok rzeczników dyscyplinarnych Ziobry – twarzą sędziów stojących ramię w ramię z partią rządzącą w szeregach armii walczącej o „reformę” sądownictwa, nazwaną przez wiceprzewodniczącą Komisji Europejskiej Verę Jourovą „bombardowaniem na dużą skalę”.Jak każdy sędzia popierający „dobrą zmianę” Nawacki zawodowo zawdzięcza partii wszystko: startując z pozycji szeregowego sędziego sądu rejonowego, jest dziś członkiem neo-KRS, prezesem Sądu Rejonowego w Olsztynie i wygrał konkurs przed neoKRS na sędziego Sądu Okręgowego w Olsztynie.Jego wybór do neo-KRS to nagromadzenie patologii, które podejrzewa się także w przypadku innych sędziów wybranych do tego ciała. Zebrał 28 podpisów, wśród których są cztery wycofane przed złożeniem listy w Kancelarii Sejmu. Czworo sędziów publicznie ujawniło fakt wycofania sygnatur, kancelaria uznała jednak, że podpisy są jak głosy wrzucone do urny – nie można ich wycofać. Tyle że zostały wycofane przed wrzuceniem do „urny” – czyli złożeniem w Kancelarii Sejmu. A fakt wycofania znany był publicznie przed wyborem członków neo-KRS.Kolejna patologia: brakujący do wymaganych 25 podpis sędzia Nawacki złożył osobiście. Czyli poparł sam siebie na zasadzie: co niezakazane, to dozwolone. Już tylko z tego powodu należało tę listę zdyskwalifikować, ponieważ sędzia, który w taki sposób kugluje prawem dla własnej korzyści, nie powinien być wybrany do organu stojącego na straży niezależności sądów i niezawisłości sędziów. A także organu, który uchwala zasady etyczne i pilnuje ich przestrzegania.Został jednak wybrany do neo-KRS i wypowiada się w sprawach etycznych. Głosował np. za tzw. uchwałą gaciową, wydaną w związku z fotografowaniem się sędziów w koszulkach z napisem „KonsTYtucJA”. W tej uchwale neo-KRS za delikt konstytucyjny uznała używanie przez sędziów symboli, które można uznać za polityczne. Sam Nawacki zaś, gdy starał się o wybór do neo-KRS, był członkiem Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. Lecha Kaczyńskiego w Olsztynie. Klub ma swoje miejsce na stronie internetowej olsztyńskiego PiS i jest partyjną przybudówką. Ciekawe, jak by zareagowała neo-KRS i rzecznicy dyscyplinarni Ziobry, gdyby okazało się, że któryś z sędziów zaangażowanych w przeciwstawianie się „dobrej zmianie” w sądach należał do któregoś klubu obywatelskiego powołanego przez Instytut Obywatelski (think tank PO) lub działał w Instytucie Lecha Wałęsy?Sędziemu Nawackiemu jednak wyraźnie więcej wolno. Kiedy publicznie stwierdził, że sędziowie Sądu Najwyższego, którzy zadali pytanie prejudycjalne do TSUE, złamali prawo, rzecznik dyscyplinarny – pod naciskiem opinii publicznej – wszczął wprawdzie postępowanie wyjaśniające, ale zaraz je umorzył, nie stwierdzając deliktu. Postępowanie prowadził rzecznik Michał Lasota, który formalnie zgłosił kandydaturę Nawackiego do neo-KRS. Ani Nawacki, ani Lasota nie dopatrzyli się konfliktu interesów.Teraz nie słychać, aby rzecznik dyscyplinarny zainteresował się demonstracyjnym podarciem projektu uchwał olsztyńskich sędziów przez Nawackiego. Mimo że był to publicznie wyrażony gest pogardy wobec sędziów, którym prezesuje. I chociaż karniści zwracają uwagę, że mógł wypełnić znamiona przestępstwa z art 276 kk: „Kto niszczy, uszkadza, czyni bezużytecznym, ukrywa lub usuwa dokument, którym nie ma prawa wyłącznie rozporządzać, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2”.Sędzia Nawacki nie krępuje się w obronie osobistego
interesu. Z demonstracyjną przyjemnością zawiesił w czynnościach Pawła Juszczyszyna, gdy ten wystąpił do Kancelarii Sejmu o przesłanie list poparcia do neo-KRS. Następnie, również bez krępacji, odwołał mu w trakcie delegację do Warszawy, gdzie Juszczyszyn pojechał na wniosek szefowej Kancelarii Sejmu obejrzeć osobiście te listy. Przyszedł tym w sukurs (przypadek? nie sadzę) szefowej kancelarii, dając jej pretekst (prawnie nieważny) do niepokazania sędziemu tych list. A na koniec z nieskrywaną przyjemnością i w świetle kamer podpisał – na podstawie faksu z Izby Dyscyplinarnej – bezterminowe zawieszenie sędziego Juszczyszyna w obowiązkach i obcięcie mu o 40 proc. wynagrodzenia.Jednym ciągiem patologii prawnych i etycznych jest proces awansu sędziego Nawackiego do Sądu Okręgowego w Olsztynie. Po pierwsze kandydował, mimo że o awansach decyduje Krajowa Rada Sądownictwa, której jest członkiem. I mimo że nawet neo-KRS apelowała do swoich członków, by w trakcie kadencji nie zgłaszali się do awansów.Po drugie, opinia wizytatora o jego orzecznictwie wydana była niezgodnie z prawem, bo wziął pod uwagę orzecznictwo sędziego sprzed ostatnich trzech lat. Od pięciu lat Nawacki orzekał w wydziale gospodarczym sądu rejonowego i nie miał czym się tam pochwalić, więc przedstawił do oceny wcześniejsze wyroki – z wydziału karnego. Mimo że kandydował do wydziału gospodarczego SO.Drugi wizytator zbadał jednak jego wyroki z wydziału gospodarczego i napisał w opinii dyplomatycznie: „Pan sędzia Maciej Nawacki spełnia oczywiście warunki formalne do objęcia stanowiska, o które się ubiega – sędziego Sądu Okręgowego w Olsztynie. Można przyjąć, że jest już doświadczonym sędzią i posiada wystarczający do tego poziom wiedzy prawniczej. Jednak, zdaniem opiniującego, wyeliminowanie w Jego pracy stwierdzonych mankamentów wymagałoby jeszcze kilku lat orzekania w sprawach gospodarczych, w warunkach dających więcej czasu na sprawne podejmowanie przemyślanych i rozważnych decyzji”.Z opinii wynika, że jego orzeczenia są znacząco częściej uchylane, niż wynosi średnia w jego wydziale. Wyroki uchylono mu w 54,55 proc. spraw, podczas gdy średnia wynosiła 13,86 proc.Nie najlepiej było też z terminowością: w 34 sprawach uzasadnienie sporządził po terminie ustawowym, w tym w 21 sprawach opóźnienie było nieusprawiedliwione (jedno o 52 dni).Sędzia Nawacki nie przyszedł, wbrew obyczajowi, na głosowanie Zgromadzenia Ogólnego Sędziów Apelacji Białostockiej nad kandydaturami do awansu. Wynik głosowania jego kandydatury: trzy osoby „za”, 63 „przeciw”, dwie się wstrzymały.Mimo to sędzia Nawacki wygrał konkurs przed neo-KRS. Na posiedzeniu neo-KRS przed głosowaniem pominięto informację, że jego awans przez wizytatora został zaopiniowany negatywnie. Fałszywie poinformowano, że w aktach sprawy nie ma uzasadnienia dla złej oceny środowiska, a jego orzecznictwo jest „stabilne” (nie ma wielu uchyleń wyroków).Sędzia Nawacki wygrał ten konkurs z kandydatami, którzy osiągnęli poparcie Zgromadzenia ponad 50 głosów, m.in. z sędzią i doktorem habilitowanym Maciejem Rzewuskim, który orzekał na kilkuletniej delegacji w Sądzie Okręgowym w Szczytnie Wydziale Gospodarczym, ma liczne publikacje naukowe w prestiżowych wydawnictwach i zerową uchylalność wyroków (przypomnijmy: Nawacki miał 54,55 proc. uchyleń).A więc Nawacki złamał zasady przyzwoitości, stając do awansu, o którym decyduje ciało, w którym sam zasiada. Dostał pozytywną rekomendację neo-KRS mimo negatywnej opinii środowiska i wizytatora. I mimo niskiej jakości poziomu zawodowego mierzonej obiektywnymi wskaźnikami. Neo-KRS zaś procedowała z naruszeniem prawa, ponieważ ukryto ważne informacje o poziomie zawodowym kandydata. Wcześniej zaś, wbrew prawu, kandydat przedstawił wizytatorowi do oceny wyroki, których nie miał prawa przedstawić, a wizytator nie miał prawa wziąć pod uwagę.Kariera zawodowa sędziego Macieja Nawackiego jest dobrym przykładem do prześledzenia patologii sędziowskich awansów dokonywanych przez neo-KRS, patologii wyborów do neo-KRS i patologii postępowań dyscyplinarnych za „dobrej zmiany”. A także postawy etycznej
sędziego „dobrej zmiany”. W związku z wyrokiem Trybunału Sprawiedliwości UE i połączonych izb Sądu Najwyższego może się przydać jako szkoleniowy przykład, co należy badać, jeśli ktoś zakwestionuje prawomocność orzekania neosędziego. Ale przede wszystkim daje pogląd, czego możemy się spodziewać w sądach, jeśli PiS przeprowadzi swoją wizję reformy sądownictwa.
Sędziowie rezygnują w proteście 13 LUTEGO 2020 EWA SIEDLECKA
Ustawa kagańcowa wchodzi w życie jutro. Dziś niektórzy sędziowie zapowiadają rezygnację z pełnionych funkcji w akcie niezgody na niszczenie praworządności.Z jednej strony mamy więc w sądach nadzwyczajną kastę PiS, sędziów awansujących bez merytorycznego uzasadnienia, wynagradzanych stanowiskami i apanażami, a z drugiej – sędziów wykazujących się bez mała heroizmem, narażających na szykany, postępowania dyscyplinarne, przenoszenie do innych wydziałów, zawalanie sprawami, pozbawianie pomocy asystenta (przypadek Waldemara Żurka) czy odebranie możliwości sądzenia (Paweł Juszczyszyn).Nazwiska 360 sędziów dobrej zmiany, którzy podpisali listy poparcia do neo-KRS, opublikował wczoraj portal wPolityce (nie troszcząc się zupełnie o rzekomą konieczność ich ochrony przed szykanami, czym do tej pory się zasłaniano). Blisko połowa (166) dostała awanse.Tymczasem w proteście o rezygnacji z funkcji wizytatora poinformował w liście otwartym sędzia Sądu Okręgowego w Szczecinie Maciej Kawałko:Z dniem dzisiejszym złożyłem rezygnację z funkcji wizytatora Sądu Okręgowego w Szczecinie. Nieskromnie uznaję, że powierzenie mi tej funkcji nastąpiło w oparciu o ocenę mojej dotychczasowej pracy i wykazywane doświadczenie zawodowe. Dzisiaj to moje doświadczenie zawodowe i wiedza prawnicza nakazują mi jasno powiedzieć, że stanowione prawo, dotyczące ustroju sądów powszechnych, jest złe. Jest ono sprzeczne z Konstytucją RP i wiążącym Polskę prawem międzynarodowym. Jest też złe, gdyż godzi w istotę niezależności sądownictwa, likwidując resztki gwarancji niezawisłości sędziego, a także resztki samorządności sędziowskiej. (…) Ja się z tym nie mogę zgodzić. (…) W moim przekonaniu aktualnie już naiwnością jest oczekiwać, by ograniczenie się środowisk sędziowskich czy prawniczych do apeli doprowadziło do opamiętania władzy ustawodawczej i władzy wykonawczej w ich prawotwórczych, represyjnych działaniach. Dlatego zamierzam pełnić służbę już wyłącznie jako sędzia, nie zaś jako współpracownik organów, instytucji i osób psujących polski porządek prawny. Uważam, że w obecnych realiach rzeczywiste działania o ocalenie fundamentów Państwa Prawa mogą być podjęte tylko poza strukturami administracyjnymi.Z kolei sędzia Zdzisław Kawulak złożył rezygnację z funkcji zastępcy rzecznika dyscyplinarnego przy Sądzie Okręgowym w Elblągu. A sędzia Monika Maćkowiak z Sądu Rejonowego w Bydgoszczy napisała na forum dla sędziów:W dniu wczorajszym złożyłam rezygnację z pełnionej funkcji wiceprezesa SR w Bydgoszczy. Nie widzę obecnie dla siebie miejsca w strukturze administracyjnej sądu, ponieważ moje jej postrzeganie diametralnie różni się od wizji obecnych władz. Nie widzę też efektywnych możliwości obrony niezawisłości i niezależności sędziowskiej w realiach narzuconych ustawą, która wejdzie w życie w najbliższy piątek. W tej sytuacji, jeśli rzeczywiście chcemy jeszcze skutecznie zawalczyć o ocalenie fundamentów Państwa Prawa, możemy to zrealizować tylko poza strukturami administracyjnymi.Sędzia Joanna Hetnarowicz-Sikora z Sądu Rejonowego w Słupsku ogłosiła rezygnację z funkcji koordynatora ds. współpracy międzynarodowej w dziedzinie praw człowieka:Wobec uchwalenia przez Sejm i podpisania przez Prezydenta RP ustawy z dnia 20 grudnia 2019 r. o zmianie ustawy – Prawo o ustroju sądów powszechnych, ustawy o Sądzie Najwyższym oraz niektórych innych ustaw, stanowiącej dalszą formę ingerencji w ustrój sądów, a także istotnie naruszającej fundamenty demokratycznego państwa prawnego, jakim jest niewątpliwie poszanowanie konstytucji i standardów praw człowieka, wobec ostatnich decyzji organów państwa instrumentalnie wykorzystujących obowiązujące regulacje prawne w sposób szkodzący dobru wspólnemu i porządkowi prawnemu – uznaję za konieczne rezygnację z pełnionej funkcji. Jest to nie tylko wyraz mojego sprzeciwu wobec takich niszczących sądownictwo działań, ale także akt wynikający z niemożności dalszego sprawowania tej funkcji w zgodzie z zasadami sztuki prawniczej. Ustawa, która wchodzi w życie z dniem jutrzejszym, uniemożliwia mi bowiem jako koordynatorowi do spraw współpracy
międzynarodowej i praw człowieka takie realizowanie tej funkcji, które pozwoli mi na służenie Państwu swą wiedzą w zgodzie z prawem międzynarodowym. Nie jestem w stanie pełnić funkcji koordynatora także z tego względu, że funkcja ta z istoty swej zakłada współpracę z innymi podmiotami szeroko pojętego wymiaru sprawiedliwości, a więc także z organami, instytucjami i osobami psującymi polski porządek prawny. Uważam, że w obecnych realiach rzeczywiste działania o ocalenie fundamentów Państwa Prawa mogą być podjęte tylko poza strukturami administracyjnymi.Decyzje sędziów oznaczają rezygnację z prestiżu, szczebla w karierze zawodowej, ale i z dodatków pieniężnych. Dwa sędziowskie światy, dwie moralności. Kiedy władza mówi o „nadzwyczajnej kaście broniącej swoich przywilejów”, to o którym świecie mówi?
Neo-KRS, mąż, kochanka i żona 18 LUTEGO 2020 EWA SIEDLECKA
Neo-KRS obchodziła we wtorek na Zamku Królewskim 30-lecie Krajowej Rady Sądownictwa. Nie dopisały VIP-y. Nie było nawet ministra sprawiedliwości, który – było nie było – jest z mocy konstytucji członkiem KRS. W jego imieniu przyszedł trzeci ministerialny garnitur. I prokurator krajowy Bogdan Święczkowski, który – jak wiemy z tekstu w „Gazecie Wyborczej” – aktywnie zaangażowany był w zbieranie podpisów poparcia dla obecnych członków, a wówczas kandydatów. A więc – co jest symboliczne – jest niejako ojcem założycielem tego ciała w obecnym kształcie.Nie wiadomo właściwie, dlaczego świętowano 30-lecie, bo przecież neo-KRS istnieje dopiero od niespełna dwóch lat. Choć fakt, że w tym czasie zdążyła zasłynąć na całą Europę i wnieść swój kluczowy wkład w dzieło zrujnowania praworządności w Polsce.To świętowanie jest też dziwne zważywszy, że poprzednie 28 lat Krajowej Rady Sądownictwa władza polityczna i członkowie neo-KRS uważają za słusznie minione. Za czas, w którym KRS była organem niedemokratycznym i chroniącym kastowe interesy. A prawdziwie demokratycznym tworem jest dopiero od kwietnia 2018 r., kiedy neo-KRS zebrała się po raz pierwszy.Przemowy z tym wątkiem wygłosili na Zamku Królewskim zaproszeni goście. Wiceminister sprawiedliwości Anna Dalkowska fakt, iż sędziów do neo-KRS wybierają posłowie, uznała za standardy „najwyższe w dotychczasowej historii funkcjonowania tego organu”, bo „pośrednio demokratyczne”. Tę samą ocenę wyraził prokurator Bogdan Świeczkowski.Obchodów nie zaszczycił prezydent Andrzej Duda, ten, który, jak stanowi ustawa „kagańcowa”, mocą swego majestatu uzdrawia bezprawny proces wyłaniania kandydatów na sędziów przez neo-KRS. Ale przysłał list, w którym też uznaje neo-KRS za „dobrą zmianę” poprzedniej, niedemokratycznej KRS, gdy sędziów wybierali sędziowie: „jestem pewien, że nowy tryb wyłaniania członków KRS sprawi, że również w tym aspekcie nasze normy ustrojowe będą odpowiadać wysokim standardom”.Rzeczywiście, wybrana przez polityków neo-KRS to zupełnie nowe podejście do roli Krajowej Rady Sądownictwa, która według konstytucji powołana jest do „stania na straży niezależności sądów i niezawisłości sędziów”. Na stronie internetowej neo-KRS wśród najistotniejszych zadań nie wymienia się nawet tej konstytucyjnej powinności. A w trakcie swojej blisko dwuletniej aktywności neo-KRS ani razu nie wypowiedziała się w tej sprawie. Przeciwnie: służy władzy politycznej – tak jak Trybunał Konstytucyjny Julii Przyłębskiej – do autoryzowania ataku na niezależne sądownictwo i niezawisłych sędziów.To dzięki niej powstaje sędziowska nadzwyczajna kasta dobrej zmiany. To neo-KRS uchwaliła tzw. uchwałę gaciową, wymierzoną w sędziów, którzy zakładali koszulki z napisem „KonsTYtucJA” lub fotografowali się z takim napisem. Uchwała jest wiążącą interpretacją kodeksu etyki sędziowskiej. Uznaje się w niej, że „zachowaniem mogącym podważyć zaufanie do niezawisłości i bezstronności sędziego” jest „publiczne używanie infografik, symboli, które w sposób jednoznaczny są lub mogą być identyfikowane z partiami politycznymi, związkami zawodowymi, a także z ruchami społecznymi”.Neo-KRS, stojąc na straży etyki sędziowskiej, nie dopatrzyła się też niczego niezgodnego z tą etyką w zachowaniu sędziów wymienianych w kontekście afery hejterskiej, w tej liczbie własnych członków: Macieja Nawackiego i Jarosława Dudzicza. Wydała komunikat, że „po dokonaniu analizy doniesień medialnych oraz wyjaśnień złożonych na posiedzeniu plenarnym KRS przez sędziów KRS Rada przyjmuje, że nie ujawniono w dostępnych i analizowanych źródłach wypowiedzi sędziów członków KRS, które pozwalałyby na sformułowanie wobec nich zarzutów naruszenia prawa, ślubowania sędziowskiego ani zasad etyki sędziowskiej”.Neo-KRS nie zajęła stanowiska w sprawie antysemickich wpisów sędziego Dudzicza, którą to sprawę od kilku lat niespiesznie bada prokuratura. Widać sędziowskiej moralności „KonsTYtucJA” szkodzi zdecydowanie bardziej niż antysemityzm.Na wtorkową uroczystość 30-lecia KRS nie przyjechali dawni członkowie Rady, choć byli zaproszeni. Nie zaproszono natomiast sędziów Ireny
Kamińskiej, Beaty Morawiec i Waldemara Żurka. Przewodniczący neo-KRS Leszek Mazur wyjaśnił dziennikarzom, że „te trzy osoby w tak ostentacyjny sposób negatywnie wypowiadają się na temat obecnego funkcjonowania KRS, że udział w tej uroczystości mogli tylko wykorzystać, żeby tę swoją ostentacyjną niechęć wyrazić i podkreślić”.Pewnie. Bo należało podkreślać dorobek, szczególnie ostatnich dwóch lat nowej, „pośrednio demokratycznie” wybranej KRS.Sędzia Żurek tak podsumował obchody: „Mąż wyrzuca żonę z domu, mieszka tam z kochanką, a potem zaprasza żonę na 30. rocznicę ślubu, którą wspólnie z tą kochanką i żoną chce obchodzić”.
Szczucie przynosi efekty? 20 LUTEGO 2020 EWA SIEDLECKA
Sędzia Sylwia Rehlis z Sądu Rejonowego w Rybniku została w czwartek napadnięta podczas rozprawy. Oskarżony przeskoczył przez stół sędziowski, uderzył ją pięścią w okolice obojczyka, a potem skopał. Obezwładnił go protokolant.Napastnik zostanie ukarany. A napaści na sędziów podczas rozpraw się zdarzają. Ale od czasu, gdy władza szczuje na sędziów, do czego zaprzęgła też rządowe media, jest ich więcej. Najczęściej są to napaści słowne. Sędziowie słyszą groźby: „poskarżę się Ziobrze, on z wami zrobi porządek”. Czy komentarze o „nadzwyczajnej kaście”. Ludzie czują się w prawie obrażać sąd, skoro robi to władza. Tak jak czują się w prawie lżyć osoby nieheteronormatywne czy cudzoziemców.Oczywiście, władza nie wzywa do fizycznych ataków, ale skoro wskazuje grupy niegodne szacunku, „gorszego sortu”, to trudno się dziwić, że osoby zaburzone przekraczają także tę granicę.W Ministerstwie Sprawiedliwości wspierano lub wykreowano grupę hejterską mającą zastraszać i dezawuować sędziów przeciwnych „reformom sądownictwa”. Sędziowie zaangażowani w obronę niezależności sądów dostają korespondencję z pogróżkami, są hejtowani w mediach społecznościowych. Od miesiąca w rządowej telewizji (w TVP Info) codziennie nadawany jest program „Kasta”, reklamowany w każdych wieczornych „Wiadomościach”. Program pokazuje mniej lub bardziej niezrozumiałe, smutne ludzkie historie, w których rolę – różną, często wcale nie kluczową – odgrywają sądy. Jest dziennikarsko słaby, często nie można się rozeznać w stanie prawnym sprawy. Ale jego zadaniem nie jest pokazywanie rzeczywistości, ale utrwalanie przekazu: sądy, sędziowie są winni ludzkich nieszczęść.Przełamane zostało tabu, które w każdym społeczeństwie chroni osoby wymierzające w imieniu państwa sprawiedliwość. Legitymacja sędziów do sądzenia została zakwestionowana. Jedni są „komunistyczni”, inni „z kasty”. A swoje urzędy objęli w „niedemokratycznej procedurze”. Ta procedura stała się „demokratyczna”, dopiero odkąd Krajową Radę Sądownictwa wybierają politycy. Ona zaś awansuje sędziów, którzy się politykom podobają.Jeśli władza sądzi, że ludzie rozróżniać będą między sędziami „starymi” i sędziami „dobrej zmiany”, to się zdziwi. A pozbawiając autorytetu władzę sądowniczą, pozbawi autorytetu władzę wszelką, także własną.
Przestępstwo nawoływania do tolerancji 26 LUTEGO 2020 EWA SIEDLECKA
W walentynki na zamkniętej grupie Jordanowa na Facebooku nastoletni Janek umieścił przerobiony herb Jordanowa: zamiast oryginalnego dał mu tęczowe tło. Jak tłumaczył Onetowi, chciał pokazać, że warto kochać się bez uprzedzeń i wzajemnie szanować.Administrator usunął post po niespełna pół godzinie, ale burmistrz zawiadomił policję. Policja sprawę potraktowała poważnie: „rozpytała” nastolatka na komendzie. Janek usłyszał od policjantki, że to „niesamowicie poważna sprawa i karalne przestępstwo”. Groziła mu poprawczakiem, mówiła, że zmarnuje sobie życie. Oficer prasowy Komendanta Powiatowego Policji w Suchej Beskidzkiej aspirant sztabowy Wojciech Copija wytłumaczył dziennikarzom, że policja bada, czy nastolatek popełnił przestępstwo z art. 137 kodeksu karnego: „Kto publicznie znieważa, niszczy, uszkadza lub usuwa godło, sztandar, chorągiew, banderę, flagę lub inny znak państwowy, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku”.Jak relacjonuje Janek, policjantka, która „rozpytywała” go na komendzie, naciskała, by przeprosił burmistrza osobiście, w ratuszu, wraz z nią, rodzicem i funkcjonariuszem. I zamieścił przeprosiny dla mieszkańców na Facebooku. Tak też zrobił w przekonaniu, że ratuje swoją wolność i przyszłość.Gwałtowność reakcji burmistrza i policji tłumaczy fakt, że nastolatek sprofanował tęczą godło gminy, która w maju zeszłego roku przyjęła uchwałę anty-LGBT. Uchwała dumnie wisi na stronie internetowej: „Cele ideologii ruchów LGBT kwestionują podstawowe prawa i wolności zagwarantowane w aktach prawa międzynarodowego, kwestionują wartości chronione w polskiej konstytucji, a także ingerują w porządek społeczny” – można przeczytać.Nie jest pewne, czy radni, którzy uchwalili tę deklarację, potrafią poprawnie rozszyfrować skrót LGBT, ani czy mają pomroczność jasną, jakie to prawa i wolności człowieka są kwestionowane przez „ideologię LGBT”.Nastolatek został publicznie potępiony, był straszony, szantażowany i poniżony. Policja okłamała go, twierdząc, że to, co zrobił, można podciągnąć pod kodeks karny. Albo policja nie zna prawa. Wymieniony przez rzecznika prasowego komendy art. 137 kk jest bowiem w rozdziale „Przestępstwa przeciwko Rzeczypospolitej Polskiej” i dotyczy wyłącznie godła i barw narodowych. Herby czy inne symbole miast czy gmin, a także szkół, klubów sportowych itp. nie są chronione prawem karnym. Janek zaś herbu Jordanowa nie „zniszczył”, nie „uszkodził” i nie „usunął”. A także nie „znieważył”, bo po pierwsze, herbowi gminy nie przysługuje cześć, tak jak herbowi państwa. A po drugie, skoro nie znieważa tęczowy orzeł – półtora roku temu poznańska prokuratura odmówiła wszczęcia śledztwa o umieszczenie orła białego na tęczowym tle – to tym bardziej nie znieważa tęcza w tle herbu gminy.W ogóle tęcza jako symbol różnorodności, tolerancji i pokoju nie może znieważyć. Do dziś nie ma decyzji w rozpoczętym z wielkim hukiem śledztwie o plakaty z „Tęczowa Madonną” rozwieszone przez Elżbietę Podleśną przy katedrze w Płocku w proteście przeciwko wielkanocnej homofobicznej instalacji Grobu Pańskiego.Wygląda na to, że cała akcja przeszukania o 6 rano mieszkania Podleśnej, konfiskata urządzeń elektronicznych i więzienie jej 100 km na przesłuchanie miała na celu wyłącznie zastraszenie. I podobnie sprawa wygląda z nastolatkiem z Jordanowa. Tylko że tym razem burmistrz i policja szykanują osobę niepełnoletnią, nieznającą swoich praw, osobę, która powinna być pod szczególną ochroną. Zastraszają ją, oszukują szantażują. I demoralizują, zmuszając do przyznania, że tolerancja jest sprawą karygodną, za której propagowanie trzeba przepraszać.Prokuratura powinna się przyjrzeć działaniu policji w Jordanowie pod kątem przekroczenia uprawnień przez wprowadzanie w błąd i kierowanie gróźb bezprawnych. Zaś rodzice chłopca mogą zastanowić się nad pozwem o ochronę dóbr osobistych w postaci poczucia bezpieczeństwa, zdrowia psychicznego i ochrony przekonań moralnych syna. I zgłosić Rzecznikowi Praw Obywatelskich naruszenie wolności sumienia nastolatka i nadużycie władzy.W krajach cywilizacji zachodniej potępia
się moralnie i ściga karnie akty nienawiści. W Polsce ścigana i podejrzana jest tolerancja.
Tak się dzieje polexit 28 LUTEGO 2020 EWA SIEDLECKA
Igor Tuleya, jedna z ikon oporu przeciw polityzacji sądów, ma być oskarżony o nadużycie uprawnień. Zarzut jest tak absurdalny, że nie utrzymałby się w żadnym sądzie. Ale prokuratura ma pretekst do wystąpienia o odebranie mu immunitetu. To oznacza, że na wiele lat zostanie odsunięty od sądzenia.Dzień po ogłoszeniu tej informacji sekretarz stanu norweskiego ministerstwa spraw zagranicznych Audun Halvorsen ogłosił, że Norwegia wycofuje się ze współpracy z polskim resortem i przekazania mu blisko 300 mln zł: „W świetle ostatnich wydarzeń w Polsce jasne jest, że władze norweskie nie podpiszą umowy z Polską w sektorze wymiaru sprawiedliwości w sprawie finansowania z funduszy EOG. Jest to silny sygnał dla polskich władz, który świadczy o trosce rządu norweskiego o stan praworządności i niezależności sądów w Polsce”.300 mln zł to suma znacząca. I spory wstyd. Podobnie jak wtedy, gdy sąd Irlandii wystąpił do Trybunału Sprawiedliwości z pytaniem, czy może wydać Polsce ściganego ENA handlarza narkotyków, skoro bezstronność i niezależność naszego wymiaru sprawiedliwości jest wątpliwa. Podobnie jak kilka dni temu, gdy przewodniczący Europejskiej Sieci Krajowych Rad Sądownictwa ogłosił zamiar wyrzucenia polskiej neo-KRS z tej organizacji.Tak właśnie – „miękko” – dzieje się polski exit. Nie tylko z Unii Europejskiej, ale w ogóle z grona państw mających wspólnotę wartości i zaufania.Przy „reformach” wymiaru sprawiedliwości PiS głosi tezę, że mamy prawo tworzyć system według własnego uznania. Pozbawiania sędziów urzędu nie można już uzasadnić uznaniowością.Igor Tuleya czekał na to oskarżenie od ponad dwóch lat – odkąd ogłosił postanowienie nakazujące prokuraturze wznowić śledztwo w sprawie tzw. głosowania kolumnowego w Sejmie. Wskazywał m.in., że nie wzięto pod uwagę zeznań świadków: wicemarszałka Terleckiego i posłanki Pawłowicz, którzy przyznali, że PiS celowo blokował opozycji możliwość udziału w głosowaniach i składanie wniosków. Potem Tuleya złożył do prokuratury doniesienie na 230 posłów PiS, w tym Terleckiego, premier Szydło i premiera Morawieckiego, o podejrzeniu składania fałszywych zeznań, oparte na sprzecznościach w zeznaniach i z ustaleniami samej prokuratury.Takich rzeczy PiS nie daruje. Można się tylko zastanawiać, dlaczego „realizacja” ukarania sędziego następuje dopiero teraz.Zarzut karny, jaki prokuratura stawia sędziemu, jest sprzeczny z prawem i logiką. Oskarża ona sędziego, że postanowienie i uzasadnienie nakazujące wszcząć umorzone postępowania ogłosił jawnie i byli przy tym dziennikarze, którzy o wszystkim poinformowali opinię publiczną. Przestępstwo sędziego kwalifikują jako „rozpowszechnianie bez zezwolenia wiadomości z postępowania przygotowawczego, zanim zostały ujawnione w postępowaniu sądowym” (art. 241 par. 1 kk), lub bezprawne ujawnienie informacji, z którą zapoznał się w związku z pełnioną funkcją.Zarzuty są sprzeczne z prawem, które mówi, że to sędzia decyduje, czy posiedzenie sądu jest jawne, czy nie (art. 95b. par 1 kpk: „Posiedzenie odbywa się z wyłączeniem jawności, chyba że ustawa stanowi inaczej albo prezes sądu lub sąd zarządzi inaczej”), i to sędzia decyduje, co ujawni, a czego nie ujawni w ramach postępowania, którego jest gospodarzem. Tuleya zdecydował, że ze względu na rangę sprawy i zainteresowanie społeczne posiedzenie sądu jest jawne – i zgodził się na rejestrację przez media (art. 357 par. 1 kpk: „Sąd zezwala przedstawicielom środków masowego przekazu na dokonywanie za pomocą aparatury utrwaleń obrazu i dźwięku z przebiegu rozprawy”). Materiały ze śledztwa, na które się powoływał, nie były objęte klauzulą tajności.Taki akt oskarżenia nie utrzymałby się przed żadnym sądem. Ale władzy to nie przeszkadza. Nie chodzi bowiem o skazanie sędziego, ale o pozbawienie go immunitetu do czasu rozstrzygnięcia sprawy. A więc o uniemożliwienie sądzenia aż do przedawnienia, czyli pięć lat od czynu plus dodatkowe pięć od wszczęcia śledztwa przeciw sędziemu.W pełni dyspozycyjni wobec władzy PiS prokuratorzy już tego dopilnują. A gdyby jakiemuś prokuratorowi przyszło do głowy umorzyć to kuriozalne śledztwo,
to może oczekiwać delegacji do odległej prokuratury, jak np. Mariusz Krasoń, czy degradacji, jak prokurator Małgorzata Kalecińska, do czwartku szefowa Prokuratury Rejonowej Wrocław Stare Miasto, która na wniosek ABW zleciła w grudniu zeszłego roku zatrzymanie byłego księdza Jacka Międlara pod zarzutem nawoływania do waśni na tle narodowościowym (wzywał do zbrojenia się „w broń palną, organizowanie w szwadronach i komandach” przeciw „zmieniającej nazwiska pladze”, by powstrzymać „powrót międzynarodowych żydów wraz z ich darami – terrorem dewiantów, prześladowaniem Patriotów, zalewem murzynami i arabami”).Igor Tuleya ma być kolejnym – po już zawieszonym w orzekaniu Pawle Juszczyszynie. I prawdopodobnie na tym się nie skończy.Zawieszenia i odbieranie immunitetów orzekać ma Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego. Ta sama, którą miesiąc temu bezterminowo zawiesiła uchwała połączonych trzech izb SN. Przeczenia Izby Dyscyplinarnej są więc z mocy prawa nieważne i Tuleya mówi, że się przed nią nie stawi. Podobnie jak nie stawił się Juszczyszyn. Prezesi dwóch sądów, w których Juszczyszyn orzeka – rejonowego i okręgowego w Olsztynie – uznali jednak postanowienie zawieszonej Izby Dyscyplinarnej i odsunęli go od orzekania. Co zrobi prezes Sądu Okręgowego Joanna Bitner, jeśli zapadnie bezprawne orzeczenie o odebraniu Tulei immunitetu?Zobaczymy. Na razie pierwsza prezes SN Małgorzata Gersdorf, która przewodniczyła składowi trzech izb SN przy podejmowaniu uchwały i którą ta uchwała bezwzględnie wiąże, ignoruje własne orzeczenie i posyła sprawy do Izby Dyscyplinarnej, o czym doniosła dwa dni temu „Gazeta Prawna”.Tak wygląda dziś polski wymiar sprawiedliwości. W tej sytuacji naprawdę trudno się dziwić, że rząd Norwegii nie ma do niego zaufania i odmawia pieniędzy. Dyrektor Norweskiej Administracji Sądowej Sven Marius Urke powiedział dziennikowi „Aftenposten”: „Polska chce po prostu przekształcić sądy w narzędzie polityczne. W żadnym kraju Europy nie postępują tak wyraźne negatywne zmiany”.Paradoksalnie nigdy w III RP polscy sędziowie nie byli tak świadomi etosu i tak zdeterminowani, by bronić prawa do bezstronnego sądu. Nie tylko wbrew własnemu interesowi, ale wręcz heroicznie. Wiedząc, jak sędziowie Tuleya czy Juszczyszyn, że zemsta władzy jest nieuchronna.
Hucpa, szantaż i kamuflaż 2 MARCA 2020 EWA SIEDLECKA
To niesłychane, żeby pisać ustawę dotyczącą jednego wirusa. Do tej pory przechodziliśmy różne epidemie: od gruźlicy (po wojnie), przez ospę (1963), po rozmaite rodzaje grypy, świńskiej, ptasiej i innej. I jakoś obywało się bez dedykowanych im ustaw. Co się stało, że wirus z Wuhanu został tak uhonorowany? Ano rządzi PiS, ugrupowanie nieudolne, nieodpowiedzialne, posługujące się manipulacją i potrafiące wypromować się nawet na epidemii.Ustawa nie jest do niczego potrzebna. Oprócz, może, zagwarantowania zasiłku rodzicom, których dzieci nie pójdą do przedszkola, jeśli będzie zamknięte. Cała reszta uprawnień, łącznie z przymusowym leczeniem i izolacją w ramach kwarantanny, procedurami szpitalnymi i specjalnymi uprawnieniami inspektorów sanitarnych, wojewodów czy zaangażowaniem wojska – jest już w ustawach o przeciwdziałaniu chorobom zakaźnym i o zarządzaniu kryzysowym. Wystarczyło wpisać wirus z Wuhanu na listę tych chorób.Czemu więc służy ta ustawa? Pokazaniu, że rząd coś robi, chociaż nie robi nic prócz gadania. Nie dopilnował nawet zakupu respiratorów, których brakuje także na oddziałach zakaźnych, choć wiadomo, że chorzy z wirusem z Wuhanu wymagają wspomagania oddechu. Respiratorów brakuje, bo leczenie z ich użyciem zostało tak nisko wycenione w ramach NFZ, że szpitalom nie opłaciło się ich kupować. Nawet ustawa antywirusowa nie zajęła się tą sprawą. Minister zdrowia sprawozdawał w Sejmie, ile mamy miejsc w szpitalach. Fantastycznie, ale czy są puste i czekają na ofiary wirusa z Wuhanu? Czy będzie się z nich wyrzucać innych chorych?Ustawa służy przerzuceniu odpowiedzialności i – co niebagatelne – kosztów na prywatnych przedsiębiorców i samorządy lokalne. Pozwala odgórnie nakazać im rozmaite działania i nie dać na to pieniędzy. Mało tego: gwarantuje rządowi, że nikt nie może się domagać odszkodowania za straty, jakie poniesie w związku z tymi poleceniami (art. 13).Rząd robi z koronawirusem to samo co z reformą oświaty: przerzuca koszty na samorząd lokalny i obywateli. Bo woli rozdawać pieniądze na 500 plus i 14. emerytury, niż łożyć na służbę zdrowia. Łożenia na służbę zdrowia nikt nie zauważy we własnej kieszeni w sposób namacalny i nie przełoży się ono na wyniki wyborcze.Polska nie jest przygotowana na leczenie ofiar epidemii. Brakuje oddziałów i szpitali zakaźnych, personelu medycznego wszystkich rodzajów, środków dezynfekcyjnych i wspomnianych respiratorów. Remedium na to ma być ustawowe przymuszanie prywatnych podmiotów do produkcji tego, co rząd uzna za słuszne. Tyle że nie da się przymusić do produkcji respiratorów, jeśli nie ma do tego linii produkcyjnej.Ustawa przewiduje też zmuszanie prywatnych placówek służby zdrowia do działań związanych z wirusem. Będzie to coś w rodzaju kontrybucji dla wojska podczas wojny: świadczenie darmowe, na koszt placówki. Refundację ustawa przewiduje tylko dla placówek publicznych (art. 9 ust. 2). Oczywiście w obliczu zagrożenia śmiercią pieniądze się nie liczą. Tylko dlaczego w Polsce, w której PiS rządzi piąty rok, publiczny system jest tak niewydolny, że państwo musi siłą przejmować prywatną służbę zdrowia, aby poradzić sobie z epidemią?Nie mówiąc już o tym, że konstytucja gwarantuje „słuszne odszkodowanie” za wywłaszczenie. Zaś rozdział XI – o stanach nadzwyczajnych, przy których pewne prawa i wolności można zawiesić – przewiduje je tylko w sytuacji zagrożenia zewnętrznego (stan wojenny), zagrożenia „konstytucyjnego ustroju państwa, bezpieczeństwa obywateli lub porządku publicznego” (stan wyjątkowy wprowadza prezydent na wniosek Rady Ministrów), a także w stanie klęski żywiołowej – na 30 dni. Ale ustawa „antywirusowa” nie wprowadza stanu nadzwyczajnego, więc nie może wywłaszczać bez odszkodowania. A wywłaszczeniem byłyby przewidziane w niej kontrybucje od prywatnych podmiotów.A więc ustawa jest w tym punkcie sprzeczna z konstytucją. Co o tyle nie ma znaczenia, że zawsze można ją autoryzować w Trybunale Julii Przyłębskiej.Autoryzuje ją też opozycja zaszantażowana przez PiS: gdyby spróbowała głosować przeciwko, propaganda PiS wykończyłaby ją znacznie skuteczniej, niż wykończyły PiS
gest Lichockiej i 2 mld zł na propagandę zamiast na walkę z rakiem.PiS pozbywa się problemu, łamiąc konstytucję i dzieląc się odpowiedzialnością z opozycją. A ciężar finansowy przerzuca na innych. Wykiwał wszystkich i zarobił punkty.
TSUE się nie spieszy 9 MARCA 2020 EWA SIEDLECKA
Trybunał Sprawiedliwości UE przeciąga sprawę tymczasowego zawieszenia Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. A za kilka dni może ona odebrać immunitet sędziemu Igorowi Tulei.– Dowiedzieliśmy się, że najpierw musi się w tej sprawie wypowiedzieć Rzecznik Generalny – mówi sędzia Joanna Hetnarowicz-Sikora, która z Moniką Frąckowiak i Pawłem Juszczyszynem obserwowała z ramienia stowarzyszenia Iustitia, z ław dla publiczności, wysłuchanie stron przed wielką izbą Trybunału. Polskim sędziom towarzyszyli w geście solidarności sędziowie z innych krajów UE.Według regulaminu Trybunału (art. 160-161) decyzję w sprawie środka tymczasowego mógł podjąć sam jego prezes bez zasięgania opinii Rzecznika Generalnego. W tym trybie decydował np. o wstrzymaniu wycinki Puszczy Białowieskiej. Gdy prezes przekaże wniosek o zabezpieczenie tymczasowe Trybunałowi, to sprawa wejdzie w dłuższy tryb rozpatrywania. – Widać, że Trybunał wykorzystuje możliwości regulaminowe wydłużenia rozpatrywania sprawy – ocenia prof. Robert Grzeszczak, ekspert od prawa europejskiego z Wydziału Prawa UW.Komisja w październiku zeszłego roku złożyła do TSUE skargę na sprzeczność przepisów i działalności Izby Dyscyplinarnej SN z unijną gwarancją prawa do bezstronnego sądu. W wyroku z listopada – w sprawie pytania prejudycjalnego kilku składów SN dotyczącego prawidłowości powołania sędziów z udziałem neo-KRS – Trybunał podał w wątpliwość, czy Izbę Dyscyplinarną (powołaną z udziałem neo-KRS) można uznać za sąd spełniający unijne standardy bezstronności.Komisja Europejska złożyła swój wniosek o zabezpieczenie tymczasowe 16 stycznia w reakcji na „ustawę kagańcową”, której Izba Dyscyplinarna jest w dużej części wykonawcą. Spodziewano się, że TSUE rozpatrzy – pozytywnie – ten wniosek, zanim ustawa wejdzie w życie. Tak się nie stało. Więc spodziewano się, że wniosek KE zostanie rozpatrzony na dzisiejszej rozprawie. I znowu rozczarowanie.Trybunał nie zgodził się wysłuchać dziś świadków. Rząd wnioskował, by przesłuchał sędziów Izby Dyscyplinarnej.Podczas wczorajszego wysłuchania przedstawiciel KE Saulius Kaleda dowodził, że Izba Dyscyplinarna nie jest niezależnym, bezstronnym sądem, a jej działalność zagraża bezstronności sędziów, co wywiera skutek na cały system wymiaru sprawiedliwości. Przekonywał, że konieczne jest jej tymczasowe zawieszenie do czasu wydania wyroku przez TSUE.Wiceminister sprawiedliwości Anna Dalkowska mówiła, że nie ma dowodów, by Izba nie działała niezależnie. Twierdziła, że nie ma postępowań dyscyplinarnych za orzecznictwo. Tu nie mógł się odezwać obecny na sali sędzia Juszczyszyn, zawieszony przez Izbę Dyscyplinarną bezterminowo w obowiązkach, bo ma proces dyscyplinarny za to, że w ramach wykonania wyroku TSUE z 19 listopada (o legalności orzekania przez sędziów nominowanych z udziałem neo-KRS) zażądał list poparcia dla kandydatów do neo-KRS.Minister Dalkowska mówiła też, że neo-KRS – która wyłoniła całą Izbę Dyscyplinarną – była wybrana prawidłowo, o czym świadczą ujawnione (w końcu) listy poparcia. Nie zająknęła się, że jednemu z członków neo-KRS brakuje na liście czterech podpisów, co stawia pod znakiem zapytania legalność wyłonienia całej instytucji. Jej zdaniem po ujawnieniu list cały wyrok TSUE z 19 listopada się zdezaktualizował.Mówiła też o polskiej „reformie wymiaru sprawiedliwości”, dzięki której można likwidować patologie poprzedniego systemu, np. awanse, które odbywały się bez obiektywnych kryteriów. Teraz gwarantem obiektywizmu jest nowa Krajowa Rada Sądownictwa. Wreszcie przekonywała, że kraje członkowskie mają swobodę w kształtowaniu organizacji wymiaru sprawiedliwości i polska „reforma” mieści się w jej ramach.Decyzje w sprawie ewentualnego zawieszenia Izby Dyscyplinarnej TSUE podejmie zapewne w ciągu kilku tygodni. Sprawy nie potraktowano chyba jako pilnej, bo Rzecznikowi Generalnemu nie wyznaczono terminu na napisanie opinii.Tymczasem 20 marca Izba Dyscyplinarna ma zdecydować w sprawie uchylenia immunitetu sędziemu Igorowi Tulei. A to oznacza niemożność orzekania. Prokuratura chce mu wytoczyć sprawę karną o orzecznictwo właśnie: twierdzi, że
bezprawnie ujawnił – w uzasadnieniu postanowienia – informacje ze śledztwa. Chodzi o postanowienie nakazujące prokuraturze ponownie wszcząć śledztwo w sprawie tzw. głosowania kolumnowego w Sejmie. Prawo mówi, że to sędzia decyduje, czy posiedzenie jest jawne, czy jawne jest uzasadnienie i o tym, co ujawni z akt. Żaden sąd karny nie skazałby za to Tulei, a najprawdopodobniej nie przyjąłby nawet aktu oskarżenia. Ale dzięki Izbie Dyscyplinarnej SN władza może liczyć na odsunięcie go od orzekania na czas śledztwa. A to może trwać do przedawnienia sprawy (15 lat).Tak wygląda w praktyce rola i działalność Izby Dyscyplinarnej SN.
Co PiS przemyca pod przykrywką „tarczy” 25 MARCA 2020 EWA SIEDLECKA
Opozycja chce narazić posłów na śmierć, realizując swoje „interesiki” – mówi marszałek Ryszard Terlecki o sprzeciwie opozycji wobec zdalnego obradowania Sejmu, zanim zostaną uchwalone przepisy o zdalnym obradowaniu. Opozycja słusznie protestuje. Władzy PiS trzeba bowiem bardzo wnikliwie patrzeć na ręce, szczególnie przy okazji zarazy.Oto projekt „tarczy antywirusowej”, który PiS ujawnił w ostatniej chwili przed posiedzeniem Sejmu, poszerza możliwość stosowania paralizatorów w stosunku do więźniów. Co ma ratowanie gospodarki do rażenia więźniów paralizatorem? Ano daje okazję do przemycenia przepisu, który normalnie mógłby wywołać protesty, szczególnie po doświadczeniu z użyciem paralizatora do torturowania Igora Stachowiaka. A teraz zajęci epidemią, nie zwrócimy uwagi na kolejne poszerzenie uprawnień władzy.Co jeszcze PiS przemyci pod pretekstem walki z koronawirusem lub wyrównywania strat z nim związanych?Sejm w czwartek zajmie się zmianą Regulaminu Sejmu umożliwiającą posłom zdalne głosowanie. Opozycja słusznie się nie zgodziła, aby użyć do tego zdalnego głosowania, bo uchwalona w nieistniejącym (przed jego uchwaleniem) trybie zmiana regulaminu mogłaby zostać zakwestionowana. A wtedy zakwestionowane mogłoby być wszystko, co Sejm uchwali w oparciu o zakwestionowaną zmianę regulaminu. I możliwe będzie niewywiązanie się państwa i pracodawców z wadliwie uchwalonych rozwiązań „tarczy antywirusowej”.W samej zmianie regulaminu PiS też przemyca wątpliwe rozwiązania, które w przyszłości może wykorzystać do utrudniania korzystania posłom opozycji z ich praw. Na przykład art. 198a pkt. 3 stanowi: „Po podjęciu decyzji o przeprowadzeniu posiedzenia Sejmu z wykorzystaniem środków komunikacji elektronicznej umożliwiających porozumiewanie się na odległość Kancelaria Sejmu zapewnia wszystkim posłom, KTÓRZY ZŁOŻĄ WNIOSEK, dostęp do środków technicznych umożliwiających tego rodzaju udział w posiedzeniu”.Dlaczego tylko tym, którzy złożą wniosek? Przecież każdy poseł powinien mieć z automatu możliwość uczestnictwa w zdalnym posiedzeniu Sejmu! I tu przypomina się akcja PiS związana z tzw. głosowaniem kolumnowym w grudniu 2016 r., kiedy posłów opozycji zawiadomiono na kilka minut, zanim miały się zacząć obrady w Sali Kolumnowej. Teraz znowu PiS otwiera sobie taką furtkę. Tym bardziej że nie wprowadza terminów.Można się też zastanawiać, jak w krótkim czasie sejmowe służby zdołają skonstruować niezawodny system zdalnego głosowania, skoro dzisiejszy czasem szwankuje?Trzeba też zwrócić uwagę, że zmiana regulaminu pozwalająca na zdalne głosowanie po raz kolejny wprowadza nowy, nieznany konstytucji „stan epidemii”. Można się tylko domyślać, że jednym z powodów jest to, że gdyby ogłoszony został któryś ze stanów nadzwyczajnych, państwo musiałoby się wywiązać z powinności wyrównywania strat – firmom i osobom prywatnym – jak przewiduje ustawa „o wyrównywaniu strat majątkowych wynikających z ograniczenia w czasie stanu nadzwyczajnego wolności i praw człowieka i obywatela”. Władza w akcie łaskawości „daje” nam „tarczę antywirusową” – zamiast tego, co już się nam ustawowo należy.
PiS może narzucić wszystko. Ale nie koronawirusowi 1 KWIETNIA 2020 EWA SIEDLECKA
Mamy stan nadzwyczajny bez stanu nadzwyczajnego. Teraz PiS uchwali wybory bez wyborów. Przygotowuje kolejny pomysł, by przeforsować je w maju: powszechne głosowanie korespondencyjne. Sejm przyjmie odpowiednie przepisy zapewne 3 kwietnia.Wybory nie będą, jak chce konstytucja, „bezpośrednie”. I nadal naruszać będą zasadę równości kandydatów. Innych naruszeń konstytucji i ustaw, a także międzynarodowych konwencji i standardów, będzie tyle, że tego, co ma się odbyć 10 maja, raczej nie da się już uznać za wybory. Choć formalnie Izba Kontroli Nadzwyczajnej SN może je „przyklepać”, jeśli wynik zadowoli partię rządzącą.PiS konstytucyjnością się nie przejmuje – najlepszy dowód, że kolejną zmianę kodeksu wyborczego przyjmuje, łamiąc przepis regulaminu Sejmu dotyczący trybu zmian. Wykorzystuje moment, gdy ludzie w poczuciu zagrożenia chcą silnej, skonsolidowanej władzy. W projekcie ustawy zawarł uprawnienie Państwowej Komisji Wyborczej do określenia „innych warunków powoływania obwodowej komisji wyborczej niż określone w art. 182 oraz art. 183 ustawy z dnia 5 stycznia 2011 r. – Kodeks wyborczy”.To znaczy, że PKW może np. odstąpić od wymogu, by w komisjach znaleźli się przedstawiciele komitetów wyborczych – bo opozycja zapowiada bojkot komisji. A także zmniejszyć liczbę członków komisji tak, by wystarczyło chętnych. Albo posłać do komisji żołnierzy i policjantów.Uprawnienie PKW – złożonej z osób wskazanych głównie przez PiS – do zmiany zarządzeniem warunków przeprowadzania wyborów jest absolutnym kuriozum. Ale można w ten sposób ominąć bojkot opozycji. Trudniej będzie z bojkotem samorządowców, którzy odmawiają udostępniania spisów wyborców i organizowania lokali. Ale od czego są policja i wojsko, które w ogłoszonym przez PiS stanie epidemii mają prawo np. zajmować obiekty bez zgody właścicieli? A spisy wyborców są w systemie PESEL i w izbach skarbowych.Piąty rok żyjemy w systemie woluntarystycznym, czyli takim, w którym poczynań władzy nie ogranicza prawo, tylko jej własna wola.PiS może zdążyć z uchwaleniem nowego prawa przed wyborami mimo 30 dni, które ma Senat na prace nad nowelizacją. To, że zmiana przepisów wejdzie w życie na trzy-cztery dni przed wyborami, jest tak samo niekonstytucyjne jak cała reszta procedury, więc kto by się tym przejmował. A mandat wybranego w tym trybie prezydenta można kwestionować z równym powodzeniem co wybór neo-KRS.Jest tylko jeden czynnik, nad którym PiS nie zapanuje: Covid-19. Wiele wskazuje na to, że gdy mają być wybory, będziemy mieli nie tylko szczyt zachorowań, ale też szczyt obnażenia niemocy państwa w zapanowaniu nad epidemią. Sceny, które dziś widzimy we Włoszech czy Hiszpanii, będą się rozgrywały w polskich szpitalach i na ulicach przed nimi. I nie pomogą zakazy wypowiadania się przez pracowników służby zdrowia, a nawet wyłączenie internetu, bo każdy z nas będzie to widział dookoła siebie.I wtedy PiS wprowadzi formalny stan nadzwyczajny, nie chcąc ryzykować przegrania wyborów.
Mutacje wyborczego wirusa 4 KWIETNIA 2020 EWA SIEDLECKA
Wybory przeprowadzi armia listonoszy pod wodzą wiceministra obrony narodowej.Sytuacja wyborcza nosi cechy pandemii: z dnia na dzień, w rytmie przyrostu geometrycznego, pojawiają się nowe zakażenia i nowe pomysły na przeprowadzenie wyborów. Pomysły PiS mutują jak wirus. Jest ich łagodniejsza i zjadliwsza wersja.Najnowszy jest pomysł Jarosława Gowina, żeby bez wyborów przedłużyć Andrzejowi Dudzie kadencję o dwa lata. PiS ochoczo go podchwycił, ale ze względu na kalendarz zapisany w konstytucji zmiany nie da się przeprowadzić przed 10 maja. PiS musiałby więc wprowadzić stan nadzwyczajny i odwołać wybory. A przedtem dogadać się z opozycją – która stanu nadzwyczajnego żąda – że w zamian za jego wprowadzenie poprze zmianę konstytucji.Pomysł, żeby zmieniać konstytucję po to tylko, by rozwiązać polityczny spór, jest chory i antydemokratyczny. Ale zobaczymy, co opozycja na to.To jednak jest plan „B”. Plan „A” jest taki, że wybory będą w całości korespondencyjne. PiS jeszcze nie uchwalił przepisów (Sejm zajmie się nimi w poniedziałek), a już się do nich przygotowuje. Razem z projektem wyborów korespondencyjnych pojawił się komunikat, że dotychczasowego szefa Poczty Polskiej Przemysława Sypniewskiego zastąpił Tomasz Zdzikot, dotychczasowy sekretarz stanu w Ministerstwie Obrony Narodowej. Wybór akurat wiceministra obrony narodowej na dowódcę armii listonoszy, którzy mają przeprowadzić wybory, jest symboliczny. A że skład i liczebność komisji wyborczych ma ustalić Państwowa Komisja Wyborcza (skomponowana przez PiS), to pełnię kontroli nad wyborami ma partia rządząca.Wiemy już, jak będą wyglądały szczegóły głosowania korespondencyjnego.Od siódmego dnia przed datą wyborów Poczta Polska ma zacząć dostarczanie nam „pakietów wyborczych” – do skrzynek pocztowych. A więc nie do rąk własnych, jak list polecony. Skąd będzie wiadomo, czy dostarczyła?W skład pakietu ma wejść koperta zwrotna, karta do głosowania, koperta na kartę do głosowania, instrukcja głosowania korespondencyjnego i oświadczenie o osobistym i tajnym oddaniu głosu. Ale minister ds. aktywów państwowych – wicepremier i zaufany Jarosława Kaczyńskiego Jacek Sasin – który według projektu jest drugim organem organizującym wybory, może coś do pakietu dorzucić. Co i po co? Ustawa tego nie reguluje. Ma też określić wzór takiego pakietu. Normalnie wzór karty do głosowania określa PKW, ale PiS postanowił ją odciążyć: niech wszystko mają w rękach członkowie rządu.Nie wiadomo, kto ma wydrukować 30 mln pakietów i jak mają być zabezpieczone przed fałszerstwem. Wydaje się, że powinny być na oryginalnym papierze, ze znakiem wodnym i niepowtarzalnym numerem przypisanym do każdego wyborcy. Ale nic nie wiemy, czy w ogóle będą zabezpieczone. A jeśli będą, to ile to będzie kosztować i skąd wziąć na to pieniądze („wystarczy nie kraść”?). Wiemy tylko, że „sporządzenie” pakietu wyborczego należy do Poczty Polskiej. 30 mln pakietów…Jeśli poczta ma się wyrobić, to druk składników „pakietu” musiałby się już zacząć. Tymczasem nie było jeszcze pierwszego czytania ustawy. Sejm uchwali ją zapewne w poniedziałek. Wtedy Senat będzie miał czas do 6 maja na wniesienie poprawek. 7 maja Sejm je odrzuci, a prezydent ustawę podpisze. Dopiero wtedy będzie prawna podstawa do wydrukowania kart. I do roznoszenia ich przez listonoszy, którzy już będą w niedoczasie, bo ustawa daje im na to czas od siódmego dnia przed wyborami, a im do daty wyborów zostaną trzy dni.Jeśli druk pakietów wyborczych rozpocznie się przed uchwaleniem nowego prawa, będzie to przestępstwo, ponieważ w grę wchodzą poważne publiczne pieniądze, którymi bez podstawy prawnej nie wolno dysponować.Idźmy dalej: listonosze wrzucają nam pakiety do skrzynek. Nie ma żadnej pewności, czy wyjmie je właściwa osoba. I czy właściwa osoba zagłosuje. Oświadczenie z własnoręcznym podpisem nic nie załatwi, bo nie będzie się sprawdzać autentyczności 30 mln podpisów. Jest czas epidemii, wielu ludzi nie będzie się upominać o to, że nie dostało karty do głosowania, bo np. nie interesuje się polityką, i tak by na wybory nie poszli. Albo uznają, że to cyrk, w którym nie
zamierzają uczestniczyć. A więc ktoś może przejąć ich kartę i zagłosować za nich. Nie mówiąc już o sytuacjach, w których członkowie rodziny wymuszą zagłosowanie na tego czy innego kandydata i podpisanie oświadczenia, że głos oddany jest dobrowolnie.Kolejny krok: wrzucenie głosu do specjalnej skrzynki pocztowej. Nie wiemy, jak będzie zabezpieczona, kto jej będzie pilnował i co mają zrobić osoby w kwarantannie, które nie mogą wyjść z domu. W dniu głosowania poczta ma opróżniać te skrzynki co trzy godziny i zawozić koperty z pakietem do właściwych gminnych obwodowych komisji wyborczych. Tam będą wrzucane do urn.Przepisy o nieważności głosów spowodują, że będzie mnóstwo głosów nieważnych, bo jednym z warunków ważności jest prawidłowe wypełnienie druku oświadczenia o tym, ze głosowało się dobrowolnie. Do tej pory na wszelkie wątpliwości odpowiadali członkowie komisji wyborczych. Teraz będziemy mieli tylko pisemne pouczenie.Minister Sasin w porozumieniu z ministrem Szumowskim wydadzą rozporządzenie opisujące tryb doręczania pakietów wyborczych, odbierania kopert zwrotnych umieszczonych w skrzynkach pocztowych, dostarczania kopert zwrotnych do właściwych gminnych obwodowych komisji wyborczych oraz odbioru pakietów wyborczych lub kopert zwrotnych w przypadku umieszczenia ich w skrzynce na zwroty. Sam Sasin określi w rozporządzeniu sposób postępowania z kopertami zwrotnymi dostarczonymi do obwodowej komisji wyborczej, sposób postępowania z kopertami zwrotnymi: zawierającymi niezaklejone koperty na kartę do głosowania oraz niezawierającymi podpisanego oświadczenia o osobistym i tajnym oddaniu głosu na karcie do głosowania lub zawierającymi nieprawidłowo wypełnione oświadczenie, a także pakietami wyborczymi lub kopertami zwrotnymi umieszczonymi w skrzynce pocztowej na zwroty.A więc kluczowe dla głosowania procedury zmieniające kodeks wyborczy określą ministrowie w rozporządzeniach, a PKW w uchwale. Wybory prezydenckie odbędą się na podstawie aktów prawnych niskiego rzędu, wydawanych dowolnie i bez demokratycznej kontroli parlamentu. Ale i tak powinniśmy się cieszyć, że nie prezydenckimi dekretami, prawo do rządzenia którymi kilka dni temu dostał Viktor Orbán.Plan przeforsowania wyborów 10 maja jest tak absurdalny, antydemokratyczny i podważający zaufanie do władzy – nawet jej zwolenników – że dla PiS byłoby samobójstwem wcielenie go w życie. Szczególnie w szczycie pandemii, który przypadnie właśnie w tym czasie. Dlatego prawdopodobnie wyborów jednak nie będzie. Ale warto zapamiętać, do czego ta władza jest zdolna w sprawie najważniejszego dla demokracji aktu: wyborów.
Biegać czy nie biegać w czasach zarazy 5 KWIETNIA 2020 EWA SIEDLECKA
W internecie ktoś zamieścił mandat za „bieganie”. I rozpoczęła się dyskusja: wolno biegać, czy nie. Tym bardziej że minister Szumowski, który wydał rozporządzenie zaostrzające restrykcje w czasie epidemii, na konferencji prasowej powiedział: „To nie jest czas na szlifowanie formy. Trening i aktywność sportową uprawiajmy wyłącznie w domu”.Jednak jeśli dokładniej wczytać się w mandat opublikowany w internecie, to nie został on wystawiony za samo „bieganie”, ale za „złamanie zasad kwarantanny ustalonej w dniu 01.04.2020. Bieganie po terenie objętym obostrzeniem (…)”. A więc mandat jest za bieganie tam, gdzie nie wolno.Według rozporządzenia ministra zdrowia z 1 kwietnia (par. 17) „zakazuje się korzystania z pełniących funkcje publiczne i pokrytych roślinnością terenów zieleni, w szczególności: parków, zieleńców, promenad, bulwarów, ogrodów botanicznych, zoologicznych, jordanowskich i zabytkowych, a także plaż”. Kilka dni później zamknięto lasy. Zatem wolno biegać, ale tylko po ulicach, ewentualnie po wewnętrznych podwórkach.Rozporządzenie ministra Szumowskiego nie zakazuje „biegania”. Ogranicza jedynie „przemieszczanie się”. Czy bieganie jest przemieszczaniem? Fizycznie tak, ale prawnie – niekoniecznie. Biega się bowiem nie z punktu A do punktu B, ale – najczęściej – z punktu A do punktu A. Więc koniec końców biegający, poza samym aktem biegania, się nie przemieści.Ale to argument dodatkowy. Najważniejszy jest taki, że przemieszczanie nie jest zakazane, jeśli odbywa się w celu „zaspokajania niezbędnych potrzeb związanych z bieżącymi sprawami życia codziennego” (par. 5 pkt 2). Wiele osób biega regularnie i jest to niewątpliwie ich „potrzeba dnia codziennego”. Ale nawet jeśli biegają po raz pierwszy, to potrzebą dnia codziennego, szczególnie w czasie epidemii, jest utrzymanie się w dobrej formie fizycznej.I to by było na tyle, gdyby nie myląca wypowiedź samego Szumowskiego, że „trening i aktywność sportową uprawiajmy wyłącznie w domu”. Dla odbiorców nie ma większego znaczenia, czy przeczytają coś w rozporządzeniu, czy usłyszą z ust tego, który je wydał. Tymczasem władza jednym tchem mówi o prawie i o własnych ocenach, sugestiach, zaleceniach czy poradach, tworząc chaos informacyjny.I z innej, chociaż też epidemicznej beczki: zakaz przemieszczania się w odległości mniejszej niż 2 m od siebie i przez co najwyżej dwie osoby. Jaki ma to sens w stosunku do osób, które razem mieszkają? Prawo bezsensowne, a ograniczające nasze prawa i wolności, może zostać podważone ze względu na to, że nie realizuje celu. Celem ustawowym (ustawy o przeciwdziałaniu chorobom zakaźnym) jest ochrona przed zakażeniem. Jaką w tym kontekście funkcję pełni nakaz spacerowania w odległości 2 m od osób, które razem mieszkają, jedzą czy śpią w jednym łóżku?Jeśli ktoś dostanie mandat za bieganie po ulicy czy przemieszczanie się z osobą, z którą mieszka, może się odwołać do sądu. W praktyce oznacza to odroczenie sprawy na wiele miesięcy, a może nawet lat, bo sądy prawie nie działają, a sprawy się gromadzą.
Izba Dyscyplinarna się zawiesiła 11 KWIETNIA 2020 EWA SIEDLECKA
Czy PiS znalazł sposób, żeby wykonać postanowienie TSUE, nie wykonując go?W środę Trybunał Sprawiedliwości UE nakazał Polsce natychmiastowe zawieszenie działalności Izby Dyscyplinarnej do czasu zbadania skargi Komisji Europejskiej. Już następnego dnia Izba zadała pytanie prawne Trybunałowi Julii Przyłębskiej, czy to postanowienie nie narusza polskiej konstytucji. A konkretnie przepisów o powierzaniu kompetencji organom międzynarodowym. ID argumentuje, że Polska nie może wykonać orzeczenia TSUE, bo wykracza ono poza powierzone przez Polskę w traktacie o UE kompetencje – prawo Unii nie może bowiem ingerować w „organizację” wymiaru sprawiedliwości poszczególnych państw.Orzeczenie TSUE nie dotyczyło organizacji wymiaru sprawiedliwości, ale obowiązku „ustanowienia środków niezbędnych do zapewnienia skutecznej ochrony prawnej w dziedzinach objętych prawem Unii” (art. 19 traktatu). Jest natomiast Karta Praw Podstawowych, a w niej prawo do bezstronnego sądu. Bezstronność Izby Dyscyplinarnej SN zakwestionowała Komisja Europejska, składając skargę na przepisy dyscyplinarne i wniosek o tymczasowe zabezpieczenie.Ale Izba Dyscyplinarna zaprezentowała inne rozumienie traktatu i skierowała pytanie prawne do Trybunału Przyłębskiej. Pierwszym skutkiem tego pytania jest zawieszenie się Izby Dyscyplinarnej do czasu odpowiedzi TK na to pytanie prawne. To skutek tak zadanego pytania prawnego, wynikający z ustawy o TK i ustawy o Sądzie Najwyższym. Sąd zawiesza nie tylko sprawę, w której zadał pytanie (w tym wypadku sprawę dyscyplinarną sędziego), ale wszystkie podobne. A więc WSZYSTKIE, bo orzeczenie TSUE dotyczy całej działalności orzeczniczej Izby Dyscyplinarnej, dopóki TSUE nie zbada skargi Komisji Europejskiej.Nie wiadomo, czy Izba Dyscyplinarna, zadając pytanie Trybunałowi Przyłębskiej, była świadoma tego skutku. To się okaże w najbliższym czasie. Jeśli będzie sądzić – to znaczy, że nie jest świadoma, co zrobiła.Nie można jednak wykluczyć, że skład sędziowski, który zadał to pytanie, zupełnie celowo przerzucił gorący kartofel Trybunałowi Przyłębskiej, czyli de facto partii rządzącej. W razie czego to sędziowie w TK wezmą na siebie odpowiedzialność za niewykonanie postanowienia TSUE i kary – od 100 tys. euro za dzień – za niewykonanie. Rząd zaś i sędziowie Izby Dyscyplinarnej będą mogli mówić, że siła wyższa: muszą szanować prawo i wyroki TK.Dopóki Trybunał nie osądzi sprawy – trzeba czekać i Izba jest samozawieszona (czy jest – niedługo się przekonamy). A więc TSUE nie wymierzy Polsce kary za niewykonanie postanowienia zabezpieczającego. A Trybunał Przyłębskiej orzeka rzadko, jak trzeba – nie orzeka wcale (przykład: skarga posłów PiS na przepisy aborcyjne).A więc wilk syty – PiS nie zgina karku przed Brukselą. I owca cała – nie ma kar, Izba zawieszona. Jak będzie – zobaczymy.
Wybór należy do Ciebie 21 KWIETNIA 2020 EWA SIEDLECKA
Nie będę uczestniczyć w bezprawiu i wzywam do tego wszystkich, którzy szanują demokrację i praworządność. Wybory na warunkach uchwalonych przez Sejm będą bezprawiem, szwindlem, wykorzystaniem demokratycznej procedury do niszczenia demokracji. Niezależnie od ich wyniku.Wybory to przede wszystkim prawo nasze, obywateli. Władza do nich prze, bo chce wykorzystać moment gwarantujący Andrzejowi Dudzie reelekcję. Wie, że potem będzie trudniej, bo nieuchronnie nastąpią lata chude i społeczeństwo obwiniać będzie o nie rządzących. Opozycja wybory w czasie pandemii krytykuje i stara się im przeciwdziałać, ale nie ogłasza bojkotu na wypadek, gdyby jednak się odbyły.My, obywatele, mamy wolność decyzji. Możemy w wyborach nie uczestniczyć. Ja uczestniczyć nie będę i namawiam do tego wszystkich, którzy demokrację i praworządność traktują poważnie. I nie chodzi o to, czy i jaka jest szansa odsunięcia od władzy Dudy, który podczas swojego urzędowania pokazał, że nie zawaha się złamać konstytucji w służbie partii rządzącej i dla realizacji jej ustrojowo-politycznych planów. Chodzi o to, żeby nie uczestniczyć w bezprawiu.Kiedy władza rozwiązała poprzednią Krajową Radę Sądownictwa, apelowaliśmy do sędziów, żeby nie zgłaszali się jako kandydaci do neo-KRS, bo w ten sposób legitymizują ciało powoływane wbrew konstytucji. Byli tacy, który uważali, że może powinni kandydować porządni sędziowie, żeby odegrać rolę KRS: stania na straży niezależności sądów i niezawisłości sędziów. Ale – pomijając, jakie mieliby szanse być wybrani przez posłów PiS – przyzwoity prawnik nie uczestniczy w antykonstytucyjnej procedurze.Potem to samo powtórzyło się przy konkursach do Izb Kontroli Nadzwyczajnej i Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. I w konkursach na wolne miejsca sędziowskie przeprowadzanych przez neo-KRS. Wcześniej za niemoralne – i słusznie – uznawaliśmy kandydowanie na miejsca dublerów w Trybunale Konstytucyjnym. A potem w ogóle do Trybunału Konstytucyjnego, gdy okazało się, że pod wodzą Julii Przyłębskiej działa jak organ wykonawczy partii rządzącej.Teraz w identycznej sytuacji stajemy my sami. Uczestnictwo w tych wyborach to legitymizacja procedury uchwalonej z wielokrotnym złamaniem konstytucji i regulaminu Sejmu. To uwiarygodnianie procedury, która odbiera głosowaniu wszystkie konstytucyjne cechy wyborów: bezpośredniość, powszechność, równość i tajność. Procedury, którą w wielu miejscach można sfałszować i nad którą kontrolę będzie miała wyłącznie partia rządząca. Łącznie z zatwierdzeniem jej ważności przez Izbę Kontroli Nadzwyczajnej SN – notabene zawieszonej od styczniowej uchwały połączonych Izb SN.Niektórzy liczą na to, że „świat” nie uzna wyników tych wyborów. Po pierwsze, ma się to nijak do moralnej powinności nieuczestniczenia w szwindlu. Po drugie, procedura „nieuznania” nie istnieje. I nie jest praktykowana. Czy „świat”, ew. „Europa”, nie uznał kiedyś wyborów w którymś z krajów bloku socjalistycznego? A potem w Rosji czy na Białorusi? I na czym to nieuznanie miałoby polegać? Na niepodawaniu Andrzejowi Dudzie ręki? Niezapraszaniu go? I co z tego dobrego wynikłoby dla Polski?Takie gesty mogą być spektakularne – i tyle. „Świat” nie zaneguje np. aktów prawnych podpisanych przez Dudę. Tak jak nie zanegował orzeczenia o ważności wyborów do samorządu czy do Parlamentu Europejskiego wydanych przez Izbę Kontroli Nadzwyczajnej SN, mimo że została wybrana ze złamaniem standardów europejskich.Borys Budka toczy rozmowy z Jarosławem Gowinem o planach, by jego partia poparła poprawki, jakie Koalicja Obywatelska zamierza wnieść w Senacie. Chodzi o przepis, który nakazywałby wprowadzenie stanu klęski żywiołowej, jeśli stan epidemii przedłuża się ponad miesiąc. Wybory miałyby się odbyć za rok, 16 maja, przeprowadzone normalnie, przez Państwową Komisję Wyborczą, a nie przez ministra Sasina i Pocztę Polską. Każdy mógłby wybrać, czy chce głosować osobiście, czy korespondencyjnie, wprowadzono by też możliwość głosowania przez internet.Entuzjazm Jarosława Gowina dla tego pomysłu wydaje się umiarkowany. Po rozmowach w poniedziałek skomentował, że atmosfera rozmów
była dobra, ale „jesteśmy daleko od znalezienia konsensu”.Niezależnie od tego konstytucyjnie dyskusyjne wydaje się ustalanie w kodeksie wyborczym dokładnej daty odroczonych wyborów. Należałoby raczej zapisać, że mają się odbyć np. pół roku po zniesieniu stanu klęski żywiołowej. Wiem, dlaczego Budka proponuje dokładną datę: bo w przeciwieństwie do stanu wyjątkowego stan klęski żywiołowej nie ma ograniczenia długości trwania. Ale lekarstwem na to jest wprowadzenie stanu wyjątkowego, a nie wątpliwe konstytucyjnie ustawowe określanie daty wyborów prezydenckich.Konstytucyjne zastrzeżenia można mieć też do poszerzania głosowania korespondencyjnego i wprowadzenie internetowego. To nie jest głosowanie „bezpośrednie” i powinno być wyjątkiem od reguły. Nie mówiąc już o większym niebezpieczeństwie fałszerstw wyborczych.Co wyjdzie z planu Borysa Budki – zobaczymy. Jeśli się powiedzie, to ustawę i tak zablokuje prezydent Duda, np. posyłając ją do Trybunału Julii Przyłębskiej.Wychodzi więc na to, że nie unikniemy moralnego dylematu: uczestniczyć w szwindlu wyborczym czy nie. Ja nie zamierzam.
Prokurator Święczkowski łamie prawo? 26 KWIETNIA 2020 EWA SIEDLECKA
Po raz kolejny prokuratura wkracza w niezależność Sądu Najwyższego. Za pierwszym razem groziła sędziom (zresztą nie tylko im) odpowiedzialnością za zadanie TSUE pytań prejudycjalnych. Teraz prokurator krajowy Bogdan Święczkowski zażądał od pierwszej prezes Małgorzaty Gersdorf wyjaśnień w sprawie zarządzenia o niekierowaniu korespondencji do zawieszonej Izby Dyscyplinarnej SN. W komunikacie Prokuratury Krajowej nie podano podstawy prawnej tego żądania. Wygląda na to, że prokurator wydał je bez podstawy prawnej, czyli popełnił przestępstwo nadużycia władzy.Prokuratura może żądać wyjaśnień od kogokolwiek – pod warunkiem że prowadzi postępowanie, choćby tylko wyjaśniające. Ale w komunikacie nie ma słowa o wszczęciu postępowania. A jeśli go nie ma – to prokurator popełnia przestępstwo nadużycia władzy. I to wyjątkowo ciężkie, bo wobec sądu. I chce wpłynąć na jego czynności orzecznicze.Święczkowski robi więc dokładnie to, co zarzuca prezes Gersdorf: bezprawne wpływanie na czynności sądu. Tyle że w jego przypadku okoliczności są znacznie bardziej obciążające. O ile zarzut wobec prezes Gersdorf dotyczy jej władzy administracyjnej, o tyle Święczkowski, jeśli działa bez podstawy prawnej, popełnia także przestępstwo posługiwania się groźbą bezprawną.Prezes Gersdorf w swoim zarządzeniu podaje podstawę prawną: postanowienia tymczasowe Trybunału Sprawiedliwości UE z 8 kwietnia o zawieszeniu Izby Dyscyplinarnej. Święczkowski pisze, że to nadużycie władzy, bo postanowienie TSUE dotyczy tylko zawieszenia czynności Izby Dyscyplinarnej wobec sędziów. To prawda. Ale prezes Gersdorf powołuje się także na inną podstawę prawną: uchwałę trzech połączonych Izb SN z 23 stycznia, która zawiesiła we wszelkich czynnościach zarówno Izbę Dyscyplinarną, jak i Izbę Kontroli Nadzwyczajnej. Izba Dyscyplinarna wydała uchwałę, że się nie podporządkuje. Izba Kontroli Nadzwyczajnej nie podporządkowała się i orzeka.Prokurator Święczkowski de facto grozi prezes Gersdorf za to, że wykonuje prawomocne orzeczenia, wpływając na czynności sądu. To przestępstwo. W komunikacie wyjątkowo mętnie wywodzi, że zarządzenie o niekierowaniu korespondencji do Izby Dyscyplinarnej nie jest czynnością administracyjną. Nie precyzuje, czym w takim razie jest. Pisze jedynie, że prezes wkroczyła we władzę ustawodawczą, bo zmieniła „właściwość rzeczową poszczególnych Izb” i „strukturę wewnętrzną SN”, a tym samym „swoimi działaniami wyszła poza wynikające z zasady trójpodziału władzy kompetencje władzy sądowniczej”.Przypomina to argumentację Trybunału Julii Przyłębskiej, który w zeszłym tygodniu orzekł, że uchwała połączonych Izb SN nie była uchwałą, tylko przepisem prawa. I uznał ją za sprzeczną z konstytucją.Ciekawe, że Święczkowski nie powołał się na to orzeczenie. Że nie twierdzi, iż prezes Gersdorf nie może się na tę uchwałę powoływać, twierdząc, że została wyeliminowana z systemu prawnego przez TK. Może zostało mu na tyle prawniczej przyzwoitości, że wstydzi się twierdzić, jakoby Trybunał Konstytucyjny mógł unieważniać uchwały Sądu Najwyższego? Oczywiście nie może. Uchwała SN nadal obowiązuje tak prezes Gersdorf, jak wszystkich sędziów SN. Niezależnie od tego, co powie o niej Trybunał Przyłębskiej. Dlatego to nie prezes Gersdorf nadużywa władzy, a prokurator Święczkowski.Do prezes Gersdorf można mieć pretensje, ale o co innego: że nie wydała zarządzenia o niekierowaniu korespondencji do Izby Dyscyplinarnej SN już po wyroku TSUE z 19 listopada, gdy podważył prawomocność jej orzekania. A potem, 23 stycznia, po uchwale połączonych Izb SN.A swoją drogą nie słyszymy o wszczęciu postępowania w sprawie zlecenia przez wicepremiera Sasina druku pakietów wyborczych, mimo że prawo, które czyni go odpowiedzialnym za przeprowadzenie – wraz z Pocztą Polską – wyborów korespondencyjnych, nie zostało jeszcze uchwalone. Czy to zaniechanie prokuratury nie jest aby niedopełnieniem obowiązków?Prokuratura Krajowa w komunikacie o postawieniu zarzutów prokurator Ewie Wrzosek za wszczęcie śledztwa z doniesienia obywatela o stworzeniu wyborami powszechnego zagrożenia dla zdrowia i życia pisze dumnie:
„Prokuratura jako instytucja powołana do ścigania przestępstw i stania na straży praworządności nie bierze udziału w życiu politycznym. Prokuratorzy muszą być apolityczni i niezależni. Mają obowiązek bronić praw i wolności obywateli, a nie angażować się w spory polityczne i partyjne”.Prokuratura „powołana do stania na straży prawa” powinna przede wszystkim zadbać o wykonanie postanowienia TSUE w sprawie zawieszenia Izby Dyscyplinarnej. Nic nie wiemy o wystąpieniu w tej sprawie prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobry do premiera. Nie wiemy też o żadnych jego działaniach jako ministra sprawiedliwości, które zmierzałyby do wykonania orzeczenia TSUE. Po wyroku TSUE sprzed półtora roku, który cofnął posłanie sędziów SN na wcześniejszą emeryturę, rząd, w tym minister sprawiedliwości, twierdził, że do wykonania tego wyroku niezbędna jest zmiana przepisów – którą zresztą przeprowadził.Skoro tak, to teraz, nie wykonując orzeczenia TSUE z 8 kwietnia, naraża się na odpowiedzialność przed Trybunałem Stanu za niedopełnienie obowiązków. A rząd naraża Polskę na wysokie kary za każdy dzień zwłoki. I powinien być wdzięczny prezes Gersdorf, że jej inicjatywa może Polskę przed tymi karami uchronić.
Małgorzata Gersdorf odchodzi 30 KWIETNIA 2020 EWA SIEDLECKA
Małgorzata Gersdorf kończy dziś kadencję pierwszego prezesa Sądu Najwyższego. Pierwsza w historii kobieta na tym stanowisku. Pierwszy od czasów sanacyjnych prezes SN, któremu przyszło się mierzyć z tak niesłychaną opresją ze strony władzy.Była, podobnie jak w 2016 r. prezes TK Andrzej Rzepliński, sztandarem praworządności i oporu wobec zawłaszczania władzy sądowniczej przez polityczną.Hucznego pożegnania nie będzie, bo pandemia. Będzie spotkanie ze stowarzyszeniem Iustitia, na którym może usłyszeć gorzkie słowa, że Sąd Najwyższy nie zajął się wnioskami sędziów o tymczasowe zawieszenie statusu sędziowskiego sędziom wybranym z udziałem neo-KRS, co dawałoby szansę wskazania wyłącznie niezależnych sędziów na kandydatów na jej następcę. Prezes Gersdorf nie mogła sędziom nakazać szybkiego rozpatrzenia tych wniosków. Mogła natomiast zwołać Zgromadzenie Ogólne Sędziów SN dla wybrania kandydatów na swojego następcę, które jednak – wobec obecności neosędziów – skończyłoby się nieuchronnie wyłonieniem wśród pięciu kandydatów jednego odpowiadającego PiS. I tego wskazałby prezydent.Profesor Małgorzata Gersdorf nie szła do SN na wojnę. Przeciwnie, to miało być ukoronowanie jej życiowej kariery. Może nie synekura, ale na pewno miejsce zaszczytne i raczej spokojne. I takie było przez pierwsze ponad półtora roku sześcioletniej kadencji. A potem zaczął się szturm władzy na Trybunał Konstytucyjny i ona – podobnie jak reszta sędziów SN – mogła oglądać projekcję swojej ponurej przyszłości, która teraz ma spore szanse się dopełnić.Do tego najpierw w wyniku niepublikowania przez PiS wyroków TK, a potem po faktycznym odebraniu Trybunałowi niezależności SN mierzył się z oczekiwaniem całego prawniczego świata, że wypełni lukę po nim.Presja na prezes Gersdorf była olbrzymia. Tym bardziej że aktywna grupa sędziów sądów powszechnych stawiała heroiczny opór atakom władzy na niezależność sądów i niezawisłość sędziowską. Na tym tle aktywność Sądu Najwyższego przez pierwsze półtora roku bywała rozczarowująca. Ale to nie odpowiedzialność prezes Gersdorf, bo nie ma ona wpływu na orzecznictwo SN. Może jedynie, jako pierwsza prezes SN, zadawać pytania prawne powiększonym składom czy całemu Sądowi Najwyższemu, jak to się stało w sprawie dotyczącej statusu sędziów mianowanych z udziałem neo-KRS, co doprowadziło do styczniowego orzeczenia trzech połączonych Izb SN.Miała chwile chwały, ale wprowadzała też opinię publiczną w konsternację. Na pewno będzie zapamiętana ze świetnych, ostrych wystąpień w obronie praworządności, a nie z niezrozumiałego pojawiania się na zaprzysięganiu przez prezydenta dublerów sędziów Trybunału Konstytucyjnego czy „trzymania świeczki, bo było ciemno i ktoś jej podał” – podczas protestu pod Sądem Najwyższym.Do historii polskiego sądownictwa – podobnie jak Marsz Tysiąca Tóg – przejdzie jej „wprowadzenie” do Sądu Najwyższego przez kilkanaście tysięcy osób, gdy władza skróciła jej kadencję i usiłowała posłać na wcześniejszą emeryturę.Czy mogła zrobić więcej? Mierzyła się z zadaniem, którego nikt sobie wcześniej nie wyśnił w sennych koszmarach. Nie tylko z chamskimi nieraz atakami polityków czy groźbami prokuratury, ale też z dylematem: być wiernym prawu czy sumieniu. Bo władza PiS takie właśnie dylematy stawiała przed sędziami, stanowiąc bezprawne prawo. Poza tym, jako się rzekło, nie szła na wojnę, tylko piastować zaszczytny urząd. Urząd, który niespodziewanie dla wszystkich stał się linią frontu.Wszystko wskazuje na to, że Małgorzata Gersdorf będzie ostatnim niezależnym pierwszym prezesem Sądu Najwyższego, przynajmniej za tej władzy. I tak zostanie zapamiętana.
Zaradkiewicz dekomunizuje Sąd Najwyższy 5 MAJA 2020 EWA SIEDLECKA
Dr habilitowany Kamil Zaradkiewicz, zdolny prawnik, postanowił jednak przejść do historii metodą Herostratesa.Ma być zapamiętany jako Wielki Dekomunizator. Człowiek, który od blisko pięciu lat korzysta z łaskawości władzy (posada w spółce Naftoport, funkcja dyrektora departamentu w Ministerstwie Sprawiedliwości, w końcu sędziego Izby Cywilnej SN) i o tę łaskawość zabiega, wygłaszając poglądy sprzeczne z nauką i etyką prawniczą. Twierdzi np., że wyroki Trybunału Konstytucyjnego (oczywiście tego niesłusznego) „nie zawsze są ostateczne”, a osoby, które zaczęły karierę za czasów PRL, są skażone służalczością wobec władzy i nie mają prawa być sędziami.Wychowanek prof. Marka Safjana, protegowany prezesów Trybunału Konstytucyjnego Jerzego Stępnia i Andrzeja Rzeplińskiego – musi się uwiarygodnić w oczach nowej władzy. A więc uwiarygadnia się jako dekomunizator. Tak jak peerelowski prokurator Stanisław Piotrowicz uwiarygadnia się żarliwym oddaniem i gotowością wypełnienia każdego zadania na polecenie władzy.Pół roku temu dr Zaradkiewicz skompletował i ogłosił listę 747 „komunistycznych” sędziów, czyli osób, które otrzymały pierwszą nominację w czasach PRL od Rady Państwa. Była to zresztą odpowiedź na podważenie prawomocności mianowania z udziałem neo-KRS jego samego i innych sędziów. Konstruując tę listę, przestrzegał naczelnej zasady władzy PiS: „wszystkie zwierzęta są równe, ale niektóre są równiejsze”. Równiejsza okazała się Julia Przyłębska, która nie trafiła na listę mimo nominacji w 1988 r. Zaradkiewicz tłumaczył, że nie brał pod uwagę sędziów TK. Nie wyjaśnił, dlaczego.Kolejnym aktem wojny dekomunizacyjnej dr. Zaradkiewicza było złożenie do Trybunału Sprawiedliwości UE pytania prejudycjalnego o to, czy sędziowie z nominacji peerelowskiej Rady Państwa mają przymiot niezawisłości. Było to oczywiście lustrzane odbicie pytań prejudycjalnych o status sędziów mianowanych z udziałem neo-KRS powołanej przez polityków – w tym jego. Prawnicy wyśmiewali to pytanie, przypominając, że większość sędziów mianowanych w PRL potem otrzymywała nominacje z rąk prezydentów III RP. Ale nie chodziło o prawny sens, lecz o gest, o demonstrację żarliwego ideowego zaangażowania (idea, jak często w działalności Zaradkiewicza, pięknie splata się z własnym interesem).W pierwszym dniu w funkcji „komisarza” w Sądzie Najwyższym Zaradkiewicz wysłał do PAP oświadczenie: „Jesteśmy świadkami oczekiwanego przez polskie społeczeństwo przełomu w funkcjonowaniu wymiaru sprawiedliwości”. Trudno – przynajmniej w pierwszym momencie – nie odnieść tego „przełomu” do faktu tymczasowego przejęcia rządów w Sądzie Najwyższym.Dalej napomina sędziów SN, by nie politykowali, nie udzielali się publicznie i dbali o swoje obowiązki. „Władza sądzenia wiąże się ze szczególną odpowiedzialnością, wymagającą powściągliwości jej piastunów w korzystaniu z wolności słowa i nakazującą nieangażowanie się w spory, w tym polityczne, które to zaangażowanie mogłoby wzbudzać wątpliwość co do bezstronności sędziego i niezależności sądu” – z takim pouczeniem sędzia z rocznym stażem zwrócił się do koleżanek i kolegów, którzy orzekają do kilkunastu, kilkudziesięciu lat.Ogłosił też, że od dziennikarzy, pracowników naukowych i polityków oczekuje „powstrzymania się od wezwań do ferowania określonej treści rozstrzygnięć czy innych prób ingerencji w sferę niezawisłości sędziowskiej, także przybierających formę zinstytucjonalizowaną”. Co zresztą zabrzmiało dwuznacznie, bo w instytucjonalnych naciskach na wymiar sprawiedliwości przoduje – z oczywistych względów – ten, kto dzierży władzę, czyli PiS.Wreszcie poniedziałkowe dekomunizacyjne „wejście smoka”: komisarz Zaradkiewicz polecił zdjęcie sześciu portretów pierwszych prezesów Sądu Najwyższego, którzy sprawowali urząd za PRL. Portrety są częścią pocztu prezesów wiszącego w holu SN. Historia to zapamięta, władza zauważy. I o to chodzi.Komisarz Zaradkiewicz zapowiedział ponadto, że zweryfikuje zarządzenie byłej już prezes Małgorzaty Gersdorf o niekierowaniu korespondencji – w tym nowych spraw – do zawieszonych uchwałą Izb Kontroli Nadzwyczajnej
i Dyscyplinarnej. I wyznaczył na piątek 8 maja datę Zgromadzenia Ogólnego sędziów SN, na którym ma być wybranych pięciu kandydatów na pierwszego prezesa.Sam zapowiada, że „nie zamierza kandydować”. Ale to człowiek niezwykle ambitny: fakt, że PO-PSL nie wybrały go w 2015 r. na sędziego Trybunału Konstytucyjnego, na co miał wielką nadzieję (ale też merytoryczne kwalifikacje), spowodował, że przeszedł na pisowską stronę mocy. Czyli na pozycję wyznawcy decyzjonizmu – koncepcji politycznej, w której wola władzy może stać ponad praworządnością.Jakoś trudno uwierzyć, że jego ambicja sięga „tylko” stanowiska sędziego Sądu Najwyższego. Może nie zgłosi chęci kandydowania, ale zgłosi go kto inny, a on podejmie wyzwanie – z „dekomunizacją” Sądu Najwyższego na ustach? W Trybunale Konstytucyjnym PiS przeprowadził już wariant, w którym tymczasowy komisarz – Julia Przyłębska – został prezesem.Jest to tym bardziej prawdopodobne, że w środowisku prawniczym krążą opowieści o mobbingu, jaki stosował jako wieloletni dyrektor Biura Prawnego TK. A można sądzić, że politykom PiS sporą przyjemność dawałaby myśl, że teraz podobne porządki wprowadza w SN. PiS liczy, że „starzy sędziowie” będą jak najszybciej odchodzić w stan spoczynku, a może też składać urząd. Rządy dr. Zaradkiewicza walnie by się do tego przyczyniły.Herostrates Zaradkiewicz podpali Sąd Najwyższy?
PiS zderzy się ze ścianą czy ją przebije? 5 MAJA 2020 EWA SIEDLECKA
To, co się dzieje wokół wyborów prezydenckich, zapiera dech w piersiach. Senat odrzucił ustawę o wyborach pocztowych, a PKW chyba w godzinę odpowiedziała marszałek Witek na pytanie, czy wybory 10 maja da się przeprowadzić. Odpowiedziała, że się nie da.To ma być uzasadnienie dla przesunięcia terminu wyborów. Można się wprawdzie zdziwić, dlaczego Witek pyta PKW, której PiS odebrał wiele kompetencji dotyczących wyborów, a nie Pocztę Polską, ale nie czepiajmy się.PiS realizuje plan B (a może C, D, może nawet F): licząc się z tym, że ludzie od Gowina pomogą w Sejmie utrzymać senackie weto i nie wejdą w życie wybory pocztowe, ale też przepis, że marszałek Sejmu może wyznaczyć inną datę elekcji w granicach dwóch tygodni od poprzedniej, Witek zapowiedziała wniosek w środę z rana do Trybunału Julii Przyłębskiej, by ten przed 10 maja (czyli w dwa dni) odpowiedział, czy może sama z siebie przełożyć datę elekcji.Dla Trybunału Przyłębskiej to żaden problem: może orzec i w kilka godzin, np. w składzie trzyosobowym, żeby nie było problemu ze zdaniami odrębnymi. Uzasadnienie napisze się później. Gorzej z napisaniem wniosku do Trybunału. Bo Trybunał może orzekać tylko o zgodności przepisów prawa z konstytucją, ustawami i umowami międzynarodowymi. Nie może doradzać marszałkowi Sejmu, czy ma wydać jakąś decyzję, czy nie. Gdyby nawet TK miał oceniać decyzję już wydaną, też byłby problem, bo TK nie ocenia decyzji marszałka Sejmu. A co dopiero udzielanie porad, czy coś, czego nie ma, jest zgodne z konstytucją!W tej sprawie nie da się też zastosować ulubionego myku PiS: sporu kompetencyjnego. Z kim bowiem w sporze jest marszałek Witek? Czy ktoś oprócz niej usiłuje ustalić datę wyborów? Nic o tym nie wiadomo.Na oko wydaje się, że PiS, rozpędzony w dążeniu do wyborów, za chwilę z całym impetem walnie w ścianę. Ale pamiętamy, że wyobraźnia polityków i prawników PiS jest niewyczerpana, horyzonty nieogarnione, a odwaga w przekraczaniu granic praworządności – niezmierzona. Dlatego z fascynacją czekam na środowy ranek: co też wyjdzie spod ręki marszałek Witek?Co by nie wyszło, na pewno przejdzie do historii myśli prawotwórczej. I tylko można współczuć genialnemu prawnikowi, który to przygotuje, ale nie opatrzy własnym nazwiskiem.
Trzaskowski LGBT minus 6 MAJA 2020 EWA SIEDLECKA
Prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski zdezerterował: nie podjął walki o nadanie numeru PESEL i wydanie dowodu osobistego urodzonemu w Wielkiej Brytanii synowi dwóch Polek, mimo że miał do tego podstawę w zeszłorocznym wyroku NSA. I mimo że rok temu szumnie ogłosił Deklarację LGBT+, we wstępie której napisał: „Warszawa jest dla wszystkich, dlatego chcę, żeby była miastem bez dyskryminacji, bez języka nienawiści i przemocy. Miastem różnorodnym i przyjaznym. Obowiązkiem samorządu jest stać po stronie społeczności wykluczanych i dyskryminowanych”.Prezydent Trzaskowski po dziś dzień nie zrealizował żadnego z zobowiązań Deklaracji.„Problem techniczny” W sprawie wydania pięcioletniemu Viktorowi polskich dokumentów wypowiedział się w grudniu zeszłego roku Naczelny Sąd Administracyjny. Przyznał, że nie można dokonać transkrypcji brytyjskiego aktu urodzenia – który jest podstawą do wydania polskich dokumentów – bo polskie przepisy (prawa rodzinnego i o dokumentach stanu cywilnego) nie przewidują dwóch matek. Ale jednocześnie zaznaczył, że osoba mająca przynajmniej jednego rodzica Polaka jest według konstytucji obywatelem polskim. Więc sytuacja, gdy odmawia się potwierdzenia tego obywatelstwa przez wydanie polskiego dokumentu tożsamości, narusza konstytucję.NSA powiedział ponadto, że jeśli nie można dokonać transkrypcji zagranicznego aktu urodzenia, powinno się wydać polski dokument tożsamości na podstawie aktu w jego wersji oryginalnej. Była to uchwała poszerzonego, siedmioosobowego składu NSA, a więc ma wyjątkowe znaczenie prawne.Prezydent Trzaskowski otrzymał od matek Viktora wniosek już po tej uchwale. Mógł się na nią powołać i wydać dokument. Ale odmówił. Ewa Rogala z wydziału prasowego stołecznego ratusza mówi, że urzędnicy usiłowali rozpatrzeć sprawę pozytywnie, ale na przeszkodzie stanął system elektroniczny, który odmawiał przyjęcia wniosku, gdy w rubryce „ojciec” wpisywano kobietę. A innej rubryki, np. „rodzic”, nie ma.System PESEL jest w gestii Ministerstwa Cyfryzacji, system dowodów osobistych – MSWiA. Urzędnicy ratusza zwracali się do obu, sygnalizując problem, ale dostali odpowiedzi o odmowie współpracy. Z kolei matki Viktora nie zgodziły się, by w rubryce „ojciec” wpisać „b.d.” (brak danych), stanowczo domagając się, by wpisać je obie w rubryce „matka”.I trudno się dziwić – ich celem jest nie tylko zdobycie polskich dokumentów dla syna, ale zmuszenie władz do uznania przez państwo za obywateli dzieci polskich rodziców tej samej płci urodzonych za granicą. Kampania Przeciw Homofobii prowadzi kilka takich spraw, jest także polska skarga w Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu.Karolina Gierdal, jedna z prawniczek prowadzących sprawę z ramienia KPH, tłumaczenie ratusza uznaje za nieprzekonujące: – W uzasadnieniu odmowy nadania PESEL i wydania dowodu osobistego było napisane jedynie, że prawo nie przewiduje możliwości wpisania rodziców tej samej płci, więc jako rodzice nie mogą figurować dwie kobiety. Nie ma ani słowa o jakichkolwiek przeszkodach technicznych. Zresztą gdyby one były powodem, to prezydent nie mógłby wydać decyzji odmownej. Decyzja musi mieć podstawę prawną, a przeszkody techniczne to nie jest podstawa prawna. Prezydent nie tylko wydał odmowę, ale także odrzucił odwołanie od niej i przesłał sprawę wojewodzie mazowieckiemu. Ani razu nie powołał się na trudności techniczne. Miał też kilka okazji, by publicznie powiedzieć o trudnościach technicznych i swojej dobrej woli ich przezwyciężenia: w audycji w TOK FM i na swoich publicznych profilach w mediach społecznościowych, gdzie był o to wielokrotnie pytany. Mówił tylko, że „przygląda się” sprawie.Swój komentarz wydał dziś – w odpowiedzi na tekst opublikowany w tej sprawie na stronie Kampanii Przeciw Homofobii – sam Trzaskowski: „Oskarża się mnie o coś, na co nie mam wpływu. Właściwy adresat pytań to organy rządowe. Sytuacja jest ogromnie przykra, dziecko pozostaje poza naszym systemem prawnym. Władze uprawnione do stanowienia prawa powinny zadbać o załatwienie tej sprawy. Występowaliśmy do MSWiA oraz Min. Cyfryzacji, jednak odpowiedzi były jednoznacznie
negatywne”.Czy korespondencja z ministerstwami w sprawie zmiany formularza to wszystko, co mógł zrobić prezydent Warszawy, który rok wcześniej podpisał Deklarację LGBT+? Gdyby chciał podjąć realną walkę – mógł nie podejmować żadnej decyzji. Matki Viktora zaskarżyłyby do sądu administracyjnego „bezczynność organu” (po zniesieniu ograniczeń pandemicznych, bo na razie prawo do skargi na bezczynność jest zawieszone) i wtedy sąd musiałby ocenić, czy „przeszkoda techniczna” jest wystarczającym usprawiedliwieniem. Miałby także szansę ocenić, czy owa przeszkoda, czyli kształt formularza, jest zgodna z konstytucją. A wszystkie sądy administracyjne wiąże uchwała siedmiu sędziów NSA.Trzaskowski nie podjął tej próby. Przerzucił sprawę na wojewodę, czyli namiestnika PiS. Wiadomo, jaki będzie skutek. Dlaczego „tęczowy prezydent” oddał sprawę Viktora walkowerem? Może nie miał ochoty po raz drugi mierzyć się z falą krytyki i hejtu, która spotkała go, gdy rok temu ogłosił Deklarację?Deklaracja LGBT minus Deklaracja zapoczątkowała także niespotykaną w historii III RP nagonkę władzy publicznej na osoby nieheteronormatywne pod hasłem „walki z ideologią LGBT”, co skutkowało m.in. pobiciami i przynajmniej jednym samobójstwem – transpłciowej Milo, która skoczyła z mostu do Wisły. Kilkanaście samorządów lokalnych przyjęło też deklaracje o byciu „strefą wolną od ideologii LGBT”.A co z realizacją Deklaracji LGBT+ w Warszawie? Nic. Z odpowiedzi, którą uzyskałam w grudniu zeszłego roku od zespołu prasowego ratusza, wynika, że:Nie reaktywowano hostelu interwencyjnego dla osób LGBT+ – ofiar przemocy domowej. „Zgodnie z zapisami Deklaracji przygotowanie formuły działania hostelu interwencyjnego zostanie wypracowane ze społecznościami LGBT+ i ekspertami” – napisał ratusz w odpowiedzi.Nie powołano w szkołach „latarników”, którzy mieli prowadzić interwencje antyprzemocowe. Odpowiedź:„Działania związane z przeciwdziałaniem przemocy są realizowane w ramach programu Szkoła Przyjazna Prawom Człowieka. Pierwszy etap programu odbył się na Ochocie, w tym roku szkolnym jest realizowany w Wawrze, Wilanowie i na Woli, planujemy co roku przeprowadzać go w kolejnych dzielnicach”.Nie wprowadzono w szkołach nieobowiązkowej edukacji seksualnej według wytycznych WHO (o nią była największa awantura, twierdzono, że chodzi o uczenie przedszkolaków masturbacji). Odpowiedź ratusza: „Z zakresu edukacji seksualnej jesteśmy na etapie przygotowania zarysu programu, zagadnień, które mogą być realizowane w szkołach, oraz – w następnej kolejności – wspólnie z ekspertami scenariuszy lekcji. Planujemy zakończyć ten etap do czerwca 2020 r.”.Miasto miało prowadzić projekty wspólnie z organizacjami pozarządowymi działającymi na rzecz społeczności LGBT+. Odpowiedź ratusza: „Prezydent m.st. Warszawy w roku 2019 objął honorowym patronatem Paradę Równości oraz projekt Dyplomy Równości, w ramach którego powstał m.in. Ranking Szkół Przyjaznych Uczniom i Uczennicom LGBTQ+”.Nie stworzono „centrum kulturowo-społecznościowego dla osób LGBT+”. Odpowiedź ratusza: „Potrzebujemy poważnej pracy nad edukacją, zmianami postaw i zapewnieniem bezpieczeństwa. Do realizacji tego zapisu Deklaracji wrócimy w późniejszym terminie”.Nie przeprowadzono „rozpoznania potrzeby klubów sportowych skupiających osoby LGBT+” i nie wsparto takich inicjatyw. Odpowiedź ratusza: „Kluby sportowe skupiające osoby LGBT+ mogą korzystać ze środków miejskich przeznaczonych na wspieranie i upowszechnianie kultury fizycznej na tych samych zasadach jak inne organizacje sportowe”.Nie wdrożono „Karty Różnorodności” – międzynarodowego dokumentu dotyczącego promowania różnorodności i równych szans w zatrudnieniu bez względu na płeć, rasę, orientację seksualną, pochodzenie etniczne, wiek, niepełnosprawność czy religię. Odpowiedź: „Urząd m.st. Warszawy jest jeszcze w procesie przygotowawczym do podpisania Karty Różnorodności, aby w momencie podpisania Karty móc faktycznie zapewniać skuteczną realizację zawartych w niej postulatów. Jest to złożona procedura (…)”.Miasto nie podjęło współpracy z pracodawcami przyjaznymi dla osób LGBT+. O to
też było wiele hałasu: że to dyskryminacja pracodawców nieprzyjaznych zatrudnianiu osób LGBT.Nie powołano pełnomocnika prezydenta ds. społeczności LGBT+. Odpowiedź ratusza: „Po analizie potencjalnego zakresu działań związanych z wdrażaniem Deklaracji LGBT+ oraz liczby pełnomocników i ich zadań podjęto decyzję, że w najbliższym czasie nie będziemy powoływać osobnego stanowiska Pełnomocnika ds. społeczności LGBT+”.Co do klauzuli antydyskryminacyjnej w umowach z kontrahentami miasta – z odpowiedzi wynika, że są we wszystkich takich umowach, ale dotyczą tylko niedyskryminacji ze względu na takie cechy jak płeć, rasa, pochodzenie etniczne lub narodowość. „Aktualnie prowadzone są prace nad aktualizacją zasad najmu miejskich lokali użytkowych, w którym klauzula antydyskryminacyjna zostanie rozszerzona o takie cechy jak: religia, wyznanie, światopogląd, niepełnosprawność, wiek, orientacja seksualna. Projekt zarządzenia w tej sprawie jest w ostatnich fazach procedowania”.Tak więc spokojnie można uznać, że Deklaracja LGBT+ pozostaje w sferze deklaracji.
Niewybory w Krainie Czarów 10 MAJA 2020 EWA SIEDLECKA
Alicja w swojej wędrówce po Krainie Czarów trafiła na niezwykłe przyjęcie u Marcowego Zająca i Szalonego Kapelusznika: „nieurodziny”. Wszystko było jak trzeba: przysmaki, toasty i stosowny wierszyk. Tylko nie było urodzin.W naszej Krainie Czarów świętujemy dziś niewybory. Ogłoszone przez naszego Marcowego Zająca i Szalonego Kapelusznika za pomocą oświadczenia o porozumieniu w sprawie niewyborów. Nasze niewybory są odwrotnością nieurodzin. Na nieurodzinach były wszystkie atrybuty urodzin, tylko nie było samych urodzin. U nas są wybory – bo je ogłoszono i ich nie odwołano, a Sąd Najwyższy ma stwierdzić ich nieważność, a zatem potwierdzi ich istnienie, bo jeśli coś nie istnieje, to nie można tego unieważnić. Ale nie mamy atrybutów wyborów w postaci lokali wyborczych, komisji wyborczych, kart do głosowania i – najważniejsze – nie mamy samego aktu głosowania.Wybory bez głosowania to nasz polski wynalazek. Polak potrafi. Wynalazek genialny, bo nie tylko eliminuje przykrą niepewność co do wyniku wyborów, ale też obcina koszty. To szczególnie cenne u progu wielkiej zapaści gospodarczej. Słuszną linię ma nasza władza!Czy to jeszcze demokracja? Można wybrzydzać, że nie. Ale skoro mogą być przyjęcia urodzinowe bez urodzin, wybory bez głosowania, to może być też demokracja bez wyborów.
Usługa prezydenta na rzecz Zaradkiewicza 13 MAJA 2020 EWA SIEDLECKA
Prezydent ma zmienić przepisy o wyborze pierwszego prezesa SN, żeby ułatwić zadanie Kamilowi Zaradkiewiczowi, który nie radzi sobie z prostym faktem: PiS nie ma większości w Sądzie Najwyższym.Dziś, w czwartym już dniu obrad, które rozpoczęły się w zeszły piątek, Zgromadzenie Ogólne Sędziów SN miało przesłuchać kandydatów na kandydatów do przedstawienia do wyboru prezydentowi. A także przeprowadzić nad nimi głosowanie. PiS tak ukształtował przepisy, że wśród piątki wybrańców Zgromadzenia z pewnością będzie przynajmniej jeden pisowski. Ale głosy liczyć musi komisja skrutacyjna, a legalność jej wyboru „starzy” sędziowie SN kwestionują. Słusznie, bo nie została „wybrana” – jak nakazuje regulamin ustalony przez prezydenta – ale jednoosobowo narzucona przez p.o. pierwszego prezesa SN Kamila Zaradkiewicza. Głosowanie nad kandydatami dla prezydenta mogłoby być kwestionowane jako przeprowadzone przez ciało powołane sprzecznie z regulaminem SN.Kamil Zaradkiewicz zrozumiał to dopiero dziś rano. Dlatego odroczył bezterminowo obrady Zgromadzenia Ogólnego i zwrócił się do prezydenta o zmianę regulaminu. Andrzej Duda miałby tak zmienić przepisy, żeby nie były konieczne głosowania, które PiS musiałby przegrać. Wszystkim ma rządzić Zaradkiewicz: ma narzucić porządek pracy Zgromadzenia, sam powołać komisję skrutacyjną i sam przedstawić prezydentowi pięciu kandydatów, żeby nie przegrać głosowania uchwały o przedstawieniu wyłonionych kandydatów prezydentowi.Zobaczymy, co zrobi Duda. Taki regulamin byłby kpiną i łamałby art. 183 konstytucji, który mówi o przedstawieniu prezydentowi kandydatów na pierwszego prezesa SN przez „Zgromadzenie Ogólne Sędziów Sądu Najwyższego”, a nie Kamila Zaradkiewicza czy innego nominata. Ale Duda nie od dziś robi sobie kpiny z konstytucji.Jedno, co mogą zrobić „starzy” sędziowie SN, to po prostu nie uznać regulaminu sprzecznego z konstytucją i nie zgodzić się według niego procedować. Ale taką sytuację PiS przewidział już dawno: wedle jego przepisów o SN kworum potrzebne do wyłonienia kandydatów na pierwszego prezesa to raptem 32 sędziów. A nominatów neo-KRS jest w tej chwili w SN 44 – aż nadto. Kworum w postaci jednej czwartej składu Sądu Najwyższego to kolejna kpina z konstytucji, która przewiduje, że kandydatów na pierwszego prezesa powinni wybierać sędziowie SN, a nie jakaś mniejszościowa frakcja.W tej sytuacji powstaje dylemat, wobec którego stanęli w swoim czasie „starzy” sędziowie Trybunału Konstytucyjnego: czy podporządkować się prezesowi wybranemu z naruszeniem konstytucji?
Jak prokuratura Kościołowi ręce myje. I własne umywa 15 MAJA 2020 EWA SIEDLECKA
W sobotę premiera nowego filmu braci Sekielskich o pedofilii w Kościele „Zabawa w chowanego”. Z tej okazji „Gazeta Wyborcza” przypomniała, że ponad rok temu Prokuratura Krajowa wysłała pismo do szefów prokuratur regionalnych. Wynika z niego, że powinni meldować o każdym planowanym wniosku do Kościoła lub związku wyznaniowego o wydanie dokumentów związanych z przypadkami pedofilii, badanymi w ramach procesu kanonicznego.To właśnie odmowa wydania takich dokumentów przez Kościół blokowała część śledztw. Tak przynajmniej tłumaczyli prokuratorzy. Kościół odmowę tłumaczy zaś najczęściej tym, że dokumentów nie ma, bo posłano je do Watykanu i nie zachowano kopii. A proces kanoniczny został zakończony.Odpowiedzialność przed Kościołem nie jest jednak tym samym co odpowiedzialność karna. Ta często jest już przedawniona, ale ofiary mają prawo do odszkodowania w procesie cywilnym. Ukrywając dokumenty, Kościół nierzadko to prawo udaremnia.Pismo, o którym przypomina „Wyborcza”, zdobyła w drodze interpelacji poselskiej Joanna Scheuring-Wielgus (wówczas z Nowoczesnej). Jest podpisane przez dyrektora biura prezydialnego Tomasza Szafrańskiego i ma charakter ekspertyzy prawnej. Przyznaje on, że prokuratura ma prawo (art. 217 kpk) żądać dokumentów mogących być dowodem w sprawie także od Kościołów i związków wyznaniowych i skonfiskować je w drodze przeszukania. Dalej przywołuje konstytucję i konkordat, a nawet traktat o UE, podkreślając wagę zasady autonomii Kościołów i państwa. A także zasadę, że państwo nie ingeruje w sfery, które obejmuje prawo kościelne – m.in. w procesy kanoniczne związane z oskarżeniami o pedofilię księży i zakonników.„Nie ulega wątpliwości, że zatrzymanie akt procesu kanonicznego przez organa ścigania stanowi ingerencję w przebieg tego procesu. Należy zatem uznać, że decyzja o wydaniu postanowienia żądania akt lub dokumentów z procesu kanonicznego powinna być podejmowana z rozwagą, jako potencjalnie pozostająca w kolizji z autonomią jurysdykcji Kościoła. (…) Decyzja władz kościelnych w tym przedmiocie należy do sfery ich (władz Kościoła) autonomii”.Zdaniem Szafrańskiego z zasady autonomii Kościołów wynika, że prokurator może żądać dokumentów od Kościoła, jeśli jest to dowód, który „ma charakter niezastępowalny” i stanowi podstawę stwierdzenia, czy i przez kogo czyn został popełniony, jaką kwalifikację należy przyjąć itd., przy czym okoliczności te nie mogą zostać ustalone w inny sposób. Do tego prokurator nie może żądać całych akt, a jedynie precyzyjnie wskazać ich fragmenty. Tu powstaje pytanie, skąd prokurator ma wiedzieć, jakie dokumenty są w aktach, skoro ich nie widział. Szafrański nie odpowiada.Ale nie ta ekspertyza w całej sprawie jest bulwersująca. Prokuratura Krajowa jest bowiem m.in. od tego, żeby służyć prokuratorom takimi ekspertyzami. Nie są obowiązujące – to ma być rodzaj pomocnika. Nie są to żadne „wytyczne”, jak nazywają je niektóre media. „Wytyczne” może wydawać jedynie prokurator generalny. Prokurator Szafrański nie powołuje się na przepis Prawa o prokuraturze dotyczący wytycznych. Określa swoje pismo jako „stanowisko”. I nie precyzuje, czy jest to stanowisko Prokuratora Krajowego, Generalnego, czy może jego osobiste.Można dyskutować nad słusznością wywodu Szafrańskiego o wyjątkowości sytuacji, w których prokuratorowi wolno skorzystać ze swoich uprawnień, jeśli dotyczy to Kościołów i związków wyznaniowych. Szczególnie że pedofilia jest poważnym problemem na całym świecie – w związku ze zmową milczenia w samym Kościele.Naprawdę bulwersujące jest jednak zakończenie pisma. Szafrański pisze: „W celu ukształtowania należytej praktyki proszę o każdorazowe przekazywanie do Biura Prezydialnego Prokuratury Krajowej informacji o przypadkach planowanego wystąpienia przez podległych Państwu prokuratorów do władz Kościoła lub związku wyznaniowego o udostępnienie dokumentów z wewnętrznego postępowania prowadzonego przed takimi (kościelnymi) władzami, oraz o przypadkach, które, w ocenie prokuratorów, uzasadniają decyzję o zastosowaniu art. 217 kpk z uwagi na odmowę udostępnienia przez te władze niezbędnych dla
postępowania karnego dokumentów. Uprzejmie proszę o poinformowanie o treści niniejszego pisma podległych prokuratorów”.Jak się można domyślić, słowa „proszę” użyto grzecznościowo. Trudno sobie wyobrazić, żeby którykolwiek z szefów prokuratur rejonowych prośby tej nie spełnił, zważywszy że może stracić stanowisko na skinienie Zbigniewa Ziobry (zlikwidowano kadencyjność szefów prokuratur). Oczywiste też, że decyzja o tym, czy w danej sytuacji stosować art. 217, czyli żądać dokumentów, a w razie odmowy zająć je w drodze rewizji, przestanie już należeć do prokuratora prowadzącego śledztwo. Każda taka sprawa przekazywana jest do decyzji Prokuratury Krajowej. Ta zaś – co można domniemywać po dotychczasowym zachowaniu kierownictwa prokuratury – zależeć będzie od decyzji politycznej.Nie wiemy, ile takich pism wyrażających „stanowisko” Szafrańskiego czy innych prokuratorów Prokuratury Krajowej zostało przekazanych w dół. I nie wiemy, jakiego rodzaju spraw dotyczą. Jak prowadzić śledztwa, w których występują politycy PiS? Co robić z niepokornymi sędziami? Jak działać wobec opozycji ulicznej? Lekarzy i pielęgniarek w dobie koronawirusa?Wiemy natomiast, co się stanie, jeśli kiedyś PiS straci władzę, a jego następcy zechcą pociągać do odpowiedzialności prokuratorów za nadużycia władzy i niedopełnianie obowiązków. Prokuratorzy Prokuratury Krajowej powiedzą: to były tylko niewiążące pisma ze stanowiskami. A prokuratorzy niższych szczebli – że wykonywali polecenia przełożonych.
Początek rewolty? 17 MAJA 2020 EWA SIEDLECKA
Czy sobotnia demonstracja w Warszawie była legalna? Czy policja legalnie ją rozbiła? Okaże się, kiedy sądy zajmą się zatrzymanymi. Cała historia pokazuje, że ogłoszony przez Radę Ministrów stan epidemii, który odbiera nam szereg konstytucyjnych praw i wolności, może być sprzeczny z konstytucją. A to z kolei może mieć spore konsekwencje.Najwięcej szumu w związku z sobotnią demonstracją narobiło przetrzymywanie w radiowozie senatora Jacka Burego (KO). Policja twierdzi, że wdarł się tam sam. Jeśli to nieprawda, to mamy do czynienia ze złamaniem immunitetu parlamentarnego gwarantującego nietykalność. Bo wprawdzie senatora można zatrzymać „na gorącym uczynku”, ale tylko w przypadku przestępstwa. A udział w nielegalnym zgromadzeniu nie jest przestępstwem, tylko wykroczeniem.Tu dochodzimy do pytania, czy zgromadzenie było legalne. Organizator, przedsiębiorca Marek Jarocki, otrzymał od ratusza informację, że zarejestrowanie jego zgromadzenia nie jest możliwe, bo zgodnie z rozporządzeniem Rady Ministrów zgromadzenia są zakazane. Sąd Okręgowy w Warszawie odrzucił odwołanie Jarockiego, uznając, że pismo zakazywało zgromadzenia – ze względu na pandemię słusznie.Do sprawy przyłączył się Rzecznik Praw Obywatelskich, który od dawna sygnalizował, że niektóre wprowadzone przez rząd ograniczenia i zakazy są niekonieczne, nieproporcjonalne i nie mają zakorzenienia w prawie, bo prawa i wolności konstytucyjne można ograniczyć tylko ustawą i tylko w sposób niezbędny i proporcjonalny. A tak daleko idące ograniczenia – w tym całkowity zakaz wolności zgromadzeń – mogą być wprowadzone tylko w ramach stanu nadzwyczajnego. Tego zaś rząd nie chce wprowadzić, bo nie mógłby przeprowadzić wyborów w czasie, gdy reelekcja Andrzeja Dudy jest prawie pewna.W piątek Sąd Apelacyjny w Warszawie przyznał RPO i Jarockiemu rację: uznał, że zakaz zgromadzeń „budzi istotne wątpliwości konstytucyjne”. Zgodził się też, że pisma ratusza nie można uznać za zakaz zgromadzenia. A więc zgromadzenie było legalne czy nie?Z orzeczenia sądu apelacyjnego wynika, że nie było zakazu, a gdyby był, to prawdopodobnie byłby sprzeczny z konstytucją. Po tym orzeczeniu prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski powinien był wpisać je do rejestru zgromadzeń albo wydać formalny zakaz, od którego przysługiwałoby organizatorowi odwołanie. Nie zrobił nic.W tej sytuacji trzeba przyjąć zasadę rozstrzygania wątpliwości na rzecz wolności – w tym przypadku wolności zgromadzeń.I będzie na to szansa, bo podczas zgromadzenia zatrzymano ok. 300 osób, a część będzie miała zarzuty udziału w nielegalnym zgromadzeniu. Sprawy trafią do sądów, które będą musiały orzec, czy zgromadzenie rzeczywiście było nielegalne. A orzecznictwo sądów apelacyjnych ma duży autorytet jako wskazówka do interpretacji prawa.Jeśli sądy orzekać będą na rzecz wolności, następstwem tych spraw będą pozwy o zadośćuczynienie za naruszenie przez władze konstytucyjnej wolności zgromadzeń, a także – przez policję – prawa do nietykalności demonstrantów.Może to być początek kwestionowania także innych zakazów i ograniczeń, w szczególności poruszania się czy korzystania z instytucji kultury. W grę wchodzą także pozwy od przedsiębiorców.Dlatego władza poważnie powinna się zastanowić nad wprowadzeniem stanu nadzwyczajnego. W tej sytuacji niósłby on mniejsze ryzyko płacenia odszkodowań i nie powodowałby ryzyka zadośćuczynień (niezwiązanych ze stratami materialnymi) – oczywiście pod warunkiem, że wprowadzone tym stanem ograniczenia byłyby konieczne i proporcjonalne.Ale może PiS wybierze opcję siłową i postawi na Izbę Kontroli Nadzwyczajnej SN, która może zmienić każde orzeczenie sądu.Tak czy inaczej – sobotnia demonstracja może być początkiem rewolty w obronie bezprawnie odebranych wolności.
Prezes SN, co się TSUE nie będzie kłaniał 25 MAJA 2020 EWA SIEDLECKA
Małgorzata Manowska jest nowym pierwszym prezesem Sądu Najwyższego. To ją wskazał Andrzej Duda, mimo że otrzymała dwa razy mniej głosów sędziów niż sędzia Włodzimierz Wróbel. Przedtem prezydent zapowiedział, że wybierze osobę, która nie wypowiada się politycznie.Sędzia Małgorzata Manowska może i nie wypowiada się politycznie, za to kiedy się wypowiada, to głoszone przez nią poglądy rymują się z pisowską „reformą” wymiaru sprawiedliwości. Nic dziwnego, skoro dała się wybrać do Sądu Najwyższego przez neo-KRS, a jako dyrektorka Krajowej Szkoły Sędziów i Prokuratorów zwalniała wykładowców o niesłusznych poglądach na tę „reformę”.Małgorzata Manowska to – jakby nie spojrzeć – jednak wersja soft. Prezydent mógł wskazać np. Tomasza Demendeckiego. Byłego komornika z postępowaniem dyscyplinarnym na koncie i kolegę byłego wiceministra Łukasza Piebiaka, którym zresztą straszył sąd dyscyplinarny. Podobno Zbigniew Ziobro intensywnie lobbował za Demendeckim.Sędzia Manowska to wersja soft także wobec wcześniejszego wyznaczenia przez prezydenta na „komisarza” najpierw Kamila Zaradkiewicza, a potem Aleksandra Stępkowskiego.Prezes Manowska nie będzie żołnierzem PiS. Zachowa dystans i kulturę. I pozory. Nie będzie „towarzyskim odkryciem” prezesa. Ale i tak będzie, jak ma być. Na przykład już pojawiła się cenzura: ze strony SN usunięto krytyczne stanowisko 50 sędziów Zgromadzenia Ogólnego w związku z procedurą wyboru kandydatów na pierwszego prezesa.Sąd Najwyższy został przejęty na tyle, na ile pozwala na to PiS-owi obecność – wciąż większościowa – „starych” sędziów. SN, liczący teraz 99 sędziów, a docelowo 125, nie tak łatwo przejąć i kontrolować jak liczący 15 sędziów Trybunał Konstytucyjny.Podczas odpowiedzi na pytania zadawane kandydatom na pierwszego prezesa SN przez uczestników Zgromadzenia Ogólnego sędzia Manowska unikała kontrowersyjnych i przesądzających stwierdzeń. Ale i tak widać z nich, że wszędzie, gdzie będzie to od niej zależało, nie dopuści do zakwestionowania wyboru i działalności nowych Izb SN. Nawet gdyby tak orzekł Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Nie dopuści też do kwestionowania statusu neosędziów przez polskie sądy, w tym Sąd Najwyższy.Zdecydowanie stwierdziła, że sędziowie, polscy czy unijni, nie mogą oceniać i podważać statusu innych sędziów. Pytana, czy uzna wyrok TSUE, jeśli podważy on status neosędziów, odparła: „Nie mogę sobie wyobrazić, aby TSUE mógł narzucić jakiemukolwiek państwu, że powołania sędziowskie dokonane zgodnie z jego prawem wewnętrznym są nieważne”. A więc prezes Manowska nie uzna, że orzeczenie TSUE ma wpływ na orzekanie tych sędziów tu, w Polsce. Pytana o zasadę pierwszeństwa prawa unijnego nad krajowym, odpowiedziała zresztą, że to unijne nie ma „charakteru absolutnego”.Czy będzie respektować postanowienie zabezpieczające wydane przez TSUE, a zawieszające działalność orzeczniczą Izby Dyscyplinarnej do czasu osądzenia skargi Komisji Europejskiej? „W ścisłych granicach, bez wkraczania w sferę niezawisłości sędziów tej Izby” – odpowiedziała. Co to oznacza? „W ścisłych granicach” – to znaczy tylko w zakresie orzekania w sprawach dyscyplinarnych sędziów, bo tego dotyczy skarga KE. A więc prezes Manowska zamierza „odmrozić” orzekanie Izby w sprawach dyscyplinarnych prokuratorów, adwokatów, radców prawnych czy komorników. Co oznacza niewkraczanie w „sferę niezawisłości sędziów tej Izby”? Może np. to, że jeśli sędziowie sami uznają, że chcą orzekać, to ona im tego zabraniać nie będzie? A na 9 czerwca Izba Dyscyplinarna wyznaczyła rozpoznanie uchylenia immunitetu sędziemu Igorowi Tulei. To oznacza pozbawienie go możliwości orzekania na dowolnie długo.Manowska stwierdziła też, że TSUE w zabezpieczeniu tymczasowym nie nakazał zawieszenia działalności Izby Dyscyplinarnej, a jedynie „powstrzymanie się od przekazania spraw zawisłych przed Izbą Dyscyplinarną do rozpoznania przez skład, który nie spełnia wymogów niezależności orzeczenia”. „Nie można przyjmować z góry, że każdy skład nie jest składem niezależnym” – stwierdziła. To z jej strony manipulacja orzeczeniem TSUE, która pozbawia je
wszelkiego sensu.Kontynuując temat zawieszenia Izby Dyscyplinarnej, a także Izby Kontroli Nadzwyczajnej, sędziowie zapytali Manowską, czy zamierza respektować uchwałę trzech połączonych Izb SN, zawieszającą te dwie neoizby. Odpowiedziała, że się z nią „głęboko nie zgadza”, że zapadła bezprawnie, bo wyłączono z orzekania neosędziów. „Nie widzę możliwości, by obchodzić konstytucję i podważać status sędziów” – stwierdziła.Sędziowie pytali ją też, czy możliwe jest zachowanie jedności Sądu Najwyższego w sytuacji tak głębokiego podziału między „starymi” sędziami a sędziami mianowanymi z udziałem neo-KRS. „Jak opadnie kurz bitewny, będziemy musieli ze sobą funkcjonować. Starsi stażem sędziowie nie rozpieszczali nas. Nie pozwolę na ostracyzm. Nie będzie mobbingu” – odpowiedziała. Czy tę odpowiedź można odczytywać jako deklarację łagodzenia antagonizmów?Na pytanie o wyciek danych 50 tys. pracowników i studentów Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury sprzed trzech tygodni odpowiedziała, że w śledztwie ona i szkoła mają status pokrzywdzonych, a za dane odpowiadała firma zewnętrzna.Dyplomatycznie wybrnęła z pytania o to, jak ocenia obecną działalność Trybunału Konstytucyjnego: „Staram się separować od dyskusji politycznej, nie służy to autorytetowi wymiaru sprawiedliwości”. I zadeklarowała, że dołoży starań, aby „odbudować autorytet” SN – jakby do tej pory Sądowi Najwyższemu tego autorytetu brakowało. Ale powiedziała też, że będzie pilnowała, by SN „nie stał się łupem polityków”. Śmiała wypowiedź, zważywszy że „łupem” może paść jedynie partii rządzącej, czyli PiS.Ta zapowiedź nie zmienia faktu, że wraz z jej wyborem Sąd Najwyższy stał się łupem PiS – choćby przez to, że wybór ten dokonał się na podstawie niekonstytucyjnych przepisów, gwarantujących, że na czele SN stanie osoba wskazana de facto nie przez sędziów, a przez polityków. I prezes Manowska na pewno zdaje sobie z tego sprawę.
Stan postprawia 2 CZERWCA 2020 EWA SIEDLECKA
Trybunał Julii Przyłębskiej – w składzie pięciu sędziów, bez dublerów – uznał, że nie można kwestionować statusu sędziów, jeśli powołani są przez prezydenta. Julia Przyłębska w uzasadnieniu stwierdziła, że mianowanie sędziów jest jego prerogatywą i ma w tym zakresie pełną swobodę. Jedynym warunkiem, który musi zostać spełniony dla ważności takiego powołania, jest wniosek KRS.Więcej: osoba powołana na urząd sędziego „nie musi spełnić dodatkowych warunków przed powołaniem ani tym bardziej już po nim nie przechodzi jakiejkolwiek innej weryfikacji”. Skoro Kaligula mógł uczynić konia senatorem, to prezydent Duda może uczynić… (tu każdy niech wpisze, co zechce) sędzią.Orzeczenie dotyczyło Kodeksu postępowania cywilnego, którego art. 49 par. 1 stanowi: „sąd wyłącza sędziego na jego żądanie lub na wniosek strony, jeżeli istnieje okoliczność tego rodzaju, że mogłaby wywołać uzasadnioną wątpliwość co do bezstronności sędziego w danej sprawie”. Przepis ten został wykorzystany do żądania wyłączenia sędziów Sądu Najwyższego mianowanych z udziałem neo-KRS. I ci sędziowie – Kamil Zaradkiewicz, Joanna Misztal-Konecka i Tomasz Szanciło – zadali Trybunałowi pytanie prawne, czy zgodne z konstytucją jest kwestionowanie ich prawa do sądzenia.Dziś Trybunał odpowiedział tak, jak oczekiwali. Wcześniej podobnie odpowiedział na pytanie dotyczące wyłączenia sędziego mianowanego z udziałem neo-KRS na podstawie przepisu z procedury karnej.PiS obstawia się ze wszystkich stron przeciwko kwestionowaniu nominacji neo-KRS, bo spodziewa się, że legalność KRS lada chwila może zakwestionować Trybunał Sprawiedliwości UE. Mamy więc dwa wyroki Trybunału Przyłębskiej, a wcześniej ustawę „kagańcową” przewidującą kary, do wydalenia z zawodu włącznie, za kwestionowanie statusu neosędziów.Ale mamy też styczniową uchwałę trzech połączonych Izb SN o tym, że można kwestionować bezstronność sędziów powołanych z udziałem neo-KRS, tyle że to nieprawe pochodzenie nie może być jedynym argumentem. Ta uchwała jest PiS-owi solą w oku. Nowo powołana pierwsza prezes SN Małgorzata Manowska zapowiedziała, że będzie dążyć do jej zmiany. Ale to może zrobić tylko cały skład Sądu Najwyższego, który PiS opanował na razie tylko w jednej trzeciej.Sędziowie mają póki co do wyboru: słuchać Trybunału Przyłębskiej albo Sądu Najwyższego. I ryzykować kary dyscyplinarne.Cztery lata temu ostrzegano o możliwym dwuprawiu. Teraz stan dwuprawia stał się faktem. Mało tego: stał się codziennością. Wybrana w bezprawnej procedurze Małgorzata Manowska jest pierwszą prezesem SN, za chwilę człowiek wybrany w bezprawnej procedurze wyborczej będzie prezydentem. A prawo uchwala parlament, którego wybór zatwierdziła jako ważny Izba Kontroli Nadzwyczajnej SN wybrana przez bezprawnie działającą neo-KRS.Określenia „bezprawny”, „prawnie nieważny”, „niekonstytucyjny”, „nielegalny” zmieniają znaczenie w zależności od kontekstu i tego, kto ich używa. Tak wygląda postprawie.
Ułaskawienie polityczne 5 CZERWCA 2020 EWA SIEDLECKA
Prezydent Andrzej Duda ułaskawił działacza miejskiego Jana Śpiewaka. Przypomnijmy, że został skazany za pomówienie adwokatki Bogumiły Górnikowskiej o wspieranie dzikiej reprywatyzacji.To niewątpliwie decyzja polityczna. Śpiewak jest ważną twarzą walki z reprywatyzacją, obrońcą krzywdzonych lokatorów – Duda chce więc zarobić punkty w kampanii. To decyzja polityczna także dlatego, że Śpiewak kupił ją sobie poparciem dla poczynań PiS wobec sądownictwa i sędziów. Tuż po wyroku w grudniu zeszłego roku ogłosił: „Ja sam broniłem sądów, kiedy PiS chciało je reformować. Ale teraz widzę, że polski wymiar sprawiedliwości zbliża się do białoruskiego”. Ma prawo do własnych poglądów. Ale wygłasza je przy okazji wystąpienia o ułaskawienie i demonstracyjnie spotyka się z Dudą tuż po prawomocnym wyroku. Co oznacza, że kieruje nim wyłącznie własny interes.Jan Śpiewak został skazany na podstawie art. 212 kk o pomówieniu za pomocą środków masowego komunikowania. O zniesienie przepisu organizacje broniące wolności słowa i dziennikarze walczą od lat u wszystkich kolejnych rządów – z pisowskimi włącznie. Walczymy, by dobrego imienia bronić za pomocą procesów cywilnych, a nie karnych. Niestety Trybunał Konstytucyjny uznał, że procedura cywilna jest za słaba, a Trybunał Praw Człowieka – że ściganie karne za naruszenie wolności słowa jest co do zasady dopuszczalne. Politycy nie chcą się wyrzec takiego narzędzia, także wobec dziennikarzy.Przepis więc istnieje, a sądy skazują. Z punktu widzenia kontestacji złego prawa to dobrze, że prezydent ułaskawił Śpiewaka. Ale nikt chyba nie wierzy, że ułaskawi dziennikarzy „Gazety Wyborczej”, gdyby sądy skazały ich za pomówienie Jarosława Kaczyńskiego w sprawie oszukania Gerarda Birgfellnera. Albo kogokolwiek innego, kto nie byłby ideowo bliski PiS-owi czy nie zapłacił za ułaskawienie poparciem dla jego poczynań.Poza tym Jan Śpiewak nie został skrzywdzony przez sądy. Dowody wskazują, że bezprawnie, manipulując faktami i cytatami, pomówił na Twitterze mec. Górnikowską o to, że „przejęła w 2010 r. metodą na 118-letniego kuratora kamienicę na Ochocie” (pisałam o tej sprawie). A więc był winny. I nie jest tak, że został skazany za działalność na rzecz lokatorów – za którą należy mu się uznanie.„Prezydent, podejmując decyzję o skorzystaniu z prawa łaski, miał przede wszystkim na uwadze fakt, że konsekwencje skazania znacznie przekraczają normalny poziom ich uciążliwości; wymagają tego zasady humanitaryzmu, ale przede wszystkim sprawiedliwości” – tłumaczył szef kancelarii prezydenta Paweł Mucha.Czy kara grzywny i nawiązki jest „niehumanitarna”? I to w sytuacji, gdy do wyboru była kara więzienia? „Zasada sprawiedliwości”? Owszem, człowiek, który występuje w obronie gnębionych, zasługuje na szczególne potraktowanie. Można się jednak zastanowić, co ze sprawiedliwością dla pomówionej mec. Górnikowskiej. Zwłaszcza że Śpiewak zaatakował ją jako członkinię „elit”, „córkę byłego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ćwiąkalskiego”, chociaż nie miało to żadnego związku z jej pracą. Potem odrzucał wszelkie jej propozycje pojednania. I do dziś głosi, że miał rację, twierdząc, że „przejęła w 2010 r. metodą na 118-letniego kuratora kamienicę na Ochocie”.Skoro ułaskawienie podyktowane jest względami sprawiedliwości, to znaczy, że ona jest winna, a Jan Śpiewak został niewinnie skazany za powiedzenie prawdy. Jak w tej sytuacji wyglądają „zasady sprawiedliwości”?Zobaczymy. Jeśli każdy skazany z art. 212 kk będzie ułaskawiany przez prezydenta – to jestem za. Czy w takim razie nie prościej znieść art. 212?
Folwark zwierzęcy 9 LIPCA 2020 EWA SIEDLECKA
Kierowca seicento jest współwinny wypadku kolumny premier Beaty Szydło – orzekł Sąd Rejonowy w Oświęcimiu. Zasądził od niego 1 tys. zł nawiązki na rzecz poszkodowanych w wypadku: pani premier i funkcjonariusza BOR. I warunkowo umorzył postępowanie.Ta sprawa jest dla Polski PiS równie symboliczna co stadnina koni w Janowie. Kolumny z rządowymi VIP-ami rozbijają się po kraju, powodując wypadki lub groźne sytuacje, ale konsekwencje ponoszą zwykli obywatele, a nie niedouczeni rządowi kierowcy, nie VIP-y, które życzą sobie być więzieni jak persony prima sort: szybko i wbrew przepisom. I nie kierownictwo BOR, które do takich sytuacji dopuszcza.Trafiło na młodego chłopaka z Oświęcimia Sebastiana Kościelnika. Był symbolicznym Janem Kowalskim: każdy może trafić na rządową kolumnę lub w inny sposób zderzyć się z władzą i zagrozić jej interesom. Sprawa karna miała na celu jedno – udowodnić, że to nie kaprysy VIP-ów i niedouczenie kierowców BOR są winne serii kolizji i wypadków przerabianych na krążące po sieci memy ośmieszające władzę. Że winien jest przypadkowy kierowca, który miał pecha dostać się pomiędzy samochody z rządowej kolumny, jadące bez syreny, ale wymuszające pierwszeństwo. Czyli łamiące przepisy.Z wyroku dowiedzieliśmy się, że zawiniły obie strony. Dlaczego w takim razie przed sądem stanęła tylko jedna: chłopak z Oświęcimia? Dlaczego prokuratura nie dopuściła, by akt oskarżenia objął także rządowych kierowców? Prokuratorzy, którzy chcieli to zrobić, musieli oddać sprawę.Sąd, trzymając się prawa, nie bardzo mógł wydać inny wyrok: sądził tylko kierowcę seicento, bo taki dostał akt oskarżenia. I kierowca okazał się współwinny. Sąd nie mógł zignorować jego współwiny, powołując się na to, że nie postawiono przed wymiarem sprawiedliwości drugiego współwinnego. Za to przewodnicząca składu sędzia Agnieszka Pawłowska posłała do prokuratury zawiadomienie o potrzebie zbadania współwiny rządowych kierowców. I dopóki rządzi PiS, na tym zawiadomieniu się skończy.Tak właśnie działa państwo PiS: wszystkie zwierzęta są równe, ale niektóre są równiejsze. A żeby tego dopilnować, decyzje prokuratury są na telefon. Wyroki na telefon na razie w sądach powszechnych nie zapadają. Ale PiS i prezydent Duda nad tym pracują.
Wybory w czasach postdemokracji 10 LIPCA 2020 EWA SIEDLECKA
Te wybory prezydenckie – tak pierwsza, jak druga tura – dotknięte są szeregiem wad, które mogą posłużyć do uznania ich za bezprawne. Mimo to większość z tych, którzy zapowiadali bojkot wyborów pocztowych, poszła zagłosować w pierwszej turze i pójdzie w drugiej.Prof. Ewa Łętowska tłumaczy, że to nie wybory, tylko plebiscyt. I ona jako obywatelka chce w tym plebiscycie wziąć udział, żeby wystawić władzy ocenę. Podobnie mówi RPO Adam Bodnar. Ci, którzy nie chcą dalszej prezydentury Andrzeja Dudy, idą do urn, żeby odsunąć go od władzy.Jeśli rzeczywiście Rafał Trzaskowski zdobędzie więcej głosów niż Andrzej Duda, będzie to test dla władzy PiS: czy użyje instytucji, które przejął (Izby Kontroli Nadzwyczajnej, która orzeka o ważności wyborów, czy Trybunału Konstytucyjnego, którzy orzeka o konstytucyjności przepisów, także wyborczych), żeby to zwycięstwo zakwestionować? Zobaczymy, czy Jarosław Kaczyński zdecyduje się znieść ostatnią różnicę pomiędzy PRL a III RP: wpływ obywateli na wybór władzy.Może to zrobić na dwa sposoby: albo SN orzeknie, że wybory są nieważne i trzeba je powtórzyć, albo SN nie wypowie się w ustawowym terminie miesiąca i wtedy, jak twierdzą prawnicy, też trzeba będzie wybory powtórzyć. Po co w takim razie iść do głosowania?Właśnie w tym celu, o jakim mówią prof. Ewa Łętowska i RPO Adam Bodnar: żeby wziąć udział w plebiscycie oceniającym rządy Andrzeja Dudy w Pałacu Prezydenckim. A także po to, żeby się policzyć. I sprawdzić, czy władza uszanuje wynik wyborczy, który nie będzie po jej myśli.Od pięciu lat żyjemy w kraju, w którym instytucje demokratycznego państwa prawa nie są tym, czym były. Łącznie z wyborami. Zostały zewnętrzne skorupy. Musimy nauczyć się żyć w stanie postprawia i postdemokracji i cierpliwie wyrąbywać w niej miejsce dla siebie. Elementem tego wyrąbywania będzie udział w wyborczym plebiscycie w tę niedzielę.
Uchwały anty-LGBT obalone. Są sądy w Rzeczpospolitej 15 LIPCA 2020 EWA SIEDLECKA
Wybory wygrał Andrzej Duda, człowiek ekipy władzy. Nie udało się więc przywrócić mechanizmu kontrolnego powściągającego rządzącą większość, jakim jest prezydent wetujący ustawy. Ale są jeszcze niezależne sądy. Tym razem niezależność okazały w sprawie promowanej przez rząd i samego Andrzeja Dudę dyskryminacji osób nieheteronormatywnych.Wczoraj Wojewódzki Sąd Administracyjny w Gliwicach, a dzisiaj WSA w Warszawie z siedzibą w Radomiu unieważniły uchwały o „strefach wolnych od ideologii LGBT” gmin Istebna i Klwów. Uchwały zaskarżył RPO Adam Bodnar, kolejna niezależna instytucja kontrolna. Zaskarżył pięć wybranych spośród ponad 40 takich uchwał. Tydzień temu WSA w Krakowie odrzucił skargę, uznając, że ocena tych uchwał nie leży w jego kompetencjach. Czyli uciekł od osądzenia.Sędziowie WSA w Gliwicach i Radomiu, którzy nie uciekli od odpowiedzialności i orzekli zgodnie z prawem i sumieniem, to Anna Apollo, Krzysztof Wujek (sprawozdawca) i Barbara Brandys-Kmiecik (w sprawie Istebnej) oraz Marek Wroczyński (sprawozdawca), Artur Kot i Iwona Owsińska-Gwiazda z WSA w Radomiu (w sprawie gminy Klwów).WSA w Gliwicach stwierdził, że rada gminy przekroczyła swoje uprawnienia, a więc konstytucyjną zasadę działania na podstawie i w granicach prawa, i naruszyła konstytucyjną zasadę niedyskryminacji. Sąd uznał mówienie, że to „ideologia”, a nie ludzie, za „przymykanie oczu na rzeczywistość”. Termin „ideologia LGBT” nie został dookreślony. W obecnych warunkach pojęcie to dotyczy ludzi nieheteronormatywnych i ma dla nich skutek dyskryminujący, polegający na wyłączaniu ich ze wspólnoty ze względu na ich preferencje seksualne i tożsamość płciową.Sąd uznał, że uchwała krzywdzi osoby LGBT i wzmacnia ich poczucie zagrożenia. „To argumenty najcięższego kalibru, którymi sąd poczuł się zobligowany do stwierdzenia nieważności uchwały” – podkreślił sędzia Krzysztof Wujek.WSA w Radomiu, oceniając uchwałę „Gmina Klwów wolna od ideologii LGBT”, także stwierdził, że pojęcie „ideologia” odnosi się do ludzi. A Rada gminy podjęła uchwałę bez podstawy prawnej i przekroczyła swoje uprawnienia. Sama uchwała zaś ma charakter dyskryminacyjny. „W naszych społecznościach lokalnych żyją ludzie o różnej orientacji seksualnej, światopoglądzie, o różnym kolorze skóry i każda społeczność powinna dbać o to, by czuli się jak we własnym domu. Rada Gminy Klwów odwołuje się w swej uchwale do polskiej tradycji. Bardzo dobrze, tylko że w polskiej tradycji jest również tradycja tolerancji, a miarą dojrzałości danego samorządu jest to, jak traktujemy swoje mniejszości, bo większość zawsze sobie jakoś poradzi, a stosunek do mniejszości jest miarą naszej oceny” – uzasadniał sędzia Marek Wroczyński. Stwierdził też, że wskazanie pewnej grupy osób jako niepożądanej stanowi przekroczenie zasad państwa prawnego.Oba wyroki są nieprawomocne i zapewne zostaną zaskarżone do NSA. Zobaczymy, czy NSA przyjmie odpowiedzialność i osądzi sprawę, czy też ucieknie od orzekania, jak zrobił m.in. w sprawie decyzji ministra środowiska o wycince Puszczy Białowieskiej czy ministra kultury o połączeniu muzeów Westerplatte i II Wojny Światowej, co skończyło się zniszczeniem unikalnego projektu opartego na ideałach pacyfizmu, jakim było Muzeum II Wojny Światowej. W tych przypadkach NSA stwierdzał, że decyzje ministrów nie są aktem o charakterze ogólnym, a więc nie podlegają kognicji sądu administracyjnego.Podobnie WSA w Krakowie 26 czerwca, oddalając skargę RPO, stwierdził, że uchwała „anty-LGBT” nie jest aktem zakresu administracji publicznej. Czym w takim razie jest, zważywszy że wpływa na życie mieszkańców już choćby przez to, że może stanowić podstawę zakazu wyświetlania publicznie filmów czy wystawiania spektakli o tematyce LGBT albo przekazywania dotacji na projekty dotyczące społeczności LGBT – jak pomoc dla ofiar przemocy na tle homofobii czy edukacja równościowa?Na rozstrzygnięcie sądów administracyjnych czekają jeszcze dwie skargi RPO. Zobaczymy, czy sądy rozstrzygną je merytorycznie.Zjawisko uciekania od orzekania – najczęściej z lenistwa – znane jest od lat. Teraz jednak mamy szczególną
sytuację, w której ten rodzaj lenistwa można uznać za zbrodnię wobec etyki sędziowskiej. Sądy są bowiem w Polsce PiS ostatnią instytucją kontrolną mającą realną władzę zmieniania rzeczywistości.
Godność i tęcza 31 LIPCA 2020 EWA SIEDLECKA
W nocy z wtorku na środę nieznani sprawcy podpisani jako „Gang Samzamęt”, „Stop Bzdurom” i „Poetka” zatknęli tęczowe flagi na kilku warszawskich pomnikach, w tym na figurze Chrystusa przed Kościołem św. Krzyża na Krakowskim Przedmieściu.Zostawili też manifest: „To jest szturm! To tęcza. To atak! Postanowiłyśmy działać. Tak długo, jak będę się bać trzymać cię za rękę. Tak długo, aż nie zniknie z naszych ulic ostatnia homofobiczna furgonetka. To nasza manifestacja odmienności – ta tęcza. Tak długo, jak flaga będzie kogoś gorszyć i będzie niestosowna, tak długo uroczyście przyrzekamy – prowokować”.Zdaniem biskupów i rządzących, w tym premiera Morawieckiego, to „profanacja”, „akt przemocy” oraz wandalizmu.Nieprawda. To akt samoobrony. W kraju szanującym prawa człowieka dyskryminowana i atakowana mniejszość dostaje opiekę i ochronę państwa. W Polsce to państwo, a konkretnie władza prześladuje i dyskryminuje nieheteronormatywną mniejszość swoich obywateli. Nie tylko dyskryminuje i prześladuje, ale też zachęca i wzywa do prześladowania i dyskryminacji. Za rządów obecnej ekipy osoby nieheteronormatywne zostały oficjalnie – przez nieformalnego naczelnika państwa – zaliczone do obywateli gorszego sortu. A rok temu mówił on, że „chcą się wedrzeć do naszych szkół, do naszego życia, chcą odebrać nasze prawa, kulturę, atakują Kościół, nasze świętości. To trzeba odeprzeć”.Biskupi, którzy dziś uznają zatknięcie tęczowej flagi na pomniku Chrystusa za profanację, rok temu (abp Jędraszewski) określali ludzi nieheteronormatywnych jako „zarazę”. Andrzej Duda zapowiada specjalną ustawę, która ma uniemożliwić edukację równościową i wymierzona jest w osoby LGBT. A samorządy ogłaszają się „strefami wolnymi od ideologii LGBT” – cokolwiek miałoby to oznaczać.Osoby nieheteronormatywne oskarżane są przez rządzących o zamach na najważniejsze dla Polaków wartości. Odmawia się im patriotyzmu, moralności, zdolności do uczuć wyższych. Dzieci, które wychowują, są dla nich – wedle słów prezesa Kaczyńskiego – „do zabawy”. Za tym szczuciem idą akty agresji: pobicie „pedała” traktowane jest jak czyn patriotyczny, w obronie rodziny, wiary i narodowych wartości.To wszystko wina władzy. To, a nie zatknięcie tęczowej flagi na pomniku, są prawdziwe akty przemocy. Zatknięcie tęczowych flag i manifestów to bynajmniej nie jest „akt wandalizmu”, bo żaden pomnik nie został uszkodzony. A jeśli Kościół stoi na stanowisku, że przedstawienie Jezusa Chrystusa – ofiary prześladowania – jako obrońcy prześladowanych to akt profanacji, to jego kłopot.To pokojowy protest symboliczny. Protest osób, którym władze państwa odmawiają ludzkiej godności. To działanie w stanie wyższej konieczności. Budzenie sumień.
Niewypalona. Szefowa Fundacji Helsińskiej z nagrodą RPO 1 SIERPNIA 2020 EWA SIEDLECKA
Danuta Przywara, prezeska i wieloletnia działaczka Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, a wcześniej podziemnego Helsińskiego Komitetu Praw Człowieka w Polsce, odebrała Nagrodę Rzecznika Praw Obywatelskich im. Pawła Włodkowica. Kapituła uzasadniła, że „uosabia rzadkie w Polsce zamiłowanie do pracy organicznej od podstaw, zorientowanej na budowanie więzi i edukowanie ludzi, nie zaś na realizację efektownych wydarzeń, mogących przynieść krótkotrwały poklask”.O Danucie Przywarze można powiedzieć, że jest matką ruchu praw człowieka w Polsce. Współtworzyła m.in. słynny przemycony na Zachód raport „Prawa człowieka i obywatela w PRL w okresie stanu wojennego” z 1983 r. Po 1989 r. współzakładała Helsińską Fundację Praw Człowieka, przez lata była jej wiceprezeską i osobą, dzięki której fundacja miała i ma organizacyjne i finansowe podstawy do działania.Niezmorzona, pryncypialna i pragmatyczna zarazem. Po kobiecemu dba o szczegóły, od których zależy wszystko – jak od niedokręconej śrubki w rakiecie kosmicznej. Cierpliwie „sprząta świat”, żeby było miejsce dla dobrych rzeczy. I genialnie rozróżnia rzeczy ważne od mniej ważnych. Jest  – trawestując buddyjską przypowieść – osobą, która nie patrzy na palec wskazujący Księżyc, tylko na sam Księżyc.Prof. Ewa Łętowska w laudacji powiedziała o niej m.in., że jest „niewypalona”. To rzeczywiście niezwykłe, że można się nie wypalić przez 40 lat, wykonując syzyfową pracę – bo taką jest działalność na rzecz praw człowieka, co szczególnie widać w dzisiejszej Polsce i dzisiejszym świecie, który zaczyna się zwracać w stronę populistycznego autorytaryzmu. Nie wiem, na czym polega zagadka jej niewypalenia, bo – przy całym swoim racjonalizmie i pragmatyzmie – pozostaje tak samo wrażliwa na krzywdę człowieka i na krzywdę czynioną praworządności.Znając ją od 30 lat, mogę powiedzieć, że mimo pryncypialnych przekonań i emocjonalnego zaangażowania nigdy nie mówiła i nie działała w sposób wykluczający. Myślących inaczej autentycznie szanuje i stara się zrozumieć. Jest urodzonym człowiekiem dialogu. Gdyby można ją było sklonować po obu stronach „wojny polsko polskiej”, zawarlibyśmy mądrze i z szacunkiem wynegocjowany pokój.Ale jest – może niestety – osobą unikalną.OKO.press publikuje laudację prof. Ewy Łętowskiej.
Ściganie sędziów 6 SIERPNIA 2020 EWA SIEDLECKA
Trybunał Sprawiedliwości zawiesił działanie Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego w stosunku do sędziów, ale rzecznicy dyscyplinarni przy ministrze sprawiedliwości działają, produkując „efekt mrożący”. Szczególnie aktywny jest ostatnio zastępca rzecznika Przemysław Radzik. Rozpędził się tak bardzo, że – chyba w swej nieświadomości – wszczął postępowanie, którym na zasadzie równości będzie musiał objąć swojego kolegę, zastępcę rzecznika Michała Lasotę.Zaczynając od końca: w środę Radzik wszczął postępowanie wobec Macieja Żelazowskiego, którego „dobra zmiana” wymiotła ze stanowiska prezesa Sądu Apelacyjnego w Szczecinie. Sędzia Żelazowski zawinił tym, że w marcu, po wyroku TSUE i uchwale trzech połączonych Izb SN, chciał zbadać status sędziego powołanego przez neo-KRS.Rzecznik Radzik uznał to za „uchybienie godności urzędu, (…) co mogło prowadzić do naruszenia art. 178 ust. 1 Konstytucji (niezawisłość sędziowska), naruszało przepis art. 45 ust. 1 Konstytucji (prawo do sądu), a także przepis art. 82 § 1 Prawa o ustroju sądów powszechnych, określający obowiązek postępowania zgodnie ze ślubowaniem sędziowskim, w tym w szczególności obowiązek stania na straży prawa, a tym samym, wyczerpując znamiona przestępstwa z art. 231 § 1 Kodeksu karnego (przekroczenie uprawnień), stanowiło działanie na szkodę interesu publicznego w postaci prawidłowego funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości”.Konstrukcja finezyjna, można się tylko zdziwić, że Radzik nie przywołał koronnego argumentu: zamachu na prezydencką prerogatywę powoływania sędziów. Ale może miał gorszy dzień.Za to we wtorek ustrzelił wszystkich członków zarządu stowarzyszenia Iustitia. Otóż mieli podjąć „publiczną działalność niedającą się pogodzić z zasadami niezależności sądów i niezawisłości sędziów”. Mianowicie wydali uchwałę, w której nie uznają orzeczenia Izby Kontroli Nadzwyczajnej SN o ważności wyborów prezydenckich.Uchwała Iustitii jest pryncypialna. Gdy większość prawników mówi, że stan bezprawia osiągnął już takie natężenie, że nie mamy wyjścia i musimy – na zasadzie mniejszego zła – uznawać bezprawne akty, w tym wybory prezydenckie, sędziowie z Iustitii stanęli na gruncie prawa, odmawiając przyjęcia do wiadomości, że Polska przestała być państwem praworządnym. W uchwale napisali:3 sierpnia 2020 r. powołana nielegalnie przez prezydenta Andrzeja Dudę, w skrajnie upolitycznionym procesie nominacyjnym, Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych podjęła nieważną uchwałę w sprawie ważności wyboru prezydenta Andrzeja Dudy na kolejną kadencję. Przypominamy, że Izba ta w całości została powołana przez Prezydenta na wniosek neo-KRS, mimo zakazu wydanego przez Naczelny Sąd Administracyjny w związku z zadaniem pytań prejudycjalnych do Trybunału Sprawiedliwości UE w Luksemburgu, które wkrótce zostaną rozpoznane. Każde orzeczenie wydane przez tę Izbę i zasiadających w niej neosędziów jest nieważne, o czym przesądził Sąd Najwyższy w uchwale trzech połączonych Izb w dniu 23 stycznia 2020 r. Tym samym wobec nieważności dzisiejszej „uchwały” nie doszło do stwierdzenia ważności wyboru Prezydenta Rzeczypospolitej przez Sąd Najwyższy, co jest wymagane przez art. 129 ust. 1 Konstytucji RP.Każde zdanie jest w świetle prawa prawdziwe. Tyle że mamy rzeczywistość postprawną. A Radzik działa w tej postprawnej rzeczywistości. I za stanie na straży praworządności wszczyna postępowanie.Ale w postprawnym zapale wszczął postępowanie, które powinno dotknąć także jego kolegę – Michała Lasotę. Najprawdopodobniej nieświadomie. No chyba, że zastosował zasadę prezesa Kaczyńskiego o obywatelach tym razem lepszego sortu i wyłączy Lasotę z grona sędziów, których ściga za nieujawnienie faktu działania w Forum Współpracy Sędziów.Forum powstało w 2017 r. jako nieformalna platforma współpracy sędziów w związku z planowaną likwidacją Krajowej Rady Sądownictwa, której członków wybierali sędziowie. Nie jest formalnym związkiem, nie rejestrowało się ani jako fundacja, ani jako stowarzyszenie. Radzik 22 lipca (data uchwalenia manifestu PKWN) wszczął postępowanie przeciw sędziom, którzy nie ujawnili członkostwa
w Forum Współpracy Sędziów, za „zatajenie w pisemnych oświadczeniach przynależności do zrzeszenia o nazwie Forum Współpracy Sędziów oraz do jego organu o nazwie Stałe Prezydium”.Pomijając już, że nałożony przez PiS na sędziów (w tzw. ustawie kagańcowej) obowiązek ujawniania przynależności do stowarzyszeń i zrzeszeń narusza – zdaniem większości prawników – konstytucyjną wolność zrzeszania i prawo do prywatności, to Radzik nie uwzględnił wśród „oskarżonych” swojego kolegi, który też „zataił” w oświadczeniu, że jest działaczem Forum Współpracy Sędziów. Jego przynależność do FWS ujawnił na portalu Konstytucyjny.pl sędzia Michał Bober, także działacz FWS.Na razie nic nie wiadomo, by Radzik wycofał się z tych zarzutów dyscyplinarnych. Ani by objął nimi – bez dyskryminacji – także Michała Lasotę. Jak można przypuszczać, Lasota nie jest wyłączeniem go z grona oskarżonych o delikt dyscyplinarny urażony.
Duma LGBT 8 SIERPNIA 2020 EWA SIEDLECKA
Aresztując Margot, sąd naraził jej bezpieczeństwo. Zachował się nieodpowiedzialnie. A władza wywołała Tęczowy Bunt.Margot, transpłciowa aktywistka organizacji Stop Bzdurom, została wczoraj aresztowana na dwa miesiące, bo podobno może mataczyć w sprawie uszkodzenia samochodu, za pomocą którego prowadzono kampanię nienawiści wobec osób LGBT, i popchnięcia jej kierowcy. Sąd spowodował zagrożenie zdrowia i życia, bo trafi na męski oddział. Będzie musiała być przez funkcjonariuszy pilnowana dzień i noc, żeby współwięźniowie nie zrobili jej krzywdy.Decyzja sądu jest nieodpowiedzialna i narusza zasadę humanitaryzmu. Ciężar sprawy, jej okoliczności – odpowiedź na hejt głoszony z uszkodzonego samochodu, stosunkowo niewielka wartość strat, niekaralność Margot – nie dają podstaw do uznania, że pozbawienie wolności, czyli najbardziej drastyczny środek zabezpieczający, jest bezwzględnie konieczne.Prokuratura twierdzi, że ma niezbite dowody, w tym nagrania – więc co w tej sprawie można namataczyć? Margo od miesiąca stawiała się co trzy dni na policji, więc nie było też groźby, że się będzie ukrywać.Dlaczego sąd zastosował areszt? Nie wiemy. Akta tej sprawy prokuratura ukrywa nawet przed pełnomocnikami Margo. Być może odpowiednio wybrane fragmenty ujawni prokurator generalny Zbigniew Ziobro. Uzasadnią one konieczność izolacji Margot np. jako terrorystki, która zamachuje się na polską tradycyjną rodzinę i chce „seksualizować nasze dzieci” – cokolwiek to oznacza.Drugi etap rewolucji PiS to wojna kulturowa. Wrogiem ogłoszono obywateli LGBT. Wczoraj policja zatrzymała blisko 50 osób, które protestowały przeciw uwięzieniu Margot. Noc spędziły na komisariatach. Zapewne część z nich będzie odpowiadać karnie. Mimo że nikomu nie zrobili krzywdy. W przeciwieństwie do łysych „patriotów” i kiboli, którym nie takie rzeczy uchodzą płazem. Ale oni w rządowej wojnie kulturowej są po właściwej stronie.Władza eskaluje przemoc wobec osób LGBT. Najpierw była „tylko” przemoc słowna, teraz używa swoich instytucji: policji, prokuratury, a może tym razem też udało się użyć sądu.W wielu komentarzach można przeczytać, że happeningi i inne akcje aktywistów LGBT (np. zawieszenie tęczowych flag na pomnikach) to „wyraz bezradności” społeczności LGBT wobec agresji władzy. To nie jest wyraz bezradności. Przeciwnie, obywatele LGBT dają odpór. Pokazują godność i siłę. Walczą, by nie dać się wypchnąć z przestrzeni publicznej, z kultury. Nie pozwalają organizować sobie życia wedle życzenia władzy. Tak jak kobiety w Czarnym Proteście, tak obywatele LGBT w tęczowym buncie.
Stop bzdurom prokuratury 11 SIERPNIA 2020 EWA SIEDLECKA
Władza rozpoczęła wojnę kulturową: na poważnie bierze się za nieheteronormatywnych obywateli. Chce wykorzenić kształtującą się od blisko 30 lat III RP akceptację dla inności, nietradycyjnych ról społecznych związanych z płcią. Sprawa aresztowania Margot wygląda na przygotowaną i rozpisaną na role. Możemy obserwować, jaką rolę przeznaczono propagandzie: należy kwestionować istnienie osób transpłciowych i w ogóle odmienne identyfikacje płciowe i seksualne.Przedstawiciele władzy i rządowe media przedstawiają niehetronormatywność jako kaprys, ewentualnie rodzaj happeningu. Rządzący i rządowe media uparcie odmawiają uznania autoidentyfikacji Margot, która w męskim ciele czuje się kobietą. Odmawiają używania jej żeńskiego imienia, taktując to jako fanaberię: „Jeżeli ja poproszę panią, żeby zwracała się pani do mnie Loretto albo per krzesło, to będzie się pani do mnie w ten sposób zwracać? Czy może będzie pani myślała, że jestem jakimś niepoważnym człowiekiem?” – mówił w TOK FM wiceminister sprawiedliwości Sebastian Kaleta.Transpłciowość jest faktem obiektywnym. Za jednostkę chorobową uznaje ją WHO. Leczenie polega na dostosowaniu płci mózgu do płci metrykalnej. Zatem WHO uznaje, że o płci nie decydują zewnętrzne narządy płciowe czy genotyp (obecność chromosomu Y), ale płeć mózgu właśnie. A więc o płci metrykalnej decyduje płeć mózgu, trwałe, silne poczucie przynależności do określonej płci.Władza PiS te ustalenia nauki odrzuca. Sprawa Margot ma służyć udowodnieniu opinii publicznej, że transpłciowość to bzdura i fanaberia. Poniedziałkowy program TVP1 „Alarm” poświęcono „zdemaskowaniu mistyfikacji”. Pokazano Margot, jak całuje się z dziewczyną, co miało dowodzić, że nie jest prawdą, że identyfikuje się jako kobieta. Tymczasem wedle ustaleń nauki osoby transpłciowe, podobnie jak kobiety i mężczyźni, mogą być hetero-, homo- lub biseksualne. Pokazano też nagranie, w którym Margot mówi o sobie z męskimi końcówkami. Ma to być dowód na jej męską autoidentyfikację. Psycholog powiedziałby raczej, że ktoś, kto przez całe życie traktowany był przez otoczenie jako chłopiec, dopiero wdraża się w mówienie o sobie z żeńskimi końcówkami.Materiał „Alarmu” ma odebrać wiarygodność Margot i całemu środowisku, które stanęło za nią murem.O tym, że władza zaplanowała całą historię z Margot, może świadczyć to, że w tym programie wykorzystano coś, co było albo fałszywką (przypomina się „rozmowa Lecha Wałęsy z bratem” wyprodukowana w stanie wojennym przez SB), albo materiałem operacyjnym. Głos zza kadru informuje nas, że widzimy Margot z jej dziewczyną, a widzimy dwie ciemne postaci całujące się na tle okna. Jeśli to rzeczywiście była Margot, to wygląda to na materiał operacyjny, czyli scenę nagraną z ukrycia i bez wiedzy jej aktorów. To może oznaczać, że Margot od jakiegoś czasu była inwigilowana, bo np. wytypowano ją do wykorzystania dla skompromitowania środowiska. Jeśli zaś na nagraniu nie było Margot, a tylko tak zostało to zaanonsowane, to znaczy, że przygotowano prowokację.W całej sprawie istotną rolę gra prokuratura. Utajnia akta sprawy, utajniła nawet – czego wedle prawa zrobić nie mogła – uzasadnienie sądu zastosowania tymczasowego aresztu. Ani Margot, ani jej pełnomocnicy nie dostali dostępu do akt. Jedynym, który ujawnia informacje z akt, jest prokurator generalny Zbigniew Ziobro. Poinformował opinię publiczną, że w sprawie „jest nóż”. Brzmi dramatycznie. Ziobro dodał przy tym: „Być może ten nóż, który wtedy służył do zniszczenia furgonetki, następnym razem posłuży do większej zbrodni”. Co z tego ukręci prokuratura? Napaść z użyciem niebezpiecznego narzędzia (kara do ośmiu lat więzienia)? Niedługo dowiemy się, że Margot to groźny terrorysta. Tak jak kilka lat temu terrorystami mieli być uchodźcy, tak teraz mogą być w tej roli obsadzone osoby LGBT.Wziąwszy to wszystko pod uwagę, można dojść do wniosku, że sprawa Margot ma posłużyć władzy do odebrania społeczności LGBT wiarygodności i empatii społecznej. Może też dojść do prowokowania zamieszek. Na razie 48 osób demonstrujących w obronie Margot zatrzymano i zastraszano. Przez TVP pokazywani
są jako zadymiarze i wandale.Odebranie osobom LGBT wiarygodności, przedstawienie ich jako agresorów i oszustów udających kogoś, kim nie są, i wymyślających „ideologię” wymierzoną w niszczenie „tradycyjnych wartości” – prowadzi do wytworzenia społecznego żądania, by „zrobić z tym porządek”.Wygląda na to, że mamy do czynienia z zorganizowaną akcją władzy mającą na celu wyrzucenie obywateli LGBT na kryminalny margines. I jeszcze jedno: podobnie jak „sprawa Nowaka” dała prokuraturze „wyjście” na inwigilację środowiska PO, tak sprawa Margot może dać „wyjście” na inwigilację środowiska LGBT.
Jak wam nie wstyd 14 SIERPNIA 2020 EWA SIEDLECKA
Telewizja rządowa od kilku dni przekonuje widzów, że w Warszawie doszło do napaści demonstrantów LGBT na policję. Że policja musiała użyć siły, bo miała do czynienia z tłumem ludzi „gwałtownie zamachujących się na osoby i mienie” – wyłapani przypadkowo demonstranci mają bowiem stawiane zarzuty karne udziału w zbiegowisku (art. 254 kk, kara do trzech lat więzienia).Jako żywo przypomina to spoty antyuchodźcze TVP z 2016 r., w których pokazywano mężczyzn obalających metalową siatkę, by przejść granicę i – jak informował  komentarz zza kadru – zamachnąć się na naszą kulturę i religię, a nawet na naszą tożsamość narodową. A szef partii rządzącej twierdził, że roznoszą zarazki.Teraz na tożsamość narodową, tradycję i rodzinę zamachują się osoby nieheteronormatywne. Policja, broniąc naszej tożsamości i rodziny, rzuca nastolatków na glebę, stosuje „obścisk karku”, żeby ich – jak informował na senackiej komisji komendant główny policji Jarosław Szymczyk – „unicestwić”. A także skuwa z rękami do tyłu, wiezie na komendy, utrudnia kontakt z adwokatami, dokonuje w poniżający sposób przeszukania osobistego (rozebranie do naga i kucanie – wszak mogą mieć przy sobie narkotyki!), wyzywa i wyśmiewa. W podobny sposób rok temu traktowała ekologów protestujących przeciwko wycince puszczy – oczywiście też broniąc narodowej tradycji (chyba wycinania drzew?).Można się założyć, że te czynności zmierzające do obrony przez policję polskiej tradycji, religii i kultury odbywały się poza zasięgiem monitoringu, a jeśli ktoś się poskarży, dostanie zarzut składania fałszywego zawiadomienia o przestępstwie. Albo napaści na policjanta.„Czy Wam nie wstyd, że rówieśnicy Waszych dzieci czy wnuków traktowani są dziś z Waszego rozkazu i za Waszym poduszczeniem w sposób, w jaki kiedyś stosowała wobec nas totalitarna władza?” – pisze do swoich dawnych kolegów z podziemnej opozycji, a dziś będących u władzy, 77 działaczek opozycji demokratycznej PRL.Chyba się jednak nie wstydzą. Osoby LGBT są przecież w państwie PiS „obywatelami gorszego sortu”. A w obronie polskiej tradycji, kultury i rodziny wszystkie chwyty są dozwolone. Łącznie z „obściskiem karku w celu unicestwienia”.Apel kobiet działaczek opozycji demokratycznej PRL w sprawie zachowania policji wobec osób zatrzymywanych podczas demonstracji w obronie praw i godności osób nieheteronormatywnych:My, kobiety Solidarności, uczestniczyłyśmy w działaniach opozycji demokratycznej za czasów PRL. Ówczesna władza zatrzymywała nas na demonstracjach, zabierała z domu, uczelni, pracy, z ulicy, wsadzała „na dołek” w komisariatach milicji. Aresztowała, przeszukiwała nas i nasze mieszkania, nierzadko w sposób poniżający i uwłaczający naszej godności. Znieważała i zastraszała nas, nasze rodziny, przyjaciół i znajomych. Swój udział w ruchu „Solidarności” traktowałyśmy jako walkę o przyrodzoną i niezbywalną godność człowieka. Wierzyłyśmy, że po odzyskaniu wolności w 1989 r. już nigdy w Polsce, mimo oczywistych w demokracji różnic politycznych i światopoglądowych, nie dojdzie do poniżania ludzi i naruszania godności człowieka.Jesteśmy oburzone brutalnością, z jaką policja traktuje dziś demonstrujących w obronie gejów, lesbijek, osób biseksualnych, transpłciowych i niebinarnych. Potępiamy poniżające praktyki, jakich „stróże prawa” dopuszczają się wobec zatrzymywanych osób nieheteronormatywnych, i stosowanie niezgodnych z prawem i nieuzasadnionych zachowaniem osób manifestujących środków bezpośredniego przymusu. Przedstawiciele policji bez odpowiedniego przygotowania psychologicznego i bez wiedzy medycznej naruszają godność osób zatrzymanych, zmuszając je na komisariatach do rozbierania się do naga i wykonywania przysiadów w obecności osób innej płci. „Ustalanie płci”, obmacywanie, łapanie za krocze, obnażanie, wulgarne drwiące i poniżające komentarze są przemocą seksualną – czynem zabronionym i karalnym.Wzywamy osoby odpowiadające za eskalację protestów, za przyzwolenie i zachęcenie sił porządkowych do stosowania środków przymusu, za tolerowanie poniżających praktyk policji podczas zatrzymań, do powstrzymania aktów przemocy
fizycznej i psychicznej wobec naszych współobywatelek i współobywateli.Wezwanie to kierujemy szczególnie do naszych koleżanek i kolegów z czasów opozycji, którzy znaleźli się w strukturach obecnej władzy, w tym także w resortach siłowych. Koledzy! Czy Wam nie wstyd, że rówieśnicy Waszych dzieci czy wnuków traktowani są dziś z Waszego rozkazu i za Waszym poduszczeniem w sposób, w jaki kiedyś stosowała wobec nas totalitarna władza? Czy tak chcecie być zapamiętani przez to pokolenie? Władza, która używa siły wobec najsłabszych, nie zasługuje na to, żeby być władzą
Aleksandra Bessert, Poznań Anna Bikont, Warszawa Magdalena Bocheńska-Chojecka, Warszawa Teresa Bogucka, Warszawa Halina Bortnowska, Warszawa Wacława Bujak, Milanówek Zofia Bydlińska, Warszawa Izabela Cywińska, Poznań/Warszawa Anna Dodziuk, Warszawa Bożena Grzywaczewska, Gdańsk Danuta Kuroń, Lublin Krystyna Kuta, Toruń Barbara Labuda, Wrocław Małgorzata Lanota, Warszawa Helena Łuczywo, Warszawa Barbara Malak-Minkiewicz, Warszawa Ewa Małkiewicz Łozińska, Toruń Krystyna Mikołajewska, Poznań Ewa Milewicz, Warszawa Maria Moskowicz-Moczulska, Warszawa Irena Musielak, Toruń Maria Musielak, Bydgoszcz Anna Olperter – Lenyh, Toruń Hieronima Pawelska, Toruń Sławka Piasecka, Poznań Danuta Przywara, Warszawa Elżbieta Regulska-Chlebowska, Warszawa Małgorzata Rosnowska, Warszawa Małgorzata Rybicka, Gdańsk Halina Sarul, Giżycko Paula Sawicka, Warszawa Joanna Schoen, Kraków Dorota Sobkowiak, Toruń Anna Spandowska, Toruń Krystyna Stachowiak, Poznań Grażyna Staniszewska, Bielsko-Biała Krystyna Starczewska, Warszawa Anna Stawikowska, Toruń Danuta Stołecka, Wrocław Joanna Szczęsna, Łódź / Warszawa Jolanta Szostek, Starogard Gdański Barbara Szubert, Chełm Anna Tomczyk – Churska, Toruń Barbara Toruńczyk, Warszawa Róża Thun-Woźniakowska, Kraków/Warszawa Anna Urbanowicz, Skierniewice Alicja Wancerz-Gluza, Warszawa Ewa Wentowska, Poznań Jolanta Wiśniewska, Warszawa Zofia Witkowska, Warszawa Agnieszka Witkowska, Warszawa Agnieszka Wolfram-Zakrzewska, Warszawa Ewa Wołyńska, Poznań Maria Wosiek, Warszawa Ewa Wójciak, Poznań Ludwika Wujec, Warszawa Krystyna Zowczak- Jastrzębska, Warszawa
Pożegnanie Henryka Wujca 15 SIERPNIA 2020 EWA SIEDLECKA
Tumblr media
Zmarł Henryk Wujec, legenda podziemnej opozycji. Jeśli o kimś można powiedzieć „chodzące dobro” – to właśnie o nim. Także chodząca szlachetność i skromność. To nie są słowa, które przychodzą mi na myśl w związku z Jego śmiercią, bo odkąd Go poznałam, tak właśnie o nim myślałam.A poznałam Go osobiście w związku z Iego działalnością na rzecz praw człowieka w Tybecie, o której mało kto wie, bo znana jest raczej jego aktywność na rzecz demokracji na Ukrainie czy Białorusi. Był współinicjatorem pierwszej wizyty JŚ Dalajlamy w Polsce w 1994 r. A w 1993 r. współzakładał Parlamentarny Zespół Przyjaciół Tybetu, który w 2001 r. doprowadził do przyjęcia przez Sejm Deklaracji Solidarności z Narodem Tybetańskim.Znany jako legenda demokratycznego podziemia w PRL. Ale przez całe życie bronił ważnych spraw, był wszędzie, gdzie mógł się przydać. W sprawach małych i wielkich, pojedynczych ludzi i narodów. Był z protestującymi kobietami, osobami niepełnosprawnymi, osobami LGBT, uchodźcami. Bronił gwałconej konstytucji. Był od cichej, upartej pracy bez nagrody, o którą nigdy i w żadnej sytuacji nie zabiegał. Ani o zainteresowanie czy współczucie. O tym, że jest terminalnie chory, znajomi dowiedzieli się na kilka dni przed Jego śmiercią. Skromny do niemożliwości, ale kiedy było to pożyteczne dla sprawy, potrafił wziąć na siebie ciężar liderowania.W buddyzmie jest pojęcie bodhisattwy – istoty doskonale współczującej, która wyzwoliła się z więzów „ja”, ale nie spoczywa w nirwanie, tylko służy innym, uwalniając ich od cierpienia. Dla mnie Henryk Wujec był ucieleśnieniem bodhisattwy.
https://tybet.hfhr.org.pl/?p=10350
https://siedlecka.blog.polityka.pl/
1 note · View note
fastrygajezyka · 6 years ago
Text
Tumblr media
Tadeusz Dąbrowski
10 notes · View notes
onetwofeb · 4 years ago
Text
Tumblr media
Tadeusz Dąbrowski
trans. Antonia Lloyd-Jones
7 notes · View notes
nahhhlina · 5 years ago
Photo
Tumblr media
Tadeusz Dąbrowski tr. Antonia Lloyd-Jones
8 notes · View notes